Przed ponowną odsłoną potyczki
Spartan z Aniołami, liga odjechał czwartą kolejkę spotkań, która zmieniła
zupełnie podejście obu drużyn do meczu we Wrocławiu. Oto bowiem torunianie
podjęli na swoim obiekcie Włókniarza Częstochowa i zanotowali kolejną bolesną
porażkę. Z kolei wrocławianie pojechali do Grudziądza, gdzie oprócz
nieplanowanej porażki i straty dwóch meczowych punktów, stracili swojego
kapitana, Macieja Janowskiego, który doprowadził do upadku swojego i Krzysztofa
Buczkowskiego i doznał kontuzji barku. Była to smutna wiadomość dla Sparty,
bo w kolejnym meczu w Gorzowie oraz w zaległym meczu z GetWell Toruń,
musieli startować osłabieni. Drużyna jednak mimo porażki poradziła sobie
doskonale w starciu ze Stalą, a koledzy z drużyny godnie zastępowali swojego
kapitana. Torunianie jednak upatrywali swojej szansy w nieszczęściu rywala i
liczyli na nawiązanie wyrównanej walki i zainkasowanie pierwszych punktów
meczowych na torze kandydata do play-off. Niestety w ekipie Aniołów trudno było
znaleźć jakieś pozytywy, które by przemawiały na ich korzyść. Na domiar złego
Bogdanowicz i Kościuch zmagali się z drobnymi urazami, które przy ich słabej
dyspozycji, dawały nikłe nadzieje na wywalczenie jakichkolwiek punktów, a
niestety bez wsparcia drugiej linii i juniorów, nierówna trójka liderów nie mała
co marzyć o końcowym trumfie. Nic więc dziwnego, że wielu pokładało nadzieję w
Rune Holcie, który wrócił do składu w starciu z Częstochową, ale wyraźnie
brakowało mu jazdy. Tydzień przerwy między spotkaniami miał dać Norwegowi z
polskim paszportem dodatkowe treningi i większą pewność w jeździe.
Niestety jeśli ktoś miał przed meczem nadzieję
na odmianę toruńskiego teamu, to srogo się zawiódł, bo kolejne spotkanie Aniołów
zakończyło się kompromitacją i sportową katastrofą, a atmosfera w drużynie
zaczyna się robić coraz bardziej napięta. Z kolei Wrocław pokazał swoją moc oraz
to ile wart jest dla swojej drużyny Maciej Janowski. Kontuzjowany kapitan nie
mógł pojawić się na torze, ale w parku maszyn zrobił chyba więcej niż zdziałałby
w niedzielę na torze. Wrocławianin pożyczył swoje silniki Maksowi Fricke i
Jakubowi Jamrogowi, a dzięki pomocy obaj pojechali swoje najlepsze mecze w
sezonie, a to spowodowało, że osłabienie ekipy Dariusz Śledzia nawet przez
moment nie było widoczne.
Spotkanie rozpoczęło się od potyczki obecnego i byłego mistrza świata. Z rywalizacji tej górą wyszedł Tai Woffinden i choć zawodnicy uzupełniający pary byli tłem dla championów, to różnicę na remis dla swojej drużyny zrobił Norbert Kościuch który przyjechał trzeci. Bieg juniorski zgodnie z przewidywaniami był dla gospodarzy, bo po doskonałym starcie tryumfował bez problemów Maksym Drabik. Niestety z pary toruńskiej, która uchodziła za najsłabszą w lidze, tylko Kopeć-Sobczyński potrafił nawiązać walkę z Liszką, który bez problemu na drugim łuku pierwszego okrążenia uporał się z Bogdanowiczem, który na domiar złego robiąc próbny start do tego biegu upadł. Po tym biegu wielu toruńskich kibiców zastanawiało się czy w końcu szansę na starty w kolejnym meczu dostanie np. Nizgoski. Bieg trzeci początkowo układał się na podwójne zwycięstwo dla gości. Doskonale pierwsze pole wykorzystał Rune Holta, do którego momentalnie dołączył Chris Holder i torunianie próbowali jechać parą, blokując rywali. Za wygraną nie dawał jednak Gleb Czugunow, który najpierw minął Holdera, a później zdezorientowanego obrotem sprawy Holtę czym uratował biegowy remis dla Spartan. W biegu kończącym pierwszą serię para Drabik – Fricke, wyprowadziła pierwszy nokautujący cios w kierunku gości, wygrywając z ogromną przewagą z Iversenem i Bogdanowiczem i torunianie podobnie jak w poprzednich spotkaniach już po czterech biegach mogli korzystać z rezerw taktycznych, bo przegrywali 6 punktami.
Druga seria startów nie odmieniła obrazu
meczu, bo goście poza Doylem nawet nie próbowali kąsać rywala, a gospodarze
konsekwentnie punktowali przeciwnika i zdobywali punkty, które przybliżały ich
do kolejnych dwóch punktów meczowych w sezonie. Spartanie najpierw zremisowali w
biegu piątym, przy tryumfie Dyla, bowiem jadący z rezerwy taktycznej Chris
Holder nie sprostał ponownie niezwykle szybkiemu Czugunowiwi oraz Milikowi.
Po biegu tym wielu fanów miało żal do Frątczaka o to, że ten zmienił Kościucha
już po pierwszym wyścigu, mimo iż jeździł bardzo ambitnie i wygrał z Jakubem
Jamrogiem. Wielu oskarżało menedżera o złe relacje z Polakiem, a faworyzowanie
Jacka Holdera, który nie był w najlepszej dyspozycji w poprzednich meczach.
Jednak z perspektywy samego menedżera sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.
Frątczak przed meczem poszedł na rękę Kościuchowi i dał mu okazję do wyjazdu na
próbę toru. Przy okazji mierzył jednak czasy zawodnika, a te okazały się
najgorsze spośród czterech żużlowców testujących nawierzchnię wrocławskiego
owalu. Mimo to Kościuch dostał szansę występu, a po samym wyścigu menedżer był
zadowolony ze swojego podopiecznego. Chwilę później pojawił się komunikat, że
sędzia bardzo obawia się, że z kłębiących się nad stadionem ciemnych chmur, może
spaść deszcz. Zawody przyspieszono, a także zdecydowano się odwołać kosmetykę
toru po czwartym wyścigu i zorganizować ją dopiero po ósmej gonitwie. Torunianie
przegrywali sześcioma punktami, a mając z tyłu głowy informację, że spotkanie
może zostać zakończone wcześniej, chcieli jak najszybciej wykorzystać rezerwy
taktyczne, a to oznaczało, że trzeba kogoś zmienić. Najsłabiej z zawodników
zaprezentował się Kościuch, dlatego został zastąpiony przez - szybkiego w
pierwszej serii - Chrisa Holdera. Rezerwa taktyczna tak jak wspomniano wcześniej
nie wyszła, bo torunianie strzelili "ślepym nabojem" i możliwości taktyczne na
kolejną część meczu były nieco mniejsze. W szóstej gonitwie, pokaz skutecznej
jazdy po wrocławskim owalu ponownie pokazał Fircke wraz z juniorem Przemysławem
Liszką, bo bez problemu ograli Holtę i Holdera, których jazda przyprawiała o łzy
rozpaczy toruńskich kibiców. Trzeci cios na szczękę gości wyprowadzili
gospodarze w biegu siódmym, wygrywając ponownie 5:1. Początkowo na prowadzeniu
jechał Iversen, ale odważnym atakiem Jamróg odsunął Duńczyka pod bandę na czym
skorzystał Woffinden i wrocławianie pognali parą do mety, dając kolejne pięć
punktów swojej drużynie, zwiększając czternastopunktową przewagę nad rywalami. Z
uwagi na nadciągające opady deszczu bez kosmetyki torowej wystartował bieg ósmy
w którym Jack Holder zmienił Kościucha i choć początkowo zanosiło się na
skuteczną rezerwę, bo torunianie jechali na 5:1, ale młodszego z Australijczyków
najpierw minął Max Frice, a później Drabik. Jack nie dawał za wygraną i próbował
odbić spoją pozycję i przez moment mu się to udało, bowiem wystawił nogę
blokując na wejściu w pierwszy łuk trzeciego okrążenia wrocławskiego juniora.
Drabik sprytnie na wyjściu z łuku zjechał do wewnętrznej części toru i minął
bezradnego zawodnika z Torunia, który przyjechał ostatni. Na domiar złego Jack
Holder za nieprzepisowe blokowanie rywala otrzymał żółtą kartkę, co przed
niezbyt przekonywująco dla słuchaczy, przed kamerami tłumaczył swoim niskim
wzrostem i koniecznością, szukania kontry dla siły odśrodkowej poprzez balans na
motocyklu całym ciałem.
Po przerwie na równanie toru, jazda Aniołów nie uległa zmianie, bo bieg
dziewiąty ponownie padł łupem gospodarzy i to w podwójnym wymiarze, po tym jak
Jamróg wygrał start, a Woffinden szybko przedarł się z ostatniej pozycji na
drugą czym wprawił w zdziwienie Holtę, który zamarkował defekt na trzecim
miejscu i miał pretensje o atak Woffindena. Niestety bieg ten pokazał, że
ekstraliga jeździła szybko czym wprawiała w zdumienie toruńskich zawodników,
którzy po tym z jaką łatwością mijali ich rywale myśleli, że ich motocykle
defektują. W biegu dziesiątym Kopeć-Sobczyński pojechał za Bogdanowicza, jednak
pierwsza odsłona tego biegu była przerwana z powodu nierównego startu.
Ostrzeżenie otrzymał Milik za utrudnianie startu, ale nie przeszkodziło mu to
ograć na torze toruńskiego juniora. Z przodu jechał jednak Czugunow, który wręcz
ośmieszył swoją szybkością i mądrą jazdą, zawodnika Grand Prix Iversena, który
na dystansie musiał wyprzedzić Milika. Kolejny bieg to dalsze roszady taktyczne
u gości i planowane zmiany w ekipie gospodarzy. Niestety kadrowe zmiany
przyniosły ponownie oczekiwane rezultaty tylko w Sparcie, bo wyścig wygrał
startujący za Wojdyłę, Max Fricke, za którym przyjechał Jack Holder startujący
za Kościucha. Co prawda Holder wygrał start, ale fenomenalnie po zewnętrznej
napędził się Fricke i mijał rywali jak stojące tyczki. Z kolei Kuba Jamróg
uporał się z Holtą, który jakby stracił ochotę do jazdy w tym meczu.
Bieg numer dwanaście to popisy Doyla, który jako jedyny potrafił wygrywać z
gospodarzami i dać swojej drużynie biegowe remisy, bo tylko On od biegu
trzeciego kończył swoje wyścigi remisowo. Być może Jason dał sygnał do podjęcia
rękawicy, bo bieg trzynasty również skończył się remisowo, bo tryumfował
Woffinden, za plecami którego przyjechał startujący za brata w ramach rezerwy
zwykłej Jack Holder oraz Iversen, który na trasie ograł fenomenalnego tego dnia
Czugunowa.
Biegi nominowane były już tylko formalnością i choć torunianie nawiązali walkę remisując za sprawą Doyla w biegu czternastym oraz wygrali bieg piętnasty, który był jedyny wygranym biegiem po stronie Aniołów, to w przekroju całego meczu osłabiona brakiem wrocławskiego kapitana i lidera Macieja Janowskiego, Sparta upokorzyła bezradne Anioły, które latały na dolnośląskim owalu bez skrzydeł i bez pomysłu na wzbicie się do ligowego lotu.
Niestety po czterech meczach sytuacja toruńskiego zespołu była dramatyczna. Jedynym pewniakiem w jego drużynie był Jason Doyle. Niewiele pokazywali Jack Holder i Niels Kristian Iversen, a reszta drużyny po prostu zawodziła na całej linii. Przed sezonem narzekano na układ spotkań, ale te spotkania były już za Aniołami, a niestety przyszłość nie była wcale ciekawsza niż przeszłość, bo drużynę czekał ich trudny mecz wyjazdowy do Lublina, którego skład miał być po raz pierwszy w tym sezonie wzmocniony, powracającym po dopingowej dyskwalifikacji Grigorijem Łagutą. Używając analogii bokserskiej, to Anioły nie leżały na deskach po ciężkim nokaucie, ale byli już w drodze karetką na ostry dyżur na oddział pod nazwą pierwsza liga żużlowa.
Dla odmiany w drużynie Sparty, trener Dariusz Śledź mógł być dumny z postawy całego zespołu. Na słowa uznania zasłużyli na pewno juniorzy. Przemysław Liszka i Maksym Drabik zrobili na torze to, co do nich należało. Sparta odjechała w trzy dni dwa spotkania ligowe, bez swojego lidera i pomimo porażki w Gorzowie jasno dała do zrozumienia, że trzeba się z nią liczyć i będą niebezpiecznym rywalem dla wszystkich drużyn Ekstraligi.
Po meczu wielu zadawało sobie pytanie co działo się z toruńską drużyną i czego jej brakowało. A na tak postawione pytanie można było, odpowiedzieć najprościej: torunianom brakowało punktów meczowych. Rzeczywistość, była jednak nieco bardziej skomplikowana, bo problemy z drużyną można było zaobserwować od roku 2016 kiedy to po raz ostatni zespół stanął na podium DMP. Kiepski Get Well był pożywką dla licznych hejterów z innych ośrodków. Toruń był bowiem najbardziej znienawidzonym klubem żużlowym w Polsce. Może przez zwykłą zawiść, może nadal pokutowała ucieczka z finału ligi w 2013 roku? Tak, czy inaczej atmosfera wyczekiwania na spadek torunian była wyczuwalna, można było jej niemal dotknąć. Działacze nie mieli jednak czasu na załamywanie rąk, ale musieli zabrać się poważnie za cementowanie tego co się sypało. Trzeba było podwoić wysiłki, dograć sprzęt, nawierzchnię, szukać jazdy dla zawodników, pomyśleć o wzmocnieniach, by wyjść na prostą. Trzeba było też dopomóc szczęściu, którego ewidentnie brakowało. Absolutnie kluczowe były trzy najbliższe spotkania Get Well: z Grudziądzem, Lublinem i z Gorzowem. Jeśli w Toruniu nie było myśli o pierwszej lidze to Get Well musiał te mecze wygrać. W przypadku trzech porażek Get Well zmierzał drogą ekspresową do spadku z ligi.
Po zawodach powiedzieli:
Przemysław Termiński – właściciel toruńskiego klubu – (wypowiedź
przed meczem) Za nami raptem trzy kolejki, a nasza sytuacja nie jest wcale taka
zła. Śmieję się jak czytam opinie ekspertów, że jesteśmy blisko spadku itp.
Widzę, że zawodnicy są bardzo mocno zmotywowani i naprawdę się starają. Nie
zamierzamy więc ich rozliczać z nieco słabszego początku ligi. Pół Polski życzy
nam spadku, ale ja wierzę, że kiedyś im wszystkim dokopiemy. Teraz mamy trochę
słabszy okres, ale będzie lepiej, bo w życiu zawsze bilans szczęścia musi wyjść
na zero. Emocje wokół naszego klubu zawsze są na najwyższym poziomie, ale
zdążyliśmy już do tego przywyknąć. Krytykują Frątczaka, ale chyba sami nie mają
pomysłu do czego się przyczepić. Przecież to nie Frątczak ma zdobywać punkty!
Jak już nie ma za co, to krytykuje się go za przygotowanie toru, bo ponoć
przygotował zbyt dobrą nawierzchnię. To śmieszne. Dlatego nie przesadzajmy.
Wszystkie porażki - oprócz tej z Włókniarzem - były wkalkulowane. Z
częstochowianami przegraliśmy tylko z powodu kontuzji Jasona Doyle'a. Teraz
rywale mogą się nas obawiać, bo wraca Doyle i wygląda na to, że w końcu
pojedziemy w pełnym składzie. Niels-Kristian Iversen po ostatnim meczu miał
rozmowę w klubie, bo nie może być tak, że taki żużlowiec ma tylko jeden dobry
silnik. Jestem przekonany, że drugi taki słaby występ już mu się nie przytrafi.
Widziałem prognozy pogody i jestem przekonany, że w rozegraniu meczu nie
przeszkodzi deszcz.
(wypowiedź w trakcie meczu) Tego się nie da oglądać! Żal, smutek... Doyle,
zawodnik po kontuzji pokazuje ze można. Reszta to dziś raczej statyści. Naprawdę
wierzyłem ze we Wrocławiu możemy wygrać. Naprawdę – komentarz na portalu
społecznościowym.
Ilona Termińska – prezes toruńskiego klubu - Po niedzielnym meczu w klubie dzieje się bardzo dużo. Na razie nie będę nic mówić, ale to właściwy czas na podsumowanie tego, co stało się do tej pory i przeprowadzenie reorganizacji. Przed meczem we Wrocławiu wydawało nam się, że zawodnicy dostali wszystko czego potrzebowali. Wszystkie pieniądze są wypłacane praktycznie od razu po wystawieniu faktury, a żużlowcy zostali otoczeni opieką. Stworzyliśmy zespołowi naprawdę bardzo dobre warunki i wydawało się, że będą w stanie powalczyć o zwycięstwo z Spartą Wrocław. Teraz teoretycznie moglibyśmy zacząć ich karać, ale przecież oni sami powinni wiedzieć, że jadą źle. Widziałam, że mobilizacja w zespole była bardzo duża. Nie wiem co się dzieje z Chrisem Holderem, bo w poprzednim meczu jechał jak szalony i zdobył 15 punktów, a teraz znów był wolny. Choć może wydawać się to dziwne, to ja wciąż wierzę w ten zespół. Menedżer na razie jest z nami, bo nie wydaje nam się, by zmiana mogła jakoś wpłynąć na zespół.
Adam Krużyński – członek rady nadzorczej w toruńskim klubie - Spokojnie. Na razie nie ma żadnych decyzji personalnych. Potrzeba jest głębsza analiza i rozmowy. W środę, na chłodno, czyli już bez pomeczowych emocji, będziemy mogli powiedzieć więcej. Zasadniczo skupiamy się na przygotowaniach do najbliższego spotkania ze Motorem Lublin.
Jacek Frątczak – menadżer z Torunia
- Co tu podsumowywać? Miałem bardzo dużo znaków zapytania. Trzeba mieć jakiś
plan, ale też patrzeć na to, jak się zmienia sytuacja, co się dzieje ze sprzętem
zawodników. Chris nie był wcale wolny, stąd uruchomienie Chrisa. Można było
wstawić od razu Jasona i nie byłoby problemu, ale zawsze te największe działa
trzyma się gdzieś na później. W tych zawodach za długo czekałem z Jackiem, a z
kolei w poprzednich meczach uruchomienie rezerwy było za szybko. Natomiast w
którymś momencie trzeba tą decyzję podjąć. Generalnie jeden zawodnik ciągnął
wynik. Doyle jechał fantastycznie. Tor mu nie przeszkadzał, ustawienia mu
pasowały. Tak samo Jack Holder. Wiedzieliśmy, że sprzęt sprzed roku mu zagra.
Zabrakło jednego zawodnika. Pojechaliśmy tragiczne zawody. Po meczu mieliśmy
trzydziestominutową naradę, bo trzeba było na gorąco podsumować pewne rzeczy i
pomyśleć co dalej. Skoro Doyle potrafił być królem wrocławskiego toru, to
wnioski wyciągnął odpowiednio, choć nie jechał na próbie toru. Wiadomo, że każdy
jedzie na innym sprzęcie, ale Jack Holder też był od początku szybki. Jest
problem z juniorami. Nie dokładają żadnych punktów. Spodziewałem się też więcej
po Iversenie w tym meczu. W sobotę pojechał świetnie w Grand Prix Polski. Przed
rokiem we Wrocławiu zdobył 14 punktów. Z kolei Norbert musi zrozumieć jedną
rzecz. Ja nie mogę ulegać presji mediów, opinii publicznej, czy kibiców. Jeśli
zawodnik dostaje próbę toru i na tej próbie toru rozkręca mu się sprzęgło, to
mamy stracony wyjazd. A dostał tę próbę toru tylko dlatego, że nigdy nie jeździł
we Wrocławiu. W pierwszym biegu nie zrobił nic złego, ale nie było ewidentnie u
niego dobrego startu ani prędkości. Trzeba też powiedzieć, że nie byłem
zachwycony jazdą Norberta. On, jak i Jakub Jamróg, byli bardzo wolni w tym
wyścigu. Mecz zaczął odjeżdżać. Rune Holta miał bardzo dobry start, więc trudno
było go odsunąć, a w którymś momencie musiałem uruchomić Jacka Holdera.
Jestem ostatni, który nie będzie wiedział, co ma zrobić. Mówiąc wprost, do
niczego przyspawany nie jestem. Nie spodziewałem się takiego spotkania. Ja na
motocykl nie wsiądę za nikogo. Jeśli ktoś nie robi punktów, jest to moja wina, a
jak ktoś zdobywa punkty, to już nie jest to moja zasługa? Ja w tym meczu żałuję
tylko jednej rzeczy – że nie uruchomiłem Jacka Holdera od pierwszego biegu. Ale
gdybym to zrobił, a my byśmy przegrali, to byłyby kolejne argumenty, że ktoś nie
pojechał, a mógł. Tutaj nie ma miejsca na błędy. Ja wiem, że Norbert się
denerwuje, ale on wie, na co się pisał. Ja miałem tyle dziur, że próbowałem to
załatać rezerwami taktycznymi, ale to było niemożliwe. Zdaję sobie sprawę, jakie
są realia.
Co do rywala to wydaje mi się, że Maciek swoją nieobecnością pomógł
Sparcie. Wzmocnił ją, motywował zawodników, powyciągał im silniki. Chwała
gospodarzom, bo pojechali świetne zawody.
Norbert Kościuch - Toruń - Nie decyduję o tym kto jedzie, a kto nie. Nie będę nikogo obwiniać. Każdy ma swoje wewnętrzne problemy. Jestem zawodnikiem, ode mnie się wymaga punktów i jazdy. Też bym chciał jeździć w większej liczbie biegów. Pytanie o to czemu jestem zastępowany powinno być kierowane do osoby, która podejmuje decyzje. Nie żałuję jednak przenosin do ekstraligi. Wiem na co mnie stać. Póki co nie mam szczęścia, by więcej wyjechać na tor. Wiadomo, że Ekstraliga, to nie jest pierwsza liga, bo poziom jest nieco wyższy. Jednak ja potrzebuję jazdy, by pewne tematy poukładać. Po jednym biegu ciężko wywnioskować jak coś się potoczy. We Wrocławiu pozmienialiśmy pewne rzeczy i nie dowiemy się już, jakie by to dało efekty. Mogłoby być dobrze, mogłoby być gorzej. Ciężko mi powiedzieć, wróżką nie jestem.
Jack Holder – Toruń - My, żużlowcy jesteśmy mali i jak się wyginamy na motocyklu, aby lepiej balansować, to ściągamy tę nogę z haka.
Niels Kristian Iversen - Toruń - Nie wiem co się dzieje i nie mam pojęcia jak to zmienić. Jechałem dzisiaj na tych samych silnikach, co wczoraj w Warszawie podczas GP.
Maksymilian Bogdanowicz - Toruń - Absolutnie nic nie tłumaczy moich rezultatów. Wyników nie było i nadal nie ma. Widocznie muszę skupić się na powrocie do podstaw, bo chyba tylko tak moja forma może ulec poprawie. Postawa na treningach w okresie przygotowawczym zapowiadała obiecujący początek sezonu. Spodziewałem się po sobie, że będzie to wyglądało zdecydowanie lepiej. Trudno zrzucać to jednak na karb różnicy między Ekstraligą a Nice 1.LŻ. Być może to kwestia nastawienia, bo gdy zawodnikowi, potocznie mówiąc, "żre", to wtedy jeździ się zdecydowanie łatwiej. Tak było w ubiegłym sezonie w Car Gwarant Starcie Gniezno. Czasem pojawi się jakieś światełko w tunelu, jak w spotkaniach młodzieżowych, ale Ekstraliga niestety te nadzieje weryfikuje.
Rune Holta - Toruń - Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że wygrał zespół lepszy. Mieliśmy mnóstwo problemów przez cały wieczór. Tylko Jason i Jack koniec końców potrafili znaleźć odpowiednie przełożenia. W ubiegłym sezonie źle zaczęliśmy rozgrywki, często przegrywaliśmy nasze spotkania, aż w końcu przyszły zwycięstwa, które omal nie dały nam play-off. Taki po prostu jest żużel. Musimy być cierpliwi i ciężko pracować, aby zacząć wygrywać. W końcu się to uda, ale im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Pod koniec ubiegłego sezonu odnaleźliśmy naszą formę i wygrywaliśmy w zasadzie mecz za meczem. Oczywiście znów może się to zdarzyć, ale musimy w końcu zacząć punktować. Dobrze, że chociaż Jason jest w tak dobrej formie mimo bolesnej kontuzji.
Dariusz Śledź – trener z Wrocławia
- Obawialiśmy się tego meczu, bo wiadomo, że jechaliśmy bez Macieja Janowskiego.
Cała drużyna stanęła jednak na wysokości zadania. Mówię cała, bo musimy o tym
pamiętać, że Maciek pożyczył trochę swojego sprzętu. Tak zachowuje się właśnie
prawdziwy kapitan drużyny. Wydaje mi się również, że mamy dobrą zaliczkę przed
rewanżem, która pozwala powoli myśleć o bonusie, a być może nawet o czymś więcej
w Toruniu.
Janowski cały motocykla użyczył Australijczykowi, a Kubie silnik. Po ich jeździe
na pożyczonym sprzęcie było widać, że czeka ich jeszcze sporo pracy nad własnymi
motocyklami. Było widać, że potrafią dobrze jechać, ale żeby osiągać dobre
wyniki w Ekstralidze, to trzeba również mieć do dyspozycji dobry sprzęt.
Milik troszeczkę "skakał" ze sprzętem, zmieniał motocykle w trakcie meczu. Widać
jednak, że jego jazda wygląda lepiej. Przede wszystkim bardzo chce i to jest
bardzo dobry sygnał..
Norbert Kościuch – Toruń - W tym meczu ja mogę to tylko obserwować to co dzieje
się na torze. Wrocławianie jadą innymi ścieżkami i tutaj jest główny problem.
Teraz jest już za późno, by wyeliminować błędy w tym meczu, ale oby była poprawa
w kolejnych spotkaniach, potrzebny jest człowiek, który to wszystko ogarnie!
Widać, że nie ma komunikacji. Łączność, delikatnie mówiąc, szwankuje. To nie
chodzi o barierę językową. Składa się na to wiele małych czynników
Vaclav Milik – Wrocław - Wrócił
mój silnik z serwisu. Trenowałem tutaj na nim we Wrocławiu i spisywał się
dobrze. Miałem jeszcze jeden motor, który bardzo dobrze spisywał i niestety
wybrałem, ten drugi. Teraz wiem, że źle zrobiłem. Trzy biegi na nim jechałem w
tym spotkaniu. Dopiero na ten ostatni wyścig wziąłem sobie drugi motor, bo nie
wiedziałem już co zrobić. Było wówczas dużo, dużo lepiej i powinienem od
początku meczu na nim startować. Więc ten silnik na, którym jechałem trzy biegi,
odkładam na półkę. Nie będę już na nim jeździł.
Pewnie gdybym poprosił, to Maciek pożyczyłby i silnik. Janowski zawsze nam
doradza i pomaga jak tylko może. Szczerze mówiąc, o tym nie myślałem, żeby
skorzystać ze sprzętu kolegi. Teraz już wiem, co muszę poprawić. Z meczu z
Toruniem wyciągnę dużo odpowiednich wniosków, bo wziąłem sobie silnik, który
myślałem, że jest najlepszy. Okazało się jednak inaczej. W swoim ostatnim
starcie niedzielnego spotkania jechałem na silniku, z którego korzystałem w
trakcie półfinału Speedway of Nations na torze w Landshut (Czech wygrał wówczas
aż 7 ze swoich ośmiu biegów!).
Wojciech Stępniewski – były prezes toruńskiego klubu, prezes Ekstraligi - Nie mi to oceniać, czy to wina Jacka. W moim odczuciu na sytuację Get Well wpływają potężne problemy sprzętowe. Jednak geneza wszystkich kłopotów sięga listopada 2018 roku i kompletowania tej drużyny. Rozumiem na przykład, że to co zrobił w tamtym czasie dla klubu Rune Holta było bardzo ważne. Jednak kontraktowanie zawodnika w takim wieku i po tak ciężkiej kontuzji było olbrzymim ryzykiem. Kościuch? Też przychylam się do opcji dania mu więcej niż jednej szansy. Prezes Termiński musi wyciągnąć wnioski, aby ratować tę drużynę
Leszek Demski – szef kolegium sędziów – Żółta kartka dla Jacka Holdera to była słuszna decyzja.
Sławomir Kryjom – były menadżer z
Torunia - Z jednej strony rozumiem Norberta, bo system wynagradzania w żużlu
jest powszechnie znany. Poza tym musimy pamiętać, że nie da się zbudować formy
zawodnika, kiedy ten siedzi na ławie lub na trybunach. Jack Holder z pozycji
rezerwowego mocno szachuje pozycje seniorskie. Najczęściej jest tak, że jeździ
za Kościucha. Nie zmienia swojego brata ani Rune Holty. Potrafię także zrozumieć
Jacka Frątczaka, który próbuje coś ulepić, ale nie ma za bardzo z czego. Jego
decyzje wyglądają dla niektórych dziwnie, bo wszyscy oceniamy menedżera przez
pryzmat wyniku po 15 biegach. Wybory muszą jednak zapadać w trakcie spotkania.
Teraz można powiedzieć, że błędem było puszczenie Chrisa Holdera jako pierwszego
w ramach rezerwy taktycznej. Tylko moim zdaniem starszy z braci w swoim
pierwszym biegu wcale nie jechał źle. Po prostu strasznie przeszkadzał mu Rune
Holta. Menedżer podjął ryzyko, a później mecz potoczył się tak, że jego wybory
wyglądały dziwnie.
Wracając do Norberta Kościucha To bardzo trudne małżeństwo. Na razie wygląda to
na beznadziejny związek i może warto byłoby go przerwać. Nie wiem, czy nie
byłoby lepiej, gdyby Norbert poszedł na wypożyczenie do innego klubu (zawodnik
mógł być wypożyczony jeśli wystartował w nie więcej niż 8 bieegach). Get Well
straciłby krajowego seniora, ale przynajmniej wszystkie role byłyby od razu
rozdane. Zawodnik także zyska, więc obie strony mogą poczuć ulgę. Im szybciej
znajdzie się jakieś rozwiązanie, tym lepiej.