|
Kontrakty 2017 Przygotowania do sezonu Liga seniorów Liga juniorów Rozgrywki pozaligowe Wyniki Kadra 2017 Tabela sezonu 2017 Statystyka i Regulaminy |
|||
Kapitan | Anielskie debiuty |
Działacze tradycyjnie jak co roku budowanie
składów na kolejny sezon zaczynali studiować od zmian regulaminowych. Wynikało
to z tego, że niestety regulamin sportu żużlowego nie był tak jak przed laty
zbiorem przepisów obowiązujących w dłuższej perspektywie, a co roku zachodziły w
nim mniej lub bardziej istotne zmiany. Nie inaczej było przed sezonem 2017.
Najbardziej nowatorskim, a zarazem kontrowersyjnym wśród zawodników był nowy
zapis w Regulaminie Przynależności Klubowej oraz wzorze kontraktu o
profesjonalne uprawianie sportu żużlowego mówiący o tym, że zawodnik musiał
określić maksymalnie trzy ligi, w których chciał występować w sezonie 2017.
Działacze Ekstraligi postanowili ograniczyć liczbę startów i początkowo
mówiło się o tym, że zawodnik podpisujący kontrakt w najwyższej klasie
rozgrywkowej w Polsce, będzie mógł znaleźć zatrudnienie jeszcze tylko w jednej
lidze. Ostatecznie wprowadzono zapis, który pozwalał żużlowcom na starty w
trzech krajach i obowiązujący od sezonu 2017 limit lig był zgodny z zasadą
1+1+1, czyli każdy żużlowiec będzie startować w Ekstralidze, swojej lidze
narodowej oraz dodatkowo wybranej przez siebie lidze. Był tylko jeden warunek -
zawodnik musiał dać pierwszeństwo rozgrywkom w Polsce w przypadku kolizji
ligowych terminów.
Wzór kontraktu o profesjonalne uprawianie sportu żużlowego tak oto precyzował
ten aspekt:
7. Zawodnik DMP oświadcza, iż będzie startował w okresie danego sezonu objętego
kontraktem w następujących rozgrywkach ligowych:
1) liga narodowa zawodnika: [wpisać kraj ligi dla której zawodnik posiada
licencję krajową FMN / jeżeli FMN nie organizuje rozgrywek ligowych lub zawodnik
nie startuje w lidze narodowej wpisać POLSKA], klub zagraniczny [wpisać nazwę
klubu w lidze narodowej / jeżeli wpisano POLSKA jako ligę narodową wpisać - "nie
dotyczy",],
2) liga drugiego wyboru: [wpisać POLSKA jeżeli zawodnik posiada licencję krajową
FMN, która organizuje rozgrywki ligowe / w pozostałych przypadkach wpisać kraj
ligi drugiego wyboru ], klub zagraniczny [wpisać nazwę klubu w lidze drugiego
wyboru/jeżeli wpisano POLSKA jako ligę drugiego wyboru wpisać - "nie dotyczy"],
3) liga trzeciego wyboru: [wpisać kraj ligi trzeciego wyboru], klub zagraniczny
[ wpisać nazwę klubu zagranicznego w lidze trzeciego wyboru].
[ust. 8 wpisać w przypadku, gdy kontrakt dotyczy zawodnika DMP / w przeciwnym
przypadku ustęp wykreślić]:
8. Zawodnik DMP przyjmuje do wiadomości, że start w większej liczbie rozgrywek
ligowych w danym sezonie, niż w wymienionych w ust. 7 powyżej, stanowi istotny
problem dla ustalania dat meczów w lidze polskiej i w związku z powyższym w
przypadku zakontraktowania przez Zawodnika dodatkowych startów w sezonie w
innych ligach, niż w wymienionych w ust. 7 powyżej, jego potwierdzenie do
startów w lidze polskiej zostanie natychmiast cofnięte, co będzie traktowane
jako ciężkie naruszenie warunków Kontraktu przez Zawodnika, a także będzie
stanowiło podstawę do jego odpowiedzialności dyscyplinarnej.
Jak wynika z powyższych przepisów ograniczenie liczby startów miało na celu ustawienie w kalendarzu zawodników jako priorytetu ligi polskiej, która była na tle innych lig najbardziej zamożna i najlepiej zorganizowana. Jednocześnie władze spółki chciały zabezpieczyć interes własny oraz TV w którym przekładane mecze nadal pozostawały priorytetem nad innymi ligami i w natłoku imprez międzynarodowych jeśli dochodził do spotkania, kluby nie mogły używać argumentu, że taki czy inny termin jest niedogodny do rozegrania powtórzonego meczu, bowiem dany zawodnik ma zakontraktowane spotkanie w innej lidze.
Oto co na temat wyboru trzech lig i składania oświadczeń o pierwszeństwie dla
ligi polskiej mówił prezes Ekstraligi
Wojciech Stępniewski: "Oświadczenia, są
wynikiem wprowadzenia regulacji dotyczących limitu trzech lig, czyli liga polska
plus liga narodowa i liga dodatkowa. W sytuacji gdy Szwed decyduje się na starty
w lidze dodatkowej, na przykład duńskiej, to wówczas musi dosłać oświadczenie z
duńskiego klubu. Oświadczenie to pozwala temu zawodnikowi na uczestnictwo w
meczu ligi polskiej w chwili, gdyby w przypadku przełożonych spotkań klubów
polskiego i duńskiego na tę samą datę doszło do kolizji terminów. Taka
regulacja, czyli dobrowolna decyzja klubu o braku obligacji kontraktowych wobec
danego zawodnika w przypadku kolizji terminów, jest zgodna z regulaminem FIM
ISLB, czyli Biurem Lig Międzynarodowych. Warto dodać, iż w przypadku zawodników
takich jak Chris Holder lub Martin Vaculik, gdzie ich narodowe federacje nie
organizują zawodów ligowych, wspomniani zawodnicy muszą dostarczyć oświadczenia
z klubów zagranicznych obu lig.
Żaden z krajów nie powinien się jednak obawiać, że będziemy ingerować w ich
terminarze co do dnia rozgrywania spotkań. Wiemy przecież, że np. Szwedzi jeżdżą
we wtorki i intencją naszą nie jest blokowanie innych federacji, a
uporządkowanie spraw kalendarzowych. W tym roku, gdyby nie pozytywne zrządzenie
losu, w obliczu ogromnej liczby imprez żużlowych, istniała realna groźba, iż dwa
kluby Ekstraligi, jeden walczący o utrzymanie a drugi o wejście do play-off, w
związku z odwołaniem zawodów z uwagi na padający deszcz, mogły nie rozegrać
ponownie spotkania w pełnych składach przez 42 dni! Był to sierpień. Ten mecz
mógł decydować o spadku lub awansie, był arcyważny. W takiej sytuacji mieliśmy
dwa wyjścia. Mogliśmy osłabić którąś drużynę wyznaczeniem meczu w terminie
regulaminowym, czego oczywiście nie chcieliśmy robić, albo przesunąć wszystko o
ponad cztery tygodnie. Jak drugie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Tylko dzięki
dobrym relacjom z pewnym klubem na Wyspach Brytyjskich udało się przekonać kogoś
o potrzebie zmiany ich terminu tak, by był korzystny dla nas. Taka sytuacja jest
jednak niczym stąpanie po cienkiej linie na dużej wysokości. Ze statystki
wynika, że kiedyś może się to źle skończyć. Przedsmak takiej sytuacji mieliśmy,
kiedy dzień przed pierwszym finałem Ekstraligi w 2016 roku, finał SEC w Rybniku
stał pod olbrzymim znakiem zapytania. W sytuacji odwołania SEC należałoby
przesunąć finał Ekstraligi, gdzie sprzedano 17000 biletów. To chyba nie do końca
dobra sytuacja dla kibiców, klubów czy partnerów ligi oraz partnerów klubów.
Nasze działania są niejako obroną produktu i walką o pewną autonomię w imię
interesów polskich klubów. To jest dopiero początek tej drogi. Nie ukrywam, iż
chcielibyśmy osiągnąć pewne porozumienie w tym temacie z promotorami Speedway
Grand Prix i SEC. To melodia niedalekiej przyszłości.
Zatem to żaden dyktat ze strony polskiego żużla. To raczej początek większego
uporządkowania pewnych spraw kalendarzowych. Jesteśmy do tego zmuszeni poniekąd
przez fakt, iż mamy w światowym systemie żużlowym coraz mniej zawodników.
Szkolenie na świecie i w Polsce, delikatnie mówiąc, leży. Składa się na to wiele
czynników, ale jednym z nich jest możliwość jazdy zawodników w każdych zawodach,
których zapragną. To nie jest dobre dla żużlowców słabszych, czy zaczynających
swoją przygodę ze speedwayem, gdyż bez środków finansowych na inwestycję w
sprzęt, które mogą pozyskać dzięki jeździe w danej lidze, ta przygoda może się
szybko zakończyć".
Mimo zapewnień prezesa Stępniewskiego, wielu zawodników próbowało wymusić własne
rozwiązania i przeciągała składanie stosownych dokumentów umożliwiających
potwierdzenie ich do startów w kraju nad Wisłą do ostatniej chwili. Żużlowi
włodarze przypominali jednak, że w latach poprzednich rekordziści potrafili
startować w sześciu ligach - w Polsce, Szwecji, Wielkiej Brytanii, Danii,
Czechach i Niemczech. Poza tym warto było też pamiętać, że ograniczenie startów żużlowców nie było niczym nowym,
bowiem starsi kibice
doskonale pamiętali sytuację sprzed lat, kiedy polscy żużlowcy praktycznie nie
rywalizowali w ligach zagranicznych. Było to nie tyle spowodowane przepisami, co
sytuacją polityczną w naszym kraju. Załatwienie startów w lidze zagranicznej
było nie lada wyczynem i automatycznie oznaczało konieczność rezygnacji z jazdy
w Polsce. W Polsce rynek transferowy na obcokrajowców otworzył się dopiero po
transformacji ustrojowej w 1990 roku, a pierwszym zawodnikiem zagranicznym, który
w tamtym okresie parafował umowę w polskiej lidze okazał się Hans Nielsen, który
podpisał kontrakt na starty w Motorze Lublin.
Nic więc dziwnego, że przed sezonem AD 2017 do organu zarządzającego rozgrywkami,
nie trafiały zarzuty o blokowaniu zawodnikom startów w innych ligach. Działacze "nie kupili" też tłumaczeń w stylu, że zawodnik
przygotowuje się i utrzymuje formę metodą startową. Uważali bowiem, że trzy ligi
i do tego dla najlepszych Grand Prix to wystarczająca, tygodniowa dawka żużla, a
wszystko ponad to zwiększało ryzyko odniesienia kontuzji, bo zawodnicy jeżdżący
non-stop byli przemęczeni.
Zatem nikt w PZM, ani w Ekstralidze Żużlowej się nie cofnął się przed podjętą
decyzją i co więcej na rok 2018 zapowiedziano kolejny krok w którym zawodnik
mógłby startować oprócz macierzystej jeszcze w jednej lidze.
W Toruniu właściciel klubu Przemysław Termiński miał swoje zdanie na temat wprowadzonej zmiany i komentował ów zapis tymi słowami: "Gdyby to zależało ode mnie, nie szedłbym w stronę tego typu ograniczeń. Wiem oczywiście, dlaczego o takim rozwiązaniu rozmawiamy. W uzasadnieniu wyjaśniono, że chodzi kolizję terminów, gdy mecze są przekładane. Mam swoje przemyślenia na ten temat i szedłbym raczej w innym kierunku. Zamiast ograniczać ligi, wprowadziłbym nowe zapisy, mówiące o tym, że mecze Ekstraligi muszą być przez zawodników traktowane priorytetowo. Nie jest to oczywiście łatwy temat, ale w Polsce płacimy żużlowcom najwięcej i mamy prawo pewnych rzeczy oczekiwać. Natomiast to, że żużlowcy jeżdżą w dużej liczbie lig mi akurat nie przeszkadza. Niech startują gdzie chcą".
Z kolei toruński kapitan Chris Holder był gotów podporządkować się zmianom, ale: "Jeśli naprawdę taki jest pomysł, to w porządku, możemy jechać tylko w dwóch ligach, ale kluby muszą płacić więcej. Wtedy nie będziemy musieli startować w innych rozgrywkach". Chris jednak już w przeszłości negocjując swoje kontrakty dbał o to aby polska liga była priorytetem i w innym wywiadzie nieco drwił z zadufanych w sobie Brytyjczyków: "Cieszę się z jazdy w Wielkiej Brytanii, ale nie wybiorę gów** zamiast poważnej ligi, bo dzieli ich różnica klas. Jeśli Brytyjczycy będą mieć pieniądze, to zawodnicy ich wybiorą". Swoje zdanie przedstawili też kontuzjowany Darcy Ward: "Jestem rozgrzany tą dyskusją. W stu procentach Polska powinna mieć pierwszeństwo. Oni mają lepszy karty na stole. Większość fanów na Wyspach tego nie rozumie, bo nie bywa na meczach w Polsce co tydzień". A całość podsumował Jason Crump: "To samo dzieje się od lat, nieoficjalnie. Polacy mają pieniądze, więc jako pierwsi wzywają zawodników. Jednego dnia masz pracę za 100 funtów, a następnego możesz mieć za 200 funtów. Te same motocykle, to samo ryzyko. Co wybierasz?
Cała sprawa trafiła jednak pod obrady Międzynarodowej Federacji Motocyklowej, której nie podobały się ograniczenia wprowadzone w Polsce. Co więcej Komisja Torowa FIM miała pretensje o to, że Polska staję się najważniejszą częścią tego sportu w Europie. Całą sprawę nadmuchali jednak brytyjscy promotorzy i stali na stanowisku, że nie będą podpisywać żadnych oświadczeń, bowiem dotąd nigdy nigdy nie ingerował w to, w ilu ligach może startować jeden zawodnik. W efekcie stworzyła się patowa sytuacja m.in. z Jasonem Doylem czy zakontraktowanym przez Get Well Toruń jeszcze przed ukazaniem się oficjalnych regulaminów Jackiem Holderem. Nic więc dziwnego, że na posiedzeniu rozgorzała ostra dyskusja. Do polskich działaczy, Piotra Szymańskiego i Wojciecha Stępniewskiego skierowano słowa, że "Polska nie jest pępkiem światowego żużla" i "nie interesują nas wasze oświadczenia" i większość działaczy stwierdziła, że absolutnie nie godzi się na wprowadzenie limitu lig przez jedną z nich. FIM jednak mając świadomość siły polskiego żużla uznała, że w najbliższym czasie nie podejmie w tej sprawie oficjalnych działań, dlatego przepis wszedł życie, a z problemem musieli poradzić sobie sami zainteresowani czyli zawodnicy.
W kuluarach dało się jednak słyszeć, że żużel tylko na ograniczeniu lig zyska. Dlaczego? Bo szansę jazdy mieli dostać nowi zawodnicy, a jednocześnie inne nacje miał być takim posunięciem zmuszone do podjęcia tematu szkolenia żużlowej młodzieży.
I właśnie w kontekście owych ograniczeń oraz mając na względzie szkolenie młodzieży wprowadzono kolejny przepis, a mianowicie począwszy od roku 2017, klub startujący w rozgrywkach Ekstraligi, I ligi i II ligi musiał organizować następujące zajęcia i zawody dla dzieci, w klasie motocykli o pojemności 50cc. Toruń nie zamierzał lekceważyć tego przepisu i mocno przygotował się do realizacji tych zapisów, bowiem toruńska szkółka miniżużla działała całkiem sprawnie, ale ogłaszano kolejne nabory do "żużlowego przedszkola". Watro w tym miejscu przypomnieć, że w sezonie 2016 podopieczni Jana i Karola Ząbika zdeklasowali rywali, zdobywając tytuł mistrza i wicemistrza Polski w kategorii 50ccm. Od jazdy w ramach szkółki żużlowej pod okiem seniora Ząbika zaczynał, m.in. Paweł Przedpełski, który w wieku 14 lat rozpoczął swoją przygodę z czarnym sportem. W Toruniu trenowali jednak również chłopcy z Grudziądza czy z Bydgoszczy. Toruńska Stal dysponowała dobrze przygotowanym torem, dlatego każdy chciał z tego dobrodziejstwa korzystać. Na tor do miniżużla, który zlokalizowany był po sąsiedzku z "dużą" MotoAreną przyjeżdżały dzieciaki z całymi rodzinami. Młodzi chłopcy, ale też dziewczynki marzyli o karierach sportowych, jednak na początku była to przede wszystkim zabawa, nauka podstaw i dyscypliny sportowej. Gdy okazywało się, że żużel wciągnął młodego adepta, a trenerzy dostrzegali w nim podejmowano dalsze kroki. Zawodnik dostawał szansę udziału w poważnej rywalizacji, odnosił pierwsze sukcesy i porażki, a najlepsi po kilku latach ze "Stali Toruń" trafiali do pierwszego składu i tak jak wspomniany Paweł Przedpełski mieli stanowić o sile toruńskiego żużla w "dużym wydaniu". Taki schemat szkolenia nakręcał koniunkturę na żużel, a wśród osiągnięć miniżużlowców, nie zabrakło wielu sukcesów zarówno indywidualnych, jak i drużynowych. Na przykład wiele emocji dostarczył rozegrany w październiku 2016 turniej Jawa Cup 250cc, który skierowany był do młodych żużlowców. Indywidualnie drugie miejsce w zawodach tych zajął torunianin Marcin Turowski. Ponadto, drużyna z Polski zajęła drugie miejsce, przegrywając tylko z Duńczykami, a z bardzo dobrej strony pokazał się ponownie Turowski. Sukces sportowy Jawa Cup, pociągnął za sobą sukces organizacyjny, a to było dobrym prognostykiem przed planowanymi Mistrzostwami Europy w klasie 125cc, które miały w przyszłości być rozegrane na MotoArenie.
Nic więc dziwnego, że wszyscy liczyli iż kontynuatorami sukcesów Stali w kolejnym roku będą:
Breński
Jakub
Rocznik 2008 r. Treningi na minitorze rozpoczął w lipcu 2015 r. Jego pierwszym
motocyklem był mini pocket. Obecnie trenuje na motocyklu miniżużlowym i pitbike.
Czmut
Nikodem - IMP w klasie 50 ccm
Rocznik 2009 r. Przygodę z miniżużlem zaczął w wieku 4 lat. W 2014 r. wraz z
Mikołajem Duchińskim i Borysem Kopeć-Sobczyńskim zdobył drużynowe
wicemistrzostwo Polski w klasie 50 ccm3.
Duchiński
Mikołaj - vice IMP w klasie 50 ccm
Rocznik 2009 r. Ściganie rozpoczął w wieku 5 lat. W 2014 roku zajął 8. miejsce w
całym cyklu Indywidualnych Mistrzostw Polski w klasie 50 ccm3. W tym samym roku
wraz z Nikodemem Czmutem i Borysem Kopeć-Sobczyńskim zdobył drużynowe
wicemistrzostwo Polski w klasie 50 ccm3.
Kopeć-Sobczyński
Borys
Rocznik 2007. W 2013 r. zadebiutował w zawodach miniżużla w Gdańsku w klasie
50ccm3. W 2014 r. zdobył indywidualnie wicemistrzostwo Polski oraz drużynowe
wicemistrzostwo Polski w klasie 50 ccm3 wraz z Mikołajem Duchińskim i Nikodemem
Czmutem. Interesuje się również piłką nożną.
Makowski
Kacper
Rocznik 2004 r. Mieszka w Golubiu - Dobrzyniu. Swoja przygodę z miniżużlem
rozpoczął w maju 2015 r. W 2016 r. zdobył licencję żużlową w klasie 80 - 125
ccm3. Marzy o startach w barwach toruńskiego klubu.
Nizgorski
Filip
Uczeń Gimnazjum nr 1 w Brodnicy, licencje żużlową w klasie 125 ccm3 uzyskał w
sierpniu 2016 r. na minitorze w Toruniu.
Słomski
Ksawery
Rocznik 2008 r. Uczeń Szkoły Podstawowej w Lubiczu. Treningi rozpoczął w 2014 r.
Zieliński
Denis
Rocznik 2002 r. Karierę miniżużlową rozpoczął w 2015 r. W 2016 r. startował w
Pucharze Europy w Danii w klasie 250 ccm3 oraz FIM Long Track Youth World Cup w
Toruniu.
O nastolatków chętnych do szkółki szukał również Robert Kościecha, który skierował swój nabór do nieco starszych chłopaków w wieku 13-15 lat, którzy byli zainteresowani żużlem i sportami motorowymi. Kostek zwracał uwagę na to czy przyszły adept miał już kontakt z motocyklem, ale nie to było najważniejsze, ale to żeby wszyscy chętni spróbowali swoich sił. Zainteresowane osoby mogły wnioski aplikacyjne znaleźć na stronie klubowej pod adresem www.speedway.torun.pl.
Niestety zapisy regulaminowe w kontekście szkolenia żużlowej młodzieży nie przypadły wszystkim klubom do gustu i pojawiły się głosy, że Polski Związek Motorowy poszedł z regulaminem dotyczącym szkolenia w złą stronę. Problem, by sprostać nowym wymogom mogą mieć zwłaszcza mniej zamożne kluby, które musiały zainwestować w infrastrukturę, by szkolić młodych adeptów w klasie motocykli o pojemności 50cc. Trzeba było bowiem często zbudować mniejszy tor, zakupić małe motocykle i zadbać o mechanika, który będzie nad wszystkim czuwał. A jak wiadomo, wiązało się z dużymi kosztami. Jednak władze polskiego żużla chciały, by kluby wzięły się na poważnie za szkolenie stąd zmiany, które przedstawiono były daleko idące, wręcz rewolucyjne, ale innej drogi nie było, jeśli żużel miał nadal się rozwijać
Kolejnym zmienionym zapisem w opublikowanym przez Polski Związek Motorowy regulaminie ligowym był przepis o zastępstwie zawodnika. Oto bowiem od sezonu 2017 zastępowani mogli być zawodnicy, którzy posiadali pierwszą, drugą lub trzecią średnią w zespole, a w dniu meczu ligowego w Polsce brali udział w zawodach rangi FIM, FIM Europe oraz swojej lidze narodowej. W przypadku kontuzji zastępstwo zawodnika mogło być stosowane nadal tylko za najlepszego żużlowca w drużynie. Wielu działaczom również i ten zapis się nie podobał, ale w konsekwencji zmian w zakresie szkolenia, żużlowa centrala musiała być konsekwentna i dać możliwość wprowadzania młodych zawodników do składu ligowego. Podniosły się oczywiście głosy, że dobry zawodnik znajdzie szybko drogę do pierwszego zespołu, jednak zdaniem PZM przepis ten nie miał tworzyć dodatkowej furtki, ale zamknąć tę którą nadmiernie wykorzystywali klubowi działacze.
Na koniec zmian regulaminowych należy wspomnieć o planowanych decyzjach
podjętych w konsekwencji wydarzeń z finału ekstraligi z roku 2016. Po
tym jak Stal Gorzów przygotowała co prawda regulaminowy, ale bardzo
niebezpieczny tor w finałowej batalii o tytuł mistrza Polski, kolegium
orzekające ligi po analizie całego materiału dowodowego miało związane ręce,
bowiem ocena toru wystawiona przez osoby funkcyjne była pozytywna, ale na
przekazie TV było widać, że tor był niebezpieczny. Zatem klub który dostał
czwórkę za przygotowanie toru, trudno było ukarać. Dlatego ostatecznie skończyło
się na grzywnie finansowej w zawieszeniu i nakazie wymiany nawierzchni, bo Stal
sama przyznała się do błędu w sztuce.
Sprawy jednak nie pozostawiono bez echa i postanowiono wytoczyć wojnę torom
przygotowanym niezgodnie ze sztuką. Wytoczono ciężkie działa w postaci
projektów regulaminowych, które pozwalały ostro karać kluby za preparowanie
torów. Dzięki nowym regulacjom miało nie być kar w zawieszeniu, jak to miało
miejsc w przypadku Stali Gorzów, a wymierne kary finansowe i walkowery dla
drużyn przyjezdnych. Ponadto od sezonu 2017 oceny komisarza technicznego oraz
sędziego, można było odłożyć na bok, bowiem nawet jeśli oceny osób urzędowych
były pozytywne, a na zapisie wideo było widać, że "nawierzchnia się rozlatuje",
władze ekstraligi mogły nakładać na kluby gigantyczne kary finansowe. Tak
jednoznaczne decyzje były konieczne, ponieważ zdawano sobie bowiem sprawę, że
tylko dotkliwe sankcje powstrzymają wszelkie próby kombinowania z przygotowaniem
toru.
Po przeanalizowaniu wszystkich zmian regulaminowych oraz po okresie transferowym
Ekstraliga zaczęła sprawdzać realizację postanowień regulaminowych z roku 2016,
czyli rozpoczęto proces licencyjny. Ryszard Kowalski, wiceprezes Ekstraligi
Żużlowej i jeden z członków komisji licencyjnej z dużym spokojem czekał na
rozpoczęcie prac . "Zaczynamy 1 grudnia. Do 6 grudnia wszystkie decyzje zostaną
podjęte. Na końcową ocenę wpływ mają wyniki audytu oraz inspekcja torów oraz
infrastruktury stadionowej. W przypadku Włókniarza Częstochowa, który jest
beniaminkiem Ekstraligi, mieliśmy inspekcję całego obiektu.
Proces jeszcze nie ruszył, ale już wiadomo, że wszystkie kluby Ekstraligi są
rozliczone finansowo. Można więc powiedzieć, że na ten moment jesteśmy na
finansowej prostej. Na pewno nikt nie straci licencji za długi. Natomiast nie
można wyrokować, że wszyscy na pewno dostaną licencję, bo przecież rozliczamy
też za infrastrukturę. A tu trzeba pamiętać, że w przeszłości wprowadziliśmy
obowiązkowe oświetlenie, bandy dmuchane, monitoring, krzesełka czy zadaszoną
trybunę. W następnych latach pójdziemy krok do przodu. Wprowadzimy kategoryzację
stadionów, żeby wymusić podnoszenie standardu.
W przyszłym roku, zgodnie z nowymi wymogami licencyjnymi, wchodzą też bezpieczne
bandy na prostych, a od sezonu 2018, po testach we Wrocławiu być może, wejdą
obowiązkowe plandeki do przykrycia torów. Powstanie też książka z wytycznymi
odnośnie modernizacji stadionów żużlowych. To będzie uzgodnione z klubami.
Dzięki temu, na przestrzeni trzech do sześciu lat, dojdzie do kolejnych dużych
zmian".
I w słowach prezesa było sporo prawdy, bowiem choć jednym klubem posiadającym
licencję bezwarunkową była Sparta Wrocław, to pozostałe drużyny ligowe otrzymały
pozwolenia warunkowe wynikające przede wszystkim z konieczności posiadania na
prostych bandy absorbujące energię kinetyczną. Wyjątkiem była Stal Rzeszów,
której wniosek o licencję nadzorowaną rozpatrzyć miało Prezydium Zarządu
Głównego PZM. O swojej decyzji weryfikacyjnej w sprawie przyznanych licencji
żużlowe władze poinformowały w stosownym komunikacie:
Komunikat dot. decyzji podjętych przez Zespół ds. Licencji dla Klubów Ekstraligi
Żużlowej oraz I i II ligi żużlowej na sezon 2017 - decyzje podjęte w dniu
6.12.2016 roku:
1. Unia Leszno SSA - licencja warunkowa 2. Grudziądzki Klub Motocyklowy SA Grudziądz - licencja warunkowa 3. Zielonogórski Klub Żużlowy SSA - licencja warunkowa 4. Wrocławskie Towarzystwo Sportowe SA - licencja zwykła 5. Stal Gorzów Wielkopolski SA - licencja warunkowa 6. Klub Sportowy ROW Rybnik SA - licencja warunkowa 7. Klub Sportowy Toruń SA - licencja warunkowa 8. Włókniarz Częstochowa SA w organizacji - licencja warunkowa Licencje warunkowe wszystkich klubów EŻ dotyczą obowiązku wykonania band absorbujących energię kinetyczną oraz w przypadku klubu Stal Gorzów Wielkopolski SA także wymiany nawierzchni toru. W przypadku klubu Włókniarz Częstochowa SA w organizacji licencja warunkowa dotyczy również zobowiązania klubu do wykonania obowiązków wynikających z umów związanych z Ekstraligą. |
|
1. Klub Żużlowy Orzeł Łódź - licencja warunkowa 2. Żużlowy Klub Sportowy Polonia Bydgoszcz SA - licencja warunkowa 3. Speedway Stal Rzeszów SA - wniosek Zespołu do Prezydium ZG PZM o licencję nadzorowaną 4. Unia Tarnów ŻSSA - licencja warunkowa 5. Krakowski Klub Żużlowy Sp. z o.o. Kraków - licencja warunkowa 6. Speedway Grand Prix of Latvia SK Lokomotive Daugavpils - licencja warunkowa 7. Gdański Klub Żużlowy Wybrzeże Gdańsk - licencja warunkowa 8. Klub Żużlowy Victoria Piła - licencja warunkowa |
|
1. Klub Motorowy CROSS Lublin - licencja warunkowa 2. Poznańskie Stowarzyszenie Żużla - licencja warunkowa 3. Krośnieńskie Stowarzyszenie Motorowe Krosno - licencja warunkowa 4. Towarzystwo Sportowe KOLEJARZ OPOLE - licencja warunkowa 5. Gnieźnieńskie Towarzystwo Motorowe Start Gniezno - licencja warunkowa 6. TŻ OSTROVIA SA w organizacji - licencja warunkowa 7. Rawicki Klub Sportowy Kolejarz Rawicz - licencja warunkowa |
Od decyzji Zespołu przysługiwało klubom odwołanie do Prezydium ZG PZM do dnia 13 grudnia 2016 roku. Finalnie wszystkie kluby dopełniły licencyjnych formalności i jedynie rzeszowianie ociągali się z wypełnianiem postanowień licencji warunkowej, ale wszystkie wyzej wymienione kluby zostały dopuszczone do ligowej rywalizacji.
W cieniu zmian regulaminowych toczyły się rozmowy
kontraktowe na sezon 2017.
Rozmowy te były o tyle istotne, że zgodnie z zapisami
regulaminu kluby mogły zgłaszać zawodników do startów od 1 do 14 listopada. Była
to istotna zmiana w porównaniu z poprzednim okresem transferowym, kiedy umowy
można było podpisywać oficjalnie dopiero od 19 grudnia. Zatem dlaczego okres
transferowy został skrócony do dwóch tygodni? Otóż, zdaniem prezesa Ekstraligi
Wojciecha Stępniewskiego decyzja ta miała na celu uniknięcie dysonansu
regulaminowego. Do tej pory było tak, że jeśli ktoś przedłużał umowę wcześniej,
to mógł to robić jeszcze w oparciu o inne przepisy. Poza tym, nowe regulacje
miały sprawić, że wszystkie kluby posiadały równy dostęp do zawodników.
Powodowało to jednak, że w okresie negocjacyjnym można było co najwyżej dogrywać
szczegóły umów, a podstawa kontraktu musiała być uzgodniona znacznie wcześniej.
Zatem zmiana miała tylko pozorne zastosowanie do intencji żużlowych władz.
W kontekście zmienionego okresu transferowego podnoszono jeszcze inną kwestię, a
mianowicie nieoficjalnie mówiło się, że władze polskiego żużla otrzymywały coraz
więcej sygnałów od żużlowców, którzy skarżyli się, że byli szantażowani przez
swoje kluby. Działacze mieli im dawać do zrozumienia, że albo przedłużą umowę tu
i teraz, albo będą mieć problem z odzyskaniem pieniędzy, które pochodziły z
dodatkowych umów. Przesunięty i skrócony okres transferowy miał to zmienić. Nie
wszyscy jednak w to wierzyli, a toruński menadżer
Jacek Gajewski tak komentował
całą sytuację: "Złe praktyki i tak nie zostaną w ten sposób zlikwidowane. Pole
do szantażu jest takie samo jak wcześniej. Jeśli ktoś ma zobowiązania, które nie
wynikają wprost z kontraktu, to i tak może zmusić zawodnika do podpisu pod
kontraktem. Co za różnica czy zrobi to w sierpniu, wrześniu, październiku czy w
listopadzie. Poza tym, jeśli mamy być precyzyjni, to w listopadzie kontraktów
się już raczej nie przedłuża, tylko podpisuje nowe umowy.
Poza tym jednakowy regulamin dla wszystkich podpisujących kontrakty i tak będzie
w dalszym ciągu fikcją. Przedłużanie kontraktów tylko w listopadzie nie jest w
stanie tego zmienić. Wystarczy spojrzeć, jak często zmienia się Regulamin
Przynależności Klubowej. Ostatnie zmiany były tak duże, że wcześniej przedłużone
kontrakty i tak trzeba było aneksować i podpisywać nowe entry form. Kiedyś
słyszałem, że regulamin ma nie być ruszany. To się jednak dzieje. A jak ktoś
mówi, że jest inaczej, to albo ma problem ze wzrokiem, albo z czytaniem.
Przez ostatnie dwa lata zmiany poszły w tym kierunku, że bardziej korzystają na
nich kluby. Zawsze byłem bardziej po stronie klubowej, ale taka jest obiektywna
prawda. Limity finansowe są fikcją. Są dodatkowe umowy sponsorskie, ale to
jeszcze pół biedy, bo można to od kogoś egzekwować. Najgorsze są jednak miękkie
zobowiązania klubów, że postarają się coś jeszcze załatwić żużlowcowi. W
praktyce to tylko świstek papieru, z punktu widzenia przepisów jest
bezwartościowy i zawodnik może go sobie wyrzucić do kosza. Pomóc może jedynie
zrezygnowanie z regulaminu finansowego, który i tak jest omijany".
W Toruniu nie było jednak takich dwutorowych płatności, a sytuacja klubu była
niezwykle stabilna. I chociaż przez rokiem
Przemysław Termiński nie krył, że
pierwszy jego sezon jako właściciela przyniósł sporą stratę finansową, przede
wszystkim związaną z napływem różnego rodzaju inwestycji po przejęciu klubu z
rąk
Romana Karkosika. Drugi rok okazał się pod tym względem korzystniejszy.
Minus finansowy był znacznie mniejszy, dlatego budżet na rok 2017 miał być porównywalny
z ubiegłorocznym. Co ważne rozliczenia finansowe z jeźdźcami drużynowych
wicemistrzów Polski odbywały się przez cały rok bez jakichkolwiek przeszkód, a
także klub bez problemu wypłacił swoim zawodnikom zgodnie z listą klasyfikacyjne
żużlowców pod względem średniej biegowej za sezon 2016 należne ekwiwalenty
pieniężne. Klub zgodnie z załącznikiem do kontraktu miał też prawo potrącić
zawodnikom wynagrodzenie w zależności od spadku na liście klasyfikacyjnej, ale w
Toruniu nie zdecydowano się na taki ruch.
Oto jak wyglądała lista kwalifikacyjna toruńskich zawodników i wzrosty lub spadki średniej u poszczególnych jeźdźców:
+/- |
miejsce 2016 |
miejsce 2015 |
Zawodnik |
Średnia 2016 |
+14 | 9 | 23 | Chris Holder | 2,132 |
-6 | 12 | 6 | Martin Vaculik | 2,000 |
-4 | 17 | 13 | Paweł Przedpełski | 1,872 |
-2 | 5 | 3 | Greg Hancock | 2,196 |
-1 | 32 | 31 | Adrian Miedziński | 1,588 |
-1 | 42 | 41 | Kacper Gomólski | 1,232 |
Nic więc dziwnego, że toruńscy działacze podjęli rozmowy ze zawodnikami którzy reprezentowali klub w roku 2016 z dużym komfortem, a doszło do nich jeszcze w trakcie trwających rozgrywek oraz po tym jak ukazały się przepisy na rok 2017 i zostało otwarte okienko transferowe. Z zespołem szybko pożegnał się z Kacper Gomólski, do którego postawy w play-off roku poprzedniego trudno było mieć większe zastrzeżenia. Problem GinGera polegał jednak na tym, że w sezonie zasadniczym nie zyskał zaufania trenerów, a przy tym jeździł w drużynie, która w play-off nie miała w zasadzie słabych punktów. Co prawda zawodnik trafił z przygotowaniami na play-offy, ale menedżer Jacek Gajewski miał inną koncepcję i wolał stawiać na Pawła Przedpełskiego. Po sezonie stało się zatem jasne, że Kacper opuści miasto Kopernika i choć miał propozycje z klubów ekstraligowych postanowił odbudować formę w niższej lidze i trafił do gdańskiego Wybrzeża. Biorąc pod uwagę podejście Kacpra do żużla i fakt, że dużo inwestuje w sprzęt, przy tym jest ambitny, z całą pewnością z doświadczeniem zebranym w Ekstralidze w sezonie 2017 urastał do miana lidera nadmorskiego teamu.
Również gdański kierunek wybrał Marcin Turowski, który jako toruński wychowanek był najsłabszym ogniwem formacji młodzieżowej, dlatego postanowił rozwijać swoje umiejętności w niższej lidze pod okiem Mirosława Kowalika, który obgiął posadę trenera nadmorskiego teamu i poszukiwał młodych zmienników na pozycji juniorskiej. Kowalik doskonale znał Marcina, bowiem pracując w Toruniu widział jak młody zawodnik rozwija się na minitorze. Niestety w przypadku Marcina to właśnie "mały żużel" wydawał się być jego przekleństwem, bowiem ścigał się w kategorii 250 ccm zbyt długo i w wieku 17 lat trudno było mu wyzbyć się miniżużlowych nawyków.
Nieco w bez echa przebiegło rozstanie z Arturem Mroczką. Wychowanek klubu z Grudziądza podpisał kontrakt i aneks finansowy z Get Well Toruń, ale nie miał miejsca w składzie. Przez niemal cały sezon był jedynie rezerwowym. Ostatecznie dostał szansę w jednym spotkaniu - na torze w Grudziądzu. Zdobył tam w trzech wyścigach punkt i bonus. W kolejnych meczach nie dostał już szansy. Nikt więc się nie dziwił, że drogi toruńskiego klubu i Artura Mroczki się rozeszły i zawodnik powrócił do poprzedniego klubu, czyli Unii Tarnów.
Po tych nieco oczywistych zmianach, celem
właściciela Get Well Przemysława Termińskiego było zatrzymanie liderów
toruńskiego klubu. Już na samym początku
Chris Holder,
Paweł Przedpełski, który
przestał być juniorem oraz
Adriana Miedzińskiego zadeklarowali chęć startów z
aniołem na plastronie. Krok od pozostania dzielił mistrza świata
Grega Hancocka.
Mimo że za kulisami pojawiły się informacje o możliwości zakończenia kariery
przez czterdziestosześciolatka, to zarówno Termiński, jak i menedżer Amerykanina
Rafał Haj utrzymywali, że podpis pod aneksem finansowym pozostawał kwestią
czasu. Koncepcję budowy składu zburzyła jednak decyzja
Martina Vaculika, który
mimo wcześniejszych deklaracji o pozostaniu w Toruniu, w dniu 11 października
opublikował oświadczenie, w którym podziękował za wsparcie w minionym sezonie i
poinformował, że w kolejnym roku nie będzie reprezentował klubu z Torunia, a
jego nowym pracodawcą będzie mistrz Polski Stal Gorzów. "Zgodnie z moją
deklaracją, że poinformuję Klub KS Get Well Toruń do środy o mojej decyzji, chcę
poinformować wszystkich, że w sezonie 2017 nie będę reprezentować barw
toruńskiego Klubu. Jednocześnie pragnę podziękować za ten rok władzom Klubu,
trenerom, chłopakom z drużyny oraz przede wszystkim kibicom!"
Sygnały świadczące o tym, że Słowak może opuścić Toruń, zawodnik wysyłał już
znacznie wcześniej, bowiem nie pojawił się na toruńskiej fecie z okazji zdobycia
drużynowego wicemistrzostwa Polski i choć właściciel klubu zapewniał, że to
odległość ze Słowacji zatrzymała Martina w domu, to sam zainteresowany miał
zapewne doskonale przemyślaną decyzję odnośnie swojej absencji w Toruniu na tak
ważnym dla kibiców wydarzeniu. Zapewne tkwiła w nim jeszcze zadra po ostrych
słowach Przemysława Termińskiego po meczu rundy zasadniczej w Gorzowie, ale
słowa padły, decyzje zostały podjęte i nie należało żyć przeszłością. Według
nieoficjalnych informacji żużlowiec chciał po kilku dniach wrócić do negocjacji
z toruńskim klubem po tym, jak jeden z jego sponsorów wycofał swoje finansowe
wsparcie, ale prezes Termiński pozostał nieugięty i była to sroga nauczka dla
Vaculika, bowiem jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek zawodnik przekonał się na
własnej skórze, że stabilność finansowa toruńskiego klubu nie była wyssana z
palca, a zobowiązania płatnicze u nowego pracodawcy nie zawsze miały pokrycie w
ustalonych terminach. W Toruniu nie kryto rozczarowania decyzją zawodnika, a
Jacek Gajewski traktował Słowaka jako inwestycję w przyszłość i wiązał z jego
transferem duże nadzieje: "Sam cieszyłem się, że przychodzi do nas Vaculik,
który pod względem wiekowym nie jest zaawansowany. Liczyłem, że to będzie ktoś
na dłuższy czas. Nasza żużlowa czołówka robi się coraz starsza. Jest grupa
polskich, młodych zawodników, ale każdy widzi, jak trudno jest kogoś takiego
wyszkolić. To długi proces. Musimy wspomagać się żużlowcami zagranicznymi.
Martin miał być inwestycją na kilka lat. Na pewno znalezienie kogoś o podobnych
umiejętnościach z taką samą perspektywą wiekową będzie wyzwaniem. W żużlu jednak
różnie bywa. Czasami są zawodnicy, którzy wychodzą z cienia i wchodzą do
czołówki światowej. Tak samo było przecież z Doyle'em. Na rynku jest kilku
fajnych i młodych chłopaków. Mają 20, 21 lat i mocno się przepychają. Sytuacja w
żużlu bywa bardzo dynamiczna. Na pewno nie można podchodzić do tematu, że
przyszłość toruńskiego klubu opierała się na Vaculiku. Takie założenie byłoby
bardzo złe, niebezpieczne i wręcz dramatyczne. Uważam zresztą, że nie ma obecnie
w poszczególnych klubach jednego zawodnika, od którego zależy los jakiegokolwiek
żużlowego ośrodka. Niemniej my stawialiśmy na Słowaka, mimo różnych wydarzeń
medialnych, które nie do końca musiały mu się podobać. Uważam, że ta współpraca
układała się obu stronom bardzo pozytywnie. On sam o tym wspominał. Później
stwierdził, że Toruń nie jest miejscem, w którym mógłby się rozwijać w sensie
zawodniczym i sportowym. Przyznam, że mnie taka argumentacja z jego strony nie
przekonuje. Jest wolnym człowiekiem i wybrał to, co uważana za słuszne. Czas
pokaże, czy podjął dobrą decyzję. Docierają mnie głosy, że miały rzekomo
decydować względy finansowe. To sfera przypuszczeń i domysłów. Z jego strony nie
słyszałem, że to miało główny i decydujący wpływ. Jeśli jednak tak było, to
nowemu klubowi Martina życzę powodzenia w kwestiach finansowych".
W kontekście transferu Vaculika pojawił się głos Roberta Dowhana w przeszłości
prezesa zielonogórskiego klubu, który sugerował jakoby zawodnik był dogadany z
gorzowskim klubem jeszcze przed finałem ekstraligi i choć później próbował prostować
swoje słowa, a zawodnik dementował te sugestie, to wątpliwości pozostały.
Robert Dowhan - "Znam dobrze realia giełdy transferowej i wiem, że jak są finały
to większość kart jest rozdana. Za moimi słowami nie kryła się jednak żadna
sugestia. Nie napisałem, że Vaculik sprzedał mecz. Moim zdaniem cała ta sytuacja
była jednak lekko nieetyczna. Martin mógł powiedzieć, że rozmawia ze Stalą i
byłoby po sprawie. Przyznam szczerze, że ja to już dawno wiedziałem, gdzie kto
będzie jeździł. Tylko ta sprawa z Nickim Pedersenem w Fogo Unii mnie
zaskoczyła".
Martin Vaculik - "To nieprawda! Jak przeczytałem to za pierwszym razem, to byłem
naprawdę zły. Coś takiego obraża mnie jako sportowca i człowieka. Chciałem się
nawet wcześniej do tego odnieść, ale stwierdziłem, że nie ma sensu reagować na
takie hejty. Jestem w stu procentach profesjonalistą. Kocham to, co robię.
Zawsze daję z siebie wszystko. Nieważne, czy to ostatni mecz w danym klubie, czy
pierwszy. W każdym spotkaniu dałem z siebie wszystko, w finale w Gorzowie także.
Absolutnie nie byłem dogadamy ze Stalą przed finałem".
Całość historii z Martinem Vaculikiem podsumował chyba dość trafnie w jednym ze swoich felietonów Piotr Bednarczyk dla toruńskiego dziennika Nowości: "Jak mi żal tego biednego Martina Vaculika... Jak on musiał cierpieć przez ten rok zsyłki do Get Wellu Toruń... "Nie chcę za bardzo wracać do tego, co było w Toruniu, bo sporo już na ten temat powiedziałem. Ten rok w ekipie Aniołów naprawdę dużo mi dał, ale współpraca nie układała się tak, jakbym sobie to wyobrażał". I mówi to zawodnik, który miał najwyższy kontrakt w zespole. Wyższy, niż mistrzowie świata, czyli Greg Hancock i Chris Holder... Vaculikowi pewnie nie spodobała się krytyka, z którą spotkał się ze strony właściciela klubu, Przemysława Termińskiego jeszcze w trakcie sezonu. reklama No jak to można krytykować największą gwiazdę w drużynie, panie senatorze! W końcu dając Słowakowi największe pieniądze daliście mu prawo, do traktowania siebie właśnie jako takiej gwiazdy. A osoby z takim statusem krytyki nie lubią. A może wszystkiemu winna była frustracja Vaculika, bo sezon miał być piękny, ale taki nie był? Jak nie idzie, to często winnych szuka się wszędzie. Trochę się śmieję, jak słucham teraz wypowiedzi byłego już żużlowca Get Wellu. Że wybrał Gorzów, bo tam jest świetny, techniczny tor. I na nim chce tak się podszkolić, żeby zostać mistrzem świata. No cóż, rok temu był szczęśliwy, że będzie mógł jeździć na Motoarenie. Jakoś dziwnym trafem ani wtedy, ani teraz nie wspomniał o wysokości kontraktu. Tym samym dołączył do licznego grona żużlowców, dla których nie pieniądze są ważne, a inne rzeczy, typu: możliwość rozwoju, wspaniały klub z tradycjami, najlepsi w Polsce kibice lub różne inne dyrdymały. Z drugiej strony - pewnie trudno byłoby na konferencji prasowej wprost powiedzieć - przyszedłem do was, bo mi więcej zapłacili wasi działacze. Jedna, dwie wpadki i od razu byłoby to złośliwie komentowane. Trzeba więc kombinować i wymyślać różne bzdury. W każdym razie biedny Vaculik musiał się zmagać w ostatnich dniach z jeszcze jednym problemem - ten niedobry zielonogórski senator Robert Dowhan zasugerował, że Słowak dogadał się z gorzowianami jeszcze przed finałową rywalizacją z Get Wellem. Byłoby to, delikatnie mówiąc, mało stosowne. Vaculik oczywiście zaprzeczył insynuacjom senatora. Ten odpowiedział, że przecież nie napisał, iż zawodnik sprzedał mecz (mecze?), a jedynie wie, jakie są realia w polskim żużlu (kto, jak kto, ale on na pewno wie z autopsji). Nie wiem, kto mówi prawdę - jeśli Vaculik - to trochę senator przesadził. Jeśli Dowhan, to brak, po prostu. słów..."
W klubie nie załamywano jednak rąk i po odejściu
Słowaka, szybko rozpoczęto realizację planu B. W palnie tym, klub mimo stabilności finansowej,
nie zamierzał nerwowo licytować kontraktu, żadnego zawodnika, a menedżer
wicemistrzów Polski w jednym z wywiadów wyznał, że negocjuje z pięcioma
zawodnikami, choć narzekał, że na rynku tak naprawdę brakuje wartościowych
jeźdźców. Na decyzję toruńskiego klubu czekał były kolega Vaculika z Tarnowa
Duńczyk Leon Madsen. Dwudziestoośmiolatek w roku 2016 był wyróżniającym się
żużlowcem Unii ze średnią zbliżoną do Słowaka, ale oferta jaką przedstawił była
oderwana od rzeczywistości i żużlowi działacze z miasta Aniołów mieli inne
pomysły wśród, których najciekawszym było zatrudnienie młodszego brata Chrisa
Holder -
Jacka. W mediach przewijały się też dwa inne nazwiska
mające wypełnić lukę po Słowaku, a był to doświadczony czterdziestoletni
Grzegorz Walasek
oraz
zdolny dwudziestodwuletni Duńczyk Anders Thomsen. Obaj w roku 2016 reprezentowali
kluby z niższej ligi - odpowiednio Wandę Kraków oraz Wybrzeże Gdańsk i obaj
mieli ambicję potwierdzić swój żużlowy potencjał w ekstralidze. Prasa donosiła
również, że Jacek
Gajewski nie wykluczał zatrudnienia Nicki Pedersena z którym jeszcze
niedawno miał przepychanki i tak komentował ewentualny angaż Duńczyka: "Nicki
Pedersen? Bardzo trudne pytanie. Nigdy nie należy mówić nigdy. Trzeba przyznać,
że do tej pory drogi nam się za bardzo nie krzyżowały. W życiu dzieją się jednak
różne rzeczy. Taka współpraca byłaby z pewnością trudna dla niego i dla mnie.
Nie jest to jednak coś nierealnego. Inna sprawa, że to samo pytanie należałoby
postawić Nickiemu. Wydarzenia z przeszłości pokazują, że trudno przekreślić
jakikolwiek scenariusz. Zdarzały się zresztą w żużlu większe konflikty niż te
personalne. Były tarcia pomiędzy klubami, ich kibicami, a zawodnik przechodził z
jednego środowiska do drugiego. Daleko szukać nie musimy. Tomasz Gollob trafił
do Torunia. To o czymś świadczy".
Zakontraktowanie Duńczyka wykluczał jednak właściciel Przemysław Termiński:
"Rozważamy różne scenariusze... ale gdybym miał ocenić realność opcji P. to
oceniłbym ja na 0%".
Życie jednak pisało swoje scenariusze i dwa tygodnie w okresie transferowym dały toruńskim kibicom istną huśtawkę nastrojów. Tak jak wspomniano jako pierwsi umowy z klubem parafowali Chris Holder i Paweł Przedpełski. Australijczyk był wierny barwom "Aniołów" od sezonu 2008. Startując w Toruniu zdobył debiutancki tytuł Indywidualnego Mistrza Świata w sezonie 2012. Trofeum przyszło mu odbierać, a jakże, w... Toruniu, bo na Motoarenie rozgrywano ostatnią rundę cyklu GP. Nic więc dziwnego, że zawodnik po podpisaniu umowy w centrum kongresowym Jordanki nie krył zadowolenia z faktu, że kolejny rok spędzi w mieście Kopernika: "Gdy podpisywałem kontrakt, to nie sądziłem, że tak pokocham to miasto i spędzę tutaj tyle lat. Dla mnie to jest najlepsze miejsce do życia w Polsce".
Z kolei "Pawełek" jak mawiali o nim jeszcze kilka sezonów wstecz kibice, przechodząc w wiek seniora miał zastąpić Kacpra Gomólskiego, ale po odejściu Vaculika miał poprzeczkę zawieszoną znacznie wyżej, bo musiał sprostać wymaganiom jakie stawiano Słowakowi. Niestety przejście Pawła do formacji seniorskiej znacząco osłabiało siłę anielskiej kadry juniorów.
Klub oczywiście
inwestował w młodzież i widać było, że młodzi zawodnicy czynili stałe postępy,
ale
Igor Kopeć-Sobczyński,
Bartosz Krakowiak,
Marcin Kościelski
nie gwarantowali na papierze przed sezonem choćby połowy punktów jakie zdobywał Przedpełski.
Dlatego klub rozważał pozyskanie młodego zawodnika z zewnątrz. Wybór jednak był
niewielki, bo czołowi młodzieżowcy, nie licząc Maksa Drabika, kończyli wiek
juniora i wiele klubów szukało wzmocnienia na biegł młodzieżowy. Jednak
inwestycja w nieobytego w ligowych bojach jeźdźca była nieco loteryjna, bo w przypadku młodych zawodników, którzy regularnie nie
startowali w lidze, każdy nowy sezon był zagadką. Toruń jednak nie załamywał rąk
i na giełdzie transferowej wymieniało się nazwiska Damiana Stalkowskiego i Oskara Bobera. Pierwszy miał 18 lat i 17 ligowych wyścigów w
barwach Polonii Bydgoszcz (śr. 0,71) i rozstał się z klubem w ostrym
konflikcie. Niestety trzeba było za niego zapłacić Polonii zgodnie z regulaminem
120.000 zł za każdy sezon spędzony w macierzystym klubie, a na to włodarze Get
Well nie chcieli przystać.
Z kolei Bober w Nice Polskiej Ligi Żużlowej ze średnią 1,61 bronił barw Orła Łódź. Plusem opcji Bobera był brak ekwiwalentu finansowego dla
macierzystego klubu, bo dziewiętnastolatek już dwukrotnie zmieniał kluby i
doskonale znał kujawsko-pomorski klimat, bowiem przed
łódzkim epizodem startował w Grudziądzu. Zawodnik miał jednak spore oczekiwania finansowe,
których toruński klub również nie akceptował. Dlatego po krótkiej analizie CV dwóch młodych
zawodników uznano, że za pieniądze, które należało wydać nieco loteryjnie lepiej
postawić na swoich wychowanków, którzy otrzymają nowy sprzęt i rozważano trzecią opcję.
A opcją tą był
Daniel
Kaczmarek z Unii Leszno. Dziewiętnastoletni niespodziewany mistrz Polski z roku
2016 miał niewielkie doświadczenie ekstraligowe, ale najlepsze perspektywy.
Kończył mu się kontrakt w Lesznie i ustawiła się do niego kolejka chętnych.
Wśród nich także Get Well.
Zanim jednak doszło do wyboru juniora działacze dopinali kontrakty z seniorami.
Po wspomnianych kontraktach Holdera i Przedpełskiego przyszedł czas na
Adriana
Miedzińskiego. Po sezonie zwieńczonym srebrnym medalem DMP, kontrakt Miedziaka
wygasł. Sam zawodnik nie ukrywał, że nie chce zmieniać barw klubowych i
priorytetem jest dla niego pozostanie w rodzinnym mieście, choć pojawiły się
oferty z innych zespołów. Rozmowy o nowej umowie "Miedziaka" przyniosły jednak
pozytywny skutek i szybko poinformowano, że wychowanek Aniołów nadal będzie
zdobywał punkty dla toruńskiej drużyny również w roku 2017. Sam zainteresowany
tak komentował swoją decyzję: "Toruń jest mi najbliższy i zawsze od swojego
klubu rozpoczynam rozmowy na temat kolejnego sezonu. Prawda jest taka, że mogłem
odejść wiele razy, ciężko mi się na coś takiego zdecydować. Mam co poprawiać i
chciałbym to zrobić właśnie w Toruniu. Mam tu sprawdzonych ludzi, sponsorów,
kibiców, dla których wygrywać najfajniej. Również w tym sezonie miałem różne
inne opcje, w tym również korzystniejsze. Gdybym nie mieszkał w Toruniu i nie
był tak związany z tym klubem, to na pewno bym się skusił, ale pieniądze to nie
wszystko. Zależało mi na jak najszybszym poukładaniu sobie spraw kontraktowych.
Dzięki temu będę mógł się skupić na odpowiednim przygotowaniu do rozgrywek.
Przygotowania będą podobne jak przed rokiem. Wiadomo, że zawsze pojawi się jakiś
nowy pomysł i ulegną małej modyfikacji, ale ja zawsze jestem dobrze przygotowany
fizycznie do sezonu. Tutaj bardziej trzeba poprawić podejście do niektórych
rzeczy. Odpoczynek będzie, ale w grę wchodzą narty i inne sporty wodne, więc jak
najbardziej aktywnie. Muszę poukładać też inne ligi, bo teraz mamy do wyboru
trzy ligi, w których będziemy startować. U mnie na pewno dojdzie liga szwedzka,
a co dalej to zobaczymy".
Trzy proste do parafowania kontrakty dawały Aniołom solidny trzon formacji
seniorskiej. Do obsadzenia pozostawały jednak ciągle dwa miejsca. O ile klub był
po słowie z
Gregiem Hancockiem, który przed rokiem parafował dwuletnią umowę, to
jednak ciągle nie podpisywał kontraktu finansowego na rok 2017, choć miał to
uczynić przed ostatnią, australijską Grand Prix w sezonie 2016. To rodziło, całą
masę spekulacji wśród kibiców. Właściciel klubu, jednak zapewniał,
że nie ma w sprawie kontraktu Amerykanina drugiego dna: "Nie ma żadnych obaw, by
Hancock u nas nie jeździł. On nie tyle zwleka z przyjazdem do Torunia, co nie
miał kiedy tego zrobić. Wiemy, że szykował się do wylotu do Australii i nie było
sensu, by w pośpiechu przyjeżdżał do Polski. Obie strony chcą dalszej
współpracy, więc to powinna być formalność. Wcześniej wszystko ustaliliśmy i
czekamy na jego podpis".
W słowach tych pobrzmiewała wielka pewność siebie, tym bardziej, że toruńscy
działacze faktycznie nie "ganiali" za Hancockiem, a intensywnie poszukiwali
piątego seniora. Z kręgu zainteresowań szybko odpadki Leon Madsen, Anders Thomsen. W
przypadku Madsena zdecydowały oczekiwania finansowe, a w
przypadku jego młodego krajana przeważyły niedostateczne umiejętności sportowe.
W tej sytuacji klub złożył swoje propozycje zawodnikom z Gorzowa,
doskonale znanym w Toruniu, a byli to
Iversen,
Zagar i
Jensen. Niestety jak się
mówiło w kuluarach w przypadku Iversena, gorzowianie zastosowali szantaż i wypłatę zaległości finansowych poza kontraktowych
uzależniono od podpisania kontraktu na rok 2017. Zawodnik
nie chcąc stracić uczciwie zarobionych pieniędzy, pozostał w tej sytuacji w szeregach mistrzów Polski. Zagar natomiast wybrał opcję
częstochowską, która była znacznie lepsza finansowo od toruńskiej. W tej
sytuacji klub skupił się na zakontraktowaniu Jensena oraz wrócono do rozmów z
Grzegorzem Walaskiem,
którego angaż na początku traktowano jako opcję bezpieczeństwa.
Jednak
w międzyczasie klub zaskoczył swoich fanów i dość niespodziewanie
zakontraktowano młodszego z braci Holderów -
Jacka
i był to
kolejny braterski duet w żółto-niebiesko-białych barwach.
Starsi kibice pamiętali
Eugeniusza i
Czesława
Miastkowskich. Ten pierwszy jeździł
w Apatorze w sezonie 1976 oraz od 1979 do 1991 roku. Na przestrzeni lat zdobył
wiele ważnych dla torunian punktów. Dwukrotnie (1986, 1991) wywalczył złoty
medal drużynowych mistrzostw Polski, choć w 1991 roku pojechał tylko w dwóch
spotkaniach. Jego młodszy brat Czesław nie zrobił wielkiej kariery, a w najlepszym
sezonie w Toruniu (1980) wykręcił średnią równą 1,3 pkt/bieg.
W 1996 roku w toruńskim teamie pojawił się kolejny braterski duet, bowiem w na
torze zadebiutował
Marcin Kowalik,
którego starszy brat
Mirosław
był już wówczas uznanym solidnym ligowcem.
Marcin startował sporadycznie i z raczej kiepskim skutkiem. Mirosław zaliczył w Apatorze, aż 15 sezonów. Obaj po zakończeniu swoich karier zostali przy "czarnym
sporcie" - Mirosław Kowalik w 2017 roku został trenerem gdańskiego Wybrzeża, a
Marcin od wielu lat był mechanikiem Adriana Miedzińskiego.
Zatem na przykładzie dwóch braterskich formacji, wychodziło na to, że starszy brat to lepszy żużlowo brat!
I nie inaczej
było w przypadku braci Jagusiów.
Wiesław,
został prawdziwą legendą toruńskiego klubu.
Nigdy nie odszedł do innego zespołu, a z Aniołem na plastronie jeździł
nieprzerwanie od 1992 do 2010 roku. W ciągu rekordowych 19 sezonów pojechał w
311 meczach najczęściej w roli lidera drużyny. Jego młodszy brat
Marcin
zadebiutował w 2000 roku. Choć uznawano go za żużlowca o dużych możliwościach,
to jednak jego sportowy rozwój wyraźnie zatrzymały liczne kontuzje. W 2005 roku
zakończył karierę i podobnie jak brat zajął się prowadzeniem gospodarstwa
rolnego.
W kolejnych latach dosłownie na chwilę pojawili się bracia
Tomasz i
Adam
Wiśniewscy, ale tylko ten drugi, tym razem młodszy dostał szansę startu w
ligowej drużynie.
Dużo większe nadzieje wiązano z bliźniakami -
Emilem i
Kamilem Pulczyńskimi.
Jeszcze przed zdaniem licencji obwołano ich mianem "wielkich talentów". Niestety
nie dane im było, m.in. przez liczne kontuzje zostać czołowymi postaciami
toruńskiej drużyny. Emil w najlepszym sezonie (2011) uzyskał średnią 1,35 pkt/bieg.
Kamil zaś w 2012 roku pojechał na poziomie 1,07.
Ostatnim żużlowym duetem braci w Toruniu byli
Łukasz i
Paweł Przedpełscy.
Choć starszy "przetarł szlak", to młodszy okazał się bardziej utalentowanym.
Paweł skończył wiek juniora z kilkoma ważnymi medalami na koncie, a w sezonie
2017 jego dyspozycja miała być języczkiem u wagi w zespole wicemistrzów Polski.
W przypadku dwudziestoczteroletniego Łukasza sezon 2017 miał być nowym rozdaniem
w sportowej karierze, bowiem postanowił spędzić w
odradzającym się klubie z Poznania pod okiem doskonale znanego w Toruniu
Tomasza Bajerskiego, który debiutował w roli szkoleniowca.
Zatem analizując sytuację braterskich duetów wielu zadawało sobie pytanie jaka
przyszłość czeka w Toruniu Jacka Holdera, bowiem jego starszy brat Chris
zawiesił poprzeczkę niezwykle wysoko. Dwudziestoletni Jack jednak miał od kogo
uczyć się sportowego rzemiosła i być może jak brat zdobywać tytuły najlepszego zawodnika globu.
Angaż Jancka Holdera nie rozwiązywał jednak problemów kadrowych toruńczyków,
bowiem jego sportowa dyspozycja w ekstraligowym debiucie stawiała wiele znaków
zapytania. Poza tym, podpisana umowa była swoistą toruńską inwestycją w przyszłość. Get Well widział
w młodym Holderze spory potencjał, ale działacze byli świadomi, że nic nie wydarzy się w tym przypadku
z dnia na dzień. Dlatego poszukiwano sportowego zabezpieczenia
umowy z młodym Australijczykiem i bardzo szybko domknięto temat z
Grzegorzem Walaskiem
i
Michaelem Jensenem Jepsenem. Kontrakt z Walaskiem wielką sensacją był, bowiem
klub informował o tym kontrakcie znacznie wcześniej. Była to jednak spora
niewiadoma bo w ostatnich latach zawodnik nie mógł liczyć na spełnienie obietnic
kontraktowych po stronie pracodawców. Działacze toruńscy wierzyli jednak,, że
przy regularnych wypłatach z klubu, zawodnik będzie miał pieniądze na sprzętowe
inwestycje, a to powinno się przełożyć na niezłą jazdę. Poza tym w Toruniu
doskonale pamiętano, że wychowanek Falubazu był przymierzany do kadry Get Well
przed sezonem 2016 i podpisał tzw. kontrakt warszawski. Właściciel klubu bardzo
szybko chciał to zmienić i planował podpisać normalną umowę ze stawką 6000
złotych (nadwyżkę niezgodną z regulaminem miał wypłacić sponsor) za punkt, co
miałoby zrekompensować brak kwoty za podpis. Żużlowiec się jednak nie zgodził i
przyjął ofertę Speedway Wandy Instal Kraków. Tam jednak szybko przestali mu
płacić i zawodnik wpadł w dołek. Nie miał funduszy na inwestycje i remonty, nie mógł
też zatrudnić mechanika. Nic więc dziwnego, że postanowił wrócić do Torunia i
zadeklarował, że będzie przygotowany do rywalizacji w ekstralidze. Kontraktując
zielonogórskiego wychowanka toruński klub wspomógł go mechanikiem, który miał stanowić wsparcie w trakcie
ligowych meczów oraz przekazał pewną kwotę na odbudowanie bazy sprzętowej
żużlowca. Klub rozmawiał też w jego sprawie z angielskim tunerem Peterem
Johnsem, który miał przygotowywać dla niego silniki. Reszta pozostawała w jego
głowie i rękach.
Na kontrakcie Walaska zaważyło też jego podejście do negocjacji. Nie oczekiwał
złotych gór, w można powiedzieć że w ogóle nie stawiał żadnych warunków.
Zapytany przez Termińskiego ile chce, odparł że przyjmie to co mu zaoferuje
klub. Po takim tekście poszło już gładko. Get Well widząc determinację drugiej
strony też zachował się profesjonalnie i konkretnie. Zawarto dżentelmeńskie
porozumienie, które po niespełna miesiącu zostało przelane na papier.
Na drugim biegunie był dwudziestoczteroletni Duńczyk, który sześć lat temu
debiutował w polskiej lidze w barwach Unibaxu, od razu ujął kibiców świetną
techniką, rozsądkiem i talentem. Potem było różnie: w Gorzowie po dobrym sezonie
świętował mistrzostwo Polski, w Częstochowie także zaliczył dobry rok. Dwa
ostatnie sezony miał już jednak słabsze: najpierw we Wrocławiu, a później
ponownie w
Gorzowie. W minionym sezonie wybitny miał tak naprawdę tylko jeden mecz - pech
chciał, że w finale przeciwko Get Well, kiedy to jego doskonała postawa
zadecydowała, że torunianie mogli cieszyć się tylko ze srebrnych medali DMP.
Motoarena wydawała się dla Jensena idealnym miejscem, aby wrócić na właściwą
ścieżkę w karierze. Zawodnik w Toruniu zwykle notował bardzo dobre występy, zachwycał
kibiców niezwykle skuteczną jazdą przy krawężniku i co ważne wciąż pozostawał żużlowcem z ogromnym
potencjałem, może nawet na miarę medali w Grand Prix. W Get Well szykowany był
do rywalizacji o miejsce w składzie i nikt nie wykluczał, że po dobrze
przepracowanej zimie i trafionych inwestycjach sprzętowych, to właśnie Duńczyk wywalczy miejsce w
pierwszym składzie Aniołów.
Po zakontraktowaniu pięciu seniorów pozostało dopiąć temat lidera Grega Hancocka.
Niestety sprawa dziwnie się przeciągała i choć działacze uspokajali to kibice
zagryzali paznokcie, bowiem okres transferowy dobiegał końca. Hancock jednak z
każdej strony analizował swój angaż i nawet po spekulacjach, że w Toruniu może
zostać zatrudniony Nicki Pedersen zadzwonił z pytaniem, czy to prawda. W klubie
otrzymał szybko odpowiedź, że działacze mają inny pomysł na budowanie zespołu i
gdy jego obawy zostały rozwiane, z miejsca parafował kontrakt na kolejne dwa lata.
Podpisanie umowy odbyło się w … Walencji, do której specjalnie pojechał menedżer
zespołu Jacek Gajewski, który przy okazji oglądał na żywo wyścigi MotoGP.
Toruński menedżer zapewniał jednak, że wszystko było uzgodnione znacznie
wcześniej, a parafowanie umowy odbyło się niejako przy okazji: "Każdy dokument
podpisywany przez Grega jest sprawdzany przez kancelarię prawną z Polski, która
świadczy dla niego usługi. To czasami trwa. Tak samo było przed rokiem, kiedy do
nas przychodził. Słyszałem opinie, że Greg chciał wykorzystać odejście Vaculika.
Mogę z pełną świadomością powiedzieć, że umowę podpisał na warunkach, które
zostały uzgodnione jeszcze przed decyzją Martina. A nasze spotkanie w Walencji
nie było planowane, bo nasze wizyty miały dwa różne cele, a parafowanie
kontraktu odbyło się niejako przy okazji".
Mimo tych zapewnień cała sytuacja wydawała się i tak co najmniej dziwna, bo
gdyby Amerykanin chciał, przesłać działaczom kopie podpisanego kontraktu to
uczyniłby to znacznie wcześniej. Jak widać z jakichś powodów nie miał zamiaru
tego robić i konieczne było spotkanie w Hiszpanii. Całe zamieszkanie skomentował
jednak właściciel Przemysław Termiński: "Hancock cały czas był w kontakcie z
pracownikami klubu. Osobiście za dopięcie wszystkich formalności odpowiadał
szkoleniowiec. Z moich informacji wynikało, że wszystko było na dobrej drodze, a
jedyne wątpliwości dotyczyły kwestii proceduralnych".
Mimo pozytywnego rozstrzygnięcia angaż Hancocka na pewno będzie długo wspominany
jako ten który podpisano w ostatniej chwili i z dużą liczbą znaków zapytania czy
Amerykanin na pewno chciał startować z Aniołem na piersi?
Tuż przed zamknięciem okienka transferowego, gdy wydawało się, że Toruń już nie zaskoczy swoich fanów, jak królik z kapelusza pojawił się kontrakt z Danielem Kaczmarkiem. Co prawda wiele mówiło się o tym zawodniku, ale tak jak wcześniej wspomniano po sezonie w kolejce po obiecującego zawodnika ustawili się działacze niemal wszystkich klubów w tym działacze z Torunia. Niestety na przeszkodzie stanęły pieniądze, bowiem Unia miała prawo, w ramach ekwiwalentu za wyszkolenie, żądać za Kaczmarka 480 tysięcy złotych. Lesznianie co prawda obniżyli swoje oczekiwania finansowe do 300 tysięcy i dla Torunia kwota ta byłaby nawet do zaakceptowania, ale oczekiwali płatności ratalne. Leszno z kolei przy rozbiciu płatności chciało dostać nieco więcej. Negocjacje zatem przeciągały się i ostatecznie zawodnik parafował kontrakt w Lesznie. W trakcie krótkiego okresu transferowego sytuacja zmieniała się jednak bardzo dynamicznie. W pierwotnych założeniach Unia miał koncepcję budowania składu w oparciu o piątkę seniorów i trójkę juniorów. Do zespołu Byków dołączył jednak dość niespodziewanie niechciany początkowo Nicki Pedersen, a dla młodzieżowego mistrza polski, oznaczało to, ni mniej ni więcej, jak brak miejsca w składzie. Dlatego zawodnik rozwiązał kontrakt z klubem mimo, że wcześniej był zdecydowany na reprezentowanie biało-niebieskich barw. Rozwiązanie kontraktu nie oznaczało jednak końca sprawy. Unia dała zgodę na rozwiązanie kontraktu, ale trzeba było załatwić wszystkie związane z tym formalności, włącznie z tym, że na konto lesznian powinna wpłynąć ustalona w trakcie rozmów określona kwota pieniędzy. Z pomocą przyszli sprawdzeni sponsorzy, którzy wykupili kartę zawodnika i odsprzedali ją w ostatnim dniu okienka transferowego do GetWell Toruń za kwotę owianą tajemnicą, a Daniel Kaczmarek stał się Aniołem. Oto jak Daniel komentował ów angaż: "Wiadomo, że Get Well nie potrafił się dogadać z Fogo Unią. Dopóki nie było tematu Nickiego to było to obok mnie. Porozmawiałem z trenerem Piotrem Baronem i uznałem, że zostanę w Lesznie. Kiedy jednak okazało się, że jest Pedersen to nie mogłem siedzieć z założonymi rękami. Wiedziałem, że przy sześciu mocnych seniorach, juniorów czeka ciężkie życie. Ten, który przegrałby rywalizację byłby skazany na trybuny. Dlatego postanowiłem zawalczyć. Pogadałem z udziałowcami i poszło. Pan Józef Dworakowski wyraził zgodę na moje odejście po piętnastu minutach rozmowy, prezes Piotr Rusiecki też zachował się fair. A kwota? Nie zdradzę jej. Powiem tylko, że to równowartość dwóch lat jazdy na kontrakcie amatorskim. Leszczyński klub wszystko dostanie, rozliczę się co do złotówki. Proszę jednak nie pytać, skąd mam kasę. Niech to będzie moją słodką tajemnicą. Najważniejsze że przychodzę do drużyny gdzie będę startował. Zdaję sobie sprawę, że mam zastąpić Pawła Przedpełskiego i na pewno chcę zdobywać dużo punktów, ale na pewno nie chcę wchodzić w buty Pawła. Byłoby super, jakbym jeździł na jego poziomie, a już na pewno nie chcę zejść poniżej pewnego poziomu. Jakby nie było, lepiej stawiać małe kroczki, żeby się nie zachłysnąć".
Tak więc po zamknięciu okienka transferowego toruńska kadra składała się z sześciu seniorów i czterech juniorów, a najważniejsze osoby w klubie tak oto komentowały sportowe angaże na sezon 2017.
Przemysław Termiński - właściciel - Przez dłuższy czas nie chcieliśmy komentować naszych poczynań, bo rozmowy były bardzo trudne i się przeciągały. Tak naprawdę to byliśmy przekonani na początku września, że skład mamy już zamknięty, a rzeczywistość mocno nas zweryfikowała. W tym okresie wielu zawodników postanowiło już gdzie podpisze kontrakty, inni z kolei nie do końca pasowali do koncepcji naszej drużyny. Ostatecznie udało się zakontraktować Grzegorza Walaska, Michaela Jepsena Jensena, Jacka Holdera. Na pozycji juniorskiej pojawi się Daniel Kaczmarek, którego pozyskaliśmy w ostatniej chwili. My wierzymy w ten zespół, pomimo tego, że wszyscy dookoła mówią, że jesteśmy słabsi.
Jacek Gajewski - menadżer - Pomysłów na skład mieliśmy naprawdę sporo, ale z różnych przyczyn nie mogliśmy dokonać transferu między innymi Nielsa Kristiana Iversena. Ostatecznie postawiliśmy na Grzegorza Walaska oraz szereg młodych i perspektywicznych zawodników. Mamy nadzieję, że wyjdzie nam to na dobre. Na pozycji juniora pojawił się Daniel Kaczmarek. Tak więc za Pawła Przedpełskiego udało nam się zakontraktować Indywidualnego Mistrza Polski Juniorów. Do tego nasi wychowankowie ciągle się rozwijają i liczę, że na tych pozycjach będziemy silni. Jacy będziemy na pozycjach seniorskich? To pokaże już przyszły rok, ale myślę, że w dalszym ciągu jesteśmy w stanie walczyć o medale. Planujemy długi i ciężki okres treningowy, chcemy jak najlepiej być przygotowani do sezonu 2017.
Ostatecznie w marcu po domknięciu wszystkich kontraktów, szeroką ligową kadrę Aniołów potwierdziło GKSŻ w komunikacie:
Zawodnik | Rok urodzenia |
średnia biegowa w sezonie 2016 |
|||
Hancock Greg USA |
1970 | 2,196 | straniero - senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Holder Chris Australia |
1987 | 2,132 | straniero - senior dziesiąty ligowy sezon w Toruniu |
||
Jensen Jepsen Michael Dania |
1992 | 1,307 | straniero - senior trzeci ligowy sezon w Polsce |
||
Miedziński Adrian
Polska |
1985 | 1,588 | senior szesnasty ligowy sezon w Toruniu |
||
Walasek Grzegorz Polska |
1976 | 2,027 I liga |
senior w roku 2016 podpisał kontrakt w Toruniu, ale ostatecznie startował w Krakowie |
||
Przedpełski Paweł
Polska |
1995 | 1,872 |
senior siódmy ligowy sezon w Toruniu |
||
Kaczmarek Daniel | 1997 | 1,000 | junior pierwszy ligowy sezon w Toruniu |
||
Kopeć-Sobczyński Igor | 1999 | 0,207 | junior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Kościelski Marcin | 1998 | 0,000 | junior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Krakowiak Norbert Polska |
1999 | 0,500 | junior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Młodzieżową kadrę stanowiła toruńska
szkółka żużlowa prowadzona przez Roberta Kościechę.
Daniel Kaczmarek Norbert Krakowiak Tomasz Przywieczerski Igor Kopeć-Sobczyński Marcin Kościelski Mateusz Adamczewski (zawodnik przed licencją) Adam Wankiewicz (zawodnik przed licencją) |
|||||
Z kadry Aniołów na rok 2017 ubyli: | |||||
Vaculik Martin Słowacja |
1990 | 2,000 | straniero - senior odszedł do Gorzowa |
||
Czugunow Gleb Rosja |
1999 |
1,000 I liga |
straniero - junior | ||
Gomólski Kacper Polska |
1993 | 1,232 | senior odszedł do Gdańska |
||
Mroczka Artur Polska |
1989 | 0,667 | senior odszedł do Tarnowa |
||
Turowski Marcin | 1999 |
0,111 I liga |
junior rozwiązany kontrakt przeszedł do Stali Toruń |
||
Kariery zakończyli lub klub postanowił dalej nie inwestować w rozwój zawodników: | |||||
Krzyżanowski Dawid Polska |
1997 | 0,333 | |||
Schultz Mathias Niemcy |
1984 | - ns - | |||
Przywieczerski Tomasz Polska |
1997 | 0,250 | junior nie startował w lidze jako torunanin |
||
Bułanowski Adrian | 1998 | - ns - | junior nie startował w lidze jako torunanin |
Niestety mimo podpisanych umów na sezon AD 2017
działacze i kibice nie mogli jeszcze spać spokojnie. Wielu żużlowców nie miało
bowiem oświadczeń z zagranicznych klubów, w których te zgadzałyby się na jazdę
swojego zawodnika w Polsce w razie kolizji terminów. Żużlowcy nie tylko tych
oświadczeń nie mieli, ale też starali się poprzez FIM wpłynąć na Ekstraligę
Żużlową i PZM, by te odstąpiły od tej regulacji. Mówiło się, że wprowadzony
przepis był bezprawny i naruszał prawo do wykonywania zawodu. Konieczność
posiadania takich oświadczeń to jednak efekt wcześniej opisanych regulacji.
Przepis ten dotknął również bardzo mocno klub toruński. O ile sprawę
szybko załatwił Chris Holder, który już w poprzednich sezonach sam potrafił
zabezpieczyć interes swojego polskiego pracodawcy, bowiem wiedział, że w klubie
z Torunia zarabia najwięcej i doskonale rozumiał, że to go do czegoś
zobowiązuje. Dlatego w poprzednich latach, kiedy negocjował kontrakty w lidze
angielskiej, sam nalegał na zapis, że w przypadku kolizji terminów pojedzie w
Polsce.
Pojawił się jednak problem, z ….. a jakże
Gregiem Hancockiem, który jako ligę
macierzystą podał ligę amerykańską. Zespół? Wpis Grega w tej rubryce brzmiał -
American Industries. Wielu zastanawiało się czy taka drużyna w ogóle istnieje i
dziwiło się, dlaczego Hancock tak to rozegrał, skoro w Stanach nie ma żadnych
rozgrywek. Dla zawodników rodem z USA przewidziano w regulaminie rozwiązanie, że
w rubryce liga macierzysta wpisują polską. Greg wybrał jednak patriotycznie, a
ligi polską i szwedzką podał jako drugi wybór, a zatem postąpił nie tak, jak
nakazywały
przepisy, przy okazji blokując sobie możliwość wyboru trzeciej ligi.
Działacze ekstraligowi komentowali całą sytuację w ten sposób, że jeśli
federacja Amerykańska potwierdzi, że podany klub istnieje i będzie brał udział w
rozgrywkach ligowych, to Hancock nie zostanie potwierdzony do startów w Polsce i
w takiej sytuacji może go uratować jedynie zmiana deklaracji w której będzie
zmuszony wpisać ligę polską jako macierzystą. Ale i to nie załatwiało sprawy! Greg musiał
bowiem też szybko zdobyć u szwedzkiego pracodawcy pismo, że ten, w
razie kolizji terminów w Polsce i Szwecji, zgadza się na start zawodnika w lidze
polskiej. Brak takiego oświadczenia także skutkował wykluczeniem Amerykanina z
rozgrywek
Ekstraligi. Na szczęście wszystkie sprawy udało się szybko załatwić i zawodnik
został potwierdzony do startów nad Wisłą.
Mniej szczęścia miał
Jack Holder, który ostatecznie w sezonie 2017 mimo
podpisanego kontraktu, musiał sobie odpuścić starty w Polsce. Młody Kangur
musiał dostarczyć oświadczenia od Poole Pirates i Peterborough Panthers. Oba
kluby nie zamierzały jednak nic podpisywać i nie zmieniły swojego stanowiska
nawet po prośbie Chrisa Holdera.
Torunianie jednak nie odpuszczali i długo myśleli jak rozwiązać patową sytuację
w końcu zakontraktowanego do drużyny zawodnika. Postanowili, zwrócić się do
Ekstraligi z pytaniem, czy Holder może zostać zwolniony z obowiązku dostarczenia
oświadczeń, jeśli Get Well zaakceptuje, że w przypadku kolizji terminów z ligą
polską żużlowiec będzie jechał w Anglii, a torunianie nie będą oponowali gdy
terminarz zawodnika będzie zajęty. Takie rozwiązanie dla torunian wydawało się
logiczne. Ekstraliga nie miałaby problemów z ustaleniem terminu przełożonego
meczu, a żużlowiec zostałby potwierdzony do startów i mógłby od czasu do czasu
pojechać w Ekstralidze. Jacek Gajewski miałby większe pole manewru, a młody
Holder mógłby się przydać zwłaszcza w przypadku niespodziewanych zdarzeń
losowych. Niestety ekstraligowe władze nie zgodziły się na takie podejście bo
rodziłoby precedensy dla innych zawodników.
W tej sytuacji torunianie
postanowili wypożyczyć do niższej ligi Australijskiego juniora, gdzie
oświadczenia nie były wymagane, ale i takie rozwiązanie nie znalazło akceptacji,
choć było w zgodzie z przepisami. Okazało się bowiem że żużlowe władze w Polsce
nie przewidziały takiej sytuacji w regulaminie i po propozycji torunian szybko
dopisano do regulaminu kolejny punkt, który zakazywał takich wypożyczeń. Swego
zdenerwowania nie krył Jacek Gajewski: "Pewnie niektórzy powiedzą, że Toruń
znowu płacze, ale tak być nie powinno. To wszystko jest szyte grubymi nićmi. Na
początku listopada mogliśmy wypożyczyć Holdera, a w połowie stycznia już nie
możemy. Stało się jednak coś bardzo złego, bo Regulamin Przynależności Klubowej
został nagle podmieniony i nikt nikogo o tym nie poinformował. 1 listopada, gdy
rozpoczynaliśmy okienko transferowe, obowiązywał inny dokument niż w tej chwili.
Kiedy kontraktowaliśmy Jacka, jego wypożyczenie było możliwe. Później ktoś
podmienił regulamin. A wydarzyło się to dziwnym trafem 16 stycznia, czyli tego
samego dnia, kiedy otrzymaliśmy decyzję o odmowie potwierdzenia naszego
żużlowca. Ludzie zarządzający polskim żużlem najprawdopodobniej zorientowali się
w pewnym momencie, że mają dziury w regulaminie i próbowali to naprawić. Tylko
zapomnieli, że prawo nie może działać wstecz. To jest karygodne. Nie można
zmieniać reguł w trakcie gry. Zgodnie z jego zapisami Jack Holder mógł iść na
wypożyczenie, bo do tego nie było potrzebne jego potwierdzenie, tylko ustalenie
przynależności klubowej. Później ktoś dopisał, że do ustalenia przynależności
również potrzeba oświadczeń i zamknął nam drogę. Jest jeszcze jedna sprawa.
Przeczytałem, że mogliśmy sprawę rozwiązać inaczej i nie zgłaszać w kontrakcie
lig zagranicznych. Wtedy byłoby potwierdzenie i wypożyczenie. To śmieszne i
zupełnie niezrozumiałe. Rozumiem, że w ten sposób jesteśmy namawiani do
uprawiania fikcji? Mieliśmy udawać, że ktoś nie ma gdzieś kontraktu, bo może
kluby angielskie zmiękną i zaczną wystawiać oświadczenia? Ktoś popełnił błąd i
nie przewidział pewnych możliwych sytuacji w regulaminie, ale dlaczego teraz
kłamać i oszukiwać mają klubowi działacze? Dla zasady będziemy się odwoływać,
ale wiemy, że nic to nie da. A czy w maju zrobimy do niego drugie podejście? Nie
wiem. Na razie o tym nie myślę. Zawodnik straci kilka miesięcy. Uważam, że do
tego czasu pewne rzeczy należy wyjaśnić. To się nam należy. Regulamin
Przynależności Klubowej nie może być zmieniany w ten sposób. Nie tak to powinno
funkcjonować. Obecnie zastanawiam się również, który regulamin nas obowiązuje,
bo mamy dwie wersje - jedną na stronie PZM, a drugą na stronie Ekstraligi".
Wiceprezes Ekstraligi Ryszard Kowalski ripostował: "Żaden regulamin nie został
podmieniony, tylko zmieniony jak to się normalnie dzieje. Główna Komisja Sportu
Żużlowego ma do tego prawo, a odpowiednia informacja na ten temat została
przesłana do klubów. Nie ma tu żadnego drugiego dna. Proszę również pamiętać, że
w momencie podpisania kontraktu klub i zawodnik potwierdzają stosownym zapisem w
jego treści, że z chwilą wejścia w życie nowych regulacji zmienia się stosunek
prawny między klubem, zawodnikiem, a Ekstraligą oraz PZM. Ekstraliga
podejmuje na co dzień decyzje na podstawie aktualnie obowiązujących przepisów i
rozpatrywała wyłącznie zgłoszenie zawodnika do rozgrywek Ekstraligi, a nie o
jego wypożyczenie, gdyż o to nie wnioskował klub z Torunia".
W całej przepychance regulaminowej Australijczyk miał dwa wyjścia. Pierwszym z nich było rozwiązanie kontraktów na wyspach, ale to było dla tak młodego żużlowca sportowym i finansowym strzałem w kolano, bowiem Jack miał regularnie startować i zarabiać przede wszystkim w lidze angielskiej. Z kolei drugi, bardziej prawdopodobny scenariusz zakładał, że młody Australijczyk nie dostarczy oświadczeń i nie zostanie potwierdzony do startów w Ekstralidze, ale będzie mógł startować w pierwszej lidze, gdzie oświadczenia nie były wymagane. Niestety ostatecznie stanęło na drugim wariancie, ale żużlowe władze oznajmiły, że do majowego okienka transferowego rozważą sytuację Jacka Holdera i być może zawodnik będzie mógł być wypożyczony w trakcie sezonu. Działacze z miasta Kopernika w tej sytuacji spasowali i czekając na rozwój wypadków, przyglądali się postępom Jacka i niezależnie od kolejnych decyzji, w przyszłym roku postanowili ponownie podpisać umowę na starty w Toruniu.
Toruńskie przygotowania do sezonu rozpoczęto od bilansowania budżetu na rok
2017. Toruński klub uchodził w środowisku za bardzo solidnego płatnika, który nie
dość, że płacił swoim jeźdźcom godziwe pieniądze, to zawodnicy mogli spać
spokojnie nie martwiąc się o to czy pieniądze będą w uzgodnionych terminach na
ich kontach.
Taki stan rzeczy wynikał z tego, że klub z miasta Kopernika posiadał gwarancję
wypłacalności w osobie właściciela klubu
Przemysława Termińskiego. Sporym
finansowym zastrzykiem były też w budżecie pieniądze podchodzące z Ekstraligi
(od sponsora rozgrywek i z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych), z miejskiej
dotacji, biletów i karnetów oraz organizacji Grand Prix. Dodając do tego wsparcie
większych firm, takich jak Kompania Piwowarska czy Nice, to klubowe wydatki
bilansowały się w 70%. Dużych sponsorów klub nie miał jednak zbyt wielu, dlatego
co roku klub podpisywał około 120 umów sponsorskich, które w 80% zawierane były
z małymi i średnimi firmami, a to stanowiło brakujące 30% całego budżetu.
Najmniejsi darczyńcy łożyli na lub nie więcej niż 4.000 złotych na rok,
ale to właśnie dzięki małym i średnim firmom klub miał solidne podstawy, bowiem
wycofanie się jednego podmiotu nie chwiało stabilnością finansową. Zresztą
politykę finansowania w oparciu o wielu mniejszych sponsorów lansował menedżer Get Well - Jacek Gajewski, który uczestniczy na co dzień w rozmowach ze firmami.
Innym czynnikiem wpływającym na tak stan rzeczy było to, że toruński rynek
sponsorski był mocno rozdrobniony. W mieście funkcjonowało bardzo wiele klubów
na najwyższym krajowym poziomie, od męskiej i żeńskiej koszykówki, poprzez
siatkarki i tenis stołowy, a kończąc na trawiastym i lodowym hokeju. Lokalni
sponsorzy chcąc zaistnieć w wielu miejscach bardzo często dzielili pieniądze
pomiędzy kilka drużyn. Działacze o tym wiedzieli dlatego starali się stworzyć
ofertę na miarę sponsorskich oczekiwań, ale też wychodzili poza Toruń i region.
Ta stabilizacja powodowała, że w okresie prowadzenia audytów finansowych w
klubie nie było niepotrzebnej paniki, a systematyczna praca nad rozwojem klubu,
którego siła budowała pozycję całej spółki żużlowej pod nazwą Ekstraliga. Zresztą
warto podkreślić, że pozostałe kluby Ekstraligi po sezonie 2016 podobnie jak Get Well Toruń, były rozliczone co do złotówki ze swoimi zawodnikami. Łukasz
Szmit, prawnik z GKSŻ przekonywał kluby, że
trzeba i warto płacić w terminie, bo Zespół ds. licencji dla klubów wcale nie
miał obowiązku przyznawania licencji warunkowych. Każdy z klubów przedstawił jednak
mocne dokumenty potwierdzające wypłacalność. W jednym przypadku było to pismo od sponsora, który w
styczniu zagwarantował przelew pokrywający zaległości. W innym zespół licencyjny
miał do czynienia z promesą z urzędu miasta, gdzie była zawarta informacja o
pewnym przelewie środków na klub w drugiej połowie stycznia. Wobec
takich argumentów uznano, że należy nieco "przymknąć oko", bo jest duże prawdopodobieństwo, że
zawodnicy odzyskają swoje wynagrodzenia.
A według wstępnych szacunków, działacze zespołów startujących w najlepszej i
najdroższej lidze świata płacili rocznie blisko 26 milionów złotych za punkty i
bonusy oraz nieco ponad 7 mln zł w ramach kwot za podpis. Oczywiście dotyczyło
to oficjalnego obiegu pieniądz, który wynikał z regulaminu, gdzie można było
płacić nie więcej, jak 150 tysięcy za podpis i 4 tysiące za punkt. W lidze była
jednak tzw. nieoficjalny obieg płatności, czyli tzw. dodatkowe umowy ze
sponsorami, którymi kluby kusiły zawodników przy podpisywaniu kontraktów. Mówiło
się, że każdy klub płacił dodatkowo od 800 tysięcy do miliona złotych na cały
zespół, w tej dodatkowej puli, zatem w "tajnych" umowach pozostawała kwota od
siedmiu do ośmiu milionów złotych. Niestety w ramach tej kwoty nie wszystkie
klubu uregulowały swoje zobowiązania, ale to nie chwiało stabilnością i
wiarygodnością całej Ekstraligi, bowiem za brak rozliczeń pozaregulaminowych z
zawodnikami, klubom nie groziły żadne konsekwencje w procesie licencyjnym.
Wracając jednak do oficjalnych finansów, na rok 2017 łączna suma klubowych
budżetów opiewała na 65 milionów złotych i była to to kwota o 4,2 miliona wyższa
niż przed rokiem i 3,5 miliona wyższa niż dwa lata temu. Najwięcej kasy miały
zespoły z Gorzowa i Zielonej Góry, ale to nie dziwiło nikogo, bowiem obie ekipy
były naszpikowane zawodnikami ze ścisłego światowego topu. W Stali każdy z
pięciu seniorów miał milionowy kontrakt. W Falubazie na liście milionerów było
czterech z pięciu seniorów. Toruński klub znajdował się z kwotą 9,5 mln złotych
tuż za finansowymi krezusami, a szacunkowe wartości budżetów zespołów Ekstraligi
na sezon 2017 kształtowały się następująco:
Gorzów |
Zielona Góra |
Toruń |
Leszno |
Wrocław |
Rybnik |
Częstochowa |
Grudziądz |
10,3 mln zł | 10,0 mln zł | 9,5 mln zł | 9,2 mln zł | 7,5 mln zł | 6,5 mln zł | 6,5 mln zł | 5,5 mln zł |
I choć powszechnie wiadomym było, że to nie pieniądze decydowały o tym kto
wygrali ligę, to Przemysław Termiński, nie krył, że jest zainteresowany szerszym
wsparciem sponsorów. Szukano więc darczyńców, którzy zechciałby wykupić nazwę klubu,
którą wyceniono na 800.000 zł. Kluby jednak różnie podchodziły do sprzedaży
nazwy. W Betard Sparcie Wrocław uważano np., że cena powinna wynosić minimum
milion złotych, dlatego Betard płacił blisko 1,5 miliona. ROW Rybnik, jak wynika
z cennika, był jednak gotów sprzedać nazwę za pół miliona. Z kolei przed rokiem
Unii Tarnów, Grupa Azoty płaciła za szyld 3 miliony. Jakby jednak nie patrzeć
obecność w nazwie nie była tania, ale toruński klub stał na stanowisku, że jeśli
nie znajdzie się firma, która wyłoży konkretną kasę za obecność w nazwie
drużyny, to lepiej promować stworzoną przed rokiem markę Get Well, z której
część środków ze sprzedaży napoju izotonicznego wspierała poszkodowanych
żużlowców. Zresztą zainicjowana przez kibiców
akcja "Get Well", zaraz po tym, gdy w 2015 roku groźnej kontuzji kręgosłupa
doznał Darcy Ward zaowocowała pierwszymi sukcesami, bowiem
Sylwia Czarnomska,
prezes Get Well Sport, przekazała wiceprezesowi klubu żużlowego, Jackowi
Gajewskiemu, czek na kwotę 12 587 złotych, która miała pomóc
poszkodowanym sportowcom: "Podsumowaliśmy ostatnie pół roku działań Get Well
Sport i tak jak obiecaliśmy, ze sprzedaży naszych izotoników tworzy się budżet,
który chcemy przekazać na rzecz kontuzjowanych sportowców. Robimy to we
współpracy z toruńskim klubem żużlowym i jest mi niezmiernie miło przekazać czek
na konkretną kwotę. Cieszę się, że nie mówimy już o tym, że się tworzy budżet,
tylko mogę te pieniądze w końcu przekazać. To jest dopiero początek tego co
robimy, naszej idei i strategii, nasze pierwsze słowo. Zapowiedź tego, że nie
poddamy się, będziemy dalej działać aby przekazywać kolejne czeki na jeszcze
większe kwoty".
Wracając jednak do ogólnopolskiego trendu sprzedaży nazwy, sponsorzy najwięcej
płacili za obecność w nazwie całych rozgrywek pod nazwą Ekstraliga żużlowa.
Pozyskaną w ten sposób kwotę12 milionów złotych rocznie, organ zarządzający dzielił pomiędzy kluby.
Kwota ta wpływało do kasy spółki z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych z nc+
i z umowy ze sponsorem tytularnym Polską Grupą Energentyczną. Z informacji pozyskanych przez portal sportowefakty.pl wynikało, że nc+ płaciło Ekstralidze 8,5 mln zł, natomiast PGE
3,5 mln. Była to spora kwota, ale właściciel Get Well Toruń, był zdania, że
kolejne umowy powinny opiewać nawet na 17 i 7 milionów złotych, a uzasadniał to
w taki oto sposób: "Produkt, jakim jest PGE Ekstraliga zdecydowanie zyskał na
wartości. Wzrosła wartość medialna. Nie bez znaczenia jest fakt, że liga jest
znakomicie pokazywana w telewizji nc+. Te słowa można uznać za duży komplement,
bo jednak żużel to jest taka dyscyplina, którą lepiej ogląda się na żywo. Nasz
partner potrafi jednak świetnie sprzedać ten towar. Także dlatego możemy dziś
myśleć o tym, żeby kolejne kontrakty ze sponsorem i z telewizją były nawet
dwukrotnie wyższe od tych, które obowiązują obecnie. 20 milionów za dwie umowy
to byłoby, moim zdaniem, rozwiązanie, na które możemy śmiało liczyć".
W słowach Termińskiego było sporo prawdy, i włodarze ekstraligi zdawali sobie z
tego sprawę, zwłaszcza że trzyletni kontrakt z PGE wygasał po sezonie 2017,
telewizyjna umowa z nc+ była ważna do końca sezonu 2018. Nic więc dziwnego, że
od jakiegoś czasu podejmowano działa, mające podnieść wartość produktu oraz
wzmocnić pozycję polskiej ligi na świecie. Nic więc dziwnego, że przed sezonem wprowadzono
wyżej opisane przepisy związane z oświadczeniami, w których zagraniczni
pracodawcy zawodników jeżdżących w Polsce mieli uznać priorytet Ekstraligi przez
wyrażenie zgody na ich jazdę w naszej lidze w razie kolizji terminów. Dzięki
temu potencjalny sponsor, ale i też partner telewizyjny, mieli mieć pewność, że
kupują produkt z największymi gwiazdami, których start nie jest w żadnym stopniu
zagrożony.
Finanse były jednak przedmiotem analiz w prezesowskich gabinetach. Dla kibiców ważniejsze były wydarzenia sportowe. W Toruniu doskonale zdawano sobie z tego sprawę, dlatego wzorem lat ubiegłych w okresie zimowym na Motoarenie, organizowano "Video Czwartki", gdzie prowadzącym był Marcin Pułaczewski, a konwencja spotkań miała przenieść kibiców do wspomnień z lat 80-tych. Toruńskie spotkania oprócz wspólnego oglądania meczów z byłymi zawodnikami zaczęły się na stałe wpisywać się w kalendarz imprez przygotowywanych przez KS Toruń. Przed sezonem AD 2017 kibice mogli oddać się wspomnieniom wspólnie ze Stanisławem Miedzińskim, Eugeniuszem Miastkowskim czy Tomaszem Bajerskim. Działacze toruńscy postanowili jednak pójść jeszcze dalej i postanowili nawiązać do historii klubu przygotowując kevlar, w którym żużlowcy Get Well ścigali się w sezonie 2017 z historycznymi herbami Stali i Apatora. Ów powiew przeszłości podyktowany był również faktem, że torunianie obchodzili 55 rocznicę startów pod szyldem Apatora. Wielu kibiców utożsamiało rok 1962 z początkiem żużla w mieście Kopernika. Jednak nic bardziej mylnego, bowiem żużel istniał w Toruniu jeszcze przed wojną, ale w roku 1961 przekazano sekcję żużlową do zakładu Apator, a w roku 1962 owo wydarzenie stało się faktem prawnym i wówczas powołano do życia KS Apator. Co prawda już w roku 1961 używano nazwy Apator, ale była to trochę uprzejmość sekcji żużlowej względem PZWAN. Zatem powoływanie się na rok 1962 jako powstanie żużla w Toruniu było błędne, i wieloletnie powielanie faktów medialnych spowodowało, że pominięto choćby rok 1959 w którym to zespół z Torunia został po raz pierwszy zgłoszony do profesjonalnych rozgrywek trzeciej ligi. Co prawda torunianie ścigali się też w roku 1958 na tzw. maszynach przystosowanych, ale ligowo nie zaistnieli. Zatem bardziej odpowiednie winno być przyjmowanie rocznika 1959 jako pewnego rodzaju profesjonalizacja żużla w Toruniu i oficjalnego startu w lidze i data ta powinna być wykładnikiem startu żużla w Toruniu, oczywiście nie zapominając o prekursorach ze wspomnianych lat przedwojennych, bo bez tych podwalin nie byłoby tego co wydarzyło się w latach nam współczesnych.
Wracając jednak do kevlaru i
związanych z nim finansów, był to o tyle ciekawy element, żużlowego
wizerunku, że zarówno zawodnicy jak klub budowały na tej podstawie swoje oferty
marketingowe. Dlatego Ekstraliga wprowadzała odgórne regulacje w zakresie
wykorzystania kevlaru jako powierzchni reklamowej. Żużlowcy mieli prawo do
połowy powierzchni na swoim kombinezonie. Jeśli dodatkowo jeździli w Grand Prix,
to mogli uszyć sobie kostium przeznaczony wyłącznie na jazdę w mistrzostwach
świata. A było warto, bowiem właściciel cyklu GP oferował zawodnikom 100 procent
miejsc na kevlarze, które przecież łatwo można wypełnić logotypami firm.
Dobry zawodnik z czołówki Grand Prix był w stanie zarobić na kontraktach
reklamowych od 500 do 600 tysięcy złotych. Tai Woffinden, dwukrotny mistrz
świata z Anglii, tylko z samej umowy z Monsterem, producentem napoju
energetycznego, miał około 350 tysięcy złotych. Jego przykład mógłby wskazywać
na to, że zebranie dobrej kasy z reklam jest bajecznie łatwe. Tak jednak nie
było, bowiem szukanie chętnych na umieszczenie logo nie było wcale takie proste.
Mistrz świata
Greg Hancock, przed rokiem oferował jedno z miejsc na kombinezonie
za 20 tysięcy złotych na dwie imprezy Grand Prix.
Najlepszym miejscem reklamowym była jednak czapeczka, którą zawodnik nosił w
przerwach między biegami. Obowiązkowo pojawiał się też w niej na podium i
wszelkiego rodzaju spotkaniach z kibicami. Czapka kosztowała, w zależności od
klasy zawodnika, między 20 a 100 tysięcy złotych. Często była sprzedawana w
pakiecie z kaskiem i bidonem, choć żużlowcy niechętnie godzili się na takie
transakcje. Najlepsze pieniądze za miejsce na czapkach kasowali zawodnicy
powiązani umowami z producentami energetyków: Monsterem i Red Bullem. Zawodnikom
trafiały się jednak też złote finansowe perełki w których np.
Jason Doyle,
gwiazda GP w sezonu 2016, sprzedał czapkę za około 75 tysięcy złotych, z kolei
Grigorij Łaguta, miał w jednym z sezonów uzyskać cenę 90 tysięcy złotych za "czapeczkową
reklamę" .
Jeśli chodzi o miejsca na kombinezonie, to najlepiej wyceniana była prawa strona
- ręka i noga, bowiem te miejsca najlepiej widziała kamera, gdy zawodnik
wjeżdżał w pierwszy łuk. Najlepsi jeźdźcy nie schodzili z ceną poniżej 30
tysięcy złotych za jeden logotyp. Dobrą cenę mógł zawodnik uzyskać też za
znajdujące się na ramionach pagony, bowiem za dwa ramiona mógł dostać nawet i 50
tysięcy.
Większość miejsc sprzedawana była jednak w pakiecie, więc trudno było ustalić
cenę za konkretną lokalizację. Generalnie, najlepsi jeźdźcy nie oferowali
powierzchni pod jeden logotyp za mniej niż 10 tysięcy. Z kolei najgorsze
miejsca, jak tyłek oraz uda i łydki, czyli wszystko co z tyłu i poniżej pasa
można było już "oreklanować" za 5 tysięcy.
W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć, że tym, który przyciągnął wielkie
pieniądze i znane marki do żużla, czyli o
Tomaszu Gollobie. Do niego należały
finansowe rekordy - milionowe kontrakty z Eneą i Monsterem. Był czas, że firmy
biły się o miejsce na kevlarze polskiego mistrza. Swego czasu miał on nawet dwie
czapeczki i stojąc na podium żonglował nimi niczym piłeczkami, tak aby zadowolić
każdego ze sponsorów.
Innym ważnym elementem w klubowym budżecie była sprzedaż karnetów. Get Well
wzorem lat poprzednich zaproponował swoim fanom dwie możliwości zakupu
wejściówek: na rundę zasadniczą i cały sezon (przy założeniu, że zespół awansuje
do fazy play off).
Osoby, które posiadały karnet w sezonie 2016 zachowały prawo do nabycia karnetu
na to samo miejsce, ale wejściówkę tzw. lojalnościową musieli zakupić do 13
stycznia 2017, a ceny wejściówek kształtowały się następująco:
I. Ceny karnetów na rundę zasadniczą
1. Strefa Niebieska:
- Karnet
Normalny - 220 zł.;
- Karnet
Normalny Lojalnościowy - 200 zł., dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie
2016;
- Karnet
Ulgowy - 170 zł., dla urodzonych w 1999 roku i później oraz dla studentów
urodzonych w 1993 roku i później;
2. Strefa Czerwona - Trybuna Główna:
- Karnet
Normalny - 550 zł.;
- Karta
Parkingowa - 150 zł.,
(miejsce
parkingowe na Parkingu B na wszystkie mecze DMP, nie obowiązuje w trakcie
Speedway Grand Prix);
II. Ceny karnetów całorocznych (runda zasadnicza + play-off)
1. Strefa Niebieska:
- Karnet
Normalny - 290 zł.;
- Karnet
Normalny Lojalnościowy - 260 zł., dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie
2016;
- Karnet
Ulgowy - 220 zł., dla urodzonych w 1999 roku i później oraz dla studentów
urodzonych w 1993 roku i później;
2. Strefa Czerwona - Trybuna Główna:
- Karnet
Normalny - 700 zł.;
- Karta
Parkingowa - 150 zł.,
(miejsce
parkingowe na Parkingu B na wszystkie mecze DMP, nie obowiązuje w trakcie
Speedway Grand Prix);
Po stworzeniu zaplecza finansowego
w klubie i w myśl ogłoszonych regulaminów działacze w Toruniu przystąpili do
budowania wartości sportowej zespołu oraz zmian na MotoArenie. A sportową formę
zawodnicy budowali realizując własne cykle przygotowań oraz w trakcie klubowych
zgrupowań w trakcie których nie zabrakło obozów integracyjnych w górach. Podczas
zgrupowań zawodnicy oswajali się z prędkością na nartach, ale przede wszystkim mieli
okazję się poznać i spokojnie porozmawiać. Niestety w trakcie często nie
było czasu na bliższe poznanie, bo kilka godzin po zawodach zawodnicy
najczęściej byli już w drodze na kolejny turniej.
W trakcie zimowej przerwy, klub zadbał również o
zmiany na toruńskim owalu, a te były niejako
koniecznością. Zdaniem wielu ekspertów toruński obiekt z uwagi mnogość imprez,
których ilość wynikała ze swoistej atrakcyjności i niezależność od warunków
atmosferycznych, stał się areną znaną niemal wszystkim jeźdźcom na świecie.
Startowali tu bowiem wszyscy uczestnicy
SEC,
Speedway Best Pairs czy
Grand Prix.
Dlatego toruńscy działacze postanowili zmienić geometrię drugiego łuku. Projekt
zgodnie z którym miał być wyznaczony nowy owal był gotowy od dawna, ale ciągle
brakowało terminów na jego realizację. Przed sezonem 2017 postanowiono jednak
plany wdrożyć w życie, a ich realizacja miała, dać toruńczykom większy atut
własnego toru, ale również stworzyć więcej ścieżek do ścigania, a co za tym
idzie uatrakcyjnić każdy wyścig. Całe wyzwanie było konsultowane z
Perem
Jonssonem, który mocno doradzał toruńskiemu menadżerowi
Jackowi Gajewskiemu jak
zrealizować całą operację.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że nie była to pierwsza ingerencja w tor na
stosunkowo nowym obiekcie jakim była MotoArena. Oto bowiem gdy do Torunia
przyszedł
Sławomir Kryjom w 2011 roku żużlowcy podobnie jak po sezonie 2016
mieli dość dobrze rozszyfrowany toruński owal. Dla wielu z nich to był łatwy i
przewidywalny obiekt. Podjęto więc decyzję o całkowitej wymianie nawierzchni.
Stosowne prace zostały wykonane przed sezonem, a w trakcie sezonu zmieniono
sposób przygotowania nawierzchni. Mieszanka, którą dobrał Kryjom wspólnie z
trenerem Janem Ząbikiem, po sparingach ułożyła się znakomicie i w meczach
zawodnikom miejscowym jechało się świetnie, a rywale mieli spore problemy z
rozszyfrowaniem najszybszych trajektorii. Wówczas zazwyczaj do trzeciego
równania Anioły miały mecze rozstrzygnięte na swoją korzyść wygrywając powyżej
50 punktów, a jedyną drużyną, która postawiła twarde warunki był Falubaz Zielona
Góra. Owe zmiany dawały
oczekiwane rezultaty również w sezonach 2013 i 2014. Niestety zawodnicy ponownie
nauczyli się czytać toruński tor, a to był dowód na to, że na każdym torze
trzeba coś od czasu do czasu "ruszyć". Dlatego właśnie po sezonie 2016
postanowiono wejście w drugi łuk i wyjście z drugiego łuku "wciągnąć" nieco do
środka toru, a szczyt łuku pozostawić w tym samym miejscu, przez co cała
trajektoria łuku stała się ostrzejsza. Wejście w łuk w najbardziej wciągniętym
miejscu zostało przesunięte o 1,30 m, a wyjście w maksymalnym odchyleniu o 2,20
m. Szersze wejście powinno teoretycznie spowodować większe możliwości manewru
podczas ataku. Tak jak działo się to na pierwszym łuku.
Całość prac ruszyła w lutym, a z początkiem marca, za sprawą sponsora firmy ZDB
Rogowo, udało się zakończyć przebudowę i przygotować tor do jazdy. Po
przebudowie zmieniła się długość toru na Motoarenie i zgodnie z przepisami był
to tak naprawdę nowy owal, więc torunianie stracili licencję i konieczne było
przeprowadzenie odbioru technicznego, ale wszelkie prace zostały wykonane
zgodnie z regulaminem i czynności te były niejako formalnością i 17 marca
zawodnicy wyjechali do pierwszego treningu.
Zanim
jednak zawodnicy zaczęli kręcić pierwsze kółka po zimowej przerwie podjęli ważną decyzję i na kapitana drużyny wybrali
ponownie
Chrisa Holdera,
a później ochoczo wyjeżdżali na nowy tor. Sam Australijczyk był bardzo skoncentrowany na próbnych kółkach
i pracy nad sprzętem w parkingu. Najbardziej aktywny był zaś trener,
Robert Kościecha, którego rozpierała energia i wszystko miał pod kontrolą. Mocno
pomagał zwłaszcza swoim młodym podopiecznym. I to właśnie on, z początku jedynie
pozując do zdjęcia na motocyklu
Marcina Kościelskiego, wykonał pierwsze
okrążenie. Chwilę później dał znak innym, że mogą szykować się do wyjazdu.
Popołudniowa pora niekoniecznie pasowała wszystkim fanom, dlatego tylko około stu kibiców zasiadających na trybunie głównej niemal od początku oglądało
jazdę swoich ulubieńców na pełnym gazie, którzy pojawiali się na torze trójkami. Zgodnie z wcześniejszymi
zapowiedziami, na Motoarenie pojawiła się cała drużyna z wyjątkiem
Grega
Hancocka. Amerykanin pojawił się w Toruniu dopiero 22 marca i trenował w grodzie
Kopernika przed turniejem
Speedway Best Pairs, w którym spisał się bardzo
dobrze.
Na kolejnym treningu który przeprowadzono w pierwszym dniu wiosny część
zawodników Get Well zaczęła ścigać się spod taśmy. W tym gronie nie było jeszcze
Chrisa Holdera i Adriana Miedzińskiego, którzy postanowili jeszcze testować i
przyzwyczajać się do motocykla i prędkości w pojedynkę. Z pierwszych próbnych jazd nie należało
wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale dobrą i pewną jazdę prezentował
Daniel Kaczmarek oraz
Grzegorz Walasek. Pierwszy z jeźdźców powierzył swój
sprzętowy los w ręce doskonale znanego w Toruniu,
Ryszarda Kowalskiego i nie
krył zadowolenia z tego faktu: "Podobnie jak w poprzednich sezonach, wszystkie
silniki będę mieć z jednego źródła, od Ryszarda Kowalskiego. Jestem z nich
bardzo zadowolony i dotychczas nigdy się na nich nie zawiodłem. Nie ma więc
sensu, bym coś w tym temacie zmieniał. Muszę przyznać, że zainwestowałem przez
zimę w sprzęt, by punktować jeszcze lepiej niż w poprzednim sezonie. Ramy
motocykli mam już gotowe i teraz czekam tylko na to, aż dotrą do mnie nowe,
zamówione silniki. Szkoda, że liga startuje w tym roku tak późno, ale jakoś
trzeba wytrzymać. Dobrze, że już można zacząć normalne treningi, bo chęć do
jazdy jest ogromna"
Z kolei zielonogórski wychowanek budził spore emocje, ale również nadzieje w
sercach kibiców, ale toruński menadżer Jacek Gajewski wierzył w możliwości
doświadczonego jeźdźca i był przekonany, że sprosta on kolejnemu wyzwaniu w
swojej bogatej karierze. Z kolei sam zawodnik z pełnym przekonaniem tak
komentował swoją rolę w zespole wicemistrzów Polski: "Myślę, że Martin Vaculik
jest świetnym zawodnikiem i będzie ciężko go zastąpić, ale będę się starał jak
najmocniej. Nie wiem czy mi się to uda, lecz może to zabrzmi banalnie, ale chcę
się dalej rozwijać i chciałem trafić do klubu, w którym mogę się jeszcze czegoś
nauczyć, mimo mojego wieku. W tym sporcie szybko można szybko się pogubić, a
wrócić na wysoki poziom zdecydowanie ciężej. Mój cel jest troszeczkę inny od
innych zawodników. Nie chcę mówić teraz o zastępowaniu kogokolwiek. Ja nie muszę
niczego udowadniać. Po prostu nie czuję się jeszcze wypalony i potrzebuję
stabilizacji. W życiu każdego człowieka potrzeba troszeczkę szczęścia. Jeżeli mi
się uda wszystko poukładać i zgrać w jednym czasie, to dlaczego nie mam dobrze
jeździć? Wiem, że trafiłem do bardzo dobrej drużyny i chcę się czegoś nauczyć".
Zaangażowanie w treningi i przegotowanie sprzętowe było widać jednak u
wszystkich toruńskich riderów.
Jensen chciał uniknąć błędów
Martina Vaculika z
sezonu 2016 i postanowił startować przede wszystkim na silnikach Petera Johnsa,
które miały dominować w jego warsztacie. To właśnie Johns przyszedł z odsieczą
Słowakowi po słabym początku ubiegłorocznego sezonu i wziął pod swoją opiekę
jednostki, które wcześniej serwisował Finn Rune Jensen. Od tego momentu Martin
zaczął spełniać pokładane w nim nadzieje, ale nikt w klubie się temu nie dziwił
bowiem na toruńskim torze większość Aniołów jeździła na silnikach Johnsa i
dawało to dobre efekty.
Z kolei ten który miał być krajowym liderem w przyszłości czyli
Paweł
Przedpełski w listopadzie wyjął z kontuzjowanych miejsc kilka śrub, więc mógł
się skupić tylko na jeździe i tak komentował ten zabieg: "Śruby były
pozostałością po operacjach w 2015 roku. A nie mogłem ich wyjąć, bo w tamtym
roku miałem dwie narkozy i doktor
Damian Janiszewski stwierdził, że to byłoby
zbyt duże obciążenie dla organizmu. Lekarz słusznie mi to odradził, bo
znieczulenia mają wpływ na człowieka. Ja to odczuwałem. Śruby wyjąłem dwa
miesiące temu, już po sezonie". I faktycznie wchodząc w minione
rozgrywki Przedpełski nie mógł się nawet dobrze przygotować, bo kontuzja goniła
kontuzję, a to zostawiło swój ślad i młody Anioł bał się rozwinąć skrzydła i
jazdy na całość. Dopiero w drugiej części sezonu można było zobaczyć prawdziwego
Pawła. Toruński wychowanek w roku 2017 miał jednak startować już jako senior, a
to stawiało przed nim kolejne wyzwania, a w jednym z wywiadów wyznał, że: "nie jeżdżę po to, żeby być przeciętnym czy
słabym zawodnikiem. Mam ambicje, żeby jeździć na wysokim poziomie. Zdarzają mi
się gorsze spotkania, ale mistrzowie też mają swoje wpadki. Żaden zawodnik nie
da gwarancji ciągłej jazdy na wysokim poziomie. Zapewniam jednak, że poświęcam
się żużlowi w stu procentach i mam ochotę na więcej. Wzorem dla mnie jest Greg
Hancock, i ktokolwiek popatrzy na Grega, to chciałby osiągnąć tyle co on i być
takim samym człowiekiem. Dla mnie również jest to wzór do naśladowania,
prywatnie i sportowo. Podpatruję go, kiedy trzeba przybijam piątki, ale
najbardziej cieszy mnie, jak przyjadę z nim na 5:1. Dla mnie jest ogromnym
wyróżnieniem to, że mogę z nim jeździć, że jesteśmy na ty, że on wie, kim ja
jestem. Parę lat temu oglądałem go tylko w telewizji, a teraz jestem obok i mogę
skorzystać podpatrując jak on to robi".
Innym zawodnikiem po przejściach zdrowotnych był Norbert Krakowiak, który oprócz startów w Toruniu planował też ściganie w ramach tzw. gościa w drugoligowym Gnieźnie skąd pochodził. Toruński junior sprowadzony przed sezonem 2016, cieszył się jazdami treningowymi, bowiem podobnie jak Przedpełski uporał się z problemami zdrowotnymi: "W ogóle nie czułem przerwy. Wystarczyły dwa kółka i wszystko wróciło do normy. Najważniejsze, że nie mam już żadnych zdrowotnych problemów, wyleczyłem się już w stu procentach. Nawet pod koniec ubiegłego sezonu, gdy wyjeżdżałem na tor, ścigałem się praktycznie zdrowy. Teraz powinno być już z górki. Po pierwszym treningu mogę powiedzieć tyle, że po przebudowie drugiego łuku nie jest łatwo. Ale tor był trochę zdradliwy, bo padał deszcz i są bardziej wilgotne miejsca. Miałem jednak problem aby utrzymać się przy krawężniku. Dlatego teraz najważniejsze są: treningi, treningi i jeszcze raz treningi. Wtedy będziemy wiedzieli w jakiej jestem formie". Zawodnik zdawał sobie sprawę, że dobra forma u progu sezonu może być kluczem do miejsca w ekstraligowym składzie, bowiem mimo, że pewniakiem do lidera formacji juniorskiej był Daniel Kaczmarek, to drugim w kolejności był Igor Kopeć-Sobczyński. Wszyscy jednak musieli udowodnić swoją formę, bowiem na rezerwie pozostawał jeszcze najwyższy, bo mierzący 190 cm junior Marcin Kościelski. Trenera Roberta Kościechę cieszyła ta rywalizacja i wierzył, że wśród wymienionej czwórki znajdzie się następca Pawła Przedpełskiego: "Mam czterech zawodników, którzy nie oszczędzają się na treningach i jestem dobrej myśli. Co jakiś czas porównuję ich wyniki i mogę powiedzieć, że robią stały progres. To dotyczy także Daniela Kaczmarka i Norberta Krakowiaka, którzy nie mieszkają w Toruniu i nie zawsze mogą z nami ćwiczyć. Rok temu najlepsze wyniki miał Kaczmarek, ale nikogo nie skreślam. Wzrost nie jest atutem żużlowca, ale Kościelski rósł razem z motocyklem i dobrze się na nim ułożył. Z kolei Krakowiak, choć miał rok temu kilka upadków i chciał już machnąć na żużel ręką, pozbierał się i znowu czerpie radość z jazdy. Uważam, że będziemy mieli z menedżerem Jackiem Gajewskim trudny wybór".
Istotnym był również fakt, że "Kostek" oprócz ligi, musiał poszukiwać kolejnych
żużlowych licencji i poświęcał sporo czasu dwóm innym zawodnikom, których
przygotowywał do egzaminu: "Jest dwóch chłopaków, którzy skończą w tym roku
piętnaście lat. Jeden z nich już potrafi fajnie przejechać łuk. Mierzyłem mu
czas i wyszło mi na to, że mieści się w limicie, który pozwala zdać egzamin.
Drugi z młodych ma za sobą prawie dziesięć treningów i normalnie, z gazem,
wchodzi w łuk, jedzie płynnie, ślizgiem".
Taki stan posiadania cieszył, ale niestety w Toruniu jak i w innych klubach był
swoistego rodzaju deficyt młodych kadr. Właściciel klubu nie był zadowolony z
tego jak przebiegało szkolenie młodzieży w Toruniu. Kiedy Jacek Gajewski wrócił
do toruńskiego klubu, miał jasny plan na szkolenie. Wszystko chciał oprzeć na
współpracy ze Stalą Toruń. Wizja byłego menedżera była jasna. Adepci mieli
jeździć tam na motocyklach o różnej pojemności, do 250cc włącznie, a później,
kiedy byli już gotowi do rywalizacji w dorosłym żużlu, trafiać oficjalnie do Get
Well. Problemem była jednak niewystarczająca liczba młodych chłopaków, a przede
wszystkim brak ciągłości szkoleniowej. Wynikało to po części z sytuacji
demograficznych, ponieważ w niektórych rocznikach były po prostu dziury kadrowe
wśród nastolatków. Klub próbował to rozwiązywać w różny sposób. Robert Kościecha
robił nabory, jeździł po szkołach, ale nic wielkiego z tego nie wyszło. W
związku z tym pojawił się pomysł jak zmienić ten stan rzeczy. Nadal miała być
kontynuowana współpraca ze Stalą Toruń, gdzie schedę po swym tacie przejął
Karol Ząbik, który przez ostatnie kilka lat podejmował nieudane próby powrotu do
zawodowej jazdy na żużlu. Ostatnim meczem w karierze zawodnika był występ w 2014
roku przeciwko Wybrzeżu Gdańsk, kiedy to na Motoarenie zdobył aż 11 punktów i
bonus. Potem jednak nie był w stanie przebić się do kadry meczowej i w sezonie
2016 zdecydował się definitywnie zakończyć karierę. Od tego czasu pomagał
swojemu tacie, Janowi Ząbikowi, w prowadzeniu szkółki żużlowej na minitorze.
W Stowarzyszeniu Sympatyków Sportów Motorowych Stal Toruń trenowało pod jego
okiem na co dzień ponad 20 zawodników w wieku od 6 do 17 lat. Były IMŚJ
doskonale sprawdził się w tej roli i zdecydował o zdobyciu fachowej wiedzy w tym kierunku,
dlatego trafił na kurs trenerów i instruktorów sportu
żużlowego.
Klub nie
zamierzał jednak korzystać z jednego źródła szkoleniowego i w w proces
szkoleniowy miał być włączony też inny były toruński zawodnik
Łukasz
Pawlikowski, a o całym projekcie poinformował Jacek Gajewski: "możemy liczyć na
pomoc Łukasza Pawlikowskiego. To nasz były zawodnik i mechanik. Ostatnio bardzo
mocno zaangażował się w temat pit bike'ów. Ma u siebie naprawdę sporą grupę
dzieciaków. Oni uprawiają różne sporty motorowe. Łukasz dąży obecnie do tego,
żeby wszystko sformalizować. Jest zainteresowany współpracą z naszym klubem.
Wszystko ma odbywać się na zasadach dobrowolności. Jeśli będą u niego chłopacy
zainteresowani żużlem, to mają trafiać do nas. Potencjał jest tam naprawdę
spory. Liczę, że to może rozwiązać wiele".
W klubie nie szczędzono też pieniędzy na przyciągnięcie najmłodszych na żużlowy
owal, bowiem na bazie ubiegłorocznych spotkań z młodymi chłopakami na stadionie,
ale też na bazie wcześniej wspomnianych spotkań Roberta Kościechy w szkołach,
powołano do życia, warsztaty żużlowe pod nazwą "Speedway Klasa Premium", które
były wynikiem współpracy klubu ze Stowarzyszeniem Wsparcia Integracji i Edukacji
w Toruniu. Miało to być jedną z recept na aktywizację najmłodszych dzieci.
Prezes toruńskiego klubu tak mówiła o tej inicjatywie: "Od dwóch sezonów staramy
się zadbać o najmłodszych kibiców podczas meczów. Zbudowaliśmy na terenie
stadionu mały plac zabaw, który systematycznie powiększamy o nowe rozwiązania.
Stwierdziliśmy jednak, że ta integracja z najmłodszymi podczas sezonu jest małą
częścią całości, którą obecnie chcemy uzupełniać. Wprowadzamy pilotażowy projekt
"Speedway Klasa Premium". Teraz dzieci na własne oczy będą mogły zobaczyć jak
zbudowany jest motocykl, jak tak naprawdę wygląda pełne oprzyrządowanie
zawodnika. Myślę, że większość chciałoby zobaczyć to, co zobaczą dzieci. Można
powiedzieć, że to co robimy było wcześniej, ale teraz tak naprawdę to chcemy
kompleksowo podejść do każdej ze szkół. Podczas spotkań będziemy spotykać się z
różnymi grupami wiekowymi, dlatego warsztaty będą różnorodne. Będą filmy
promocyjne, odpowiednie gadżety żużlowe, zabawy - wszystko by zainteresować
najmłodsze pokolenie. W akcję włączył się Otopit.pl - dystrybutor motorów
pit-bike'ów, który wraz ze swoim asortymentem będzie jeździć z nami po szkołach.
Warsztaty będą miały zatem część teoretyczną i praktyczną. Jedno możemy obiecać:
dużo uśmiechu oraz zabawy. Jeśli wszystko wypadnie zgodnie z planem, możemy się
spodziewać, że kolejne szkoły zostaną odwiedzone przez nas w marcu".
Po takich optymistycznych przygotowaniach wszyscy czekali z niecierpliwością, na
mecze sparingowe, które mały spore znaczenie bowiem klub jako jedyny w
ekstralidze postanowił zakontraktować aż dwóch rezerwowych zawodników. Dlatego
działacze dobierali sparingpartnerów pod kątem łatwości dojazdu, ale też
zawracali uwagę na "sportową moc" zawodników z którymi trenować miały Anioły.
Najważniejszym sparingpartnerem został więc GKM Grudziądz, choć mocne składy
miały również teamy z Łodzi i Gdańska. To właśnie na bazie tych trzech
sparingpartnerów i sześciu treningowych potyczek, a także po inauguracji Premiership, szkoleniowiec torunian Jacek Gajewski, musiał zdecydować którzy
zawodnicy rozpoczną sezon jako podstawowi zawodnicy i mówił "Spodziewam się, że chętnych do jazdy w sparingach nie zabraknie. Za każdym
razem powinniśmy pojechać w bardzo mocnym składzie. Wiemy jednak jaka pogoda
jest w Polsce na przełomie marca i kwietnia, dlatego woleliśmy nie ryzykować
jazdy na drugi koniec Polski. Wybraliśmy kluby, do których bardzo szybko można
dojechać z Torunia, więc nawet w przypadku odwołania sparingu, nie będzie to
wielki problem".
Z kolei trener, Robert Kościecha, był pewny doskonałego przygotowania
kondycyjnego swoich podopiecznych: "Mamy sporo sparingów i innych imprez, więc
spokojnie się przygotujemy do jazdy w lidze. Każdy wyjedzie na tor kilka razy i
będzie mógł startować spod taśmy. Pogoda na szczęście jest coraz łaskawsza, a my
na dodatek mamy zadaszony tor. Toruńska drużyna ma za sobą intensywny okres
przygotowawczy. Trenowałem z chłopakami pięć razy w tygodniu i są dobrze
przygotowani. Teraz mamy okres roztrenowania, żeby ciało troszeczkę odpoczęło.
Myślę, że po pierwszych treningach nikt nie będzie narzekał na ból rąk".
Nic więc dziwnego, że słysząc tak optymistyczne słowa od dwóch najważniejszych osób
odpowiedzialnych za przygotowanie zawodników właściciel Przemysław Termiński
chciał walczyć o medale: "Chciałbym żebyśmy awansowali do play-off, a potem
powalczyli o mistrzostwo Ekstraligi. Zawsze jedziemy o najwyższe cele i teraz
też tak będzie. Wszyscy, którzy przewidują nam słaby sezon jeszcze się zdziwią.
Rok temu jeszcze przed sezonem wszyscy wieszali złote medale na szyi Fogo Unii
Leszno, a my mieliśmy jeździć w barażach. Dlatego z przymrużeniem oka traktuję
wszystkie wypowiedzi, że nie będzie nas stać na zrobienie takiego wyniku jak
przed rokiem. Zmienił się co prawda nasz skład, ale z chłopakami
zakontraktowanymi na ten sezon wcale nie musimy być gorsi. Vaculik miał u nas
dopiero piątą średnią w meczach wyjazdowych. Pod tym względem był lepszy tylko
od Gomólskiego. Naprawdę jego odejścia nie traktujemy w kategorii osłabienia.
Nie był żadnym liderem żeby tak uważać. Przypominam też, że awansował do Grand
Prix, a poprzednio gdy się tak stało, to skończyło się dla niego katastrofą.
Irytują i śmieszą mnie także stwierdzenia, że drugiego tak słabego sezonu mieć
nie będzie i źle zrobiliśmy, że go "puściliśmy". A kto wie, a może właśnie
będzie jeździł jeszcze gorzej? Takie same opinie słyszę o Pedersenie i
Kildemandzie, którzy znów mają brylować w Ekstralidze. Natomiast jeżeli chodzi o
Holdera i Hancocka, to ci akurat mają mieć załamanie formy. Dlatego nie wierzę w
te wszystkie analizy i dywagacje. Dlaczego Przedpełski nie ma być lepszy od
Vaculika? Dlaczego Walasek nie ma się odbudować? Zwłaszcza, że dużo zainwestował
w sprzęt i zadbał jak nigdy o formę fizyczną. Rok temu nie wydał ani złotówki na
silniki w Krakowie, a zrobił średnią w okolicach dwóch punktów. Jesteśmy
naprawdę dobrze skomponowaną i zbilansowaną drużyną, którą będzie stać na
wszystko. Ja jestem spokojny o wynik, ale jak nie wejdziemy do play-off to świat
też się nie zawali. Do sezonu zamierzamy podejść z dużą dozą spokoju i właśnie
to może być nasz atut. Nie napinamy się na wynik jak inni.
Mecze kontrolne sporo powiedziały menadżerowi i i trenerowi na temat
dyspozycji poszczególnych zawodników. Wszystkich cieszyła doskonała postawa
Igora Kopcia-Sobczyńskiego, swoje pozytywne momenty miał
Norbert Krakowiak, a formę potwierdził
Daniel Kaczmarek. Należało też pochwalić
Michaela Jepsena Jensena,
jednak nieco gorzej prezentował się
Grzegorz Walasek, ale zielonogórski wychowanek poczynił spore sprzętowe
inwestycje i potrzebował nieco więcej czasu, aby poukładać sie z nowymi
motocyklami.
Liderzy Aniołów nie wystąpili w pierwszym treningu punktowanym na Motoarenie,
ponieważ przygotowywali się do pierwszej rundy
Speedway Best Pairs.
Ostatecznie w parowej rywalizacji
Chris Holder i
Greg
Hancock zajęli trzecie miejsce z drużyną Monster Energy Speedway Team. Z
kolei
Adrian Miedziński i
Paweł Przedpełski nie mieli zbyt wielu okazji do startów w tych zawodach,
ale obiektywnie trzeba było przyznać, że mimo mocnej stawki od tak
doświadczonych zawodników na własnym torze wymagało się znacznie więcej. Warto w
tym miejscu wspomnieć, że turniej Speedway Best Pairs był pierwszym oficjalnym
turniejem na MotoArenie po przebudowaniu drugiego łuku. Zatem zawodnicy mieli
okazję do ustanawiania
nowych rekordów toru. Po zawodach nowym rekordzistą został Bartosz
Zmarzlik, który jak podał chronometrażysta w wyścigu numer pięć pokonał 318
metrów w czasie 58,25 sekund. W zawodach tych wprowadzono jednak
elektroniczny pomiar czasu.
Uznano bowiem, że żużel wchodzi na coraz wyższe poziomy organizacyjne i
należy tak jak w Formule 1 czy w MotoGP, gdzie setki, a nawet tysiączne sekundy
decydują o ostatecznych rozstrzygnięciach, wprowadzić bardziej wiarygodne
pomiary. Zatem kibice na telebimie oprócz informacji od chronometrażysty, mogli
zobaczyć rezultat zmierzony przez elektroniczne systemy, które podawały
informacje zmierzone za pomocą specjalnych czujników umieszczonych pod taśmą
startową. Pierwszym rekordzistą Motoareny został Piotr Pawlicki, który wygrał
wyścig pierwszy z czasem 59,90 s., a według czujników, które automatycznie
uruchamiają i zatrzymują pomiar czasu 60,21 s. Jak widać różnica pomiaru
ręcznego i automatycznego była spora i choć niezauważalna, to jednak w sportach
motorowych 0,31 sekundy to niekiedy kilka pozycji różnicy. W tej sytuacji wielu
zadawało sobie zatem pytanie jaki jest rekord toruńskiego toru. Z pomocą
przychodził regulamin w którym jasno było powiedziane, że czas mierzony jest
przez sędziego chronometrażu. Zatem oficjalnymi czasami były te które mierzono
"ręcznie".
W trakcie mniej lub bardziej oficjalnych przedsezonowych jazd, na jednym z treningów Greg Hancock pojawił się ze swoim uczniem Brockiem Nicolem. 19-letni Amerykanin już kilka razy pojawiał się na testach w Europie, ale nie był w stanie zapewnić sobie regularnych występów, w którejś z lig. Tym razem do sprawy podchodził jednak znacznie poważniej i przyleciał z mistrzem świata do Europy bowiem chciał stawiać swoje pierwsze kroki w zawodowym żużlu. Podczas pierwszych treningów w Toruniu debiutant radził sobie zaskakująco dobrze i cały czas słuchał rad swojego mistrza. Wielu upatrywało w tej wizycie zmiany pokoleniowej, a Jacek Gajewski tak komentował całą sytuację: "Już kilka miesięcy temu Greg spytał mnie o możliwość przyjazdu do Europy z młodym zawodnikiem. Wiadomo, że mistrzowi świata się nie odmawia, więc nie mieliśmy wyjścia. Broc Nicol zamieszka w Toruniu i w najbliższym czasie będzie trenował z naszą drużyną. Chodzi mu przede wszystkim o możliwość zbierania doświadczenia oraz częstych wyjazdów na tor. Już po pierwszych przejazdach było widać, że chłopak potrafi jeździć. Minie jednak jeszcze dużo czasu zanim dopasuje swoją technikę do polskich torów. Jazda na kalifornijskich 220-metrowych torach, to zupełnie inna bajka, która wymaga nieco innej techniki. Tego wszystkiego będzie się musiał nauczyć. Amerykanie przyzwyczajeni są jednak do tego, że w życiu nie ma nic za darmo. To daje powody do optymizmu ".
Wyniki przedsezonowych konfrontacji z udziałem Aniołów:
|
|||
Wybrzeże Gdańsk |
2017-03-26 50 : 40 |
KS Get Well Toruń |
|
|
|||
KS Get Well Toruń |
2017-03-27 52 : 38 |
Wybrzeże Gdańsk |
|
|
|||
2017-04-01 Benefis
Roberta Kościechy |
|||
|
|||
GKM Grudziądz |
2017-04-02 55 : 35 |
KS Get Well Toruń |
|
|
|||
KS Get Well Toruń |
2017-04-04 58 : 31 |
Orzeł Łódź |
|
|
|||
Orzeł Łódź |
2017-04-05 45 : 31 |
KS Get Well Toruń |
|
|
|||
KS Get Well Toruń |
2017-04-09 34 : 56 |
GKM Grudziądz |
|
|
Po meczach kontrolnych niepodważalna wydawała się być pozycja uczestników cyklu Grand Prix, Grega Hancocka i Chrisa Holdera, którzy w ubiegłym sezonie liderowali Aniołom. O pozostałe trzy miejsca walczyła czwórka seniorów, która w w sześciu testmeczach uzyskała następujące zdobycze:
Zawodnik |
M |
B |
Pkt |
Bon |
I |
II |
III |
IV |
Śr./mecz |
Śr./bieg. |
Adrian Miedziński |
6 |
20 |
42 |
2 |
8 |
7 |
4 |
0 |
7,33 |
2,200 |
Michael J. Jensen |
5 |
20 |
40 |
2 |
8 |
7 |
2 |
1 |
8,40 |
2,100 |
Grzegorz Walasek |
5 |
21 |
32 |
7 |
5 |
7 |
3 |
3 |
7,80 |
1,857 |
Paweł Przedpełski |
6 |
24 |
40 |
3 |
7 |
7 |
5 |
4 |
7,17 |
1,792 |
Statystycznie niezagrożona była też pozycja Miedzińskiego i Jensena.
"Adi" odzyskał dawną pewność siebie i z niecierpliwością czekał na
inaugurację ligi: "Już trochę pojeździłem w tym roku. Benefis Kościechy,
to był kolejny dobry trening. Mogłem się sprawdzić z trudnymi rywalami.
Startowałem w sobotę na nowym silniku i w przeciągu zawodów cały czas go
dogrywaliśmy. Z czasem to się poukładało, byłem szybki, więc widać, że jest to
dobry kierunek. Motocykl spisywał się bardzo dobrze i z tego się bardzo cieszę,
bo to był mój główny cel na te zawody. Teraz złoty Kask, gdzie moim celem jest
zajęcie miejsca premiującego awansem do rywalizacji ww eliminacjach GP, a potem
już liga".
Z kolei
Jensen uporał się już z
wszelkimi problemami pozasportowymi i chciał z powrotem poprowadzić swoją
karierę na odpowiednie tory: "Jestem w takim punkcie mojej kariery, gdzie
chcę coś zrobić. Miałem ostatnio dwa sezony, gdzie bardzo ciężko pracowałem, ale
niestety sprawy nie szły po mojej myśli. Zmagałem się z wieloma różnymi
rzeczami, na przykład z nowotworem mojego ojca. Nie da się przejść obok tego tak
po prostu. Myślę jednak, że teraz nadszedł mój czas na powrót".
Niestety jak widać na powyższym zestawieniu najsłabiej jechał
Paweł Przedpełski,
u którego nie było widać oprócz zdobyczy punktowych, również błysku w jeździe. Kibice Aniołów
nie wyobrażali sobie składu jednak swojej drużyny bez perspektywicznego
wychowanka, ale niestety liczby były dla niego brutalne. 22-latek nieznacznie
ustępował
Grzegorzowi Walaskowi i na ostatnim treningu
punktowanym Get Well, to między tą dwójką rozegrała się ostateczna walka o miejsce
w składzie na inaugurację Ekstraligi.
Walasek jednak nie zamierzał odpuszczać walki o skład i z zaangażowaniem
podchodził do swoich obowiązków, ale podobnie jak Przedpełski jechał dość słabo.
Nie pojechał nawet do Grudziądza i przygotowując się indywidualnie w ostatnich
dwóch treningach punktowanych był
wyróżniającą się postacią Get Well. To zrodziło sporo znaków zapytania i dało
niemałą zagwozdkę sztabowi szkoleniowemu w Toruniu.
Podobna rywalizacja o miejsce w składzie toczyła się w formacji młodzieżowej. Niestety z czwórki młodzieżowców Kopeć-Sobczyński, Kaczmarek, Kościelski i Krakowiak, z rywalizacji o skład wypadł ten ostatni bowiem w treningu z Grudziądzem zdecydowanie przeszarżował na ostatnim łuku, pojechał za szeroko i zanotował upadek w wyniku czego złamał obojczyk i czekała go kilkutygodniowa przerwa. Zatem wraz z nowym sezonem pech nie opuszczał młodzieżowca, gdyż wcześniej regularnie zmagał się z kontuzjami.
Podsumowaniem i zwieńczeniem zimowych przygotowań, a zarazem startem w nowy sezon była msza święta w podtoruńskim Górsku, którą poprowadził kapelan toruńskich zawodników, prywatnie wielki fan speedwaya Piotr Prusakiewicz.
Dla Torunia inauguracja ligi zapowiadała się od mocnego uderzenia i to aż
w czterech pierwszych kolejkach.
Kibice żużla w całej Polsce pamiętali ubiegłoroczny
finał ze Stalą Gorzów, kiedy to
gospodarze okazali
się lepsi od gości z Torunia. Drużyna z miasta Anioła, nie szczędziła krytycznych uwag pod kątem
przygotowanej na finał nawierzchni. Komisja Orzekająca Ligi przyznała po tych
zawodach m.in.
Stanisławowi Chomskiemu karę w zawieszeniu, co potwierdziło, że
zastrzeżenia drużyny z miasta Anioła były słuszne.
Dodatkowego smaczku toruńsko-gorzowskiej rywalizacji w sezonie 2017 dodawał
fakt, że
Martin Vaculik w mało sympatycznych okolicznościach zamienił Toruń na
Gorzów. Słowak swoje losy z toruńskim klubem związał przed sezonem 2016.
Kontraktowany był w roli lidera drużyny, bowiem w kilku poprzednich sezonach
wyrósł na jednego z najmocniejszych zawodników Ekstraligi. Tymczasem w grodzie
Kopernika zdobywał średnio dwa punkty na wyścig i choć nie był to wynik zły, to
jednak zdecydowanie poniżej oczekiwań toruńskiego środowiska żużlowego. Kibice
mieli Martinowi za złe zwłaszcza bardzo nierówną postawę w meczach finałowych.
Czarę goryczy w postawie Słowaka, przelały kolejne tygodnie po finałowym meczu sezonu 2016, kiedy to
Vaculik związał się umową właśnie z gorzowianami, co wywołało lawinę spekulacji.
Robert Dowhan, były prezes Falubazu Zielona Góra, na Facebooku napisał, że
Słowak dogadał się ze Stalą jeszcze przed finałowym dwumeczem. To z kolei
wznieciło lawinę spekulacji, że zawodnik mógł nieco odpuścić finałowe spotkania.
Nic więc dziwnego, że Vaculik nie mógł liczyć na gorące przywitanie w Toruniu.
Wręcz przeciwnie - kibice przygotowali dla swojego byłego zawodnika specjalny
transparent o treści: "Ambicja, charakter, honor - pojęcia ci nieznane,
sprzedałeś się Zmorze jeszcze przed finałem".
Wiele kontrowersji przed meczem wzbudziły też słowa
Przemysława Termińskiego,
który nie szczędził uszczypliwości pod kątem Słowaka: "Vaculik jest świetny, ale
tylko w jego własnym mniemaniu. Miałem go przez rok i mogę powiedzieć, że to nie
jest gwiazda, ale solidny zawodnik podobnej klasy, jak Adrian Miedziński.
Przesadzam? To proszę sobie zobaczyć ubiegłoroczne średnie Adriana i Martina. Są
blisko. Martinowi życzę jak najlepiej, ale ja w niego nie wierzę".
Słowa te niezwykle rozsierdziły Vaulika, ale były też przysłowiową wodą na młyn
dla toruńskich kibiców.
W cieniu potyczki z gorzowianami kibice analizowali też kalendarz, a ten był
niezwykle trudny dla Aniołów. Właściciel klubu Przemysław Termiński tymi oto
słowy komentował ligowy start swojej drużyny: "Pierwszy mecz mamy u siebie ze
Stalą Gorzów? I dobrze. Potem jedziemy do Zielonej Góry? Jeszcze lepiej.
Zaczynamy z grubej rury. Stal dostanie w palnik. Zemsta za finał? Raczej
sprawiedliwość dziejowa. No dobra, ale żarty na bok. Zobaczymy, jak to będzie.
Na pewno ten mecz będzie wielkim deserem pierwszej kolejki, potraktowano nas jak
rodzynka. Przynajmniej od razu będzie wiadomo, jaki mamy potencjał. Zresztą ja
się nie doszukuję w tym terminarzu żadnych sensacji. Bez względu na to czy o
wyborze decydował przypadek, czy też ktoś tak ustalił to nie ma co lamentować.
Władze Ekstraligi Żużlowej chcą mieć ciekawe pierwsze kolejki, a nas doceniają
dając nam takich rywali".
Choć właściciel toruńskiego zespołu w swoim stylu komentował żużlową
rzeczywistość, to tak naprawdę drużyna z miasta Kopernika miała niezwykle ciężką
przeprawę na początku sezonu, a
Jacek Gajewski wspólnie z
Robertem Kościechą
mieli spory ból głowy na których jeźdźców postawić w pierwszym spotkaniu.
Jeszcze kilka dni wcześniej wydawało się, że zawodnikiem, który będzie musiał
usiąść na ławce, okaże się
Grzegorz Walasek. Doświadczony senior uporał się
jednak z problemami sprzętowymi i w sparingu z Grudziądz (56:34) zdobył komplet
punktów. Swoją postawą sprawił, że menadżer Get Well miał mętlik w głowie,
bowiem wytypowanie jednego zawodnika, którzy miał grzać ławkę było zadaniem
niezwykle trudnym i na pewno pozostawało w psychice zawodnika odstawionego od inauguracyjnego składu.
Holder,
Hancock byli pewniakami do
składu, w miarę solidnie spisywali się też
Miedziński oraz niechciany w Gorzowie
ojciec złotego medalu
Jensen. Gajewski ostatecznie
zdecydował jednak, że w składzie na inauguracyjne spotkanie sezonu 2017
w składzie znajdzie się wkraczający w wiek sportowego seniora
Paweł
Przedpełski.
Kibice z Torunia wierzyli, też że ich drużyna zdobędzie przewagę w duecie
młodzieżowców -
Daniel Kaczmarek
i
Igor Kopeć-Sobczyński. Młodzieżowy
Mistrz Polski bardzo dobrze wprowadził się do zespołu, a wychowanek klubu z
Torunia błysnął szczególnie w sparingu z Orłem Łódź. Sam menedżer Gajewski
podkreślał, że nie spodziewał się tak komfortowej sytuacji.
Zapowiadało się zatem niezwykle pasjonujące widowisko i licznie zgromadzeni fani
żużla przy ul. Pera Jonssona 7 nie zwiedli się. Choć toruńska część
publiczności nie mogła być usatysfakcjonowana, bowiem ich pupile przegrali mimo,
że w trakcie meczu prowadzili już 6 oczkami. Co prawda pierwsze dwa biegi
zwiastowały dość jednostronne widowisko na korzyść Aniołów, jednak potem
niesamowitą klasę pokazali goście i jasne stało się, że triumf nie przyjdzie
gospodarzom tak łatwo, a po piętnastym biegu, okazało się tryumf nie przyszedł w
ogóle, bowiem Stal wygrała w Toruniu 46:44 co było małą niespodzianką, ale dla wielu
wynik
nie stanowił zaskoczenia. Torunianie personalnie nie należeli do słabeuszy
ligi, ale też nie byli faworytem rozgrywek. Jednak Stalowcy przyjechali do grodu Kopernika z jasnym
celem: wygrać! I cel ten realizowali. Zawodnicy z grodu wielkiego Astronoma jechali jakby takiego celu nie
mieli. Goście po pierwszej serii, tracili tylko dwa oczka do gospodarzy, mając już za sobą połowę
startów juniorów. A przecież ta formacja była najsłabsza w zespole gorzowskim. Dlatego
przegrywając podwójnie drugi wyścig i broniąc niewielkiej różnicy punktowej w dwóch
kolejnych startach już na początku spotkania żółto-niebiescy znaleźli się w
bardzo korzystnej sytuacji.
Piątka seniorów Stali u progu sezonu była zdecydowanie
lepsza od piątki seniorów Get Well. Dlatego różnica punktowa na poziomie
juniorów (8:2 dla torunian) nie mogła zmienić końcowego rozstrzygnięcia.
W ekipie Get Well Toruń można wyróżnić juniorów, którzy w sumie zdobyli osiem
oczek a ich jazda był bardzo przekonywująca. Największym odkryciem meczu okazał
się Igor Kopeć-Sobczyński, który zdobywając pierwszą trójkę w lidze,
wpisał się też na listę rekordzistów
toruńskiej MotoAreny. Dobre
zawody pojechał także Adrian Miedziński, który walecznością pracował za kolegów.
Przebłyski miał Jensen, ale ogólnie był mało przekonujący. Reszta seniorów Get Well
jeździła mocno poniżej oczekiwań. Stal
zapędziła seniorów Gajewskiego mających być liderami, do narożnika i posłała na
deski Zastanawiające było jednak to, że patrząc w TV na uśmiechniętych zawodników Get
Well Toruń można by pomyśleć, że prowadzą w meczu z bezpieczną
przewagą. Sęk był jednak w tym, że wynik był na styku i potrzeba było nadzwyczajnej
mobilizacji, a zadowolone miny gospodarzy przed biegami
nominowanymi wyglądały dziwnie. Po meczu można było gdybać, czy opłacało się
stawiać na Pawła Przedpełskiego. Nikt jednak miał ochoty czynić wyrzutów
toruńskiemu menago za tę decyzję, bo wybór był naprawdę trudny. Było jednak
widać że Przedpełskiemu potrzebne było wsparcie i pomoc.
Uwagę obserwatorów zwracał tez toruński tor. Wiosenna praca związana z
przebudową drugiego łuku przyniosła efekty, bo choć przygotowanie nawierzchni
nie sprzyjało zbyt dużej liczbie wyprzedzeni, kibice oglądali naprawdę kapitalne
ściganie. Pozycję można było zyskać i stracić jadąc właściwie każdą częścią
toru. Liczył się nie tylko start, ale i duża inteligencja oraz przebiegłość na
dystansie. Akcje na ostrzu noża, mijanki i kapitalna parowa jazda - taki żużel
fani chcieli, bo była to świetna wizytówka żużlowej Ekstraligi.
Mecz nie zakończył się jednak po zamknięciu
bram MotoAreny, bowiem po zawodach Komisja Orzekająca Ligi na
posiedzeniu, które miało miejsce 27 kwietnia w Bydgoszczy, podjęła decyzję
dotyczącą zachowania trenera drużyny Stali Gorzów oraz zachowaniem toruńskich
kibiców.
W wyniku ustaleń podjęto decyzję, że Stanisław Chomski, za podburzanie
publiczności oraz publiczne znieważenie sędziego podczas meczu, został ukarany
dwutygodniowym zawieszeniem. Kara weszła w życie z dniem podjęcia orzeczenia.
Oznaczało to, że Stanisław Chomski przez dwa tygodnie nie mógł pełnić żadnej
funkcji podczas zawodów żużlowych, a tym samym przebywać w parku maszyn.
Szkoleniowiec Stali wskutek kary musiał opuścić dwa ligowe spotkania 30 kwietnia
z Rybnikiem i wyjazdowy mecz Stali 7 maja we Wrocławiu. Kara wynikała z tego, że
W ostatnim wyścigu dnia, który mógł dać torunianom remis w całym spotkaniu,
doszło do wykluczenia Bartosza Zmarzlika. Zawodnik gorzowskiej Stali w drugim
łuku wywrócił się po walce z Gregiem Hancockiem. Zaraz po tym zdarzeniu Zmarzlik
telefonował do sędziego Tomasza Proszowskiego i nie zgadzał się z jego decyzją.
Zdaniem dwudziestodwulatka, Hancock zahaczył o jego nogę i nie pozwolił mu się odpowiednio
złożyć w łuk. Choć Amerykanin i sędzia był innego zdania, to trener gości w
ostrych słowach komentował decyzję arbitra w parku maszyn, nazwał sędziego
Tomasza Proszowskiego drukarzem, czym naruszył Przepisy Dyscyplinarne
Sportu Żużlowego, a konkretnie artykuł 317, punkt 6.
Decyzję skomentował Zbigniew Owsiany z KOL - Reakcja Komisji musiała być
natychmiastowa, ponieważ nie możemy dopuszczać do eskalacji podobnych zachowań w
przyszłości Wierzymy, że tak doświadczony trener, jakim jest Stanisław Chomski
wyciągnie odpowiednie wnioski ze swojego postępowania podczas meczu w Toruniu.
Komisja
podjęła też druga decyzja, która wynikała z zachowania podczas prezentacji miejscowych
kibiców, którzy przywitali Martina Vaculika solidną porcją gwizdów. Później
zawodnik był wygwizdywany przy każdym wyjeździe na tor. Ponadto na pierwszym
łuku wywieszono transparent z napisem: "Ambicja, charakter, honor - pojęcia Ci
nieznane. Sprzedałeś się Zmorze jeszcze przed finałem".
KOL postanowiła ukarać
za to zachowanie toruński klub karą finansową, która jednak nie podlegała
publikacji i jej wysokość nie była znana.
Po
przegranej na inaugurację na własnym torze, w lany poniedziałek Get Well Toruń przegrał na własnym torze ze Stalą Gorzów
i do Zielonej Góry jechał z nietęgą miną.
Przed
meczem cała żużlowa Polska, żyła jednak wypadekiem
Tomasza Golloba, który zakończył karierę Wielkiego mistrza, a mógł zakończyć
również życie. Oto bowiem Polski Mistrz Świata z roku 2010, który miał być
podporą GKM-u Grudziądz, w toku swoich przygotowań motorycznych postanowił w
godzinach rannych wziąć udział w wyścigach na torze motocrossowym w Chełmnie, a
wieczorem miał wystartować w zawodach inaugurujących ligę na grudziądzkim torze,
w pojedynku z drużynowym mistrzem polski Stalą Gorzów. Niestety już podczas
motocrossowego treningu doszło do tragedii. Niemal każdy kibic żużlowy
zachodził w głowię, jak człowiek z takimi umiejętnościami
jazdy na motocyklu, zawodnik z takim doświadczeniem, żużlowiec z wielką pokorą
dla speedwaya w tak nieprzewidywalny i brutalny sposób zakończył swoją sportową
karierę, Gdy w niedzielny poranek w dniu 23
kwietnia 2017 media podały tę smutną wiadomość, na myśl przychodziły sportowe
historie dwóch inny mistrzów, a mianowicie Michaela Schumachera, który uległ
wypadkowi na stoku narciarskim oraz Roberta Kubica, który w wyścigach poza torem
formuły 1 niemal stracił rękę, co niemal zakończyło jego marzenia o tytule mistrza
świata F1.
Wracając do Tomasza Golloba, do wypadku doszło przed zawodami. O godzinie
9.00 rozpoczął się trening, podczas którego Tomasz Gollob stracił kontrolę
nad motocyklem i uległ wypadkowi. Zawodnik niemal natychmiast helikopterem
trafił do szpitala w Bydgoszczy, gdzie został poddany operacji, która trwała
ponad trzy godziny. Tomasza operował profesor Tomasz Harat, uważany za
neurologicznego cudotwórcę i był on niezwykle ostrożny w stawianiu diagnozy
odnośnie zdrowia Mistrza: "Doszło do bardzo poważnego uszkodzenia rdzenia
kręgowego, choć nie został przerwany. Trudno powiedzieć, czy odzyska funkcje.
Tomaszowi grozi głęboki niedowład a może nawet porażenie ruchowe. Dodatkowo ma
stłuczone oba płuca. Badania nie wykazały żadnych uszkodzeń głowy, ale czucia w
nogach nie ma. Czeka go na pewno długotrwała rehabilitacja, która będzie trwała
miesiące, a nawet lata. Niczego nie przesądzamy, najbliższe dni i tygodnie
zdecydują. Może to oznaczać koniec sportowej kariery".
Wypadek Tomasza Golloba poruszył niemal wszystkie polskie media.
Zawodnika wspierali w walce o powrót do zdrowia niemal wszyscy, którym był
bliski i znany. Na terenie wokół stadiony Narodowego w Warszawie odbył się bieg
na 5 km dla Tomasza Golloba. W wydarzeniu wzięli udział między innymi Minister
Sportu Witold Bańka, Robert Korzeniowski oraz zawodnicy GKM-u Grudziądz.
Informacja o wypadku i kontuzji Golloba dotarła mi.in. do
Tony'ego
Rickardssona, który stoczył wiele zaciętych pojedynków z Polakiem w cyklu
Speedway Grand Prix. Polscy kibice w szczególności mieli w pamięci sezon 1999,
kiedy to Gollob przewodził klasyfikacji generalnej mistrzostw świata, ale doznał
poważnej kontuzji palca. Polski żużlowiec zdecydował się wówczas na występ z
kontuzją w decydującym turnieju, ale przegrał walkę o złoto właśnie ze Szwedem,
z którym w latach 2004-2006 startował też w Unii Tarnów: "Jestem cholernie
smutny. To straszne wydarzenie. Mam nadzieję, że Tomasz jest w lepszej sytuacji
niż mówią o tym media. Liczę, że z tego wyjdzie".
Całą sytuację komentował też Władysław Gollob, Ojciec Tomka, który słynął zawsze
z twardego charakteru i niezwykle chłodnego osądu wielu sytuacji. Tym razem
emocje jednak brały górę i było widać jak tragedia syna cisnęła mu łzy do oczu:
"Tomasz jest w bardzo trudnej sytuacji zdrowotnej. Szpital i lekarze robią
jednak wszystko, żeby było dobrze, żeby sytuację mojego syna poprawić". Z kolei
brat Tomka Jacek, pełniący funkcję jeżdżącego trenera w Polonii Bydgoszcz,
musiał udać się na zwolnienie lekarskie, bowiem jego stan psychiczny nie
pozwalał mu normalnie funkcjonować.
Po wypadku kapitana GKM-u Grudziądz klub postanowił zorganizować zbiórkę
pieniędzy na leczenie Tomasza Golloba. Udostępnił konto fundacji, na które
każdy mógł wpłacić dowolną kwotę, która w całości zostanie przekazana na
leczenie mistrza świata.
Ponadto w ramach akcji #MistrzJestJeden działacze klubowi wprowadzili do
sprzedaży koszulki oraz smycze z których całkowity dochód został przeznaczony na
cele związane z powrotem Tomasza do zdrowia. Akcja przypominała tę, którą
prowadzono po tragicznym wypadku
Darcy'ego Warda. Australijczyk podobnie jak
Gollob w wyniku upadku został częściowo sparaliżowany i walczył o powrót do
zdrowia.
Z kolei Polonia Bydgoszcz, klub w którym Tomasz Gollob się wychował,
przygotowała dla sportowca wielką niespodziankę! Postanowiła bowiem
uhonorować swoją legendę i zapowiedziała, że po powrocie do zdrowia, Gollob
zostanie prezesem klubu!
Niestety
życie ma to do siebie, że musi toczyć się dalej i zawodnicy w cieniu tragedii
Mistrza, musieli przystąpić do kolejnej ligowej rywalizacji. W nikt co prawda nie zakładał
wygranej w grodzie Bachusa, ale każdy liczył na przebudzenie drużyny. W
zestawieniu Aniołów na MotoArenie zabrakło Grzegorza Walaska, który do końca
walczył o miejsce w podstawowym składzie. W starciu z gorzowianami pojechali
jednak, ale spisali się poniżej oczekiwań Paweł Przedpełski i Michael Jepsen
Jensen, którzy wywalczyli po 5 punktów. W tej sytuacji Menadżer Jacek Gajewski
uznał, że w spotkaniu na ziemi lubuskiej zabraknie miejsca dla Duńczyka, a
zastąpi go właśnie
Walasek, który tym samym miał zadebiutować z
zółto-niebiesko-białym plastronem na piersi. Duńczyk jednak nie składał broni
i zapowiadał walkę o skład do samego końca: "Zdawałem sobie sprawę, że po
słabym występie w Toruniu mogę stracić miejsce w składzie na mecz w Zielonej
Górze. Walczyłem podczas spotkania ze Stalą, jak tylko mogłem. Oglądałem ten
mecz we wtorek na spokojnie i wiem, że nie miałem żadnej pomocy ze strony
sprzętu. Zupełnie nie czułem go. Tuner już dostał sprzęt z powrotem i czekamy na
informację, co jest nie tak. Rozmawiałem z Gregiem Hancockiem i on przyznał, że
na 100 proc. pojawiła się jakaś usterka w silniku. Moja reakcja spod taśmy była
dobra, ale w ogóle nie miałem szybkości na łukach. Teraz trzymam kciuki i nadal
mam nadzieję, że pojadę w kolejnym spotkaniu ligowym w Polsce. W tym sezonie
czuję się świetnie na motocyklu i chcę wykonywać dobrą robotę. Cały czas jestem
gotowy do występu w Zielonej Górze i chciałbym dobrym występem w duńskich
eliminacjach do Grand Prix 2018 przekonać trenera do zmiany decyzji".
Trener zielonogórzan Marek Cieślak jednak nic sobie nie robił z tej zmiany
i mimo, że Walasek wychował się na zielonogórskim torze nie uważał aby było to
znaczące wzmocnienie siły rażenia Aniołów: "Wydaje mi się, że to rozpaczliwe
próby ratowania sytuacji. Kto może powiedzieć, co pojedzie Walasek, a co
pojechałby Jepsen Jensen? Tego nie wie ani Jacek Gajewski, ani ja. Ja mogę tylko
przypuszczać, że robi się coś, by robić - Get Well przegrał mecz, trzeba
odstawić najsłabszego w ocenie menedżera i dać szansę drugiemu. To nie jest
dobre, gdy po pierwszym spotkaniu robi się roszady w drużynie. To znaczy, że
zespół zawalił".
Z słowami trenera kadry narodowej można było polemizować, ale pewnym było, że
sam Walasek, nawet gdyby wykręcił komplet 18 pkt meczu nie był w stanie wygrać.
Torunianie musieli zadbać o dobrą dyspozycję Chrisa Holdera, który był w
wyraźnym dołku sportowym. O ile z powodu słabszej jazdy Pawła Przedpełskiego czy
Michaela Jepsena Jensena, menedżer Jacek Gajewski niekoniecznie musiał rwać
włosy z głowy, o tyle kryzys jednej z dwóch lokomotyw wzbudzał spore drżenie
rąk. Problemy Chrisa było widać już w turnieju Speedway Best Pairs, gdzie co
prawda zdobywał punkty, ale jazdą nie zachwycał. Niestety nie udało mu się w tym
czasie znaleźć złotego środka na przebudowany tor. Ponadto występy w Premiership
pokazały, że problem Holdera dotyczył nie tylko Motoareny, a to niestety nie
napawało toruńskich fanów optymizmem przed pierwszym wyjazdowym spotkaniem.
Każdy bowiem widział, że jak trudno było pokonać Falubaz na jego torze. Get Well
Toruń, który ostatnią i zarazem jedenastą w historii wygraną w Winnym Grodzie
odniósł w rundzie zasadniczej sezonu 2013 (46:43). Wówczas bohaterską postawą
wykazał się duet Tomasz Gollob i Darcy Ward, który podwójnie wygrał w piętnastym
biegu. Od tamtej pory Anioły nie mogły wywieźć z Zielonej Góry ligowych punktów.
Niezłe występy przeplatali słabszymi albo… beznadziejnie słabymi. Ponadto
zielone Myszy przystępowały do kolejnej potyczki z zamiarem rewanżu za przegrany
dwumecz półfinałowy z ubiegłego sezonu. Zielonogórzan widziano w finale zarówno
przed rozpoczęciem rywalizacji, jak i nawet w jej trakcie. ZKŻ miał z łatwością
odrobić straty z pierwszego meczu rozegranego w Toruniu i potwierdzić wysoką
dyspozycję z drugiej części sezonu. W play-off toruńska drużyna sprawiła jednak
drużynie Marka Cieślaka sporego psikusa i spisała się o wiele lepiej niż w
rundzie zasadniczej, wygrywając dwumecz premiowany awansem do finału. Nic więc
dziwnego, że zielonogórscy żużlowcy na inauguracje ligi na własnym torze chcieli
w 105 potyczce pokonać przeciwnika po raz 54 w historii bezpośrednich starć i
przy tym po raz 41 na swoim owalu.
Wracając jednak do drużyny toruńskiej, należy podkreślić, że Adrian
Miedziński i Paweł Przedpełski na dwa dni przed ligowym spotkaniem mieli okazję
ścigać się na zielonogórskim torze w ramach
finału Złotego Kasku. Miało to
być pewnego rodzaju przetarcie i ostateczna podpowiedź dla Jacka Gajewskiego na
jakie nazwiska postawić w ligowej walce. Niestety o ile Miedziak walczył z
rywalami jak równy z równym i ostatecznie zajął piąte miejsce, o tyle Paweł
niestety spisał się słabo. W tej sytuacji toruński menadżer zdecydował się na
zmianę toruńskiego wychowanka na Michaela Jensena. I jak okazało się po meczu
toruński menago miał "sportowego nosa" do zmian, bowiem liderami Get Well w Winnym Grodzie byli Walasek oraz Jepsen Jensen. Niestety
Kompletnie zawiedli bezbarwni Chris Holder i Greg Hancock. To właśnie punktów
Amerykanina i Australijczyka najbardziej zabrakło Get Well, by powalczyć o
lepszy rezultat. A tak Toruń znowu przegrał, tym razem różnicą, aż 18 pkt. i niestety po dwóch kolejkach Get Well był jedyny zespołem, który odjechał swoje
mecze, ale jazda Aniołów nie napawała optymizmem. Po meczu Jacek Gajewski po
wysokiej porażce w Zielonej Górze przyznał, że do końca nie rozumie
kiepskiej jazdy swoich liderów. O ile w przypadku Grega Hancocka można wierzyć,
że była to jednorazowa wpadka (choć takiej gwarancji nie było), o tyle w przypadku
Chrisa Holdera kłopoty wydawały się być głębsze. Niestety Gajewski nie mógł spać
spokojnie, bowiem nawet gdyby Australijczyk z dnia na dzień powróci do świetnej
jazdy inni zawodnicy po dwóch meczach nadal byli nieprzewidywalni. Bo to, że
świetnie w grodzie Bachusa zaprezentował się Grzegorz Walasek, nie oznaczało że
w następnych meczach będzie jednym z liderów. Podobnie rzecz dotyczyła Michaela
Jepsena Jensena i Adriana Miedzińskiego. Najwierniejszy z najwierniejszych
Aniołów "Adi Miedziak" nigdy praktycznie nie gwarantował stabilnej jazdy na
wysokim poziomie przez cały sezon. Nie wspominając o jego, chwilami,
nieskoordynowanej jeździe. Do tego w kryzysie był Paweł Przedpełski, dla którego
pierwszy sezon w gronie seniorów zapowiadał się na naprawdę trudny sportowy
okres. Jeszcze niedawno na równo walczył on z kolegami z młodzieżowej
reprezentacji Polski. A u progu sezonu 2017, choćby Piotrek Pawlicki czy Bartosz
Zmarzlik, objeżdżali najbardziej utalentowanego żużlowca Get Well ostatnich lat,
praktycznie "z zamkniętymi oczami".
Problemem torunian niestety nie była tylko słaba dyspozycja tych co powinni
zdobywać punkty, ale dwa pierwsze mecze pokazały, że Anioły nie były drużyną z
prawdziwego zdarzenia. Oczywiście, ten stan rzeczy mógł w trakcie sezonu się
zmienić, ale w innych klubach też nie próżnowano. Toruńscy kibice nie
szczędzili cierpkich słów swoim ulubieńcom, ale z drugiej strony problemy Get
Well nie wzięły się znikąd. Zimą, zamiast ciężko pracować w pocie czoła, w
Toruniu ciągle trwały dyskusje na temat ubiegłorocznego finałowego meczu w
Gorzowie. Potem całą energię skupiono na odejściu Martina Vaculika do Gorzowa. A
szkoda, że w tym czasie nie rozmawiano i nie przeanalizowano błędów w
prowadzeniu zespołu podczas finału w Gorzowie. Menadżer widocznie uznał się za
osobę nieomylną, a przecież każdy nawet nieomylny może wyciągać wnioski, aby być
jeszcze lepszym. Trzeba tylko umieć przyjąć naukę i zamknąć temat, uprzednio
wyciągając wnioski. Zaskakujące było również to, że można było odnieś wrażenie,
że nie starano się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w ostatnich latach tacy
zawodnicy jak
Emil Sajfutdinow,
Grigorij Łaguta,
Jason Doyle czy wspomniany
wcześniej
Martin Vaculik grzecznie odchodzili z drużyny po zaledwie jednorocznej
przygodzie? I dlaczego nagle w innych drużynach zaczęli radzić sobie na ogół
lepiej niż na wypielęgnowanej Motoarenie? Zapewne gdyby to uczyniono, byłby inny
skład, bardziej przewidywalny i gwarantujący skuteczniejszą jazdę.
W tej sytuacji najjaśniejszym punktem zespołu i nadzieją na lepsze jutro była
postawa młodzieżowców, bowiem Daniel Kaczmarek i Igor Kopeć-Sobczyński oraz
pozostający w rezerwie Marcin Kościelski wykonali kolosalną pracę i efekty tego
było widać na torze. Co prawda tylko Daniel i Igor mieli okazję startować w
lidze, ale obiektywnie trzeba przyznać, że radzili sobie doskonale, rywalizując
jak równy z równym nie tylko z juniorami, ale też seniorzy musieli napocić się,
aby sprostać toruńskiej młodzieży.
Niestety
w trzeciej rundzie zespół GetWell nie podniósł się z kolan, a na domiar złego po dwóch całkiem niezłych spotkaniach,
w konfrontacji z trzecim ligowym mocarzem, nieco zawiedli toruńscy juniorzy. Kaczmarkowi wystarczyło energii tylko
na jeden wyścig, bo każdym kolejnym gasł w oczach. Z kolei
Kopeć-Sobczyński zanotował zerowy dorobek punktowy i choć od drugiego
toruńskiego juniora na wyjazdach nie można było wymagać zbyt wiele, to we
Wrocławiu nie podjął nawet walki ze swoimi rówieśnikami z drużyny gospodarzy.
Postawa juniorów była jednak niczym w porównaniu do fatalnego występu Grzegorza
Walaska. Wrocławskim występem zielonogórski wychowanek zamknął sobie miejsce w
składzie na kolejny mecz, bo na ławce rezerwowych czekał na swoją szansę Paweł
Przedpełski. Walasek był wolny na starcie, na dystansie odstawał od kolegów.
Jacek Gajewski nie zamierzał czekać na przebudzenie doświadczonego żużlowca. Po
dwóch zerach, w dalszej części zawodów zastępowali go koledzy z zespołu.
Po porażce na Dolnym Śląsku nie byłoby tragedii, gdyby Anioły nie przystąpił do
tego pojedynku po dwóch porażkach ze Stalą Gorzów
i Falubazem Zielona Góra. Anioły liczyły we Wrocławiu jeśli nie na wygraną, to
przynajmniej na lepszą jazdę czołowych zawodników. Dla Dolnoślązaków, mecz z Aniołami miał
jednak szczególny wymiar, bowiem był to pierwszy pojedynek na Stadionie Olimpijskim po
ponad rocznej przerwie spowodowanej remontem, a nawet można powiedzieć budową
nowego stadionu. W zeszłym sezonie ze względu na prace remontowe wrocławianie
musieli gościnnie korzystać z obiektu w Poznaniu. Ostatni dzień kwietnia był też inauguracją Ekstraligi na Dolnym Śląsku - poprzednie
spotkanie zostało odwołane z powodu
kiepskiej pogody. Przed meczem działacze Sparty Wrocław walczyli jednak z
czasem, bo na obiekcie konieczne były ostatnie poprawki. Brakowało na przykład łączności telefonicznej na linii
wieżyczka - park maszyn - linia startu, która była bardzo nowoczesna. ale też
skomplikowana. Dlatego podjęto prace nad jej uproszczeniem. Kolejnym problemem
był brak materiału amortyzującego za bandą dmuchaną. Były też mniejsze problemy,
jak niewłaściwa taśma startowa (ta, którą zamontowana nie chciała się zrywać).
Ostatecznie jednak działacze uporali się z problemami i mogli przyjąć zawodników
oraz
kibiców na pięknym nowym obiekcie, który budził zachwyt tak jak przed laty
toruńska MotoArena.
W Toruniu jednak przed spotkaniem kibice zastanawiali się,
czy miejsce w składzie straci słabo dysponowany u progu rozgrywek Chris Holder,
ale ostatecznie znalazł się w zestawieniu meczowym pod numerem 2 obok Grega
Hancocka. Po udanym występie w Zielonej Górze kolejną szansę otrzyma Grzegorz
Walasek, a w składzie Get Well ponownie zabrakło miejsca dla Pawła Przedpełskiego, dla
którego początek sezonu nie był specjalnie udany. Wychowanek toruńskiego zespołu
nie zachwycał w sparingach oraz innych przedsezonowych startach. Pod znakiem
zapytania stał już jego występ w inauguracyjnym meczu ze Stalą Gorzów. Ostatecznie
Przedpełski pojechał przeciwko gorzowianom i w czterech biegach zdobył pięć
punktów. Decyzją menedżera nie wystąpił w drugim meczu swojej drużyny i nie
pojawił się też w trzecim meczowym zestawieniu. Sam zainteresowany wierzył
jednak, że wystartuje na Dolnym Śląsku i tak komentował decyzje menadżera: "To są
na razie awizowane składy. Zobaczymy, jak to będzie ostatecznie wyglądało.
Tydzień temu byłem w awizowanym składzie, ale ostatecznie zostałem zmieniony i w
meczu nie pojechałem. Teraz może być odwrotnie. Nie jestem jednak menedżerem, to
nie ja podejmuję decyzje. Gdybym znał przyczynę problemów, to pewnie zdobywałbym
komplety punktów. Nie jest to prosta sprawa. Tak naprawdę co roku podczas tych
pierwszych treningów i początkowych spotkań mam jakieś problemy. Potrzebuję
trochę czasu, żeby się rozjeździć. Teraz mam jednak więcej jazdy i będzie już
tylko lepiej. Sprzęt spisuje się dobrze. Nie mam z nim problemów. Tak na dobrą
sprawę sezon się jeszcze dobrze nie rozpoczął, bo dotąd jeździliśmy niemal tylko
my. Zobaczymy, jak będzie to dalej wyglądało. Przed nami jeszcze długi sezon,
więc nie ma co się załamywać, czy nadmiernie stresować". Każdy jednak zastanawiał się kogo mógłby zmienić Paweł. Wiele wskazywało, że mógł to
być Chris Holder, ale menadżer Jacek Gajewski ostatecznie nie zdecydował się na
taką zmianę i awizowane przed meczem nazwiska pojawiły się również w składzie
meczowym.
Niestety po meczu w głowie Jacka Gajewskiego zrobił się jeszcze większy mętlik,
bowiem bezbarwni wcześniej Holder i Hancock w jednej parze potrafili
przywozić podwójne zwycięstwo dla Aniołów. Obaj jeźdźcy zanotowali znaczący postęp w porównaniu do
poprzednich spotkań. To głównie dzięki tej parze przed biegami nominowanymi torunianie mieli jeszcze
nadzieję na wywiezienie punktów z Wrocławia.
Całkiem udane zawdy zanotował też Jensen. Duńczyk powrócił do miasta, w którym
startował w roku 2015. Zaczął od taśmy, co obniża jego notę, ale później było
lepiej. Zapisał na swoim koncie dwa zwycięstwa. Jensen we Wrocławiu miał
patent na Taia Woffindena - pokonał Brytyjczyka aż dwukrotnie, a to się często
na wrocławskim torze nie zdarzało. Niestety dla niego mecz ułożył się w taki sposób, że nie
wystartował jako rezerwa taktyczna, a dodatkowy wyścig duńskiego żużlowca mógł
poprawić bilans torunian w tym spotkaniu. Z kolei Miedziński jechał bez błysku,
który mu towarzyszył w dwóch pierwszych spotkaniach. Zdobył sześć punktów, ale
zawodników rywali zdołał pokonać jedynie trzy razy.
W Toruniu po wrocławskiej porażce
51 : 39 nie było już miejsca na pomyłki,
bowiem po trzech kolejkach Get Well
miał na swoim koncie trzy porażki.
Zgodnie
z kalendarzem, który był krytykowany w Toruniu przed sezonem, a nieco
bagatelizowany przez właściciela klubu Przemysława Termińskiego, po
trzech kolejkach spotkań drużynę Get Well czekało ciężkie spotkanie z Unią
Leszno. Nikt co prawda nie zakładał przegranej z Gorzowem, ale porażki w
Zielonej Górze i Wrocławiu były niejako wkalkulowane w przedsezonowe spekulacje.
W tej sytuacji trzeba było wygrać na własnym torze z Unią Leszno, która była niezwykle silna, ale mogła
odbierać punkty rywalom na ich torach.
Przed zawodami kibice, aby wzmocnić morale zespołu wywiesili transparnt "Jesteśmy z wami niezależnie od wyników - to
cechuje FANATYKÓW". Niestety na niewiele to się zdało i Anioły upadły po raz
czwarty, a upadek był ponownie bolesny bo miał wymiar ponownie dwupunktowej
porażaki..
Przegrana z Lesznianami nie przekreślała jeszcze szans na walkę o medale,
ale stawiała drużynę w bardzo trudnej sytuacji. Toruńska historia żużlowa
pamiętała jednak równie słaby początek sezonu Aniołów, a był to
rok 1988, kiedy to
pierwsze punkty torunianie zdobyli dopiero w piątej serii spotkań. Wygrali
wówczas z Kolejarzem Opole
68:22 i
wyprzedzili tarnowską Unię, ale na przedostatniej pozycji w tabeli trwali, aż do
półmetka rozgrywek.
Owe cztery pierwsze niefartowne mecze to:
Bydgoszcz - Toruń 58:32
Gorzów - Toruń 49:41
Toruń - Leszno 41:49
Tarnów - Toruń 52:38
Rundę rewanżową Anioły zaczęły od wygranej u siebie w Derbach Pomorza, ale tylko
49:40. W ekipie rywali z nr 8 na plastronie po raz pierwszy pokazał się w tym
meczu pewien młodzian, który przez kolejne sezony wiódł prym w polskim i
światowym żużlu. Był to
Tomasz Gollob.
Porażki nie cieszyły, ale gołym okiem było widać, że w zespole muszą nastąpić
jakieś zmiany. Nikt w Toruniu nie zamierzał jednak robić polowania na czarownice
i na siłę szukać winnych, bowiem wynik na torze robili zawodnicy, którzy
potrzebowali wstrząsu, ale też spokoju i przede wszystkim szybszych motocykli.
Po spotkaniu po raz pierwszy menadżer Jacek Gajewski, zaczął mówić o walce, w
której celem będzie utrzymanie zespołu w ekstralidze: "Sytuacja jest ciężka i trudna. Jednak
musimy sobie uczciwie powiedzieć, że trafiliśmy na początku na bardzo silne
zespoły. Drużyny, które, jak widać, są kandydatami do play-off i medali.
Niestety, przegraliśmy z nimi i jesteśmy po czterech kolejkach bez punktów.
To co się działo przed meczem z Lesznem, też nie wpływało na nas pozytywnie. Ze
względu na opady, tor nie był dla nas handicapem. Nie mogliśmy przenosić naszych
ustawień z piątkowego treningu. Dlatego też nie mieliśmy tej przewagi własnego
toru.
W zasadzie tylko Jensen nie zawodzi. Jedzie dobrze w tym sezonie. W miarę równo
od początku punktuje. W niedzielę miał najlepszy występ w lidze do tej pory.
Także na pewno jest to duży plus.
Gorzej jest z Pawłem Przedpełskim. Nie jedzie tak, jak jechał. Nie ma tego komfortu,
który miał wcześniej. Może powstał problem w sferze mentalnej. Widać, że jego
jazda i dyspozycja nie jest odpowiednia.
Podobnie jest z Holderem. Nierówno jedzie. Ta jego jazda jest, jaka jest.
Zdarzają się lepsze i gorsze wyścigi. Przecież był jeden z wyścigów, gdy przebił
się jedną akcją z trzeciego na pierwsze miejsce i uratował nam remis w tym
biegu. Ta szarża była po zmianie motocykla. Na początku meczu strasznie się
męczył. Później było lepiej. W 14 wyścigu prawie rozdzielił parę z Leszna. Wpływ
miała także pogoda. Tor nie był dla niego przewidywalny.
Mówi się że problemem tej dwójki są silniki Petera Johesa, ale Hancock przeczy
tej teorii, bo jedzie na silnikach od tego tunera i gdyby lepiej wyjechał ze
startu lub wybrałby drugie pole, to zdobyłby komplet punktów. Wszyscy widzieli,
jak jechał i jak wygrywał. Moim zdaniem silniki od Petera Johnesa nie są
przyczyną słabszych wyników. Hancock temu zaprzeczył.
Wszystko wskazuje, że ten zespół czeka walka o utrzymanie. Musimy się na to
nastawić, bo nasza sytuacja jest naprawdę nieciekawa. Walka o Play-Off jest
uwarunkowana bardzo jazdą tej drużyny. Jazdą w granicach jej możliwości
sportowych. W tej chwili musimy patrzeć na dół tabeli, bo czeka nas walka o
pozostanie w lidze. Kluczowe będą kolejne mecze. Jedziemy do Częstochowy, która
raczej nie myśli o play-off, ale o pozostaniu w lidze. Dla nas będzie to
kolejny mecz wyjazdowy i kolejna szansa na zdobycie punktów. Chcemy tam w końcu
zdobyć jakieś punkty, żeby zacząć walkę o byt ligowy.
Co będzie dalej nie wiem, bowiem wszystkie decyzje należą do właściciela klubu i
rady nadzorczej. Jeśli pojawi się pomysł, żeby w dalszej części sezonu drużynę
prowadził ktoś inny, to na pewno nie będę się o to obrażać. Wszystkie decyzje
personalne podejmowałem wspólnie z właścicielem klubu. Trzeba jednak pamiętać, w
jakiej sytuacji zostaliśmy w pewnym momencie postawieni. Nie mieliśmy w zasadzie
wyboru, kiedy Vaculik zdecydował się na odejście do Gorzowa. Rynek zawodniczy
był jaki był, a po kontraktach na dużym plusie jest w zasadzie tylko Jensen.
Można myśleć o wzmocnieniach, ale nie widzę na rynku żużlowców, którzy mogliby
być dla nas wzmocnieniem. Raczej trzeba pracować z tymi, których mamy w tej
chwili do dyspozycji.
Trzy
ostatnie kolejki spotkań, kończące pierwszą rundę ekstraligowych rozgrywek, były
istnym maratonem ligowym dla żużlowców z grodu Kopernika, którzy w ciągu 6 dni
mieli rozegrać, aż trzy mecze. Stało się tak za sprawą podody. Najpierw
21 maja o godz. 16.30 w ramach piątej kolejki,
Anioły miały zmierzyć się pod Jasną Górą z Włókniarzem Częstochowa. Spotkanie niestety nie doszło do skutku, bowiem w Terenzano, gdzie
rozgrywano rundę kwalifikacyjną do IMŚJ w której startował Daniel Kaczmarek,
padał deszcz. Wobec kiepskiej aury organizatorzy byli zmuszeni do odwołania
sesji treningowej. Wierzyli oni jednak, że pogoda ulegnie poprawie i turniej uda
się rozegrać zgodnie z planem. Cień nadziei dawały prognozy pogody. Niektóre z
nich mówiły, że opady mają ustąpić. Te przewidywania nie znalazły swojego
odzwierciedlenia w rzeczywistości. Niekorzystne warunki atmosferyczne źle
wpłynęły na włoski owal, w związku z czym podjęto decyzję o przełożeniu zawodów
na dzień następny. Dla Aniołów była to komfortowa sytuacja,
bowiem mieli więcej czasu na uporządkowanie spraw sprzętowych i kadrowych, a
dodatkowo kolejnym rywalem miał być podejmowany na własnym torze rybnicki RKM,
z którym wszyscy liczyli na przełamanie.
Ostatecznie nadzieje toruńskich kibiców się spełniły i GetWell w sezonie 2017
odniósł pierwsze
zwycięstwo w lidze (53 : 37) i nie pobili niechlubnego rekordu z
roku 1988, kiedy to
przegrali cztery pierwsze mecze na otwarcie sezonu. Kluczem do sukcesu torunian
była równa jazda seniorów. W całym meczu tylko jeden z nich minął linię mety
jako ostatni, a wydarzyło się to dopiero w piętnastym wyścigu. Nic więc
dziwnego, że Get Well szybko budował przewagę nad Rekinami. Rybniczanie stracili
kontakt z rywalem już po pierwszej serii, bo gubili się na dystansie.
Przesadą byłoby stwierdzenie, że wygrana u siebie z osłabionym ROW-em to
znaczący krok w stronę awansu do fazy play-off, ale z pewnością jednak ta
wygrana była Toruniowi bardzo potrzebna, nie tylko z racji punktów do tabeli,
ale również z psychologicznego punktu widzenia. Torunianie przynajmniej na
moment oddalili zagrożenie spadku i mogli złapać oddech przed kolejnymi meczami.
Piąta kolejna porażka byłaby dla drużyny Jacka Gajewskiego katastrofą.
Ostatecznie udało się wygrać, a co najważniejsze wicemistrzowie Polski zrobili
to w naprawdę niezłym stylu. Podobać mogła się przede wszystkim jazda Chrisa Holdera i Grega Hancocka, który odstawił na bok silnik Petera Johnsa, zaprosił
do boksu mechanika Vaclava Milika i pojechał wreszcie tak, jak tego oczekiwał
menedżer Get Well. W motocyklach obu liderów toruńskiego teamu wreszcie było
widać odpowiednią moc, ale na słowa uznania zasłużył przede wszystkim zdobywca
11 punktów Adrian Miedziński.
Warto też dodać, że zawody odbywały się w przeddzień "Dnia
Dziecka" i toruński klub zorganizował moc atrakcji dla najmłodszych fanów, o czym
informowała prezes Ilona Termińska: "Tego dnia planujemy organizację Dnia
Dziecka na Motoarenie. Zgodnie ze zwyczajem, na przełomie maja i czerwca
zapraszamy wszystkie maluchy do Strefy Małego Kibica, która będzie mieściła się
na terenach EDF-u, naprzeciwko Motoareny. Właśnie w ten sposób chcemy uczcić to
święto dla najmłodszych. Przygotowaliśmy szereg atrakcji dla naszych kibiców.
Oprócz dmuchańców, trampolin, zabawy z ekipą cyrkową dostępne będą dla
dzieciaków motorki pitbike oraz zabawy piłkarskie. Całość poprowadzą znani
wszystkim z anteny Radia Gra - Mariusz Składanowski i Marcin "Martinez"
Wiśniewski. Myślę, że warto będzie tego dnia zajrzeć w okolice Motoareny".
Sam mecz również miał być wyjątkowy dla toruńskiej drużyny. Ekipa Jacka
Gajewskiego wystąpiła w nim z niebieskimi opaskami, które oznaczały wsparcie
walki z autyzmem.
Przed drugim podejściem do zawodów w Częstochowie, mimo przekonywującego zwycięstwa nad Rynikiem, torunianie doskonale zdawali sobie jednak sprawę, ze swoich problemów i większość zawodników intensywnie pracowała nad poprawą sytuacji i nic więc dziwnego, że większe napięcie panowało w szeregach ekipy przyjezdnej. Niestety dla Aniołów skazywany przed sezonem na spadek z Ekstraligi beniaminek dał całej lidze wyraźny sygnał - Bójcie się Częstochowy!, a wicemistrzowie Polski z Torunia początkowo wyglądali pod Jasną Górą na kompletnie zagubionych. Przegrali pierwsze cztery biegi i już przed pierwszym równaniem toru przegrywali aż 10 punktami, by polec po raz piąty w sezonie 52:38. Goście na pierwszą trójkę musieli czekać do biegu szóstego, na pierwszą wygraną do dziewiątego, a na pierwsze podwójne zwycięstwo do wyścigu numer jedenaście. Torunian próbował obudzić Adrian Miedziński, który dopiero we wspomnianym biegu w szóstym zapewnił gościom pierwsze indywidualne zwycięstwo. Na niewiele jednak się to zdało. Tak naprawdę tylko on i Greg Hancock byli równorzędnymi przeciwnikami dla częstochowian. Gdy w jedenastym biegu ta dwójka dała gościom podwójne zwycięstwo, nadzieje torunian na sukces odżyły, gdyż goście zbliżyli się na sześć "oczek", ale błędy taktyczne Jacka Gajewskiego i w trzynastym biegu i niska skuteczność pozostałych jeźdźców pogłębiały różnicę punktową na korzyść gospodarzy.
Get Well ponownie znalazł się trudnej sytuacji, bowiem z Włókniarzem miał rywalizować o ligowy byt i ewentualne punkty do play-off. Sytuacja zespołu nie była ciekawa, ale nie beznadziejna. Zespół po prostu musiał wygrać kolejne spotkanie w Grudziądzu, na które wybrał sie w takim samym zestawieniu jak kilka dni wcześniej w Częstochowie. To oznaczało, że o punkty miał walczyć Grzegorz Walasek, który wykorzystał swoją szansę podczas spotkania z ROW-em Rybnik, a to oznaczało, że poza składem pozostawał cały czas Paweł Przedpełski. Były menadżer toruńskich Aniołów Sławomir Kryjom sugerował w jednym z wywiadów, że dobrym pomysłem na wyjście z ogromnego kryzysu w przypadku toruńskiego wychowanka, byłoby podpisanie kontraktu w lidze angielskiej. Na reakcję ze strony żużlowca Get Well Toruń nie trzeba było długo czekać. Dwudziestodwulatek zaczął rozglądać się za klubem Premiership i w tych poszukiwaniach mógł liczyć na pomoc swojego byłego kolegi klubowego Darcy'ego Warda. Przedpełski poprosił Australijczyka o zorientowanie się w sytuacji w Wielkiej Brytanii, bowiem wiedział, że tylko jeżdżąc może wrócić do pełnej dyspozycji sportowej. Nic więc dziwnego, że mimo absencji w składzie, Paweł nie siedział z założonymi rękami w domu, tylko wystartował w turnieju Pfingstpokal w Guestrow, gdzie miał okazję pościgać się m.in. z Andrzejem Lebiediewem czy Kai Huckenbeckirm.
Niestety dla gospodarzy wynik meczu wyreżyserowała pogodai dała fory gościom. Kapryśna aura nie tylko mocno
opóźniła start meczu, ale i też spowodowała, że derbowy pojedynek został
zakończony po trzynastu biegach, a Anioły pewnie pokonały rozbitego rywala
45:33.
Po blisko trzech godzinach oczekiwań ze strony kompletu publiczności
zgromadzonej na stadionie przy Hallera, krótko przed godziną dziewiętnastą Derby Pomorza ruszyły. Padający deszcz mocno dał się we znaki organizatorom, ale
w końcu zelżał, dzięki czemu spotkanie mogło się odbyć.
Było oczywiste, że tor na jakim przyjdzie ścigać się obu ekipom, będzie znacznie
odbiegał od warunków, które zwykle spotyka się w Grudziądzu. Gospodarze byli
przyzwyczajeni do zgoła odmiennego przygotowania nawierzchni i do
derbowego pojedynku przystąpili z pewnymi obawami. Oglądając ponadto
obrazki z prac nad torem, można było łatwo dostrzec, że większą ochotą do jazdy
wykazywali się goście z Torunia.
Wygrywając na wyjeździe, Get Well Toruń częściowo zrekompensował straty z
MotoAreny i wrócił do gry o coś więcej niż tylko utrzymanie. Z kolei
grudziądzanie przegrali drugie spotkanie na własnym torze, co mocno
skomplikowało ich sytuację w walce o utrzymanie w Ekstralidze.
Rundę
rewanżową Anioły rozpoczęły, a jakże ... od przegranej potyczki (55:35)
z Gorzowem na stadionie, który
w ostatnich latach nie był najszczęśliwszym miejscem dla żużlowców z Torunia. Nie tylko przegrali oni osiem z dziesięciu ostatnich meczów, ale też
polegli tam w finale Ekstraligi rok wcześniej (39:51). Jeśli dodać do tego fakt,
że średnia zdobytych punktów z ostatnich dziesięciu występów wynosi 37, widać
gołym okiem, że tor na Stadionie im. Edwarda Jancarza należał do najmniej
lubianych przez toruńczyków.
Pikanterii przed kolejną wizytą w mieście nad Wartą dodawał fakt, że po
ubiegłorocznym finale torunianie skarżyli się na przygotowanie toru przez Stal.
Decyzją Komisji Orzekającej Ligi na gospodarzy została nałożona kara w wysokości
50 tysięcy złotych w zawieszeniu na rok oraz środek dyscyplinarny w postaci
wymiany nawierzchni. KOL miała uznać, że poprzedni rodzaj sprzyjał błędom w
przygotowaniu bezpiecznego toru. Kary nie ominęły także kilku osób funkcyjnych
ze Stanisławem Chomskim na czele. Wszyscy także dostali je w zawieszeniu na rok.
Ponadto klub gorzowski ukarano "zawiasami" za brak przeznaczenia regulaminowej
puli biletów na finał dla torunian.
Na szczęście dla Aniołów do dobrej dyspozycji powracali Hancock i Holder.
Amerykanin był bowiem drugi w finale, a Australijczyk wystartował w półfinale
Grand Prix Czech. Obaj byli bardzo szybcy. Wreszcie jeździli z przodu i nie
musieli oglądać pleców rywali. Obaj jednak podobnie jak Przedpełski zmienili
silniki, które wreszcie jechały tak jak na sprzęt mistrzów przystało.
Niestety dla gości przebudzenie Chrisa Holdera w GP w Pradze okazało się tylko
chwilowe. Australijczyk był szybszy niż w ostatnich meczach, ale wciąż o wiele
wolniejszy od zawodników z Gorzowa. Jak na tak długą przerwę nieźle
zaprezentował się Paweł Przedpełski. 22-latek po raz pierwszy w karierze
startował na silnikach Jana Anderssona. Różnicę poziomów pomiędzy oboma
drużynami najlepiej obrazowała liczba indywidualnych zwycięstw. Gości stać było
tylko na cztery triumfy, w tym trzy Grega Hancocka, oprócz którego w pierwszej
fazie zawodów walkę z gorzowianami był w stanie nawiązać Adrian Miedziński.
Kilka dni po meczu ze zdjęć zamieszczonych przez Ireneusza Macieja Zmorę,
prezesa Stali Gorzów, na Twitterze, można było wywnioskować, że Chris Holder nie
potraktował najlepiej Nielsa Kristiana Iversena w pierwszym biegu. Uniesiona
noga Australijczyka wskazywała jakoby Australijczyk kopnął swojego rywala. Tak
zresztą sugerował gorzowski działacz. Nic dziwnego, że żużlowa centrala
postanowiła przyjrzeć się dokładnie zapisowi wideo z całej sytuacji. Po
dokładnej analizie uznano jednak, że kopniaka nie było, a wyciągnięcie nogi
można porównać do wygibasów, jakie bardzo często robi na motocyklu Bartosz
Zmarzlik, dlatego Holder, mistrz świata z 2012 roku, zachował miano żużlowego
dżentelmena.
Kolejna przegrana Aniołów nie wzbudziła jednak tyle sensacji, co wydarzenia które miały miejsce w dniu 11 czerwca 2017 po meczu z Częstochową. Oto bowiem od Rosjanina Grigorija Łaguty pobrano próbkę na badania antydopingowe i komisja do Zwalczania Dopingu w Sporcie dziś przesłała do PZM i FIM informację o wykryciu dopingu u rosyjskiego żużlowca Grigorija Łaguty. Zawodnik został błyskawicznie zawieszony przez GKSŻ i nie wystąpił również w barażu Drużynowych Pucharu Świata. W organizmie Łaguty wykryto środek o nazwie "meldonium", który jest nagminnie stosowane przez sportowców z bloku byłego Związku Radzieckiego. Środek jest na liście zakazanych od stycznia 2016 roku, a wcześniej na jego stosowaniu wpadkę zaliczyła m.in Maria Szarapowa. "Meldonium zapewnia lepsze funkcjonowanie organizmu, sportowcy jednak tłumaczą, że stosują ten środek dla ochrony układu kardiologicznego. Łaguta co prawda w ciągu 24 godzin od daty otrzymania orzeczenia złożył odwołanie, ale wiadomym, było, że zostanie przebadana próbka B, a ta z reguły potwierdzała wyniki wcześniejszych badań, a to skutkowało co najmniej czteroletnim zawieszeniem z możliwością skrócenia kary do dwóch lat, jeśli zgodnie z przepisami, Łaguta udowodni, że nie stosował tego środka w celu dopingowym. Jeżeli z kolei wykaże, że jego wina nie była istotna, na przykład ktoś podał mu środek bez jego wiedzy, to kara może zostać zredukowana do roku.
Swoją dopingową wpadką, Grigorij Łaguta wpędził światowy i polski żużel w niezły galimatias. Oto bowiem zawodnik był bohaterem Rosjan w ostatnim półfinale Drużynowego Pucharu Świata w Vastervik. Zdobył tam 12 punktów. Ponieważ cały cykl DPŚ odbywał się zaledwie w przeciągu kilkunastu dni, nie było szans na potwierdzenie wyniku próbki B i wynik Rosjan z eliminacji nie mógł być zweryfikowany, a to dawało im prawo startu w barażu, kosztem Duńczyków. Rzecz jasna nie podobało się to drużynie prowadzonej przez Hansa Nielsena i nawoływano, alby odwołać turniej DPŚ w Lesznie, tak aby reprezentacja Danii mogła zająć należne w nim miejsce. Zawody w Lesznie nie zostały jednak odwołane, a miejsce Łaguty w rosyjskiej kadrze zajął rewelacyjny Gleb Czugunow, który poprowadził swoich do ścisłego finału.
Znacznie gorzej wyglądała jednak sytuacja Rybnickiego żużla, bowiem zgodnie z regulaminem punkty które zdobył Rosjanin, w dniu badania, a także punkty zdobyte po tym casie powinny być odebrane. To z kolei rodziło konieczność weryfikacji wyników poszczególnych meczów RKM-u. Zatem jak wyglądała sytuacja punktowa "Rekinów"? Zawodnik został przyłapany na dopingu 11 czerwca, w trakcie badania po meczu ROW Rybnik - Włókniarz Częstochowa (49:41). Zdobył w nim 11 punktów, które miały zostać skasowane, a wynik zweryfikowany na 38:41. W takiej sytuacji ROW miał stracić, aż 3 punkty meczowe, bo wynik 49:41 dawał im wygraną z bonusem. Anulowane powinny być też punkty Łaguty zdobyte w kolejnym spotkaniu, z Wrocławiem jednak w tym przypadku Rybnik przegrał i kasacja punktów zawodnika na dopingu nie miała wpływu na punkty meczowe jego drużyny. Jednak kolejny mecz rybniczan ze Stalą Gorzów wygrany 50:40 wymagał już weryfikacji, bowiem starszy z braci Łagutów zdobył w nim 15, a to oznacza dla RKM-u stratę kolejnych dwóch dużych punktów. Zatem strata 5 "oczek" spychała Rybnik na ostatnie miejsce w ekstraligowej tabeli z dorobkiem 2 dużych punktów meczowych. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że drużynę, która była spokojna o ligowy byt, czekała ciężka walka o utrzymanie. Na domiar złego, z końcem lipca kontuzję nogi złapał Rafał Szombierski, a początkiem sierpnia Max Fricke uszkodził 5 i 6 krąg szyjny, co eliminowało go do końca sezonu. Zatem sytuacja ROW-u była nie do pozazdroszczenia. Na wpadce Łaguty ewidentnie skorzystać mieli GKM Grudziądz i Get Well Toruń, bowiem o tych dwóch drużynach mówiło się, jako o głównych kandydatach do spadku.
A oto jak sam zainteresowany komentował całą sytuację: "Nie chcę na razie komentować całej sprawy. Już nawet o tym nie myślę, ile mogę dostać lat zawieszenia. Chcę wyjść z twarzą z tej sytuacji. Wiem, że jestem niewinny. Na pewno nie brałem żadnego meldonium celowo. Jeśli dostanę krótsze zawieszenie, to będę chciał wesprzeć ROW Rybnik w przyszłym sezonie. Jeśli będzie możliwość, to postaram się przylatywać na spotkania z rodziną i pomagać drużynie. W czasie tej banicji będę musiał na pewno gdzieś pracować. Nie wiem, czy będę gdzieś przy sporcie żużlowym w tym czasie. Na tę chwilę nie wiem, co będzie z moim sprzętem. Na razie na moich motocyklach startuje Rory Schlein. Jest to profesjonalista i da sobie na nich radę. Jeśli będzie potrzeba bym udostępnił motocykle klubowi, to nie ma żadnego problemu. Muszę tylko w takim razie poradzić, jak ustawić sprzęt. Na razie o tym jednak nie myślę".
Zawodnika bronił prezes rybnickiego klubu
twierdząc, że "meldonium" zostało podane zawodnikowi nieświadomie, zimą, gdy
doznał kontuzji w czasie treningów motocrossowych na Łotwie. Niestety tego
tłumaczenia nie akceptowali śląscy kibice i w niewybrednych słowach
krytykowali zachowanie Łaguty. I trudno się z nimi nie zgodzić, bowiem jeśli
sportowiec wie, że została mu podana substancja zabroniona lub jest taki zamiar,
powinien niezwłocznie to zgłosić. Wtedy może liczyć na wyłączenie dla celów
terapeutycznych. Obecnie tak jak wspomniano, gdyby Rosjanin udowodnił za pomocą
dokumentacji medycznej, że specyfik został mu podany, kiedy był tego kompletnie
nieświadomy, to na tym etapie sprawy mógłby liczyć jedynie na mniejszy wymiar
kary. W naprawdę wyjątkowych okolicznościach Łaguta mógłby liczyć na rok
zawieszenia. Podobnie było w przypadku Therese Johaug, kiedy całą winę na siebie
wziął lekarz. Zupełne uniewinnienie nie wchodziło jednak w grę, bo zawodnik nie
dopełnił formalności. Mógłby na nie liczyć tylko w przypadku, gdyby dość szybko
zgłosił, że ktoś podał mu niedozwoloną substancję. A ten fakt powinien wynikać z
dokumentacji medycznej, którą otrzymał po pobycie w szpitalu. Łaguta miał zatem
kilka miesięcy, żeby wykonać ruch, a nie zrobił w tym kierunku nic.
W tej sytuacji tłumaczenie prezesa Mrozka wydawało się mało przekonujące,
a dodatkowo pogrążało zawodnika i jego klub, bowiem teoria, że Grisza
miał podany środek nieświadomie zimą, dowodzi temu, że od
początku sezonu zawodnik był na dopingu i jeśli to było prawdą, to wszystkie
mecze z jego udziałem powinny być zweryfikowane, a nie tylko te ostatnie.
Dla zespołów walczących o utrzymanie mogło to być działanie przy "zielonym stoiku", ale warto przypomnieć w
tym przypadku szybkie decyzje jakie zapadały, gdy drużyna z grodu
Kopernika została ukarana nieregulaminową karą finansową i nieregulaminowymi punktami ujemnymi w
kolejnym sezonie sezonie mimo po sezonie 2013.
Niestety dla sportu żużlowego, dopingowej
wpadki Grigorija Łaguty nie dało się rozstrzygnąć w prosty i szybki sposób.
Komisja antydopingowa POLADY, chciała całą sprawę zbadać 8 lub 9 sierpnia, ale
zawodnik przekazał, że w tym terminie nie będzie się mógł stawić. Później w
Polsce był okres urlopowy, więc przed 20 sierpnia (wtedy kończy się runda
zasadnicza PGE Ekstraligi) nie mógł zapaść wyroku w sprawie Łaguty. Można było
co prawda przeprowadzić sprawę bez zainteresowanego, wyłącznie z udziałem
jego pełnomocnika, ale wówczas komisja narażała się na zarzuty, że najważniejszy
świadek nie miał okazji osobiście przedstawić swojej wersji zdarzeń. A panel dyscyplinarny
miał zdecydować nie tylko o wysokości kary zawieszenia dla
Grigorija Łaguty, ale i też zbadać sprawę wpływu "meldonium" na organizm
żużlowca po 11 czerwca. Brak tych decyzji wywracał do góry nogami rywalizację w
Ekstralidze oraz sposób wyłonienia spadkowicza, bowiem Ekstraliga Żużlowa, do
czasu posiedzenia i decyzji panelu dyscyplinarnego, miała związane ręce i nie mogła odjąć rybnickiej drużynie,
żadnych punktów, które mogły zmienić pozycję Stali Gorzów (dodane 2 pkt.) oraz
pozycję spadkowicza (odjęte 3 pkt. lub 5 pkt rybniczanom).
FIM udawało, że nie ma problemu w przeciągającej się procedurze, bo jeśli
Polski Związek Motorowy jeśli chciał przyspieszyć cały proces mógł wystąpić o
podanie wyników w ekspresowym tempie i te mogły być podane nawet przed następną
kolejką spotkań. PZM musiałby jednak zgłosić takie
zapotrzebowanie. Pozostawało jednak pytanie dlaczego PZM i Ekstraliga Żużlowa
nie decydowały się na taki krok. Problemem raczej nie były finanse, bo badania są robione ze środków ministerstwa,
a jedno kosztuje
od 700 do 750 złotych. Czas, jaki labolatorium ma na analizę wynosi dwa
tygodnie. Przy pięciu dniach, czyli tempie takim, jak na igrzyskach, koszty
wzrastały dwukrotnie w których PZM musiałby partycypować, jednak kwota jaką
należało uiścić nie wykraczała poza możliwości finansowe nie tylko PZM, ale
przeciętnego klubu żużlowego w Polsce. Owe pięć dni, to byłoby w istocie tak
naprawdę dwa dni na analizę i badania, bo trzeba
pamiętać, że próbki musiały dotrzeć do i z laboratorium, a potem potrzebny był
czas na na
poinformowanie zainteresowanych.
Wydaje się, że Ekstraliga Żużlowa swoimi działaniami w przeszłości pokazała, że
wszelkie życiowe ewentualności chce mieć zapisane w regulaminach. Zatem powinna
poważnie zastanowić się nad antydopingowym ekspresem, jako jednym z pomysłów na
rozwiązanie takich problemów, o ból głowy których "zadbał" Grigorij Łaguta.
Liga
jednak musiała jechać bez względu na antydopingowe decyzje dalej. Dla
Torunia rewanż
z Zieloną Gór, był pojedynkiem z serii "mecz ostatniej szansy". Get Well
przecież wygrał tylko
dwa mecze i z dorobkiem 4 punktów zajmował siódme miejsce. W Toruniu przestano
już myśleć o play-offach, a skupiano całą energię na utrzymaniu. Wygrana z
Falubazem miała podbudować morale i tchnąć wiarę w sukces.
Zielonogórzanie zajmowali trzecie miejsce w ligowej tabeli, ale zagadką w tej
drużynie była forma Patryka Dudka, który w ostatnich meczach Ekstraligi nie
zachwycał, a do tego miał za sobą daleką podróż z Terenzano.
Niestety dla drużyny gości, zespół musiał walczyć na MotoArenie bez dopingu
kibiców z grodu Bachusa, bowiem , Get Well Toruń nie mógł przyjąć na spotkanie
18 czerwca zorganizowanych grup kibiców Falubazu Zielona Góra. Powodem była
decyzja wojewody kujawsko-pomorskiego z 4 listopada 2016 roku, która zapadła po
półfinałowym spotkaniu, które odbyło się 4 września 2016 roku na Motoarenie.
Policja negatywnie oceniła wówczas stan zabezpieczenia meczu żużlowego przez
miejscową ochronę. Walkę o finał oglądało około 800 kibiców z Zielonej Góry. Nie
wytrzymali oni jednak emocji.
Zgodnie z raportem policji, po dziesiątym biegu fani gości rozłożyli dwie flagi
o wymiarach 2x2 m i odpalili 20 rac świetlnych i dymnych. Ponadto nałożyli na
twarz kominiarki. Czarę goryczy przelało rzucenie jednej z flag na tor. Służba
porządkowa miała nie zareagować na takie zachowanie, ale postawa zielonogórzan
była niezgodna z regulaminem imprezy masowej, który zabrania wnoszenia flag. Ze
względu na brak odpowiednich działań służby porządkowej podczas spotkania 4
września zeszłego roku, sektor gości (żółty) 18 czerwca został zamknięty.
Absencja kibiców gości nie przekreślała jednak szans na doskonałe widowisko na
MotoArenie. Zielonogórzanie byli bowiem pierwszymi gośćmi, którzy wygrali na
torze przy ul. Pera Jonssona, a miało to miejsce w roku 2009 kiedy pokonali
ówczesny Unibax (40:38). Kolejną wygraną w Toruniu Falubaz zapisał na swoje
konto w sezonie 2012, kiedy w rundzie zasadniczej wygrał różnicą, aż 12 punktów
(51:39), co było najwyższym zwycięstwem drużyny przyjezdnej na tym
stadionie. Ostatni, trzeci triumf przypadł na kolejny sezon po znakomitym
widowisku (46:44). Od tamtej pory Myszy przegrały jednak pięciokrotnie z rzędu.
Mniej błyskotliwe występy Falubaz zanotował przede wszystkim w roku 2016. Get
Well dwa razy dość pewnie pokonywał rywala, nie dając mu przy tym przekroczyć
bariery 40 punktów. Drugie ze spotkań (50:40), będące jednocześnie półfinałowym,
dało Aniołom przepustkę do finału Ekstraligi, bowiem w rewanżu zespół Jacka
Gajewskiego obronił przewagę (43:47).
Mecze obu drużyn były od kilku lat tymi z serii
najbardziej prestiżowych, a dodatkowego smaczku dodawał fakt, że Get Well tak
jak wspomniano, nie
mógł sobie pozwolić na trzecią domową porażkę. Niestety kolejna porażna na
własnym torze różnicą zaledwie dwóch punków stała się faktem. Sytuację gospodarzy dodatkowo skomplikował przedostatni
wyścig, który miał, aż trzy odsłony. W pierwszym podejściu na tor upadł
Doyle,
który startując od bandy wystartował nieco wolniej niż rywale i próbując założyć
się na rywali trącił Adriana Miedzińskiego i upadł. Sędzia zarządził powtórkę w
pełnej obsadzie. Niestety w drugim podejściu Doyle i Miedziński ponownie byli
reżyserami przerwania biegu. Po stracie z przodu rywalizowali Hampel z Jensenem,
za ich plecami o jeden punkt walczyli Miedziński z Doylem. Na wyjściu z drugiego
łuku drugiego okrążenia Jason Doyle wysunął się nieco przed jadącego po
zewnętrznej Adriana Miedzińskiego. Na prostej startowej, tuż przed wejściem w
kolejny wiraż, jednak nieco uniosło przednie koło Australijczyka i ten zamiast
wyłamać motocykl wyniósł się na zewnętrzną. W tej samej chwili Miedziński
postanowił ściąć do krawężnika i doszło do kontaktu obu zawodników. Polak
stracił panowanie nad motocyklem i chciał zeskoczyć z motocykla, ale ten uderzył
w dmuchaną bandę i dokładnie w to samo miejsce na tor runął Miedziak. Maszyna
nieszczęśliwie odbijając się od toru trafiła w toruńskiego wychowanka, który na
chwilę stracił przytomność. Na szczęście Miedziakowi szybko wróciła świadomość,
ale tor opuścił w karetce pogotowia i nie pojawił się w powtórce bowiem został
uznany sprawcą przerwania biegu. Również Doyle nie pojechał w trzeciej odsłonie
czternastego biegu, bowiem nabawił się urazu prawej stopy i zastąpił go Alex
Zgardziński, który po defekcie dobiegł do mety na trzeciej pozycji.
Po zawodach okazało się Doyle z pęknięciem dwóch kości śródstopia przeszedł
operację w toruńskim szpitalu. Australijczyk trafił w ręce tego samego lekarza,
który jesienią 2016 roku zajmował się jego kontuzjowanym łokciem. Z kolei Adrian
Miedziński złamał kość łokciową i promieniową i po operacji, którą przeprowadził
Damian Janiszewski czekała go 3-4 tygodniowa przerwa w startach
Cały upadek wyglądał bardzo groźnie, a gdy Miedziak leżał na torze cała
MotoArena milczała, jedynie sektor dopingujący skandował Adrian Miedziński. Niestety po biegu telewizyjni eksperci, a następnego dnia portale internetowe
zaczęły robić z Miedziaka żużlowca bandytę, jak sugerował Mirosław Jabłoński.
Niestety eksperci stacji transmitującej rozgrywki ligowe, zapomnieli, że cała
nagonka na zawodnika była bezpodstawna bowiem jeśli dany zawodnik zasługiwał na
upomnienie, to decyzję podejmowały żużlowe władze, a nie media prowadzące niemal
lincz na zawodnikach, którzy dopuścili się kontrowersji torowych. Żużel bowiem
to sport w którym zawodnik ma ułamki sekund na podejmowanie decyzji, czasem
błędnych, ale to powodowało wielką presję u zawodników, którzy zjeżdżali do
parkingu i mieli świadomość swoich błędów.
Poza tym tragedii osobistych w niezwykle stresującym sporcie jakim jest
speedway, było wiele i niejeden zawodnik nie wytrzymał presji otoczenia i
przedwcześnie podejmował decyzję o zjechaniu z żużlowego toru. Dlatego nazywanie kogoś bandytą było nie na miejscu, bowiem słowo to ma zupełnie inne
znacznie. Groteskowe było to tym bardziej, że wypowiadał te słowa czynny
zawodnik, który doskonale wiedział na czym polega walka na torze, walka w
kontakcie. Adrian przez całą swoją karierę, jeździł brawurowo, ale publiczny sąd
nad zawodnikiem był nie na miejscu, bowiem takie sprawy załatwiało się zupełnie
w inny sposób.
Ostatni bieg był obrazem całego spotkania i obnażył wszystkie problemy Get Well
i był idealnym podsumowaniem postawy obu drużyn w tym meczu. Torunianie musieli
wygrać ten bieg podwójnie, aby zainkasować dwa punkty. Po starcie wydawało się,
że uda się tego dokonać, bowiem Hancock i Holder jechali prowadząc podwójnie.
Skończyło się jednak na porażce 2:4 i 44:46 w meczu, bowiem, Holdera po kolei
wyprzedzili Dudek i
Protasiewicz, a na ostatnich metrach jeszcze z Amerykaninem
poradził sobie Dudek.
Po trzeciej porażce na własnym torze sytuacja Aniołów stała się bardzo poważna.
Był to dziewiąty mecz i już siódma porażka torunian w sezonie. Tak słabego
sezonu w grodzie Kopernika nie było już dawno. Kiedy 2 czerwca Get Well przegrał
w Częstochowie z (38:52) zastanawiano się, co robić dalej. To była piąta porażka
w sezonie ograniczająca szansę na play-off do minimum. Różne warianty brano pod
uwagę, ale rewolucyjne pomysły ostatecznie odrzucono, a Termiński zaprosił
wówczas zespół na integracyjnego grilla. Po kolejnej porażce, tym razem w
Gorzowie (35:55) zabrał zawodników na strzelnicę. To również nie pomogło. W klubie zaczęto otwarcie mówić, że moment na zmiany został przespany i trzeba
dokończyć ten sezon ratując co się da. Celem było szóste miejsce, żeby uniknąć
jazdy w barażu o utrzymanie. Plan był taki, aby wygrać rewanżowe spotkanie z GKMem Grudziądz i zainkasować punkt bonusowy. W Toruniu liczono też na
zwycięstwo na Motoarenie ze Spartą Wrocław i wygraną z Włókniarzem za dwa punkty
i bonus w Rybniku. Razem dałoby to 8 punktów, czyli w sumie 12, które
miało wystarczyć do utrzymania. Niestety jak się
miało wkrótce okazać wszystkie plany spełzły na niczym, a sytuację zaczęli
komplikować grudziądzanie, którzy zaczęli zdobywać punkty na wyjazdach.
Toruński żużel był na kolanach.
Nic więc dziwnego, że do meczu z Wrocławiem, Anioły przystępowały z wielkimi obawami, ale też z ogromną świadomością, że przegrana zbliża zespół do pierwszego w historii spadki z najwyższej klasy rozgrywkowej. W drużynie Get Well panował kadrowy chaos. Zespół miał za sobą połowę spotkań, a menadżer Jacek Gajewski ciągnie nie znalazł wyjściowego składu i nie wiedział kto z kim powinien jechać w parze. Wystarczy tylko wspomnieć, że od początku sezonu zespół ani razu nie jechał dwóch spotkań pod rząd w tym samym składzie. Menedżer Jacek Gajewski zawsze coś zmieniał. Pytanie tylko czego jeszcze szukał w dziesiątej kolejce spotkań? Gajewski z całą pewnością mógł lepiej rozegrać temat rywalizacji o miejsce w ligowym zestawieniu. Nie potrafił się zdecydować, czy postawić na Pawła Przedpełskiego, czy Grzegorza Walaska i w efekcie obaj zawodnicy nie wiedzieli w jakiej są dyspozycji. Trzeba jednak przyznać, że u Przedpełskiego było widać niewielki postęp w jeździe, ale można było odnieść wrażanie, że sprzęt zawodnika zaczął cokolwiek jechać. W meczu z Zieloną górą, co prawd Toruń ponownie poległ dwoma punktami, ale toruński wychowanek zdobył cztery punkty z bonusem. Spośród rywali, pokonał Jasona Doyle'a, Mateusza Tondera i Jacoba Thorssella. Grono pokonanych przez niego mogło być większe, ale wychowanek klubu z Torunia tracił pozycje na trasie. Były to symptomy dobrej jazdy, ale nadal to nie był to taki punktowy pewniak jak przed rokiem. Młody zawodnik nie mógł zaadaptować się na pozycji seniorskiej, ale nie pomagały mu też wspomniane roszady ze składem, w których toruńskim menadżer szukał optymalnych zestawień, a to powodowało, że Przedpełski co mecz jechał z kimś innym w parze. Jednak nie tylko Przedpełski był zdezorientowany decyzjami sztabu szkoleniowego. Również Michael Jepsen Jensen po meczu z Falubazem nie krył swego rozczarowania i sportowej dezorientacji: "To wszystko nie powinno mieć miejsca. Przecież atmosfera wokół drużyny jest naprawdę dobra. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nic nie idzie do przodu. Cały czas wierzę w jakiś zwrot akcji. Powinniśmy byli wygrać ten mecz, ale głupio pogubiliśmy kilka punktów. Naprawdę tego nie łapię. To tak, jakbyśmy byli w nieodpowiednim miejscu i czasie. A przecież mamy zawodników ze światowego topu i w naszej jeździe widać, że potrafimy to robić".
Niestety po meczu z zielonogórzanami, niełatwą już sytuację zespołu z grodu Kopernika komplikowała kontuzja Adriana Miedzińskiego, a do tego patrząc na przebieg spotkania z ekipą wrocławską oraz układ tabeli wiadomym było, że dla żużlowców z miasta piernika sezon ligowy zakończy się wraz z drugą dekadą sierpnia. Najgorsze dla torunian było jednak to, że po raz kolejny ich atutem nie był tor. Przegrana 41:49 została jeszcze bardziej skomplikowana przez GKM Grudziądz, który jako outsider w tabeli zdołał zremisować w Częstochowie czym zainkasował również punkt bonusowy i zrównał się dużymi punktami z lokalnym rywalem - niestety rywalem do spadku. Owym remisem drużyna grudziądzka zwietrzyła swoją szansę i nie zamierzała oddać pola bez walki, w której wcale nie była skazana na pożarcie. Wręcz przeciwnie. GKM w przeciwieństwie do Get Well był na krzywej wznoszącej i wydawało się, że był również bardziej zdeterminowany. W Toruniu potrzebne były prawdziwe i męskie rozmowy, w których pominie się rozważania w stylu "byliśmy lepsi, ale…", "przegraliśmy tylko dwoma punktami", "mieliśmy zły układ kalendarza", ect., a zacznie się wyciągać konstruktywne wnioski, mające przybliżyć zespół do utrzymania lub co najmniej meczów barażowych. Niestety niektórzy działacze w Toruniu pokazywali, że zaczynają już myśleć o tym, co po ewentualnym spadku. Nie było to wykluczone, ale na cztery kolejki przed końcem z realną szansą na utrzymanie w lidze, to nie był czas i tematy w które mieli być angażowani zawodnicy. Nawet jeśli w toruńskim środowisku chodziły słuchy, że po spadku Przemysław Termiński odda drużynę, którą być może doprowadzi do pierwszego w historii spadku, to były to problemy w które zawodnicy nie powinni być uwikłani.
Toruniowi co prawda nie wiodło się w ligowych rozgrywkach, ale toruńscy pasjonaci żużlowi pokazali, że speedway nie jest im obojętny. I oto bowiem 30 czerwca 2017 roku za sprawą Macieja Gralaka w toruńskim centrum handlowym Plaza, otwarte zostało pierwsze w Polsce i trzecie w Europie, muzeum sportu żużlowego. Oficjalna uroczystość rozpoczęły się o godz. 18.00 w CH Plaza przy ul. Broniewskiego - na godzinę przed startem pierwszej rundy Speedway European Championship na Motoarenie. Wcześniej, bo na godzinę 12.00 zaplanowano konferencję prasową z udziałem Jerzego Szczakiela, pierwszego polskiego medalisty IMŚ na żużlu. Otwarcie muzeum miało wymiar symboliczny, bowiem powstało w szczególnym miejscu, a mianowicie dwanaście metrów od taśmy startowej zlokalizowanej ul. Broniewskiego 98 - w miejscu, gdzie w latach 1957-2008 stał stadion żużlowy.
Muzealne eksponaty stanowiły głównie kolekcję motocykli wspomnianego Macieja Gralaka, który posiadał jeden trzech największych zbiorów żużlowych w Europie. Wśród zabytkowych motocykli można było zobaczyć te z lat '60 i '70, a także jedyny polski motocykl żużlowy - FIS. W galotach goście mogli podziwiać również wiele ciekawych rozwiązań np. stare gaźniki czy konwersję silnika z dwóch zaworów na cztery. Nie brakowało też skór, kevlarów, literatury żużlowej, a nawet specjalnie przygotowanego żużlowego busa w rzeczywistych rozmiarach. Goście odwiedzający muzeum, mogli usiąść na motocyklu, dotknąć eksponatów, a także przenieść się w czasie w specjalnie przygotowanym "retro roomie" czy obejrzeć archiwalny mecz żużlowy ze współczesnym komentarzem… Tomasza Lorka. W muzealnych planach były również czasowe wystawy fotografików żużlowych, a także były spotkania z żużlowcami.
Muzeum
miało cieszyć oko kibica przez lata, ale wszyscy po
pięciotygodniowej przerwie w rozgrywkach, stęsknili się za ligowym
ściganiem. . W Toruniu w tym czasie doszło do radykalnych zmian
kadrowych. Podziękowano za
współpracę dotychczasowemu menedżerowi,
Jackowi Gajewskiemu. W Get Well nie
chcieli jednak definitywnie rozstawać się z Gajewskim, doceniając jego wkład w
rozwój toruńskiego klubu. Zaproponowali mu, by pozostał na stanowisku
wiceprezesa. Gajewski przemyślał sprawę i odmówił. To oznaczało, że nie będzie
pełnić już w Get Well żadnej funkcji. Z wieloletnim menadżerem pożegnano się
jednak bez żadnych animozji. Na spotkaniu nie było oczywiście mikrofonów i
błysku fleszy, ale prezes klubu Ilona Termińska, podziękowała Gajewskiemu za
wszystkie lata spędzone w klubie i wszyscy rozstali się miłej atmosferze. Na
spotkaniu pojawili się także ludzie związani mniej lub bardziej z klubem -
między innymi mechanicy i zawodnicy. Zabrakło jednak właściciela Przemysława
Termińskiego, który jak się mówiło w kuluarach był zwolennikiem zmiany na
stanowisku menadżera, a jego absencja na oficjalnym pożegnaniu byłego menago
miała być tego kolejnym dowodem.
Miejsce Gajewskiego zajął jego imiennik
Jacek Frątczak - dotychczas
kojarzony jedynie z pracą w Zielonej Górze. Trzeba przyznać, że nowy taktyk
torunian stał przed trudnym zadaniem. Musiał obronić swoją drużynę przed
spadkiem, mając skomplikowaną sytuację kadrową. Kontuzjowani byli bowiem
zarówno, Paweł Przedpełski jak i Greg Hancock. Pierwszy z jeźdźców nabawił się
urazu w dziewiątym wyścigu spotkania ligi angielskiej pomiędzy Leicester Lions a
Swindon Robins, kiedy to został zaatakowany nieumyślnie przez kolegę z pary
Erika Rissa i z olbrzymim impetem uderzył w bandę. Torunianin opuścił angielski
obiekt w karetce. Pierwsze rokowania mówiły o 2-3 tygodniach przerwy w startach
zawodnika.
Z kolei broniący tytułu Indywidualnego Mistrza Świata Amerykanin brał udział w
inauguracyjnym wyścigu Grand Prix na stadionie w Cardiff. Jadąc na trzecim
miejscu na drugim wirażu zaprzestał kontynuowania jazdy. Wydawało się, że awarii
uległ jego motocykl. Okazało się jednak, że to nie była wina sprzętu. Hancock
odczuwa skutki niefortunnego upadku, który miał miejsce w jego biurze.
Reprezentant Stanów Zjednoczonych przed przyjazdem do Cardiff przewróciłem się
na schodach i miał problem z barkiem. Hancock postanowił nie ryzykować i wycofał
się z zawodów już po przejechaniu kilkudziesięciu metrów.
Nowy menadżer Get Well mógł zastosować za Hancocka zastępstwo zawodnika
(Kalifornijczyk miał najwyższą średnią w zespole), ale "ZZ-tkę" można było
zastosować w sytuacji, w której zawodnik decyduje się na podstawie zwolnienia na
przerwę w startach przez okres 15 dni. Niestety Get Well 6 sierpnia miał
zaplanowane starcie z drużyną z Częstochowy, które było kluczowe w kwestii walki
o utrzymanie i torunianie robili wszystko, by wystąpić przeciwko Lwom z Gregiem
Hancockiem w składzie. Nic więc dziwnego, że w awizowanym składzie na
spotkanie z Unią Leszno znalazło się nazwisko Marcina Kościelskiego. Wiadomym
jednak było, że zawodnik ten będzie zmieniony, ale nikt nie spodziewał się, że
zastąpi go !!!
Jack Holder, który parafował kontrakt z Aniołami przed
sezonem, ale z uwagi na brak stosownych dokumentów federacji brytyjskiej nie
mógł startować w Polsce, bowiem nie spełniał wymogu związanego z przynależnością
do dwóch lig oraz ligi macierzystej (brytyjskiej). Biorąc pod uwagę trudną
sytuację kadrową, Frątczak nie miał tak naprawdę możliwości, by budować coś
nowego czy drastycznie zmieniać. Mógł co prawda zamieszać parami, ale to
wszystko. Najważniejszym jednak było podbudować zawodników pod względem
mentalnym i poprawić atmosferę w parkingu.
Niestety mimo poczynionych zmian,
konfrontacja w Lesznie pomiędzy Unią a Get Well, miała być kolejną porażką
gości. Było to już 104 spotkanie obu klubów w ligowym wydaniu. Od 1997 roku
Byki i Anioły ścigały się wśród najlepszych i były najdłużej jeżdżącymi ekipami
w najwyższej klasie rozgrywek w całej Ekstralidze. Na Stadionie im. Alfreda
Smoczyka goście zdobywali ligowe punkty w mniej więcej co czwartym spotkaniu.
Ostatnie punkty wywieźli przed dwoma laty, gdy jako jedyni w pokonali
lesznian na ich terenie (46:44).
Kolejne dwie potyczki w Lesznie nie okazały się już dla Get Well tak udane. W
półfinale w sezonie 2015 przegrali 37:53, co oznaczało porażkę w dwumeczu i
koniec marzeń o finale. Przed rokiem na początku sezonu polegli po mało
błyskotliwej jeździe 40:50. Przed kolejnym starciem notowania Aniołów także nie
były wysokie i każdy inny wynik jak przegrana, byłby uznany za dużą
niespodziankę. Zajmujący ostatnie miejsce w tabeli zawodnicy z Grodu Kopernika
mieli fatalny sezon. Notowali słabe wyniki nawet na swoim torze, a w ostatnich
tygodniach kontuzje sprawiły, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów w Toruniu
wszyscy drżeli o utrzymanie. Tak naprawdę najważniejszą rzeczą przed wyprawą do
Wielkopolski było zapoznanie zespołu z nowym menadżerem Jackiem Frątczakiem,
który jako menadżer Falubazu Zielona Góra ostatni raz gościł na "Smoku" w 2015
roku i przegrał 42:48.
Nowy menago nie załamywał jednak rąk i tak przed meczem w Lesznie komentował
wyzwanie którego się podjął: "Nie można mówić, że są teoretycznie łatwe spotkania
lub trudne, bo i tak wszystkie trzeba wyjeździć spod taśmy. Nie
chodzi nam o dwa mecze. Przychodzę do Torunia z nastawieniem, żeby wygrać
wszystkie starcia, które są przed nami. Głęboko wierzę w to, że tak się zdarzy.
Nie będę natomiast uprawiał banalnej retoryki, gdyż sytuacja jaka jest, to każdy
widzi. Chodzi mi oczywiście o sprawę Grega Hancocka. Zaskoczyła nas, ale jak to
mówi stare polskie porzekadło, co nas nie zabije to nas wzmocni. Musimy się
skupić na tym, na co mamy wpływ. Nie chciałbym czekać do ostatniego momentu.
Jeśli uda się wyrwać jakieś punkty wcześniej, to sprawdzi się mój wymarzony
scenariusz, w którym do meczu z GKM-em Grudziądz przystąpimy, gdy Ekstraliga dla
Get Well będzie uratowana. Nie ma sensu mówić teraz, że jesteśmy demonem ligi i
nagle jedziemy jako faworyt do Leszna, ale czasami taka pozycja usypia też
rywala. Jeśli chłopacy pojadą na miarę potencjału, to szanse są równe.
Oczywiście bardzo chciałbym, żebyśmy przywieźli punkty z toru Unii, ale do
pewnych roszad muszę mieć materiał. Gwarantuję jednak, że nie będzie historii pt.
"Dlaczego pan nie zrobił rezerwy taktycznej?". Same cele mogą się jednak
zmieniać w trakcie spotkania. Jeśli będzie po sprawie, to ja muszę budować
zespół na kolejne mecze. Trzeba o tym pamiętać. Każdą decyzję jestem w stanie
obronić merytorycznie i tu nie ma dyskusji, ale również nie mam problemu, żeby
przyznać się do błędu.
Uważam, jednak że absolutnie kluczowy meczem dla układu tabeli będzie spotkanie
z Częstochową. Jak się uda wygrać w jakimkolwiek stosunku, to reszta już
pójdzie".
Na szczęście dla menadżera i drużyny toruńskiej do składu powrócił Adrian Miedziński, który kurował się po upadki w meczu z Zieloną Górą. Doznał wówczas złamania kości łokciowej oraz promieniowej. Torunianin dzień po meczu był operowany i natychmiast rozpoczął intensywną rehabilitację. Rokowania były takie, że Miedziński będzie musiał odpocząć od żużla co najmniej przez 3 tygodnie. Długo wyczekiwany przez niego dzień nadszedł w 29 lipca. Wychowanek Apatora wyjechał na tor toruńskiej MotoAreny i kręcił próbne kółka.
W końcu jednak nadszedł wyczekiwany dzień
meczowy i Żużlowa Polska z uwagą obserwowała rozwój sytuacji w Toruniu.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że Get Well nie miał prawa tego meczu wygrać,
a Unia przegrać. Poza drobnymi wpadkami, w drużynie gospodarzy wszystko
chodziło jak w szwajcarskim zegarku. Był lider, była solidna druga linia i
nieocenione wsparcie juniorów, czyli klasyczny przepis na sukces. A w Toruniu?
Mimo, że gołym okiem było widać przemianę drużyny, to postawa Chrisa Holdera była katastrofą.
Obecność młodszego brata w składzie, jeśli w ogóle na niego podziałała, to
destrukcyjnie. To właśnie jego słaba postawa spowodowała, że Anioły przegrały
53:37 i po kolejnej porażce w Lesznie, zostały im trzy mecze, z którym musiały
wywieźć ligowe punkty. Arcyważny był mecz na MotoArenie z Włókniarzem
Częstochowa, który po pokonaniu Zielonej Góry był już praktycznie pewny
utrzymania w ekstralidze. Potem GetWell czekał wyjazd do Rybnika, gdzie celem był minimum bonus
i na koniec ciężko zapowiadające się derby z GKM Grudziądz. W tych trzech
pojedynkach Anioły musiały zgromadzić łącznie co najmniej 8 pkt., aby utrzymać
status ekstraligowca, każdy inny scenariusz uzależniał GetWell od wyników innych
spotkań. Wydaje się, że Toruniowi ligę uratować mógł powrót do jazdy Grega
Hancocka, ale jak mówił toruński menadżer: "Nie mamy wpływu na kontrolę jego
rehabilitacji. Greg rehabilituje się w klinice sportowej w Szwecji, w której się
leczą się hokeiści. Wiadomo, że uraz barku, to specyficzna dla tej dyscypliny
kontuzja. Skupia się przede wszystkim na wzmocnieniu obręczy
obojczykowo-barkowej. Czeka go operacja, ale mamy nadzieję, że podda się jej
dopiero po sezonie. Amerykanin powinien przyjechać do nas tuż przed meczem z
Włókniarzem. Wtedy ostatecznie podejmiemy decyzję, czy pojedzie przeciwko
drużynie z Częstochowy".
Jednak nie tylko Hancock miał w całej układance wiele do powiedzenia, ale
znacznie więcej znaczył nowy menadżer, do którego nie sposób nie odnieść się po
spotkaniu w Lesznie. Jacek Frątczak w kilka dni odmienił obraz drużyny. Było
widać, że wiedział w jakim stanie przejmuje zespół i miał na niego pomysł, ale
nie wiedział, że wypadną mu ze składu dwa zawodnicy Przedpełski i Hanckock.
Szybkość z jaką zadziałał i to że stanął na głowie, żeby młodszy z braci
Holderów miał udany debiut w Ekstralidze to prawdziwy majstersztyk. Najpierw
"odkurzył" temat Australijczyka, później zajął się wszystkimi formalnościami,
ogarnął sprawy sprzętowe i przygotował swojego zawodnika pod względem
merytorycznym. Jack był na Smoczyku pierwszy raz, a doskonale wiedział, jakie
linie jazdy należy wybierać. Na tym właśnie polegał sukces nowego menedżera.
Tylko że Frątczakowi tak naprawdę go nie było czego zazdrościć, bo świetny wynik
młodego Holdera przed najbliższymi meczami był również sporym problem. W meczu z
Częstochową młody Kangur miał nie startować, ale w kolejnych
spotkaniach menadżer musiał rozwikłać zagadkę, kogo ewentualnie mógł zmienić
Jack. Pozycje krajowych seniorów były niezagrożone, bowiem ich obecność w
składzie była wymuszona regulaminem. Również zmiana Hancocka wydawała się
bezsensowna, bowiem legitymował się on najwyższą średnią w zespole. Z kolei
odstawienie od składu Jensena, który zdecydowanie lepiej punktował niż starszy z
braci Holderów mijała się z celem. Zwłaszcza, że w Lesznie, Duńczyk spisał się
świetnie i było widać w jego jeździe dużą moc. Zatem wychodziło na to, że
młodszy brat powinien zmienić starszego brata. Tylko czy na taki układ poszliby
obaj zawodnicy? Sprawa wydawała się jednak do rozwiązania, bowiem Chris zapewne
zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i że pozycja zespołu jest również efektem
jego słabej jazdy. Dlatego sprytny menago powinien zaproponować "braterski
kontrakt na rok przyszły" w sytuacji gdy Anioły utrzymają status ekstraligowaca.
Tylko czy myślenie o kolejnym roku było w interesie Frątczaka, który miał
podpisaną umowę z Toruniem tylko "na utrzymanie zespołu w ekstralidze", a
później …. no właśnie co później? Czy toruński właściciel miał pomysł na żużel w
Toruniu?
Niestety
raczej tego pomysły nie było. A niestety władze ligowe nie ułatwiały sprawy
zespołom walczącym o play-off, ale też ewentualnym spadkowiczom. Ciągle nie było
bowiem decyzji w sprawie dopingowej wpadki Grigorija Łaguty i drużyny walczące o
"coś" nie wiedziały w jakiej sytuacji znajdą się na koniec rundy zasadniczej.
Nic więc dziwnego, że spekulacji na ten temat było niemal tyle ilu
wypowiadających się ekspertów, dla Torunia było jednak istotne to, że zespół
musiał zacząć wygrywać, a niestety nie było to
zadanie łatwe w obliczu ilości kontuzji jakie dotknęły toruńską drużynę. Greg
Hancock potrzebował bowiem operacji barku, Paweł Przedpełski spacerował z nogą w
gipsie, po złamaniu w lidze angielskiej kości strzałkowej, Adrian Miedziński z
kolei podobnie jak Hancock po urazie ręki rehabilitował bark. Zawodników
tych zabrakło już w meczu z Lesznem, jednak nie to był zmartwieniem menadżera,
ale to, czy będzie mógł skorzystać z tych zawodników w walce o ekstraligę.
Niestety dość szybko okazało, że Hancock nie będzie wspomagał Aniołów do końca
sezonu oraz nie będzie startował w turniejach Grand Prix. Bark Grega nie był w
najlepszej formie. Badanie rezonansem magnetycznym wykazały, że w ramieniu jest
wiele uszkodzeń i potrzebował operacji. Hancock robił co prawda wszystko, by
uniknąć konieczności operacji w trakcie sezonu, bowiem jeżeli zabieg doszedłby
do skutku, Amerykanin potrzebowałby kilku miesięcy przerwy na rehabilitację.
Teoretycznie za Grega Hancocka można było zastosować zastępstwo zawodnika.
Jednak zastępstwa te były wielką niewiadomą, bo żaden z toruńskich zawodników
nie gwarantował tego, że przywiezie w ramach rezerwy co najmniej dwa punkty. Na
domiar złego walczący o utrzymanie torunianie nie mogli skorzystać przed meczem
z Częstochową z Jacka Holdera, który rewelacyjnie pojechał w ostatnim,
wyjazdowym spotkaniu z Unią Leszno. Zawodnik miał bowiem zobowiązania w stosunku
do klubów Peterborough Panthers i Poole Pirates, z którymi wcześniej podpisał
kontrakty. Do akcji wkroczył jednak nowy menadżer toruńskiej Jacek Frątczak
wespół z Przemysławem Termińskim i obaj panowie niemal "stając na głowie"
sprowadzi do Torunia, młodszego z braci Holderów na kluczowy mecz sezonu
oraz uzyskali zgodę na jego starty we wszystkich spotkaniach Aniołów do końca
sezonu.
Na szczęście kilka dni przed meczem okazało się, że mimo usztywnionej nogi w
przedmeczowych treningach może wziąć udział Paweł Przedpełski. Treningi były na
tyle obiecujące, że zawodnik wywalczył sobie miejsce w składzie.
Bolączką drużyny z miasta Kopernika, pozostawała również formacja juniorska.
Kibice w Toruniu zastanawiają się, co się działo z Igorem Kopeć - Sobczyńskim i
Danielem Kaczmarkiem, którzy jeździli jak natchnieni w rozgrywkach juniorskich,
po czym byli tłem tych zawodników w Ekstralidze. W opinii managera największym
problemem chłopaków była sfera mentalna, bowiem sprzętowo młodzi zawodnicy
wyglądali bardzo dobrze.
Zatem jak nie trudno było się domyśleć, że skład Aniołów, przed ważnym spotkanie
pozostawał ciągle daleki od optymalnego. Co prawda częstochowski beniaminek był
jednym z siedmiu zespołów, które nigdy nie wygrał na toruńskiej Motoarenie, bo w
latach 2009-2014 Lwy gościły na niej ośmiokrotnie i zawsze przegrywały i tylko
raz przekroczył granicę 40 punktów, to w sezonie 2017 "Lwy" były na fal
wznoszącej i nie zamierzały oddać pola bez walki. I tak też się stało.
Przed meczem ciśnienie na wynik w Toruniu było bardzo wysokie, ale zawrzało,
gdy miało się okazać, że Michael Jepsen Jensen miał kłopot z dotarciem na
spotkanie. Zawodnik po turnieju SEC pojechał na lotnisko w Sztokholmie i nie
zabrał paszportu (miał tylko ksero i prawo jazdy). Oczywistym było, że nie
został wpuszczony na pokład samolotu, a Get Well musiał zorganizować powietrzną
taksówkę, która najpierw poleciała do Gdańska po paszport Jensena, a potem
wzięła kurs na Szwecję. Jensen wpadł do toruńskiej szatni dokładnie o 15:54,
czyli na 36 minut przed rozpoczęciem spotkania. Duńczyka przywiózł z lotniska
Adrian Miedziński. Przekonywał, że jechał szybko, ale zgodnie z przepisami.
Nic więc dziwnego, że Jacek Frątczak miał niesamowity ból głowy, bowiem
podpisując kontrakt z Get Well miał prawo oczekiwać, że w kilka tygodni uratuje
ligę dla Torunia i odejdzie z łatką zbawcy. Jednak od początku tej przygody z
miastem Aniołów miał kłopoty.
Tak jak i w spotkaniu z Częstochową, które od początku nie układało się po myśli
Get Well i Toruń znowu przegrał 49:41, a przecież miał odbić się od dna.
Zasadniczo miejscowym brakowało lidera. Chrisowi Holderowi niewiele pomogły
wspólne treningi z tunerem Peterem Johnsem, który w Toruniu pojawił się na 3 dni
przed meczem i uczestniczył w trakcie wszystkich jego treningowych sesji.
Po meczu na duży plus należało zaliczyć odbudowanie Pawła Przedpełskiego, który u Jacka Gajewskiego, poprzedniego menedżera Get Well, miał prawo zastanawiać się, czy w ogóle nadaje się do żużla. Ciągłe tasowanie zawodnikiem sprawiło, że całkowicie wypadł z rytmu i przestał być wartościowym ogniwem zespołu. Jacek Frątczak zbudował Przedpełskiego jednym meczem. 10 punktów i 3 wygrane biegi w spotkaniu z to było coś. Paweł w tym sezonie jeszcze nie zdobył dwucyfrówki. Ostatni taki występ zaliczył w kończącym rundę zasadniczą rozgrywek 2016 spotkaniu z GKM-em Grudziądz (10+2). Postawienie na nogi Przedpełskiego, to nie jedyna zasługa Frątczaka. To dzięki niemu kibice Get Well zobaczyli ostatnio parę, o której dotąd im się nie śniło, czyli Przedpełskiego z Jackiem Holderem. To pokazywało, że menadżer szukał optymalnych rozwiązań na miarę czasu i potencjału zawodniczego. Niestety dla Frątczaka, gdy przychodził do Torunia, zespół był w miarę dobrej sytuacji kadrowej. Zaczęli ze składu wypadać mu najpierw wspomniany Przedpełski, potem Miedziński, Hancock i ponownie Miedziński, a nowy menedżer zmagał się z tymi problemami jak Syzyf z mityczną górą.
Po meczu z Częstochową sytuacją zespołu mocno zainteresował się nawet prezydent Torunia Michał Zalewski. I miał do tego prawo, bowiem miasto było jednym ze sponsorów toruńskich Aniołów. A włodarz miasta tuż po spotkaniu pojawił się na konferencji prasowej i usiadł wspólnie z dziennikarzami, a kiedy zaczęli przemawiać Paweł Przedpełski i Jacek Frątczak, wstał i przysłuchiwał się co mają do powiedzenia. Prezydent nic nie mówił i nie zadawał pytań. Zachowywał się jak każdy z obecnych na sali. Najpierw pocieszył wychodzącego z sali Pawła Przedpełskiego i życzył mu powodzenia, a potem przedstawił się Jackowi Frątczakowi i zaczął z nim rozmawiać. Dziennikarze po spotkaniu zapytali Frątczaka, o co pytał prezydent i czy były to słowa otuchy. Menadżer toruńskiego zespołu nie chciał jednak zdradzać i wytłumaczył, że chce, żeby pozostało to ich tajemnicą. Możemy tylko domniemać, że Michał Zaleski chciał się dowiedzieć, co się dzieje z drużyną i czy Jacek Frątczak ma pomysł na utrzymanie zespołu.
Kibice Get Well przed pierwszym biegiem dumnie prezentowali transparent "Apotor nigdy nie spadnie. Zapamiętajcie to dokładnie". Niestety, ale po meczu z Włókniarzem, ekipa toruńska była bliżej 1 ligi żużlowej niż Ekstraligi. Z formą, jaką prezentowali poszczególni zawodnicy, już nic - nawet wygrana w domu z GKM, czy bonus w Rybniku, nie były takie pewne.
Niestety
na dwie kolejki przed końcem rywalizacji w rundzie zasadniczej, można było odnieść jednak wrażenie, że niemal wszyscy oczekiwali spadku Aniołów.
Nic dziwnego, skoro Toruń po dwunastu rundach, był
najsłabszą drużyną w ekstrlidze. Jednak z tą najsłabszą drużyną wcale tak być nie
musiało, bowiem wygrana w Rybniku i
z Grudziądzem, miała utrzymać ekstraligę w mieście ANiołów, bez oczekiwania na decyzję w sprawie
dopingowej wpadki Grigorija Łaguty.
I tu pojawiało się pytanie. Czy odebranie punktów meczowych drużynie z Rybnika
było fair? Zapewne nie. Wielu porównywało tę sytuację do piłki nożnej, ale to
było porównanie nie do końca trafione, bowiem speedway i football zupełnie odmienne sporty drużynowe.
Żużel należałoby raczej porównać do sztafety biegaczy 4 x 100 m lub skoczków
narciarskich, gdzie dopingowa wpadka jednego zawodnika, odbiera punkty drużynie.
W skokach nawet niewłaściwy kombinezon może odebrać punkty zawodnika i straci na
tym cała drużyna i właśnie w żużel charakteryzowała podobna specyfika. Zatem nikt drużynie z Rybnika nie
odbierał punktów, ale jedynie odbierał je Łagucie, a to rodziło konsekwencję w postaci
weryfikacji wyniku drużyny.
Zatem ile punktów Rybnikowi ekstraligowa komisja powinna odebrać? Spekulacji w tym obszarze
było co niemiara. Jerzy Synowiec, prawnik z
Gorzowa były prezes Stali Gorzów twierdził, że Rybnik powinien stracić punkty tylko za
mecz, w którym było badanie zawodnika - czyli za mecz z Częstochową. Należy
bowiem domniemywać, że w kolejnych meczach Grisza Łaguta, był już wolny od
środków dopingujących. I trudno się z nim zgadzam , ale idąc tym tokiem myślenia, skoro Rosjanin zaliczył wpadkę dopingową w czasie
meczu z Częstochową, to powinniśmy odebrać mu punkty z meczów wcześniejszych, bo
przecież jak twierdził prezes RKM-u, zawodnik otrzymał środek dopingujący zimą i
zapewne utrzymywał się w jego organizmie od początku rozgrywek, do dnia badania.
Dlaczego w tym miejscu ponownie wracam do dopingowej wpadki Łaguty. Otóż na
finiszu rywalizacji w rundzie zasadniczej w sezonie AD 2017 pojawiły się
głosy, jakoby utrzymanie Torunia miało nastąpić, kosztem Rybnika i było to utrzymanie przy
"zielonym stoliku", a niestety eksperci zapominali lub pomijali w tym wszystkim dopingowy aspekt całego zjawiska.
O tym jak stronnicze i krzywdzące mogły to być opinie pokazuje wypowiedź jaka pojawiła się na
jednym z portali internetowych, gdzie ekspert telewizyjny, podszedł nieco za daleko w stwierdzeniu
"Chyba każdy woli, gdy wygrywa sport i kluczowe rozstrzygnięcia zapadają na
torze. Przykro byłoby patrzeć na spadek ROW-u, gdyby uzbierał w czasie sezonu
cztery czy pięć punktów więcej niż zespół z Torunia." I tu należy postawić
pytanie, czy w przypadku Łaguty, który zażywał środki dopingujące, wygrywał sport czy doping?
Oczywiście, że nie, dla tego wyniki Rybnika winny być zweryfikowane na niekorzyść Rekinów,
a że dzięki temu utrzyma się w najwyższej lidze najsłabsza drużyna w sezonie
2017, nie to jej wina, co więcej będzie to utrzymanie przy "zielonym stoliku"
i nie będzie to wina Torunia, że zostanie w ekstralidze, ale Łaguty jeśli okaże
się, że nie był sportowo czysty i Rybnika, że nie dopilnował zawodnika, którego
mało odpowiedzialne postawy mogliśmy obserwować w przeszłości.
Historia pokazywała, że pamięć ekspertów jest wybiórcza, chwilowa, używana na potrzeby danego zjawiska,
dlatego nie powinno się mylić pojęcia "zielony stoik" ze sportową sprawiedliwością. W
przeszłości było wiele sytuacji mniej klarownych i niezrozumiałych, niż ta jaką
zaserwował nam Rosjanin. Dlatego w Toruniu wszyscy skupili się na
przygotowaniach do kolejnego spotkania, bo aby zachować matematyczne szanse na utrzymanie, Get Well Toruń musiał obronić w
Rybniku przynajmniej bonus. W Toruniu panował szpital.
Początkowo w awizowanym składzie pojawił się powracający po kontuzji Adrian
Miedziński, ale okazało się, że "Miedziak" jadąc na motocyklu nadal ma
problem z bakiem, bowiem ten wyskakiwał ze swojego miejsca, a to było bardzo
niebezpieczne dla zawodnika i jego rywali. Ponadto toruński menadżer szybko
poinformował, że w składzie nie pojawi się również Greg Hancock, który
dostał od lekarzy skierowanie na operację barku. Próbował jednak ratować sezon
lecząc kontuzjowane miejsce zachowawczo, ale leczenie to nie wróżyło dobrze i
zawodnik o tym wiedział bowiem zrezygnował nawet ze startu w kolejnej rundzie
Grand Prix i była to jego dopiero druga absencja w cyklu od początku jego
istnienia. Była to ogromna strata kadrowa dla Aniołów, ale obaj toruńscy rekonwalescenci pojawili się w Rybniku i dawali
swoje wsparcie kolegom walczącym na torze.
Torunianie czując powagę sytuacji dodatkowo
przygotowywali się do meczu na twardym torze w Gnieźnie i jak się okazało po
pierwszej serii, była to słuszna koncepcja, bowiem już pierwsza seria pokazała,
że rybniczanom nie uda się zdobyć 54 punktów i zrealizować planu maksimum czyli
wygrać za 3 pkt . Wszystko z powodu znakomitego początku gości. Dobry początek
Get Well nie byłby możliwy bez pracy, jaką wykonał menedżer Jacek Frątczak. Od
pierwszych dni swojej przygody w Toruniu poświęcił on wiele czasu na rozmowy z
zawodnikami. Chciał obudzić w zespole "team-spirit". W końcu mu się udało.
Najlepszy dowód, to postawa Michaela Jepsena Jensena w trzecim biegu. Duńczyk
pokazał, jak się jedzie parą. Nie tylko wyhamował Tobiasza Musielaka w kluczowym
momencie, ale i kątem oka oglądał, co robi rybniczanin i pokazywał palcem
Grzegorzowi Walaskowi, jak ma jechać. Inna sprawa, że Walasek narzekał, iż
Jensen bardziej mu przeszkadzał niż pomagał. Wcześniej jednak sygnał do walki
dał Igor Kopeć-Sobczyński. Toruński wychowanek, w drugim biegu,
młodzieżowym, zamiast "pewnego"5:1 dla gospodarzy, dowiózł 4:2, bo "IKS" nękał
do końca atakami Roberta Chmiela, by dopiąć celu tuż przed metą. Szarża
toruńskiego juniora wpłynęła chyba mobilizująco na resztę zespołu, bo dwa
kolejne biegi torunianie wygrali po 5:1 i wyszli na sześciopunktowe prowadzenie.
Gościom mecz układał się wyśmienicie. Niestety w wyścigu piątym przy
stanie 15:9 dla Get Well Toruń Fredrik Lindgren startował jako rezerwa taktyczna
za Madsa Korneliussena. Po starcie na czoło stawki próbował wysforować się Paweł
Przedpełski, którego od wewnętrznej zaatakował Szwed. Torunianin został
wypchnięty przez zawodnika ROW-u Rybnik i po chwili z impetem uderzył w końcowy
fragment dmuchanej bandy. Decyzją arbitra Pawła Słupskiego winnym zdarzenia był
Lindgren, który dodatkowo otrzymał od lublinianina żółtą kartkę. Przedpełski nie
podnosił się z toru, na który wyjechała karetka. 22-latek opuścił w niej owal i
po chwili podjęto decyzją o odwiezieniu go do szpitala. Zawodnik uskarżał się na
ból niedawno kontuzjowanej lewej nogi. Niestety był to kolejny uraz w obozie
toruńskim po Gregu Hancocku i Adrianie Miedzińskim. W powtórce Przedpełskiego
zastąpił Daniel Kaczmarek, ale od tego momentu z Aniołów zeszło powietrze i
odpuścili wygraną na rzecz absolutnego minimum czyli punktu bonusowego. I sztuka
t udała się bowiem ośmiopunktowa porażka była tym czego oczekiwano w
żółto-niebiesko-białych szeregach.
Spotkanie na Śląsku, nie zakończyło się wraz
z zamknięciem rybnickiego parkingu, bowiem faul Lindgrena na skutek
wypowiedzi Przemysława Termińskiego i Krzysztofa Mrozka znalazła swój ciąg
dalszy przed organem Komisji Orzekającej Ligi, która miała zająć się w
późniejszym terminie analizą całego zjawiska. Ponadto cały szereg niefortunnych
wypowiedzi szefa polskich sędziów żużlowych Leszka Demskiego pokładał w
wątpliwość bezstronność. A oto co powiedział "jedyny sprawiedliwy":
Leszek Demski - szef kolegium sędziów - wypowiedź dla magazynu żużlowego w dniu rozżegania meczu - Pan Termiński powinien powstrzymać się od komentarzy. Lindgren spowodował upadek Przedpełskiego i tu nie ma o czym dyskutować. Widział Przedpełskiego i zaczął go wywozić. Żółta kartka to było minimum. Czerwona też nie byłaby błędem, ale ona ustawiłaby ten mecz. Za chwilę zaczęłyby się dyskusje, że przez sędziego mecz był przegrany.
Tę
wypowiedź speedway.hg.pl na
profilu społecznościowym opatrzył takim oto wpisem i wymowną grafiką:
Nie znajduję żadnej logiki w słowach sędziego Leszka Demskiego, który
skomentował faul na Pawle Przedpełskim, mówiąc:
"Lindgren spowodował upadek Przedpełskiego i tu nie ma o czym dyskutować.
Widział Przedpełskiego i zaczął go wywozić. Żółta kartka to było minimum.
Czerwona też nie byłaby błędem, ale ona ustawiłaby ten mecz. Za chwilę zaczęłyby
się dyskusje, że przez sędziego mecz był przegrany"
TO JA PANIE SĘDZIO PYTAM, CZY FAUL LINDGRENA I KONTUZJA PRZEDPEŁSKIEGO, NIE
USTAWIŁY MECZU???
Smutne to, ale słowa te pokazują, po raz kolejny, że nie wszystkie kluby są
równe, a to chyba pokłada w wątpliwość bezstronność jaką powinni cechować się
sędziowie.
Poczyniony wpis na swoim profilu udostępnił
właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński i dwa dni po meczu otrzymał
taką oto odpowiedź od sędziego Leszka Demskiego - chodziło mi o to, że
czerwona kartka mogłaby ustawić rozgrywki, bo przecież Lindgren nie jechałby
także w ostatniej kolejce. Poza tym oglądałem kilka razy sporną sytuację i muszę
z pełnym przekonaniem powiedzieć, że żółta kartka była właściwym rozwiązaniem. W
ataku Szweda nie było perfidii. Lindgrena w pewnym momencie nawet pociągnęło.
Arbiter zachował się dobrze.
Tłumaczenie to było co najmniej śmieszne,
bowiem można było się spodziewać takiej analizy i próby wybrnięcia z
niezręcznych słów. Niestety z tego co padło ponownie wynika, że Rybnik musiał
jechać z Lindgrenem w ostatniej kolejce, bo to ustawia ligę. Z kolei Toruń, mógł
jechać bez Pawła (pod nieobecność Hancocka i Miedzińskiego) w najważniejszym
meczu sezonu. Komentarz nie był też zaskakujący, bo każdy kibic wiedział co
sędzia miał na myśli i niestety nic on nie zmienia w ocenie sytuacji, tym
bardziej, że na gorąco sędzia mówił o "ustawieniu tego meczu", a nie "tych
meczów" - dlatego ciągle było brak logiki w postrzeganiu sytuacji i jej wpływu
na wynik w postaci utrzymania w lidze dla obu zespołów.
Jednak - jak to mawiał Pan Demski - liga
miała zostać "ustawiona" w dniu 17 sierpnia 2017 roku kiedy to miała zapaść
decyzja w sprawie Grigorija Łaguty!!! Jak się miało okazać nie była i na
"ustawienie" ligi trzeba było poczekać znacznie dłużej.
Po tych wypowiedziach,
31 sierpnia 2017 roku, miecz miał swoją kontynuacje, bowiem zapadły decyzje
Komisji Orzekającej Ligi w myśl których trener ROW-u Rybnik Mirosław Korbel i
klubowy toromistrz Piotr Kuśka zostali zawieszeni na 9 miesięcy za nie
wykonywanie poleceń sędziego i komisarza zawodów w trakcie meczu (ciekawym
wątkiem sprawy jest w każdym razie to, że tor przed i po zawodach otrzymał ocenę
bardzo dobrą). Żużlowa centrala twierdziła jednak, że to nie był pierwszy tego
rodzaju przypadek, więc należało w końcu zareagować.
Karę 2000 zł otrzymał też właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński,
za wypowiedź popełnioną na portalu społecznościowym, a którą przytoczono
powyżej.
W tym momencie rodziło się też przeświadczenie, że skoro KOL zajmowała się wypowiedziami klubowych oficjeli, zachowaniem zawodników na torze i poza nim, decyzjami sędziowskimi, to czy przypadkiem KOL nie powinna zajmować się również wypowiedziami tych, który mieli prawo do oceny wszystkich i wszystkiego co dotyczy najlepszej ligi żużlowej na świecie.
Przed ostatnią ligową kolejką W Toruniu wszyscy marzyli, żeby sezon wreszcie się skończył. Ciągłe powtarzanie,
że nic nie układa się po ich myśli Aniołów nie miało już sensu, bowiem liczyły
się przede wszystkim działania, a te od jakiegoś czasu można było dostrzec w
ekipie z grodu Kopernika. Mimo stale narastających i mnożących się w
zastraszającym tempie przeciwności losu w postaci kontuzji, nowy manager robił
co mógł, by ocieplić obraz Aniołów. Transfer Jacka Holdera, specjalny tok
przygotowań, większe medialne otwarcie w stosunku do kibiców. Wszystko po to by
budować atmosferę, scalić drużynę w parku maszyn i maksymalnie wyżyłować jej
morale. Głównym problemem, z którym zmagał się anielski zespół był brak
zwycięstw meczowych. Zaledwie dwa triumfy odniesione na przełomie maja i czerwca
to zdecydowanie za mało. Czkawką odbijały się trzy porażki na MotoArenie w
stosunku 44:46. Gdyby choć te mecze ułożyły się na korzyść gospodarzy, to
sytuacja byłaby dużo bardziej komfortowa. Jednak gdybanie, podobnie jak
rozpaczanie nad zaistniałą żużlową rzeczywistością, mijało się z celem, bo
patrząc na układ tabeli trudno było zaprzeczyć, że pod względem sportowym Toruń
był najsłabszą drużyną Ekstraligi, bowiem zajmował ostatnie miejsce, z
najmniejszą ilością punktów, najmniejszą liczbą zwycięstw i najgorszym bilansem
małych punktów. W warunkach pozbawionych jakichkolwiek niespodzianek spadek do
niższej klasy rozgrywkowej byłby już niestety przesądzony. Ale, była jeszcze w
odwodzie weryfikacja wyników zespołu z Rybnika, a żeby ta weryfikacja dawała
cień szansy należało wygrać w lokalnych derbach z Grudziądzem. I sztuka ta się
udała. Torunianie tryumfowali dzięki doskonałej postawie trójki
zawodników Jack Holder, Michael Jensen, Paweł Przedpełski. To oni w trudnych
momentach brali nie siebie ciężar walki i potrafili wytrzymać napór największych
strzelb rywali, czyli Lindbaecka i Łaguty. Jego rezultat nie powala na kolana,
ale dwa razy spisał się bardzo dobrze. Dodatkowo młodszy z braci Holderów, mimo
małego doświadczenia dobrze zastępuje trzykrotnego mistrza świata w toruńskiej
ekipie. No i pobił rekord toru.
Niezłe zawody pojechał też Walasek, który dobrze startował, ale momentami tracił
pozycje jak nieopierzony adept. Również nieco więcej można było oczekiwać od
kapitana Aniołów Chrisa Holdera. Klub z Torunia zapłaci mu za 11 punktów a de
facto powinien za 5. W pierwszych trzech startach mistrz świata z 2012 roku
jechał słabo i tak jak Walasek dał się dość łatwo wyprzedzać. Dopiero od swojego
przedostatniego startu był szybki i ścigał się na oczekiwanym od niego poziomie.
Obudził się w decydującym momencie meczu. Warto też podkreślić, że o
ośmiopunktowym zwycięstwie torunian zadecydowała też lepsza dyspozycja juniorów.
Daniel Kaczmarek w końcu pojechał na miarę oczekiwań, wygrywając nie tylko bieg
młodzieżowy, ale przywożąc także punkty w późniejszej fazie zawodów. Łącznie
juniorzy z Torunia zdobyli 8 "oczek", zaś grudziądzcy zaledwie jedno.
Samo spotkanie obfitowało w szereg ciekawych wyścigów oraz zaskakujących decyzji
menadżera spośród których na pierwszy plan wysuwała się zdecydowana zmiana
toruńskiej nawierzchni. Anioły zrobiły więc wszystko, by nawierzchnia znowu
faworyzowała zawodników miejscowych. Tor był tak przyczepny, że w piętnastu
biegach niemal wszyscy zawodnicy tryumfujących w swoich biegach, byli szybsi od
dotychczasowego rekordzisty Bartosza Zmarzlika, który 1272 metry pokonał w
czasie 57,56 sekundy.
Ustanawianie rekordów rozpoczęło się już w pierwszym biegu, kiedy to, Antonio
Lindbaeck cztery okrążenia przejechał w czasie 57,25 sek. Kolejny rekord padł w
biegu trzecim, a tym razem najszybszy był Krzysztof Buczkowski, który jako
pierwszy złamał granicę 56 sekund (56,97). Jednak w kolejnym biegu o 0,29 sek od
"Buczka" okazał się Artiom Łaguta.
Od grudziądzkich liderów, szybszy okazał się jednak tegoroczny debiutant w
polskiej lidze Jack Holder, który został tym samym nowym
rekordzistą
MotoAreny z czasem 56,50 sek.
Warto też wiedzieć, że:
- rekord ustanowiony w 2017 roku jest to dwunasty rekord w sezonie.
- 12 rekordów toru pobitych w jednym sezonie, to największa liczba tego rodzaju
osiągnięć na toruńskich torach żużlowych.
- 103 tyle wynosi łączna liczba rekordów toru ustanawianych w Toruniu.
- Jack Holder jest 53 zawodnikiem, który ustanowił nowy rekord toru,
- najczęściej rekordy toru bił Wojciech Żabiałowicz, a uczynił to aż 13 razy
Mimo drobnych sportowych radości, niestety po rozegraniu 14 kolejek spotkań rundy zasadniczej, Toruń zajmował ostatnie miejsce w tabeli, która wyglądała następująco:
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra | 14 | 9 | 2 | 3 | 20 | 5 | 25 | +48 | |
Betard Sparta Wrocław | 14 | 9 | 1 | 4 | 19 | 6 | 25 | +75 | |
Stal Gorzów | 14 | 8 | 2 | 4 | 18 | 5 | 23 | +70 | |
Fogo Unia Leszno | 14 | 9 | 0 | 5 | 18 | 5 | 23 | +86 | |
Eko-Dir Włókniarz Częstochowa | 14 | 7 | 1 | 6 | 15 | 2 | 17 | -61 | |
ROW Rybnik | 14 | 4 | 1 | 9 | 9 | 2 | 11 | -70 | |
mr Garden GKM Grudziądz | 14 | 4 | 1 | 9 | 9 | 1 | 10 | -63 | |
KS Get Well Toruń | 14 | 3 | 0 | 11 | 6 | 2 | 8 | -74 |
Wszyscy jednak wiedzieli, że tabela ekstraligo po rozegraniu 14 kolejek spotkań,
była tabelą przed podjęciem decyzji w sprawie weryfikacji wyników ROW-u Rybnik,
który posiadał w swoich szeregach wielokrotnie przywoływanego Grigorija Łagutę, w organizmie którego wykryto
niedozwoloną substancję. Sytuacja w tabeli była o tyle skomplikowana, że oprócz tego, że nie był znany
spadkowicz z Ekstraligi, to po zakończeniu rundy zasadniczej drugie miejsce
zajmowali wrocławianie, a trzecie gorzowianie.
Spekulacji na temat ilości punktów jakie miały być odjęte rybniczanom było
wiele. Brak weryfikacji wyników RKM-u skutkował tym, że Ekstralige opuszczał
Toruń, a w barażach miał jechać Grudziądz. Jednak najbardziej prawdopodobnym
scenariuszem było odjęcie "Rekinom" 3 lub 5 pkt. W każdej korekcie RKM opuszczał
Ekstraligę, ale tracąc 5 pkt, dochodziło do kolejnego zamieszania w ligowej
tabeli. Jeśli po weryfikacji meczów ROW-u Stal zyskałaby dodatkowe 2 "oczka", to
po 25 punktów miały trzy zespoły i decydujące były spotkania pomiędzy drużynami
- Falubazu Zielona Góra, Sparty Wrocław i Stali Gorzów. W tzw. Małej tabeli
niezmiennie rundę zasadniczą wygrała Zielona Góra, ale drugi byłby Gorzów, a
trzecia Wrocław. To z kolei oznaczało, że w półfinałach na pewno Falubaz miał
walczyć z Unią Leszno, a Sparta ze Stalą. Zatem teoretycznie nic się nie
zmieniało, poza ewentualnym pierwszym gospodarzem meczu Wrocław - Gorzów. Nie to
było jednak problemem, a fakt że układ tabeli miał kolosalne znaczenie, gdyby w
tej półfinałowej parze padł remis w dwumeczu, bowiem do finału awansowała miała
drużyna która zajmowała wyższe miejsce w tabeli po rundzie zasadniczej.
Zatem po rozegraniu rundy zasadniczej poza Częstochową i Lesznem, pozostałe
zespoły nie mogły być pewne tego co wywalczyły po czternastu kolejkach.
15 września 2017 roku, nastąpił jednak przełom w sprawie, bowiem Ekstraliga poinformowała, że unieważniono wyniki indywidualne Grigorija Łaguty uzyskane przez zawodnika podczas meczu ROW Rybnik - Włókniarz Vitroszlif CrossFit Częstochowa! To oznacza, że rybniczanie stracili trzy punkty meczowe i spadli na ostatnie miejsce w tabeli Ekstraligi. Swoją decyzję żużlowe władze uzasadniły w stosownym komunikacie: nr 54 / 2017 z dnia 15.09.2017
1. Decyzja weryfikacyjna z dnia 15.09.2017.
Mając na uwadze, że:
- w wyniku kontroli antydopingowej przeprowadzonej w stosunku do zawodnika
Grigorija Łaguty (ROW Rybnik), w pobranej od niego podczas meczu DMP w Rybniku (ROW
Rybnik-Włókniarz Vitroszlif CrossFit Częstochowa) w dniu 11.06.2017 r. próbce
moczu o numerze 6273941 (zarówno w próbce "A", jak i próbce odwoławczej "B",
której analizy dokonano na wniosek zawodnika), na podstawie analizy środków
dopingujących przeprowadzonej przez akredytowany przez Światową Agencję
Antydopingową (WADA) Zakład Badań Antydopingowych Instytutu Sportu PIB w
Warszawie, stwierdzono obecność zabronionych środków (substancji o charakterze
nieokreślonym w nazwie meldonium należącej do grupy S.4.5. Modulatory Hormonów i
Metabolizmu listy substancji zabronionych obowiązującej w 2017 r.), stanowiącą
naruszenie obowiązujących przepisów antydopingowych;
- zgodnie z art. 7.9.1. Przepisów Antydopingowych Polskiej Agencji
Antydopingowej z 1.07.2017 r. (Przepisy Antydopingowe POLADA), Polska Agencja
Antydopingowa (POLADA) dnia 7.07.2017 r. nałożyła na zawodnika Grigorija Łagutę
(ROW Rybnik) tymczasową dyskwalifikację obowiązującą od 7.07.2017 r. do czasu
wyjaśnienia sprawy;
- przeciwko zawodnikowi Grigorijowi Łaguta (ROW Rybnik) zostało wszczęte i
toczyło się przed Panelem Dyscyplinarnym działającym przy POLADA (na podstawie
art. 35 i n. ustawy z dnia 21 kwietnia 2017 roku o zwalczaniu dopingu w sporcie;
Dz. U. z 2017 r., poz. 1051) postępowanie dyscyplinarne dotyczące
odpowiedzialności dyscyplinarnej za doping w sporcie (sygn. akt 37/2017);
- postanowieniem z dnia 12.09.2017 r. (sygn. akt 37/2017) Panel Dyscyplinarny
przy POLADA uznał zawodnika Grigorija Łagutę (ROW Rybnik) winnym popełnienia
naruszenia Przepisów Antydopingowych POLADA polegającego na wykryciu w dniu
11.06.2017 r. obecności meldonium w płynach fizjologicznych zawodnika
(substancji zabronionej zaliczanej do substancji określonych "S. 4- Modulatory
hormonów i metabolizmu" z listy substancji i metod zabronionych WADA z 2017 r.),
tj. naruszenia art. 2.1 Przepisów Antydopingowych POLADA, za co wymierzył mu
karę dyscyplinarną 24 miesięcy wykluczenia (zaliczając na jej poczet okres
tymczasowego obwinionego, począwszy od 11.06.2017 r. do 12.06.2019 r.);
- zgodnie z art. 9 Przepisów Antydopingowych POLADA (a także art. 9 Kodeksu
Antydopingowego FIM 2017 i art. 9 Światowego Kodeksu Antydopingowego WADA 2015;
zgodnie z wykazem regulaminów i przepisów obowiązujących w polskim sporcie
żużlowym na rok 2017, w przypadku krajowych zawodów żużlowych w Polsce
obowiązuje Kodeks Antydopingowy FIM 2017):
ARTYKUŁ 9 AUTOMATYCZNE UNIEWAŻNIENIE WYNIKÓW INDYWIDUALNYCH
Stwierdzenie naruszenia przepisów antydopingowych przez zawodnika w badaniu
przeprowadzonym podczas zawodów automatycznie prowadzi do unieważnienia wyników
indywidualnych uzyskanych w danych zawodach, ze wszystkimi wynikającymi z tego
konsekwencjami, w tym przepadkiem wszelkich zdobytych medali, punktów czy
nagród.
[Komentarz do Artykułu 9: W przypadku sportów zespołowych wszystkie nagrody
zdobyte przez poszczególnych zawodników ulegają przepadkowi. Sporty zespołowe
reguluje Artykuł 11]. W sportach, które nie są sportami zespołowymi, ale w
których nagrody przyznawane są zespołom, unieważnienie lub inna kara
dyscyplinarna przeciwko zespołowi, gdy jeden lub więcej członków zespołu naruszy
przepisy antydopingowej będzie taka, jaką określono w obowiązujących przepisach
Federacji Międzynarodowej].
w związku z art. 11.3 Przepisów Antydopingowych POLADA (a także art.
11.5 Kodeksu Antydopingowego FIM 2017 i art. 11.3 Światowego Kodeksu
Antydopingowego WADA 2015):
11.3 Organ zarządzający wydarzeniem sportowym może wprowadzić surowsze
konsekwencje w sportach zespołowych Organ zarządzający wydarzeniem sportowym
może zdecydować o stosowaniu w związku z wydarzeniem sportowym kar dla sportów
zespołowych surowszych niż określone w Artykule 11.2. [tj. 11.2 Konsekwencje dla
sportów zespołowych; W przypadku stwierdzenia u więcej niż dwóch członków
zespołu w sporcie zespołowym naruszenia przepisów antydopingowych w czasie
trwania wydarzenia sportowego, organ zarządzający wydarzeniem sportowym może
nałożyć odpowiednią karę na zespół (np. utrata punktów, wykluczenie z zawodów
lub wydarzenia sportowego lub inna kara) niezależnie od wszelkich wszystkich kar
nałożonych na poszczególnych zawodników naruszających przepisy antydopingowe.]
[Komentarz do Artykułu 11.3: Na przykład, Międzynarodowy Komitet Olimpijski
może wprowadzić przepisy, zgodnie z którymi zespół należy wykluczyć z Igrzysk
Olimpijskich przy mniejszej liczbie naruszeń przepisów antydopingowych
popełnionych w czasie trwania Igrzysk Olimpijskich].
oraz zgodnie z art. 11.3 Kodeksu Antydopingowego FIM 2017:
If a member of a team is found to have committed a violation of these
Anti-Doping Rules during an Event (Competition) where a team ranking is based on
the addition of individual results, the results of the rider committing the
violation will be subtracted from the team result and replaced with the results
of the next applicable team member. If by removing the rider’s results from the
team results, the number of riders counting for the team is less than the
required number, the team shall be eliminated from the ranking. (Jeżeli zostanie
uznane, że członek drużyny dopuścił się naruszenia niniejszych Przepisów
Antydopingowych podczas Wydarzenia (Zawodów), w których klasyfikacja drużyn jest
oparta na dodaniu indywidualnych wyników, wyniki zawodnika dopuszczającego się
naruszenia zostaną odjęte od wyników drużyny i zastąpione wynikami następnego
stosownego członka drużyny. Jeżeli przez usunięcie wyników zawodnika z wyników
drużyny liczba zawodników zaliczanych do drużyny jest mniejsza niż wymagana
liczba, drużyna zostaje wyeliminowana z klasyfikacji.)
czego konsekwencją jest automatyczne unieważnienie wyników indywidualnych zawodnika Grigorija Łaguty (ROW Rybnik) uzyskanych przez niego podczas meczu DMP w związku z którym pobrano od niego próbkę moczu o numerze 6273941 - ROW Rybnik-Włókniarz Vitroszlif CrossFit Częstochowa w dniu 11.06.2017 r. (wynik po decyzji weryfikacyjnej z 28.06.2017 r. - Komunikat PGE Ekstraligi 30/2017: 49:41), tj. 11 pkt biegowych zdobytych przez tego zawodnika (art. 9 Przepisów Antydopingowych POLADA (a także art. 9 Kodeksu Antydopingowego FIM 2017 i art. 9 Światowego Kodeksu Antydopingowego WADA 2015) a następnie odjęcie tych wyników indywidualnych zawodnika Grigorija Łaguty (ROW Rybnik), uzyskanych przez niego podczas meczu DMP w związku z którym pobrano od niego próbkę moczu o numerze 6273941 - ROW Rybnik-Włókniarz Vitroszlif CrossFit Częstochowa w dniu 11.06.2017 r. (wynik po decyzji weryfikacyjnej z 28.06.2017 r. - Komunikat PGE Ekstraligi 30/2017: 49:41), tj. 11 pkt biegowych zdobytych przez tego zawodnika, od wyniku drużyny ROW Rybnik w tym meczu (art. 11.3 Kodeksu Antydopingowego FIM 2017; przy czym w niniejszym przypadku nie następuje zastąpienie odjętych wyników zawodnika wynikami następnego stosownego członka drużyny, ponieważ wszyscy inni zawodnicy danej drużyny zostali już uwzględnieni w wyniku tej drużyny);
- zgodnie z art. 83 RSŻ:
Weryfikację zawodów kalendarzowych w oparciu o regulaminową dokumentację zawodów
(protokół zawodów i sprawozdanie sędziego wraz z załącznikami do nich) oraz inne
dostępne dokumenty lub materiały prowadzi:
1) SE w zakresie meczów Ekstraligi i zawodów, którymi zarządza,
2) GKSŻ w zakresie wszystkich pozostałych zawodów.
w związku z art. 703 ust. 1-3 RSŻ:
1. Drużyna wygrywająca mecz otrzymuje 2 punkty meczowe, przegrywająca 0 punktów
meczowych, a przy wyniku remisowym obie drużyny otrzymują po 1 punkcie meczowym.
2. Oprócz punktów meczowych, o których mowa w ust. 1, każda z drużyn otrzymuje
punkty biegowe, które są różnicą punktów, stanowiących wynik meczu. Drużyna
wygrywająca mecz otrzymuje dodatnie punkty biegowe, przegrywająca ujemne punkty
biegowe, a przy wyniku remisowym obie drużyny otrzymują po 0 punktów biegowych.
3. Drużyna, która w obydwu meczach z danym przeciwnikiem w części zasadniczej
rozgrywek zdobędzie większą sumę punktów meczowych lub większą sumę punktów
biegowych przy równości punktów meczowych, otrzymuje punkt bonusowy, dodawany do
punktów meczowych, z zastrzeżeniem art. 713 ust 1 i 2.
(przy czym - stosownie do słownika akronimów, terminów, definicji i skrótów
używanych i obowiązujących we wszystkich Regulaminach Sportu Żużlowego
-następujące pojęcia oznaczają: "punktacja biegów - za pierwsze miejsce w biegu
zawodnik otrzymuje 3 punkty, za drugie - 2 punkty, za trzecie - 1 punkt i za
czwarte - 0 punktów; zawodnik, który w biegu nie przekroczył linii mety
otrzymuje 0 pkt"; "wynik zawodów drużynowych - punkty drużyn, na które składają
się sumy punktów zdobytych przez zawodników wchodzących w skład poszczególnych
drużyn")
weryfikuje się wyniki
poniższego meczu DMP - zgodnie z wynikami osiągniętymi na torze, z
uwzględnieniem dostępnych dokumentów i materiałów (w tym wyników analiz próbki
moczu zawodnika Grigorija Łaguty o numerze 6273941, pism POLADA dotyczących
naruszenia przez niego przepisów antydopingowych i postanowienia Panelu
Dyscyplinarnego przy POLADA z dnia 12.09.2017 r., sygn. akt 37/2017) oraz
wskazanych powyżej, wynikających z Przepisów Antydopingowych POLADA, a także
Kodeksu Antydopingowego FIM 2017 i Światowego Kodeksu Antydopingowego WADA 2015,
konsekwencji stwierdzenia naruszenia obowiązujących przepisów antydopingowych
przez zawodnika Grigorija Łagutę (ROW Rybnik) i uznania go przez Panel
Dyscyplinarny przy POLADA winnym naruszenia art. 2.1 Przepisów Antydopingowych
POLADA, polegających na unieważnieniu jego wyników indywidualnych oraz odjęciu
tych wyników indywidualnych zawodnika od wyników drużyny ROW Rybnik: CZĘŚĆ
ZASADNICZA runda nr 8; data 11.06.2017; gospodarz ROW
Rybnik; gość Włókniarz Vitroszlif CrossFit Częstochowa; wynik
38:41, w związku z powyższym ustala się końcową tabelę rozgrywek DMP po rundzie
zasadniczej:
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra | 14 | 9 | 2 | 3 | 20 | 5 | 25 | +48 | |
Betard Sparta Wrocław | 14 | 9 | 1 | 4 | 19 | 6 | 25 | +75 | |
Stal Gorzów | 14 | 8 | 2 | 4 | 18 | 5 | 23 | +70 | |
Fogo Unia Leszno | 14 | 9 | 0 | 5 | 18 | 5 | 23 | +86 | |
Eko-Dir Włókniarz Częstochowa | 14 | 7 | 1 | 6 | 15 | 2 | 17 | -61 | |
mr Garden GKM Grudziądz | 14 | 4 | 1 | 9 | 9 | 1 | 10 | -63 | |
KS Get Well Toruń | 14 | 3 | 0 | 11 | 6 | 2 | 8 | -74 | |
ROW Rybnik | 14 | 3 | 1 | 10 | 7 | 1 | 8 | -81 |
ponadto, weryfikuje się treść protokołu z meczu objętego niniejszą decyzją weryfikacyjną, tj. ROW Rybnik-Włókniarz Vitroszlif CrossFit Częstochowa w dniu 11.06.2017 r., uwzględniając unieważnienie punktów zdobytych przez zawodnika Grigorija Łagutę (ROW Rybnik) w tym meczu.
Mając na uwadze powyższe oraz to, że zgodnie z art. 706 ust. 1 RSŻ:
Po zakończeniu rozgrywek Ekstraligi:
1) drużyna sklasyfikowana na ósmym miejscu zostaje zdegradowana z Ekstraligi i
uzyskuje prawo do uczestniczenia w rozgrywkach DM I Ligi w następnym sezonie,
2) drużyna, która zajęła siódme miejsce w Ekstralidze rozegra dwa mecze barażowe
z drużyną DM I Ligi, określoną w ust. 2 pkt 2 poniżej, z zastrzeżeniem ust. 7.
ustala się, że drużyna Get Well Toruń rozegra dwa mecze barażowe z drużyną DM I Ligi o utrzymanie się w rozgrywkach Ekstraligi, natomiast drużyna ROW Rybnik zostaje zdegradowana z rozgrywek Ekstraligi i uzyskuje prawo do uczestniczenia w rozgrywkach DM I Ligi w następnym sezonie.
Od
decyzji weryfikacyjnej przysługiwało na podstawie art. 86 RSŻ odwołanie do
Trybunału Związku złożone za pośrednictwem Ekstraliga Żużlowa sp. z o.o. w
terminie 14 dni od daty jej otrzymania i z tego prawa ROW Rybnik skorzystał.
Jednak działająca od lipca 2017 roku POLADA odrzuciła wniosek formalny
pełnomocnika Grigorija Łaguty o zawieszenie kary. Był to dziwny wniosek, bowiem
w trakcie posiedzenia tłumaczono
pełnomocnikowi zawodnika, że szkodzi swojemu klientowi, bowiem kara 2-letniej
dyskwalifikacji, biegła od 11 czerwca i przy zawieszeniu dni objęte wyłączeniem nie byłyby liczone na jej poczet. Krótko
mówiąc, Łaguta, gdyby wniosek przeszedł, nie wróciłby 12 czerwca 2019 roku,
tylko później. O ile później? Wszystko zależałoby od tego, na ile dni
rozciągnęłoby się wyłączenie.
Gdyby jednak wniosek przeszedł, zyskać mógłby ROW. Nie miałby bowiem mocy
prawnej dokument, na
którego bazie Ekstraliga Żużlowa wydała komunikat weryfikacyjny anulujący punkty
zdobyte przez Łagutę w meczu z Włókniarzem i zmieniający wynik meczu. Wniosek
ostatecznie został odrzucony i była to jak mówił Jacek
Frontczak spodziewana decyzja: "wszystkim odpowiadałem, że jestem
spokojny i życzyłem im tego samego. Nerwy były od początku kompletnie
niepotrzebne. Żadnego kamienia na sercu ani duszy na ramieniu nie miałem. Byłem
pewny, że uczciwość w sporcie powinna na samym końcu i tak zwyciężyć. Czekamy
teraz na decyzję ze strony Ekstraligi i bierzemy się do pracy". Toruński menago mimo pewności startu w barażach nie próżnował i ostatnie
tygodnie poświęcał na stworzenie planu przygotowań pod kątem meczów barażowych.
"Przyszły tydzień traktujemy bardziej w kategoriach rozruszania kości. Musimy w
najbliższym czasie regularnie eksploatować tor, żeby później nie było
zaskoczenia nawierzchnią . Dla juniorów będą też DMPJ jako element przygotowania
tej formacji. Chodzi też o odpowiedni serwis toru. Nie można tego tematu
załatwić lepiej niż poprzez jazdę. Całym zespołem będziemy jeździć w czwartek,
piątek i sobotę. Drugi dzień będzie w dalszym ciągu próbą generalną, a trzecia
sesja będzie przeznaczona dla tych, którzy będą chcieli jeszcze coś sprawdzić.
Na treningach znowu nie zabraknie ostrego ścigania i gości z zewnątrz. Jestem po
słowie z kilkoma świetnymi zawodnikami, którzy chcą się sprawdzić na
Motoarenie".
Prawda była jednak smutna bo Anioły po raz piąty miały w historii miały wystąpić
w barażach i trzeba uczciwie powiedzieć, że nie był to powód do dumy. Dla
Aniołów sezon 2017 był katastrofalny i w głównej mierze dzięki postawie
niegodnej sportowca zawodnika innej drużyny nie spadli oni bezpośrednio na
pierwszoligowy front. Tak niskiego miejsca w lidze żółto-niebiesko-biali nie
zajęli nigdy, a w historii walka o utrzymanie najczęściej ich nie dotyczyła.
Ostatni raz, gdy zajęli miejsce niższe niż piąte, miał miejsce w 2006
roku. Wówczas wskutek pogarszającej się sytuacji finansowej klubu, żużlowcy z
Broniewskiego 98 zajęli siódme miejsce w tabeli i ścigali się barażach. Jednak
wówczas pokonanie KM Ostrów odbyło się bezproblemowo.
Równie bezproblemowy przebieg miało
zwycięstwo nad ZKŻ-tem Zielona Góra w 1999 roku. Początki barażowych wojaży nie były jednak dla Aniołów tak
udane. W latach 1973 i
1975 drugoligowy wtedy Apator przegrywał batalie z
Polonią Bydgoszcz o prawo jazdy w najwyższej klasie, z tą różnicą, że drugie
podejście pomimo porażki nie zakończyło marzeń o awansie. Decyzją centrali
ówczesna I Liga została powiększona i Apator został promowany. Od tamtej pory
torunianie nigdy nie zaznali goryczy spadku z grona najlepszych drużyn w Polsce.
Sezon | Stawka | Rywal | 1 mecz | 2 mecz |
wynik dwumeczu |
1973 | awans | Bydgoszcz | 44:34 (dom) | 6:39 (wyjazd) | 50:73 |
1975 | awans | Bydgoszcz | 28:50 (wyjazd) | 46:32 (dom) | 74:82 |
1999 | utrzymanie | Zielona Góra | 50:40 (wyjazd) | 53:37 (dom) | 103:77 |
2006 | utrzymanie | Ostrów | 50:40 (wyjazd) | 58:32 (dom) | 108:72 |
Rok 2017 niestety nie zapowiadał się tak różowo jak było to przed potyczką w Ostrowem i Zieloną Górą, bowiem Get Well był autentycznie słaby i czekała go ciężka przeprawa. Szansy upatrywano w różnicy poziomów sportowych, organizacyjnych i finansowych. Choć rywal GKS Wybrzeże, był jednym z najsilniejszych i najbogatszych ośrodków na zapleczu, dodatkowo z ekstraligowymi aspiracjami, to przynajmniej na papierze dość wyraźnie odstawał od czterokrotnych mistrzów Polski i pokonanie Aniołów, byłoby niewątpliwie dużą sensacją. Nadmorski team w przeciwieństwie do Aniołów miał duże doświadczenie w barażowych potyczkach i był w tej rywalizacji rekordzistą, bowiem gdańszczanie mieli wystąpić w nich już po raz czternasty, ale nigdy dotychczas nie trafili na drużynę z miasta Kopernika.
Obie drużyny mobilizowały siły na najważniejszy pojedynek w sezonie, a sam mecz
miał wiele podtekstów.
Oto bowiem zespół gdański prowadzony był przez
wieloletniego lidera, a później niechcianego w Toruniu trenera
Mirosława
Kowalika. Dodatkowo po sezonie 2016 zbyt słabym ogniwem wydawał się
Kacper Gomólski, który przeniósł się do Gdańska, gdzie stał się jednym z liderów. W
nadmorskim składzie od dwóch lat, był też doskonale znany w Toruniu z okresu
juniorskiego
Oskar Fajfer
oraz
Marcin Turowski, który przeniósł się nad morze przed sezonem, ale
obaj zawodnicy zasiadali na ławce
kontuzjowanych i byli wykluczeni z barażowej rywalizacji do końca sezonu. Jednak Mirosław Kowalik i Kacper Gomólski mocno mobilizowali siebie
i drużynę, aby udowodnić swoją wartość na tle bardziej pożądanych w Toruniu
zawodników, trenerów, menadżerów.
Należy też dodać, że barażowa porażka Torunia ucieszyłaby wielu, bowiem można
było odnieść wrażenie, że cała żużlowa Polska była za Gdańskiem, bowiem wielu
uważało, że Toruń nie udowodnił swojej sportowej wartości na przestrzeni sezonu,
a jazda w barażach była zbiegiem okoliczności wynikającym z nieuczciwości
Grigorija Łaguty oraz przychylności byłego prezesa toruńskiego klubu, a obecnie
prezesa ekstraligi
Wojciecha Stępniewskiego. Niestety wielu zapomniało, gdy ten
sam Stepniewski podpisywał się pod nieregulaminowymi karami dla toruńskiego
zespołu przekładając ich konsekwencje na kolejne sezony. Wyraźnie też należało
podkreślić, że to nie toruńskie środowisko podało środki dopingujące
zawodnikowi, który swą nieodpowiedzialnością pogrążył drużynę, która powinna
zająć szóste, a nie ostatnie miejsce w lidze.
Obiektywnie jednak należało powiedzieć, że toruńska pewność co do wygrania
meczu barażowego, granicząca niemal z butą, nie przysparzała sympatii drużynie. W Toruniu niby szanowano przeciwników
z Gdańska, niby o swych szansach wyrażano się wyjątkowo ostrożnie, ale
jednocześnie dość głośno mówiono o spektakularnych wzmocnieniach i walce o
mistrzostwo Polski w roku 2018. Ta pewność siebie i plotki mówiące o tym, że żółto-niebiesko-białe barwy przywdzieje Max Fricke (dotychczas ROW Rybnik) oraz
Jason Doyle (w ostatnich sezonach Falubaz Zielona Góra) sprawiały, że poza
Grodem Kopernika kibice raczej dobrze nie życzyli Aniołom. Wszyscy ściskali
kciuki za drużynę Mirosława Kowalika, który wiedział, że przy absencji Grega
Hancocka i Adriana Miedzińskiego Get Well nie był tak mocny jak wydawało się
toruńskim działaczom i ze spokojem zapowiadał walkę o jak najlepszy wynik.
Pierwszą barażową potyczkę wygrali torunianie, jednak uczynili to
dopiero w czternastej odsłonie dnia, w
której to Przedpełski i Holder nie pozostawili złudzeń, pewnie pokonując Becha i
Thomsena. Na koniec gdańszczanie wyprowadzili piekielnie mocne uderzenie -
Gomólski i Batchelor wygrali 5:1, ustalając wynik spotkania na 47:43 i przed
rewanżem w Gdańsku, jeszcze wszystko było możliwe! Jednak wśród toruńskich
kibiców każdy pytał, ile można marnować szans od losu na utrzymanie ekstraligi.
Wśród Aniołów zawiedli ci którzy mieli ciągnąć wynik. Bracia Holderowie choć
zbierali punkty, byli cieniami samych siebie na tle pierwszoligowych rywali.
Paweł Przedpełski, zaczął bardzo dobrze, ale druga część zawodów była w jego
wykonaniu po prostu słaba. Jacek Frątczak wymagał znacznie więcej od zawodnika,
który był kreowany na lidera Get Well. O dwójce zawodników na pozycjach
juniorskich, nawet nie warto wspominać, bowiem ich dorobek z bonusami był
identyczny jak przyjezdnego Dominika Kossakowskiego. Po meczu można było odnieść
wrażenie, że tylko dwójka zawodników z żółto-niebiesko-białym plastronem chciała
utrzymać Toruń w ekstralidze, a byli to kontraktowani przed sezonem na rotacyjną
ławkę rezerwowych Michael Jepsen Jensen i Grzegorz Walasek. Zwłaszcza
zielonogórski wychowanek pojechał mecz sezonu i wcielił się w rolę lidera Get
Well. Nawet gdy inni przegrywał, u doświadczonego Walaska widać było wolę walki,
a dwanaście punktów mówiło samo
za siebie.
Wśród gości wszyscy poza Hubertem Łegowikiem zrobili co do nich należało, a
klasą dla ekstraligowych rywali byli Troy Batchelor, Kacper Gomólski, Dominik
Kossakowski. Australijczyk niechciany przed sezonem w ekstralidze pokazał klasę
na bardzo wymagającym torze i tym samym udowodnił, że nadal potrafi ścigać się z
rywalami. Z kolei niechciany w Toruniu Gomólski przyznał po meczu, że jechał w
kratkę, ale koniec końców wyszło znakomicie. Dwanaście punktów to wynik, który
wskazywał jasno, że był prawdziwym liderem Wybrzeża. Dzięki jego wygranej z
biegu czwartego, gdańszczanie przerwali fatalną serię trzech porażek w stosunku
1:5 i wrócili do meczu. Z kolei po Kossakowskim mało kto się spodziewał takiego
wyniku. Pięć punktów i trzy bonusy w czterech startach było świetnym rezultatem.
Wielu kibiców z Torunia liczyło, że nawet nie powalczy z juniorami gospodarzy, a
on potrafił przywieźć za plecami parę Przedpełski - Jack Holder.
Nic więc dziwnego, że tylko czteropunktowa zaliczką Aniołów sprawiała, że zespół nie mógł
czuć się bezpiecznie przed rewanżem w Gdańsku i klubowi, który jako jedyny w
historii całej ligi po awansie, nie spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej widmo
pierwszej degradacji zaglądało w oczy. Ta niecodzienna sytuacja nakręcała
spiralę ciekawości i mecz cieszył się sporym zainteresowaniem. Drużyny przystąpiły do meczu w niezmienionych składach, bowiem małe roszady
zaistniały tylko w ustawieniu par juniorskich. Na takie spotkanie gdańscy kibice
czekali od lat. Działacze Wybrzeża dawno marzyli o takiej frekwencji, na
trybunach nie można było wcisnąć nawet szpilki. Fani zgromadzeni na Stadionie
im. Zbigniewa Podleckiego liczyli na przynajmniej pięciopunktowe zwycięstwo, co
oznaczałoby sensacyjny awans do Ekstraligi i pierwszy spadek torunian po 42
latach. Okazało się, jednak że rozbudzone ambicje nad morzem to było zdecydowanie za mało
na bojowo usposobione Anioły i nadzieje gdańszczan zostały bardzo szybko rozwiane przez rywali. Pierwszy cios
zadali juniorzy, a na deskach Zdunek Wybrzeże znalazło się po tym, jak Grzegorz
Walasek i Michael Jepsen Jensen pokonali podwójnie gdańskich Duńczyków. Przewaga
Get Well w dwumeczu wzrosła do dwunastu punktów, co patrząc na dyspozycję
torunian wydawało się już nie do odrobienia.
Gospodarze starali się zniwelować straty, jednak
mieli w składzie zbyt mało armat. Pierwsze oznaki radości fanom żużlowcy z
Gdańska dali w 5. biegu, kiedy Mikkel Bech zwyciężył, a Anders Thomsen dojechał
na trzeciej pozycji. To jednak bardziej objeżdżeni w rywalizacji o stawce goście
pokazali, że mają wiele argumentów. Kiedy siódmy wyścig wygrał znakomity tego
dnia Chris Holder, na tablicy wyników widniał już rezultat 16:26, w dwumeczu
było 73:59 dla torunian. W kolejnych biegach zawodzili Anders Thomsen i Troy
Batchelor. Obaj dołożyli do dorobku zespołu dużo mniej punktów, niż się
spodziewano. Thomsenowi, zaufano do tego stopni, że wystawiono go pod trudnym
numerem 12, zakładając, że sobie poradzi. Zapewne gdyby wspomniana dwójka
pojechała na takim poziomie jak Kacper Gomólski, mecz potoczyłby się inaczej.
Z kolei żużlowcy z Torunia jechali tak, jak
kibice z tego miasta życzyliby sobie przez cały sezon. Szybki był Grzegorz
Walasek, a dla Michaela Jepsena Jensena nie było straconych pozycji. To oni
pociągnęli w Gdańsku wynik Get Well Toruń, prowadząc swoją drużynę do awansu.
Walasek mimo swoich lat w kolejnym meczu barażowym pokazał, że można na niego
liczyć. Zupełnie przyćmił Chrisa Holdera, u którego można postawić mały minus.
Australijczyk, podobnie jak w całym sezonie, jechał nierówno. Zawodnikowi z
takim nazwiskiem nie powinny się przytrafić dwa zera.
Po dwunastym wyścigu drużyna z Ekstraligi
zapewniła sobie byt w najwyższej lidze świata. Szesnaście punktów różnicy w
Gdańsku i dwadzieścia w dwumeczu, to był nokaut. Torunianie nie musieli śrubować
wyniku i spokojnie zwyciężyli w Gdańsku 50:40. Niedzielne spotkanie pokazało, że
różnice między ligami są znaczne i ubiegłotygodniowy wyrównany mecz był bardziej
wpadką Get Well, niż pokazem sił Zdunek Wybrzeża. Gdańszczan czeka teraz kolejny
sezon w Nice 1 Lidze Żużlowej.
Podsumowując barażowy dwumecz, można było
odnieść wrażenie, że toruński zespół zgubił grzech sportowej pychy, w którym
myśleli, że bez problemu uporają się z pierwszoligowym wicemistrzem. Niestety
ten sam grzech zgubił gdańszczan, którzy po nikłej czteropunktowej porażce
myśleli, że mecz na własnym torze będzie spacerkiem. Niestety jak się miało
okazać po spotkaniu mecz miał mieć swój dalszy ciąg, bowiem na konferencji
prasowej wyszły na jaw pewne fakty podane przez gdańskiego prezesa Tadeusza
Zdunka, a które to miała wyjaśnić prokuratura: "Na
pewno nie jestem w pozytywnym nastroju. Trzy lata budowaliśmy drużynę, a pewni
ludzie nam to zakłócili. Naszym największym atutem była atmosfera, której teraz
nie ma. Nie wiadomo, czy uda się to odbudować. Niestety przed zawodami atmosfera
nie była sportowa. Naszym zawodnikom składano dziwne propozycje. Już w niedzielę
podczas meczu było widać, że jeden do drugiego ma mnóstwo podejrzeń. Właśnie
atmosfera była naszym największym atutem, teraz wszystko zostało zniszczone. To
mocno zniechęca, bo budowaliśmy młody, perspektywiczny zespół po to, by osiągać
z nim sukcesy. Wszystko ujawnimy w poniedziałek, bowiem mamy 15 minutowe
nagranie rozmowy z propozycją korupcyjną.
W każdym środowisku są tacy co biorą i tacy, co są uczciwi i mają kręgosłup
moralny. Rozmawiałem z tym zawodnikiem i zgodziliśmy się co do jednego - do
końca kariery miałby łatkę oszusta. Jak ktoś raz weźmie łapówkę, wszyscy myślą,
że bierze zawsze".
I tak jak powiedział prezes GKS-u się stało.
Materiały dowodowe, mające znamiona korupcji zostały przekazane do prokuratury,
a gdański klub wydał oświadczenie:
"Szanowni Państwo,
W pierwszej kolejności pragniemy podziękować Państwu za tak liczne przybycie na
wczorajszy mecz. Wiara oraz siła, którą daliście Państwo zawodnikom były ogromne
i wierzymy, że nasz stadion może tak wyglądać podczas każdych zawodów ligowych
rozgrywanych w Gdańsku. Niestety, przeciwnik okazał się lepszy. Z tego miejsca
pragniemy pogratulować drużynie toruńskiej zwycięstwa i utrzymania w PGE
Ekstralidze.
Na tym zdaniu powinniśmy zakończyć, jednakże w minionym tygodniu miały miejsce
wydarzenia, które nie powinny się zdarzać w sporcie i o których zmuszeni
jesteśmy Państwa poinformować. W środę jednemu z zawodników zespołu Zdunek
Wybrzeże Gdańsk została przedstawiona propozycja gratyfikacji finansowej oraz
kontraktu w zespole na sezon 2018 w zamian za słabą postawę podczas meczu
barażowego. Zawodnik propozycję odrzucił oraz natychmiast poinformował o
zaistniałej sytuacji zarząd GKŻ Wybrzeże. Dzień później propozycja została
ponowiona, a zawodnikowi zaproponowano wyższą gratyfikację niż w środę. Oferta
ponownie została odrzucona. Na prośbę zawodnika Zarząd klubu wstrzymał się z
wszelkimi działaniami w tej sprawie do wczoraj. Naszą intencją było zapewnienie
zawodnikom maksymalnego komfortu psychicznego do niedzielnych zawodów. W
niedzielę rano podczas wspólnego śniadania pozostali zawodnicy Zdunek Wybrzeże
zostali poinformowani o złożonej propozycji i wszyscy jednoznacznie zaprzeczyli,
by przyjęli jakiekolwiek oferty tego typu.
Podsumowując pragniemy podkreślić, iż nie mamy żadnych podstaw by twierdzić, że
którykolwiek z zawodników Zdunek Wybrzeże Gdańsk zaprezentował w niedzielnych
zawodach niesportową postawę, a zespół z Torunia zwyciężył w barażowej
rywalizacji w sposób nieuczciwy. Co więcej wierzymy, że wszystko odbyło się w
sportowej walce. Jednakże posiadamy niezaprzeczalne, twarde dowody, że
propozycja korupcyjna została złożona co najmniej jednemu z naszych zawodników i
w naszej opinii jest to sytuacja absolutnie niedopuszczalna i patologiczna. Mamy
też podstawy sądzić, że ta sytuacja negatywnie wpłynęła na atmosferę w naszym
zespole oraz przygotowanie psychiczne zawodników do meczu. Sprawa wraz z
materiałem dowodowym została przekazana policji oraz zostanie dziś przekazana do
władz Polskiego Związku Motorowego i PGE Ekstraligi. Wierzymy, że
przedstawiciele związku dołożą wszelkich starań, by odpowiednio ukarać sprawców,
a sport żużlowy pozostanie wolny od korupcji i niesportowych postaw."
Działacze gdańskiego klubu nie chcą szerzej komentować sprawy i nie będą w
najbliższym czasie odpowiadać na żadne pytania dotyczące sytuacji. Sprawą zajęły
się już właściwe organy.
Stanowisko w sprawie zajął też Klub Sportowy
Toruń
"W związku z ostatnimi wydarzeniami oraz doniesieniami prasowymi dotyczącymi
próby wpłynięcia na postawę jednego z zawodników gdańskiego klubu żużlowego
przed wczorajszym spotkaniem barażowym, Klub Sportowy Toruń S.A. pragnie
poinformować, że nie jest stroną w sprawie i nie ma nic wspólnego z zaistniałą
sytuacją. Od początku #GramyFair i jesteśmy przekonani, że wszczęte postępowanie
w pełni to potwierdzi.
Jednocześnie Zarząd KS Toruń pragnie podziękować GKŻ Wybrzeże Gdańsk za sportową
rywalizację oraz emocje jakich w obu spotkaniach nie brakowało, a także kibicom
oraz sponsorom "Aniołów" za wsparcie i wspaniały doping oraz jedność w trudnych
chwilach. DO KOŃCA RAZEM!
Zarząd KS Toruń".
Sprawę jednak nie jednoznacznie komentowali
prawnicy:
Jerzy Synowiec - prawnik, były prezes klubu z Gorzowa - Sytuacja jest
niezręczna, bo takie wydarzenie z pewnością nie powinno mieć miejsca przed tak
ważnym meczem. Do ukarania Get Well droga jest jednak daleka. Tu trzeba
udowodnić, że zleceniodawca działał w porozumieniu z toruńskim klubem. Na razie
możemy domniemywać, że mamy do czynienia z człowiekiem, który mógł mieć złe
intencje i chciał psychicznie wpłynąć na zawodnika. Ekstraliga Żużlowa nie może
akceptować takich sytuacji. Z drugiej strony ciężko będzie z tym cokolwiek
zrobić. Każdy może zadzwonić do zawodnika i próbować mu robić wodę z mózgu. Tego
nie opanujemy. Tak się zastanawiam, czy w tym przypadku nie mieliśmy do
czynienia z prowokacją. Ktoś życzliwy Get Well mógł coś takiego zaplanować.
Drugiej strony, przy dzisiejszym zaawansowaniu technicznym, łatwo da się
ustalić, czy były jakieś powiązania między sponsorem i klubem. Szczegółów wciąż
nie znamy, ale mam wrażenie, że to, co się stało, to bąk puszczony w kierunku
Ekstraligi Żużlowej. Wydaje mi się jednak, że poza nieprzyjemnym zapachem, nic z
tego nie będzie. Przynajmniej na płaszczyźnie prawnej.
Przemysław Nasiukiewicz - radca prawny i specjalista z zakresu prawa sportowego - kluczowe są zapisy znajdujące się w Przepisach dyscyplinarnych sportu żużlowego. Sponsora klubu zgodnie ze słowniczkiem regulaminów sportu żużlowego na 2017 rok jak najbardziej możemy uznać za taką osobę, bo zawierając umowę sponsorską sponsor pozostaje z klubem w bliskim stosunku prawnym, w stosunkach gospodarczych, a także - w części relacji - w bliskich stosunkach faktycznych. Jeżeli materiały dowodowe, które w tej chwili są w posiadaniu policji, potwierdzą złożenie przez jednego ze sponsorów toruńskiego klubu propozycji korupcyjnej, Get Well może mieć bardzo duże problemy. Za tego typu działanie przepisy przewidują rygorystyczne sankcje, jak na przykład przeniesienie drużyny do niższej klasy rozgrywkowej, dyskwalifikację dla klubu czy karę pieniężna do 5000000 zł.
Sławomir Kryjom - były menedżer z Torunia - Tor znacznie różnił się od tego, jaki gdańszczanie mieli w poprzednich, udanych meczach. Było bardziej twardo niż zwykle. Wystarczyło posłuchać wypowiedzi zawodników. Gomólski mówił, że poszedł o dwa zęby niżej niż zwykle. Moim zdaniem, to właśnie tor był największym problemem Wybrzeża w rewanżu z Get Well. A czy korupcyjna oferta mogła wpłynąć na żużlowców? Osobiście nie wierzę w to, że Kacper, po tym, co przeszedł w Get Well, miałby oddać Toruniowi mecz. Zasadniczo sytuacja jest dla mnie bardzo dziwna. Trudno jest mi zrozumieć, dlaczego Wybrzeże, mając wiedzę o korupcyjnej propozycji, trzymało wszystko w tajemnicy i ujawniło całą prawdę dopiero po meczu. Nie pojmuję też, jak prezes Tadeusz Zdunek może wytaczać ciężkie działa, nie zapoznając się z zapisem nagrania, gdzie podobno padły jakieś propozycje. Ja bym nie powiedział czegoś takiego, nie słysząc materiału. Poza wszystkim jeszcze może być i tak, że Get Well będzie się domagał przeprosin. Naruszono dobre imię klubu, bo jednak w świat poszedł konkretny przekaz medialny. Rzucenie hasła o dziwnych propozycjach położyło się cieniem na toruńskiej ekipie. Na szczęście są wyspecjalizowane organy, które pewnie w miarę szybko ustalą, jaka jest prawda. Dla mnie jest oczywiste, że trzeba dowieść, iż człowiek składający ofertę działał w imieniu klubu.
Po tych komentarzach wszyscy zachodzili w
głowę jak mogło dojść do takie sytuacji. Osobą, która składała żużlowcowi
niezgodną z prawem propozycję, miał być przedstawiciel sponsora klubu zarówno z
Torunia jaki i Gniezna, z także żużlowca gdańskiego Wybrzeża. Szybko udało się
ustalić, że zawodnikiem, który nie przyjął korzyści majątkowej w zamian za
niesportową postawę, był Kacper Gomólski. Niestety sponsor zawodnika, który
składał propozycję, milczał. Ale już po dwóch dniach policjanci z gdańskiej
komendy wojewódzkiej zajmujący się zwalczaniem korupcji zatrzymali zgodnie z
procedurą na 48 godzin czterdziestoletniego mężczyznę podejrzewanego o próbę
wręczenia znacznej kwoty pieniędzy w zamian za symulowanie defektu silnika lub
celowe wywrócenie się w trakcie meczu żużlowego. Funkcjonariusze informowali, że
sprawa ma charakter rozwojowy, a ze względu na dobro śledztwa nie ujawniono
personaliów osób zamieszanych w całe zdarzeni. Funkcjonariusze przypominali też
o klauzuli niekaralności, w myśl której "Nie podlegał karze sprawca jeżeli
korzyść majątkowa lub osobista albo ich obietnica zostały przyjęte, a sprawca
zawiadomił o tym fakcie organ powołany do ścigania przestępstw i ujawnił
wszystkie istotne okoliczności przestępstwa, zanim organ ten o nim się
dowiedział".
Śledztwo w sprawie zostało zainicjowane materiałami zebranymi przez
funkcjonariuszy Wydziału do Walki z Korupcją Komendy Wojewódzkiej Policji w
Gdańsku. W wyniku wstępnego śledztwa ustalono, że przed mającym odbyć się 8
października 2017 roku meczem branżowym pomiędzy gdańskim i toruńskim klubem
żużlowym, jednemu z zawodników klubu gdańskiego została złożona obietnica
udzielenia korzyści majątkowej oraz osobistej. W zamian za nieuczciwe
zachowanie, mogące mieć wpływ na przebieg i wynik meczu. Miał otrzymać 100
tysięcy złotych oraz kontrakt z klubem toruńskim. Na polecenie prokuratora, 10
października 2017 roku w godzinach wieczornych zatrzymana została pierwsza osoba,
która złożyła obszerne wyjaśnienia. Informacje udzielone przez śledczych
potwierdziły, że była to osobą, która sponsorowała kluby i zawodników w sezonie
2017. Prokurator podjął decyzje o skierowaniu do sądu wniosku o tymczasowe
aresztowanie podejrzanego, a zarzucane mu przestępstwo zagrożone było karą do 8
lat pozbawienia wolności. Zatrzymany opuścił jednak areszt po wpłaceniu kaucji.
W kolejnych dniach zatrzymano drugiego z podejrzanych, który polecił pierwszej
osobie, złoży obietnicę korzyści majątkowej w zamian za nieuczciwe zachowanie,
mogące mieć wpływ na przebieg i wynik meczu. Osobie tej groziło również 8 lat
więzienia za czyn z art. 18 § 2 k.k. w zw. z art. 46 ust 2 ustawy o sporcie.
Podejrzany przyznał się do popełnienia zarzuconego mu czynu i złożył obszerne
wyjaśnienia. Prokuratur zastosował wobec niego środki zapobiegawcze w postaci
poręczenia majątkowego w kwocie 200 tysięcy złotych oraz zakaz opuszczania
kraju. Na podstawie tych zatrzymań można było uznać, że sprawa miała charakter
rozwojowy, jednak z uwagi na to, że nie pojawiły się zarzuty względem klubu,
należało uznać, że osoby zarządzające toruńskim klubem nie miały nic wspólnego z działaniem
osób trzecich.
Sprawą zajęła się też Komisja Orzekająca
Ligi, ale należało pamiętać, że hipotetycznie wywołany skandal korupcyjny w meczu
barażowym, który wypłynął na światło
dzienne, nie był odosobnionym przypadkiem w sporcie, a także w
środowisku żużlowym. Oto bowiem w 2007 roku Marcin G., syn sponsora klubu KM
Ostrów, zaproponował 100 tysięcy Matejowi Ferjanowi ze Stali Gorzów. KM
rywalizował ze Stalą o awans do Ekstraligi. Zawodnik okazał się lojalny wobec
gorzowskiego klubu i o wszystkim opowiedział. Klub z Ostrowa został ukarany
odjęciem 7 punktów na starcie kolejnego sezonu i musiał zapłacić 400 tysięcy
złotych grzywny. Sąd ukarał Marcina G. karą więzienia na 6 miesięcy w
zawieszeniu na 3 lata. Wcześniej wyroki mieli też prezes i trener klubu oraz
ojciec Marcina G., ale ostatecznie wszystkich uniewinniono.
Jednak pierwszym głośnym przypadkiem korupcji było zabranie tytułu mistrza
Polski Unii Leszno. W ostatnim meczu sezonu 1984 Unia jechała ze Stalą w
Rzeszowie. Po 11 biegu lesznianie prowadzili 41:25. Cztery ostatnie wyścigi Stal
wygrała po 5:1 i mecz zakończył się remisem, który w sytuacji Unii niczego nie
zmieniał, ale Stali dał utrzymanie. Kosztem Polonii Bydgoszcz. Rozpętała się
afera, bo to był milicyjny klub.
Dziwne rzeczy działy się też w sezonie 1994. Wojciech Żabiałowicz, trener
Apatora Toruń, po sensacyjnej porażce swojej drużyny z Motorem Lublin mówił, że
to hańba. Toruńscy kibice krzyczeli, że zawodnicy sprzedali mecz. Jeden z
żużlowców Motoru, który wygrywając, utrzymał się w lidze, mówił później, że po
spotkaniu zawodnicy obu drużyn spotkali się pod wspólnym prysznicem i stojąc na
golasa, dokonali transakcji. Byli zawodnicy Apatora utrzymują, jednak do
dzisiaj, że to zdarzenie w ogóle nie miało miejsca.
Starsi działacze z Leszna pamiętali też historię pewnego żużlowego arbitra,
którego ścigał komornik. Unia dostała nawet pismo, żeby jego diety słać na konto
wskazane przez ściągającego długi urzędnika. Jakiś czas później ten sam komornik
napisał, że sędzia wpłacił 200 tysięcy i postępowanie wobec niego zostało
umorzone. To działo się przed meczem lesznian z drużyną, która bardzo
potrzebowała punktów. Prowadził je właśnie ów arbiter. Ponoć był strasznie
nadgorliwy i pilnował, żeby gościom włos z głowy nie spadł.
W przeszłości kaperowano jednak również w bardziej "wyrafinowany" sposób. Swego
czasu Greg Hancock spóźnił się na samolot przed meczem WTS-u Wrocław z Unią w
Tarnowie. Drużyny walczyły o złoto. Absencja Amerykanina, sprawiła, że WTS
przegrał. Hancockowi do dziś to w klubie pamiętają. Jest nawet na krótkiej
czarnej liście z nazwiskami zawodników, których klub już nigdy więcej nie
zatrudni. Wrocławianie zrobili małe śledztwo i przekonywali, że spóźnienie nie
było przypadkowe. Nikt nikogo jednak za rękę nie złapał.
Całkiem niedawno Polskę obiegła wiadomość, że w jednym ze spotkań były podchody
pod mechaników, którym oferowano korzyści w zamian za uszkodzenie motocykli ich
pracodawców. Klub, którego mechanicy dostali propozycję, zdecydował jednak, że
nie będzie nagłaśniał sprawy. Nie było żadnych dowodów - nagrań czy
czegokolwiek.
Po 2000 roku coraz większym problemem speedway’a były też zakłady bukmacherskie.
Wystarczy wspomnieć historię o dwóch barczystych mężczyznach z dużym karkiem,
którzy odwiedzili żonę jednego z zawodników i położyli 10 tysięcy na stół,
mówiąc, ile punktów ma zdobyć jej mąż w najbliższym meczu. Zaznaczyli, że nie
chcieliby wracać po pieniądze. Zawodnik powiedział o wszystkim klubowi i
zasymulował kontuzję na ostatnim treningu przed spotkaniem, w którym ostatecznie
nie pojechał. Sporo jest jednak i takich historii, że żużlowcy po niektórych
meczach, choć jechali słabo, zarabiają więcej niż w spotkaniach, w których
zdobyliby blisko kompletu punktów. To mogło dawać do myślenia.
Oby afera rozpętana przez prezesa gdańskiego klubu Tadeusza Zdunka nie odbiła
się czkawką, gdańskiej ekipie, a jeśli faktycznie doszło do propozycji
korupcyjnej konsekwencje powinny być bolesne dla nieuczciwych ludzi i klubów
zaangażowanych w ten proceder.
Wracając jednak do barażowego wątku
korupcyjnego z roku 2017 prokuratura szybko wyjaśniała kolejne wątki i po zeznaniach sponsora, który składał ofertę
korupcyjną, wyraził on wolę dobrowolnego poddania się karze, sprawa była bliska
rozwiązania. Wszystkich jednak dziwił nieco inny ton sprawy, bowiem bilingi
nie potwierdzały wersji przedstawianej przez Wybrzeże, jakoby
sponsor miał dzwonić do kilku zawodników gdańskiego klubu z ofertą. Zresztą do Gomólskiego,
który wyjawił całą sprawę, również nie dzwonił. Panowie spotkali się w domu u zawodnika
i z zeznań
sponsora wynikało, że żużlowiec miał narzekać na Get Well i byłego menedżera Jacka Gajewskiego. Miał pretensje o to, że był
odstawiany od biegów, że nie dostawał szansy i zarzekał się, że już nigdy nie będzie jeździł
w toruńskim klubie.
Propozycja korupcyjna jednak w trakcie rozmowy padła i po jej złożeniu zawodnik miał powiedzieć, żeby sponsor przyjechał
na drugi dzień, bo on musi to przemyśleć. Oskarżony powiedział, że Gomólski o
rozmowie z nim poinformował swojego menedżera Krystiana Plecha.
Druga rozmowa również odbyła się w domu zawodnika. Sponsor, zeznając,
stwierdził, że Gomólski położył swój telefon komórkowy na ławie. Widząc to,
zaśmiał się i zapytał Kacpra: "Czy chcesz mnie nagrać". W rozmowie z prokuraturą
oskarżony stwierdził, że coś mu w trakcie tego drugiego spotkania nie pasowało.
Gomólski miał zmienić ton. Nie wypowiadał się już tak ostro i kategorycznie na
temat Wybrzeża, jak poprzedniego dnia. W trakcie pierwszej rozmowy miał narzekać
na poślizgi w wypłatach. Przy okazji drugiej pogawędki chwalił prezesa Zdunka.
Konwersacja miała zostać nagrana na telefon Jacka Gomólskiego, taty Kacpra,
który został schowany pod kanapę.
Prokuratura usłyszała jednak od oskarżonego, że korupcyjna oferta została
złożona, ale ostatecznie nie została wcielona w życie, bowiem zawodnik jej nie
przyjął, a z
innymi zawodnikami Wybrzeża sponsor się nie kontaktował.
Zatem na rozwój wydarzeń wszyscy musieli poczekać, aż dziesięć miesięcy, bo
wyroki w sprawie zapadły w sierpniu 2018 roku i Katarzyna Błaszczak z biura
prasowego poznańskiego Sądu Okręgowego poinformowała, że:
Karol K. usłyszał wyrok 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa
lata oraz grzywny w wysokości 60 tys. zł. Z kolei Mariusz W. usłyszał wyrok 10
miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na rok oraz grzywny w wysokości 100
tys. zł
Wyroku toruński klub nie komentował, natomiast prezes gdańskiego klubu Tadeusz
Zdunek tak podsumował finał całej sprawy: "Tu nie było żadnych wątpliwości od
samego początku. Gdański klub poniósł wobec propozycji korupcyjnej wiele strat
moralnych. Wielu kibiców zraziło się do tego sportu, po ujawnieniu afery,
oburzeni sponsorzy niemal nieustannie zgłaszali się do klubu, gdyż myśleli że
żużel to czysty sport. Być może Wybrzeże będzie wnosiło do sądu o
zadośćuczynienie winnych za straty finansowe i moralne musimy to jeszcze
skonsultować z prawnikami. Jak szanse na wygraną byłyby niewielkie, to nie ma
sensu wchodzić w batalię sądową. Na pewno to rozpatrzymy, jako drużyna i jako
klub zostaliśmy przez tę sytuację rozbici. Pozostaje tylko jeszcze jedno
pytanie. Czy ktokolwiek uwierzy w to, że dwaj panowie wrócili sobie spokojnie do
domów po meczu, a następnie wyjęli własne pieniądze, po czym poszli sami od
siebie do jednego zawodnika, by odpuścił mecz? Ukarani są żołnierze, pionki.
Takie jest moje zdanie. Nie wierzę, że to prywatna inicjatywa sponsorów. Tu nie
chodzi o wysokość kar, które są kwestią drugorzędną, a o fakt, że zyskaliśmy
przekonanie, że coś takiego w żużlu istnieje. Ja nie lubię żadnych afer, jednak
musieliśmy poinformować opinię publiczną oraz odpowiednie organy, bo takie
propozycje nie mogą mieć miejsca. Dla mnie liczy się sport, walka na torze
pomiędzy zawodnikami i drużynami, a nie przekupywanie innych i układy. To zabija
ideę sportu, w jaki wierzyłem przez lata. W piłce nożnej też byłem przekonany,
że wszystko dzieje się na boisku, a następnie wybuchła afera związana z tzw.
Fryzjerem i ustawianiem spotkań. Przed sezonem było wiadomo kto będzie mistrzem,
a kto spadnie. Nie chcę, by podobnie było w żużlu".
Z kolei w roku 2019 ostateczny werdykt wydała komisja orzekająca ekstraligi,
która oceniła, że sponsorzy nie działali na zlecenie lub w porozumieniu z
klubem Get Well Toruń. Uznano więc, że proceder wynikał z indywidualnej
inicjatywy skazanych oraz, że nie ujawniono dowodów mających świadczyć o
zaangażowaniu w sprawę działaczy lub pracowników klubu z Torunia. Zatem,
indywidualne sądowe ukaranie sponsorów było wystarczające, bowiem przepisy
dyscyplinarne ich nie obowiązywały, ponieważ byli oni osobami, które nie
organizują, ani nie uczestniczą w zawodach sportowych, a toruński klub nie miał
nic wspólnego z korupcyjnym procederem.
Po sezonie
9 października poznaliśmy żużlowych bohaterów sezonu 2017 w PGE Ekstralidze.
Kapituła Gali PGE Ekstraligi, złożona z dziennikarzy sportowych (Adam Malecki,
Mateusz Puka, Tomasz Dryła i Dariusz Ostafiński) i eksperta żużlowego, byłego
zawodnika Krzysztofa Cegielskiego, ogłosiła nominowanych do nagród w pięciu
kategoriach, a na swoich faworytów kibice mogli głosować na stronie internetowej
speedwayekstraliga.pl od 3 do 25 września. Ogółem oddano tam ponad 100 tys.
głosów, a kibice uznali, że laureatami pierwszych miejsc w pięciu kategoriach
zostali: Bartosz Zmarzlik (najlepszy polski zawodnik), Artiom Łaguta (najlepszy
zawodnik zagraniczny), Maksym Drabik (najlepszy junior), Kacper Woryna
(niespodzianka sezonu) i Rafał Dobrucki (najlepszy trener/menedżer).
Podczas Gali poznaliśmy także Najlepszą Drużynę Sezonu, którą automatycznie
został Drużynowy Mistrz Polski 2017 - Unia Leszno oraz Wyścig Sezonu - za
który nagrodę przyznaną przez Kapitułę odebrał Patryk Dudek, żużlowiec
z Zielonej Góry.
Zwycięzcy głosowań zostali uhonorowani "Szczakielami" - statuetkami nazwanymi
tak na cześć Jerzego Szczakiela, pierwszego polskiego Indywidualnego Mistrza
Świata na żużlu, który tytuł wywalczył w 1973 roku, w Chorzowie.
Przyznano ponadto nagrodę specjalną - "Złotego Szczakiela". Za heroiczny powrót
na tor po ciężkiej kontuzji odniesionej w 2015 roku podczas półfinału
Drużynowego Pucharu Świata w Gnieźnie, odebrał ją Jarosław Hampel, reprezentant
ZKŻ-tu Zielona Góra, który w sezonie 2017 okazał się szósty
zawodnikiem Ekstraligi pod względem średniej biegopunktowej.
Podczas gali ogłoszono również rozpoczęcie zorganizowanej pomocy dla Tomasza
Golloba - najlepszego polskiego żużlowca w historii tej dyscypliny, a w 2016
roku zawodnika 10-lecia Ekstraligi Żużlowej.
Tak jak szeroko opisano na początku sezonu
23 kwietnia 2017 roku Tomasz Gollob uległ poważnemu wypadkowi podczas zawodów
motocrossowych w Chełmnie. Jego trudna sytuacja zdrowotna wymagała kosztownej
rehabilitacji, a całe
środowisko żużlowe mocno trzymało kciuki za mistrza świata z 2010 roku. Formalnym
operatorem akcji został Polski Związek Motorowy, ale inicjatorem była Ekstraliga.
Osoby chcące wspomóc mistrza mogły wpłacać datki na konto Fundacji PZM:
BZ WBK 24 1090 2590 0000 0001 3520 7574 z dopiskiem "Pomoc dla Tomasza Golloba".
WYNIKI GŁOSOWANIA KIBICÓW:
NAJLEPSZY
POLSKI ZAWODNIK SEZONU 2017 Bartosz Zmarzlik (Gorzów) - 37,09% głosów Maciej Janowski (Wrocław) - 29,06% Jarosław Hampel (Zielona Góra) - 18,47% Rune Holta (Częstochowa) - 11,22% Piotr Protasiewicz (Zielona Góra) - 4,16%
NAJLEPSZY
ZAWODNIK ZAGRANICZNY SEZONU 2017
NAJLEPSZY
JUNIOR SEZONU 2017
NAJLEPSZY
TRENER/MENEDŻER SEZONU 2017
NIESPODZIANKA
SEZONU 2017
NAGRODY
KAPITUŁY GALI PGE EKSTRALIGI: |
Po zakończeniu rozgrywek w sezonie 2016
Główna Komisja Sportu Żużlowego
zdecydowała się o zmianie formuły zmagań zespołowych juniorów.
W miejsce
Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski oraz
Ligi Juniorów powołano
Drużynowe Mistrzostwa Polski Juniorów. Dzięki temu zawodnicy mieli więcej
okazji do startów, a tym samym podnoszenia swoich umiejętności.
O młodzieżowe mistrzostwo walczyły wszystkie zespoły zgłoszone do zmagań
ligowych, w tym występujący gościnne w lidze polskiej, łotewski Lokomotiv
Daugavpils, a drużynę tworzyło trzech zawodników oraz rezerwowy.
W pierwszym roku rywalizacji zespoły
zostały podzielone na trzy grupy eliminacyjne, z których do półfinałów awans
uzyskały cztery najlepsze drużyny oraz dwie najlepsze drużyny z piątych miejsc.
Drużyny, które zostały sklasyfikowane na miejscach 1-7 w części półfinałowej
awansowały do finału. W zawodach rund eliminacyjnych i półfinałowych, drużyny
otrzymywały tzw.\małe punkty i duże punkty meczowe: I m - 6 pkt, II m - 5 pkt,
III m - 4 pkt, IV m - 3 pkt, V m - 2 pkt, VI m - 1 pkt, VII m - 0 pkt.
Końcowa klasyfikacja w eliminacjach, półfinałach i finale DMPJ była ustalona
poprzez uszeregowanie drużyn według liczby zdobytych przez nie punktów dużych i
małych.
Prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski tak komentował te zmiany: Takich kroków potrzebujemy. Wprowadziliśmy nowe regulacje dotyczące szkolenia i tego tematu nikt nie zamierza odpuścić. Ten proces musi ruszyć, bo w przeciwnym razie dyscyplina nie będzie się rozwijać. Powołaliśmy DMPJ, bowiem różnica pomiędzy osiemnastolatkiem z Gorzowa i Krosna wcale nie musi być, aż tak widoczna. Zależy nam na tym, żeby dochodziło do takiej rywalizacji. Drużyny będą początkowo składać się z trzech zawodników, ale w ciągu sześciu lat planujemy rozgrywać normalne dwumecze. Takie samo stanowisko mają w tej sprawie Piotr Szymański i GKSŻ. Jest to również wniosek Zespołu Ekspertów.
ELIMINACJE Grupa B |
PÓŁFINAŁY runda I Grupa 2 |
PÓŁFINAŁY runda II Grupa 2 |
|||||||||||||||||||||||||
Zespół |
Suma zespołu |
16.05 CZE |
17.05 GDA |
23.05 BYD |
31.05 GNI |
06.06 przeł 12.06 GRU |
07.06 TOR |
13.06 POZ |
14.06 PIŁA |
Zespół |
Suma zespołu |
11.07 TAR |
13.07 RZE |
18.07 TOR |
19.07 GDA |
26.07 przeł 03.08 GOR |
01.08 Z.G. |
02.08 GNI |
Zespół |
Suma zespołu |
08.08 TAR |
09.08 CZE |
17.08 TOR |
21.08 ŁÓD |
22.08 LES |
23.08 Z.G. |
29.08 RYB |
Toruń |
35,5 +178 |
21 | 28 | 29 | 19 | 23 | 30 | - | 28 |
Toruń |
42 +180 |
23 | 26 | 28 | 24 | 27 | 25 | 27 |
Toruń |
35,5 +149 |
17 | 24 | 25 | 16 | 19 | 22 | 26 |
Grudziądz |
35 +166 |
22 | 26 | 20 | 22 | 27 | - | 26 | 23 |
Gorzów |
33,5 +152 |
22 | 19 | 20 | 21 | 26 | 22 | 22 |
Leszno |
28,5 +142 |
27 | 21 | 20 | 8 | 24 | 26 | 16 |
Częstochowa |
32,5 +160 |
26 | - | 27 | 23 | 20 | 22 | 22 | 20 |
Gdańsk |
18 +120 |
19 | 14 | 11 | 19 | 20 | 17 | 20 |
Częstochowa |
23,5 +124 |
12 | 23 | 15 | 13 | 23 | 20 | 18 |
Gdańsk |
27,5 +147 |
19 | 23 | - | 24 | 17 | 22 | 25 | 17 |
Z. Góra |
17 +123 |
12 | 13 | 19 | 18 | 20 | 22 | 19 |
Z. Góra |
22,5 +124 |
23 | 21 | 17 | 14 | 15 | 21 | 13 |
Gniezno |
17,5 +120 |
18 | 14 | 18 | 19 | - | 19 | 20 | 12 |
Rzeszów |
16 +108 |
15 | 21 | 17 | 19 | 12 | 13 | 11 |
Łódź |
21 +123 |
16 | 16 | 21 | 15 | 19 | 19 | 17 |
Bydgoszcz |
14 +89 |
12 | 10 | 10 | - | 18 | 13 | 12 | 14 |
Tarnów |
13 +104 |
21 | 16 | 13 | 16 | 13 | 13 | 12 |
Tarnów |
9,5 +90 |
18 | 9 | 13 | 9 | 14 | 12 | 15 |
Piła |
3 +35 |
- | 9 n.klas. |
8 n.klas. |
5 n.klas. |
10 | 12 | 10 | 3 |
Gniezno |
7,5 +66 |
13 | 16 | 15 | 8 |
5 n.klas |
14 | 15 n.klas |
Rybnik |
8,5 +85 |
13 | 9 | 11 | 14 | 12 | 6 | 20 |
Poznań |
0 - |
7 n.klas. |
8 n.klas. |
4 n.klas. |
6 n.klas. |
6 n.klas. |
4 n.klas. |
7 n.klas. |
- |
kolejność po dwóch rundach półfinałowych |
Finał 26 września 2017 Toruń |
|||||||
miejsce | Zespół |
Punkty duże |
Punkty małe |
miejsce | Zespół |
Punkty duże |
Punkty małe |
|
1 |
Toruń |
77,5 | 329 | 1 |
Częstochowa |
6 | +23 | |
2 |
Gorzów |
66,5 | 304 | |||||
3 |
Leszno |
66,5 | 296 | 2 |
Wrocław |
5 | +22 | |
4 |
Wrocław |
58 | 285 | |||||
5 |
Częstochowa |
52 | 257 | 3 |
Toruń |
4 | +21 | |
6 |
Gdańsk |
41 | 245 | |||||
7 |
Grudziądz |
40,5 | 236 | 4 |
Leszno |
3 | +19 | |
8 |
Z. Góra |
39,5 | 248 | |||||
9 |
Daugavpils |
39,5 | 240 | 5 |
Gdańsk |
2 | +17 | |
10 |
Łódź |
28,5 | 198 | |||||
11 |
Rzeszów |
27,5 | 214 | 6 |
Gorzów |
1 | +16 | |
12 |
Tarnów |
22,5 | 194 | |||||
13 |
Gniezno |
15 | 156 | 7 |
Grudziądz |
0 | +7 | |
14 |
Rybnik |
13,5 | 167 |
Indywidualne Mistrzostwa Świata - Grand Prix | ||
Indywidualne Mistrzostwa Europy | ||
Drużynowy Puchar Świata | torunianie nie byli powołani do kadry narodowej | |
Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów | ||
Speedway Best Pairs | ||
Nice Cup | ||
Mistrzostwa Pomorza | Mistrzostw Pomorza zawieszono bowiem powołano rywalizację w ramach bardzo rozbudowanych DMPJ |
2017-01-29
ice speedway
- Toruń
2017-04-01
Pożegnanie z torem Petera Karlssona - Ostrów
(Hancock)
2017-08-27
Opolska Karolinka - Opole (Walasek)
2017-10-14
Friendship Speedway Trophy - Krosno (Kaczmarek)
2017-10-15
Memoriał Krystiana Rempały - Tarnów (Kaczmarek)
2017-08-02 DMŚJ (torunianie nie
startowali w tych zawodach)
2017-08-19 DMEJ (torunianie nie
startowali w tych zawodach)
2017-08-26 IMEJ (torunianie nie
startowali w tych zawodach)
2017-09-30 MEP (torunianie nie
startowali w tych zawodach)
2017 - cykl MACEC
(torunianie nie
startowali w tych zawodach)
2017-04-08 MPPK
zaległy finał z roku 2016 (Miedziński,
Przedpełski, Kaczmarek)
2017-07-17 MIMP
(Kopeć-Sobczyński, Kaczmarek)
2017-08-23 MPPK (Walasek, Kaczmarek,
Miedziński)
2017-07-02 IMP (torunianie nie
startowali w tych zawodach)
2017-08-14 IMME (torunianie nie
startowali w tych zawodach)
2017-10-04 MMPPK
(Kopeć-Sobczyński, Kaczmarek, Kościelski)
MDMP zawieszone - powołano rywalizację w ramach
DMPJ
2017-04-20 ZK
(Miedziński, Przedpełski)
2017-05-01 SK
(Kaczmarek, Kopeć-Sobczyński)
2017-05-15 BK
(Kościelski)
WYNIKI MECZÓW LIGOWYCH ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2017
Kolejka | Data | Rywale | Wynik |
Runda Zasadnicza | |||
I | 17.04.2017 |
Toruń - Gorzów |
44 : 46 |
II | 22.04.2017 |
Zielona Góra - Toruń |
54 : 36 |
III | 30.04.2017 |
Wrocław - Toruń |
51 : 39 |
IV | 07.05.2017 |
Toruń - Leszno |
44 : 46 |
V |
21.05.2017 przełożony 02.06.2017 |
Częstochowa - Toruń |
52 : 38 |
VI | 28.05.2017 |
Toruń - Rybnik |
53 : 37 |
VII | 04.06.2017 |
Grudziądz - Toruń |
33 : 45 |
VIII | 11.06.2017 |
Gorzów -Toruń |
55 : 35 |
IX | 18.06.2017 |
Toruń - Zielona Góra |
44 : 46 |
X | 25.06.2017 |
Toruń - Wrocław |
41 : 49 |
XI | 30.07.2017 |
Leszno - Toruń |
53 : 37 |
XII | 06.08.2017 |
Toruń - Częstochowa |
41 : 49 |
XIII | 13.08.2017 |
Rybnik - Toruń |
49 : 41 |
XIV | 20.08.2017 |
Toruń - Grudziądz |
49 : 41 |
Runda barażowa | |||
XV | 01.10.2017 |
Toruń - Gdańsk |
47 : 43 |
XVI | 08.10.2017 |
Gdańsk - Toruń |
40 : 50 |
KADRA TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2017
Zawodnik - Działacz | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
komentarz/ocena po sezonie |
HANCOCK Greg USA |
10 | 50 | 106 | 6 | 2,240 | 2 |
Można powiedzieć, że to jedyny zawodnik, który nie zawiódł. Co prawda miewał słabsze mecze, jak choćby ten w drugiej kolejce w Zielonej Górze, gdzie zdobył tylko dwa punkty. Jednak druga średnia biegowa po rundzie zasadniczej wskazywała, że był niezwykle skuteczny i nie schodził poniżej pewnego poziomu mistrza. Sezon Amerykaninowi pokrzyżowała kuriozalna kontuzja (upadł we własnym domu na schodach) i w końcówce rundy zasadniczej Anioły musiały sobie radzić, bez swojego najskuteczniejszego jeźdźca, który po sezonie poddał się operacji wybitego barku. Sezon 2017 pokazał, że Hancock mimo upływu lat wciąż pozostaje czołowym jeźdźcem na świecie, ale niestety w Toruniu na kolejny sezon zabrakło dla Niego miejsca. Co więcej zabrakło dla niego miejsca w ekstraklasie. Był to jednak świadomy wybór zawodnika z uwagi na to, że chciał się skupić na lidze Szwedzkiej (Greg mieszkał w sezonie w Szwecji) oraz liczył na dziką kartę w GP. |
kapitan drużyny HOLDER Chris Australia |
14 (16) |
66 (76) |
104 (122) |
13 (13) |
1,773 (1,776) |
24 (-) |
Po sezonie 2017 można stwierdzić, że nie był on udany dla Chrisa Holdera. Miał być jednym z liderów, ale niestety zawiódł. Jego fani czekali na dwucyfrową zdobycz punktową, aż do 12 kolejki ligowej, czyli do sierpnia. Fatalne występy w Zielonej Górze czy Lesznie (zdobył w tych meczach po dwa punkty) przeplatał średnimi. A parzcież nie tak dawno Australijczyk był mistrzem świata, a przed rokiem był czwartym zawodnikiem na świecie, ocierając się o podium. Chris miał jednak trochę problemów poza torem, co nie ułatwiało jego pracy. Trudno było mu poradzić sobie z tymi kłopotami. Oprócz kwestii pozasportowych, Chris nie trafił też do końca ze sprzętem. W pewnym momencie nawet jasno zadeklarował, że wiele zawdzięcza obecnemu tunerowi Peterowi Johnsowi, ale w przyszłym sezonie będzie szukał również innych rozwiązań. W końcówce sezonu, dodatkowej motywacji dodały mu wspólne starty z bratem Jackiem. W mieście Kopernika, mówiło się, że Holder, aby złapać sportową świeżość, powinien poszukać nowego pracodawcy, gdzie miałby nowe wyzwanie. Jego problemem było jednak to, że żaden zespół nie chciał budować kadry w oparciu o jego umiejętności, które aspirowały co najwyżej do ligowego średniaka. Niestety również indywidualnie Chripsy nie zachwycał. Wypadł z ósemki GP premiowanej awansem do startów w roku 2018 i aby nadal rywalizować o mistrzostwo świata, trzydziestolatek musiał liczyć na dziką kartę, od organizatorów elitarnych zmagań. W kolejnym roku powinien jednak pozostać w Toruniu, gdzie wspólnie z bratem mógłby złapać wiatr w plecy, a młodszy partner w parkingu, podobnie jak przed laty Darcy Ward mógłby być inspiracją dla niedawnego mistrza świata. To właśnie wzajemne podróże po po całym świecie, starty w tych samych zespołach w Polsce, Szwecji i Wielkiej Brytanii napędzały obu Australijczyków. Niestety kontuzja, która zakończyła karierę Warda, zmieniła również życie Holdera. Oby w kolejnych latach zawodnik ponownie zyskał lekkość w jeździe na motocyklu i cieszył swoich fanów wygranymi wyścigami. |
JENSEN Jepsen Michael Dania |
14 (16) |
65 (75) |
105 (125) |
9 (14) |
1,754 (1,853) |
26 (-) |
Przed pięcioma laty Michael Jepsen Jensen został najlepszym młodzieżowcem na świecie i zdobył Drużynowy Puchar Świata. Sensacyjnie triumfował w Grand Prix Nordyckim w Vojens, gdzie po znakomitej walce pokonał Nickiego Pedersena. Uznawany za największy duński talent ostatnich lat miał z marszu zawojować światowe areny i stać się podporą duńskiego żużla w cyklu. Kolejne lata były jednak dla "Liglada" znacznie mniej udane. Zawodnik z Esbjergu przyznał, że kłopoty rozpoczęły się już w 2013 roku. Walkę, na szczęście zwycięską, z nowotworem toczył jego ojciec Jan, a do tego problemy targały jego klubem w Polsce, Włókniarzem Częstochowa. W roku 2015 jeździł słabo, a 2016 pod względem wyników był w jego wykonaniu najgorszym odkąd ścigał się w Ekstralidze. Przejście ze Stali Gorzów do Get Well Toruń dobrze mu jednak zrobiło, bo rok 2017 okazał się dla Jepsena Jensena znacznie lepszy. Odbudował swoją pozycję w Ekstralidze, gdzie był ważnym ogniwem Get Well Toruń. Przyszedł jako zawodnik drugiej linii i można powiedzieć, że z tego zadania się wywiązał. Dorzucił do tego kapitalne występy przeciwko Unii (u siebie i na wyjeździe) oraz GKM w ostatniej kolejce sezonu zasadniczego. Mało tego przez większość rozgrywek jeździł jako doparowy i przywoził ważne punkty, a w rundzie barażowej wespół z Grzegorzem Walaskiem był najjaśniejszym ogniwem zespołu. Ostatecznie poprawił swoją średnią prawie o pół punktu. Był też blisko awansu do światowej elity z eliminacji, zajmując w Challenge'u piąte miejsce. Jako rezerwowy udanie zaprezentował się w Grand Prix Polski pod koniec sierpnia. 25-latek zajął w Gorzowie ósme miejsce i nie ukrywa, że wypatruje swojej szansy przy przyznawaniu stałych dzikich kart na rok 2018. Po sezonie Jensen doć szybko pytał w klubie o kontrakt na przyszły rok i gdyby został na kolejny sezon w Toruniu, z całą pewnością mógłby aspirować do stałego miejsca w ligowym składzie. |
MIEDZIŃSKI Adrian wychowanek |
10 | 51 | 76 | 3 | 1,549 | 36 |
To miał być jego sezon, ale niestety nie do końca taki był. Początek rozgrywek nie był najgorszy, a można rzec nawet zaskakująco dobry. Miedzińskiego nalezy jednak oceniać jako zawodnika drugiej linii i z tego zadania się wywiązał, ale zarząd nie wiedzieć czemu kreował go na lidera, co w mentalności "Miedziaka" było sporym obciążeniem. Zawodnik co prawda radził sobie z tą presją, ale czasem ponosiła go ogromna chęć wygrywania, co kończyło się upadkami. Zdobywał jednak ważne punkty i dopiero w 11 kolejce zdobył mniej niż 5 oczek w meczu, a trzeba przyznać, że pozostałym żużlowcom Get Well zdarzało się to znacznie częściej, przez co drużyna nie mogła złapać właściwego rytmu wygrywania. Adrian zanotował świetną serię trzech spotkań z dwucyfrowym wynikiem na przełomie maja i czerwca. Niestety kontuzja przeszkodziła mu w dokończeniu sezonu, ale w tok przygotowań na rok 2018 wchodził już w pełni zdrów, a że nie zamierzał zmieniać otoczenia, również w sferze kontraktowego komfortu spokojnie rehabilitował uszkodzony bark i trenował przed szesnastym sezonem w żółto-niebiesko-białych barwach |
WALASEK Grzegorz pozyskany z Krakowa |
10 (12) |
42 (52) |
51 (74) |
11 (11) |
1,476 (1,635) |
39 (-) |
Człowiek spokoju i opanowania. Cały sezon czekał na swoją szansę. Mimo wieku, który wielu mu wypominało, zaprezentował się przyzwoicie. Owszem można chcieć więcej, tym bardziej, że w meczach w Zielonej Górze i Rybniku (zdobył odpowiednio 10 i 9 punktów) potrafił pojechać jak za dawnych lat. Niestety miewał też katastrofalne występy jak te we Wrocławiu czy Częstochowie. Wychowanek Falubazu na pewno nie zapomniał jak jeździ się na żużlu, ale aby zbudować formę potrzebował jazdy i zaufania. Znalazł to w końcówce sezonu, gdy do zespołu dołączył w roli menadżera Jacek Frątczak oraz na skutek nieszczęścia kontuzjowanych kolegów. Po barażach wielu mówiło - Grzegorz Walasek uratował ekstraligę dla Torunia!!! Biorąc pod uwagę mierność niektórych polskich zawodników, działacze powinni zaufać Walaskowi w kolejnym roku, bowiem na pozycji rezerwowego sprawdził się doskonale. Pytanie tylko czy zawodnik, który w przeszłości był mistrzem Polski w kategorii juniorów i seniorów, godzi się na rolę rezerwowego, czy może chce jeszcze w żużlu osiągnąć coś więcej niż tylko średni poziom ligowy. |
PRZEDPEŁSKI Paweł wychowanek |
8 (10) |
33 (43) |
41 (54) |
5 (7) |
1,394 (1,419) |
42 (-) |
Toruński wychowanek wchodząc w wiek seniora liczył na pewno na znacznie więcej. Niestety już jazdy sparingowe przed sezonem pokazały, że Paweł nie będzie miał lekkiego wejścia w dorosły żużel. Nie dość, że przez większą część sezonu musiał walczyć o miejsce w składzie, to kiedy już tam się znalazł, nie notował rewelacyjnych wyników. Pierwszy dobry występ zaliczył dopiero w sierpniu. Niestety radość nie trwała długo, bo chwilę później złapał kontuzję. Przedpełski na pewno ma papiery na jazdę, do tego należy do młodego pokolenia, które może stanowić o obliczu polskiego żużla. Potrzebuje jednak zaufania i miejsca w składzie, aby wrócić do dyspozycji z 2016 roku. Na szczęście końcówka sezonu była znacznie lepsza w wykonaniu Pawła. Po rundzie zasadniczej, miesięczna przerwa dała mu czas na wyleczenie urazów, dzięki temu w barażach przywoził bardzo ważne punkty na miarę utrzymania ekstraligi dla Aniołów. Z początkiem października doskonale wykorzystał też prezent w postaci dzikiej karty na toruńską rundę Grand Prix, bowiem w półfinale jechał na pozycji premiującej go awansem do wielkiego finału, ale niestety dał się ograć Bartoszowi Zmarzlikowi. Dla Anielskiego wychowanka, dobry występ w Grand Prix był zwieńczeniem bardzo trudnego sezonu, a z całą pewnością pomogła mu solidna praca głównie w sferze mentalnej z Jackiem Frątczakiem. |
HOLDER Jack Australia |
4 (6) |
21 (29) |
35 (45) |
5 (8) |
1,905 (1,828) |
1 n.klas (-) |
Wszedł do składu bardzo późno, bo na samą końcówkę, ale w czterech meczach wykręcił drugą średnią w zespole zaraz po Gregu Hancocku. Za czasów menadżera Jacka Gajewskiego wydawało się, że jego starty z Aniołem na piersi są niemożliwe z uwagi na brak zgody angielskich klubów na starty w Polsce. Jednak wraz ze zmianą menadżera na Jacka Frontczaka i w obliczu kontuzji Hancocka, Przedpełskiego i Miedzińskiego działacze nie mieli wyjścia w wrócili do rozmów z Anglikami, którzy rozumiejąc trudną sytuację Aniołów i zapewne za sprawą innych zobowiązań wyrazili zgodę na starty Jacka w Polsce. Młodszy z braci Holderów wprowadził do zespołu powiew świeżości, a starszemu bratu dał kolejną motywację do ścigania. Jednocześnie u młodego Kangura było widać to, czego brakowało w ostatnich latach starszemu bratu, a mianowicie ogromną chęć i wolę walki. Świetnie wypadł w swoim debiucie, bo w meczu na torze w Lesznie uzbierał trzynaście punktów i dwa bonusy. - Trzeba jednak pamiętać, że Jack miał jechać wtedy na sprzęcie Grega Hancocka. Później, gdy silników od Amerykanina już nie miał, wypadał bladziej. W końcówce rundy zasadniczej Jack Holder rzeczywiście wypadał już słabiej. W pierwszym meczu barażowym ze Zdunek Wybrzeżem uzbierał tylko cztery punkty i bonus. Nieco lepiej spisał się w rewanżu na torze w Gdańsku, ale na tle takich zawodników jak Michael Jepsen Jensen czy Grzegorz Walasek i tak wyglądał dość słabo. Nie zmienia to jednak faktu, że w młodszego z Holderów warto inwestować. Get Well Toruń podjąłby złą decyzję, gdyby wypuścił teraz go z rąk. Z całą pewnością w kolejnych latach młody jeździec powinien znaleźć miejsce w składzie Aniołów, a wespół z bratem mógłby stanowić silne ogniwo w kilku kolejnych latach. Dobrym rozwiązaniem dla Jacka Holdera byłyby starty pod numerem 8. Przepis, taki bowiem miał obowiązywać od nowego sezonu, i zakładał, starty na tej pozycji zawodnika do lat 23. Jack ścigał się też całkiem udanie w IMŚJ, gdzie z dorobkiem 28 pkt. zajął ostatecznie szóstą lokatę. |
KACZMAREK Daniel pozyskany z Leszna |
14 (16) |
48 (54) |
40 (49) |
6 (7) |
0,958 (1,037) |
50 (-) |
Były już mistrz Polski juniorów z roku 2016, kolejny sezon miał słaby. Wychowanek leszczyńskiego klubu zdecydował się zakończyć współpracę z Unią, gdyż sztab szkoleniowy nie dawał mu gwarancji regularnych startów w lidze. Podstawowy duet juniorów tworzą tam Dominik Kubera i Bartosz Smektała, a w przypadku pozostania w Lesznie, Daniel Kaczmarek byłby prawdopodobnie tylko ich zmiennikiem. Dlatego też zawodnik zdecydował się na odważny krok, jakim były przenosiny do Torunia, gdzie miał zagwarantowane regularne starty i pozycje lidera formacji juniorskiej. Zawodnik sezon zaczął przyzwoicie, ale później już było tylko gorzej. Wychowanek leszczyńskiej Unii pogubił się na MotoArenie i w środku sezonu było wyraźnie widać, że stracił błysk jazdy, który miał jeszcze przed rokiem. Pod koniec po przyjściu Jacka Frątczaka, nieco się odbudował, ale można rzec, że było już za późno, aby ratować wynik z całego roku. Na szczęście przed Kaczmarkiem jeszcze rok startów w gronie juniorów i toruńskich barwach i oby ten czas wykorzystał jak najlepiej, a stać go na znacznie lepsze wyniki z całą pewnością. Nie brakuje mu bowiem talentu, którego moc potwierdził zdobywając tytuł MIMP. Musi jednak uporządkować sprawy sprzętowe i nieco ostudzić głowę, by za wszelką cenę nie udowadniać, że na tytuł młodzieżowego mistrza zasługuje. |
KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor wychowanek |
13 (15) |
39 (45) |
29 (33) |
3 (5) |
0,821 (0,844) |
52 (-) |
Można powiedzieć, że w sezonie szału nie było, ale i tak Igor zrobił największy progres wśród toruńskiej młodzieży, a przecież ten osiemnastolatek dopiero uczył się żużlowego rzemiosła. Igor poprawił swoją średnią, aż o 0,614 pkt. Jeśli w przyszłym roku zanotuje podobny progres, to Get Well będzie mógł się pochwalić solidnym juniorem, w dodatku wychowankiem. Zawodnik musiał jednak wprowadzić do swojej głowy nieco więcej luzu, bowiem w lidze słabe mecze przeplatał doskonałymi biegami. Z kolei w zawodach rangi młodzieżowej potrafił wygrać z każdym zawodnikiem, i wielka szkoda, że nie potwierdził swoich umiejętności nieco lepszymi wynikami w finałach MIMP i SK. Przed młodym toruńskim wychowankiem jeszcze sporo do nauki, ale widać, że ma potencjał, zwłaszcza w elemencie startowym i rozgrywaniu pierwszego łuku, dlatego pozostaje kwestią czasu, aby współpraca z Robertem Kościechą przyniosła spodziewane rezultaty. W kolejnym roku zaliczany będzie do czołowych postaci toruńskiej formacji młodzieżowej. Jednak czy znajdzie miejsce w składzie zależy tylko od jego ciężkiej pracy, bowiem widać, że sprzętowo zawodnik w sezonie 2017 wyglądał całkiem nieźle. |
KRAKOWIAK Norbert pozyskany z Ostrowa |
1 | 2 | 0 | 0 | 0,000 | 23 n.klas | Wystartował w jednym meczu, by pod koniec ligowej rywalizacji w ramach wypożyczania trafić do Gniezna. W przypadku Norberta, dziwić mogła polityka klubu, który chyba nie do końca był zainteresowany tą współpracą i zawodnik nie dostawał szans na ligowe starty, a jednocześnie wystawiany był w licznych rozgrywkach młodzieżowych, czym blokował miejsce innym toruńskim juniorom. Sam zawodnik chyba też nie bardzo kwapił się do jazdy w lewo do czego przyczyniły się rozliczne upadki i kontuzje. Fakty były jednak takie, że Norbert w kolejnym roku powinien poszukać startów na ekstraligowym zapleczu, gdzie przy mniejszej presji oczekiwań może skutecznie zbudować formę na miarę solidnego pierwszoligowca. |
KOŚCIELSKI Marcin wychowanek |
- | - | - | - | - | - | Kościelski to chyba najbardziej skrzywdzony junior w toruńskim klubie. Nie miał okazji wystartować w lidze, ale w rozgrywkach młodzieżowych notował niekiedy lepsze wyniki od Kaczmarka i Kopcia-Sobczyńskiego. Dodatkowo z końcem sezonu zawodnik został okradziony W kolejnym roku nie powinien się zniechęcać, bowiem stać go z całą pewnością na walkę o ligowy skład z każdym toruńskim młodzieżowcem. Musi znaleźć jednak klucz do zbudowania zaufania u menadżera, a ten wydaje się mieć nazwę ciężka praca i zaangażowanie. |
ADAMCZEWSKI Mateusz Wychowanek |
- | - | - | - | - | - | Zawodnik w sezonie 2017 zdał żużlową maturę i można powiedzieć, że jego pierwszym sukcesem była licencja żużlowa uzyskana w dniu 28 marca 2017. Po zdaniu licencji został wypożyczony do Poznania, jednak nie pojawił się w żadnych oficjalnych protokołach zawodów. |
RYDLEWSKI Aleks Wychowanek |
- | - | - | - | - | - | Był drugim licencjonowanym zawodnikiem w roku 2017 w toruńskich barwach. Licencję uzyskał w dniu 7 sierpnia 2017. Jednak co zaskoczyło wszystkich to właśnie on, a nie Mateusz Adamczewski wskoczył do zestawienia w ramach indywidualnej rywalizacji Nice Cup. Co prawda jego osiągnięcia nie powalały na kolana, ale zdobył pierwsze punkty na torze i co ważne nie były to punkty "za darmo", ale po walce. Przed zawodnikiem sporo nauki i zapewne w przyszłości może być zmiennikiem dla kolegów którzy wcześniej od niego skończą wiek juniora. Czy jednak tak się stanie zależy od samego Aleksa |
TERMIŃSKA Ilona prezes |
Prezes z właścicielskiego wyboru. Pani Ilona pełniła swoją funkcję nieco w tle, bowiem i tak wszystkie decyzje zapadały na szczeblu właścicielsko-menadżerskim. Wprowadzała jednak do zespołu pewien spokój i kobiece ciepło, którego brakowało właścicielowi. Przemysław Termiński powinien pomyśleć w przyszłości nad uczynieniem z Pani prezes klubowego rzecznika, który z wdziękiem i spokojem by komentował bieżące wydarzenia, bowiem zbyt szybkie mówienie tego co ma się na myśli nie zawsze przysparzało toruńskiemu klubowi sympatyków nie tylko wśród kibiców, ale również wśród zawodników i innych działaczy. |
||||||
KOŚCIECHA Robert Trener |
Mateusz Adamczewski i Aleks Rydlewski to dwóch licencjonowanych wychowanków, będących namacalnym efektem pracy Kostka. Należało jednak pamiętać, że pod jego czujnym okiem znaczne postępy poczynili zarówno Igor Kopeć-Sobczyński jak i Marcin Kościelski. Młodzieżowy trener doskonale rozumiał się młodymi zawodnikami, bowiem jeszcze niedawno był czynnym zawodnikiem i należał do młodego pokolenia trenerów. W przeszłości jako zawodnik Robert miał okazję podpatrywać pracę niejednego trenera czy menadżera, można było jednak odnieść wrażenie, że współpraca z Jackiem Gajewskim męczyła nie tylko zawodników, ale też otoczenie, w tym Kościechę, który mógł się czuć nieco zniewolony w decyzyjności. Nic więc dziwnego, że po objęciu pierwszego zespołu przez Jacka Frątczaka również z natury wesołego "Kostka" tchnęło nową jakość. W przyszłości współpraca z doświadczonym menadżerem o nieco podobnym usposobieniu może tylko pozytywnie wpłynąć na Roberta i oby w przyszłości to on podjął wyzwanie prowadzenia pierwszej drużyny Aniołów. |
||||||
FRĄTCZAK Jacek menadżer |
Do zespołu dołączył na cztery mecze przed końcem rundy zasadniczej. Raptem jedna wygrana w rundzie zasadniczej i dwa wygrane mecze barażowe, wystarczyły jednak do tego by utrzymać zespołu w ekstralidze. Ciężka przeprawa była jednak efektem tego, że nikt nie mógł przewidzieć, że z Anielskiego składu wypadnie, aż trzech podstawowych zawodników. Jacek Frątczak jednak nie załamywał rą, a wręcz przeciwnie, sprowadził z Anglii do Torunia Jacka Holdera i tchnął w drużynę nowego ducha. Potrafił odbudować juniorów i dopasować nawierzchnię toru do oczekiwań zawodników. Niby nie było w tym nic nadzwyczajnego, ale nowy menago odmienił zespół w w niespełna dwa tygodnie, czego jego poprzednik nie dał rady zmienić prawie przez dwa sezony. Mało tego Frątczak dał toruńskiej żużlowej administracji pewien luksus, który zapewniają tylko menadżerowie sportowi z najwyższej półki, a mianowicie profesjonalizm. Nie dziwi więc, że zarząd jeszcze przed wygranymi meczami barażowymi chciał parafować kontrakt z człowiekiem dotychczas utożsamianym z Zieloną Górą. Frątczak jednak odkładał sprawę do czasu wygrania barażu, bowiem twierdził, że będzie mógł prowadzić zespół tylko w sytuacji, gdy wywiąże się ze słowa, które dał właścicielowi, gdy podejmował wyzwanie w Toruniu. |
||||||
GAJEWSKI Jacek menadżer |
Szkoleniowiec w ostatnich dwóch sezonach praktycznie sportowo rozbił Chrisa Holdera. Jednocześnie wyhamował w rozwoju talent Daniela Kaczmarka. Poza tym błądził przez większość sezonu i kompletnie nie mógł dopasować toru do swojej drużyny. Powinien podać się do dymisji już w maju, jednak czekał niemal do końca rundy zasadniczej. Jedynym jego plusem było to, że próbował naprawdę ratować co się da. Niestety błędne decyzje i uległość, w której decydował się wstawiać do składu zawodników w słabszej formie d tych których posyłał na ławkę rezerwowych, odbijały się czkawką przez cały sezon. Minimalne przegrane, uplasowały zespół na końcu ligowej tabeli i drużyna tylko dzięki dopingowej wpadce Grigorija Łaguty, otrzymała szansę jazdy w barażach, którą wykorzystała, ale już pod okiem innego manago. Gajewski zdecydowanie powinien odpocząć od żużla. I prawdopodobnie tak się stanie, bowiem zrezygnował on z pełnienia wszystkich funkcji w toruńskim klubie. Bależy dodać, że Gajewski w przeszłości należał do wybitnych menadżerów. Znał język, miał kontakty, jednak w dobie internetu, możliwości szybkiego przemieszczania to trochę za mało, aby wychwycić talenty i sprowadzić do klubu którym się kieruje. Niestety Gajewski stracił też intuicję i nieco bał się ryzykować nowymi nazwiskami, tak jak kiedyś ryzykował Jonssonem, Sullivane, Wardem, |
||||||
SZYDERSKI Arkadiusz trener ogólnorozwojowy |
Dwójka trenerów od ogólnorozwojówki przygotowali drużynę bardzo dobrze do sezonu. Zawodnicy przygotowujący się pod okiem toruńskich kulturystów wytrzymali trudy sezonu, a ich niemoc sportowa raczej wynikała z nietrafionych inwestycji sprzętowych. Prym w tym trenerskim duecie z uwagi na sportową emeryturę wiódł Arkadiusz Szyderski, który był Polską legenda kulturystyki. Wielokrotnym Mistrzem Polski, Mistrzem Europy, V-ce Mistrzem Świata, Zdobywcą trzeciego miejsca na Arnold Classic. Pracował z wieloma zawodowymi sportowcami nie tylko w sporcie żużlowym, jako specjalista od przygotowania siłowo-kondycyjnego. Jako szkoleniowiec i trener wyróżnia się świetną komunikacją z grupą i umiejętnością przekazania wiedzy. Z kolei Radosław Smyk jako czynny zawodnik ciągle trenował i podbijał kulturystyczne wybiegi nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Wspierał jednak swojego mentora w prowadzeniu zawodników łącząc przyjemne z pożytecznym. |
||||||
SMYK Radosław trener ogólnorozwojowy |
|||||||
28 marca 2017 roku Polski Związek Motorowy
przyznał pierwsze certyfikaty żużlowe w sezonie 2017. Zawodnikami, którzy
uzyskali żużlowe prawo jazdy byli:
30 maja 2017 na torze w Krakowie
zorganizowano kolejny egzamin na certyfikat "Ż", który pomyślnie przebrnęło
pięciu zawodników.
Podczas drugiego egzaminu na torze w
Grudziądzu licencje uzyskało kolejnych dwóch jeźdźców:
Trzecia szansa na żużlowe papiery została
zorganizowana w Rybniku 7 sierpnia 2017 i żużlowa polska wzbogaciła się o
dwóch kolejnych jeźdźców:
Kolejny żużlowy egzamin miał miejsce w
Pile, 12 września 2017. Pomyślnie egzamin przeszło
siedmiu zawodników.
Podczas ostatniego egzaminu na certyfikat
"Ż" 19 października 2017, na torze w Częstochowie zaliczając egzamin
teoretyczny i praktyczny, postarało się, aż dziewięciu młodzików: Żużlowe egzaminy od sezonu 2017 obejmowały również certyfikację w klasie 250 ccm, jednak brak informacji na temat pozytywnie zaliczanych egzaminów uniemożliwia opublikowanie tych informacji. |
Sandra, Lena, Ola, Dagmara
Toruńskie podprowadzające w sezonie 2017!
TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ PO RUNDZIE ZASADNICZEJ W SEZONIE 2017
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra | 14 | 9 | 2 | 3 | 20 | 5 | 25 | +48 | |
Betard Sparta Wrocław | 14 | 9 | 1 | 4 | 19 | 6 | 25 | +75 | |
Stal Gorzów | 14 | 8 | 2 | 4 | 18 | 5 | 23 | +70 | |
Fogo Unia Leszno | 14 | 9 | 0 | 5 | 18 | 5 | 23 | +86 | |
Eko-Dir Włókniarz Częstochowa | 14 | 7 | 1 | 6 | 15 | 2 | 17 | -61 | |
ROW Rybnik | 14 | 4 | 1 | 9 | 9 | 2 | 11 | -70 | |
mr Garden GKM Grudziądz | 14 | 4 | 1 | 9 | 9 | 1 | 10 | -63 | |
KS Get Well Toruń | 14 | 3 | 0 | 11 | 6 | 2 | 8 | -74 |
TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ PO RUNDZIE ZASADNICZEJ PO WERYFIKACJI PUNKTÓW ROW RYBNIK
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra | 14 | 9 | 2 | 3 | 20 | 5 | 25 | +48 | |
Betard Sparta Wrocław | 14 | 9 | 1 | 4 | 19 | 6 | 25 | +75 | |
Stal Gorzów | 14 | 8 | 2 | 4 | 18 | 5 | 23 | +70 | |
Fogo Unia Leszno | 14 | 9 | 0 | 5 | 18 | 5 | 23 | +86 | |
Eko-Dir Włókniarz Częstochowa | 14 | 7 | 1 | 6 | 15 | 2 | 17 | -61 | |
mr Garden GKM Grudziądz | 14 | 4 | 1 | 9 | 9 | 1 | 10 | -63 | |
KS Get Well Toruń | 14 | 3 | 0 | 11 | 6 | 2 | 8 | -74 | |
ROW Rybnik | 14 | 3 | 1 | 10 | 7 | 1 | 8 | -81 |
OSTATECZNA TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2017
bilans zwycięstw i przegranych oraz
małych punktów ma charakter czysto poglądowy
w drugiej fazie rozgrywek rywalizacja odbywała się systemem play-off
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt małe |
|
Fogo Unia Leszno | 18 | 11 | 2 | 5 | +104 | |
Betard Sparta Wrocław | 18 | 10 | 3 | 5 | +71 | |
Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra | 18 | 10 | 3 | 5 | +92 | |
Stal Gorzów | 18 | 9 | 3 | 6 | +22 | |
Eko-Dir Włókniarz Częstochowa | 14 | 7 | 1 | 6 | -61 | |
mr Garden GKM Grudziądz | 14 | 4 | 1 | 9 | -63 | |
KS Get Well Toruń | 14 | 3 | 0 | 11 | -74 | |
ROW Rybnik | 14 | 3 | 1 | 10 | -81 |
STATYSTYKA I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2017
statystyka Aniołów
(rar ok. 200 kb)
średnie punktowe wszystkich zawodników startujących w polskich ligach
| E-liga
|
1
Liga
|
2
Liga
|
Regulaminy sportu żużlowego w rozgrywkach PZM i Ekstraligi w sezonie 2017
Toruński klub kontynuował
zapoczątkowaną w latach poprzednich współpraca ze Stalą Toruń, gdzie schedę po swym tacie przejął
Karol Ząbik, który przez ostatnie kilka lat podejmował nieudane próby powrotu do
zawodowej jazdy na żużlu. Ostatnim meczem w karierze zawodnika był występ w 2014
roku przeciwko Wybrzeżu Gdańsk, kiedy to na Motoarenie zdobył aż 11 punktów i
bonus. Potem jednak nie był w stanie przebić się do kadry meczowej i w sezonie
2016 zdecydował się definitywnie zakończyć karierę. Od tego czasu pomagał
swojemu tacie, Janowi Ząbikowi, w prowadzeniu szkółki żużlowej na minitorze.
W Stowarzyszeniu Sympatyków Sportów Motorowych Stal Toruń trenowało pod jego
okiem na co dzień ponad 20 zawodników w wieku od 6 do 17 lat. Były IMŚJ
doskonale sprawdził się w tej roli i zdecydował o zdobyciu fachowej wiedzy w tym kierunku,
dlatego trafił na kurs trenerów i instruktorów sportu
żużlowego.
Klub nie
zamierzał jednak korzystać z jednego źródła szkoleniowego i w w proces
szkoleniowy miał być włączony też inny były toruński zawodnik
Łukasz
Pawlikowski, a o całym projekcie poinformował Jacek Gajewski: "możemy liczyć na
pomoc Łukasza Pawlikowskiego. To nasz były zawodnik i mechanik. Ostatnio bardzo
mocno zaangażował się w temat pit bike'ów. Ma u siebie naprawdę sporą grupę
dzieciaków. Oni uprawiają różne sporty motorowe. Łukasz dąży obecnie do tego,
żeby wszystko sformalizować. Jest zainteresowany współpracą z naszym klubem.
Wszystko ma odbywać się na zasadach dobrowolności. Jeśli będą u niego chłopacy
zainteresowani żużlem, to mają trafiać do nas. Potencjał jest tam naprawdę
spory. Liczę, że to może rozwiązać wiele".
W klubie nie szczędzono też pieniędzy na przyciągnięcie najmłodszych na żużlowy
owal, bowiem na bazie ubiegłorocznych spotkań z młodymi chłopakami na stadionie,
ale też na bazie wcześniej wspomnianych spotkań Roberta Kościechy w szkołach,
powołano do życia, warsztaty żużlowe pod nazwą "Speedway Klasa Premium", które
były wynikiem współpracy klubu ze Stowarzyszeniem Wsparcia Integracji i Edukacji
w Toruniu. Miało to być jedną z recept na aktywizację najmłodszych dzieci.
Prezes toruńskiego klubu tak mówiła o tej inicjatywie: "Od dwóch sezonów staramy
się zadbać o najmłodszych kibiców podczas meczów. Zbudowaliśmy na terenie
stadionu mały plac zabaw, który systematycznie powiększamy o nowe rozwiązania.
Stwierdziliśmy jednak, że ta integracja z najmłodszymi podczas sezonu jest małą
częścią całości, którą obecnie chcemy uzupełniać. Wprowadzamy pilotażowy projekt
"Speedway Klasa Premium". Teraz dzieci na własne oczy będą mogły zobaczyć jak
zbudowany jest motocykl, jak tak naprawdę wygląda pełne oprzyrządowanie
zawodnika. Myślę, że większość chciałoby zobaczyć to, co zobaczą dzieci. Można
powiedzieć, że to co robimy było wcześniej, ale teraz tak naprawdę to chcemy
kompleksowo podejść do każdej ze szkół. Podczas spotkań będziemy spotykać się z
różnymi grupami wiekowymi, dlatego warsztaty będą różnorodne. Będą filmy
promocyjne, odpowiednie gadżety żużlowe, zabawy - wszystko by zainteresować
najmłodsze pokolenie. W akcję włączył się Otopit.pl - dystrybutor motorów
pit-bike'ów, który wraz ze swoim asortymentem będzie jeździć z nami po szkołach.
Warsztaty będą miały zatem część teoretyczną i praktyczną. Jedno możemy obiecać:
dużo uśmiechu oraz zabawy. Jeśli wszystko wypadnie zgodnie z planem, możemy się
spodziewać, że kolejne szkoły zostaną odwiedzone przez nas w marcu".
Wyniki opublikowanych rozgrywek miniżużlowych w klasie 80-125ccm |
Inne wybrane rozgrywki miniżużlowe |
|||||||
DMP | PPPK | IMP | ||||||
2017-07-16 Wawrów 1r | 2017-05-07 Rybnik 1 r. | 2017-05-06 Rybnik 1 r. | 2017-07-15 Wawrów 7 r. |
2017-04-30 TI o GP Stanowic
2017-06-29
2017-10-15
2017-10-15 |
||||
2017-07-30 Rybnik 2r | 2017-05-20 Toruń 2 r. | 2017-05-20 Toruń 2 r. | 2017-07-29 Rybnik 8r | |||||
2017-08-13 Gdańsk 3r | 2017-05-28 Cze-wa 3 r. | 2017-05-27 Cze-wa 3 r. | 2017-08-12 Gdańsk 9r | |||||
2017-09-10 Cze-wa 4r | 2017-06-04 By-szcz 4 r. | 2017-06-03 By-szcz 4 r. | 2017-09-09 Cze-wa 10r | |||||
2017-09-24 By-szcz 5r | 2017-06-25 Wawrów 5r. | 2017-06-24 Wawrów 5r. | 2017-09-23 Toruń 11r | |||||
2017-07-02 Gdańsk Finał | 2017-07-02 Gdańsk 6 r. | |||||||
Ostateczna klasyfikacja medalowa | ||||||||
1. Bydgoszcz 2. Toruń 3. Wawrów 4. Gdańsk 5. Rybnik |
1. Wawrów |
Bartosz Tyburski - Gdańsk Wojciech Fajfer Wawrów Paweł Trześniewski - Rybnik |
||||||
Wyniki na podstawie protokołów |
Źródło:
przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
nowosci.com.pl