JONSSON Andreas (AJ - fonetycznie ejdżej)
Szwecja www.ajracing.se


Urodzony 3 września 1980 roku

Przez wielu kibiców, nie tylko ze Szwecji, postrzegany był jako następca legendarnego Pera Jonssona, i to nie tylko za sprawą nazwiska. Jonsson zaistniał w światowej czołówce w roku 2000, w którym zdobył tytuł IMŚJ.
W polskiej lidze żużlowej jest podporą każdego klubu w którym startuje, a starty zaczynał w Pergo Gorzów, gdzie spędził lata 1999-2000.
W sezonie 2001 trafił do Apatora Toruń i po latach tak wspominał swój roczny pobyt w mieście Kopernika: Choć to było dawno temu, pamiętam, że byłem pod wrażeniem funkcjonowania klubu i klimatu, jaki tam panował.  Jednak po raz pierwszy zaprezentował się toruńskim kibicom w roku 1997, kiedy to kilku zawodników szwedzkich przyjechało na Pomorze w celu zdobycia doświadczenia na odmiennych iż szwedzkie torach. Jak już wspomniano po roku startów z Aniołem na plastronie i zdobyciu drużynowego mistrza Polski przenosi się do Włókniarza Częstochowa (2002-2003), z którym zdobywa drużynowe mistrzostwo Polski. W wyniku reformy rozgrywek ligowych (możliwość startu tylko jednego obcokrajowca w meczu) działacze spod Jasnej Góry postawili na bardziej doświadczonego Sullivana, a Jonsson zasilił szeregi bydgoskiej Polonii. Jak bardzo pomylili się częstochowscy działacze pokazał koniec sezonu 2004 kiedy to Jonsson okazał się najskuteczniejszym jeźdźcem Polskiej ligi, walnie przyczyniając się do utrzymania klubu znad Brdy w ekstraklasie. Działacze bydgoscy bez zastanowienia postanowili przedłużyć kontrakt ze Szwedem na kolejny sezon, czym usatysfakcjonowali swoich kibiców. "Adrenalina" jak ochrzcili go bydgoscy kibice odwdzięczył się działaczom walnie przyczyniając się do zdobycia srebrnego medalu DMP. W roku 2006 Jonsson pokazał, że jest bardzo mocno związany z bydgoskim klubem i postanowił parafować kolejny kontrakt na następne trzy sezony.
Rok 2007 to pasmo nieprzerwanych kontuzji, co skutkowało znacznym obniżeniem formy. Na pechu Jonssona, stracił również bydgoski klub, który na skutek złego zarządzania personalnego (nietrafione kontrakty) po raz pierwszy w historii spadał do niższej klasy rozgrywek. Jonsson nie odwrócił się jednak od Bydgoszczy i postanowił zostać jeszcze co najmniej rok nad Brdą i pomóc klubowi w awansie do ekstraligi. Sztuka ta udała się i zawodnik po awansie postanowił dalej zdobywać punkty dla klubu znad Brdy.
Niestety mianem ekstraligowca zawodnik z bydgoskim teamem mógł poszczycić się tylko przez dwa sezony, bowiem po zakończeniu rozgrywek AD 2010, klub z Gryfem na plastronie ponownie spadł do niższej klasy rozgrywek. Stało się wówczas oczywistym, że Andreas będzie mocno rozważał starty na ligowym zapleczu. W kolejce po zawodnika, który po przeciętnych ostatnich sezonach miał na pewno wiele do udowodnienia zgłosiło się wiele klubów z DMP Unią Leszno i Falubazem Zielona Góra na czele. Ostatecznie kreowany od wielu sezonów na następcę Tonego Rickardssona, Szwed wybrał ofertę drużyny lubuskiej z którą już w pierwszym roku wywalczył złoto DMP. W roku 2012 pozostał wierny Falubazowi z którym dzielnie walczył o medale. Rywalem w ostatecznym medalowym rozdaniu był m.in z toruński Unibax, a zwłaszcza Ryan Sullivan, z którym w ostatnim biegu sezonu rozstrzygał o tym komu przypadnie brązowy krążek. Na szczęście dla Aniołów rywalizację tę wygrał "Saletra", a zielonogórzanie musieli zadowolić się czwartym miejscem na finiszu rozgrywek. Andresa mimo kilku niezbyt udanych występów, w sezonie 2013 zyskał ponownie uznanie działaczy z Zielonej Góry, których ambicje sięgały najwyższych celów, a do tego potrzebni byli zawodnicy z najwyższej półki, do których z całą pewnością zalicza się "AJ". Owo zaufanie zawodnik spłacił z nawiązką walnie przyczyniając się do zdobycia tytułu Mistrza Polski przez klub z grodu Bachusa. Niestety w kolejnym roku szczęście opuściło zawodników z Myszką Miki na plastronie i w rundzie play-off byli cieniem zespołu sprzed roku i choć Andreas starał się jak mógł po sezonie mógł czuć sportowy niedosyt. Na domiar złego po sezonie nie wiedział jaki będzie jego żużlowy los, bowiem coraz głośniej mówiło się o problemach finansowych zespoły z Zielonej Góry. Działacze z Zielonej Góry uporali się jednak z finansami i Szwed pozostał na rok 2015, który miał być inny od poprzedniego. Zatrzymano "AJ" a także cały trzon zespołu i drużyna miała walczyć ponownie o najwyższe cele. Niestety zespół z myszką Mickey na plastronie miał w tej walce sporo pecha z powodu kontuzji i tak jak przed rokiem udało jej się awansować kosztem Unibaxu Toruń do fazy play-off, tak w roku 2015 za sprawą Aniołów z rundy finałowej Zielona Góra odpadła. Oto bowiem podczas meczu w Toruniu na zażywaniu środków dopingujących przyłapany został Aleksandr Łoktajew i punkty z dobyte przez tego zawodnika zostały zweryfikowane, a Zielonogórzanom odebrano punkt bonusowy, co dało awans właśnie żużlowcom z grodu Kopernika. Jonsson jednak przez cały sezon spisywał się przeciętnie. Średnie występy przeplatał naprawdę słabymi, a zwierzchnicy zawodnika oczekiwali od niego znacznie więcej.
Nic więc dziwnego, że "AJ" ponownie stanął przed dylematem zostać w Zielonej Górze czy zmienić otoczenie. Pozornie w podjęciu decyzji miała pomóc mu niecodzienna sytuacji. A mianowicie Zawodnik w połowie sezonu złożył swój akces do Urzędu Miasta w Bydgoszczy, w którym wyraził wolę kupienia bankrutującej Polonii Bydgoszcz. Mimo, że bydgoszczanie startowali na zapleczu ekstraligi, szwedzki zawodnik planował zasilić szeregi Gryfów i walczyć jako właściciel drużyny w rozgrywkach pierwszoligowych. Niestety opieszałość władz znad Brdy zniechęciła Jonssona do inwestycji w bydgoski klub, który został przejął najstarszy z klanu Gollobów Władysław. W tej sytuacji niegdysiejsza nadzieja szwedzkiego speedwaya przed sezonem 2016 musiała rozglądać się za nowym pracodawcą.
Chętnym na skorzystanie z usług Szweda okazał się beniaminek z Rybnika, który podpisał roczny kontrakt z zawodnikiem, który tak komentował swój wybór: "Dokonałem kilka zmian związanych ze sprzętem, a także z członkami mojego teamu, wiec mam nadzieję, że to przyniesie pozytywna zmianę i będzie to dla mnie świetny sezon. Ostatnie lata były dla mnie naprawdę trudne i właśnie dlatego dokonałem roszad w swoim teamie, a także zmieniłem klub. Mam nadzieję, że to może być dla mnie czynnik pobudzający by powrócić do formy i zrobić dobry wynik w tym roku. Myślę, że szanse na dobry wynik są spore, ale nie możemy się spodziewać za wiele. Dla ROW-u to pierwszy sezon w Ekstralidze od wielu lat i beniaminkowi zawsze jest trudniej. Nastawienie w drużynie jest pozytywne, a drużyna z pozytywnym nastawieniem naprawdę może uzyskać dobry wynik". Początek sezonu pokazał, że zawodnik trzech koron w okresie przygotowawczym poczynił właściwe inwestycje i wybrał właściwy tok przygotowań, bowiem potwierdzały to wyniki jakie zawodnik osiągał w najlepszej żużlowej lidze świata. Po pierwszych meczach Ekstraligi znajdował się on w czołówce najskuteczniejszych zawodników rozgrywek. Jednak od meczu z Get Well Toruń, który nie ułożył się po jego myśli zaczęło coś szwankować w jeździe Andreasa. Działacze ze Śląska mimo, że mieli spore oczekiwania wobec Szweda, gdyż zakładano, że będzie on obok Grigorija Łaguty liderem rybnickiego zespołu zachowywali spokój. Niestety z początkiem września pechowo zakończył się dla zawodnika mecz w Motali. Szwed w swoim czwartym starcie zanotował upadek, którego efektem była kontuzja lewego obojczyka. Po kolizji z Gregiem Hancockiem w czternastym biegu, Andreas Jonsson został na noszach przetransportowany do karetki, a następnie do szpitala, gdzie potwierdziły się wcześniejsze diagnozy o złamanym lewym obojczyku. Ucierpiały także dwa żebra, które również były połamane. Według wstępnych informacji lekarzy, zawodnika czekała nawet ośmiotygodniowa przerwa. Zawodnik jednak znacznie szybciej doszedł do pełnej sprawności i wrócił na październikową rundę Grand Prix w Toruniu. Mimo, że Szwed skończył sezon na motocyklu, na którym prezentował się całkiem przyzwoicie, działacze z Rybnika nie do końca byli zainteresowani przedłużeniem kontraktu na rok 2017.
W tej sytuacji zawodnik ponownie musiał szukać polskiego pracodawcy i rozpoczął rozmowy ze swoim byłym klubem, czyli z Włókniarzem Częstochowa, który po regulaminowej degradacji z powodu braku płynności finansowej, wykorzystał nadarzającą się okazję (odmowa startów w ekstralidze Orła Łódź) i przyjął zaproszenie od żużlowych władz do startów w ekstralidze. Lwy miały niełatwe zadanie, bowiem ich finanse nie gwarantowały walki w najlepszej żużlowej lidze świata o coś więcej niż tylko utrzymanie, ale musiały zbudować na tyle przyzwoity skład, aby powalczyć z rywalami przynajmniej na własnym torze. Zwrócili więc swoje kroki do swoich byłych zawodników, a jednocześnie jeźdźców klasowych, ale nie do końca pożądanych w dotychczasowych teamach. Jednym z takich riderów był właśnie Andreas Jonsson. Niestety dla zawodnika było to stąpanie po cienkim żużlowym lodzie, bowiem po słabym sezonie chciał się odbudować, ale gdyby częstochowianie podobnie jak przed dwoma laty "wykiwali" swoich zawodników, Szwed pozostałby bez środków na inwestycje sprzętowe, a to wiązałby się z kolejnym słabym sezonem, a co za tym idzie mógłby to być początek żużlowego końca Szwedzkiego zawodnika. Andreas w notesach częstochowskich działaczy pozostawał jednak ciągle opcją rezerwową. Jednak po tym jak fiaskiem zakończyły się rozmowy z Nicki Pedersenem, który nie specjalnie wierzył w wypłacalność klubu. Włókniarz próbował jeszcze odbić z Torunia Michaela Jepsena Jensena, ale Duńczyk wolał walczyć o skład "Aniołów". W tej sytuacji angaż otrzymał Jonsson, dla którego mariaż z Włókniarzem Częstochowa był można powiedzieć jedyną sensowną opcją. Również Lwy mogły skorzystać na powrocie Szweda pod Jasną Górę. Atutem Jonssona było bowiem to, że nie startował w cyklu Grand Prix, a w jednym z wywiadów przyznał, że jazda w cyklu wyłaniającego IMŚ wiązała się dla niego z bardzo dużą presją i choć nadal ma ambicję walki o medale to kolejne niepowodzenia wytrącały go z koncentracji. Ponadto zawodnik postanowił, że w sezonie 2017 nie będzie startował na Wyspach Brytyjskich, bowiem częstotliwość rozgrywania spotkań i meczące podróże nie sprzyjały utrzymaniu wysokiej formy przez cały sezon. Andreas postanowił skupić się na ligach w Polsce i Szwecji i dokładnie w takiej kolejności.
Niestety jego postawa pozostawiała wiele do życzenia, bo Jonsson nie dość, że nie odżył, to kilka razy pojechał po prostu fatalnie. Szwed, któryś kiedyś na torach Ekstraligi potrafił wykręcić kosmiczną wręcz średnią 2,734, w roku 2017 uzyskał ją jedynie na poziomie 1,146. Początek sezonu w jego wykonaniu był jeszcze w miarę przyzwoity. Później jednak złamał obojczyk i mimo powrotu na tor nie wrócił do dyspozycji choćby na miarę ligowego średniej klasy ridera. Jego zespół spisywał się jednak bardzo dobrze i Szwed wiedział o tym, że zawiódł, wiedział też, gdzie tkwiła przyczyna jego słabych występów. Dlatego szybko zadeklarował chęć pozostania w drużynie na sezon 2018, chcąc się zrehabilitować walcząc o skład z innymi zawodnikami. Jednak takie deklaracje można było usłyszeć od IMŚJ z 2010 roku już od kilku sezonów i ku zaskoczeniu wszystkich w ostatnim dniu transferowego szaleństwa Szwed postanowił parafować umowę na ekstraligowym zapleczu, a wybrańcem na sezon 2018 okazał się pierwszoligowy beniaminek Motor Lublin. I z perspektywy czasu okazało się to strzałem w dziesiątkę w karierze trzydziestoośmioletniego Szweda. AJ był bezapelacyjnym liderem drużyny. Szwed został najlepszym zawodnikiem zaplecza Ekstraliga, zakończył sezon ze średnią biegopunktową na poziomie 2,389 i można powiedzieć, że w Lublinie zyskał drugą młodość. W osiemnastu spotkaniach tylko dwa razy zdobył mniej niż 10 punktów. Miało to miejsce w Daugavpils i Gnieźnie, czyli na zdecydowanie twardszych nawierzchniach. Jednak w finale pierwszologowych rozgrywek, walczył z wielkim zębem. Zwłaszcza w Rybniku, gdy niejednokrotnie przyszło mu rywalizować z liderami ROW-u o zwycięstwo. Choć lubelski Motor przegrał przy Gliwickiej 38:52, wynik byłby jeszcze wyższy, gdyby nie świetna jazda Jonssona. Tym bardziej, że jego występ był niepewny po fatalnej kraksie, w której uczestniczył dzień wcześniej podczas finału SEC w Chorzowie. Tymczasem w Rybniku zaczął od dwóch trójek w kapitalnym stylu jak gdyby nigdy nic. W rewanżu potwierdził swoją wielkość. Ciągnął wynik drużyny, oglądał się za kolegami z pary, a szczególnie za juniorami. Były wicemistrz świata ewidentnie odżył w pierwszej lidze. Po kilku kiepskich sezonach w najwyższej klasie, zdjął z siebie presję, ochłonął, a bycie liderem zespołu stało się dla niego nowym wyzwaniem w prowadzeniu drużyny do ekstraligowego awansu. Dawno Jonsson nie kończył meczów w Polsce ze swoim hollywoodzkim uśmiechem na ustach. Po takim sezonie nikogo nie dziwiło, że lubelscy działacze chcieli wokół Jonssona budować skład na kolejny sezon i niemal po zakończeniu rozgrywek podpisali z nim kontrakt na kolejny rok startów z "Koziołkiem" na plastronie.

Kibice zadawali sobie jednak pytania.
Czy powrót do ekstraligi nie będzie dla Szweda zderzeniem ze ścianą? Czy nie wrócą stare demony?
Czy roczny rozbrat z elitą na tyle odświeżył umysł Jonssona, aby znów zaczął on ścigać się w niej na wysokim poziomie?

Niestety Andreas Jonsson już w swoim pierwszym ekstraligowym wyścigu z Koziołkiem na plastronie uczestniczył w bardzo groźnym wypadku, a jego skutki okazały się znacznie poważniejsze niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Szwed początkowo próbował kontynuować ściganie, ale po czwartej kolejsce spotkań dostał absolutny zakaz jazdy na motocyklu żużlowym, bo lekarze do końca nie potrafili zdiagnozować, co Szwedowi dolega i nie wiedzieli, kiedy zawodnik będzie mógł wrócić do ścigania. A wszystkiemu winny był uporczywy problem z nerwami w ręce. Jonsson miewał momenty, w których musiał sobie radzić z mocnym drętwieniem jednej z rąk, a to sprawiało ból i znacznie ograniczało sprawność. W takim stanie nie było mowy o ściganiu na najwyższym poziomie.
Kontuzja zawodnika, była dość zaskakująca i zdziwiła wielu ludzi, gdy Szwed przedstawił zwolnienie lekarskie, przed meczem z Get Wel Toruń, z którym to Motor walczył o ligowe utrzymanie w tabeli. Niestety w absencji "AJ" nie było żadnej symulacji bowiem zawodnik po konsultacjach z medykami, uznał w końcu, że nie może dalej ryzykować życia i ścigać się w takim stanie. Przez część fanów zostało to źle zinterpretowane, bo za Szweda można było wtedy zastosować znacznie korzystniejszą w tym przypadku instytucję zastępstwa zawodnika. Dodatkowo kontuzja zbiegła się w czasie z powrotem na tor Grigorija Łaguty, a dla wielu obserwatorów zwolnienie lekarskie było działaniem pozorowanym. O symulowaniu nie było jednak mowy, bo zawodnik rzeczywiście mocno cierpiał. Otoczenie zawodnika jednocześnie przekonywało, że problemy byłby mniejsze, gdyby nie ogromna determinacja Jonssona i chęć wystąpienia w meczu przeciwko Stali Gorzów, już pięć dni po poważnym wypadku. Wówczas trzydziestodziewięciolatek zamiast odpoczywać, znów poddał rękę ogromnym obciążeniom, a po szybkim powrocie na tor nie dość, że musiał walczyć z bólem, to jeszcze odpowiadać na pytania o powody swojej słabszej formy. Nic więc dziwnego, że z perspektywy czasu wszyscy zdawali sobie sprawę, że powrót do ścigania bez rekonwalescencji był dużym błędem. Wynikał on jednak z ogromnej ambicji i chęci pomocy drużynie, ale w tym przypadku Jonsson zapłacił za to wysoką cenę.
Szwed nie myślał jednak o zakończeniu kariery i gdy tylko zdrowie mu na to pozwoli, miał wrócić do ścigania.

I wrócił, ale niestety już w pierwszym meczu sezonu w którym Motor Lublin podejmował GKM Grudziądz Andreas Jonsson w pierwszym swoim starcie zanotował bardzo groźny upadek. U Szweda doszło do urazu ręki i uszkodzenia kręgosłupa, co wykluczyło go  z jazdy na prawie 3 miesiące. Trzydziestoośmiolatek dzięki determinacji i woli walki w dziewiątej kolejce wrócił do do ścigania i pomógł Motorowi Lublin utrzymać się w Ekstralidze. Ale po ostatnim meczu w sezonie definitywnie zakończył swoją ciekawą karierę, mówiąc dla szwedzkiej telewizji: "Na pewno wpływ na moją decyzję miały kontuzje. Mijający sezon też był dla mnie ciężki i wszyscy doskonale to wiedzą. Przez cały sezon walczyłem z bólem pleców i ramion. Przed sezonem liczyłem na to, że powalczę jeszcze o powrót do cyklu Grand Prix, to był mój główny cel. Jednak pojechałem w Polsce pierwszy mecz i kontuzja w nim odniesiona pokrzyżowała mi wszystkie moje plany i założenia. Miałem nadzieję, że w tym roku wrócę do Grand Prix, ale wszystko zniszczył ten upadek. Poza tym pewne wypadki, zdarzenia jednak siedzą w głowie i nie ukrywam, że to też miało wpływ na podjętą decyzję. Kiedy zakładałem kask starałem się nie myśleć o zagrożeniach i skupiałem się na jeździe. Ostatnio jednak było z tym inaczej. Już nigdy nie będę w 100 proc. zdrowy. Do końca życia będę odczuwał ból, będę miał skurcze. Ale dopóki będę wykonywał ćwiczenia i trenował, wszystko będzie w porządku.
Ścigam się na żużlu od kiedy miałem trzynaście lat. Profesjonalna kariera trwała w moim wypadku dwadzieścia dwa lata. Na pewno wiem jedno to koniec mojego ścigania. Zdrowie jest w życiu najważniejsze. Być może wrócę jeszcze do żużla w innej roli. Cieszę się, że tyle lat mogłem ścigać się na żużlu i odnosić sukcesy mniejsze lub większe. Kończę karierę, bo czuję, że muszę wycofać się z żużla, którego na pewno nigdy nie zapomnę. Dużo osób mnie pyta, czy czuję się spełniony jako zawodnik, któremu nie udało się wywalczyć tytułu indywidualnego mistrza świata. Tym bardziej, że w 2011 roku byłem blisko tego celu. Po zakończeniu kariery, patrząc wstecz, odpowiadam, że czuję się spełniony. Choć gdyby piętnaście lat temu ktoś mi powiedział, że tym mistrzem nie zostanę, uznałbym taki scenariusz za niemożliwy. Ale potwierdzam, jestem teraz zadowolony. Przez lata robiłem to, co kocham i to z całkiem niezłym skutkiem. Nie wystarczyło to, aby być indywidualnym mistrzem świata seniorów, ale triumfowałem w juniorach, wygrałem dziewięć turniejów Grand Prix i wywalczyłem trzy tytuły Drużynowego Pucharu Świata. Mogę ze spokojem i szczerością powiedzieć, że ze swoich startów jestem dumny. Kocham ten sport. Myślę że do niego na pewno w jakiejś odpowiedniej dla siebie roli powrócę. Być może jako działacz w jakimś klubie lub jako menedżer jakiegoś zawodnika. Na pewno teraz nieco się odsunę, ale to też nie będzie takie proste. Muszę sprzedać swoje motocykle, samochód i zrobić coś z warsztatem. Całkowite zamknięcie tematu startów na żużlu trochę czasu więc zajmie. Mam jeszcze swoje zobowiązania wobec sponsorów. Myślę, że wszystkie tematy domknę w najbliższych tygodniach i wtedy udam się z rodziną na wakacje. Dzięki temu, że ścigałem się na żużlu, poznałem wielu fajnych ludzi. Dziękuję wszystkim kibicom z Polski, Anglii, Danii czy Szwecji za doping, którego mi przez lata udzielali. Mogę żałować tylko jednego z mojej kariery. Starty bywały tak napięte, że nie zawsze znajdowałem czas dla fanów czy ludzi, którzy mnie wspierali".


A oto co w wywiadzie mówił o Andreasie jego polski menadżer Dawid Kozioł: "Andreas ma wiele różnego rodzaju miniurazów kręgosłupa, które mocno się kompensują. Po wypadku w Lublinie, jak zrobili mu poważne badania, które trwały dwa dni, lekarz poprosił go do siebie i powiedział: słuchaj Andreas, chyba czas kończyć, bo twoje ciało, to jednak wielka blizna. Fakty są takie, że tych wypadków i kontuzji było już za wiele. A niestety kariera żużlowca toczy się od wypadku do wypadku, od kontuzji do kontuzji.W jednej z rozmów z prezesem Jakubem Kępą powiedział, że ryzykuje, ale dodał też, że robi to, bo jest kapitanem drużyny. A jako kapitan wnosił wiele. Nie chodzi tylko o punkty, ale o atmosferę. Potrafił o nią zadbać jak mało kto. To był klej dla drużyny. Potrafił się zawsze dogadać, był pomocny, a w tym przypadku chodziło mu o to, żeby nie zostawić Motoru na lodzie. Wiedział, że przyjdzie ten jeden mecz, gdzie jego punkty będą potrzebne. Wziął to na swoje barki. Zresztą on w niedzielę miał wypadek, a w piątek jechał w Gorzowie.
AJ kończy karierę we właściwym momencie. Ładnie to wszystko zbudował i wykorzystał całą karierę. Dziś nie ma takiej sytuacji, która zmuszałaby go do kontynuowania kariery. On ma co robić. Na pewno będzie chciał wrócić do żużla, ale nie wiem, w jakiej roli. Ma energię, którą potrafi zarażać wszystkich. W firmach, które prowadzimy, on lubi być takim organizatorem, człowiekiem, który wszystko trzyma w swoich rękach. Potrafi nadać bieg sprawom. Jeszcze go w żużlu zobaczymy, ale to za jakiś czas, bo teraz skupia się na tym, żeby zamknąć sprawy związane ze speedway’em. Jest ogromna baza w Bydgoszczy, druga w Szwecji. Trzeba to zamknąć. Ale on ma skłonności do tworzenia nowych rzeczy i łatwo mu nie będzie. Rama to jedno, ale były też inne pomysły. Kiedyś jeździł z mniejszym kołem z przodu. Chciał, żeby było ono bardziej sprężyste i lepiej pracowało. Bodaj w 2007 roku wszedł do warsztatu i mówi: wymyśliłem, co zrobić, żeby kołpak się nie kręcił. Zawsze miał w sobie chęć zrobienia czegoś lepiej, żeby się wyróżnić. Pamiętam czas, kiedy wiozłem ramy, żeby je karbonować. Były one pokrywane takimi elementami, żeby były bardziej widzialne dla widzów i sponsorów.
Dla mnie też coś się kończy, bo przygoda z żużlem zaczęła się od poznania Andreasa i na jego odejściu się kończy. W pewnym momencie przyszedł do mnie, bo potrzebował pomocy w Bydgoszczy. Poszedłem na spotkanie z ówczesnym prezesem Leszkiem Tillingerem. Chyba dobrze poszło, bo kiedy potem jechaliśmy z Andreasem samochodem, to zwrócił się do mnie z propozycją. Powiedział: wiem, że masz firmę, rodzinę, dziecko, ale chcę, żebyś był moim menedżerem. Przyjąłem po namyśle. Pomagałem, ile mogłem. Bardziej jako przyjaciel niż menedżer. Taki układ bardziej mi odpowiadał. Andreas potrzebował zaufanej osoby z Polski, a byłem nią ja. Dalszą działalnością w żużlu nie jestem zainteresowany. Teraz będę oglądał ten sport z boku".

Kiedy i w jakiej roli Andreas wróci do żużla?
Czas pokaże.

Pomimo tego że Jonsson, w początkowym okresie kariery startował w GP jako jeden z młodszych uczestników cyklu, to w każdych zawodach walczył jak równy z równym z asami światowych torów, nieraz wychodząc górą z tych pojedynków. Od roku 2003 bez większych problemów zapewniał sobie miejsce w cyklu GP na kolejny sezon, a w roku 2006 był o krok od wywalczenia medalu. Niestety pechowy rok 2007 spowodował, że Jonsson wypadł z cyklu GP jednak organizatorzy postanowili przyznać Szwedowi stałą dziką kartę i w roku 2008 "Adrenalina" ponownie ściga się z najlepszymi żużlowcami na świecie, by w ostatecznym rozrachunku zająć siódmą lokatę. W roku 2009 poprawił swoją światową pozycję o dwa miejsca. Wszyscy sympatycy zawodnika zadawali sobie w kolejnym sezonie powalczy o jeden z medali? Z całą pewnością Andreasa było stać na taki wyczyn, ale żużlowa rzeczywistość okazała się brutalna i Szwed zajął 9 miejsce w rywalizacji o koronę IMŚ, co spowodowało, że stracił status stałego uczestnika tych rozgrywek. Organizatorzy szybko przyznali zawodnikowi tzw. "dziką kartę", licząc na to, że w roku 2011 Jonsson będzie czołową postacią w rywalizacji o tytuł mistrza świata. Oczekiwania te potwierdziły się i Andreas odwdzięczył się wszystkim pierwszym medalem w światowym championacie co prawda był to medal srebrny, ale tryumfator cyklu Greg Hancock był poza zasięgiem wszystkich zawodników. Kolejny rok w gronie najlepszych nie był już tak spektakularny i nie udało się Szwedowi nie tylko poprawić swojej pozycji w światowym rankingu, ale co więcej wypadł poza ósemkę zawodników premiowanych awansem do startów w prestiżowym cyklu w roku 2013. Na szczęście dla Andreas z rywalizacji o światowy prymat wycofał się szósty na świecie Jason Crump i tym samym dziewiąty Jonsson stał się pełnoprawnym uczestnikiem rywalizacji o tytuł IMŚ w roku 2013. Los jednak nie sprzyjał "AJ", a i kontuzje nie omijały zawodnika, który ponownie wypadł poza ósemkę cyklu GP i znów musiał liczyć na przychylność organizatorów żużlowego championatu przed kolejnym sezonem. Ci z kolei widząc jak mało Szwedzkich jeźdźców startuje w cyklu postanowili ponownie dać mu szansę. Zawodnik odwdzięczył się doskonałą postawą i w końcowym rozrachunku zajął wysokie szóste miejsce i bez problemów utrzymał się w rywalizacji o prymat najlepszego jeźdźca na świecie na sezon 2015. Kolejny sezon w GP był jednak ponownie pasmem niepowodzeń i zawodnik zakończył rywalizację na dziesiątej pozycji i ponownie wypadł z światowej elity. Niedowidzenia indywidualnego championatu zawodnik zrekompensował sobie co prawda mistrzowskim tytułem w drużynie, ale obiektywnie należało stwierdzić, że czas walecznego przed laty Andreasa Jonssona w światowym speedwayu dobiegał końca.

Warto dodać, że zawodnik po odejściu na żużlową emeryturę Tonego Rickardssona, stał się podporą szwedzkiej reprezentacji, która trzy razy z Jonssonem w składzie zdobyła DPŚ.

Obok ligi polskiej Andreas Jonsson, reprezentuje lub reprezentował barwy klubów
 
    Coventry, Ipswich, Arena Essex, Belle Vue
       
Rospiggarna, Dackarna

Startował również w indywidualnych mistrzostwach Szwecji, stając się siedmiokrotnym tryumfatorem tych rozgrywek.

Osiągnięcia

DMP

2000/3; 2001/1; 2003/1; 2004/3; 2005/2; 2006/3; 2011/1; 2013/1;
MPPK 2006/2
IMŚ GP 2001/24 dzika karta; 2002/14; 2003/10; 2004/7; 2005/8; 2006/4; 2007/10; 2008/7; 2009/5; 2010/9; 2011/2; 2012/9; 2013/13; 2014/6; 2015/10; 2016/14; 2018/20 dzika karta;
IMŚJ 1997/7; 1998/10; 2000/1
DPŚ 2001/3; 2003/1; 2004/1; 2005/2; 2006/2; 2008/3; 2009/3; 2010/3; 2011/3; 2012/4; 2015/1; 2016/3; 2017/2
IME- SEC 2014/7; 2017/5; 2018/14
KPE 2010/1(Bałakowo)
WSL 2014/3(Zielona Góra)

Kluby w lidze polskiej
1999-
-2000
2001 2002-
-2003
2004-
-2010
2011-
-2015
2016 2017 2018-
-2019

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon mecze biegi punkty bonusy Średnia
biegowa
Miejsce w
ligowym rankingu
2001 15 71 112 28 1,972 13

Zdjęcia zostały nabyte
na stadionowym stoisku z pamiątkami

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt