HOLDER Jack Australia
Urodzony 23 marca 1996 roku w Campbeltown w Australii.
Jack to najmłodszy z żużlowego klanu Holderów (jego bracia również żużlowcy
to Chris i James) i gdy w
roku 2011 dosiadał jeszcze motocykla o pojemności 250 ccm, już wówczas
twierdził, że w przyszłości będzie startował ze swoim bratem Chrisem w
toruńskim klubie. Na spełnienie tych marzeń Jack musiał czekać 5 lat, bowiem
w okresie transferowym przed sezonem 2017 podpisał kontrakt na starty w
najlepszej lidze świata właśnie w Toruniu u boku swego brata.
Zanim jednak młody Kangur stał się Aniołem, małymi krokami wspinał się na
szczyty żużlowej hierarchii. I choć do tytułu Industrialnego Mistrza
Świata, Jack miał długą drogę to można powiedzieć, że jako nastolatek
regularnie zaznaczał swoją obecność w środowisku żużlowym. Pierwsze sukcesy
zawodnik zaczął odnosić w tzw. miniżużlu w klasie 250 ccm, kiedy to w 2011
roku zajął drugie miejsce w Indywidualnych Mistrzostwach Nowej Południowej
Walii, a także stał się tryumfatorem Mistrzostw Australii Par, a w swojej
parze wywalczył maksymalną liczbą punktów.
Po takich sukcesach nikt nie miał wątpliwości, że Jack pójdzie w ślady
swojego brata, któremu towarzyszył niemal na każdym kroku i co ważne
pobierał cenne lekcje żużlowego rzemiosła. Owo braterskie doświadczenie
zaprocentowało dość szybko, bo w "pełnowymiarowym" żużlu mimo młodego wieku,
zdołał wywalczyć medal Mistrzostw Australii do lat 21. Jack zdobył go w roku
2014, kończąc rywalizację w Gillman na trzeciej pozycji, tuż za
Maxem Fricke i Ryanem Douglasem.
Wówczas niezwykle podekscytowany zawodnik tak komentował swój sukces:
"Przyznaje, że nie liczyłem na medal. Oczekiwałem od siebie miejsca w
pierwszej ósemce. Okazało się jednak, że przez cały wieczór prezentowałem
się bardzo solidnie i wszedłem bez problemu do finału. Do mety dojechałem
trzeci i zdobyłem brąz, co było dla mnie sporym zaskoczeniem i ogromnie się
z tego cieszę, choć muszę przyznać, że miałem trochę szczęścia, bo wywrócił
się Nick Morris". Jack spróbował również swoich sił w Indywidualnych
Mistrzostwach Australii w kategorii seniorów, które składały się z trzech
zawodów finałowych, a najmłodszy z klanu Holderów ukończył je na dwunastym
miejscu. W zajęciu wyższej pozycji w klasyfikacji generalnej przeszkodził mu
występ w drugiej rundzie w Undera Park, kiedy to zdobył jedynie dwa punkty.
Odległa pozycja nie była jednak powodem do zmartwienia bo tytuł najlepszego
Australijczyka na sezon 2014 został w rodzinie bo na czele klasyfikacji
generalnej znalazł się jego brat Chris.
Starty w słonecznej Australii, która nie prowadziła rozgrywek ligowych
nie dawały przepustki do światowej elity. Dlatego po Australijskim
sezonie zawodnik zaczął szukać klubu w Europie. Swoje kroki skierował do
Wielkiej Brytanii, gdzie wielu żużlowców z Antypodów, pobierało lekcje
światowego żużla. Chętnym na skorzystanie z usług młodego zawodnika w
sezonie 2015 okazał się klub Plymouth Devils. I choć zawodnik nie krył
zadowolenia ze swojej postawy, to brytyjski angaż, był trudnym czasem dla
niedoświadczonego jeźdźca, zwłaszcza z punktu widzenia rozłąki z krajem.
Jack zbierał jednak cenne doświadczenie, które z całą pewnością pomogło mu
po sezonie zdobywać kolejne tytuły w krainie kangurów. Najpierw na torze
Kurri Kurri, został mistrzem juniorów Nowej Południowej Walii, po czym na
torze Diamond Park Albury rozegrano indywidualne mistrzostwa juniorów stanu
Victoria i Jack ponownie okazał się najlepszy. Z kolei w styczniu roku 2016
w Gillman, gdzie rozegrano finał młodzieżowych indywidualnych mistrzostw
Australii Jack z kompletem punktów pozostawił w pokonanym polu, równie
ambitnych Brady Kurtza – 14 pkt,
Maxa Fricke – 13 pkt, którzy
swoją przygodę z ligą polską zaczynali również od podpisania pierwszego
kontraktu w Toruniu.
Nic więc dziwnego, że po takich sukcesach zawodnik chciał więcej. I
trzeba przyznać, że owo więcej Jack osiągnął bardzo szybko. Rok 2016 okazał
się bowiem dużym progresem w karierze młodego z Kangura. Po wspomnianym
styczniowym sukcesie w Gillman, po przylocie do Europy z powodzeniem
reprezentował Plymouth Devils w rozgrywkach Premier League. Niestety, jego
klub zmagał się z problemami finansowymi. Nad klubem zawisło widmo wycofania
z rozgrywek, ale ostatecznie - na krótko - udało się zażegnać kryzys. Po
zakończeniu sezonu działacze jednak zgłosili wniosek o likwidację spółki,
dlatego młody zawodnik musiał na sezon 2017 szukać nowego pracodawcy i tak stał się
Piratem z Poole u boku kapitana zespołu, którym był starszy brat.
Problemy brytyjskiego pracodawcy nie przeszkodziły zawodnikowi z sukcesami
rywalizować z rówieśnikami na świecie. W
Drużynowych Mistrzostwach Świata Juniorów jego Australijski team nie
sprostał tylko ekipie Polaków z
Pawłem Przedpełskim
w składzie. Z kolei w cyklu turniejów wyłaniających
Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów, Jack otarł się o podium bowiem
zajął czwarte miejsce, przegrywając w biegu dodatkowym brązowy medal z
Robertem Lambertem. W trakcie sezonu 2016, młody zawodnik pokazał się też
toruńskim kibicom startując w marcowym
turnieju charytatywnym, który miał zgromadzić środki na leczenie
poszkodowanego Darcy Warda.
Zwieńczeniem doskonałej postawy w sezonie był start Jacka w
Australijskiej rundzie cyklu Grand Prix, gdzie z pozycji rezerwowego
dwukrotnie pojawił się na torze, przywożąc w jednym z biegów za swoimi
plecami stałych uczestników cyklu,
Andreasa Jonssona i
Chrisa Harrisa. Doskonały dziennikarz sportowy Tomasz Lorek w jednym z
felietonów, tak opisywał występ Jacka w GP: "Jack Holder, w swoim
debiutanckim starcie wystrzelił niczym z procy i pomknął do mety jak kamień
rzucony przez Aborygena z Coober Pedy w stronę Adelajdy… Czwarty junior
świata opanował emocje, prowadził przed rozpędzonymi rywalami, pozwolił się
wyprzedzić Jensenowi, ale powstrzymał jak profesor ataki Andreasa Jonssona i
Chrisa Harrisa. Zuch. Dzielny chłopak, który wytrzymał nerwowo debiut, a
zachował się cudnie niczym Lisa Stansfield śpiewająca w Royal Albert Hall.
Piękne chwile, tata Mick i mama Karen utonęli w oceanie radości… Jack Holder,
indywidualny mistrz Australii do lat 21 w sezonie 2016, zdobywca Premier
League Fours z Diabełkami z Plymouth w 2016 roku i przy tym zdolny… stolarz.
Brawo!"
Satysfakcji z postępów czynionych przez młodszego brata nie krył również
Chris Holder: "To był jego drugi pełny sezon w Europie, a już
dołączył do światowej czołówki do lat 21. Prezentował się solidnie i był
blisko trzeciego miejsca, z czego na pewno jest zadowolony. A zawodnicy,
którzy byli przed nim są dużo bardziej doświadczeni z jazdy w najlepszych
ligach w Europie".
Należało jednak pamiętać, że Jack był dopiero na początku żużlowej kariery. Najważniejsze było to, żeby nikt nie wywierał na nim presji, bo zawodnik póki co miał bawić się jazdą. Z pewnością charakterystyczny dla Australijczyków luz, mógł tylko pomóc mu w dalszym rozwoju. Wielu zadawało sobie jednak pytanie, czy młodszy z Holderów był gotowy na polską ekstraligę? W klubie jednak nie szukano odpowiedzi na to pytanie, bowiem kontraktując Jacka, miał on być dopiero szóstym zawodnikiem, który aspirował do miejsca w składzie na sezon 2017 i stanowił rezerwę, do której menadżer Jacek Gajewski miał sięgać w sytuacji niedyspozycji jednego z trzech polskich seniorów Miedzińskiego, Przedpełskiego, Walaska. Sam zainteresowany tak komentował swój toruński angaż: "Jeździłem do Torunia, kiedy tylko mogłem i oglądałem brata w akcji. Motoarena to wspaniały stadion ze znakomitym torem. Chris mówił mi, że Get Well to świetny klub. Zdecydowałem się podpisać tu kontrakt, choć miałem inne propozycje z pierwszej i drugiej ligi w Polsce. Nie mogę się już doczekać mojego pierwszego sezonu w Polsce. Mam nadzieję, że dostanę szansę w wielu spotkaniach. Wszystko zależy od tego, jak sytuacja się rozwinie. Pojadę w kliku meczach przedsezonowych i wtedy zobaczymy, co się wydarzy".
Warto w tym miejscu dodać, że Holderowie nie byli pierwszym braterskim
duetem w toruńskim żużlu, ale był to pierwszy duet zagraniczny.
Starsi kibice pamiętali
Eugeniusza i
Czesława Miastkowskich. Ten pierwszy jeździł
w Apatorze w sezonie 1976 oraz od 1979 do 1991 roku. Na przestrzeni lat zdobył
wiele ważnych dla torunian punktów. Dwukrotnie (1986, 1991) wywalczył złoty
medal drużynowych mistrzostw Polski, choć w 1991 roku pojechał tylko w dwóch
spotkaniach. Jego młodszy brat Czesław nie zrobił wielkiej kariery, a w najlepszym
sezonie w Toruniu (1980) wykręcił średnią równą 1,3 pkt/bieg.
W 1996 roku w toruńskim teamie pojawił się kolejny braterski duet, bowiem w na
torze zadebiutował
Marcin Kowalik,
którego starszy brat
Mirosław
był już wówczas uznanym solidnym ligowcem.
Marcin startował sporadycznie i z raczej kiepskim skutkiem. Mirosław zaliczył w Apatorze, aż 15 sezonów. Obaj po zakończeniu swoich karier zostali przy "czarnym
sporcie" - Mirosław Kowalik w 2017 roku został trenerem gdańskiego Wybrzeża, a
Marcin od wielu lat był mechanikiem Adriana Miedzińskiego.
Zatem na przykładzie dwóch braterskich formacji, wychodziło na to, że starszy brat to lepszy żużlowo brat!
I nie inaczej
było w przypadku braci Jagusiów.
Wiesław,
został prawdziwą legendą toruńskiego klubu.
Nigdy nie odszedł do innego zespołu, a z Aniołem na plastronie jeździł
nieprzerwanie od 1992 do 2010 roku. W ciągu rekordowych 19 sezonów pojechał w
311 meczach najczęściej w roli lidera drużyny. Jego młodszy brat
Marcin
zadebiutował w 2000 roku. Choć uznawano go za żużlowca o dużych możliwościach,
to jednak jego sportowy rozwój wyraźnie zatrzymały liczne kontuzje. W 2005 roku
zakończył karierę i podobnie jak brat zajął się prowadzeniem gospodarstwa
rolnego.
W kolejnych latach dosłownie na chwilę pojawili się bracia
Tomasz i
Adam
Wiśniewscy, ale tylko ten drugi, tym razem młodszy dostał szansę startu w
ligowej drużynie.
Dużo większe nadzieje wiązano z bliźniakami -
Emilem i
Kamilem Pulczyńskimi.
Jeszcze przed zdaniem licencji obwołano ich mianem "wielkich talentów". Niestety
nie dane im było, m.in. przez liczne kontuzje zostać czołowymi postaciami
toruńskiej drużyny. Emil w najlepszym sezonie (2011) uzyskał średnią 1,35 pkt/bieg.
Kamil zaś w 2012 roku pojechał na poziomie 1,07.
Ostatnim żużlowym duetem braci w Toruniu byli
Łukasz i
Paweł Przedpełscy.
Choć starszy "przetarł szlak", to młodszy okazał się bardziej utalentowanym.
Paweł skończył wiek juniora z kilkoma ważnymi medalami na koncie, a w sezonie
2017 jego dyspozycja miała być języczkiem u wagi w zespole wicemistrzów Polski.
W przypadku dwudziestoczteroletniego Łukasza sezon 2017 miał być nowym rozdaniem
w sportowej karierze, bowiem postanowił spędzić w
odradzającym się klubie z Poznania pod okiem doskonale znanego w Toruniu
Tomasza Bajerskiego, który debiutował w roli szkoleniowca.
Wracając jednak do braci z Australii, po
zakontraktowaniu młodszego z nich okazało się, że zawodnik będzie
musiał sobie odpuścić starty w Polsce. Młody Kangur
bowiem musiał dostarczyć zgodę na starty w Polsce od angielskich klubów Poole Pirates i Peterborough Panthers.
Oba kluby nie zamierzały jednak nic podpisywać.
Torunianie jednak nie odpuszczali i długo myśleli jak rozwiązać patową sytuację
w końcu zakontraktowanego do drużyny zawodnika. Postanowili, zwrócić się do
Ekstraligi z pytaniem, czy Holder może zostać zwolniony z obowiązku dostarczenia
oświadczeń, jeśli Get Well zaakceptuje, że w przypadku kolizji terminów z ligą
polską żużlowiec będzie jechał w Anglii, a torunianie nie będą oponowali gdy
terminarz zawodnika będzie zajęty. Takie rozwiązanie dla torunian wydawało się
logiczne. Ekstraliga nie miałaby problemów z ustaleniem terminu przełożonego
meczu, a żużlowiec zostałby potwierdzony do startów i mógłby od czasu do czasu
pojechać w Ekstralidze. Jacek Gajewski miałby większe pole manewru, a młody
Holder mógłby się przydać zwłaszcza w przypadku niespodziewanych zdarzeń
losowych. Niestety ekstraligowe władze nie zgodziły się na takie podejście bo
rodziłoby precedensy dla innych zawodników.
W tej sytuacji torunianie
postanowili wypożyczyć do niższej ligi Australijskiego juniora, gdzie
oświadczenia nie były wymagane, ale i takie rozwiązanie nie znalazło akceptacji,
choć było w zgodzie z przepisami. Okazało się bowiem że żużlowe władze w Polsce
nie przewidziały takiej sytuacji w regulaminie i po propozycji torunian szybko
dopisano do regulaminu kolejny punkt, który zakazywał takich wypożyczeń. Swego
zdenerwowania nie krył Jacek Gajewski: "To wszystko jest szyte grubymi nićmi. Na
początku listopada mogliśmy wypożyczyć Holdera, a w połowie stycznia już nie
możemy. Stało się jednak coś bardzo złego, bo Regulamin Przynależności Klubowej
został nagle podmieniony i nikt nikogo o tym nie poinformował. 1 listopada, gdy
rozpoczynaliśmy okienko transferowe, obowiązywał inny dokument niż w tej chwili.
Kiedy kontraktowaliśmy Jacka, jego wypożyczenie było możliwe. Później ktoś
podmienił regulamin. A wydarzyło się to dziwnym trafem 16 stycznia, czyli tego
samego dnia, kiedy otrzymaliśmy decyzję o odmowie potwierdzenia naszego
żużlowca. Ludzie zarządzający polskim żużlem najprawdopodobniej zorientowali się
w pewnym momencie, że mają dziury w regulaminie i próbowali to naprawić. Tylko
zapomnieli, że prawo nie może działać wstecz. To jest karygodne. Nie można
zmieniać reguł w trakcie gry. Zgodnie z jego zapisami Jack Holder mógł iść na
wypożyczenie, bo do tego nie było potrzebne jego potwierdzenie, tylko ustalenie
przynależności klubowej. Później ktoś dopisał, że do ustalenia przynależności
również potrzeba oświadczeń i zamknął nam drogę. Jest jeszcze jedna sprawa.
Przeczytałem, że mogliśmy sprawę rozwiązać inaczej i nie zgłaszać w kontrakcie
lig zagranicznych. Wtedy byłoby potwierdzenie i wypożyczenie. To śmieszne i
zupełnie niezrozumiałe. Rozumiem, że w ten sposób jesteśmy namawiani do
uprawiania fikcji? Mieliśmy udawać, że ktoś nie ma gdzieś kontraktu, bo może
kluby angielskie zmiękną i zaczną wystawiać oświadczenia? Ktoś popełnił błąd i
nie przewidział pewnych możliwych sytuacji w regulaminie, ale dlaczego teraz
kłamać i oszukiwać mają klubowi działacze? Dla zasady będziemy się odwoływać,
ale wiemy, że nic to nie da. A czy w maju zrobimy do niego drugie podejście? Nie
wiem. Na razie o tym nie myślę. Zawodnik straci kilka miesięcy. Uważam, że do
tego czasu pewne rzeczy należy wyjaśnić. To się nam należy. Regulamin
Przynależności Klubowej nie może być zmieniany w ten sposób. Nie tak to powinno
funkcjonować. Obecnie zastanawiam się również, który regulamin nas obowiązuje,
bo mamy dwie wersje - jedną na stronie PZM, a drugą na stronie Ekstraligi".
Wiceprezes Ekstraligi Ryszard Kowalski ripostował: "Żaden regulamin nie został
podmieniony, tylko zmieniony jak to się normalnie dzieje. Główna Komisja Sportu
Żużlowego ma do tego prawo, a odpowiednia informacja na ten temat została
przesłana do klubów. Nie ma tu żadnego drugiego dna. Proszę również pamiętać, że
w momencie podpisania kontraktu klub i zawodnik potwierdzają stosownym zapisem w
jego treści, że z chwilą wejścia w życie nowych regulacji zmienia się stosunek
prawny między klubem, zawodnikiem, a Ekstraligą oraz PZM. Ekstraliga
podejmuje na co dzień decyzje na podstawie aktualnie obowiązujących przepisów i
rozpatrywała wyłącznie zgłoszenie zawodnika do rozgrywek Ekstraligi, a nie o
jego wypożyczenie, gdyż o to nie wnioskował klub z Torunia".
W całej przepychance regulaminowej Australijczyk miał
dwa wyjścia. Pierwszym z nich było rozwiązanie kontraktów na wyspach, ale to
było dla tak młodego żużlowca sportowym i finansowym strzałem w kolano, bowiem
Jack miał regularnie startować i zarabiać przede wszystkim w lidze angielskiej.
Z kolei drugi, bardziej prawdopodobny
scenariusz zakładał, że młody Australijczyk nie dostarczy oświadczeń i nie
zostanie potwierdzony do startów w Ekstralidze, ale będzie mógł startować w
pierwszej lidze, gdzie oświadczenia nie były wymagane. Niestety ostatecznie stanęło na drugim wariancie, ale
żużlowe władze oznajmiły, że do majowego okienka transferowego rozważą sytuację
Jacka Holdera i być może zawodnik będzie mógł być wypożyczony w trakcie sezonu.
Działacze z miasta Kopernika w tej sytuacji spasowali i czekając na rozwój
wypadków, przyglądali się postępom Jacka i niezależnie od kolejnych decyzji, w
przyszłym roku postanowili ponownie podpisać umowę na
starty w Toruniu.
Gdy wydawało się, że kolejny sezon w Polsce dla młodego Australijczyka
pozostanie w sferze marzeń, nastąpił nieprzewidziany zwrot akcji. Toruński
zespół przegrywał mecz za meczem, a na domiar złego kontuzji doznali
Greg Hancock,
Adrian Miedziński i
Paweł Przedpełski.
Nerwy kibiców i działaczy były jak beczka prochu i ... zwolniono menadżera
Jacka Gajewskiego, a jego miejsce zajął
Jacek Frątczak
- dotychczas kojarzony jedynie z pracą w Zielonej Górze. Trzeba przyznać, że
nowy taktyk torunian stał przed trudnym zadaniem. Musiał obronić swoją drużynę
przed spadkiem, mając skomplikowaną sytuację kadrową. Nowy menadżer Get Well mógł zastosować za
Herbiego zastępstwo zawodnika
(Kalifornijczyk miał najwyższą średnią w zespole), ale "ZZ-tkę" można było
zastosować w sytuacji, w której zawodnik decyduje się na podstawie zwolnienia na
przerwę w startach przez okres 15 dni. Niestety Get Well 6 sierpnia miał
zaplanowane starcie z drużyną z Częstochowy, które było kluczowe w kwestii walki
o utrzymanie i torunianie robili wszystko, by wystąpić przeciwko Lwom z
Hancockiem w składzie. Nic więc dziwnego, że w awizowanym składzie na
spotkanie z Unią Leszno znalazło się nazwisko
Marcina Kościelskiego.
Wiadomym jednak było, że zawodnik ten będzie zmieniony, ale nikt nie spodziewał
się, że zastąpi go właśnie Jack Holder. Mimo poczynionych zmian
kadrowych, konfrontacja w Lesznie pomiędzy Unią a Get Well, była kolejną porażką
gości, ale nowy toruński zawodnik zachwycił wszystkich. Niewielu kibiców dawało szanse Jackowi Holderowi na skuteczną walkę z
liderami Unii, tymczasem Australijski junior dobrze startował, a na dystansie
prezentował dojrzałą i przemyślaną jazdę, co w efekcie dało mu 13 meczowych
oczek i 3 bonusy w 6 startach. Po zawodach zawodnik tak komentował swój
polski ligowy debiut: "Słowa nie mogą opisać tego, jak się teraz czuję.
Nie wiem, jak mam dziękować klubowi, mojemu bratu,
Gregowi Hancockowi i jego mechanikom. W tak szybkim czasie udało
im się wszystko zorganizować. Nadal nie mogę w to uwierzyć.
W zeszłym roku byłem w Polsce tylko raz, ale wtedy nie ścigałem się, a jedynie
oglądałem zawody. Zawsze marzyłem, żeby jeździć w jakimkolwiek miejscu w Polsce
i w końcu otrzymałem tę szansę. Odczuwałem presję przed tym meczem. Wielu
mówiło, że nie jestem jeszcze gotowy, żeby jeździć w Polsce. Jednak wszystko się
udało. Polskie tory są dobre do ścigania - nawet jeśli przegrasz start, to
możesz wyprzedzić przeciwników. W Lesznie tak miałem - mogłem jeździć różnymi
ścieżkami i mijać zawodników Unii.
Jeździłem głównie na motocyklach mojego brata, ale Greg Hancock też pożyczył mi
jeden swój silnik. To niesamowite, bo nie myślałem nawet, żeby jechać na
sprzęcie takiego zawodnika. Dodatkowo jeden z mechaników Grega był ze mną i mi
pomagał. Jestem szczęściarzem".
Po tak udanym debiucie, Jack zyskał uznanie kibiców i nowego toruńskiego
menadżera, a co za tym idzie otrzymał powołania na wszystkie mecze do końca
sezonu. Mimo, że zawodnik wszedł do składu bardzo późno, to w
czterech meczach rundy zasadniczej i dwóch meczach barażowych, wykręcił drugą średnią w zespole zaraz po
Gregu
Hancocku. Po sezonie wielu zastanawiało się w jakim miejscu byłby
toruński klub, gdyby Jack startował od początku sezonu.
Młodszy z braci Holderów wprowadził bowiem do zespołu powiew świeżości, a
starszemu bratu dał kolejną motywację do ścigania. Jednocześnie u
młodego Kangura było widać to, czego brakowało w ostatnich latach
starszemu bratu, a mianowicie ogromną
chęć i wolę walki. W końcówce rundy zasadniczej
Jack Holder wypadał jednak nieco słabiej. W pierwszym meczu
barażowym ze Zdunek Wybrzeżem uzbierał tylko cztery punkty i bonus.
Nieco lepiej spisał się w rewanżu na torze w Gdańsku, ale na tle takich
zawodników jak Michael Jepsen Jensen czy
Grzegorz Walasek i tak wyglądał
dość słabo.
Nie zmieniało to jednak faktu, że w młodszego z Holderów warto było inwestować
i
Get Well Toruń o tym wiedział, dlatego szybko podjęto decyzję, aby
umieścić zawodnika zgodnie z nowymi przepisami w lidze polskiej pod numerem
osiem, bowiem wespół z bratem miał stanowić silne
ogniwo w kilku kolejnych latach. I jak się okazało był to strzał w
dziesiątkę, bo zmiana regulaminu
(wprowadzenie rezerwowego do lat 23) przed sezonem 2018 spowodowała, że w tracie sezonu młodszy z
braci Holderów miał zaskakująco duży wpływ na wyniki Get Well Toruń. Wchodząc w mecz często w
trudnych momentach dla drużyny, potrafił wygrywać biegi. Po sezonie okazał
się najlepszym rezerwowy Ekstraligi. Zwłaszcza w drugiej części sezonu,
kiedy zabrakło w składzie Rune Holty, zapewniał punkty, które przesądziły o
utrzymaniu, a finalnie trzymały Anioły do samego końca w walce o play-off.
Jack miał niewątpliwie talent do jazdy na żużlu i Toruń chciał w niego inwestować.
Młody chłopak miał też inną zaletę, a mianowicie był bezkonfliktowy, wiecznie
uśmiechnięty, co przydaje się zespołowi zwłaszcza w trudnych chwilach. Co
ciekawe był to jego pierwszy pełny sezon w Polsce na najwyższym poziomie
rozgrywek, ale po tym co pokazał za 2-3 sezony miał szansę zostać czołową postacią na żużlowych torach.
Przed podpisaniem kontraktu w Toruniu zawodnik nie od razu
przystał na warunku GetWell. Postawił dość ciekawy warunek, a mianowicie dostęp
do sprzętu od jednego z najlepszych tunerów świata -
Ryszarda Kowalskiego.
Zawodnik wiedział o co prosi, bo dostać się do stajni tego tunera nie było
łatwo. Kowalski bowiem tuningował silniki tylko kliku zawodnikom i skrupulatnie
dobierał zawodników na różnych poziomach rywalizacji. Zyskiwał dzięki temu
informację na temat wprowadzanych nowinek technicznych na tle innych mechaników.
Gdyby wszyscy zawodnicy rywalizowali na sprzęcie majstra z podtoruńskich Cierpic
wiedza ta byłaby niemożliwa do zdobycia. Jednak sprytne zabiegi działaczy Get Well sprawiły, że zawodnik dostał się na stałe
do warsztatu Ryszarda Kowalskiego i mógł korzystać z silników przygotowywanych przez
najlepszego tunera świata. Polski inżynier zobaczył, że młody zawodnik wyczynia
cuda na motocyklu i nie był w stanie odmówić mu współpracy. I tym sposobem silniki od Kowalskiego stały się
największą kartą przetargową klubu w rozmowach na temat przedłużenia współpracy
na kolejne lata. Zawodnik miał półamatorski
kontrakt, który zakładał, że za przygotowanie sprzętu na poszczególne mecze
będzie odpowiadał toruński sztab. Jednocześnie zawodnik w lidze angielskiej nie
miał prawa
jeździć na silnikach przygotowanych w Polsce i podczas innych zawodów musiał korzystać z pomocy Petera Johnsa. Wszystko po to, by najlepsze jednostki
zostawił na występy w Polsce. Australijczyk mógł więc skupić się tylko
na jeździe, a klub nie płacił mu gigantycznych pieniędzy za sam podpis na
kontrakcie. Układ taki wydawał się idealny dla obu stron.
O przychylności Kowalskiego może tylko pomarzyć starszy z braci Holderów, Chris
był tak zdeterminowany, że
w pewnym momencie do warsztatu w Cierpicach zaglądał co miesiąc i prosili o
przygotowanie choćby jednej jednostki. Tuner pozostał
jednak niewzruszony i nie włączył Chrisa do listy klientów. Nie jest zresztą
pierwszym, który został potraktowany w ten sposób, bo Kowalskiego do współpracy
nie potrafi też przekonać
Niels-Kristian Iversen. Duńczyk okazjonalnie
korzystał ze sprzętu pożyczonego od juniorów i za każdym razem był zachwycony
jakością silników, jednak to Jacka Holder miał przywilej
startowania na nieco lepszym sprzęcie.
Sezon 2019 zweryfikował jednak bardzo mocno
umiejętności i przygotowanie do sezonu młodszego z braci Holderów.
To na Jacku Holderze w zimowej przerwie Jacek Frątczak budował meczowy
optymizm w trakcie meczów. Młody Kangur miał startować w każdym meczu pod
nr 8 i z rezerwy zmieniać Kościucha lub Holtę. Menadżer liczył, że tak jak w
sezonie 2018, młody Kangur będzie ratował zespół z opresji. Zawodnik był
jednak daleki od formy sprzed roku, a ślepa wiara w to, że dużą liczbą
startów Australijczyk wejdzie na wyższy poziom sportowy, wprowadziła do
zespołu nerwową atmosferę. Kolejne zera zaczęły wskazywać na faworyzowanie
zawodnika, co nie podobało się głownie Kościuchowi. Trudno jednak mieć
pretensje za takie podejście do młodego Kangura, bo to nie on ustalał
meczową taktykę. W trakcie sezonu, po zmianie menadżera, który przestał
panować nad zespołem, rola Jacka w zespole się nie zmieniła. Prawda była jednak
taka, że przy słabej dyspozycji niemal wszystkich zawodników, trudno było
znaleźć dla dość solidnego zawodnika do lat dwudziestu trzech inna pozycję niż
rezerwa. Niestety toruńska drużyna z Jackiem Holderem w składzie nie podołała
ekstraligowemu wyzwaniu w roku 2019 i z hukiem opuściła żużlową elitę. Ówczesny
menadżer Jacek Frączak, który stracił pracę w trakcie sezonu tak komentował
ten okres: "Pod koniec sezonu 2018 złapaliśmy wiatr w żagle. Wydawało nam
się, że już wszystko połapaliśmy i w kolejnym sezonie, do którego
przystępowaliśmy w niemalże niezmienionym składzie, pojedziemy spokojnie po
swoje. Przekonaliśmy się jednak, że to tak nie działa. Myśleliśmy, że wiemy
w jakim kierunku powinniśmy podążać. Liczyliśmy, że od samego początku to
wszystko zaskoczy i będzie jechało, ale w rzeczywistości okazało się, że
jesteśmy w lesie z formą i prędkością w naszych motocyklach. W żaden sposób
nie mogliśmy dokleić się do toru, bo ustawienia ciągle nam gdzieś uciekały.
Zaczęliśmy seryjnie przegrywać mecze, więc pojawiła się nerwówka, a potem
doszła do tego presja, bo każde kolejne spotkanie jechaliśmy jak o życie.
Drużyna spisywała się słabo, więc to w różnym stopniu udzielało się
poszczególnym zawodnikom i ciągnęło ich w dół. W takich warunkach nie było
wielkiego komfortu pracy. Tempo rozgrywania kolejnych spotkań sprawiało, że
nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby pochylić się nad naszymi problemami,
złapać oddech i spróbować się przełamać. Sprawy nie ułatwiały spadające na
nas krytyczne głosy i klimat, który wytworzył się wokół zespołu. W sezon
wchodziliśmy z kontuzją i czuliśmy, że nie będziemy mieli zbyt dużego
wsparcia juniorów, co ostatecznie się potwierdziło. Mnie też w pewnym
momencie dotknęły poważne problemy zdrowotne, które doprowadziły do tego, że
w trakcie sezonu musiałem zrezygnować z dalszej pracy w Toruniu. Zdaję sobie
zatem sprawę, że tam zabrakło też mojego wsparcia, żeby pomóc Jackowi czy
innym chłopakom i spróbować jakoś to wszystko poukładać. My wtedy byliśmy rozczarowani postawą praktycznie całej drużyny, a nie
tylko pojedynczych ogniw. W tamtym czasie zmagaliśmy się z wieloma
kłopotami, począwszy od aspektów torowych, poprzez zmianę menagera, na
kwestiach sprzętowych kończąc. Silniki, którymi wówczas dysponował nie tylko
Jack, ale też inni zawodnicy, nie niosły ich tak dobrze jak można by
oczekiwać. Nie mogliśmy w żaden sposób ustabilizować się jako drużyna, a do
tego kulało zarządzanie zespołem. Pod względem organizacyjnym czy sportowym
zawodziliśmy na całej linii. Warunki, w których funkcjonowaliśmy, odbijały
się na formie poszczególnych zawodników i sprawiały, że trudno było im się
podnieść, bo to wszystko po prostu nie działało zbyt dobrze – dopowiada
Krużyński. A jak młodszy z braci Holderów reagował na swoją zniżkę formy,
która dla niego była pewnego rodzaju nowością? – Jemu to bardzo ciążyło.
Wcześniej poczuł, że potrafi, a wtedy kompletnie nie mógł do tego nawiązać".
Zawodnik
jednak nie zostawił klubu i podobnie jak starszy brat, czuł się winny pierwszego
w historii spadku zespołu do
niższej ligi i postanowił pozostać z Aniołami na kolejny rok, a cały rok nie
tylko w ekstralidze podsumował w dość oryginalny sposób.
Po
słabym sezonie 2019 wielu liczyło, że na pierwszoligowym froncie młody Kangur
będzie wysoko skakał, ale niewielu spodziewało się, aż tak wielkiego progresu.
Niebagatelną rolę odegrał w tym bez wątpienia sprzęt ze stajni Ryszarda
Kowalskiego, na którym zawodnik wykręcił najlepszą średnią na pierwszoligowych
torach. Niestety sezon dla Jacka podobnie jak dla wielu zawodników stanął pod
znakiem zapytania. Powodem była pandemia Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym
świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy
orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia
epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać
przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej
decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o
zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania
zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020
r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13
długich tygodni. W międzyczasie doszło do wielu nowych ustaleń regulaminowych,
renegocjacji kontraktów, a także przemodelowano instytucję zawodnika
startującego jako "gość", co oznaczało, że zawodnicy z niższej ligi mogli
startować w lidze wyższej. Ostatecznie sezon wystartował w mocno okrojonej
formie, a zawodnicy praktycznie na stałe osiedlili się w Polsce i szukali
startów "gdzie się dało". Jack od początku rozgrywek zachwycał formą, co
zwróciło uwagę działaczy ekstraligowych i tym sposobem "gościnnie"
zawitał do klubu z Gorzowa.
Najważniejszy był dla niego jednak Apator, którego barw bronił w 13 meczach (w ostatnim meczu stosowane było zastępstwo
zawodnika), 12 razy był desygnowany do rywalizacji w biegach nominowanych, z
czego 7 razy wystartował w ostatnim 15 biegu, gdzie najlepszym zawodnikom w
danym dniu, oddał tylko 1 punkt przyjeżdżając za plecami Rohana Tungata, a
sześciokrotnie nie dał szans rywalom wygrywając ostatnią potyczkę zawodów.
Ponadto jako jednym w toruńskiego zespołu zdołał wywalczyć w meczu czysty
komplet punktów. Dlatego po sezonie można napisać, że jazda na zapleczu elity
była dla Australijczyka czystą zabawą, bowiem z reguły dojeżdżał na metę z
dużą przewagą. Tak skutecznego zawodnika w pierwszej lidze nie było od
dawna. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, tak dobrego wyniku nie
wykręcili inni zwycięzcy klasyfikacji indywidualnej, wśród których można
dostrzec kilku naprawdę ciekawych zawodników, którzy zrobili karierę w
elicie m.in. Sebastiana Ułamka, Grigorija Łagutę, Darcy'ego Warda czy Jasona
Doyle'a. Byli jednak i lepsi, ale obiektywnie patrząc, poziom drugiego
szczebla rozgrywek z roku na rok był coraz wyższy i wynik Holdera był jednym
z lepszych w XXI wieku, a większą skuteczność do roku 2020 wykazało tylko
czterech jeźdźców:
rok 2005 - 2,825
pkt/bieg
- Mikael Max
(Rzeszów)
rok 2002 - 2,804
pkt/bieg
- Mikael Max
(Rybnik)
rok 2003 - 2,698
pkt/bieg
- Lee Richardson
(Lublin)
rok 2002 - 2,694
pkt/bieg
- Billy Hamill
(Zielona Góra)
rok 2008 - 2,679
pkt/bieg
- Piotr Świderski
(Rybnik)
rok 2020- 2,625
pkt/bieg
- Jack Holder
(Toruń)
Postawienie na Jacka wyszło zatem torunianom na dobre. Australijczyk
osiągnął średnią 2,625 i okazał się nie tylko zdecydowanym liderem zespołu,
który poprowadził "Anioły" do awansu na ekstraligowe salony, ale również
najlepszym zawodnikiem pierwszoligowych rozgrywek. "Ja widziałem w nim
naprawdę duży potencjał. Spodziewałem się, że jak uporządkuje sobie kwestie
sprzętowe i teamowe, to będzie tylko kwestia czasu, kiedy znowu odpali. Jack
na tamtym etapie dorósł też do pewnych decyzji, zachowań oraz traktowania
żużla w trochę inny sposób, co na pewno mu pomogło. Starałem się też
zaszczepić u niego znacznie większy spokój i nieco inny stosunek do różnych
torowych sytuacji, bo to wydawało się bardzo ważne" – mówi w
wywiadzie Tomasz Bajerski,
który w tamtym czasie był trenerem toruńskiego klubu.
Swoją wyśmienitą formę młodszy z braci Holderów potwierdził
również w Stali Gorzów, bowiem diametralnie
odmienił oblicze lubuskiego zespołu, z którym awansował do finału ekstraligi, a
tam wywalczył swój pierwszy medal DMP. Zakontraktowanie Jacka w Stali nie
było przypadkowe, bowiem Stanisław Chomski dokładnie przemyślał ten angaż:
"W obliczu problemów, które nas dopadły, skorzystaliśmy z zapisu
regulaminowego pozwalającego na ściągnięcie zawodnika z niższej ligi. Na
rynku transferowym dostępność zawodników, którzy byliby gotowi z powodzeniem
ścigać się w najwyższej klasie rozgrywkowej jest ograniczona, więc trudno
jest sensownie załatać luki pojawiające się na skutek kontuzji. Uważnie obserwowaliśmy rynek i widzieliśmy jego
potencjał oraz predyspozycje, a także dobre zaplecze sprzętowe. Ja wcześniej
poznałem toruńskie środowisko, bo byłem tam przez chwilę trenerem, więc
wiedziałem czego mniej więcej mogę się spodziewać po zawodniku pochodzącym z
tego klubu. Jack był wtedy przedstawicielem młodego australijskiego
pokolenia, które wchodziło do wielkiego żużla, więc można było zakładać, że
będzie głodny sukcesu i nic nie okaże się dla niego straszne. To był
zawodnik, który po prostu pasował do naszego zestawienia. – Szybko doszliśmy do porozumienia z szefostwem toruńskiego
klubu, które nie widziało żadnych przeszkód w użyczeniu nam Jacka i podeszło
do tego bardzo racjonalnie. Gdy Jack do nasz przyjechał ma początku
na pewno miał lekki dystans, bo nie znał naszego środowiska, ale zobaczył, że
my jesteśmy na niego otwarci, więc nie trzymał się na uboczu, tylko wpisał
się w nasz zespół. Zawodnicy szybko go zaakceptowali i polubili. Jack
wsłuchiwał się w głosy kolegów i angażował się w dyskusje wewnątrz drużyny.
Jak coś mu się nie udawało to pytał i wyciągał wnioski, ale były też takie
momenty, kiedy to inni zwracali się do niego, bo widzieli, że dobrze mu
idzie – słyszymy od naszego rozmówcy. Warto wspomnieć, że Jack miał okazję
startować w Gorzowie z Mistrzem Świata, Bartoszem Zmarzlikiem, od którego
starał się wiele czerpać".
Włodarze Apatora
zdawali sobie sprawę, że utrzymanie kontaktu z ekstraligą może pozytywnie
wpłynąć na Jacka, a oni sami będą mieli okazję sprawdzić, jak ich
podopieczny po słabszym wcześniejszym sezonie będzie sobie radził w
rywalizacji na najwyższym szczeblu ligowym.Ostatecznie Jack zaliczył dwanaście meczów w barwach gorzowskiej drużyny i
wykręcił w nich średnią 2,052. To pokazywało, że zrobił znaczące postępy
względem poprzedniego roku, a jego dobra postawa w pierwszej lidze nie
wynikała wyłącznie z nieco niższego poziomu rozgrywek. "Jack wniósł
bardzo dużo do naszej drużyny i okazał się strzałem w dziesiątkę. Byliśmy
niesamowicie usatysfakcjonowani jego jazdą. Zdobywane przez niego punkty
miały duże znaczenie i stanowiły dla nas ogromne wsparcie. Na torze był
odważny, dynamiczny i skuteczny, a do tego miał charakter. W każdym wyścigu
dawał z siebie maksimum i nawet jak przegrywał to po walce, a nie
statystując za plecami rywali. Jego dobra postawa oddziaływała na resztę
zespołu i pozytywnie go nastrajała. Jack doskonale wiedział, po co jest w
tym miejscu i co do niego należy, więc nie trzeba było wielu słów, żeby się
porozumieć. Komunikacja była krótka, zwięzła i konkretna. On chciał
pokazywać się z dobrej strony w ekstralidze, więc robił wszystko najlepiej
jak potrafił i był należycie przygotowany pod względem sprzętowym czy teamowym.
Okazywał się przy tym bardzo zdyscyplinowany, a jednocześnie otwarty na
rozwiązania stosowane w klubie. W jego przypadku nie było problemu z
przydziałem numeru startowego, przyjazdem na trening czy jakimikolwiek
innymi kwestiami. Myślę, że on miał wiele dobrych wzorców, w tym również od
swojego brata. Ja nie odbierałem go jako nie wiadomo jak wielkiego luzaka,
tylko dobrze poukładanego młodego zawodnika, który chciał wyciągać jak
najwięcej ze swoich kolejnych startów. Chcieliśmy zatrzymać zawodnika, który tak dobrze się u nas sprawdził, ale nie
zamierzaliśmy uczestniczyć w żadnej licytacji i przebijać oferty toruńskiego
klubu, bo to byłoby nie fair. Ktoś wyciągnął do nas rękę i poniekąd ocalił
nam skórę, bo ten niełatwy sezon finalnie zakończyliśmy ze srebrnym medalem,
a my mielibyśmy zrewanżować się podbiciem stawki i podebraniem zawodnika? To
nie było zgodne ze strategią naszego klubu.
Jestem jednak pewien, że Jack swoim stylem jazdy i osiąganymi wynikami
zaskarbił sobie serca naszych kibiców. Podejrzewam, że oni zawsze będą go
mile wspominać i za każdym razem obrzucą go brawami, kiedy tylko będzie
pojawiał się w Gorzowie " - mówił Chomski.
Z kolei Adam Krużyński członek rady nadzorczej w toruńskim klubie,
odpowiedzialny za kontakty z zawodnikami komentował: "Myślę, że obie strony czerpały z tego wiele korzyści. Jack nadal miał
okazję startować wśród najlepszych, natomiast my zyskaliśmy zawodnika,
dzięki któremu nasza moc wzrosła i który przyczynił się do tego, że
ostatecznie byliśmy w stanie wjechać do wielkiego finału, choć wcześniej
pewnie niewielu by to zakładało. Jack dość mocno
zidentyfikował się z zespołem i naszymi celami. Na pewno potrafił odnaleźć
się w tej sytuacji, która nakładała na niego znacznie więcej obowiązków.
Myślę, że on wiedział, jak wiele może zyskać dzięki startom w naszym klubie.
Nie miał żadnego problemu, żeby przeskakiwać
między ligami i prezentować się świetnie w obu klasach rozgrywkowych. Starty
Jacka w Gorzowie na pewno narobiły trochę zamieszania. Nie jest tajemnicą,
że on dobrze się tam czuł, mając obok siebie Bartka Zmarzlika, z którym
złapał świetny kontakt i którego mógł podglądać. Na pewno wiele korzystał na
tym, że jest w jednym zespole z takim zawodnikiem. Nie ma co ukrywać, że
mieliśmy pewne obawy, czy nie będzie chciał się tam przenieść, tym bardziej,
że Stal przyjęłaby go z otwartymi ramionami, ale ostatecznie został z nami.
Myślę, że na tamtym etapie jakieś przywiązanie do naszego klubu dawało już o
sobie znać".
I faktycznie po sezonie Jack okazał się niezwykle słowny i
lojalny, bo podtrzymał decyzję podjętą przed rozpoczęciem rozgrywek i po awansie
Apatora do ekstraligi, mimo nieoficjalnej oferty z Gorzowa, został wierny żółto-niebiesko-białym
barwom, bo w koncepcji toruńskich działaczy wspólnie z
bratem miał być motorem napędowym całego zespołu w roku 2021.
Tak też się stało. Jack był czołową postacią Aniołów, choć nie raz pokazał, że nie ma łatwego charakteru o czym mówił Tomasz Bajerski pytany po latach o to jak układała się jego współpraca z zawodnikiem: "Na zawodach Jack momentami nie miał łatwego charakteru i okazywał się wymagającym współpracownikiem. Niekiedy trzeba było rozmawiać z nim mocno i zdecydowanie, przedstawiając mu fakty i tłumacząc, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Mimo wszystko w drużynie funkcjonował całkiem normalnie i był nastawiony na współdziałanie z kolegami. Na pewno potrafił oddzielić czas na pracę od czasu na zabawę. Pomijając te jego niektóre nerwowe reakcje, na co dzień okazywał się świetnym gościem. Myślę, że zdołaliśmy zbudować dobre relacje i złapaliśmy fajny kontakt. Mieliśmy okazję współpracować w okresie pandemicznym, więc Jack razem ze swoim bratem przebywali w Toruniu i spędzaliśmy ze sobą dużo czasu poza stadionem. Czasami jeździliśmy na rowerach, czasami graliśmy w ping-ponga, a czasami urządzaliśmy sobie wypad nad jezioro, więc zawsze było bardzo wesoło". Po sezonie Australijczyk legitymował się piętnastą średnią w najlepszej żużlowej lidze świata. Na swoim torze przeciętnie zdobywa 2,000 punkty w biegu, a na wyjazdach 1,886. Nic więc dziwnego, że taki zawodnik byłby łakomym kąskiem dla wielu klubów z Ekstraligi. Potencjalni chętni musieli jednak obejść się smakiem, bo Australijczyk tuż po zakończeniu rundy zasadniczej ogłosił że zostaje w Toruniu: "Mogę potwierdzić, że kolejny sezon spędzę w Apatorze. Dla mnie to była naturalna decyzja. W Toruniu czuję się jak w domu. Poprzedni sezon był dla mnie naprawdę dobry, najlepszy do tej pory w mojej karierze. W kolejnym roku postaram się to powtórzyć i udowodnić, że to nie był przypadek". Taka deklaracja ucieszyła toruńskich kibiców zwłaszcza, że drużyna została znacząco wzmocniona Patrykiem Dudkiem i Emilem Sajfutdinowem, a to oznaczało walkę o najwyższe cele. Niestety w takiej konfiguracji kadrowej zabrakło miejsca dla Chrisa Holdera i w roku 2022 Jack musiał sobie po raz pierwszy w karierze radzić bez braterskiego wsparcia. Był jednak dobrej myśli, bowiem wiedział, że dla Chrisa zmiana barw klubowych była ostatnią szansą na powrót na żużlowy szczyt: "Odkąd dołączyłem do Apatora, Chris zawsze był tutaj ze mną. Niestety ułożyło się tak, że teraz będzie w innym klubie, czego mi trochę szkoda. Jestem pewien, że Chris wróci, że to będzie tylko krótki okres, gdy nie będzie go z nami". Jednak nie tylko braterskie rozstanie miało być nowością dla Jacka w roku 2022. Oto bowiem doskonała postawa zawodnika została zauważona przez organizatorów cyklu Grand Prix, którzy postanowili uczynić go pierwszym rezerwowym. Zatem jeśli żużlowiec z podstawowej piętnastki opuści jedną z rund przez kontuzję lub z powodu innej przyczyny, w jego miejsce miał do stawki wkroczyć młodszy Holder. Australijczyk bardzo chciałby otrzymać stałą dziką kartę, ale nie krył zadowolenia również z pozycji rezerwowego i deklarował, że jeżeli tylko nadejdzie okazja do startu, będzie gotowy do uczestnictwa w zawodach: "Oczywiście, dobrze jest być w stawce, ale bycie pierwszym rezerwowym to nie jest dla mnie problem. Nie jest to szczyt marzeń, ale zawsze coś. Mam nadzieję, że uda mi się pojawić na przynajmniej jednej rundzie. Zawsze będę gotowy do startu w razie potrzeby. Przecież w weekendy ścigam się z tymi zawodnikami w lidze i w każdej chwili mogę pokonać każdego z nich. Gdy nadejdzie mój czas, chcę awansować do Grand Prix i pokazać, na co mnie stać. Miałem naprawdę dobre dwa lata i udowodniłem, że ostatni sezon nie był przypadkowy. Świetnie spisują się moi mechanicy i tuner silnika, nie mogę narzekać. Miałem też okazję w roku 2021 wystartować w GP z dziką kartą, ale nie poszło mi tak, jakbym tego chciał, jednak nie było też najgorzej. Byłem bardziej zdenerwowany niż kiedykolwiek. Chciałem wypaść jak najlepiej i pokazać się z dobrej strony, następnym razem będę bardziej przygotowany. Jeśli tylko będzie okazja, na pewno ją wykorzystam".
Sezon 2022 okazał się jednak specyficzny,
podobnie jak "covidowy", bowiem po zbrojnym ataku
Rosji na Ukrainę, doszło do wykluczenia ze sportowej rywalizacji zawodników rosyjskich i
Jack musiał wziąć na swoje barki znacznie większy
ciężar odpowiedzialności za wynik zespołu. Niestety zawodnik okazał się największym
rozczerowaniem w Anielskim teamie. Jego chimeryczna forma, a także
trudny charakter nie zjednały mu takiej ilości fanów jak choćby jego brak
Chris. Jack zawodził w najmniej oczekiwanych momentach. Było to trudne dla
sztabu szkoleniowego, bowiem wiadomym było, że pod nieobecność Emila Sajfutdinowa drużyna będzie potrzebowała punktów czterech pozostałych
seniorów i to w sześciu biegach. Niestety Jack był tym, który dodatkowo
musiał być zmieniany przez kolegów z drużyny. Po sezonie można było dojść do
wniosku, że rozstanie z bratem nie wpłynęło na niego pozytywnie, a dodatkowo
absencja na treningach w Toruniu nie budowała jego więzi z MotoAreną, jej
nawierzchnią i kibicami, który obwiniali go za nikłą wygraną w ćwierćfinale
play-off ze Stalą Gorzów i skandowali "gdzie jest Holder", gdy ten nie
wyszedł do pomeczowej parady.
Swój brak przygotowania do pierwszego meczu play-off zawodnik odkupił jednak
w kolejnych zawodach, ale to było zbyt mało, aby sezon w wykonaniu Jacka
uznać za udany. Po roku od rozstania, Adam Krużyński tak ocenił
współpracę z zawodnikiem: "Nieregularność była największym problemem i Jack nie do końca
potrafił nad nią zapanować. On nadal był tak samo ambitnym zawodnikiem,
który walczył do końca, żeby zyskać pozycję, jeżeli bieg nie układał się po
jego myśli, ale wielokrotnie to nie przekładało się na takie rezultaty,
jakich wszyscy byśmy oczekiwali. Myślę, że u niego dużą rolę odgrywały
detale związane z przygotowaniem do zawodów czy skupieniem się na samych
zawodach, bo z tym bywało różnie. Być może starty w lidze angielskiej czy
sprawy osobiste niekiedy trochę za bardzo go absorbowały i to powodowało
jakieś niedociągnięcia. Na dodatek przez dużą część sezonu u Jacka znowu
było nie najlepiej ze sprzętem. Jego silniki okazywały się trudne w obsłudze
i dostrojenie ich do danych warunków torowych bywało sporym wyzwaniem. To
wszystko sprawiało, że tej powtarzalności brakowało. Podejrzewam, że z
biegiem sezonu słabła u niego też pewność siebie, skoro to nie funkcjonowało
tak jak powinno. Pojawiała się obawa, czy to, na czym startuje będzie
wystarczająco dobre i konkurencyjne. Zawodnikowi najlepiej jeździ się z
przeświadczeniem, że ten sprzęt go poniesie, bo wtedy pojawiają się automatyzmy
w jego zachowaniu na torze. Mam wrażenie, że Jack niestety nie miał tego
komfortu. Mimo wszystko myślę, że ten poprzedni sezon nie zaważył w żaden
znaczący sposób na naszych relacjach. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że w
sporcie zdarzają się takie chwile, gdzie nie wszystko jest idealnie. Nie
chcieliśmy nikogo zbyt surowo oceniać czy wysuwać nie wiadomo jakich
zarzutów, bo – jakby nie patrzeć – byliśmy o krok od wielkiego finału.
Wiadomo, że niejednokrotnie mogliśmy być niezadowoleni z jego występów czy
jakichś innych zachowań, ale wtedy albo staraliśmy się to szybko
przedyskutować i momentalnie zamknąć temat, albo dawaliśmy sobie czas na
ochłonięcie i potem na chłodno wyciągaliśmy wnioski oraz próbowaliśmy
wzajemnie się zrozumieć. Nikt się na siebie nie obrażał, bo to byłoby
niepoważne. Czasami po prostu wszyscy czuliśmy taką wewnętrzną złość z
powodu niewykorzystanych szans czy sytuacji, które można było lepiej
rozegrać i osiągnąć dzięki temu więcej w zakresie wyniku sportowego".
Równie przeciętnie jak w lidze, zawodnik prezentował się w międzynarodowym
towarzystwie. W Grand Prix do którego trafił po zawieszeniu Rosjan, z 67
punktami zajął dopiero 12 miejsce i niemal zawsze brakowało mu 1-2 punktów do
tego, aby pojedyncze zawody mógł zaliczyć do udanych. Było to zaskakujące bo
w Speedway of Nations okazał się najlepszym jeźdźcem w Australijskim teamie
i walnie przyczynił się do drugiego miejsca dla swojego kraju w tej
rywalizacji. Po sezonie zawodnik wrócił do Australii, gdzie został mistrzem
swojego kraju.
Przy takim braku stabilności sportowej i nieprzewidywalności toruńscy
działacze budując skład na rok 2023 zaproponowali Kangurowi kontrakt z opcją
walki o ligowy skład. Zawodnik nie chciał zgodzić się na taką rolę w zespole
i jeszcze przed zakończeniem sezonu rozpoczął rozmowy z Motorem Lublin,
gdzie miał zarobić okrągły milion. W Toruniu nikt nie zamierzał stawać do
licytacji o jeźdźca, który przez 6 lat najlepszy sezon zaliczył w
Stali Gorzów, gdzie w 2020 roku jeździł jako gość, bo do drużyny miał
powrócić po "wojennym zawieszeniu" Emil Sajfutdinow. Tym samym
Lublin miał ułatwione zadanie, a dla fanów
braterskiego duetu z Antypodów, skończyła się tym samym w Toruniu pewna epoka związana
z nazwiskiem Holder. "Kiedy stało się jasne, że po rocznym zawieszeniu
spowodowanym wybuchem wojny w Ukrainie do rywalizacji w lidze będzie mógł
wrócić Emil Sajfutdinow, to było wiadomo, że przy naszej konfiguracji składu
zabraknie miejsca dla jednego z posiadanych dotychczas seniorów. Po
dogłębnej analizie wybór padł na Jacka. To nie była łatwa decyzja, bo
rezygnowaliśmy z zawodnika, który mocno wpisał się w historię naszego klubu.
Przez długi czas nie było też do końca oczywiste, że Rosjanie z polskimi
paszportami będą mogli z powrotem ścigać się w Polsce, zatem musieliśmy brać
pod uwagę różne opcje. To nie było tak, że od razu coś założyliśmy i dużo
wcześniej wiedzieliśmy, że pożegnamy się akurat z nim. Gdy jednak mieliśmy
pewność na czym stoimy, to po prostu poszliśmy w kierunku wzmocnienia tej
drużyny. Gdyby Jack jechał lepiej w poprzednim sezonie, to na pewno miałby
szansę, żeby tutaj zostać. On zdawał sobie sprawę, że tak to się może
potoczyć, dlatego przyjął to ze zrozumieniem. W sporcie nie można obrażać
się na takie sytuacje. Myślę, że wspólnie dojrzewaliśmy do zrobienia tego
kroku i stawaliśmy się na niego coraz bardziej gotowi. Sprawy czasami po
prostu muszą przybrać taki obrót, co może okazać się korzystne dla obu
stron. Szkoda, że tak to się potoczyło, bo fajnie byłoby mieć kolejnego
lidera o nazwisku Holder, który dorastałby do tej roli w naszym klubie. Jack
na pewno miał taką szansę, ale życie potoczyło się inaczej. Pewnych spraw
niestety nie przeskoczymy. Kiedyś trudno było wyobrazić sobie toruńską
drużynę bez Wojtka Żabiałowicza, potem Pera
Jonssona, Wiesia Jagusia czy Ryana Sullivana. Jack zawsze będzie wywoływał w
Toruniu wiele pozytywnych wspomnień, bo przecież wielokrotnie stanowił dla
nas potężne wsparcie i czarował wszystkich swoją jazdą. Jestem pewien, że za
każdym razem będzie mógł liczyć tu na pozytywny odbiór zarówno wśród
kibiców, jak i osób związanych z klubem. Wszyscy będziemy pamiętać, że to
jest zawodnik, który wywodzi się z naszego klubu i niejednokrotnie się dla
niego poświęcał. Jack przejeździł tu trochę czasu i zostawiał dla nas serce
na torze, więc nie da się przejść obok niego z obojętnością. Myślę, że wielu
z nas nadal będzie mu kibicować i trzymać kciuki za jego sportowy rozwój. Ja
zawsze będę postrzegał Jacka przede wszystkim jako skromnego, ale też
zadziornego chłopaka, który niejednokrotnie udowadniał, że zależy mu nie
tylko na swoim wyniku, ale też kolegów z zespołu. Charakterystycznym
elementem, który zawsze będzie go dla mnie wyróżniał, pozostanie jego
specyficzny uśmiech, z którego zwłaszcza w tych najlepszych momentach można
było wyczytać, że on przecież pojedzie ze wszystkiego, bo ściga się dla
drużyny" - mówił Krużyński.
Zmiana otoczenie bardzo pozytywnie wpłynęła na formę Jacka. W Lublinie pokazał nową jakość sportową. U boku Bartosza Zmarzlika podobnie jak w Stali Gorzów stał się jednym z liderów, który "ciągnął" wynik Koziołków niemal w każdym meczu. Dodatkowo imponował formą w Grand Prix, gdzie kibice emocjonowali się jego walką o światowy championat ze wspomnianym Zmarzlikiem. Co ciekawe Jack Holder podczas Grand Prix Polski był o krok od wygranej w całym turnieju, ale drugie miejsce i tak było dużym sukcesem, który dodatkowo sprawił, że bracia Holder stali się drugim rodzeństwem w historii cyklu, który stawał na podium. Na pełnych prawach w cyklu Grand Prix startowały dokładnie cztery braterskie duety. Wspólnej rywalizacji doświadczyli Peter i Mikael Karlssonowie, Lukas i Ales Drymlowie. Minęli się nieznacznie Piotr i Przemysław Pawliccy, a także Chris i Jack Holderowie. Dwie z tych rodzinnych par dojechały na podium pojedynczej rundy. Do 13 maja 2023 byli to Szwedzi, z których Peter dwa razy zasmakował miejsca na "pudle" w edycjach 1996 i 1998, natomiast Mikael, który z czasem przyjął nazwisko Max, dokonał tego pięciokrotnie w latach 2001-2002. Co prawda Jackowi do osiągnięć Chrisa wiele brakował, ale Australijscy bracia mogli czuć satysfakcję z pisania rodzinnej historii w całym cyklu.
Niestety w lipcu zawodnik bardzo groźnie upadł
podczas finału Drużynowego Pucharu Świata we Wrocławiu. Do zdarzenia doszło
podczas 15 biegu, kiedy to kontakcie z Rasmusem Jensenem na
pierwszym okrążeniu, Australijczyk upadł na tor, jednak chwilę później o własnych
siłach wrócił do parku maszyn. Tam okazało się, że jest niezdolny do
kontynuowania jazdy i na torze więcej się nie pojawił. Po finale zawodnik
został przetransportowany do Lublina, gdzie przeszedł kompleksowe badani,
które wykazały uraz ręki. Następnego dnia Jack został poddany operacji,
przeprowadzonej przez dr. n. med. Pawła Polaka, który kilka miesięcy
wcześniej operował także kręgosłup Dominika Kubery. Po niej Australijczyk
poinformował na swoim profilu społecznościowym, że wszystko przebiegło
pomyślnie i jest gotowy na kolejny etap, czyli na rekonwalescencję. Przerwa
trwała jednak kilka tygodnie. Gdy powrócił do ścigania Jack nie nic nie
stracił na swojej skuteczności, ale finalnym wynikiem w GP mógł się czuć się
nieco rozczarowany, bo zmagania zakończył na czwartym miejscu. Brak medalu
mistrzostw wiata powetował sobie w polskiej lidze, gdzie z "Koziołkami"
sięgnął po swój pierwszy w karierze tytuł DMP, co komentował w jednym z
wywiadów: "Zmiana klubu tchnęła w me mnie nowe życie. Odkąd jeżdżę w Polsce,
znałem tak naprawdę tylko Toruń, który był dla mnie bardzo ważnym miejscem.
Uznałem jednak, że nadszedł czas na zmianę. Jak widać, wyszło mi to na
dobre. Fantastyczne uczucie być mistrzem Polski z drużyną. Zwłaszcza że to mój
pierwszy złoty medal w kolekcji. Motor rósł w siłę w ostatnich latach i
fakt, że obronili mistrzostwo, z moim udziałem, to coś niezwykłego. Jestem
przeszczęśliwy. Udało nam się zbudować prawdziwy team spirit i to mimo tego, że kadra
uległa jednak dość znaczącym zmianom - przecież także ja jestem tutaj nowy.
Na dodatek musiałem udowodnić, że jestem odpowiednim człowiekiem na to
miejsce. Każdy w klubie był bardzo otwarty i pomocny, fani są wyjątkowi.
Jestem więc przeszczęśliwy z końcowego efektu".
Tym samym można powiedzieć, że transfer z Apatora do Motoru sprawił ze młodszy z braci Holderów z ligowego średniaka wyrósł na
czołowego żużlowca świata.
Australijczyk wykręcił dziesiątą średnią, w 75 wyścigach wywalczył 142
punkty i czternaście bonusów, co dało mu średnią biegową 2,080. Był to też
trzeci wynik w zespole - po Bartoszu Zmarzliku i Dominiku Kuberze. Uznanie
budził też fakt, że zaliczył największy wzrost spośród
sklasyfikowanych zawodników w Ekstralidze, bo jego średnia była wyższa o 0,478 pkt
od tej z roku 2022.
Czy w kolejnych latach Jack nawiąże do
sukcesów brata?
Czy będzie w stanie utrzymać wysoki poziom sportowy i utytułowaną marką w
żużlowej ekstralidze?
Czas pokaże.
Poza Polską Jack Holder startował:
Poole Pirates, Peterborough Panthers,
Somerset Rebels, Sheffield Tigers
Vastervick Speedway,
Osiągnięcia
DMP | 2020/2; 2023/1 |
IMME | 2021/8; 2022/5 |
SGP - IMŚ | 2016/R; 2020/DK20; 2022/12; 2023/4 |
DPŚ - DMŚ | 2017/2; 2023/4 |
SON - MŚP | 2022/1 |
SGP2 - IMŚJ | 2016/4; 2017/6 |
DMŚJ - U23 | 2016/2 |
Kluby w lidze polskiej
2017- -2022 2020(gość) |
2023- -2024 |
Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
sezon | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
2017 (RZ+Brż) |
4 (6) |
21 (29) |
35 (45) |
5 (8) |
1,905 (1,828) |
1
n.klas po rundzie zasadniczej |
2018 | 14 | 48 | 76 | 6 | 1,708 | 26 |
2019 | 14 | 64 | 73 | 16 | 1,391 | 36 |
2020(1) | 14 | 64 | 154 | 14 | 2,625 | 1 |
2021 | 14 | 70 | 128 | 8 | 1,943 | 15 |
2022 | 20 | 113 | 164 | 17 | 1,602 | 28 |