2017-07-30 Runda zasadnicza
Fogo Unia Leszno - KS Get Well Toruń
 
Po dziesięciu kolejkach spotkań, mozna było powiedzieć z pełnym przekonaniem, że rok 2017 nie należał do udanych dla toruńskiego żużla. Przed sezonem były wielkie oczekiwania, ale każdy kolejny mecz to było wielkie rozczarowanie. Po dziesięciu rundach ligowych spotkań, Get Well z czterema punktami zajmował ostatnią pozycję w tabeli. Podczas pięciotygodniowej ligowej przerwy prezes klubu Ilona Termińska oceniła całą sytuację w wywiadzie dla "Oto Toruń":

Mamy teraz przerwę w rozgrywkach. Teoretycznie jest luz, ale myślicie już o tym co się wydarzy 30 lipca?
Nie ma spokoju. Trwają przygotowania. Zawodnicy muszą być w odpowiedniej formie w decydujących spotkaniach. Ważny jest nie tylko sprzęt, ale również ich umysł. Moim zdaniem muszą teraz odpocząć.
Co klub może zrobić, żeby wykorzystać maksymalnie umiejętności i potencjał tych zawodników?
Potencjał w tej drużynie jest. To pokazały ostatnie mecze. To były spotkania z pazurem, ale nie zakończyły się dla nas pomyślnie. Teraz przed nami kilka ważnych pojedynków. Dla mnie najważniejsze jest, żeby zawodnicy odcięli się trochę od świata i przygotowali się do tych wyzwań. Ale wiem, że zawodnicy się przygotowują. Trzeba być w odpowiedniej formie fizycznej, żeby jeździć efektywnie na motocyklu.
Pani zapowiadała na początku roku, że będziemy bili się o złoto. Ale coś nie wyszło. Co się stało na początku sezonu?
Moim zdaniem to niedopasowanie sprzętu. Zawodnicy wierzyli w pewnych tunerów. To była niezachwiana wiara. W zeszłym roku nie było tych problemów.
Wina Petera Johnsa?
Nie chcę mówić o nazwiskach. Przygotowania trwają w odpowiednich trybach - fizyczne, psychiczne i tak dalej. Tak samo postępowaliśmy w minionym sezonie.
A co z atmosferą w zespole? Nawet zawodnicy mówią, że jest kiepska.
Nasi zawodnicy?
Tak. Odczuwa to pani?
Szczerze nie odczuwam tego. Ja nie przebywam z nimi cały czas. W drużynie nie ma wielu zawodników z Torunia. Patrzę na to z boku i obserwuję, że to bardzo zgrana drużyna. Dlatego zaskakują mnie takie słowa. Myślę, że to jakiś przekaz medialny. Ktoś wyciągnął jakiś fragment wypowiedzi i dopasował do tego resztę. Widzę u zawodników motywację. To nie jest tak, że indywidualnie podchodzą do problemów. O każdym z zawodników mogę powiedzieć wiele pozytywów. To jest drużyna i stać ją na to, żeby wyjść z tej trochę trudnej sytuacji.
W jaki sposób na tę sytuację może wpłynąć menadżer zespołu? Do niego też jest wiele zastrzeżeń. Na początku sezonu wszyscy go wychwalali, a teraz jest zupełnie inaczej. O to mają pretensje nie tylko dziennikarze, ale także kibice. Pytają - dlaczego nie cieszy się ze zwycięstw, nie motywuje i jest taki niewzruszony w parkingu w porównaniu z innymi trenerami z Ekstraligi?
To są cechy charakteru Jacka. On taki jest. Przez te wszystkie lata był taki sam. Jacek w ten sposób wyraża emocje. Ktoś jest introwertykiem albo ekstrawertykiem. Ludzie na swój sposób to interpretują. Jacek jest bardzo dobrym analitykiem. Zna żużel od środka i potrafi rozmawiać z zawodnikami. Widzę, że ma świetny kontakt z żużlowcami. Nie ujawniamy tego, bo to jest dla nas oczywiste.
Ostatnio pytaliśmy pana Żabiałowicza o sytuację w toruńskim zespole. On mówi wprost, że w czasie przerw drużyna powinna się zbierać, a menadżer powinien im rysować, gdzie powinni jechać i itd.
To jest realizowane. Nikt nie robi tego przy kamerach.
Rzeczywiście z trybun i w telewizji tego nie widać.
Każdy mecz Jacek analizuje i rozmawia z zawodnikami. Mecz z Zieloną Górą jest oceniany pozytywnie. Te dwa poprzednie przegrane to też były dobre mecze. W każdym jednak coś innego nie zagrało.
A co pani sądzi o sytuacji Pawła Przedpełskiego? Jeździ na zmianę z Grzegorzem Walaskiem. To pewnie też nie buduje pozytywnej atmosfery. Na pewno ma wpływ na Pawła samopoczucie.
W zeszłym roku też mieliśmy taką sytuację. To jest sport. Zawodnicy dają z siebie wszystko. Dziennikarze, kibice i ja widzimy to. Czasami ktoś musi przegrać. Dla nas niedaleka przyszłość jest najważniejsza. Musimy skoncentrować się, zmobilizować i wygrać mecz.
Będzie kolejny grill? Wyjazd do wesołego miasteczka?
To było bardzo sympatyczne. Przed pierwszym spotkaniem wszyscy byli spięci, ale później ta atmosfera jest super. Rozmawialiśmy normalnie, bez spięć i żadnych nacisków. Normalna i fajna grillowa atmosfera.
Tak będzie przed Lesznem?
Tego nie wiem, bo nie wiem, czy wszyscy zawodnicy będą mogli uczestniczyć w takim spotkaniu. Żeby w ten sposób zebrać drużynę, to jest potrzebny czas i miejsce.
Paweł Przedpełski pojedzie w Lesznie?
Od tego jest menadżer. To on decyduje. Przed meczem jest analiza i decyzje.
A co z Jackiem Gajewskim?
Polacy znają się na wszystkim i lubią oceniać. Mamy zaufanie do Jacka Gajewskiego. Moim zdaniem musimy mieć to zaufanie do Jacka. Na razie przygotowujemy się do kolejnych meczów i nie planujemy żadnych zmian.
Zakłada pani jakieś czarne scenariusze? Mam na myśli spadek z Ekstraligi.
Sport to nie jest tylko czysta statystyka. Poczekajmy jeszcze chwilę i będziemy oceniać. Wierzę w drużynę. Stać ich, żeby dobrze pojechać najbliższe mecze.
Myślicie już o przyszłym sezonie? Zastanawiacie się nad tym?
Zastanawiamy się.
Może pani coś zdradzi?
Nie. Nie chciałabym składać żadnych deklaracji. Trzeba będzie zmienić drużynę i tyle.
A zostajecie w tym sporcie. Pani wspólnie z mężem nie zamierza się w najbliższym czasie wycofać?
Nie zamierzamy. Zostajemy.

Życie jednak pisało swoje scenariusze i pokazało, jak powyższy wywiad był nie do końca szczery, bowiem Pani prezes potwierdziła tylko to o czym wszyscy wiedzieli, a mianowicie, że zespół przegrywał, a winy temu był m.in. bardzo słabej jakości sprzęt. Jednak w sprawach kadrowych słowa nie korelowały z czynami, bowiem w ligowej przerwie działacze zdecydowali się na radykalne rozwiązania. Podziękowano za współpracę dotychczasowemu menedżerowi, Jackowi Gajewskiemu. W Get Well nie chcieli jednak definitywnie rozstawać się z Gajewskim, doceniając jego wkład w rozwój toruńskiego klubu. Zaproponowali mu, by pozostał na stanowisku wiceprezesa. Gajewski przemyślał sprawę i odmówił. To oznacza, że nie będzie pełnić już w Get Well żadnej funkcji.
Miejsce Gajewskiego zajął jego imiennik Jacek Frątczak - dotychczas kojarzony jedynie z pracą w Zielonej Górze. Trzeba przyznać, że nowy taktyk torunian stał przed trudnym zadaniem. Musiał obronić swoją drużynę przed spadkiem, mając skomplikowaną sytuację kadrową. Kontuzjowani byli bowiem zarówno, Paweł Przedpełski jak i Greg Hancock. Pierwszy z jeźdźców nabawił się urazu w dziewiątym wyścigu spotkania ligi angielskiej pomiędzy Leicester Lions a Swindon Robins, kiedy to został zaatakowany nieumyślnie przez kolegę z pary Erika Rissa i z olbrzymim impetem uderzył w bandę. Torunianin opuścił angielski obiekt w karetce. Pierwsze rokowania mówiły o 2-3 tygodniach przerwy w startach zawodnika.
Z kolei broniący tytułu Indywidualnego Mistrza Świata Amerykanin brał udział w inauguracyjnym wyścigu Grand Prix na stadionie w Cardiff. Jadąc na trzecim miejscu na drugim wirażu zaprzestał kontynuowania jazdy. Wydawało się, że awarii uległ jego motocykl. Okazało się jednak, że to nie była wina sprzętu. Hancock odczuwa skutki niefortunnego upadku, który miał miejsce w jego biurze. Reprezentant Stanów Zjednoczonych przed przyjazdem do Cardiff przewróciłem się na schodach i miał problem z barkiem. Hancock postanowił nie ryzykować i wycofał się z zawodów już po przejechaniu kilkudziesięciu metrów.
Nowy menadżer Get Well mógł zastosować za Hancocka zastępstwo zawodnika (Kalifornijczyk miał najwyższą średnią w zespole), ale "ZZ-tkę" można było zastosować w sytuacji, w której zawodnik decyduje się na podstawie zwolnienia na przerwę w startach przez okres 15 dni. Niestety Get Well 6 sierpnia miał zaplanowane starcie z drużyną z Częstochowy, które było kluczowe w kwestii walki o utrzymanie i torunianie robili wszystko, by wystąpić przeciwko Lwom z Gregiem Hancockiem w składzie. Nic więc dziwnego, że w awizowanym składzie na spotkanie z Unią Leszno znalazło się nazwisko Marcina Kościelskiego. Wiadomym jednak było, że zawodnik ten będzie zmieniony, ale nikt nie spodziewał się, że zastąpi go !!!... Jack Holder, który parafował kontrakt z Aniołami przed sezonem, ale z uwagi na brak stosownych dokumentów federacji brytyjskiej nie mógł startować w Polsce, bowiem nie spełniał wymogu związanego z przynależnością do dwóch lig oraz ligi macierzystej (brytyjskiej). Biorąc pod uwagę trudną sytuację kadrową, Frątczak nie miał tak naprawdę możliwości, by budować coś nowego czy drastycznie zmieniać. Mógł co prawda zamieszać parami, ale to wszystko.
Niestety po meczach barażowych w Polsce okazało się, że promotor Peterborough Panthers brytyjskiego klub Australijczyka dostał od angielskiej federacji BSPA finansową grzywnę w wysokości równowartości kwoty, jaką otrzymały "Pantery" od Get Well za puszczenie Holdera na mecze ligi polskiej. Dodatkowo angielski klub musi wpuścić kibiców za darmo na pierwszy mecz sezonu 2018. Działo się to jednak już po sezonie, a w momencie kontraktowania zawodnika dla Aniłów niezwykle istotnym było załatanie kadrowych luk w składzie oraz podbudować zawodników pod względem mentalnym, co miało z kolei poprawić atmosferę w parkingu.

Niestety mimo poczynionych zmian konfrontacja w Lesznie pomiędzy Unią a Get Well, miała być kolejną porażką gości. Było to już 104 spotkanie obu klubów w ligowym wydaniu. Od 1997 roku Byki i Anioły ścigały się wśród najlepszych i były najdłużej jeżdżącymi ekipami w najwyższej klasie rozgrywek w całej Ekstralidze. Na Stadionie im. Alfreda Smoczyka goście zdobywali ligowe punkty w mniej więcej co czwartym spotkaniu. Ostatnie punkty wywieźli przed dwoma laty, gdy jako jedyni w pokonali lesznian na ich terenie (46:44).
Kolejne dwie potyczki w Lesznie nie okazały się już dla Get Well tak udane. W półfinale w sezonie 2015 przegrali 37:53, co oznaczało porażkę w dwumeczu i koniec marzeń o finale. Przed rokiem na początku sezonu polegli po mało błyskotliwej jeździe 40:50. Przed kolejnym starciem notowania Aniołów także nie były wysokie i każdy inny wynik jak przegrana, byłby uznany za dużą niespodziankę. Zajmujący ostatnie miejsce w tabeli zawodnicy z Grodu Kopernika mieli fatalny sezon. Notowali słabe wyniki nawet na swoim torze, a w ostatnich tygodniach kontuzje sprawiły, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów w Toruniu wszyscy drżeli o utrzymanie. Tak naprawdę najważniejszą rzeczą przed wyprawą do Wielkopolski było zapoznanie zespołu z nowym menadżerem Jackiem Frątczakiem, który jako menadżer Falubazu Zielona Góra ostatni raz gościł na "Smoku" w 2015 roku i przegrał 42:48.
Nowy menago nie załamywał jednak rąk i tak przed meczem w Lesznie komentował wyzwanie którego się podjął: "Nie można mówić, że są teoretycznie łatwe spotkania lub trudne, bo i tak wszystkie trzeba wyjeździć spod taśmy. Nie chodzi nam o dwa mecze. Przychodzę do Torunia z nastawieniem, żeby wygrać wszystkie starcia, które są przed nami. Głęboko wierzę w to, że tak się zdarzy. Nie będę natomiast uprawiał banalnej retoryki, gdyż sytuacja jaka jest, to każdy widzi. Chodzi mi oczywiście o sprawę Grega Hancocka. Zaskoczyła nas, ale jak to mówi stare polskie porzekadło, co nas nie zabije to nas wzmocni. Musimy się skupić na tym, na co mamy wpływ. Nie chciałbym czekać do ostatniego momentu. Jeśli uda się wyrwać jakieś punkty wcześniej, to sprawdzi się mój wymarzony scenariusz, w którym do meczu z GKM-em Grudziądz przystąpimy, gdy Ekstraliga dla Get Well będzie uratowana. Nie ma sensu mówić teraz, że jesteśmy demonem ligi i nagle jedziemy jako faworyt do Leszna, ale czasami taka pozycja usypia też rywala. Jeśli chłopacy pojadą na miarę potencjału, to szanse są równe. Oczywiście bardzo chciałbym, żebyśmy przywieźli punkty z toru Unii, ale do pewnych roszad muszę mieć materiał. Gwarantuję jednak, że nie będzie historii pt. "Dlaczego pan nie zrobił rezerwy taktycznej?". Same cele mogą się jednak zmieniać w trakcie spotkania. Jeśli będzie po sprawie, to ja muszę budować zespół na kolejne mecze. Trzeba o tym pamiętać. Każdą decyzję jestem w stanie obronić merytorycznie i tu nie ma dyskusji, ale również nie mam problemu, żeby przyznać się do błędu.
Uważam, jednak że absolutnie kluczowy meczem dla układu tabeli będzie spotkanie z Częstochową. Jak się uda wygrać w jakimkolwiek stosunku, to reszta już pójdzie".

Na szczęście dla menadżera i drużyny toruńskiej do składu powrócił Adrian Miedziński, który kurował się po upadki w meczu z Zieloną Górą. Doznał wówczas złamania kości łokciowej oraz promieniowej. Torunianin dzień po meczu był operowany i natychmiast rozpoczął intensywną rehabilitację. Rokowania były takie, że Miedziński będzie musiał odpocząć od żużla co najmniej przez 3 tygodnie. Długo wyczekiwany przez niego dzień nadszedł w 29 lipca. Wychowanek Apatora wyjechał na tor toruńskiej MotoAreny i kręcił próbne kółka.

W końcu jednak nadszedł wyczekiwany dzień meczowy i Żużlowa Polska z uwagą obserwowała rozwój sytuacji w Toruniu. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że Get Well nie miał prawa tego meczu wygrać, a Fogo Unia przegrać. Poza drobnymi wpadkami, w drużynie gospodarzy wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku. Był lider, była solidna druga linia i nieocenione wsparcie juniorów, czyli klasyczny przepis na sukces. A w Toruniu? Mimo, że gołym okiem było widać przemianę drużyny, to postawa Chrisa Holdera była katastrofą. Obecność młodszego brata w składzie, jeśli w ogóle na niego podziałała, to destrukcyjnie. Zdecydowanie nie tego oczekiwano od byłego mistrza świata, który przecież wciąż był w wieku, który uprawniał go do walki o najwyższe cele. Dla kibiców Aniołów zaświeciło jednak światełko w tunelu. Młodszy z Holderów spisał się rewelacyjnie czym zyskał sobie serca kibiców. Niestety dżentelmeńskie umowy z klubami angielskimi nie pozwalały na start Jacka choćby w kolejnym meczu z Częstochową na toruńskiej MotoArenie.
Wracając do samego spotkania trzeba powiedzieć, że zaczęło się sensacyjnie. Niewielu kibiców dawało szanse Jackowi Holderowi na skuteczną walkę z liderami Unii, tymczasem junior dobrze wystartował i potem popisał się dojrzałą jazdą na dystansie.
Nie była to jedyna niespodzianka w wykonaniu debiutanta. W kolejnym wyścigu wspaniałą szarżą po zewnętrznej zdystansował Piotra Pawlickiego i Grzegorza Zengotę. Szkoda, że starszy brat nie był równie szybki i zdeterminowany. Menedżer Jacek Frątczak nie czekał - trzecią serię Chris obejrzał już z parkingu.
Unia początkowo zdobywała przewagę przede wszystkim w pojedynkach juniorskich. Daniel Kaczmarek i Igor Kopeć-Sobczyński byli tłem dla rywali. Oprócz młodego Holdera wyróżniał się Michael Jepsen Jensen. W wyścigu 6. razem z Adrianem Miedzińskim wykorzystali defekt Janusza Kołodzieja (19:17). W 8. biegu Kołodzieja nie uratował nawet sprawny motocykl - znowu przegrał podwójnie z Jensenem i J. Holderem. Ta dwójka to było jednak za mało, zwłaszcza, że do dziesiątego biegu obaj pojechali już z rezerwy taktycznej. Nowy menedżer "Aniołów" liczył na Walaska, którego dobrze zna z Zielonej Góry, ale doświadczony żużlowiec zawiódł z kretesem na Smoczyku. Miedziński notował raz lepsze, raz gorsze wyścigi, ale po kontuzji wciąż szuka formy.
Po dziesięciu biegach skończyły się manewry taktyczne w obozie gości. Na tor musiał wrócić starszy z Holderów i skończyło się w wyścigu dwunastą kolejną podwójną porażką. Po tym wyścigu zwycięstwo Unii było już przesądzone.

Po kolejnej porażce w Lesznie, Aniołom zostały trzy mecze, za najbliższy arcyważny u siebie z Włókniarzem Częstochowa, który po pokonaniu Zielonej Góry był już praktycznie pewny utrzymania w ekstralidze. Potem wyjazd do Rybnika gdzie celem był minimum bonus i na koniec ciężko zapowiadające się derby z GKM Grudziądz. W tych trzech pojedynkach Anioły musiały zgromadzić łącznie co najmniej 8 pkt., aby utrzymać status ekstraligowca, każdy inny scenariusz uzależniał GetWell od wyników innych spotkań. Wydaje się, że Toruniowi ligę uratować mógł powrót do jazdy Grega Hancocka, ale jak mówił toruński menadżer: "Nie mamy wpływu na kontrolę jego rehabilitacji. Greg rehabilituje się w klinice sportowej w Szwecji, w której się leczą się hokeiści. Wiadomo, że uraz barku, to specyficzna dla tej dyscypliny kontuzja. Skupia się przede wszystkim na wzmocnieniu obręczy obojczykowo-barkowej. Czeka go operacja, ale mamy nadzieję, że podda się jej dopiero po sezonie. Amerykanin powinien przyjechać do nas tuż przed meczem z Włókniarzem. Wtedy ostatecznie podejmiemy decyzję, czy pojedzie przeciwko drużynie z Częstochowy".
Jednak nie tylko Hancock miał w całej układance wiele do powiedzenia, ale znacznie więcej znaczył nowy menadżer, do którego nie sposób nie odnieść się po spotkaniu w Lesznie. Jacek Frątczak w kilka dni odmienił obraz drużyny. Było widać, że wiedział w jakim stanie przejmuje zespół i miał na niego pomysł, ale nie wiedział, że wypadną mu ze składu dwa zawodnicy Przedpełski i Hanckock. Szybkość z jaką zadziałał i to że stanął na głowie, żeby młodszy z braci Holderów miał udany debiut w Ekstralidze to prawdziwy majstersztyk. Najpierw "odkurzył" temat Australijczyka, później zajął się wszystkimi formalnościami, ogarnął sprawy sprzętowe i przygotował swojego zawodnika pod względem merytorycznym. Jack był na Smoczyku pierwszy raz, a doskonale wiedział, jakie linie jazdy należy wybierać. Na tym właśnie polegał sukces nowego menedżera. Tylko że Frątczakowi tak naprawdę go nie było czego zazdrościć, bo świetny wynik młodego Holdera przed najbliższymi meczami był również sporym problem. W meczu z Częstochową młody Kangur miał nie startować, ale w kolejnych spotkaniach menadżer musiał rozwikłać zagadkę, kogo ewentualnie mógł zmienić Jack. Pozycje krajowych seniorów były niezagrożone, bowiem ich obecność w składzie była wymuszona regulaminem. Również zmiana Hancocka wydawała się bezsensowna, bowiem legitymował się on najwyższą średnią w zespole. Z kolei odstawienie od składu Jensena, który zdecydowanie lepiej punktował niż starszy z braci Holderów mijała się z celem. Zwłaszcza, że w Lesznie, Duńczyk spisał się świetnie i było widać w jego jeździe dużą moc. Zatem wychodziło na to, że młodszy brat powinien zmienić starszego brata. Tylko czy na taki układ poszliby obaj zawodnicy? Sprawa wydawała się jednak do rozwiązania, bowiem Chris zapewne zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i że pozycja zespołu jest również efektem jego słabej jazdy. Dlatego sprytny menago powinien zaproponować "braterski kontrakt na rok przyszły" w sytuacji gdy Anioły utrzymają status ekstraligowaca. Tylko czy myślenie o kolejnym roku było w interesie Frątczaka, który miał podpisaną umowę z Toruniem tylko "na utrzymanie zespołu w ekstralidze", a później …. no właśnie co później? Czy toruński właściciel miał pomysł na żużel w Toruniu?

Po zawodach powiedzieli:
Przemysław Termiński
- właściciel klubu - Wygląda, ze gdybyśmy mieli w składzie Grega Hancocka i Pawła Przedpełskiego to w Lesznie moglibyśmy mocno powalczyć. Może nawet wygrać. Do dziewiątego biegu szło dobrze. Później się posypało.

Jacek Frątczak - menedżer z Torunia - Jak słyszę menedżer Get Well Toruń to odwracam się i patrzę do kogo mówią - pora się do tego przyzwyczaić. Gospodarze to drużyna, która w mojej ocenie, powalczy skutecznie o finał ligi. Życzę im tego z całego serca, bo mają ciekawy skład. Po raz kolejny miałem okazję zobaczyć ten tor, który jest bardzo fajny do ścigania. Dużo analiz przed tym meczem i obserwacji ostatniego spotkania Unii. Chłopacy też dostali instrukcję gdzie i co pooglądać. Wiadomo jakie są warunki pogodowe więc jakąś bazę próbowaliśmy złapać. Komunikacja w zespole i tak dalej - to musi funkcjonować. Tym meczem próbowałem zbudować zespół. Jestem tutaj od kilku dni i robię wszystko, żeby odbudować morale, bo to jest kluczowa sprawa. Obecność mojego imiennika Jacka Holdera jest największą nagrodą dla mnie. Walczyliśmy o chłopaka cały tydzień tylko po to, żeby tutaj przyjechał. Okazało się, że Greg Hancock nie może być z nami i nie widziałem lepszej opcji analizując to, co się dzieje na rynku. Widziałem go w Poznaniu i wiedziałem, że jest w nim duży potencjał. Wzmocniliśmy go sprzętowo. Najfajniej jest kiedy wykonuje się robotę z młodym zawodnikiem, a on oddaje to na torze. To jest jego zasługa, że wyszliśmy z tego meczu z twarzą. Mówiłem jak najbardziej poważnie, zapowiadając przed meczem, że przyjeżdżamy do Leszna walczyć o wygraną. Powalczyliśmy, ale niestety mecz przegrany nie jest meczem wygranym i nie ma się z czego cieszyć, bo nam od tego punktów nie przybyło w tabeli. W momencie kiedy było już wiadomo, że nie urwiemy punktów Unii to musiałem zmienić cele. Potestowaliśmy pewne rozwiązania pod kątem ważnych meczów w Toruniu. Greg Hancock się rehabilituje w ramach możliwości nieinwazyjnych. Gdyby doszło do interwencji chirurgicznej, to oznaczało by to koniec sezonu dla niego. Szukamy nowych rozwiązań i osoba Jacka Holdera jest tego przykładem. Sytuacja jest bardzo dynamiczna i pod koniec tygodnia powinniśmy wiedzieć coś więcej. Od czwartku szykujemy się do najważniejszego meczu sezonu.

Jack Holder - Toruń - Słowa nie mogą opisać tego, jak się teraz czuję. Nie wiem, jak mam dziękować klubowi, mojemu bratu, Gregowi Hancockowi i jego mechanikom. W tak szybkim czasie udało im się wszystko zorganizować. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
W zeszłym roku byłem w Polsce tylko raz, ale wtedy nie ścigałem się, a jedynie oglądałem zawody. Zawsze marzyłem, żeby jeździć w jakimkolwiek miejscu w Polsce i w końcu otrzymałem tę szansę. Odczuwałem presję przed tym meczem. Wielu mówiło, że nie jestem jeszcze gotowy, żeby jeździć w Polsce. Jednak wszystko się udało. Polskie tory są dobre do ścigania - nawet jeśli przegrasz start, to możesz wyprzedzić przeciwników. W Lesznie tak miałem - mogłem jeździć różnymi ścieżkami i mijać zawodników Unii.
Jeździłem głównie na motocyklach mojego brata, ale Greg Hancock też pożyczył mi jeden swój silnik. To niesamowite, bo nie myślałem nawet, żeby jechać na sprzęcie takiego zawodnika. Dodatkowo jeden z mechaników Grega był ze mną i mi pomagał. Jestem szczęściarzem.

Adrian Miedziński - Toruń - Wiadomo jak trudnym rywalem jest Unia. Jechaliśmy do Leszna z nastawieniem, że możemy zawalczyć i przez długą część tych zawodów faktycznie się trzymaliśmy. Ważne jest jednak to, co przed nami i na tym trzeba się skupić. Mamy do odjechania trzy bardzo ważne mecze i to w nich wszystko się wyjaśni.
Z moim zdrowiem po tym upadku jest wszytko w porządku. Atakowałem zawodnika przede mną i złapałem taką prędkość, że nie miałem co zrobić. Wszyscy zjechaliśmy się w jednym miejscu i wolałem zeskoczyć z motocykla, niż wpaść na resztę zawodników. Nie chciałem zrobić nikomu krzywdy, więc dobrze, że tak się to skończyło.

Sławomir Kryjom - były menadżer z Torunia i Leszna - Chris nie jest wiekowym zawodnikiem. W tym roku skończy dopiero 30 lat i może jeszcze wiele osiągnąć. Jednak ma jaką blokadę. Wypadek w Coventry, do którego doszło w 2013 roku, był naprawdę makabryczny. Po powrocie Chris miał olbrzymi problem z wyjazdami, ale na Motoarenie był pewnym punktem drużyny. Wydawało się, że powrót do mistrzowskiej formy jest tylko kwestią czasu. Niestety jest inaczej. W przeszłości, gdy borykał się z wolnymi silnikami, ale wtedy i tak potrafił ścigać się skutecznie na Motoarenie. Teraz nawet z tym ma czasami problemy. Spotkanie w Lesznie pokazuje, że Australijczyk ma najprawdopodobniej potężny problem mentalny. Wiele osób twierdzi, że Holder, który w Toruniu startuje od 2008 roku, potrzebuje zmiany klimatu. I tu efekt mógłby być podobny jak w przypadku jego serdecznego przyjaciela Darcy'ego Warda. W przeszłości został zesłany do Gdańska, odjechał świetny sezon i wrócił ze zdwojoną siłą. Był jednym z najlepszych zawodników w drużynie. Nowe środowisko otwiera umysł. Zawodnik poznaje wtedy również nowych ludzi i to często staje się motywacją do stawiania sobie nowych celów. Inna sprawa, że akurat Holderowi z Toruniem będzie rozstać się bardzo trudno. Toruń jest tak zlokalizowany, że starty w tym klubie są dla niego wygodne. Poza tym, Chris może tam liczyć na wsparcie sponsorów. Decyzja o odejściu na pewno łatwa nie będzie, ale może dać dobry efekt. Pytanie, czy w jego otoczeniu jest ktoś, kto pomoże mu ją podjąć.

Piotr Baron - menedżer z Leszna - Zespół pojechał bardzo dobrze, wygrał mecz i to jest najważniejsze. Próbowaliśmy poeksperymentować z torem i zmieniliśmy nawierzchnię. Musieliśmy się tej nawierzchni trochę nauczyć. Nie chcemy tego robić wyłącznie na treningach, chcieliśmy spróbować tego na meczu ligowym, żebyśmy wiedzieli, co nam bardziej pasuje. Przygotowujemy się do fazy play-off i nie robienie nic za wiele by nam nie pomogło, dlatego musieliśmy pozmieniać i start i pole. Nie do końca jestem z tych zmian zadowolony i myślę, że będziemy musieli wrócić do innego toru. Końcówka meczu należała do nas, bo te czasy o 1 sekundę były gorsze i to zaczęło nam sprzyjać. Na następny mecz musimy pójść w trochę inny tor.

Janusz Kołodziej - Leszno - Jeżeli chodzi o defekt to nawalił zapłon i trochę nam to pomieszało. Silniki wróciły z serwisu. Ja trzy dni trenowałem i wszystko wyglądało wyśmienicie, a tu nagle w ważnych zawodach motor gaśnie na starcie. Gdy przyjechałem trzeci to jechałem na drugim motocyklu i ta jednostka nie sprawowała się tak jakbym chciał. Wróciłem do pierwszego, naprawiliśmy usterkę i było w miarę dobrze. Takie jest życie - nie wiemy, kiedy się coś przytrafi. Jak na złość w tych moich biegach straciliśmy raz 4 i drugi raz 4 punkty.

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt