KOWSZEWICZ Grzegorz

Kiedy trenował w Apatorze poza żużlem nie widział świata

W czwartek 3 września 1992 roku siedemnastoletni Grzegorz Kowszewicz, pojawił się po raz ostatni na żużlowym torze. Na obiekcie Apatora odbywał się wówczas trening. Prowadził go - dzień po objęciu funkcji szkoleniowca w toruńskim klubie - Wojciech Żabiałowicz. Trenowali prawie wszyscy zawodnicy. Nawet seniorzy, dla których był to ostatni sprawdzian przed zaplanowanym na kilka dni później zielonogórskim finałem IMP.

W czasie treningu do startu w jednym wyścigu wyjechali: Wiesław Jaguś, Tomasz Zieliński i Grzegorz Kowszewicz. Oto jak ten feralny bieg wspomina Tomasz Zieliński: dobrze pamiętam ten wyścig. Dzień wcześniej w Toruniu padał deszcz i tor był dość trudny, przyczepny. Po starcie jechałem pierwszy, a Grzegorz został trochę z tyłu. Na dystansie jednak wyprzedził mnie, ale później udało mi się odbić pierwsze miejsce. Na drugim łuku jechałem przy krawężniku, a On po zewnętrznej. Nie widziałem momentu upadku, ale wiem, że w pewnym momencie uderzył w bramę wjazdową dla ciągników. Pokonałem jeszcze jedno okrążenie, podjechałem do miejsca zdarzenia i zobaczyłem jak do nieprzytomnego Grzegorza podszedł lekarz i powiedział, że będzie z Nim ciężko. Nie przypuszczałem jednak, że skończy się to, aż tak tragicznie. Czy Go pamiętam? Oczywiście. Dzień przed wypadkiem Grzegorz ze Sławkiem Derdzińskim bawili się u mnie w domu na prywatce. Nie przypuszczałem wówczas, że będzie to ostatnia zabawa z Nim.

Kilka dni po wypadku odbył się pogrzeb. W kościele na toruńskim osiedlu "Na Skarpie" oraz w uroczystościach pogrzebowych na cmentarzu komunalnym przy ul. Grudziądzkiej brały udział setki kibiców, przedstawiciele GKSŻ oraz kilku klubów żużlowych. Jego koledzy ze szkoły i grono pedagogiczne. W momencie opuszczenia trumny do grobu przyjaciele z żużlowego toru odpalili Jawę...

Grzegorz Kowszewicz urodził się 14 marca 1975 roku. Egzamin na licencję żużlową zdał jesienią 1991 roku - m.in. z Wiesławem Jagusiem i Tomaszem Bajerskim - na torze gorzowskiej Stali. W barwach Apatora zadebiutował 25 marca następnego roku, w kontrolnym spotkaniu toruńczyków we Wrocławiu z miejscową Spartą. Do czasu tragicznego wypadku stratował przede wszystkim w rozgrywkach juniorów, MDM oraz Pomorskiej Lidze Młodzieżowej. Oczekiwał na pierwszy występ w lidze....

Tak wspominają sportowe zamiłowanie rodzice Grzegorza:
- Grzegorz interesował się tylko sportem -
wspomina mama - lubił hokej, koszykówkę, piłkę nożną. Często chodził na imprezy sportowe rozgrywane w naszym mieście, śledził wyniki, tabele w prasie. On tym żył. Żużlem zaraził Go serdeczny przyjaciel ze szkoły podstawowej, Maciek Sulik. Obaj chodzili na stadion i przyglądali się pracy żużlowców. Później Grzegorz poprosił o odpisanie zgody na wstąpienie do szkółki.
- Męczył nas tym dość długo -
dodaje ojciec - wiedzieliśmy, że żużel jest bardzo urazowym sportem i początkowo nie chcieliśmy się zgodzić. Śmierć nawet do głowy mi nie przychodziła. W końcu ulegliśmy, gdyż doszliśmy do wniosku, że skoro ma takie zainteresowania, to niech je kontynuuje. Treningi rozpoczął wiosną, jesienią już uzyskał licencję. Nie chodziliśmy z żoną na wszystkie imprezy, w których startował. Nie byliśmy także na ostatnim treningu. Po wypadku przyjechali do nas trener i kierownik drużyny. Powiedzieli, że syn się rozbił i leży w szpitalu, a On faktycznie już przy bandzie konał. Co tu więcej dodać.... Od tego dnia nie chodzę na żużel. Po prostu nie mogę. Kiedy ostatnio czytałem gazetę z września 1992 roku, w gardle mnie ściskało. Nie mogę patrzeć na żużlowców....
Chciałbym serdecznie podziękować działaczom Apatora za pamięć i kwiaty na grobie w dniu 1 listopada, ale uważam, ze to za mało - kontynuuje tata zawodnika - Syn dla tego klubu oddał to co jest najcenniejsze - swoje życie. A w Apatorze chyba o tym zapomnieli. Nawet, żadnego memoriału nie ma. Zauważyłem, ze w klubie za bardzo nikt się chłopakami nie interesował, traktowano ich czasem jak przedmiot. Pojedzie to dobrze, rozbije się to - trudno. Każdy trening tej młodzieży należy filmować, a później poświęcić chłopakom pół godziny na omówienie błędów, które popełnili. Jakby Grzegorz miał wkute do głowy, że jeśli poniesie mu na łuku motor, to powinien go od razu puścić - pewnie by żył. On niestety zaczął kombinować i przeszarżował. A żeby w takiej sytuacji się wyratować, to trzeba być chyba Tomaszem Gollobem. On powinien mieć zakodowane, ze na łuku należy motor puszczać. To ze tego mu nie wbito do głowy, było - moim zdaniem - ogromnym błędem w szkoleniu.

Z kolei przyjaciel ze szkoły Maciej Sulik, który zdaniem mamy zawodnika zaraził Go żużlem, tak po latach wspomina kolegę:
-Grzegorz dołączył do naszej paczki, kiedy przeniósł się z innej szkoły w okolicach szóstej albo siódmej klasy. Nie było łatwo przypaść nam do gustu. On jednak posiadał jakiś cudowny dar inicjowania sytuacji, po których wychowawcy ciągali nas za uszy, niekiedy wręcz wzywali rodziców. Nie sposób nie docenić takich kumpli.
Kufi - "bo tak na niego mówiliśmy" miał mnóstwo energii i minę aniołka oraz łobuzerski wdzięk, który ratował mu skórę.
Moja fascynacja żużlem zaczęła się dość późno, gdy w wieku czternastu lat trafiłem na mecz Apatora z Falubazem. Bycie żużlowcem jawiło mi się jako pasmo sukcesów sukcesów chwały na miarę Żabiałowicza. W czerwcu 1989 roku czwórka najbardziej odważnych chłopaków z naszej klasy postanowiła udać się do Jana Ząbka, aby dał motory i pokazał jak ich używać. Po drodze okazało się, ze jednen z nas stchórzył, drugi nie przeszedł badań lekarskich. Mnie zaś nie udało się przekonać rodziców, że w tym zezwoleniu chodzi nie o żużel, a sekcję szachową klubu Apator. Z całej czwórki tylko Grzegorz znalazł się w szkółce, prowadzonej wówczas przez Stanisława Miedzińskiego. Mimo to miałem plan nauczyć się jeździć i poczekać na dowód osobisty. Jawa, skuter, którą posiadałem wystarczyła, aby przeorać wszystkie okoliczne pola i lasy. Zresztą Grzegorz, jakby nie znudzony spędzaniem połowy czasu na żużlowej Jawie, brał pod pachę motorynkę z piwnicy i ścigał się razem ze mną. Trafiliśmy w końcu na opustoszały parking, gdzie usypaliśmy z piasku łuki i mogliśmy robić to o czym marzyliśmy - jeździć ślizgiem. To właśnie dzięki "Kufiemu" nauczyłem się łączyć dozowanie gazu ze stopniem wyłamania, balansować ciałem i unikać ślizgu przedniego koła, a w końcu upadać bezboleśnie.
Grzegorz lubił obserwować styl jazdy najlepszych zawodników, imponował mu ówczesny mistrz świata Gary Havelock. Twierdził, że posiada znakomitą umiejętność balansowania ciąłem i uzyskiwania przyczepności przy wyjściu z łuku. Starał się jeździć podobnie i nawet był lepszy od Jagusia.
Dziś kiedy już wiem, że nie zostanę żużlowcem i nie pozwolę synowi dosiadać motocykli, powraca sentyment do chłopięcej pasji, rozbitych łokci i piasku w zębach. Widzę przez mgłę Grześka majstrującego coś przy gaźniku, śpiewającego szkolną piosenkę, do której ułożyliśmy własny niecenzuralny tekst. I myślę, ze chyba tak musiało być. Nie byłoby innego wspomnienia o "Kufim" jako o chłopaku, który miał kilkanaście lat, nucił piosenki i jeździł na żużlu.
Wspominając Grzegorza nie mogę pozwolić sobie na osobistą refleksję. Chodziliśmy do tej samej szkoły podstawowej. Pamiętam go jako wesołego chłopaka, nie stroniącego od żartów i dowcipów. Kiedy trenował w Apatorze, poza żużlem nie widział świata. Chciał się uczyć tego sportu, chciał coś osiągnąć, chciał być dobry. Był niezwykle ambitny. Może dlatego 3 września 1992 roku, nie wypuścił kierownicy z rąk...

Źródło: Świat Żużla nr 39

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt