Niestety nie wszyscy kibice potrafili docenić starania klubu oraz dbałość o jego
historię i oceniali działalność toruńskich włodarzy jedynie przez twardy wynik
sportowy. A przecież to nie działacze jeździli na motocyklach, a zawodnicy. Rolą
działaczy było zapewnienie sportowej przestrzeni do uprawiania sportu i to
właściciel kluby wraz ze sponsorami zapewniali. Dla niektórych kibiców było to
jednak za mało (szerzej na ten temat na końcu relacji). Nic więc dziwnego, ze właściciel klubu i pozostali klubowi
działacze niemal pogodzeni ze spadkiem starali się jak najlepiej zaprezentować w
kolejnych meczach, by drużyna wyszła z twarzą na zakończenie sezonu. I nie
inaczej było przed meczem z Częstochową. Choć były tylko matematyczne szanse na
pozostanie w żużlowej elicie, matematyce trzeba było pomóc i wygrać kolejne
spotkanie.
Niestety zadania wizerunkowo ponownie nie ułatwiał właściciel klubu Przemysław Termiński, którzy w wywiadzie dla lokalnej telewizji w niezbyt elegancki sposób
i w ostrych słowach wypowiedział się na temat formy swoich byłych zawodników
Adriana Miedzińskiego i Pawła Przedpełskiego, ale także ich trenera Marka
Cieślaka: "Do Częstochowy przeszło dwóch naszych zawodników, którzy poszli się
odbudowywać. Jak się odbudowują, to wszyscy kibice wiedzą. To chyba my nawet nie
mamy tak słabych zawodników, jak nasi dwaj co odeszli do tej Częstochowy.
Wcześniej były opowieści, że Pan trener Cieślak jest takim doskonałym
menedżerem, doskonałym trenerem. Jak on to nie potrafi odbudowywać tych
zawodników. No i co? Minął rok czasu i dzisiaj się okazuje, że Pan trener
Cieślak ma same problemy".
Wypowiedzi tej nie zostawił bez odpowiedzi "Miedziak" i w mediach
społecznościowych odpowiedział Termińskiemu: "Proponuję Panie Przemku zająć się
miejscem i dyspozycją swojej drużyny... Mam problemy w polskiej lidze i mają
kilka uwarunkowań... Kolejny mecz w Częstochowie, sprawdzimy... Mamy 4 mecze
rundy zasadniczej. Wiem że ten sezon w lidze jest najsłabszy w mojej
karierze.... W każdym razie potrafię to dobrze robić i zrobię tak by skończyć
dobrze... Kwestia kontraktu to druga strona medalu i pretensje mogę mieć do
siebie... W każdym razie z chęcią nie zmienię otoczenia Ale to zweryfikuje życie
i moja postawa. Pozdrawiam Wszystkich serdecznie. Taki jest niestety sport A
sport to dobre i złe decyzje, głowa i decyzje u mnie niestety nie zagrały Ale
piłka jest nadal grze..."!
Słowne przepychanki lepiej podziałały na
toruńskich wychowanków i niestety, po zaciętym meczu punkty ponownie
zainkasowali rywale Aniołów, a autorami zwycięstwa byli właśnie Miedziński i
Przedpełski. Torunianie po meczu mogli zastanawiać się co by
było, gdyby od początku sezonu jeździli w takim stylu jak w Częstochowie. Każdy
z toruńskich żużlowców rozpoczął zawody podwójnie zmotywowany, a wyjątkową
motywację było widać na torze już od pierwszego wyścigu. Efekt był taki, że po
ośmiu wyścigach goście prowadzili 25:23. Wtedy wydawało się, że w Ekstralidze
może nastąpić wielki zwrot akcji, a torunianie plany odnośnie startu w I lidze
będą mogli odłożyć na później.
Dobry wynik torunian w połowie zawodów to przede wszystkim zasługa niesamowicie
szybkiego Nielsa-Kristiana Iversena, który niemal w każdym meczu zawodził,
ale tym razem jeździł tak, jakby chciał odpokutować wszystkiego swoje winy z
tego sezonu. W pierwszej części zawodów nadspodziewanie dobrze spisywał się też
Rune Holta, którego nie zdeprymowały gwizdy miejscowych
kibiców podczas prezentacji. Tych samych kibiców, którzy jeszcze dwa lata temu chcieli ufundować
zawodnikowi specjalną ławeczkę na częstochowskim rynku, a teraz witali go jak
największego wroga. W trakcie zawodów okazało się jednak, że doskonała znajomość
częstochowskiego toru, na którym jeździł przez 10 lat, na niewiele się zdała. Po
dwóch niezłych startach Holta zupełnie zgasł i popełniał tragiczne błędy na
dystansie. Gdy wszyscy jeździli po wewnętrznej, on próbował nabierać szybkości
pod bandą. Efekt był taki, że zamiast odrabiać straty, jeszcze je powiększał.
Momentem przełomowym w meczu był dziewiąty wyścig, a cios swojemu klubowi zadał
toruński wychowanek Paweł Przedpełski. Zawodnik w duecie z Leonem Madsenem, ograł
braci Holderów i przywrócił Włókniarzowi kontrolę nad spotkaniem. Od tego
momentu do końca meczu biegowe zwycięstwa odnosili już tylko gospodarze, ale
odjazd następował stopniowo, a w samej końcówce miejscowi wypunktowali coraz
bardziej zrezygnowany Get Well. Klasą samą w sobie był Madsen, który popisywał
się świetnymi akcjami na dystansie i to w pojedynkach z Iversenem i Doyle'm.
Klasa zawodnika była tym większa, że tor w piątek nie był zbyt sprzyjający do walki.
Przemilczeć z kolei należy postawę starszego z braci Holderów, który w trzech
ostatnich biegach zanotował zera, jeżdżąc bez wiary i popełniając szkolne błędy.
A to wszystko po dwóch bardzo dobrych startach w jego wykonaniu.
Przy takiej postawie "początkowych" liderów nikogo nie dziwiło, że końcówka meczu
była piorunująca w wykonaniu Włókniarza i gospodarze zupełnie zasłużenie wygrali
spotkanie, a to oznaczało dla torunian kolejny gwóźdź do trumny w kontekście
utrzymania. Z kolei dla biało-zielonych zwycięstwo oznacza wykonanie zadania w
walce o udział w rundzie play-off.
Podsumowując. Nie było tajemnicą, że kibice obu
drużyn nie darzyli się sympatią i gdy tylko nadarzała się okazja, to nie
szczędzili sobie złośliwości. W trakcie spotkania z sektorów częstochowskich
kibiców częściej niż tradycyjne "kto nie skacze ten z Torunia" słychać było
"pierwsza liga, pierwsza liga, Apator". Trzeba jednak dodać, że doping tym razem
w zdecydowanej większości przypadków kulturalny.
Po ostatnim biegu z głośników rozbrzmiał utwór autorstwa Sarah Brightman i
Andrei Bocelliego "Time to say goodbye" i nie przez przypadek, a symboliczne pożegnanie torunian z Ekstraligą. Get Well miał co prawda
nadal matematyczne szanse na utrzymanie w elicie, ale wszystko wskazywało na to, że po
raz pierwszy w historii Anioły opuszczą szeregi najwyższej klasy rozgrywkowej. A
szkoda było tego spadku, bo Toruń w końcu pokazał kawałek dobrego ścigania, ale
niestety punktów meczowych nie zdobył. Być może wynikało to z kolejnych
nieporozumień w drużynie. Były mistrz świata Jason Doyle, który od początku
sezonu imponował formą, ale także spokojem i rozważnymi akcjami, został
wyprowadzony z równowagi przez Nielsa-Kristiana Iversena, który zdaniem
Australijczyka nie patrzył się na kolegów z drużyny. Doyle miał szczególne
pretensje po wyścigu trzynastym, kiedy to torunianie wyszli na podwójne prowadzenie. Nie
zdołali go jednak utrzymać, bo na jednej z prostych Iversen zablokował
jadącego przy bandzie kolegę z drużyny. Doyle miał czego żałować, bo wyścig
skończył na ostatniej pozycji, a zamiast podwójnego zwycięstwa gości, wyścig
zakończył się wynikiem 4:2 dla częstochowian. To właśnie w tym momencie losy
meczu zostały rozstrzygnięte, bo przewaga gospodarzy wzrosła z ośmiu punktów do
10. Tuż po wyścigu Doyle rzucił swoim motocyklem i pobiegł do boksu Iversena.
Tam krzyczał na Duńczyka tak głośno, że słyszały to wszystkie osoby przebywające
w parku maszyn. Tak ostrej interwencji najlepszego zawodnika Get Well w tym
sezonie jeszcze nie widzieliśmy. Trzeba jednak przyznać, że reakcja była
proporcjonalna do przewinienia, bo szarża Duńczyka nie tylko odebrała szansę na
punkty, ale także mogła spowodować bardzo poważną kontuzję Doyla. Paradoksalnie można
powiedzieć, że mecz był najlepszym w wykonaniu Iversena w sezonie. Zawodnik
startował w sześciu wyścigach i zdobył w nich 14 punktów. Raził jednak brak
zespołowej jazdy, bo oprócz starcia z Doyle'm drobne pretensje do kolegi z
zespołu mogli mieć jeszcze Chris Holder i Rune Holta.
Po stronie gospodarzy niestety nie obyło się bez kontuzji, bowiem już w trzecim
biegu doszło do upadku Fredrika Lindgrena. Szwed był poszkodowany wskutek
zamieszania, do którego doszło w pierwszym łuku, po tym jak tor jazdy poszerzyli
Adrian Miedziński i Jack Holder. Chociaż Szwed kontynuował jazdę w zawodach, to
były one dla niego nieudane. Przy jego nazwisku pojawiły się zaledwie 4 punkty,
co było jednym z najsłabszych występów w Szweda w sezonie. Po meczu okazało się
jednak, że słabsza dyspozycja Lindgrena była spowodowana urazami jakich doznał
podczas upadku, a najgroźniejszy wydawał się być wstrząs mózgu.
Kolejny przegrany mecz minimalizował
niemal do zera matematyczne szanse na pozostanie Aniołów w ekstralidze.
Właściciel Get Well Toruń Przemysław Termiński sam do siebie mógł mieć
pretensje, że przed spotkaniem wyśmiewał swoich byłych zawodników i przekonywał,
że jeżdżą jeszcze gorzej niż toruńska drużyna. Na Adriana Miedzińskiego i Pawła
Przedpełskiego zadziałało to jak płachta na byka. Podczas przerwy wakacyjnej od
rozgrywek Ekstraligi obaj mieli dużo czasu, by przygotować się właśnie do
spotkanie ze swoją byłą drużyną i udowodnić, że pozbycie się ich z Get Well było
dużym błędem. Efekt był taki, że Przedpełski pojechał swój najlepszy mecz w
sezonie, a Miedziński wtórował mu w punktowaniu byłego klubu. Jednak wydarzenia jakie miały
miejsce po spotkaniu były niemal dramatyczne. Nikt nie miał wątpliwości, że
przed sezonem właściciel Przemysław Termiński i menadżer Jacek Frątczak
popełnili błędy w budowaniu składu, bo już w połowie sezonu praktycznie był
przesądzony spadek Get Well Toruń do pierwszej ligi. Jednak absolutnie to nie
obciążało po stronie sportowej konta właściciela toruńskiej drużyny i nie dawało
nikomu prawa do obrażania działacza i wysyłania mu pogróżek, straszenia jego
bliskich, a niestety Przemysław Termiński, otrzymywał maile z pogróżkami.
Nieodpowiedzialni ludzie grozili mu i jego rodzinie. Ataki były bardzo
agresywne, często o podłożu kryminogennym. Takich rzeczy nie usprawiedliwiała
nawet wielka miłość do żużla i toruńskiej drużyny. Tak jak wspomniano można mieć
do Termińskiego pretensje, można go krytykować za to, że źle zbudował drużynę,
że nie zadbał o właściwy wizerunek klubu i swojej osoby, że zrażał swoją postawą
zawodników, którzy wystawiali my złą opinię. Były to jednak detale, w których Termiński nikomu nie uchybił na niwie osobistej, a wszelkie uszczypliwości miało
podłoże sportowe i zakrawały co najwyżej na brak dobrego smaku. Dlatego wszelkie
błędy, czy potknięcia nie były podstawą do tego, by wysłać kogokolwiek na
szafot.
Oczywistym było, że wszyscy myśleli, że toruński żużel jest skazany na sukces.
Niestety kilka czynników na przestrzeni kilku lat złożyło się na to, że zamiast
laurowego wieńca trzeba było przełknąć łzy porażki. I tu w pierwszej kolejności
na uwagę zasługiwało szkolenie, które zupełnie nie mogło ruszyć i nawiązać do
lat świetności. KS Toruń Przemysława Termińskiego ruszył w 2015 i przez pięć lat
nie wykształcił praktycznie żadnego zawodnika. Na pewno przełożenie na taki stan
rzeczy miały zbyt częste zmian na stanowisku trenera, był Krzyżaniak, Kościecha, Ząbik. A przecież proces szkolenia to skomplikowana kwestia, potrzeba
konsekwencji, planu działania, cierpliwości, a zmiany szkoleniowców nieustannie
zmieniały koncepcje w głowach młodych jeźdźców. Nie da się w rok czy dwa
wyszkolić dobrego zawodnika. Robert Sawina, były zawodni Apatora, tak oto
komentował w jednym z wywiadów degrengoladę toruńskiej szkółki żużlowej: "Brak
wyników w formacji juniorskiej, to nie jest do końca wina tych chłopaków. Po
prostu ktoś źle dobrał poziom sportowy tych chłopaków do rozgrywek. W Toruniu
ewidentnie jest jakiś problem w szkoleniu młodzieży. Zapewne jest o wiele mniej
materiału do szlifowania, ale być może ze szkoleniem trzeba wyjść dalej. Problem
leży też w tym, że obecny tor w Toruniu nie jest najlepszym miejscem do nauki
dla juniorów. Na nim trzeba robić różne dziwne rzeczy, żeby nauczyć się jeździć.
Pod względem geometrii to najprostszy tor, jaki można sobie wyobrazić. Z
pochylonymi i łagodnymi łukami. Trudno na nim wyegzekwować od zawodników
techniczną jazdę. Natomiast doświadczenie zdobywa się na torach o wiele
trudniejszych. Na przykład na takim jak ten w Gorzowie, gdzie łuki są
"kwadratowe", a sama w sobie nawierzchnia dość trudna. To było właśnie widoczne
podczas meczu w Gorzowie, gdzie toruńskim juniorom kompletnie brakowało
umiejętności".
Kolejną kwestią było to, że brakowało stabilności w budowaniu składu na kolejne
sezony. Wielu klasowych zawodników przychodziło na jeden sezon, tracili swój
sportowy wigor i odchodzili najczęściej z pewną dozą niechęci do toruńskich
działaczy. Niezrozumiała była sytuacja z Hancockiem, Doylem. Problem jeszcze
poważniejszy pojawił się po rozstaniu z Vaculikiem. Niezmiennie w klubie
pozostawał jednak Chris Holder, który wiele dla klubu zrobił i z klubem się
rozwijał do mistrzostwa świata włącznie. Ale i Australijczyk po kontuzji nie
mógł złapać właściwej stabilnej formy i kolejne sezony były totalna katastrofą w
jego wykonaniu, dlatego wielu wskazywało, że Chris powinien z Torunia odejść, bo
kredyt zaufania względem jego osoby został wyczerpany.
Ciekawostką było też to, że niemal przed każdym sezonem toczyły się dywagacje na
temat przygotowania toru na Motoarenie. Przez lata w klubie doskonałym
toromistrzem był Adam, a później jego syn Mariusz Lipiński. Gdy ich zabrakło
sezon 2017 zespół zaczął bez toromistrza, była torowa szarpanina, nerwy i
dopiero później udało się ściągnąć ponownie Adama Lipińskiego. Ingerowano
również w geometrię, a prawda była taka, że gdy były wyniki, nikt na ten element
nie narzekał. Niestety wszystkie te zmiany spowodowały, że na MotoArenie kibice
oglądali coraz bardziej nudne zawody, a zawodnikom ciężko było się ścigać.
I na koniec sporym problemem toruńskiego żużla był fatalny wizerunek klubu i
drużyny wynikający z zachowań ludzi zarządzających klubem. Można to było
dostrzec nawet przed meczem z Częstochową. Wizerunek buduje się jednak przez
lata i nie była to kwestia sezonu 2019, ale kumulacja grzechów z kilku lat.
Niestety te wszystkie elementy spowodowały, że po jedenastej kolejce spotkań
drużyna miała tylko iluzoryczne szanse na pozostanie w ekstralidze, a po
ewentualnej degradacji pozostanie na dłużej niż jeden sezon w pierwszej lidze
mogło skończyć się tragedią dla klubu, który mógł utknąć na dłużej nie tylko na
zapleczu ekstraklasy, ale na samym dnie żużlowej hierarchii klubowej w Polsce.
Jeden sezon bez walki o medale DMP kibice i sponsorzy z pewnością byli w stanie przeżyć,
musieli jednak
mieć perspektywy i nadzieję lepszą drużynę i żużlową przyszłość w dobrze
postrzeganym klubie.
Następnego dnia miało miejsce kolejne ważne wydarzenie nawiązujące do historii toruńskiego żużla. Odsłoniętą bowiem trzecią tablicę w Toruńskiej Alei Gwiazd. Tym razem uwieczniony w panteonie żużlowych sław został Per Jonsson. Odsłonięcia pamiątkowej tablicy z nazwiskiem zawodnika dokonali wspólnie prezydent Torunia Michał Zaleski i europoseł Ryszard Czarnecki. Na uroczystość ze Szwecji na zaproszenie One Sport przybył sam zainteresowany, a jaki pierwszy z gratulacjami do Szweda pośpieszyli m.in. Jan Ząbik, który niedawno również odsłonił swoją tablicę przed trybuną główną Motoareny, oraz Prezes Ilona Termińska w imieniu klubu Get Well Toruń. W trakcie ceremonii właściciel przebogatej kolekcji motocykli żużlowych, Maciej Gralak uruchomił maszynę Długiego Pera będącą obecnie w gronie eksponatów popularnej "Speedway Nostalgii".
Po meczu powiedzieli:
Rune Holta - Toruń - Myślę, że ten tor i nasze przełożenia pasowały nam na
początku spotkania. Później jednak poszliśmy w złym kierunku. Wzmocniliśmy nasze
motocykle, ponieważ wierzyliśmy, że tor będzie bardziej wymagający. Uważam, że
to był ten błąd. Ja na początku dysponowałem bardzo dobrym startem, ale potem
nie miałem mocy w silniku. Powinienem był dokonać innych przełożeń, ale łatwo
powiedzieć po wszystkim. Kibice z Częstochowy zawsze byli dla mnie mili. I nadal
tacy są. W pełni rozumiem, że niektórym nie spodobało się, że zmieniłem klub,
ale taka jest natura naszego sportu. Czasami zmieniamy nasze miejsca pracy.
Nigdy nie możesz żałować podjętej decyzji. Musisz po prostu wykonać robotę dla
klubu, który reprezentujesz. Teraz jestem w Toruniu i to dla nich startuję. To
nie jest dla nas łatwy sezon. Każdy z nas boryka się z trudnościami. Po mojej
kontuzji nie zaliczyłem zbyt wielu zawodów. To trudny sezon dla wszystkich.
Niels Kristian Iversen - Toruń - Oczywiście jestem rozczarowany. Nie wiem nawet, co powiedzieć. To bardzo smutny dzień dla całego Torunia. Rozczarowaliśmy kibiców przez cały sezon. Nie pociesza mnie nawet ten mój dobry występ. Będę rozmawiał z Toruniem na temat przyszłości. Nie wiem, skąd pojawiają się plotki o tym, że mam jeździć w Gorzowie. Z nikim nie rozmawiałem. Nie podjąłem decyzji odnośnie kolejnego sezonu.
Michał Świącik - prezes z Częstochowy - Nam radość, gościom smutek, gdyż szans na pozostanie Torunia w Ekstralidze praktycznie już nie ma.
Marek Cieślak - trener z Częstochowy - było trochę nerwowo, bo wiedzieliśmy, że torunianie mają ostatnią szansę i zrobią wszystko, żeby wygrać. Na szczęście udało nam się zwyciężyć i jedziemy dalej. Miedziński i Przedpełski chcieli się pokazać, wypaść jak najlepiej i cóż… Toruń może tylko. Jakub Miśkowiak wywalczył dzisiaj sześć punktów, Michał Gruchalski pięć. Do tego dochodzą jeszcze bonusy, więc można śmiało powiedzieć, że to naprawdę bardzo dobre występy tych młodych chłopaków.
Jakub Miśkowiak - Częstochowa - Toruń jest mocnym zespołem i dzisiaj to pokazał. Do połowy zawodów rywal mocno się postawił. Później zaczęliśmy lepiej jechać i zaskoczyliśmy. My wygraliśmy ale rywal naprawdę dobrze jechał. Na treningach tor był podobny i ja jechałem na tych samych ustawieniach, pasowało mi to i było dobrze. Po biegu juniorskim wprowadziłem małą korektę i było jeszcze lepiej. Widziałem Jasona Doyla na pierwszym łuku, gdzie wyszedłem za szeroko w pierwszym łuku. Na następnym okrążeniu już skorygowałem ten błąd i dowiozłem zwycięstwo, z którego się cieszę. To motywuje do dalszej pracy.
Matej Zagar - Częstochowa - Szkoda, że częściej nie mogłem wyprzedzać. Było jak było. Żeby ominąć szprycę wjeżdzałem pod zawodnika i tak z ostatniej pozycji na trzecią było dwa razy. Trochę muszę popracować dopasowaniem tego sprzętu. Za marzenia nie karają, play-off są w zasięgu. Czemu nie?
Fredrik Lindgren - Częstochowa - Czasem mały wypadek może okazać się poważniejszy niż sądzisz. Muszę poinformować, że nie pojadę w Hallstaviku w mistrzostwach Szwecji. Po wypadku w Polsce mam wstrząśnienie mózgu i doktor zalecił mi kilka dni odpoczynku Nie pojadę też w barwach Eskilstuna Smederny przeciwko Vastervikowi w meczu Elitserien. Chcę za to przeprosić i jestem przy tym mocno zdenerwowany. Mam jednak nadzieję, że szybko wrócę do zdrowia. Dziękuję za wsparcie wszystkim
Adrian Miedziński - Częstochowa - Komentarze przed meczem były, jakie były. Potrafię jeździć i wiem o tym. Borykam się jednak z różnymi problemami. W ostatnim biegu na przykład jechałem na zupełnie nowym motocyklu, ponieważ po pierwszym starcie straciłem sprzęgło i musiałemsięgnąć po zupełnie nowy sprzęt, który przy okazji, nieco z przymusu, mogłem sprawdzić "w boju". Toruń naprawdę jechał dobrze, stawiał opór i nie wyglądało to kolorowo. Najważniejsze, że wygraliśmy i wciąż zachowujemy szanse na pierwszą czwórkę. Najłatwiej się poddać, a my będziemy walczyli i starali się z całych sił, a jak będzie, zobaczymy. Musimy wygrywać, jeżeli chcemy awansować do play-offów. Mamy jeszcze jeden ważny mecz na swoim torze przed ewentualnym play-off. Musimy wyciągnąć wnioski i troszkę sobie z torem pokombinować, żeby nam bardziej sprzyjał i był lepszy do walki, bo dzisiaj ciężko było wyprzedzać. Na pewno trener wszystko przeanalizuje, każdy swoje sugestie wysunął i zobaczymy co będzie dalej. Wszystko zależy od wielu czynników, również pogody, bo w naszym klimacie wszystko może się nagle odwrócić do góry nogami.
Jacek Frątczak - zwolniony w trakcie sezonu
menadżer z Torunia - Zdecydowałem się go obejrzeć, ponieważ wiedziałem że to
jest mecz, w którym można zaskoczyć rywala, bo Częstochowa podczas ostatnich
czerwcowych spotkań nie jechała rewelacyjnie. Jednak kiedy się już rozstrzygnął
wynik spotkania, był smutek po przegranej, bo jednak liczyłem że chłopaki po
takim początku odwrócą wynik meczu na swoją korzyść. Jednak trudno mi się ogląda
spotkania toruńskie. Przedtem nie oglądałem, ponieważ to jest dla mnie
skomplikowane i mam relacje emocjonalne z klubem, zawodnikami czy miastem. Mam
nadal kontakt z zawodnikami z Torunia, ale staram się zachowywać dystans, nie
wysyłać niepotrzebnych sygnałów i uważam, że to tak powinno wyglądać. Po dobrym
występie na przykład w Grand Prix mogę wysłać wiadomość do zawodnika z
gratulacjami, ale nie chcę wychodzić poza to.
Myślę, że mój rozdział w życiu jako menedżera jest zakończony, ale nigdy nie
wolno mówić nigdy.