|
Zmiany regulaminowe Kontrakty 2019 Przygotowania do sezonu Liga seniorów Liga juniorów Rozgrywki pozaligowe Wyniki Kadra 2019 Tabela sezonu 2019 Statystyka i Regulaminy |
|
|||
Kapitan | Nowe twarze |
ZMIANY REGULAMINOWE W SEZONIE 2019
Po okresie transferowym rozpoczął się okres licencyjny. I w takim podejściu brakowało logiki, bo nawet na tej stronie trudno pisać o licencjach dla klubów po okresie transferowym, dlatego rocznik 2019 zaczynam od tego co powinno mieć miejsce najpierw.
Zatem po okresie transferowym rozpoczął się okres licencyjny. O ile w ekstralidze proces ten przebiegł bezboleśnie, o tyle w pierwszej lidze dwa kluby nie uzyskały licencji w pierwszym terminie. Do nieporozumień Orła Łódź z miastem, opinia publiczna zdążyła się przyzwyczaić i ostatecznie sprawa zakończyła się happy endem, Jednak ze Stalą Rzeszów tak łatwo nie było i ostatecznie "Żurawie" po awansie, z uwagi na niejasną sytuację finansową, nie otrzymały pozwolenia na starty na żadnym poziomie rywalizacji w polskiej lidze żużlowej. Było to sporym problemem dla zawodników tej drużyny, bowiem inne kluby miały już zakontraktowanych zawodników i zawodnicy z Rzeszowa zostali na przysłowiowym lodzie i mieli problem ze znalezieniem nowych pracodawców. Sytuacji tej mona było uniknąć, gdyby najpierw zweryfikowano kluby i ich rzetelność w prowadzeniu działalności sportowej, a dopiero później powinno być "zielone światło" na kontraktowanie zawodników. Ostatecznie przed startem ligi wszyscy zawodnicy poza Gregiem Hancockiem znaleźli nowe miejsce pracy, a Amerykanin czekał na najlepszą propozycję, która miała nadejść nawet po ligowej inauguracji.
Wracając jednak na poziom ekstraligowcy, przed sezonem, wszystkie kluby otrzymały spory zastrzyk finansowy, bowiem od roku 2019 wchodziła w życie nowa umowa telewizyjna z nc+, która gwarantowała klubom 20 milionów złotych rocznie, do podziału (dotąd było to około 8 mln.). Dzięki nowemu kontraktowi na lata 2019-21 wszystkie drużyny miały zarobić o wiele więcej niż dotychczas. Zatem jeśli w sezonie 2018 średnia wypłata dla klubu, wynosiła nieco ponad milion złotych, to od roku 2019 miała to być kwota pomiędzy 2,2 a 2,3 miliona złotych i w wyniku głosowania ustalono, że dla każdego z klubów z "telewizyjnego tortu" przypadną właśnie takie pieniądze, które były równą kwota podzieloną na wszystkich akcjonariuszy. Klubom odebrano jednak ekwiwalent za mecze które pokazywała telewizja, bo od 2019 roku wszystkie spotkania można było zobaczyć na szklanym ekranie. Warto też dodać, że dzięki ustaleniom dla klubów, które awansują do play-off, została wydzielona pula rzędu miliona złotych i z tej puli najwięcej miał zgarnąć zdobywca tytułu DMP.
Przygotowania do sezonu miały też jak co roku wydźwięk regulaminowy, bowiem w środowisku żużlowym toczyły się dywagacje na temat, kondycji zawodników po upadkach i ich zdolności do jazdy w kolejnych biegach. Dyskusja rozgorzała po tym jak w meczu barażowy, pomiędzy Falubazem Zielona Góra a ROW-em Rybnik miał miejsce fatalny karambolu, w którym ucierpiała trójka żużlowców, a najbardziej Sebastian Niedźwiedź, który był wyraźnie oszołomiony. Mimo to, zawodnik przystąpił do powtórki, a później wyjechał do kolejnego swojego biegu, w którym zamarkował defekt, zjeżdżając na murawę, gdzie od razu zajęły się nim służby medyczne. Wielu zastanawiało się jak doszło do tego, że lekarz, który składał przysięgę Hipokratesa, wykazał się wielką nieodpowiedzialnością w przypadku określania stanu zdrowia zawodnika po upadku. W ekstralidze sytuacja ta po raz kolejny wzbudziła zaniepokojenie i organ zarządzający ponownie apelował do GKSŻ o wprowadzeniu licencji dla lekarzy zawodów, a wiceprezes Ekstraligi Żużlowej Ryszard Kowalski tak komentował tę sytuację: "Będziemy rozmawiać z GKSŻ o wprowadzeniu licencji dla lekarzy orzekających na zawodach. Być może, jeżeli sytuacje będą się powtarzać, będziemy wnioskować o pozbawianie lekarzy klubowych prawa do decydowania o niezdolności zawodnika na zawodach, a co za tym idzie za wprowadzeniem niezależnych lekarzy zawodów. Nie mniej, ważna jest rola opinii publicznej piętnująca takie zachowania. Nikt z nas po prostu nie chce oglądać takich sytuacji, jak ta w Zielonej Górze, gdzie podjęto decyzję skrajnie nieodpowiedzialną. Żaden nowy przepis nie zastąpi zdrowego rozsądku. Lekarz podejmuje na zawodach decyzję na podstawie całej swojej wiedzy medycznej. Jeżeli w ciągu regulaminowych pięciu minut nie jest w stanie określić czy zawodnik jest zdolny do dalszej jazdy w meczu, to wniosek jest prosty - zawodnik jest niezdolny. Pamiętajmy, że czas określony w regulaminie nie jest czasem na rehabilitację, czy leczenie zawodnika, a więc wszelkie wątpliwości powinny skutkować decyzją negatywną. Lekarz ma tu pełną gamę możliwości. Każdy sport ma swoją specyfikę, jest dynamiczny. Przecież na pojedynkach bokserskich też zdarzają się sytuacje, w których sędzia w ciągu dziesięciu sekund wydaje decyzję o niezdolności boksera do dalszej walki. Na żużlu jest podobnie. Lekarz powinien brać odpowiedzialność za decyzję i wiedzieć, że kontuzjowany zawodnik może zrobić krzywdę sobie lub innym uczestnikom kolejnego wyścigu. Przypominam też, że na meczu żużlowym jest lekarz zawodów, a także klubowi lekarze drużyn i wreszcie lekarze z karetki. Na zawodach jest więc aż sześć wysoce wykwalifikowanych osób i nie trzeba zwiększać ich liczby lub wydłużać czasu na podejmowanie kluczowych decyzji. Wystarczy być odpowiedzialnym, bo żaden przepis tego nie ureguluje".
Z dyskusji tej niewiele jednak wypłynęło i rozgrywki ruszyły bez lekarskich
licencji. Jednak brak licencji dla lekarzy nie przeszkodził Ekstralidze Żużlowej,
dogłębnie przeanalizować ilości licencji jakie zdobyli nowi zawodnicy w
poszczególnych klubach i wezwały kluby do regulaminowego uiszczenia kar, za brak
wyszkolenia trzech juniorów w klasie 500cc i dwóch w klasie 250cc, w terminie od
2017 roku do 1 lipca 2018. Już dawno było bowiem wiadomo, że baki w szkoleniu
będą kosztowały odpowiednio 120 i 30 tysięcy złotch. Wezwania do zapłaty nie spotkały się z aprobatą
prezesów, bo większość z nich musiała głęboko sięgnąć do kieszeni. I tak Falubaz
Zielona Góra otrzymał wezwanie na 420.000 zł, Włókniarz Częstochowa
na 360.000, Get Well Toruń - 300.000, Stal Gorzów - 180.000, Unia Tarnów i Unia
Leszno po 60.000, a GKM Grudziądz tylko 30.000 złotych.
Kibiców ogarniał pusty śmiech, gdy widzieli te wyliczenia bo Unia Leszno, która
uważana była za wzór szkolenia, miała zapłacić 60.000 złotych. A z kalkulacji
wychodziło, że klubem, który najlepiej szkoli w Polsce młodzież jest... GKM
Grudziądz, który niemal co roku sięga po młodzieżowców z innych klubów. Ową farsę
skomentował były menadżer
Jacek Gajewski:
"Wadliwy jest tak naprawdę cały
system, który doprowadził do tego, że w szkoleniu przestała liczyć się jakość.
Teraz mamy produkowanie zawodników na sztukę. Wielu z nich startuje później w
zawodach, a tak naprawdę nie ma odpowiednich umiejętności. Trudno się jednak
temu dziwić. Kluby działają pod presją czasu, więc robią wszystko na siłę.
Pytanie tylko, czy naprawdę tego chcemy? Kolejna kwestia to wymogi dotyczące 250
cc. Kluby muszą je spełnić, ale nikt nie zastanawia się nad inną rzeczą. Ile
imprez w klasie 250 cc odbyło się w tym roku w Polsce? Skoro oczekujemy od
klubów licencji, to zakładam, że zawodnicy, którzy je zdobywają, powinni gdzieś
jeździć, żeby podnosić swój poziom. Fakty są jednak takie, że takie wydarzenia
można policzyć na palcach jednej ręki. Pamiętam nawet, że na niektóre zawody
trzeba było ściągać chłopaków z Niemiec czy Czech, bo w warunkach polskich
brakowało zawodników.
Następna sprawa to gość w drugiej lidze. Świetnie, że znowu otworzyliśmy furtkę
dla juniorów, ale co w drugiej lidze robią obcokrajowcy, którzy w Ekstralidze
startują pod numerami 8 i 16? Wymagamy od klubów w procesie licencyjnym
szkolenia, a w najniższej klasie rozgrywkowej robimy ukłon w stronę zawodników
zagranicznych.
Mam nadzieję, że ktoś pójdzie w końcu po rozum do głowy. Nie chodzi nawet o
zmianę jednego czy drugiego przepisu. Potrzebna jest zmiana ideologii.
PZM powinien nagradzać kluby za szkolenie, a nie karać. To wystarczająco bogata
instytucja i na pewno może sobie pozwolić na takie działania. Fogo Unii Leszno
czy Stali Gorzów w żadnym wypadku nie powinno być na liście klubów objętych
sankcjami. Rozumiem, że kluby mogą się odwołać i pewnie tak się stanie, ale to nie ma znaczenia. Wizerunkowo strzelamy sobie samobója.
Na koniec jeszcze jedna kwestia. Czy ktoś z tworzących regulamin zastanowił się,
co by było za cztery lata, gdyby wszystkie kluby we wszystkich klasach
rozgrywkowych postanowiły jednak spełnić wymogi? Mielibyśmy ponad 100 nowych
zawodników. I co wtedy zrobić z taką armią zawodników?"
Ostatecznie opłaty za braki w szkoleniu zostały zawieszone, ale kluby dostały
ekstra czas na spełnienie warunków. I ponownie można było postawić pytanie, co z
konsekwencją organu zarządzającego? Po co był cały ten regulamin i zapis
dotyczący funduszu szkoleniowego, skoro PZM wycofał się z wcześniej podjętych
ustaleń i dał dodatkowy czas na
realizację zapisów regulaminowych? Od ludzi ze związku płynął jednak sygnał, że
nie chodziło o karanie klubów grzywnami lecz zmobilizowanie ich do szkolenia, a
to się udało. Zespół licencyjny policzył, że od wprowadzenia przepisów
dotyczących szkolenia,, na rynku
pojawiło się blisko 100 nowych adeptów. Wiadomo, że nie każdy z nich zrobi
karierę, ale jeśli nawet 30 procent zawodników zostanie w tym sporcie, to będzie to wielki
plus dla dyscypliny.
I oby tak się stało.
Torunianie przystępowali do 44 sezonu z rzędu wśród najlepszych drużyn w
Polsce i pozostawali jedynym w historii polskiego żużla klubem, który nigdy
nie zaznał goryczy spadku. W międzyczasie Anioły zmieniły stadion przy ulicy
Broniewskiego, na MotoArenę przy ulicy
Pera Jonssona, ale od dnia przeprowadzki
na nowy obiekt, kazał czekać kibicom na kolejne mistrzostwo i oczekiwanie to
budziło w kibicach wiele niepokoju, bo wcześniej zdobyte cztery tytuły
drużynowego mistrza Polski
były dumą żużlowego Torunia. Pierwsze dwa złote medale zostały wywalczone w sezonach
1986 i 1990. W pierwszym z nich Apator po dramatycznej batalii sięgnął po złoto
kosztem Polonii Bydgoszcz.
Wówczas absolutną gwiazdą był
Wojciech Żabiałowicz, świetnie
spisywali się
Grzegorz Śniegowski i
Stanisław Miedziński, a z torem oficjalnie
pożegnał się jeżdżący trener
Jan Ząbik. Po czterech latach toruński zespół nie miał
swojego przedstawiciela w czołowej dziesiątce najlepszych zawodników w lidze,
ale tytuł pod wodzą trenera Miedzińskiego i tak został wywalczony bardzo pewnie. Walnie
przyczynili się do tego młodzi i gniewni:
Jacek Krzyżaniak,
Mirosław Kowalik,
czy
Robert Sawina, dzielnie wspierający zbliżającego się do końca kariery Żabiałowicza.
Kolejne dwa mistrzostwa udało się wywalczyć dopiero w XXI wieku - w latach 2001
i 2008. Biorąc pod uwagę fakt, że od 43 lat klub z Grodu Kopernika nieprzerwanie
startował w elicie, liczba tytułów na pewno nie była do końca satysfakcjonująca.
Częściej zdobywano medale srebrne i brązowe - oba po 7 razy. Do ważniejszych
sukcesów należy zaliczyć również 6 tytułów
MDMP,
4 MPPK,
5 MMPPK i 4 zdobyte
DPP. Oprócz tego zawodnicy Apatora
dwukrotnie sięgali po złoto w
IMP i pięciokrotnie w
MIMP.
Architektami tych sukcesów byli przede wszystkim wychowankowie, bowiem złote medale DMP 1986 i 1990
były owocem pracy z miejscowymi zawodnikami, także takimi, którzy dopiero co
smakowali żużla na poważniejszym poziomie. Z czasem w Polsce wędrówki z klubów
do klubów stawały się coraz częstsze, ale w Toruniu wciąż stawiano na swoich. W
2001 roku, gdy sięgano po trzecie złoto (po raz drugi z Janem Ząbikiem jako
trenerem), znów istotne role odegrali wychowankowie, wsparci Szwedami:
Tony'm
Rickardssonem i
Andreasem Jonssonem. W ostatnim wyścigu sezonu
pierwszy ze Szwedów w
parze z
Wiesławem Jagusiem pokonali rywali z
Wrocławia 5:1 i Apator po jedenastu
latach ponownie wdrapał się na żużlowy szczyt w
DMP.
W tym czasie największą klubową legendą cały czas pozostawał wychowanek, śp.
Marianem Rose. Mimo że od czasu jego śmierci niedługo minie pół wieku, w mieście
trudno znaleźć kogoś, kto nie znałby i nie wiedziałby, kim był słynny "Maryś".
Żużlowiec, który wyznaczał nowe granice, dbał o następców, był, jest i będzie
wielkim idolem sportowego Torunia. Od początku kariery, którą zaczął bardzo
późno, bo w wieku 25 lat, należał do najjaśniejszych punktów najpierw LPŻ-u, a
potem Stali-Apatora. W 1966 roku wraz z kadrą zdobył złoty medal
DMŚ, choć
był zawodnikiem drugoligowym. Rok wcześniej pełnił funkcję rezerwowego w
finale IMŚ na Wembley. W 1967 starty w II Lidze zakończył z zawrotną średnią biegową
2,970. Trzy lata później zginął tragicznie na torze w Rzeszowie. Miał niespełna
37 lat. W 1994 roku stadion przy Broniewskiego został nazwany jego imieniem, a piętnaście lat później
MotoArena również
zyskała Patrona w osobie Mariana Rose. 40 lat później popularność porównywalną
do sławy Rosego, zaskarbił sobie "Mały Wojownik" -
Wiesław Jaguś, który zakończył karierę w po sezonie 2010.
Rok 2019, był już piątym z rzędu, kiedy to właścicielem klubu został
Przemysław Termiński.
Do tej pory pod jego rządami Anioły tylko raz zagościły na podium Ekstraligi, a było
to w roku 2016, kiedy to były bliskie szczęścia, ale w finale mocniejsza okazała
się Stal Gorzów. Kolejne
dwa lata były mocno rozczarowujące. Najpierw torunianie musieli bić się w barażu
o utrzymanie, a przed rokiem nie zdołały awansować do play-off, choć pozyskano mistrza świata
Jasona Doyle'a i
Nielsa Kristiana Iversena. Dlatego w czterdziestym czwartym roku rywalizacji
wśród najlepszych drużyn żużlowych na świecie, w Toruniu liczono na wiele i z
nadziejami przystąpiono do budowania składu na sezon, który miał być początkiem
lepszych czasów dla Aniołów.
Klub na początku
okresu transferowego, bardzo szybko dogadał się menadżerem
Jackiem Frątczakiem, który
miał odpowiadać za kontrakty i wynik zespołu, a ten w swoim stylu kokietował opinię publiczną piękny słowotokiem o celach własnych,
misjach zespołu i projektach w sferze mentalnej i podpisał umowę w Toruniu
na kolejne dwa lata. Trzeba jednak przyznać, że postawa menadżera, zwłaszcza ta
medialna, zmieniła się o 180%.
Jacek
Frątczak wyciszył się, zniknął z mediów społecznościowych i zaczęło go być jakby
mniej w żużlowym świecie.
Po mniej istotnym menadżerskim kontrakcie przystąpiono do negocjacji umów z zawodnikami. Od początku zakładano, że liderami drużyny będą Doyle z Iversenem i właśnie z tymi zawodnikami podpisano pierwsze zobowiązania kontraktowe. Ubiegłoroczny lider rodem z Australii, tuż po sezonie 2018 skwitował krótko: "Zostaję na 100 procent!" i słowa dotrzymał, czym ucieszył wszystkich toruńskich fanów. Jednak kontrakt z Iversenem wywołał nieco dyskusji. Duńczyk, był bowiem jednym z z hitów okienka transferowego w zimowej przerwie po sezonie 2018, ponieważ po siedmiu latach spędzonych w Gorzowie, razem z Jasonem Doyle'm miał zapewnić Aniołom mistrzostwo Polski. Skończyło się jednak rozczarowaniem. Drużyna nawet nie awansowała do play offów, a w początkowej fazie sezonu, to Iversen był jednym z najsłabszych jej ogniw. Przełamanie nastąpiło dopiero po wakacyjnej przerwie, podczas której zawodnik zdecydował się na operację barku. Ogółem żużlowiec w 2018 roku wystąpił we wszystkich czternastu spotkaniach Get Well Toruń, a na koniec rozgrywek ligowych uzyskał średnią biegową 1,810, co na liście najskuteczniejszych zawodników ekstraligi, pozwoliło sklasyfikować go na dwudziestym pierwszym miejscu. Toruńskim działaczom jednak to wystarczyło do tego by podjąć decyzję o przedłużeniu kontraktu na kolejny sezon, a Duńczyk tak skomentował swoją decyzję o pozostaniu w mieście Kopernika: "Uważam mimo wszystko, rok 2018 nie był dla mnie taki zły, biorąc pod uwagę moją kontuzję. Miałem zabieg. Teraz jest już dużo lepiej, niż przed operacją. Mój bark nie jest jeszcze w stu procentach sprawny. Nie jest z nim za dobrze. Mimo rehabilitacji i wielu ćwiczeń, wciąż czeka mnie jeszcze sporo pracy. Mam zamiar w najbliższym czasie zrelaksować się i odpocząć. Być może też wybiorę się na krótkie wakacje. Przygotowania do nowego sezonu? Wstępny plan mam już w głowie. Praca będzie wyglądała bardzo podobnie do tego, co robiłem minionej zimy. Swoje umiejętności pokazałem też w ostatnim występie w turnieju Grand Prix w Toruniu. Zająłem w tej imprezie czwarte miejsce, które przed tymi zawodami brałbym w ciemno. Nie ukrywam tego, że jestem zdecydowanie bardziej zadowolony ze swoich występów w drugiej części sezonu. Myślę, że w kolejnym roku poprawię swoje statystyki w Ekstralidze i jestem bardzo optymistycznie nastawiony przed swoimi startami w 2019 roku. Chciałbym swoją jazdą w imprezach międzynarodowych potwierdzić, że zasługuję na miano stałego uczestnika Grand Prix. Na pewno celem numer jeden dla mnie będzie utrzymanie w czołowej ósemce mistrzostw, a jak się uda osiągnąć coś więcej, to się będę z tego ogromnie cieszył".
Niestety po dwóch kontraktowych "petardach" na toruńskich działaczy spadła fala krytyki, bo z zespołem pożegnał się Paweł Przedpełski, który podążył szlakiem wytyczonym przez Adriana Miedzińskiego i podpisał kontrakt w Częstochowie. Paweł czuł, że jego czas w Toruniu się skończył i potrzebował zmiany, aby pozostać w żużlu na kolejne lata. Po sezonie toruński wychowanek tak komentował swoją postawę: "Nie ma co ukrywać, to nie był mój wymarzony sezon. Jeździłem w tym roku niezwykle nierówno. Przeplatałem lepsze występy z gorszymi. Niestety tych słabszych wyścigów było w moim wykonaniu znacznie więcej. W okresie zimowym zainwestowałem dość sporo pieniędzy w sprzęt. Wydaje mi się, że również dobrze przepracowałem zimę. Powiem szczerze, że nie do końca wiem, dlaczego tak to wszystko kiepsko wyglądało na torze. Czasami tak jest, jeśli się czegoś za bardzo chce, to niestety nie wychodzi. Czeka nas teraz kilka miesięcy przerwy. Mam zamiar trochę się zrelaksować i odpocząć. Bez wątpienia był to dla mnie ciężki rok, w którym wiele się nauczyłem. Muszę wszystko na spokojnie przeanalizować przed kolejnymi rozgrywkami. Trzeba wyciągnąć wnioski wyeliminować błędy i pomyśleć co było zrobione źle, aby za kilka miesięcy, jak ponownie wyjedziemy na tor, wyglądało to dużo lepiej". Niestety brak w składzie Pawła Przedpełskiego oznaczał, że w roku 2019, w drużynie Aniołów, która jeszcze dekadę temu słynęła ze szkolenia i całej plejady klasowych wychowanków, po raz pierwszy zabrakło wychowanka na pozycji seniora. Odejście Przedpełskiego, medialnie było pokazane jako, sprzeciwa zawodnika, na brak gwarancji startowych oraz było łączone z konfliktem jaki zawodnik miał z menadżerem. Jednak Jacek Frątczak odcinał się od tych opinii: "To nie jest prawda, że jesteśmy w jakiś sposób skonfliktowani. Paweł nie miał komfortowej sytuacji w tym roku jako zawodnik, a ja nie miałem komfortowej sytuacji jako manager. Na początku iskrzyło, bo musiało iskrzyć, jeżeli mamy do czynienia z ambitnym zawodnikiem i z drugiej strony interesem zespołu. Iskrzyło na poziomie meczowym, natomiast nie prywatnie. Jestem z Pawłem w codziennym kontakcie. Wielu byłoby zaskoczonym tym, jak dobre mamy relacje jako ludzie". Mimo tych zapewnień, niestety fakty były takie, że Przedpełskiego nie było w Toruniu, a Częstochowa witała go z wielkimi nadziejami i liczono na to, że przeprowadzka pozytywnie wpłynie na wyniki zawodnika, który spuścił z tonu od kiedy został seniorem.
Po
fiasku rozmów z Przedpełskim, działacze postanowili szybko dopiąć kolejne dwa
kontrakty z obcokrajowcami. Ostatecznie ponownie postanowiono związać się z
braćmi Holderami, ale nie był to łatwy wybór, bo wielu miało
zastrzeżenia do postawy
Chrisa
w ostatnich latach. Mistrz świata z 2012 roku
stał się zawodnikiem mocnym u siebie i kiepskim na wyjazdach. Wydawało się, że Get Well Toruń zrobi wszystko, by w najbliższym oknie transferowym pozyskać
żużlowca, który skutecznie zastąpi
Holdera. Jednak po wysondowaniu rynku uznali,
że rozwód z
Holderem miałby sens, gdyby znaleziono dobrego zmiennika. Mógł nim
być
Martin Vaculik, którego menedżer mocno sondował rynek lub
Mikael Jensen, ale
obaj ostatecznie podpisali kontrakty w Zielonej Górze. W tej sytuacji na kolejny
rok Chris został w Toruniu, ale miał być innym zawodnikiem, bowiem uporządkował
swoje sprawy prywatne i mógł skupić się na przygotowaniach do sezonu, a menadżer
wyjaśniał swoją decyzję tymi słowami: "Problem
Chrisa polega na tym, że
trafiliśmy na okres, w którym zawodnik zmagał się z problemami osobistymi. To
miało olbrzymi wpływ na jego jazdę. Mamy jednak nadzieję, że
Chris wychodzi już
powoli na prostą. Teraz w jego głowie może dziać się już tylko lepiej. Rosnący
entuzjazm widać nawet u niego w mediach społecznościowych. Poza tym w mojej
ocenie druga połowa poprzedniego sezonu pokazała, że potrafimy zdobywać w
Toruniu powyżej 50 punktów. To dało nam pięć bonusów. Kompozycja zespołu musi
być taka, żeby wygrywał on przede wszystkim na własnym torze.
Chris się w ten
plan idealnie wpisuje. Jego jazda na
MotoArene stoi w dalszym ciągu na wysokim
poziomie. Jednocześnie rolę
Chrisa trzeba rozpatrywać szerzej. To w dużej mierze
dzięki niemu jego młodszy brat funkcjonuje tak dobrze w naszym klubie. Kiedy
Jack do nas przychodził, był kompletnie "zielony". Na pewno nie zaistniałby w
ten sposób w Toruniu, gdyby nie
Chris. Do Jensena mam naprawdę duży szacunek.
Nie chcę mu też umniejszać. Uważam, że ten rok miał lepszy od
Chrisa, ale
dopiero przyszły sezon pokaże, na co go naprawdę stać. W ostatnich rozgrywkach
był jednym z liderów słabszego zespołu. Punkty zdobywało mu się nieco łatwiej.
Ocenimy obu na koniec sezonu 2019, w którym obaj będą mieć podobny status w
swoich zespołach".
W przypadku
Jacka było nieco mniej wątpliwości, bo 18 meczów w Ekstralidze
wystarczyło, by zawodnik uzyskał wyższą pozycję w klubie niż
Paweł Przedpełski
oraz jego brat
Chris. Włodarze Get Well liczyli, że to właśnie młody
Australijczyk będzie zdobywał kluczowe punkty i nie bali się odważnie postawić
na tego jeźdźca. Mieli zresztą ku temu powody, bo od kiedy pod koniec lipca 2017
zadebiutował w najlepszej lidze świata tak naprawdę nigdy nie zawiódł swojej
drużyny. Duża była w tym zasługa szczęścia, które towarzyszy mu w Toruniu już od
pierwszego dnia, bo Australijczyk wskoczył do składu w miejsce kontuzjowanego
Grega Hancocka, a dzięki uprzejmości czterokrotnego mistrza świata, w
pierwszych meczach korzystał z jego silników. Sprytne zabiegi działaczy Get Well
sprawiły, że zawodnik dostał się do stajni
Ryszarda Kowalskiego i mógł korzystać
również w roku 2019 z silników przygotowywanych przez najlepszego tunera świata.
A cała współpraca zaczęła się właśnie od jednego silnika pożyczonego od
Amerykanina. Polski inżynier zobaczył wówczas, że młody zawodnik wyczynia cuda
na jego sprzęcie i nie
był w stanie odmówić mu współpracy. O przychylności tunera spod Torunia, względem
Jacka Holdera,
świadczył też fakt, że o współpracy z nim, mógł tylko pomarzyć starszy z
braci Holderów, który co jakiś czas pojawiał się w
warsztacie w podtoruńskich Cierpicach i prosili o przygotowanie choćby jednej
jednostki napędowej. Tuner pozostał jednak niewzruszony i nie wpisał
Chrisa
na listę swoich klientów. Nie był to zresztą pierwszy zawodnik, który został potraktowany w ten
sposób, bo
Kowalskiego do współpracy nie potrafił też przekonać
Niels-Kristian Iversen, który okazjonalnie korzystał ze sprzętu pożyczonego
od juniorów i za każdym razem był zachwycony jakością silników.
Gdy w drużynie Aniołów, pozycje obcokrajowców znalazły swoich jeźdźców, menadżer z działaczami skupili się na kontraktach z polskimi seniorami. Menadżer Jacek Frątczak, szybko zaczął dostrzegać trudności w załataniu dziury po Pawle Przedpełskim: "Polscy seniorzy są dla nas wyzwaniem. Zbudowanie tej formacji na pewno będzie niezwykle istotne, ale to wcale nie musi odbyć się za pomocą wymiany nazwisk. Wzmocnieniem może okazać się praca z żużlowcami, których mieliśmy w tym roku do dyspozycji". Nic więc dziwnego, że po tych słowach w notesach działaczy pojawiła się opcja pozostawienia w składzie Daniela Kaczmarka, który wkraczał w wiek seniora, i w przypadku gdyby nie podołał wyzwaniu miał być zmieniany przez rezerwowego Jacka Holdera. Leszczyński wychowanek nie przystał jednak na taką pozycję w zespole, bowiem chciał jak najwięcej startować i postanowił przenieść się do Tarnowa, gdzie miał zagwarantowane miejsce w składzie, ubiegłorocznego ekstraligowego spadkowicza: "Mogłem podpisać nowy, dwuletni kontrakt z jednoczesnym wypożyczeniem. Ale pan Jacek Frątczak był ze mną szczery. Powiedział, że o tę jazdę może być ciężko i lepiej dla mojej kariery żebym zbierał gdzieś te wyścigi regularnie. Samo lansowanie się w Ekstralidze i wychodzenie tylko do prezentacji w ogóle mnie nie interesowało. A przy tak silnym zawodniku na rezerwie jakiego ma Toruń, taka groźba istniała. Mimo wszystko trzeba postawić w końcu na stabilizację. Nie chcę co rok zmieniać klubów jak rękawiczek. Sporo mówi się o tym, że zawodnik po wejściu w nowe środowisko potrzebuje aklimatyzacji. Mam zamiar zakotwiczyć gdzieś wreszcie na dłużej".
W tej sytuacji na liście toruńskich życzeń pojawiły się topowe nazwiska Polaków z Bartoszem Zmarzlikiem, Patrykiem Dudkiem czy Januszem Kołodziejem włącznie, ale ostatecznie z rozmów tych nie wyszło i w drużynie pozostał Rune Holta, który poprzedni sezon zakończył z paskudną kontuzją nogi. Widząc jednak to, co dzieje się na rynku zawodniczym z jakością polskich seniorów, trudno było spodziewać się, że czterdziestopięciolatek opuści Get Well. Byłoby to za duże ryzyko, jakkolwiek paradoksalnie to brzmiało, bo akurat w kwestii Holty ryzyko zostało podjęte toruński klub rok wcześniej, gdy złudnie liczono na to, że zawodnik przed sportową emeryturą, poza Częstochową, po rezygnacji z jazdy poza Polską, utrzyma wysoki pułap sportowy. Nie dziwiło zatem nikogo, że działacze dość szybko dogadali się z zawodnikiem na temat przedłużenia kontraktu, a radosną informacją chwalili się w mediach społecznościowych. Po tym jak obie strony podały sobie dłonie, do gry wkroczyli jednak działacze Włókniarza Częstochowa, gdzie pojawiał się koncepcja zastąpienia Tobiasza Musielaka właśnie Holtą. Aby zrealizować ten plan częstochowianie gotowi byli wyłożyć spore pieniądze, a cała sytuacja miała miejsce tuż przed podpisaniem umowy z Pawłem Przedpełskim. Norweg z polskim paszportem tym razem udowodnił, że potrafi być lojalny i nawet nie podejmował negocjacji z częstochowskim klubem i choć zawodnik nie miał podpisanej w Toruniu żadnej umowy, to uznał, że ustne porozumienie jest obowiązujące i nawet nie myślał o zmianie decyzji, a o wszystkim poinformował swoich dotychczasowych pracodawców. Torunianie mieli więc spore szczęście, bo w przeciwnym wypadku straciliby kolejnego zawodnika z polską licencją i ich sytuacja nie wyglądałaby ciekawie. Wielu jednak zastanawiało się czy nie lepiej było odpuścić kontrakt z Norwegiem, bowiem wspomniana kontuzja z roku 2018 nie dawała gwarancji powrotu do ścigania na najwyższym poziomie. Jacek Frątczak zapewniał jednak, że Holta będzie przygotowany do sezonu i nie ma powodów do niepokoju: "Wszystko przebiega według planu leczenia i rehabilitacji. Nie chcę informować o szczegółach, ale nie jest jakaś wielka tajemna wiedza, bo od początku powtarzałem, że to złamanie nie było specjalnie skomplikowane, nie pojawiły się też żadne odpryski. Nie jestem fachowcem, aby roztaczać perspektywy, ale jesteśmy absolutnie spokojni, bo wszystko jest pod kontrolą. Współpracujemy z lekarzami, którzy też przekazali nam, zwłaszcza teraz, gdy weszło RODO, że pewnych rzeczy po prostu się nie ujawnia. Do tego dochodzi tajemnica medyczna". Sam zawodnik potwierdzał informacje podane przez menadżera: "Mam to szczęście, że w Andorze, gdzie mieszkam, mam wokół siebie fachowców, którzy wiedzą, co robić. Stworzyli dla mnie harmonogram zajęć, którego przestrzegam. Każdego dnia spędzam wiele czasu na treningach i rehabilitacji. Widzę, że to wszystko zaczyna przynosić odpowiednie efekty. Do nowych rozgrywek będę przygotowany w stu procentach. Ogólnie jestem w dobrej kondycji. Urazy muszą być jednak w pełni doleczone. Kolejne badania wykazują, że jest u mnie widoczny stały postęp w leczeniu. Proces rehabilitacji przebiega bardzo dobrze, więc jestem optymistą. Niektórzy mówią, że kończę karierę, ale ja nie brałem pod uwagę takiej możliwości. Byłem w pełni skupiony tylko i wyłączenie na powrocie na tor żużlowy. Już wcześniej miewałem w mojej karierze poważne kontuzje. Zawsze po nich wracałem i teraz jest tak samo".
Po zawarciu porozumienia z Holtą, klub dał sygnał, że postawił na kadrową stabilizację, ale ciągle pozostawała do rozwiązania jedna zagadka transferowa, a była to pozycja drugiego Polaka w składzie. Drużyna mogła co prawda jechać z trzecim juniorem w meczowym zestawieniu, który byłby zmieniany przez rezerwowego Jacka Holdera. Była to jednak ryzykowna decyzja, bowiem ewentualna kontuzja Holty mogła spowodować ograniczenie manewrów taktycznych w trakcie meczu, a ostatecznie jazdę nawet czterema zawodnikami młodzieżowymi. Było to niedopuszczalne ryzyko na ekstraligowym poziomie, dlatego działacze przystali na propozycję rozmów jaka wypłynęła od Norberta Kościucha, który jeżdżąc w barwach pierwszoligowego Orła Łódź uzyskał szóstą średnią w pierwszej lidze (2,208). Wygrał 34 biegi z 72, w których uczestniczył. Trzydziestoczteroletni wychowanek Unii Leszno uznał, że to ostatnia chwila na zawojowanie Ekstraligi i rozesłał swoje propozycje do kilku klubów. Początkowo torunianie odcinali się od tego, że prowadzą rozmowy z polskim seniorem i zarówno menedżer Jacek Frątczak, jak i główny negocjator Adam Krużyński powtarzali, że pracują jedynie nad pozyskaniem dwóch juniorów, wśród których numerem 1 na ich liście był Jakub Miśkowiak. Była to jednak tylko zasłona, która miała uśpić ekstraligową konkurencję, bo w kuluarach toczyły się konkretne ustalenia i tak Norbert został Aniołem. Z całą pewnością było to spore zaskoczenie, bo zawodnik wracał do Ekstraligi po świetnej passie w pierwszej lidze, gdzie punktował na wysokim poziomie. Nasuwało się jednak pytanie czy podoła wyzwaniu, bowiem różnica klas między rozgrywkami była znaczna. Wszyscy jednak wierzyli w ambitnego zawodnika, który w trakcie rozmów nie oczekiwał nic więcej poza gwarancją przynależności do drużyny ekstraligowej, bo jak twierdził miejsce w składzie potrafi sobie wywalczyć postawą na torze.
Wraz z ogłoszeniem podpisanego kontraktu z Kościuchem klub zaskoczył swoich fanów i po zerwaniu rozmów z Jakubem Miśkowiakiem, na konferencji prasowej zaprezentowano dwóch nowych juniorów, a byli to pozyskany z Krakowa Kamil Kiełbasa oraz wypożyczony z Gniezna Maksymilian Bogdanowicz (mylony z Łotyszem - Maksem Bogdanovsem). Pierwszy z zawodników był kolejną inwestycją w przyszłość i kontrakt z toruńskim klubem miał mu zagwarantować wypożyczenie do niższej ligi. I tak też się stało, bo niemal po parafowaniu umowy z Aniołami, Kamil podpisał umowę w Łodzi i został na sezon 2019 - Orłem. Była to słuszna koncepcja, bowiem starty siedemnastolatka w ekstralidze, mogłyby raczej mu zaszkodzić, niż pomóc. Z kolei Bogdanowicz, miał tworzyć młodzieżowy duet z Igor Kopciem - Sobczyńskim. Wielu zastanawiało się po co w Toruniu, kolejny młodzieżowiec, który tylko przez rok będzie miał okazję startu na pozycji juniora. Jednak w zamyśle działaczy, angaż Polaka ze Szwedzkim paszportem, wiązał się z perspektywą trzyletnią, bo w Toruniu oczekiwanie było takie, aby Bogdanowicz podążał w przyszłości podobną drogą co Jack Holder, który był jednym z lepszych zawodników rezerwowych w całej Ekstralidze. Australijczyk w przyszłym roku kończył jednak 23 lata i rok 2019 był ostatnim sezon, w którym mógł występować pod numerami 8 lub 16. Jacek Frątczak tak oto skomentował ten transfer na konferencji prasowej: "Roczne wypożyczenie było wygodniejsze z formalnego punktu widzenia, ale myślimy o nim w znacznie dłuższej perspektywie. W 2019 roku naszą drużynę będzie trzeba przebudować, bo wyczerpie się pewna koncepcja. Mam nadzieję, że Maks wskoczy wtedy na miejsce Jacka. Zawodnik już zadeklarował, że jest taką perspektywą zainteresowany. Chce zostać na dłużej w Ekstralidze, a to świadczy o jego ambicji. Tak w ogóle to bardzo się cieszę, że do nas trafił. Obserwowałem go już od dłuższego czasu i wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jest naprawdę pracowity".
Gdy wydawało się, że Toruń zamknął transferowe okienko, na koniec konferencji prasowej, menadżer intrygująco rzucił do mediów: "Coś na pewno się jeszcze wydarzy. Są jeszcze karty, których nie pokazaliśmy. Rozmowy trwają i zmierzają w dobrym kierunku". I tak jak menadżer powiedział tak się stało, bowiem za pośrednictwem Facebooka Przemysław Termiński poinformował, że kontrakt z toruńskim klubem podpisali osiemnastoletni Tim Sorensen, dwudziestoletni Mathias Nielsen oraz Kasper Andersen. Zawodnicy ci dopiero rozpoczynali swoją karierę na polskich torach i były to dla całej trójki pierwsze kontrakty w kraju nad Wisłą. Młodzi Duńczycy byli co prawda bez większych szans na załapanie się do składu Get Well, ale kontrakt z Aniołami miał być trampoliną do znalezienia zespołu w niższej klasie rozgrywkowej. Młodych Duńczyków polecił toruńskiemu menadżerowi mistrz świata Erik Gundersen, który był opiekunem i mentorem jednego z nich i miał przyjechać wspólnie z zawodnikami i ich rodzicami do Torunia w zimowej przerwie, aby pokazać klub, a później Duńczycy mieli pojawić się również na treningach i przy okazji meczów sparingowych. Oto jak najmłodszy z trójki żużlowców z kraju Hamleta, Tim Sorensen, komentował swój pierwszy kontrakt w Polsce: "W tym klubie było już wielu młodych żużlowców i duża część z nich została gwiazdami tego sportu. Wszystko jest tam profesjonalnie zarządzane i to daje efekty. Wiedzą, jak pomagać zawodnikom w rozwoju. Nasz duński człowiek od kontraktów zagranicznych zapytał mnie, czy byłbym zainteresowany takim rozwiązaniem. Oczywiście, że byłem! Teraz mogę już tylko powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwy. Wierzę, że dzięki startom w Get Well stanę się lepszym zawodnikiem, bo po to tu jestem. Naprawdę dobrze trafiłem". Po wysłuchaniu tych słów o komentarz pokusił się też były toruński menadżer Jacek Gajewski: "Sorensenowi pomaga Erik Gundersen, co na pewno nie jest bez znaczenia. Poza tym ma jeszcze trzy lata, żeby się przebić. Uważam, że takiej eksplozji jak u Warda nie należy się spodziewać, ale to może być naprawdę niezły żużlowiec. Z kolei Andersen i Nielsen już trochę na żużlu jeżdżą. Nie są w tym światku od wczoraj. Gdyby prezentowali określony poziom, to ktoś w Polsce zainteresowałby się nimi wcześniej. Dla każdego z tych chłopaków furtką są występy w drugiej lidze. Od tego należy zacząć. Same treningi czy sparingi na MotoArenie nic im nie dadzą. Trzeba im znaleźć kluby. Na miejscu zespołów drugoligowych na pewno skusiłbym się na Sorensena. A czy na Andersena i Nielsena? W tych przypadkach miałbym już wątpliwości. Raz jeszcze jednak podkreślam, że starty i poznawanie torów to podstawa. Tylko wtedy projekt torunian będzie mieć sens".
Gdy w ostatnim dniu okienka kontraktowego, ktoś myślał, że to już koniec toruńskich transferów przez sezonem 2019 to grubo się mylił, bowiem na toruńską ławkę młodzieżowców trafił szesnastolatek Filip Nizgorski. Był to doskonale znany w toruńskim środowisku jeździec, bo bronił barw toruńskich w rozgrywkach miniżuzlowych. Jednak licencję w dorosłym żużlu zdobył w barwach GKM-u Grudziądz, pod koniec marca 2018 roku i reprezentował ten klub w zawodach młodzieżowych. Nie doczekał się jednak debiutu w lidze i widząc solidne transfery w szeregach młodych Gołębi, postanowił kontynuować karierę w Toruniu. Nizgorski był siódmym juniorem w kadrze toruńskiej drużyny, bo oprócz niego, młodzieżową formację Aniołów tworzyli wspomniani wcześniej Maksymilian Bogdanowicz i Kamil Kiełbasa, a także Justin Stolp, Jakub Janik, Igor Kopeć-Sobczyński i Aleks Rydlewski, a Marcin Kościelski miał być wypożyczony do innego klubu.
Po zakończonym okresie transferowym, wielu ekspertów komentowało toruńskie kontrakty i wielu wieszczyło znacznie słabszą pozycję zespołu niż przed rokiem. W swoją drużynę wierzył jednak właściciel Przemysław Termiński, który na analizę przedsezonowych szans, zaprezentowaną przez prezesa Stali Gorzów Ireneusza Zmorę na profilu społecznościowym napisał "A ja bym postawił 50 tys., że po sezonie okaże się, ze będziemy w tabeli wyżej niż Gorzów". Spotkało się to z wieloma komentarzami i kibice oczekiwali podjęcia rękawicy przez Stalowego Prezesa, ale ten zakładu nie przyjął, ale wielu przyznawało Ireneuszowi Zmorze rację i toruńskim działaczom zarzucano, że skład został skompletowany na tzw. "słowo honoru" i że o powiększenie kolekcji medalowej znów będzie trudno. Największa fala krytyki przetoczyła się nad atmosferą panującą w toruńskim środowisku żużlowym, a dyskusje toczyły się na tym, że Get Well miał wszystko - pieniądze, stadion, kibiców, uznanych zawodników, aby osiągać duże sukcesy, ale po ostatnich dziesięciu sezonach na finiszy, zawsze pozostawał z niczym. Nic więc dziwnego, że wśród kibiców panował niedosyt.
W klubie oczywiście nie zgadzano się tymi teoriami, przekonując, że w przeciwieństwie do lat poprzednich nie jest łatwo zbudować skład, bowiem większość zawodników startuje w wypłacalnych klubach i nie jest skora do zmiany barw klubowych Prezes Ilona Termińska tak podsumowała okres transferowy: "Prawdą jest, że po odejściu Marcina Kościelskiego i Pawła Przedpełskiego jedynym, toruńskim wychowankiem na placu boju pozostał Igor Kopeć-Sobczyński. Trzon zespołu opiera się głownie na obcokrajowcach i jest to trójka Australijczyków, Duńczyk Niels Kristian Iversen oraz Norweg z polskim paszportem Rune Holta, którzy mają nadawać ton rywalizacji. Co prawda klub zakontraktował trzech Polaków: Norberta Kościucha, Maksymiliana Bogdanowicza i Kamila Kiełbasę, jednak żaden z nich nie jest związany z naszym miastem. Sport się jednak zmienia i zmieniają się realia, w których żyjemy. Dotyczy to nie tylko żużla, ale wielu innych dyscyplin sportowych. Pracujemy nad tym, abyśmy jak największą liczbę wychowanków, ale to proces długotrwały. W poprzednich latach zostało to trochę zaniedbane i teraz mamy tego efekty. Stawianie wymogu przed zawodnikami, że muszą być z miasta, z którego wywodzi się klub, to już przeszłość. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasi kibice bardzo mocno identyfikują się z wychowankami, ale nie możemy też zabronić zawodnikom, którzy są zawodowcami, aby podążali tą a nie inną drogą".
O komentarz w jednym z wywiadów pokusił się również, Adam Krużyński, członek zarządu Get Well: W ostatnich latach, dwóch naszych wychowanków poszło do Marka Cieślaka. Jednak zarówno Adrian Miedziński, jak i Paweł Przedpełski byli w specyficznym momencie kariery. Szuka się negatywów, a trzeba dostrzec interes zawodnika. Dla nich obu zmiana klubu była szansą na zmianę na lepsze. Nic nie stoi na przeszkodzie, by kiedyś wrócili do Torunia, ale teraz potrzebowali czegoś innego. Zobaczymy, jak na nich podziała jazda z dala od domu. To może być dla nich dobra szkoła, taki test, który da im odpowiedź na pytanie, na ile są faktycznie wartościowymi żużlowcami. Po odejściu Pawła, okazało się, że polski, ale nie tylko rynek żużlowy jest bardzo wąski i nie było specjalnie co wybrać. Zresztą niewielu dokonało spektakularnych zmian. Może jednak dobrze się stało, że zostaliśmy w tym samym gronie? Przecież w drugiej części sezonu zespół się poukładał i osiągnął niezły wynik. Do play-off zabrakło niewiele. I szkoda, bo mieliśmy szansę odegrać dużą rolę. Tym bardziej wierzę, że ta nasza stabilizacja będzie miała na Get Well zbawienny wpływ. Tylko juniorzy spędzają mi sen z powiek. Mocno się koncentrowaliśmy na tej pozycji, bo jest dziura, a młodzież, z którą pracuje Karol Ząbik dopiero za dwa, trzy lata będzie gotowa na ligę. Ważne w całej układance juniorskiej jest to, że mamy dobrą współpracę z Ryszardem Kowalskim. Jednak nie jest tunerem klubowym i nie dostarcza sprzętu wszystkim. Nasi juniorzy będą mogli jednak liczyć na jego wsparcie. Jack Holder także. Było widać, że mają dobry sprzęt. Będziemy to kontynuować.
Z kolei menadżer Jacek Frątczak podkreślał: "Mówi się o Toruniu, że jest mało toruński, ale podobnie sytuacja wygląda w Częstochowie, Lublinie czy Grudziądzu. Z drugiej strony mówimy o braku wychowanków, a kibice są tak bardzo przywiązani do braci Holderów, których traktuje jak swoich. Trzeba to wszystko wyważyć. Zarzuca się nam również, że mamy mało perspektywiczny zespół, bo zawodnicy mają swoje lata. Przyznam, że ja nie rozumiem zarzutów w kierunku do Get Well. Opieramy się o kilka solidnych filarów, a poza tym mamy jasny i konkretny plan, jak budować challengerów. Wykorzystamy niższe ligi po to, żeby oni niebawem mogli zaistnieć w najwyższej klasie rozgrywkowej. Taki proces wcale nie musi dotyczyć tylko Polaków. Poza tym śmieszy mnie trochę, kiedy ponad 30 - letnich żużlowców nazywamy wiekowymi. To nie są żadni weterani. Rzeczywistość jest taka, że w Ekstralidze średnia wieku cały czas rośnie. My się w to po prostu wpisujemy. W Zielonej Górze odszedł Grzegorz Zengota, a w jego miejsce pojawił się zdecydowanie bardziej doświadczony Nicki Pedersen. Czy ktoś mówi, że to problem? Nie, bo takie są czasy. Moim zdaniem przed Get Well rysuje się ciekawa perspektywa. Jason Doyle podpisał dwuletni kontrakt, a na żużlu na wysokim poziomie może jeździć spokojnie jeszcze przez 10 lat. To samo dotyczy przecież Nielsa Kristiana Iversena".
Prawda jednak była taka, że wszystkie zespoły ekstraligowe wzmocniły się przed sezonem, a Toruń zachował status quo. Działacze budując drużynę postawili na małą stabilizację kadrową, a nowe transfery, były podyktowane raczej potrzebami, niż chęcią zmian. Niezbyt optymistyczny był mimo wszystko fakt, że słowo stabilizacja, była małym nadużyciem, bo średnia wieku toruńskich zawodników wynosiła dokładnie 31 lat. Anioły były zatem jedyną "trzydziestoletnią" drużyną w Ekstralidze. Tak "stara drużyna" nikogo nie dziwiła, bo Jacek Frątczak wśród seniorów miał samych żużlowców po trzydziestce. Na czele, z wiekowym Rune Holtą - najstarszym zawodnikiem rozgrywek i to wskazywało, że w kolejnych latach niestety trzeba będzie ponownie przemeblować skład, ale działacze twierdzili, że maja na to pomysł. A zdaniem menadżera, obecność wychowanków w składzie była tylko kwestią czasu: "Tego jeszcze nie widać, ale będę apelował do środowiska toruńskiego, by tym wspaniałym trenerom jak Karol i Jan Ząbik dać czas. Ci chłopcy muszą mieć czas, żeby się rozwijać. Trenerzy są bardzo zaangażowani i kwestią czasu jest tylko, kiedy kibice będą mieli satysfakcję z wychowanków. Celem jest wprowadzenie wychowanka do drużyny ekstraligowej, który będzie zdobywał 2-3 punkty, a to proces minimum na 3 lata. My nie oszczędzamy na szkółce. Decyzją zarządu kolejne sześć motocykli żużlowych trafi do warsztatu. Ci chłopcy będą mieli na czym jeździć. Cieszę się również ze współpracy z Ryszardem Kowalskim. Mamy świetne relacje i odbije się to z dużą korzyścią na juniorach".
Słowa menadżera potwierdzał właściciel klubu Przemysław Termiński, który po okresie transferowym tak komentował drużynę, którą stworzono przed sezonem: "Klub jest w stanie stworzyć określone warunki do współpracy, natomiast klub oczekuje, że będą określone wyniki tej współpracy. Jeśli wyników nie ma, albo są one mizerne to siłą rzeczy musimy szukać innych rozwiązań. W tej kwestii nie znaleźliśmy z niektórymi zawodnikami porozumienia. Po prostu nie ułożyło się nam. Celem drużyny jest wygrywanie spotkań. Podstawą jest klub, zespół, drużyna. Jeśli nasi zawodnicy nie byli w stanie odnaleźć się w tym schemacie, który proponował zespół to musieliśmy szukać innych. Podjęliśmy też intensywne działania związane ze szkoleniem. W perspektywie dwóch, trzech lat tych juniorów lokalnych nam przybędzie, a co za tym idzie, z czasem będą mogli stać się lokalnymi seniorami".
Ostatecznie w marcu po domknięciu wszystkich kontraktów, szeroką ligową kadrę Aniołów potwierdziło GKSŻ w komunikacie:
Zawodnik |
Rok urodzenia |
średnia biegowa w sezonie 2018 |
|||
DOYLE Jason Australia |
1985 | 2,048 |
straniero - senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
HOLDER Chris
Australia |
1987 | 1,733 |
straniero - senior jedenasty ligowy sezon w Toruniu |
||
HOLDER Jack Australia |
1996 | 1,708 |
straniero - senior do lat 23 drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
IVERSEN Niels-Kristian Dania |
1982 | 1,810 |
straniero - senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
HOLTA Rune Polska |
1973 | 1,674 |
straniero - senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
KOŚCIUCH Norbert Polska |
1984 |
2,208 I liga |
senior pierwszy ligowy sezon w Toruniu |
||
KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor Polska |
1999 | 0,853 |
junior trzeci ligowy sezon w Toruniu |
||
BOGDANOWICZ Maks Polska |
1998 |
1,378 I liga |
junior pierwszy ligowy sezon w Toruniu |
||
KIEŁBASA Kamil Polska |
2001 |
0,882 II liga |
junior pierwszy sezon w Toruniu - wypożyczony do Łodzi |
||
NIZGORSKI Filip Polska |
2002 | - ns - |
junior pierwszy sezon w Toruniu |
||
ANDERSEN Kasper Dania |
1998 | - ns - |
straniero - senior do lat 23 pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych |
||
NIELSEN Mathias Dania |
1998 | - ns - |
straniero - senior do lat 23 pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych |
||
SORENSEN Tim Dania |
2000 | - ns - |
straniero - senior do lat 23 pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych |
||
Młodzieżową kadrę stanowiła toruńska
szkółka żużlowa prowadzona przez Karola i Jana Ząbików. KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor BOGDANOWICZ Maks RYDLEWSKI Aleks STOLP Justin JANIK Jakub NIZGORSKI Filip |
|||||
Z kadry Aniołów na rok 2019 ubyli: | |||||
Kaczmarek Daniel Polska |
1997 | 1,544 |
senior odszedł do Tarnowa |
||
Przedpełski Paweł
Polska |
1995 | 1,478 |
senior odszedł do Częstochowy |
||
Walasek Grzegorz Polska |
1976 | 1,250 |
senior odszedł do Gorzowa |
||
Kościelski Marcin
Polska |
1998 | 0,286 |
junior odszedł do Ostrowa |
||
Adamczewski Mateusz Polska |
2000 | - ns - |
junior wypożyczony do Poznania |
Przygotowania do sezonu dla zawodników upłynęły
nie tylko na szlifowaniu formy sportowej, ale również na
porządkowaniu spraw osobistych.
I tak
Niels Kristian Iversen 1 grudnia 2018
roku, stanął na ślubnym kobiercu ze swoją wieloletnią partnerką Laurą Fallsjo.
Państwo Młodzi pobrali się w pałacu ślubów Bassmead Manor Barns w hrabstwie
Cambridgeshire. A po ceremonii zaślubin Panna Młoda, na portalu społecznościowym
wyznała: "W końcu poślubiłam miłość mojego życia i mojego
najlepszego przyjaciela. To mój najlepszy dzień w życiu. Dziękujemy naszym
rodzin i znajomym za przyjście na naszą uroczystość i stworzenie tak wspaniałego
dnia". Internauci zachwycili się urodą Rosjanki, bo z tego kraju pochodziła
wychowana w Szwecji, wybranka Nielsa, która jak mówi zawodnik: "dba o moją
dietę, namawia mnie do częstych i regularnych treningów. Mam swoje lata, nie
jestem już młodzieniaszkiem. Gdy masz 20 lat, możesz zaniedbać wiele elementów,
spać i jeść byle gdzie, ale kiedy przekroczysz 30-stkę, nie ma żartów. Trzeba
ciężko pracować nad kondycją jeśli przejawiasz wysokie aspiracje". Warto dodać,
że pod koniec 2015 roku na świat przyszło pierwsze dziecko państwa Iversenów -
córka Nicole, a szczęśliwi rodzice traktowali ją jak oczko w głowie i byli w
niej w niej bezgranicznie zakochani po uszy. Nowy stan cywilny Nielsa, napawał
kibiców nadzieją na to, że zawodnik zyska nowe wyzwania i stanie się takim
wsparciem dla Aniołów, jakim był dla swoich kobiet.
Drugim zawodnikiem, który w okresie zimowym zadbał o swoje
sprawy sercowe i wizowo-paszportowe, był
Chris Holder. O Chrisie mówiło się w
ostatnich sezonach najczęściej w kontekście jego kłopotów osobistych i
sportowych niepowodzeń. Symbolem sportowego upadku mistrza świata z 2012 roku
było wypadnięcie z przyszłorocznego cyklu Grand Prix. Jednak przed sezonem 2019, Australijczyk na swoim profilu społecznościowym poczynił wymowny wpis,
który wskazywał, że problemy osobiste zawodnik ma już za sobą: "To najlepsze
wakacje jakie miałem od dłuższego czasu", dołączając do wpisu
zdjęcie paszportu i biletu lotniczego. A w innej informacji pisał: "2018, to był
brutalny rok… brak wizy, utrata miejsca w Grand Prix i wszystko pomiędzy tymi
wydarzeniami! Pojawiła się jednak osoba, która wyciągnęła mnie z tego gówna i
pokazała jak znów cieszyć się życiem na całego. Nie jestem w stanie jej
wystarczająco podziękować za to, że była przy mnie". Ową osobą była brytyjska
modelka, Dominique Jade Roberts. Dwudziestoośmiolatka z Coventry od czterech lat należała do
Monster Girls, które były doskonale znane w środowisku sportów motorowych. Co
ciekawe Brytyjka wcale nie była szczególną fanką żużla, bowiem bardziej
pociągały ją rajdy samochodowe i zawody driftu. Ale profil dziewczyn, na facebooku
śledziło ponad 850 tysięcy fanów! Pojawiały się na wszystkich imprezach, w
których występowali zawodnicy sponsorowani przez firmę
produkującą znane napoje energetyczne i tam Chris wypatrzył swoją wybrankę.
Dodatkowo potwierdzeniem słów Australijczyka na to, że uporał się z problemami i zmienił swe
nastawienie były zimowe występy na australijskich torach. Np. Kurri Kurri.
żużlowiec Get Well Toruń z kompletem punktów triumfował w silnie obsadzonych
zawodach
Jason Crump
Classic Trophy, a w indywidualnych mistrzostwach Australii,
Chris miał apetyt na
kolejne złoto. Przemianę mentalną zawodnika dostrzegali wszyscy, a jego odrodzenie
tymi słowy, komentował były
toruński menadżer: "Chris z pewnością może się odrodzić. Takie powroty do
mistrzowskiej dyspozycji już się w żużlu zdarzały. Po złotym medalu mistrzostw
świata te jego losy różnie się toczyły. Spory wpływ na to miała ciężka kontuzja
i problemy osobiste. Znam go dobrze od 2008 roku i często widziałem, że jazda na
żużlu w ogóle go nie cieszy. Robił to, bo musiał, ale żadnej radości, frajdy w
tym nie było. Jeśli teraz sam mówi, że odzyskał radość życia, to myślę, że może
się to przełożyć na lepsze wyniki. Australijczyk co roku zimą wracał do kraju,
ale nie jeździł. Spędzał tam dwa, czasem trzy miesiące, ale nie brał udziału w
zawodach. Myślę, że spowodowane to było faktem, iż absorbowały go sprawy
związane ze startami w Grand Prix. Przygotowanie sprzętu, poszukiwanie sponsorów
itd. Teraz, chcąc wrócić do mistrzostw świata, jest poniekąd zmuszony do startu
w mistrzostwach kraju. Startem w mało znaczącym turnieju towarzyskim, który
wygrał z kompletem punktów, pokazał jednak, iż znów chyba poczuł ten impuls, ten
głód żużla. Chce mu się jeździć i to bardzo optymistycznie rokuje na
przyszłość". I po tych słowach
Jacka Gajewskiego, wielu toruńskich kibiców
upatrywało szansy Aniołów w walce o play-off, a później o medale.
Mały
niepokój jednak wprowadziła informacja o operacji jaka
czekała innego z toruńskich Australijczyków. Z problemami borykał się bowiem
Jason Doyle, który po kontuzji w roku 2017, ciągle odczuwał dyskomfort związany z
płytką umieszczoną w kontuzjowanej nodze. Zimowa przerwa wydawała się zatem
doskonałym okresem na wyeliminowanie tych niedogodności, ale kibice zadawali sobie pytanie czy
zawodnik zdoła w pełni przygotować się do sezonu. Tej jednak uspokajał: "W lutym
muszę mieć coś zrobione w stopie. Wyciągają płytkę, ale to szybki i prosty
zabieg. Będę miał mnóstwo czasu zanim zacznę właściwe treningi. Nie chcę
zaczynać zbyt wcześnie. Jest teraz za zimno. Normalnie podczas wakacji wylewam
siódme poty, aby wrócić do sprawności, więc tym razem miło było usiąść i
zorganizować wszystko na przyszły sezon. Bardzo cieszę się z jego nadejścia.
Teraz wszystko tak jakby zaczęło się układać. Na pewno brak poważniejszych
problemów ze zdrowiem to dobra wiadomość. Mogę teraz po prostu spędzić trochę
więcej czasu na robieniu normalnych rzeczy".
Warto w tym miejscu przypomnieć , że kariera Australijczyka, nie była usłana różami. Na pewnym
etapie mało kto mógł się spodziewać, że kiedykolwiek zagości w
Speedway Grand Prix. Gdy już to zrobił, bardziej widziano go w gronie kandydatów
do zamykania stawki. Tymczasem on jak mantrę powtarzał, że chce zostać mistrzem
świata.
I nagle okazało się, że jest blisko celu. Wszystko posypało się w październiku
2016 roku. Fatalny wypadek w Grand Prix Polski w Toruniu, zabrał mu niemal pewne
mistrzostwo i przedwcześnie zakończył sezon. W efekcie kilka tygodni później w
Melbourne z sukcesu cieszył się nie reprezentant gospodarzy, a
Greg Hancock.
Dla
Doyle'a
to co nie udało się w roku 2016 udało się zrealizować w kolejnym sezonie. Tyle że znów nie obyło się bez bólu. Od
połowy czerwca 2017 roku ścigał się z dwiema pękniętymi kośćmi śródstopia. Do
prezentacji wychodził o kulach i wyraźnie utykał, a ponieważ kontuzjowana stopa
nie przeszkadzała mu w jeździe na motocyklu, nawet przez chwilę nie myślał o poddaniu się
w walce o mistrzostwo, które w końcu stało się jego sportowym łupem.
Rok 2018 przyniósł, w wykonaniu mistrza świata, coś co często można dostrzec w sporcie.
Doyle dopiął swego, osiągnął życiowy sukces i nastąpił moment odprężenia.
Pomijając karambol z początku sezonu, który miał miejsce w Gorzowie, pechowe
sytuacje raczej go omijały. Okazało się, jednak że łatwiej wywalczyć tytuł mistrzowski
ze zmasakrowaną stopą, niż ze zdrową go obronić. Wszystko było bowiem kwestią motywacji.
Trzydziestotrzylatek nie chciał jednak spocząć na laurach i po słabszym sezonie w GP,
gdy zakończył rywalizację na siódmym miejscu i do
końca musiał drżeć o pozostanie w cyklu, zamierzał ponownie walczyć o tytuł i na
tę okoliczność zaczął zmiany w swoim teamie: "Chciałem zmienić kilka drobiazgów, tylko tyle. Moi mechanicy odeszli jako
pierwsi. Spędziliśmy pięć wspaniałych lat. Czas jednak na nowy rozdział, a ja
sam czuję, że potrzebowałem tej zmiany. Chcę znowu być mistrzem świata. Nie chcę
zostać zapamiętanym przez historię jako ten, który tylko raz wszedł na szczyt.
Chcę czegoś więcej. Już planuję kolejny sezon. Ważna jest organizacja lotów na
wszystkie turnieje Grand Prix, spotkania ligowe. Robię to wszystko sam, nie mam
nikogo do pomocy. Dlatego nie mam chwili wytchnienia nawet poza sezonem. Chcę
być jak najlepiej przygotowany na rok 2019. Tak, aby wszystko przebiegało
sprawnie".
Deklaracja
sportowa i zmiany w teamie
Doyle'a nikogo nie dziwiły.
Być może zawodnik poczuł, ze formuła współpracy z
dotychczasowym teamem się wyczerpała i nie byłby już w stanie
sięgnąć po kolejny tytuł w tym samym otoczeniu. Z drugiej strony, lepsze bywa
wrogiem dobrego, bo choć Jason nie spuścił ze sportowego tonu, to już w drugiej
kolejce DMP w Toruniu, nowi mechanicy zawiedli byłego mistrza świata i nie
zatankowali motocykla, przez co zawodnik musiał zjechać z toru na punktowanej
pozycji. Wszyscy byli jednak przekonani, że w rok 2019 Doyle będzie liderem
Aniołów przez kolejne dwa lata.
Obok
przemian obyczajowych u zawodników i zmian w żużlowych teamach, drobną kosmetykę
przeszła MotoArena,
która w sezonie 2019 święciła swoje dziesięciolecie istnienia. Owe zmiany przez
sezonem wynikały z kosmetyki i normalnego serwisu na torze. A po tych zabiegach,
zawodnikom w zapoznaniu z nową
nawierzchnią miały pomóc mecze sparingowe, bo menadżerowi zależało, aby jego
podopieczni wiedzieli, jak tor się będzie zachowywał, zwłaszcza pod
wpływem zmian temperatury, o określonych porach dnia, itd. Poza tym dla
toromistrza istotne było, aby wypracować taką technologię, w której da się przygotować
tor, który będzie mieścił się w pewnym standardzie, znanym tylko Aniołom i
aby to oni czuli się komfortowo na własnym torze i wiedzieli jak szybko reagować
z ustawieniami motocykli.
Odwiedzających
MotoArenę jednak czarowała nie nawierzchnia, ale cały obiekt. Gdy ktoś
pytał o najpiękniejszy stadion żużlowy na świecie, z miejsca odpowiadano -
MotoArena w Toruniu.
Warto przypomnieć, że budowa "Stadionu dla Torunia" rozpoczęła się w czerwcu 2008 roku, gdy miejscowi
żużlowcy ścigali się jeszcze na starym, przy ulicy Broniewskiego 98. Zresztą, co
warte podkreślenia stary stadiom, żużlowcy pożegnali w sposób najlepszy z możliwych, bo
"na odchodne" zdobyli złoty medal
Drużynowych Mistrzostw Polski. Kolejne laury miały być zdobywane na MotoArenie
im. Mariana Rosego, bo taką nazwę przyjął nowy obiekt, który wybudowano w
ekspresowym tempie dziesięciu miesięcy. Koszt budowy wyniósł 96 milionów złotych,
a projekt i wizualizacja, jak na realia sportu żużlowego w Polsce, robiły
piorunujące wrażenie, bowiem był to pierwszy stadion typowo żużlowy w historii tej
dyscypliny. Dwa w pełni zadaszone poziomy trybun (z czasem doszło też
zadaszenie nad torem), zawodnicy niemal na wyciągnięcie ręki, a także park maszyn usytuowany w miejscu widocznym dla publiczności,
robiły wrażenie na najbardziej wybrednych kibicach i stwarzały sportowy luksus, którego anielskim
fanom, niejeden kibic w Polsce i na świecie mógł zazdrościć.
Oceniając obiekt, z pełną odpowiedzialnością, można rzec, że na
MotoArenie nie ma się
do czego przyczepić i powie to każdy, kto chociaż raz był toruńskim
stadionie żużlowym, który po prostu dobrze spełnia swoją rolę. Widoczność z każdego miejsca na
trybunach jest wyśmienita, toalety i punkty gastronomiczne na wysokim poziomie, dojazd do
stadionu jest wygodny, a parking łatwo dostępny (oczywiście na kilkanaście minut
przed meczem i po meczu trzeba się liczyć z utrudnieniami). Jedynym mankamentem
stadionu może być jego nagłośnienie. Na ten problem skarżyli się szczególnie
kibice zasiadający na przeciwległej prostej, ale bywało, że komunikaty spikera
były słabo słyszalne nawet na trybunie głównej. Być może pozostawało to kwestia lepszego
dostrojenia całego sprzętu, albo nieco większej inwestycji w ten element
infrastruktury.
Słychać było również głosy, że krzesełka na trybunach mogłyby być wygodniejsze, ale żeby
tylko takie niewygody były na innych stadionach.
Oficjalnie MotoArena
dla ligi zadebiutowała 3 maja 2009 roku. Tego dnia do Grodu Kopernika na teren
wciąż aktualnego mistrza kraju przyjechał wicemistrz z Leszna. Ogromne
zainteresowanie nie mogło dziwić, bilety na wielką inauguracją rozeszły się w
kilka godzin. Na meczu był obecny
Roman Karkosik, któremu w erze Unibaxu
zdarzało się to bardzo rzadko. Właściciel klubu z m.in. prezydentem miasta
Michałem Zaleskim uroczyście przecięli wstęgę i przy aplauzie kibiców uznali
stadion za otwarty, a Unibax w pierwszym meczu na nowym obiekcie pokonał Unię
48:42.
Pierwszym rekordzistą został Leigh Adams, który cztery okrążenia na 325-metrowym owalu przejechał w czasie
58,06 s.
Budowa obiektu zbiegała się z jasną deklaracją organizacji w przyszłości
turniejów dla światowej elity żużlowej. Toruń nigdy wcześniej nie mógł liczyć na
zaszczyt organizacji imprez najwyższej rangi. Przy Broniewskiego odbywały się co
prawda imprezy
mistrzostw świata, ale tylko na poziomie eliminacji. Było zatem oczywistym, że
MotoArena miała być
nie tylko nowym domem Aniołów, ale też docelowo areną Grand Prix. I to co
zaplanowano stało się faktem i już w 2010 odbył się pierwszy taki
turniej
Grand Prix i trudno sobie wyobrazić,
aby w przyszłości zabrakło tego turnieju w mieście Kopernika.
Mimo, że zawody ligowe i Grand Prix były najważniejszymi z ważnych, to dzięki
toruńskiej firmie One Sport, która w 2013 roku szturmem weszła w międzynarodowy
speedway, na MotoArenie
odbyły się nieoficjalne mistrzostwa świat par, transmitowane przez stację Eurosport oraz inne turnieje w randze mistrzostw Europy. Oprócz tego na
MotoArenie odbyły się także finały w randze Mistrzostw Polski:
IMP,
MIMP,
MDMP,
MPPK,
ZK,
KPE, IMME 125cc, IMMŚ 250cc i wiele imprez towarzyskich.
Toruńskich kibiców najbardziej ekscytowała jednak rywalizacja ligowa. Przez
wiele lat żużlowców gospodarzy trudno pokonać na
MotoArenie, ale
znakomite statystyki zaczęły się delikatnie psuć od roku 2014. Niemniej toruński zespół na 92 mecze wygrał 76, co od czasu
zadomowienia się Aniołów na nowym obiekcie, dawało największy procent zwycięstw ze wszystkich
ekstraligowych ekip (82,61%).
A oto jak przedstawia się
MotoArena w liczbach,
po 10 latach istnienia:
Mecze ligowe: 92 (w tym jeden baraż)
Bilans: 76 zwycięstw - 3 remisy - 13 porażek
Punkty biegowe: 4675:3539 (+1136)
Ilość drużyn przyjezdnych, które ścigały się w DMP: 12
Najwięcej rozegranych pojedynków: 14 z
Falubazem Zielona Góra
Najwyższa porażka: 37:53 z Unią Leszno (2018)
Wielu zawodników było określanych mianem "Króla
MotoAreny", a na kogo
wskazywały statystyki:
Najwięcej
meczów: 85 -
Chris Holder
Najwięcej
biegów: 424 -
Chris Holder
Najwięcej
wygranych biegów: 172 -
Chris Holder
Najwięcej
punktów: 841 -
Chris Holder
Najwięcej bonusów: 86 -
Adrian Miedziński
Najwyższa
średnia biegowa w sezonie: 2,643 -
Emil Sajfutdinow (2014)
Najlepszy występ indywidualny: 18 pkt -
Adrian Miedziński ze Stalą Rzeszów
(2013)
Najwięcej kompletów: 6 -
Adrian Miedziński (2 czyste, 4 płatne)
Po
wszystkich przygotowaniach kondycyjnych, sprzętowych i organizacyjnych,
przyszedł czas na pierwsze ściganie. I choć trójka Aniołów w osobach
Igor
Kopeć-Sobczyńskiego,
Maksymiliana Bogdanowicza oraz
Norberta Kościucha, wyjechała po
raz pierwszy na tor już 4 lutego, to prawdziwe ściganie zaczęło się dopiero w
marcu. Jednak torunianie pokazali, pierwszymi żużlowymi kółkami, wykręconymi na
60 dni przed startem ligi, że ich tor doskonale przezimował i był w bardzo
dobrym stanie. Kibice zadawali sobie jednak pytanie na co stać ich ulubieńców.
Najwięcej obaw budziła forma
Rune Holty. W zimowej przerwie o
czterdziestosześcioletnim Norwegu
z polskim paszportem było bardzo cicho, a wielu fanów martwiło się czy zawodnik
po poważnej kontuzji, będzie w stanie sprostać wymaganiom najlepszej żużlowej
ligi świata. W październiku i listopadzie wieści jakie napływały o stanie
zdrowia zawodnika, nie były zbyt optymistyczne, bowiem urazy goiły się bardzo
wolno, a kontuzja, której zawodnik nabawił się w poprzednim sezonie, była bardzo
poważna, gdyż doszło do złamania kości strzałkowej i piszczelowej, a
dodatkowo kontuzjowana została rękę. Lekarze zespolili kości specjalnymi
blachami, z którymi zawodnik miał startować co najmniej do końca sezonu. Klub
uspokajał i zapewniał, że
Holta zapomniał już o urazie i jest przygotowany równie
dobrze jak w poprzednich latach. Działacze przekonywali, że po kontuzji nie ma
już śladu, czego dowodem miał być fakt, że w ramach przygotowań do sezonu
zawodnik często pojawiał się na stokach narciarskich nieopodal Andory, gdzie
już tradycyjnie spędzał okres zimowy.
Ponadto lekarze zapewniali, że nie będzie żadnych przeciwwskazań,
aby Holta wraz z resztą drużyny pojawił się na pierwszym marcowym treningu na
MotoArenie. Dobra
forma Norwega na początku sezonu była niezwykle istotna. Torunianie mieli bowiem
bardzo trudny początek sezonu, bo w trzech pierwszych kolejkach mierzyli się
z kandydatami do złota z Zielonej Góry (wyjazd), Leszna (dom) oraz Wrocławia
(wyjazd). W klubie po cichu liczono, że w tych meczach uda im się wywalczyć co
najmniej trzy meczowe punkty.
Nic więc dziwnego, że marcowe zgrupowanie zespołu w Toruniu, było niezwykle istotne, bo była
to pierwsza
okazja, by zespół spotkał się w komplecie od sierpnia. Władze Get Well zrezygnowały z organizacji obozu przygotowawczego, a całą pracę
"scalającą" indywidualności w drużynę zamierzali wykonać na
MotoArenie. Pierwotny
plan zakładał wyjazd na tor około 10 marca, ale pogoda sprzyjała żużlowcom i
pierwszy trening odbył się tydzień wcześniej. I choć 4 marca obecność na
MotoArenie nie była obowiązkowa,
to wzięli w
nim udział wszyscy zawodnicy, którzy byli gotowi pojawić się w Toruniu. Menadżer nie krył zadowolenia z takiego obrotu sprawy:
"Mniej
więcej miesiąc temu zauważyliśmy, że może być możliwość ze względu dobry stan
toru i korzystną prognozę pogody, aby wyjechać na tor nieco wcześniej. To jest
czas dosyć istotny dla obiektu. Ważne, aby ta nawierzchnia się, że tak powiem,
"przetarła". Pierwszym punktem, pierwszym momentem sprawdzającym naszą formę
będą sparingi z klubem z Ostrowa w dniach 16-17 marca. To jest taki termin
pełnej gotowości startowej. Przez dwa tygodnie przed sparingami zorganizujemy
kilka sesji treningowych. Nie demonizowałbym kwestii liczby przejechanych
okrążeń przed sezonem. Najlepszym tego przykładem był w ubiegłym roku
Chris
Holder. Wsiadł na motocykl miesiąc później niż cała ekipa. Przyjechał prosto z
samolotu, odbył 45-minutowy trening, kilka godzin później odjechał trzy biegi w
treningu punktowanym z Orłem Łódź, które notabene wygrał. To był czwartek, a w
sobotę startując z numerem 12, zdobył 12 punktów i bonus, będąc najlepszym
zawodnikiem zespołu w meczu ze Spartą Wrocław".
Niestety dla klubu jazdy testowe zakończyły się pechowo dla powracającego do
zdrowia Rune Holty, który na skutek awarii sprzęgła, zaliczył upadek podczas
jednego z treningów i ze stłuczoną klatką piersiową oraz podejrzeniem odmy
płucnej trafił do szpitala. Co prawda szybko opuścił szpitalne mury, ale nie
wystąpił w sparingu z Ostrowem, a jak się miało później okazać, nie pojawił się również podczas dwóch pierwszych ligowych spotkań.
W trakcie treningów, bezcenne lekcje od
Jasona Doyle'a, pobierał nowy junior Get Well,
Maksymilian Bogdanowicz.
Nowy
junior Get Well mówi, że miał wielkie szczęście, bowiem sprawdzając jeden ze
swoich silników w ciszy i przez kilka godzin miał do dyspozycji Australijczyka,
który udzielił mu wielu rad: "Pierwszy kontakt z Jasonem miałem dwa lata temu.
Miałem w głowie pewien stereotyp. Po wspólnym treningu mam wrażenie, że Jason
jest teraz zupełnie innym człowiekiem, niż pierwotnie myślałem. A w czasie
treningu sprawdzałem silnik Jana Anderssona. To ciekawe rozwiązanie, ale
zupełnie coś innego od tego, co stosuję na co dzień. Chciałem mieć porównanie i
rozeznanie, jak ta jednostka może sprawować się na toruńskim torze. Wiadomo, że
w żużlu zdarzają się różne rzeczy. Czasami mamy złośliwość rzeczy martwych i
wtedy należy sięgnąć po inną opcję. Dobrze być na to przygotowanym. Jestem
bardzo wdzięczny Jasonowi, bo skupialiśmy się głównie na moich startach".
W trakcie okresu przygotowawczego działacze zapowiadali, że z uwagi na niewielkie zmiany kadrowe oraz brak zmian wizerunkowych drużyny, nie będzie prezentacji drużyny. Zaskoczyli jednak swoich fanów i 23 marca, przed meczem sparingowym z ROW-em Rybnik, zorganizowano dzień otwarty i kibice mogli spotkać się z zawodnikami. Marketingowy pokaz drużyny rozpoczął się zatem od spotkania z fanami i rozdawania koszulek, a później zaprezentowano oficjalnie nowy wygląd klubowych kombinezonów. Wiodącym kolorem na nowo zaprojektowanych kvlarach, w sezonie 2019 miała być biel, a na piersi zawodników wyeksponowano nazwę klubu oraz herb miasta, który widniał na plastronach zawodników w latach 80 i 90, a także imiona i nazwiska żużlowców. Kevlar miał również pojedyncze elementy koloru granatowego oraz żółtego. Nie zabrakło miejsca dla sponsorów w tym marki Get Well oraz firmy Nice. Prezes klubu Ilona Termińska, tak komentowała tę zmianę: "Częściowo wracamy do przeszłości. Na kevlarach pojawiły się historyczne elementy, związane z miastem, jak i z klubem. To ukłon w stronę kibiców, którzy żyją historią naszego klubu. Nie zmieniamy jednak nazwy, bo Get Well to jest marka, a przed sezonem będziemy ponownie promować nasz izotonik. Otwarty parking związany, wpisany jest w naszą politykę związaną ze szkółką żużlową. Chcemy w ten sposób pokazać, żużel z innej strony. Jednak szkolenie jest to jednak proces długotrwały. Przyjmujemy dzieci od szóstego roku życia, które zaczynają jazdę na motocyklach 50 cc, a później przechodzą na 125 cc i pokonują kolejne stopnie kariery. W tej chwili mamy około trzydziestu adeptów, zarówno dzieci, jak i młodzieży. Wszyscy wykonali ciężką pracę podczas sezonu zimowego, a niedługo wyjadą na tor".
Niestety
wszystkie działania marketingowe, nie dały impulsu do większego zainteresowania
kibiców zakupem całosezonowych karnetów, bo w pewnym momencie
Przemysław Termiński przyznał, że karnety na rok 2019 sprzedają się o 30
procent wolniej niż rok temu. Wypowiedź właściciela Get Well Toruń była szeroko
komentowana zwłaszcza, że był on również rozgoryczony tym, że miasto Toruń nie
wspiera klubu tak, jak to robią inne samorządy. Termiński komentował, że np.
Włókniarz Częstochowa dostał od miasta 3,5 miliona, a inne kluby mają niewiele
mniejsze dotacje. W przypadku Get Well niestety było coraz gorzej, bo ostatnia
dotacja Torunia dla toruńskiego żużla, była tak niska, że nie wystarczyła nawet
na koszt wynajęcia obiektu. Jedynym wsparciem pozostawała kupiona przez miasto
od BSI licencja na
Grand Prix. Jednak i tu warunki
były z roku na rok coraz
mniej korzystne, bowiem rajcy miejscy chcieli w ramach przekazania licencji coraz
więcej biletów i pakietów reklamowych. Informacje o narastającej frustracji i
zniechęceniu do wspierania toruńskiego żużla przez
Przemysława Termińskiego poruszyły całe środowisko. Niektórzy zaczęli
spekulować, że senator RP, chce wycofać się z żużla. Ta sytuacja zaniepokoiła
kibiców, a do właściciela Get Well Toruń dzwonił nawet zaniepokojony prezes
Ekstraligi, były prezes toruńskiego klubu
Wojciech Stępniewski. Jak się jednak
okazało sytuacja nie wyglądała aż tak źle, jak to niektórzy opisywali, a całą
sytuację skomentował sam
Przemysław Termiński: "Z miastem mamy bardzo dobre relacje, ale rzeczywiście
trochę się frustruję się, gdy patrzę na to, jak wspierane są kluby w innych
miastach. Nie oczekuję jednak wielkiego wzrostu, bo doskonale zdaję sobie sprawę
z ograniczeń. Nasze rozbieżności to w tej chwili dwa, trzy procent budżetu klubu
i będę walczył o te pieniądze. Nie chodzi o wielkie kwoty, bo tak naprawdę
chciałbym, aby miasto dawało takie pieniądze jakie rocznie wydajemy na
utrzymanie stadionu. Nieprawdą jest jednak, że niby noszę się z zamiarem
odejścia z żużla. Przejmując klub postawiłem sobie cel na dekadę, a na razie
jestem tylko pięć lat. Nigdzie się więc nie wybieram. Moja cierpliwość do żużla
jeszcze się nie wyczerpała i wciąż sprawia mi to przyjemność. Zdaję sobie jednak
sprawę, że bardzo dużo zależy od mojego wsparcia. Dokładam rocznie około 10-15
procent budżetu, więc mam prawo frustrować się, że miasto nie chce zwiększyć
nakładów o 2-3 procent. Wsparcie miasta od lat utrzymuje się na tym samym
poziomie, podczas gdy inne koszty w ciągu kilku lat poszły znacznie w górę. Za
ochronę, catering czy energię płacę znacznie więcej niż jeszcze kilka lat temu.
Byłoby fajnie, gdyby miasto trochę mi w tym pomogło. Nie stawiam jednak żadnego ultimatum. Jedyne co zawiodło mnie w żużlu przez ostatnie lata, to kierunek
rozwoju tej dyscypliny. Niestety idziemy śladem Formuły 1 i ten sport coraz
bardziej zaczyna przypominać wyścig konstruktorów. Mam czasem wrażenie, że za
chwilę kluby zaczną zatrudniać konstruktorów, bo oni są ważniejsi od zawodników.
Trochę tęsknię za żużlem, w którym bardziej od silników liczyła się technika
jazdy każdego z zawodników. Gdyby to zależało ode mnie, to od razu kazałbym
wszystkim zawodnikom startować na silnikach fabrycznych. Żużel byłby wtedy
jeszcze piękniejszy".
Co by nie mówić o medialnej polemice na temat przyszłości
toruńskiego kluby, właściciel swoją wypowiedzią, na tyle zmotywował fanów toruńskiego klubu,
że po jego
wypowiedzi, niemal natychmiast sprzedało się ponad 400 dodatkowych
całosezonowych wejściówek,
co niemal podwoiło wcześniejszą sprzedaż, ale i tak na tle innych klubów
torunianie wypadali bardzo słabo w tym elemencie. W klubie panował jednak spokój,
bowiem w poprzednich sezonach sprzedawano około 1700 karnetów, a i tak w
trakcie sezonu mecze oglądało średnio 9 963 widzów, a wynik ten byłby
zapewne nieco lepszy, gdyby nie słabszy początek minionych rozgrywek i kiepska atmosfera wokół
zespołu.
W końcu jednak nadszedł dzień meczów sparingowych i kibice mogli zobaczyć jak ich ulubieńcy przepracowali okres zimowy. Anioły w planach miały sześć sparingów, ale ostatecznie wziął udział w dwóch oficjalnych na MotoArenie i jednym nieoficjalnym w Rybniku. Test w Rybniku został utajniony po tym jak klub miał problemy, z powodu wcześniejszego sparingu, który nie był zgłoszony jako impreza masowa, a na którym pojawiło się sześć tysięcy ludzi. Mecze kontrolne pokazały, że liderzy na tle sparingpartnerów solidnie przepracowali okres przygotowawczy, a ponadto znakomitą formę prezentował Norbert Kościuch, który przed sezonem był typowany do objawienia sezonu. Zawodnik miał być rezerwowym, ale po urazie Rune Holta, otrzymał szansę na udowodnienie swojej wartości w najlepszej lidze świata. Niestety jak miał pokazać początek sezonu, doskonałej formy Kościucha nie potrafił wykorzystać w meczach ligowych toruński menadżer, co spotkało się ze sporą krytyką samego zawodnika i kibiców.
|
Po
meczach kontrolnych zadowolenia nie krył toruński menadżer
Jacek Frątczak: "co do zasady nie oceniam sparingów. Jak
przegrywaliśmy w ubiegłym roku w Lesznie i mówiłem, że to tylko trening to na
mnie psy wieszano, więc dzisiaj również nieco inaczej do tego podchodzimy i będę
konsekwentny - nie oceniam. Podkreślić chciałem jednak pracę całego zespołu. To
chyba widać, że jest inna chemia i zaangażowanie. Wykonaliśmy mnóstwo pracy, a
była przy tym świetna komunikacja w parkingu. Jestem przede wszystkim zadowolony
z realizacji krok po kroku z brutalną premedytacją, przy wykorzystaniu warunków
na MotoArenie, planu
nakreślonego wiele tygodni temu. Dziękuję chłopakom, ale także klubowi,
toromistrzowi, za to, że możemy w ciszy i spokoju pracować. Jak widać nikt się
nie trzęsie, nikt nie jest sfrustrowany. Pracujemy na trochę innych zasadach, a
to co się dzieje na torze to jest najlepszy marketing i o każdej porze.
W jazdach testowych z dobrej strony pokazał się w sobotę
Norbert Kościuch i to
pokazuje, że nie został zakontraktowany przez przypadek. Już podczas rozmów
transferowych pokazał niesamowity charakter. Teraz zaprezentował go na torze
szerszej publiczności. Tutaj chodzi o to w jaki sposób podchodzi do sprawy, jak
ambitnie realizuje cele swoje i całego zespołu, w jaki sposób potrafi wyciągać
wnioski i pracuje bardzo ciężko. A kto pojedzie ostatecznie na mecz do Zielonej
Góry? Dziś zbyt wcześnie, aby o tym mówić".
Niestety już pierwszy sparing Get Well Toruń
z TŻ Ostrovią Ostrów, pokazał że najsłabszym punktem zespołu wcale nie okaże się
luka po Rune Holcie, ale postawa juniorów. Maksymilian Boganowicz po
zwycięstwie w biegu młodzieżowym nie potrafił pokonać nawet z
Marcina
Kościelskiego. jeszcze gorzej wyglądał
Igor Kopeć-Sobczyński, który już w
pierwszym wyścigu o mało co nie doznał poważnej kontuzji. Jedyny wychowanek w
składzie toruńskiego zespołu nie opanował motocykla i nie ukończył wyścigu.
Potem wcale nie było lepiej, bo w dwóch kolejnych próbach potrafił pokonać tylko
Kamila Nowackiego. To było zbyt mało, by oczekiwać, że ten duet był w stanie
powalczyć w Ekstralidze ze znacznie bardziej doświadczonymi juniorami. W klubie
panował jednak spokój w aspekcie wyników najmłodszych riderów, bo w
trakcie rozgrywek ligowyc mieli otrzymać pomoc od najlepszego tunera świata
Ryszarda Kowalskiego, a o tym jak wiele znaczy przewaga technologiczna
przekonało się już wielu żużlowców. Nic więc dziwnego, że władze klubu liczyły
na to, że że nowe silniki odmienią sytuację i pomogą juniorom w walce z
rówieśnikami.
Co ciekawe klub pochwalił się, że ma w swoich warsztatach ponad 30 silników,
które były do dyspozycji juniorów reprezentujących barwy Get Well Toruń. Tak
szerokim zapleczem sprzętowym nie mógł pochwalić się w Polsce żaden inny klub.
Co więcej, torunianie mogli być dumni nie tylko z pokaźnej liczby silników, ale
także z ich jakości. Znakomite wyposażenie warsztatu Get Well, było efektem nie
tylko współpracy z
Ryszardem Kowalskim, ale także regularnego odkupowania
sprzętu od swoich zawodników, który zamiast najlepszego sprzętu, służył juniorom
w zawodach młodzieżowych. Bogatym zapleczem sprzętowym, torunianie chcieli
skusić do przejścia do klubu kilku zdolnych zawodników młodego pokolenia, dla
których jednym z argumentów miał być właśnie dostęp do sprzętu oraz treningi w
mocnej grupie rówieśników na
MotoArenie.
Pierwsza kolejka ligowa miała jednak
zweryfikować wszystkie plany i spekulacje, w niej
Get Well Toruń czekała ciężka przeprawa z
Falubazem Zielona Góra
na ich terenie. Przed meczem można było odnieść wrażanie, że spotkały się najbardziej wygłodniałe zespoły Ekstraligi.
Zarówno Myszy, jak i Anioły miały bardzo wymagających kibiców, a w ostatnich
dwóch latach nie stawały na podium najlepszej ligi świata. Zielonogórzanie, po
zimowych wzmocnieniach, marzyli o finale. Torunianie natomiast, po kosmetycznych
zmianach kadrowych, chcieli pokazać, że na składzie zbudowanym z obcokrajowców
można wjechać do najlepszej czwórki. Niestety Toruń przystępował do spotkania
osłabiony, bo gdy menadżerowie awizowali meczowe składy, sprawdziło się to co sygnalizowano
już wcześniej, a mianowicie w toruńskim teamie zabrakło kontuzjowanego
Rune Holty. W jego miejsce Jacek Frątczak zdecydował się włączyć do składu Get Well
Filipa Nizgorskiego, dla którego był to pierwszy kontakt z ekstraligowym
speedwayem, bo zawodnik dopiero przed rokiem zdał licencję i nie miał realnych
szans na starty i cała nadzieja na zastąpienie Norwega z polski paszportem
leżała w rezerwowym
Jacku Holderze.
Niestety Australijczyk wspólnie ze swoim bratem nie spisali się w grodzie
Bachusa i Anioły poległy szesnastoma punktami (53:37). Co prawda w połowie spotkania Falubaz miał ośmiopunktową przewagę i był to wynik
zadowalający gości, którzy ku zaskoczeniu mimo bezbarwnej jazdy trzymali wynik
na styku. Jednak decydujące ciosy zielonogórzanie zadali jednak w samej końcówce. W biegach
nominowanych zawodnicy ZKŻ-tu popisali się świetnymi akcjami, którymi z
zadziwili pewnością
Jason Doyle, który w czternastym wyścigu nagle zobaczył
plecy Piotra Protasiewicza. W biegu piętnastym świetnie na dystansie spisał się
z kolei inny ulubieniec kibiców gospodarzy, a był to Patryk Dudek, który
startujący tego dnia na silnikach Joachima Kugelmanna, zdołał obronić pierwszą
pozycję, przed bardzo szybkim
Iversenem i drugie podwójne zwycięstwo gospodarzy
w w dwóch ostatnich biegach stało się faktem.
Po meczu zdecydowanie więcej powodów do radości na inaugurację mieli kibice
sympatyzujący z ekipą Adama Skórnickiego. W szeregach Falubazu świetnie spisała
się czwórka zawodników, na których spoczywa ciężar zdobywania punktów. Pedersen,
Dudek,
Vaculik i
Protasiewicz zdobyli razem 45 punktów. Martwić mogli z kolei
juniorzy, którzy na swoim torze zainkasowali tylko 3 oczka. Po stronie gości tak naprawdę nie było widać nawet wiary w sukces. Menedżer
Jacek Frątczak nie miał zbytnio pola manewru. Duże plusy można postawić
właściwie tylko przy
Doyle’u i
Iversenie. Ci dwaj zawodnicy przez długi czas
sprawiali, że goście mogli myśleć o wywiezieniu z Zielonej Góry ponad
czterdziestu punktów. Niestety bardzo ospale wyglądali bracia Holderowie, którzy
mieli być ważnym elementem toruńskiej układanki. Niestety wyglądali na
zawodników kompletnie nie przygotowanych do rozgrywek. Na szczęście w ekipie
Aniołów ambitnie walczył
Norbert Kościuch, choć z wyniku 2+2 na pewno nie
mógł być
zadowolony.
W drugiej rudzie Anioły, miały się zrehabilitować na tle mocnego rywala, bowiem do Torunia zawitała Unia z Leszna. Niestety nie tak miał wyglądać jubileuszowy 800 mecz toruńskiej drużyny w najwyższej klasie rozgrywkowej. Przed sezonem menedżer Frątczak wskazywał, że plan torunian zakłada zwycięstwa na własnym torze i zdobycie jak największej liczby punktów bonusowych. Taką drogą torunianie mieli się dostać do fazy play-off. Po porażce w pierwszym domowym meczu margines błędu dla Get Well się skończył, a drużyna znalazła się ponowie pod ogromną presją. Samo spotkanie z Drużynowym Mistrzem Polski pokazało, że Anioły miały jedynie trzech zawodników, którzy byli w stanie nawiązać walkę z rywalami. Druga linia praktycznie nie istniała, a na dodatek słabo prezentowali się juniorzy. Norbert Kościuch dostał jedną szansę i wypadł tak blado, że Jacek Frątczak postanowił zostawić go w boksie, a za niego robił zmiany taktyczne. A zmiany te były co najmniej zaskakujące, bo menago stawiał na młodszego z braci Holderów, który przegrywał starty, a na dystansie był przerażająco wolny i w całym spotkaniu zdobył zaledwie punkt z bonusem. Nie wiadomo jednak dlaczego Frątczak dawał mu kolejne szansy, a po jednym wyścigu od jazdy odstawił Norberta Kościucha. Niemniej dzięki maksymalnemu wykorzystaniu rezerw taktycznych i dodatkowym biegom Jasona Doyle’a, Nielsa Kristiana Iversena i Chrisa Holdera miejscowi zmniejszyli w pewnym momencie rozmiary porażki do sześciu punktów, ale przebieg meczu nie pozostawiał wątpliwości, że to leszczynianie byli zdecydowanie lepszym zespołem i zasłużenie wygrali 42:48. Po meczu kapitan gospodarzy Chris Holder, dla którego był to jubileuszowy 200 mecz w toruńskich barwach narzekał w wywiadach, że nawierzchnia była zbyt twarda, a Emil Sajfutdinow zauważył, że nawierzchnia mocno zmieniła się w porównaniu do zeszłego sezonu. Ścieżki, które były najskuteczniejsze w poprzednich latach, tym razem nie działały. Oglądając mecz można było odnieść wrażenie, że najbardziej ucierpieli na tym zawodnicy gospodarzy. Patrząc na zespół z Leszna można mieć dejavu sprzed roku. Punkty zdobywa cały zespół, a jeśli jeden ma słabszy dzień, nadrabia kto inny. Tak było choćby z Dominikiem Kuberą, czy Piotrem Pawlickim, którzy już w poprzedniej kolejce pokazali, że stać ich na większe zdobycze, choć trzeba przyznać, że w tym meczu nie wypadli źle. Trzeba też jednak pamiętać, że Unia jechała osłabiona brakiem Hampela i wyglądała na walec, który ponownie miał rozjechać Ekstraligę.
Podczas meczu na MotoArenie pojawili się goście specjalni. Mowa o muzykach popularnego zespołu Big Cyc, którzy kręcili na toruńskim obiekcie swój teledysk, a Krzysztof Skiba, lider zespołu Big Cyc tak komentował ten fakt: "Na stadionie kręcimy specjalny teledysk do żużlowej piosenki. Mam nadzieję, że stanie się ona hymnem KS Toruń. Widowiska muzyczne i sportowe mają wiele wspólnych cech. Są emocje, są tłumy ludzi - to nas łączy". Z kolei Jacek Jędrzejak, członek zespołu Big Cyc, a prywatnie kibic czarnego sportu, mówił: "Kibicem żużla jestem od zawsze. Pochodzę z Ostrowa, mieszkam w Ostrowie, na żużel chodzę od dziecka. Czasami bywam też na Motoarenie. Dla nas nagranie teledysku w Toruniu to czysta przyjemność, a że kiedyś graliśmy w Toruniu koncert. Prezes klubu zasugerował, byśmy stworzyli hymn. No to jesteśmy na MotoArenie". Wspomniany teledysk miał być gotowy za kilka tygodni, jednak żużlową piosenkę, kibice usłyszeli ją już podczas meczu Get Well Toruń - Unia Leszno i był to jej debiut przed szerszą publicznością.
Get
Well Toruń w ramach trzeciej ekstraligowej odsłony w walce o DMP, podejmował
Włókniarza
Częstochowa. W przypadku torunian można było powiedzieć, że wszystkie
przeciwności losu sprzysięgły się przeciwko Aniołom, które miały problemy
sprzętowe, torowe, przed rozpoczęciem sezonu stracili
Rune Holtę, a kibiców
irytował brak wartościowych juniorów w toruńskiej szkółce żużlowej. Zgoła
odmienne nastroje we Włókniarzu, który, mimo że nie zachwycał, to jeździł
skutecznie i zdobywał punkty meczowe.
Przed meczem złośliwi śmiali się, że w sezonie 2019 było więcej Torunia w
Częstochowie, niż w samym zespole Aniołów. Z faktami jednak trudno było
dyskutować, bo we Włókniarzu na pozycjach seniorskich było dwóch wychowanków
toruńskiego klubu, podczas gdy w Get Well nie było żadnego. Pierwszy raz w życiu
przeciwko swojemu macierzystemu klubowi pojechać miał Paweł Przedpełski. Z kolei
Adrian Miedziński już doświadczył tego przywileju i można powiedzieć, że to
właśnie "Adi" przesądził o wygranej Włókniarza w Toruniu, fenomenalnie
rozpracowując parę rywali w przedostatnim biegu.
Paweł Przedpełski miał
okazję pierwszy raz zmierzyć się z wyzwaniem i poznać jak to jest jechać
przeciwko klubowi, dla którego przez wiele lat zdobywało się punkty i w którym
rozpoczynało się żużlową przygodę. Jednak wśród kibiców gospodarzy największą uwagę przykuwał,
wracający do ścigania po kontuzji
Rune Holta. Zawodnik, który dla Włókniarza
robił wyjątkowe rzeczy, miał napsuć krwi częstochowianom i być może przesądzić o
pierwszym w sezonie tryumfie "Aniołów". Niestety spotkanie ta jak dwa poprzednie rozpoczęło
się korzystnie dla rywali Aniołów. W pierwszej serii startów punktowali
wszyscy podopieczni Marka Cieślaka i jedynie
Jason Doyle i
Chris Holder
potrafili wygrywać z rywalami. Dziecinne błędy na trasie robił
Rune Holta, ale
akurat jemu można było wybaczyć wpadki, bowiem był to dla niego pierwszy mecz po
kontuzji. Norweg potrafił jednak w kolejnych biegach zmobilizować się na tyle,
że jechał znacznie lepiej, ale było widać, że brakuje mu jazdy, a jego
dyspozycja była daleka od optymalnej. Na domiar złego w siódmym biegu,
Matej
Zagar spowodował upadek
Jasona Doyla, który trafił do szpitala z pękniętymi żebrami i miał pauzować
co najmniej 4 tygodnie. Ostatecznie m.in. na skutek bardzo słabej postawy
Iversena, Anioły przegrały trzeci mecz z rzędu stosunkiem 39:51 i w
głowach toruńskich działaczy pojawił się spory ból głowy pojawił.
Drużyna nie wygrywała, a na domiar złego nie wiadomo było czy i ile potrwa
absencja
Doyle’a, a jak pokazały wcześniejsze mecze, bez niego Aniołom
będzie ciężko o jakiekolwiek ligowe punkty. Na plus na pewno można było zapisać
przebudzenie
Holdera, który zaprezentował się kapitalnie ocierając się o komplet
punktów. Jednak druga linia zespołu prezentowała się bardzo słabo i
Jacek
Frątczak oraz Przemysław Termiński mieli o czym myśleć, bo po trzech
kolejkach Ekstraligi zespół nie miał na koncie ani jednego punktu i skazywany
był na trudną walkę o utrzymanie w elicie.
Przed meczem w ramach obchodów dziesięciolecia powstania MotoAreny, władze miasta Torunia, wspólnie z właścicielem toruńskiego klubu otworzyły Toruńską Aleję Sportu Żużlowego. Pierwsza wmurowana tablica upamiętniała postać Mariana Rose. W oficjalnych przemówieniach zmarłego tragicznie na torze w Rzeszowie, toruńskiego zawodnika wspominali Michał Zaleski - Prezydent Torunia i Przemysław Termiński - właściciel Get Wel Toruń. Po odsłonięciu tablicy głos zabrała Danuta Dylewska - żona zawodnika, a całość w uroczystej oprawie prowadził Mariusz Składanowski z toruńskiego Radia Gra.
Jak się miało okazać po sezonie kultywowanie historycznych postaci toruńskiego żużla i niezapomnianych chwil z przeszłości, było dla toruńskich kibiców jednymi z bardziej radosnych chwil w sezonie 2019, bowiem po przełożeniu trzeciej kolejki spotkań drużyna miała na swoim koncie trzy mecze i trzy porażki. Bilans drużyny prowadzonej przez Jacka Frątczaka, wskazywał na to, że z drużyną dzieje się coś niedobrego. Nic więc dziwnego, że porażka bez walki we Wrocławiu miała mieć smutne konsekwencje dla menedżera, bowiem szanse na play-offy spadały do zera, a i sama przyszłość menadżera w klubie stawała pod znakiem zapytania. Tak jak wspomniano spotkanie w pierwszym terminie nie doszło do skutku. Na przeszkodzie stanęła pogoda, bowiem już dwa dni wcześniej Wrocław nawiedziły mocne opady deszczu, które z ustępowały w kolejnych dniach, a na domiar złego w żużlową niedzielę, na niespełna dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania deszcz ponownie zaczął padać. Gospodarze odpowiednio zadbali o stan toru i choć nie wyglądał on najgorzej, opady nie ustały, a jedna z prognoz przewidywała, że po godz. 19.00 w okolicach Stadionu Olimpijskiego deszcz będzie jeszcze bardziej dokuczliwy. Dlatego też sędzia Artur Kuśmierz podjął decyzję o odwołaniu zawodów. Co prawda Jacek Frątczak optował za próbą toru, ale ostatecznie zaniechano tej propozycji i GetWell miał ponownie zawitać na Stadion Olimpijski 19 maja i tak też się stało. Przed ponowną odsłoną potyczki Spartan z Aniołami, liga odjechał czwartą kolejkę spotkań, która zmieniła zupełnie podejście obu drużyn do meczu we Wrocławiu. Oto bowiem wrocławianie pojechali do Grudziądza, gdzie oprócz nieplanowanej porażki i straty dwóch meczowych punktów, stracili swojego kapitana, Macieja Janowskiego, który doprowadził do upadku swojego i Krzysztofa Buczkowskiego i doznał kontuzji barku. Była to smutna wiadomość dla Sparty, bowiem w kolejnym meczu w Gorzowie oraz w zaległym meczu z GetWell Toruń, musieli startować osłabieni. Drużyna jednak mimo porażki poradziła sobie doskonale w starciu ze Stalą, a koledzy z drużyny godnie zastępowali swojego kapitana. Torunianie jednak upatrywali swojej szansy w nieszczęściu rywala i liczyli na nawiązanie wyrównanej walki i zainkasowanie pierwszych punktów meczowych na torze kandydata do play-off. Niestety w ekipie Aniołów trudno było znaleźć jakieś pozytywy, które by przemawiały na ich korzyść, a na domiar złego Bogdanowicz i Kościuch zmagali się z drobnymi urazami, które przy ich słabej dyspozycji, dawały nikłe na dzieje na wywalczenie jakichkolwiek punktów, a bez wsparcia drugiej linii i juniorów, nierówna trójka liderów nie mała co marzyć o końcowym trumfie. Nic więc dziwnego, że wielu pokładało nadzieję w Rune Holcie, który wrócił do składu w starciu z Częstochową, ale wyraźnie brakowało mu jazdy. Tydzień przerwy między spotkaniami miał dać Norwegowi z polskim paszportem dodatkowe treningi i większą pewność w jeździe. Niestety jeśli ktoś miał przed meczem nadzieję na odmianę toruńskiego teamu, to srogo się zawiódł, bo kolejne spotkanie Aniołów zakończyło się przegraną (54:36), ale styl w jakim to się stało pozwalał mediom pisać o kompromitacji i sportowej katastrofie. Nikt się nie dziwił, że atmosfera w drużynie zaczynała się robić coraz bardziej napięta. Z kolei Wrocław pokazał swoją moc oraz to ile wart jest dla swojej drużyny Maciej Janowski. Kontuzjowany kapitan nie mógł pojawić się na torze, ale w parku maszyn zrobił chyba więcej niż zdziałałby w niedzielę na torze. Wrocławianin pożyczył swoje silniki Maksowi Fricke i Jakubowi Jamrogowi, a dzięki pomocy obaj pojechali swoje najlepsze mecze w sezonie, a to spowodowało, że osłabienie ekipy Dariusz Śledzia nawet przez moment nie było widoczne.
Niestety po czterech meczach sytuacja toruńskiego zespołu była dramatyczna. Jedynym pewniakiem w jego drużynie był Jason Doyle. Niewiele pokazywali Jack Holder i Niels Kristian Iversen, a reszta drużyny po prostu zawodziła na całej linii. Przed sezonem narzekano na układ spotkań, ale te spotkania były już za Aniołami, a niestety przyszłość nie była wcale ciekawsza niż przeszłość, bo drużynę czekał ich trudny mecz wyjazdowy do Lublina, którego skład miał być po raz pierwszy w tym sezonie wzmocniony, powracającym po dopingowej dyskwalifikacji Grigorijem Łagutą. Używając analogii bokserskiej, to Anioły nie leżały na deskach po ciężkim nokaucie, ale byli już w drodze karetką na ostry dyżur na oddział pod nazwą pierwsza liga żużlowa. Po meczu wielu zadawało sobie pytanie co działo się z toruńską drużyną i czego jej brakowało? A na tak postawione pytanie można było, odpowiedzieć najprościej: torunianom brakowało punktów meczowych. Rzeczywistość, była jednak nieco bardziej skomplikowana, bo problemy z drużyną można było zaobserwować od roku 2016 kiedy to po raz ostatni zespół stanął na podium DMP. Kiepski Get Well był pożywką dla licznych hejterów z innych ośrodków. Toruń był bowiem najbardziej znienawidzonym klubem żużlowym w Polsce. Może przez zwykłą zawiść, może nadal pokutowała ucieczka z finału ligi w 2013 roku? Tak, czy inaczej atmosfera wyczekiwania na spadek torunian była wyczuwalna, można było jej niemal dotknąć. Działacze nie mieli jednak czasu na załamywanie rąk, ale musieli zabrać się poważnie za cementowanie tego co się sypało. Trzeba było podwoić wysiłki, dograć sprzęt, nawierzchnię, szukać jazdy dla zawodników, pomyśleć o wzmocnieniach, by wyjść na prostą. Trzeba było też dopomóc szczęściu, którego ewidentnie brakowało. Absolutnie kluczowe były trzy najbliższe spotkania Get Well: z Grudziądzem, Lublinem i z Gorzowem. Jeśli w Toruniu nie było myśli o pierwszej lidze to Get Well musiał te mecze wygrać. W przypadku trzech porażek Get Well zmierzał drogą ekspresową do spadku z ligi.
Po czterech kolejkach spotkań o DMP, Get Well
Toruń przegrywał mecz za meczem, ale w klubie nie planowano ruchów
personalnych, jednak na spotkanie do Lublina
drużyna jechała bez Jacka Frątczaka i Norberta Kościucha. Menadżer swoją
absencje tłumaczył względami zdrowotnymi, bowiem po meczu we Wrocławiu musiał
skorzystać z pomocy lekarza, który zalecił mu 9-10 dni przerwy od aktywności
fizycznej i emocjonalnej. Drużynę w rywalizacji z beniaminkiem miał poprowadzić
Karol Ząbik, którego w parku maszyn miał wspierać Adam Krużyński.
Sytuacja z Frątczakiem, była jednak bardzo dziwna. Klub od początku popierał
działania menadżera i działacze cały czas byli przekonani, że to nie on ponosi
winę za słabą formę zawodników na początku sezonu. Słabym argumentem przeciwko
Frątczakowi było także odstawienie od składu Kościucha, bo po pierwszych meczach
właściciel klubu Przemysław Termiński sam zachęcał swojego menedżera do
odważniejszego postawienia na Jacka Holdera, bez względu na krytykę fanów czy
niezadowolenie samego Kościucha. Poza tym w ostatnich tygodniach Frątczak nie zrobił nic
bez akceptacji zarządu klubu, więc działacze nie mogli go zwolnić, bo w ten
sposób przyznaliby się do swoich błędów. Osobną sprawą pozostawał fakt, że obecnie na rynku nie było zbyt wielu menedżerów, którzy byliby
gotowi podjąć się ekstremalnie trudnego wyzwania scementowania Aniołów w drużynę
i powalczenie o utrzymanie w lidze. Najbardziej doświadczeni trenerzy mieli już
swoje kluby i na pewno nie zamierzali zmieniać swojej pracy, a menedżerowie,
którzy dawno nie pracowali w roli opiekuna zespołu, nie chcieli ryzykować
angażowania się w tak niepewny projekt jakim był Get Well.
Na drugim biegunie była nieobecność "w składzie na Lublin" Norberta Kościucha,
która wynikała z faktu, że w trakcie meczu we Wrocławiu zawodnik publicznie
skrytykował menedżera. Klub jednak nie chciał komentować tej decyzji tłumacząc,
że to wewnętrzna sprawa klubu, a Kościuch parafując przed sezonem kontrakt wiedział na co się
pisał, gdzie przychodzi i jaka będzie jego rola w drużynie. Zapewne zdawał sobie
też sprawę, że jeden nieudany bieg może pozostawić go w parku maszyn na dalszą
część meczu. Życie jednak zweryfikowało wiele spraw, bo cała drużyna była bez
formy, a Kościuch jawił się jako jeździec, który niczym nie ustępował Holcie czy
Jackowi Holderowi. Nic więc dziwnego, że zawodnik, który początkowo machnął ręką
na pewne zasady i uznał, że udowodni swoją wartość na torze, musiał zderzyć
się z twardą rzeczywistością w której beznadziejna jazda całej drużyny zmuszała
działaczy do podejmowania trudnych i bolesnych dla niektórych zawodników
decyzji. Jednak absencja Norberta była zaskoczeniem dla wszystkich, bo przecież
był on jedynym zawodnikiem w drużynie który po ubiegłorocznych startach na
zapleczu ekstraligi miał doświadczenie wyniesione z lubelskiego toru zwłaszcza, że przeprawa w Lublinie była jedną wielką niewiadomą
zwłaszcza, bo po dwuletnie dopingowej karencji wracał do żużlowego ściganie w
lidze polskiej Grigorij Łaguta i w mieście beniaminka wszyscy żyli powrotem
Rosjanina, który miał być tym, który przesądzi o utrzymaniu drużyny w
Ekstralidze.
Na domiar złego dla Torunia, beniaminek w konfrontacji z Get Well Toruń miał
wystartować w składzie z Andreasem Jonssonem, jednak szwedzkie żużlowiec na
torze miał się nie pojawić. Powodem jak poinformował Motor Lublin, była
kontuzja. W tej sytuacji lublinianie mieli skorzystać z przepisu o zastępstwie
zawodnika za Szweda i Jonssona mieli zmieniać koledzy z drużyny. Stosowanie "ZZ"
za Jonssona było o tyle ciekawe, że były wicemistrz świata był aktualnie
najsłabszym z seniorów w kadrze Motoru, bo w dotychczasowych spotkaniach
Ekstraligi notował tylko 0,882 punktu na wyścig. Wniosek był zatem taki, że bez
Jonssona beniaminek dysponował jeszcze większą siłą rażenia, niż ze zdolnym do
jazdy Szwedem, bo jego koledzy nie powinni mieć problemów z osiągnięciem
średniej meczowej "AJ". Nikogo więc nie dziwiło, że przed meczem więcej szans
dawano gospodarzom. Jednak sporty bywa przekorny i goście podjęli rękawicę i
postawili spory opór. Być może powodem znacznie
lepszej postawy było przedmeczowe spotkanie, zarząd klubu z całym zespołem.
Wbrew pozorom głównym tematem rozmowy nie były wcale słabe wyniki ostatnich
meczów, czy możliwe kary, a jedynie kolejny rywal, czyli Motor Lublin. Zespół
spędził ze sobą kilka godziny, a większość czasu zajęła im analiza tegorocznych
domowych meczów lublinian. Choć brzmiało to banalnie, ale spotkanie to okazało
się niezwykle skuteczne. W większości ekip podobną analizę toru zawodnicy robili
indywidualnie, a konkretne kwestie dyskutowali już w trakcie meczu. W Toruniu
postanowiono przeanalizować rywala i jego tor z całą drużyną, omawiając każdy
metr toru i zobaczyć, jakie ścieżki spisywały się najlepiej w poszczególnych
etapach zawodów. W jednej z sal na toruńskim stadionie postawiono duży ekran, a
w trakcie odprawy każdy zawodnik mógł podzielić się własnymi przemyśleniami i
pomóc tym samym całej drużynie. Dzięki temu zawodnicy nie tylko dowiedzieli się,
czego mogą się spodziewać w Lublinie, ale także dostali dokładnie zalecenia co
do najkorzystniejszych ścieżek tuż po starcie. Najlepiej z instrukcji
skorzystali bracia Holderowie, którzy aż cztery razy wychodzili spod taśmy na
dwóch pierwszych miejscach. Torunianie przegrali co prawda 42:48, ale
pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie i uwierzyli, że przełamanie złej
passy mogło być już bardzo blisko, bo choć Get Well, przegrał, to zyskał kilka interesujących wniosków.
Potwierdziła się teoria, że zespół zyskuje w momencie, gdy Jack Holder startuje
od pierwszego wyścigu. Nie było wówczas niejasności w zespole. Otwarte
pozostawało jednak inne pytanie, czy Rune Holta faktycznie jest lepszy od
Norberta Kościucha, bo w Lublinie Norweg z polskim paszportem zdobył tylko dwa
punkty i bonus.
Co ciekawe drużynę pod nieobecność Jacka Frątczaka oprócz wspomnianych Karola Ząbika i Adama Krużyńskiego, poprowadził również menedżer reprezentacji
Australii Mark Lemon, który szczególnie pomagał Australijczykom, ale podpowiadał
też Nielsowi Kristianowi Iversenowi.
Mecz kończący zgodnie z terminarzem, pierwszą rundę ligowych zmagań w sezonie
2019, toruński zespół musiał bezwzględnie wygrać. Wygrana ze Stalą Gorzów nie
tylko pozwalała wydostać się Aniołom z dna tabeli, ale była małym kroczkiem w
stronę utrzymania. Utrzymania, w które wszyscy w Toruniu powoli zaczynali
wątpić. Nie wszystko było jednak stracone, bowiem inne zespoły, którym widmo degradacji
i barażów zaglądało w oczy, były ciągle na wyciągnięcie ręki, a na półmetku
rozgrywek pod drzwiami z napisem spadek i witamy w pierwsza liga ciągle był tłok.
Obie drużyny borykały się jednak z problemami kadrowymi. W drużynie
gospodarzy ponownie zabrakło Jacka Frątczaka w roli menadżera, ale w drużynie panowała pełna
mobilizacja. Zanim jednak doszło do rywalizacji arbiter skontrolował motocykle
wszystkich zawodników. Szukano "dziurawych" gaźników stosowanych w sidecarach,
bowiem ostatnie doniesienia, ze środowiska żużlowego, aż huczały o dopingu
technologicznym na masową skalę. Gaźniki sideracowe miały większą średnicę
gardzieli, ale na zewnątrz wyglądają tak samo, jak te stosowane w speedway'u,
ale dzięki temu mieszanka palowowo-powietrzna była wzbogacona paliwem, a przez
to motocykl z takim gaźnikiem miał zupełnie inną charakterystykę pracy.
Kontrola nic nie wykryła, choć przed meczem wyrokowano, że jak nic
dojdzie do wpadki, a to oznaczało, że stosowanie gaźników z sidecarów było tylko
plotką. Tak samo, jak korzystanie z dziurawych gaźników. Z drugiej strony ci,
którzy mówili o dopingu technologicznym, przekonywali, że choć sędziowie mają
niewystarczające narzędzia do prowadzenia kontroli, to oszuści potrafią świetnie
maskować swoje procedery. Nikogo jednak nie złapano na oszustwie i można było
uznać, że sprawy nie było i można było przystąpić do ścigania. Niestety w połowie zawodów nie tylko pachniało niespodzianką, ale i spadkiem
torunian w pierwszej ligi i to już w połowie sezonu. Właściciel Przemysław Termiński rwał resztki włosów z głowy i pomstował, na swoich podopiecznych. Nie
pomagała obecność w parku maszyn Marka Lemona. Po niezłym spotkaniu w Lublinie
Australijczyka zdążono już nawet okrzyknąć mianem cudotwórcy, ale u siebie znów
oczy bolały od patrzenia na wyczyny ekipy dowodzonej jeszcze przed Adama
Krużyńskiego i Karola Ząbika. I wtedy stało się coś, co nie śniło się żadnym
jasnowidzom. Tor się odsypał, stwardniał i Get Well uruchomił punktowy walec. Do
gry wkroczył Kościuch, w czystym i prawie białym kevlarze. Zawodnik przystąpił
do meczu od siódmego wyścigu, ale postarał się o nieprawdopodobny impuls i
sygnał do ataku. O mały włos nie "ustrzelił punktowo" wicemistrza świata.
Zmarzlik musiał się niesamowicie nagimnastykować żeby odbić drugą lokatę. W tym
momencie stało się jasne, że to Holta w dalszej części meczu zostaje w parkingu,
bowiem jego postawa woła o pomstę do nieba. A po takiej gonitwie jaką zaserwował
Kościuch, nikomu nawet nie przyszło przez głowę żeby zastępować tak nakręconego
i nabuzowanego zawodnika. Dało się odczuć, że trybuny na chwilę zapomniały o
tym, że widmo degradacji ciągle wisiało nad drużyną, ale swoisty rollercoaster,
serwowany przez leszczyńskiego wychowanka podawał będącym już na skraju
wykończenia nerwowego fanom Get Well tlen. W kolejnych biegach trwała wymiana
ciosów z punktowym wskazaniem na GetWell. Po dwunastym biegu na tablicy wyników pojawił się
remis i mecz zaczął się od nowa z tym, że tym razem to gospodarze byli w
sztosie. W trzynastej gonitwie cios ostateczny wyprowadziła para braci Holderów
i w pierwszym z wyścigów nominowanych pozostało postawić kropkę nad "i". Jednak
bieg ten miał, aż trzy odsłony. W pierwszej po starcie pewnie prowadzili Doyle z
Kościuchem, a sfrustrowany Zmarzlik nie mogąc nic zrobić, wjechał w tylne koło
Australijczyka i został wykluczony z powtórki. W drugim podejściu jednak
torunian zaskoczył Thomsen. Duńczyk popisał się najlepszym refleksem i długo
prowadził. W końcu zaatakował go znacznie szybszy Kościuch i lekko trącił
deflektorem zawodnika gości. Ten się przewrócił i sędzia Meyze zmuszony był
wykluczyć żużlowca Get Well. Ostatecznie sprawę biegu czternastego w pojedynku
1-1 załatwili między sobą Australijczyk z Duńczykiem. Bieg ten choć wygrany
przez Anioły w niecodziennym stosunku 3:2 podzielił kibiców i komentatorów w TV.
Piotr Olkowicz od razu ocenił, że Duńczyk nadaje się do wykluczenia. Inaczej
sytuację widział Rafał Dobrucki. Ostatecznie sędzia wykluczył Kościucha, który
doprowadził do kontaktu z Thomsenem.
Kiedy mecz był rozstrzygnięty w biegu piętnastym, gospodarze nie odpuszczali i
wygrali 5:1, bowiem pozostała im walka o jak największą przewagę, aby myśleć o
bonusie w rewanżu, a przecież jeszcze po siódmym wyścigu wydawało się to jakąś
kompletną abstrakcją. Anioły bowiem, ze stanu 19:29, prowadziły 49:40, gromiąc
rywala w drugiej części zawodów w stosunku 30:11! W Toruniu odetchnęli z ulgą.
11 czerwca 2019 miało miejsce kolejne wydarzenie kulturalne związane z toruńskim żużlem. Otóż w Dworze Artusa odbyła się promocja książki "O żużlu i wokół żużla. Rozmowy z Wojciechem Żabiałowiczem. Jak nie trudno się domyśleć książka jest obszernym wywiadem z Wojciechem Żabiałowiczem, zawodnikiem toruńskiego Apatora, lidera drużyny lat osiemdziesiątych. Autorzy Patryk Chłopek, Bartłomiej Kuczkowski, Mirosław Strzyżewski pokusili się również o bogata statystykę oraz szereg wcześniej nie publikowanych zdjęć popularnego "Żaby". Spotkanie prowadził doskonały redaktor, znawca żużlowej historii Robert Noga, a całe spotkanie miało konwencję czterech okrążeń, podczas których zawodnik odpowiadał na pytania związane ze swoją karierą. W spotkaniu uczestniczył też Ryszard Kowalski, który startował w drużynie Apatora razem z Żabiałowiczem, a po zakończeniu kariery doszedł do światowego poziomu w zakresie przygotowaniaa żużlowych maszyn. Obecność tunera z podtoruńskich Cierpic, nie była przypadkowa, bowiem gdy Kowalski był jeszcze zawodnikiem, przygotował dla lidera drużyny w 1987 roku motocykle na których zdobył tytuł IMP dla siebie i Torunia. Po spotkaniu kibice mogli zadawać swoje pytania zaproszonym zawodnikom, a Ci chętnie oprócz szczerych odpowiedzi, chętnie pozowali do zdjęć ze swoimi fanami.
Choć kibice chętnie i licznie stawiali się na
żużlowych eventach, to jednak wszyscy, którym leżało dobro obecnego żużla na
sercu, drżeli o wynik drużyny w sezonie 2019. Po pierwszej wygranej, kibice z
niecierpliwością czekali na pierwszy mecz rundy rewanżowej, w której rywalem
byli gorzowianie. Mecz ten budził nie tylko emocje sportowe, ale również
obyczajowe, bowiem Ireneusz Zmora i Przemysław Termiński niemal przed każdym
sezonem i meczem nie szczędzili sobie uszczypliwości. Stal w ostatnich latach
była górą nie tylko na torze, ale i na rynku transferowym. Nic więc dziwnego, że
w relacjach gorzowsko - toruńskich działo się bardzo wiele, a ostatnimi laty
najwięcej wrażeń dostarczała rywalizacja obu klubów na rynku transferowym. Kiedy
Martin Vaculik zamienił Get Well na Stal, to mówiła o tym cała Polska. Tak samo
było, kiedy do Torunia z Gorzowa przenosił się Niels Kristian Iversen. Oba kluby
pobierały sobie nawzajem zawodników, ale zdecydowanie lepiej wychodzili na tym
gorzowianie. Na torze również można było dostrzec przewagę Stali. W sezonie 2016
gorzowianie sięgnęli po mistrzostwo kraju, pokonując w finale właśnie torunian.
Stal zdobywała również medale przez dwa kolejne lata, a zespołu Termińskiego nie
było nawet w play-off. Nic więc dziwnego, że właściciel Get Well był przekonany,
że pokona Zmorę w roku 2019 i kiedy szef Stali umieścił w mediach
społecznościowych analizę, z której wynikało, że torunianie spadną z Ekstraligi,
to Termiński, przekonany o wyższości swoich zawodników, od razu zaproponował mu
zakład, w którym stawką miało być 50 tysięcy złotych. Szef Stali jednak wyzwania
nie podjął i mógł żałować tej decyzji, bo gorzowianie mieli w ligowej tabeli
sześć punktów i o cztery "oczka" wyprzedzali Get Well, który zajmował ostatnią
lokatę.
Niestety Stal mimo przewagi nad Get Well daleka była od optymalnej formy, a Get
Well łapał wiatr w żagle. Zespół prowadzony przez Adama Krużyńskiego, Karola
Ząbika i Marka Lemona w wielkim stylu pokonał na własnym torze gorzowian i
zbudował dziewięciopunktową zaliczkę przed rewanżem. To oznaczało, że szanse na
punkt bonusowy były całkiem spore. Mecz w Gorzowie miał ogromne znaczenie dla
układu tabeli. Gdyby Get Well zremisował lub wygrał, to scenariusz Przemysława
Termińskiego mógłby się sprawdzić, bo Anioły miałyby szansę, aby na koniec
sezonu być w ligowej tabeli wyżej od Stali.
Przed meczem oficjalnie zakończono współpracę z
Jackiem Frątczakiem, a decyzję
ogłoszono podczas konferencji prasowej. Jacek Frątczak drużynę z Torunia objął w
trakcie sezonu w roku 2017, kiedy to zespołowi wiodło się fatalnie i widmo
spadku głęboko zajrzało im w oczy. Zadaniem menedżera było uratowanie Ekstraligi
dla Aniołów. Cel udało się zrealizować po wygraniu barażu z gdańskim Wybrzeżem.
Rok później Frątczak miał wprowadzić Get Well do fazy play-off i niewiele
brakowało, a również ta sztuka by mu się udała. W 2019 roku torunianie również
mieli zawalczyć o pierwszą czwórkę, a tymczasem sezon rozpoczęli od pasma
porażek, a autorski plan menedżera Frątczaka nie wypalił i drużyna mimo wielkich
nazwisk, przegrywała mecz za meczem i po czterech meczach. Ostatecznie 4
czerwca w samo południe, podczas konferencji prasowej klub poinformował o
zakończeniu współpracy z Jackiem Frątczakiem, a drużynę w kolejnych meczach miał prowadzić tercet, który odpowiadał za zespół w
Lublinie i na Motoarenie, czyli Mark Lemon, Adam Krużyński oraz Karol Ząbik.
Zatem mecz mecz ze Spartą Wrocław był ostatnim dla Jacka Frątczaka w roli
opiekuna Get Well. Menedżer przedstawił zwolnienie lekarskie i jak zwykle
krasomówczo, podsumował swoje rozstanie z Aniołami: "Zwolnienie lekarskie L4 to przenośnia. To na co
chorowałem/choruję to psychika i na to tło nerwowe. Jeśli w sposób permanentny
jest się wystawionym na działania czynników stresogennych, to wówczas zdrowe
ciało może przestać funkcjonować i trzeba przerwać pewien tryb życia.
Prowadzenie drużyny sportowej to poddawanie się permanentnej presji kibiców,
mediów. Jeśli jest sukces to jest, adrenalina i pozytywne emocje. Jeśli drużyna
przegrywa to stres jest ogromny, a wówczas cierpi nie tylko menadżer, ale też
jego rodzina.
Niektórzy zarzucają mi, że w pojedynkę rozbiłem GetWell, ale ja przychodziłem do
Torunia na miesiąc, a zostałem prawie dwa lata.
Niestety plan ułożony w 2017 roku
zakładał, że zwiążemy się do końca sezonu 2018. Stało się jednak inaczej i siłą
rozpędu, po dobrej drugiej połowie sezonu, wjechaliśmy w ten rok. Nic jednak nie
jest dane raz na zawsze. Pewnych spraw w okresie transferowym nie udało nam się
poukładać tak, jak byśmy tego chcieli. To też skutkowało gorszymi wynikami.
Wiedziałem, że będzie bardzo trudno i że ten dzień nastąpi, bo życie pisze swój
scenariusz. Odchodzę stąd szczęśliwy, bo odchodzę z doskonale
zarządzanego klubu, z zaangażowanymi ludźmi, z oddanymi sprawie właścicielami.
Dlatego nie mogę powiedzieć złego słowa na rodzinę Termińskich i będę wypowiadał
się w samych superlatywach o Toruniu, bo ten klub to duży poziom empatii i
współpracy wszystkich, ze wszystkimi.
Sport rządzi się jednak swoimi prawami i na wynik drużyny składa się wiele
czynników. W żużlu podejmuje się jednak decyzje "tu i teraz", dlatego biorę
odpowiedzialność za moje decyzje, bo to ja je podejmowałem. A trudno budować
drużynę, gdy przegrywa się mecz za meczem. Dlatego szanuję w tej sytuacji
Norberta Kościucha, który mówił oficjalnie, co go boli i nie mówił za plecami o
swoich odczuciach. Dzięki temu można było podjąć pewne rozmowy.
Rok temu miałem siłę podnieść zespół z kolan, tym razem nie dałem rady. Poznałem tutaj fantastycznych ludzi
i czułem się tu jak w domu. Wiem że nie dam rady tego pociągnąć, a zespół
potrzebuje impulsu. Czerwiec jest dla chłopaków kluczowy i wiem, że oni muszą
mieć pełne wsparcie, a nie zastanawiać się czy menedżer jest w stanie się
odezwać. Nie jestem w stanie kontynuować współpracy, fizycznie i psychicznie nie
jestem w stanie dawać dużo od siebie. Od stycznia poważnie choruję, co jest
spowodowane stresem i napięciem. Wszystko zostało zdefiniowane klinicznie. Teraz
muszę się pozbierać fizycznie, jestem pod opieką lekarzy z Zielonej Góry. Z
tygodnia na tydzień czułem się coraz gorzej, musiałem odstawić leki, bo po nich
strasznie się czułem. Kluczowa była nieustanna krytyka ze strony całego
środowiska i mediów. O nas się mówiło już od jesieni, że brak wychowanków, że
kolejny odszedł i na pewno się rozwinie. Pod tym względem polski żużel idzie w
złą stronę i jestem przekonany, ze tak nie powinno być. Dziś schodzę z pierwszej
linii ognia, a za chwilę na moim miejscu pojawia się nowi antybohaterowie. Żużel
jest jak narkotyk - to bez wątpienia uzależnienie. W Polsce to działa jak rollercoaster. Patrzę już na to wszystko z perspektywy i dziś pierwszy raz od
kilku miesięcy normalnie się uśmiecham. To jednak nie jest efekt leków, a po
prostu odstawienia problemu.
Uważam, że Get Well się utrzyma, bo druga część sezonu jest nieco łatwiejsza dla
drużyny. Ale trudno się jedzie co tydzień mecz o życie. Drużyna ma jednak
siedmiu zawodników, którzy mają określone zadania do spełnienia i toruńskich
zawodników stać na przełamanie się i udowodnienie swojej wartości, a to da
drużynie utrzymanie.
Nie skupiam się nad tym czy w przyszłości wrócę do żużla, ale aby to zaistniało
musi być wola dwóch stron. Ja na tę chwilę poczyniłem pewne zobowiązania
względem rodziny i na tym się skupiam".
Z kolei Ilona Termińska powiedziało krótko: "Kończymy współpracę z menedżerem.
Pragniemy podziękować mu za dwa lata pracy organizacyjnej i merytorycznej".
Odejście Jacka Frątczaka z Get Well Toruń można ocenić na wielu płaszczyznach,
ale najważniejszą było chyba to że był to pierwszy przypadek w historii
polskiego, a być może i światowego żużla, który pokazał, że jeden człowiek przy
dużym zaufaniu przełożonych, może rozbić całą drużynę. Decyzje jakie podejmował
Frątczak doprowadziły do miejsca, w którym znajdował się toruński zespół, czyli
na samym dole tabeli. Ta drużyna w ostatnich latach nie walczyła o sukcesy i
laury, tylko utrzymanie się w Ekstralidze. Z Frątczakiem na stanowisku menedżera
w połowie sezonu wiadomym było, że sezon zakończy się prawdopodobnie najgorszym
scenariuszem z możliwych, a mianowicie pierwszym w historii spadkiem drużyny do
niższej ligi.
Zespół toruński miał mocne nazwiska i można było z niego coś więcej wykrzesać,
niż jazdę o ligowy byt, o czym świadczy choćby ruch z Norbertem Kościuchem w
ostatnim meczu na MotoArenie. Zawodnik otrzymał więcej niż jedną szansę i
okazało się, że dał drużynie impuls do walki. Niestety w pierwszych meczach
zawodnik tracił miejsce w składzie na rzecz zawodników, którzy również nie
zdobywali punktów. Można było bowiem odnieść wrażenie, że toruńscy straniero
stworzyli sobie w drużynie monopol. Nie odczuwali żadnego zagrożenia ze strony
polskich zawodników. Na drugim biegunie pozostawała decyzja o zakontraktowaniu
Holty, który wracał po kontuzji, a w sezon wchodził z kolejnym urazem, a to na
najwyższym żużlowym poziomie nie wróżyło spektakularnych zdobyczy punktowych.
Niestety menadżer z wiarą w swój plan jazdy, trzema obcokrajowcami oraz
zawodnikiem rezerwowym, chciał wygrywać mecze. Niestety przy doskonałej
dyspozycji Doyla, przeciętnej jeździe Iveresena i starszego z braci Holderów
oraz bezbarwnym Jacku Holderze plan ten nie mógł się powieść, zwłaszcza, że
juniorzy zawodzili na całej linii. W tej sytuacji toruńscy działacze z
menadżerem na czele powinni szukać poważnych wzmocnień na pozycji polskich
seniorów. Wiadomym było, że zadanie to nie należało do łatwych, ale po trzech
pierwszych meczach było na rynku kilku ciekawych zawodników, którzy gwarantowali
większą zdobycz punktową niż Holta czy pozostający bez formy Jack Holder.
Nic więc dziwnego, że przy takim podejściu wielu odnosiło wrażenie, że w Toruniu działano po omacku, a decyzje o rozstaniu z Frątczakiem była decyzją podjętą co najmniej pół roku za późno. Na domiar złego, pozycja drużyny oraz forma zawodników, nie była jedynym zmartwieniem klubowych władz. Oto bowiem na ustach całej Polski było fatalne zachowanie kibiców, którzy obrzucali swoich pupili wyzwiskami oraz oblewali ich piwem. Co prawda nagannego zachowania dopuściła się grupa fanów, która z pierwszego łuku przeniosła się do sektora tuż nad parkiem maszyn, ale był to już nie pierwszy tak skandaliczny wyczyn toruńskich "chuliganów". O tym, że klub nie ma co liczyć na wsparcie swoich sympatyków pokazuje też fakt, że ostatnie spotkanie na żywo oglądało zaledwie cztery tysiące osób. Tak pusto na MotoArenie nie było już bardzo dawno temu, a przecież klub rozgrywał absolutnie kluczowe spotkanie. Niestety do takiej frekwencji doprowadził również sam właściciel klubu, który twierdził, że nie potrzebuje toruńskiego dopingu, bo bilety na mecz kupią fani z Grudziądza i Lublina, którzy zawitają na mecze rewanżowe. Było to swoistego rodzaju policzkiem, dla wielu wiernych kibiców, którzy na dobre i złe byli z drużyną, a przed sezonem zawsze nabywali całosezonowe karnety z wiarą w końcowy sukces, jakim miała być walka w play-off.
Torunianie musieli jednak podjąć rękawicę i musieli próbować odwrócić złą passę
w dziewiątej kolejce spotkań. Drużyna Adama Krużyńskiego pojechała do Gorzowa
bez Rune Holty, którego zastąpił junior Filip Nizgorski, z góry skazany na
zmianę przez Jacka Holdera. Jednak, aby odnieść sukces w Gorzowie, Anioły
potrzebowały punktów właśnie juniorów oraz Norberta Kościucha. Niestety tak się
nie stało i już po dwóch pierwszych biegach Stal prowadziła ośmioma punktami, a
tylko cztery wyścigi pierwszej serii startów wystarczyły gorzowianom, by odrobić
dziewięciopunktową stratę w dwumeczu. Ostatecznie Get Well podniósł się w
drugiej części meczu z kolan i mimo przegranej 49:41 uratował punkt bonusowy. Stanisław Chomski mógł być jednak dumny ze swojej drużyny przez
większą część spotkania. Jego podopieczni nie przyjeżdżali na ostatnich
miejscach, a to bardzo ważne. W zasadniczej fazie spotkania zera notowali
jedynie juniorzy. Seniorzy jechali równo i pewnie. Dla zwycięstwa Stali istotnym
był powrót do składu Petera Kildemanda. Duńczyk odpoczywał wskutek kontuzji
odniesionej na Węgrzech. W Gorzowie pojechał tylko dwa wyścigi, ale dorzucił do
wyniku cenne 3 punkty i 2 bonusy.
Drużyna Aniołów, co prawda wyrwała Stali punkt bonusowy, ale wyglądała blado i dzięki dobrej
postawie w drugiej części zawodów, obroniła dziewięciopunktową przewagę z
pierwszego meczu. Torunianie ponownie mogli być
zadowoleni jedynie z Jasona Doyle'a. Australijczyk tak jak w poprzednich meczach
punktował solidnie i stwarzał realne zagrożenie dla rywali. Wygląda na to, że
wróciły demony przeszłości, kiedy drużynę prowadził Jacek Frątczak. Wychodzi na
to, że problemem tego zespołu nie był manager, a zestawienie zawodników w
średniej formie.
Osobną sprawą pozostawała praca sędziego. Po słowach Krużyńskiego można było odnieść wrażenie, że toruńcski menago domagał się czerwonej kartki dla zawodnika gospodarzy i trudno się dziwić takiemu stanowisku, bo pojawiło się pytanie: co musi zrobić zawodnik, by dostać czerwoną kartkę? Ta niewątpliwie w tej sytuacji należała się Duńczykowi, ale sędzia Sasień nie pozwolił sobie na podjęcie trudnej, ale koniecznej decyzji. Ktoś może powiedzieć - w powtórce i tak było 5:1 dla Get Well, jednak, gdyby Thomsen, ukarany czerwoną kartką, nie mógłby jechać w czternastym biegu, który zresztą wygrał, wynik spotkania mógłby być zgoła odmienny. Z drugiej strony w ostatnim biegu dnia, na starcie ewidentnie szybciej puścił sprzęgło Szymon Woźniak i sędzia nie zareagował. Mimo, że gorzowianin na tym manewrze skorzystał o tyle, że walczył nawet o drugą pozycję. Arbiter mógłby puścić taki start, gdyby Woźniak na dojeździe do łuku był daleko za plecami rywali, a nie był. Zatem po meczu można było już tylko, snuć teorie co by było gdyby sędzia Sasień, w dwóch sytuacjach podjął inne decyzje.
Generalnie
Get Well Toruń nie miał łatwego życia w sezonie 2019.
Szczęście nieco uśmiechnęło się jednak przed kujawsko-pomorskimi derbami, bo
niestety dla grudziądzan, a na szczęście dla toruńczyków, mecz nie doszedł do
skutku w pierwszym terminie, a na przeszkodziły opady deszczu. Nowy termin
wyznaczono po ósmej kolejce spotkań czyli w momencie, gdy rozgrywki wkroczyły w
fazę rewanżową. Toruńskie szczęście polegało na tym, że w lokalnej konfrontacji
drużyna
z miasta Aniołów Mogła jechać ze swoim liderem Jasonem Doylem. Niestety
Anioły nie potrafiły wykorzystać prezentów od losu, a grudziądzanie nie zamierzali lekceważyć niżej notowanego rywala, który odżył po
rozstaniu Jackiem Frątczakiem i odniósł domowe
zwycięstwo nad Stalą Gorzów, czym przybliżył się do utrzymania w Ekstralidze.
Ponadto torunianie, choć mieli problemy na MotoArenie, to na wyjazdach nie byli
chłopcami do bicia, co pokazali twardą walką najpierw w Lublinie, a później
wyrywając gorzowianom "oczko" bonusowe. Jednak w derbach Get Well
nie potwierdził dyspozycji z innych torów i wracał z
Grudziądz na tarczy. Bez punktów, ale i bez większych szans na dwumeczowy bonus
i otwarcie trzeba powiedzieć, że nie mogło być inaczej, skoro na wysokości
zadania stanął tylko Jason Doyle.
Po pierwszych czterech biegach, kibice z Torunia drapali się po głowie i
zastanawiali się, czy aby na pewno Anioły i Gołębie jadą w tej samej lidze.
Co prawda kibice na początku mogli ziewać z nudów, bo zespoły nie zapewniły widzom fajerwerków na torze,
ale grudziądzki zespół punktował rywala i szybko zaczął budować przewagę i
stało się jasne, że Get Well ponownie może
zapomnieć o wygranej, bo ośmiopunktowa strata w połowie meczu oraz dyspozycja zawodników z
miasta Kopernika wskazywała, że goście mogli skupić się co najwyżej na walce o
wynik, który pozwoli im walczyć o punkt bonusowy na MotoArenie. Nie było to
jednak łatwe, bo bracia Holderowie jeździli w kratkę. Niels Kristian Iversen
każdym biegiem przekonywał, że grudziądzki tor mu nie leży, a Norbert Kościuch
już po swoim drugim starcie ponownie został zmieniony, co ponownie mu się nie
spodobało. Na domiar złego, toruńscy fani zaczęli być żużlowymi antybohaterami, bowiem po
incydentach w meczu ze Stalą Gorzów, ponownie dali znać o sobie w bardzo
negatywny sposób. Tym razem ich "ofiarą" padł Robert Kościecha, trener juniorów
GKM-u Grudziądz. Stadionowi chuligani nie mogli przyjąć faktu, że ich były
trener pracuje po drugiej stronie barykady i wyzywali go od sprzedawczyków i
zaczęli pluć na byłego zawodnika i trenera toruńskiego klubu. Niestety chuligani
zapomnieli, że Kościecha odchodził z toruńskiego klubu, bo klub w koncepcji
Jacka Frątczaka nie znalazł miejsca dla Roberta i nie przedłużono z nim umowy,
tylko zorganizowano konkurs na trenera, w którym Kościecha nie widział sensu
startować. Było to kolejne, karygodne zachowanie fanów Get Well. Wcześniej
sympatycy Apatora przeszkadzali i wyzywali swoich zawodników w trakcie meczu z
wicemistrzami Polski z Gorzowa, kiedy to na Motoarenie zgromadzili się nad
parkiem maszyn. Zachowanie fanów było na tyle chamskie, że zawodnicy i sztab
szkoleniowy miał problemy z normalnym funkcjonowaniem w trakcie meczu. Doszło do
absurdalnej sytuacji, w której bardziej niż na kolejnym wyścigu, wszyscy w parku
maszyn skupiali się na tym jak uniknąć kontaktu z zasiadającymi tuż nad ich
głowami rozżalonymi fanatycznymi obserwatorami, bez cienia szacunku dla
sportowców.
Działacze i zawodnicy nie mogli jednak zbyt długo rozpamiętywać niechęci jaką darzyli ich fani, bo w zanadrzu mieli kolejne spotkania w tym mecz rewanżowy z Motorem Lublin, który był spotkaniem o tzw. cztery punkty. Przed piątkowym meczem z Motorem, nikt w Toruniu nie był w stanie wyobrazić sobie tak koszmarnego scenariusza jaki miał się wydarzyć. Ciężar gatunkowy spotkania na Motoarenie był ogromny. Oba zespoły zdawały sobie sprawę, że to starcie może się okazać kluczowe dla losów walki o utrzymanie w elicie. W związku z tym zarówno w Toruniu, jak i w Lublinie obowiązywało hasło "wszystkie ręce na pokład".
Porażka torunian w praktyce oznaczała spadek do pierwszej ligi, wygrana lublinian dawała im niemal pewne miejsce w ekstralidze na kolejny sezon.
Co ciekawe w trakcie sezonu wiele mówiło się o "dopingu sprzętowym".
Zawodnicy
mieli nieregulaminowo tuningować swoje motocykle przez stosowanie
nieregulaminowych dyszy gaźnika czy stosując "wzmacniacze" paliwa. Reakcja
żużlowej centrali była natychmiastowa i szef sędziów Leszek Demski zapowiedział,
że na jednym wybranym meczu każdej kolejki Ekstraligi będą przeprowadzane
kontrole sprzętu i paliwa. Adam Krużyński zapraszał kontrolerów z PZM mecz z
Motorem, bowiem jak twierdził: "Chcemy pokazać, że gramy fair-play.
Najważniejsze, żeby wygrał sport, dlatego cieszę się, że Jack Holder przeprosił
Kennetha Bjerre za to, że zawrócił tuż przed metą i pozbawił Duńczyka punktu
bonusowego. Utracone pieniądze też ma mu zwrócić i zamknąć sprawę, jak należy. A
my idziemy w ślady Jacka i zapraszamy na nasze najbliższe spotkanie komisarzy
technicznych z PZM. Słyszeliśmy, że zapowiadane są kontrole paliwa i sprzętu.
Mogę powiedzieć, że my chętnie się im poddamy, bo sport musi być czysty".
Zaproszenie Krużyńskiego było o tyle ciekawe, że nikt nie wiedział gdzie pojawią
się kontrolerzy, ale Krużyński wiedział co robi, bo wiele mówiło się, że
Grigorij Łaguta po powrocie z dopingowej karencji, w pierwszych swoich jazdach
miał paliwo nieco inne niż wszyscy zawodnicy. Nikt Rosjanina nie złapał na
oszustwie, ale sygnał wysłany przez toruński sztab, pod przykrywką jazdy własnej
fair-play miał zniechęcić kogokolwiek do nieuczciwości.
Niestety, żadne zasłony dymne, zaproszenia i taktyka nie pomogły Aniołom, które
na własnym stadionie przegrały po raz kolejny i potrzebny cud, aby Toruń
utrzymał się w lidze. Przy dyspozycji jaką prezentowali zawodnicy z
Anielskimi plastronami, trudno było liczyć na cokolwiek, bo
lublinianie zasłużenie wygrali pierwszy mecz na wyjeździe i zrobili to w
świetnym stylu.
Przed meczem sztab szkoleniowy Get Well podjął złą decyzję i przygotował tor pod
zawodników Motoru, bo o kolejności na mecie decydował start i
rozegranie pierwszego łuku. Wśród miejscowych jedynie Jason Doyle radził sobie w
takich warunkach, a pozostali błądzili jak dzieci we mgle. Lublinianie
prowadzenie objęli już po drugim wyścigu i nie oddali go aż do końca. Goście
rozpędzali się w trakcie meczu i sukcesywnie budowali przewagę nad rywalem,
dlatego biegi nominowane, były tylko formalnością, ale do bardzo dziwnej sytuacji doszło
w ostatnim wyścigu dnia. Gospodarze wyszli na podwójne prowadzenie, a na jednej
z prostych do groźnego starcia ze swoim kolegą z drużyny doprowadził Grigorij
Łaguta. Obaj zawodnicy utrzymali się jednak na motocyklach, ale po chwili mocno
się zdziwili, bo sędzia Remigiusz Substyk zdecydował się przerwać bieg i
wykluczyć Rosjanina z powtórki. Arbiter ukarał Łagutę, ale jednocześnie pomógł
gościom. W powtórce Michelsen wyszedł ze startu lepiej i zamiast podwójnej
porażki, wywalczył dla swojej drużyny remis. Zachowanie arbitra spotkałoby się z
pochwałami, gdyby nie fakt, że obaj zawodnicy uczestniczący w starciu byli z tej
samej drużyny. Arbiter w ten sposób wypaczył wynik spotkania, bo w powtórce
osamotniony Mikkel Michelsen zamiast podwójnej porażki, zdołał wywalczyć dla
swojej drużyny remis. W przypadku piątkowego meczu w Toruniu nie miało to już co
prawda żadnego znaczenia, ale w kontekście kolejnych spotkań, pojawienie się
takiej interpretacja mogło okazać się bardzo groźne, bo po tym incydencie, po wyjściu z
pierwszego łuku kibice prowadzącej podwójnie drużyny będą musieli troszczyć się
nie tylko o swoich zawodników, ale także kibicować, by rywale tej samej drużyny nie walczyli
pomiędzy sobą. Oczywiście trudno podejrzewać, by ktokolwiek chciał tworzyć groźne
sytuacje na torze, tylko po to, by powtórzyć wyścig. Z drugiej strony nie takie
sytuacje w żużlu już się zdarzały, a sędzia Remigiusz Substyk stworzył w piątek
bardzo trudny do rozstrzygnięcia precedens.
Nic więc dziwnego, że rozgorzały dyskusje na ten temat, a w
Magazynie Ekstraligi na antenie nSport+ szef polskich sędziów, Leszek Demski
komentował:
"arbiter nie powinien przerywać tego biegu i wkrótce wszyscy ligowi rozjemcy
dostaną odpowiednią wykładnię przepisów: W piłce nożnej jeśli zawodnik kopnie
swojego kolegę z drużyny, to też nie ma faulu. Żużlowiec za stworzenie
niebezpiecznej sytuacji na torze i przeszkodzenie swojemu koledze powinien
zostać upomniany, ale takiego biegu nie należy przerywać. To takie zastosowanie
"prawa korzyści. Dobrze to zostało zinterpretowane w 10. biegu, gdzie również
doszło do niebezpiecznej sytuacji między dwoma żużlowcami z Lublina: Wiktorem Trofimowem i Mikkelem Michelsenem. Tamtego wyścigu sędzia nie przerwał i tam
samo miało być w ostatnim biegu.
Szef sędziów skomentował również wyżej opisywaną sytuację z biegu jedenastego:
"Były pretensje o to, że Paweł Miesiąc jeszcze kilkanaście metrów przejechał,
zanim upadł. Zwróćmy jednak uwagę na atak Jacka Holdera. Był na tyle
niebezpieczny, że nie miało znaczenia czy zawodnik gości upadnie, czy nie.
Holder w ten sposób wjeżdżając w rywala nadawał się do wykluczenia, niezależnie
od tego czy żużlowiec z Lublina utrzymał się na motocyklu. Do kontaktu doszło
przecież przy prędkości prawie 100 km/h".
Sytuacje torowe i decyzje sędziowskie nie
zmieniały jednak faktu, że kadra gospodarzy to był dziurawy szwajcarski ser i
tylko na Doyle’a można było liczyć. Reszta jeździła w kratkę. Choć ostatnie mecze
wlały trochę nadziei w serca toruńskich kibiców, to sporo osób podkreślało, że Get Well miał w nich po prostu szczęście,
a mecz z Motorem wyraźnie pokazał, że te osoby
miały rację.
Chaotyczna i szalona wymiana szkoleniowców niewiele pomogła. Patrząc na przygotowanie
toru można było odnieść wrażenie, że wręcz zaszkodziła. Dodatkowo Adam
Krużyński zrzucający po meczu winę za wynik na juniorów, działał już w akcie desperacji. Na
jego obronę może świadczyć fakt, iż przyznał, że jego zespół jest po prostu
słaby. Prawda jednak była jeszcze bardziej bolesna, bo toruńska drużyna nie była na dnie,
ale pukała w
to dno od spodu i była na autostradzie prowadzącej do spadku z Ekstraligi i
tylko cud mógł już uratować żółto-niebiesko-białych.
Nic więc dziwnego, że jedyną radością żużlowego Torunia, były wspomnienia dawnych lat i odsłanianie kolejnych tablic pamiątkowych. A okazji do wspomnień w sezonie AD 2019. Oto bowiem po Alei Gwiazd, promocji książki o "Żabie" 22 czerwca przed Dworem Artusa, w "Piernikowej Alei Gwiazd" odsłonięto "Katarzynkę Toruńskich Aniołów". Piernikowa Aleja Gwiazd co roku honoruje dwóch znanych i wybitnych artystów, naukowców, sportowców i inne sławne postaci, wywodzące się z Torunia lub z nim związane. W uroczystości wzięło udział wielu były toruńskich zawodników, a akt odsłonięcia wykonał nie kto inny jak Wiesław Jaguś. Wspólnie z "Aniołami" swoją "Katarzynkę" podpisał również aktor Jakub Gierszał, który co prawda urodził się w Krakowie, ale jako jedenastolatek zamieszkał w Toruniu, gdzie ukończył Gimnazjum nr 11 i V LO. Powrócił jednak do Krakowa, by kontynuować naukę w krakowskiej Szkole Teatralnej. Na dużym ekranie zadebiutował w jednej z głównych ról w filmie "Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha. W roku 2011 za rolę uzależnionego od internetu licealisty w filmie "Sala samobójców" Jana Komasy dostał Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego i "Złotą Kaczkę" miesięcznika "Film". Rok później na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie otrzymał nagrodę dla utalentowanego aktora europejskiego. Jego wielkim sukcesem okazała się rola Jerzego Górskiego, walczącego z nałogiem narkotykowym mistrza triathlonu, w filmie "Najlepszy" Łukasza Palkowskiego. Za tę kreację Jakub Gierszał na festiwalu w Gdyni zdobył nagrodę Złotego Kangura. Aktor, który część dzieciństwa spędził z rodzicami w Hamburgu, doskonale włada językiem niemiecki, dlatego kreuje również różne role w w filmach niemieckojęzycznych.
na środkowym zdjęciu grupowym stoją od lewej: Stefan Tietz, Jacek Krzyżaniak, Eugeniusz Miastkowski, Mirosław Kowalik, Stanisław Miedziński, Sławomir Derdziński, Wiesław Jaguś, Waldemar Dąbrowski, Jan Ząbik, Marian Filipiak Marek Kończykowski, Waldemar Walczak11 |
||
|
|
|
Niestety
po przyjemnych wspomnieniach trzeba było wrócić do smutnej rzeczywistości i
stawić czoła GKMowi Grudziądz w rewanżowym meczu derbowym. Choć Anioły w
poprzedniej kolejce zapukały do drzwi o nazwie pierwsza liga i drzwi zostały
otwarte, to układ pozostałych spotkań spowodował, że kolejny mecz derbowy pomiędzy Toruniem a Grudziądzem, było z kategorii "być albo nie być" dla Get Well.
Co prawda po meczu z Motorem Lublin nikt nie wierzył w jakikolwiek sukces
Aniołów, to szansa jaka się stworzyła w derbach nie pozwalała na nawet najmniejszego marginesu błędu, bowiem
przegrana oznaczała już tylko matematyczne szanse na utrzymanie. Mówiąc wprost -
porażka oznaczała dla drużyny z grodu Kopernika pierwszy w historii spadek z
najwyższej klasy rozgrywkowej.
Przed meczem padła ważna deklaracja ze strony rodziny Termińskich, bowiem prezes
klubu Ilona Termińska zadeklarowała w jednym z wywiadów, że zostanie z drużyną
nawet w razie spadku: "Wiemy, w jakiej jesteśmy sytuacji, myślimy nad wieloma
rozwiązaniami, jednak teraz wolimy skupić się na tych meczach, które nam
zostały. Jednak w razie spadku, zostaniemy z Get Well. Czujemy się
odpowiedzialni za żużel w Toruniu i jesteśmy zdeterminowani do walki. Dość
przewrotnie, im dalej w las tym pracujemy jeszcze ciężej, niemalże od rana do
nocy. Szukamy sposobu na odwrócenie całej sytuacji. Od kilku tygodni spotykamy
się z zawodnikami zarówno przed, jak i po meczach. Myślimy o tym, co się może
zdarzyć na torze podczas meczu, analizujemy także każdy bieg po spotkaniu.
Staramy się, by zawodnicy nie spotykali się tylko i wyłącznie na stadionie
podczas meczu, ale także i w każdej wolnej chwili, bo wiemy, jak działa zespół.
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Niestety nie wszyscy kibice są z nami.
Rozumiemy frustrację, ale proszę mi wierzyć, że najbardziej rozżaleni jesteśmy
my sami. Wulgaryzmy oraz te pojedyncze ekscesy nam nie pomagają, wręcz
przeciwnie. Zawodnicy zostawiają tyle, ile mogą na torze i żadne wyzwiska im nie
pomogą. Okazuje się, że jesteśmy w obecnym sezonie słabi i ten sposób motywacji
dla zawodników nie działa. Rozmawialiśmy długo po meczu z Lublinem i zawodnicy
sami są na siebie źli - nie zdobywają punktów, nie zarabiają pieniędzy. To jest
prosty mechanizm i naprawdę tego typu zachowania ze strony naszych kibiców nie
są potrzebne. Warto jednak zaznaczyć, że jest również ta druga grupa kibiców,
która naprawdę chodzi na stadion, bo chce nam pomóc. Starają się zrobić oprawę
przed meczem, dopingują przez całe spotkanie, a na samym końcu potrafią jeszcze
przyjść, powiedzieć, że widzą, że jest bardzo źle, ale oni od klubu się nie
odwrócą. To jest bardzo budujące i mam nadzieję, że właśnie te zachowania
przełożą się na pozostałych, również tych bardziej krewkich, kibiców.
Jeszcze raz podkreślam, żużla uczymy się przez cały czas. W każdym sezonie
jesteśmy w innej sytuacji i z każdej staramy się wyjść obronną ręką. Zawsze
staraliśmy się dobierać osoby odpowiedzialne za zespół tak, by wszystko poszło
po myśli zarówno naszej, jak i kibiców. Niestety łaska pańska na pstrym koniu
jeździ. W trakcie sezonu 2017 kibice chcieli zmiany menadżera i ta ostatecznie
nastąpiła. Po sezonie chcieli, by Jacek Frątczak został na kolejne sezony. Jak
to obecnie wygląda, wszyscy wiemy. Polak mądry po szkodzie, końcówka zeszłego
sezonu zamydliła nam oczy, ale bardzo dużo osób, włącznie z kibicami, wierzyło,
że ten sezon będzie o wiele lepszy. Przypominam, że dyskusje na temat
toruńskiego zespołu dotyczyły tak naprawdę braku wychowanków w Toruniu. Czy
jadąc obecnie z Adrianem, czy też Pawłem w składzie bylibyśmy na innej pozycji w
tabeli? Sądzę, że nie. Jest dużo czynników, które zaważyły o tym, że jesteśmy w
tym, a nie innym miejscu. Proszę mi wierzyć, że bardzo dużo kosztuje nas, przede
wszystkim nerwów, prowadzenie tego klubu, ale przyszłyśmy tu, by zrobić coś
pozytywnego, i pomimo tego, co się obecnie dzieje, wierzę, że tak też
ostatecznie będzie".
Jasna deklaracja właścicieli klubu, była niezwykle istotna, bowiem mogła nieco
uspokoić sytuację i dać odpowiedź na pytanie co dalej z toruńskim żużlem, po
ewentualnej degradacji na niższy poziom rywalizacji. Zespół musiał jednak podjąć rękawicę i walczyć do końca. Po
porażce z bezpośrednim rywalem do spadku Motorem Lublin los "Aniołów" mimo, że
wydawał się przesądzony to ciągle istniała szansa na utrzymanie ekstraklasy
kosztem nie lublinian, a Stali Gorzów. Torunianie w pięciu ostatnich kolejkach mieli bowiem jeszcze do rozegrania, aż
trzy mecze na własnym torze (z Grudziądzem, Wrocławiem i Zieloną Górą). Jeśli w
tych spotkaniach wywalczyliby przynajmniej 5 punktów, to mieli szanse zrównać
się punktami z zespołem gorzowskim. Ten zaś kalendarz miał tak ekstremalnie
trudny, że mógł już więcej nie zapunktować i gdyby obie drużyny skończyły ligę z
8 punktami, to górą byliby torunianie, którzy mieli lepszy bilans w bezpośrednim
pojedynku. Toruń musiał jednak zacząć wygrywać, a to nie było takie oczywiście i
proste.
Niestety nie było to takie
proste, ale wręcz nie wykonalne dla Aniołów, bo grudziądzanie zrobili ważny krok
w kierunku fazy play-off, wygrywając na MotoArenie 46:44 i praktycznie wysłali
torunian do pierwszej ligi. Dopełnieniem całości spotkania, był przygnębiający widok opustoszałej MotoAreny,
jednak puste trybuny doskonale
odzwierciedlały poziom toruńskiego zespołu w przekroju całego sezonu. Do końca
fazy zasadniczej pozostały cztery kolejki. Ktoś mógł powiedzieć, że
przedwcześnie nie należało skreślać torunian, bo ciągle była szansa na utrzymanie. Jak
trudno było mówić o szansach, czy nadziejach, jeżeli
zespół, który przegrywa mecz za meczem, nawet na własnym obiekcie, za chwilę ma
się mierzyć z głównymi kandydatami do tytułu. Zwycięstwa u siebie nad Falubazem i Spartą
to było już za mało, by myśleć o utrzymaniu. Get Well musiał szukać punktów na
wyjazdach, a nikt nie stawiał na triumf torunian w Częstochowie, a tym
bardziej w Lesznie.
Dlatego po przegranej z Grudziądzem, który w przeszłości
uchodził, za drużynę toruńskich rezerw, niemal wszyscy pogodzili się ze spadkiem
do pierwszej ligi. Spadkiem na pewno nieoczekiwanym przed rozpoczęciem
rozgrywek, ale patrząc na ostatnie sezony w wykonaniu toruńskiej
ekipy, to nadchodzącą degradację wielu oceniało jako w pełni zasłużoną, bo
toruńskie problemy nie pojawiły się z dnia na dzień. Był to proces dostrzegalny
i długotrwały, na który pracowało i dalej pracuje wiele osób. Nie tylko te,
które dzisiaj powoli gaszą światło na Motoarenie, ale i te, które tak chętnie
teraz krytykują Get Well. Szkoda tylko nikt nie miał odwagi uderzyć się w piersi i
przyznać, że popełnił błąd. Zdaniem wielu obserwatorów problemy
Aniołów pojawiły się po słynnej ucieczce z finału w Zielonej Górze w 2013 roku.
Od tamtej pory można było zaobserwować wyjątkowo kiepską passę. Nie tylko
sportową, ale także wizerunkową. Niektórzy w tym miejscu przypomną jeszcze 2012
rok i odwołany półfinał play off z tarnowskimi Jaskółkami. Ktoś powie, że była
to wina sędziego Piotra Lisa. Oczywiście, ale wszyscy pamiętają kto chodził za
nim ze stoperem i liczył sekundy Gregowi Hancockowi. Niestety w dużym stopniu do
kiepskiego wizerunku przyczyniły się media ze stronniczymi redaktorami i
obserwatorami, ale Anioły niemal co sezon dawały pożywkę hejterom i krytykom. Co
gorsze, w klubie tak naprawdę nie starano się na bieżąco wyciągać wniosków z
niepowodzeń. Zimą po sezonie 2016, zamiast ciężko pracować w pocie czoła, w
Toruniu ciągle trwały dyskusje na temat finałowego meczu w Gorzowie, który odbył
się kilka miesięcy wcześniej. Wszystkim dookoła wmawiano, że gdyby nie jedna czy
druga dziurka to Get Well byłby mistrzem, choć zawodnicy wcale wtedy nie
narzekali, a burzę rozpętał ktoś inny. Potem całą energię skupiono na odejściu
Martina Vaculika. Tym zajął się prezes. Zresztą długo był to temat zastępczy. W
dalszej kolejności pojawiły się problemy z wychowankami, których się sukcesywnie
pozbywano lub upokarzano sportowo. Nie wyciągnięto ponadto wniosków po
szczęśliwym utrzymaniu się przed dwoma laty (po barażach), choć sportowo już
wtedy torunianie nie zasłużyli na pozostanie w gronie najlepszych.
Nikt nie próbował znaleźć odpowiedzi w ostatnich latach, dlaczego tacy zawodnicy
jak Emil Sajfutdinow, Grigorij Łaguta czy wspomniany Martin Vaculik odchodzili z
drużyny po zaledwie jednorocznej przygodzie? Co więcej szefowie toruńskiego,
żużla butnie mówili, że zawodnicy nie chcieli jeździć w Toruniu i że to były
decyzje zawodników, ale nie dostrzegali w całym procesie swojej roli. A przecież
gdyby pokornie powiedziano sobie, gdzie tkwiła przyczyna, w Toruniu można było
zbudować perspektywiczny skład na wiele lat, który byłby bardziej przewidywalny
i gwarantujący skuteczniejszą jazdę o najwyższe cele.
W Toruniu działacze zapomnieli, że sport ma cieszyć i bawić. Przynajmniej w
teorii, bo polski żużel już dawno poszedł w kierunku budowy silnych napięć.
Co ciekawe w Toruniu niektórzy wskazywali, że Anioły mogą utrzymać się kosztem
drużyn które mają zaległości finansowe lub co bardziej śmieszne kosztem
powiększenia ekstraligo do dziesięciu drużyn. Od strony sportowej temat ten
podnoszony był już wielokrotnie. Wspominał o tym swego czasu żużlowy wicemistrz
świata - Zenon Plech, przed sezonem 2019 wypowiadał się też trener Stali Gorzów,
Stanisław Chomski mówiąc, że "w Ekstralidze jest stanowczo za mało meczów".
Teraz do sportowego aspektu należy dodać jeszcze ten marketingowo-reklamowy, bo
ligę opuścić miała jedna z największych marek w tym sporcie, bo informacje
o toruńskim klubie, czy transmisje meczów Get Well cieszyły się znacznie
większym zainteresowaniem niż newsy o innych ośrodkach. Z torunianami pod tym
względem mogły w zasadzie rywalizować tylko: Unia Leszno i Falubaz Zielona Góra.
Pod kątem klubowych budżetów było podobnie. Klub Przemysława Termińskiego był
jednym z najbogatszych w lidze, a na dodatek dysponował przepięknym, typowo
żużlowym, stadionem.
W Ekstralidze nie zamierzano jednak ratować zasłużonego klubu i nikt nawet przez
chwilę nie zastanawiał się nad poszerzeniem ligi,
dlatego wiadomym było, że jeśli drużyna z miasta piernika i astronomii nie poradzi sobie sama na
torze, to czekała ją pierwszoligowa banicja. Prezes najlepszej żużlowej ligi
świata, Wojciech Stępniewski spytany wprost o możliwość jej poszerzenia do
dziesięciu zespołów, stwierdził: "Do 2021 roku włącznie, nie ma takiej opcji!
Żużlową centralę obowiązuje trzyletni kontrakt na transmisje telewizyjne zawarty
z nc+ i Eleven Sports, warty 60 milionów złotych! Jest w nim wyraźny zapis
mówiący o tym, iż do końca 2021 roku kształt ligi nie ma prawa się zmienić. Na
ewentualne poszerzenie musiałaby się zgodzić telewizja, biorąc na siebie koszty
transmisji dodatkowych meczów, a do tego Walne Zebranie Wspólników PGE
Ekstraligi złożone z przedstawicieli klubów występujących w elicie. Zgodnie z
nową umową telewizyjną z tytułu praw telewizyjnych na konto każdego z nich
spływają rocznie przynajmniej 2 miliony złotych. By powiększyć ligę do
dziesięciu zespołów wszystkie osiem klubów Ekstraligi musiałoby się zgodzić na
dobrowolne pomniejszenie klubowych budżetów o około 400 tysięcy złotych rocznie.
To nierealne!"
Na otarcie łez kibice mogli cieszyć się z odsłonięcia przed meczem kolejnej pamiątkowej tablicy w Toruńskiej Alei Sportu Żużlowego. Drugim uhonorowanym sportowcem był Jan Ząbik, który w barwach toruńskich spędził najwięcej sezonów, bo aż 21, a w ostatnim sezonie startów został jeżdżącym trenerem, którym z przerwami w toruńskim klubie pozostaje niemal od zawsze.
Po
wprowadzonej kilka lat temu niezrozumiałej przerwie w rozgrywkach żużlowych
w trakcie sezonu,
26 lipca Ekstraliga powróciła do rywalizacji. Zanim
jednak żużlowcy rozpoczęli ściganie ściganie doszło do drobnej zmiany w
terminarzu rozgrywek. Spotkanie pomiędzy Włókniarzem Częstochowa a Get Well
Toruń zostało przesunięte na piątek, a potyczka Sparty Wrocław z GKM-em
Grudziądz miała odbyć się dwa dni później. Nie miało to znaczenia dla
rywalizacji, ale można było domyślać się z czego wynikała ta zmiana. Oto bowiem
przed sezonem AD 2019 telewizja NC+ i Eleven podzieliły się transmisjami z
każdej kolejki ligowej. Eleven transmitował mniej atrakcyjne spotkania w piątek,
z kolei NC+ w niedzielę pokazywała hity kolejki. Niestety po pierwszej rundzie
spotkań Anioły udowodniły swoją postawą na torze i zdobyczą punkową, że nie są
atrakcyjnym partnerem telewizyjnym i nikt się nie dziwił tej zmianie.
Niestety nie wszyscy kibice potrafili docenić starania klubu oraz dbałość o jego
historię i oceniali działalność toruńskich włodarzy jedynie przez twardy wynik
sportowy. A przecież to nie działacze jeździli na motocyklach, a zawodnicy. Rolą
działaczy było zapewnienie sportowej przestrzeni do uprawiania sportu i to
właściciel kluby wraz ze sponsorami zapewniali. Dla niektórych kibiców było to
jednak za mało i wydarzenia do których doszło po spotkaniu były niemal dramatyczne. Nikt nie miał wątpliwości, że
przed sezonem właściciel Przemysław Termiński i menadżer Jacek Frątczak
popełnili błędy w budowaniu składu, bo już w połowie sezonu praktycznie był
przesądzony spadek Get Well Toruń do pierwszej ligi. Jednak absolutnie to nie
obciążało po stronie sportowej konta właściciela toruńskiej drużyny i nie dawało
nikomu prawa do obrażania działacza i wysyłania mu pogróżek, straszenia jego
bliskich, a niestety Przemysław Termiński, otrzymywał maile z pogróżkami.
Nieodpowiedzialni ludzie grozili mu i jego rodzinie. Ataki były bardzo
agresywne, często o podłożu kryminogennym. Takich rzeczy nie usprawiedliwiała
nawet wielka miłość do żużla i toruńskiej drużyny. Tak jak wspomniano można mieć
do Termińskiego pretensje, można go krytykować za to, że źle zbudował drużynę,
że nie zadbał o właściwy wizerunek klubu i swojej osoby, że zrażał swoją postawą
zawodników, którzy wystawiali my złą opinię. Były to jednak detale, w których Termiński nikomu nie uchybił na niwie osobistej, a wszelkie uszczypliwości miało
podłoże sportowe i zakrawały co najwyżej na brak dobrego smaku. Dlatego wszelkie
błędy, czy potknięcia nie były podstawą do tego, by wysłać kogokolwiek na
szafot.
Nic więc dziwnego, ze właściciel klubu i pozostali klubowi
działacze niemal pogodzeni ze spadkiem starali się jak najlepiej zaprezentować w
kolejnych meczach, by drużyna wyszła z twarzą na zakończenie sezonu. I nie
inaczej było przed meczem z Częstochową. Choć były tylko matematyczne szanse na
pozostanie w żużlowej elicie, matematyce trzeba było pomóc i wygrać kolejne
spotkanie.
Niestety zadania wizerunkowo ponownie nie ułatwiał właściciel klubu Przemysław Termiński, którzy w wywiadzie dla lokalnej telewizji w niezbyt elegancki sposób
i w ostrych słowach wypowiedział się na temat formy swoich byłych zawodników
Adriana Miedzińskiego i Pawła Przedpełskiego, ale także ich trenera Marka
Cieślaka: "Do Częstochowy przeszło dwóch naszych zawodników, którzy poszli się
odbudowywać. Jak się odbudowują, to wszyscy kibice wiedzą. To chyba my nawet nie
mamy tak słabych zawodników, jak nasi dwaj co odeszli do tej Częstochowy.
Wcześniej były opowieści, że Pan trener Cieślak jest takim doskonałym
menedżerem, doskonałym trenerem. Jak on to nie potrafi odbudowywać tych
zawodników. No i co? Minął rok czasu i dzisiaj się okazuje, że Pan trener
Cieślak ma same problemy".
Wypowiedzi tej nie zostawił bez odpowiedzi "Miedziak" i w mediach
społecznościowych odpowiedział Termińskiemu: "Proponuję Panie Przemku zająć się
miejscem i dyspozycją swojej drużyny... Mam problemy w polskiej lidze i mają
kilka uwarunkowań... Kolejny mecz w Częstochowie, sprawdzimy... Mamy 4 mecze
rundy zasadniczej. Wiem że ten sezon w lidze jest najsłabszy w mojej
karierze.... W każdym razie potrafię to dobrze robić i zrobię tak by skończyć
dobrze... Kwestia kontraktu to druga strona medalu i pretensje mogę mieć do
siebie... W każdym razie z chęcią nie zmienię otoczenia Ale to zweryfikuje życie
i moja postawa. Pozdrawiam Wszystkich serdecznie. Taki jest niestety sport A
sport to dobre i złe decyzje, głowa i decyzje u mnie niestety nie zagrały Ale
piłka jest nadal grze..."!
Słowne przepychanki lepiej podziałały na
toruńskich wychowanków i niestety, po zaciętym meczu punkty ponownie
zainkasowali rywale Aniołów, a autorami zwycięstwa byli właśnie Miedziński i
Przedpełski. Kolejny przegrany mecz minimalizował
niemal do zera matematyczne szanse na pozostanie Aniołów w ekstralidze.
Właściciel Get Well Toruń Przemysław Termiński sam do siebie mógł mieć
pretensje, że przed spotkaniem wyśmiewał swoich byłych zawodników i przekonywał,
że jeżdżą jeszcze gorzej niż toruńska drużyna. Na Adriana Miedzińskiego i Pawła
Przedpełskiego zadziałało to jak płachta na byka. Podczas przerwy wakacyjnej od
rozgrywek Ekstraligi obaj mieli dużo czasu, by przygotować się właśnie do
spotkanie ze swoją byłą drużyną i udowodnić, że pozbycie się ich z Get Well było
dużym błędem. Efekt był taki, że Przedpełski pojechał swój najlepszy mecz w
sezonie, a Miedziński wtórował mu w punktowaniu byłego klubu.
Sezon 2019 pokazywał, że przez lata wszyscy myśleli, że toruński żużel jest skazany na sukces
i nigdy nie spadnie z żużlowej elity.
Niestety kilka czynników na przestrzeni lat złożyło się na to, że zamiast
laurowego wieńca trzeba było przełknąć łzy porażki. I tu w pierwszej kolejności
na uwagę zasługiwało szkolenie, które zupełnie nie mogło ruszyć i nawiązać do
lat świetności. KS Toruń Przemysława Termińskiego ruszył w 2015 i przez pięć lat
nie wykształcił praktycznie żadnego zawodnika. Na pewno przełożenie na taki stan
rzeczy miały zbyt częste zmian na stanowisku trenera, był Krzyżaniak, Kościecha, Ząbik. A przecież proces szkolenia to skomplikowana kwestia, potrzeba
konsekwencji, planu działania, cierpliwości, a zmiany szkoleniowców nieustannie
zmieniały koncepcje w głowach młodych jeźdźców. Nie da się w rok czy dwa
wyszkolić dobrego zawodnika. Robert Sawina, były zawodni Apatora, tak oto
komentował w jednym z wywiadów degrengoladę toruńskiej szkółki żużlowej: "Brak
wyników w formacji juniorskiej, to nie jest do końca wina tych chłopaków. Po
prostu ktoś źle dobrał poziom sportowy tych chłopaków do rozgrywek. W Toruniu
ewidentnie jest jakiś problem w szkoleniu młodzieży. Zapewne jest o wiele mniej
materiału do szlifowania, ale być może ze szkoleniem trzeba wyjść dalej. Problem
leży też w tym, że obecny tor w Toruniu nie jest najlepszym miejscem do nauki
dla juniorów. Na nim trzeba robić różne dziwne rzeczy, żeby nauczyć się jeździć.
Pod względem geometrii to najprostszy tor, jaki można sobie wyobrazić. Z
pochylonymi i łagodnymi łukami. Trudno na nim wyegzekwować od zawodników
techniczną jazdę. Natomiast doświadczenie zdobywa się na torach o wiele
trudniejszych. Na przykład na takim jak ten w Gorzowie, gdzie łuki są
"kwadratowe", a sama w sobie nawierzchnia dość trudna. To było właśnie widoczne
podczas meczu w Gorzowie, gdzie toruńskim juniorom kompletnie brakowało
umiejętności".
Kolejną kwestią było to, że brakowało stabilności w budowaniu składu na kolejne
sezony. Wielu klasowych zawodników przychodziło na jeden sezon, tracili swój
sportowy wigor i odchodzili najczęściej z pewną dozą niechęci do toruńskich
działaczy. Niezrozumiała była sytuacja z Hancockiem, Doylem. Problem jeszcze
poważniejszy pojawił się po rozstaniu z Vaculikiem. Niezmiennie w klubie
pozostawał jednak Chris Holder, który wiele dla klubu zrobił i z klubem się
rozwijał do mistrzostwa świata włącznie. Ale i Australijczyk po kontuzji nie
mógł złapać właściwej stabilnej formy i kolejne sezony były totalna katastrofą w
jego wykonaniu, dlatego wielu wskazywało, że Chris powinien z Torunia odejść, bo
kredyt zaufania względem jego osoby został wyczerpany.
Ciekawostką było też to, że niemal przed każdym sezonem toczyły się dywagacje na
temat przygotowania toru na Motoarenie. Przez lata w klubie doskonałym
toromistrzem był Adam, a później jego syn Mariusz Lipiński. Gdy ich zabrakło
sezon 2017 zespół zaczął bez toromistrza, była torowa szarpanina, nerwy i
dopiero później udało się ściągnąć ponownie Adama Lipińskiego. Ingerowano
również w geometrię, a prawda była taka, że gdy były wyniki, nikt na ten element
nie narzekał. Niestety wszystkie te zmiany spowodowały, że na MotoArenie kibice
oglądali coraz bardziej nudne zawody, a zawodnikom ciężko było się ścigać.
I na koniec sporym problemem toruńskiego żużla był fatalny wizerunek klubu i
drużyny wynikający z zachowań ludzi zarządzających klubem. Można to było
dostrzec nawet przed meczem z Częstochową. Wizerunek buduje się jednak przez
lata i nie była to kwestia sezonu 2019, ale kumulacja grzechów z kilku lat.
Niestety te wszystkie elementy spowodowały, że po jedenastej kolejce spotkań
drużyna miała tylko iluzoryczne szanse na pozostanie w ekstralidze, a po
ewentualnej degradacji pozostanie na dłużej niż jeden sezon w pierwszej lidze
mogło skończyć się tragedią dla klubu, który mógł utknąć na dłużej nie tylko na
zapleczu ekstraklasy, ale na samym dnie żużlowej hierarchii klubowej w Polsce.
Jeden sezon bez walki o medale DMP kibice i sponsorzy z pewnością byli w stanie przeżyć,
musieli jednak
mieć perspektywy i nadzieję lepszą drużynę i żużlową przyszłość w dobrze
postrzeganym klubie.
Dzień po spotkaniu w Częstochowie, 27 lipca 2019 roku miało miejsce odsłonięcie trzeciej pamiątkowej tablicy w alei gwiazd sportu żużlowego. Tym razem na tablicy pojawiło się nazwisko Pera Jonssona, a odsłonięcia dokonali wspólnie prezydent Torunia Michał Zaleski i europoseł Ryszard Czarnecki. Gratulacje Szwedowi złożył również Jan Ząbik, który dokładnie miesiąc wcześniej odsłonił swoją tablicę przed trybuną główną Motoareny, oraz Prezes Ilona Termińska w imieniu klubu Get Well Toruń. W trakcie ceremonii Maciej Gralak uruchomił maszynę Długiego Pera, która ma swoje godne miejsce wśród eksponatów popularnej "Speedway Nostalgii".
Podczas pobytu w Toruniu Per udzielił
wielu wywiadów w których powiedział m.in.:
Łezka mi się w oku zakręciła, gdy
zobaczyłem odpalony mój motocykl na którym święciłem sukcesy. To spotkanie miało
być już w zeszłym roku, ale zdrowie mi nie pozwoliło. Teraz jednak przyjechałem
i cieszę się, że mogę uczestniczyć w odsłonięciu tablicy z moim nazwiskiem.
Dziękuję firmie One Sport, która zorganizowała mój przyjazd za to zaproszenie,
bo każda wizyta w Toruniu jest dla mnie czymś szczególnym. W przeszłości
przyjeżdżałem tu z synami, a teraz mogłem obejrzeć zawody SEC na toruńskim
stadionie w towarzystwie mojego wnuczka. Od mojego wypadku minęło 25 lat i
szczerze mówiąc nie wiem dlaczego tak jestem ciepło przyjmowany w Toruniu. Czuję
się tu jak król. Naprawdę nie wiem czym sobie na to zasłużyłem. Zawsze po
wizycie tu mam mnóstwo energii. Dlatego powtórzę to co już mówiłem, Toruń jest
moim drugim domem. I jeśli ktoś ma ulubione miejsca do których wraca, to dla
mnie jest to właśnie Toruń, w którym mam chyba wszystkie możliwe wyróżnienia.
Doskonale pamiętam stadion przy ulicy Broniewskiego. Szkoda, że go już nie ma.
Tam były moje smutki i radości oraz mnóstwo wspomnień. panowała wspaniała
atmosfera. Tor był blisko trybun. Czuło się doping kibiców. Bardzo mi się to
podobało, dlatego najczęściej przyjeżdżałem na mecze dzień wcześniej, żeby w tym
wszystkim uczestniczyć. Miałem oferty z innych klubów i choć były korzystniejsze
to wszystkie odrzucałem. Nie pieniądze były dla mnie najważniejsze, ale klub z
Torunia, który był dla mnie fair pod względem finansowym, organizacyjnym i tu
zyskałem wielu przyjaciół i poznałem wspaniałych ludzi. I tak pozostało również
po wypadku w trudnym dla mnie czasie i tak jest do dzisiaj. Pamiętam ja pierwszy
raz przyjechałem po wypadku na mój benefis w 1995 roku. Tego się nie da opisać
(zawodnik zawiesił głos i popłynęły łzy).
Dziś żużel jest inny niż przed dwudziestu pięciu laty. Kiedyś obowiązywały inne
reguły wyłaniania mistrza świata. Dziś słabsza po słabszej dyspozycji w zawodach
jest szansa by się poprawić w kolejnych. Dawniej decydowała dyspozycja dnia.
Uważam, że dziś jeździ się zdecydowanie trudniej, ponieważ pojawiły się dmuchane
bandy, zawodnicy pozwalają sobie na bardziej ostrą jazdę, mając świadomość, że
nie spotkają się z drewnianą bandą. Również w parkingu jest inaczej, bo zawodnicy
siedzą w swoich boksach z mechanikami i często nawet nie rozmawiają z kolegami z
drużyny. Ciężko w takich sytuacjach budować atmosferę i jedność zespołu. Oglądam
jednak wciąż żużel w TV, w tym mecze KS Toruń i pozostaję w kontakcie z ludźmi
ze środowiska żużlowego, jednak nie zapominam o życiu rodzinnym.
Przykro mi, że mój klub spada do niższej ligi. Dalej czuję się częścią tego
wszystkiego. Niestety po latach dobrych, przyszły te słabsze i trzeba się z tym
pogodzić. Mam nadzieję, że pobyt w pierwszej lidze potrwa tylko rok i wrócimy do
Ekstraligi. A jeśli będzie taka potrzeba to służę radą i na pewno nie odmówię
pomocy jeśli klub się o to do mnie zwróci.
Jeśli chodzi o moje zdrowie czuję się w miarę dobrze, dzięki temu mogłem
przyjechać do Polski, ale ogólnie z moim zdrowiem nie jest najlepiej.
Zdecydowanie wolę jak jest ciepło, bo wówczas lepiej funkcjonuję. Największym
moim problemem są odleżyny, które próbowaliśmy opanować czterema operacjami, a
lekarze mówią, że mogę mieć już tylko jedną, dlatego musze na siebie uważać.
Niestety ze względu na stan zdrowia nie mogę być przy żużlu i nie zajmuję się
już młodzieżą w Szwecji.
Przed
meczem dwunastej kolejki spotkań ekstraligowych w sezonie 2019 miała miejsce
historyczna chwila w sporcie żużlowym.
Oto bowiem w lidze miała zadebiutować pierwsza kobieta w żużlowych rozgrywkach
żużlowych. Licencje w Polsce co prawda posiadało lub posiada kilka kobiet, ale
żadna Polka nie zadebiutowała dotąd w meczu ligowym. Wszystkie, podobnie jak do
tej pory, jeździły wyłącznie w zawodach młodzieżowych. Sytuacja ta zmieniła się się 4
sierpnia 2019 roku, gdy w meczu II ligi pomiędzy Polonią Piła, a Wandą
Kraków, w składzie polonistów pojawiła się Sindy Weber. Powołanie zawodniczki,
która dwa dni wcześniej obchodziła swoje dziewiętnaste urodziny było poniekąd
prezentem, a także dowodem wdzięczności pilskich działaczy, bowiem Sindy często przyjeżdżała na mecze i pomagała kolegom
z zespołu. I choć wszyscy
wiedzieli, że nawet jeśli występ okaże się bezpunktowy, to nikt w pilskich
szeregach nie robił z tego powodu tragedii, bo mecz nie miał żadnego znaczenia
dla układu tabeli.
Sama zainteresowana tak komentowała to powołanie: "Jestem szczęśliwa i
zmotywowana, bo dostałam już wiele miłych wiadomości od kibiców. Myślę, że w
niedzielę przed meczem będę jednak bardzo zestresowana".
Niestety występ okazał się nieudany. Weber zaczęła bardzo ambitnie i już w
pierwszym swym starcie miała szansę na punkt. Jechała na trzeciej pozycji,
wioząc za swoimi plecami Dawida Kołodzieja. Niestety na jednym z wyjść z łuku
popełniła błąd, zahaczyła tylnym kołem o dmuchaną bandę, przewróciła się i
została wykluczona z powtórki. Na tym w zasadzie jej debiut się zakończył.
Wyjechała do kolejnego biegu, ale szybko zrezygnowała z dalszej jazdy, bo mocno
doskwierał jej ból łokcia. Brat zawodniczki, który pełnił jednocześnie rolę mechanika siostry,
tak skomentował całe zdarzenie: "W swoim pierwszym biegu całkiem nieźle
wystartowała. Do łuku dojeżdżała na 2. pozycji. Wtedy fatalnie zahaczyła o bandę
i wyrzuciło ją w powietrze. Mocno uszkodziła łokieć. Starała się walczyć podczas
kolejnego wyścigu, ale ból był zbyt silny i wycofała się z dalszej rywalizacji".
Z kolei Niemka po meczu krótko podsumowała swój występ: "To dla mnie wielka
sprawa, że dostałam szansę. Była bardzo zmotywowana, ale miała także dziwne
uczucie, bo zdawałam sobie sprawę, że jestem pierwszą dziewczyną, która tego
dokonała, czyli zadebiutowała w rozgrywkach ligowych. Jestem szczęśliwa i bardzo
się cieszę".
W Toruniu
jednak wszyscy czekali na mecz z Wrocławiem z kalkulatorami w rękach, bo Get
Well miał już tylko matematyczne (bardziej pasowałoby słowo iluzoryczne) szanse
na utrzymanie się w Ekstralidze. Musiał
jednak w końcu wygrać jakieś spotkanie, żeby pomóc matematyce, a nie było to zadanie łatwe.
Zawodnicy musieli
wznieść się na wyżyny swoich możliwości i znaleźć dodatkową mobilizację.
Niestety kiedy drużyna wie, że najprawdopodobniej nie uda jej się zrealizować
założonego celu, a cały sezon dotychczas nie układał się po myśli zawodników i
sztabu szkoleniowego, trudno o wykrzesanie z siebie dodatkowej energii.
Zwłaszcza, że do Torunia przejeżdżała rozpędzona drużyna Sparty Wrocław, która
rewelacyjnie radziła sobie nawet bez swojego lidera Taia Woffindena, który na skutek
kontuzji odpuścił dwie rundy GP i stracił szansę na obronę mistrzowskiego
tytułu. W składzie Get Well, podobnie jak tydzień wcześniej w Częstochowie,
znaleźli się zarówno Rune Holta, jak i Norbert Kościuch. Co prawda ambitni
sportowcy mieli to do siebie, że zawsze walczyli do końca o zwycięstwo, jednak
pasmo porażek potrafiło ciążyć nawet na największych walczakach. Dlatego
pozostawało mieć nadzieję, że touńscy zawodnicy będą chcieli udowodnić, że do
najsłabszych wcale nie należą. Z drugiej strony niektórzy zawodnicy chcieli
zakończyć sezon dobrymi wynikami indywidualnymi, aby wzmocnić swoją kartę
przetargową podczas rozmów kontraktowych. Zwłaszcza Niels Kristian Iversen i
Jason Doyle, którzy po spadku Aniołów byli łakomym kąskiem na rynku transferowym.
Przed meczem nad Toruniem zgromadziły się ciemne
chmury i nieco ułożyły tor, ale dach i foli spełniły swoją rolę i z lekkim
opóźnieniem można było odjechać zawody. Jednak pogoda znakomicie odzwierciedlała
sytuację w jakiej znalazł się Get Well po spotkaniu, bo w obecności pięciu
tysięcy kibiców torunianie przegrali kolejne spotkanie 41:49. Co prawda przed
wyścigami nominowanymi na tablicy widniał rezultat 41:37 i wszystko było jeszcze
możliwe, ale ekipa ze stolicy Dolnego Śląska przypieczętowała swój sukces w biegu
numer czternaście. Trzeba jednak zadać pytanie, czy nie pomógł jej w tym
sztab Get Well, który do przedostatniego wyścigu nie posłał Nielsa Kristiana
Iversena (7 punktów), ale Jacka Holdera (4+1). Sam Duńczyk był zaskoczony faktem, że nie został wystawiony do wyścigów
nominowanych, a jego pretensje były na tyle duże, że tuż po tym jak młodszy z braci Holderów przegrał
czternasty wyścig, wraz z całą swoją ekipą demonstracyjnie cieszył się z
porażki kolegi z drużyny, a to nie naleiej świadczyło o atmosferze w toruńskim parkingu.
Przy takiej postawie i zachowaniu zawodników z jednej drużyny, nikogo nie
dziwiło, że zespół "gwiazd" z miasta Kopernika spadała z hukiem do niższej ligi.
Paradoks całej sytuacji potęgował fakt, że spotkania pozostałych drużyn tak się
układały, że torunianie mimo, że przegrywali ciągle mieli matematyczne szanse na utrzymanie, ale nikt
już nie wierzył w "wyliczanki" i bardziej
skupiano się na honorowym pożegnaniu z najlepszą ligą świata.
Po spotkaniu właściciel drużyny Przemysław Termiński rozgoryczony
beznadziejną postawą toruńskich juniorów, powiedział dość i zapowiedział zmiany w
finansowaniu szkółki żużlowej. Trudno było się dziwić takiej reakcji, bo średnia
biegowa toruńskich juniorów w wyścigach młodzieżowych wynosiła
zaledwie 1,70 pkt/bieg i z całą pewnością nie była warta tak wielkich pieniędzy,
tym bardziej, że przez straty w drugim biegu, niemal w każdym meczu drużyna
Aniołów zaczynała spotkania od sporej
straty i już po pierwszej serii startów musiała gonić rywali, korzystając z
rezerw.
Co ciekawe, przed sezonem nic nie wskazywało na to, że Igor Kopeć-Sobczyński i
Maksymilian Bogdanowicz będą aż tak odstawać od swoich rówieśników z innych
klubów. Władze klubu zdiagnozowały jednak problem, który tkwi w rodzaju
podpisanego kontraktu z zawodnikami. Przed sezonem pod wpływem nacisku samych żużlowców zmieniono system i podpisano z juniorami kontrakty zawodowe.
Obaj zawodnicy dostali spore pieniądze na przygotowanie do sezonu i mieli
zagwarantowane duże wypłaty za każdy punkt. Problem tkwił jednak w tym, że
juniorzy nie
poradzili sobie z takim wyzwaniem i praktycznie nie zdobywali punktów, a do tego
mieli problemy z ogarnięciem wszystkich nowych zawodowych obowiązków. Dlatego właściciel klubu obserwując ich problemy podjął decyzje, że kolejni
młodzieżowcy, którzy będą jeździć w barwach toruńskiego zespołu będą podpisywać
wyłącznie kontrakty amatorskie. Miało to zwiększyć nie tylko możliwości kontroli
działaczy nad zawodnikami, ale także obniżyć koszty jakie ponosił klub, ale i
sami żużlowcy. Trudno jednak było stwierdzić czy klub wytrzyma w
nowym postanowieniu, bo na rynku żużlowym coraz trudniej było pozyskać juniora, który zgodziłby
się na kontrakt amatorski, a mijający sezon w Ekstralidze pokazał, że dobry
junior może liczyć na wyższy kontrakt niż senior z dużym doświadczeniem w
elicie.
Dalekosiężne
plany należało jednak odłożyć na później, bowiem zespół miał do odjechania
jeszcze dwa spotkania, w których jeśli Aniołom nie udałoby się
zdobyć dwóch punktów, to zostaliby najgorszą drużyną Ekstraligi od jedenastu
lat i wszystko wskazywało na to, że tak może się stać.
Anioły miały bowiem na koncie raptem 3 punkty, a do końca dwa mecze, w Lesznie i
u siebie z Zieloną Górą. O komentarz do tej sytuacji pokusił się były
zawodnik Apatora Robert Sawina:
"sytuacja drużyny to efekt błędów, które w ostatnich latach, czy czasie, zostały
popełnione w tym klubie. Teraz już nie powinno się myśleć o tym sezonie, ale o
przyszłości. Przede wszystkim należy się zastanowić, co zmienić, aby było lepiej
i aby do takiej sytuacji już nie doszło. Trzy punkty rzeczywiście wyglądają w
tabeli fatalnie i trudno nawet to komentować. JA przed sezonem wierzyłem w tę
drużynę i w życiu bym nie pomyślał, że tak się to skończy i zespół nie dość, że
spadnie, to jeszcze tak szybko w zasadzie przegra walkę utrzymanie. Sprawdził
się scenariusz, którego w ogóle nie zakładałem. To najgorsza rzecz jaka mogła
się przytrafić. Tak fatalny sezon dla toruńskiej drużyny to nie tylko dla mnie
duży szok".
I tak faktycznie było. Dyspozycja Aniołów nie tylko dla byłego zawodnika Apatora
była szokiem. Było to o tyle smutne, że ostatni raz drużyna z Torunia jeździła na
drugim poziomie ligowym w Polsce w ... 1975 roku. W 1976 roku był pierwszy awans
do "elity", z której nigdy później już torunianie nie spadli. Na pierwszą
degradację zanosiło się po sezonie 2019. Niestety pojedynek Leszno-Toruń, który jeszcze kilka
sezonów rozgrzałby kibiców do czerwoności, tym razem był jednostronnym i można
powiedzieć żenującym widowiskiem. Pogodzony ze spadkiem Get Well Toruń nie
tylko nie uratował twarzy, ale pogrążył się totalnie w otchłani sportowego
upokorzenia. Adam Krużyński przed spotkaniem miał powtarzać słowa z
przedmeczowych wywiadów i mówił w parku maszyn, że jego drużyna łatwo się nie
podda, ale na torze jego zawodnicy pokazali zupełnie coś innego. Żużlowcy Get
Well nawet przez chwilę nie byli w stanie udawać, że wierzą w dobry wynik
swojego zespołu. W jednym z wyścigów Emil Sajfutdinow jechał na ostatnim
miejscu, ale po chwili bez żadnych problemów ograł na dystansie Jasona Doyle'a i
Norberta Kościucha. Goście wyglądali jak juniorzy, którzy dopiero co opuścili
żużlową szkółkę. W ekipie przyjezdnych zawiódł nawet dotychczasowy lider i
ostoja Get Well - Jason Doyle. Kolejny raz kompletnie zawodził Niels Kristian
Iversen. Duńczyk jeździł nieporadnie, był wolny i nie spasowany, a dodatkowo
podczas zawodów testował silniki Ashley'a Holloway'a - tunera, który obecnie
zdaje się być na topie. Jednak nawet i jego jednostki napędowe na nic się zdały
w przypadku miernej formy Iversena, a nad postawą braci Holderów i juniorów
lepiej zaciągnąć zasłonę milczenia.
Nic więc dziwnego, że przy takiej dyspozycji liderów, po wyścigu dziewiątym
nawet te bardzo mało prawdopodobne matematyczne możliwości pozwalające mieć
nadzieję na utrzymanie Ekstraligi zostały utracone, a to oznaczało, że Get Well
Toruń po sezonie 2019 pożegna się z najwyższą klasą rozgrywek żużlowych w Polsce.
Na domiar złego w obozie gości znowu iskrzyło. W wyścigu trzynastym Norbert
Kościuch starł się na torze z Jasonem Doyle'em. Po biegu zdenerwowany
Australijczyk ruszył w kierunku boksu Polaka. Miał pretensję o to, jak ten
potraktował go chwilę wcześniej na torze. Kto wie, czy nie doszłoby do
rękoczynów, gdyby nie przytomna interwencja Adama Krużyńskiego.
Kibicom na pocieszenie pozostawały kolejne
historyczne wspomnienia, w tym zwieńczenie obchodów dziesięciolecia MotoAreny,
podczas którego doszło do
spotkania derbowego pomiędzy Apatorem Toruń, a Polonią Bydgoszcz. Derby Pomorza i Kujaw
2019, zorganizowane pod nadzorem kierownika MotoAreny
Mariana Filipiaka i pasjonata sportu żużlowego bydgoszczanina Jarosława Gamszeja
miało charakter wspomnieniowy i było okazją do spotkania wielu przyjaciół z toru żużlowego.
Przez wiele lat Derby Pomorza były
wydarzeniem o którym mówiła cała żużlowa Polska. Nawet gdy Apator i Polonia
prezentowały naonczas różny poziom sportowy i walczyły o diametralnie inne cele,
to w derbach miało prawo zdarzyć się wszystko. I zdarzało się. Toruń bardzo
chciał udowodnić swą wyższość, bowiem kibice z Bydgoszczy, przy każdej okazji,
wytykali "Krzyżakom", że ci nie awansowali do najwyższej ligi, a tylko
skorzystali na reorganizacji rozgrywek. Toruń ripostował zarzucając
bydgoszczanom, fakt przymusowego wcielenia zawodników w szeregi milicyjnego
klubu, żeby być liczącym się klubem w Polsce.
Musiało jednak minąć sporo lat, by nawet
najtwardsi i najbardziej zagorzali uczestnicy zmagań, zechcieli spojrzeć na
fenomen derbów z dystansem. Emocje opadły, a reprezentanci obu klubów, w dobie
armii zaciężnej, bez korzeni, docenili więź i rangę tamtych wydarzeń. Spotkali
się jak kumple, bez względu na wiek, lata startów, sukcesy. Bez względu takoż na
wcześniejsze sympatie, czy antypatie. Wszelkie waśnie poszły na tę chwilę w
zapomnienie. Niektórzy zdecydowali wyjechać na tor, dając frajdę wciąż łaknącej
dodatkowego smaczku publice. Inni tylko wyszli do prezentacji, by jeszcze raz
poczuć dreszczyk. Fakt, że zawody miały iście przyjacielski charakter,
potwierdzało również to, że w plastronie Apatora w jednym z biegów, wystąpił
Jacek Gollob. Był to incydent bez precedensu, bo w prawdziwych derbach, ówczesny
lider Polonii razem z bratem
Tomaszem, był zawodnikiem najgłośniej "witanym" przez toruńskich kibiców.
Po zawodach wszyscy, w dobrej komitywie, przy
grillu i piwku, nie szczędzili sobie anegdot żużlowych i wzajemnego szacunku.
Przed ostatnią kolejką spotkań ekstraligo żużlowej w sezonie 2019 można było
napisać, zaczęło się od starcia z Falubazem i na starciu z Falubazem się
zakończyło.
Mowa nie tylko o obecnym sezonie, ale w ogóle o erze toruńskiego klubu
w najwyższej lidze w kraju.
4 kwietnia 1976 roku
ówczesna Stal Toruń wybrała się
do Zielonej Górze na swój debiut w elicie (uległa po walce 44:52). Niestety o
ile w ’76 roku mecz z Falubazem niósł podtekst pełen radości o tyle w roku 2019,
torunianie goszcząc rywala z grodu Bachusa, mieli minorowe nastroje, ponieważ w Toruniu dobiegała końca nieprzerwana trwająca 44 żużlowe sezony era ekstraligowej walki i medale. Get Well spadał z Ekstraligi pierwszy raz w
historii i nie mogła tego zmienić ostatnia konfrontacja w sezonie.
Co ciekawe w
Toruniu miały zmierzyć się dwie drużyny, które swoje składy zbudowały w oparciu
o największe budżety,
Falubaz - 12mln i Get Well - 11mln. Wielu zastanawiało się jak to się stało, że
Anioły ze stabilnym budżetem, wyśmienitą infrastrukturą żegnały się z
Ekstraligą. W Toruniu spadku przed sezonem nie zakładał nikt, a stylu w jakim
zespół opuszczał szeregi najlepszych drużyn w kraju, nie przewidzieli najwięksi
pesymiści. Torunianie mieli na koncie zaledwie 3 punkty i
widzieli, że jeśli tego dorobku nie powiększa w ostatnim meczu, oprócz statusu
spadkowicza, zyskają miano najgorszego zespołu Ekstraligi od 2008 roku! Wówczas
Unia Tarnów zdobyła tylko 2 punkty. Co ciekawe ta sama Unia przed rokiem
skazywana na spadek przez całą Polskę wywalczyła 10 punktów, a o uniknięcie
degradacji walczyła do ostatniego wyścigu sezonu nie gdzie indziej jak w
Zielonej Górze!
Sytuacja w jakiej znalazła się drużyna była najbardziej przykra dla związanego
najdłużej z Toruniem, Chrisa Holdera. Niestety, zasłużony dla klubu starszy z
braci Holderów przyczynił się do spadku drużyny, do której przyszedł w 2008
roku jeszcze jako junior. To był wówczas ostatni mistrzowski sezon dla klubu. Można
powiedzieć, że drużyna i zawodnik rozwijali się razem do sezonu 2012, kiedy sportowym
zwieńczeniem w życiorysie Chrisa był tytuł mistrza świata. Australijczyk był
wówczaS nie tylko najlepszym zawodnikiem klubu z Torunia, ale jedną z największych
gwiazd całej Ekstraligi. To był zawodnik pewny siebie. Lider pełną gębą.
Niestety kariera Chrisa Holdera załamała się rok później w wyniku fatalnego
wypadku, do którego doszło na torze w Coventry. To wydarzenie oraz późniejsze
sprawy osobiste, ciągnęły się za zawodnikiem przez lata i nie pozwalały mu
powrócić do choćby namiastki "mistrzowskiego Chrisa".
Nic więc dziwnego, że toruński kapitan mobilizował "Anioły" przed
ostatnim meczem i wspólnie z
działaczami głosił wszem i wobec, że drużyna tanio skóry nie sprzeda. A Falubaz
miał o co walczyć, bo ich cele był co najmniej o punkt bonusowy, który zapewniał
trzecie miejsce po rundzie zasadniczej i uniknięcie w pierwszej rundzie play-off
konfrontacji z piekielnie mocną Unią Leszno. Nikt w Zielonej Górze nie mówił
jednak o obronie bonusa, ale o wygranej za 3 punkty. Jednak żużlowcy spod
znaku Mickey Mouse, nie docenili zdeterminowanych Aniołów i w spotkaniu,
które było określane mianem meczu o pietruszkę musiały przełknąć gorycz porażki
na torze niżej notowanego rywala, choć początek meczu nie wskazywał na tryumf
zawodników miejscowych. O niemocy torunian w pierwszej połowie spotkania najlepiej świadczył fakt, że
pierwszą trójkę na swoim koncie udało im się zapisać w wyścigu siódmym, kiedy
błąd prowadzącego Patryka Dudka wykorzystał Jack Holder. Młodszy z braci dał
sygnał do ataku i kolejne dwa biegi zakończyły się wygraną Get Well. Prędkość
odnaleźli Jason Doyle z Rune Holtą. Przewaga gości topniała i po jedenastym
wyścigu na telebimie widniał remis 33:33, a tuż przed biegami nominowanymi
goście prowadzili dwoma punktami, bo kolejny kapitalny wyścig
zaliczył Jack Holder, a Rune Holta pojechał z zębem i minął na trasie Patryka
Dudka. Goście byli pewni punktu bonusowego i trzeciej lokaty przed fazą play-off,
ale mecz na MotoArenie zaczął im odjeżdżać.
Menedżer Adam Krużyński postanowił rozstrzygnąć spotkanie już w czternastym
wyścigu, do którego desygnował swojego najlepszego zawodnika Jacka Holdera.
Pokerowa zagrywka nie przyniosła jednak oczekiwanego efektu. W pierwszym z
biegów nominowanych zawodnicy stworzyli kapitalne widowisko. Cała czwórka
tasowała się na dystansie. Zaczęło się od prowadzenia Jasona Doyle'a i 4:2 dla
Get Well, a skończyło się odwrotnym wynikiem dla Falubazu. Wygrał
Michael Jepsen Jensen, a na ostatnim łuku trzecią pozycję odbił Piotr
Protasiewicz. Przed ostatnim biegiem mieliśmy zatem ponownie remis! Jednak
niespodziewanym bohaterem Get Well okazał się Rune Holta, który w ostatniej
gonitwie dnia najlepiej
rozegrał pierwszy łuk i pomknął do mety po trzy punkty. Norwega z polskim
paszportem bezskutecznie gonił Martin Vaculik, a Patryk Dudek nie dał rady
Chrisowi Holderowi. Torunianie wygrali 4:2 i i zapisali na swoim koncie drugie
meczowe zwycięstwo. Dzięki temu nie zostali jednym z trzech zespołów od sezonu
2000, który w całych rozgrywkach zanotował tylko jedną wygraną.
W ostatnim meczu sezonu w ekipie Aniołów wszyscy pojechali tak jak od nich
oczekiwano przez cały sezon, a różnicę zrobił Rune Holta i kilka punktów
Kopcia-Sobczyńskiego. Recenzenci sugerowali, że w kontekście kolejnego sezonu,
toruńscy działacze nie powinni bagatelizować występu Norwega z polskim
paszportem, bowiem był to kolejny przebłysk formy tego doświadczonego żużlowca,
który zapewne nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w speedwayu. Przeciwko
Falubazowi, kibice widzieli Holtę zdeterminowanego, który zamącił w głowie
włodarzom z Torunia. Nie byli jednak oni zainteresowani Holtą w kontekście
sezonu 2020, bo po spadku klub czekała rewolucja kadrowa zarówno w gronie
zawodników jak i działaczy. A nowy zespół jaki miał się zbudować w Toruniu, w
swej koncepcji miał być perspektywicznym teamem w którym roszady kadrowe będą
kosmetyką, a nie wymianą pokoleń.
Tak więc po: 43 latach, 44 sezonach
żużlowych, 520 miesiącach, 2264 tygodniach, 15848 dniach w Toruniu dobiegła
końca era nieprzerwanych startów w najwyższej lidze żużlowej.
Teorii na temat upadku Aniołów będzie mnóstwo, jednak aby zrozumieć fenomen
żółto-niebiesko-białych barw i co doprowadziło do upadku trzeba przeczytać całą
żużlową historię spisaną na
www.speedway.hg.pl. Jednak według wielu kibiców, powodem powolnego staczania
się Aniołów na ekstraligowe dno, było zaniedbanie w szkoleniu młodych
"Aniołków", których z czasem w Toruniu zaczęło brakować, a sprowadzanie
kolejnych jeźdźców wychodziło działaczom znacznie gorzej, niż naturalna wymiana
pokoleń. Rok 2019 był jednak apogeum
niemocy toruńskich juniorów, którzy na przestrzeni całego sezonu byli najgorszą
parą młodzieżową w całej lidze. Zawodnikom z Torunia, którzy nie ukończyli
dwudziestu jeden lat, nie udało się pokonać nawet jednego
seniora drużyny przeciwnej i na tle swoich rówieśników byli zdecydowanie najsłabszymi
juniorami w całej lidze. Nic więc dziwnego, że z takim "wsparciem" Anioły nie miały większych
praw na uratowanie ligowego bytu. Co więcej, odkąd w 2011 roku zapewniono
juniorom trzy programowe biegi w zawodach (pod warunkiem braku rezerwy
taktycznej lub kontuzji etc.), nigdy żadna drużyna w na ekstraligowym poziomie
nie dysponowała tak słabym duetem w tej formacji i nigdy wszyscy startujący
młodzieżowcy w danym sezonie nie zakończyli go bez pokonanego seniora ze strony
rywali. Igor Kopeć-Sobczyński, Maksymilian Bogdanowicz i Filip Nizgorski (ten
ostatni w znacznie mniejszym wymiarze) dokonali więc... niemożliwego, a
obrazował to ranking ekstraligowych juniorów po rundzie zasadniczej:
zespół |
pkt w biegu juniorów |
pkt razem |
bonusy |
pokonani seniorzy |
|
Fogo Unia Leszno Smektała, Kubera |
61 | 175 | 20 | 35 | |
Betard Sparta Wrocław Drabik, Liszka, Wojdyło |
49 | 165 | 18 | 29 | |
forBET Włókniarz
Częstochowa Lampart, Trofimow |
55 | 122 | 23 | 20 | |
Speed Car Motor Lublin Gruchalski, Miśkowiak |
42 | 90 | 18 | 12 | |
Cash Broker Stal Gorzów Karczmarz, Bartkowiak, Pytlewski, Szczotka |
32 | 76 | 10 | 14 | |
mr Garden GKM
Grudziądz Turowski, Rolnicki, Wieczorek |
40 | 59 | 12 | 5 | |
Falubaz Zielona
Góra Krakowiak, Tonder, Pawliczak |
33 | 57 | 9 | 6 | |
KS Get Well
Toruń Kopeć-Sobczyński, Bogdanowicz, Nizgorski |
24 | 32 | 4 | 0 |
Zanim jednak spadną słowa krytyki na toruńskich działaczy i zawodników po nieudanym sezonie AD 2019 warto przeczytać wiele wyjaśniający wywiad z Adamem Krużyńskim, który ukazał się na stronie klubu KS Toruń, przed meczem w Lesznie. Niech ten wywiad posłuży za komentarz i podsumowanie tego co zdarzyło się po 43 latach w mieście Kopernika, a także niech będzie zwiastunem lepszych czasów dla toruńskiego sportu żużlowego::
Skąd się wzięły wszystkie problemy zespołu z Torunia?
To jest splot wielu różnych czynników, które nawarstwiały się przez dłuższy
czas. To nie jest wyłącznie efekt jednego słabszego sezonu któregokolwiek z
zawodników. Od kilku lat nie udaje nam się przebudować składu tak, jak byśmy
tego chcieli. Trudno jest zaprosić kogoś do współpracy, jeżeli nie jest on
zainteresowany zmianą dotychczasowego pracodawcy. Dzisiejsza ekstraligowa
rzeczywistość to również bardzo wysokie wymagania wielu zawodników, związane z
niewielką ilością klasowych jeźdźców i brakiem nowych nazwisk pojawiających się
na rynku. Wielu zawodników jest dziś związanych z klubami poprzez indywidualne
umowy sponsorskie funkcjonujące jako remedium na ograniczenia regulaminowe,
dotyczące wysokości zarobków i kwot kontraktowych zawodników występujących w
Ekstralidze. Często właśnie te "więzi" decydują o braku chęci, czy możliwości
zmiany przynależności klubowej zawodników.
Co jeszcze?
Druga kwestia to brak własnych wychowanków. Ten problem zbliżał się do nas od
długiego czasu. Trudno jest nam wychować jakiegoś wartościowego młodzieżowca,
który mógłby w naturalny sposób wzmocnić drużynę. Pomimo dużej pracy wykonywanej
przez klub, nie mamy możliwości korzystania i selekcji zawodników na poziomie z
początku lat 2000, nie mówiąc już o latach dziewięćdziesiątych. W dzisiejszych
czasach rozpoczęcie przygody z żużlem to wyzwanie finansowe zarówno dla klubu,
jak również dla rodziców młodego chłopaka. W ostatnich latach żużel stał się
sportem elitarnym. Decyduje o tym wzrost cen i monopol dotyczący jednostek
napędowych oraz ich tuningu. Próby ściągnięcia kogoś z zewnątrz, kto mógłby
zostać z nami na dłużej, również okazały się nieudane.
Dlaczego?
Na przeszkodzie na pewno stanęły koszty związane z cenami zawodników. Przed
obecnym sezonem pozyskanie młodego zawodnika na pozycje juniorskie było często
droższe od kosztu zawodnika drugiej linii. Niestety popyt nie równoważy się tu z
podażą, a to powoduje obecną sytuację i spiralę, w której znajduje się cały
żużel. Nasz klub jest klubem prywatnym. Oczywiście możemy liczyć na wsparcie z
miasta, ale budżet w większości opiera się na prywatnych pieniądzach oraz
przychodach, które uzyskujemy dzięki szczodrości i współpracy ze sponsorami i
przyjaciółmi klubu, a także kibicami, którzy przychodząc na stadion, stają się
również sponsorami drużyny. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że budżet naszego
klubu jest w tym roku jednym z dwóch najniższych w Ekstralidze. Musimy dzielić z
tego, co jesteśmy w stanie uzbierać. Klub z Torunia zawsze był solidny jeżeli
chodzi o zaplecze finansowe, dlatego nie będziemy robić niczego ponad nasze siły
i na kredyt. Wszystkie plany zawsze są dopasowane do aktualnych możliwości.
Przed rokiem drużyna z Torunia jeździła w bardzo podobnym składzie i zwłaszcza
pod koniec sezonu potrafiła pozytywnie zaskakiwać. Dlaczego teraz tego brakuje?
Na pewno mamy do czynienia z dużo słabszym sezonem, niż oczekiwaliśmy. Trochę
więcej spodziewaliśmy się po Nielsie Kristianie Iversenie i Jacku Holderze.
Praktycznie w ogóle nie możemy liczyć na wsparcie formacji juniorskiej, która
punktuje na bardzo słabym poziomie. Wartość punktującego juniora jest dzisiaj
wręcz bezcenna dla losów drużyn. Polscy seniorzy również nie gwarantują nam
pokaźnych zdobyczy punktowych. Rune Holta jest po kontuzji i trudno mu dojść do
optymalnej formy. Norbert Kościuch wrócił do ekstraligi, żeby powalczyć o jak
najlepsze rezultaty, ale jemu również nie jest łatwo. Przy tak olbrzymiej roli
sprzętu w dzisiejszym żużlu, słabsze starty Norberta powodują, że trudno mu
odzyskiwać pozycje na trasie. Obaj zawodnicy są bardzo pracowici i poświęcają
mnóstwo czasu, by wrócić do dyspozycji z poprzedniego roku, jeżeli mówimy o
Rune, a w przypadku Norberta, by poprawić starty. Niestety ciągle brakuje nam
ich punktów w dorobku drużyny. Gdybyśmy zrealizowali któryś z celów
transferowych, zwłaszcza jeżeli chodzi o zawodnika z polską licencją, o którego
zabiegaliśmy, to podejrzewam, że nasz wynik byłby zupełnie inny.
Dostrzega Pan jeszcze jakieś problemy?
Nasi zawodnicy przeżywają w tym roku spore problemy sprzętowe. To jednak nikogo
nie usprawiedliwia, ponieważ wszyscy są profesjonalistami. Pewnie powinniśmy
wywierać na nich nieco większą presję w zakresie zmian i zakupu nowych jednostek
napędowych od innych i lepiej dysponowanych tunerów. Wielu z nich zawierzyło
jednemu tunerowi, a te silniki po prostu nie jadą. To w największym stopniu
wpływa na nienajlepsze zdobycze punktowe, jak również na nerwowość i wielką
nieregularność.
Wydawało się, że po wygranym dwumeczu ze Stalą Gorzów wszystko zmierza we
właściwym kierunku i drużyna odbije się od dna. Dlaczego potem znowu pojawił się
kryzys, którego następstwem były przegrane mecze na Motoarenie z Motorem Lublin
i GKM-em Grudziądz?
Nie da się ukryć, że byliśmy słabsi pod względem sportowym. Myślę, że presja
przed meczem z Lublinem była tak duża, że wszyscy się po prostu pogubiliśmy. Tak
naprawdę sami ją na siebie nakładaliśmy i może przez to byliśmy całkowicie
wypompowani. Ten mecz od samego początku kompletnie nam się nie układał. Kiedy
Motor zaczął odjeżdżać, to trudno było cokolwiek zrobić. Brakowało nam drugiego
i trzeciego dobrze punktującego zawodnika, który mógłby wziąć na siebie ciężar
wygrywania biegów. Na pewno nie zabrakło nam motywacji. Z mojej perspektywy było
jej nawet za dużo. Podeszliśmy do tego spotkania z dużymi emocjami i wszystko
wymknęło nam się spod kontroli, przez co nie byliśmy w stanie zrealizować planów
taktycznych. Przestaliśmy nad tym panować i zawodnicy trochę nie udźwignęli tej
presji. Natomiast jeżeli chodzi o derby z Grudziądzem, to po prostu trafiliśmy
na bardzo dobrze dysponowanego rywala. Znowu musieliśmy gonić wynik i ponownie
nam czegoś zabrakło. Walczyliśmy o powrót do meczu i w samej końcówce byliśmy
blisko tego celu, ale w ostatnim biegu niestety nie udało się odwrócić losów
tego spotkania.
Macie sobie coś do zarzucenia po tych meczach?
Czytam wiele opinii i wydaje mi się, że łatwo je wyrażać, jeżeli patrzy się na
całą sytuację z boku. Wtedy wydaje się, że wszystko jest bardzo proste.
Oczywiście mam świadomość, że wiele rzeczy, które klub robił w ostatnich latach,
można było zrobić lepiej, czy podjąć inne decyzje. Kiedy jest się jednak w tym
od środka i żyje się tymi sprawami, to nic nie wydaje się już takie łatwe i
oczywiste. Czuję się w jakiś sposób współodpowiedzialny za to, co wydarzyło się
w tym roku. Nie ukrywam, że człowiek, jak każdy kibic, chciałby, żeby ta drużyna
spisywała się lepiej, ale czasami po prostu nie idzie i trudno jest zrobić coś
więcej. Od wielu lat jestem związany z tą dyscypliną i naszym miastem, więc boli
mnie porażka naszej drużyny. Trudno jest pogodzić mi się z miejscem, w którym
się znaleźliśmy. Wiem jednak, że to nie jest spowodowane brakiem naszego
zaangażowania, czy pomysłów. To pochodna sytuacji w całym żużlu oraz uwarunkowań
finansowych, w których funkcjonujemy.
W jaki sposób zawodnicy reagują na wyniki zespołu? Kibicom może wydawać się, że
jakoś szczególnie się tym nie przejmują.
Proszę pamiętać, że to jest ich zawód i w ten sposób zarabiają na życie oraz
przyszłość po zakończeniu sportowej kariery. Żaden z zawodników nie podchodzi do
tego w lekceważący sposób. Każdy z nich próbuje coś zmienić, żeby poprawić swoją
dyspozycję. Rozmawiamy bardzo dużo i to nie jest tak, że naszych zawodników nie
obchodzą losy klubu. Mamy w składzie chłopaków, którzy czują się bardzo związani
z tym zespołem. Mam na myśli przede wszystkim braci Holderów, a także Jasona
Doyle’a. Wydaje mi się, że zawodnicy po wszystkich nieudanych meczach zabierają
ze sobą ten balast. Mają świadomość, co się dzieje z naszymi wynikami oraz w
jakiej znaleźliśmy się sytuacji. To nie jest im zupełnie obojętne. Kumulacja
naszej słabości, która rozpoczęła się od meczu w Grudziądzu, powoduje, że nam
wszystkim znacznie bardziej trzęsą się nogi. Zawodnicy chcieliby odmienić ten
los i poprawić swoje wyniki, ale sport to rywalizacja z przeciwnikiem. Wynik
końcowy zależy również od jego postawy. Mogę powiedzieć, że zawodnicy mają w
sobie bardzo dużo determinacji i sportowej złości, jednak w sporcie zwycięzca
może być tylko jeden.
Jak będziecie przygotowywać się do ostatnich meczów rundy zasadniczej, które nie
zmienią już raczej waszego położenia w tabeli?
Na pewno przed każdym meczem będziemy się spotykać i odbywać wspólne treningi.
Spróbujemy się zmobilizować, żeby uzyskać jak najlepsze wyniki. Nie zamierzamy
się poddawać. Szanse na utrzymanie są już tylko iluzoryczne i matematyczne, ale
dopóki będziemy mogli w nie wierzyć, to będziemy jechać zmotywowani, żeby
odnieść sukces i sięgnąć po zwycięstwo. Zawodnicy są zdeterminowani i świadomi
sytuacji. Każdy z nich będzie chciał jechać nie tylko dla klubu, ale też dla
siebie, własnego nazwiska i sportowej przyszłości. Życie sportowca nie skończy
się dla nich po tym sezonie. Nawet jeżeli teraz poniosą porażkę, to zostaną przy
żużlu i będą chcieli dalej rozwijać swoją karierę.
Jak pracuje się z tą drużyną w parku maszyn? Mam wrażenie, że to piekielnie
trudne zadanie.
Naszym największym problemem jest to, że bardzo często musimy gonić wynik już po
pierwszych biegach. Bez względu na to, kto by pełnił funkcję managera tej
drużyny, za każdym razem będzie mierzył się z takimi samymi wyzwaniami. Trzeba
podejmować decyzje, które mogą przywrócić nas do meczu. Zaczynamy robić zmiany,
a to z kolei wpływa na atmosferę w zespole. Nikt nie jest szczęśliwy, kiedy nie
może wyjechać do swojego drugiego czy trzeciego biegu i jest zastępowany przez
kolegę z drużyny. Wtedy wkrada się dużo dodatkowych emocji w działania
poszczególnych teamów czy zawodników. Nie mamy zbyt dużego komfortu pracy. Nie
dysponujemy na tyle wyrównanym składem, żeby któryś z zawodników mógł mieć
słabszy dzień, a pozostali potrafili wypełnić tę lukę. Musimy sobie jakoś radzić
z własnymi słabościami, a to na pewno nie jest łatwe.
Wspomniał Pan, że każdy manager będzie mierzył z takimi samymi wyzwaniami. Czy
to oznacza, że gdyby nie problemy zdrowotne Jacka Frątczaka, to ta współpraca
byłaby kontynuowana?
Nie chciałbym tego komentować, ponieważ to są osobiste sprawy Jacka Frątczaka.
Na pewno nie był w stanie dłużej prowadzić tej drużyny i stąd się wzięły te
zmiany. Wydaje mi się, że nie ma sensu tego rozpamiętywać. To była jedyna
możliwa decyzja, dlatego klub ją podjął.
Co się zmieniło w pracy sztabu szkoleniowego po odejściu Jacka Frątczaka?
Myślę, że warto zapytać o to zawodników. To oni mogą powiedzieć, czy odczuwają
jakieś zmiany. Powtórzę jeszcze raz, że z mojej perspektywy to nie jest łatwa
praca. Cały czas działamy w kryzysie, a to pociąga za sobą konkretne decyzje w
trakcie meczu. Przed zawodami staramy się zapewnić zawodnikom maksymalny
komfort. Dajemy im do dyspozycji tor i poświęcamy wiele czasu na pracę ze
sprzętem. Próbujemy odzwierciedlać im warunki torowe, które zastaną podczas
meczu ligowego. Bierzemy pod uwagę naprawdę wiele czynników, ale w trakcie
spotkania musimy dostosować taktykę do bieżącej sytuacji. Strategia może ulec
diametralnej zmianie, jeżeli okazuje się, że od początku musimy odrabiać straty.
To nie gwarantuje dużego spokoju pracy. Drużyna też nie czuje się zbyt dobrze w
takiej sytuacji. Łatwiej się jedzie, kiedy mamy kilka punktów przewagi, ale
niestety w tym roku musimy przede wszystkim gonić rywala, który nam ucieka.
Jak się Pan odnajduje na pozycji managera tej drużyny?
W sytuacji, kiedy drużyna przegrywa, trudno jest mówić o jakieś satysfakcji. Nie
jestem osobą, która ma poczucie dobrze wykonywanej pracy. Gdyby drużyna była w
innym położeniu i potrafiła wygrywać mecze, to pewnie mógłbym powiedzieć, że
udźwignąłem to zadanie i byłem w stanie pomóc. Wyniki pokazują jednak coś
zupełnie innego, dlatego nie mogę mieć dobrego samopoczucia. Przyjmuję krytykę i
również biorę odpowiedzialność za to, w jakiej jesteśmy sytuacji. Na pewno
poszukiwanie managera w trakcie sezonu nie jest łatwe, tym bardziej, jeżeli
mówimy o zespole, który zmaga się z poważnym kryzysem. Niewiele osób chciałoby
dać takiemu projektowi swoją twarz, a potem mierzyć się z konsekwencjami
nieudanej misji.
W takim razie dlaczego Pan się na to zdecydował?
Dla mnie to była naturalna decyzja. Wydawało mi się, że nie ma innego
rozwiązania, żeby pomóc tej drużynie. Byłem z nią związany i czułem się za nią
odpowiedzialny. Jestem również kibicem tego klubu i jego dobro jest dla mnie
bardzo ważne. Poprosiłem o pomoc i merytoryczne wsparcie jednego z najlepszych
fachowców w światowym żużlu, czyli Marka Lemona. Myślałem, że razem z nim oraz
Karolem Ząbikiem zdołamy to udźwignąć i utrzymać ten zespół w lidze. Dopiero
teraz widzę, jak trudne było to zadanie.
Skoro wspomniał Pan o Marku Lemonie, to co jego obecność w parku maszyn wniosła
do drużyny?
Mark jest byłym zawodnikiem i rozumie ten sport trochę inaczej, zresztą tak samo
jak Karol. Wydaje mi się, że naturalnym przywódcą drużyny żużlowej powinna być
osoba, która w przeszłości posmakowała tego sportu od środka, ma duże
doświadczenie i potrafi analizować wydarzenia na torze. To było dla mnie
oczywiste, że musimy jakoś wzmocnić ten sztab szkoleniowy. Mamy w zespole trzech
Australijczyków, więc potrzebowaliśmy osoby, która zna ich bardzo dobrze i
będzie potrafiła się z nimi świetnie komunikować. Mark prowadzi reprezentację
Australii, dlatego ten kierunek wydawał się naturalny. Miałem nadzieję, że to
będzie idealne rozwiązanie.
Niestety nie było.
Wydaje mi się, że pomysł był słuszny, ale jeżeli spojrzymy na efekty naszej
pracy, to rzeczywiście zauważymy, że nie było przełożenia na rzeczywistość i
wynik sportowy. Uważam jednak, że obecność Marka Lemona w parkingu jest bardzo
ważna. Pomaga nam w wielu różnych sytuacjach i dobrze wywiązuje się ze swoich
obowiązków. Potrafi dokonać szybkiej analizy. Mark dzieli się swoimi
spostrzeżeniami i zbiera informacje dotyczące tego, co trzeba zrobić w danym
momencie, zwłaszcza jeżeli chodzi o ustawienia motocykla czy zachowanie na
torze. Podpowiada, która ścieżka jest lepsza, albo które miejsce na torze jest
bardziej sprzyjające lub niebezpieczne. Zwraca uwagę na to, co dzieje się z
torem w trakcie meczu i naprawdę dużo doradza naszym zawodnikom. Finalnie to
jednak oni wsiadają na motocykl i decydują o tym, w jaki sposób i czy w ogóle
wykorzystają jego wskazówki.
Często można zauważyć, że zbieracie się na wspólne konsultacje.
Na wszystkich naszych spotkaniach podczas meczu staramy się analizować różne
opinie i odczucia dotyczące jazdy oraz ustawień sprzętu. Zaczynamy już po próbie
toru i zastanawiamy się, co powinniśmy zrobić, biorąc pod uwagę aktualne warunki
torowe. Wymiana myśli jest czymś zupełnie naturalnym. My dzisiaj nie mamy
problemu z tym, że nie pracujemy jako zespół. Wszyscy szukają komunikacji, żeby
znaleźć najlepsze rozwiązane w danym momencie. Podkreślam jednak, że nie
osiągamy dobrych wyników, cały czas gonimy rywali i działamy w kryzysie. To jest
dla nas największym utrudnieniem. Przez to każdy jest dodatkowo poddenerwowany i
ta współpraca z zewnątrz być może nie zawsze wygląda tak dobrze, jak powinna.
Trzeba jednak zrozumieć, że jeżeli jesteśmy pogubieni i poszczególni zawodnicy
mają swoje problemy, to skupiają się przede wszystkim na tym, żeby je rozwiązać.
Dlatego tak emocjonalnie reagują na sytuację.
Czy Jason Doyle, który jest liderem tej drużyny i zalicza niesamowity sezon w
polskiej lidze, jest w stanie doradzić coś kolegom?
Mieliśmy takie sytuacje, że Jason zdradzał chłopakom dokładne ustawienia swojego
motocykla, ale kiedy zastosował je ktoś inny, to nie było efektu, pomimo tego,
że startował na silniku od tego samego tunera. Żużel stał się sportem niezwykle
technologicznym i przez to mamy takie sytuacje, że ustawienia, które pasują
jednemu zawodnikowi kompletnie nie działają u drugiego. Naprawdę nie mamy
problemu z tym, że zawodnicy nie chcą sobie pomagać. Wręcz przeciwnie, są
otwarci na współpracę, ale niestety nie przekłada się to na wyniki.
Czy Jason Doyle nie jest momentami sfrustrowany, że jego wysokie zdobycze
punktowe idą na marne, bo brakuje wsparcia reszty zespołu?
Nie wydaje mi się. Jeżeli pojawia się jakaś frustracja, to dotyczy ona wyłącznie
jego poziomu sportowego, czy wyniku osiągniętego w danym spotkaniu. Jason często
wyraża swoją troskę i zaniepokojenie sytuacją zespołu. Postawa kolegów nie
odbija się na jego samopoczuciu, ale trudno oczekiwać, żeby miał pełną
satysfakcję. Wszyscy żużlowcy są indywidualistami, ale podczas meczu ligowego
ich zdobycze punktowe składają się na wynik zespołu. Jeżeli brakuje zwycięstwa
drużyny, to nawet najlepiej punktujący zawodnik nie może być do końca
zadowolony. To jednak nie deprymuje go przy okazji następnych spotkań. Jason
zdaje sobie sprawę, że będziemy eksploatować go do granic regulaminu.
Praktycznie w każdym meczu jedzie sześć biegów, ponieważ zastępuje kolegów w
ramach rezerwy taktycznej. Kiedy pojawia się taka możliwość, to musimy go
wykorzystać, a przy okazji znaleźć taki moment, żeby zmiana przynosiła zespołowi
jak najwięcej korzyści.
Co się dzieje z Nielsem Kristianem Iversenem, bo wygląda na to, że stracił całą
moc z początku sezonu, a przecież miał być jednym z liderów tego zespołu.
Niels ma problemy ze sprzętem. Pewnie gdyby inaczej przygotował się do sezonu i
nieco bardziej zróżnicował swój park maszyn, to byłoby mu łatwiej. Postawił w
zasadzie tylko na jednego tunera, a te jednostki silnikowe nie okazały się
idealne. Brakowało mu prędkości i przez to trudno było walczyć w każdym meczu o
zwycięstwa biegowe. Na pewno stać go na dużo więcej. Takie były też nasze
oczekiwania. Niels miał być drugim po Jasonie liderem tej drużyny, a w obecnym
sezonie obserwujemy jego walkę ze słabościami i brakiem regularności, ale taki
właśnie jest żużel. To sztuka wyboru i popełniania jak najmniejszej ilości
błędów. W przypadku Nielsa te wybory nie były najlepsze, a błędów pojawiło się
niestety sporo.
Zaskakująca jest też niemoc braci Holderów. Wydawało się, że Chris uporał się ze
swoimi problemami, a Jack będzie czynił regularny progres. Tymczasem przełomu
nie ma.
Obaj mają problem z powtarzalnością, bo raz notują dobre występy, a za chwilę
dużo gorsze. Chris jest pewnym punktem drużyny na Motoarenie ale już na
wyjazdach przytrafiają mu się wyjątkowo słabe występy. Obaj cały czas korzystają
z tego samego sprzętu, więc to jest tym bardziej zastanawiające. Wielokrotnie
widać też, zwłaszcza na meczach wyjazdowych, że mają problem z dopasowaniem się
do warunków torowych. To powoduje, że dużo później wchodzą w spotkanie, a ich
zdobycze punktowe są znacznie słabsze. Mam swoje przemyślenia na ten temat, ale
na razie wolę zostawić je dla siebie. Powiem tylko tyle, że przyda się im zmiana
podejścia i trochę inna organizacja teamu. Wierzę, że konieczne zmiany zostaną
wprowadzone i dzięki temu obaj staną się lepszymi zawodnikami.
Myśli Pan, że ich przyszłość będzie wiązać się z Toruniem?
Wszystko zależy od tego, jak sprawy się potoczą w kilku najbliższych tygodniach.
Chciałbym zwrócić uwagę, że już nie raz mieliśmy możliwość zastąpienia Chrisa
Holdera, ale ostatecznie nie decydowaliśmy się na taki ruch. Każdy z nas może
mieć swoje przemyślenia czy oczekiwania względem tego zawodnika. Gdybyśmy przed
sezonem powiedzieli, że w jego miejsce pojawi się na przykład Mikkel Michelsen,
to wiele osób zapewne pukałoby się w czoło. Podobną sytuację mieliśmy dwa lata
temu, kiedy z klubu odchodził Michael Jepsen Jensen. Wtedy też stanęliśmy przed
dylematem, czy postawić na niego, czy dać kolejną szansę Chrisowi. Podejrzewam,
że większość kibiców wskazałaby na Chrisa jako zawodnika, który powinien z nami
zostać. Pamiętajmy, że rynek jest bardzo wąski. Na pewno nie rzucałbym
stwierdzeniami, że możemy sobie pozwolić na wymianę każdego z tych zawodników.
Działania związane z budowaniem zespołu są naprawdę bardzo trudne. Chris i Jack
to jednak chłopaki stąd, także miejmy nadzieję, że również w trudnym momencie
dla klubu będą razem z nami.
Trudny jest też powrót Rune Holty do ścigania na wysokim poziomie. Dlaczego on
nie może odbudować się po tej kontuzji?
Decydują o tym dwa czynniki. Po pierwsze wiek zawodnika, a po drugie brak
startów. Rune nie miał możliwości, żeby dobrze wejść w ten sezon, bo nie miał
się gdzie rozjeżdżać. W zasadzie zaplanował występy jedynie w polskiej lidze i
dopiero kiedy zaczął startować w Niemczech, to odjechał znacznie więcej biegów.
Z każdym kolejnym wyścigiem Rune staje się mocniejszy, natomiast nie da się
ukryć, że my jesteśmy w sierpniu, a on ze swoją dyspozycją znajduje się w
okolicach kwietnia, ewentualnie maja.
Czy zakontraktowanie Norberta Kościucha było dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę
jak wielkie były jego oczekiwania, a jak niewiele dostał w zamian? Mam wrażenie,
że relacje między nim, a klubem często były bardzo napięte.
Ja bym tego tak nie oceniał. Pamiętajmy, że na początku sezonu nie było Rune
Holty i Norbert dostawał swoje szanse. Pierwsze mecze jechaliśmy jednak z tak
silnymi przeciwnikami, że nie było mu łatwo ani wejść w sezon, ani punktować na
wysokim poziomie. Kalendarz, który zaserwowała nam Ekstraliga w tym sezonie, to
z pewnością jeden z powodów naszych problemów. Jeżeli w czterech pierwszych
meczach mierzymy się z faworytami ligi i ponosimy kolejne porażki, to lekko nie
jest, bez względu na to, czy mówimy o Norbercie, czy którymkolwiek z zawodników.
W trakcie tych meczów Norbert nie mógł odjechać wszystkich czterech programowych
biegów, ponieważ musieliśmy reagować na sytuację, w której się znaleźliśmy.
Norbert był zastępowany w ramach rezerwy taktycznej lub zwykłej, bo w danym
momencie wydawał się słabszym zawodnikiem, niż ten, który go zastępował. To nie
dawało mu zbyt dużego komfortu i powodowało jego niezadowolenie.
Można powiedzieć, że sytuacja bez wyjścia. Działania sztabu szkoleniowego
wydawały się uzasadnione, ale argumenty Norberta również.
Każdy zawodnik potrzebuje jak najwięcej jazdy, żeby nabrać pewności siebie.
Niestety nie mogliśmy zagwarantować tego Norbertowi, ze względu na sytuację, w
jakiej znalazł się zespół. On miał świadomość, że będzie musiał wywalczyć sobie
miejsce w składzie. Wiadomo, że chciałby jeździć znacznie więcej, a skoro nie
dostał takiej możliwości, to teraz może nam powiedzieć, że nie miał jak zbudować
dobrej formy. Nie mieliśmy jednak innego wyjścia. Kiedy drużyna zmaga się z
kryzysem, to próbujemy ratować się przed przegraną. Wtedy nasze działania na
pewno nie dają spokoju poszczególnym zawodnikom.
Wyobraża Pan sobie drużynę z Torunia w pierwszej lidze?
Jako kibic tej drużyny mam problem, żeby wyobrazić ją sobie poza ekstraligą. To
jest dla mnie wręcz niewyobrażalne. Trudno jest pogodzić się z tą sytuacją.
Powrót na pewno nie będzie łatwy. Mówimy o zupełnie innym budżecie. Trzeba
będzie przebudować zespół i podjąć wiele decyzji, które będą mogły zagwarantować
nam lepszy wynik w przyszłości. Wydaje mi się, że to będzie też pewien test dla
klubu oraz wszystkich osób, które są z nim związane, zaczynając od kibiców, a
kończąc na pracownikach i działaczach. Pamiętajmy, że nawet po największych
burzach pojawia się słońce. Sport uczy pokory i silnego charakteru, więc wszyscy
wspierający nasz klub powinni okazać swoje wsparcie.
Myśli Pan, że Toruń zda ten test?
To będzie zupełnie nowy okres w historii toruńskiego żużla. Jeżeli spojrzymy na
przykłady innych zespołów, które w przeszłości musiały przełknąć gorycz podobnej
porażki, to zauważymy, że to nie jest sytuacja bez wyjścia. Naprawdę chciałbym
uzmysłowić wszystkim, że w sporcie nie zawsze można wygrywać. Czasami trzeba
zmierzyć się z porażką i próbować przekuć ją na jakiś sukces w przyszłości.
Wierzę, że ta sytuacja będzie nas tylko wzmacniać. Może dzięki temu staniemy się
mądrzejsi i nie będziemy popełniać błędów, które pojawiły się w tym oraz w
poprzednich sezonach.
Brzmi obiecująco.
Chciałbym, żeby całe nasze środowisko zareagowało na to w taki sposób. Jeżeli
wszyscy będziemy używać naszej porażki wyłącznie jako pożywki, żeby znęcać się
nad klubem czy atakować związane z nim osoby, to nic z tego nie wyjdzie. W
takich sytuacjach powinniśmy stać się skonsolidowaną społecznością, ludźmi,
którzy mają wspólny cel i chcą zrobić coś dobrego.
Jaka przyszłość czeka toruński żużel?
Głównym determinantem będzie budżet. W oparciu o pieniądze, które uda się nam
uzbierać, będziemy zmieniać ten klub i budować nową drużynę. Pobyt Torunia w
pierwszej lidze powinien być jak najkrótszy. Wszyscy będziemy myśleć, co zrobić,
żeby tak się stało. Plan jest taki, żeby po jednorocznym rozbracie z ekstraligą,
Toruń wrócił tam, gdzie jego miejsce.
W słowach Adama Krużyńskiego jest wiele prawdy i czytając przywołany tekst można
naprawdę podejść ze zrozumieniem do sytuacji toruńskiego klubu. A sposób w jaki
robi to toruński menadżer budzi szacunek i uznanie, za wnioski jakie klub
wyciąga z niepowodzeń. Dlatego zanim przejdzie się do oceny toruńskiego żuzla na
przestrzeni ostatnich lat, należ skonfrontować wszelkie dywagacje z powyższym wywiadem,
z którego jasno wynika, że klubowi znane są powody
upadku toruńskiego żużla i płakanie nad tym co się stało nie ma większego sensu.
Należy jednak mieć nadzieję, że tak jak szczerze pełniący rolę
menadżera sponsor i członek zarządu wyjaśnia wiele spraw, tak wspólnie z
właścicielem klubu i Panią prezes, rzetelnie zostaną wyciągnie wnioski i
poczynione zostaną ustalenia co przez
te wszystkie lata doprowadziło do tych wszystkich przywoływanych sytuacji, w
których zawodnicy nie chcieli podpisać kontraktu w wypłacalnym i solidnie
zarządzanym klubie, co doprowadziło do tego, że po odejściu wychowanków nie było
godnych zmienników, gdzie przepadła JAKOŚĆ toruńskiej szkółki żużlowej, itd.
Zatem czy znajdzie się odpowiedź na pytanie co jest przyczyną "choroby"
toruńskiego żużla, która została zidentyfikowana, a teraz należy ustalić źródło,
aby "choroba" nie powracała, a żużel w Toruniu przetrwał.
Jeśli znajdzie się odpowiedź na te i inne pytania Toruń nie tylko powróci do żużlowej elity, ale powróci znacznie mocniejszy, a kibice po rocznej banicji na zapleczu ekstraligi znów będą mogli śpiewać Apator K, Apator S, Apator mistrzem Polski jest!!!
Jednak aby do tego doszło,
właściciel toruńskiego zespołu wiedział, że musi działać i nie czekał na to, aż
inni działacze jak co roku sprzątną mu sprzed nosa wymarzony skład i jeszcze
przed ostatnią kolejką spotkań zaczął penetrować rynek zawodniczy i trenerski.
Ta informacja z pewnością mogła napawać entuzjazmem toruńskich kibiców
zwłaszcza, że Przemysław Termiński potwierdził, że możliwy jest powrót drużyny do nazwy
Apator: "Nad nową nazwą na przyszły sezon pracujemy. Ona według stanu praw na
ten moment będzie dwuczłonowa. Będzie zawierała element historycznej nazwy i
będzie zawierała nazwę nowego sponsora tytularnego, ponieważ jakby formuła
współpracy Get Well się wyczerpała i to wszyscy wiemy".
Co miało wyjdzie z tych wszystkich zapowiedzi, pokazać miał kolejny sezon, w
którym pewnym było, że klub może liczyć na swoich kibiców. Kibiców nieco
niesfornych, ale mimo wszystko "dumnych po zwycięstwie, wiernych po porażce",
będących z klubem na dobre i złe, w myśl hasła jakie pojawiło się na ostatnim
meczu w sezonie 2019 "gdy upadniemy, pomożemy mu wstać. Dla tych trzech barw
możemy wiele dać".
W podsumowaniu sezonu warto też
wspomnieć o oglądalności speedwaya w Polsce, bowiem to może świadczyć o jego
popularności. Przed sezonem zdecydowano się na pokazywanie wszystkich meczów
ekstraligowych w telewizji i chociaż nie brakowało głosów, iż rozgrywanie meczów
w terminach piątkowych, a przede wszystkim transmisje telewizyjne na dwóch
kanałach nSport+ i ELEVEN SPORTS, ze wszystkich 64 spotkań, nie spowodują
rozwoju, okazało się, że najlepsza żużlowa liga świata rozkwitła i dotarła do
bardzo szerokiego gremium kibiców. W telewizjach nSport+ i ELEVEN SPORTS chętnie
oglądano nie tylko transmisje na żywo z meczów, ale także inne programy
poprzedzające kolejki ligowe oraz podsumowania. Razem dało to imponujący wynik
ponad 12.288.270 widzów.
Średnia oglądalność Ekstraligi w sezonie 2019 w nSport+ wyniosła (mecze LIVE)
165.450 widzów, a w ELEVEN SPORTS (mecze na żywo) 94.249 widzów. Biorąc pod
uwagę rekordy meczów na żywo, to trzykrotnie przekroczono barierę 200 tysięcy
widzów.
Co ciekawe telewizja nie zabrał kibiców ze stadionów i kibice równie chętnie
oglądali zawody Ekstraligi bezpośrednio na stadionach. 64 mecze sezonu 2019
obejrzało łącznie 692 129 widzów. Dało to średnią 10 815 widzów. Jeśli brać pod
uwagę mecze piątkowe, to obejrzało je 283.895 widzów (średnio 9.789). Z kolei w
niedziele było jeszcze lepiej: 408 234 widzów (sumarycznie) i 11 663 (średnio).
Ot jak kształtowała się średnia oglądalność meczów na żywo w telewizji i procentowe zapełnienie stadionów w sezonie 2019:
Klub |
Oglądalność w TV |
% zapełnienie stadionów | |
Fogo Unia Leszno | 133.421 | 67,04 % | |
Betard Sparta Wrocław | 152.296 | 98,72 % | |
Falubaz Zielona Góra | 140.643 | 87,30 % | |
forBET Włókniarz Częstochowa | 112.683 | 82,10 % | |
mr Garden GKM Grudziądz | 120.520 | 85,71 % | |
Speed Car Motor Lublin | 129.897 | 100,00 % | |
Cash Broker Stal Gorzów | 117.588 | 59,37 % | |
KS Get Well Toruń | 136.295 | 49,71 % |
Zwieńczeniem sezonu była
coroczna Gala PGE Ekstraligi. Kibice mogli oddawać swoje głosy w w pięciu, a
ogłoszenie wyników i uroczyste podsumowanie sezonu miało miejsce w ATM Studio.
Transmisję z wydarzenia przeprowadził nSport+. Najlepszym polskim
zawodnikiem kibice bezapelacyjnie wybrali gorzowianina, Bartosza Zmarzlika,
który przy odbiorze statuetki na scenie powiedział - Nie będę łatwo tego
oddawać. Niespodzianka sezonu powędrowała do rąk Duńczyka z lubelskiego
beniaminka Ekstraligi, Speed Car Motoru – Mikkela Michelsena. Najlepszym
juniorem kibice wybrali Maksyma Drabika ze Sparty Wrocław, a trenerem sezonu
został Piotr Baron, szkoleniowiec mistrzów Polski, Unii Leszno. W kategorii
zawodników zagranicznych triumfatorem okazał się Słowak z Falubazu Zielona Góra,
Martin Vaculik. Wspaniała szarża Emila Sayfutdinova na torze w Częstochowie
została uznana za bezdyskusyjny przyczynek do wybrania Rosjanina bohaterem
wyścigu sezonu.
Podczas Gali PGE Ekstraligi wyróżniony został Zenon Plech (Złoty Szczakiel),
który dokładnie 40 lat temu sięgnął po srebrny medal IMŚ na torze w Chorzowie.
Nagrodę pod nieobecność z uwagi na chorobę odebrał Krystian Plech, a statuetkę
wręczył Andrzej Witkowski (Przewodniczący Rady Nadzorczej Ekstraligi Żużlowej,
Prezes Honorowy Polskiego Związku Motorowego). Uhonorowano także Bartosza
Zmarzlika, któremu Tomasz Gollob wręczył specjalną paterę od PZM i Ekstraligi
Żużlowej z okazji zdobycia IMŚ. Kibice z Lublina zostali nagrodzeni przez PGE
Ekstraligę za fantastyczny doping dla wszystkich zespołów i zawodników oraz
zaangażowanie na meczach. Nagrodę dla klubu przekazał Wojciech Stępniewski,
Prezes Zarządu Ekstraligi, a odebrał ją Jakub Kępa, szef Speed Car Motoru. Po
raz pierwszy kibice wybierali też najładniejszy kombinezon drużyny ligowej w PGE
Ekstralidze. Tutaj również wygrali lublinianie.
Jedną z gwiazd wieczoru była piosenkarka Margaret, która nie tylko
zaprezentowała się na scenie, ale także wręczyła nagrodę Maksymowi Drabikowi,
najlepszemu juniorowi sezonu 2019 w PGE Ekstralidze.
Niespodzianka
Sezonu: 1. Mikkel Michelsen (SPEED CAR Motor Lublin) 32,68 % 2. Paweł Miesiąc (SPEED CAR Motor Lublin) 30,60 % 3. Anders Thomsen (TRULY.WORK Stal Gorzów) 12,99 % 4. Jakub Jamróg (BETARD Sparta Wrocław) 12,83 % 5. Wiktor Lampart (SPEED CAR Motor Lublin) 10,90 % |
Najlepszy
Junior Sezonu: 1. Maksym Drabik (BETARD Sparta Wrocław) 28,90 % 2. Bartosz Smektała (FOGO Unia Leszno) 28,77 % 3. Wiktor Lampart (SPEED CAR Motor Lublin) 27,05 % 4. Michał Gruchalski (forBET Włókniarz Częstochowa) 8,13 % 5. Dominik Kubera (FOGO Unia Leszno) 7,15 % |
Najlepszy
Trener/Menedżer Sezonu: 1. Piotr Baron (FOGO Unia Leszno) 34,71 % 2. Jacek Ziółkowski (SPEED CAR Motor Lublin) 26,62 % 3. Marek Cieślak (forBET Włókniarz Częstochowa) 16,79 % 4. Dariusz Śledź (BETARD Sparta Wrocław) 15,07 % 5. Adam Skórnicki (STELMET Falubaz Zielona Góra) 6,82 % |
Najlepszy
Zagraniczny Zawodnik Sezonu: 1. Martin Vaculik (STELMET Falubaz Zielona Góra) 28,94 % 2. Emil Sayfutdinov (FOGO Unia Leszno) 28,46 % 3. Leon Madsen (forBET Włókniarz Częstochowa) 27,85 % 4. Tai Woffinden (BETARD Sparta Wrocław) 8,99 % 5. Jason Doyle (GET WELL Toruń) 5,77 % |
Najładniejszy Wzór Kevlaru Drużyny PGE Ekstraligi: 1. SPEED CAR Motor Lublin 22,00 % 2. STELMET Falubaz Zielona Góra 21,79 % 3. BETARD Sparta Wrocław 14,93 % 4. FOGO Unia Leszno 14,50 % 5. TRULY.WORK Stal Gorzów 10,61 % 6. forBET Włókniarz Częstochowa 10,37 % 7. MRGARDEN GKM Grudziądz 3,44 % 8. GET WELL Toruń 2,37 % |
Najlepszy
Polski Zawodnik Sezonu: 1. Bartosz Zmarzlik (TRULY.WORK Stal Gorzów) 47,09 % 2. Janusz Kołodziej (FOGO Unia Leszno) 15,40 % 3. Maciej Janowski (BETARD Sparta Wrocław) 15,00 % 4. Piotr Pawlicki (FOGO Unia Leszno) 13,10 % 5. Maksym Drabik (BETARD Sparta Wrocław) 9,42 % |
Wyścig Sezonu – nagroda redakcji sportowej Canal+ 1. Emil Sayfutdinov (FOGO Unia Leszno) 2. Artem Laguta (MRGARDEN GKM Grudziądz) 3. Maksym Drabik (BETARD Sparta Wrocław) |
W roku 2019 w porównaniu do poprzednich lat,
nieco zmieniono regulamin rozgrywek o
Drużynowe Mistrzostwo Polski
Juniorów. W poprzednich latach pierwsza faza zmagań składała się z siedmiu turniejów w
każdej z trzech grup. W trzecim roku zmagań o DMPJ liczba rund została zwiększona do 12, a
drużyny miały rywalizować w 4 grupach sześciozespołowych, z których do do półfinałów
(14 rund) awansowały trzy najlepsze ekipy z każdej grupy oraz dwie najlepsze,
spośród tych które zajęły 4 miejsca.
Nowym rozwiązaniem była też instytucja gościa oczekującego. Oznaczało to, że kluby, które nie posiadały odpowiedniej kadry
mogły skorzystać z niezgłoszonych do
rywalizacji zawodników innych drużyn. Regulamin określał też koszty wypożyczenia
zawodnika i klub wypożyczający żużlowca musiał zapłacić zawodnikowi za występ w zawodach 2000 złotych ryczałtu plus
zwrot kosztów dojazdu wg stawek regulaminowych.
A oto jak zmiany precyzował regulamin:
Art. 803.
1. Eliminacje rozegrane zostaną w 12 rundach, w 4 grupach 6-drużynowych. Zawody
eliminacji rozgrywane będą według formatu określonego w art. 808. Szczegółowe
przepisy dotyczące zasad rozgrywania części półfinałowej określają przepisy art.
804 i 805.
2. Część półfinałowa rozegrana zostanie w 14 rundach, w 2 grupach 7- drużynowych
według formatu określonego w art. 808. Szczegółowe przepisy dotyczące zasad
rozgrywania części półfinałowej określają przepisy art. 804 i 806.
Art. 805.
4. Drużyny, które zostaną sklasyfikowane na miejscach 1 - 3 w grupach
eliminacyjnych oraz dwie najlepsze drużyny z czwartych miejsc uzyskują awans do
części półfinałowej. Dla drużyn, które zajęły czwarte miejsca w grupach
eliminacyjnych zostanie sporządzona klasyfikacja pomocnicza według sum zdobytych
punktów meczowych i biegowych. W przypadku równości punktów meczowych i
biegowych, o kolejności w klasyfikacji pomocniczej decydują kryteria z ust. 3
pkt 1 - 5 powyżej. Jeśli kryteria te nie są wystarczające, o kolejności
zadecydują indywidualne wyniki zawodników zainteresowanych drużyn, to jest:
liczba pierwszych miejsc w biegach, następnie drugich, trzecich i czwartych.
Art. 808.
1. Format zawodów części eliminacyjnej z udziałem 6 drużyn:
1) Każda drużyna składa się z 3 zawodników i jednego rezerwowego.
Art. 809.
6. Każdy klub startujący w rozgrywkach DMPJ zgłasza, na 30 dni przed pierwszą
rundą eliminacji, nie mniej niż 3 i nie więcej niż 4 zawodników (dopuszcza się
zmiany listy po każdej części rozgrywek), którzy będą wchodzili w skład kadry
klubu w danej edycji rozgrywek. Wszyscy pozostali zawodnicy kadry klubów
startujących w rozgrywkach DMPJ, jak również klubów nie uczestniczących w tych
rozgrywkach, a posiadających w kadrach swoich klubów krajowych zawodników
młodzieżowych do lat 21 stanowią tworzą "Listę zawodników oczekujących DMPJ." i
mają status "gościa oczekującego".
6. Listę zawodników oczekujących DMPJ publikuje GKSŻ na podstawie zgłoszeń
przekazanych przez kluby zgodnie z ustalonym wzorem zgłoszenia.
7. W eliminacjach oraz części półfinałowej, kluby biorące udział w danym sezonie
w rozgrywkach ligowych, w przypadku braku pełnego składu drużyny muszą zgłosić
do zawodów DMPJ zawodnika z listy "gość oczekujący".
9. Klub korzystający z zawodnika "gościa oczekującego "pokrywa koszty przejazdu
zawodnika na zawody od siedziby klubu macierzystego do miejsca zawodów, według
przepisów państwowych oraz premię za udział w zawodach w wysokości opublikowanej
w Postanowieniach na dany rok. 10. W całym sezonie rozgrywkowym, dany zawodnik
jako "gość oczekujący" może reprezentować barwy kilku klubów.
ELIMINACJE | |||||||||||||||||||
Grupa 1 | Grupa 2 | Grupa 3 | Grupa 4 | ||||||||||||||||
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
07.05 TOR |
08.05 GRU |
20.05 GNIE 17.06 |
21.05 GDA |
28.05 BYD 24.06 |
29.05 ŁÓDŹ |
03.06 GRU |
04.06 TOR |
18.06 GNIE |
19.06 BYD |
25.06 GDA |
26.06 ŁÓDŹ |
Zespół |
pkt zespołu |
Zielona Góra |
51 280 |
Opole |
39 252 |
Grudziądz |
57,5 295 |
26 | 29 | 22 | 25 | 25 | 25 | 22 | 27 | 22 | 25 | 21 | 26 |
Cze-wa |
52 300 |
Gorzów |
50,5 271 |
Rybnik |
38,5 238 |
Gniezno |
38 231 |
20 | 17 | 18 | 20 | 20 | 12 | 20 | 21 | 16 | 26 | 22 | 19 |
Lublin |
48 285 |
Zielona Góra II |
34 227 |
Leszno |
38,5 228 |
Gdańsk |
35 213 |
16 | 18 | 22 | 17 | 15 | 17 | 20 | 22 | 21 | 14 | 18 | 13 |
Daugavpils |
40 254 |
Poznań |
23 167 |
ACCR |
37 233 |
Toruń |
32,5 225 |
20 | 17 | 17 | 20 | 18 | 16 | 18 | 16 | 21 | 24 | 16 | 22 |
Tarnów |
28 213 |
Wrocław |
14 113 |
Leszno II |
18 141 |
Łódź |
13,5 151 |
10 | 14 | 17 | 12 | 12 | 19 | 13 | 13 | 14 | 6 | 14 | 7 |
Kraków |
10,5 135 |
Piła |
2,5 37 |
Ostrów |
8 116 |
Bydgoszcz |
3,5 +58 |
16 | 13 | 9 | 14 |
16 nklas |
15 | 9 | 5 | 9 | 9 |
17 nklas |
16 |
Krosno |
1,5 80 |
Grupa A | Grupa B | ||||||||||||||||
Zespół |
pkt zespołu |
16.07 Gorzów |
17.07 Gorzów |
23.07 Leszno |
24.07 Leszno |
30.07 Ostrów 12.08 |
31.07 Ostrów |
06.08 Lublin | 07.08 Lublin 09.09 |
13.08 Toruń |
14.08 Toruń |
20.08 Ostrów 22.08 |
21.08 Ostrów |
27.08 Grudziądz |
28.08 Grudziądz 05.09 |
Zespół |
pkt zespołu |
Lublin |
71 317 |
23 | 21 | 26 | 26 | 24 | 25 | 27 | 20 | 21 | 24 | 19 | 19 | 17 | 25 |
Zielona Góra |
77 324 |
Grudziądz |
54,5 277 |
20 | 17 | 9 | 17 | 23 | 22 | 21 | 20 | 23 | 21 | 27 | 17 | 23 | 17 |
70,5 314 |
|
Gorzów |
45,5 260 |
23 | 27 | 18 | 20 | 19 | 23 | 21 | 14 | 16 | 13 | 19 | 20 | 15 | 14 |
Rybnik |
41,5 247 |
Daugavpils |
38 232 |
11 | 16 | 14 | 15 | 18 | 9 | 10 | 21 | 18 | 15 | 19 | 22 | 23 | 21 |
Gniezno |
37 234 |
Ostrów |
35,5 247 |
14 | 16 | 14 | 14 | 18 | 18 | 20 | 17 | 18 | 23 | 21 | 22 | 18 | 14 |
Gdańsk |
25,5 204 |
Leszno |
32 226 |
18 | 18 | 20 | 6 | 13 | 16 | 13 | 17 | 15 | 17 | 14 | 18 | 15 | 16 |
Zielona Góra II |
23 207 |
Toruń |
14,5 182 |
16 | 12 | 19 | 18 | 9 | 13 | 9 | 17 | 15 | 12 | 7 | 7 | 14 | 14 |
ACCR |
19,5 184 |
kolejność po dwóch rundach półfinałowych |
Finał DMPJ 2019-09-15 Grudziądz |
|||||||
miejsce | Zespół |
Punkty duże |
Punkty małe |
miejsce | Zespół |
Punkty duże |
Punkty małe |
|
1 |
Zielona Góra |
77 | 324 | 1 |
Zielona Góra |
6 | 26 | |
2 |
Lublin |
71 | 317 | |||||
3 |
Częstochowa |
70,5 | 314 | 2 |
Częstochowa |
5 | 21 | |
4 |
Grudziądz |
54,5 | 277 | |||||
5 |
Gorzów |
45,5 | 260 | 3 |
Gorzów |
4 | 20 | |
6 |
Rybnik |
41,5 | 247 | |||||
7 |
Ostrów |
35,5 | 247 | 4 |
Lublin |
3 | 18 | |
8 |
Daugavpils |
38 | 232 | |||||
9 |
Gniezno |
37 | 234 | 5 |
Grudziądz |
2 | 15 | |
10 |
Leszno |
32 | 226 | |||||
11 |
Gdańsk |
25,5 | 204 | 6 |
Rybnik |
1 | 13 | |
12 |
Zielona Góra II |
23 | 207 | |||||
13 |
ACCR |
19,5 | 184 | 7 |
Ostrów |
0 | 12 | |
14 |
Toruń |
14,5 | 182 |
Indywidualne Mistrzostwa Świata - Grand Prix | ||
Indywidualne Mistrzostwa Europy |
torunianie nie startowali w finale jednak jeden z turniejów odbył się na MotoArenie |
|
Drużynowy Puchar Świata | w roku 2019 nie rozgrywano | |
Speedway of Nations (MŚP) | torunianie nie startowali w finale | |
Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów | torunianie nie startowali w finałach | |
Nice Cup |
2019-06-22 DPEJ
2019-08-11 IPEJ
2019-07-12 DMŚJ
(torunianie nie startowali w finale)
2019-08-29 MEP
(Kościuch)
2019-08-31 IMEJ
(torunianie nie startowali w finale)
2019-09-28 DMEJ
(torunianie nie startowali w finale)
2019 - cykl
MACEC
(torunianie nie startowali w cyklu)
2019-05-11 MPPK
(Kościuch, Kopeć-Sobczyński, Bogdanowicz)
2019-07-12 IMME
(Doyle)
2019-07-14 IMP
(Kościuch)
2019-08-15 MIMP
(Kopeć-Sobczyński)
2019-08-17 MMPPK
(torunianie nie startowali w finale)
2019-05-27 BK
(Kiełbasa)
2019-09-12 SK
(Kopeć-Sobczyński)
2019-10-11 ZK
(Kościuch)
2019-03-24 Memoriał Alfreda Smoczyka
(Kościuch)
2019-03-31 Memoriał Edwarda Jancarza
(Doyle, Iversen)
2019-04-09 Turniej zaplecza kadry juniorów
(Kopeć-Sobczyński)
2019-04-10 Turniej zaplecza kadry juniorów
(Kopeć-Sobczyński, Bogdanowicz)
2019-05-14 test tymczasowego toru na stadionie narodowym przed GP
(Kopeć-Sobczyński)
2019-08-15 Turniej o Koronę Bolesława Chrobrego
(Kościuch)
2019-08-15
Retro-derby Pomorza i Kujaw
(byli zawodnicy Apatora Toruń)
2019-09-01 Turniej o Łańcuch Herbowy Ostrowa
(Kościuch)
2019-09-04 Turniej zaplecza kadry juniorów
(Kopeć-Sobczyński)
2019-09-17 Turniej zaplecza kadry juniorów
(Kopeć-Sobczyński)
2019-09-18 Turniej zaplecza kadry juniorów
(Kopeć-Sobczyński)
2019-09-22 Memoriał Henryka Żyto
(Kościuch)
2019-10-06
Speedway President Cup Grudziądz
(Kościuch)
WYNIKI MECZÓW LIGOWYCH ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2019
Kolejka | Data | Rywale | Wynik |
Runda Zasadnicza | |||
I | 5 kwietnia |
Zielona Góra - Toruń |
53 : 37 |
II | 14 kwietnia |
Toruń - Leszno |
42 : 48 |
III |
28 kwietnia przełożony 19 maja |
Wrocław - Toruń |
54 : 36 |
IV | 5 maja |
Toruń - Częstochowa |
39 : 51 |
V |
12 maja przełożony 16 czerwca |
Grudziądz - Toruń |
55 : 35 |
VI | 26 maja |
Lublin - Toruń |
48 : 42 |
VII | 31 maja |
Toruń - Gorzów |
49 : 40 |
VIII | 9 czerwca |
Gorzów - Toruń |
49 : 41 |
IX | 21 czerwca |
Toruń - Lublin |
37 : 53 |
X | 28 czerwca |
Toruń - Grudziądz |
44 : 46 |
XI | 26 lipca |
Częstochowa - Toruń |
52 : 38 |
XII | 4 sierpnia |
Toruń - Wrocław |
41 : 49 |
XIII | 9 sierpnia |
Leszno - Toruń |
64 : 26 |
XIV | 25 sierpnia |
Toruń - Zielona Góra |
46 : 44 |
KADRA TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2019
Zawodnik - Działacz | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
komentarz/ocena po sezonie |
w ekstralidze sklasyfikowano
58 zawodników, klasyfikacji nie uzyskało 14 jeźdźców |
|||||||
DOYLE Jason Australia |
14 | 75 | 165 | 6 | 2,280 | 6 |
Niekwestionowany lider drużyny. Aż trudno wyobrazić sobie wyniki toruńskiej drużyny bez Jasona, który nawet przy słabszej dyspozycji dnia i tak wyrastał na lidera zespołu. Jeszcze w trakcie sezonu, gdy okazało się, że Toruń opuści szeregi ekstraligowe, mimo kontraktu na rok 2020, zawodnik szybko doszedł do porozumienia z właścicielem klubu i otrzymał wolną rękę w poszukiwaniu pracodawcy wśród najlepszych drużyn nad Wisłą. Ciekawostką tego porozumienia było to, że zawodnik deklarował powrót do Torunia, po awansie zespołu w roku 2021. Czy tak sie stanie? Czas pokaże. |
IVERSEN Niels Kristian Dania |
14 | 68 | 120 | 6 | 1,765 | 24 |
Puk to zawodnik, który zawiódł najbardziej oczekiwania kibiców i toruńskich włodarzy. Obok Doyla miał być jednym z liderów zespołu, ale nie podołał tej roli. W zasadzie można powiedzieć, że na miarę oczekiwań wyszedł mu tylko mecz w Częstochowie. Przyczyny takiego stanu rzeczy należało upatrywać w sprzęcie, który pochodził od jednego tunera, a zawodnik dopiero w Lesznie zaczął szukać innych rozwiązań sprzętowych. Efektem tego był mocno rozczarowujący sezon, którego mało eleganckim dopełnieniem była radość z przegranej Jacka Holdera, po tym jak menadżer w miejsce Duńczyka do biegów nominowanych, desygnował Kangura. Po sezonie klub co prawda złożył Duńczykowi propozycję startów w pierwszej lidze, ale była to propozycja mało atrakcyjna, bo Duńczyk miał swoich fanów wśród działaczy gorzowskich, gdzie miał powrócić na sezon 2020. |
HOLDER Chris Australia |
14 | 68 | 114 | 8 | 1,677 | 27 |
Można powiedzieć, że Chris zawiódł oczekiwania, ale należy pamiętać, że przed sezonem starszy z braci Holderów, był kontraktowany jako zawodnik solidnej drugiej linii. I z tej roli na MotoArenie się wywiązał. Gdyby udało mu się przenieść swoją skuteczność na obce tory, Toruń nie doznałby goryczy porażki, bo wówczas padłby twierdze w Lublinie czy Gorzowie. Niestety tak się nie stało, ale zawodnik po spadku nie zostawił klubu, który w trudnych chwilach wyciągał do niego pomocną dłoń i jako jeden z pierwszych zadeklarował pozostanie w Toruniu na kolejny sezon w pierwszoligowej rzeczywistości. |
HOLDER Jack Australia |
14 | 64 | 73 | 16 | 1,391 | 36 |
To na Jacku Holderze w zimowej przerwie Jacek Frątczak budował meczowy optymizm w trakcie meczów. Młodszy z braci miał startować w każdym meczu pod nr 8 i z rezerwy zmieniać Kościucha lub Holtę. Menadżer liczył, że tak jak w sezonie 2018, młody Kangur będzie ratował zespół z opresji. Zawodnik był jednak daleki od formy sprzed roku, a ślepa wiara w to, że dużą liczbą startów Australijczyk wejdzie na wyższy poziom sportowy, wprowadziła do zespołu nerwową atmosferę. Kolejne zera zaczęły wskazywać na faworyzowanie zawodnika, co nie podobało się głownie Kościuchowi. Trudno jednak mieć pretensje za takie podejście do młodego Kangura, bo to nie on ustalał meczową taktykę. Po sezonie podobnie jak starszy brat, Jack czuł się winny spadku zespołu do niższej ligi i postanowił pozostać z Aniołami na kolejny rok. |
HOLTA Rune Norweg z Polskim paszportem |
9 | 31 | 39 | 3 | 1,355 | 38 |
Przed sezonem wielu zastanawiało się po co Toruniowi zawodnik grubo po czterdziestce, a do tego po poważnej kontuzji, która wykluczyła go z jazdy w końcówce poprzedniego sezonu. Norweg z polskim paszportem mógł, być jednak wartościowym jeźdźcem, gdyby nie kolejna kontuzja w meczu sparingowym, która wykluczyła go z pierwszych meczów w sezonie. Niestety niedoleczone urazy dawały znać o sobie i zawodnik w tracie sezonu został odsunięty od składu. W tej sytuacji Rune budował swoją formę głownie w Niemczech, gdzie startował w turniejach indywidualnych oraz w lidze. Powrócił na mecz w Częstochowie i choć na doskonale znanym mu torze nie zdobył zbyt wielu punktów, było widać w jego jeździe znaczną przemianę. W trzech ostatnich meczach sezonu wyrósł na gwiazdę zespołu i po sezonie można napisać - szkoda, że tak późno, albo szkoda, że doznał kontuzji przed sezonem. Swoimi ostatnimi meczami Rune pokazał, że mimo upływu lat cięgle potrafi się ścigać, a żeby swoja profesję wykonywać na najwyższym poziomie potrzebuje jedynie zdrowia i dobrego sprzętu. Nic więc dziwnego, że namieszał w głowach i analizach toruńskim działaczom, którzy chcieli zbudować na zapleczu ekstraligi młody skład z perspektywami na daleką przyszłość. Niestety ostatecznie spolonizowany Norweg w przyjacielskich relacjach pożegnał się z miastem Aniołów i ponownie został częstochowskim Lwem. |
KOŚCIUCH Norbert Polska |
13 | 30 | 24 | 7 | 1,033 | 50 |
Sezon mocno zweryfikował umiejętności Norberta. Choć kontrakt w ekstralidze podpisał z pełną świadomością walki o skład, to w trakcie sezonu nie do końca godził się z tą rolą, gdy był zmieniany już po pierwszym biegu przez Jacka Holdera. Niestety menadżer Jacek Frątczak swoimi decyzjami nie dawał Kościuchowi powodów do zadowolenia, bo faworyzowany Australijczyk nawet po czterech zerach, nadal pozostawał w grze o punkty. Upust swojej frustracji na takie podejście sztabu menadżerskiego dał zawodnik przed kamerami TV, podczas meczu we Wrocławiu, za co został odsunięty od kolejnego spotkania. Swoistego rodzaju reprymenda podziałała, bo w kolejnym meczu zawodnik zanotował przebłysk formy i stał się ojcem zwycięstwa nad Stalą Gorzów. Jednak W kolejnych meczach nie potwierdził, że nie był to jednorazowy występ i ponownie była zastępowany przez kolegów z drużyny. Co ciekawe po sezonie działacze uznali zawodnika, za zbyt konfliktowego i jako jedynemu nie złożyli propozycji startów w kolejnym sezonie. Wiadomość tę z zadowoleniem przyjął jego poprzedni pracodawca Witold Skrzydlewski i zaoferował mu miejsce w składzie Orła Łódź. |
KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor wychowanek |
14 | 49 | 25 | 3 | 0,571 | 56 |
Średnia biegowa Igora z sezonu 2017 - 0,221, z sezonu 2018 - 0,853. Zatem jego jazdę można skomentować jednym zdaniem - zawodnik cofnął się w rozwoju. I tak faktycznie było. Poza ostatnim meczem z Zieloną Górą zawodnik, dla którego był to czwarty ekstraligowy sezon nic nie pokazał. Trudno się jednak dziwić, skoro klub rozstawał się z kolejnymi juniorami, a Igor wydawał się być faworytem sztabu szkoleniowego. Niestety sztab ten nie dostrzegał, że juniorzy w osobach Kościelskiego czy Turowskiego po zmianie klubu i zmianie sprzętu, zaczęli być solidnym wsparciem swoich zespołów. A to dowodziło temu, że w Toruniu to Igor miał najlepszy sprzęt pośród młodzieżowców, dlatego na tle kolegów jego wyniki były znacznie lepsze. Na postawę zawodnika, być może wpłynęło przejście na zawodowstwo z którym sobie nie poradził. Właściciel klubu, przy braku jeźdźców poniżej dwudziestego pierwszego roku życia, nie chciał rezygnować z własnego wychowanka i zatrzymał Igora na kolejny sezon, bowiem wierzył, że ekstraligowe doświadczenie Igora, będzie wystarczające w rywalizacji z rówieśnikami na niższym poziomie rozgrywek. |
BOGDANOWICZ Maks Polska |
12 | 31 | 7 | 1 | 0,258 | 58 |
Co chciał zyskać Jacek Frątczak kontraktując Maksa w ostatnim roku juniorskiej przygody żużlowej, wie tylko on sam. Co prawda menadżer twierdził, że Polak wychowany w Szwecji w roku 2020 ma zmienić Jacka Holdera na pozycji rezerwowego, ale były to chyba tylko wizje samego menadżera. Zawodnik, który błysnął przed rokiem na zapleczu ekstraligi, kompletnie nie poradził sobie z żużlem na najwyższym poziomie. Można powiedzieć, że Bogdanowicz miał w Toruniu wszystko do tego, aby być gwiazdą wśród młodzieżowców. Nie miał tylko godnych rywali, którzy mogliby zmienić go na pozycji młodzieżowej, dlatego męczył siebie, kibiców i działaczy swoją jazdą. Po sezonie zawodnik nie otrzymał propozycji statywów z Aniołem na piersi, a on sam powinien zastanowić się nad kontynuowaniem kariery, jeśli miałby ona wygadać tak jak ta, która próbował rozwinąć w Toruniu. |
NIZGORSKI Filip Polska |
6 | 4 | 0 | 0 | 0,000 |
12 nklas |
Nikt kto znał realia żużlowe, nie oczekiwał od Filipa zdobyczy punktowych w sezonie 2019. Wielu jednak pokładało w nim nadzieję na kolejne sezony. Zadebiutował w składzie Aniołów podczas meczu w doskonale znanym mu Grudziądzu, ale w dwóch biegach nie zdobył punktu. Z toru wyniósł jednak, cenne doświadczenie ligowe i co ważne miał za sobą ligowy debiut, który dla młodego zawodnika z całą pewnością, był sporym przeżyciem. W kolejnym roku, po spadku toruńskiej drużyny do niższej ligi, wspólnie z Igorem Kopeć-Sobczyńskim, przymierzany był do ligowego składu pod numerami młodzieżowymi. Jednak nie mógł być pewien tej roli, bo w odwodzie pozostawali inni juniorzy w osobach Justina Stolpa, Jakuba Janika, Aleksa Rydlewskiego czy pozostałych młodych jeźdźców z toruńskiej szkółki żużlowej na odrodzenie której wielu liczyło. |
RYDLEWSKI Aleks Polska |
1 | - | - | - | - | - |
Wyszedł jedynie do ligowej prezentacji podczas jednego meczu ligowego, ale nie wystąpił w żadnym biegu. Zawodnik ciągle rozwijał swoje umiejętności w zawodach młodzieżowych, ale skutecznie hamowały go kolejne upadki i urazy. Kolejny sezon miał być przełomowy w karierze zawodnika, bowiem na pierwszoligowych torach było znacznie łatwiej o ligowy debiut, dlatego zimowa przerwa powinna być solidnie przepracowana przez tego młodego jeźdźca. W przeciwnym wypadku skończy jako kolejny zmarnowany zawodnik z licencją uzyskaną w toruńskiej szkółce żużlowej. |
STOLP Justin Polska |
1 | - | - | - | - | - |
O tym młodym zawodniku trudno cokolwiek napisać, bowiem potrafi jeździć na motocyklu żużlowym, ale wiele nauki przed nim, aby zaczął się ścigać. Został raz desygnowany do składu podczas meczu z Grudziądzem w Toruniu i zastąpił w składzie Rone Holtę, ale nie pojawił się na torze w żadnym z biegów. Pokazał się za to w zawodach młodzieżowych, a zwłaszcza pod koniec sezonu w DMPJ. Nie odniósł spektakularnych sukcesów wśród rówieśników, ale było widać, że jego sprzęt jest z nieco innej półki. |
KIEŁBASA Kamil Polska |
- | - | - | - | - | - |
Zakontraktowany w Toruniu przed sezonem, z myślą o przyszłości. Podstawową parę juniorów stanowili jednak Kopeć-Sobczyński i Bogdanowicz dlatego został wypożyczony do Łodzi, ale w rozgrywkach pozaligowych nadal pozostawał Aniołem. Czy był to właściwy ruch? Z perspektywy czasu można powiedzieć, że nie do końca. |
JANIK Jakub Polska |
- | - | - | - | - | - | Startował tylko w zawodach młodzieżowych. W sierpniu wypożyczony do Ostrowa. |
ANDERSEN Kasper Dania |
- | - | - | - | - | - |
Duńczycy w Toruniu, byli przyszłościowym
"projektem"
Jacka Frątczaka. Niestety idea tego "projektu" znana była
tylko menadżerowi i raczej upadła po jego odejściu z Torunia. |
NIELSEN Mathias Dania |
- | - | - | - | - | - | |
SORENSEN Tim Dania |
- | - | - | - | - | - | |
TERMIŃSKI Przemysław właściciel klubu |
Toruński klub pod wodzą Przemysława Termińskiego to wzorcowy przykład organizacji i porządku w aspektach zarządzania. Niestety w klubie tym nie ma najważniejszego dobrego wizerunku i wyniku sportowego. Niestety sam właściciel robi wiele, aby wzbudzać kontrowersje, bowiem swoimi wypowiedziami (i co z tego, że czasem trafnymi) nie zjednuje sobie przyjaciół wśród innych działaczy, a co najbardziej bolesne dla wizerunku toruńskiego żużla wśród zawodników. Klub od trzech lat mimo wypłacalności i finansowej wiarygodności, miał problem ze skompletowaniem składu. Z szacunkiem należy jednak odnieść się do decyzji jaka zapadła po spadku drużyny do niższej ligi, bo Termiński jeszcze w trakcie sezonu, gdy było już wiadomo, że utrzymanie ekstraligi będzie niezwykle ciężkie, zadeklarował że pozostanie jako właściciel z drużyną i powalczy o awans. Wielu fanów, deklaracja ucieszyła, jednak Termiński powinien w kolejnych latach zrozumieć, że w elitarnym sporcie przy niewielkiej podaży zawodników, nie da się nimi kierować jak pracownikami, bo można nie znaleźć zmienników. |
||||||
TERMIŃSKA Ilona prezes |
Na przestrzeni kilku lat i sezonu 2019 można powiedzieć, że pani prezes zarządza klubem w sposób wzorowy. Jednak wzór i drogę jaką należy podążać, kreślą inni. Zapewne to dobre rozwiązanie, bo klub jest wzorem do naśladowania. Po konferencjach prasowych, organizowanych przez klub, można było odnieść wrażenie, że to właśnie dzięki Pani Ilonie, klub ocieplał swój wizerunek. Gołym okiem było widać, że "szefowa toruńskiego żużla", miała zdecydowanie lepszy kontakt na linii media - klub czy kibice - klub. Wspomniane wystąpienia medialne z udziałem pani prezes, zazwyczaj wnosiły więcej spokoju i wyważonych słów. Dziennikarze nie doszukiwali się słownych podtekstów, a zawodnicy o których była mowa nie czuli się urażeni i rozczarowani wypowiedziami na ich temat. Jednak w kolejnym roku osobę kierującą toruńskim żużlem czekała nowa rzeczywistość w której należało zwinnie poruszać się w pierwszoligowych realiach. Czy Pani prezes podoła temu wyzwaniu? Z całą pewnością tak się stanie. |
||||||
KRUŻYŃSKI Adam członek zarządu |
W kuluarach mówiło się, że skład na sezon 2019 to pomysł jednego z członków zarządu. Jeśli tak faktycznie było to, nikogo nie mogło dziwić zaangażowanie menadżera w ratowanie Aniołów przed spadkiem do Nice 1 Ligi, której był sponsorem tytularnym. Co by jednak nie pisać o Krużyńskim nie można mu odmówić determinacji i zaangażowania w to co robił dla toruńskiego żużla, ale i dla żużla w Polsce. Jego pomysły były nie tylko ciekawe, ale miały swoje uzasadnienie w koncepcji i realizacji. Niestety żużel to nie tylko biznes i pomysły ale sport, który cechuje ogromna doza nieprzewidywalności. O ile w zarządzaniu przedsiębiorstwem, wszystkie elementy można poukładać, tak by machina funkcjonowała z większą lub mniejszą sprawnością biznesową, o tyle w sporcie, a zwłaszcza w speedwayu bardzo szybko i nieprzewidywalnie ze sportowego krezusa można stać się sportowym bankrutem, bowiem nie wszystkie biznesowe technik mają swoje przełożenie na sport. Krużyński z całą pewnością przekonał się o tym bardzo boleśnie w sezonie AD 2019. Wspierał się co prawda fachowcem, byłym żużlowcem, menadżerem reprezentacji Australii i angielskiego Belle Vue, Markiem Lemonem, to jednak Australijczyk mimo służył cennymi radami, nie był w stanie w duecie z Krużyńskim, do którego należało ostatnie zdanie, uratować Aniołów przed spadkiem. W kolejnym roku Krużyński oddał prowadzenie zespołu i skupił się jedynie na sponsoringu i wspierania toruńskiego klubu w aspektach zarządczych. I to było bardzo dobre posunięcie. |
||||||
FRĄTCZAK Jacek menadżer |
Wielu przed sezonem, a później w jego trakcie wskazywało Frątczaka jako głównego winowajcę upadku toruńskiego żużla. Kto jednak nie miał go w swojej drużynie nie jest w stanie zrozumieć jego sposobu myślenia i sposobu bycia. To człowiek od realizacji jak to mawiał "projektów". Niestety życie pokazało, że wystarcza mu paliwa tylko na jedno co najwyżej dwa okrążenia. Gdy przychodził do Torunia, był osobą oczekiwaną, bo tchnął w drużynę nieco "życia". Niestety oczarował Przemysława Termińskiego swym krasomówstwem i tworzeniem do beznadziejnych sytuacji teorii, które nie do końca odzwierciedlały rzeczywistość. Właściciel sytuacja w jakiej znalazł się toruński klub w trakcie sezonu, za sprawą podejmowanych przez Frątczaka decyzji, doprowadziły do rozpadu zespołowości, która jest nieodzowna w osiąganiu wyników drużynowych. Można było odnieść wrażenie, że w notesie menadżera były nazwiska zawodników których lubił oraz tych których lubił bardzo. Nie zawsze jednak co jeźdźcy, który widnieli na pierwszym miejscu w notesie, byli w stanie podołać sportowym realiom, ale menadżer z uporem na nich stawiał. To doprowadziło do nieporozumień w drużynie i nerwowych sytuacji, po których menadżer stracili zaufanie zawodników. Zrozumiał to właściciel klubu i rozstał się z Frątczakiem, który nie wytrzymał presji i musiał odpocząć od żużla, kierując swe kroki do specjalistycznych przychodni medycznych, by ratować swoje zdrowie. |
||||||
ZĄBIK Karol trener młodzieży |
Po sezonie o Karolu trudno napisać, że wniósł do toruńskiego żużla coś wielkiego. Co prawda szkółka żużlowa zyskiwała kolejnych zawodników, ale można było odnieść wrażenie, że młodzi jeźdźcy stoją w miejscu. W trakcie sezonu po zwolnieniu Frątczaka wspólnie z Adamem Krużyńskim i Markiem Lemonem odpowiadał za prowadzenie zespołu w trakcie meczów. Wspierał tym samych swoich młodych podopiecznych. Jednak występy młodzieżowców nie napawały optymizmem, a co więcej młode Anioły zostały najgorszą parą juniorską w historii całej ekstraligi. Zatem Karol musiał jeszcze sporo popracować, aby dorównać swemu Ojcu Janowi w trenerskich sukcesach. Bo trenera poznaje się po owocach pracy u podstaw. Niestety Karolowi nie było dane sprawdzić się w trenerskim fachu, bowiem przed sezonem 2020 zrezygnował z prowadzenia szkółki żużlowej z powodów osobistych. |
||||||
2019-04-24 - miejsce egzaminu - Grudziądz
2019-05-30 - miejsce egzaminu - Leszno
2019-06-21 - miejsce egzaminu - Częstochowa
2019-07-05 - miejsce egzaminu - Toruń
2019-08-29 - miejsce egzaminu - Lublin
2019-09-25 -miejsce egzaminu - Gniezno
2019-10-18 -miejsce egzaminu - Częstochowa
2019-10-22 -miejsce egzaminu - Lublin |
Toruńskie podprowadzające w sezonie 2019!
TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ PO RUNDZIE ZASADNICZEJ W SEZONIE 2019
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
Fogo Unia Leszno | 14 | 12 | 1 | 1 | 25 | 7 | 32 | +188 | |
Betard Sparta Wrocław | 14 | 10 | - | 4 | 20 | 6 | 26 | +69 | |
Falubaz Zielona Góra | 14 | 8 | - | 6 | 16 | 4 | 20 | +46 | |
forBET Włókniarz Częstochowa | 14 | 6 | 2 | 6 | 14 | 5 | 19 | -24 | |
mr Garden GKM Grudziądz | 14 | 6 | 1 | 7 | 13 | 3 | 16 | -2 | |
Speed Car Motor Lublin | 14 | 4 | 1 | 9 | 9 | 2 | 11 | -54 | |
Cash Broker Stal Gorzów | 14 | 5 | 1 | 8 | 11 | 0 | 11 | -70 | |
KS Get Well Toruń | 14 | 2 | - | 12 | 4 | 1 | 5 | -153 |
OSTATECZNA TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2019
bilans zwycięstw i przegranych oraz
małych punktów ma charakter czysto poglądowy
w drugiej fazie rozgrywek rywalizacja odbywała się systemem play-off
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt małe |
|
Fogo Unia Leszno | 18 | 16 | 1 | 1 | +244 | |
Betard Sparta Wrocław | 18 | 11 | - | 7 | +53 | |
forBET Włókniarz Częstochowa | 18 | 7 | 2 | 9 | -33 | |
Falubaz Zielona Góra | 18 | 10 | - | 8 | +15 | |
mr Garden GKM Grudziądz | 14 | 6 | 1 | 7 | -2 | |
Speed Car Motor Lublin | 14 | 4 | 1 | 9 | -54 | |
Cash Broker Stal Gorzów | 14 | 5 | 1 | 8 | -70 | |
KS Get Well Toruń | 14 | 2 | - | 12 | -153 |
STATYSTYKA I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2019
statystyka Aniołów
(rar ok. 300 kb)
średnie punktowe wszystkich zawodników startujących w polskich ligach
regulaminy i komunikaty sportu żużlowego w sezonie 2019
SSSM STAL TORUŃ
Mikołaj Duchiński |
KS
TORUŃ |
Wyniki opublikowanych rozgrywek miniżużlowych w klasie 80-250ccm |
Inne wybrane turnieje miniżużlowe |
|||||||
DMP | PPPK | IMP | ||||||
14.07 Toruń |
28.04 Bydgoszcz odwołany |
27.04 Bydgoszcz odwołany |
13.07 Toruń |
23.05
Puchar Ekstraligi
03.05 Rybnik
31.07
Gdańsk
12.08 Divisov (CZ)
13.08 Gdańsk (PL)
12.09 Just
Fun Cup |
||||
22.07 Gdańsk |
05.05 Rybnik przełożony (29.06) |
04.05 Rybnik | 21.07 Gdańsk | |||||
18.08 Wawrów | 02.06 Wawrów | 01.06 Wawrów | 17.08 Wawrów | |||||
25.08 Częstochowa | 09.06 Toruń | 08.06 Toruń | 24.08 Częstochowa | |||||
01.09 Bydgoszcz | 23.06 Gdańsk | 22.06 Gdańsk | 31.08 Bydgoszcz | |||||
08.09 Rybnik odwołany |
30.06 Częstochowa przełożony (04.08) |
29.06 Częstochowa przełożony (03.08) |
07.09 Rybnik odwołany |
|||||
Ostateczna klasyfikacja medalowa |
||||||||
Rybnik 30 (+130) Wawrów 18 (+93) Rędziny 18 (+91) Gdańsk 13,5 (+86) Częstochowa 10,5 (+83) Bydgoszcz 10,5 (+78) Stal Toruń 4,5 (+59) |
Rybnik 24 (+113) Gdańsk 19 (+88) Wawrów 16,5 (+76) Częstochowa 8,5 (+58) Stal Toruń 6,5 (+61) Bydgoszcz 5,5 (+50) KS Toruń SA 4 (+52) |
|
Źródło:
przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
nowosci.com.pl