JONSSON Christer Per
Szwecja


Urodzony: 21.03.1966, Sztokholm, Szwecja

Jeden z najlepszych zawodników w historii sportu żużlowego. Urodził się 21.03.1966 w Sztokholmie. Sportami motorowymi interesował się od najmłodszych lat. W żużlowej karierze pomógł mu ojciec, który wraz z przyjaciółmi wybudował w okolicy stolicy Szwecji mini tor, na którym Per wraz ze swoimi kolegami uczył się żużlowego alfabetu. Na początku była to jazda na motocyklach o pojemności 50 cm sześciennych. Jest to typowe wejście do wielkiego światowego żużla dla zawodników szwedzkich. Początki sportowej kariery nie należały do łatwych. Pierwszy prawdziwy motocykl żużlowy o poj. 500 cm sześciennych - czeską Jawę - Per otrzymał od ojca, ale z chwilą rozpoczęcia startów na torach angielskich w 1984r. 18-letni wówczas Jonsson zmuszony był korzystać z pomocy finansowej swojego macierzystego klubu - Gettingarny. Na sukcesy sportowe nie trzeba było długo czekać. Wrodzony talent i systematyczna praca przy motocyklach szybko dały pierwsze sukcesy.
Już w następnym został mistrzem Europy juniorów zwyciężając w Abensbergu z kompletem punktów.
"Motocross był moją pierwszą miłością. Od tego sportu zaczynałem swoją karierę w sportach motocyklowych. Mój wujek odnosił sukcesy na motocrossie. Raz w motocrossowych mistrzostwach Szwecji zająłem szóstą lokatę. W pewnym momencie uznaliśmy jednak z tatą, że będzie dobrze jak spróbuję swoich sił na żużlu i tak już zostało. Wujek nie był z tego zadowolony. Chciał, abym szedł w jego ślady. Pamiętam, że po finale w Bradford to do niego wykonałem pierwszy telefon. Powiedziałem: „ty byłeś wicemistrzem w motocrossie, a ja jestem teraz mistrzem na żużlu" - wspominał po latach.

W wieku siedemnastu lat podpisał swój pierwszy kontrakt z macierzystym klubem Getingarna Sztokholm, a już rok później dostrzeżony przez angielskich działaczy zaczyna naukę speedway’a w brytyjskim klubie Reading. "Długi", jak mawiali na niego z racji wzrostu przyjaciele i kibice, dzięki startom w dwóch ligach niemal od początku swojej kariery staje się wyróżniającym się juniorem na świecie, czego potwierdzeniem jest wywalczony w 1985 roku w niemieckim Abensbergu pierwszy poważny tytuł – Indywidualne Mistrzostwo Europy Juniorów. Sukces nie może zostać niezauważony przez szwedzką federację. Już jako dziewiętnastolatek trafia do reprezentacji Szwecji, która po latach posuchy na arenie światowej ma w niedalekiej przyszłości nawiązać do jeszcze pamiętanych zwycięstw i udanych występów Andersa Michanka czy Tommy Janssona z poprzedniej dekady. W tym samym roku wystąpił również w finale DMŚ w Long Beach, w którym drużyna Trzech Koron wystąpiła po ośmioletniej przerwie.
Dwa lata później zakwalifikował się do jedynego w historii dwudniowego finału IMŚ w Amsterdamie, w którym zajął wysokie piąte miejsce zdobywając w łącznej punktacji 22 pkt. Swoje osiągnięcia powtórzył rok później na torze Ole Olsena w Vojens. Zwyciężył ponadto w trzeciej edycji Pucharu Mistrzów rozgrywanym w jugosłowiańskim Krsko. Wspólnie z kolegami z drużyny Conny Ivarsonem, Jimmy Nielsenem i Henrikem Gustafssonem zdobył brązowy medal DMŚ na kalifornijskim torze w Long Beach. Na zakończenie sezonu wygrał w Pardubicach prestiżowy turniej Zlata Prilba.
Od początku swojej kariery Per Jonsson jeździł na Jawie. Z tą stajnią przez pewien okres swojej kariery związany był kontraktem będąc jeźdźcem fabrycznych zakładów z Divisowa. Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku to eksplozja talentu młodego Szweda, który po porywającym wyścigu barażowym z Shawnem Moranem (Amerykaninowi odebrano srebro za doping) w 1990 roku na angielskim torze w Bradford zdobywa tytuł Indywidualnego Mistrza Świata, przełamując tym samym wieloletnią dominację Duńczyków w tych rozgrywkach: "Miałem wtedy bardzo dobre siniki od Jana Anderssona i to one poniosły mnie do wygranej. Nie było też „gorącej” głowy i myślenia, że muszę wygrywać każdy bieg. Pojechałem wyścig dodatkowy z Moranem i wygrałem. Tor w Bradford zawsze był bardzo dobry do ścigania i mi niezwykle pasował. Tam było sporo dobrych ścieżek do ścigania. Zbliżając się do linii mety, miałem niesamowite uczucie. To było dla mnie ukoronowanie marzeń i jednocześnie nagroda za ciężką pracę wykonaną przez lata".
Swoją bardzo mocną pozycję w światowej hierarchii potwierdza dwa lata później, gdy we Wrocławiu tylko z powodu pierwszego kompletnie nieudanego wyścigu zostaje pierwszym wicemistrzem świata.  Do indywidualnych sukcesów w 1990 "Długi" Per dorzucił jeszcze tytuł mistrza ligi angielskiej, jaki wywalczył z zespołem Reading. Jako mistrz nie musiał już zaciągać kredytów. Sponsorzy sami zaczęli składać oferty. Głównym sponsorem Pera było towarzystwo samochodowe Malarvik. To ono zakupiło dla niego sprzęt najwyższej klasy, gwarantujący osiąganie światowych wyników i z czasem na ścianach jego domu zawisła bardzo okazała kolekcja medali MŚ i pucharów przywiezionych z najważniejszych turniejów indywidualnych.

Przez wiele lat Jonsson ścigał się w barwach angielskiego Reading. Do tej drużyny trafił w 1984 roku, dzięki Janowi Anderssonowi. To właśnie on po którymś szwedzkim finale przyszedł do Pera powiedział, że jego zdaniem jest gotowy na ligę angielską. Dodał, że jak się zdecyduje to załatwi mu miejsce w Reading i tak się ostatecznie stało, a stadion w Reading stał się jego ulubionym, a na dowód niech będzie dwudziestu jeden biegów bez porażki na domowym torze. W tamtym czasie wielu kibiców zwróciło uwagę na jego charakterystyczną prostą sylwetkę na motocyklu i zastanawiali się czy była to sylwetka wypracowana, czy może była to kwestia jego wzrostu. Sam zawodnik tak odniósł się do tych dywagacji: "Myślę, że po części było to wypracowane, ale powodem był mój wzrost, który nie ułatwiał mi jazdy na żużlu… Jednak w pewnym momencie jakoś sobie "ubzdurałem", że jak jadę w takiej pozycji, to jestem szybszy".

Przemiany polityczne i rozkwit rozgrywek ligowych w Polsce we wczesnych latach dziewięćdziesiątych powodują, że nad Wisłę trafiają najlepsi żużlowcy na świecie. Nie mogło być inaczej z Jonssonem, który był łakomym kąskiem na transferowej giełdzie. Pomimo kuszących propozycji z różnych klubów. W tej sytuacji okres zimowy 1990/1991 okazał się wyjątkowo gorący. Wielu zawodników zmieniło swoje dotychczasowe kluby, jednak największą sensacją był fakt, iż aktualny mistrz świata podpisał kontrakt na występy w drużynie z aniołem na plastronie - Apatorem Toruń.
Oto jak Szweda scharakteryzował ówczesny Jacek Gajewski menadżer toruńskiej drużyny, a po latach przyjaciel zawodnika: Po sezonie 1990 działacze Torunia – Benedykt Rogalski, Andrzej Grajek i Zbigniew Srokowski pojechali do Szwecji, aby rozmawiać z Perem na temat jego startów w Toruniu. Wspierała naszych działaczy, Pani Jadwiga polskiego pochodzenia, która pomagała w problemach natury językowej w rozmowach z Perem. Ona działaczom Torunia pomogła w zaaranżowaniu tego spotkania. Per owszem był mistrzem świata, ale z tego co wiem, to był wtedy ukierunkowany na Toruń. Czy były inne oferty? Nie wiem, ale myślę, że niekoniecznie. Mocno zadziałała też podejrzewam rekomendacja Pani Jadwigi, która znała toruński klub i jego działaczy z racji wcześniejszych kontaktów. Na tyle, na ile przez te wszystkie lata ja poznałem Pera, to myślę, że najważniejszy wtedy przy podejmowaniu decyzji był dla niego komfort, że wszystko będzie tak, jak uzgodnione odnośnie współpracy, a nie kwestia otrzymania jak największych pieniędzy. Czy przeżył szok kulturowy po przyjeździe do Polski? Nie był zaskoczony zbytnio niczym, ale ja tak sobie myślę, że wynikało to pewnie też z faktu, że on już wcześniej w Polsce startował, choćby z reprezentacją Szwecji. W Toruniu zyskał sympatię, bo nigdy nie był wybitnym startowcem, ale straty poniesione pod taśmą nadrabiał efektownymi akcjami na dystansie. I tacy zawodnicy, w moim odczuciu, wzbudzają większą sympatię. Per był walczakiem. Z motocyklem potrafił zrobić wszystko. Czytał tor lepiej niż ktokolwiek inny. Należy podkreślić, że jeździł inteligentnie. Świadczyć może o tym fakt, że było wiele wyścigów, które potrafił tak rozegrać, by atak pozostawić na ostatni łuk. Jednocześnie szukał błędów rywali, ale każdy ruch na torze miał zaplanowany.
Z kolei zawodnik po latach tak wspomina swój kontrakt w Polsce: "Zanim trafiłem do Torunia miałem kilka ofert z innych klubów. To było po 1990 roku. Oczywiście w Polsce wschodziła wtedy gwiazda Tomasza Golloba. Tomasz był wyjątkowym gościem pod tym względem, że skręcał w lewo, jadąc dalej na wpół prosto. Dzięki temu pamiętam, że on nabierał na torze kosmicznych prędkości. To go bardzo wyróżniało, zwłaszcza na początku. Oprócz tego, że z toru znałem Tomka Golloba słyszałem, że po upadku w Polsce komunizmu, otworzyliście bramy dla obcokrajowców i kusiliście sporymi pieniędzmi. Każdy z nas miał jednak obawy, bo nigdy w Polsce nie startował. Pionierem był Hans Nielsen, który rok wcześniej już startował w waszej lidze. Nie ukrywam, że zasięgałem języka u niego. Powiedział, że wszystko jest w porządku, więc pomyślałem dlaczego nie. A dlaczego Apator? W Szwecji spotkałem się z pewną kobieta z Polski. Chyba miała na imię Jadwiga. Ona mówiła po szwedzku, więc łatwiej było nam się dogadać. Miała kontakt z osobami z Torunia. Mi pasowało to, że działacze z Torunia jako jedyni powiedzieli, że mogą nawet przyjechać do Szwecji. Spotkaliśmy się jakoś na przełomie roku w Orebro i szybko doszliśmy do porozumienia. Tak trafiłem do Torunia i wiem że całe żużlowe miasto na mnie czekało. A ponieważ zawsze byłem pedantem i starałem się być profesjonalistą jeśli idzie o sport, chciałem się dobrze przygotować do debiutu. Postanowiłem z mechanikiem, że przyjedziemy dzień wcześniej do Torunia. Nikt nas się nie spodziewał, więc nikt na nas nie czekał. Wtedy była ogromna bariera językowa. Nie znaliśmy dobrze miasta, więc po pierwsze nie chcieliśmy po nim błądzić. Po drugie, w hotelach też nikt nie znał angielskiego, więc byśmy się nie dogadali. Ostatecznie stwierdziliśmy, że noc spędzimy w moim busie na stadionie. Tak też się stało. Dzisiaj w to by nikt nie uwierzył, że mistrz świata w ten sposób spędził noc. Tak jednak było i dzisiaj nawet miło to wspominam. To była jednorazowa sytuacja. Potem klub już wiedział, zawsze przyjeżdżam szybciej, więc byli na to przygotowani. Atmosfera w drużynie była świetna, w tamtych latach nie tylko w Toruniu, ale w większości klubów, jeździli praktycznie sami wychowankowie. Wszyscy tworzyli jedną rodzinę, ale niestety ograniczała nas bariera językowa. Dzisiaj wszyscy mówią nie tylko po angielsku, ale w różnych innych językach. W tamtym czasie jedynie Mirek Kowalik ze mną rozmawiał, bo znał angielski. Oprócz mojego mechanika, był on tłumaczem między mną a innymi kolegami. Podczas meczu przekazywałem mu swoje uwagi, a on z kolei zawodnikowi, którego one dotyczyły. Widać było, że Ci chłopacy sobie pomagają to mi imponowało. Zresztą pomagałem im, bo się naprawdę zżyliśmy, a po drugie traktowałem to też jako część swoich obowiązków. Pierwszy sezon w Toruniu miałem bardzo dobry. Oczywiście po sezonie pojawiło się mnóstwo innych ofert. Ja po tym pierwszym sezonie postanowiłem, że zostanę w Toruniu tak długo, jak klub będzie mnie chciał. Miałem naprawdę propozycje dużo korzystniejsze pod względem finansowym, ale jednak zawsze wyznawałem inne wartości, niż pieniądze. Jak pracowałem z juniorami w Szwecji, też te wartości starałem się im przekazać. Rozmawiałem z wieloma zawodnikami, którzy byli rozczarowani tym, że polskie kluby zalegały im pieniądze. Ja jednak zawsze miałem w Toruniu płacone na czas i nigdy nie było z tym problemu. Po drugie naprawdę zżyłem się z zawodnikami, działaczami i poznałem miasto. Zawsze przyjeżdżałem z tego powodu dzień wcześniej do Torunia. Wspólnie z innymi zawodnikami trenowaliśmy i był też czas na rozmowy. Pomagałem im dopasować motocykle. Stanowiliśmy jedną rodzinę. Zresztą ja byłem wierny swoim wszystkim klubom. W Polsce i Anglii startowałem tylko dla jednego klubu. W Szwecji praktycznie poza jednym epizodem też był właściwie jeden klub. To świadczy o tym co mówiłem, że nie pieniądze były dla mnie najważniejsze Dzisiaj macie najlepszy żużlowy stadion świata. Jednak moje wszystkie wspomnienia, oczywiście ze zrozumiałych względów, zostały na starym stadionie przy ulicy Broniewskiego 98. Tam przeżywałem wspólnie z kolegami nasze wygrane i porażki. Tam miałem radosne, ale też smutne chwile. Bardzo mi się podobało to, że tor był tam bardzo blisko trybun. To było niesamowite. Doping kibiców był bardzo słyszalny. Szkoda, że już nie ma tego stadionu, ale zostanie on na zawsze ze mną".

W pierwszym sezonie startów na polskich torach Jonsson wystąpił we wszystkich meczach ligowych drużyny toruńskiej uzyskując wysoką średnią biegową 2,467 i walnie przyczyniając się do zdobycia III miejsca. Na swój pierwszy mecz zawodnik przyjechał ze swoim mechanikiem dzień wcześniej. Wówczas między Polakami, a Szwedami istniała spora bariera językowa, również w hotelach. Zawodnik nie chciał ryzykować błądzenia się po mieście, więc spał w aucie. Z czasem jednak Toruń stał się drugim domem dla Szwedzkiego Mistrza, który z miejsca stał się ulubieńcem toruńskich kibiców. Fani pokochali go, już po pierwszych jego derbach, w których zdeklasował braci Gollobów i Rickardssona. Jonsson nigdy nie był naburmuszona gwiazdą, po każdym udanym wyścigu robił rundę honorową i bawił się na torze razem ze swoimi fanami. Był profesjonalistą i wzorem dla kolegów z drużyny, często pomagał im w trakcie wyścigu oraz w warsztacie. Uśmiechnięty i odróżniający się od innych zawodników przywiązaniem do klubowych barw (W Polsce jeździł tylko dla Torunia, w Anglii dla Reading, a w Szwecji z wyjątkiem jednego sezonu zawsze dla klubu ze Sztokholmu) wprowadził dużo kolorytu na polskie stadiony.
W kolejnych latach Per wspólnie z Jimmy Nilsenem i Henrikiem Gustafssonem w MŚP powtórzył wynik sprzed dwóch lat zdobywając w finale w Poznaniu tytuł I wicemistrza. Sezon 1992 był dla reprezentanta Trzech Koron równie bogaty w sukcesy jak poprzednie. Zdobył srebrne medale w IMŚ i DMŚ oraz brąz w MŚP. Po rocznej przerwie powrócił na wyspy brytyjskie. Reprezentując barwy Reading zdobył wraz z kolegami mistrzostwo ligi uzyskując najwyższą średnią meczową. W Polsce, z drużyną Apatora powtórzył sukces sprzed roku.

Rok 1994 roku miał być jego rokiem. Zaczął wybornie, w lidze polskiej rzadko tracił punkty i z wielką łatwością awansował do półfinału mistrzostw świata, który miał być rozegrany w jakże szczęśliwym dla niego Bradford. Liga również rozpoczęła się obiecująco od dobrych występów w Polsce, Szwecji i Anglii. Z łatwością zakwalifikował się do półfinału światowego IMŚ w Bradford.

26.06.1994r. na mecz derbowy do Bydgoszczy wybrał się ogromnie skoncentrowany. Po raz kolejny chciał poprowadzić "Anioły" do zwycięstwa nad odwiecznym rywalem z Bydgoszczy. Jak często bywa w takich przypadkach do wypadku Jonssona w ogóle mogło nie dojść. Dzień przed zawodami miał w Szwecji rodzinną uroczystość, nie chciało mu się jechać, wolał został z domu w dziećmi. W końcu całą rodziną wybrali się na zawody, ale podczas podróży mieli trochę problemów i na prom zdążyli tuż przed jego zamknięciem. Potem wydawało się, że mecz może zostać przerwany, bo warunki torowe były bardzo trudne, a spotkanie obfitowało w upadku. W dziewiątym wyścigu niebezpiecznie upadł Sławomir Derdziński "Wypadłem z boksu, żeby zobaczyć, co się dzieje ze Sławkiem, który nadal leżał nieruchomo na torze. Rzadko płaczę, ale teraz nie mogłem powstrzymać łez. Krzyknąłem, że mam to wszystko w dupie. Stalowy drut prawie odciął Sławkowi głowę"! - wspominał Jonsson w swojej biografii "Per Jonsson. Wspomnienia z żużlowych torów”. Mecz został przerwany i zawodnicy czekali dwie godziny, by wznowić spotkanie. Szwed w pierwszych trzech seriach nie znalazł pogromcy, odjeżdżając rywalom już na stracie. Upalna pogoda dała się we znaki żużlowcom obu ekip, którzy bez pardonu, na pograniczu faulu walczyli w każdym wyścigu. Do dwunastego wyścigu wyjechał w parze z obiecującym Krzysztofem Kuczwalskim, a za rywali miał Zdzisława Ruteckiego i Waldemara Cieślewicza. Startując z czwartego toru troszeczkę spóźnił start i wszedł równo z całą trójką zawodników na pełnym gazie w pierwszy wiraż, z którego nigdy już nie wyjechał. Nie starczyło dla niego miejsca przy bandzie, został uderzony motocyklem i wgnieciony w bandę. Cały stadion zamarł, bo Jonsson nie podnosił się z toru i nie mógł się w ogóle poruszyć. "Pamiętam, że tor był tamtego dnia naprawdę śliski. Tak w ogóle to istniało ryzyko, że nie pojawię się tego dnia w Bydgoszczy. Dzień wcześniej w Szwecji miałem bowiem małą uroczystość rodzinną. Nie "paliłem" się na mecz do Bydgoszczy. Wolałem zostać w domu z dziećmi, ale trzeba było odjechać zawody. Dzieci dawno mnie nie widziały. Zdecydowaliśmy jednak, że pojedziemy na ten mecz. Już podczas podróży mieliśmy problemy. Dotarliśmy na prom w ostatnim momencie. Wjechaliśmy na prom i od razu go zamykali. Gdy dotarliśmy do Bydgoszczy, spotkanie rozpoczęło się nieźle dla naszej drużyny. Jednak jeden z zawodników zanotował makabryczny upadek. Pojechał na pełnym gazie, prosto w bandę. Myśleliśmy, ze zawody zostaną przerwane. Czekaliśmy dwie godziny. Po ich wznowieniu wyjechałem na tor. Startowałem z czwartego pola, próbowałem zaraz po starcie zjechać do wewnętrznej, ale mnie wyciągnęło, ponieważ było cholernie ślisko. Zawodnik gospodarzy, który startował obok mnie (Cieślewicz), przez chwilę jechał równo ze mną. W pewnym momencie wyniosło go jednak w moją stronę tak bardzo, że zabrakło miejsca między nim a ogrodzeniem. Próbowałem się oczywiście wysforować do przodu, ale zabrakło mi dosłownie pół koła. Tor był zbyt śliski, żeby można było zredukować i szybko zmniejszyć prędkość. Przeciwnie, nadawał motocyklom jeszcze więcej prędkości. Poczułem uderzenie od tyłu i motocykl uderzył prosto w ogrodzenie. Ja też na nie wpadłem, a potem moja maszyna wpadła na mnie. Sam upadek nie był aż tak groźny, ale mój motocykl się zawinął i uderzył mnie w kark. Przez moje ciało przeszła gorąca fala i poczułem mrowienie w palcach. Nie mogłem się poruszyć. Próbowałem wykonać jakiś ruch rękami i nogami, żeby sprawdzić, czy jestem cały. Bez rezultatu. W szpitalu lekarz powiedział mi, że muszą mnie natychmiast operować, ponieważ istnieje ryzyko, że nie stanę już na własnych nogach. To wszystko było bardzo trudne. Nie ma sensu gdybanie, co by było gdyby było. Co się stało, to się nie odstanie" - wspominał po latach Szwed.
Poszkodowany zawodnik natychmiast został przewieziony do bydgoskiej kliniki, gdzie wykonano operację połamanego kręgosłupa. Szwed chciał się poddać operacji w ojczyźnie, ale jego stan nie tylko nie pozwalał na transport, a wręcz zagrażał jego życiu. Od razu trafił na stół operacyjny, a bydgoskim lekarzom udało się wygrać walkę o jego życie, bo podczas operacji trzy razy ustała mu akcja serca!

Dwa dni po wypadku Jonsson został przetransportowany do Sztokholmu, gdzie z jego płuc usunięto płyn. W książce opisał, że czuł się tak, jakby krojono mu brzuch nożem. Następnie trafił do szpitala w Göteborgu pod opiekę dr Larsa Sullivana, specjalizującego się w urazach kręgosłupa, gdzie po żmudnej rehabilitacji i kolejnej operacji zdołał usprawnić swoje ręce oraz usiadł na wózek inwalidzki. Szwed jednak wcale nie obraził się na żużel. Pierwszą rzeczą o jaką zapytał delegację Apatora, która odwiedziła go w szpitalu po operacji, był wynik meczu. Zespół z Torunia wygrał 46:44, a Szweda udanie zastąpił z rezerwy Wiesław Jaguś. To było znamienne, bo w przyszłości miało okazać, iż okazał się on równie wielkim "walczakiem" co Jonsson, a co za tym idzie kolejnym idolem toruńskich fanów.

W szwedzkich mediach oberwało się Polakom. Żużlowców oskarżano o bandycką jazdę, krytykowano również stan toru w Bydgoszczy. "Jeżdżą jak szaleni", "Tor w Bydgoszczy to pewna katastrofa" – grzmiały tamtejsze media, a o "bydgoskiej corridzie" pisały również gazety w Polsce.

Wspomniany Jacek Gajewski, który był jednym z członków toruńskiego zespołu, którzy po wypadku Szweda wbiegli na tor stadionu bydgoskiej Polonii: "zdałem sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. Bywają wypadki, które wyglądają gorzej. Ten Pera nie wyglądał z trybun na taki, który będzie za sobą niósł mocno negatywne konsekwencje. Na początku wydawało mi się, że wszystko będzie okej i Per za chwilę się podniesie".

Z kolei Waldemar Cieślewicz przez kamerami tak tłumaczył się z całego zajścia: "To nie była moja wina, że Per tak nieszczęśliwie uderzył. Jadąc z nim, razem, wszystko było w porządku. Żadnego bliskiego kontaktu nie mieliśmy. Tylko czuliśmy się wzajemnie. Gdy jednak Krzysztof Kuczwalski wjechał we mnie dwoma kołami, to ja już się nie ratowałem, tylko puściłem motor, żeby on sobie pojechał, żebym ja się uratował. No i.. stało się".

Znacznie bardziej radykalny w ocenie całej sytuacji był opiekun Polonii, Władysław Gollob: "W tym wyścigu najwyraźniej Kuczwalski wyprowadzał stawkę w płot. To, że ucierpiał Per Jonsson jest wynikiem takiej postawy".

Tak więc uraz kręgosłupa spowodował, że wielokrotny mistrz i wicemistrz świata, człowiek cieszący się wielkim uznaniem, stanowiący wzór dla młodzieży, potrafiący przyciągać tłumy już nigdy nie usiadł na żużlowym motocyklu i nigdy nie wyjechał na żużlowy tor na dwóch kółkach. Po upadku żużlowiec otrzymywał dziennie setki listów z wyrazami wsparcia. Odwiedzali go koledzy z toru, czy byli żużlowcy jak trzykrotny mistrz świata Erik Gundersen, który doznał złamania kręgosłupa pięć lat wcześniej na torze Bradford i został przykuty do wózka inwalidzkiego. Jonsson nie chciał się pogodzić z podobnym losem. Nie dopuszczał wówczas myśli, że może być niepełnosprawny. Cały czas walczył i próbował różnych metod leczenia. W końcu musiał zaakceptować to co się stało. Został przy żużlu. Został menedżerem szwedzkiej drużyny Rospiggarny Hallstavik, był też komentatorem szwedzkiej telewizji.

Aktualnie Per Jonsson mieszka w Szwecji, bardzo przyjaznej ludziom niepełnosprawnym. Może liczyć na pomoc rządu. Co więcej, nie pozostaje także bierny zawodowo, bowiem pracuje w salonie motocyklowym. Motoryzacja wciąż jest bliska jego życiu. Nadto został dziadkiem i dużo czasu poświęca wnuczkom, co potwierdził w jednym z wywiadów Jacek Gajewski: "Per jako sportowiec był wielkim profesjonalistą. Zawsze był mocno skoncentrowanym na tym, aby być dobrze przygotowanym do zawodów, w których startował. Pera po wygranym meczu ciężko było namówić na piwo. On po zawodach myślami był już przy swoich kolejnych startach. Jaki jest jako człowiek? Ciężko mi oceniać osobę, z którą się bardzo dobrze znam. Skandynawowie nie są wylewni, ale jak się Pera bliżej pozna, to jest fajnym, mądrym i uczciwym człowiekiem. Interesuje się wieloma rzeczami i w paru dziedzinach ma naprawdę głęboką wiedzę. Wielu sportowców poznałem, ale Per wyróżnia się niesamowicie twardą psychiką. Te wszystkie rzeczy związane z kontuzją, które się wokół niego działy mogłyby niejednego człowieka „złamać”. Per nie szuka odpowiedzi dlaczego tak, a nie inaczej się wydarzyło. Patrzy w życiu do przodu. System szwedzki sprawia, że pomimo niepełnosprawności Per mógł być czynny zawodowo, zdalnie obsługiwał klientów pewnej firmy motocyklowej, a obecnie jego „oczkiem” w głowie i największą radością są wnuki".

Reprezentował Kluby:
    Getingarna Sztokholm 1983-1987, Bysarna Visby 1988 - DMSwe, MSwePK, Getingarna Sztokholm 1989-1993, Rospingarna Hallstavik 1994
   
Reading 1984-1990, 1992-1994
    Apator Toruń
1991-1994

Osiągnięcia:
    Indywidualne Mistrzostwa Świata: 1987 - (V), 1988 - (V), 1990 - (I), 1991 - (IX), 1992 - (II), 1993 - (IX)
        Drużynowe Mistrzostwa Świata:
1985 - (IV), 1986 - (IV), 1988 - (III), 1989 - (III), 1991 - (II), 1992 - (II), 1993 - (III)
                Mistrzostwa Świata Par: 1985 - (V), 1988 - (V), 1989 - (II), 1990 - (IV), 1991 - (II), 1992 - (III), 1993 - (I).
                    Indywidualne Mistrzostwo Europy Juniorów: 1985
                                Indywidualny Puchar Europy: 1988

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon mecze biegi punkty bonusy Średnia
biegowa
Miejsce w
ligowym rankingu
1991 14 75 181 4 2,467 3
1992 10 53 130 7 2,585 4
1993 7 38 94 2 2,526 5
1994 6 29 76 1 2,655 nklas

Tekst: Wiesław Banaszkiewicz. (www.speedway.torun.pl)

26 czerwca 1994 runda 11 DMP
Polonia Bydgoszcz - Apator Toruń

ostatni wyścig Pera Jonssona

(...) Wróciłem do Torunia, o 10.00 rano znów byłem w Bydgoszczy. Od lekarzy dowiedziałem się, że można Pera przetransportować, ma bardzo silny organizm. Terry i Gadzinowski kontaktowali się ze Skandynawią, dużo pomógł profesor Kasprzak.

Upał panował niemożliwy. J. Gajewski parę razy wchodził na salę intensywnej opieki, rozmawiali, jak zwykle, po angielsku. Jonsson słyszał bez problemów, ale mówienie sprawiało mu dużo trudności. Szeptał. Trzeba było nachylać się do jego ust. Miał lekkie problemy z oddychaniem.

- Za dużo nie rozmawialiśmy - wzdycha J. Gajewski. - Pytał o wynik meczu, czym mnie zaskoczył. Gdy później, w Goeteborgu byłem u niego, tego pytania nie pamiętał. Prosił, aby złapać go za stopę. Nic. Choć w rękach czucie wracało.

W poniedziałek, o szesnastej odwiedzili Jonssona najbliżsi, Maria i ojciec, Christen. Przylecieli ze Sztokholmu do Warszawy, samochód do Bydgoszczy zapewnił Apator. O wypadku dowiedzieli się od Bo Wirebranda. Po wyjściu z sali płakali.

Dyrektor Apatora Ryszard Kowalski w rozmowie telefonicznej poinformował, że,, po linii wojskowej" załatwiono lądowanie samolotu na lotnisku wojskowym w Bydgoszczy. Sanitarny odrzutowiec siadał wpierw w Gdańsku, na odprawę celną. W drodze powrotnej, tak samo.

- Rano we wtorek byłem ponownie w Bydgoszczy - relacjonuje J. Gajewski. - Jonsson był przygotowywany do transportu. Po drugiej po południu został przewieziony ambulansem na lotnisko. Był przypasany do noszy, ręce leżały bezwładnie. Na lotnisku czekał m. in. wiceprezes Apatora Andrzej Gajek, grupa dziennikarzy, w tym przedstawiciele dwóch największych szwedzkich gazet, którzy odwiedzili też Pera w szpitalu. Jonsson został umieszczony w łóżku próżniowym, lekarze przekazali historię choroby.

Dwa tygodnie przebywał Jonsson w stolicy Szwecji, w szpitalu uniwersyteckim. Potem przewieziono go do Sahlgrenska Hospital w Goeteborgu. Ojciec żużlowca dostał list od motocrossowca, który w zeszłym roku odniósł podobny uraz na zawodach w Niemczech. Tenże motocyklista radził, aby rehabilitację zacząć w Sahlgrenska Hospital. Ani w Sztokholmie, ani w Goeteborgu żadnej operacji nie przeprowadzano, szwedzcy medycy widocznie uznali, że wystarczy to, co zrobiono w bydgoskiej klinice.

Przed finałem w Vojens gościła u Pera również ekipa Radia Toruń. Pojawiły się później relacje, że Szwed jest całkowicie załamany, w fatalnym stanie.

- Nie mogę się z tym zgodzić - protestował J. Gajewski. - Porównując to, co widziałem w Bydgoszczy, przed wylotem, z tym co zaobserwowałem w Goeteborgu, gdy odwiedziłem go z grupą polskich przyjaciół, zauważyłem dużą poprawę. Mówił całkiem swobodnie. Oczywiście, nie tak, jak człowiek zupełnie zdrowy, ale po takim wypadku ma przecież prawo być osłabiony. Wizyta zaplanowana na 20 minut trwała dwa razy dłużej. Mówił o wielu rzeczach, o wypadku, o polskiej lidze, interesował się wynikami Apatora, o finale w Vojens, o zbiórce pieniędzy wśród kibiców drużyny. Pytał o Derdzińskiego. Nogi dalej bez czucia, ale dopiero po 8 tygodniach po operacji schodzi obrzęk. Prawą rękę mógł podnosić, lewą, trochę słabszą, również. palce pozostawały nieruchome. Siedział podparty na łóżku, w kołnierzu przymocowanym do łóżka. Twarz bez zmian, może tylko trochę chudsza. Maria cały czas jest z nim, śpi na łóżku specjalnie wstawionym do jego sali. Per ma bardzo dużo zdjęć na ścianach, pocztówek. Dostaje dużo korespondencji z Polski. Per bardzo się z niej cieszy, ale nie zna polskiego, nie może przeczytać. Gdy pytałem go o to rzekome "załamanie", odparł że czuje się normalnie. Mówił, że ma motywację, bo chce wrócić do normalnej sprawności dla Marii i dzieci. Najchętniej cały czas by ćwiczył, a nie tylko 2-3 godziny dziennie, jak każą lekarze. Jest niecierpliwy. Czy będzie chodził? Dużo zależy do niego, od jego samozaparcia. Gundersen chodzi. "Tygodnik Żużlowy" napisał, że wystawienie go na listę Grand Prix było kurtuazją. Dwa miesiące po operacji nie można przesądzać.

- Nie szuka winnych - podkreśla J. Gajewski. - Wiele razy oglądał na wideo swój wypadek. Start był równy. Motocykl odbił się od bandy, uderzył w plecy. Zmiażdżył piąty krąg. Jonsson podkreśla złą konstrukcję band w Polsce, które nie amortyzują uderzeń. Taki wypadek w Szwecji zakończyłby się zapewne bez specjalnych urazów. Powiedział, iż mogło go to spotkać choćby w samochodzie. Miał tylko żal do sędziego Włodzimierza Kowalskiego, że po upadku Derdzińskiego nie uspokoił atmosfery w obu zespołach, w parkingu.

Gundersen, Pedersen, Jonsson, wielcy żużlowcy, indywidualni mistrzowie świata z lat 80- tych, wszyscy po ciężkich kontuzjach. Czy Pana ta lista nie przeraża? Dawni mistrzowie jak Brigss czy Mauger odeszli ze sportu zdrowi.

Żużel jest coraz szybszy - Może winne są tory? W tym roku dużo zawodników z czołówki ligi angielskiej było poważnie kontuzjowanych: Nielsen, Loram, Ermolenko, Adams, Screen. Może przyczynia się do tego bardzo duża liczba startów, 4-5 w tygodniu w kilku państwach, męczące podróże.

- Per Jonsson jako zawodnik bardzo mi się podobał - mówi Jacek Gajewski. - Jeździł widowiskowo, potrafił wygrywać po złych startach, walczył aż do mety. Spotykaliśmy się także poza Polską. Znając jego umiejętności, opanowanie motocykla, wydawało mi się, że jemu nic się nie stanie. Umiał wyważyć, czy warto ryzykować, czy jeszcze poczekać z atakiem. Gdy przed dwoma laty zabił się Grzegorz Kowszewicz można było mówić o braku umiejętności, ale Jonsson... Wtedy w Bydgoszczy wydawało mi się, że zaraz wstanie...

tekst pochodzi z Magazynu Ilustrowanego ŻUŻEL 9/1994; część 2.
Autor: Jacek Dobkowski

Po tragicznym wydarzeniu na torze bydgoskim torze. Kluby w których startował szwedzki Mistrz Świata organizowały turnieje w których zawodnicy najczęściej rezygnowali z apanaży, a działacze cały dochód przeznaczali na koszty rehabilitacji nieodżałowanego Pera Jonssona. Do tak szczytnego celu przyłączył się również Apator Toruń i 23 kwietnia 1995 roku zorganizował zawody pod nazwą Benefis Pera Jonssona. Dość nieoczekiwanie wygrał Simon Wigg startujący z licencją holenderską, jednak była to wygrana w pełni zasłużona.

Obecnie Per Jonsson wciąż musi poruszać się przy pomocy wózka inwalidzkiego. Jednak jego kondycja się poprawiła. Jest trenerem w szwedzkim klubie Rospiggarna. W wyniku rehabilitacji poprawiły się możliwości chwytne rąk. Kiedy 4 lata temu (1999) gościł w Toruniu i brał udział m.in. w spotkaniach z kibicami ledwo trzymał długopis, w czasie spotkania w 2001 roku już nie miał większych problemów ze składaniem autografów.
Kolejne spotkanie Długiego Pera miało mieć miejsce w 2004 roku podczas ostatniego meczu ligowego rozgrywanego na toruńskim torze. Niestety obowiązki zatrzymały Szweda w kraju, a do kibiców przysłał list następującej treści:
Chciałbym podziękować wam za zaproszenie, by przyjechać do Torunia. Przykro mi, ale nie jestem w stanie przybyć w tym czasie, ale będę szczęśliwy mając możliwość zjawienia się w innym terminie. Klub i kibice z Torunia byli dużą częścią mojej kariery zawodniczej. To zaszczyt dla mnie, że ciągle o mnie myślą. Mam nadzieję, że wkrótce się z wami spotkam.

Szwed nie poddał się swojej niepełnosprawności i oprócz pracy w szwedzkich klubach zajmuje się pracą z młodymi zawodnikami dopiero zaczynającymi żużlowe kariery. Pracuje również jako współkomentator telewizyjnych relacji z meczów szwedzkiej Elitserien - sporo podróżuje po swoim rodzinnym kraju. Zajmuje się również doradztwem w sprawie torów żużlowych. Zajmował się m.in. projektowaniem areny dla zawodników na stadionie olimpijskim w Sztokholmie przygotowywanym na turniej w Grand Prix. Zaangażował się również w budowę nowego obiektu w Toruniu. Ten w dużej mierze jest wspólnym dziełem Jonssona i Australijczyka Tony Briggsa bowiem obaj doradzali w sprawach geometrii stadionu budowanego przy Szosie Bydgoskiej.

W roku 2008 pojawiły się niestety niepokojące wieści o stanie zdrowia Pera. Oto bowiem w przypadku osób niepełnosprawnych skazanych na wózek inwalidzki często pojawiają się problemy ze skórą gdyż łatwo ją narazić na odleżyny. Szwed mimo wypadku i tego, że jego możliwości poruszania się są ograniczone prowadzi - w porównaniu do nich - bardzo aktywny tryb życia, ale to nie chroni go przed problemami zdrowotnymi dotykającymi niepełnosprawnych. Problemy Szweda ze skórą są na tyle poważne że niewykluczone iż potrzebny będzie zabieg polegający na jej przeszczepie. To rozwiązałoby problemy częściowo sparaliżowanego Jonssona. Miejmy jednak nadzieję, że przeszczep nie będzie konieczny, a były zawodnik w naturalny sposób zwalczy tworzące się odleżyny.

Rok 2010 to mały pozytywny szum wokół toruńskiego idola. Oto bowiem 2010-01-21 Rada Miasta Torunia stosunkiem głosów 20 ZA - 3 przeciw, przyjęła uchwałę o nazwaniu imieniem Pera Jonssona ulicy łączącej Szosę Bydgoską z Motoareną. Z wnioskiem w tej sprawie wystąpili toruńscy kibice sportu żużlowego, których reprezentowało stowarzyszenie "Krzyżacy". To właśnie kibice przeprowadzili zbiórkę podpisów pod obywatelskim projektem uchwały i mimo pierwotnych sprzeciwów rajców miejskich projekt został ostatecznie zaakceptowany.
Obywatelski projekt uchwały w sprawie nadania nazwy ulicy Jonssona poparło 2194 torunian, którzy podpisali się pod dokumentem złożonym w magistracie. Warto podkreślić, że w 2005 roku prezydent Michał Zaleski, na wniosek klubu Apator-Adriana, przyznał Perowi Jonssonowi Honorowy Medal Thorunium. Zatem ulica imieniem Wielkiego Szweda to już drugie uhonorowanie tego wybitnego zawodnika.

Dwa lat później ponownie było głośno w Toruniu o "Długim Perze". Oto bowiem wieloletni przyjaciel Jonssona, a toruński menadżer Jacek Gajewski dopiął swego i po kilku latach doprowadził do przetłumaczenia szwedzkiej biografii symbolu klubowego i żużlowego w mieście Kopernika. W promocję wydania włączyło się stowarzyszenie Krzyżacy i 4 października 2012 w toruńskim Central Parku odbyła się event polskiego wydania biografii Pera Jenssona, która ukazał się pod tytułem "Wspomnienia z żużlowych torów". W tej unikalnej publikacji można znaleźć m.in. tłumaczenie tekstów, które już ukazały się na temat Jonssona w Szwecji. Ze wspomnień dowiadujemy się, w jaki sposób Szwed znalazł się w polskiej lidze żużlowej i dlaczego w Apatorze Toruń. Czy było mu łatwo odnaleźć się w szarej polskiej żużlowej rzeczywistości? Jak wspomina te czasy? Niektóre wspomnienia są drastyczne i oburzające, ale przede wszystkim szczere. Tragedia Pera Jonssona z 1994 roku przedstawiona jest w dwojaki sposób: to, co pamięta sam żużlowiec i osobiste, wewnętrzne przeżycia jego i przyjaciół. Są to bardzo wzruszające wypowiedzi i odczucia najbliższych mu osób. Per Jonsson przedstawia w swej książce plany na przyszłość i ocenia obecną rzeczywistość żużlową na świecie.Największą atrakcją były jednak dotychczas niepublikowane zdjęcia byłego asa Apatora - również z czasów dzieciństwa, gdy dopiero zaczynała się jego żużlowa fascynacja. W spotkaniu promującym książkę uczestniczył sam Jonsson, który podpisywał licznie zgromadzonym fanom swoją biografię.

W roku 2019 przed wejściem głównym na toruńską MotoArenę zainicjowano toruńską Aleję sportu żużlowego, w której wmurowywano tablice upamiętniające osoby związane z toruńskim żużlem. 28 lipca 2019 roku miało miejsce odsłonięcie trzeciej pamiątkowej tablicy, na której pojawiło się nazwisko Pera Jonssona. Odsłonięcia dokonali wspólnie prezydent Torunia Michał Zaleski i europoseł Ryszard Czarnecki. Gratulacje Szwedowi złożył również Jan Ząbik, który dokładnie miesiąc wcześniej odsłonił swoją tablicę przed trybuną główną Motoareny, oraz Prezes Ilona Termińska w imieniu klubu Get Well Toruń. W trakcie ceremonii Maciej Gralak uruchomił maszynę Długiego Pera, która ma swoje godne miejsce wśród eksponatów popularnej "Speedway Nostalgii".

Podczas pobytu w Toruniu Per udzielił wielu wywiadów w których powiedział m.in.: Łezka mi się w oku zakręciła, gdy zobaczyłem odpalony mój motocykl na którym święciłem sukcesy. To spotkanie miało być już w zeszłym roku, ale zdrowie mi nie pozwoliło. Teraz jednak przyjechałem i cieszę się, że mogę uczestniczyć w odsłonięciu tablicy z moim nazwiskiem. Dziękuję firmie One Sport, która zorganizowała mój przyjazd za to zaproszenie, bo każda wizyta w Toruniu jest dla mnie czymś szczególnym. W przeszłości przyjeżdżałem tu z synami, a teraz mogłem obejrzeć zawody SEC na toruńskim stadionie w towarzystwie mojego wnuczka. Od mojego wypadku minęło 25 lat i szczerze mówiąc nie wiem dlaczego tak jestem ciepło przyjmowany w Toruniu. Czuję się tu jak król. Naprawdę nie wiem czym sobie na to zasłużyłem. Zawsze po wizycie tu mam mnóstwo energii. Dlatego powtórzę to co już mówiłem, Toruń jest moim drugim domem. I jeśli ktoś ma ulubione miejsca do których wraca, to dla mnie jest to właśnie Toruń, w którym mam chyba wszystkie możliwe wyróżnienia. Doskonale pamiętam stadion przy ulicy Broniewskiego. Szkoda, że go już nie ma. Tam były moje smutki i radości oraz mnóstwo wspomnień. panowała wspaniała atmosfera. Tor był blisko trybun. Czuło się doping kibiców. Bardzo mi się to podobało, dlatego najczęściej przyjeżdżałem na mecze dzień wcześniej, żeby w tym wszystkim uczestniczyć. Miałem oferty z innych klubów i choć były korzystniejsze to wszystkie odrzucałem. Nie pieniądze były dla mnie najważniejsze, ale klub z Torunia, który był dla mnie fair pod względem finansowym, organizacyjnym i tu zyskałem wielu przyjaciół i poznałem wspaniałych ludzi. I tak pozostało również po wypadku w trudnym dla mnie czasie i tak jest do dzisiaj. Pamiętam ja pierwszy raz przyjechałem po wypadku na mój benefis w 1995 roku. Tego się nie da opisać (zawodnik zawiesił głos i popłynęły łzy).
Dziś żużel jest inny niż przed dwudziestupięciu laty. Kiedyś obowiązywały inne reguły wyłaniania mistrza świata. Dziś słabsza po słabszej dyspozycji w zawodach jest szansa by się poprawić w kolejnych. Dawniej decydowała dyspozycja dnia. Uważam, że dziś jeździ się zdecydowanie trudniej, ponieważ pojawiły się dmuchane bandy, zawodnicy pozwalają sobie na bardziej ostrą jazdę, mając świadomość, że nie spotkają się z drewnianą bandą. Rónież w parkingu jest inaczej, bo zawodnicy siedzą w swoich boksach z mechanikami i często nawet nie rozmawiają z kolegami z drużyny. Ciężko w takich sytuacjach budować atmosferę i jedność zespołu. Oglądam jednak wciąż żużel w TV, w tym mecze KS Toruń i pozostaję w kontakcie z ludźmi ze środowiska żużlowego, jednak nie zapominam o życiu rodzinnym.
Przykro mi, że mój klub spada do niższej ligi. Dalej czuję się częścią tego wszystkiego. Niestety po latach dobrzych przysżły te słabsze i trzeba się z tym pogodzić. Mam nadzieję, że pobyt w pierwszej lidze potrwa tylko rok i wrócimy do Ekstraligi. A jeśli będzie taka potrzeba to służę radą i na pewno nie odmówię pomocy jeśli klub się o to do mnie zwróci.
Jeśli chodzi o moje zdrowie czuję się w miarę dobrze, dzięki temu mogłem przyjechać do Polski, ale ogólnie z moim zdrowiem nie jest najlepiej. Zdecydowanie wolę jak jest ciepło, bo wówczas lepiej funkcjonuję. Największym moim problemem są odleżyny, które próbowaliśmy opanować czterema operacjami, a lekarze mówią, że mogę mieć już tylko jedną, dlatego musze na siebie uważać. Niestety ze względu na stan zdrowia nie mogę być przy żużlu i nie zajmuję się już młodzieżą w Szwecji.

 

Podziękowania dla Wiesława Ruhnke
za udostępnienie zdjęć

Zdjęcia zostały nabyte
na stadionowym stoisku z pamiątkami
Ostatnie zdjęcie pochodzi z portalu społecznościowego zawodnika

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt