HANCOCK Gregory Alan "Grin" "Herbie"
USA


Urodzony 3 czerwca 1970 Whittier, Kalifornia USA.

Ten przesympatyczny Amerykanin wychowany w Kalifornii, na co dzień mieszkał z mamą, ale weekendy spędzał z ojcem, z którym zaczął chodzić na zawody żużlowe. Miał wówczas nie więcej jak 5 lat. Złapał jednak bakcyla i zaczął dążyć do wyznaczonego celu, jakim było mistrzostwo świata.
Wielu mówi o nim Herbie, a pseudonim ten, zawdzięcza kombinacji imienia Herbie Hancocka (muzyka jazzowego) i Herbie The Love Bug (postać serialowego małego samochodu "garbus"). Jednak jego prawdziwym pseudonimem jest "Grin" - szeroko uśmiechnięty - który nadał mu jeden z mechaników Bruce Penhalla, który widząc małego Grega kręcącego się po parkingu, przytakującego z szerokim uśmiechem na wszystkie zaczepki, rzucił to niego "hej Grin" i tak zostało.

Mały Greg wejście w żużlowy świat miał nieco ułatwione, bowiem jego ojciec znał wszystkich zawodników, którzy startowali na przełomie lat 70 i 80. Senior najlepiej jednak znał się z Bobby Schwartzem, któremu przez wiele lat służył radą. Nic więc dziwnego, że mały chłopak czuł się jak w jednej wielkiej żużlowej rodzinie, a każdy zawodnik był wujkiem, który traktował małego Grega jak własnego syna. Oczywistym jest, zatem że dzieciństwo Kalifornijczyk wspomina bardzo miło. Był grzecznym dzieckiem, które nie przysparzało problemów rodzicom. Choć po latach nie do końca pamięta swoje kontakty ze szkołą, to z zadumą wspomina pierwszy dzień gimnazjum i rzesze kolegów. W wieku ośmiu lat Herbie zmienił jednak szkołę i trafił do tej samej szkoły, do której uczęszczał Ronnie Correy i jego bracia, z którymi miał rzecz jasna wiele wspólnych tematów związanych ze speedwayem. Edukacja w szkole średniej to również czas spędzony z Ojcem w rejonie New Port Beach i znajomość z Davidem Busbea i Levis’em Hughhes. W szkole Greg uwielbiał jak nie trudno się domyśleć wychowanie fizyczne i wiele czasu spędzał na szkolnym boisku grając w futbol amerykański, koszykówkę czy piłkę nożną. Każda z tych dyscyplin odpowiadała młodemu chłopakowi, ale nigdy nie myślał, aby spróbować swoich sił w grach zespołowych i swoją zabawę z piłkami zakończył na etapie szkolnym, a dziś tylko regularnie śledzi rozgrywki drużyn ze stanu, z którego pochodzi i nie ma to znaczenia czy jest to LA Lakers, LA Kings czy jakaś inna drużyna.
W trakcie nauki w sercu Grega cały czas jednak gościł speedway, który bez reszty pochłaniał myśli siedmiolatka. Gdy młody Greg po raz pierwszy zobaczył wyścigi młodzików zrozumiał, że jego miejsce jest na torze. Niestety był to trudny czas decyzji dla Jego rodziców, którzy nawet, gdy został mistrzem świata drżeli o zdrowie syna. Nigdy jednak żaden z rodziców nie zakazywał mu jazdy w motocyklu i w żaden sposób nie dał odczuć, że nie pochwala decyzji syna. Co więcej ojciec poświęcił mnóstwo pieniędzy i czasu, aby Greg mógł rozwijać swoją sportową pasję. Z tej pomocy Greg korzystał do czasu, aż sam był w stanie zapewnić sobie żużlowy byt. A trzeba przyznać, że żużlowe początki nie były łatwe, bowiem wspólnie z nim ściganie rozpoczęło wielu młodych chłopaków, którzy chcieli osiągnąć mistrzostwo w speedwayu i Herbie musiał ostro trenować, by dorównać w rywalizacji konkurentom. Po latach zawodnik jednak miło wspomina ten czas, bowiem traktował wszystko, jako zabawę, dzięki czemu nie zniechęcił się do kręcenia kolejnych kółek w lewo. Problemy zaczęły się, gdy w wieku osiemnastu lat trafił do Europy. Musiał wówczas z dala od domu radzić sobie sam i zadbać o najdrobniejsze czynności od zrobienia zakupów po właściwe zorganizowanie treningów. Wtedy jednak bardzo szybko dorósł i nagle z chłopca stał się mężczyzną. Miał jednak to szczęście, że otaczali go właściwi ludzie, na których zawsze mógł liczyć i w odpowiednich chwilach to oni wskazywali mu właściwą drogę.

Na początku Europejskiej kariery wielu utożsamiało Grega z innym amerykańskim zawodnikiem Billy Hamillem. I faktycznie obu gentelmanów łączyła sportowa przyjaźń, ale niewielu wie, że tak naprawdę obaj ostro rywalizowali ze sobą w specyficzny przyjacielski sposób. Greg zawsze pragnął w każdych zawodach w których startowali mieć więcej choćby o jeden punkt od Billego. A Billy podobnie traktował tę swoistą partnerską rywalizację. Poznali się podczas startów w gronie młodzików i wspólnie wyjechali do Europy odkrywając nowy kontynent. Razem też zadebiutowali w lidze angielskiej w zespole Cradley Heath Heathens. Billy otrzymał jednak jako pierwszy zaproszenie do startów, ale zrezygnował z tej propozycji i wybór angielskich promotorów padł właśnie na Hancocka. Hamill dołączył jednak do swojego krajana po roku i wspólnie walczyli nie tylko w ligach, ale też w mistrzostwach świata. Obaj Panowie byli do siebie w wielu aspektach bardzo podobni, ale tak naprawdę była to woda i ogień i tak naprawdę wiele ich różniło. Jednak nie przeszkadzało to młodym chłopakom czerpać od siebie nawzajem. W latach dziewięćdziesiątych byli otwarci na nowe pomysły, ale to zwykle "Herbie" snuł scenariusze i plany wydarzeń i nieco chłodził gorącą głowę kolegi.
Po latach wspólnych występów na torze Greg najmilej wspomina wywalczony z Billym tytuł mistrza świata w zawodach drużynowych oraz czas, kiedy tworzyli pierwszy żużlowy team o nazwie Exide. Pomysł utworzenia takiego teamu wyszedł o Grega, który przedstawił całą koncepcję swojemu sponsorowi wskazując, że wspólne promowanie baterii Exide będzie znacznie bardziej korzystne dla koncernu. Z perspektywy czasu jednak okazało się, że ówczesny speedway nie był przygotowany na tego typu pomysły, bowiem speedway dopiero wchodził na salony profesjonalizmu. Dwaj Amerykanie byli jednak o krok przed wszystkimi i choć promocja marki nie przyniosła spodziewanych profitów, to zdominowali ówczesny speedway i nauczyli się promować swoje osoby, jak rozmawiać z ludźmi, jak się ubierać czy jak rozmawiać z dziennikarzami. Niestety w pewnym momencie drogi Exide, ale również duetu Hancock-Hamill się rozeszły.

Greg pozostał jednak w światowej rywalizacji i skutecznie walczył o kolejne żużlowe trofea. Aby pokazać drogę na żużlowe szczyty warto zacząć od roku 1993 kiedy to Grin stawiał swoje pierwsze kroki w IMŚ na torze w niemieckim Pocking. Młody Greg przywiózł wówczas w swoim debiucie dwa punkty, ale kolejne zera przy jego nazwisku sprawiły, że zawody zakończył na ostatnim miejscu. Zdecydowanie lepiej poszło mu w roku kolejnym, kiedy to na duńskiej ziemi na torze w Vojens zajął czwarte miejsce, ustępując pola gwiazdom speedwaya, a później swoim wieloletnim rywalom Tonemu Rickardssonowi, Hansowi Nielsenowi i Craigowi Boyce. Sezon 1995 był tym rokiem, w którym wystartowała po raz pierwszy nowa formuła wyłaniającej mistrza świata, a mianowicie cykl Grand Prix. Debiutując w pierwszym biegu nikt włącznie z Gregiem nie spodziewał się, że zagości w cyklu na wiele lat i nie opuści żadnego turnieju, aż do dnia 13 września 2014, kiedy to kontuzja uniemożliwiła mi start w kolejnym turnieju. Warto podkreślić, że Hancock nieprzerwanie wystartował w 178 turniejach i znalazł się, aż w 77 finałach, a to wzbudzało szacunek nie tylko kibiców, ale przede wszystkim zawodników, dla których liczby te wydają się być nieosiągalne.
Po raz pierwszy Amerykanin dostąpił tytułu IMŚ w roku 1997, kiedy stawał na podium w pięciu z sześciu rozgrywanych wówczas rund SGP i z siedemnastopunktową przewagą zostawił w pokonanym polu wspomnianego wcześniej Billy Hamilla oraz Tomasza Golloba.
Niestety po wywalczeniu mistrzowskiej korony, Greg w kolejnych latach udowadniał swoją przynależność do światowej czołówki, ale nie miał okazji dopisać do swoich sukcesów kolejnego złotego medalu. Wywalczył co prawda medal brązowy (2004) i srebrny (2006), ale na kolejny złoty tryumf musiał czekać, aż do roku 2011, kiedy to okazał się lepszy od Andreasa Jonssona i Jarosława Hampela. Po wywalczeniu drugiego złotego krążka "Grin" mimo już zaawansowanego wieku jak na żużlowca podkreślał, że na pewni nie jest to jego ostatni złoty krążek w karierze. Wypowiadając te słowa chyba sam się nie spodziewał, że trzeci tryumf nadejdzie tak szybko. O ile obrona tytułu w kolejnym roku zakończyła się tylko brązowym medalem, bowiem światowym dominatorem został Chris Hodler, a Nicki Pedersen zajął drugie miejsce, a w roku 2013 Greg wypadł z światowego podium, to w roku 2014, Herbie po raz trzeci wspiął się na żużlowy szczyt, zostając tym samym najstarszym Mistrzem Świata w historii. Po wywalczeniu trzeciego medalu tak komentował swój sukces: "Wciąż nie mogę uwierzyć, że po raz kolejny zostałem mistrzem świata. Już mój pierwszy tytuł ogromnie mnie cieszył, drugi również, ale ten trzeci będzie smakował najlepiej ze wszystkich. Tak naprawdę był to dla mnie ciężki sezon., który zacząłem od otrzymania potężnego policzka w Auckland, gdzie jechałem tak pewny siebie jak nigdy dotąd. Niestety okazało się, że ta pewność siebie mnie zgubiła, ale dziś twierdzę, że taki cios był mi potrzebny. Pozmieniałem wówczas kilka rzeczy, nie tylko w motocyklach, ale przede wszystkim w sobie i jak widać okazało się to strzałem w dziesiątkę. Z każdym kolejnym turniejem rozkręcałem się coraz bardziej i w myślach powtarzałem sobie, że jesteś tak doby jak twój ostatni wyścig. Pomogło do czasu turnieju w Gorzowie, który pokazał, że możesz robić absolutnie wszystko by wejść na szczyt, a wystarczy jedna chwila, by wszystko runęło w jednej chwili niczym domek z kart. Na szczęście nie poddałem się i po szybkiej rehabilitacji wróciłem jeszcze silniejszy, jeszcze bardziej pewny tego, co chcę w tym roku osiągnąć. Udało się. Znów mogę poczuć jak smakuje zwycięstwo i powiem wam, że dopóki będę czuł się tak mody duchem, nie zamierzam rezygnować z marzeń o kolejnym tytule". I jak obiecał tak czynił. W roku 2015 walczył na równi z niemal dwukrotnie młodszym Tai Woffindenem i choć zajął drugie miejsce nie składał broni przed kolejnym sezonem, w którym ponownie zapowiadał walkę o najwyższe cele. I zapowiedzi te zostały zrealizowane. Co ciekawe w rywalizacji o światowy championat AD 2016 życie Hancocka, startującego w lidze polskiej w Anielskim plastroenie, uprzykrzał niechciany przed sezonem w Toruniu, Jason Doyle. Niestety w światowej rywalizacji szczęście opuściło Australijczyka, a sprzyjało Amerykaninowi, bowiem na torze w Toruniu Doyle uległ poważnej kontuzji i Hancockowi wystarczył jeden wygrany bieg w Australii by zostać IMŚ. Szansę tę oczywiście doświadczony jeździec wykorzystał i cieszył się z kolejnego czwartego już światowego championatu, udowadniając tym samym, że wiek w którym można sięgać po najwyższe światowe laury speedwaya nie ma absolutnie znaczenia.
Wygrywając czwarte złoto, Amerykanin po raz czwarty jako żużlowy IMŚ pojawił się na gali FIM, podczas której wręczano złote medale zawodnikom wszystkich odmian motocyklizmu. Podczas gali szczęśliwy zawodnik, komentował swoje osiągnięcia: "Kocham to, co robię. Nie ma dla mnie nic lepszego niż szybkie ściganie. Każdego roku jest trudniej, bo młodzi zawodnicy mnie atakują. Są szybcy, agresywni i potrafią mnie pokonać. Wiem jednak, że muszę być sprytniejszy od nich". Czterdziestosześciolatek  unikał jednak odpowiedzi na pytanie kiedy zakończy żużlowe ściganie i zagadkowo odpowiadał, że będzie to wówczas gdy się obudzi i poczuje, że nie chce tego robić, albo gdy nie będzie w stanie pokonać młodzieży. Herbie jednak ciągle czuł w sobie głód wygrywania i zapowiadał walkę o kolejne medale. I dzielnie walczył mimo przeciwności losu. Po nieudanym roku AD 2017, w którym to Greg Hancock przegrał z kontuzją ramienia i nie zdołał utrzymać się w cyklu i organizatorzy przyznali mu stałą dziką kartę na zmagania w sezonie 2018. Amerykanin odpłacił się za zaufanie jakim go obdarzono i do końca rywalizacji liczył się w walce o medal. Koniec końców uplasował się na piątej pozycji, tracąc do trzeciego w klasyfikacji Fredrika Lindgrena tylko siedem punktów. Hancockowi w sezonie 2018 nie wyszły dwa turnieje. W pozostałych prezentował wysoki poziom, dwukrotnie wjeżdżając na podium. W Grand Prix Danii w Horsens i Grand Prix Słowenii w Krsko Amerykanin plasował się na trzecim miejscu, gromadząc na swoim koncie kolejno 16 i 15 punktów. A po zakończeniu cyklu tak podsumował swoją dyspozycję w walce o światowy championat: "Czuję, że wykonaliśmy mnóstwo dobrej pracy i wprowadziliśmy wiele ulepszeń w sprzęcie. Najważniejsze jest jednak to, że odnalazłem dobrą formę i zyskałem pewność siebie. Dysponuję najlepszym sprzętem, otaczają mnie najlepsi mechanicy. To niezbędne do wygrywania. Przez cały rok dawałem z siebie absolutnie wszystko, by wrócić do gry. Cieszę się, że finalnie zająłem piąte miejsce. Oczywiście chciałem stanąć na podium, ale dzięki piątej lokacie widzę, że czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy. To jasne, że chciałbym tylko wygrywać i czasem trudno przełknąć jest gorycz porażki. Z drugiej strony czasem trzeba przegrać, żeby potem cieszyć się ze zwycięstwa. Wiem, że mogę wrócić na szczyt. Zimą będę chciał pozostać w dobrym gazie. Już rozpocząłem prace pod kątem sezonu 2019. Oczywiście znajdę też czas na odpoczynek. Co będzie w Grand Prix? Wiem, że nadal jestem w grze, w przyszłym roku będę chciał wykrzesać z siebie jeszcze więcej i pokonać wszystkich rywali. Chcę wygrać kolejne mistrzostwo! ". 

Obok rywalizacji o światowy championat, zawodnik ścigał się w wielu ligach europejskich w tym w najważniejszej - lidze Polskiej. Trzeba jednak przyznać, że w przeciwieństwie do kilku innych obcokrajowców ze swojego pokolenia, takich jak choćby Leigh Adams, który prawie całą swoją karierę spędził w Unii Leszno, czy Ryan Sullivan jeżdżący głównie dla toruńskich Aniołów i częstochowskich Lwów, Greg Hancock nie potrafił na dłużej zagrzać miejsca w jednym klubie, co prawda niekiedy nie ze swojej winy, ale nie zmienia to faktu, że Amerykanin na przestrzeni prawie ćwierćwiecza zwiedził mnóstwo polskich klubów. A pierwszym z nich była Unia Leszno, która w 1992 roku zaufał bliżej nieznanemu w Polsce dwudziestodwulatkowi, który cztery lata wcześniej zaczął ścigać się na wyspach brytyjskich. Z Bykiem na plastronie Hancock przejeździł 3 sezony. W pierwszym z nich został zaproszony na 5 spotkań. W 25 biegach zdobył z bonusami 50 punktów, co dało mu średnią biegową równą 2 pkt. Rok później Unia startowała już w najwyższej klasie rozgrywkowej, a Amerykanin wystąpił tym razem w 6 meczach. Najwięcej w leszczyńskich barwach pojeździł w ostatnim swoim sezonie i w 11 spotkaniach osiągnął średnią 2,222.
Mimo udanego roku 1994, Greg Hancock nie znalazł pracodawcy w nad Wisłą w sezonie 1995. A indywidualnie znów był to bardzo dobry rok w jego wykonaniu. Amerykanin otarł się wtedy o swój pierwszy medal w IMŚ. Do szczęścia zabrakło mu naprawdę niewiele, bowiem do trzeciego Sama Ermolenki stracił… 1 punkt. Ten prawie medalowy sukces musieli dostrzec działacze żużlowych klubów i w kolejnym sezonie na usługi Herbiego skusił się Start Gniezno. W ciągu dwóch lat Amerykanin dla ekipy z pierwszej stolicy Polski wystąpił w 15 spotkaniach, w których łącznie z bonusami zgromadził 186 punktów. Jego średnie biegowe w latach 1996 - 1997 wynosiły powyżej 2,3.
Jako mistrz świata AD 1997, zamienił pierwszą stolicę Polski, a stolicę Dolnego Śląska i trafił do Wrocławia, gdzie na przestrzeni ligowej rywalizacji w Polsce ścigał się najdłużej, bo aż siedem lat. (1998 - 2004). Co ciekawe, Hancock, jako mistrz świata zdecydował się na starty w Polsce w klubie drugoligowym i choć pojechał tylko w 9 meczach ekipy Atlasa, był niezwykle skuteczny wykręcając średnią 2,605 i walnie przyczyniając się do awansu wrocławian w poczet pierwszoligowców.
Na dobre Hancock liderem ekipy wrocławskiej, choć nie na miarę duńskiej gwiazdy Tommy'ego Knudsena, stał się od roku 2000. Notabene był to pierwszy sezon po reformie lig w polskim żużlu. Od tej pory najwyższa klasa rozgrywkowa dumnie przyjęła nazwę Ekstraligi. "Grin" nie schodził poniżej średniej 2 punktów na bieg, ale z wrocławskim klubem rozstawał się w niesławie, bowiem nie stawił się na decydującym o mistrzostwie Polski meczu w Tarnowie i choć jego nieobecność była podyktowana opóźnieniami lotniczymi, to po tym incydencie wrocławianie nie zamierzali kontynuować z nim współpracy.
Na usługi tak klasowego jeźdźca szybko znalazł się chętny i na rok Amerykanin trafił nad morze stając się członkiem drużyny beniaminka z Gdańska. W ekipie znad Bałtyku wierzono, że Hancock, ówczesny trzeci zawodnik świata, stanie się bezapelacyjnym motorem napędowym zespołu. Tymczasem "Herbie" zawiódł oczekiwania. I po latach można było stwierdzić, że na przestrzeni 23 lat startów w polskich klubach, był to jego najsłabszy sezon, bowiem jego średnia biegowa spadła poniżej 2 pkt na bieg. Nic więc dziwnego, że włodarze klubu znad morza nie byli zadowoleni ze współpracy z Amerykaninem i w jego miejsce w trakcie rozgrywek postanowili parafować umowę z Bjarne Pedersenem, a Hancock po sezonie trafił do Częstochowy. I choć wielu po raz pierwszy wróżyło mu schyłek kariery (Amerykanin liczył już 35 lat) to nikt wówczas nie przewidział, że najlepszy okres dopiero przed Kalifornijczykiem. Po odejściu Runego Holty do Rzeszowa, Marian Maślanka potrzebował zastępcy. Postawił na Hancocka i był to strzał w "10". W pierwszym roku startów dla Włókniarza Grin radził sobie wyśmienicie. W 18 meczach wykręcił średnią 2,452, wraz z częstochowskim klubem sięgnął po wicemistrzostwo kraju. Rok później, po powrocie Ryana Sullivana do Torunia, Amerykanin otrzymał funkcję kapitana Lwów i szybko stał się ulubieńcem częstochowskich kibiców. W biało-zielonych barwach Kalifornijczyk ścigał się w sumie przez 4 sezony i oprócz srebrnego medalu z 2006 roku, zdobył dla "Lwów" jeszcze jeden krążek w brązowym odcieniu (2009). W każdym roku był czołową postacią Lwów, które niestety po sezonie 2009 popadły w finansowy kryzys i nie było ich stać na dalsze kontrakty z klasowymi jeźdźcami.
W tej sytuacji Greg Hancock po raz piąty w karierze zmienił klub w Polsce. Ponownie chętnych na jego angaż amerykańskiego mistrza świata nie brakowało, a najkorzystniejszą ofertę przedstawił zielonogórski Falubaz. Niestety w latach 2010 - 2011 Greg Hancock nie zachwycał już tak, jak we Włókniarzu, ale nadal był solidnym zawodnikiem, który z reguły nie zawodził w istotnych momentach i z Falubazem zdobył mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski, ale zdobyciu w 2011 roku drugiego mistrzostwa świata Hancock znów szukał nowego pracodawcy. Tym razem na drodze w kontynuowaniu współpracy z Falubazem stanęły przepisy. Oto bowiem, w 2012 roku w składzie meczowym mógł występować tylko 1 zawodnik z Grand Prix, a w Zielonej Górze mieliby takich… trzech - Andreas Jonsson, Piotr Protasiewicz i właśnie Greg Hancock. Finalnie w Falubazie został Szwed, "PePe" zrezygnował ze startów w cyklu wyłaniającym IMŚ, a Herbie powędrował do piekielnie silnej tarnowskiej Unii, która z Kalifornijczykiem w składzie od razu mistrzostwo kraju. Niestety ponownie z powodu regulaminu, tym razem ograniczenia średniej KSM, Amerykanin był zmuszony poszukać nowego klubu i trafił do, borykającej się z kłopotami finansowymi Polonii Bydgoszcz. W barwach Gryfów wystartował w 13 spotkaniach i nie pomógł utrzymać statusu ekstraligowaca drużynie, która w pewnym momencie pogodziła się ze spadkiem do niższej ligi i działacze przestali zapraszać na mecze swoje największe i zarazem najdroższe gwiazdy. Najwięcej stracił na tym oczywiście Greg Hancock, który po sezonie wrócił do Tarnowa i w sezonie 2014 z Jaskółką na plastronie brnął przez Ekstraligę ze swoją drużyną niczym huragan. Niestety dla biało-niebieskich, w najważniejszym momencie sezonu Greg Hancock, który był w niesamowitym sztosie (średnia 2,320 - najwyższa w lidze i trzecie mistrzostwo świata), złapał kontuzję i  w półfinale ligi Unia musiała radzić sobie bez Amerykanina. Była to strata nie do nadrobienia przez innych zawodników i tarnowianie przegrali półfinał ligi z Fogo Unią Leszno i musieli zadowolić się walką o brązowy medal. Już ze zdrowym Hancockiem w składzie tarnowianie stanęli na trzecim stopniu podium, ale niedosyt pozostał, a celująca w mistrzostwo ekipa się rozpadała i ...... Hancock znów musiał szukać zatrudnienia. Wówczas po raz pierwszy zbliżył się do Torunia, gdzie miał być nową jakością w drużynie nowego właściciela Aniołów. Jednak jak się później okazało prezes - Przemysław Termiński postawił na sprawdzonego w grodzie Kopernika Chrisa Holdera, a Hancock zdaniem wielu miał być tylko alternatywą i małym szantażem dla Kangura, który nie chciał obniżyć swoich żądań finansowych. Herbie nie zamierzał jedna być kartą przetargową w negocjacjach z innymi zawodnikami i trafił w sezonie 2015 do największego rywala tarnowian, rzeszowskiej Stali, która po rocznej banicji awansowała do elity. Amerykanin był niekwestionowanym liderem beniaminka i wespół z Peterem Kildemandem i Kennim Larsenem uratował ekstraligowy byt dla Żurawi. W drużynie z Rzeszowa Greg Hancock wystartował w 14 meczach. Jego średnia wyniosła 2,373. Niestety klub ze stolicy Podkarpacia borykał się z finansowymi problemami i ostatecznie zrezygnował ze startów w najwyższej klasie rozgrywkowej w sezonie 2016. Hancock jednak bez względu na to, czy rzeszowianie pojechaliby w Ekstralidze czy nie, nie miał zamiaru zostawać w Stali. Po pierwsze chodziło o sporą sumę pieniędzy, jaką klub Amerykaninowi zalega, a po drugie chciał jeździć w drużynie, której aspiracje sięgają medali a nie utrzymania.

Ponieważ w lidze polskiej wiele klubów borykało się z problemami finansowymi Herbie miał niewielki wybór i ponownie rozpoczął negocjacje z najbardziej stabilnym finansowo klubem ekstraligi - KS Toruń. Negocjacje trwały długo i choć już na początku grudnia prezes Przemysław Termiński poinformował, że Greg Hancock będzie startował w barwach KS Toruń nic nie wydawało się być pewnym. Do walki o Girna włączył się, bowiem Falubaz Zielona Góra, który w ostatniej chwili pozbył się finansowego zadłużenia, ale oferta lubuszan, choć podobna (1,3 mln za sezon) okazała się spóźniona. Amerykanina skusiła dwuletnia wizja kontraktu oraz możliwość pozyskania dodatkowych sponsorów na rynku toruńskim. Ostatecznie 15 grudnia 2015 roku strony potwierdziły, że w okresie transferowym zostanie oficjalnie parafowana umowa, a właściciel toruńskiego klubu za pośrednictwem portalu społecznościowego powiadomił toruńskich kibiców o tym fakcie tymi słowami: Witam wszystkich sympatyków toruńskiego żużla. Tak jak obiecałem, tak informuję, w przyszłym sezonie pojedziemy w składzie: Adrian Miedziński, Paweł Przedpełski, Chris Holder, Greg Hancock, Martin Vaculik, Kacper Gomólski i zespół juniorów. Dodatkowo, aby wyjaśnić wątpliwości chciałbym dodać, ze tak jak informowałem wcześniej ustalenia z Gregiem Hancock'iem zostały zrobione wcześniej i na żadnym etapie ani Klub ani Greg nie prowadzili "licytacji". Strony ponad miesiąc temu ustaliły, że decyzje ogłosi Greg w dogodnym dla siebie momencie. Wszystkie te informacje, podobnie jak informacje dotyczące terminów, to nic innego jak spekulacje medialne. Celem drużyny w przyszłym sezonie jest medal DMP, najlepiej złoty. Wszyscy, którzy do mnie dzwonili otrzymywali informację, że dogadałem się z Gregiem. W jego przypadku mówimy o dwuletnim kontrakcie. Szczegóły, jeśli chodzi o zapisy umowne analizują prawnicy Amerykanina. Będzie to kontrakt porównywalny z Vaculikiem i trochę wyższy niż Holdera. Dziękuje Państwu za cierpliwość i życzmy sobie wspólnie osiągnięcia w tym składzie najwyższych celów.
Niestety kilka dni po podpisaniu kontraktu kibice Aniołów zadrżeli, bowiem środowisko żużlowe obiegła wiadomość, że zadłużona po uszy Stal Rzeszów oraz Greg Hancock mogły dopuścić się złamania regulaminu, bowiem strony podpisały dokument niezgodny z regulaminem ekstraligi za co groziła kara finansowa, a dla zawodnika zawieszenie a nawet dyskwalifikacja. W całej sprawie chodziło o drugą umowę, która miała gwarantować Amerykaninowi dodatkowe przychody. Zgodnie z regulaminem jedynym możliwym dokumentem, jaki mógł podpisać zawodnik z klubem, był kontrakt, którego wzór był publikowany w momencie rozpoczęcia okienka transferowego. W umowie tej Herbie znalazł się zapis, że Stal znajdzie zawodnikowi sponsora na kilkaset tysięcy złotych, a jak się nie uda to wypłaci równowartość dodatkowego kontraktu z własnej kasy. Kontrakt ten oczywiście był nieważny i zawodnik nie miał co liczyć na wypłatę obiecanych pieniędzy 400.000 zł czym ukarał się już w momencie, gdy parafował pozaregulaminowy kontrakt. W całej sytuacji zyskali zadłużeni rzeszowianie, których dług spadł niemal o połowę. Żurawie miały jednak nadal do spłacenia wielu zawodników w tym Hancocka i nie mogły liczyć na ugody, które zapewniłyby klubowi licencję na starty w roku 2016. Herbie jednak spokojnie przygotowywał się do sezonu i już od początku czekało go niełatwe zadanie, bowiem na początku rozgrywek zmagał się z problemami sprzętowymi. Szybko jednak je wyeliminował i w kolejnych spotkaniach potwierdzał swoją wysoką klasę. Jankes nie zawiódł oczekiwań i ze swojej roli wywiązywał się znakomicie pokazując, że mimo upływu lat ciągle przewodzi drużynom w których dane jest mu startować. To głównie dzięki niemu Get Well Toruń wywalczył awans do finału Ekstraligi. A przecież po pierwszym półfinałowym meczu przeciwko Falubazowi Zielona Góra praktycznie nikt nie dawał Aniołom szans na jazdę w finale. Zielonogórzanie z łatwością mieli odrobić dziesięciopunktową stratę. Jednak dzięki Hancockowi to Get Well Toruń zapewnił sobie przepustkę do udziału w finale. Amerykanin w parkingu dwoił się i troił, doradzając swoim kolegom odpowiednie ustawienia motocykli.
Po wielkich zagranicznych nazwiskach jak Per Jonsson, Tony Rickardsson, Jason Crump, Amerykanin stał się kolejnym światowym Aniołem w talii toruńskiego klubu.  Do występów Hancocka w trakcie rozgrywek ligowych trudno było mieć jakieś zastrzeżenia, bowiem na przestrzeni całego sezony wykonał pracę do której został zatrudniony. Jednak dla niego ciągle od rywalizacji ligowej ważniejsza pozostawała rywalizacja o tytuł IMŚ i na zdobyciu czwartego tytułu w drugiej części sezonu skupiał się najbardziej. Ciekawostką było również to, że po sezonie Greg Hancock mógł zapisać na swoim koncie nowy rekord toru, bowiem w dniu 1 maja przejechał 4 okrążenia w czasie 56,40 sek.
Nic więc dziwnego, że obie strony postanowiły kontynuować współpracę w roku 2017. Co prawda Greg zwlekał długo z parafowaniem aneksu finansowego do podpisanej rok wcześniej dwuletniej umowy. Pojawiło się w związku z tym dużo komentarzy i spekulacji, jakoby zawodnik będąc IMŚ znacznie podniósł swoje oczekiwania finansowe, a toruński menadżer musiał jeździć za zawodnikiem po Europie. Nic jednak takiego nie miało miejsca, a przedłużająca się finalizacja kontraktu wynikała z niekorzystnego zbiegu okoliczności w jakich znalazł się Amerykanin. Jacek Gajewski, który odpowiadał za kontrakty zawodników, tak komentował całą sytuację: "Sprawa kontraktu Hancocka przeciągała się, bo Greg miał problemy osobiste, które zatrzymały go na początku października w Szwecji. Następnie miał miejsce ostatni turniej tegorocznego cyklu Grand Prix. Po drodze do Australii nasz zawodnik wybrał się jeszcze do USA. Czasowo nie mogliśmy do siebie dotrzeć. Słyszałem opinie, że Greg chciał wykorzystać odejście Vaculika. Mogę z pełną świadomością powiedzieć, że umowę podpisał na warunkach, które zostały uzgodnione jeszcze przed decyzją Martina. Nic się nie zmieniło. Chciałbym również odnieść się do tematu mojej wizyty w Walencji, gdzie miałem się spotkać z naszym zawodnikiem. Nie mieliśmy w ogóle takiego zamiaru. Ja byłem tam od piątku, a on praktycznie do czwartku. Poza tym, cele naszych wizyt były różne".
Ostatecznie umowa z zawodnikiem została parafowana, ale działacze i kibice nie mogli jeszcze spać spokojnie. Wielu żużlowców nie miało bowiem oświadczeń z zagranicznych klubów, w których te zgadzałyby się na jazdę swojego zawodnika w Polsce w razie kolizji terminów. Żużlowcy nie tylko tych oświadczeń nie mieli, ale też starali się poprzez FIM wpłynąć na Ekstraligę Żużlową i PZM, by te odstąpiły od tej regulacji. Mówiło się, że wprowadzony przepis był bezprawny i naruszał prawo do wykonywania zawodu. Konieczność posiadania takich oświadczeń to jednak efekt wcześniej opisanych regulacji. Przepis ten dotknął również bardzo mocno klub toruński w tym i Grega Hancocka, który jako ligę macierzystą podał ligę amerykańską. Wpis Grega w rubryce ZESPÓŁ brzmiał - American Industries. Wielu zastanawiało się czy taka drużyna w ogóle istnieje i dziwiło się, dlaczego Hancock tak to rozegrał, skoro w Stanach nie ma żadnych rozgrywek. Dla zawodników rodem z USA przewidziano w regulaminie rozwiązanie, że w rubryce liga macierzysta wpisują polską. Greg wybrał jednak patriotycznie, a ligi polską i szwedzką podał jako drugi wybór, a zatem postąpił nie tak, jak nakazywały przepisy, przy okazji blokując sobie możliwość wyboru trzeciej ligi.
Działacze ekstraligowi komentowali całą sytuację w ten sposób, że jeśli federacja Amerykańska potwierdzi, że podany klub istnieje i będzie brał udział w rozgrywkach ligowych, to Hancock nie zostanie potwierdzony do startów w Polsce i w takiej sytuacji może go uratować jedynie zmiana deklaracji w której będzie zmuszony wpisać ligę polską jako macierzystą. Ale i to nie załatwiało sprawy! Greg musiał bowiem też szybko zdobyć u szwedzkiego pracodawcy pismo, że ten, w razie kolizji terminów w Polsce i Szwecji, zgadza się na start zawodnika w lidze polskiej. Brak takiego oświadczenia także skutkował wykluczeniem Amerykanina z rozgrywek Ekstraligi. Na szczęście wszystkie sprawy udało się szybko załatwić i zawodnik został potwierdzony do startów nad Wisłą i można powiedzieć, że to jedyny zawodnik, który nie zawiódł. Co prawda miewał słabsze mecze, jak choćby ten w drugiej kolejce w Zielonej Górze, gdzie zdobył tylko dwa punkty. Jednak druga średnia biegowa po rundzie zasadniczej wskazywała, że był niezwykle skuteczny i nie schodził poniżej pewnego poziomu mistrza.
W roku 2017 Amerykaninowi pokrzyżowała kuriozalna kontuzja (upadł we własnym domu na schodach) i w końcówce rundy zasadniczej Anioły musiały sobie radzić, bez swojego najskuteczniejszego jeźdźca, który po sezonie, w Goeteborgu poddał się operacji wybitego barku i wszystko zakończyło się pełnym sukcesem.
Przed nowym sezonem Amerykanin postanowił powrócić do koncepcji teamu zawodników, jaki kiedyś tworzył ze swoim krajanem Billym Hamillem.
Ponieważ Hamill dawno zakończył karierę stworzenie teamu było możliwe z innymi zawodnikami. Amerykanin i menadżer Rafał Haj, poświęcili kilka tygodni na opracowaniu koncepcji na sezon 2018. Przeprowadzili szereg rozmów ze sponsorami i zawodnikami. Ostatecznie partnerem czterokrotnego Indywidualnego Mistrza Świata bęzostał Chris Holder. To właśnie ta para w Grad Prix miała tworzyć team którym miał zarządzać Polak. Pomysłodawca koncepcji tak komentował ten mariaż: "Od samego początku chciałem, aby Chris był ze mną w zespole. Skontaktowałem się z nim i okazało się, że on chce być częścią tego projektu. Każdy wie, że on ma ogromny talent. To niesamowity zawodnik, ale prywatnie jest też świetnym gościem i przyjacielem. Naprawdę fajnie mieć go w swoim teamie. Chris ma jeszcze wiele do pokazania i chcemy mu pomóc w odzyskaniu najlepszej wersji samego siebie. Myślę, że stworzymy mu takie środowisko pracy, które przyniesie korzyści". Z kolei Australijczyk nie ukrywa, że był pozytywnie nastawiony na współpracę ze swoim starszym kolegą. "Kiedy Greg zaprosił mnie do tego projektu, to pomyślałem, że to coś niesamowitego. Od razu wiedziałem, że chcę być zaangażowany w ten program. Nieczęsto zdarza się, aby być częścią czegoś takiego i jestem tym podekscytowany. Greg i Rafał mają wielkie plany. Będziemy jak zespół motocrossowy, gdzie wszystko jest zaplanowane i zrobione na maksa. Nie mogę się już doczekać początku tej współpracy. Miniony sezon nie był dla mnie łatwy, ale wydaje mi się, że to nowy początek i naprawdę fajna okazja do świeżego startu.
Team Hancock - Haj podpisał też kontrakty z innymi zawodnikami i w kolejnych dniach do teamu dołączył Vaclav Milik, który co prawda w sezonie 2018, podobnie jak w roku 2017, nie był stałym uczestnikiem cyklu, jednak pozostawał jeźdźcem rezerwowym i twórcy teamu mieli nadzieję, że Czech pojedzie w kilku turniejach. Czech podobnie jak Holder bardzo ciepło wypowiadał się odnośnie przyszłej współpracy: "Bardzo dobrze znam Rafała Haja, pomagał mi już w zeszłym sezonie i nie ukrywam, że naprawdę świetnie zapowiada się bliska współpraca z nim. Wciąż mam wiele do nauczenia się i wiem, że wyniosę dużo cennego doświadczenia i wiedzy startując w jednej drużynie z takiej klasy zawodnikiem jak Greg". Z kolei Hancock, który w pewnym momencie w sezonie 2017 skorzystał ze sprzętu Milika uważał, że zakontraktowanie Czecha do tworzonego teamu było strzałem w dziesiątkę: "Będąc kontuzjowanym przez dłuższą cześć zeszłego sezonu miałem naprawdę sporo czasu na to, aby obserwować zmagania pozostałych żużlowców podczas zawodów IMŚ i przyznaję, że Vaclav wywarł na mnie naprawdę ogromne wrażenie podczas startów w cyklu. Poza tym Vaclav to żużlowiec, którego czeka świetlana przyszłość".

Sezon pokazał jednak, że Hancock mimo upływu lat wciąż pozostaje czołowym jeźdźcem na świecie, ale niestety w Toruniu na kolejny sezon zabrakło dla Niego miejsca. Greg nie miał jednak żalu do działaczy i tak komentował tę sytuację: "Spędziłem tylko dwa sezony w Toruniu, z czego jeden był skrócony, ale było fajnie i muszę przyznać, że to świetny klub. Kibice zawsze byli dla mnie wspaniali i życzę im powodzenia w przyszłości. Fani tam zasługują na zwyciężającą drużynę i mam nadzieję, że taką otrzymają".
Niestety dla Amerykanina zabrakło miejsca również w ekstraklasie. Początkowo próbował negocjować z Falubazem Zielona Góra, by później podjąć rozmowy z zespołami polskiej drugiej ligi. Był to jednak świadomy wybór zawodnika z uwagi na to, że chciał się skupić na lidze Szwedzkiej (Greg mieszkał w sezonie w Szwecji) oraz GP, w którym zajął dopiero na 14 miejscu i był to najgorszy wynik w jego historii startów. Wcześniej tylko raz zdarzyło się, żeby nie zdołał obronić swojego miejsca (2001 rok i 13 miejsce). Wówczas jednak Kalifornijczyk wygrał na koniec sezonu Grand Prix Challenge. Teraz pierwszy raz skorzystał z zaproszenia w postaci dzikiej karty. Ciekawostką był fakt, że pierwszym żużlowcem, który został nagrodzony stałą przepustką do startów w cyklu, był inny Amerykanin - Billy Hamill a było to w 1999 roku.
Wracając jednak na polskie ligowe podwórko, Amerykanin zaskoczył wszystkich i to o czym spekulowano od dawna stało się faktem. Otóż w sezonie 2018 czterokrotny IMŚ postanowił startować nie w pierwszej lidze żużlowej, ale w drugiej, czym wywołał niemałe poruszenie. Tak jak wspomniano był to świadomy wybór zawodnika, bowiem przepisy i regulaminy w ekstralidze były zbyt jednostronne. Uważał, że nie miał wystarczającą kontroli nad swoją profesją, a wiele decyzji musiało być podporządkowanych regulaminowi, w myśl których zachwiana była proporcja regulaminowych wymagań względem wartości kontraktów jakie podpisywali zawodnicy. W decyzji Amerykanina musiało coś być na rzeczy, bowiem po ogłoszeniu rozwodu 47-latka z Ekstraligą, żużlowcy wszczęli przeciwko nowemu regulaminowi protest, grożąc bojkotem rozgrywek. Ostatecznie strony konfliktu doszły do porozumienia, ale nie miało to wpływu na decyzję byłego mistrza świata, bowiem nie miał ochoty myśleć na rzeczach na które nie miał wpływu, a chciał skupić się tylko o ściganiu w lewo.
Klubem który skusił tak utytułowanego jeźdźca i to, aż na trzy lata był klub z Rzeszowa, gdzie nowy właściciel Ireneusz Nawrocki zapragnął mieć wielkie nazwisko w składzie i dopiął swego. Greg jednak na Podkarpaciu miał być zaangażowany nie tylko w jazdę na żużlowym owalu, ale też miał pomóc w organizacji klubu i szkoleniu żużlowego narybku. Oto co zawodnik powiedział po okresie transferowym na temat podjętych przez siebie decyzji: "Nigdy nie myślałem że w pewnym sensie zejdę na sam dół i potem czeka mnie wspinanie się po raz kolejny na sam szczyt, do wyższej ligi. Pewnie nigdy bym się nie spodziewał tego, że podejmę taką decyzję, bo to jednak zejście dwie ligi w dół i nie da się tego kwestionować. Jednak popatrzmy też jakie nazwiska są w tej lidze. Na papierze naprawdę nie wygląda to na drugą ligę. Może składy nie są tak wyrównane, ale trzeba sobie to szczerze powiedzieć, że rywalizacja jest naprawdę trudna i o punkty nie jest wcale łatwo. To wszystko będzie dla mnie nowe, jednak zdecydowałem się wycofać z ekstraligi z moich własnych powodów. Sam nie wiem jak to nazwać, ale szukałem dla siebie czegoś nowego, czego jeszcze w karierze nie doświadczyłem. Jak każdy wie, jeżdżę od wielu lat i czasami trzeba takiego mocnego strzału, odmiany, nowego wyzwania. Przychodzę tutaj, by budować drużynę praktycznie od początku i mój udział w tym również będzie znaczny – to dla mnie bardzo ważne. Powiem szczerze, że na początku cała propozycja i wizja pana Nawrockiego wydawała się dla mnie dosyć dziwna, ale gdy porozmawialiśmy i wszystko mi wyjaśnił, to od razu wiedziałem, że to jest facet, jakiego jeszcze w Polsce nie spotkałem i nie miałem okazji nigdy w lidze polskiej pracować z kimś takim. On otworzył przede mną nowe możliwości, a ja jako Amerykanin kocham takie sytuacje. Będę także pomagał młodzieży – to też dodatkowo mnie zachęciło, bo nie miałem takiej szansy w Polsce. Chcę ich zachęcić do tego sportu, pomóc sprzętowo – w Stali naprawdę będziemy pracować zespołowo i ja chciałem być tego częścią. Planuję przebywać w Rzeszowie częściej niż tylko na meczach ligowych. Nie chcę po prostu pełnić roli faceta, który mówi – zrób to, zrób tamto. Chcę tu być i naprawdę pomagać tym chłopakom. Pokazać co trzeba i być oparciem w trudnym treningu. Moja forma wraca do normy, a operacja, którą przeszedłem udała się w stu procentach i będę na pewno gotowy do współpracy na wielu płaszczyznach".
Angaż czterokrotnego Indywidualnego Mistrza Świata przez Stal Rzeszów i to, aż na trzy lata, był prawdziwym hitem transferowej karuzeli przed sezonem 2018. Decyzja legendy światowego speedwaya o jeździe na trzecim szczeblu ligowym w Polsce była wyjątkowa z dwóch względów. Po raz pierwszy w drugiej lidze startować miał zawodnik, który świętował w karierze zdobycie złotego krążka IMŚ. Poza tym czterdziestosiedmiolatek otrzymał od światowych władz stałą dziką kartę i w 2018 roku miał kontynuować starty w cyklu. Tym samym był trzecim w historii uczestnikiem Grand Prix, który miał zdobywać punkty na trzecim ligowym szczeblu. Przed nim w najniższej klasie rozgrywek na taki krok zdecydowali się jeszcze tylko doskonale znani w Toruniu Andy Smith i Bjarne Pedersen. Obaj byli zdecydowanie najlepszymi zawodnikami swoich ekip i czołowymi postaciami ligi. Pierwszy z nich w 2002 roku reprezentował Gwardię Warszawa, z którą awansował ligę wyżej. Pedersen natomiast rok później wystąpił w kilku spotkaniach TŻ-u Łódź, ale sukcesu drużynowego nie odniósł. Duńczyk wykręcił za to znakomitą średnią biegową równą 2,760.
O Hancocku nie tylko z przyczyn proceduralnych było głośno. Początkowo Kalifornijczyk miał jeździć we wszystkich spotkaniach. Mimo że był obecny na dwóch pierwszych... nie zdobył w nich nawet punktu. W praktyce, bo w teorii na inaugurację wywalczył przeciwko MDM Komputery TŻ Ostrovii Ostrów Wlkp. 14 "oczek", ale po tym, jak po tygodniu w Poznaniu wyszło, że ma niepodbitą kartę zdrowia, zdobycz z potyczki z ostrowianami została anulowana. Niestety im sezon trwał dłużej, tym z Rzeszowa dochodziło coraz więcej głosów, że Stal ma problemy z płatnościami. Zawodnicy oficjalnie nie protestowali, ale już trener tak. Mirosław Kowalik podał się do dymisji, narzekając na wiele klubowych spraw. Żużlowiec z Ameryki przestał z kolei przyjeżdżać na mecze, w jednym z weekendów tłumacząc się problemami żołądkowymi. Stal zaprzeczała, jakoby powodem tego miały być finanse. Ostatecznie Hancocka nie zabrakło w najważniejszych momentach walki o awans, a dodatkowo w pełnym wymiarze wziął udział w lekceważonym i przez wielu uznanym za niepoważny Speedway Diamond Cup, który zresztą wygrał. Ostatecznie Amerykanin wystąpił w 12 meczach i 52 biegach. Zwyciężył w 37 z nich, 9 razy był drugi, ani razu trzeci i dopiero w ostatnim wyścigu sezonu zdarzyło mu się dojechać do mety na końcu stawki. Średnia biegowa wyniosła 2,596 i dała mu pierwsze miejsce w klasyfikacji indywidualnej. Wynik zaniżyło pięć wspomnianych wykluczeń z Ostrovią. Gdyby nie one, średnia wyniosłaby aż 2,866. Oprócz bycia maszynką do robienia punktów, warto wspomnieć, że pod skrzydłami weterana w barwach Stali rozwija się jego młodszy rodak, Luke Becker.
Po sezonie wielu jednak zastanawiało się i nie mogło zrozumieć, jak żużlowiec takiej klasy zdecydował się na starty w najniższej klasie rozgrywkowej. Była prezes Stali Rzeszów Marta Półtorak, nawet w jednym z komentarzy mówiła, że jazda Amerykanina w 2 lidze nie była jakimś szczególnym wyzwaniem, a dla byłego mistrza świata to nie był szczyt osiągnięć sportowych. Sympatyczny Jankes nie robił sobie nic z tych komentarzy i w roku 2019 postanowił nie wracać do ekstraligi, tylko ponownie podpisał kontrakt już z pierwszoligową Stalą Rzeszów. Był to ponownie szok dla środowiska żużlowego, ale czterdziestoośmioletni zawodnik przyznał, że: "była to najlepsza decyzja jaką podjąłem w ostatnim czasie. Ogromną przyjemność sprawiło mi ściganie się dla Stali Rzeszów w drugiej lidze i co ważniejsze odejście z Ekstraligi pozwoliło mi ocenić poziom wszystkich lig w Polsce. Podpisałem kontrakt z Irkiem Nawrockim i Stalą Rzeszów na 3 lata. Zamierzeniem jest pomoc klubowi w powrocie do Ekstraligi. Było to dla mnie "zdrowe", pouczające, jak również motywujące posunięcie. Jestem zawodnikiem drużynowym. Wierzę w ten klub i ludzi, którzy za nim stoją. Gdyby tak nie było, nie podpisałbym tego kontraktu. Pierwszy rok był fantastyczny. Jednocześnie trudny i inspirujący. Zrealizowaliśmy pierwszy cel. Drugi będzie jeszcze większym wyzwaniem, ale chciałbym osiągnąć go w sezonie 2019".

Niestety cel nie został osiągnięty, bowiem prezes rzeszowskiej Stali okazał się człowiekiem mało wiarygodnym dla GKSŻ, bowiem doprowadził klub do bankructwa i drużyna Żurawi nie otrzymała licencji na starty w pierwszej lidze, a zawodnicy otrzymali wolną rękę w poszukiwaniu nowych klubów. Niestety decyzja o barku licencji dla Stali Rzeszów zapadła po okresie transferowym, kiedy to większość klubów miała zamknięte składy i nie każdy klub było stać na zawodnika tej klasy co Hancock. W kuluarach mówi się, że Amerykanin za rok jazdy chciałby mieć wypłacone 2 miliony złotych ryczałtem. Takich gaży nie gwarantował mu jednak żaden z klubów w Polsce, ale to nie nie studziło optymizmu zawodnika i ze spokojem wyjaśniał w jednym z wywiadów: "Jestem całkiem pewny, że znajdę sobie klub. Tak naprawdę chodzi tylko o wypracowanie kompromisu i dojście do porozumienia. Przyjmijmy, że oczekuję 10 dolarów, a klub jest gotowy dać mi dziewięć. To tylko nasz wybór, by spotkać się w połowie drogi albo tam gdzie mi odpowiada. Świat się kręci wokół pieniędzy, a żużel jest dla każdego z nas pracą. W moim przypadku nie zawsze jednak chodzi o pieniądze i przy doborze klubu stosuję także inne kryteria. Mam oferty na stole i teraz wszystko zależy czy będę chciał zaangażować się w dany klub. Muszę chcieć być tu gdzie jestem. Nie chcę utknąć w jakimś klubie tylko dlatego, że to jedyna opcja. Robiłem już tak w przeszłości i doskonale zdaję sobie sprawę z czym to się wiąże".

Nic więc dziwnego, że polscy kibice spędzili pół zimy na dywagacjach, do jakiego klubu trafi w ostateczności Greg Hancock. Lublin, Rybnik, Toruń, Gorzów, Wrocław - te kluby wymieniano w kontekście kontraktu Hancocka. Spekulacje nabierałyby na sile wraz z kolejnymi meczami Ekstraligi, bo Amerykanin nie musiał czekać na otwarcie okienka transferowego, a czterdziestoośmiolatek to była gwarancja punktów, dla drużyny walczącej o medale, czy też broniącej się przed spadkiem. Jednak 2 maja 2019 wszystko obróciło się o 180 stopni, po tym jak Hancock ogłosił wycofanie się z BOLL Warsaw Grand Prix Polski. Jako powód podał chorobę małżonki. Jennie walczyła z rakiem piersi i niestety był to nowotwór złośliwy. Początkowo Amerykanin zapowiedział, że nie wystartuje jedynie w pierwszej rundzie GP. Jednak mając na względzie powody, niemal pewnym było, że jego absencja będzie dłuższa, bo Greg chciał być z rodziną, co było zrozumiałe. Jak wyliczył prof. dr hab. med. Stanisław Korzeniowski z Centrum Onkologii Kraków, zachorowalność na raka piersi wynosi 43 na 100 tys. kobiet rocznie. Umieralność kształtuje się na poziomie 15 na 100 tys kobiet. W przypadku wczesnej diagnozy szanse na powrót do zdrowia są spore, dlatego kibice trzymali kciuki, za małżonkę Grega Hancocka, która przecież była młodą i silną kobietą. Z kolei mgr Teresa Turuk-Nowak z COK nie ukrywała, że w procesie leczenia bardzo ważna jest też wsparcie najbliższych, relaks czy poczucie komfortu. Obniżenie poziomu stresu pomaga bowiem w szybszej regeneracji i pozwala lepiej znieść chorobę. Dlatego obecność Hancocka w Stanach Zjednoczonych przy rodzinie była kluczowa. Zwłaszcza, że Greg wspólnie z Jennie wychowywał trójkę wspaniałych synów.
Po zakomunikowaniu światu czasowego wycofania się z żużla, zniknęły z mediów społecznościowych ostatnie zdjęcia z próbnych jazd na kalifornijskich obiektach, a żużel zszedł na dalszy plan i kluby w Polsce, które traktowały Amerykanina jako opcję awaryjną musiały szukać innych rozwiązań. Z kolei Hancock musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w tej sytuacji jego powrót na tor miał jeszcze sens. Zawodnik udowodnił swoją mistrzowską klasę, a obecnie rodzina była najważniejsza. Co ciekawe wielu wieszczyło, że po Hancoku w Amerykańskim żużlu zostanie nicość, jednak drugi półfinał Speedway of Nations pokazał, że wcale tak być nie musi, bo "Jankesi" byli bliscy sprawienia niespodzianki, jaką byłby awans do finału SoN i to bez Grega Hancocka w składzie. Amerykanie udowodnili tym samym, że istnieje życie bez Hancocka, a reprezentacja w składzie Luke Becker, Broc Nicol oraz Austin Novratil zdobywając 16 punktów i otarła się o awans do finału. Jeszcze kilka lat temu, Amerykanie w zawodach parowych mogliby celować taką zdobycz punktową, ale mając Hancocka w swoich szeregac. Wyniki zawodów w Manchesterze dobitnie pokazały, że czterdziestoośmiolatek spokojnie mógł myśleć o sportowej emeryturze i w obliczu choroby małżonki, nie zostawi po sobie spalonej ziemi, bo w osobie Beckera doczekał się żużlowego potomka. Należało też pamiętać, że powoli rozwijała się też kariera Wilbura Hancocka, który mógł liczyć na porady ojca, a trenując pod jego okiem i nikt nie miał wątpliwości, że Greg zadba o to, by jego syn miał dostęp do najlepszego sprzętu, a jego kariera rozkwitała jak należy.
Po sezonie 2019 nazwisko Grega pojawiło się ponownie na liście transferowej zawodników, którzy mieli startować w polskiej Ekstralidze w roku 2020. Usilne starania o kontrakt z Amerykaninem czynili działacze ROWU Rybnik, jednak mimo chęci powrotu na tor, zawodnik po podpisaniu kontraktu z ROW-em, wybrał opiekę nad żoną i nie wiadomo było kiedy i czy w ogóle powróci do ścigania. Prezes Krzysztof Mrozek tak komentował kontraktowe negocjacje: "To był długi wieczór, ale najważniejsze że na zielono-czarnym pokładzie witamy także Grega Hancocka! Może być tak, że przed północą dostaniemy kontrakt Grega. Może być tak, że to będzie kontrakt warszawski. Musicie jednak rozumieć, że kontakt z zawodnikiem jest utrudniony z powodu choroby jego małżonki, dlatego okoliczności tych rozmów były szczególne. Od początku musieliśmy ustalić sobie priorytety i cały czas o nich pamiętać. Dla niego najważniejsza jest rodzina, a sport zajmuje dalsze miejsce. Jako prezes musiałem się do tego dopasować i to zrobiłem. Na szczęście udało nam się doprowadzić do pozytywnego finału. Jeśli chodzi o finanse, to wszystkie figury mamy ustalone. Warunki współpracy dograliśmy już kilka tygodni temu. Teraz musimy cierpliwie czekać na moment, w którym Greg powie, że jest gotowy do jazdy. Nie będzie z naszej strony żadnego ciśnienia. To Greg musi określić ten właściwy moment. Umowa jest tak zbudowana, że możemy za nim poczekać. Piłka jest po jego stronie. Może być tak, że pierwszy raz pojedzie w kwietniu, maju, sierpniu lub wrześniu. Równie dobrze może nie wystartować w naszych barwach w ogóle. Nie pozostaje nam nic innego, jak spokojnie czekać".
Niektórzy mogli poddawać pod wątpliwość sens podpisania umowy z zawodnikiem, którego myśli krążą przy zupełnie innych sprawach. Prezes Krzysztof Mrozek podszedł jednak do tematu bardzo rozsądnie. I choć kontrakt z Hancockiem nie dawał mu żadnych gwarancji, to jednak pojawiła się nadzieja, że drużyna będzie silniejsza i rybnicki sternik postanowił z tej szansy skorzystać. Jeśli prywatne sprawy Amerykanina będą zmierzać w pozytywnym kierunku, to ten będzie mógł dołączyć do drużyny w dowolnym momencie, a ROW nie miał w tym przypadku nic do stracenia, a wręcz przeciwnie z czasem mógł zyskać wiele. Najważniejsze było jednak, aby Greg i jego małżonka uporali się ze swoimi problemami i mogli dalej cieszyć się życiem. A w miarę upływu czasu wieści o stanie zdrowia Jennie były coraz lepsze o czym Szwedka informowała w mediach społecznościowych: "Na początku miałam ogromny guz, wielkości 6 cm. Jednak po pięciu miesiącach chemii, bardzo ścisłej diety, medytacji, leczenia i otrzymaniu sporej dawki miłości, pozostały mi tylko dwie małe plamy na piersi. Dwie małe plamki. Jedna ma 1 mm, druga 3 mm. Mój kochany onkolog był zachwycony tymi wynikami. Skomentował je słowami "jest tak dobrze, jak może być".
Mimo pozytywnych wieści 14 lutego 2020 roku czterokrotny indywidualny mistrz świata w oficjalnym oświadczeniu opublikowanym na stronie Międzynarodowej Federacji Motocyklowej poinformował, że odchodzi na emeryturę: "Przez ostatnie 12 miesięcy, gdy opuściłem cały sezon ścigania, miałem dużo czasu by zastanowić się nad moja niesamowitą karierą. Ściganie na najwyższym poziomie, cztery tytuły mistrza świata, tytuły drużynowe, w parach, w rozgrywkach krajowych były najbardziej wymagającym i najbardziej udanym okresem w moim życiu. Opieka nad moją żoną i rodziną sprawiła jednak, że moje życie się zmieniło i nabrało innych perspektyw. Jestem zadowolony z moich sportowych osiągnięć, ale nadszedł czas by rozpocząć nowy rozdział. Tak jak trudna jest ta decyzja, tak jest słuszna. Chociaż kończę swoje ściganie, to nie planuję całkowicie zejść ze sceny. Mam plany, które sprawią, że wciąż będę blisko sportu. Zobaczymy jak to się potoczy w najbliższych tygodniach".
Decyzję czterdziestodziewięcioletniego Amerykanina, skomentował jego wieloletni menadżer Rafał Haj: "Greg nie ma 20-lat. Wiadomo jaka jest sytuacja w jego domu. Żona nie jest do końca wyleczona. Dlatego moim zdaniem podjął słuszną decyzję. Żeby jeździć na wysokim poziomie, osiągać założone cele, głowa musi być czysta, a w tym wypadku to było niemożliwe. Nie zrobił tego z dnia na dzień. Myślał, rozważał i zdecydował. Uważam, że bardzo dobrze zrobił. Współpracowaliśmy siedemnaście lat. Obecnie Greg mieszka w Kalifornii. Wiem jednak, że wybiera się do Europy i na pewno się spotkamy. Zakończenie kariery Hancocka, to koniec epoki. Wiadomo, jego nie trzeba reklamować. Wykonał dla sportu żużlowego nieprawdopodobną pracę. I nie chodzi tylko o sukcesy, ale o podejście i w ogóle".
Decyzja Kalifornijczyka w żaden sposób nie skomplikowała sytuacji rybnickiego klubu, ale zamieszała nieco w Grand Prix. Hancock, bowiem do września 2014 roku wystąpił w każdym turnieju cyklu Grand Prix (wszystkie zawody od 1995 roku). W sumie zaliczył 218 turniejów elitarnego cyklu, gromadząc w nich 2655 punktów w 1248 wyścigach. W GP wygrał 455 biegów, 92 razy pojechał w finałach turniejów. W sezonie 2019 miejsce w GP na Grega czekało cały sezon, ale niestety sprawy rodzinne nie pozwoliły mu pojawić się w jakiejkolwiek rundzie. Z kolei GP 2020 w miejsce Grega Hancocka (otrzymał dziką kartę) organizatorzy powołali pierwszego rezerwowego Martina Smolinskiego.

Niemal natychmiast po zakończeniu kariery przez Grega, wielu zaczęło spekulować kiedy nazwisko Hancock ponownie pojawi się w światowych rozgrywkach. I jak się miał okazać miało to nastąpić całkiem szybko, bo Amerykanin dochował się trzech synów, z któych najstarszy Wilbur poważnie podchodził do żużla i miał największe szanse na zrobienie kariery. Bill kilka razy wystąpił w kategorii 150cc, a najmłodszy - Karl pojechał raz na motocyklu o pojemności 50cc. Wspomniany Wilbur zadebiutował w zawodach w City of Industry, jako siedmiolatek w klasie motocykli 150ccm i zajął trzecie miejsce. Choć od tego czasu (29 grudnia 2012 roku) minęło niemal osiem lat Wilbur zaczął jeździć coraz częściej i choć nie został dominatorem w swoich kategoriach, regularnie zajmował miejsca w czołówce, czym udowadniał, że ma smykałkę do żużla. Młody zawodnik w listopadzie 2018 roku podpisał kontrakt z Rospiggarną Hallstavik na starty w rozgrywkach 250cc, a jego ojciec nie krył zadowolenia z tego faktu: "Jestem bardzo szczęśliwy, ponieważ mam z tym klubem wiele wspomnień z ostatniego sezonu i już nie mogę się doczekać. To będzie mój pierwszy rok na 250cc, więc będzie to świetna lekcja na wspaniałym torze. Przyznam szczerze, że przeraża mnie to, jak bardzo go to pochłania, jak dużo wie na temat tego sportu. Ma ogromną wiedzę i cały czas wszystko analizuje. Czasami chcę go nieco odizolować od żużla, bo ja doskonale znam realia tego sportu. Im częściej go izoluję, tym bardziej go ciągnie do jazdy".
Wilbur w maju 2020 roku skończy 15 lat i niewykluczone, że niebawem przesiądzie się na motocykl o pojemności 500cc.
Jeżeli w dalszym ciągu będzie traktował żużel poważnie, o nazwisku Hancock w dalszym ciągu może być głośno, choć to na razie melodia przyszłości. Tym bardziej, że ma papiery na jazdę i mistrzowskie geny oraz sponsorów odziedziczonych po Tacie (zdajecie pochodzi ze strony firmy NGK, wiodącego dostawcy świec zapłonowych, świec żarowych oraz czujników do motocykli.

Jak widać w tej chyba najbardziej obszernej biografii zawodnika na www.speedway.hg.pl, który nie jest toruńskim wychowankiem, bezsprzecznie można stwierdzić, że "Herbie" to najbardziej lubiany żużlowiec na świecie. Opinię tę zawdzięcza przede wszystkim postawie jaką prezentuje zarówno na torze, jak i poza nim. Jest prawdziwym dżentelmenem wie, w którym momencie odpuścić, aby nie narazić na kontuzję siebie oraz swoich rywali. Greg jest najlepszym przykładem na to, że czystą jazdą, zgodną z zasadami fair play można dojść na szczyt. Perfekcyjnie panuje nad motocyklem, co już wielokrotnie pozwoliło uniknąć groźnych sytuacji podczas walki na żużlowym owalu. Niezwykle sympatyczny Amerykanin, z twarzy którego nigdy nie znika kalifornijski uśmiech, jest zawsze otwarty dla kibiców, którym nigdy nie odmawia autografu czy wspólnego zdjęcia.

Na nieposzlakowanej opinii Amerykanina pojawił się jednak w roku 2014 rysa. Oto, bowiem podczas jednego z meczów ligi szwedzkiej, gdy rywalizowała Piraterna Motala z Dackarna Mallila w ostatnim biegu Hancock wygrał start, ale na wyjściu z wirażu Nicki Pedersen ta się rozpędził, że minął Amerykanina., ale przejechał jednak zbyt blisko niego i zaczepił o motocykl Hancocka. Ten padł na tor jak rażony piorunem. Zaraz jednak wstał i ruszył biegiem w kierunku Pedersena, który uniósł przepraszająco rękę, ale Amerykanin nie zważał na te gesty i wybijając się "szczupakiem" zrzucił Duńczyka z motocykla, a na torze zaczęła się przepychanka pomiędzy adwersarzami. Co prawda obaj żużlowcy zostali rozdzieleni przez członków obu ekip, a Pedersen wykluczony z powtórki (Hancock zajął w niej trzecie miejsce), to sytuacja była ogromnym zaskoczeniem dla wszystkich, bo tak jak wspomniano Hancock uchodził za uosobienie cierpliwości w żużlowym światku.
Po zawodach Hancock nie wyraził skruchy i przyznał, że Pedersenowi się należało: "Zbyt długo znosiliśmy tego człowieka, wiele razy zaryzykował życie innych zawodników, poczułem że już wystarczy". Gdy jednak ochłoną przeprosił za swój czyn i poddał się dobrowolnie karze finansowej. I choć zawodnicy w solidarności z Grinem postanowili "zrzucić się" na karę, ten stanowczo odmówił twierdząc, że takie zachowanie nie przystoi i czuje się winny dlatego sam zapłaci orzeczoną grzywnę. Warto podkreślić, że weteran żużlowych torów wcześniej kilka razy ganił Pedersena za nadmiernie ostrą jazdę, ale Duńczyk nic sobie nie robił z tych wypowiedzi i niestety doczekał się amerykańskiego samosądu.
Po kilku dniach od zdarzenia Kalifornijczyk wydał oświadczenie w którym wyjaśnił przyczyny swojego zachowania:
Przede wszystkim, chciałbym przeprosić kibiców, działaczy i sponsorów Piraterny oraz Dackarny za moją reakcję w ostatnim meczu tych drużyn i zrzucenie Nickiego Pedersena w biegu numer piętnaście.
To zachowanie było nie w porządku, nie powinienem reagować w taki sposób. Jednak przytrafiło mi się to nie po raz pierwszy i poczułem, że moje bezpieczeństwo jest zagrożone. To był odruch samoobrony. Każdy kto mnie zna, wie że nie chcę takich upadków. Ostatnią rzeczą, której pragnę, jest upadek na prostej przy pełnej prędkości. Czerpię radość z dobrej, twardej, ale sprawiedliwej walki tak jak wszyscy inni, ale granica jest zbyt często przekraczana.
W poprzednich przypadkach nie chciałem się angażować ani reagować na pewny wydarzenia, ale tym razem nie mogłem od tego uciec. Nicki w przeszłości miał konflikty ze sporą liczbą zawodników. Na przestrzeni lat wielu żużlowców wyraziło już swoją opinię o nim, ale nadszedł właściwy moment, aby wstać i przedstawić pewien punkt widzenia, bo to nie jest coś, czego potrzebujemy w tym sporcie.
Po powtórce biegu piętnastego, czyściłem swoje gogle i pakowałem sprzęt do busa, kiedy Nicki podszedł do mnie i zapytał czy mam chwilę. Oczywiście, nie miałem zbyt dużej chęci do rozmowy, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, to usłyszałem od niego, że nie zrobił nic złego i to był sprawiedliwy pojedynek. To była celowa prowokacja i ponownie straciłem kontrolę nad sobą i skierowałem się w jego stronę w celu konfrontacji, ale zostałem zatrzymany przez kolegów z Piraterny, w szczególności Chrisa Holdera. Byłem wściekły i krzyczałem w kierunku Nickiego. Nie wiem co wtedy dokładnie zostało powiedziane, ale można sobie wyobrazić, że nie były to miłe słowa.
Jak już wszystko się uspokoiło, zauważyłem, że Nicki od początku ma telefon w ręku i nagrywa całe zdarzenie. On celowo podszedł do mnie i powiedział coś, co miało mnie sprowokować i liczył na reakcję. Wrobił mnie na całego, nie wiem z jakiego powodu, a potem tylko stał z boku i uśmiechał się do mnie.
Po tym incydencie, Nicki mijał wielu kibiców, w tym dzieci. Pokazał im środkowy palec. Usłyszałem o tym od własnych dzieci, które były w tym tłumie i to wszystko widziały.
Nicki jest autorem wielu oskarżeń w prasie w tej sprawie, ale ludzie muszą wiedzieć jaki on ma charakter. Nie zatrzyma się przed niczym, aby zyskać przewagę w tym sporcie. Dlatego doprowadza do takich sytuacji, w których zawodnicy czują się zagrożeni. My wszyscy wiemy że Nicki jeździ twardo. Wiemy, że potrafi być niebezpieczny, ale czasem trzeba powiedzieć "dość".
Być może on myśli, że wzbudza w nas złość kiedy podjeżdża pod taśmę, co daje mu przewagę. Jednak po tych wszystkich wydarzeniach, kiedy spoglądałem mu w oczy, za każdym razem widziałem strach. Wycofuje się bardzo szybko, a potem, gdy jest już otoczony przez tłum ludzi, uśmiecha się i udaje, że cała sytuacja go nie obchodzi. Mam za sobą pewne rozmowy na ten temat, rozmawiałem z osobami z jego otoczenia i teamu i okazało się, że on zawsze tak postępował. Nawet gdy był małym chłopcem, to wielu ludzi powiedziało mi, że to było jego główną cechą. Nicki ma inną mentalność niż wszyscy pozostali, którzy ścigają się na żużlu.
Nicki nie widzi innych zawodników w wyścigu. On po prostu widzi to, co chce zobaczyć i doprowadza do sytuacji niebezpiecznych. Jeśli czuje, że może przedostać się do przodu, nie raniąc przy tym samego siebie, niezależnie od tego czy w tej sytuacji ucierpi ktoś inny, to robi to. To jest facet, z którym musimy dzielić tor.
Po tym incydencie miałem wiele wiadomości od innych zawodników ze wsparciem. Większość z nich sama uczestniczyła w jakichś kolizjach z Nickim. Wiem, że moja reakcja była zła i za to przepraszam, ale tak długo znosiliśmy tego człowieka, tak wiele razy zaryzykował on życie innych zawodników, że poczułem, że wystarczy.
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim kibicom, którzy mnie wsparli. Jestem świadomy niektórych kampanii, które ruszyły i mają na celu pozyskanie funduszy na grzywnę, którą otrzymałem. Jednak nie czuję się z tym dobrze, jeśli miałbym brać pieniądze od innych ludzi. Biorę pełną odpowiedzialność za to co zrobiłem i muszę za to zapłacić. Jestem bardzo wdzięczny za ten gest, naprawdę go doceniam, ale prosiłbym żeby wszelkie datki zostały przekazane fundacji Bretta Downeya, która walczy o to, aby uczynić wyścigi bezpieczniejszymi.
Dziękuję za wsparcie i nie mogę się doczekać, aby ponownie zobaczyć moich fanów w Cardiff podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii 4 lipca.

Jednak nie samym, żużlem żyje Kalifornijczyk i gdy tylko znajdzie chwilę wolnego czasu pomiędzy startami na żużlu, nie rozstaje się z motocyklem jeżdżąc na motocrossie. Wśród swoich pasji wymienia również grę w golfa i surfing. Za swojego idola uznaje pochodzącego z Ameryki zawodnika supercrossu i motocrossu Jeremy'ego McGratha. Poza żużlem i motocrossem Herbie ma również do czynienia z motoryzacją z najwyższej półki. Od lat, bowiem gustuje w Mercedesach. Na co dzień jeździ długim na 5 metrów Mercedesem GL, a jeśli już decyduje się na zakup to robi to w sztokholmskim salonie Exclusive Car, który swego czasu wynajmował samochody dla żużlowców Hammarby.

Prywatnie Greg Hancok ma starszego o pięć lat brata i o rok młodszą siostrę. A sam na stałe mieszka w Szwecji z żoną Jenny i synami Wilburem, Billem i Karlem, którzy jeszcze w trakcie kariery Ojca rozwijali swoje umiejętności na monocyklach o pojemności 150 ccm. Z kolei żona zawodnika wiedziała sporo o speedway i doskonale wiedziała, kim jest Greg, bowiem startował w szwedzkim mieście, w którym Jenny mieszkała. Nie traktowała jednak spotkań z Gregiem, jako znajomości z wielką gwiazdą, ale jako przebywanie w towarzystwie normalnego sympatycznego faceta. Nic więc dziwnego, że po sezonie Greg najchętniej odprężą się w słonecznej Kalifornii, w towarzystwie żony, dzieci i psa. Odwiedza wówczas znajomych, spędza czas z najbliższą rodzina za którą bardzo tęskni w trakcie żużlowych wojaży po Europie. Największą radość Gregowi sprawia jednak przebywanie w towarzystwie żony z lampką wina i słuchanie muzyki jazzowej. Rozmawiają wówczas o życiu i codziennych problemach. Ale też nie stronią od snucia planów na kolejny żużlowy sezon, ustalają priorytety na kolejny rok. Pobyt w Stanach rodzina Hancocków wykorzystuje również na podróże. W swoich wojażach często odwiedzają Hawaje, bowiem jak twierdzi Herbie nie ma nic bardziej odprężającego jak wygrzewanie się na słońcu, plaża, kąpiel i zimne napoje.

W ojczyźnie Kalifornijczyk nie stroni też od żużla i walczy w mistrzostwach USA, w których tryumfował w latach 1993, 1995, 1998, 2000, 2003,2005,2006, 2007

Po rocznym rozbracie ze speedwayem na początku roku 2021, Greg w jednym z wywiadów tak oto opowiadał o rodzinie i sportowej emeryturze: Moja żona czuje się już dobrze. Wyleczyła nowotwór i jesteśmy z tego powodu bardzo szczęśliwi. Przeżyła bardzo ciężkie chwile podczas chemioterapii i licznych operacji, ale cały czas pozostała pełna wiary w to, że zdoła pokonać tę ciężką chorobę. Nadal po drodze pojawiają się jakieś trudności, ale żona dzielnie je znosi. Pozostajemy pozytywnie nastawieni i pełni nadziei na długie i zdrowe życie.
Nie planują powrotu do ścigania. Miałem świetną karierę, niczego nie żałuję, a to mój definitywny koniec zawodowej kariery żużlowca. Nie zmienia to faktu, że bardzo tęsknię za ściganiem się na żużlu i to się nigdy nie zmieni. To wspaniała część mojego życia. Dzisiaj nie odczuwam już stresu związanego z profesjonalnym uprawianiem żużla. Proszę mi wierzyć, że kariera żużlowca wyczerpuje bardzo pod względem psychicznym. Nadal mam kontakt z żużlem, choćby przez to, że testuję czasami motocykle czy sprzęt. Poza tym robię wszystko to, na co brakowało mi czasu podczas mojej kariery sportowej. Spędzam czas z moją rodziną, wysypiam się we własnym łóżku, a nie jestem ciągle "na walizkach". Odpoczywamy z rodziną na plaży w Kalifornii i poświęcam się wielu hobby.
Planuję jednak zorganizować taki turniej, gdy sytuacja z pandemią Covid-19 się poprawi i wrócimy do nowej normalności na świecie. Fajnie być nazywanym legendą tego sportu. Jestem wdzięczny wszystkim fanom, którzy wspierali mnie przez całą moją karierę. Byłoby zaszczytem dać tym wszystkim kibicom jeszcze jeden moment radości podczas mojego turnieju pożegnalnego. Bądźcie czujni. Coś na pewno zorganizuję.
Obecnie całe moje życie poświęcam żonie i dzieciom. Każdy z trzech moich synów ma różne zainteresowania i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wspierać ich wszędzie, gdzie tylko będę mógł. Wilbur jest wielkim fanem żużla i obecnie rozwija własną karierę. Wspieram go i mocno kibicuję. Mój średni syn interesuje się przede wszystkim piłką nożną i oddaje się w głównej mierze futbolowi. Najmłodszy Carl ma szerokie zainteresowania. Kocha także żużel, więc zobaczymy, w którym kierunku będą zmierzały ścieżki życia moich synów.
Żużel w mojej rodzinie nie był tradycją rodzinną, bo poza mną nikt go wcześniej nie uprawiał. Staramy się dać naszym dzieciom możliwość robienia tego, co chcą w życiu. Obecnie jest tyle wspaniałych możliwości, więc mają w czym wybierać. Wilbur zdecydował się już na żużel. W przyszłości przekonamy się, czy to pozostanie jego życiową pasją. Uważam, że jest na to wielka szansa.
Ja obecnie skupiam się na pomaganiu Amerykańskim żużlowcom. Zarówno Luke Becker i Broc Nicol to wielkie talenty, które mamy w Stanach Zjednoczonych. Uważam, że ci dwaj zawodnicy mają największe szanse w przyszłości na awans do poziomu Grand Prix. Są też kolejne talenty w USA, ale za wcześnie, by mówić, jak daleko mogą oni zajść. Współpracuję ściśle z Lukiem Beckerem. To utalentowany chłopak, który ciężko pracuje i doskonale wie, że sukces nie przychodziło łatwo. Ostatnio też zacząłem też trochę pomagać Brocowi Nicolowi, który jest równiez bardzo utalentowany. Fajnie jest pracować z dwoma młodymi chłopakami, którzy mają ambicję wygrywać. Przekażę im tyle wiedzy, ile będę mógł, ale to od nich samych zależy, czy i jak to wykorzystają. Wiem, że mogę pomóc, a oni zdają sobie sprawę, że wiele mogą ode mnie się nauczyć.

Dziękuję wszystkim polskim fanom za wsparcie, podnoszenie mnie na duchu w trudnych chwilach i po prostu za to, że kochacie żużel. Wszyscy jesteście niesamowitymi ludźmi! Dziękuję wam bardzo za to.

Pomoc Grega dla swoich młodych rodaków była zapewne nieoceniona, ale zawodnik długo nie wytrzymał bez profesjonalnego żużla i u progu sezonu czterokrotny Indywidualny Mistrz Świata dołączył do sztabu szkoleniowego Betard Sparty. Amerykanin we wrocławskim klubie miał pełni funkcję eksperta - konsultanta ds. szkolenia i sportu i nie krył wielkiego zadowolenia z tego faktu: "Jestem bardzo podekscytowany i zainspirowany dołączeniem do Betard Sparty Wrocław na sezon 2021. Powrót do świata żużla z profesjonalnym klubem to wielki zaszczyt i wyzwanie, którego nie mogę się doczekać. Nasz klub ma imponujący skład drużyn z ogromnym potencjałem do odniesienia sukcesu, więc czas znów zacząć się ścigać. Do zobaczenia wkrótce!
Z kolei wieloletni trener żużlowej kadry Marek Cieślak nie miał wątpliwości, że to dobry ruch nie tylko dla wrocławian, ale dla całego światowego żużla: Moim zdaniem Greg to materiał na dobrego trenera. Są zawodnicy, którzy się do tego nadają i tacy, którzy nie powinni się za to w ogóle brać. On zalicza się do tej pierwszej grupy. Miałem nawet takie powiedzenie, że Hancock w zespole to o połowę roboty mniej dla trenera. I tak faktycznie z nim było. On może przydać się Sparcie, bo ma ogromne doświadczenie, a poza tym świetnie sprawdza się w roli kogoś, kto cementuje zespół".

Amerykanin nie rezygnował jednak z promocji żużla we własnym kraju i szukał zawodnika, który przejąłby po nim schedę. Niestety na kontynencie północnoamerykańskim próżno było szukać zawodnika, który choćby w jakimś stopniu zdradzał talent mistrza. Dlatego oprócz poszukiwania talentów Greg szukał nowinek technologicznych i trafił na podatny grunt, bo firmy produkujące odzież dla motocyklistów prześcigali się w coraz to nowszych rozwiązaniach, mających chronić zdrowie i życie zawodników. I z początkiem stycznia 2022 roku, firma Alpine Stars, która słynęła z odzież i sprzętu m.in. dla zawodników startujących w MotoGP, nawiązała współprace z byłym żużlowcem, który ponownie zasiadł na motocyklu żużlowym i testował nowy kombinezon. Testy miały miejsce na 220-metrowym torze w kalifornijskim Perris. Mistrzowi świata towarzyszył syn Wilbur oraz wyłapany w tłumie talentów Luke Becker, a testowany kevlar posiadał system bazujący na elektronicznych czujnikach, które wyłapywały nienaturalny ruch, przyśpieszenie i przeciążenie. Dzięki temu poduszki powietrzne uruchamiane pod kevlarem miały możliwość zadziałać jeszcze przed upadkiem, a nie po, jak było w przypadku kombinezonów stosowanych wcześniej chociażby przez Chrisa Harrisa. Od testów do masowej produkcji była jednak jeszcze daleka droga i na efekty współpracy Hancocka z Alpine trzeba było trochę poczekać.

Czy na sportowej emeryturze, doświadczenie Grega Hancocka, będzie "skonsumowane" przez żużlowe kluby, firmy i żużlowych promotorów. Z całą pewnością, warto skorzystać z wiedzy Amerykanina, ale aby ta wiedza była przekazane we właściwy sposób potrzebna byłaby współpraca zaplanowana w czasie i zakładająca mnóstwo często nietrafionych testów, które finalnie mogłyby dać efekty porównywalne do dmuchanych band, które uratowały zdrowie i życie niejednego żużlowca.

Amerykanin poza ligą polską startował również w klubach:
   
Cradley Heath Heathens; Coventry Bees; Oxford Cheetahs; Reading Racers; Poole Pirates.
        Getingarna Sztokholm; Rospiggarna Hallstavik; Piraterna Motala, Dackarna Malilla.
            Fjelsted Speedway Klub; Outrup Speedway Club; Esbjerg Motorsport; Slangerup Speedway Klub.
                Mega-Łada Togliatti,
                    Mseno

Osiągnięcia

DMP

1999/2; 2001/2; 2002/3; 2004/2; 2006/2; 2009/3; 2010/2; 2011/1; 2012/1; 2014/3; 2016/2
IMME 2016/12
IMŚ 1993/16; 1994/4
IMŚ GP 1995/4; 1996/3; 1997/1; 1998/6; 1999/9; 2000/5;2001/13; 2002/6; 2003/5; 2004/3; 2005/5; 2006/2; 2007/6; 2008/4; 2009/4; 2010/5; 2011/1; 2012/3; 2013/4; 2014/1; 2015/2; 2016/1; 2017/14; 2018/5
DMŚ 1989/4; 1991/3;1992/1; 1993/1; 1994/5; 1995/3; 1998/1; 199/3; 2000/3; 2001/5
MŚP 1992/1; 1993/3
KPE 2002(rep. klub z Pardubic)/2; 2007(rep. klub z Togliatti)/3

Kluby w lidze polskiej
bez
klubu
w
Polsce
bez
klubu
w
Polsce
1992-
-1994
1995 1996-
-1997
1998-
-2004
2005 2006-
2009
2010-
-2011
2012 2013 2014 2015 2016-
-2017
2018 2019

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
sezon mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
miejsce w
ligowym rankingu
2016 18 92 190 12 2,196 5
2017 10 50 106 6 2,240 2

Wyniki zawodnika w Grand Prix 1995-2018
Turnieje Biegi  1
m-ca
2
m-ca
3
m-ca
4
m-ca
punkty Średnia
biegowa
Średnia
Turniejowa
turniej
główny
biegi
półfinałowe
finałowe
cały
turniej
218 1248

1247*

455

454*

332 260 183 1865 421 2287

2286*

1,832 10,49
na przestrzeni lat punktacja w GP była różna, dlatego do wyliczenia przyjęto punktację 3,2,1,0

*dane wg. statystyk prezentowanych na stronie SGP. Nie znajduję jednak we własnych statystykach błędu, dlatego proszę o potwierdzenie poprawności danych.

Biografia powstała na podstawie
magazynu: Super Speedway
portalu: sportowefakty.pl
książek: Żużlowe ABC

Zdjęcia pochodzą z portali społecznościowych
niestety nie znalazłem sygnatury autora fotografii na bazie której,
 mógłbym wystąpić o zgodę na wykorzystanie fotki.
Zatem jeśli jesteś autorem zdjęcia i nie wyrażasz zgody na jego publikację na tej stronie
napisz do mnie, a zdjęcie zostanie niezwłocznie usunięte

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt