ZIELIŃSKI Tomasz


Urodzony 20 lutego 1972 roku w Toruniu.

Zaczynał w szkółce żużlowej w wieku 15 lat. W wieku 17 lat zdałem licencję żużlową i ścigał się głównie w rozgrywkach młodzieżowych dla Torunia, a także zaliczył trzy ligowe mecze w Bydgoszczy, Toruniu (przeciwko Stali Gorzów) i w Lublinie.

Wspólnie z zespołem Apatora w debiutanckim dla siebie roku startów wywalczył brązowy medal DMP. Wystąpił ponadto w Srebrnym Kasku - czternasta pozycja na torze w Grudziądzu w roku 1992, oraz w cyklu turniejów o Brązowy Kask - jedenasta lokata.

W wieku 20 lat przeniósł się do drugoligowej Piły, gdzie otarł się o czterdziestopunktową zdobycz w sezonie. Karierę zakończył przedwcześnie, ponieważ zdał sobie sprawę, że niestety nie nade się do żużla i trafił do marynarki wojennej, gdzie jak sam mówi  było trochę pływania. Został przydzielony do służby w jednostce w Gdyni i już drugiego dnia mocno tego pożałował. Wyobrażenia o pracy pełnej przygód, zwiedzaniu kolejnych portów i wypływaniu na pełne morze, nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością: "Tak naprawdę praca w marynarce wojennej to przede wszystkim... sprzątanie pokładów i inne prace porządkowe. To była straszna nuda, przez co służbę skończyłem z 10 kilogramami nadwagi. Przez pół roku wypłynęliśmy na pełne morze maksymalnie cztery razy, a i tak mieliśmy pecha, bo raz trafiliśmy na sztorm, który mocno bujał naszym 40-metrowym okrętem" - mówił w wywiadzie. Przez cały okres służby w wojsku były żużlowiec myślał jednak tak naprawdę tylko o żużlu. Po powrocie z wojska, został błyskawicznie zwerbowany przez Jacka Gajewskiego do pracy w żużlu jako mechanik. Wówczas dwudziestoczterolatek dostał odpowiedzialne zadanie pomocy jeszcze młodszemu gwiazdorowi Apatora, Tomaszowi Bajerskiemu. Obaj odnieśli razem sporo sukcesów i jeszcze więcej czasu spędzili na wspólnych zabawach. Ostatecznie po dwóch sezonach zgodnie uznali, że taki tryb pracy nie za bardzo im jednak służy i podjęli decyzję o rozstaniu. Mechanik został doceniony i w kolejnych sezonach pomagał gwieździe Grand Prix Ryanowi Sullivanowi. W teamie Australijczyka pracował razem Darkiem Sajdakiem, potem jednak Darek odszedł do teamu Rickardssona, a Tomek został sam i to na nim spoczywała odpowiedzialność, aby w czasie meczu, motocykl był zatankowany, miał zmieniony oleju, generalnie aby był właściwie ustawiony w zakresie dysz, przełożeń, a po zawodach był umyty i przygotowany go do kolejnych zawodów. Wtedy też bardzo dobrze poznał Pawła Runowskiego i Marcina Kowalika, czyli mechaników, z którymi po latach będzie współpracował w Apatorze. Po latach tak wspominał współpracę z Australijczykiem: "Ryan był wymagającym szefem . Wszystko musiało być przygotowane. Wiadomo żadnych błędów. Nie tyle co nie tolerwał, ale nie chciałby żadnych błędów i tak się działo, żeby nie było tych błędów. Trzeba było się po prostu starać, żeby wszystko było OK. Ważne było też to, że Ryan to bardzo sympatyczny kolega. Jest bardzo w porządku. Ciężko mi tak określić w danym momencie, ale ja w każdym bądź razie nie narzekałem. Wiadomo, że rozmawiamy po angielsku, to też on wszystkich myśli nie powie, lub ja nie zrozumiem, ale generalnie było w porządku. Nie było problemów praktycznie żadnych, jedynie w czasie meczów, trochę był nerwowy, ale to wiadomo, taka specyfika żużla, taka praca. Dla mnie można powiedzieć, że u Ryana połączyłem hobby z pracą. Niestety nie mogłem uczestniczyć w wszystkich rundach Grand Prix jeździć, bo moja praca zawodowa na to nie pozwalała".

Oprócz pracy w Apatorze od wielu lat pracuje w straży pożarnej i jako dowódca sekcji bierze udział w kilkuset akcjach ratowniczych rocznie. Oto co mówi o swojej pracy poza klubem: "Stres po nieudanych akcjach odreagowuję dokładnie tak samo jak sportowcy. Czasem wystarczy rozmowa, innym razem piwo, a jeszcze innym wygłupy. Oprócz tego regularnie chodzę do psychologa, bo nie da się być cały czas twardym. Każdy kiedyś pęka. Jeśli twierdzi inaczej, to znaczy, że kłamie. Widziałem naprawdę wiele tragedii i wiem, co mówię. Nigdy nie możemy się jednak bać, bo wtedy przestajemy kontrolować swoje działanie. Niedoświadczony strażak nie potrafi ugasić mieszkania w bloku, jednocześnie go nie zalewając. Wszystko dlatego, że podchodzi do akcji zbyt zdenerwowany i skupia się tylko na gaszeniu pożaru. Taka interwencja nie jest dobra, bo co z tego, że pożar został ugaszony, skoro mieszkanie zostało zdemolowane i kompletnie zalane. Opanowania w najtrudniejszych momentach człowiek uczy się latami. Pamiętam, jak kiedyś gasiliśmy pożar w garażach, a ja straciłem orientację i wpadłem do kanału służącego do naprawy samochodów. Nie było go widać, bo wcześniej został całkowicie zalany wodą. Koledzy mieli spory ubaw, bo w trakcie akcji musieli walczyć z ogniem, a zarazem wyciągali mnie z wody. Z żartami na ten temat musiałem się mierzyć jeszcze przez długi czas. Dzięki temu nauczyłem się, że zawsze trzeba zachowywać maksymalną koncentrację".

Od roku 2009 pełnił funkcję kierownika drużyny, ale unika kamer, jest raczej wycofany. Stanowi zdecydowane przeciwieństwo skaczących i niezwykle ekspresyjnych osób w drużynie czyli Roberta Kościechy, czy Jacka Frątczaka. Reaguje inaczej, co nie znaczy, że nie przeżywa. Do jego obowiązków należy cała meczowa papierologia. Czyli licencje, książeczki zdrowia, proporczyki. Cała dokumentacja jest na jego głowie. Jest to bardzo ważne, bo wystarczy wspomnieć sytuację w klubie z Rzeszowa, gdzie Greg Hancock miał błąd lekarza w dokumentach i jego punkty zdobyte w meczu zostały anulowane. Ten rzeszowski incydent pokazywał, że nawet takie rzeczy jak numery silników w protokole meczowym wymagają dużej precyzji. Jedna cyferka źle zapisana i można doprowadzić do protestu, który w konsekwencji doprowadzi do odjęcia punktów drużyny.

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon mecze biegi punkty bonusy Średnia
biegowa
Miejsce w
ligowym rankingu
1991 3 6 1 0 0,167 -

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt