BAJERSKI Tomasz (bajer)


Urodzony 9 września 1975 roku w Toruniu.

Wychowanek toruńskiego Apatora, a jego pierwszym trenerem był Jerzy Kniaź. Choć jak po latach wspomina, że najwięcej nauczył go Jan Ząbik: "Chodziłem na żużel z tatą. Tego, które pierwsze zawody zobaczyłem na żywo już nie pamiętam. W pewnym momencie postanowiłem namacalnie sprawdzić czy byłby ze mnie żużlowiec i zgłosiłem się do szkółki w Toruniu. Zostałem do niej przyjęty. Wsiadłem na motocykl żużlowy po raz pierwszy w życiu i od razu dawałem radę. Szybko jechałem jak należy, prawidłowo "łamałem" motocykl i ówczesny trener Janek Ząbik po krótkim czasie odsunął mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu od reszty chłopaków z naboru. Ja po prostu od początku nie bałem się trzymać gazu, a w żużlu to podstawa. Jak trzymasz gaz, to motocykl sam "jedzie". To było dobre posunięcie i z perspektywy lat wiem, że  Jan Ząbik to jest ta osoba, która dała mi najwięcej na początku kariery. Trener cały czas się mną opiekował i bardzo wiele mi to dało. Niestety Janek nie nauczył mnie startować i na początku to był mój najsłabszy punkt. Z czasem to udało mi się poprawić, dzięki trzem dniom spędzonym swego czasu na torze ze słynnym Perem Jonssonem. Bardzo mocno mi wtedy Per pomógł. Moim atutem z kolei była bez wątpienia jazda po krawężniku i to miałem po prostu w sobie i Janek to rozwijał. Robiłem przy kredzie tak naprawdę co chciałem. Nie było znaczenia czy tor jest dłuższy, czy krótszy. Gdy w tracie kariery dopracowałem do tego jazdę po zewnętrznej, to stałem się zawodnikiem kompletnym".
Można powiedzieć, że w kategorii juniorów nie miał sobie równych. Co potwierdził wynikami w rozgrywkach młodzieżowych zarówno na krajowym jak i międzynarodowym podwórku. Nikogo to nie dziwiło, bo od początku dla małego chłopaka liczyły się sporty motocyklowe. Ojciec Tomka, miał WSK, kuzyn Junaka i od zawsze jeździł, ile się tylko dało. Jeszcze przed ukończeniem 10. roku życia zapisał się do szkółki żużlowej Apatora. Trenował na małym torze, wpisanym w murawę starego klubowego obiektu przy ulicy Broniewskiego. Zgłosiło się wówczas około stu chłopaków i nabór trzeba było rozłożyć na dwa dni. Do zimy zostało jednak dziesięciu chętnych, wiosną roku następnego na tor wróciło pięciu, a ostatecznie żużlową licencję zdało tylko dwóch adeptów. Tomek w spędzał jednak całe dnie. Ze wsi Przysiek gdzie mieszkał, przez las miał 15 minut drogi na rowerze, dlatego wakacje można było go spotkać w parkingu i na torze od godz. 7-8 rano do 20-21 wieczorem. Nie był zainteresowany niczym innym tylko żużlem i jak wyznał w jednym z wywiadów raz w życiu był na kolonii, bo tak chcieli rodzice.
Gdy pierwszy raz wsiadał na żużlowy motocykl jego popisy podziwiali nie tylko trener Kniaź, ale również Jan Ząbik, który gdy zobaczył, jak Tomek pokonał kółko, na małym owalu to już wiedział, że w Toruniu pojawił się ciekawy chłopak ze smykałką do żużla i powinien być z niego dobry zawodnik. Na pierwszym treningu jeszcze nie wyłamał motocykla i nie wprowadził go w ślizg kontrolowany, bo trenerzy stopowali zapędy młokosa, ale podczas kolejnych jazd jeździł już ślizgiem kontrolowanym przez trzy czwarte łuku. Kolejne żużlowe tajniki zawodnik zgłębił bardzo szybko. Można powiedzieć, że w kilka tygodni był gotowy do zdania licencji. Niestety 16 lat kończył w dniu 9 września 1991 roku, a egzamin na "licencję Ż" zaplanowano na 1 października, nie miał więc możliwości wystartowć w lidze w sezonie 1991. Zadebiutował za to w pierwszej drużynie Apatora 20 października 1991 roku na torze w Grudziądzu podczas meczu towarzyskiego: GKM - Apator czym rozbudził apetyty na następny sezon'1992, bowiem .  Sam mecz grudziądzanie z Lubomirem Jedkiem i Zdenkiem Schneiderwindem, reprezentantami Czeskiej i Słowackiej Republiki Federacyjnej przegrali 41-49, to jednak młody zawodnik zrobił na widzach ogromne wrażenie. Poniżej biegi z udziałem wschodzącej gwiazdy z Torunia:
    I -71,10-Kowalik Mir., Kempiński,Żurawski, Bajerski(t)
    V-71,11-Bajerski, Kowalik Mir., Jedek, Wiśniewski G.

     (Bajerski zaskoczył wszystkich rozprowadzając Jedka czym pomógł Kowalikowi wyjść na podwójne prowadzenie).

    VIII-71,10-Kowalik Mir.,Baron, Skarżyński, Bajerski(t)
    X-70,79-Schneiderwind, Krzyżaniak, Bajerski, Skarżyński
    XIV-70,59-Jedek, Krzyżaniak, Bajerski, Kempiński

Po takiej końcówce sezonu 1991 w kolejnym roku nikogo nie dziwił debiutant w lidze już w pierwszym meczu Apatora z Unią Tarnów w 1992 roku, w spotkaniu, które zaczęło się z godzinnym poślizgiem z powodu opóźnionego lotu awionetką obcokrajowców obu drużyn - Simona Wigga, Gerta Handberga i Pera Jonssona lecących z Warszawy. Przed startem marzył choć o punkcie. Przeszedł jednak sam siebie, w debiucie zdobył dziewięć "oczek" i z miejsca stał się obok Pera Jonssona najbardziej uwielbianym żużlowcem w Grodzie Kopernika. Jako szesnastolatek, w swoim pierwszym sezonie zdobył aż sto ligowych punktów. Jeździł nieszablonowo, z młodzieńczą werwą, lecz atakował z głową, bardzo dojrzale jak na swój wiek. Brylował w rozgrywkach Brązowego i Srebrnego Kasku. Wygrywał w parach jak i w drużynie ogólnopolskie rozgrywki młodzieżowe. Swą młodzieńczą dominację potwierdził dwukrotnie zostając MIMP.
Po latach przyznał, że wielkie wrażenie zrobił na nim śmiertelny wypadek jego kolegi Grzegorza Kowszewicza podczas treningu jaki odbył się feralnego 2 września 1992 roku. Trauma ta pozostała z nim na zawsze: "Pamiętam, gdy ja, świętej pamięci Grzesiek oraz Wiesiu Jaguś razem zdawaliśmy licencję. Pamiętam, że wtedy na treningu Grzesiek po mnie wyjeżdżał na tor. Ja tylko usłyszałem jeden wielki huk. Nie podchodziłem w miejsce wypadku. Pewne relacje znam tylko z opowiadań kolegów. Powiem Ci jedno – Grzesiek miał numer licencji 1313… ja miałem chyba 1113, a Wiesiu 1213 albo na odwrót…". Śmierć kolegi nie zniechęciła go do żużla, wręcz przeciwnie zmotywowała do jeszcze cięższej pracy i "Bajer" do dzisiaj dzierży zaszczytny rekord najbardziej spektakularnego debiutu w lidze, bowiem rozpoczynając starty w toruńskim teamie, zgromadził na koniec sezonu okrągłe sto punktów, które jak dotąd nie zostało osiągnięte przez żadnego innego młodzieżowca polskiej ligi. Sam zawodnik po skończonej karierze w wywiadzie był jednak bardzo krytyczny wobec swoich wyników i jak mówił swój sukces zawdzięczał też znakomitej opiece tunera: "Okres juniorski był niezły w moim wykonaniu. Ja miałem dużo szczęścia, iż w Toruniu był wtedy nie kto inny jak Ryszard Kowalski, który zaczynał swoją karierę jako mechanik. Jeździł ze mną na zawody i bardzo mocno mi pomagał. Poznaliśmy wtedy też Finna Rune Jensena i to też dużo mi pomogło w tamtych czasach. Miałem wsparcie od Finna. Rysio Kowalski mi pomagał i naprawdę dysponowałem znakomitym sprzętem. Pozostawało tylko "ścisnąć pośladki" i jechać. Wielu wspomina mój debiutancki rok, ale ja punkty i średnią kręciłem wtedy na swoim torze. Mecze wyjazdowe to była na początku mojej żużlowej przygody "męczarnia". Innych owali uczyłem się niekiedy z dużym trudem".
Mimo wspomnianych torowych męczarni potrafił awansować do finału IMŚJ, gdzie nie miał respektu dla rywali: "W finałach światowych ja ogólnie na rywali zawsze miałem "wywalone". Zacząłem w 1992 roku w Pfaffenhofen i to były można powiedzieć mistrzostwa przez duże "M". Byli Adams, Gollob, Screen, Loram. Jedenastu kandydatów do tytułu i wśród pozostałych pięciu Bajerski z Torunia. Fajnie było wiedzieć, że ścigam się w finale z takimi dobrymi zawodnikami, ale ja generalnie podczas swojej kariery, jak można to tak nazwać, zawsze patrzyłem na siebie, a nie na nazwiska, które obok mnie stawały pod taśmą. Skupiałem się tylko na sobie i na tym, co tu i teraz, a nie na tym czy ktoś obok w teorii jest lepszy czy gorszy.
Gdy nadszedł rok 1996 kiedy Toruń walczył z Częstochową o tytuł DMP, "Bajer" dał z siebie wszystko i miał mieć pewne miejsce w składzie na kolejny rok. Mógł zostać, ale nie mógł się pogodzić z postawą kolegów w meczu finałowym z Włókniarzem Częstochowa. Torunianie 10 października 1996 roku przegrali pod Jasną Górą różnicą 10 punktów, a u siebie udało im się z tej straty odrobić ledwie dwa oczka. Sromotnie w dwumeczu zawiódł zwłaszcza jeden z liderów zespołu Jacek Krzyżaniak. W obu spotkaniach zdobył łącznie 7 punktów, podczas gdy młodziutki Bajerski 20+bonus. 21 latek miał postawić działaczom ultimatum – albo Krzyżaniak, albo ja! Nie chodziło jednak tylko o Krzyżaniaka, ale także o Kuczwalskiego, który nie wywalczył w dwumeczu żadnego punktu, a poniżej oczekiwań, zwłaszcza na własnym torze wypadł też Mirosław Kowalik 6+1. Działacze Apatora długo myśleli, że młody zawodnik blefuje. Po latach zawodnik tak wspominał tamte negocjacje: "Odszedłem, bo rok wcześniej były duże niejasności co do intencji i sportowej postawy pewnych toruńskich zawodników w czasie finałowej rywalizacji z Częstochową. Powiedziałem wtedy, że nie będę z nimi jeździł w jednej drużynie. I takie były ustalenia – ja miałem zostać, oni odejść. Wyszło jednak inaczej, a toruński klub wystawił mnie na listę transferową. Początkowo mówiło się o kwocie miliona złotych, później 800 tysiącach, aż w końcu znalazło się przy moim nazwisku 600 tysięcy. W klubie uznali, że za taką kasę i tak mnie nikt nie kupi, ale to były czasy, gdy w Gorzowie pojawiła się firma Pergo i Les Gondor. Już nie pamiętam kto do mnie pierwszy zadzwonił czy prezes i główny sponsor Stali – Les Gondor czy Jerzy Synowiec. Zapytali mnie jak wygląda sytuacja, a ja im szczerze przyznałem, że jak pewni zawodnicy zostaną w Toruniu, to ja odchodzę. Świętej pamięci prezes Benedykt Rogalski był przekonany, że coś sobie wymyśliłem. Mówił: Jakie 600 tysięcy? Nikt za ciebie tyle nie da. A ja już byłem po ostatecznej rozmowie z prezesem Gondorem i wiedziałem na czym stoję. Powiedziałem prezesowi Rogalskiemu: Daj pan numer konta, a jutro będziesz miał na nim pieniądze. Dał numer na odczepnego. Nie wierzył, gdy zobaczył że na podane konto faktycznie wpłynęło 600 tysięcy złotych. Wtedy zaczęła się próba odkręcania tego wszystkiego, ale było już za późno. Już miałem podpisany kontrakt ze Stalą".

I tak po pięciu latach startów w Apatorze, zawodnik zmienia klimat i od roku 1997 zdobywa punkty dla gorzowskiej Stali, stając się zawodnikiem z najwyższym transferem w historii żużla. Toruński wychowanek miał stanowić o sile gorzowian. I tak też było w pierwszym roku startów, kiedy to razem z Tonym Rickardssonem i Potrem Świstem praktycznie we trójką przechylali szalę zwycięstwa na stronę gorzowian w ostatnich dwóch biegach nominowanych wielu meczów. To trio było motorem napędowym drużyny, która zdobyła ostatni srebrny krążek DMP dla Gorzowa. Nie był to jednak dla Tomasza rok usłany różami, po meczu Apator – Pergo, gdy pierwszy raz przyjechał do Torunia jako zawodnik drużyny gości, ze łzami w oczach w parkingu wysłuchiwał po meczu gwizdów i nieprzychylnych mu okrzyków dobiegających z trybun. W Gorzowie cieszył się jednak sympatią kibiców, w szczególności fanek. Był na fali, lubiła go kamera, pełno było go w mediach. Cieszył się zaufaniem, był szanowany przez działaczy i sponsorów. Rok później zaczął sezon dużo gorzej, choć zdarzały mu się pojedyncze świetne występy, a majstersztykiem był finał MPPK w Gorzowie, który wspólnie z Krzysztofem Cegielskim wygrał w cuglach, nie znajdując pogromcy w całych zawodach. Po turnieju z rozbrajającym uśmiechem na ustach przyznał red. Izabeli Grzebiecie, że to pewnie dlatego, bo przed zawodami wypił pięć napojów energetycznych. W lidze Bajerski jednak nie mógł się odnaleźć do końca sezonu. Nie potrafił dogadać się ze sprzętem. Na domiar złego przeżył makabryczny wypadek samochodowy, po którym bardzo długo dochodził do siebie. Ciągłe wizyty u chirurgów stomatologicznych przeszkadzały w powrocie do pełnej sprawności. Z grymasem bólu startował jednak dla Gorzowa i wspólnie z Rickardssonem, Paluchem czy Cegielskim utrzymał ekstraklasę nad Wartą. W 1999 roku wspólnie z ekipą "młodych wilków" jak mawiano wtedy na Pergo (w składzie Okoniewski, Cegielski, Jonsson, Poważhny, Cieślewicz, Paluch i Bajerski) otarł się o podium DMP. Do formy z pierwszego sezonu w Gorzowie było mu jednak daleko także w 2000 roku. Powielał te same błędy na torze i nie słuchał fachowców. Zmieniał silniki, mechaników, boleśnie upadał na treningach. Nie wyciągał wniosków, chyba na dobre przestał odpowiadać mu klimat Gorzowa, w którym zaczęło się wszystko psuć, brakowało kasy. Kontrakt miał sześcioletni, ale z możliwością odejścia po czterech sezonach. Zadzwonił wówczas trener Jan Ząbik i zapytał, czy by nie chciał wrócić do Torunia. I wróci po sezonie 2000.

Oto jak po 23 latach wspominał ten transfer ówczesny prezes Stali Gorzów Jerzy Synowiec: "pamiętam transfer Bajerskiego. Są rzeczy, które się pamięta do końca życia, a rozgłos był wtedy naprawdę duży. Przy tym co dziś zarabiają żużlowcy ta kwota może się wydawać niewielka, ale wtedy zawodnicy, nawet zagraniczni, jeździli za skromne stawki. Wielkie pieniądze zaczynały dopiero powoli wchodzić do polskiego żużla. Był rok 1996. Zdarzyły się wtedy w Gorzowie dwie rzeczy. Najpierw były zawody w ramach Pucharu Polski, w których Tomasz Bajerski spisał się doskonale i wpadł nam w oko, a potem do Stali z wielkimi pieniędzmi jako główny sponsor przyszedł Les Gondor. Ustąpiłem mu miejsca na fotelu prezesa, bo uznałem, że kto wykłada duże pieniądze, ten powinien klubem kierować. Sam zaś zostałem jego prawą ręką m.in. do spraw transferowych.
Gondor od razu postanowił wzmocnić skład, tak byśmy mogli w 1997 roku walczyć o medal. Prosił, żeby mu wskazać kogo wziąć. Wtedy w polskim żużlu obowiązywały tzw. listy transferowe. Można było pozyskać tylko tych zawodników, których kluby tam umieściły, za określoną sumę, wynikającą z kontraktów i innych przepisów. Na tej liście zwróciły naszą uwagę dwa nazwiska: Piotra Protasiewicza i Tomasza Bajerskiego. Ten pierwszy akurat wtedy był kontuzjowany, więc odpuściliśmy sobie ten temat i skupiliśmy się na Bajerskim. Skontaktowaliśmy się z nim czy w ogóle byłby zainteresowany przejściem do Gorzowa, bo to było najistotniejsze. Gdy powiedział, że tak, to uzgodniliśmy szczegóły kontraktu. Wtedy już tylko zostało przelanie pieniędzy na konto toruńskiego klubu - powiedział były prezes gorzowian. - Wtedy z drugim klubem nie trzeba było w ogóle rozmawiać, niczego negocjować. Gdy zawodnik chciał się przenieść, a na konto wpływała odpowiednia kwota, to temat był załatwiony. Torunianom wówczas się wydawało, że wpisali zaporową sumę, ale dla Gondora nie były to wówczas wielkie pieniądze. Pamiętam, że jako bonus za wystawienie Bajerskiego na listę transferową wysłano jeszcze prezesowi z Torunia skrzynkę szampana.
W pierwszym roku, kiedy startował u nas, jeździł bardzo dobrze. Był jednym z filarów zespołu, który zdobył srebrny medal. W finale jechaliśmy z Polonią Bydgoszcz. Wygraliśmy u siebie, przegraliśmy w Bydgoszczy w takich trochę dziwnych okolicznościach, kiedy do końca zawodów wykluczono nam Piotra Śwista. W drugim sezonie też błysnął. Pojechał rewelacyjnie w finale MPPK i razem z Krzysztofem Cegielskim sięgnęli po złoto. Wtedy wszyscy byli zadowoleni z tego transferu.
Gdy zaczęły zdarzać mu się słabsze występy, to od razu też pojawiły się plotki o romansach i dyskotekowych balangach. Jednak były to mity. Moim zdaniem dwa czynniki zdecydowały o tym, że Tomek w późniejszych latach jeździł słabiej. Po pierwsze w Gorzowie był sam. Wcześniej towarzyszył mu zawsze ojciec, miał w Toruniu swoich przyjaciół, a nagle został bez wsparcia. Gdyby był bardziej doświadczony, to być może ułożyłoby się wszystko inaczej, a tak trochę sobie z tym nie radził organizacyjnie, sprzętowo itd. Druga rzecz zaś to ciężka kontuzja odniesiona w wypadku drogowym. Byłem wówczas u niego w szpitalu i pamiętam doskonale jak zupełnie zmasakrowaną miał twarz. To też miało niewątpliwie wpływ na jego kondycję i stan psychofizyczny - ocenił Synowiec. - Może to i nasza była wina, że mu nie pomogliśmy. Wtedy wchodziło zawodowstwo i wydawało się, że każdy musi sobie samemu poradzić, a nie każdy sobie radził. Wiele transferów nie do końca nam wypaliło, jak np. Rafała Okoniewskiego, który też przyszedł za ogromne pieniądze czy Tomasza Cieślewicza.
Podsumowując, nie żałuję, że wzięliśmy wtedy Bajerskiego. Potem wszyscy krytykowali, że kosztował fortunę, a nie spełnił oczekiwań, a ja tego transferu będę bronił. W pierwszym roku sprawdził się doskonale. Zadanie, które postawił przed zespołem Gondor, żeby jechać w finale ligi, zostało zrealizowane. Na to, że potem Stal jeździła już gorzej i Bajerski też jeździł gorzej, złożyło się sporo elementów, zarówno po stronie Tomka, jak i klubu. Po pierwsze nie otoczono go taką opieką jak należało, po drugie finansowo też przyszły potem dla Stali słabsze lata".

Powrót do macierzy nie był łatwy. Już rok po pierwszym odejściu z Apatora, przyjazd na Broniewskiego okazał się dla niego traumatycznym wydarzeniem. W 1997 roku ciężko było mu przestawić się z bycia ulubieńcem torunian do zawodnika wygwizdanego i wyzwanego z trybun od najgorszych. Park maszyn miał opuszczać ze łzami w oczach. Ponowne przywdzianie plastronu z aniołem tylko nieznacznie poprawiło jego sytuację - kibice wciąż uważali go za sprzedawczyka, syna marnotrawnego, który wraca do macierzy dlatego, że nie udało mu się zrobić kariery na obczyźnie. "Bajer" wiedział jaki jest najlepszy sposób na odzyskanie sympatii fanów - sukcesy w barwach Apatora.  Już w 2001 roku torunianom udało się zdobyć złoty medal DMP. Bajerski nie był co prawda pierwszoplanową postacią drużyny (liderami byli: Rickardsson, Jonsson czy Kowalik), ale miejscowym kibicom bardzo spodobała się wizja mistrzostwa kraju zdobytego składem opartym na wychowankach. 2002 rok to już renesans Bajerskiego - wykręcił w lidze średnią 2,144 punktu na bie. Jako pierwszy torunianin uzyskał pełnoprawny awans do IMŚ GP. Wszyscy wróżyli zawodnikowi wielkie sukcesy w roku 2003, niestety po dobrej postawie w pierwszych turniejach GP, przyszedł kryzys i to na całej linii. Piętnaste miejsce miejsce w 22-osobowej stawce walczącej o IMŚ, dwukrotny awans do półfinału: w Aveście i Krsko, to był wówczas szczyt możliwości "Bajera", który po latach tak mówił o swojej walce o tytuł IMŚ: "Myślę, że ciut, ciut więcej można było dołożyć, ale naprawdę niedużo. Troszkę zostałem wtedy oszukany z silnikami, w których podmieniono głowice. Na początku sezonu korzystałem z usług jednego mechanika, potem oddałem sprzęt do innego, a gdy wróciłem do pierwszego, to powiedział, że to nie jego głowica. Że ktoś podmienił. Ale ogólnie było dobrze, może poza mniej stabilną końcówką. Walczyłem do końca i była jakaś szansę na otrzymanie dzikiej karty, ale to zawsze trudny temat. Ja skończyłem na miejscu 14.-15 (ex aequo z Bjarne Pedersenem), a kartę na kolejny sezon dostał 18 Mark Loram". Tak więc zawodnik wypadł z cyklu GP i nie wiodło mu się również w pozostałych rozgrywkach. Po zakończeniu sezonu, toruńscy działacze chcieli zrezygnować z jego usług, jednak zawodnik zapewniał, że w roku 2004 odbuduje się sportowo i będzie stanowił o sile zespołu. Na obietnicach się skończyło, bowiem 60 punktów w całych rozgrywkach ligowych chluby zawodnikowi tej klasy nie przyniosło i od tego momentu rozpoczął się początek końca zawodnika który mógł zostać mistrzem świata, a zdołał zaistnieć tylko w polskiej lidze. Po sezonie 2004 wybrał się nad morze i zasilił szeregi beniaminka ekstraligi Wybrzeża Gdańsk. Dołączył tym samym do innych toruńskich wychowanków Kościechy i Chrzanowskiego, a kibice zastanawiali się na ile skuteczny będzie nadmorski team w połowie złożony z żużlowców kiedyś niechcianych w toruńskim klubie. Jak się później okazało toruński team nad morzem nie tylko nie punktował rywali, ale przyczynił się do spadku Wybrzeża do niższej ligi, a dla Bajerskiego w kolejnym sezonie zabrakło miejsca nad morzemi i wraz z nastaniem sezonu 2006 zawodnik podjął rękawicę GKM-u Grudziądz i wspólnie z innym toruńczykiem - Jackiem Krzyżaniakiem - podpisał kontrakt na starty z gołąbkiem na plastronie. Sezon na pierwszoligowych torach dla Bajerka również nie był udany, dlatego w następnym roku nie mogąc znaleźć zatrudnienia w żadnym polskim klubie, aby startować w lidze polskiej podpisuje kontrakt na "drugim froncie" i zdobywa punkty dla Daugavpilis przyczyniając się do awansu Łotyszy do wyższej klasy rozgrywkowej. 
Kolejny rok startów dla Bajerskiego to ponownie zdobywanie punktów w najniższej klasie rozgrywkowej. Tym razem jednak "Bajer" przywdziewa plastron Speedway Miskolc.
Podobnie jak przed rokiem jest podstawowym zawodnikiem drużyny i ponownie niemal przyczynił się do awansu zagranicznej drużyny w polskich rozgrywkach w poczet pierwszoligowców. Jednak działacze Miskolc z uwagi na brak finansów po zajęciu drugiego miejsca na zapleczu polskich lig żużlowych oddali walkowerem miecze barażowe z GTŻ Grudziądz, grzebiąc tym samym szanse na pierwszoligowy awans. Kolejny sezon to ponowna zmiana klimatu przez Bajerskiego, który trafia na podkarpacie. Jest jednak cieniem samego siebie i otrzymuje powołanie tylko na jeden mecz ligowy. Do upadku sportowego wielkiego przed laty talentu doszły kłopoty osobiste, które spowodowały, że zawodnik zupełnie zagubił życiową drogę.

Od sezonu 2006 na żużlowych torach poza ligą próżno było szukać nazwiska Bajerski w ogólnopolskich finałach, a ostatecznie zawodnik zjechał z toru. Nadal był jednak aktywny - wystąpił w filmie "Pierwsza prosta", startował w icespeedway’u, w wolnych chwilach z sukcesami grał w Toruńskiej Lidze Bowlingu. Poświęcił się też synowi i ukochanej żonie Patrycji, która jako sportowiec rozumiała go najlepiej na świecie, ale żużlowa Polska bez Tomasza na torze była mniej barwna i mimo wszystko uboższa...
Jako żużlowiec Tomasz Bajerski poznał uroki "czarnego sportu" jak mało kto. Był piekielnie utalentowany, otoczony przez sponsorów, media, uwielbiany przez kibiców, podnosił się po beznadziejnych meczach, odnosił sukcesy. Z drugiej strony widział śmierć kolegi na torze, dobitnie poznał co to znaczy, że trybuny są ci nieprzychylne, gdy w ostatnich latach zawodził działaczy i coraz mniej licznych wiernych fanów. Pod koniec kariery tułał się po torach żużlowych całego świata by zarobić i jeszcze raz poczuć adrenalinę, jaką odczuwa się gdy obojętnie gdzie i z kim wchodzi się ramię w ramię z rywalami w wiraż na pędzącym motorze bez hamulców.

W 2010 roku doszło do eskalacji wszystkich kłopotów Bajerskiego. Sąd uznał go winnym wyłudzenia kilkuset tysięcy złotych kredytu w różnych bankach. Nałożono na niego karę 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata oraz grzywnę w wysokości 10 tysięcy złotych. Żużlowiec musiał też zwrócić wszystkie bezprawnie uzyskane środki. Były żużlowiec nie wykonał jednak wyroku, musiał trafić do więzienia. Zamiast jednak oddać się w ręce wymiaru sprawiedliwości zdecydował się na ucieczkę z kraju. Ukrywał się w USA. Wysłano za nim list gończy. Ostatecznie wpadł w ręce organów ścigania w 2012 roku. Mury zakłady karnego w Wawrowie były zawodnik opuścił w 2014 roku i zaraz po wyjściu na wolność komentował "Byłem młody, niedoświadczony. Popełniłem wiele głupich ruchów. Otwierałem dyskotekę i potrzebowałem kredytu. Podrobiłem zaświadczenie o zarobkach, a w tamtych czasach wiele osób, tak robiło i im się udawało. Ja posłuchałem tych podpowiedzi i źle się to dla mnie skończył. Byłem przygotowany na to, że zostanę zatrzymany. Chciałem sam się zgłosić po 9 września, czyli po swoich urodzinach. To się nie udało, bo zatrzymano mnie w domu siostry 15 sierpnia ale poniosłem karę i chyba czas ten temat zamknąć. Zapłaciłem za błędy z przeszłości. Siedziałem, potem byłem na wakacjach. Telewizor w pokoju. Telefon na korytarzu. Do tego cele otwarte przez 24 godziny na dobę. To jest więzienie? Za takie grzeszki jakie ja popełniłem, nie idzie się do ciężkich więzień. Codziennie pracowałem - od 7:30. Kończyłem przed 17. To ma być więzienie? Ale czas tam spędzony nie uważam za zmarnowany. Wiele rzeczy zrozumiałem. Byłem już w swoim życiu na górze i na dole. I wiem jedno. Drugi raz w tym ostatnim miejscu nie chcę się znaleźć. Teraz wróciłem. Jako inny Tomasz Bajerski. Tamtego już nie ma. Wszystko się poukładało i jest w porządku. Było, minęło i żyjemy dalej. Każdemu coś podobnego mogło się przydarzyć. Czy czegoś żałuję? Absolutnie nie. Czasu się nie cofnie, więc to i tak przecież nie miałoby żadnego sensu. Najważniejsze, że najbliżsi byli przy mnie. Ten rozdział jest już zamknięty. Niczego nie żałuję. Jestem zdrowy, cieszę się z tego, co mam. Cieszę się z planów".

Początkowo torunianinowi marzył się powrót na tor, jednak szybko zrozumiał, że nie ma na to większych szans. Wystąpił w gali lodowej, po której mówił: "Kiedy przebywałem w Stanach, jeździłem tam, choć bardziej dla przyjemności. Trenowałem na takich torach, jak Costa Mesa czy Las Vegas. Niestety, jako że są to owale bardzo krótkie, bo osiągają około 180 metrów, to dzieje się na nich niewiele i kibice nie czują takiej adrenaliny, jak choćby w Polsce. Amerykanie jeżdżą, ale dobrzy są głównie na własnym podwórku. Niełatwo wyrokować, czy znajdzie się wśród nich następca Grega Hancock.Na opolski turniej otrzymałem zaproszenie od Piotrów: Miedziejki i Żyto. Skontaktowaliśmy się telefonicznie. Zapytali mnie, czy nie chciałbym wziąć udziału, a ja odpowiedziałem, że nie ma problemu. Kondycyjnie wytrzymałem zawody dobrze, bo od kilku miesięcy regularnie trenuję i utrzymuję formę fizyczną. Troszeczkę jeździłem w Stanach, a ostatnio na stawach u rodziców. Najważniejszy był jednak charytatywny cel. Przybyliśmy tu z kolegami z teamu Holdera, moim tatą i dziewczyną przede wszystkim po to, by pomóc chorym dzieciom. No i wszyscy dowiedzieli się, że jestem i wróciłem z wakacji". Był to jednak epizod i postanowił spróbować swych sił jako telewizyjny ekspert.  Generalnie rok 2014 był dla Tomka przełomowy. Po uporaniu się z prywatnymi - życiowymi przygodami, znalazł swoje miejsce . I trzeba obiektywnie przyznać, że przy wielu ekspertach od lat zasiadających przed kamerami TV, toruński wychowanek radził sobie doskonale. Jego występy za mikrofonem bardzo przypadły do gustu kibicom, doceniali byłego żużlowca za celność uwag, bezkompromisowość i odpowiednio wyważone poczucie humoru. Doświadczenie wyniesione z toru pozwalało mu bardzo profesjonalnie i analitycznie podchodzić do wydarzeń na torze i opowiadać kibicom z punktu widzenia zawodnika o różnych sytuacjach w trakcie biegu. Co ciekawe Tomek w przeciwieństwie do wielu innych komentatorów przed kamerą nie bawił się w dyplomację, jeśli coś było białe to dla byłego zawodnika było białe, jeśli czarne to czarnym niezmiennie pozostawało. Dla kibiców w komentarzu byłego uczestnika Grand Prix ważne było również to, że nie opowiadał o tym co wszyscy widzieli na torze, ale z jego ust można było usłyszeć, dlaczego tak się stało i co zawodnik powinien zrobić, żeby do pewnych sytuacji nie dochodziło, albo co zawodnik zrobił, że akurat tak a nie inaczej udało mu się pojechać w danej chwili. Nic więc dziwnego, że Tomek Bajerski zagościł na dłużej w roli eksperta, a jego koledzy po fachu słuchali co Bajer miał do powiedzenia.

Bajerski nie zamierzał na tym poprzestać - podczas jednej z transmisji wspomniał mimochodem, że ma papiery trenerskie i z chęcią spróbuje swych sił jako szkoleniowiec. Większość widzów potraktowała to jako dowcip komentatora. Byli w ogromnym błędzie, bo w 2017 były świetnie zapowiadający się żużlowiec postanowił spróbować sił w nowej roli i został szkoleniowcem PSŻ Poznań, który po raz kolejny próbował zagościć na żużlowej mapie Polski. Co ciekawe przy poprzedniej reaktywacji żużla na Golęcinie, drużynę prowadził inny toruński wychowanek, a był nim Mirosław Kowalik, który w roku 2017 miał prowadzić drużynę z Gdańska i właśnie Mirek zarekomendował Tomka poznańskim działaczom, a "Bajer" tak komentował swój pierwszy trenerski angaż: "To żadna tajemnica, że na co dzień koleguję się z Mirkiem. Kiedy rozmawialiśmy, spytał czy chciałbym spróbować w Poznaniu. Wspomniał, że może porozmawiać o tym z prezesem. O trenerce myślałem znacznie wcześniej i dlatego kiedyś zrobiłem uprawnienia razem ze wspomnianym Mirkiem Kowalikiem, Robertem Kempińskim czy Andrzejem Huszczą. Nie trzymałem tego zresztą specjalnie w tajemnicy. Wspomniałem, że mam papiery podczas transmisji telewizyjnych. Mówiłem nawet, że czekam na oferty, ale większość chyba myślała, że sobie żartuję. Teraz pojawiła się szansa. Dostałem telefon i szybko się dogadaliśmy, bo niemal we wszystkich kwestiach się ze sobą od razu zgadzaliśmy. Miałem też wpływ na to jaki skład pojawi się w Poznaniu, bowiem okazało się, że mam podobną koncepcję składu jak Prezes. Niektórzy twierdzą, że mamy ludzi po słabych sezonach, ale nie należy wszystkiego oceniać z tej perspektywy. Czasami trzeba poszukać przyczyn. Są tacy, którym warto dać szansę. Jestem przekonany, że przy dobrej atmosferze wielu zawodników może się u nas odbudować. Myślę, że nasz zespół stać na fazę play-off. Będziemy bazować głównie na atucie własnego toru. Na wyjazdach będzie trudno, ale jeśli jeden czy drugi jeździec nam odpali, to kto wie. Wtedy możemy dać się rywalom we znaki także na ich torach. Co z tego wyjdzie. Nie wiem. Czas pokaże, jaki będzie mój styl prowadzenia zespołu. Podczas meczów i treningów chcę być wymagający. Zamierzam jednak być w tym wszystkim również człowiekiem i kolegą. Najważniejsze, to znaleźć złoty środek. Zawodnicy powinni czuć, że jestem za nimi i mogę im pomóc".
Ku zaskoczeni większości obserwatorów, Bajerski okazał się po prostu stworzony do roli trenera. Bardzo poważnie traktował swoje funkcje - pomagał korygować młodzieżowcom ich błędy techniczne, uczył ich podstaw budowy motocykla. Niemalże każdy zawodnik, który trafiał pod jego skrzydła rósł w siłę. Powszechnie uważa się, że to właśnie torunianin “stworzył" najlepszego francuskiego żużlowca - Davida Bellego - jeżdżąc z nim nawet na zawody indywidualne. Szczególny nacisk kładł na pracę z juniorami. Traktował ją - w przeciwieństwie do większości kolegów po fachu - niezwykle poważnie. Szczególną złość budził w nim podobno jeden z poznańskich adeptów, który przez długie lata nie mógł należycie przygotować się do egzaminu na licencję. W pewnym momencie miał sfrustować go na tyle mocno, że Bajerski niemalże posadził na motor swojego syna, by udowodnić adeptowi, że egzamin jest tak banalny, iż zdadzą go nawet osoby po zaledwie paru godzinach treningu. W Poznaniu wszystko szło świetnie do feralnego sezonu 2019. Mimo zwycięstwa 58:32 na własnym torze, PSŻ poległ w finałowym dwumeczu drugiej ligi z Polonią Bydgoszcz. Mimo starań trenera - który nawet dzień przed meczem był w Bydgoszczy by wizytować tamtejszy tor - drużyna za bardzo się odprężyła i awans przeszedł im koło nosa. W kuluarach mówiło się, że Poznań jeszcze przed finałem miał ogromne kłopoty finansowe, które naprawić miała - obiecana za awans - dotacja z ratusza. Skorpiony zostały jednak w drugiej lidze, a marzenia o dotacji poszły w zapomnienie.

Wychowanek toruńskiej szkoły żużla nie zapomniał jednak o swoim mieście i pojawiał się podczas ważnych wydarzeń żużlowych w mieście Kopernika,  jak choćby podczas odsłonięcia "żużlowej Katarzynki" toruńskich Aniołów przed dworem Artusa w roku 2019 czy podczas retro derbów 2019, organizowanych przez Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Toruniu, Stal Toruń oraz Bohaterów Czarnego Gryfa.

Ta toruńska miłość została zwieńczona powrotem do Torunia na stałe w roli szkoleniowca w roku 2020. "Bajer" podjął się wyzwania w trudnym dla klubu momencie, bowiem objął fotel trenerski, gdy drużyna Aniołów po raz pierwszy w historii doznała goryczy spadku z najwyższej ligi żużlowej. Nie miała juniorów. A opinia o toruńskim klubie delikatnie mówiąc nie była najlepsza wśród dziennikarzy i zawodników. Niestety klub nie ułatwiał nowemu trenerowi zadania w zakresie odbudowy wizerunku, bo i tym razem nie obyło się bez małego zamieszania związanego z powrotem Tomka do macierzy. Oto bowiem właściciel toruńskiego klubu, swoistego rodzaju transfer ogłosił w tracie sezonu, co nie spodobało się i słusznie, prezesowi poznańskiego klubu Arkowi Ładzińskiemu, który tak komentował całą sytuację: "Słyszę, że w Toruniu ma być ten trener i tacy zawodnicy. Już wiele razy takie rzeczy słyszałem i wcale tak nie było. Media o tym piszą, bo jest to ciekawy temat. Nie dziwię się panu Termińskiemu, bo bardzo słabo zaprezentowała się jego drużyna w tym sezonie. Szkoda tylko, że chusteczką, którą ociera łzy jest Poznań. To bardzo przykre. Według mnie trzeba wziąć na klatę porażkę, a nie poprzez wielkie plany próbować zatrzeć obraz. Dla mnie to co robi Termiński to brak klasy sportowej. Jeżeli mam jakieś plany, co do zawodnika lub trenera to nie mówię o tym głośno. W biznesie mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Dziwię się, że właściciel klubu, senator i ważna postać w Toruniu w ten sposób się wypowiada. A wypowiadanie się na ten temat, kiedy trwa sezon jest nie fair. Rozumiem, że w Toruniu chcą pokazać, że mają plany, ale jestem tym jednocześnie zniesmaczony. Boję się otworzyć lodówkę, bo co chwilę wyskakuje tam Bajerski. Bardzo fajnie, że mamy takiego trenera, którym się interesują, ale tak się nie robi w trakcie sezonu".
Bajer jednak nie przejmował się tymi komentarzami, bowiem był to problem działaczy i skupiał się na organizowaniu i przygotowywaniu wszystkiego pod zimową pracę z nowym zespołem zapowiadając, że treningi ogólnorozwojowe będą dotyczyły wszystkich, również trenera. Swoją opinię na temat nowego trenerskiego rozdania wyjawił również najlepszy w historii toruńskiego klubu zawodnik, Wojciech Żabiałowicz: "Tomek ma nadzieję budować według swojej wizji. On wie, że juniorzy, których chce pozyskać, są bardziej obiecujący niż ci, których ma obecnie klub. Wie też, że oni w większym stopniu mogą zagwarantować wynik. Nie wiem, jak to się skończy, ale jeśli Tomasz nie ma przekonania do Kopća-Sobczyńskiego, czy innego zawodnika, to nie zmuszajmy go do współpracy z tym zawodnikiem. Poza wszystkim klub powinien dać Tomkowi pewną swobodę, bo on naprawdę wiele ryzykuje. Jak nie wyjdzie, to na jego głowę spadnie ogromna fala krytyki".

W sezonie Bajerski wprowadził do drużyny spokój i fachowość. Zawodnicy darzyli go należnym szacunkiem i przyjmowali ze zrozumieniem decyzje byłego stałego uczestnika GP. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że trener już na starcie jasno komunikował swoje plany i założenia, które w trakcie sezonu konsekwentnie realizował. Potrafił też w trakcie sezonu we właściwy sposób reagować na choćby najmniejsze zarzewia nieporozumień. Wszystko załatwiał w kuluarach parkingowej szatni, dlatego na drużyna stała się monolitem, który nie miał sobie równych w pierwszoligowych rozgrywkach.
Drużyna którą prowadził była jednak tak mocna i do tego stopnia zdominowała rozgrywki, że coach nie miał zbyt wiele pracy w trakcie meczów. Dość napisać, że tylko w dwóch meczach trener musiał żonglować rezerwami taktycznymi lub zastępstwami zawodnika, ale była to żonglera przemyślana i trafna w swych decyzjach. Zatem również na kanwie podejmowania trudnych decyzji pod presją wyniki Bajerski udowodnił, że wie na czym polega żużel. Ponadto sezon 2020 był pierwszy od wielu lat w którym zawodnicy nie narzekali na toruńską nawierzchnię i na pewno była w tym spora zasługa trenera. Nic więc dziwnego, że w kolejnym roku "Bajer" ponownie prowadził drużynę i ponownie odniósł sukces. Zbierał pozytywne opnie wśród kibiców, lubiły go media, a co najważniejsze miał dobry kontakt z zawodnikami. Cały sezon pokazał też , że toruński wychowanek jako trener potrafił podejmować jasne i jednoznaczne decyzje, co scementowało zespół i przełożyło się na atmosferę i pełne zrozumienie, że celem w DMP jest drużyna, a nie indywidualności. Tomek pokazał również, że wie na czym polega taktyka meczowa, bowiem umiejętnie czytał mecz i skutecznie żonglował rezerwami, gdy drużyna tego potrzebowała.
Po sezonie coś zaiskrzyło na linii klub - Bajerski i umowa na nowy sezon długo oczekiwała na parafki obu stron. W tle budowano jednak skład i stworzono zespół, który kosztował krocie i jak wyliczyła jedna z gazet jeszcze nigdy wcześniej żadna z drużyn w historii Ekstraligi nie była warta aż tak dużo. Z wyliczeń tych wynikało, że jeśli drużyna prowadzona przez Tomasza Bajerskiego będzie w optymalnej formie, to działacze na utrzymanie pięciu seniorów musieli przeznaczyć 10,5 mln złotych. Łącznie z juniorami, koszt utrzymania pierwszej drużyny miał wynieść około 12 mln złotych. Była to kwota zawrotna, bo jeszcze trzy sezony wstecz w Ekstralidze mówiło się, że wystarczyło mieć budżet na pensje dla zawodników w graniach 6-7 milionów złotych, aby drużyna śmiało mogła bić się o medale na koniec sezonu. Niestety w sezonie 2022 to niemal każdy kontrakt stał się przynajmniej o 20 procent wyższy, co było efektem nowego porozumienia z TV, które sprawiło, że każdy zespół otrzymał w blisko 6,5 mln złotych dodatkowych funduszy z praw do transmisji telewizyjnych. Skorzystali na tym najlepsi żużlowcy, którzy zdecydowali się na zmianę klubu, w tym Patryk Dudek i Emil Sajfutdinow. Obaj jeźdźcy stanęli tym samym przed szansą na zarobienie nawet po 2,8 mln złotych. Wiele jednak miało zależeć od ich formy, bo torunianie tradycyjnie podpisali kontrakty, w których wartość każdego punktu uzależnili od wyniku zespołu i indywidualnej zdobyczy zawodnika. 
Ten najdroższy zespół w historii miało poprowadzić trio trenerskie w osobach Tomasza Bajerskiego jako menedżera pierwszej drużyny, Jana Ząbika, który wracał do klubu po kilkuletniej przerwie i miał pracować z najmłodszymi adeptami oraz Tomasza Zielińskiego,
który od lat współpracował z klubem i po zdobyciu uprawnień trenerskich miał zajmować się zawodnikami, którzy uzyskali żużlowe licencje w klasie 500 ccm. Wszelkie aspekty organizacyjne miał prowadzić dyrektor sportowy Krzysztof Gałańdziuk, który miał być dodatkowo konsultantem dla całej trójki trenerów. A za przygotowanie ogólnorozwojowe miał odpowiadać jak co roku Radosław Smyk.

Bajerski
Tomasz
Ząbik
Jan
Smyk
Radosław
Zieliński
Tomasz

Oto jak okres transferowy ocenił trener Tomasz Bajerski: "Obiło mi się o uszy, że dostałem samograj i będę tylko wpisywał punkty do programu zawodów, a na koniec wypnę pierś do orderów. Podobne sygnały docierały, gdy budowaliśmy drużynę na szybki awans z eWinner 1. Ligi i okazało się, że nie była to wcale taka bułka z masłem. Mamy fajną, mocną drużynę, z dużymi nazwiskami, ale trzeba te klocki jeszcze odpowiednio poukładać. Daleki jestem od wieszania nam medali na szyjach. Przyznaję jednak, że Emil Sajfutdinow i Patryk Dudek, których udało się sprowadzić należą od lat do absolutnego topu Ekstraligi. To potężne armaty i wartość dodana dla zespołu Apatora. Każdy trener przyjąłby ich u siebie w pocałowaniem ręki. Jestem szczęściarzem, że będę miał ich teraz pod swoimi skrzydłami. Jeśli chodzi o juniorów, to do dwóch miejsc w składzie aspiruje na razie trójka: Lewandowski, Żupiński i Zieliński, a od czerwca konkurencje wzmocni jeszcze młody Affelt. Ale spokojnie, raz, że od przybytku głowa nie boli, dwa tych okazji do jazdy będzie naprawdę sporo. Pamiętajmy o powstającej lidze U24 i całej masie DMPJ. Ja jednak będę rozliczany z tego co osiągnie pierwszy zespół. Tomek Zieliński oraz trener Jan Ząbik będą zajmować się młodzieżą, dlatego zawody juniorskie, ekipa w lidze U24, to ich działka. Oczywiście, kiedy tylko sobie tego zażyczą jestem do ich dyspozycji. Służę radami, wskazówkami, będę obecny na treningach, pojeżdżę z nimi na zawody, ale odpowiedzialność za naszą młodzież spada głownie na ich barki. Z kolei Krzysztof Gałańdziuk ma odpowiadać za organizację zawodów, wszystko to co dzieje się do próby toru. Z Krzysztofem dogadujemy się bardzo dobrze, mam nadzieję, że nasza kooperacja będzie owocna, a jak zajdzie potrzeba to z chęcią skorzystam z jego sugestii, poddam analizie, to co mi przekaże, ale i tak wiadomo, że najważniejsze decyzje będę podejmował samodzielnie, bo moim marzeniem jeśli wszystko wypali i ominą nas kontuzje jest walka o medale. Jednak pycha kroczy przed upadkiem, dlatego nie zapominamy o rywalach, którzy przed nami na sto procent się nie położą. Ale ten scenariusz z finałem, jaki sobie rozpisaliśmy na spółkę z kibicami i mediami wzięlibyśmy w ciemno".

Gdy wydawało się, że Apator może spokojnie przygotowywać się do rozgrywek w Toruniu zawrzało za sprawą Tomasza Bajerskiego. Oto bowiem niezbyt etyczny dziennikarz przeprowadził wywiad z byłą partnerką toruńskiego trenera, w którym światło dzienne ujrzały prywatne sprawy zainteresowanych stron. W całym zamieszaniu chodziło o ...??? pieniądze, które "Bajer" winien zwrócić swojej byłej już sympatii. Do zadłużenia doszło, gdy trener Apatora nie mógł uzyskać zgody na kredyt, zaciągnął zobowiązanie na byłą partnerkę. Niestety firma z czasem została zlikwidowana, drogi partnerów w życiu prywatnym i biznesie rozeszły się, ale pozostał kredyt do spłacenia obciążający partnerkę toruńskiego menadżera. W sprawę został zaangażowany Apator Toruń, bowiem poszkodowana skontaktowała się z prezes Iloną Termińską. Ta przeprowadziła rozmowę z menedżerem, po której właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński dał do zrozumienia, że nie wyobraża sobie, by sprawa została zamieciona pod dywan. Oczekiwał rozwiązania problemu przez Tomasza Bajerskiego, bowiem "sprawa nie mogła rzutować na wizerunek klubu", a fakt nie załatwionych tematów finansowych przez menedżera Termiński określił mianem "niedopuszczalnego". Trener choć nie unikał odpowiedzialności nie chciał pracować w atmosferze ograniczonego zaufania i 2 grudnia 2021 roku postanowił zerwać kontrakt z Apatorem. Ilona Termińska, prezes czterokrotnych mistrzów Polski, nie kryła zaskoczenia: "Po wszystkich informacjach, które pojawiły się odnośnie Tomasza i jego partnerki porozmawialiśmy z Tomaszem i ustaliliśmy, że konieczne jest załatwienie tych spraw. Tomasz miał rozwiązać swoje problemy, a my mieliśmy na to poczekać. Niedługo później dostaliśmy jednak informację o rezygnacji. Postawiliśmy pewien warunek i oczekiwaliśmy potwierdzenia rozwiązania problemów. Być może pod wpływem emocji Tomasz podjął taką decyzję. Do zerwania umowy jednak nie doszło, bo mieliśmy tyko wstępne porozumienie i formalnie umowa miała być wkrótce podpisana. Wynikało to z tego, że w związku z nowymi wymogami Ekstraligi i zmianami strukturalnymi w klubie kilka szczegółów pomiędzy Tomaszem, a Klubem było do omówienia. Wypłynęły jednak pewne fakty rzutujące na wizerunek Klubu, a nie możemy pozwolić, aby Klub cierpiał na takich sytuacjach. Sytuacja ta nie powinna wpłynąć na przygotowania do sezony, bo większość zawodników ma kontrakty profesjonalne. Młodzież niebawem rozpocznie przygotowania pod okiem trenera juniorów i pod tym względem wszystko przebiega zgodnie z planem. Nad nazwiskiem nowego kandydata jeszcze się nie zastanawialiśmy. Kilka możliwości jednak jest. Chciałabym dodać na koniec, że scenariusz, w którym Tomasz poukłada swoje sprawy i wróci na stanowisko nie jest wykluczony".
Do całego zamieszania odniósł się również Tomasz Bajerski: "Jeśli chodzi o atak na mnie, to nie jest on dla mnie żadnym zaskoczeniem. Od kilku miesięcy moja była partnerka regularnie stosuje wobec mnie groźby, czy próby szantażu. Wielokrotnie wykrzykiwała, że zrobi wszystko by mnie zniszczyć. Można zresztą powiedzieć, że udzielony wywiad wcale nie był najgorszą rzeczą jaką zrobiła w ostatnim czasie. Od 13 miesięcy, czyli od czasu rozstania ze mną, atakuje mnie w każdy możliwy sposób. Sama powiedziała, że zablokowałem jej numer. Szkoda tylko, że nie przyznała się do tego, że bywały dni, w których wydzwaniała do mnie nawet 60 razy i wysyłała nawet po kilkadziesiąt wiadomości z wyzwiskami. Niestety moja była partnerka wpadła w amok i po naszym rozstaniu za najważniejszy cel postawiła sobie zniszczenie mi życia. Poza wspomnianymi telefonami i wiadomościami, wielokrotnie atakowała nas osobiście i to w sposób dla nas dość dotkliwy. Mamy nawet nagranie jak telefonicznie wyzywa moją obecną partnerkę i jej małe dzieci. Cały czas miałem nadzieję, że ta historia w końcu się skończy i była partnerka w końcu da nam normalnie żyć. Niestety ataki przybierają na sile, więc już teraz mogę oświadczyć, że mam skompletowany cały materiał, który zostanie złożony do prokuratury. Próbowałem z nią wielokrotnie rozmawiać. Chciałem nawet udać się z Moniką do notariusza, aby wszystko było czarno na białym. Niestety szybko zorientowałem się, że jej nie chodzi o wyjaśnienie sprawy, bo wtedy nie miałaby argumentów, by mnie atakować. To wszystko doprowadziło do tego, że zrezygnowałem z pracy w Apatorze. Byłem w bardzo dobrych relacjach z działaczami z Torunia, a pani prezes Ilonie Termińskiej już w październiku zeszłego roku mówiłem, że mogę mieć problemy z byłą partnerką. Tuż po naszym rozstaniu byłem bowiem przekonany, że Monika tak łatwo nie pogodzi się z naszym rozstaniem i będzie próbowała mi zaszkodzić. Wtedy jeszcze miałem pełne wsparcie klubu, a pani prezes o wszystkim wiedziała. Gdy przyszedłem z teczką pełną dokumentów i chciałem wszystko wyjaśnić. Zdałem sobie sprawę, że nie mogę dłużej pracować w tym klubie, który mi nie ufa.
Problem jednak w tym, że bardzo niewiele z tych zarzutów jest prawdą. Dwa tygodnie przed artykułem dostałem wiadomość, że jestem winny 20 tysięcy złotych, a dwa tygodnie później kwota, z dziwnych powodów, wzrosła do 30 tysięcy złotych. Zresztą nie tak dawno, na rozmowie u prezes Termińskiej padła nawet kwota 300 tysięcy złotych. Trudno do tego podchodzić poważnie. Podobnie zresztą jak do słów o jej wniosku do prokuratury, który złożyła Monika. Warto bowiem dodać, że sprawa bardzo szybko została umorzona".

W sytuacji tej smutne było to, że jedna z najciekawszych postaci polskiego żużla ponownie miała kłopoty osobiste. A przecież ja wcześniej wspomniano Bajer zapowiadał się na zawodnika wielkiego formatu. Niestety był kompletnie pogubiony w życiu prywatnym. Kibice jednak pamiętali ciągle szesnastolatka, który zaszokował wszystkich fantastycznym debiutem w barwach Apatora Toruń. W meczu przeciwko Unii Tarnów zdobył 9 punktów i 2 bonusy. W pierwszym sezonie uzbierał na torze okrągłe sto punktów. Dla porównania dwukrotny mistrz świata, Bartosz Zmarzlik w debiutanckim roku wykręcił 51. Nic więc dziwnego, że mówiono o Bajerskim złote dzieckiem toruńskiego żużla. Wracając jednak do roku 2022 w Toruniu powstał spory ból głowy, bo drużyna została bez trenera, ale menadżerską rękawicę miał podjąć Krzysztof Gałandziuk, który miał poprowadzić w pojedynkę drużynę Apatora Toruń. Na szczęście toruńscy decydenci szybko doszli do wniosku, że takie rozwiązanie nie będzie najlepszym z możliwych i rozpoczęli poszukiwania nowego menadżera pierwszej drużyny. Pośród wielu kandydatów wśród których był m.in. Jacek Gajewski i Mirosław Jabłoński, ostateczny wybór padł na wychowanka Roberta Sawinę, który miał sprawić, że Anielski gwiazdozbiór miał skończyć sezon z medalem Ekstraligi.

Tomek Bajerski nie narzekał jednak na brak zajęcia, bo powrócił do ciekawych komentarzy w TV, a przed startem rozgrywek został ponownie trenerem PSŻ-tu Poznań. Niestety zespół pod wodzą toruńskiego wychowanka, nie spisywał się tak jak oczekiwali poznańscy włodarze. Po dziewięciu meczach Wielkopolanie mieli na swoim koncie tylko sześć punktów i zajmowali ostatnie miejsce w tabeli 1 Ligi Żużlowej z trzema wygranymi i sześcioma porażkami. Wobec tak słabych wyników, po minimalnej porażce "Skorpionów" na domowym torze z bydgoskimi "Gryfami" (44:46), na mocy obopólnego porozumienia Tomasz Bajerski przestał pełnić funkcję menedżera PSŻ Poznań, a nowym opiekunem 'Skorpionów' został doskonale znany w stolicy Wielkopolski, Adam Skórnicki.
Tomek do końca sezonu można powiedzieć pozostawał na trenerskim bezrobociu, ale po kilku miesiącach przerwy wrócił do pracy jako głównodowodzący w drużynie Polonii Bydgoszcz. Już samo zainteresowanie bydgoszczan, było sporą niespodzianką, bo wydawało się, że władze Polonii w ogóle nie będą poszukiwać nowego trenera, bowiem wcześniej w rozgrywkach zespół prowadził duet Krzysztof Kanclerz i trener Jacek Woźniak. To jednak miało ulec zmianie i choć obaj Panowie zostali w klubie, to ich obowiązki przy prowadzeniu pierwszego zespołu zostały powierzone "Bajerowi", który miał nie lada wyzwanie, bo musiał skutecznie załatać dziurę powstałą po odejściu z klubu zdolnego wychowanka Wiktora Przyjemskiego. W kadrze odwiecznego rywala Apatora były jednak nie byle jakie nazwiska, bo Krzysztof Buczkowski, Mateusz Szczepaniak, Andreas Lyager, Kai Huckenbeck czy Tom Sorensen stawiały polonistów w roli pierwszoligowego faworyta, a nowy trener miał być dodatkowym wzmocnieniem dla głodnych awansu "Gryfów" w trakcie ligowych meczów.

Czy "Bajer" wprowadzi Polonię d Ekstraligi tak jak uczynił to z Apaotorem. Z całą pewnością, bo potencjał w złotym dziecku toruńskiego żużla jest wielki.
Co ciekawe Bajreski mimo powrotu do pracy w nie zamierzał rezygnować z roli eksperta TV i nadal miał pojawiać się na szklanym ekranie.

W trakcie kariery poza ligą polską "Bajer" startował m.in. w klubach:
   
Brovst, Fjelsted, Holsted, Holstebro
        Vastervick, Mailla, Motala,
            Kings Lyn, Peterborough
                Wostok, Saławat
                    Liepzig, Olching
                        Slany Mseno
                            Miszkolc

Osiągnięcia

DMP

1992/3; 1993/3; 1994/3; 1995/2; 1996/2; 2000/3;  2001/1; 2003/2

MDMP

1992/1; 1993/2
DPP 1993/1; 1995/4; 1996/1
IMP 1993/7; 1995/11; 1996/11; 1999/11; 2001/16; 2002/7; 2003/6
MIMP 1992/7; 1993/1; 1994/7; 1995/8; 1996/1
MPPK 1995/3; 1996/3; 1997/3; 1998/1; 2002/2
MMPPK 1992/1; 1993/1; 1994/3; 1995/3; 1996/6
ZK 1994/13; 1995/2; 1996/7; 1997/2; 2001/4; 2002/9; 2003/16
SK 1992/2; 1994/5; 1995/13; 1996/10
BK 1993/2; 1994/4
IMŚ GP 2003/15
IMŚJ 1992/11; 1993/7; 1994/5
DMŚ 2003/4
KPE 2002 (rep. klub z Torunia) /3; 2003/(rep. klub Hajdu Volan Debreczyn) /2

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon mecze biegi punkty bonusy Średnia
biegowa
Miejsce w
ligowym rankingu
1992 18 75 100 24 1,653 49
1993 17 74 115 16 1,770 34
1994 13 61 101 6 1,754 ?
1995 17 84 162 18 2,143 15
1996 22 113 240 19 2,292 13
2001 18 89 149 17 1,865 20
2002 20 97 190 18 2,144 10
2003 18 72 108 24 1,833 21
2004 17 62 60 13 1,177 43

W biografii zawodnika wykorzystano fragmenty artykułu
jaki ukazał się w portalu www.sportowefakty.pl

retro derby 2019 

Zdjęcia zostało nabyte
na stadionowym stoisku z pamiątkami

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt