Urodził się 2 maja 1971 roku w Toruniu, nie miał zatem innego wyjścia jak zostać żużlowcem. Próbne jazdy odbywał na toruńskim minitorze, by w roku 1989 zdać żużlową maturę i uzyskać certyfikat nr 157.
Charakterystyczną cechą zawodnika były długie włosy, które
podczas jazdy powiewały na wietrze spod kasku. W ostatnich latach kariery
zawodnik ściął włosy i niczym biblijny Samson stracił swoją żużlową moc.
Tak naprawdę jednak trudno powiedzieć dlaczego kariera Sławka skończyła się tak
wcześnie. Prawdopodobnie jedną z przyczyn, która zahamowała rozwój zawodnika,
była kontuzja Długiego Pera,
który startując w Toruniu wziął pod swoje skrzydła młodego wówczas chłopaka. Per
Jonsson na jednym z treningów ze Sławkiem ustawił na torze wiadra i powiedział
"teraz przejedziesz slalomem między tyczkami". Należy dodać, że sztuka ta nie
była łatwa tym bardziej, że wiadra ustawione były na łuku. Ale żeby nie było
niedomówień Per sam najpierw pokonał trasę slalomu.
W rozgrywkach ligowych startował w latach 1991 - 2002.
Zdobył 10 medali mistrzostw Polski w różnych kategoriach rozgrywkowych. Medalowy
worek otworzył się dla zawodnika już w drugim roku startów, bowiem na torze
tarnowskiej Unii, "Aniołki" w składzie Krzysztof Kuczwalski, Piotr Baron,
Mirosław Kowalik, Robert Sawina i rezerwowy Sławomir Derdziński wywalczyli złoto
w MDMP, wyprzedzając gospodarzy, aż o trzynaście punktów. W kolejnym roku
toruńscy młodzieżowcy nie zakwalifikowali się do finałowej batalii o MDMP, ale
już w roku 1992 na piersi młodych żużlowców z grodu Kopernika ponownie zawisły
złote medale w tej kategorii rozgrywek, a Sławek w tych zawodach był już
pełnoprawnym zawodnikiem młodzieżowego teamu i z siedmiopunktowym dorobkiem
przyczynił się do drugiego złota MDMP w historii toruńskiego klubu.
Lata 1990 - 1993 były nader owocne dla toruńskiego klubu w
złote krążki w kategorii MMPPK, bowiem przez cztery lata z rzędu "Aniołki" nie
schodziły z najwyższego stopnia podium. Również Derdzińskiemu przypadły w
udziale dwa tytuły "parowego mistrza". Najpierw w roku 1991 wspólnie z Sawiną i
rezerwowym Walczakiem sięgnął po najcenniejszy laur na torze w Gorzowie, by rok
później w roli rezerwowego (uzupełnił parę Bajerski - Sawina) powtórzyć wyczyn
przed własną publicznością.
Także dwukrotnie Sławek Derdziński stawał na najwyższym stopniu podium w
Drużynowym Pucharze Polski. W roku 1993 torunianie pokonali w dwumeczu Spartę
Wrocław (Derdziński 1 pkt / 3 pkt), w roku 1995 na torze w Tarnowie zespół
toruński zajął czwartą lokatę (Derdziński 1 pkt), by powrócić na pucharowy tron
w roku 1997 (Derdziński 8 pkt).
Obok rozgrywek zespołowych zawodnik pokazał się w zawodach indywidualnych. W
roku 1992 wystąpił w Tarnowie w MIMP gdzie zajął ósme miejsce. jeszcze w tym
samym roku wystąpił w finale Srebrnego Kasku, gdzie zajął szóstą lokatę.
Barw toruńskiej drużyny zawodnik bronił w latach 1991 - 1997. W sezonie 1998 zabrakło miejsca w toruńskim składzie dla Derdzińskiego, dlatego żużlowiec zakotwiczył na dwa lata w drużynie opolskiej, by w roku 2000 zasilić szeregi Gwardii Warszawa i ponownie powrócić do Opola. Ostatni sezon startów zawodnik spędził w barwach GKM-u Grudziądz.
Jak widać kariera Sławka Derdzińskiego, jak na żużlowca, nie trwała zbyt długo. Ścigać zakończył się w wieku 31 lat, ale duży wpływ na to miało kontuzjowane kolano, które było kilkukrotnie operowane. Po zwieszeniu skóry na kołku, Sławek wyemigrował do Danii i na co dzień mieszka w Kibæk małej miejscowości w okolicach Herning w środkowej części Półwyspu Jutlandzkiego, gdzie pracuje i mieszka wspólnie z synem Stasiem i partnerką Izą. Do Danii "wygnał" go oczywiście żużel. Po prawie dwuletniej pracy w teamie Andreasa Jonssona, zadzwonił do toruńskiego wychowanka kolega, który powiedział, że jeden z młodych duńskich zawodników potrzebuje do swojego teamu mechanika. Sławek przystał na tę propozycję i tak został w kraju Hamleta do dnia dzisiejszego. A w jednym z wywiadów z niezwykłą skromnością, tak wspomina swoja karierę: "Gdy wiek juniora skończyli ci najlepsi, Kowalik, Krzyżaniak czy Kuczwalski, jedynym juniorem w klubie został Robert Sawina. Pamiętam, że pierwsze mecze sezonu klub jechał jednym juniorem w składzie. Czekano na mnie, aż zdam licencję i gdy to się stało przejeździłem w lidze już do końca sezonu. W 1992 roku pojawił się nowy wysyp juniorów Bajerski, Jaguś, Świątkiewicz i Walczak. Wówczas było już trudniej załapać się do składu, ale dawałem radę. Wziął mnie za sprawą działaczy klubowych, pod swoją opiekę Per Jonsson. Ustawił na torze słynne już wiadra i mówił, że mam pokonać je slalomem. Per był profesjonalista i najpierw sam pokonał ten slalom, żebym nie mówił, że każe mi wykonać coś niewykonalnego. Nie pamiętam ile razy leżałem. Miałem cały tyłek pościerany. Nie było jednak przebacz. Jeździłem tak długo, aż dałem radę. Per w ten sposób chciał tez ukształtować mój charakter. Pokazać mi, że trzeba dawać z siebie więcej".
Po zakończeniu kariery Sławek pojawiał się w jako gość Toruniu, a także na żużlowym torze, kiedy to wystartował w turnieju "Dinozaury żużla" czy podczas odsłonięcia "żużlowej Katarzynki" toruńskich Aniołów przed dworem Artusa w roku 2019.
Osiągnięcia
1991/3; 1992/3; 1993/3; 1994/3; 1995/2; 1996/2; | |
1990/1; 1992/1 | |
DPP | 1993/1; 1995/4; 1997/1 |
MIMP | 1992/8 |
MMPPK | 1991/1; 1992/1 |
SK | 1992/8 |
Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon | mecze | biegi | punkty | bonusy |
Średnia biegowa |
Miejsce w ligowym rankingu |
1991 | 9 | 22 | 13 | 1 | 0,591 | 64 |
1992 | 9 | 13 | 18 | 3 | 1,615 | - |
1993 | 4 | 4 | 2 | 1 | 0,750 | - |
1994 | 11 | 39 | 52 | 6 | 1,487 | ? |
1995 | 17 | 50 | 44 | 12 | 1,120 | 57 |
1996 | 7 | 14 | 8 | 1 | 0,642 | - |
1997 | 12 | 38 | 31 | 9 | 1,053 | 66 |
Oto jak po latach Sławomir Derdziński wspomina po pięciu latach od zakończenia czynnego uprawiania sportu, swoja żużlowa karierę w wywiadzie dla portalu www.sportowefakty.pl
W tym roku mija pięć lat od czasu zakończenia czynnej kariery zawodnika. Czy
nie uważasz, że nastąpiło to zbyt szybko? Przecież wciąż jest jeszcze grupa
zawodników z twojego rocznika lub starszych, jak choćby Tomasz Gollob czy Jacek
Rempała, która kontynuuje kariery z całkiem niezłymi sukcesami.
Uważam, że wybrałem odpowiedni moment, w którym podjąłem tę trudna dla
zawodnika decyzję po spędzeniu ponad dwunastu lat na torze. Decydującym powodem
był stan mojego prawego kolana, które miałem cztery razy operowane. Do tego
przyczyniły się też małe kłopoty finansowe, spowodowane tym, że kilka ówczesnych
klubów pierwszoligowych nie wypłacały zawodnikom zarobionych pieniędzy. Ale chcę
jeszcze raz podkreślić, że przede wszystkim o zakończeniu kariery zaważył
nienajlepszy stan kolana. Ciągle przytrafiały się jakieś drobne urazy, skutkiem
czego nie miałem odpowiedniej siły w prawej nodze i jazda stawała się już coraz
bardziej niebezpieczna.
Odniosłeś sporo sukcesów w zawodach juniorskich, wystarczy choćby wymienić po
dwa złote medale w MMPPK i w MDMP czy też ósmą pozycję w finale MIMP. Które z
tych osiągnięć najbardziej cenisz?
Tutaj pewnie cię zaskoczę, ale najbardziej chyba pierwszoligowe złoto z
drużyną Apatora w 1990 roku. Choć nie będę ukrywał, że niestety mój wkład był
niewielki, bowiem nie wystartowałem w żadnym ligowym biegu.
Nie wystartowałeś również w żadnych oficjalnych zawodach, skutkiem czego
straciłeś licencję zawodnika. Czy naprawdę tak trudno było się przebić do
składu?
Tak, ówczesna drużyna Apatora była bardzo mocna, zwłaszcza w kategorii
juniorów. Mirosław Kowalik, Krzysztof Kuczwalski, Robert Sawina oraz Piotr Baron
to byli czołowi młodzieżowcy w Polsce. Praktycznie nie zawodzili, więc sam
widzisz jak trudno było się przebić do juniorskiego składu, nie wspominając
nawet o ligowym, gdzie dochodził choćby Wojciech Żabiałowicz, Christer Rohlen
czy Jacek Krzyżaniak. Dlatego musiałem trochę poczekać na swój ligowy debiut
oraz na te wszystkie medale w zawodach młodzieżowych.
Później znów nastąpił wysyp talentów w Toruniu, pojawili się tacy zawodnicy
jak Wiesław Jaguś, Tomasz Bajerski, Tomasz Świątkiewicz oraz cała plejada
obcokrajowców. Znów nie było łatwo załapać się do ligowego składu.
Rzeczywiście, choć w tamtym czasie miałem już znacznie bardziej
ugruntowaną pozycję w drużynie. Byli to zawodnicy młodsi ode mnie, więc nie
stanowili już dla mnie takiej konkurencji wśród juniorów. Stąd te kilka sukcesów
o których wspomniałeś wcześniej. Należy jednak wspomnieć, że w Apatorze panowała
zdrowa konkurencja, która dobrze wpływała na rozwój młodych żużlowców.
W sezonie ligowym ‘93 wystartowałeś tylko w czterech biegach. Czy już wtedy
nie trzeba było pomyśleć o zmianie barw klubowych?
Co prawda zakończenie okresu juniora jest zawsze bardzo ciężkie dla
młodego zawodnika, lecz ja absolutnie nie myślałem by odejść z Torunia i
postanowiłem powalczyć o miejsce w składzie. Co prawda rok 1993 nie wyszedł mi
zupełnie, jednak następny był już znacznie lepszy. Niestety 26 czerwca 1994 roku
miałem wypadek który niestety miał negatywny wpływ nie tylko na resztę sezonu
jak i na następny.
Muszę wspomnieć, że osiągnąłem wtedy średnią prawie 1,5 punktu na bieg, co było
przede wszystkim skutkiem nawiązania współpracy z Perem Jonssonem. Stał on się
dla mnie kimś w stylu prywatnego trenera oraz zaopiekował się moimi motocyklami,
stąd ta nagła zmiana.
Później kolejne trzy sezony bez większych sukcesów i wielu startów. Dopiero
przejście do Opola sprawiło, że znów zacząłeś punktować w lidze. Czy jednak nie
nastąpiło to zbyt późno? Przecież ten pierwszy sezon to chyba najlepszy w twojej
ligowej karierze
Zdecydowanie tak, osiągnąłem wtedy średnią około dwa punkty na bieg, w
meczu ze Śląskiem zdobyłem wraz bonusem pierwszy komplet punktów. Potwierdziło
się wtedy jednak, jaka wielka różnica jest pomiędzy tymi klasami rozgrywkowymi.
A co do odpowiedzi na pytanie to rzeczywiście, może powinienem był zaryzykować
taki manewr przynajmniej o rok wcześniej. Może pozwoliło by mi to znacznie
szybciej objeździć się po kontuzji, gdyż jak już wspomniałem półtorej sezonu
miałem stracone.
Następnie przyszedł sezon 99. Mimo równie obiecujących zdobyczy punktowych
nie miałeś w nim zbyt wielu startów.
Tak, jednak tym razem przyczyną były finanse; klub z Opola nie wypłacał
należnych mi pieniędzy, skutkiem czego zaczęły się kłopoty sprzętowe. Koniec
końców postanowiłem przestać jeździć za darmo, nie chciałem rozdrabniać się
jeżdżąc na beznadziejnym motocyklu i ciułając po kilka punktów. Jeśli jednak
znalazły by się wtedy jakieś pieniądze to na pewno powróciłbym do jazdy.
Kolejny przystanek to Warszawa...
Hmm, była tam świetna ekipa z Ryszardem Franczyszynem, Mirkiem
Daniszewskim na czele. Atmosfera wśród zawodników była świetna, jednak klub ze
stolicy borykał się z finansami od początku, wszystko ‘kulało, kulało aż padło’.
Później jeszcze epizody w Opolu i Grudziądzu, jednak kolana doskwierały coraz
bardziej aż w końcu przyszedł czas na zakończenie kariery zawodnika.
Jednak z żużlem nie rozstałeś się całkowicie.
Zaraz po zaprzestaniu startów nie potrafiłem się odnaleźć, nie za bardzo
wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Aż pewnego dnia przyjechał do mnie Jacek
Krzyżaniak, któremu nie najlepiej się wówczas wiodło we wrocławskiej drużynie.
Jako, że chwilowo byłem bezrobotny, zaproponował mi coś w rodzaju współpracy.
Była ona na tyle owocna, że Jacek sięgnął po brązowy medal w finale IMP. Później
jak to w życiu nasze drogi się rozeszły i zakończyliśmy współpracę a ja wkrótce
potem trafiłem do teamu Andreasa Jonssona. Świetnie wspominam ten okres; praca
na najwyższym poziomie, wielu rzeczy się tam nauczyłem, wiele mogłem podpatrzeć
od ludzi ze światowej czołówki. U AJ pracowałem przez ponad półtora roku.
Następnie poprzez mojego kolegę trafiłem do Danii, gdzie zaopiekowałem się
Andersem Andersenem oraz grupą młodych chłopaków, którzy są jeszcze przed
licencją. I tak dzięki Andersowi związałem się również z drużyna poznańską.
Klimat jest bardzo fajny, i chciałbym pozostać tutaj jak najdłużej.
Czy pamiętasz może jakieś zabawne wydarzenie, które miało miejsce podczas
twojej przygody z żużlem?
Kilkanaście lat temu miały się odbyć w Zielonej Górze zawody młodzieżowe,
w których to początkowo nie miałem uczestniczyć, bowiem Apator awans zapewnił
sobie już wcześniej. Nieoczekiwanie rano wpadł do domu trener, i wyciągając mnie
dosłownie z łóżka, powiedział, że muszę wystartować w tej imprezie. Nie pamiętam
już dokładnie czy ktoś odniósł kontuzję czy był jakiś inny powód, ja w każdym
razie zgodziłem się i po szybkim spakowaniu pojechałem do ‘Zielonki’. Jednak tuż
przed zawodami okazało się, że zapomniałem moich żużlowych butów i do
prezentacji wyszedłem w kombinezonie i wyjściowym obuwiu. Zaczęły się nerwowe
poszukiwania butów, w końcu udało mi się pożyczyć od kogoś i wystartowałem w
jednym biegu, który zresztą wygrałem, gdyż na tyle byłem potrzebny
W swojej karierze startowałeś z wieloma wybitnymi zawodnikami jak choćby Per
Jonsson w Toruniu czy Sam Ermolenko w Opolu. Którego z nich najbardziej cenisz?
Zdecydowanie Jonsson, który kiedyś bardzo mi pomógł. Wyciągnął pomocną
dłoń, co pozwoliło wyjść z kryzysu, w jakim znalazłem się po ukończeniu wieku
juniora. Sprawił, że wszystko okazało się znacznie łatwiejsze a jazda na torze
zaczęła sprawiać mi ogromną przyjemność. Pozostanie on dla mnie zawsze numerem
jeden jako zawodnik i jako człowiek. Oczywiście Sam Ermolenko był też znakomitym
kompanem. Z tym zawsze uśmiechniętym Kalifornijczykiem stanowiliśmy dosłownie i
w przenośni bombową parę.
Zdjęcia zostały nabyte
na stadionowym stoisku z pamiątkami