HOLDER Chris "Chrispy"
Australia


Urodzony 24 września 1987 (Australia).

Chris mieszka w Appin (Australia), a w trakcie sezonu częściej można go spotkać w Peterborough (Anglia).
Jego ulubione napoje to Cola i sok pomarańczowy. Oprócz żużla jego drugim hobby jest surfing.
Zawodnik dosiada GM-ów, a jego żużlowym wzorem jest Jason Crump.

Prywatnie Chris jak większość jego rywali z toru mnóstwo czasu spędza na podróżach, ale swoje życie i czas dzieli pomiędzy Anglię, Polskę, Szwecję i te kraje w których akurat wypada kolejna runda cyklu Grand Prix. Swoją sportową bazę umieścił jednak na Wyspach w hrabstwie Dorset, gdzie jak podkreśla czuje się jak w domu, a w Polsce zarabia pieniądze, dlatego nigdy nie opuszcza meczów nad Wisłą, ale liga brytyjska również jest dla niego bardzo ważna. Kupiłem dom w Bearwood, gdzie mieszka ze swoją dziewczyną - Sealy, która pochodzi ze Szkocji, ale przebywa w Anglii od piętnastego roku życia. Sympatia Chrisa czasami podróżuje z nim na zawody i za każdym razem, gdy jadą na zawody, sąsiedzi myślą, że wyjeżdżają na wakacje.
Chris nie ma zbyt wiele wolnego czasu, ale gdy już trafi mu się chwila relaksu, to lubi buszować po Internecie: Uwielbiam Twittera, bo dzięki niemu mogę rozmawiać z przyjaciółmi oraz innymi ludźmi na otwartym forum. To również świetne narzędzie dla fanów, którzy często chcą wiedzieć, co u mnie słychać, a poprzez Twittera mogą uzyskać odpowiedź.
Poza żużlowym planem Chrispy lubi poszaleć ze swoim żużlowym kompanem Darcy Wardem, polskim fiatem 126p. Poza tym jak sam twierdzi nie różni się od innych ludzi. Lubi leniuchować, oglądać telewizję i spotykać się ze znajomymi. Cieszy się natomiast z tego że omija go europejska zima, bowiem w czasie mrozów wylatuje do swojej ojczyzny i przez cztery miesiące nadrabia towarzyskie zaległości, a także surfuje na desce i godzinami leży na plaży.
Australijczyk podobnie jak większość zawodników z Antypodów swój kraj odwiedza tylko w okresie zimowym i jak sam podkreśla rozłąka z bliskimi jest dla niego dużym kłopotem. Jednak nie żałuje że został żużlowcem. W jednym z wywiadów na pytanie, co by robił gdyby nie było speedwaya, odpowiedział że pewnie byłby bezrobotnym. Żużel to dla niego przede wszystkim zabawa i sposób na życie. A sportowe życie Chrispy rozpoczął w wieku 10 lat, gdy wyjechał na żużlowy tor i od razu było widać, że zawodnik ma zadatki na dobrego jeźdźca. Nie mogło być inaczej skoro w latach osiemdziesiątych na żużlowych torach ścigał Mick Holder, ojciec Chrisa dzięki któremu zawodnik trafił do speedwaya.
W 2006 talent Holdera dostrzegli Dave Pavitt oraz Martin Newnham angielscy promotorzy speedwaya i zawodnik znalazł zatrudnienie w Isle of Wight Islanders, dla którego punkty zdobywał również w roku następnym.
Zawodnik u progu kariery nie myślał o startach w lidze polskiej i planował pozostać w angielskim zespole Isle of Wight z Premier League. Jak się jednak okazało, Jason Crump miał ogromny wpływ na młodszych zawodników z Australii, i jednym telefonem zmienił plany startowe na cały sezon swojemu następcy sprowadzając go w roku 2007 do WTS-u Wrocław. Debiut w Polsce był niezwykle udany, bowiem pewne wsparcie ze strony młodego "Kangura" zaowocowało wywalczeniem przez drużynę z Dolnego Śląska brązowego medalu Drużynowych Mistrzostw Polski.
Oto jak po latach mówił o pierwszym kontrakcie w Polsce:
Doskonale pamiętam swój debiut. Tego się nie zapomina, ale przyznam, że te kilka lat temu w ogóle nie myślałem o rywalizacji w Polsce.
Podpisałem wtedy kontrakt w angielskiej Premier League z zespołem Isle of Wight i uznałem, że na nadchodzący sezon to mi wystarczy. Jednak dostałem telefon od Jasona Crumpa, który zapytał mnie, czy nie chciałbym spróbować swoich sił na torach ekstraligi z drużyną Atlasu Wrocław. W momencie, gdy inne kluby zorientowały się, że rozważam propozycję z Polski, to zaczynały do mnie napływać kolejne oferty. Zdecydowałem się na Wrocław i nie żałuję. To było dla mnie nowe doświadczenie i przy okazji możliwość rozwoju i podnoszenia swoich umiejętności. Jest jeszcze jeden powód, dla którego zdecydowałem się na ten krok - mistrzowi świata się nie odmawia.
Miałem jednak obawy czy dobrze zrobiłem, bowiem Tory w Elite League, czy Premier League są znacznie krótsze i techniczne. Takie ścieżki znam od dawna, ale to nie znaczy, że nie potrafię się ścigać na innych obiektach. Tajemnica tkwi w tym, że w Australii mamy kilka torów, które swoją charakterystyką bardziej przypominają polskie niż angielskie. I chyba dlatego nie byłem tak bardzo zaskoczony warunkami w Polsce na początku swojej kariery w tym kraju.

Obok regularnych startów w dwóch ligach w sezonie 2007 celem Chrisa był awans do finału IMŚJ i zajęcie w tych zawodach jak najwyższej pozycji. Marzenie Chrisa spełniło się bowiem na torze w Ostrowie wręczono mu pierwszy w karierze medal mistrzostw świata. Nie miało w tym przypadku znaczenia że medal był ze srebrnego kruszcu, bowiem w kolejnym roku Australijczyk miał szansę stanąć na najwyższym stopniu młodzieżowego podium. Niestety sztuka ta nie udała się, bowiem w Pardubicach ponownie lepszy był Saifutdinov, a Chris zajął tak jak przed rokiem drugie miejsce i zakończył światową rywalizację w gronie juniorów z dwoma srebrnymi krążkami.

Po roku startów na Śląsku, Chris postanawia zmienić klimat na Pomorski i trafia do Unibaxu Toruń, gdzie miał zastąpić odchodzącego do grona seniorów najlepszego juniora w polskiej lidze w roku 2007 - Karola Ząbika. Zakontraktowanie Chrispy'ego okazało się strzałem w dziesiątkę, bowiem zawodnik nie tylko stał się wartościowym juniorem w drużynie, ale niejednokrotnie za jego sprawą zespół odnosił cenne zwycięstwa, by w końcowym efekcie wywalczyć tytuł DMP. Po zakończonym sezonie 2008 zawodnik miał powody do zadowolenia. Sięgnął bowiem po potrójną koronę - zdobył tytuły mistrzowskie ze swoimi zespołami w szwedzkiej Elitserien (Lejonen Gislaved), a na Wyspach - Poole Pirates. Jednak "Chrispy" otwarcie mówił, że najlepiej smakuje tytuł wywalczony z Unibaxem w kraju nad Wisłą.
Po sezonie działacze dostrzegając wielki potencjał zawodnika i profesjonalne podejście do sportu, szybko przedłożyli mu kontrakt, którym zainteresowane strony związały się na kolejne sezony.

Rok 2010 był dla zawodnika kolejnym krokiem milowym w karierze. Oto bowiem wystartował jako pełnoprawny uczestnik cyklu GP i staje do rywalizacji o tytuł IMŚ. Choć zawodnik przed sezonem otwarcie mówił, że jego nadrzędnym celem jest nauka i utrzymanie się w cyklu na kolejny sezon to nawiązał równorzędną rywalizację z pozostałymi uczestnikami tej rywalizacji, wygrywając m.in. turniej w Anglii. Ostatecznie zawodnik w pierwszym roku rywalizacji o koronę IMŚ utrzymał status podstawowego zawodnika GP na kolejny sezon i należy mieć nadzieję, że doświadczenie zdobyte na arenie międzynarodowej w kolejnym roku przyczyni się do znaczącego wzrostu i ustabilizowania formy w kolejnych latach tym bardziej, że tryumfując w GP Wielkiej Brytanii na torze w Cardiff, Chrispy pokazał że potrafi wygrywać z najlepszymi.
W lidze patrząc na zdobycze punktowe Holdera, można powiedzieć, że punktował solidnie. Niestety styl w jakim zdobywał punkty pozostawiał wiele do życzenia. Jeszcze więcej wątpliwości budził w trakcie sezonu mało sportowy tryb bycia młodego jeszcze zawodnika. Holder zaprzyjaźnił się w toruńskim teamie z Wardem, z którym nie tylko zaliczał kolejne rundy GP, ale również wiele nocnych toruńskich klubów. Niestety nieprzespane noce, brak odpoczynku spowodowały obniżkę formy Chrispy'ego w stosunku do wcześniejszych sezonów. W kolejnym roku toruński klub chcąc utrzymać wysoko punktującego Holdera w drużynie zdecydował się ograniczyć jego kontakty z rozrywkowym kompanem Wardem, którego wypożyczył do Gdańska. Ten ruch uzmysłowił Holderowi, że życiowy luz owszem jest wskazany, ale chcąc osiągać sukcesy musi zmienić swoje podejście do żużla. Tak też się stało i zawodnik z miejsca zaczął punktować na wysokim poziomie. Nic w tym dziwnego, bowiem rodzina Holderów żużel ma we krwi. Motocykle bez hamulców nie są obce ojcu Chrisa, Mickowi, a także braciom zawodnika Aniołów - 25-letniemu Jamesowi oraz o jedenaście wiosen młodszemu Jackowi. - James ściga się w Anglii, a sezon 2011 jest dla niego bardzo udany i niezwykle mnie to cieszy. On bardzo ciężko pracuje i na pewno nie ma łatwo, bo wszyscy porównują go do mnie, przez co oczekiwania wobec niego są bardzo wysokie. My staramy się być obok tego i pomagać sobie nawzajem - tłumaczył w jednym z wywiadów uczestnik cyklu Grand Prix, który w roku 2011 po raz drugi zajął ósmą lokatę na finiszu tych rozgrywek. Chrispy jednak do końca musiał zdobywać punkty na wagę pozostania w cyklu. I choć przed sezonem wielu stawiało Holdera w gronie medalistów, to zawodnik już w połowie sezonu skupił się zajęciu jak najlepszego miejsca w pierwszej ósemce.
Sezon 2012 to dla Holdera wielkie pasmo sukcesów zarówno prywatnych jak i sportowych. Zaczęło się dzień przez inauguracją cyklu GP, Chris i jego partnerka Sealy zostali rodzicami, a na zakończenie cyklu szczęśliwy tata został równie szczęśliwym najmłodszym mistrzem świata w historii speedwaya. Australijczyk przez cały sezon prezentował równą formę i w przedostatnim turnieju objął prowadzenie w cyklu, które utrzymał, broniąc się w ostatniej rundzie na torze w Toruniu przed szaleńczymi atakami Nicki Pedersena i Grega Hancocka. I choć defekt przeszkodził mu w odniesieniu zwycięstwa na przed swoją "Krzyżacką" publicznością, to został numerem 1 na kolejny rok w światowym speedwau. Co ciekawe Chris Holder stał się najmłodszym w historii mistrzem świata i  pełen szczęścia tak komentował swoje dokonania w pierwszym mistrzowskim roku: Niewiarygodne! Jestem bardzo szczęśliwy. Jeździsz na żużlu, aby zostać mistrzem świata. Zawsze wierzysz, że możesz zostać mistrzem, ale niewielu naprawdę się to udaje. Mnie się udało i wydaje mi się to nierzeczywiste. Jestem z siebie dumny, że do tego doszedłem. Nie byłoby tego sukcesu bez wsparcia ze strony rodziny, mojej narzeczonej, braci i mechaników. Możecie sobie wyobrazić, z jaką presją przystępowałem do ostatnich zawodów, będąc na prowadzeniu w całym cyklu. Usiłowałem zachować zimną krew i nie myśleć o tym. Musieliśmy po prostu próbować zachować spokój i wszystko poszło dobrze. Półfinał z udziałem moim i Nickiego stanowił potężną presję. To był najważniejszy wyścig w moim życiu. Oczywiście za pierwszym razem nie poszło zgodnie z planem, ale za drugim razem lepiej wystartowałem i osiągnąłem to, co zamierzałem. Jestem w siódmym niebie! Choć szkoda, że nie wygrałem ostatniej rundy, bo to byłoby zwieńczenie wszystkiego. W finale świetnie wyszedł mi start, byłem z przodu, ale później mój silnik postanowił, że to już koniec zabawy.
W walce o tytuł pomogły mi pewne zmiany, których dokonałem zmian, jeśli chodzi o ramy. Dzięki temu tak zbytnio nie wyłamywałem motocykla na wirażach. Kiedy po pierwszej rundzie Grand Prix wróciłem do Anglii, poczyniłem kilka poprawek w sprzęcie i pojeździłem trochę na motocyklu brata. Doszedłem wówczas do wniosku, że prowadzi się go du
żo lepiej niż mój. Wprowadziłem zmiany w swoich motocyklach i to przyniosło korzyści, bo jeździło mi się przede wszystkim dużo wygodniej i szybciej. To wszystko bardzo wpłynęło na moją dyspozycję w przeciągu całego roku. Tryumfując w IMŚ Chris Holder tym samym przejął symbolicznie światową schedę po doskonale znanym toruńskim kibicom Jasonie Crumpie, który wycofał się z mistrzowskiej rywalizacji. Podobnie rzecz ma się w przynależności klubowej uśmiechniętego jeźdźca z Antypodów bowiem w kolejnych latach toruńscy kibice nie wyobrażają sobie drużyny bez widowiskowo jeżdżącego Holdera, który wydawał się być naturalnym zmiennikiem na pozycji lidera, dla Sullivana, którego za kilka sezonów czeka sportowa emerytura.
Niestety mimo spektakularnych sukcesów jakim jest niewątpliwie złoto IMŚ i srebro DMŚ, sezon zakończył się dla Holdera bardzo smutno. Oto bowiem w meczu KO Champioship w Wielkiej Brytanii zanotował groźny upadek, którego sprawcą był Mads Korneliussen. Australijczyk po ataku Szweda, wpadł wyprostowanym motocyklem w bandę okalającą tor i doznał złamania żebra, kości piszczelowej, ale także, co było najbardziej groźne, zerwania wiązadła w kolanie. Mimo, że kontuzja była pierwszym poważnym urazem w niezbyt długiej karierze 25-letniego "Kangura", to cały żużlowy świat życzył  "Chrispy'emu" jak najszybszego powrotu do zdrowia.

W sezon 2013 mistrz świata wszedł pełen nadziei na obronę tytułu. Wszystko układało się po jego myśli. Chris stanowił ważne ogniowo swoich drużyn w Polsce i Anglii oraz zajmował czołowe miejsca w Grand Prix. Jednak 5  lipca, prysły wszystkie marzenia związane z sezonem AD 2013, bowiem przesympatyczny kangur znalazł się w szpitalu po feralnej kraksie w meczu Elite League. W wyniku upadku poza problemami z biodrem i miednicą, Holder złamał kość w pięcie i kość w okolicach ramienia. Tak rozległe obrażenia wymagały, aż trzech operacji w których lekarze najpierw "naprawili" biodro i rękę Australijczyka, a na końcu zajęli się jego piętą. Leczenie wymagało oczywiście długiej rehabilitacji i lekarze szacowali, że "Chrispy" stanie na nogi ze stabilizatorem za około 12 tygodni, a do pełni zdrowia wróci za sześć miesięcy. Cały czas jednak był poddawany zabiegom mającym na celu odbudowę mięśni, ale sam zawodnik podkreślał, że nie będzie robił niczego na siłę i na motocykl usiądzie dopiero wtedy, będzie całkowicie przekonany, że z jego zdrowiem wszystko jest w porządku.

Sealy Middleton, partnerka żużlowca z kobiecą wrażliwością tak komentowała całą sytuację: Chris jest bardzo dzielny i jestem z niego dumna. Oczywiście odczuwa ból i jest bardzo zmęczony, ale ma w sobie wiele pozytywnej energii. Mam nadzieję, że szybko stanie z powrotem na nogi. W imieniu Chrisa, chciałabym bardzo podziękować ze wszystkie głosy wsparcia płynące w jego kierunku. Jestem pewna, że wróci silniejszy. Chris to Australijczyk i jest zdeterminowany. Oczywiście ma dyskomfort i ból po operacjach. Po operacji stawu biodrowego i miednicy ma szwy od pachwiny do miednicy.

Kontuzja oznaczała, że sezon 2013 był stracony, ale Australijczyk zapowiadał, że wróci do ścigania w kolejnym sezonie. I tak też się stało. Po długim leczeniu i mozolnej rehabilitacji wesoły Australijczyk powrócił w wielkim stylu, już w styczniu 2014 i od razu został nowym Indywidualnym Mistrzem Australii. Złoty medal przypieczętował w trzecim turnieju w Gillman. Srebrny krążek zawisł na szyi Jasona Doyle'a a brązowy na Josha Grajczonka.  Indywidualnym Mistrzem Australii Chris Holder został już po raz piąty w karierze. Warto odnotować, że w rywalizacji o miano najlepszego żużlowca Antypodów wziął udział również brat Chrisa - Jack, który zajął ostatecznie dwunaste miejsce.

Po Australijskim sukcesie można było stwierdzić, że Chris powrócił w pełni zdrów. Jednak zawodnik nadal twierdził, że choć jego ciało jest zdrowe to pozostaje w nim wiele śrub (zostały wyjęte po sezonie 17 października 2014), a ponadto potrzebuje on jak najwięcej ogólnych treningów, ale również zmiany kalendarza startów, dlatego zadecydował, że w sezonie 2014 nie będzie rywalizował w brytyjskiej Elite League. Australijczyk mimo rezygnacji z Elite League, nie rezygnował definitywnie z Anglii i w Poole Pirates, dla którego zdobywał punkty przez ostatnie trzy lata, pozostawił jeden motocykl, bowiem w ciągu roku planował treningi na tamtejszym torze. "Chripsy" uważał, że brak występów na Wyspach może korzystnie wpłynąć na jego postawę w turniejach cyklu Grand Prix. Wielu zastanawiało się jednak jak decyzja Chrisa wpłynie na "angielską dyspozycję" jego kompana z krainy Kangurów Darcy Warda. Jednak były to obawy bezpodstawne, bowiem oprócz wspólnych startów w ligach polskiej (Unibax Toruń) oraz szwedzkiej (Piraterna Motala), Chris Holder i Darcy Ward w sezonie 2014 mieli współpracować także jako jeden team w rozgrywkach Grand Prix. Zespół Australijczyków przybrał nazwę "FORKrent Team". Chris Holder i Darcy Ward w elitarnym cyklu wystąpili w jednakowych barwach, z dominacją koloru białego, czarnego i jaskrawo-żółtego. Decyzja Kangurów była odważna i zaskakująca, bowiem starty w żużlowym GP w jednym teamie to rzadkość. Na przestrzeni kilkunastu lat najsprawniej układała się współpraca Grega Hancocka i Billy'ego Hamilla, kiedy to Amerykanie występowali pod nazwą "Exide".

Obaj Panowie byli również zgodni co do wyboru numerów startowych w GP (od roku 2014 zawodnicy sami mogli wybierać numery startowe) i jako stałe cyferki na plastronach zdecydowali się wybrać numery stanów z których pochodzą i tak były mistrz świata zadeklarował nr #23 natomiast dwukrotny mistrz świata juniorów #43

Niestety sportowy mariaż dwóch wybitnych żużlowców z krainy Kangurów nie był zbyt szczęśliwy, bowiem obu riderów kontuzje nie oszczędzał i zamiast walczyć na torze zawodnicy walczyli z własnymi organizmami. Urazy nie oszczędzały zwłaszcza Chrisa, którego Pechem jakiego doświadczył w ostatnich dwóch latach mógłby obdzielić połowę ligi. W 2014 roku, IMŚ z roku 2012 zaliczył najgorszy sezon w karierze zarówno indywidualnie jak i drużynowo. Urazy wyeliminowały tego doskonałego i niezwykle walecznego zawodnika z walki o medale mistrzostw świata i w cyklu Grand Prix musiał walczyć o utrzymanie statusu pełnoprawnego zawodnika na sezon 2015.
Najważniejsza dla Chrispiego była jednak liga, do której przystępował po zeszłorocznej kontuzji i przedłużającej się rehabilitacji. To właśnie uraz z roku 2013, przede wszystkim zaważył na wynikach zawodnika. Zimowe leczenie zakłóciło tok treningów i nie pozwolił odpowiednio dostroić sprzętu. W trakcie sezonu gdy wydawało się, że zawodnik złapał już właściwy rytm jazdy przytrafiła się kolejna poważna kontuzja tym razem nadgarstka, która zrujnowało praktycznie cały sezon. Sporo czasu zajęło Chrispiemu dojście do pełni zdrowia, bowiem leczenie kontuzji nie szło zgodnie z planem. I nawet jeśli wiecznie pogodny Australijczyk czuł się mocny psychicznie, to jednak urazy dawały znać o sobie. Mimo, że lekarze zalecali dłuższa przerwę w startach, zawodnik wracał na tor, bo nie chciał mieć zbyt długiego rozbratu z motocyklem. Gdy jednak Chris pojawiał się na torze w jego jeździe było widać zachowawczość i brak było żużlowej finezji z której zawodnik słynął przed kontuzjami. Z biegiem sezonu zawodnik jednak rozkręcał się i w końcówce sezonu potrafił już zapunktować w polskiej lidze na dwucyfrowym poziomie co z pewnością  było dobrym prognostykiem przed kolejnym sezonem.
Mimo, że w roku 2014 stracił swoją skuteczność powinien znaleźć miejsce w składzie Aniołów na kolejny sezon, bowiem obiektywnie trzeba przyznać, że Chris jako kapitan drużyny oprócz skutecznej jazdy, potrafił wprowadzić doskonałą atmosferę i ożywiał parkingową rzeczywistość. Nic więc dziwnego, że sam zawodnik nie zamierzał też zmieniać otoczenia, jak również nowy nadzór właścicielski doszedł do porozumienia z zawodnikiem który przez siedem lat można powiedzieć wrósł w toruński żużlowy krajobraz. Zakontraktowanie Chrisa nie obyło się jednak bez dylematów z obu stron, bowiem po tym jak nowy właściciel klubu Przemysław Termiński i szef rady nadzorczej Bartosz Bartczak, przedstawili Kangurowi ofertę startów w sezonie 2015 musieli czekać na rozwój wypadków. Niestety po tym jak zespół opuścił Sajfutdinow, a sytuacja zawieszonego Darcy Warda wciąż była niepewna, Australijczyk dostrzegł swoją wartość dla drużyny i zaczął twardo negocjować swój kontrakt. KS oferował byłemu mistrzowi świata w sumie około 1,5 mln. za sezon, na co składała się kwota za podpis 550 tys. zł (najwyższa w zespole) oraz punktówka w wysokości 5,5 tys. pkt. Zakładając, że KS Toruń zakwalifikowałby się do play off, a Holder w każdym meczu zdobyłby z bonusami średnio 10 pkt, to jego sezonowa gaża wyniosłaby prawie 1,5 mln zł.
Holder jednak chciał więcej, zwłaszcza wyższego wynagrodzenia za punkt (przynajmniej 7 tys. zł za każdy). Nowe władze toruńskiego klubu, nie chciały się na to zgodzić, ale i w tym przypadku była alternatywa, której nikt w klubie nie chciał zdradzać, bowiem wszyscy zgodnie podkreślali, że chcą byłego mistrza świata zatrzymać. Nieoficjalnie mówiło się jednak, że oferowane Australijczykowi pieniądze bez większych wahań przyjmie choćby wspomniany wcześniej Greg Hancock. Amerykanin sam kontaktował się z torunianami, oferując swoje usługi i był gotów podpisać kontrakt praktycznie od ręki. Na jeszcze niższą ofertę przysłał jednak Peter Kildemand, który po tym jak licencji nie uzyskał klub z Częstochowy szukał solidnego pracodawcy. Taki sygnał nie mógł przejść bez echa w teamie Holdera, który zrozumiał, że zespoły szybko zamykały swoje składy, a on ze swoimi żądaniami finansowymi ciągle pozostał na żużlowym rynku transferowym, bez pracodawcy. Co prawda przez moment wydawało się, ze zawodnik powróci do Wrocławia, z którego przywędrował do Torunia, ale klub z Dolnego Śląska miał w planach remont stadionu i działaczom przyświecały inne cele niż walka o najwyższe laury. W tej sytuacji zawodnik musiał nieco obniżyć swoje żądania kontraktowe, co było na rękę toruńczykom i strony ostatecznie doszły do porozumienia, ale trzeba otwarcie powiedzieć, że w Toruniu jedną nogą był już ubiegłoroczny mistrz świata Greg Hancock, za którym przemawiało kilka argumentów. Po pierwsze - było on aktualnym mistrzem świata. Po drugie - w sezonie AD 2014 uzyskał najlepszą średnią w Ekstralidze. Po trzecie - od wielu lat prezentował ustabilizowaną formę i zdecydowana obniżka formy w jego przypadku była mało prawdopodobna. Po czwarte - na pewno przy tak doświadczonym zawodniku sporo zyskaliby juniorzy, bo Holder raczej chodził, w przeciwieństwie do Jankesa, swoimi drogami i dużo mniej angażował się w sprawy drużyny. Po piąte - Amerykanin doskonale znał każdy tor w Polsce, bowiem ścigał się na nich od wielu klubach.
Działacze zdecydowali się jednak na ofertę Australijczyka, który spędził w Toruniu siedem ostatnich sezonów, a przy tym był młodszy i bardziej perspektywiczny niż aktualny IMŚ. Działacze wierzyli, że jeśli Australijczyk przepracuje cały okres przygotowawczy (sporą część sezonu 2013 spędził na wózku inwalidzkim po groźnym wypadku w Anglii i leczył m. in. pękniętą miednicę oraz piętę, przez co nie mógł chodzić), będzie spisywał się lepiej, niż w ubiegłorocznych rozgrywkach, które nie należały do udanych. Niestety mimo, że Mistrz Świata w 2012 roku rozkręcał się w miarę trwania sezonu, w jego jeździe było widać wielką zachowawczość, bowiem zawodnik bał się wjechać motocyklem, tam gdzie wcześniej wsadzał nogę. O ile na Motoarenie miał dobre mecze, większość z nich kończył z dwucyfrowym dorobkiem, to słabiej wypadał na wyjazdach. Działacze toruńscy darzyli jednak Kangura sporym kredytem zaufania i miał on przejechać w miarę zdrowo cały sezon, by móc się odbudować w kolejnych latach. Końcówka sezonu podcięła jednak anielskie skrzydła Chrisa, bowiem w wyniku upadku kontuzji kręgosłupa nabawił się jego przyjaciel Darcy Ward. Zawodnik nieco załamał się tym faktem, ale wszystko przemyślał i choć w świadomości pozostawała tragedia przyjaciela postanowił kontynuować karierę, a to był dobry prognostyk na przyszłe lata, bo Australijczyk należał ciągle do zawodników światowej czołówki i nikt nie miał wątpliwości, że w kolejnych sezonach Chispy miał szansę zostać liderem każdego teamu, którego plastron będzie przywdziewał, jednak powinien nabrać większej pewności w sferze psychicznej, by nie bać się odniesienia kolejnego urazu, a to zadanie znacznie trudniejsze, niż wyleczenie złamanej nogi.
Sam zawodnik nie ukrywał, że w trakcie zimowej przerwy powinien skupić się na poprawie swoich rezultatów: Muszę się zastanowić nad sobą. Trzy lata temu byłem numerem jeden. Muszę wszystko uporządkować i wiem, że mogę to zrobić. Jestem w stanie pokonać innych zawodników z czołówki. Chciałem przejechać rok bez kontuzji i dobrze zakończyć sezon, lepiej niż stało się to w Melbourne.

Po takiej deklaracji działacze w Toruniu nie mieli wątpliwości co do tego, że z Chrisem należy podpisać umowę na sezon 2016. Miało on bowiem wespół z odroczonym kontraktem Grega Hancocka i hitem transferowym w osobie Martina Vaculika poprowadzić KS Get Well Toruń do upragnionego tytułu Drużynowego Mistrza Polski. I trzeba przyznać, że toruńscy włodarze mieli wielkie wyczucie kontraktując Holdera. W sezonie 2016 toruński kapitan powoli wracał do formy sprzed lat, a w rundzie play-off zachwycał już swoją skutecznością tak jak przed laty. Chris nieźle punktował na wyjazdach, ale stał się niezwykle skuteczny przede wszystkim na domowym torze, co potwierdził złamaniem po blisko sześciu latach bariery prędkości na toruńskiej MotoArenie. Od dnia 23 maja 2010 roku najszybciej cztery okrążenia na torze w Toruniu pokonał Tomasz Gollob, a uczynił to w czasie 57,07 sek. Holder jednak pokonał dystans 1300 metrów szybciej i potrzebował na to 56,83 sek. Australijczyk nie cieszył się zbyt długo tytułem najszybszego jeźdźca MotoAreny, bowiem już w kolejnym biegu jeszcze szybciej, bo w czasie 56,40 sek. cztery okrążenia pokonał Greg Hancock.
Kangur po wielu latach "posuchy" stał się również posiadaczem kolejnego pełnego kompletu punktów w Anielskich barwach i choć daleko mu było do 39 kompletów Wojtka Żabiałowicza, to aż trudno uwierzyć, że na przestrzeni dziewięciu sezonów był to dopiero trzeci taki wyczyn Chrisa.
Dla Chrisa niezwykle ważne było też zwycięstwo w Australijskiej rundzie Grand Prix. Musiał bowiem czekać ponad cztery lata taki sukces. Jednak zwycięstwo na Etihad Stadium w Melbourne miało dla niego szczególne znaczenie. 29-latek nie tylko mógł świętować przed własną publicznością, ale też odniósł pierwszą wygraną po 43 turniejach przerwy. A liczba 43 była liczbą szczególną dla Holdera, bowiem z numerem "43" do niedawna w SGP startował jego przyjaciel Darcy Warda i po wygranym biegu finałowym Chris krzyczał - To dla ciebie - wskazując na bidon, na którym znajdował się numer 43 i logo Warda. W Grand Prix ostatecznie zawodnik uplasował się na czwartej pozycji i przed ostatnimi dwoma gonitwami miał szansę na medal, ale młodziutki Polak Bartosz Zmarzlik nie wypuścił medalowej szansy z rąk i na finiszu utrzymał wcześniej wypracowaną przewagę.
Po tak udanym sezonie wielu mówiło, że zawodnik odrodził się po latach, a sam zainteresowany tak komentował swoją postawę w sezonie 2016: "Do 2012 wszystko w mojej karierze szło idealnie, było super, nie miałem poważnych kontuzji, żadnych dramatów, po prostu świetnie się bawiłem. Ostatnie cztery lata były jednak beznadziejne. Wygrałem tytuł w 2012, a potem w lipcu 2013 doznałem kontuzji, przez którą wypadłem z gry na długi czas, czułem się jakbym bardzo szybko stoczył się z samej góry na samo dno. Ominął mnie prawie cały sezon, a potem gdy w końcu wróciłem, miałem sporo żelastwa w nodze i to nie było komfortowe. Potem złamałem nadgarstek i uszkodziłem szyję, przez co znów się cofnąłem, nie czułem się sobą. W zeszłym roku miałem dobre zawody, bez żadnych kontuzji, za to zdarzył się wypadek Darcy’ego Warda, przez który zdołowałem się tak, jak tylko się dało. Poza torem też miałem trochę kłopotów, ale potem, gdy Darcy miał tę kraksę, poczułem się tak zdołowany jak nigdy. To było ciężkie do wytrzymania. Po wypadku Darcy’ego wróciłem do domu w Australii i ciężko było zaakceptować to, co mu się przydarzyło, ale nigdy nie odciąłem się od niego. Oczywiście, ponieważ jesteśmy tak dobrymi kolegami każdy chciał wiedzieć, co się dzieje, zadawano mi masę pytań, a ja nigdy od tego nie uciekałem. Miałem już jednak dość mówienia o tym, bo to boli. Miałem kilka momentów, kiedy nie byłem pewien, czy chcę się dalej ścigać, bo dopiero co widziałem najlepszego kumpla, którego życie uległo całkowitej zmianie, więc zastanawiałem się, czy nadal chcę podejmować to ryzyko, bo to wszystko jednak stało się dla mnie motywacją, czasami w trudnych chwilach siadam i myślę, że on zrobiłby wszystko, żeby być na moim miejscu, chciałem dać mu szansę przeżywania tego przeze mnie. Cały czas rozmawiamy i rozmawialiśmy dużo w trakcie sezonu, zawsze jest obok i mnie pcha do przodu, to jest teraz moją motywacją. Teraz chcę jechać dobrze dla niego i Maxa, a także dla siebie.
Udało się dopiero w tym roku, bo był dla mnie to solidny czas, byłem dość konsekwentny w mojej jeździe. Dobrze rozpocząłem sezon i stanąłem na podium pierwszego GP - to było fajne, bo minęło sporo czasu od momentu, kiedy byłem w czołowej trójce, więc to dało mi pozytywnego kopa. Miałem tylko dwa kiepskie turnieje GP w roku - Cardiff i Pragę. Sporo mnie one kosztowały, bo bez tych dwóch występów mógłbym być tam gdzie trzeba pod koniec roku. Byłem w tym roku w kilku finałach, ale tylko dwa czy trzy razy czułem, ze mam szansę wygrać i to się nie zdarzyło, a potem jadąc do Australii chciałem po prostu mieć dobry wieczór i zdobyć wiele punktów. Gdy wygrałem w Australii, mogłem robić kółko za kółkiem, aż do wykończenia paliwa, krzyczałem pod kaskiem i chciałem tak robić całą noc. To była wielka ulga, znów osiągnąć to i zrobić to w Australii, na oczach mojej rodziny i przyjaciół, Darcy też tam był, to było lepsze uczucie niż seks! Szczerze mówiąc, to było niemalże lepsze uczucie od tego, gdy zdobyłem tytuł mistrza. To było niesamowite uczucie. Dlatego jestem zadowolony z tego, jak wszystko się ułożyło, potrzebowałem dobrego sezonu i miałem go w tym roku".

W Toruniu doceniono postawę zawodnika i tak jak w poprzednich sezonach renegocjowano finansową część kontraktu i zawodnik musiał przełknąć niższe uposażenie, tak po sezonie 2016 zawodnik z otrzymał solidną podwyżkę, bowiem doceniono całokształt startów zawodnika, dlatego nikt się nie dziwił, że niemal natychmiast po zjechaniu z toru w ostatnim biegu walki o DMP, Kangur parafował kolejny kontrakt na rok 2017 i wielu wiązało duże nadzieje na dziesiąty rok starów Chrisa z Aniołem na piersi.

Niestety doskonały sezon stał się utrapieniem zawodnika, bowiem spowodował że Chrispy w sezonie 2017 w Anglii nie mógł startować w zespole Poole Pirates. Nowe regulacje w brytyjskim żużlu sprawiły obligowały drużyny do tego, aby skład zespołu nie przekraczał 50 pkt. W tej sytuacji działacze Poole Pirates nie znaleźli miejsca dla Chrisa Holdera, który był liderem ekipy z Wimborne Road w ostatnich latach, ponieważ zbyt wysoka średnia Australijczyka 12,53 pkt/bieg nie pasowała do koncepcji składu obranej w Poole. Budowanie składu bez Holdera było o tyle dziwne, że przez ostatnie lata siła zespołu "Piratów" opierała się właśnie na umiejętnościach Chrisa. Zawodnik nie pozostał jednak długo na angielskim bezrobociu, bo zainteresowanie usługami Holdera wyrazili działacze King's Lynn Stars, którym nie przeszkadza wysoki KSM australijskiego żużlowca, a według informacji "Daily Echo", promotor Poole - Matt Ford nie robił problemów Holderowi z wypożyczeniem do innego klubu, a zawodnik tak komentował całą sytuację: "Rozczarowanie to mało powiedziane. Dałem wiele od siebie podczas tych wszystkich lat w Poole i zawsze powtarzałem, że jeśli mam jeździć w Anglii, to chcę startować właśnie w barwach Piratów. Matt Ford mógł przyczynić się do tego, że byłoby to możliwe. Jeśli średnia nie pasuje to zespołu, to lojalność już nic nie znaczy. Jeśli są za duże liczby, to nie ma znaczenia, czy startowało się w jednym klubie przez wiele lat i co się dla tej drużyny dokonało. Wspólnie z Darcym Wardem daliśmy od siebie naprawdę wiele dla klubu z Poole. Na szczęście moimi usługami zainteresowani byli włodarze King's Lynn Stars. Dogadaliśmy się i będę startował w barwach tej drużyny. Prawda jest jednak taka, że spędziłem w Poole dziewięć dobrych lat i nie planowałem zmiany klubu. Stało się inaczej, nie miałem innego wyboru, więc teraz szukam nowych wyzwań w mojej karierze. Patrząc na to wszystko, zmiana może okazać się dobrym ruchem, by nabrać świeżości". Zatem po wielu latach na wyspach brytyjskich "Pirat Holder" stał się "Holderem Lwem", w Polsce ciągle pozostawał jednak Aniołem, ale po sezonie można było ponownie stwierdzić, że nie był to udany rok dla Chrisa Holdera. Miał być jednym z liderów, ale niestety zawiódł. Jego fani czekali na dwucyfrową zdobycz punktową, aż do 12 kolejki ligowej, czyli do sierpnia. Fatalne występy w Zielonej Górze czy Lesznie (zdobył w tych meczach po dwa punkty) przeplatał średnimi. A parzcież nie tak dawno Australijczyk był mistrzem świata, a przed rokiem był czwartym zawodnikiem na świecie, ocierając się o podium. Chris miał jednak trochę problemów poza torem, co nie ułatwiało jego pracy. Trudno było mu poradzić sobie z tymi kłopotami. Oprócz kwestii pozasportowych, Chris nie trafił też do końca ze sprzętem. W pewnym momencie nawet jasno zadeklarował, że wiele zawdzięcza obecnemu tunerowi Peterowi Johnsowi, ale w kolejnym sezonie miał szukać również innych rozwiązań.
Dla Chrisa kontrakt w Toruniu, był też swoistego rodzaju furtką dla jego brata Jacka, który również podpisał kontrakt z Aniołami, ale z uwagi na brak zgody angielskich promotorów obaj bracia w żółto-niebiesko-białych barwach wystartowali dopiero 30 lipca 2017 roku w meczu z Unią Leszno. Jack zapewnie nie dostałby szansy na starty w Polsce, ale kontuzje wymusiły na działaczach toruńskich wręcz "wyrwanie" młodszego z braci Holderów z ligi brytyjskiej, aby zapewnić ekstraligowy byt drużynie. Pojawienie się młodszego brata w parkingu podczas zawodów, miało też dodatkowy pozytywny aspekt, a mianowicie dodało to Chrisowi w końcówce sezonu, dodatkowej motywacji, która połączona z nieprzeciętnymi umiejętnościami przypomniała fanom tym, że Chrispy nie zapomniał jak się jeździ na motocyklu.
W mieście Kopernika, mówiło się, że Holder, aby złapać sportową świeżość, powinien poszukać nowego pracodawcy, gdzie miałby nowe wyzwanie. Jego problemem było jednak to, że żaden zespół nie chciał budować kadry w oparciu o jego umiejętności, które aspirowały co najwyżej do ligowego średniaka. Zawodnik zdecydował się jednak na pozostanie w mieście Aniołów, gdzie liczył na to, że wspólnie z bratem jest w stanie złapać wiatr w plecy, a młodszy partner w parkingu, podobnie jak przed laty Darcy Ward mógłby być inspiracją dla niedawnego mistrza świata. To właśnie wzajemne podróże po po całym świecie, starty w tych samych zespołach w Polsce, Szwecji i Wielkiej Brytanii napędzały obu Australijczyków. Tak się jednak nie stało, bo delikatnie mówiąc średnie wyniki w lidze, miały swoje odzwierciedlenie w turniejach indywidualnych, gdzie Chripsy również nie zachwycał. Wypadł z ósemki GP premiowanej awansem do startów w roku 2018 i aby nadal rywalizować o mistrzostwo świata, trzydziestolatek musiał liczyć na dziką kartę, od organizatorów elitarnych zmagań. Taką kartę otrzymał, ale rok 2018 ponownie nie należał starszego z braci Holderów i zajmując dwunaste miejsce w klasyfikacji końcowej, pożegnał się ze stawką Grand Prix, w którym:

    startował nieprzerwanie 9 lat (2010-2018)
    zdobył 1 złoty medal (2012)
    wywalczył 910 punktów (po sezonie sklasyfikowany na 10 miejscu w historii)
    wystartował w 96 turnieja (po sezonie sklasyfikowany na 10 miejscu w historii)
    uzyskał średnią 9,31 punkty na turniej
    wygrał 5 turniejów (Cardiff 2010 i 2012 Goeteborg 2011, Leszno 2012, Melbourne 2016)
    stanął 19  razy na podium (bilans: 5-7-7)
    pojechał w 553 wyścigach
    wygrał 145 biegów
    55 razy startował w półfinałach
    zaliczył 1 tzw. "olimpiadę", czyli pięć zer we wszystkich biegach (Gorzów 2018)
Starty w polskiej lidze rozpoczął od ..... kłopotów z paszportem, przez co opuścił pierwszy mecz w Gorzowie. Przez chwilę było zagrożenie, że w roku 2018 w ogóle nie wystartuje w Polsce. Ostatecznie jednak dołączył do drużyny. Generalnie zawodził w meczach wyjazdowych, a i na Motoarenie nie zawsze błyszczał. Miał poprowadzić toruńską szkółkę młodych talentów z zagranicy Niestety przez sportowe i osobiste problemy nic z tego nie wyszło. Sezon w Ekstralidze zakończył ze średnią bieg. 1,733. O ile na Motoarenie jeszcze jeździł skutecznie (2,063), to na wyjazdach prezentował się grubo poniżej oczekiwań (1,357). Trochę lepiej było w szwedzkiej Elitserien (1,840), gdzie w odróżnieniu od Polski, lepsze wyniki w barwach Lejonen Gislaved osiągał na wyjazdach (2,000) niż u siebie (1,652). Na pewno był dobrym duchem dla doskonale startującego w toruńskich barwach młodszego brata Jacka. Ale właściciel toruńskiej drużyny darzył Australijczyka dużym sentymentem i postanowił dać mu angaż równiez w roku 2019. Nie było to złe rozwiązanie, zwarzywszy, że drużynę opuścił Paweł Przedpełski i Toruń na pozycji seniora nie miał żadnego wychowanka, a Chris uważany był za zawodnika "swojego" z uwagi na lata startów z Aniołem na piersi. Z całą pewnością należało zadbać wspólnie z zawodnikiem o jego sprawy prywatne i znacznie wcześniej przygotować zaplecze wizowo-logistyczne. Co prawda na roku 2019 zawodnik stracił status zawodnika walczącego w Grand Prix i na pewno był bardziej dyspozycyjny niż w poprzednich sezonach, ale planował po sezonie wrócić do Australii i wziąć udział w indywidualnych mistrzostwach kraju. W ten sposób mógłby wywalczyć przepustkę do udziału w eliminacjach do GP 2020. Niestety trzydziestojednolatek nie mógł poleci jednak do ojczyzny, bo na przeszkodzie stały jego sprawy osobiste, o których tak mówił w jednym z wywiadów: "Chcę dobrze zakończyć sezon i zobaczymy, co się stanie. Każdy chce być w GP, ja także. Chcę jeździć w Australii. To zależy jednak od innych spraw, które mam na głowie i od tego, czy będę mógł opuścić Wielką Brytanię. Chcę jeździć. Chcę, żeby to wszystko było tak, jak być powinno. Nie chcę mówić za dużo, bo nie wiem co mogę powiedzieć. Muszę czekać i zobaczymy co się wydarzy. To niedorzeczne, co się dzieje. Ile razy słyszałem "w przyszłym tygodniu będziesz miał jakieś wiadomości" i to się nigdy nie wydarzyło. Nigdy nie byłem w sądzie tyle razy w moim życiu! Sprawa zostaje odroczona, a cała reszta trwa i ciągnie się dalej. To frustrujące, bo gdybym mógł to zmienić, zrobiłbym to. Ale nie mogę. Nie mogę nic zrobić. Po prostu muszę to przeczekać do końca i mam nadzieję, że nadejdzie on szybciej niż później. To naprawdę może pochłonąć życie. Próbuję ścigać się, podczas gdy ciążą na mnie inne rzeczy".
W słowach Chrisa Holdera, było sporo prawdy. Nie zniechęcało to jednak działaczy z Torunia, bowiem on Australijczyka jako zawodnika drugiej linii i bez wahania zaproponowali mu kontrakt na sezon 2019 na pozycji zawodnika uzupełniającego parę. Wiedzieli bowiem, że uporządkowanie spraw osobistych przed sezonem 2019 mogło nastąpić bardzo szybko, ponieważ zawodnikowi odpadły sprawy związane z GP i mógł skupić się tylko na logistyce i organizacji zaplecza ligowego. A to dawało nadzieję na to, że zawodnik jest w stanie uzyskać średnią meczową na poziomie 10 pkt. Niestety po sezonie można powiedzieć, że Chris wywiązał się ze swojej roli, ale nieco zawiódł oczekiwania w meczach wyjazdowych. Gdyby Australijczykowi udało się przenieść skuteczność z MotoAreny na obce tory, Toruń nie doznałby goryczy porażki, bo wówczas padłby twierdze w Lublinie czy Gorzowie. Niestety tak się nie stało, ale zawodnik po spadku nie zostawił klubu, który w trudnych chwilach wyciągał do niego pomocną dłoń i jako jeden z pierwszych zadeklarował pozostanie w Toruniu na kolejny sezon w pierwszoligowej rzeczywistości.

Niestety sezon 2020 dla Chrisa podobnie jak dla wielu zawodników stanął pod znakiem zapytania. Powodem była pandemia Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020 r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13 długich tygodni. W międzyczasie doszło do wielu nowych ustaleń regulaminowych, renegocjacji kontraktów, a także przemodelowano instytucję zawodnika startującego jako "gość", co oznaczało, że zawodnicy z niższej ligi mogli startować w lidze wyższej. Ostatecznie sezon wystartował w mocno okrojonej formie, a zawodnicy praktycznie na stałe osiedlili się w Polsce i szukali startów "gdzie się dało". Chris od początku rozgrywek zachwycał formą, co zwróciło uwagę działaczy ekstraligowych i tym sposobem "gościnnie" zawitał do WTSu Wrocław w którym zaczynał swoją przygodę w lidze polskiej. Na Dolnym Śląsku toruński Kangur zastąpił borykającego się z problemami sprzętowymi Daniela Bewleya i wprowadził Spartan do fazy play-off i walnie przyczynił się do wywalczenia brązowego medalu.
Jednak dla zawodnika najważniejsze były starty dla Apatora, choć jego postać w Toruniu budziła skrajne emocje. Jedni go w po prostu kochali, inni twierdzą, że zbyt długo startuje w Apatorze i narzuca swoje zdanie działaczom. Było to oczywiście dalekie od prawdy, ale trzeba obiektywnie stwierdzić, że zawodnik zadomowił się w grodzie Kopernika i pozostawał wierny żółto-biało-niebieskim barwom, tak samo jak działacze klubowi niemal bezgranicznie wierzyli w powrót Kangura do skuteczności jaką prezentował w mistrzowskim roku 2012. Po części to się udało, ale tylko na MotoArenie, gdzie królował tak jak przed laty, choć lepszą średni biegopunktową zanotował jego młodszy brat Jack. Generalnie na zapleczu Ekstraligi starszy z braci Holderowów był gwiazdą. Zdarzyły mu się wprawdzie pojedyncze wpadki, ale w ekipie Aniołów startując w czternastu meczach, wygrywając w 31 biegach i aż dwunastokrotnie pojechał w biegach nominowanych, w których wywalczył 25 pkt co stanowiło 35% wszystkich punktów zgromadzonych przez zawodnika w całym sezonie.
Gdy po dwunastej kolejce spotkań było jasne, że Apator awansuje do Ekstraligi, okazało się, że zmienią się przepisy na rok 2021 i w ligowym składzie mogło być tylko dwóch jeźdźców zagranicznych w wieku powyżej 24 lat. Był to spory problem, bowiem toruńskim klubie ważny kontrakt miał Jason Doyle, a działacze byli "po słowie" z braćmi Holderami. Wybór zatem nie był łatwy, bo niemal każdy Australijczyk, który trafiał do Torunia czuł się doskonale w tym mieście. Ostatecznie postawiono na braterski duet i tym samym Chris Holder miał przywdziewać plastron z Aniołem czternasty sezon z rzędu, co było ewenementem w skali całej ligi, bo żaden obcokrajowiec nie mógł poszczycić się takim stażem w jednym klubie.

Rok 2021 był jednak dla byłego mistrza świata niezwykle trudny. Początek rywalizacji był jezcze optymistyczny. Chris robił swoje, przynajmniej na Motoarenie. Na tle zespołów z Zielonej Góry i Grudziądza, Australijczyk prezentował się nieźle. Później było znacznie gorzej i wśród fanów Apatora pojawiło się zwątpienie. Ostatecznie starszy z braci Holderów wylegitymował się średnią 1,594 i było jasne, że stał się synonimem przeciętności. Obrazkiem dobitnie ilustrującym jego formę w całym sezonie był co ciekawe... udany bieg nr 14 w Grudziądzu. Wówczas wspólnie z Lambertem przywiózł 5:1 dla swojej drużyny, ale kibicom nie umknął fakt, iż Brytyjczyk holował mistrza z 2012 roku jak juniora. O tego momentu wielu kibiców sugerowało, że państwo Termińscy powinni umożliwić zawodnikowi kontynuowanie kariery poza Toruniem. Sam zawodnik zdawał sobie również sprawę, z tego że powinien jechać znacznie lepiej i nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań. Miał jednak sporo problemów, między innymi z silnikami, ale to nie było wytłumaczeniem, bo Apator odjechał mecze w brakowało właśnie jego punktów. Ostatecznie, gdy Anioły utrzymały ekstraligowy status z miejsca uznano, że aby walczyć o coś więcej niż tylko bezpieczne odjechanie sezonu w drużynie potrzebne są zmiany, ale w zespole był jeszcze brat Chrisa - Jack. Wielu zastanawiało się czy możliwe jest rozdzielenie braterskiego duetu, ale Chrispy uciął w jednym z wywiadów wszelkie spekulacje mówiąc: "Wiem, że powinienem dać drużynie więcej. Jestem w Toruniu od wielu lat i dobrze się tu czuję, ale jeżeli będzie trzeba zmienić klub, to nie będzie to żadna tragedia". Dla wielu był to jasny sygnał, że zawodnik i klub są gotowe na rozstanie, które choć akceptowane przez obie strony było niezwykle trudne. Wprawdzie fani z Torunia mieli przed oczami przeciętne ostatnie sezony, ale gdy sięgali głębiej pamięcią, przypominali sobie, jak wielki wkład w historię klubu miał Australijczyk. A do tego jego barwne wybryki i imprezy, raczej dodawały kolorytu jego osobowości i po latach można było się z nich śmiać podczas spotkań towarzyskich.

Nowy kontrakt Australijczyk uzgadniał w spokoju i nie pchał się na siłę do innego klubu. Chciał nadal startować w ekstralidze, ale unikał rozmowy o szczegółach. Chciał odpocząć, odciąć się od transferowego zgiełku. Potrzebował czasu - musiał wiele przemyśleć. Wiedział, ze jako zawodnik po kiepskim sezonie nie ma wysokich notowań u prezesów klubów ekstraligi. Niektórzy nawet mu zarzucali, że brak jednoznacznych deklaracji wskazuje na to, że w roku 2022 zawodnik może zrezygnować ze startów nad Wisłą. Nic takiego jednak się nie stało i Chris Holder w okienku transferowym stał się pełnoprawnym zawodnikiem beniaminka Ostrovi Ostrów Wielkopolski.
W tym momencie w Apatorze zakończyła się pewna era. Toruńscy kibice z trudem, ale i zrozumieniem przyjęli odejście ulubieńca. Dali temu znak pod postem ostrovian informującym o transferze, gdzie pisali jednym głosem: "powodzenia Chris, wracaj do nas szybko", "traktujcie dobrze naszego Krzyśka". Zareagował też Apator na swoim fanpage'u: "Chrispy - dziękujemy za te wszystkie lata spędzone w żółto-niebiesko-białych barwach. Za każdy punkt, oddanie drużynie i serducho, które zostawiałeś na torze. Mamy nadzieję, że przyjdzie taki dzień, kiedy nasze drogi znowu się zejdą. Pamiętaj, że Motoarena i Toruń zawsze będą Twoim drugim domem! Mocno trzymamy kciuki". Z kolei przedstawiciele klubu z Torunia w odpowiedzi na post Ostrovii  Ostrów napisali: "Dbajcie nam o Chrisa Holdera. Zawsze będziesz aniołem".
Pomimo świadomej decyzji o rozstaniu z Chrisem w Toruniu zakończyła się pewna era. Toruńscy kibice z trudem przyjęli odejście ulubieńca,, dając temu znak pod postem Arged Malesy informującym o transferze, gdzie pisali niemal wszyscy pisali jednym głosem: "powodzenia Chris, wracaj do nas szybko", "traktujcie dobrze naszego Krzyśka". Na ogłoszony przez ostrowian transfer zareagował też KS Apator pisząc "Dbajcie nam o Chrisa Holdera. Zawsze będziesz aniołem". Nikogo to jednak nie dziwiło, bo to, czego dokonał Chris Holder dla Apatora, nie sposób nie docenić. I choć ostatnie lata nie były już tak spektakularne zawodnik miał swoje oddane grono fanów i jego mariaż z Toruniem można było uznać, za dobre "małżeństwo". Z pewnością też zgodne, bo i zawodnik i dwóch właścicieli, i kibice zawsze się dogadywali. Z czasem życie zaczęło jednak Chrisa Holdera kopać i to przede wszystkim odbiło się na jego życiu sportowym.W latach 2017-2021 popadać w coraz większą przeciętność, mimo że miał już obok młodszego brata, Jacka. Wypadł z GP, spadł z Aniołami z Ekstraligi, ale został w klubie, pomógł awansować z powrotem do elity, dostał szansę pokazania sie w ekstralidze, ale jej nie wykorzystał i nadszedł czas na rozwód. A przez 14 lat Australijczyk zapisał się wysoko w toruńskich statystykach.

sezon mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
2008-2021 234 1160 2102 207 1,991

Sam zainteresowany po podpisaniu kontraktu w wywiadzie mówił: "Czuję się dziwnie, bo wokół mnie są teraz same nowe twarze. Jest inna atmosfera, inne miejsce, ale poznaję, jak to wszystko funkcjonuje w ostrowskim zespole. Spędziłem wiele lat w jednym klubie i teraz nastawiam się na coś nowego. Zobaczymy, co się wydarzy, ale wierzę, że będzie to dobra zmiana. Myślę, że może powinienem zrobić to już kilka lat temu i zmienić wcześniej otoczenie. Naprawdę jestem podekscytowany nowym wyzwaniem. Można powiedzieć, że Ostrów i ja byliśmy niejako na siebie "skazani"? Beniaminek po awansie szukał wzmocnień, a ja chciałem nadal ścigać się w Ekstralidze. To wszystko złożyło się idealnie. Czuję, że jestem potrzebny, a jednocześnie wiem, że mogę dać dużo tej drużynie. Mam naprawdę jeszcze wiele niedokończonych spraw w tej lidze. Nie jest przecież tajemnicą, że ostatnie kilka sezonów nie było nawet w pobliżu tego, do czego jestem zdolny. Złożyło się na to wiele różnych rzeczy. Lubię tor w Ostrowie i mam stamtąd dobre wspomnienia. Wierzę, że nasza współpraca wyjdzie na dobre obu stronom.
Może to dziwnie zabrzmi, ale miałem więcej ofert na sezon 2022 niż kiedykolwiek wcześniej w mojej karierze. Sam byłem tym faktem zaskoczony. Być może wynikało to z tego, że wielu wiedziało, że szukam nowego klubu. Nie śpieszyłem się z wyborem i decyzjami. Czekałem aż wszystko się wyjaśni. Rozmawiałem z moimi mechanikami. Powiedziałem im co myślę i co zamierzam zrobić, a miałem to wszystko przemyślane, bo w końcówce sezonu, gdy Apator odpadł z play-off śledziłem prawie wszystkie mecze w kontekście moich opcji na rok 2022. Wiedziałem już wtedy, że będzie to mój ostatni sezon w Toruniu. Ostrowski klub w pod kątem mojego nowego miejsca pracy wyglądał całkiem nieźle. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że to właśnie ta drużyna awansuje do Ekstraligi. Tak też się stało i wyszło tak, że zostaję w najlepszej żużlowej lidze świata.
Następny sezon będzie dla mnie nowym otwarciem. Wystartuję w nowym klubie, nowy tor będzie moim domowym obiektem. Oczywiście przygotowania też będą inne. Wspólnie z moim teamem mamy już pewne plany. Przede wszystkim musimy być pewni, że nie popełniamy tych samych błędów, co w zeszłym roku. Czuję się dobrze i wiem, że jeśli tylko będę miał odpowiedni sprzęt, mogę wykonywać dobrze swoją pracę. W Ostrowie nie miałem okazji startować zbyt często, ale mam dobre wspomnienia z tego toru. Mój pierwszy raz w Ostrowie był w 2007 roku podczas finału IMŚJ, gdzie byłem bliski wygrania. Ostatecznie zająłem drugie miejsce. Później faktycznie do Ostrowa wróciłem tylko kilka razy w mojej karierze. Ostatni mecz miał miejsce w 2020 roku. Co zapamiętałem? Bardzo mokry tor. Generalnie ostrowski obiekt mi pasuje. To dobry tor do ścigania, duży, szeroki i szybki. Nie mogę się już doczekać, kiedy zacznę na nim kręcić przedsezonowe okrążenia.
Mój nowy zespół wygląda solidnie. Nie ma co prawda wielkich gwiazd, ale ma dużo doświadczenia.
Część zawodników znam z innych torów, czy innych żużlowych miejsc, w których razem się ścigaliśmy. Młodych zawodników widzę natomiast pierwszy raz i dopiero poznaję ich imiona. W drużynie panuje świetna atmosfera i dobrze się bawimy. Ta drużyna pokazała już, że może pojechać dobrze i zaskoczyć. Jej siłą był zespół i podobnie może być w przyszłym roku. Jeździłem już w zespołach z wielkimi nazwiskami, ale to nie zawsze przynosi oczekiwany efekt. Nazwiska nie jeżdżą. Nie zawsze gwiazdorski skład gwarantuje sukces. Jeśli będziemy razem pracować i tworzyć zgrany zespół, możemy zaskoczyć ekspertów, którzy wróżą nam pewny spadek. ".

O komentarz pokusił się również Jacek Gajewski, były menadżer z Torunia i sponsor zawodnika: "Jego zmiana barw klubowych, która moim zdaniem nastąpiła trochę za późno, mam nadzieję, że mu pomoże. Taki ruch powinien nastąpić 2-3 lata temu. Być może nowe środowisko wpłynie na niego motywująco. Jestem przekonany, że nie będzie chciał zawieść ludzi z Ostrowa. Wierzę, że w przyszłym roku zobaczymy Holdera, jakiego oglądaliśmy jeszcze kilka lat temu. Mam nadzieję, że będą z tego cieszyli się nie tylko kibice w Ostrowie, ale także wielu innych fanów Australijczyka w całej Polsce.We współczesnym żużlu jest niewielu zawodników, którzy przez tyle lat byliby wierni jednemu pracodawcy. Zmiana barw powinna być dla niego motywacją, żeby udowodnić coś i pokazać, że jeszcze może ścigać się na wysokim poziomie i osiągać średnią 2,000 lub wyższą. Dobrze by się stało, żeby zawodnik tej klasy wrócił do wysokiej formy. Przecież to nie są takie odległe czasy, gdy Australijczyk był rewelacyjny. To raptem pięć lat temu. Sezon 2016 miał bardzo udany, a w końcówce wręcz był liderem toruńskiej drużyny, która sięgała wtedy po ostatni medal. Holder to zawodnik, którego fajnie się ogląda. Jeździ ładnie stylowo i widowiskowo, ale za tym wszystkim musi iść skuteczność i punkty. Australijczyk ma swoje przemyślenia. Jako zawodnik i jako człowiek jest po różnych przejściach. Zarówno osobistych, jak i życiowych oraz sportowych. To jest właśnie ten moment, że albo Chris Holder wróci na wysoki ekstraligowy poziom albo niestety jego przyszłością w Polsce będą rozgrywki pierwszoligowe. Dobrze, że dostał szansę w Ostrowie, że tam będzie jeździł i że pozostanie w Ekstralidze. Przy okazji Grand Prix w Toruniu odbyliśmy długą i ciekawą rozmowę. Mówił, że cały czas szuka, że próbował silników od różnych tunerów, a ciągle nie było to, czego on oczekuje. Podawał nawet przykład, że coś, co pasuje jego młodszemu bratu, w jego przypadku też nie sprawdziło się. Na pewno przez zimę musi sobie uporządkować te sprawy sprzętowe. Ostrów jest miejscem, gdzie działacze potrafią pomóc zawodnikom w tych kwestiach. To było widać w tym roku, gdy Ostrów wygrywała rozgrywki eWinner 1. Ligi. Zobaczymy, czy znajdą jakieś lekarstwo i będą w stanie pomóc Chrisowi. Przede wszystkim on sam musi spróbować sobie z tymi problemami poradzić.

Zmiana otoczenia i transfer do drużyny o mniejszych oczekiwaniach najwyraźniej dobrze podziałały na Chrisa Holdera. Mistrz świata z 2012 roku ponownie przypominał zawodnika, którego stać na walkę z najlepszymi. W sześciu, z pierwszych siedmiu meczów sezonu, Australijski żużlowiec notował dwucyfrowe zdobycze punktowe. Wyjątkiem był jedynie przerwany z powodu opadów deszczu mecz z Włókniarzem Częstochowa. Także wtedy trudno było przyczepić się do jego postawy, bo wywalczył 8 punktów w 3 wyścigach. Niestety, choć Chris był głównym kreatorem wyniku ostrowian nie uchroniło to beniaminka przed spadkiem, bez wygrania choćby jednego meczu. Lider spadkowicza zakończył rozgrywki z 13 średnią na poziomie 1,975. Dla Holdera był to najlepszy sezon od 2016 roku. Udane występy zaowocowały zainteresowaniem kilku klubów i transferem do Unii Leszno na sezon 2023, choć dobrze czuł się w Ostrowie, gdzie zyskał drugą sportową młodość: "Zmiana otoczenia dużo mi dała. W Ostrowie spędziłem miłe chwile, choć zespół przegrywał. Interesuje mnie jednak tylko jazda w Ekstralidze". W końcówce sezonu w GP Chalange ponownie dał się we znaki pech i Australijczyk doznał kontuzji. Powrócił jednak i z "Bykiem" na plastronie stał się jednym z ważnych ogniw zespołu. Niestety już w trzeciej kolejce polskiej ekstraligi na torze w Grudziądzu ponownie uległ poważnemu wypadkowi. W czternastym biegu ligowej potyczki, wjechał w niego Kacper Pludra i Australijczyk z impetem uderzył plecami w bandę. Skutki tej kraksy były poważne, bo doszło do pęknięcia kręgu szyjnego i Australijczyk narzekał na mocny ból barku, miał problemy z oddychaniem i poruszaniem. Został odwieziony do szpitala, gdzie przeszedł kompleksowe badania, które wykluczyły go ze ścigania na prawie trzy miesiące.  W całym nieszczęściu dla Unii, Chris nie był najskuteczniejszym zawodnikiem lesznian, więc nie można było za niego zastosować zastępstwa zawodnika. Było to spore osłabienie Byków, które choć dzielnie walczyły zaczęły przegrywać mecz za meczem i na domiar złego z powodu kontuzji traciły kolejnych zawodników. Kangur powrócił jednak na trzy kolejki przed końcem rundy zasadniczej i Unia zaczęła wygrywać kolejne mecze i rzutem na taśmę weszła do rundy play-off.

Co ciekawe w roku 2023, Jack brat Chrisa, po ponad dwóch dekadach wpisał rodzinny duet w statystyczne annały Grand Prix, bowiem powtórzyli oni wyczyn braci Karlssonów ze Szwecji. Choć Chris w GP nie startował, za to Jack imponował formą i kibice emocjonowali się jego walką o światowy championat z Bartkiem Zmarzlikiem. I właśnie ta doskonała postawa sprawiła że młodszy z braci podczas Grand Prix Polski był o krok od wygranej w całym turnieju, ale drugie miejsce i tak było dużym sukcesem, który dodatkowo sprawił, że bracia Holder stali się drugim rodzeństwem w historii cyklu, który stawał na podium. Na pełnych prawach w cyklu Grand Prix startowały dokładnie cztery braterskie duety. Wspólnej rywalizacji doświadczyli Peter i Mikael Karlssonowie, Lukas i Ales Drymlowie. Minęli się nieznacznie Piotr i Przemysław Pawliccy, a także Chris i Jack Holderowie. Dwie z tych rodzinnych par dojechały na podium pojedynczej rundy. Do 13 maja 2023 byli to Szwedzi, z których Peter dwa razy zasmakował miejsca na "pudle" w edycjach 1996 i 1998, natomiast Mikael, który z czasem przyjął nazwisko Max, dokonał tego pięciokrotnie w latach 2001-2002. Co prawda Jackowi do osiągnięć Chrisa wiele brakował, ale Australijscy bracia mogli czuć satysfakcję z pisania rodzinnej historii w całym cyklu.

Niestety w lidze polskiej Chris nie przekonał swoimi wynikami leszczyńskich działaczy i choć bardzo chciał zostać w Unii, to jasno dostał do zrozumienia, że z Bykiem na plastronie nie będzie mu dane startować w roku 2024. Zgoła inaczej było w Anglii, gdzie z zespołem Sheffield Tigers zdobył tytuł drużynowych mistrzów Wielkiej Brytanii. I choć Australijczyk podobnie jak w Polsce nie odjechał zbyt wielu wyścigów, to zrobił na klubowych działaczach dobre wrażenie, wykorzystując swoje doświadczenie i pokazując klasę w momentach, w których liczyło się to najbardziej. To odmienne spojrzenie na podobną postawę tego samego zawodnika przez pryzmat różnych lig pokazywało jak odmiennie rozumiana jest idea sportu i czym mierzy się sportową wartość zawodnika. Brutalne punktowe rozliczenie sprawiło, że Chris nad Wisłą misiał rozglądać się za nowym pracodawcą i w jednym z wywiadów nieco z żalem mówił: "Gdy patrzę na to wstecz, to powinienem był odejść z Torunia wcześniej. Gdy jednak byłem w Apatorze, to patrzyłem na to inaczej. To jest bardzo dobrze zorganizowany klub, miałem wszystkich mechaników z Torunia i wszystko działało jak należy. W pewnym momencie Toruń był dla mnie niczym dom. Byłem młodym człowiekiem i znalazłem ostoję w tym mieście. Samo myślenie o tym, że mógłbym zakładać kevlar innego zespołu było dla mnie dziwne. Może w Toruniu mieliśmy zbyt komfortowe warunki? Czasem lepiej przenieść się do nowego miejsca, którego nie znasz, gdzie wszystko musisz budować od zera. Gdy zostaniesz za długo w jednym środowisku, to robisz się trochę leniwy. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że czas spędzony w Toruniu był świetny. Czułem się tam niesamowicie. To dobry klub ze świetnym stadionem i ciężko było mi powiedzieć: "czas odejść". Po tym, jak klub spadł do 1. Ligi Żużlowej, chcieli abym został w Toruniu. Wtedy czułem, że powinienem pomóc Apatorowi w powrocie do Ekstraligi. Po wywalczeniu awansu pomyślałem po raz pierwszy, tak na poważnie, że czas zmienić klub. Wtedy usłyszałem od działaczy: "nie, chcemy cię". To zmieniło moje nastawienie. Gdy w końcu nadszedł okres zmiany i przeniosłem się do Ostrowa, to dotarło do mnie, że mogę żyć bez Torunia. Nie było tak źle, jak przez lata o tym myślałem. Żużel ciągle sprawia mi radość dlatego po spadku dalej chciałem jeździć w ekstralidze i trafiłem do Leszna. Niestety sezon nie poukładał się dla mnie szczęśliwie. Gdyby wypadek w Grudziądzu, był kwestią mojego błędu, gdybym sam był winien, to pytałbym siebie: "co ja wyprawiam?". Niestety straciłem sezon i zdrowie, które na ten moment oceniam tak na 80%. Potrzebuję nieco czasu, by wrócić do maksymalnej formy, ale jest na tyle dobrze, że mogę wsiąść na motocykl i jeździć. Ten wypadek był straszny, późniejsza operacja i to wszystko, co się wydarzyło. Dobrze, że mam to za sobą. Wiem jednak, że to nie była moja wina. To wszystko sprawia, że wciąż mam ogromną motywację do jazdy. Chcę osiągać dobre wyniki. Mam tylko 35 lat, więc jak na żużel, nie jestem stary. Przede mną jeszcze wiele lat ścigania. Chciałem zostać w Lesznie, bo nie miałem okazji do jazdy we wszystkich meczach z powodu kontuzji. Dlatego chciałem dostać jeszcze jedną szansę. Jednak to działacze podjęli decyzję, w jaką stronę chcą podążać. Na pewno czuję się na siłach, aby dalej rywalizować w Ekstralidze".
Co ciekawe po tym szczerym wyznaniu w kolejce do usług Australijczyka, ustawiły się kluby pierwszoligowe, wśród których najbardziej aktywne były Wilki Krosno, Ostrovia Ostrów i Polonia Bydgoszcz. Wilki planowały zbudować silny zespół, który po spadku miał w kolejnym roku wrócić do ekstraligi. Z kolei, Ostrów kusił Australijczyka dobrymi wspomnieniami. I choć początkowo zawodnik zaczął sondować rynek ekstraligowy, to szybko zorientował się, że po słabym sezonie, okupionym kontuzją nie wzbudza zainteresowania prezesów Ekstraligi uznał, że Ostrów będzie najlepszym miejscem na odbudowanie się i przy awansie nie będzie musiał szukać klubu, bowiem wokół byłego mistrza świata miał być budowany skład na miarę najsilniejszej żużlowej ligi świata.

Czy niezwykle sympatyczny Kangur odbuduje się na ekstraligowym zapleczu?
Wielu kibiców tęskniących za widowiskowymi szarżami Chrisa na to liczy.

Poza ligą polską Holder bronił braw klubów
    Isle of Wight Islanders, Poole Pirates, King's Lynn Stars, Sheffield Tigers
        Piraterna Motala, Lejonen Gislaved, Indianerna Kumla, Vastervik

Holder jako młody zawodnik szybko w swoim dorobku mógł zapisać znaczące tytuły:
    Młodzieżowego Indywidualnego Mistrza Australii (2005, 2006, 2007, 2008),
    Mistrza Australii na długim torze (2005)
    Mistrza otwartych mistrzostw Stanu Nowej Południowej Walii (2006, 2007)
    czy w końcu Mistrza Australii (2008, 2010, 2011, 2012, 2014)

Osiągnięcia

DMP

2007/3; 2008/1; 2009/2; 2010/3; 2012/3; 2013/2; 2016/2; 2020/3
IMME 2016/11; 2023/15
MPPK 2022/5; 2023/5
GP - IMŚ 2010/8; 2011/8; 2012/1; 2013/11; 2014/7; 2015/8; 2016/4; 2017/10; 2018/12
SGP2 - IMŚJ 2006/12; 2007/2; 2008/2
DMŚJ - U23 2008/4
DPŚ - DMŚ 2007/3; 2008/4; 2009/2; 2011/2; 2012/2; 2014/3; 2015/4; 2016/2; 2023/4

Kluby w lidze polskiej
2007 2008-
-2021

2020(gość)
2022 2023 2024

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
sezon mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
miejsce w
ligowym rankingu
2008 20 103 189 28 2,107 9
2009 20 92 175 13 2,043 13
2010 20 100 163 15 1,780 19
2011 19 99 188 21 2,111 10
2012 22 119 259 16 2,311 3
2013 14 69 144 10 2,232 6
2014 12 59 89 16 1,780 24
po rundzie
zasadniczej
2015 18 90 153 12 1,833 23
2016 18 91 180 14 2,132 9
2017
(RZ+Brż)
14
(16)
66
(76)
104
(122)
13
(13)
1,773
(1,776)
24
po rundzie zasadniczej
2018 13 60 92 12 1,733 24
2019 14 68 114 8 1,677 27
2020(1) 14 70 146 15 2,300 4
2021 14 64 88 14 1,594 31

 

 

 
   
 
poszukuję autora zdjęcia
 

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt