Mamy teraz przerwę w rozgrywkach. Teoretycznie
jest luz, ale myślicie już o tym co się wydarzy 30 lipca?
Nie ma spokoju. Trwają przygotowania. Zawodnicy muszą być w odpowiedniej
formie w decydujących spotkaniach. Ważny jest nie tylko sprzęt, ale również ich
umysł. Moim zdaniem muszą teraz odpocząć.
Co klub może zrobić, żeby wykorzystać maksymalnie umiejętności i potencjał
tych zawodników?
Potencjał w tej drużynie jest. To pokazały ostatnie mecze. To były
spotkania z pazurem, ale nie zakończyły się dla nas pomyślnie. Teraz przed nami
kilka ważnych pojedynków. Dla mnie najważniejsze jest, żeby zawodnicy odcięli
się trochę od świata i przygotowali się do tych wyzwań. Ale wiem, że zawodnicy
się przygotowują. Trzeba być w odpowiedniej formie fizycznej, żeby jeździć
efektywnie na motocyklu.
Pani zapowiadała na początku roku, że będziemy bili się o złoto. Ale coś nie
wyszło. Co się stało na początku sezonu?
Moim zdaniem to niedopasowanie sprzętu. Zawodnicy wierzyli w pewnych
tunerów. To była niezachwiana wiara. W zeszłym roku nie było tych problemów.
Wina Petera Johnsa?
Nie chcę mówić o nazwiskach. Przygotowania trwają w odpowiednich trybach
- fizyczne, psychiczne i tak dalej. Tak samo postępowaliśmy w minionym sezonie.
A co z atmosferą w zespole? Nawet zawodnicy mówią, że jest kiepska.
Nasi zawodnicy?
Tak. Odczuwa to pani?
Szczerze nie odczuwam tego. Ja nie przebywam z nimi cały czas. W drużynie
nie ma wielu zawodników z Torunia. Patrzę na to z boku i obserwuję, że to bardzo
zgrana drużyna. Dlatego zaskakują mnie takie słowa. Myślę, że to jakiś przekaz
medialny. Ktoś wyciągnął jakiś fragment wypowiedzi i dopasował do tego resztę.
Widzę u zawodników motywację. To nie jest tak, że indywidualnie podchodzą do
problemów. O każdym z zawodników mogę powiedzieć wiele pozytywów. To jest
drużyna i stać ją na to, żeby wyjść z tej trochę trudnej sytuacji.
W jaki sposób na tę sytuację może wpłynąć menadżer zespołu? Do niego też jest
wiele zastrzeżeń. Na początku sezonu wszyscy go wychwalali, a teraz jest
zupełnie inaczej. O to mają pretensje nie tylko dziennikarze, ale także kibice.
Pytają - dlaczego nie cieszy się ze zwycięstw, nie motywuje i jest taki
niewzruszony w parkingu w porównaniu z innymi trenerami z Ekstraligi?
To są cechy charakteru Jacka. On taki jest. Przez te wszystkie lata był
taki sam. Jacek w ten sposób wyraża emocje. Ktoś jest introwertykiem albo
ekstrawertykiem. Ludzie na swój sposób to interpretują. Jacek jest bardzo dobrym
analitykiem. Zna żużel od środka i potrafi rozmawiać z zawodnikami. Widzę, że ma
świetny kontakt z żużlowcami. Nie ujawniamy tego, bo to jest dla nas oczywiste.
Ostatnio pytaliśmy pana Żabiałowicza o sytuację w toruńskim zespole. On mówi
wprost, że w czasie przerw drużyna powinna się zbierać, a menadżer powinien im
rysować, gdzie powinni jechać i itd.
To jest realizowane. Nikt nie robi tego przy kamerach.
Rzeczywiście z trybun i w telewizji tego nie widać.
Każdy mecz Jacek analizuje i rozmawia z zawodnikami. Mecz z Zieloną Górą
jest oceniany pozytywnie. Te dwa poprzednie przegrane to też były dobre mecze. W
każdym jednak coś innego nie zagrało.
A co pani sądzi o sytuacji Pawła Przedpełskiego? Jeździ na zmianę z
Grzegorzem Walaskiem. To pewnie też nie buduje pozytywnej atmosfery. Na pewno ma
wpływ na Pawła samopoczucie.
W zeszłym roku też mieliśmy taką sytuację. To jest sport. Zawodnicy dają
z siebie wszystko. Dziennikarze, kibice i ja widzimy to. Czasami ktoś musi
przegrać. Dla nas niedaleka przyszłość jest najważniejsza. Musimy skoncentrować
się, zmobilizować i wygrać mecz.
Będzie kolejny grill? Wyjazd do wesołego miasteczka?
To było bardzo sympatyczne. Przed pierwszym spotkaniem wszyscy byli
spięci, ale później ta atmosfera jest super. Rozmawialiśmy normalnie, bez spięć
i żadnych nacisków. Normalna i fajna grillowa atmosfera.
Tak będzie przed Lesznem?
Tego nie wiem, bo nie wiem, czy wszyscy zawodnicy będą mogli uczestniczyć
w takim spotkaniu. Żeby w ten sposób zebrać drużynę, to jest potrzebny czas i
miejsce.
Paweł Przedpełski pojedzie w Lesznie?
Od tego jest menadżer. To on decyduje. Przed meczem jest analiza i
decyzje.
A co z Jackiem Gajewskim?
Polacy znają się na wszystkim i lubią oceniać. Mamy zaufanie do Jacka
Gajewskiego. Moim zdaniem musimy mieć to zaufanie do Jacka. Na razie
przygotowujemy się do kolejnych meczów i nie planujemy żadnych zmian.
Zakłada pani jakieś czarne scenariusze? Mam na myśli spadek z Ekstraligi.
Sport to nie jest tylko czysta statystyka. Poczekajmy jeszcze chwilę i
będziemy oceniać. Wierzę w drużynę. Stać ich, żeby dobrze pojechać najbliższe
mecze.
Myślicie już o przyszłym sezonie? Zastanawiacie się nad tym?
Zastanawiamy się.
Może pani coś zdradzi?
Nie. Nie chciałabym składać żadnych deklaracji. Trzeba będzie zmienić
drużynę i tyle.
A zostajecie w tym sporcie. Pani wspólnie z mężem nie zamierza się w
najbliższym czasie wycofać?
Nie zamierzamy. Zostajemy.
Życie jednak pisało swoje scenariusze i
pokazało, jak powyższy wywiad był nie do końca szczery, bowiem Pani prezes
potwierdziła tylko to o czym wszyscy wiedzieli, a mianowicie, że zespół
przegrywał, a winy temu był m.in. bardzo słabej jakości sprzęt. Jednak w
sprawach kadrowych słowa nie korelowały z czynami, bowiem w ligowej przerwie
działacze zdecydowali się na radykalne rozwiązania. Podziękowano za
współpracę dotychczasowemu menedżerowi, Jackowi Gajewskiemu. W Get Well nie
chcieli jednak definitywnie rozstawać się z Gajewskim, doceniając jego wkład w
rozwój toruńskiego klubu. Zaproponowali mu, by pozostał na stanowisku
wiceprezesa. Gajewski przemyślał sprawę i odmówił. To oznacza, że nie będzie
pełnić już w Get Well żadnej funkcji.
Miejsce Gajewskiego zajął jego imiennik Jacek Frątczak - dotychczas
kojarzony jedynie z pracą w Zielonej Górze. Trzeba przyznać, że nowy taktyk
torunian stał przed trudnym zadaniem. Musiał obronić swoją drużynę przed
spadkiem, mając skomplikowaną sytuację kadrową. Kontuzjowani byli bowiem
zarówno, Paweł Przedpełski jak i Greg Hancock. Pierwszy z jeźdźców nabawił się
urazu w dziewiątym wyścigu spotkania ligi angielskiej pomiędzy Leicester Lions a
Swindon Robins, kiedy to został zaatakowany nieumyślnie przez kolegę z pary
Erika Rissa i z olbrzymim impetem uderzył w bandę. Torunianin opuścił angielski
obiekt w karetce. Pierwsze rokowania mówiły o 2-3 tygodniach przerwy w startach
zawodnika.
Z kolei broniący tytułu Indywidualnego Mistrza Świata Amerykanin brał udział w
inauguracyjnym wyścigu Grand Prix na stadionie w Cardiff. Jadąc na trzecim
miejscu na drugim wirażu zaprzestał kontynuowania jazdy. Wydawało się, że awarii
uległ jego motocykl. Okazało się jednak, że to nie była wina sprzętu. Hancock
odczuwa skutki niefortunnego upadku, który miał miejsce w jego biurze.
Reprezentant Stanów Zjednoczonych przed przyjazdem do Cardiff przewróciłem się
na schodach i miał problem z barkiem. Hancock postanowił nie ryzykować i wycofał
się z zawodów już po przejechaniu kilkudziesięciu metrów.
Nowy menadżer Get Well mógł zastosować za Hancocka zastępstwo zawodnika
(Kalifornijczyk miał najwyższą średnią w zespole), ale "ZZ-tkę" można było
zastosować w sytuacji, w której zawodnik decyduje się na podstawie zwolnienia na
przerwę w startach przez okres 15 dni. Niestety Get Well 6 sierpnia miał
zaplanowane starcie z drużyną z Częstochowy, które było kluczowe w kwestii walki
o utrzymanie i torunianie robili wszystko, by wystąpić przeciwko Lwom z Gregiem
Hancockiem w składzie. Nic więc dziwnego, że w awizowanym składzie na
spotkanie z Unią Leszno znalazło się nazwisko Marcina Kościelskiego. Wiadomym
jednak było, że zawodnik ten będzie zmieniony, ale nikt nie spodziewał się, że
zastąpi go !!!...
Jack Holder, który parafował kontrakt z Aniołami przed
sezonem, ale z uwagi na brak stosownych dokumentów federacji brytyjskiej nie
mógł startować w Polsce, bowiem nie spełniał wymogu związanego z przynależnością
do dwóch lig oraz ligi macierzystej (brytyjskiej). Biorąc pod uwagę trudną
sytuację kadrową, Frątczak nie miał tak naprawdę możliwości, by budować coś
nowego czy drastycznie zmieniać. Mógł co prawda zamieszać parami, ale to
wszystko.
Niestety po meczach barażowych w Polsce okazało się, że promotor Peterborough Panthers
brytyjskiego klub Australijczyka dostał od angielskiej federacji BSPA finansową
grzywnę w wysokości równowartości kwoty, jaką otrzymały "Pantery" od Get
Well za puszczenie Holdera na mecze ligi polskiej. Dodatkowo angielski klub musi wpuścić kibiców za
darmo na pierwszy mecz sezonu 2018. Działo się to jednak już po sezonie, a w
momencie kontraktowania zawodnika dla Aniłów niezwykle istotnym było załatanie
kadrowych luk w składzie oraz podbudować zawodników pod względem mentalnym, co
miało z kolei poprawić atmosferę w parkingu.
Niestety mimo poczynionych zmian
konfrontacja w Lesznie pomiędzy Unią a Get Well, miała być kolejną porażką
gości. Było to już 104 spotkanie obu klubów w ligowym wydaniu. Od 1997 roku
Byki i Anioły ścigały się wśród najlepszych i były najdłużej jeżdżącymi ekipami
w najwyższej klasie rozgrywek w całej Ekstralidze. Na Stadionie im. Alfreda
Smoczyka goście zdobywali ligowe punkty w mniej więcej co czwartym spotkaniu.
Ostatnie punkty wywieźli przed dwoma laty, gdy jako jedyni w pokonali
lesznian na ich terenie (46:44).
Kolejne dwie potyczki w Lesznie nie okazały się już dla Get Well tak udane. W
półfinale w sezonie 2015 przegrali 37:53, co oznaczało porażkę w dwumeczu i
koniec marzeń o finale. Przed rokiem na początku sezonu polegli po mało
błyskotliwej jeździe 40:50. Przed kolejnym starciem notowania Aniołów także nie
były wysokie i każdy inny wynik jak przegrana, byłby uznany za dużą
niespodziankę. Zajmujący ostatnie miejsce w tabeli zawodnicy z Grodu Kopernika
mieli fatalny sezon. Notowali słabe wyniki nawet na swoim torze, a w ostatnich
tygodniach kontuzje sprawiły, że pierwszy raz od niepamiętnych czasów w Toruniu
wszyscy drżeli o utrzymanie. Tak naprawdę najważniejszą rzeczą przed wyprawą do
Wielkopolski było zapoznanie zespołu z nowym menadżerem Jackiem Frątczakiem,
który jako menadżer Falubazu Zielona Góra ostatni raz gościł na "Smoku" w 2015
roku i przegrał 42:48.
Nowy menago nie załamywał jednak rąk i tak przed meczem w Lesznie komentował
wyzwanie którego się podjął: "Nie można mówić, że są teoretycznie łatwe spotkania
lub trudne, bo i tak wszystkie trzeba wyjeździć spod taśmy. Nie
chodzi nam o dwa mecze. Przychodzę do Torunia z nastawieniem, żeby wygrać
wszystkie starcia, które są przed nami. Głęboko wierzę w to, że tak się zdarzy.
Nie będę natomiast uprawiał banalnej retoryki, gdyż sytuacja jaka jest, to każdy
widzi. Chodzi mi oczywiście o sprawę Grega Hancocka. Zaskoczyła nas, ale jak to
mówi stare polskie porzekadło, co nas nie zabije to nas wzmocni. Musimy się
skupić na tym, na co mamy wpływ. Nie chciałbym czekać do ostatniego momentu.
Jeśli uda się wyrwać jakieś punkty wcześniej, to sprawdzi się mój wymarzony
scenariusz, w którym do meczu z GKM-em Grudziądz przystąpimy, gdy Ekstraliga dla
Get Well będzie uratowana. Nie ma sensu mówić teraz, że jesteśmy demonem ligi i
nagle jedziemy jako faworyt do Leszna, ale czasami taka pozycja usypia też
rywala. Jeśli chłopacy pojadą na miarę potencjału, to szanse są równe.
Oczywiście bardzo chciałbym, żebyśmy przywieźli punkty z toru Unii, ale do
pewnych roszad muszę mieć materiał. Gwarantuję jednak, że nie będzie historii pt.
"Dlaczego pan nie zrobił rezerwy taktycznej?". Same cele mogą się jednak
zmieniać w trakcie spotkania. Jeśli będzie po sprawie, to ja muszę budować
zespół na kolejne mecze. Trzeba o tym pamiętać. Każdą decyzję jestem w stanie
obronić merytorycznie i tu nie ma dyskusji, ale również nie mam problemu, żeby
przyznać się do błędu.
Uważam, jednak że absolutnie kluczowy meczem dla układu tabeli będzie spotkanie
z Częstochową. Jak się uda wygrać w jakimkolwiek stosunku, to reszta już
pójdzie".
Na szczęście dla menadżera i drużyny toruńskiej do składu powrócił Adrian Miedziński, który kurował się po upadki w meczu z Zieloną Górą. Doznał wówczas złamania kości łokciowej oraz promieniowej. Torunianin dzień po meczu był operowany i natychmiast rozpoczął intensywną rehabilitację. Rokowania były takie, że Miedziński będzie musiał odpocząć od żużla co najmniej przez 3 tygodnie. Długo wyczekiwany przez niego dzień nadszedł w 29 lipca. Wychowanek Apatora wyjechał na tor toruńskiej MotoAreny i kręcił próbne kółka.
W końcu jednak nadszedł wyczekiwany dzień
meczowy i Żużlowa Polska z uwagą obserwowała rozwój sytuacji w Toruniu.
Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że Get Well nie miał prawa tego meczu wygrać,
a Fogo Unia przegrać. Poza drobnymi wpadkami, w drużynie gospodarzy wszystko
chodziło jak w szwajcarskim zegarku. Był lider, była solidna druga linia i
nieocenione wsparcie juniorów, czyli klasyczny przepis na sukces. A w
Toruniu? Mimo, że gołym okiem było widać przemianę drużyny, to postawa Chrisa
Holdera była katastrofą. Obecność młodszego brata w składzie, jeśli w ogóle
na niego podziałała, to destrukcyjnie. Zdecydowanie nie tego oczekiwano od
byłego mistrza świata, który przecież wciąż był w wieku, który uprawniał go do
walki o najwyższe cele. Dla kibiców Aniołów zaświeciło jednak światełko w
tunelu. Młodszy z Holderów spisał się rewelacyjnie czym zyskał sobie serca
kibiców. Niestety dżentelmeńskie umowy z klubami angielskimi nie pozwalały na
start Jacka choćby w kolejnym meczu z Częstochową na toruńskiej MotoArenie.
Wracając do samego spotkania trzeba powiedzieć, że zaczęło się sensacyjnie.
Niewielu kibiców dawało szanse Jackowi Holderowi na skuteczną walkę z
liderami Unii, tymczasem junior dobrze wystartował i potem popisał się dojrzałą
jazdą na dystansie.
Nie była to jedyna niespodzianka w wykonaniu debiutanta. W kolejnym wyścigu
wspaniałą szarżą po zewnętrznej zdystansował Piotra Pawlickiego i Grzegorza
Zengotę. Szkoda, że starszy brat nie był równie szybki i zdeterminowany.
Menedżer Jacek Frątczak nie czekał - trzecią serię Chris obejrzał już z
parkingu.
Unia początkowo zdobywała przewagę przede wszystkim w pojedynkach
juniorskich. Daniel Kaczmarek i Igor Kopeć-Sobczyński byli tłem dla rywali.
Oprócz młodego Holdera wyróżniał się Michael Jepsen Jensen. W wyścigu 6. razem z
Adrianem Miedzińskim wykorzystali defekt Janusza Kołodzieja (19:17). W 8. biegu
Kołodzieja nie uratował nawet sprawny motocykl - znowu przegrał podwójnie z
Jensenem i J. Holderem. Ta dwójka to było jednak za mało, zwłaszcza, że do
dziesiątego biegu obaj pojechali już z rezerwy taktycznej. Nowy menedżer
"Aniołów" liczył na Walaska, którego dobrze zna z Zielonej Góry, ale
doświadczony żużlowiec zawiódł z kretesem na Smoczyku. Miedziński notował raz
lepsze, raz gorsze wyścigi, ale po kontuzji wciąż szuka formy.
Po dziesięciu biegach skończyły się manewry taktyczne w obozie gości. Na
tor musiał wrócić starszy z Holderów i skończyło się w wyścigu dwunastą kolejną
podwójną porażką. Po tym wyścigu zwycięstwo Unii było już przesądzone.
Po kolejnej porażce w Lesznie, Aniołom
zostały trzy mecze, za najbliższy arcyważny u siebie z Włókniarzem
Częstochowa, który po pokonaniu Zielonej Góry był już praktycznie pewny
utrzymania w ekstralidze. Potem wyjazd do Rybnika gdzie celem był minimum bonus
i na koniec ciężko zapowiadające się derby z GKM Grudziądz. W tych trzech
pojedynkach Anioły musiały zgromadzić łącznie co najmniej 8 pkt., aby utrzymać
status ekstraligowca, każdy inny scenariusz uzależniał GetWell od wyników innych
spotkań. Wydaje się, że Toruniowi ligę uratować mógł powrót do jazdy Grega
Hancocka, ale jak mówił toruński menadżer: "Nie mamy wpływu na kontrolę jego
rehabilitacji. Greg rehabilituje się w klinice sportowej w Szwecji, w której się
leczą się hokeiści. Wiadomo, że uraz barku, to specyficzna dla tej dyscypliny
kontuzja. Skupia się przede wszystkim na wzmocnieniu obręczy
obojczykowo-barkowej. Czeka go operacja, ale mamy nadzieję, że podda się jej
dopiero po sezonie. Amerykanin powinien przyjechać do nas tuż przed meczem z
Włókniarzem. Wtedy ostatecznie podejmiemy decyzję, czy pojedzie przeciwko
drużynie z Częstochowy".
Jednak nie tylko Hancock miał w całej układance wiele do powiedzenia, ale
znacznie więcej znaczył nowy menadżer, do którego nie sposób nie odnieść się po
spotkaniu w Lesznie. Jacek Frątczak w kilka dni odmienił obraz drużyny. Było
widać, że wiedział w jakim stanie przejmuje zespół i miał na niego pomysł, ale
nie wiedział, że wypadną mu ze składu dwa zawodnicy Przedpełski i Hanckock.
Szybkość z jaką zadziałał i to że stanął na głowie, żeby młodszy z braci
Holderów miał udany debiut w Ekstralidze to prawdziwy majstersztyk. Najpierw
"odkurzył" temat Australijczyka, później zajął się wszystkimi formalnościami,
ogarnął sprawy sprzętowe i przygotował swojego zawodnika pod względem
merytorycznym. Jack był na Smoczyku pierwszy raz, a doskonale wiedział, jakie
linie jazdy należy wybierać. Na tym właśnie polegał sukces nowego menedżera.
Tylko że Frątczakowi tak naprawdę go nie było czego zazdrościć, bo świetny wynik
młodego Holdera przed najbliższymi meczami był również sporym problem. W meczu z
Częstochową młody Kangur miał nie startować, ale w kolejnych
spotkaniach menadżer musiał rozwikłać zagadkę, kogo ewentualnie mógł zmienić
Jack. Pozycje krajowych seniorów były niezagrożone, bowiem ich obecność w
składzie była wymuszona regulaminem. Również zmiana Hancocka wydawała się
bezsensowna, bowiem legitymował się on najwyższą średnią w zespole. Z kolei
odstawienie od składu Jensena, który zdecydowanie lepiej punktował niż starszy z
braci Holderów mijała się z celem. Zwłaszcza, że w Lesznie, Duńczyk spisał się
świetnie i było widać w jego jeździe dużą moc. Zatem wychodziło na to, że
młodszy brat powinien zmienić starszego brata. Tylko czy na taki układ poszliby
obaj zawodnicy? Sprawa wydawała się jednak do rozwiązania, bowiem Chris zapewne
zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i że pozycja zespołu jest również efektem
jego słabej jazdy. Dlatego sprytny menago powinien zaproponować "braterski
kontrakt na rok przyszły" w sytuacji gdy Anioły utrzymają status ekstraligowaca.
Tylko czy myślenie o kolejnym roku było w interesie Frątczaka, który miał
podpisaną umowę z Toruniem tylko "na utrzymanie zespołu w ekstralidze", a
później …. no właśnie co później? Czy toruński właściciel miał pomysł na żużel w
Toruniu?
Po zawodach powiedzieli:
Przemysław Termiński - właściciel klubu - Wygląda, ze gdybyśmy mieli
w składzie Grega Hancocka i Pawła Przedpełskiego to w Lesznie moglibyśmy mocno
powalczyć. Może nawet wygrać. Do dziewiątego biegu szło dobrze. Później się
posypało.
Jacek Frątczak - menedżer z Torunia - Jak słyszę menedżer Get Well Toruń to odwracam się i patrzę do kogo mówią - pora się do tego przyzwyczaić. Gospodarze to drużyna, która w mojej ocenie, powalczy skutecznie o finał ligi. Życzę im tego z całego serca, bo mają ciekawy skład. Po raz kolejny miałem okazję zobaczyć ten tor, który jest bardzo fajny do ścigania. Dużo analiz przed tym meczem i obserwacji ostatniego spotkania Unii. Chłopacy też dostali instrukcję gdzie i co pooglądać. Wiadomo jakie są warunki pogodowe więc jakąś bazę próbowaliśmy złapać. Komunikacja w zespole i tak dalej - to musi funkcjonować. Tym meczem próbowałem zbudować zespół. Jestem tutaj od kilku dni i robię wszystko, żeby odbudować morale, bo to jest kluczowa sprawa. Obecność mojego imiennika Jacka Holdera jest największą nagrodą dla mnie. Walczyliśmy o chłopaka cały tydzień tylko po to, żeby tutaj przyjechał. Okazało się, że Greg Hancock nie może być z nami i nie widziałem lepszej opcji analizując to, co się dzieje na rynku. Widziałem go w Poznaniu i wiedziałem, że jest w nim duży potencjał. Wzmocniliśmy go sprzętowo. Najfajniej jest kiedy wykonuje się robotę z młodym zawodnikiem, a on oddaje to na torze. To jest jego zasługa, że wyszliśmy z tego meczu z twarzą. Mówiłem jak najbardziej poważnie, zapowiadając przed meczem, że przyjeżdżamy do Leszna walczyć o wygraną. Powalczyliśmy, ale niestety mecz przegrany nie jest meczem wygranym i nie ma się z czego cieszyć, bo nam od tego punktów nie przybyło w tabeli. W momencie kiedy było już wiadomo, że nie urwiemy punktów Unii to musiałem zmienić cele. Potestowaliśmy pewne rozwiązania pod kątem ważnych meczów w Toruniu. Greg Hancock się rehabilituje w ramach możliwości nieinwazyjnych. Gdyby doszło do interwencji chirurgicznej, to oznaczało by to koniec sezonu dla niego. Szukamy nowych rozwiązań i osoba Jacka Holdera jest tego przykładem. Sytuacja jest bardzo dynamiczna i pod koniec tygodnia powinniśmy wiedzieć coś więcej. Od czwartku szykujemy się do najważniejszego meczu sezonu.
Jack Holder - Toruń - Słowa nie
mogą opisać tego, jak się teraz czuję. Nie wiem, jak mam dziękować klubowi,
mojemu bratu, Gregowi Hancockowi i jego mechanikom. W tak szybkim czasie udało
im się wszystko zorganizować. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
W zeszłym roku byłem w Polsce tylko raz, ale wtedy nie ścigałem się, a jedynie
oglądałem zawody. Zawsze marzyłem, żeby jeździć w jakimkolwiek miejscu w Polsce
i w końcu otrzymałem tę szansę. Odczuwałem presję przed tym meczem. Wielu
mówiło, że nie jestem jeszcze gotowy, żeby jeździć w Polsce. Jednak wszystko się
udało. Polskie tory są dobre do ścigania - nawet jeśli przegrasz start, to
możesz wyprzedzić przeciwników. W Lesznie tak miałem - mogłem jeździć różnymi
ścieżkami i mijać zawodników Unii.
Jeździłem głównie na motocyklach mojego brata, ale Greg Hancock też pożyczył mi
jeden swój silnik. To niesamowite, bo nie myślałem nawet, żeby jechać na
sprzęcie takiego zawodnika. Dodatkowo jeden z mechaników Grega był ze mną i mi
pomagał. Jestem szczęściarzem.
Adrian Miedziński - Toruń -
Wiadomo jak trudnym rywalem jest Unia. Jechaliśmy do Leszna z nastawieniem, że
możemy zawalczyć i przez długą część tych zawodów faktycznie się trzymaliśmy.
Ważne jest jednak to, co przed nami i na tym trzeba się skupić. Mamy do
odjechania trzy bardzo ważne mecze i to w nich wszystko się wyjaśni.
Z moim zdrowiem po tym upadku jest wszytko w porządku. Atakowałem zawodnika
przede mną i złapałem taką prędkość, że nie miałem co zrobić. Wszyscy
zjechaliśmy się w jednym miejscu i wolałem zeskoczyć z motocykla, niż wpaść na
resztę zawodników. Nie chciałem zrobić nikomu krzywdy, więc dobrze, że tak się
to skończyło.
Sławomir Kryjom - były menadżer z Torunia i Leszna - Chris nie jest wiekowym zawodnikiem. W tym roku skończy dopiero 30 lat i może jeszcze wiele osiągnąć. Jednak ma jaką blokadę. Wypadek w Coventry, do którego doszło w 2013 roku, był naprawdę makabryczny. Po powrocie Chris miał olbrzymi problem z wyjazdami, ale na Motoarenie był pewnym punktem drużyny. Wydawało się, że powrót do mistrzowskiej formy jest tylko kwestią czasu. Niestety jest inaczej. W przeszłości, gdy borykał się z wolnymi silnikami, ale wtedy i tak potrafił ścigać się skutecznie na Motoarenie. Teraz nawet z tym ma czasami problemy. Spotkanie w Lesznie pokazuje, że Australijczyk ma najprawdopodobniej potężny problem mentalny. Wiele osób twierdzi, że Holder, który w Toruniu startuje od 2008 roku, potrzebuje zmiany klimatu. I tu efekt mógłby być podobny jak w przypadku jego serdecznego przyjaciela Darcy'ego Warda. W przeszłości został zesłany do Gdańska, odjechał świetny sezon i wrócił ze zdwojoną siłą. Był jednym z najlepszych zawodników w drużynie. Nowe środowisko otwiera umysł. Zawodnik poznaje wtedy również nowych ludzi i to często staje się motywacją do stawiania sobie nowych celów. Inna sprawa, że akurat Holderowi z Toruniem będzie rozstać się bardzo trudno. Toruń jest tak zlokalizowany, że starty w tym klubie są dla niego wygodne. Poza tym, Chris może tam liczyć na wsparcie sponsorów. Decyzja o odejściu na pewno łatwa nie będzie, ale może dać dobry efekt. Pytanie, czy w jego otoczeniu jest ktoś, kto pomoże mu ją podjąć.
Piotr Baron - menedżer z Leszna - Zespół pojechał bardzo dobrze, wygrał mecz i to jest najważniejsze. Próbowaliśmy poeksperymentować z torem i zmieniliśmy nawierzchnię. Musieliśmy się tej nawierzchni trochę nauczyć. Nie chcemy tego robić wyłącznie na treningach, chcieliśmy spróbować tego na meczu ligowym, żebyśmy wiedzieli, co nam bardziej pasuje. Przygotowujemy się do fazy play-off i nie robienie nic za wiele by nam nie pomogło, dlatego musieliśmy pozmieniać i start i pole. Nie do końca jestem z tych zmian zadowolony i myślę, że będziemy musieli wrócić do innego toru. Końcówka meczu należała do nas, bo te czasy o 1 sekundę były gorsze i to zaczęło nam sprzyjać. Na następny mecz musimy pójść w trochę inny tor.
Janusz Kołodziej - Leszno - Jeżeli chodzi o defekt to nawalił zapłon i trochę nam to pomieszało. Silniki wróciły z serwisu. Ja trzy dni trenowałem i wszystko wyglądało wyśmienicie, a tu nagle w ważnych zawodach motor gaśnie na starcie. Gdy przyjechałem trzeci to jechałem na drugim motocyklu i ta jednostka nie sprawowała się tak jakbym chciał. Wróciłem do pierwszego, naprawiliśmy usterkę i było w miarę dobrze. Takie jest życie - nie wiemy, kiedy się coś przytrafi. Jak na złość w tych moich biegach straciliśmy raz 4 i drugi raz 4 punkty.