HOLDER Jack
Australia


Urodzony 23 marca 1996 roku w Campbeltown w Australii.

Jack to najmłodszy z żużlowego klanu Holderów (jego bracia również żużlowcy to Chris i James) i gdy w roku 2011 dosiadał jeszcze motocykla o pojemności 250 ccm, już wówczas twierdził, że w przyszłości będzie startował ze swoim bratem Chrisem w toruńskim klubie. Na spełnienie tych marzeń Jack musiał czekać 5 lat, bowiem w okresie transferowym przed sezonem 2017 podpisał kontrakt na starty w najlepszej lidze świata właśnie w Toruniu u boku swego brata.
Zanim jednak młody Kangur stał się Aniołem, małymi krokami wspinał się na szczyty żużlowej hierarchii. I choć do tytułu Industrialnego Mistrza Świata, Jack miał długą drogę to można powiedzieć, że jako nastolatek regularnie zaznaczał swoją obecność w środowisku żużlowym. Pierwsze sukcesy zawodnik zaczął odnosić w tzw. miniżużlu w klasie 250 ccm, kiedy to w 2011 roku zajął drugie miejsce w Indywidualnych Mistrzostwach Nowej Południowej Walii, a także stał się tryumfatorem Mistrzostw Australii Par, a w swojej parze wywalczył maksymalną liczbą punktów.

Po takich sukcesach nikt nie miał wątpliwości, że Jack pójdzie w ślady swojego brata, któremu towarzyszył niemal na każdym kroku i co ważne pobierał cenne lekcje żużlowego rzemiosła. Owo braterskie doświadczenie zaprocentowało dość szybko, bo w "pełnowymiarowym" żużlu mimo młodego wieku, zdołał wywalczyć medal Mistrzostw Australii do lat 21. Jack zdobył go w roku 2014, kończąc rywalizację w Gillman na trzeciej pozycji, tuż za Maxem Fricke i Ryanem Douglasem. Wówczas niezwykle podekscytowany zawodnik tak komentował swój sukces: "Przyznaje, że nie liczyłem na medal. Oczekiwałem od siebie miejsca w pierwszej ósemce. Okazało się jednak, że przez cały wieczór prezentowałem się bardzo solidnie i wszedłem bez problemu do finału. Do mety dojechałem trzeci i zdobyłem brąz, co było dla mnie sporym zaskoczeniem i ogromnie się z tego cieszę, choć muszę przyznać, że miałem trochę szczęścia, bo wywrócił się Nick Morris". Jack spróbował również swoich sił w Indywidualnych Mistrzostwach Australii w kategorii seniorów, które składały się z trzech zawodów finałowych, a najmłodszy z klanu Holderów ukończył je na dwunastym miejscu. W zajęciu wyższej pozycji w klasyfikacji generalnej przeszkodził mu występ w drugiej rundzie w Undera Park, kiedy to zdobył jedynie dwa punkty. Odległa pozycja nie była jednak powodem do zmartwienia bo tytuł najlepszego Australijczyka na sezon 2014 został w rodzinie bo na czele klasyfikacji generalnej znalazł się jego brat Chris.
Starty w słonecznej Australii, która nie prowadziła rozgrywek ligowych nie dawały przepustki do światowej elity. Dlatego po Australijskim sezonie zawodnik zaczął szukać klubu w Europie. Swoje kroki skierował do Wielkiej Brytanii, gdzie wielu żużlowców z Antypodów, pobierało lekcje światowego żużla. Chętnym na skorzystanie z usług młodego zawodnika w sezonie 2015 okazał się klub Plymouth Devils. I choć zawodnik nie krył zadowolenia ze swojej postawy, to brytyjski angaż, był trudnym czasem dla niedoświadczonego jeźdźca, zwłaszcza z punktu widzenia rozłąki z krajem. Jack zbierał jednak cenne doświadczenie, które z całą pewnością pomogło mu po sezonie zdobywać kolejne tytuły w krainie kangurów. Najpierw na torze Kurri Kurri, został mistrzem juniorów Nowej Południowej Walii, po czym na torze Diamond Park Albury rozegrano indywidualne mistrzostwa juniorów stanu Victoria i Jack ponownie okazał się najlepszy. Z kolei w styczniu roku 2016 w Gillman, gdzie rozegrano finał młodzieżowych indywidualnych mistrzostw Australii Jack z kompletem punktów pozostawił w pokonanym polu, równie ambitnych Brady Kurtza – 14 pkt, Maxa Fricke – 13 pkt, którzy swoją przygodę z ligą polską zaczynali również od podpisania pierwszego kontraktu w Toruniu.

Nic więc dziwnego, że po takich sukcesach zawodnik chciał więcej. I trzeba przyznać, że owo więcej Jack osiągnął bardzo szybko. Rok 2016 okazał się bowiem dużym progresem w karierze młodego z Kangura. Po wspomnianym styczniowym sukcesie w Gillman, po przylocie do Europy z powodzeniem reprezentował Plymouth Devils w rozgrywkach Premier League. Niestety, jego klub zmagał się z problemami finansowymi. Nad klubem zawisło widmo wycofania z rozgrywek, ale ostatecznie - na krótko - udało się zażegnać kryzys. Po zakończeniu sezonu działacze jednak zgłosili wniosek o likwidację spółki, dlatego młody zawodnik musiał na sezon 2017 szukać nowego pracodawcy i tak stał się Piratem z Poole u boku kapitana zespołu, którym był starszy brat.
Problemy brytyjskiego pracodawcy nie przeszkodziły zawodnikowi z sukcesami rywalizować z rówieśnikami na świecie. W Drużynowych Mistrzostwach Świata Juniorów jego Australijski team nie sprostał tylko ekipie Polaków z Pawłem Przedpełskim w składzie. Z kolei w cyklu turniejów wyłaniających Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów, Jack otarł się o podium bowiem zajął czwarte miejsce, przegrywając w biegu dodatkowym brązowy medal z Robertem Lambertem. W trakcie sezonu 2016, młody zawodnik pokazał się też toruńskim kibicom startując w marcowym turnieju charytatywnym, który miał zgromadzić środki na leczenie poszkodowanego Darcy Warda. Zwieńczeniem doskonałej postawy w sezonie był start Jacka w Australijskiej rundzie cyklu Grand Prix, gdzie z pozycji rezerwowego dwukrotnie pojawił się na torze, przywożąc w jednym z biegów za swoimi plecami stałych uczestników cyklu, Andreasa Jonssona i Chrisa Harrisa. Doskonały dziennikarz sportowy Tomasz Lorek w jednym z felietonów, tak opisywał występ Jacka w GP: "Jack Holder, w swoim debiutanckim starcie wystrzelił niczym z procy i pomknął do mety jak kamień rzucony przez Aborygena z Coober Pedy w stronę Adelajdy… Czwarty junior świata opanował emocje, prowadził przed rozpędzonymi rywalami, pozwolił się wyprzedzić Jensenowi, ale powstrzymał jak profesor ataki Andreasa Jonssona i Chrisa Harrisa. Zuch. Dzielny chłopak, który wytrzymał nerwowo debiut, a zachował się cudnie niczym Lisa Stansfield śpiewająca w Royal Albert Hall. Piękne chwile, tata Mick i mama Karen utonęli w oceanie radości… Jack Holder, indywidualny mistrz Australii do lat 21 w sezonie 2016, zdobywca Premier League Fours z Diabełkami z Plymouth w 2016 roku i przy tym zdolny… stolarz. Brawo!"
Satysfakcji z postępów czynionych przez młodszego brata nie krył również Chris Holder: "To był jego drugi pełny sezon w Europie, a już dołączył do światowej czołówki do lat 21. Prezentował się solidnie i był blisko trzeciego miejsca, z czego na pewno jest zadowolony. A zawodnicy, którzy byli przed nim są dużo bardziej doświadczeni z jazdy w najlepszych ligach w Europie".

Należało jednak pamiętać, że Jack był dopiero na początku żużlowej kariery. Najważniejsze było to, żeby nikt nie wywierał na nim presji, bo zawodnik póki co miał bawić się jazdą. Z pewnością charakterystyczny dla Australijczyków luz, mógł tylko pomóc mu w dalszym rozwoju. Wielu zadawało sobie jednak pytanie, czy młodszy z Holderów był gotowy na polską ekstraligę? W klubie jednak nie szukano odpowiedzi na to pytanie, bowiem kontraktując Jacka, miał on być dopiero szóstym zawodnikiem, który aspirował do miejsca w składzie na sezon 2017  i stanowił rezerwę, do której menadżer Jacek Gajewski miał sięgać w sytuacji niedyspozycji jednego z trzech polskich seniorów Miedzińskiego, Przedpełskiego, Walaska. Sam zainteresowany tak komentował swój toruński angaż: "Jeździłem do Torunia, kiedy tylko mogłem i oglądałem brata w akcji. Motoarena to wspaniały stadion ze znakomitym torem. Chris mówił mi, że Get Well to świetny klub. Zdecydowałem się podpisać tu kontrakt, choć miałem inne propozycje z pierwszej i drugiej ligi w Polsce. Nie mogę się już doczekać mojego pierwszego sezonu w Polsce. Mam nadzieję, że dostanę szansę w wielu spotkaniach. Wszystko zależy od tego, jak sytuacja się rozwinie. Pojadę w kliku meczach przedsezonowych i wtedy zobaczymy, co się wydarzy".

Warto w tym miejscu dodać, że Holderowie nie byli pierwszym braterskim duetem w toruńskim żużlu, ale był to pierwszy duet zagraniczny. Starsi kibice pamiętali Eugeniusza i Czesława Miastkowskich. Ten pierwszy jeździł w Apatorze w sezonie 1976 oraz od 1979 do 1991 roku. Na przestrzeni lat zdobył wiele ważnych dla torunian punktów. Dwukrotnie (1986, 1991) wywalczył złoty medal drużynowych mistrzostw Polski, choć w 1991 roku pojechał tylko w dwóch spotkaniach. Jego młodszy brat Czesław nie zrobił wielkiej kariery, a w najlepszym sezonie w Toruniu (1980) wykręcił średnią równą 1,3 pkt/bieg.
W 1996 roku w toruńskim teamie pojawił się kolejny braterski duet, bowiem w na torze zadebiutował Marcin Kowalik, którego starszy brat Mirosław był już wówczas uznanym solidnym ligowcem. Marcin startował sporadycznie i z raczej kiepskim skutkiem. Mirosław zaliczył w Apatorze, aż 15 sezonów. Obaj po zakończeniu swoich karier zostali przy "czarnym sporcie" - Mirosław Kowalik w 2017 roku został trenerem gdańskiego Wybrzeża, a Marcin od wielu lat był mechanikiem Adriana Miedzińskiego.
Zatem na przykładzie dwóch braterskich formacji, wychodziło na to, że starszy brat to lepszy żużlowo brat! I nie inaczej było w przypadku braci Jagusiów. Wiesław, został prawdziwą legendą toruńskiego klubu. Nigdy nie odszedł do innego zespołu, a z Aniołem na plastronie jeździł nieprzerwanie od 1992 do 2010 roku. W ciągu rekordowych 19 sezonów pojechał w 311 meczach najczęściej w roli lidera drużyny. Jego młodszy brat Marcin zadebiutował w 2000 roku. Choć uznawano go za żużlowca o dużych możliwościach, to jednak jego sportowy rozwój wyraźnie zatrzymały liczne kontuzje. W 2005 roku zakończył karierę i podobnie jak brat zajął się prowadzeniem gospodarstwa rolnego.
W kolejnych latach dosłownie na chwilę pojawili się bracia Tomasz i Adam Wiśniewscy, ale tylko ten drugi, tym razem młodszy dostał szansę startu w ligowej drużynie.
Dużo większe nadzieje wiązano z bliźniakami - Emilem i Kamilem Pulczyńskimi. Jeszcze przed zdaniem licencji obwołano ich mianem "wielkich talentów". Niestety nie dane im było, m.in. przez liczne kontuzje zostać czołowymi postaciami toruńskiej drużyny. Emil w najlepszym sezonie (2011) uzyskał średnią 1,35 pkt/bieg. Kamil zaś w 2012 roku pojechał na poziomie 1,07.
Ostatnim żużlowym duetem braci w Toruniu byli Łukasz i Paweł Przedpełscy. Choć starszy "przetarł szlak", to młodszy okazał się bardziej utalentowanym. Paweł skończył wiek juniora z kilkoma ważnymi medalami na koncie, a w sezonie 2017 jego dyspozycja miała być języczkiem u wagi w zespole wicemistrzów Polski. W przypadku dwudziestoczteroletniego Łukasza sezon 2017 miał być nowym rozdaniem w sportowej karierze, bowiem postanowił spędzić w odradzającym się klubie z Poznania pod okiem doskonale znanego w Toruniu Tomasza Bajerskiego, który debiutował w roli szkoleniowca.

Wracając jednak do braci z Australii, po zakontraktowaniu młodszego z nich okazało się, że zawodnik będzie musiał sobie odpuścić starty w Polsce. Młody Kangur bowiem musiał dostarczyć zgodę na starty w Polsce od angielskich klubów Poole Pirates i Peterborough Panthers. Oba kluby nie zamierzały jednak nic podpisywać. Torunianie jednak nie odpuszczali i długo myśleli jak rozwiązać patową sytuację w końcu zakontraktowanego do drużyny zawodnika. Postanowili, zwrócić się do Ekstraligi z pytaniem, czy Holder może zostać zwolniony z obowiązku dostarczenia oświadczeń, jeśli Get Well zaakceptuje, że w przypadku kolizji terminów z ligą polską żużlowiec będzie jechał w Anglii, a torunianie nie będą oponowali gdy terminarz zawodnika będzie zajęty. Takie rozwiązanie dla torunian wydawało się logiczne. Ekstraliga nie miałaby problemów z ustaleniem terminu przełożonego meczu, a żużlowiec zostałby potwierdzony do startów i mógłby od czasu do czasu pojechać w Ekstralidze. Jacek Gajewski miałby większe pole manewru, a młody Holder mógłby się przydać zwłaszcza w przypadku niespodziewanych zdarzeń losowych. Niestety ekstraligowe władze nie zgodziły się na takie podejście bo rodziłoby precedensy dla innych zawodników.
W tej sytuacji torunianie postanowili wypożyczyć do niższej ligi Australijskiego juniora, gdzie oświadczenia nie były wymagane, ale i takie rozwiązanie nie znalazło akceptacji, choć było w zgodzie z przepisami. Okazało się bowiem że żużlowe władze w Polsce nie przewidziały takiej sytuacji w regulaminie i po propozycji torunian szybko dopisano do regulaminu kolejny punkt, który zakazywał takich wypożyczeń. Swego zdenerwowania nie krył Jacek Gajewski: "To wszystko jest szyte grubymi nićmi. Na początku listopada mogliśmy wypożyczyć Holdera, a w połowie stycznia już nie możemy. Stało się jednak coś bardzo złego, bo Regulamin Przynależności Klubowej został nagle podmieniony i nikt nikogo o tym nie poinformował. 1 listopada, gdy rozpoczynaliśmy okienko transferowe, obowiązywał inny dokument niż w tej chwili. Kiedy kontraktowaliśmy Jacka, jego wypożyczenie było możliwe. Później ktoś podmienił regulamin. A wydarzyło się to dziwnym trafem 16 stycznia, czyli tego samego dnia, kiedy otrzymaliśmy decyzję o odmowie potwierdzenia naszego żużlowca. Ludzie zarządzający polskim żużlem najprawdopodobniej zorientowali się w pewnym momencie, że mają dziury w regulaminie i próbowali to naprawić. Tylko zapomnieli, że prawo nie może działać wstecz. To jest karygodne. Nie można zmieniać reguł w trakcie gry. Zgodnie z jego zapisami Jack Holder mógł iść na wypożyczenie, bo do tego nie było potrzebne jego potwierdzenie, tylko ustalenie przynależności klubowej. Później ktoś dopisał, że do ustalenia przynależności również potrzeba oświadczeń i zamknął nam drogę. Jest jeszcze jedna sprawa. Przeczytałem, że mogliśmy sprawę rozwiązać inaczej i nie zgłaszać w kontrakcie lig zagranicznych. Wtedy byłoby potwierdzenie i wypożyczenie. To śmieszne i zupełnie niezrozumiałe. Rozumiem, że w ten sposób jesteśmy namawiani do uprawiania fikcji? Mieliśmy udawać, że ktoś nie ma gdzieś kontraktu, bo może kluby angielskie zmiękną i zaczną wystawiać oświadczenia? Ktoś popełnił błąd i nie przewidział pewnych możliwych sytuacji w regulaminie, ale dlaczego teraz kłamać i oszukiwać mają klubowi działacze? Dla zasady będziemy się odwoływać, ale wiemy, że nic to nie da. A czy w maju zrobimy do niego drugie podejście? Nie wiem. Na razie o tym nie myślę. Zawodnik straci kilka miesięcy. Uważam, że do tego czasu pewne rzeczy należy wyjaśnić. To się nam należy. Regulamin Przynależności Klubowej nie może być zmieniany w ten sposób. Nie tak to powinno funkcjonować. Obecnie zastanawiam się również, który regulamin nas obowiązuje, bo mamy dwie wersje - jedną na stronie PZM, a drugą na stronie Ekstraligi".
Wiceprezes Ekstraligi Ryszard Kowalski ripostował: "Żaden regulamin nie został podmieniony, tylko zmieniony jak to się normalnie dzieje. Główna Komisja Sportu Żużlowego ma do tego prawo, a odpowiednia informacja na ten temat została przesłana do klubów. Nie ma tu żadnego drugiego dna. Proszę również pamiętać, że w momencie podpisania kontraktu klub i zawodnik potwierdzają stosownym zapisem w jego treści, że z chwilą wejścia w życie nowych regulacji zmienia się stosunek prawny między klubem, zawodnikiem, a Ekstraligą oraz PZM. Ekstraliga podejmuje na co dzień decyzje na podstawie aktualnie obowiązujących przepisów i rozpatrywała wyłącznie zgłoszenie zawodnika do rozgrywek Ekstraligi, a nie o jego wypożyczenie, gdyż o to nie wnioskował klub z Torunia".
W całej przepychance regulaminowej Australijczyk miał dwa wyjścia. Pierwszym z nich było rozwiązanie kontraktów na wyspach, ale to było dla tak młodego żużlowca sportowym i finansowym strzałem w kolano, bowiem Jack miał regularnie startować i zarabiać przede wszystkim w lidze angielskiej. Z kolei drugi, bardziej prawdopodobny scenariusz zakładał, że młody Australijczyk nie dostarczy oświadczeń i nie zostanie potwierdzony do startów w Ekstralidze, ale będzie mógł startować w pierwszej lidze, gdzie oświadczenia nie były wymagane. Niestety ostatecznie stanęło na drugim wariancie, ale żużlowe władze oznajmiły, że do majowego okienka transferowego rozważą sytuację Jacka Holdera i być może zawodnik będzie mógł być wypożyczony w trakcie sezonu. Działacze z miasta Kopernika w tej sytuacji spasowali i czekając na rozwój wypadków, przyglądali się postępom Jacka i niezależnie od kolejnych decyzji, w przyszłym roku postanowili ponownie podpisać umowę na starty w Toruniu.

Gdy wydawało się, że kolejny sezon w Polsce dla młodego Australijczyka pozostanie w sferze marzeń, nastąpił nieprzewidziany zwrot akcji. Toruński zespół przegrywał mecz za meczem, a na domiar złego kontuzji doznali Greg Hancock, Adrian Miedziński i Paweł Przedpełski. Nerwy kibiców i działaczy były jak beczka prochu i ... zwolniono menadżera Jacka Gajewskiego, a jego miejsce zajął Jacek Frątczak - dotychczas kojarzony jedynie z pracą w Zielonej Górze. Trzeba przyznać, że nowy taktyk torunian stał przed trudnym zadaniem. Musiał obronić swoją drużynę przed spadkiem, mając skomplikowaną sytuację kadrową. Nowy menadżer Get Well mógł zastosować za Herbiego zastępstwo zawodnika (Kalifornijczyk miał najwyższą średnią w zespole), ale "ZZ-tkę" można było zastosować w sytuacji, w której zawodnik decyduje się na podstawie zwolnienia na przerwę w startach przez okres 15 dni. Niestety Get Well 6 sierpnia miał zaplanowane starcie z drużyną z Częstochowy, które było kluczowe w kwestii walki o utrzymanie i torunianie robili wszystko, by wystąpić przeciwko Lwom z Hancockiem w składzie. Nic więc dziwnego, że w awizowanym składzie na spotkanie z Unią Leszno znalazło się nazwisko Marcina Kościelskiego. Wiadomym jednak było, że zawodnik ten będzie zmieniony, ale nikt nie spodziewał się, że zastąpi go właśnie Jack Holder. Mimo poczynionych zmian kadrowych, konfrontacja w Lesznie pomiędzy Unią a Get Well, była kolejną porażką gości, ale nowy toruński zawodnik zachwycił wszystkich. Niewielu kibiców dawało szanse Jackowi Holderowi na skuteczną walkę z liderami Unii, tymczasem Australijski junior dobrze startował, a na dystansie prezentował dojrzałą i przemyślaną jazdę, co w efekcie dało mu 13 meczowych oczek i 3 bonusy w 6 startach. Po zawodach zawodnik tak komentował swój polski ligowy debiut: "Słowa nie mogą opisać tego, jak się teraz czuję. Nie wiem, jak mam dziękować klubowi, mojemu bratu, Gregowi Hancockowi i jego mechanikom. W tak szybkim czasie udało im się wszystko zorganizować. Nadal nie mogę w to uwierzyć. W zeszłym roku byłem w Polsce tylko raz, ale wtedy nie ścigałem się, a jedynie oglądałem zawody. Zawsze marzyłem, żeby jeździć w jakimkolwiek miejscu w Polsce i w końcu otrzymałem tę szansę. Odczuwałem presję przed tym meczem. Wielu mówiło, że nie jestem jeszcze gotowy, żeby jeździć w Polsce. Jednak wszystko się udało. Polskie tory są dobre do ścigania - nawet jeśli przegrasz start, to możesz wyprzedzić przeciwników. W Lesznie tak miałem - mogłem jeździć różnymi ścieżkami i mijać zawodników Unii. Jeździłem głównie na motocyklach mojego brata, ale Greg Hancock też pożyczył mi jeden swój silnik. To niesamowite, bo nie myślałem nawet, żeby jechać na sprzęcie takiego zawodnika. Dodatkowo jeden z mechaników Grega był ze mną i mi pomagał. Jestem szczęściarzem".
Po tak udanym debiucie, Jack zyskał uznanie kibiców i nowego toruńskiego menadżera, a co za tym idzie otrzymał powołania na wszystkie mecze do końca sezonu. Mimo, że zawodnik wszedł do składu bardzo późno, to w czterech meczach rundy zasadniczej i dwóch meczach barażowych, wykręcił drugą średnią w zespole zaraz po Gregu Hancocku. Po sezonie wielu zastanawiało się w jakim miejscu byłby toruński klub, gdyby Jack startował od początku sezonu. Młodszy z braci Holderów wprowadził bowiem do zespołu powiew świeżości, a starszemu bratu dał kolejną motywację do ścigania. Jednocześnie u młodego Kangura było widać to, czego brakowało w ostatnich latach starszemu bratu, a mianowicie ogromną chęć i wolę walki. W końcówce rundy zasadniczej Jack Holder wypadał jednak nieco słabiej. W pierwszym meczu barażowym ze Zdunek Wybrzeżem uzbierał tylko cztery punkty i bonus. Nieco lepiej spisał się w rewanżu na torze w Gdańsku, ale na tle takich zawodników jak Michael Jepsen Jensen czy Grzegorz Walasek i tak wyglądał dość słabo. Nie zmieniało to jednak faktu, że w młodszego z Holderów warto było inwestować i Get Well Toruń o tym wiedział, dlatego szybko podjęto decyzję, aby umieścić zawodnika zgodnie z nowymi przepisami w lidze polskiej pod numerem osiem, bowiem wespół z bratem miał stanowić silne ogniwo w kilku kolejnych latach. I jak się okazało był to strzał w dziesiątkę, bo zmiana regulaminu (wprowadzenie rezerwowego do lat 23) przed sezonem 2018 spowodowała, że w tracie sezonu młodszy z braci Holderów miał zaskakująco duży wpływ na wyniki Get Well Toruń. Wchodząc w mecz często w trudnych momentach dla drużyny, potrafił wygrywać biegi. Po sezonie okazał się najlepszym rezerwowy Ekstraligi. Zwłaszcza w drugiej części sezonu, kiedy zabrakło w składzie Rune Holty, zapewniał punkty, które przesądziły o utrzymaniu, a finalnie trzymały Anioły do samego końca w walce o play-off. Jack miał niewątpliwie talent do jazdy na żużlu i Toruń chciał w niego inwestować. Młody chłopak miał też inną zaletę, a mianowicie był bezkonfliktowy, wiecznie uśmiechnięty, co przydaje się zespołowi zwłaszcza w trudnych chwilach. Co ciekawe był to jego pierwszy pełny sezon w Polsce na najwyższym poziomie rozgrywek, ale po tym co pokazał za 2-3 sezony miał szansę zostać czołową postacią na żużlowych torach.
Przed podpisaniem kontraktu w Toruniu zawodnik nie od razu przystał na warunku GetWell. Postawił dość ciekawy warunek, a mianowicie dostęp do sprzętu od jednego z najlepszych tunerów świata - Ryszarda Kowalskiego. Zawodnik wiedział o co prosi, bo dostać się do stajni tego tunera nie było łatwo. Kowalski bowiem tuningował silniki tylko kliku zawodnikom i skrupulatnie dobierał zawodników na różnych poziomach rywalizacji. Zyskiwał dzięki temu informację na temat wprowadzanych nowinek technicznych na tle innych mechaników. Gdyby wszyscy zawodnicy rywalizowali na sprzęcie majstra z podtoruńskich Cierpic wiedza ta byłaby niemożliwa do zdobycia. Jednak sprytne zabiegi działaczy Get Well sprawiły, że zawodnik dostał się na stałe do warsztatu Ryszarda Kowalskiego i mógł korzystać z silników przygotowywanych przez najlepszego tunera świata. Polski inżynier zobaczył, że młody zawodnik wyczynia cuda na motocyklu i nie był w stanie odmówić mu współpracy. I tym sposobem silniki od Kowalskiego stały się największą kartą przetargową klubu w rozmowach na temat przedłużenia współpracy na kolejne lata. Zawodnik miał półamatorski kontrakt, który zakładał, że za przygotowanie sprzętu na poszczególne mecze będzie odpowiadał toruński sztab. Jednocześnie zawodnik w lidze angielskiej nie miał prawa jeździć na silnikach przygotowanych w Polsce i podczas innych zawodów musiał korzystać z pomocy Petera Johnsa. Wszystko po to, by najlepsze jednostki zostawił na występy w Polsce. Australijczyk mógł więc skupić się tylko na jeździe, a klub nie płacił mu gigantycznych pieniędzy za sam podpis na kontrakcie. Układ taki wydawał się idealny dla obu stron.
O przychylności Kowalskiego może tylko pomarzyć starszy z braci Holderów, Chris był tak zdeterminowany, że w pewnym momencie do warsztatu w Cierpicach zaglądał co miesiąc i prosili o przygotowanie choćby jednej jednostki. Tuner pozostał jednak niewzruszony i nie włączył Chrisa do listy klientów. Nie jest zresztą pierwszym, który został potraktowany w ten sposób, bo Kowalskiego do współpracy nie potrafi też przekonać Niels-Kristian Iversen. Duńczyk okazjonalnie korzystał ze sprzętu pożyczonego od juniorów i za każdym razem był zachwycony jakością silników, jednak to Jacka Holder miał przywilej startowania na nieco lepszym sprzęcie.

Sezon 2019 zweryfikował jednak bardzo mocno umiejętności i przygotowanie do sezonu młodszego z braci Holderów. To na Jacku Holderze w zimowej przerwie Jacek Frątczak budował meczowy optymizm w trakcie meczów. Młody Kangur miał startować w każdym meczu pod nr 8 i z rezerwy zmieniać Kościucha lub Holtę. Menadżer liczył, że tak jak w sezonie 2018, młody Kangur będzie ratował zespół z opresji. Zawodnik był jednak daleki od formy sprzed roku, a ślepa wiara w to, że dużą liczbą startów Australijczyk wejdzie na wyższy poziom sportowy, wprowadziła do zespołu nerwową atmosferę. Kolejne zera zaczęły wskazywać na faworyzowanie zawodnika, co nie podobało się głownie Kościuchowi. Trudno jednak mieć pretensje za takie podejście do młodego Kangura, bo to nie on ustalał meczową taktykę. W trakcie sezonu, po zmianie menadżera, który przestał panować nad zespołem, rola Jacka w zespole się nie zmieniła. Prawda była jednak taka, że przy słabej dyspozycji niemal wszystkich zawodników, trudno było znaleźć dla dość solidnego zawodnika do lat dwudziestu trzech inna pozycję niż rezerwa. Niestety toruńska drużyna z Jackiem Holderem w składzie nie podołała ekstraligowemu wyzwaniu w roku 2019 i z hukiem opuściła żużlową elitę. Ówczesny menadżer Jacek Frączak, który stracił pracę w trakcie sezonu tak komentował ten okres: "Pod koniec sezonu 2018 złapaliśmy wiatr w żagle. Wydawało nam się, że już wszystko połapaliśmy i w kolejnym sezonie, do którego przystępowaliśmy w niemalże niezmienionym składzie, pojedziemy spokojnie po swoje. Przekonaliśmy się jednak, że to tak nie działa. Myśleliśmy, że wiemy w jakim kierunku powinniśmy podążać. Liczyliśmy, że od samego początku to wszystko zaskoczy i będzie jechało, ale w rzeczywistości okazało się, że jesteśmy w lesie z formą i prędkością w naszych motocyklach. W żaden sposób nie mogliśmy dokleić się do toru, bo ustawienia ciągle nam gdzieś uciekały. Zaczęliśmy seryjnie przegrywać mecze, więc pojawiła się nerwówka, a potem doszła do tego presja, bo każde kolejne spotkanie jechaliśmy jak o życie. Drużyna spisywała się słabo, więc to w różnym stopniu udzielało się poszczególnym zawodnikom i ciągnęło ich w dół. W takich warunkach nie było wielkiego komfortu pracy. Tempo rozgrywania kolejnych spotkań sprawiało, że nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby pochylić się nad naszymi problemami, złapać oddech i spróbować się przełamać. Sprawy nie ułatwiały spadające na nas krytyczne głosy i klimat, który wytworzył się wokół zespołu. W sezon wchodziliśmy z kontuzją i czuliśmy, że nie będziemy mieli zbyt dużego wsparcia juniorów, co ostatecznie się potwierdziło. Mnie też w pewnym momencie dotknęły poważne problemy zdrowotne, które doprowadziły do tego, że w trakcie sezonu musiałem zrezygnować z dalszej pracy w Toruniu. Zdaję sobie zatem sprawę, że tam zabrakło też mojego wsparcia, żeby pomóc Jackowi czy innym chłopakom i spróbować jakoś to wszystko poukładać. My wtedy byliśmy rozczarowani postawą praktycznie całej drużyny, a nie tylko pojedynczych ogniw. W tamtym czasie zmagaliśmy się z wieloma kłopotami, począwszy od aspektów torowych, poprzez zmianę menagera, na kwestiach sprzętowych kończąc. Silniki, którymi wówczas dysponował nie tylko Jack, ale też inni zawodnicy, nie niosły ich tak dobrze jak można by oczekiwać. Nie mogliśmy w żaden sposób ustabilizować się jako drużyna, a do tego kulało zarządzanie zespołem. Pod względem organizacyjnym czy sportowym zawodziliśmy na całej linii. Warunki, w których funkcjonowaliśmy, odbijały się na formie poszczególnych zawodników i sprawiały, że trudno było im się podnieść, bo to wszystko po prostu nie działało zbyt dobrze – dopowiada Krużyński. A jak młodszy z braci Holderów reagował na swoją zniżkę formy, która dla niego była pewnego rodzaju nowością? – Jemu to bardzo ciążyło. Wcześniej poczuł, że potrafi, a wtedy kompletnie nie mógł do tego nawiązać".
Zawodnik jednak nie zostawił klubu i podobnie jak starszy brat, czuł się winny pierwszego w historii spadku zespołu do niższej ligi i postanowił pozostać z Aniołami na kolejny rok, a cały rok nie tylko w ekstralidze podsumował w dość oryginalny sposób.

Po słabym sezonie 2019 wielu liczyło, że na pierwszoligowym froncie młody Kangur będzie wysoko skakał, ale niewielu spodziewało się, aż tak wielkiego progresu. Niebagatelną rolę odegrał w tym bez wątpienia sprzęt ze stajni Ryszarda Kowalskiego, na którym zawodnik wykręcił najlepszą średnią na pierwszoligowych torach.  Niestety sezon dla Jacka podobnie jak dla wielu zawodników stanął pod znakiem zapytania. Powodem była pandemia Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020 r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13 długich tygodni. W międzyczasie doszło do wielu nowych ustaleń regulaminowych, renegocjacji kontraktów, a także przemodelowano instytucję zawodnika startującego jako "gość", co oznaczało, że zawodnicy z niższej ligi mogli startować w lidze wyższej. Ostatecznie sezon wystartował w mocno okrojonej formie, a zawodnicy praktycznie na stałe osiedlili się w Polsce i szukali startów "gdzie się dało". Jack od początku rozgrywek zachwycał formą, co zwróciło uwagę działaczy ekstraligowych i tym sposobem "gościnnie" zawitał do klubu z Gorzowa.
Najważniejszy był dla niego jednak Apator, którego barw bronił w 13 meczach (w ostatnim meczu stosowane było zastępstwo zawodnika), 12 razy był desygnowany do rywalizacji w biegach nominowanych, z czego 7 razy wystartował w ostatnim 15 biegu, gdzie najlepszym zawodnikom w danym dniu, oddał tylko 1 punkt przyjeżdżając za plecami Rohana Tungata, a sześciokrotnie nie dał szans rywalom wygrywając ostatnią potyczkę zawodów. Ponadto jako jednym w toruńskiego zespołu zdołał wywalczyć w meczu czysty komplet punktów. Dlatego po sezonie można napisać, że jazda na zapleczu elity była dla Australijczyka czystą zabawą, bowiem z reguły dojeżdżał na metę z dużą przewagą. Tak skutecznego zawodnika w pierwszej lidze nie było od dawna. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, tak dobrego wyniku nie wykręcili inni zwycięzcy klasyfikacji indywidualnej, wśród których można dostrzec kilku naprawdę ciekawych zawodników, którzy zrobili karierę w elicie m.in. Sebastiana Ułamka, Grigorija Łagutę, Darcy'ego Warda czy Jasona Doyle'a. Byli jednak i lepsi, ale obiektywnie patrząc, poziom drugiego szczebla rozgrywek z roku na rok był coraz wyższy i wynik Holdera był jednym z lepszych w XXI wieku, a większą skuteczność do roku 2020 wykazało tylko czterech jeźdźców:
                rok 2005 - 2,825
pkt/bieg - Mikael Max (Rzeszów)
                rok 2002 - 2,804
pkt/bieg - Mikael Max (Rybnik)
                rok 2003 - 2,698
pkt/bieg - Lee Richardson (Lublin)
                rok 2002 - 2,694
pkt/bieg - Billy Hamill (Zielona Góra)
                rok 2008 - 2,679
pkt/bieg - Piotr Świderski (Rybnik)
                rok 2020- 2,625
pkt/bieg - Jack Holder (Toruń)
Postawienie na Jacka wyszło zatem torunianom na dobre. Australijczyk osiągnął średnią 2,625 i okazał się nie tylko zdecydowanym liderem zespołu, który poprowadził "Anioły" do awansu na ekstraligowe salony, ale również najlepszym zawodnikiem pierwszoligowych rozgrywek. "Ja widziałem w nim naprawdę duży potencjał. Spodziewałem się, że jak uporządkuje sobie kwestie sprzętowe i teamowe, to będzie tylko kwestia czasu, kiedy znowu odpali. Jack na tamtym etapie dorósł też do pewnych decyzji, zachowań oraz traktowania żużla w trochę inny sposób, co na pewno mu pomogło. Starałem się też zaszczepić u niego znacznie większy spokój i nieco inny stosunek do różnych torowych sytuacji, bo to wydawało się bardzo ważne" mówi w wywiadzie Tomasz Bajerski, który w tamtym czasie był trenerem toruńskiego klubu.
Swoją wyśmienitą formę młodszy z braci Holderów potwierdził również w Stali Gorzów, bowiem diametralnie odmienił oblicze lubuskiego zespołu, z którym awansował do finału ekstraligi, a tam wywalczył swój pierwszy medal DMP. Zakontraktowanie Jacka w Stali nie było przypadkowe, bowiem Stanisław Chomski dokładnie przemyślał ten angaż: "W obliczu problemów, które nas dopadły, skorzystaliśmy z zapisu regulaminowego pozwalającego na ściągnięcie zawodnika z niższej ligi. Na rynku transferowym dostępność zawodników, którzy byliby gotowi z powodzeniem ścigać się w najwyższej klasie rozgrywkowej jest ograniczona, więc trudno jest sensownie załatać luki pojawiające się na skutek kontuzji. Uważnie obserwowaliśmy rynek i widzieliśmy jego potencjał oraz predyspozycje, a także dobre zaplecze sprzętowe. Ja wcześniej poznałem toruńskie środowisko, bo byłem tam przez chwilę trenerem, więc wiedziałem czego mniej więcej mogę się spodziewać po zawodniku pochodzącym z tego klubu. Jack był wtedy przedstawicielem młodego australijskiego pokolenia, które wchodziło do wielkiego żużla, więc można było zakładać, że będzie głodny sukcesu i nic nie okaże się dla niego straszne. To był zawodnik, który po prostu pasował do naszego zestawienia. – Szybko doszliśmy do porozumienia z szefostwem toruńskiego klubu, które nie widziało żadnych przeszkód w użyczeniu nam Jacka i podeszło do tego bardzo racjonalnie. Gdy Jack do nasz przyjechał ma początku na pewno miał lekki dystans, bo nie znał naszego środowiska, ale zobaczył, że my jesteśmy na niego otwarci, więc nie trzymał się na uboczu, tylko wpisał się w nasz zespół. Zawodnicy szybko go zaakceptowali i polubili. Jack wsłuchiwał się w głosy kolegów i angażował się w dyskusje wewnątrz drużyny. Jak coś mu się nie udawało to pytał i wyciągał wnioski, ale były też takie momenty, kiedy to inni zwracali się do niego, bo widzieli, że dobrze mu idzie – słyszymy od naszego rozmówcy. Warto wspomnieć, że Jack miał okazję startować w Gorzowie z Mistrzem Świata, Bartoszem Zmarzlikiem, od którego starał się wiele czerpać".
Włodarze Apatora zdawali sobie sprawę, że utrzymanie kontaktu z ekstraligą może pozytywnie wpłynąć na Jacka, a oni sami będą mieli okazję sprawdzić, jak ich podopieczny po słabszym wcześniejszym sezonie będzie sobie radził w rywalizacji na najwyższym szczeblu ligowym.Ostatecznie Jack zaliczył dwanaście meczów w barwach gorzowskiej drużyny i wykręcił w nich średnią 2,052. To pokazywało, że zrobił znaczące postępy względem poprzedniego roku, a jego dobra postawa w pierwszej lidze nie wynikała wyłącznie z nieco niższego poziomu rozgrywek. "Jack wniósł bardzo dużo do naszej drużyny i okazał się strzałem w dziesiątkę. Byliśmy niesamowicie usatysfakcjonowani jego jazdą. Zdobywane przez niego punkty miały duże znaczenie i stanowiły dla nas ogromne wsparcie. Na torze był odważny, dynamiczny i skuteczny, a do tego miał charakter. W każdym wyścigu dawał z siebie maksimum i nawet jak przegrywał to po walce, a nie statystując za plecami rywali. Jego dobra postawa oddziaływała na resztę zespołu i pozytywnie go nastrajała. Jack doskonale wiedział, po co jest w tym miejscu i co do niego należy, więc nie trzeba było wielu słów, żeby się porozumieć. Komunikacja była krótka, zwięzła i konkretna. On chciał pokazywać się z dobrej strony w ekstralidze, więc robił wszystko najlepiej jak potrafił i był należycie przygotowany pod względem sprzętowym czy teamowym. Okazywał się przy tym bardzo zdyscyplinowany, a jednocześnie otwarty na rozwiązania stosowane w klubie. W jego przypadku nie było problemu z przydziałem numeru startowego, przyjazdem na trening czy jakimikolwiek innymi kwestiami. Myślę, że on miał wiele dobrych wzorców, w tym również od swojego brata. Ja nie odbierałem go jako nie wiadomo jak wielkiego luzaka, tylko dobrze poukładanego młodego zawodnika, który chciał wyciągać jak najwięcej ze swoich kolejnych startów. Chcieliśmy zatrzymać zawodnika, który tak dobrze się u nas sprawdził, ale nie zamierzaliśmy uczestniczyć w żadnej licytacji i przebijać oferty toruńskiego klubu, bo to byłoby nie fair. Ktoś wyciągnął do nas rękę i poniekąd ocalił nam skórę, bo ten niełatwy sezon finalnie zakończyliśmy ze srebrnym medalem, a my mielibyśmy zrewanżować się podbiciem stawki i podebraniem zawodnika? To nie było zgodne ze strategią naszego klubu. Jestem jednak pewien, że Jack swoim stylem jazdy i osiąganymi wynikami zaskarbił sobie serca naszych kibiców. Podejrzewam, że oni zawsze będą go mile wspominać i za każdym razem obrzucą go brawami, kiedy tylko będzie pojawiał się w Gorzowie " - mówił Chomski.
Z kolei Adam Krużyński członek rady nadzorczej w toruńskim klubie, odpowiedzialny za kontakty z zawodnikami komentował: "Myślę, że obie strony czerpały z tego wiele korzyści. Jack nadal miał okazję startować wśród najlepszych, natomiast my zyskaliśmy zawodnika, dzięki któremu nasza moc wzrosła i który przyczynił się do tego, że ostatecznie byliśmy w stanie wjechać do wielkiego finału, choć wcześniej pewnie niewielu by to zakładało. Jack dość mocno zidentyfikował się z zespołem i naszymi celami. Na pewno potrafił odnaleźć się w tej sytuacji, która nakładała na niego znacznie więcej obowiązków. Myślę, że on wiedział, jak wiele może zyskać dzięki startom w naszym klubie. Nie miał żadnego problemu, żeby przeskakiwać między ligami i prezentować się świetnie w obu klasach rozgrywkowych. Starty Jacka w Gorzowie na pewno narobiły trochę zamieszania. Nie jest tajemnicą, że on dobrze się tam czuł, mając obok siebie Bartka Zmarzlika, z którym złapał świetny kontakt i którego mógł podglądać. Na pewno wiele korzystał na tym, że jest w jednym zespole z takim zawodnikiem. Nie ma co ukrywać, że mieliśmy pewne obawy, czy nie będzie chciał się tam przenieść, tym bardziej, że Stal przyjęłaby go z otwartymi ramionami, ale ostatecznie został z nami. Myślę, że na tamtym etapie jakieś przywiązanie do naszego klubu dawało już o sobie znać".
I faktycznie po sezonie Jack okazał się niezwykle słowny i lojalny, bo podtrzymał decyzję podjętą przed rozpoczęciem rozgrywek i po awansie Apatora do ekstraligi, mimo nieoficjalnej oferty z Gorzowa, został wierny żółto-niebiesko-białym barwom, bo w koncepcji toruńskich działaczy wspólnie z bratem miał być motorem napędowym całego zespołu w roku 2021.

Tak też się stało. Jack był czołową postacią Aniołów, choć nie raz pokazał, że nie ma łatwego charakteru o czym mówił Tomasz Bajerski pytany po latach o to jak układała się jego współpraca z zawodnikiem: "Na zawodach Jack momentami nie miał łatwego charakteru i okazywał się wymagającym współpracownikiem. Niekiedy trzeba było rozmawiać z nim mocno i zdecydowanie, przedstawiając mu fakty i tłumacząc, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Mimo wszystko w drużynie funkcjonował całkiem normalnie i był nastawiony na współdziałanie z kolegami. Na pewno potrafił oddzielić czas na pracę od czasu na zabawę. Pomijając te jego niektóre nerwowe reakcje, na co dzień okazywał się świetnym gościem. Myślę, że zdołaliśmy zbudować dobre relacje i złapaliśmy fajny kontakt. Mieliśmy okazję współpracować w okresie pandemicznym, więc Jack razem ze swoim bratem przebywali w Toruniu i spędzaliśmy ze sobą dużo czasu poza stadionem. Czasami jeździliśmy na rowerach, czasami graliśmy w ping-ponga, a czasami urządzaliśmy sobie wypad nad jezioro, więc zawsze było bardzo wesoło". Po sezonie Australijczyk legitymował się piętnastą średnią w najlepszej żużlowej lidze świata. Na swoim torze przeciętnie zdobywa 2,000 punkty w biegu, a na wyjazdach 1,886. Nic więc dziwnego, że taki zawodnik byłby łakomym kąskiem dla wielu klubów z Ekstraligi. Potencjalni chętni musieli jednak obejść się smakiem, bo Australijczyk tuż po zakończeniu rundy zasadniczej ogłosił że zostaje w Toruniu: "Mogę potwierdzić, że kolejny sezon spędzę w Apatorze. Dla mnie to była naturalna decyzja. W Toruniu czuję się jak w domu. Poprzedni sezon był dla mnie naprawdę dobry, najlepszy do tej pory w mojej karierze. W kolejnym roku postaram się to powtórzyć i udowodnić, że to nie był przypadek". Taka deklaracja ucieszyła toruńskich kibiców zwłaszcza, że drużyna została znacząco wzmocniona Patrykiem Dudkiem i Emilem Sajfutdinowem, a to oznaczało walkę o najwyższe cele. Niestety w takiej konfiguracji kadrowej zabrakło miejsca dla Chrisa Holdera i w roku 2022 Jack musiał sobie po raz pierwszy w karierze radzić bez braterskiego wsparcia. Był jednak dobrej myśli, bowiem wiedział, że dla Chrisa zmiana barw klubowych była ostatnią szansą na powrót na żużlowy szczyt: "Odkąd dołączyłem do Apatora, Chris zawsze był tutaj ze mną. Niestety ułożyło się tak, że teraz będzie w innym klubie, czego mi trochę szkoda. Jestem pewien, że Chris wróci, że to będzie tylko krótki okres, gdy nie będzie go z nami". Jednak nie tylko braterskie rozstanie miało być nowością dla Jacka w roku 2022. Oto bowiem doskonała postawa zawodnika została zauważona przez organizatorów cyklu Grand Prix, którzy postanowili uczynić go pierwszym rezerwowym. Zatem jeśli żużlowiec z podstawowej piętnastki opuści jedną z rund przez kontuzję lub z powodu innej przyczyny, w jego miejsce miał do stawki wkroczyć młodszy Holder. Australijczyk bardzo chciałby otrzymać stałą dziką kartę, ale nie krył zadowolenia również z pozycji rezerwowego i deklarował, że jeżeli tylko nadejdzie okazja do startu, będzie gotowy do uczestnictwa w zawodach: "Oczywiście, dobrze jest być w stawce, ale bycie pierwszym rezerwowym to nie jest dla mnie problem. Nie jest to szczyt marzeń, ale zawsze coś. Mam nadzieję, że uda mi się pojawić na przynajmniej jednej rundzie. Zawsze będę gotowy do startu w razie potrzeby. Przecież w weekendy ścigam się z tymi zawodnikami w lidze i w każdej chwili mogę pokonać każdego z nich. Gdy nadejdzie mój czas, chcę awansować do Grand Prix i pokazać, na co mnie stać. Miałem naprawdę dobre dwa lata i udowodniłem, że ostatni sezon nie był przypadkowy. Świetnie spisują się moi mechanicy i tuner silnika, nie mogę narzekać. Miałem też okazję w roku 2021 wystartować w GP z dziką kartą, ale nie poszło mi tak, jakbym tego chciał, jednak nie było też najgorzej. Byłem bardziej zdenerwowany niż kiedykolwiek. Chciałem wypaść jak najlepiej i pokazać się z dobrej strony, następnym razem będę bardziej przygotowany. Jeśli tylko będzie okazja, na pewno ją wykorzystam".

Sezon 2022 okazał się jednak specyficzny, podobnie jak "covidowy", bowiem po zbrojnym ataku Rosji na Ukrainę, doszło do wykluczenia ze sportowej rywalizacji zawodników rosyjskich i Jack musiał wziąć na swoje barki znacznie większy ciężar odpowiedzialności za wynik zespołu. Niestety zawodnik okazał się największym rozczerowaniem w Anielskim teamie. Jego chimeryczna forma, a także trudny charakter nie zjednały mu takiej ilości fanów jak choćby jego brak Chris. Jack zawodził w najmniej oczekiwanych momentach. Było to trudne dla sztabu szkoleniowego, bowiem wiadomym było, że pod nieobecność Emila Sajfutdinowa drużyna będzie potrzebowała punktów czterech pozostałych seniorów i to w sześciu biegach. Niestety Jack był tym, który dodatkowo musiał być zmieniany przez kolegów z drużyny. Po sezonie można było dojść do wniosku, że rozstanie z bratem nie wpłynęło na niego pozytywnie, a dodatkowo absencja na treningach w Toruniu nie budowała jego więzi z MotoAreną, jej nawierzchnią i kibicami, który obwiniali go za nikłą wygraną w ćwierćfinale play-off ze Stalą Gorzów i skandowali "gdzie jest Holder", gdy ten nie wyszedł do pomeczowej parady. Swój brak przygotowania do pierwszego meczu play-off zawodnik odkupił jednak w kolejnych zawodach, ale to było zbyt mało, aby sezon w wykonaniu Jacka uznać za udany. Po roku od rozstania, Adam Krużyński tak ocenił współpracę z zawodnikiem: "Nieregularność była największym problemem i Jack nie do końca potrafił nad nią zapanować. On nadal był tak samo ambitnym zawodnikiem, który walczył do końca, żeby zyskać pozycję, jeżeli bieg nie układał się po jego myśli, ale wielokrotnie to nie przekładało się na takie rezultaty, jakich wszyscy byśmy oczekiwali. Myślę, że u niego dużą rolę odgrywały detale związane z przygotowaniem do zawodów czy skupieniem się na samych zawodach, bo z tym bywało różnie. Być może starty w lidze angielskiej czy sprawy osobiste niekiedy trochę za bardzo go absorbowały i to powodowało jakieś niedociągnięcia. Na dodatek przez dużą część sezonu u Jacka znowu było nie najlepiej ze sprzętem. Jego silniki okazywały się trudne w obsłudze i dostrojenie ich do danych warunków torowych bywało sporym wyzwaniem. To wszystko sprawiało, że tej powtarzalności brakowało. Podejrzewam, że z biegiem sezonu słabła u niego też pewność siebie, skoro to nie funkcjonowało tak jak powinno. Pojawiała się obawa, czy to, na czym startuje będzie wystarczająco dobre i konkurencyjne. Zawodnikowi najlepiej jeździ się z przeświadczeniem, że ten sprzęt go poniesie, bo wtedy pojawiają się automatyzmy w jego zachowaniu na torze. Mam wrażenie, że Jack niestety nie miał tego komfortu. Mimo wszystko myślę, że ten poprzedni sezon nie zaważył w żaden znaczący sposób na naszych relacjach. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że w sporcie zdarzają się takie chwile, gdzie nie wszystko jest idealnie. Nie chcieliśmy nikogo zbyt surowo oceniać czy wysuwać nie wiadomo jakich zarzutów, bo – jakby nie patrzeć – byliśmy o krok od wielkiego finału. Wiadomo, że niejednokrotnie mogliśmy być niezadowoleni z jego występów czy jakichś innych zachowań, ale wtedy albo staraliśmy się to szybko przedyskutować i momentalnie zamknąć temat, albo dawaliśmy sobie czas na ochłonięcie i potem na chłodno wyciągaliśmy wnioski oraz próbowaliśmy wzajemnie się zrozumieć. Nikt się na siebie nie obrażał, bo to byłoby niepoważne. Czasami po prostu wszyscy czuliśmy taką wewnętrzną złość z powodu niewykorzystanych szans czy sytuacji, które można było lepiej rozegrać i osiągnąć dzięki temu więcej w zakresie wyniku sportowego".
Równie przeciętnie jak w lidze, zawodnik prezentował się w międzynarodowym towarzystwie. W Grand Prix do którego trafił po zawieszeniu Rosjan, z 67 punktami zajął dopiero 12 miejsce i niemal zawsze brakowało mu 1-2 punktów do tego, aby pojedyncze zawody mógł zaliczyć do udanych. Było to zaskakujące bo w Speedway of Nations okazał się najlepszym jeźdźcem w Australijskim teamie i walnie przyczynił się do drugiego miejsca dla swojego kraju w tej rywalizacji. Po sezonie zawodnik wrócił do Australii, gdzie został mistrzem swojego kraju.
Przy takim braku stabilności sportowej i nieprzewidywalności toruńscy działacze budując skład na rok 2023 zaproponowali Kangurowi kontrakt z opcją walki o ligowy skład. Zawodnik nie chciał zgodzić się na taką rolę w zespole i jeszcze przed zakończeniem sezonu rozpoczął rozmowy z Motorem Lublin, gdzie miał zarobić okrągły milion. W Toruniu nikt nie zamierzał stawać do licytacji o jeźdźca, który przez 6 lat najlepszy sezon zaliczył w Stali Gorzów, gdzie w 2020 roku jeździł jako gość, bo do drużyny miał powrócić po "wojennym zawieszeniu" Emil Sajfutdinow. Tym samym Lublin miał ułatwione zadanie, a dla fanów braterskiego duetu z Antypodów, skończyła się tym samym w Toruniu pewna epoka związana z nazwiskiem Holder. "Kiedy stało się jasne, że po rocznym zawieszeniu spowodowanym wybuchem wojny w Ukrainie do rywalizacji w lidze będzie mógł wrócić Emil Sajfutdinow, to było wiadomo, że przy naszej konfiguracji składu zabraknie miejsca dla jednego z posiadanych dotychczas seniorów. Po dogłębnej analizie wybór padł na Jacka. To nie była łatwa decyzja, bo rezygnowaliśmy z zawodnika, który mocno wpisał się w historię naszego klubu. Przez długi czas nie było też do końca oczywiste, że Rosjanie z polskimi paszportami będą mogli z powrotem ścigać się w Polsce, zatem musieliśmy brać pod uwagę różne opcje. To nie było tak, że od razu coś założyliśmy i dużo wcześniej wiedzieliśmy, że pożegnamy się akurat z nim. Gdy jednak mieliśmy pewność na czym stoimy, to po prostu poszliśmy w kierunku wzmocnienia tej drużyny. Gdyby Jack jechał lepiej w poprzednim sezonie, to na pewno miałby szansę, żeby tutaj zostać. On zdawał sobie sprawę, że tak to się może potoczyć, dlatego przyjął to ze zrozumieniem. W sporcie nie można obrażać się na takie sytuacje. Myślę, że wspólnie dojrzewaliśmy do zrobienia tego kroku i stawaliśmy się na niego coraz bardziej gotowi. Sprawy czasami po prostu muszą przybrać taki obrót, co może okazać się korzystne dla obu stron. Szkoda, że tak to się potoczyło, bo fajnie byłoby mieć kolejnego lidera o nazwisku Holder, który dorastałby do tej roli w naszym klubie. Jack na pewno miał taką szansę, ale życie potoczyło się inaczej. Pewnych spraw niestety nie przeskoczymy. Kiedyś trudno było wyobrazić sobie toruńską drużynę bez Wojtka Żabiałowicza, potem Pera Jonssona, Wiesia Jagusia czy Ryana Sullivana. Jack zawsze będzie wywoływał w Toruniu wiele pozytywnych wspomnień, bo przecież wielokrotnie stanowił dla nas potężne wsparcie i czarował wszystkich swoją jazdą. Jestem pewien, że za każdym razem będzie mógł liczyć tu na pozytywny odbiór zarówno wśród kibiców, jak i osób związanych z klubem. Wszyscy będziemy pamiętać, że to jest zawodnik, który wywodzi się z naszego klubu i niejednokrotnie się dla niego poświęcał. Jack przejeździł tu trochę czasu i zostawiał dla nas serce na torze, więc nie da się przejść obok niego z obojętnością. Myślę, że wielu z nas nadal będzie mu kibicować i trzymać kciuki za jego sportowy rozwój. Ja zawsze będę postrzegał Jacka przede wszystkim jako skromnego, ale też zadziornego chłopaka, który niejednokrotnie udowadniał, że zależy mu nie tylko na swoim wyniku, ale też kolegów z zespołu. Charakterystycznym elementem, który zawsze będzie go dla mnie wyróżniał, pozostanie jego specyficzny uśmiech, z którego zwłaszcza w tych najlepszych momentach można było wyczytać, że on przecież pojedzie ze wszystkiego, bo ściga się dla drużyny" - mówił Krużyński.

Zmiana otoczenie bardzo pozytywnie wpłynęła na formę Jacka. W Lublinie pokazał nową jakość sportową. U boku Bartosza Zmarzlika podobnie jak w Stali Gorzów stał się jednym z liderów, który "ciągnął" wynik Koziołków niemal w każdym meczu. Dodatkowo imponował formą w Grand Prix, gdzie kibice emocjonowali się jego walką o światowy championat ze wspomnianym Zmarzlikiem. Co ciekawe Jack Holder podczas Grand Prix Polski był o krok od wygranej w całym turnieju, ale drugie miejsce i tak było dużym sukcesem, który dodatkowo sprawił, że bracia Holder stali się drugim rodzeństwem w historii cyklu, który stawał na podium. Na pełnych prawach w cyklu Grand Prix startowały dokładnie cztery braterskie duety. Wspólnej rywalizacji doświadczyli Peter i Mikael Karlssonowie, Lukas i Ales Drymlowie. Minęli się nieznacznie Piotr i Przemysław Pawliccy, a także Chris i Jack Holderowie. Dwie z tych rodzinnych par dojechały na podium pojedynczej rundy. Do 13 maja 2023 byli to Szwedzi, z których Peter dwa razy zasmakował miejsca na "pudle" w edycjach 1996 i 1998, natomiast Mikael, który z czasem przyjął nazwisko Max, dokonał tego pięciokrotnie w latach 2001-2002. Co prawda Jackowi do osiągnięć Chrisa wiele brakował, ale Australijscy bracia mogli czuć satysfakcję z pisania rodzinnej historii w całym cyklu.

Niestety w lipcu zawodnik bardzo groźnie upadł podczas finału Drużynowego Pucharu Świata we Wrocławiu. Do zdarzenia doszło podczas 15 biegu, kiedy to kontakcie z Rasmusem Jensenem na pierwszym okrążeniu, Australijczyk upadł na tor, jednak chwilę później o własnych siłach wrócił do parku maszyn. Tam okazało się, że jest niezdolny do kontynuowania jazdy i na torze więcej się nie pojawił. Po finale zawodnik został przetransportowany do Lublina, gdzie przeszedł kompleksowe badani, które wykazały uraz ręki. Następnego dnia Jack został poddany operacji, przeprowadzonej przez dr. n. med. Pawła Polaka, który kilka miesięcy wcześniej operował także kręgosłup Dominika Kubery. Po niej Australijczyk poinformował na swoim profilu społecznościowym, że wszystko przebiegło pomyślnie i jest gotowy na kolejny etap, czyli na rekonwalescencję. Przerwa trwała jednak kilka tygodnie. Gdy powrócił do ścigania Jack nie nic nie stracił na swojej skuteczności, ale finalnym wynikiem w GP mógł się czuć się nieco rozczarowany, bo zmagania zakończył na czwartym miejscu. Brak medalu mistrzostw wiata powetował sobie w polskiej lidze, gdzie z "Koziołkami" sięgnął po swój pierwszy w karierze tytuł DMP, co komentował w jednym z wywiadów: "Zmiana klubu tchnęła w me mnie nowe życie. Odkąd jeżdżę w Polsce, znałem tak naprawdę tylko Toruń, który był dla mnie bardzo ważnym miejscem. Uznałem jednak, że nadszedł czas na zmianę. Jak widać, wyszło mi to na dobre. Fantastyczne uczucie być mistrzem Polski z drużyną. Zwłaszcza że to mój pierwszy złoty medal w kolekcji. Motor rósł w siłę w ostatnich latach i fakt, że obronili mistrzostwo, z moim udziałem, to coś niezwykłego. Jestem przeszczęśliwy. Udało nam się zbudować prawdziwy team spirit i to mimo tego, że kadra uległa jednak dość znaczącym zmianom - przecież także ja jestem tutaj nowy. Na dodatek musiałem udowodnić, że jestem odpowiednim człowiekiem na to miejsce. Każdy w klubie był bardzo otwarty i pomocny, fani są wyjątkowi. Jestem więc przeszczęśliwy z końcowego efektu".
Tym samym można powiedzieć, że transfer z Apatora do Motoru sprawił ze młodszy z braci Holderów z ligowego średniaka wyrósł na czołowego żużlowca świata. Australijczyk wykręcił dziesiątą średnią, w 75 wyścigach wywalczył 142 punkty i czternaście bonusów, co dało mu średnią biegową 2,080. Był to też trzeci wynik w zespole - po Bartoszu Zmarzliku i Dominiku Kuberze. Uznanie budził też fakt, że zaliczył największy wzrost spośród sklasyfikowanych zawodników w Ekstralidze, bo jego średnia była wyższa o 0,478 pkt od tej z roku 2022.

Czy w kolejnych latach Jack nawiąże do sukcesów brata?
Czy będzie w stanie utrzymać wysoki poziom sportowy i utytułowaną marką w żużlowej ekstralidze?
Czas pokaże.

Poza Polską Jack Holder startował:
 
    Poole Pirates, Peterborough Panthers, Somerset Rebels, Sheffield Tigers
       
Vastervick Speedway,

Osiągnięcia
DMP 2020/2; 2023/1
IMME 2021/8; 2022/5
SGP - IMŚ 2016/R; 2020/DK20; 2022/12; 2023/4
DPŚ - DMŚ 2017/2; 2023/4
SON - MŚP 2022/1
SGP2 - IMŚJ 2016/4; 2017/6
DMŚJ - U23 2016/2

Kluby w lidze polskiej
2017-
-2022

2020(gość)
2023-
-2024

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
sezon mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
miejsce w
ligowym rankingu
2017
(RZ+Brż)
4
(6)
21
(29)
35
(45)
5
(8)
1,905
(1,828)
1 n.klas
po rundzie zasadniczej
2018 14 48 76 6 1,708 26
2019 14 64 73 16 1,391 36
2020(1) 14 64 154 14 2,625 1
2021 14 70 128 8 1,943 15
2022 20 113 164 17 1,602 28



strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt