HANCOCK Gregory Alan "Grin" "Herbie" USA
Urodzony 3 czerwca 1970 Whittier, Kalifornia USA.
Ten przesympatyczny Amerykanin wychowany w
Kalifornii, na co dzień mieszkał z mamą, ale weekendy spędzał z ojcem, z
którym zaczął chodzić na zawody żużlowe. Miał wówczas nie więcej jak 5 lat.
Złapał jednak bakcyla i zaczął dążyć do wyznaczonego celu, jakim było
mistrzostwo świata.
Wielu mówi o nim Herbie, a pseudonim ten, zawdzięcza kombinacji imienia
Herbie Hancocka (muzyka jazzowego) i Herbie The Love Bug (postać serialowego
małego samochodu "garbus"). Jednak jego prawdziwym pseudonimem jest "Grin" -
szeroko uśmiechnięty - który nadał mu jeden z mechaników Bruce Penhalla,
który widząc małego Grega kręcącego się po parkingu, przytakującego z
szerokim uśmiechem na wszystkie zaczepki, rzucił to niego "hej Grin" i tak
zostało.
Mały
Greg wejście w żużlowy świat miał nieco ułatwione, bowiem jego ojciec znał
wszystkich zawodników, którzy startowali na przełomie lat 70 i 80. Senior
najlepiej jednak znał się z Bobby Schwartzem, któremu przez wiele lat służył
radą. Nic więc dziwnego, że mały chłopak czuł się jak w jednej wielkiej
żużlowej rodzinie, a każdy zawodnik był wujkiem, który traktował małego
Grega jak własnego syna. Oczywistym jest, zatem że dzieciństwo
Kalifornijczyk wspomina bardzo miło. Był grzecznym dzieckiem, które nie
przysparzało problemów rodzicom. Choć po latach nie do końca pamięta swoje
kontakty ze szkołą, to z zadumą wspomina pierwszy dzień gimnazjum i rzesze
kolegów. W wieku ośmiu lat Herbie zmienił jednak szkołę i trafił do tej
samej szkoły, do której uczęszczał Ronnie Correy i jego bracia, z którymi
miał rzecz jasna wiele wspólnych tematów związanych ze speedwayem. Edukacja
w szkole średniej to również czas spędzony z Ojcem w rejonie New Port Beach
i znajomość z Davidem Busbea i Levis’em Hughhes. W szkole Greg uwielbiał jak
nie trudno się domyśleć wychowanie fizyczne i wiele czasu spędzał na
szkolnym boisku grając w futbol amerykański, koszykówkę czy piłkę nożną.
Każda z tych dyscyplin odpowiadała młodemu chłopakowi, ale nigdy nie myślał,
aby spróbować swoich sił w grach zespołowych i swoją zabawę z piłkami
zakończył na etapie szkolnym, a dziś tylko regularnie śledzi rozgrywki
drużyn ze stanu, z którego pochodzi i nie ma to znaczenia czy jest to LA
Lakers, LA Kings czy jakaś inna drużyna.
W trakcie nauki w sercu Grega cały czas jednak gościł speedway, który bez
reszty pochłaniał myśli siedmiolatka. Gdy młody Greg po raz pierwszy
zobaczył wyścigi młodzików zrozumiał, że jego miejsce jest na torze.
Niestety był to trudny czas decyzji dla Jego rodziców, którzy nawet, gdy
został mistrzem świata drżeli o zdrowie syna. Nigdy jednak żaden z rodziców
nie zakazywał mu jazdy w motocyklu i w żaden sposób nie dał odczuć, że nie
pochwala decyzji syna. Co więcej ojciec poświęcił mnóstwo pieniędzy i czasu,
aby Greg mógł rozwijać swoją sportową pasję. Z tej pomocy Greg korzystał do
czasu, aż sam był w stanie zapewnić sobie żużlowy byt. A trzeba przyznać, że
żużlowe początki nie były łatwe, bowiem wspólnie z nim ściganie rozpoczęło
wielu młodych chłopaków, którzy chcieli osiągnąć mistrzostwo w speedwayu i
Herbie musiał ostro trenować, by dorównać w rywalizacji konkurentom. Po
latach zawodnik jednak miło wspomina ten czas, bowiem traktował wszystko,
jako zabawę, dzięki czemu nie zniechęcił się do kręcenia kolejnych kółek w
lewo. Problemy zaczęły się, gdy w wieku osiemnastu lat trafił do Europy.
Musiał wówczas z dala od domu radzić sobie sam i zadbać o najdrobniejsze
czynności od zrobienia zakupów po właściwe zorganizowanie treningów. Wtedy
jednak bardzo szybko dorósł i nagle z chłopca stał się mężczyzną. Miał
jednak to szczęście, że otaczali go właściwi ludzie, na których zawsze mógł
liczyć i w odpowiednich chwilach to oni wskazywali mu właściwą drogę.
Na
początku Europejskiej kariery wielu utożsamiało Grega z innym amerykańskim
zawodnikiem Billy Hamillem. I faktycznie obu gentelmanów łączyła sportowa
przyjaźń, ale niewielu wie, że tak naprawdę obaj ostro rywalizowali ze sobą
w specyficzny przyjacielski sposób. Greg zawsze pragnął w każdych zawodach w
których startowali mieć więcej choćby o jeden punkt od Billego. A Billy
podobnie traktował tę swoistą partnerską rywalizację. Poznali się podczas
startów w gronie młodzików i wspólnie wyjechali do Europy odkrywając nowy
kontynent. Razem też zadebiutowali w lidze angielskiej w zespole Cradley
Heath Heathens. Billy otrzymał jednak jako pierwszy zaproszenie do startów,
ale zrezygnował z tej propozycji i wybór angielskich promotorów padł właśnie
na Hancocka. Hamill dołączył jednak do swojego krajana po roku i wspólnie
walczyli nie tylko w ligach, ale też w mistrzostwach świata. Obaj Panowie
byli do siebie w wielu aspektach bardzo podobni, ale tak naprawdę była to
woda i ogień i tak naprawdę wiele ich różniło. Jednak nie przeszkadzało to
młodym chłopakom czerpać od siebie nawzajem. W latach dziewięćdziesiątych
byli otwarci na nowe pomysły, ale to zwykle "Herbie" snuł scenariusze i plany
wydarzeń i nieco chłodził gorącą głowę kolegi.
Po latach wspólnych występów na torze Greg najmilej wspomina wywalczony z
Billym tytuł mistrza świata w zawodach drużynowych oraz czas, kiedy tworzyli
pierwszy żużlowy team o nazwie Exide. Pomysł utworzenia takiego teamu
wyszedł o Grega, który przedstawił całą koncepcję swojemu sponsorowi
wskazując, że wspólne promowanie baterii Exide będzie znacznie bardziej
korzystne dla koncernu. Z perspektywy czasu jednak okazało się, że ówczesny
speedway nie był przygotowany na tego typu pomysły, bowiem speedway dopiero
wchodził na salony profesjonalizmu. Dwaj Amerykanie byli jednak o krok przed
wszystkimi i choć promocja marki nie przyniosła spodziewanych profitów, to
zdominowali ówczesny speedway i nauczyli się promować swoje osoby, jak
rozmawiać z ludźmi, jak się ubierać czy jak rozmawiać z dziennikarzami.
Niestety w pewnym momencie drogi Exide, ale również duetu Hancock-Hamill się
rozeszły.
Greg pozostał jednak w światowej rywalizacji i
skutecznie walczył o kolejne żużlowe trofea. Aby pokazać drogę na żużlowe
szczyty warto zacząć od roku 1993 kiedy to Grin stawiał swoje pierwsze kroki
w IMŚ na torze w niemieckim Pocking. Młody Greg przywiózł wówczas w swoim
debiucie dwa punkty, ale kolejne zera przy jego nazwisku sprawiły, że zawody
zakończył na ostatnim miejscu. Zdecydowanie lepiej poszło mu w roku
kolejnym, kiedy to na duńskiej ziemi na torze w Vojens zajął czwarte
miejsce, ustępując pola gwiazdom speedwaya, a później swoim wieloletnim
rywalom Tonemu Rickardssonowi, Hansowi Nielsenowi i Craigowi Boyce. Sezon
1995 był tym rokiem, w którym wystartowała po raz pierwszy nowa formuła
wyłaniającej mistrza świata, a mianowicie cykl Grand Prix. Debiutując w
pierwszym biegu nikt włącznie z Gregiem nie spodziewał się, że
zagości w cyklu na wiele lat i nie opuści żadnego turnieju, aż do dnia 13
września 2014, kiedy to kontuzja uniemożliwiła mi start w kolejnym turnieju.
Warto podkreślić, że Hancock nieprzerwanie wystartował w 178 turniejach i
znalazł się, aż w 77 finałach, a to wzbudzało szacunek nie tylko kibiców,
ale przede wszystkim zawodników, dla których liczby te wydają się być
nieosiągalne.
Po raz pierwszy Amerykanin
dostąpił tytułu IMŚ w roku 1997, kiedy stawał na
podium w pięciu z sześciu rozgrywanych wówczas rund SGP i z
siedemnastopunktową przewagą zostawił w pokonanym polu wspomnianego
wcześniej Billy Hamilla oraz Tomasza Golloba.
Niestety
po wywalczeniu mistrzowskiej korony, Greg w kolejnych latach udowadniał
swoją przynależność do światowej czołówki, ale nie miał okazji dopisać do
swoich sukcesów kolejnego złotego medalu. Wywalczył co prawda medal brązowy
(2004) i srebrny (2006), ale na kolejny złoty tryumf
musiał czekać, aż do
roku 2011, kiedy to okazał się lepszy od
Andreasa Jonssona i Jarosława
Hampela. Po wywalczeniu drugiego złotego krążka "Grin" mimo już
zaawansowanego wieku jak na żużlowca podkreślał, że na pewni nie jest to
jego ostatni złoty krążek w karierze. Wypowiadając te słowa chyba sam się
nie spodziewał, że trzeci tryumf nadejdzie tak szybko. O ile obrona tytułu w
kolejnym roku zakończyła się tylko brązowym medalem, bowiem światowym
dominatorem został Chris Hodler, a Nicki Pedersen zajął drugie miejsce, a w
roku 2013 Greg wypadł z światowego podium, to
w roku 2014, Herbie po raz
trzeci wspiął się na żużlowy szczyt, zostając tym samym najstarszym Mistrzem
Świata w historii. Po wywalczeniu trzeciego medalu tak komentował swój
sukces: "Wciąż nie mogę uwierzyć, że po raz kolejny zostałem mistrzem świata.
Już mój pierwszy tytuł ogromnie mnie cieszył, drugi również, ale ten trzeci
będzie smakował najlepiej ze wszystkich. Tak naprawdę był to dla mnie ciężki
sezon., który zacząłem od otrzymania potężnego policzka w Auckland, gdzie
jechałem tak pewny siebie jak nigdy dotąd. Niestety okazało się, że ta
pewność siebie mnie zgubiła, ale dziś twierdzę, że taki cios był mi
potrzebny. Pozmieniałem wówczas kilka rzeczy, nie tylko w motocyklach, ale
przede wszystkim w sobie i jak widać okazało się to strzałem w dziesiątkę. Z
każdym kolejnym turniejem rozkręcałem się coraz bardziej i w myślach
powtarzałem sobie, że jesteś tak doby jak twój ostatni wyścig. Pomogło do
czasu turnieju w Gorzowie, który pokazał, że możesz robić absolutnie
wszystko by wejść na szczyt, a wystarczy jedna chwila, by wszystko runęło w
jednej chwili niczym domek z kart. Na szczęście nie poddałem się i po
szybkiej rehabilitacji wróciłem jeszcze silniejszy, jeszcze bardziej pewny
tego, co chcę w tym roku osiągnąć. Udało się. Znów mogę poczuć jak smakuje
zwycięstwo i powiem wam, że dopóki będę czuł się tak mody duchem, nie
zamierzam rezygnować z marzeń o kolejnym tytule". I jak obiecał tak czynił.
W roku 2015 walczył na równi z niemal dwukrotnie młodszym Tai Woffindenem i
choć zajął drugie miejsce nie składał broni przed kolejnym sezonem, w którym
ponownie zapowiadał walkę o najwyższe cele. I zapowiedzi te zostały
zrealizowane. Co ciekawe w rywalizacji o światowy championat AD 2016 życie
Hancocka, startującego w lidze polskiej w Anielskim plastroenie, uprzykrzał niechciany przed sezonem w Toruniu,
Jason Doyle. Niestety w
światowej rywalizacji szczęście opuściło Australijczyka, a sprzyjało
Amerykaninowi, bowiem na torze w Toruniu Doyle uległ poważnej kontuzji i
Hancockowi wystarczył jeden wygrany bieg w Australii by zostać IMŚ. Szansę
tę oczywiście doświadczony jeździec wykorzystał i
cieszył się z kolejnego czwartego już światowego championatu,
udowadniając tym samym, że wiek w którym można sięgać po najwyższe światowe
laury speedwaya nie ma absolutnie znaczenia.
Wygrywając czwarte złoto, Amerykanin po raz czwarty jako żużlowy IMŚ
pojawił się na gali FIM, podczas której wręczano złote medale zawodnikom
wszystkich odmian motocyklizmu. Podczas gali szczęśliwy zawodnik,
komentował swoje osiągnięcia: "Kocham to, co robię. Nie ma dla mnie nic
lepszego niż szybkie ściganie. Każdego roku jest trudniej, bo młodzi
zawodnicy mnie atakują. Są szybcy, agresywni i potrafią mnie pokonać. Wiem
jednak, że muszę być sprytniejszy od nich". Czterdziestosześciolatek
unikał jednak odpowiedzi na pytanie kiedy zakończy żużlowe ściganie i
zagadkowo odpowiadał, że będzie to wówczas gdy się obudzi i poczuje, że nie
chce tego robić, albo gdy nie będzie w stanie pokonać młodzieży. Herbie
jednak ciągle czuł w sobie głód wygrywania i zapowiadał walkę o kolejne
medale. I dzielnie walczył mimo przeciwności losu. Po nieudanym roku
AD 2017, w którym to Greg Hancock przegrał z kontuzją ramienia i nie zdołał
utrzymać się w cyklu i organizatorzy przyznali mu stałą dziką kartę na
zmagania w sezonie 2018. Amerykanin odpłacił się za zaufanie jakim go
obdarzono i do końca rywalizacji liczył się w walce o medal. Koniec
końców uplasował się na piątej pozycji, tracąc do trzeciego w klasyfikacji
Fredrika Lindgrena tylko siedem punktów. Hancockowi w sezonie 2018 nie
wyszły dwa turnieje. W pozostałych prezentował wysoki poziom, dwukrotnie
wjeżdżając na podium. W Grand Prix Danii w Horsens i Grand Prix Słowenii w
Krsko Amerykanin plasował się na trzecim miejscu, gromadząc na swoim koncie
kolejno 16 i 15 punktów. A po zakończeniu cyklu tak podsumował swoją
dyspozycję w walce o światowy championat: "Czuję, że wykonaliśmy
mnóstwo dobrej pracy i wprowadziliśmy wiele ulepszeń w sprzęcie.
Najważniejsze jest jednak to, że odnalazłem dobrą formę i zyskałem pewność
siebie. Dysponuję najlepszym sprzętem, otaczają mnie najlepsi mechanicy. To
niezbędne do wygrywania. Przez cały rok dawałem z siebie absolutnie
wszystko, by wrócić do gry. Cieszę się, że finalnie zająłem piąte miejsce.
Oczywiście chciałem stanąć na podium, ale dzięki piątej lokacie widzę, że
czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy. To jasne, że chciałbym tylko wygrywać i
czasem trudno przełknąć jest gorycz porażki. Z drugiej strony czasem trzeba
przegrać, żeby potem cieszyć się ze zwycięstwa. Wiem, że mogę wrócić na
szczyt. Zimą będę chciał pozostać w dobrym gazie. Już rozpocząłem prace pod
kątem sezonu 2019. Oczywiście znajdę też czas na odpoczynek. Co będzie w
Grand Prix? Wiem, że nadal jestem w grze, w przyszłym roku będę chciał
wykrzesać z siebie jeszcze więcej i pokonać wszystkich rywali. Chcę wygrać
kolejne mistrzostwo! ".
Obok
rywalizacji o światowy championat, zawodnik ścigał się w wielu ligach
europejskich w tym w najważniejszej - lidze Polskiej. Trzeba jednak przyznać,
że w przeciwieństwie do kilku innych obcokrajowców ze swojego pokolenia,
takich jak choćby Leigh Adams, który prawie całą swoją karierę spędził w
Unii Leszno, czy Ryan Sullivan jeżdżący głównie dla toruńskich Aniołów i
częstochowskich Lwów, Greg Hancock nie potrafił na dłużej zagrzać miejsca w
jednym klubie, co prawda niekiedy nie ze swojej winy, ale nie zmienia to
faktu, że Amerykanin na przestrzeni prawie ćwierćwiecza zwiedził mnóstwo
polskich klubów. A pierwszym z nich była
Unia Leszno, która w 1992 roku
zaufał bliżej nieznanemu w Polsce dwudziestodwulatkowi, który cztery lata
wcześniej zaczął ścigać się na wyspach brytyjskich. Z Bykiem na plastronie
Hancock przejeździł 3 sezony. W pierwszym z nich został zaproszony na 5
spotkań. W 25 biegach zdobył z bonusami 50 punktów, co dało mu średnią
biegową równą 2 pkt. Rok później Unia startowała już w najwyższej klasie
rozgrywkowej, a Amerykanin wystąpił tym razem w 6 meczach. Najwięcej w
leszczyńskich barwach pojeździł w ostatnim swoim sezonie i w 11 spotkaniach
osiągnął średnią 2,222.
Mimo udanego roku 1994, Greg Hancock nie znalazł pracodawcy w nad Wisłą w
sezonie 1995. A indywidualnie znów był to bardzo dobry rok w jego
wykonaniu. Amerykanin otarł się wtedy o swój pierwszy medal w IMŚ. Do
szczęścia zabrakło mu naprawdę niewiele, bowiem do trzeciego Sama Ermolenki
stracił… 1 punkt. Ten prawie medalowy sukces musieli dostrzec działacze
żużlowych klubów i w kolejnym sezonie na usługi Herbiego skusił się
Start
Gniezno. W ciągu dwóch lat Amerykanin dla ekipy z pierwszej stolicy
Polski wystąpił w 15 spotkaniach, w których łącznie z bonusami zgromadził
186 punktów. Jego średnie biegowe w latach 1996 - 1997 wynosiły powyżej 2,3.
Jako mistrz świata AD 1997, zamienił pierwszą stolicę Polski, a stolicę
Dolnego Śląska i trafił do
Wrocławia, gdzie na przestrzeni ligowej
rywalizacji w Polsce ścigał się najdłużej, bo aż siedem lat. (1998 - 2004).
Co ciekawe, Hancock, jako mistrz świata zdecydował się na starty w Polsce w
klubie drugoligowym i choć pojechał tylko w 9 meczach ekipy Atlasa, był
niezwykle skuteczny wykręcając średnią 2,605 i walnie przyczyniając się do
awansu wrocławian w poczet pierwszoligowców.
Na dobre Hancock liderem ekipy wrocławskiej, choć nie na miarę duńskiej
gwiazdy Tommy'ego Knudsena, stał się od roku 2000. Notabene był to pierwszy
sezon po reformie lig w polskim żużlu. Od tej pory najwyższa klasa
rozgrywkowa dumnie przyjęła nazwę Ekstraligi. "Grin" nie schodził poniżej
średniej 2 punktów na bieg, ale z wrocławskim klubem rozstawał się w
niesławie, bowiem nie stawił się na decydującym o mistrzostwie Polski meczu
w Tarnowie i choć jego nieobecność była podyktowana opóźnieniami lotniczymi,
to po tym incydencie wrocławianie nie zamierzali kontynuować z nim
współpracy.
Na usługi tak klasowego jeźdźca szybko znalazł się chętny i na rok
Amerykanin trafił nad morze stając się członkiem drużyny beniaminka z
Gdańska. W ekipie znad Bałtyku wierzono, że Hancock, ówczesny trzeci
zawodnik świata, stanie się bezapelacyjnym motorem napędowym zespołu.
Tymczasem "Herbie" zawiódł oczekiwania. I po latach można było stwierdzić, że
na przestrzeni 23 lat startów w polskich klubach, był to jego najsłabszy
sezon, bowiem jego średnia biegowa spadła poniżej 2 pkt na bieg. Nic więc
dziwnego, że włodarze klubu znad morza nie byli zadowoleni ze współpracy z
Amerykaninem i w jego miejsce w trakcie rozgrywek postanowili parafować
umowę z Bjarne Pedersenem, a Hancock po sezonie trafił do
Częstochowy.
I choć wielu po raz pierwszy wróżyło mu schyłek kariery (Amerykanin liczył
już 35 lat) to nikt wówczas nie przewidział, że najlepszy okres dopiero
przed Kalifornijczykiem. Po odejściu Runego Holty do Rzeszowa, Marian
Maślanka potrzebował zastępcy. Postawił na Hancocka i był to strzał w "10".
W pierwszym roku startów dla Włókniarza Grin radził sobie wyśmienicie. W 18
meczach wykręcił średnią 2,452, wraz z częstochowskim klubem sięgnął po
wicemistrzostwo kraju. Rok później, po powrocie Ryana Sullivana do Torunia,
Amerykanin otrzymał funkcję kapitana Lwów i szybko stał się ulubieńcem
częstochowskich kibiców. W biało-zielonych barwach Kalifornijczyk ścigał się
w sumie przez 4 sezony i oprócz srebrnego medalu z 2006 roku, zdobył dla
"Lwów" jeszcze jeden krążek w brązowym odcieniu (2009). W każdym roku był
czołową postacią Lwów, które niestety po sezonie 2009 popadły w finansowy
kryzys i nie było ich stać na dalsze kontrakty z klasowymi jeźdźcami.
W tej sytuacji Greg Hancock po raz piąty w karierze zmienił klub w
Polsce. Ponownie chętnych na jego angaż amerykańskiego mistrza świata
nie brakowało, a najkorzystniejszą ofertę przedstawił
zielonogórski Falubaz. Niestety w latach 2010 - 2011 Greg Hancock nie zachwycał już
tak, jak we Włókniarzu, ale nadal był solidnym zawodnikiem, który z reguły
nie zawodził w istotnych momentach i z Falubazem zdobył mistrzostwo i
wicemistrzostwo Polski, ale zdobyciu w 2011 roku drugiego mistrzostwa świata
Hancock znów szukał nowego pracodawcy. Tym razem na drodze w kontynuowaniu
współpracy z Falubazem stanęły przepisy. Oto bowiem, w 2012 roku w składzie
meczowym mógł występować tylko 1 zawodnik z Grand Prix, a w Zielonej Górze
mieliby takich… trzech -
Andreas Jonsson,
Piotr Protasiewicz i właśnie Greg
Hancock. Finalnie w Falubazie został Szwed, "PePe" zrezygnował ze startów w
cyklu wyłaniającym IMŚ, a Herbie powędrował do piekielnie silnej
tarnowskiej Unii, która z Kalifornijczykiem w składzie od razu
mistrzostwo kraju. Niestety ponownie z powodu regulaminu, tym razem
ograniczenia średniej KSM, Amerykanin był zmuszony poszukać nowego klubu i
trafił do, borykającej się z kłopotami finansowymi
Polonii Bydgoszcz.
W barwach Gryfów wystartował w 13 spotkaniach i nie pomógł utrzymać statusu
ekstraligowaca drużynie, która w pewnym momencie pogodziła się ze spadkiem
do niższej ligi i działacze przestali zapraszać na mecze swoje największe i
zarazem najdroższe gwiazdy. Najwięcej stracił na tym oczywiście Greg Hancock,
który po sezonie wrócił do
Tarnowa i w sezonie 2014 z Jaskółką na
plastronie brnął przez Ekstraligę ze swoją drużyną niczym huragan. Niestety
dla biało-niebieskich, w najważniejszym momencie sezonu Greg Hancock, który
był w niesamowitym sztosie (średnia 2,320 - najwyższa w lidze i trzecie
mistrzostwo świata), złapał kontuzję i w półfinale ligi Unia musiała
radzić sobie bez Amerykanina. Była to strata nie do nadrobienia przez innych
zawodników i tarnowianie przegrali półfinał ligi z Fogo Unią Leszno i
musieli zadowolić się walką o brązowy medal. Już ze zdrowym Hancockiem w
składzie tarnowianie stanęli na trzecim stopniu podium, ale niedosyt
pozostał, a celująca w mistrzostwo ekipa się rozpadała i ...... Hancock znów
musiał szukać zatrudnienia. Wówczas po raz pierwszy zbliżył się do Torunia,
gdzie miał być nową jakością w drużynie nowego właściciela Aniołów. Jednak
jak się później okazało prezes - Przemysław Termiński postawił na
sprawdzonego w grodzie Kopernika Chrisa Holdera, a Hancock zdaniem wielu
miał być tylko alternatywą i małym szantażem dla Kangura, który nie chciał
obniżyć swoich żądań finansowych. Herbie nie zamierzał jedna być kartą
przetargową w negocjacjach z innymi zawodnikami i trafił w sezonie 2015
do największego rywala tarnowian,
rzeszowskiej Stali, która po rocznej
banicji awansowała do elity. Amerykanin był niekwestionowanym liderem
beniaminka i wespół z Peterem Kildemandem i Kennim Larsenem uratował
ekstraligowy byt dla Żurawi. W drużynie z Rzeszowa Greg Hancock wystartował
w 14 meczach. Jego średnia wyniosła 2,373. Niestety klub ze stolicy
Podkarpacia borykał się z finansowymi problemami i ostatecznie zrezygnował
ze startów w najwyższej klasie rozgrywkowej w sezonie 2016. Hancock jednak
bez względu na to, czy rzeszowianie pojechaliby w Ekstralidze czy nie, nie
miał zamiaru zostawać w Stali. Po pierwsze chodziło o sporą sumę pieniędzy,
jaką klub Amerykaninowi zalega, a po drugie chciał jeździć w drużynie,
której aspiracje sięgają medali a nie utrzymania.
Ponieważ w lidze polskiej wiele klubów
borykało się z problemami finansowymi Herbie miał niewielki wybór i ponownie
rozpoczął negocjacje z najbardziej stabilnym finansowo klubem ekstraligi -
KS Toruń. Negocjacje trwały długo i choć już na początku grudnia prezes
Przemysław Termiński poinformował, że Greg Hancock będzie startował w
barwach KS Toruń nic nie wydawało się być pewnym. Do walki o Girna włączył
się, bowiem Falubaz Zielona Góra, który w ostatniej chwili pozbył się
finansowego zadłużenia, ale oferta lubuszan, choć podobna (1,3 mln za sezon)
okazała się spóźniona. Amerykanina skusiła dwuletnia wizja kontraktu oraz
możliwość pozyskania dodatkowych sponsorów na rynku toruńskim. Ostatecznie
15 grudnia 2015 roku strony potwierdziły, że w okresie transferowym zostanie
oficjalnie parafowana umowa, a właściciel toruńskiego klubu za
pośrednictwem portalu społecznościowego powiadomił toruńskich kibiców o tym
fakcie tymi słowami: Witam wszystkich sympatyków toruńskiego żużla.
Tak jak obiecałem, tak informuję, w przyszłym sezonie pojedziemy w składzie:
Adrian Miedziński, Paweł Przedpełski, Chris Holder, Greg Hancock, Martin
Vaculik, Kacper Gomólski i zespół juniorów. Dodatkowo, aby wyjaśnić
wątpliwości chciałbym dodać, ze tak jak informowałem wcześniej ustalenia z
Gregiem Hancock'iem zostały zrobione wcześniej i na żadnym etapie ani Klub
ani Greg nie prowadzili "licytacji". Strony ponad miesiąc temu ustaliły, że
decyzje ogłosi Greg w dogodnym dla siebie momencie. Wszystkie te informacje,
podobnie jak informacje dotyczące terminów, to nic innego jak spekulacje
medialne. Celem drużyny w przyszłym sezonie jest medal DMP, najlepiej złoty.
Wszyscy, którzy do mnie dzwonili otrzymywali informację, że dogadałem się z
Gregiem. W jego przypadku mówimy o dwuletnim kontrakcie. Szczegóły, jeśli
chodzi o zapisy umowne analizują prawnicy Amerykanina. Będzie to kontrakt
porównywalny z Vaculikiem i trochę wyższy niż Holdera. Dziękuje
Państwu za cierpliwość i życzmy sobie wspólnie osiągnięcia w tym składzie
najwyższych celów.
Niestety kilka dni po podpisaniu kontraktu kibice Aniołów zadrżeli,
bowiem środowisko żużlowe obiegła wiadomość, że zadłużona po uszy Stal
Rzeszów oraz Greg Hancock mogły dopuścić się złamania regulaminu, bowiem
strony podpisały dokument niezgodny z regulaminem ekstraligi za co groziła
kara finansowa, a dla zawodnika zawieszenie a nawet dyskwalifikacja. W całej
sprawie chodziło o drugą umowę, która miała gwarantować Amerykaninowi
dodatkowe przychody. Zgodnie z regulaminem jedynym możliwym dokumentem, jaki
mógł podpisać zawodnik z klubem, był kontrakt, którego wzór był publikowany
w momencie rozpoczęcia okienka transferowego. W umowie tej Herbie znalazł
się zapis, że Stal znajdzie zawodnikowi sponsora na kilkaset tysięcy
złotych, a jak się nie uda to wypłaci równowartość dodatkowego kontraktu z
własnej kasy. Kontrakt ten oczywiście był nieważny i zawodnik nie miał co
liczyć na wypłatę obiecanych pieniędzy 400.000 zł czym ukarał się już w
momencie, gdy parafował pozaregulaminowy kontrakt. W całej sytuacji zyskali
zadłużeni rzeszowianie, których dług spadł niemal o połowę. Żurawie miały
jednak nadal do spłacenia wielu zawodników w tym Hancocka i nie mogły liczyć na ugody, które zapewniłyby klubowi licencję na starty w roku 2016.
Herbie jednak spokojnie przygotowywał się do sezonu i już od początku czekało
go niełatwe zadanie, bowiem na początku rozgrywek zmagał
się z problemami sprzętowymi. Szybko jednak je wyeliminował i w kolejnych
spotkaniach potwierdzał swoją wysoką klasę. Jankes nie zawiódł oczekiwań i
ze swojej roli wywiązywał się znakomicie pokazując, że mimo upływu lat ciągle przewodzi drużynom w których dane jest mu
startować.
To głównie dzięki niemu Get Well Toruń wywalczył awans do finału
Ekstraligi. A przecież po pierwszym półfinałowym meczu przeciwko Falubazowi
Zielona Góra praktycznie nikt nie dawał Aniołom szans na jazdę w finale.
Zielonogórzanie z łatwością mieli odrobić dziesięciopunktową stratę. Jednak dzięki Hancockowi to Get Well Toruń zapewnił sobie przepustkę do udziału w finale.
Amerykanin w parkingu dwoił się i troił, doradzając swoim kolegom
odpowiednie ustawienia motocykli.
Po wielkich zagranicznych nazwiskach jak
Per Jonsson,
Tony Rickardsson,
Jason Crump, Amerykanin stał się kolejnym
światowym Aniołem w talii toruńskiego klubu. Do występów Hancocka
w trakcie rozgrywek ligowych
trudno było mieć jakieś zastrzeżenia, bowiem na przestrzeni całego sezony wykonał
pracę do której został zatrudniony. Jednak dla niego ciągle od rywalizacji
ligowej ważniejsza pozostawała rywalizacja o
tytuł IMŚ i na zdobyciu czwartego tytułu w drugiej części sezonu skupiał się
najbardziej.
Ciekawostką było również to, że po sezonie Greg Hancock mógł zapisać na swoim koncie
nowy rekord toru,
bowiem w dniu 1 maja przejechał 4 okrążenia w czasie 56,40 sek.
Nic więc dziwnego, że obie strony postanowiły kontynuować współpracę w roku
2017. Co prawda Greg zwlekał długo z parafowaniem aneksu finansowego do
podpisanej rok wcześniej dwuletniej umowy. Pojawiło się w związku z tym dużo
komentarzy i spekulacji, jakoby zawodnik będąc IMŚ znacznie podniósł swoje
oczekiwania finansowe, a toruński menadżer musiał jeździć za zawodnikiem po
Europie. Nic jednak takiego nie miało miejsca, a przedłużająca się
finalizacja kontraktu wynikała z niekorzystnego zbiegu okoliczności w jakich
znalazł się Amerykanin. Jacek Gajewski, który odpowiadał za kontrakty
zawodników, tak komentował całą sytuację: "Sprawa kontraktu Hancocka
przeciągała się, bo Greg miał problemy osobiste, które zatrzymały go na
początku października w Szwecji. Następnie miał miejsce ostatni turniej
tegorocznego cyklu Grand Prix. Po drodze do Australii nasz zawodnik wybrał
się jeszcze do USA. Czasowo nie mogliśmy do siebie dotrzeć. Słyszałem
opinie, że Greg chciał wykorzystać odejście Vaculika. Mogę z pełną
świadomością powiedzieć, że umowę podpisał na warunkach, które zostały
uzgodnione jeszcze przed decyzją Martina. Nic się nie zmieniło. Chciałbym
również odnieść się do tematu mojej wizyty w Walencji, gdzie miałem się
spotkać z naszym zawodnikiem. Nie mieliśmy w ogóle takiego zamiaru. Ja byłem
tam od piątku, a on praktycznie do czwartku. Poza tym, cele naszych wizyt
były różne".
Ostatecznie umowa z zawodnikiem została parafowana, ale działacze i kibice nie mogli jeszcze spać spokojnie. Wielu żużlowców nie miało
bowiem oświadczeń z zagranicznych klubów, w których te zgadzałyby się na jazdę
swojego zawodnika w Polsce w razie kolizji terminów. Żużlowcy nie tylko tych
oświadczeń nie mieli, ale też starali się poprzez FIM wpłynąć na Ekstraligę
Żużlową i PZM, by te odstąpiły od tej regulacji. Mówiło się, że wprowadzony
przepis był bezprawny i naruszał prawo do wykonywania zawodu. Konieczność
posiadania takich oświadczeń to jednak efekt wcześniej opisanych regulacji.
Przepis ten dotknął również bardzo mocno klub toruński w tym i Grega Hancocka, który jako ligę
macierzystą podał ligę amerykańską. Wpis Grega w rubryce ZESPÓŁ brzmiał - American Industries. Wielu zastanawiało się czy taka drużyna w ogóle istnieje i
dziwiło się, dlaczego Hancock tak to rozegrał, skoro w Stanach nie ma żadnych
rozgrywek. Dla zawodników rodem z USA przewidziano w regulaminie rozwiązanie, że
w rubryce liga macierzysta wpisują polską. Greg wybrał jednak patriotycznie, a
ligi polską i szwedzką podał jako drugi wybór, a zatem postąpił nie tak, jak
nakazywały
przepisy, przy okazji blokując sobie możliwość wyboru trzeciej ligi.
Działacze ekstraligowi komentowali całą sytuację w ten sposób, że jeśli
federacja Amerykańska potwierdzi, że podany klub istnieje i będzie brał udział w
rozgrywkach ligowych, to Hancock nie zostanie potwierdzony do startów w Polsce i
w takiej sytuacji może go uratować jedynie zmiana deklaracji w której będzie
zmuszony wpisać ligę polską jako macierzystą. Ale i to nie załatwiało sprawy! Greg musiał
bowiem też szybko zdobyć u szwedzkiego pracodawcy pismo, że ten, w
razie kolizji terminów w Polsce i Szwecji, zgadza się na start zawodnika w lidze
polskiej. Brak takiego oświadczenia także skutkował wykluczeniem Amerykanina z
rozgrywek
Ekstraligi. Na szczęście wszystkie sprawy udało się szybko załatwić i zawodnik
został potwierdzony do startów nad Wisłą i można powiedzieć, że to jedyny zawodnik, który nie zawiódł. Co prawda miewał
słabsze mecze, jak choćby ten w drugiej kolejce w Zielonej Górze, gdzie
zdobył tylko dwa punkty. Jednak druga średnia biegowa po rundzie zasadniczej
wskazywała, że był niezwykle skuteczny i nie schodził poniżej pewnego
poziomu mistrza.
W roku 2017 Amerykaninowi pokrzyżowała kuriozalna kontuzja (upadł we własnym domu
na schodach) i w końcówce rundy zasadniczej Anioły musiały sobie radzić, bez
swojego najskuteczniejszego jeźdźca, który po sezonie, w Goeteborgu poddał
się operacji wybitego barku i wszystko zakończyło się pełnym sukcesem.
Przed nowym sezonem Amerykanin postanowił
powrócić do koncepcji teamu zawodników, jaki kiedyś tworzył ze swoim
krajanem Billym Hamillem. Ponieważ Hamill dawno zakończył karierę
stworzenie teamu było możliwe z innymi zawodnikami. Amerykanin i menadżer
Rafał Haj, poświęcili kilka tygodni na opracowaniu koncepcji na sezon 2018.
Przeprowadzili szereg rozmów ze sponsorami i zawodnikami. Ostatecznie
partnerem czterokrotnego Indywidualnego Mistrza Świata bęzostał Chris Holder.
To właśnie ta para w Grad Prix miała tworzyć team którym miał zarządzać
Polak. Pomysłodawca koncepcji tak komentował ten mariaż: "Od samego
początku chciałem, aby Chris był ze mną w zespole. Skontaktowałem się z nim
i okazało się, że on chce być częścią tego projektu. Każdy wie, że on ma
ogromny talent. To niesamowity zawodnik, ale prywatnie jest też świetnym
gościem i przyjacielem. Naprawdę fajnie mieć go w swoim teamie. Chris ma
jeszcze wiele do pokazania i chcemy mu pomóc w odzyskaniu najlepszej wersji
samego siebie. Myślę, że stworzymy mu takie środowisko pracy, które
przyniesie korzyści". Z kolei
Australijczyk nie ukrywa, że był pozytywnie nastawiony na współpracę ze
swoim starszym kolegą. "Kiedy Greg zaprosił mnie do tego projektu, to
pomyślałem, że to coś niesamowitego. Od razu wiedziałem, że chcę być
zaangażowany w ten program. Nieczęsto zdarza się, aby być częścią czegoś
takiego i jestem tym podekscytowany. Greg i Rafał mają wielkie plany.
Będziemy jak zespół motocrossowy, gdzie wszystko jest zaplanowane i zrobione
na maksa. Nie mogę się już doczekać początku tej współpracy. Miniony sezon
nie był dla mnie łatwy, ale wydaje mi się, że to nowy początek i naprawdę
fajna okazja do świeżego startu.
Team Hancock - Haj podpisał też kontrakty z innymi zawodnikami i w kolejnych
dniach do teamu dołączył Vaclav
Milik, który co prawda w sezonie 2018, podobnie jak w roku 2017, nie był stałym
uczestnikiem cyklu, jednak pozostawał jeźdźcem rezerwowym i twórcy teamu
mieli nadzieję, że Czech pojedzie w kilku turniejach. Czech podobnie jak
Holder bardzo ciepło wypowiadał się odnośnie przyszłej współpracy: "Bardzo dobrze znam
Rafała Haja, pomagał mi już w zeszłym sezonie i nie ukrywam, że naprawdę świetnie
zapowiada się bliska współpraca z nim. Wciąż mam wiele do nauczenia się i
wiem, że wyniosę dużo cennego doświadczenia i wiedzy startując w jednej
drużynie z takiej klasy zawodnikiem jak Greg". Z kolei Hancock, który
w pewnym momencie w sezonie 2017 skorzystał ze sprzętu Milika uważał, że zakontraktowanie Czecha
do tworzonego teamu było strzałem w dziesiątkę: "Będąc kontuzjowanym przez dłuższą cześć
zeszłego sezonu miałem naprawdę sporo czasu na to, aby obserwować zmagania
pozostałych żużlowców podczas zawodów IMŚ i przyznaję, że Vaclav wywarł na
mnie naprawdę ogromne wrażenie podczas startów w cyklu. Poza tym Vaclav to żużlowiec, którego czeka świetlana
przyszłość".
Sezon pokazał jednak, że Hancock mimo upływu lat wciąż pozostaje czołowym
jeźdźcem na świecie, ale niestety w Toruniu na kolejny sezon zabrakło dla
Niego miejsca. Greg nie miał jednak żalu do działaczy i tak komentował tę
sytuację: "Spędziłem tylko dwa sezony w Toruniu, z czego jeden był
skrócony, ale było fajnie i muszę przyznać, że to świetny klub. Kibice
zawsze byli dla mnie wspaniali i życzę im powodzenia w przyszłości. Fani tam
zasługują na zwyciężającą drużynę i mam nadzieję, że taką otrzymają".
Niestety dla Amerykanina zabrakło miejsca również w ekstraklasie.
Początkowo próbował negocjować z Falubazem Zielona Góra, by później podjąć
rozmowy z zespołami polskiej drugiej ligi. Był to jednak świadomy wybór
zawodnika z uwagi na to, że chciał się skupić na lidze Szwedzkiej (Greg
mieszkał w sezonie w Szwecji) oraz GP, w którym zajął dopiero na 14 miejscu
i był to najgorszy wynik w jego historii
startów. Wcześniej tylko raz zdarzyło się, żeby nie zdołał obronić swojego
miejsca (2001 rok i 13 miejsce). Wówczas jednak Kalifornijczyk wygrał na
koniec sezonu Grand Prix Challenge. Teraz pierwszy raz skorzystał z
zaproszenia w postaci dzikiej karty. Ciekawostką był fakt, że pierwszym żużlowcem, który został
nagrodzony stałą przepustką do startów w cyklu, był inny Amerykanin - Billy Hamill
a było to w
1999 roku.
Wracając jednak na polskie ligowe podwórko, Amerykanin zaskoczył wszystkich i
to o czym spekulowano od dawna stało się faktem. Otóż w sezonie 2018
czterokrotny IMŚ postanowił startować nie w pierwszej lidze żużlowej, ale w
drugiej, czym wywołał niemałe poruszenie. Tak jak wspomniano był to świadomy
wybór zawodnika, bowiem przepisy i regulaminy w ekstralidze były zbyt
jednostronne. Uważał, że nie miał wystarczającą kontroli nad swoją profesją,
a wiele decyzji musiało być podporządkowanych regulaminowi, w myśl których
zachwiana była proporcja regulaminowych wymagań względem wartości kontraktów
jakie podpisywali zawodnicy. W decyzji Amerykanina musiało coś być na
rzeczy, bowiem po ogłoszeniu rozwodu 47-latka z Ekstraligą, żużlowcy
wszczęli przeciwko nowemu regulaminowi protest, grożąc bojkotem rozgrywek.
Ostatecznie strony konfliktu doszły do porozumienia, ale nie miało to wpływu
na decyzję byłego mistrza świata, bowiem nie miał ochoty myśleć na rzeczach
na które nie miał wpływu, a chciał skupić się tylko o ściganiu w lewo.
Klubem który skusił tak
utytułowanego jeźdźca i to, aż na trzy lata był klub z
Rzeszowa,
gdzie nowy właściciel Ireneusz Nawrocki zapragnął mieć wielkie nazwisko w
składzie i dopiął swego. Greg jednak na Podkarpaciu miał być zaangażowany
nie tylko w jazdę na żużlowym owalu, ale też miał pomóc w organizacji klubu
i szkoleniu żużlowego narybku. Oto co zawodnik powiedział po okresie
transferowym na temat podjętych przez siebie decyzji: "Nigdy nie myślałem
że w pewnym sensie zejdę na sam dół i potem czeka mnie wspinanie się po raz kolejny na sam
szczyt, do wyższej ligi. Pewnie nigdy bym się nie spodziewał tego, że
podejmę taką decyzję, bo to jednak zejście dwie ligi w dół i nie da się tego
kwestionować. Jednak popatrzmy też jakie nazwiska są w tej lidze. Na
papierze naprawdę nie wygląda to na drugą ligę. Może składy nie są tak
wyrównane, ale trzeba sobie to szczerze powiedzieć, że rywalizacja jest
naprawdę trudna i o punkty nie jest wcale łatwo. To wszystko będzie dla mnie nowe,
jednak zdecydowałem się wycofać z ekstraligi z moich własnych
powodów. Sam nie wiem jak to nazwać, ale szukałem dla siebie czegoś nowego,
czego jeszcze w karierze nie doświadczyłem. Jak każdy wie, jeżdżę od wielu
lat i czasami trzeba takiego mocnego strzału, odmiany, nowego wyzwania. Przychodzę
tutaj, by budować drużynę praktycznie od początku i mój udział w tym również
będzie znaczny – to dla mnie bardzo ważne. Powiem szczerze, że na początku
cała propozycja i wizja pana Nawrockiego wydawała się dla mnie dosyć dziwna,
ale gdy porozmawialiśmy i wszystko mi wyjaśnił, to od razu wiedziałem, że to
jest facet, jakiego jeszcze w Polsce nie spotkałem i nie miałem okazji nigdy
w lidze polskiej pracować z kimś takim. On otworzył przede mną nowe
możliwości, a ja jako Amerykanin kocham takie sytuacje. Będę także pomagał
młodzieży – to też dodatkowo mnie zachęciło, bo nie miałem takiej szansy w
Polsce. Chcę ich zachęcić do tego sportu, pomóc sprzętowo – w Stali naprawdę
będziemy pracować zespołowo i ja chciałem być tego częścią. Planuję
przebywać w Rzeszowie częściej niż tylko na meczach
ligowych. Nie chcę po prostu pełnić roli faceta,
który mówi – zrób to, zrób tamto. Chcę tu być i naprawdę pomagać tym
chłopakom. Pokazać co trzeba i być oparciem w trudnym treningu. Moja forma
wraca do normy, a operacja, którą
przeszedłem udała się w stu procentach i będę na pewno gotowy do współpracy
na wielu płaszczyznach".
Angaż czterokrotnego Indywidualnego Mistrza Świata przez Stal Rzeszów
i to, aż na trzy lata, był prawdziwym hitem transferowej karuzeli przed
sezonem 2018. Decyzja legendy światowego speedwaya o jeździe na trzecim
szczeblu ligowym w Polsce była wyjątkowa z dwóch względów. Po raz pierwszy w
drugiej lidze startować miał zawodnik, który świętował w karierze zdobycie
złotego krążka IMŚ. Poza tym czterdziestosiedmiolatek otrzymał od światowych
władz stałą dziką kartę i w 2018 roku miał kontynuować starty w cyklu. Tym
samym był trzecim w historii uczestnikiem Grand Prix, który miał zdobywać
punkty na trzecim ligowym szczeblu. Przed nim w najniższej klasie rozgrywek
na taki krok zdecydowali się jeszcze tylko doskonale znani w Toruniu
Andy Smith
i Bjarne
Pedersen. Obaj byli zdecydowanie najlepszymi zawodnikami swoich ekip i
czołowymi postaciami ligi. Pierwszy z nich w 2002 roku reprezentował Gwardię
Warszawa, z którą awansował ligę wyżej. Pedersen natomiast rok później
wystąpił w kilku spotkaniach TŻ-u Łódź, ale sukcesu drużynowego nie odniósł.
Duńczyk wykręcił za to znakomitą średnią biegową równą 2,760.
O Hancocku nie tylko z przyczyn proceduralnych było głośno. Początkowo
Kalifornijczyk miał jeździć we wszystkich spotkaniach. Mimo że był obecny na
dwóch pierwszych... nie zdobył w nich nawet punktu. W praktyce, bo w teorii
na inaugurację wywalczył przeciwko MDM Komputery TŻ Ostrovii Ostrów Wlkp. 14
"oczek", ale po tym, jak po tygodniu w Poznaniu wyszło, że ma niepodbitą
kartę zdrowia, zdobycz z potyczki z ostrowianami została anulowana. Niestety
im sezon trwał dłużej, tym z Rzeszowa dochodziło coraz więcej głosów, że
Stal ma problemy z płatnościami. Zawodnicy oficjalnie nie protestowali, ale
już trener tak. Mirosław Kowalik podał się do dymisji, narzekając na wiele
klubowych spraw. Żużlowiec z Ameryki przestał z kolei przyjeżdżać na mecze,
w jednym z weekendów tłumacząc się problemami żołądkowymi. Stal zaprzeczała,
jakoby powodem tego miały być finanse. Ostatecznie Hancocka nie zabrakło w
najważniejszych momentach walki o awans, a dodatkowo w pełnym wymiarze wziął
udział w lekceważonym i przez wielu uznanym za niepoważny
Speedway Diamond Cup, który zresztą wygrał. Ostatecznie Amerykanin
wystąpił w 12 meczach i 52 biegach. Zwyciężył w 37 z nich, 9 razy był drugi,
ani razu trzeci i dopiero w ostatnim wyścigu sezonu zdarzyło mu się dojechać
do mety na końcu stawki. Średnia biegowa wyniosła 2,596 i dała mu pierwsze
miejsce w klasyfikacji indywidualnej. Wynik zaniżyło pięć wspomnianych
wykluczeń z Ostrovią. Gdyby nie one, średnia wyniosłaby aż 2,866. Oprócz
bycia maszynką do robienia punktów, warto wspomnieć, że pod skrzydłami
weterana w barwach Stali rozwija się jego młodszy rodak, Luke Becker.
Po sezonie wielu
jednak zastanawiało się i nie mogło zrozumieć, jak
żużlowiec takiej klasy zdecydował się na starty w najniższej klasie
rozgrywkowej. Była prezes Stali Rzeszów Marta Półtorak, nawet w jednym z
komentarzy mówiła, że jazda Amerykanina w 2 lidze nie była jakimś szczególnym wyzwaniem,
a dla byłego mistrza świata to nie był szczyt osiągnięć sportowych.
Sympatyczny Jankes nie robił sobie nic z tych komentarzy i w roku 2019
postanowił nie wracać do ekstraligi, tylko ponownie podpisał kontrakt już z
pierwszoligową Stalą Rzeszów. Był to ponownie szok dla środowiska żużlowego,
ale czterdziestoośmioletni zawodnik przyznał, że: "była to najlepsza decyzja jaką podjąłem w ostatnim czasie.
Ogromną przyjemność sprawiło mi ściganie się dla Stali Rzeszów w drugiej
lidze i co ważniejsze odejście z Ekstraligi pozwoliło mi ocenić poziom
wszystkich lig w Polsce. Podpisałem kontrakt z Irkiem Nawrockim i Stalą
Rzeszów na 3 lata. Zamierzeniem jest pomoc klubowi w powrocie do Ekstraligi.
Było to dla mnie "zdrowe", pouczające, jak również motywujące posunięcie. Jestem zawodnikiem drużynowym. Wierzę w ten klub i ludzi, którzy za nim
stoją. Gdyby tak nie było, nie podpisałbym tego kontraktu. Pierwszy rok był
fantastyczny. Jednocześnie trudny i inspirujący. Zrealizowaliśmy pierwszy
cel. Drugi będzie jeszcze większym wyzwaniem, ale chciałbym osiągnąć go w
sezonie 2019".
Niestety cel nie został osiągnięty, bowiem prezes rzeszowskiej Stali okazał się człowiekiem mało wiarygodnym dla GKSŻ, bowiem doprowadził klub do bankructwa i drużyna Żurawi nie otrzymała licencji na starty w pierwszej lidze, a zawodnicy otrzymali wolną rękę w poszukiwaniu nowych klubów. Niestety decyzja o barku licencji dla Stali Rzeszów zapadła po okresie transferowym, kiedy to większość klubów miała zamknięte składy i nie każdy klub było stać na zawodnika tej klasy co Hancock. W kuluarach mówi się, że Amerykanin za rok jazdy chciałby mieć wypłacone 2 miliony złotych ryczałtem. Takich gaży nie gwarantował mu jednak żaden z klubów w Polsce, ale to nie nie studziło optymizmu zawodnika i ze spokojem wyjaśniał w jednym z wywiadów: "Jestem całkiem pewny, że znajdę sobie klub. Tak naprawdę chodzi tylko o wypracowanie kompromisu i dojście do porozumienia. Przyjmijmy, że oczekuję 10 dolarów, a klub jest gotowy dać mi dziewięć. To tylko nasz wybór, by spotkać się w połowie drogi albo tam gdzie mi odpowiada. Świat się kręci wokół pieniędzy, a żużel jest dla każdego z nas pracą. W moim przypadku nie zawsze jednak chodzi o pieniądze i przy doborze klubu stosuję także inne kryteria. Mam oferty na stole i teraz wszystko zależy czy będę chciał zaangażować się w dany klub. Muszę chcieć być tu gdzie jestem. Nie chcę utknąć w jakimś klubie tylko dlatego, że to jedyna opcja. Robiłem już tak w przeszłości i doskonale zdaję sobie sprawę z czym to się wiąże".
Nic więc dziwnego, że polscy kibice
spędzili pół zimy na dywagacjach, do jakiego klubu trafi w ostateczności
Greg Hancock. Lublin, Rybnik, Toruń, Gorzów, Wrocław - te kluby
wymieniano w kontekście kontraktu Hancocka. Spekulacje nabierałyby na sile
wraz z kolejnymi meczami Ekstraligi, bo Amerykanin nie musiał czekać na
otwarcie okienka transferowego, a czterdziestoośmiolatek to była gwarancja
punktów, dla drużyny walczącej o medale, czy też broniącej się przed
spadkiem. Jednak 2 maja 2019 wszystko obróciło się o 180 stopni, po
tym jak Hancock ogłosił wycofanie się z BOLL Warsaw Grand Prix Polski. Jako
powód podał chorobę małżonki. Jennie walczyła z rakiem piersi i niestety był
to nowotwór złośliwy. Początkowo Amerykanin zapowiedział, że nie wystartuje
jedynie w pierwszej rundzie GP. Jednak mając na względzie powody, niemal
pewnym było, że jego absencja będzie dłuższa, bo Greg chciał być z rodziną,
co było zrozumiałe. Jak wyliczył prof. dr hab. med. Stanisław Korzeniowski z
Centrum Onkologii Kraków, zachorowalność na raka piersi wynosi 43 na 100
tys. kobiet rocznie. Umieralność kształtuje się na poziomie 15 na 100 tys
kobiet. W przypadku wczesnej diagnozy szanse na powrót do zdrowia są spore,
dlatego kibice trzymali kciuki, za małżonkę Grega Hancocka, która przecież
była młodą i silną kobietą. Z kolei mgr Teresa Turuk-Nowak z COK nie
ukrywała, że w procesie leczenia bardzo ważna jest też wsparcie
najbliższych, relaks czy poczucie komfortu. Obniżenie poziomu stresu pomaga
bowiem w szybszej regeneracji i pozwala lepiej znieść chorobę. Dlatego
obecność Hancocka w Stanach Zjednoczonych przy rodzinie była kluczowa.
Zwłaszcza, że Greg wspólnie z Jennie wychowywał trójkę wspaniałych synów.
Po zakomunikowaniu światu czasowego wycofania się z żużla, zniknęły z
mediów społecznościowych ostatnie zdjęcia z próbnych jazd na kalifornijskich
obiektach, a żużel zszedł na dalszy plan i kluby w Polsce, które
traktowały Amerykanina jako opcję awaryjną musiały szukać innych rozwiązań.
Z kolei Hancock musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, czy w tej sytuacji
jego powrót na tor miał jeszcze sens. Zawodnik udowodnił swoją mistrzowską
klasę, a obecnie rodzina była najważniejsza. Co ciekawe wielu wieszczyło, że
po Hancoku w Amerykańskim żużlu zostanie nicość, jednak drugi półfinał
Speedway of Nations pokazał, że wcale tak być nie musi, bo "Jankesi" byli
bliscy sprawienia niespodzianki, jaką byłby awans do finału SoN i to bez
Grega Hancocka w składzie. Amerykanie udowodnili tym samym, że istnieje
życie bez Hancocka, a reprezentacja w składzie Luke Becker, Broc Nicol oraz
Austin Novratil zdobywając 16 punktów i otarła się o awans do finału.
Jeszcze kilka lat temu, Amerykanie w zawodach parowych mogliby celować taką
zdobycz punktową, ale mając Hancocka w swoich szeregac. Wyniki zawodów w
Manchesterze dobitnie pokazały, że czterdziestoośmiolatek spokojnie mógł
myśleć o sportowej emeryturze i w obliczu choroby małżonki, nie zostawi po
sobie spalonej ziemi, bo w osobie Beckera doczekał się żużlowego
potomka. Należało też pamiętać, że powoli rozwijała się też kariera Wilbura
Hancocka, który mógł liczyć na porady ojca, a trenując pod jego okiem i nikt
nie miał wątpliwości, że Greg zadba o to, by jego syn miał dostęp do
najlepszego sprzętu, a jego kariera rozkwitała jak należy.
Po sezonie 2019 nazwisko Grega pojawiło się ponownie na liście
transferowej zawodników, którzy mieli startować w polskiej Ekstralidze w
roku 2020. Usilne starania o kontrakt z Amerykaninem czynili działacze
ROWU Rybnik, jednak mimo chęci powrotu na tor, zawodnik po podpisaniu
kontraktu z ROW-em, wybrał opiekę nad
żoną i nie wiadomo było kiedy i czy w ogóle powróci do ścigania. Prezes Krzysztof Mrozek tak komentował kontraktowe negocjacje:
"To był długi wieczór, ale najważniejsze że na zielono-czarnym pokładzie
witamy także Grega Hancocka! Może być tak, że przed północą dostaniemy
kontrakt Grega. Może być tak, że to będzie kontrakt warszawski. Musicie
jednak rozumieć, że kontakt z zawodnikiem jest utrudniony z powodu choroby
jego małżonki, dlatego okoliczności tych rozmów były szczególne. Od początku
musieliśmy ustalić sobie priorytety i cały czas o nich pamiętać. Dla niego
najważniejsza jest rodzina, a sport zajmuje dalsze miejsce. Jako prezes
musiałem się do tego dopasować i to zrobiłem. Na szczęście udało nam się
doprowadzić do pozytywnego finału. Jeśli chodzi o finanse, to wszystkie
figury mamy ustalone. Warunki współpracy dograliśmy już kilka tygodni temu.
Teraz musimy cierpliwie czekać na moment, w którym Greg powie, że jest
gotowy do jazdy. Nie będzie z naszej strony żadnego ciśnienia. To Greg musi
określić ten właściwy moment. Umowa jest tak zbudowana, że możemy za nim
poczekać. Piłka jest po jego stronie. Może być tak, że pierwszy raz pojedzie
w kwietniu, maju, sierpniu lub wrześniu. Równie dobrze może nie wystartować
w naszych barwach w ogóle. Nie pozostaje nam nic innego, jak spokojnie
czekać".
Niektórzy mogli poddawać pod wątpliwość sens podpisania umowy z zawodnikiem,
którego myśli krążą przy zupełnie innych sprawach. Prezes Krzysztof Mrozek
podszedł jednak do tematu bardzo rozsądnie. I choć kontrakt z Hancockiem nie
dawał mu żadnych gwarancji, to jednak pojawiła się nadzieja, że drużyna będzie
silniejsza i rybnicki sternik postanowił z tej szansy skorzystać. Jeśli
prywatne sprawy Amerykanina będą zmierzać w pozytywnym kierunku, to ten
będzie mógł dołączyć do drużyny w dowolnym momencie, a ROW nie miał w tym
przypadku nic do stracenia, a wręcz przeciwnie z czasem mógł zyskać wiele.
Najważniejsze było jednak, aby Greg i jego małżonka uporali się ze swoimi
problemami i mogli dalej cieszyć się życiem. A w miarę upływu czasu wieści o
stanie zdrowia Jennie były coraz lepsze o czym Szwedka informowała w mediach
społecznościowych: "Na początku miałam ogromny guz, wielkości 6 cm.
Jednak po pięciu miesiącach chemii, bardzo ścisłej diety, medytacji,
leczenia i otrzymaniu sporej dawki miłości, pozostały mi tylko dwie małe
plamy na piersi. Dwie małe plamki. Jedna ma 1 mm, druga 3 mm. Mój kochany
onkolog był zachwycony tymi wynikami. Skomentował je słowami "jest tak
dobrze, jak może być".
Mimo pozytywnych wieści 14 lutego 2020 roku czterokrotny indywidualny
mistrz świata w oficjalnym oświadczeniu opublikowanym na stronie
Międzynarodowej Federacji Motocyklowej poinformował, że odchodzi na
emeryturę: "Przez ostatnie 12 miesięcy, gdy opuściłem cały sezon
ścigania, miałem dużo czasu by zastanowić się nad moja niesamowitą karierą.
Ściganie na najwyższym poziomie, cztery tytuły mistrza świata, tytuły
drużynowe, w parach, w rozgrywkach krajowych były najbardziej wymagającym i
najbardziej udanym okresem w moim życiu. Opieka nad moją żoną i rodziną
sprawiła jednak, że moje życie się zmieniło i nabrało innych perspektyw.
Jestem zadowolony z moich sportowych osiągnięć, ale nadszedł czas by
rozpocząć nowy rozdział. Tak jak trudna jest ta decyzja, tak jest słuszna.
Chociaż kończę swoje ściganie, to nie planuję całkowicie zejść ze sceny. Mam
plany, które sprawią, że wciąż będę blisko sportu. Zobaczymy jak to się
potoczy w najbliższych tygodniach".
Decyzję czterdziestodziewięcioletniego Amerykanina, skomentował jego
wieloletni menadżer Rafał Haj: "Greg nie ma 20-lat. Wiadomo jaka jest
sytuacja w jego domu. Żona nie jest do końca wyleczona. Dlatego moim zdaniem
podjął słuszną decyzję. Żeby jeździć na wysokim poziomie, osiągać założone
cele, głowa musi być czysta, a w tym wypadku to było niemożliwe. Nie zrobił
tego z dnia na dzień. Myślał, rozważał i zdecydował. Uważam, że bardzo
dobrze zrobił. Współpracowaliśmy siedemnaście lat. Obecnie Greg mieszka w
Kalifornii. Wiem jednak, że wybiera się do Europy i na pewno się spotkamy.
Zakończenie kariery Hancocka, to koniec epoki. Wiadomo, jego nie trzeba
reklamować. Wykonał dla sportu żużlowego nieprawdopodobną pracę. I nie
chodzi tylko o sukcesy, ale o podejście i w ogóle".
Decyzja Kalifornijczyka w żaden sposób nie skomplikowała sytuacji
rybnickiego klubu, ale zamieszała nieco w Grand Prix. Hancock, bowiem do
września 2014 roku wystąpił w każdym turnieju cyklu Grand Prix (wszystkie
zawody od 1995 roku). W sumie zaliczył 218 turniejów elitarnego cyklu,
gromadząc w nich 2655 punktów w 1248 wyścigach. W GP wygrał 455 biegów, 92
razy pojechał w finałach turniejów. W sezonie 2019 miejsce w GP na Grega
czekało cały sezon, ale niestety sprawy rodzinne nie pozwoliły mu pojawić
się w jakiejkolwiek rundzie. Z kolei GP 2020 w miejsce Grega Hancocka
(otrzymał dziką kartę) organizatorzy powołali pierwszego rezerwowego Martina
Smolinskiego.
Niemal
natychmiast po zakończeniu kariery przez Grega, wielu zaczęło spekulować
kiedy nazwisko Hancock ponownie pojawi się w światowych rozgrywkach. I
jak się miał okazać miało to nastąpić całkiem szybko, bo Amerykanin dochował
się trzech synów, z któych najstarszy Wilbur poważnie podchodził do żużla i
miał największe szanse na zrobienie kariery. Bill kilka razy wystąpił w kategorii
150cc, a najmłodszy - Karl pojechał raz na motocyklu o pojemności 50cc.
Wspomniany Wilbur
zadebiutował w zawodach w City of Industry, jako siedmiolatek w klasie
motocykli 150ccm i zajął trzecie miejsce. Choć od tego czasu (29 grudnia
2012 roku) minęło niemal osiem lat Wilbur zaczął jeździć coraz częściej i choć nie
został dominatorem w swoich kategoriach, regularnie zajmował miejsca w
czołówce, czym udowadniał, że ma smykałkę do żużla. Młody zawodnik w listopadzie 2018 roku podpisał kontrakt z Rospiggarną
Hallstavik na starty w rozgrywkach 250cc, a jego ojciec nie krył zadowolenia
z tego faktu: "Jestem bardzo szczęśliwy, ponieważ mam z tym klubem wiele
wspomnień z ostatniego sezonu i już nie mogę się doczekać. To będzie mój
pierwszy rok na 250cc, więc będzie to świetna lekcja na wspaniałym torze.
Przyznam szczerze, że przeraża mnie to, jak bardzo go to pochłania, jak dużo
wie na temat tego sportu. Ma ogromną wiedzę i cały czas wszystko analizuje.
Czasami chcę go nieco odizolować od żużla, bo ja doskonale znam realia tego
sportu. Im częściej go izoluję, tym bardziej go ciągnie do jazdy".
Wilbur w maju 2020 roku skończy 15 lat i niewykluczone, że niebawem przesiądzie się na
motocykl o pojemności 500cc.
Jeżeli w dalszym ciągu będzie traktował żużel
poważnie, o nazwisku Hancock w dalszym ciągu może być głośno, choć to na
razie melodia przyszłości. Tym bardziej, że ma papiery na jazdę i
mistrzowskie geny oraz sponsorów odziedziczonych po Tacie (zdajecie pochodzi
ze strony firmy NGK, wiodącego dostawcy świec zapłonowych, świec żarowych
oraz czujników do motocykli.
Jak widać w tej chyba najbardziej obszernej biografii zawodnika na www.speedway.hg.pl, który nie jest toruńskim wychowankiem, bezsprzecznie można stwierdzić, że "Herbie" to najbardziej lubiany żużlowiec na świecie. Opinię tę zawdzięcza przede wszystkim postawie jaką prezentuje zarówno na torze, jak i poza nim. Jest prawdziwym dżentelmenem wie, w którym momencie odpuścić, aby nie narazić na kontuzję siebie oraz swoich rywali. Greg jest najlepszym przykładem na to, że czystą jazdą, zgodną z zasadami fair play można dojść na szczyt. Perfekcyjnie panuje nad motocyklem, co już wielokrotnie pozwoliło uniknąć groźnych sytuacji podczas walki na żużlowym owalu. Niezwykle sympatyczny Amerykanin, z twarzy którego nigdy nie znika kalifornijski uśmiech, jest zawsze otwarty dla kibiców, którym nigdy nie odmawia autografu czy wspólnego zdjęcia.
Na nieposzlakowanej opinii Amerykanina
pojawił się jednak w roku 2014 rysa. Oto, bowiem podczas jednego z
meczów ligi szwedzkiej, gdy rywalizowała Piraterna Motala z Dackarna Mallila
w ostatnim biegu Hancock wygrał start, ale na wyjściu z wirażu Nicki
Pedersen ta się rozpędził, że minął Amerykanina., ale przejechał jednak zbyt
blisko niego i zaczepił o motocykl Hancocka. Ten padł na tor jak rażony
piorunem. Zaraz jednak wstał i ruszył biegiem w kierunku Pedersena, który
uniósł przepraszająco rękę, ale Amerykanin nie zważał na te gesty i
wybijając się "szczupakiem" zrzucił Duńczyka z motocykla, a na torze zaczęła
się przepychanka pomiędzy adwersarzami. Co prawda obaj żużlowcy zostali
rozdzieleni przez członków obu ekip, a Pedersen wykluczony z powtórki (Hancock
zajął w niej trzecie miejsce), to sytuacja była ogromnym zaskoczeniem dla
wszystkich, bo tak jak wspomniano Hancock uchodził za uosobienie
cierpliwości w żużlowym światku.
Po zawodach Hancock nie wyraził skruchy i przyznał, że Pedersenowi się
należało: "Zbyt długo znosiliśmy tego człowieka, wiele razy zaryzykował
życie innych zawodników, poczułem że już wystarczy". Gdy jednak ochłoną
przeprosił za swój czyn i poddał się dobrowolnie karze finansowej. I choć
zawodnicy w solidarności z Grinem postanowili "zrzucić się" na karę, ten
stanowczo odmówił twierdząc, że takie zachowanie nie przystoi i czuje się
winny dlatego sam zapłaci orzeczoną grzywnę. Warto podkreślić, że weteran
żużlowych torów wcześniej kilka razy ganił Pedersena za nadmiernie ostrą
jazdę, ale Duńczyk nic sobie nie robił z tych wypowiedzi i niestety doczekał
się amerykańskiego samosądu.
Po kilku dniach od zdarzenia Kalifornijczyk wydał oświadczenie w którym
wyjaśnił przyczyny swojego zachowania:
Przede wszystkim, chciałbym przeprosić kibiców, działaczy i sponsorów
Piraterny oraz Dackarny za moją reakcję w ostatnim meczu tych drużyn i
zrzucenie Nickiego Pedersena w biegu numer piętnaście.
To zachowanie było nie w porządku, nie powinienem reagować w taki sposób.
Jednak przytrafiło mi się to nie po raz pierwszy i poczułem, że moje
bezpieczeństwo jest zagrożone. To był odruch samoobrony. Każdy kto mnie zna,
wie że nie chcę takich upadków. Ostatnią rzeczą, której pragnę, jest upadek
na prostej przy pełnej prędkości. Czerpię radość z dobrej, twardej, ale
sprawiedliwej walki tak jak wszyscy inni, ale granica jest zbyt często
przekraczana.
W poprzednich przypadkach nie chciałem się angażować ani reagować na pewny
wydarzenia, ale tym razem nie mogłem od tego uciec. Nicki w przeszłości miał
konflikty ze sporą liczbą zawodników. Na przestrzeni lat wielu żużlowców
wyraziło już swoją opinię o nim, ale nadszedł właściwy moment, aby wstać i
przedstawić pewien punkt widzenia, bo to nie jest coś, czego potrzebujemy w
tym sporcie.
Po powtórce biegu piętnastego, czyściłem swoje gogle i pakowałem sprzęt do
busa, kiedy Nicki podszedł do mnie i zapytał czy mam chwilę. Oczywiście, nie
miałem zbyt dużej chęci do rozmowy, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć,
to usłyszałem od niego, że nie zrobił nic złego i to był sprawiedliwy
pojedynek. To była celowa prowokacja i ponownie straciłem kontrolę nad sobą
i skierowałem się w jego stronę w celu konfrontacji, ale zostałem zatrzymany
przez kolegów z Piraterny, w szczególności Chrisa Holdera. Byłem wściekły i
krzyczałem w kierunku Nickiego. Nie wiem co wtedy dokładnie zostało
powiedziane, ale można sobie wyobrazić, że nie były to miłe słowa.
Jak już wszystko się uspokoiło, zauważyłem, że Nicki od początku ma telefon
w ręku i nagrywa całe zdarzenie. On celowo podszedł do mnie i powiedział
coś, co miało mnie sprowokować i liczył na reakcję. Wrobił mnie na całego,
nie wiem z jakiego powodu, a potem tylko stał z boku i uśmiechał się do
mnie.
Po tym incydencie, Nicki mijał wielu kibiców, w tym dzieci. Pokazał im
środkowy palec. Usłyszałem o tym od własnych dzieci, które były w tym tłumie
i to wszystko widziały.
Nicki jest autorem wielu oskarżeń w prasie w tej sprawie, ale ludzie muszą
wiedzieć jaki on ma charakter. Nie zatrzyma się przed niczym, aby zyskać
przewagę w tym sporcie. Dlatego doprowadza do takich sytuacji, w których
zawodnicy czują się zagrożeni. My wszyscy wiemy że Nicki jeździ twardo.
Wiemy, że potrafi być niebezpieczny, ale czasem trzeba powiedzieć "dość".
Być może on myśli, że wzbudza w nas złość kiedy podjeżdża pod taśmę, co daje
mu przewagę. Jednak po tych wszystkich wydarzeniach, kiedy spoglądałem mu w
oczy, za każdym razem widziałem strach. Wycofuje się bardzo szybko, a potem,
gdy jest już otoczony przez tłum ludzi, uśmiecha się i udaje, że cała
sytuacja go nie obchodzi. Mam za sobą pewne rozmowy na ten temat,
rozmawiałem z osobami z jego otoczenia i teamu i okazało się, że on zawsze
tak postępował. Nawet gdy był małym chłopcem, to wielu ludzi powiedziało mi,
że to było jego główną cechą. Nicki ma inną mentalność niż wszyscy
pozostali, którzy ścigają się na żużlu.
Nicki nie widzi innych zawodników w wyścigu. On po prostu widzi to, co chce
zobaczyć i doprowadza do sytuacji niebezpiecznych. Jeśli czuje, że może
przedostać się do przodu, nie raniąc przy tym samego siebie, niezależnie od
tego czy w tej sytuacji ucierpi ktoś inny, to robi to. To jest facet, z
którym musimy dzielić tor.
Po tym incydencie miałem wiele wiadomości od innych zawodników ze wsparciem.
Większość z nich sama uczestniczyła w jakichś kolizjach z Nickim. Wiem, że
moja reakcja była zła i za to przepraszam, ale tak długo znosiliśmy tego
człowieka, tak wiele razy zaryzykował on życie innych zawodników, że
poczułem, że wystarczy.
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim kibicom, którzy mnie wsparli.
Jestem świadomy niektórych kampanii, które ruszyły i mają na celu pozyskanie
funduszy na grzywnę, którą otrzymałem. Jednak nie czuję się z tym dobrze,
jeśli miałbym brać pieniądze od innych ludzi. Biorę pełną odpowiedzialność
za to co zrobiłem i muszę za to zapłacić. Jestem bardzo wdzięczny za ten
gest, naprawdę go doceniam, ale prosiłbym żeby wszelkie datki zostały
przekazane fundacji Bretta Downeya, która walczy o to, aby uczynić wyścigi
bezpieczniejszymi.
Dziękuję za wsparcie i nie mogę się doczekać, aby ponownie zobaczyć moich
fanów w Cardiff podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii 4 lipca.
Jednak nie samym, żużlem żyje Kalifornijczyk i gdy tylko znajdzie chwilę wolnego czasu pomiędzy startami na żużlu, nie rozstaje się z motocyklem jeżdżąc na motocrossie. Wśród swoich pasji wymienia również grę w golfa i surfing. Za swojego idola uznaje pochodzącego z Ameryki zawodnika supercrossu i motocrossu Jeremy'ego McGratha. Poza żużlem i motocrossem Herbie ma również do czynienia z motoryzacją z najwyższej półki. Od lat, bowiem gustuje w Mercedesach. Na co dzień jeździ długim na 5 metrów Mercedesem GL, a jeśli już decyduje się na zakup to robi to w sztokholmskim salonie Exclusive Car, który swego czasu wynajmował samochody dla żużlowców Hammarby.
Prywatnie Greg Hancok ma starszego o pięć lat brata i o rok młodszą siostrę. A sam na stałe mieszka w Szwecji z żoną Jenny i synami Wilburem, Billem i Karlem, którzy jeszcze w trakcie kariery Ojca rozwijali swoje umiejętności na monocyklach o pojemności 150 ccm. Z kolei żona zawodnika wiedziała sporo o speedway i doskonale wiedziała, kim jest Greg, bowiem startował w szwedzkim mieście, w którym Jenny mieszkała. Nie traktowała jednak spotkań z Gregiem, jako znajomości z wielką gwiazdą, ale jako przebywanie w towarzystwie normalnego sympatycznego faceta. Nic więc dziwnego, że po sezonie Greg najchętniej odprężą się w słonecznej Kalifornii, w towarzystwie żony, dzieci i psa. Odwiedza wówczas znajomych, spędza czas z najbliższą rodzina za którą bardzo tęskni w trakcie żużlowych wojaży po Europie. Największą radość Gregowi sprawia jednak przebywanie w towarzystwie żony z lampką wina i słuchanie muzyki jazzowej. Rozmawiają wówczas o życiu i codziennych problemach. Ale też nie stronią od snucia planów na kolejny żużlowy sezon, ustalają priorytety na kolejny rok. Pobyt w Stanach rodzina Hancocków wykorzystuje również na podróże. W swoich wojażach często odwiedzają Hawaje, bowiem jak twierdzi Herbie nie ma nic bardziej odprężającego jak wygrzewanie się na słońcu, plaża, kąpiel i zimne napoje.
W ojczyźnie Kalifornijczyk nie stroni też od żużla i walczy w mistrzostwach USA, w których tryumfował w latach 1993, 1995, 1998, 2000, 2003,2005,2006, 2007
Po rocznym rozbracie ze speedwayem na
początku roku 2021, Greg w jednym z wywiadów tak oto opowiadał o rodzinie i
sportowej emeryturze:
Moja żona czuje się już dobrze. Wyleczyła nowotwór i jesteśmy z tego
powodu bardzo szczęśliwi. Przeżyła bardzo ciężkie chwile podczas
chemioterapii i licznych operacji, ale cały czas pozostała pełna wiary w to,
że zdoła pokonać tę ciężką chorobę. Nadal po drodze pojawiają się jakieś
trudności, ale żona dzielnie je znosi. Pozostajemy pozytywnie nastawieni i
pełni nadziei na długie i zdrowe życie.
Nie planują powrotu do ścigania. Miałem świetną karierę, niczego nie żałuję,
a to mój definitywny koniec zawodowej kariery żużlowca. Nie zmienia to
faktu, że bardzo tęsknię za ściganiem się na żużlu i to się nigdy nie zmieni. To
wspaniała część mojego życia. Dzisiaj nie odczuwam już stresu związanego z
profesjonalnym uprawianiem żużla. Proszę mi wierzyć, że kariera żużlowca
wyczerpuje bardzo pod względem psychicznym. Nadal mam kontakt z żużlem,
choćby przez to, że testuję czasami motocykle czy sprzęt. Poza tym robię
wszystko to, na co brakowało mi czasu podczas mojej kariery sportowej.
Spędzam czas z moją rodziną, wysypiam się we własnym łóżku, a nie jestem
ciągle "na walizkach". Odpoczywamy z rodziną na plaży w Kalifornii i
poświęcam się wielu hobby.
Planuję jednak zorganizować taki turniej, gdy sytuacja z pandemią Covid-19 się
poprawi i wrócimy do nowej normalności na świecie. Fajnie być nazywanym
legendą tego sportu. Jestem wdzięczny wszystkim fanom, którzy wspierali mnie
przez całą moją karierę. Byłoby zaszczytem dać tym wszystkim kibicom jeszcze
jeden moment radości podczas mojego turnieju pożegnalnego. Bądźcie czujni.
Coś na pewno zorganizuję.
Obecnie całe moje życie poświęcam żonie i dzieciom. Każdy z trzech moich
synów ma różne zainteresowania i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by
wspierać ich wszędzie, gdzie tylko będę mógł. Wilbur jest wielkim fanem
żużla i obecnie rozwija własną karierę. Wspieram go i mocno kibicuję. Mój
średni syn interesuje się przede wszystkim piłką nożną i oddaje się w
głównej mierze futbolowi. Najmłodszy Carl ma szerokie zainteresowania. Kocha
także żużel, więc zobaczymy, w którym kierunku będą zmierzały ścieżki życia
moich synów.
Żużel w mojej rodzinie nie był tradycją rodzinną, bo poza mną nikt go
wcześniej nie uprawiał. Staramy się dać naszym dzieciom możliwość robienia
tego, co chcą w życiu. Obecnie jest tyle wspaniałych możliwości, więc mają w
czym wybierać. Wilbur zdecydował się już na żużel. W przyszłości przekonamy
się, czy to pozostanie jego życiową pasją. Uważam, że jest na to wielka
szansa.
Ja obecnie skupiam się na pomaganiu Amerykańskim żużlowcom.
Zarówno Luke Becker i Broc Nicol to wielkie talenty, które mamy w Stanach
Zjednoczonych. Uważam, że ci dwaj zawodnicy mają największe szanse w
przyszłości na awans do poziomu Grand Prix. Są też kolejne talenty w USA,
ale za wcześnie, by mówić, jak daleko mogą oni zajść. Współpracuję ściśle z
Lukiem Beckerem. To utalentowany chłopak, który ciężko pracuje i doskonale
wie, że sukces nie przychodziło łatwo.
Ostatnio też zacząłem też trochę pomagać Brocowi Nicolowi, który jest
równiez bardzo
utalentowany. Fajnie jest pracować z dwoma młodymi chłopakami, którzy mają
ambicję wygrywać. Przekażę im tyle wiedzy, ile będę mógł, ale to od nich
samych zależy, czy i jak to wykorzystają. Wiem, że mogę pomóc, a oni zdają
sobie sprawę, że wiele mogą ode mnie się nauczyć.
Dziękuję wszystkim polskim fanom za wsparcie, podnoszenie mnie na duchu w trudnych chwilach i po prostu za to, że kochacie żużel. Wszyscy jesteście niesamowitymi ludźmi! Dziękuję wam bardzo za to.
Pomoc Grega dla swoich młodych rodaków była
zapewne nieoceniona, ale zawodnik długo nie wytrzymał bez profesjonalnego
żużla i u progu sezonu czterokrotny Indywidualny Mistrz Świata dołączył do
sztabu szkoleniowego Betard Sparty. Amerykanin we wrocławskim klubie
miał pełni funkcję eksperta - konsultanta ds. szkolenia i sportu i nie krył
wielkiego zadowolenia z tego faktu: "Jestem bardzo podekscytowany i zainspirowany dołączeniem do Betard Sparty
Wrocław na sezon 2021. Powrót do świata żużla z profesjonalnym klubem to
wielki zaszczyt i wyzwanie, którego nie mogę się doczekać. Nasz klub ma
imponujący skład drużyn z ogromnym potencjałem do odniesienia sukcesu, więc
czas znów zacząć się ścigać. Do zobaczenia wkrótce!
Z kolei wieloletni trener żużlowej kadry Marek Cieślak nie miał wątpliwości,
że to dobry ruch nie tylko dla wrocławian, ale dla całego światowego żużla:
Moim zdaniem Greg to materiał na dobrego trenera. Są zawodnicy, którzy się
do tego nadają i tacy, którzy nie powinni się za to w ogóle brać. On zalicza
się do tej pierwszej grupy. Miałem nawet takie powiedzenie, że Hancock w
zespole to o połowę roboty mniej dla trenera. I tak faktycznie z nim było.
On może przydać się Sparcie, bo ma ogromne doświadczenie, a poza tym
świetnie sprawdza się w roli kogoś, kto cementuje zespół".
Amerykanin nie rezygnował jednak z promocji żużla we własnym kraju i szukał
zawodnika, który przejąłby po nim schedę. Niestety na kontynencie
północnoamerykańskim próżno było szukać zawodnika, który choćby w jakimś
stopniu zdradzał talent mistrza. Dlatego oprócz poszukiwania talentów Greg
szukał nowinek technologicznych i trafił na podatny grunt, bo firmy
produkujące odzież dla motocyklistów prześcigali się w coraz to nowszych
rozwiązaniach, mających chronić zdrowie i życie zawodników. I z
początkiem stycznia 2022 roku, firma Alpine Stars, która słynęła z odzież i sprzętu m.in. dla
zawodników startujących w MotoGP, nawiązała współprace z byłym żużlowcem,
który ponownie zasiadł na motocyklu żużlowym i testował nowy kombinezon.
Testy miały miejsce na 220-metrowym torze w kalifornijskim Perris. Mistrzowi
świata towarzyszył syn Wilbur oraz wyłapany w tłumie talentów Luke Becker, a
testowany kevlar posiadał system bazujący na elektronicznych czujnikach,
które wyłapywały nienaturalny ruch, przyśpieszenie i przeciążenie. Dzięki temu
poduszki powietrzne uruchamiane pod kevlarem miały możliwość zadziałać
jeszcze przed upadkiem, a nie po, jak było w przypadku kombinezonów
stosowanych wcześniej chociażby przez Chrisa Harrisa. Od testów do masowej
produkcji była jednak jeszcze daleka droga i na efekty współpracy Hancocka z
Alpine trzeba było trochę poczekać.
Czy na sportowej emeryturze, doświadczenie Grega Hancocka, będzie "skonsumowane" przez żużlowe kluby, firmy i żużlowych promotorów. Z całą pewnością, warto skorzystać z wiedzy Amerykanina, ale aby ta wiedza była przekazane we właściwy sposób potrzebna byłaby współpraca zaplanowana w czasie i zakładająca mnóstwo często nietrafionych testów, które finalnie mogłyby dać efekty porównywalne do dmuchanych band, które uratowały zdrowie i życie niejednego żużlowca.
Amerykanin poza ligą polską startował
również w klubach:
Cradley
Heath Heathens; Coventry Bees; Oxford Cheetahs; Reading Racers; Poole
Pirates.
Getingarna
Sztokholm; Rospiggarna Hallstavik; Piraterna Motala, Dackarna Malilla.
Fjelsted
Speedway Klub; Outrup Speedway Club; Esbjerg Motorsport; Slangerup Speedway
Klub.
Mega-Łada
Togliatti,
Mseno
Osiągnięcia
1999/2; 2001/2; 2002/3; 2004/2; 2006/2; 2009/3; 2010/2; 2011/1; 2012/1; 2014/3; 2016/2 | |
IMME | 2016/12 |
IMŚ | 1993/16; 1994/4 |
IMŚ GP | 1995/4; 1996/3; 1997/1; 1998/6; 1999/9; 2000/5;2001/13; 2002/6; 2003/5; 2004/3; 2005/5; 2006/2; 2007/6; 2008/4; 2009/4; 2010/5; 2011/1; 2012/3; 2013/4; 2014/1; 2015/2; 2016/1; 2017/14; 2018/5 |
DMŚ | 1989/4; 1991/3;1992/1; 1993/1; 1994/5; 1995/3; 1998/1; 199/3; 2000/3; 2001/5 |
MŚP | 1992/1; 1993/3 |
KPE | 2002(rep. klub z Pardubic)/2; 2007(rep. klub z Togliatti)/3 |
Kluby w lidze polskiej
bez klubu w Polsce |
bez klubu w Polsce |
||||||||||||
1992- -1994 |
1995 |
1996- -1997 |
1998- -2004 |
2005 |
2006- 2009 |
2010- -2011 |
2012 | 2013 | 2014 | 2015 |
2016- -2017 |
2018 | 2019 |
Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
sezon | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
2016 | 18 | 92 | 190 | 12 | 2,196 | 5 |
2017 | 10 | 50 | 106 | 6 | 2,240 | 2 |
Wyniki zawodnika w Grand Prix 1995-2018
Turnieje | Biegi |
1 m-ca |
2 m-ca |
3 m-ca |
4 m-ca |
punkty |
Średnia biegowa |
Średnia Turniejowa |
||
turniej główny |
biegi półfinałowe finałowe |
cały turniej |
||||||||
218 |
1248 1247* |
455 454* |
332 | 260 | 183 | 1865 | 421 |
2287 2286* |
1,832 | 10,49 |
na przestrzeni lat punktacja w GP była różna, dlatego do wyliczenia przyjęto punktację 3,2,1,0 |
*dane wg. statystyk prezentowanych na stronie SGP. Nie znajduję jednak we własnych statystykach błędu, dlatego proszę o potwierdzenie poprawności danych.
Biografia powstała na
podstawie
magazynu: Super Speedway
portalu: sportowefakty.pl
książek: Żużlowe ABC
Zdjęcia pochodzą z portali
społecznościowych
niestety nie znalazłem sygnatury autora fotografii na bazie której,
mógłbym wystąpić o zgodę na wykorzystanie fotki.
Zatem jeśli jesteś autorem zdjęcia i nie wyrażasz zgody na jego publikację na
tej stronie
napisz do mnie, a zdjęcie zostanie niezwłocznie usunięte