Choć w wypowiedziach członka sztabu szkoleniowego ekipy z Torunia Adama Krużyńskiego, można było usłyszeć, że dla Get Well sezon dopiero się zaczyna: "Jeszcze przed startem ligi mówiłem, że ze względu na terminarz sezon rozpocznie się dla nas dopiero na półmetku rundy zasadniczej. To się właśnie dzieje. Wygraliśmy ze Stalą. Wierzę, że to nie koniec. Jeśli z Motorem wygramy za trzy, czyli z bonusem i to samo powtórzymy z GKM-em, to może być naprawdę ciekawie. Zwłaszcza że w perspektywie mamy jeszcze w Toruniu spotkania z Falubazem i Spartą", trzeźwo myślący kibice i recenzenci nie mieli wątpliwości, że wygrana nad Stalą Gorzów była tylko niewielkim kroczkiem w kierunku utrzymania, a Toruń ciągle stał nad przepaścią o nazwie pierwsza liga. Trzeba przyznać że, odwrócenie losów spotkania i odrobienie z nawiązką dziesięciu punktów straty z połowy zawodów w pierwszym starciu obu ekip musiało działać na wyobraźnię, ale przecież to były dopiero pierwsze punkty w siedmiu meczach na koncie żużlowców z miasta Kopernika, a do końca sezonu było z każdym meczem bliżej niż dalej. Krużyński pokładał jednak duże nadzieje w zespole i było to niejako zrozumiałe, bowiem chciał budować pozytywną aurę i chciał nią zarazić zawodników, którzy czytali medialne doniesienia. Wielu znawców żużla wiedziało jednak, że do wszystkiego trzeba podejść z umiarem, bowiem Get Well musiał jeszcze coś wygrać, by potwierdzić, że spotkanie w Toruniu kończące pierwszą rundę spotkań, nie było tylko jednorazowym wyskokiem.
Przed meczem oficjalnie zakończono współpracę z Jackiem Frątczakiem, a decyzję
ogłoszono podczas konferencji prasowej. Jacek Frątczak drużynę z Torunia objął w
trakcie sezonu w roku 2017, kiedy to zespołowi wiodło się fatalnie i widmo
spadku głęboko zajrzało im w oczy. Zadaniem menedżera było uratowanie Ekstraligi
dla Aniołów. Cel udało się zrealizować po wygraniu barażu z gdańskim Wybrzeżem.
Rok później Frątczak miał wprowadzić Get Well do fazy play-off i niewiele
brakowało, a również ta sztuka by mu się udała. W 2019 roku torunianie również
mieli zawalczyć o pierwszą czwórkę, a tymczasem sezon rozpoczęli od pasma
porażek. Autorski plan menedżera Frątczaka nie wypalił: "Plan ułożony w 2017
roku zakładał, że zwiążemy się do końca sezonu 2018. Stało się jednak inaczej i
siłą rozpędu, po dobrej drugiej połowie sezonu, wjechaliśmy w ten rok. Nic
jednak nie jest dane raz na zawsze. Pewnych spraw w okresie transferowym nie
udało nam się poukładać tak, jak byśmy tego chcieli. To też skutkowało gorszymi
wynikami. Wiedziałem, że będzie bardzo trudno i że ten dzień nastąpi, bo życie
pisze swój scenariusz. Odchodzę stąd szczęśliwy. Rok temu miałem siłę się
podnieść z kolan, tym razem nie dałem rady. Poznałem tutaj fantastycznych ludzi
i czułem się tu jak w domu. Wiem że nie dam rady tego pociągnąć, a zespół
potrzebuje impulsu. Czerwiec jest dla chłopaków kluczowy i wiem, że oni muszą
mieć pełne wsparcie, a nie zastanawiać się czy menedżer jest w stanie się
odezwać. Nie jestem w stanie kontynuować współpracy, fizycznie i psychicznie nie
jestem w stanie dawać dużo od siebie. Od stycznia poważnie choruję, co jest
spowodowane stresem i napięciem. Wszystko zostało zdefiniowane klinicznie. Teraz
muszę się pozbierać fizycznie, jestem pod opieką lekarzy z Zielonej Góry. Z
tygodnia na tydzień czułem się coraz gorzej, musiałem odstawić leki, bo po nich
strasznie się czułem. Kluczowa była nieustanna krytyka ze strony całego
środowiska i mediów. O nas się mówiło już od jesieni, że brak wychowanków, że
kolejny odszedł i na pewno się rozwinie. Pod tym względem polski żużel idzie w
złą stronę i jestem przekonany, ze tak nie powinno być. Dziś schodzę z pierwszej
linii ognia, a za chwilę na moim miejscu pojawia się nowi antybohaterowie. Żużel
jest jak narkotyk - to bez wątpienia uzależnienie. W Polsce to działa jak rollercoaster. Patrzę już na to wszystko z perspektywy i dziś pierwszy raz od
kilku miesięcy normalnie się uśmiecham. To jednak nie jest efekt leków, a po
prostu odstawienia problemu".
Z kolei Ilona Termińska powiedziało krótko: "Kończymy współpracę z menedżerem.
Pragniemy podziękować mu za dwa lata pracy organizacyjnej i merytorycznej".
Odejście Jacka Frątczaka z Get Well Toruń można ocenić na wielu płaszczyznach,
ale najważniejszą było chyba to że był to pierwszy przypadek w historii
polskiego, a być może i światowego żużla, który pokazał, że jeden człowiek przy
dużym zaufaniu przełożonych, może rozbić całą drużynę. Decyzje jakie podejmował
Frątczak doprowadziły do miejsca, w którym znajdował się toruński zespół, czyli
na samym dole tabeli. Ta drużyna w ostatnich latach nie walczyła o sukcesy i
laury, tylko utrzymanie się w Ekstralidze. Z Frątczakiem na stanowisku menedżera
w połowie sezonu wiadomym było, że sezon zakończy się prawdopodobnie najgorszym
scenariuszem z możliwych, a mianowicie pierwszym w historii spadkiem drużyny do
niższej ligi.
Zespół toruński miał mocne nazwiska i można było z niego coś więcej wykrzesać,
niż jazdę o ligowy byt, o czym świadczy choćby ruch z Norbertem Kościuchem w
ostatnim meczu na MotoArenie. Zawodnik otrzymał więcej niż jedną szansę i
okazało się, że dał drużynie impuls do walki. Niestety w pierwszych meczach
zawodnik tracił miejsce w składzie na rzecz zawodników, którzy również nie
zdobywali punktów. Można było bowiem odnieść wrażenie, że toruńscy straniero
stworzyli sobie w drużynie monopol. Nie odczuwali żadnego zagrożenia ze strony
polskich zawodników. Na drugim biegunie pozostawała decyzja o zakontraktowaniu
Holty, który wracał po kontuzji, a w sezon wchodził z kolejnym urazem, a to na
najwyższym żużlowym poziomie nie wróżyło spektakularnych zdobyczy punktowych.
Niestety menadżer z wiarą w swój plan jazdy, trzema obcokrajowcami oraz
zawodnikiem rezerwowym, chciał wygrywać mecze. Niestety przy doskonałej
dyspozycji Doyla, przeciętnej jeździe Iveresena i starszego z braci Holderów
oraz bezbarwnym Jacku Holderze plan ten nie mógł się powieść, zwłaszcza, że
juniorzy zawodzili na całej linii. W tej sytuacji toruńscy działacze z
menadżerem na czele powinni szukać poważnych wzmocnień na pozycji polskich
seniorów. Wiadomym było, że zadanie to nie należało do łatwych, ale po trzech
pierwszych meczach było na rynku kilku ciekawych zawodników, którzy gwarantowali
większą zdobycz punktową niż Holta czy pozostający bez formy Jack Holder.
Wielu odnosiło wrażenie, że w Toruniu działano po omacku, a decyzje o rozstaniu z Frątczakiem czy ostawienie od składu Holty, były decyzjami podjętymi co najmniej pół roku za późno. Na domiar złego, pozycja drużyny oraz forma zawodników, nie była jedynym zmartwieniem klubowych władz. Oto bowiem na ustach całej Polski było fatalne zachowanie kibiców, którzy obrzucali swoich pupili wyzwiskami oraz oblewali ich piwem. Co prawda nagannego zachowania dopuściła się grupa fanów, która z pierwszego łuku przeniosła się do sektora tuż nad parkiem maszyn, ale był to już nie pierwszy tak skandaliczny wyczyn toruńskich "chuliganów". O tym, że klub nie ma co liczyć na wsparcie swoich sympatyków pokazuje też fakt, że ostatnie spotkanie na żywo oglądało zaledwie cztery tysiące osób. Tak pusto na Motoarenie nie było już bardzo dawno temu, a przecież klub rozgrywał absolutnie kluczowe spotkanie. Niestety do takiej frekwencji doprowadził również sam właściciel klubu, który twierdził, że nie potrzebuje toruńskiego dopingu, bo bilety na mecz kupią fani z Grudziądza i Lublina, którzy zawitają na mecze rewanżowe. Było to swoistego rodzaju policzkiem, dla wielu wiernych kibiców, którzy na dobre i złe byli z drużyną, a przed sezonem zawsze nabywali całosezonowe karnety z wiarą w końcowy sukces, jakim miała być walka w play-off.
Torunianie musieli jednak podjąć rękawicę i musieli próbować odwrócić złą passę
w dziewiątej kolejce spotkań. Drużyna Adama Krużyńskiego pojechała do Gorzowa
bez Rune Holty, którego zastąpił junior Filip Nizgorski, z góry skazany na
zmianę przez Jacka Holdera. Jednak, aby odnieść sukces w Gorzowie, Anioły
potrzebowały punktów właśnie juniorów oraz Norberta Kościucha. Niestety tak się
nie stało i już po dwóch pierwszych biegach Stal prowadziła ośmioma punktami, a
tylko cztery wyścigi pierwszej serii startów wystarczyły gorzowianom, by odrobić
dziewięciopunktową stratę w dwumeczu. Torunianie o zwycięstwo ze Stalą nie byli
jednak w stanie powalczyć, skoro zaczęli mecz od banalnych błędów. Norbert
Kościuch nie wykorzystał znakomitej koleiny pod samą bandą, Igor
Kopeć-Sobczyński po niezłym starcie w pierwszym łuku nie opanował motocykla i
podciął Mateusza Bartkowiaka, a Maksymilian Bogdanowicz zamiast odkręcać gaz po
starcie, zakręcił manetkę. Ten ostatni błąd tak zdenerwował sztab drużyny, że
już w kolejnym wyścigu Bogdanowicz został zastąpiony przez Igora
Kopcia-Sobczyńskiego. Prostych błędów było jednak więcej, bo w drugim swoim
wyścigu Kościuch nie utrzymał się przy krawężniku i stracił punktowaną pozycję.
Po dwóch seriach przewaga gorzowian była już na tyle bezpieczna, że trener
Stanisław Chomski mógł sobie pozwolić na oszczędzanie Petera Kildemanda. Duńczyk
wystąpił w meczu mimo wciąż niezaleczonej kontuzji wstrząśnienia mózgu i
złamania nosa, w dwóch pierwszych biegach zrobił co należało, a w pozostałych
wyścigach zastępowali go młodzieżowcy.
Wielkim wygranym dwumeczu z Get Well był Mateusz Bartkowiak. W dwóch ostatnich
meczach szesnastoletni junior Stali Gorzów niemalże podwoił swój dotychczasowy
dorobek punktowy w najlepszej żużlowej lidze świata. Mimo iż młodzieżowiec
zaczął mecz od upadku, to w kolejnych wyścigach był bardzo szybki. Walecznością
zaimponował zwłaszcza w szóstym wyścigu, gdy po świetnym starcie dołączył do
Bartosza Zmarzlika i dojechał do mety na pierwszej pozycji. Starszy kolega co
prawda asekurował go, ale nie musiał się zbytnio męczyć, bo Bartkowiak był
bardzo szybki i radził sobie doskonale.
Do dziwnej sytuacji doszło w wyścigu trzynastym, gdy para torunian jechała na
podwójnym prowadzeniu. Na wejściu w pierwszy łuk trzeciego okrążenia jadący na
ostatniej pozycji Anders Thomsen upadł niegroźnie na tor, a potem długo nie
podnosił się z toru. Wszystko wyglądało tak, jakby zawodnik celowo uniemożliwił
dokończenie tego biegu. Czerwonej kartki za niesportowe zachowanie jednak nie
dostał, bo sędzia nie dopatrzył się celowego zagrania. Po wyścigu Duńczyk
tłumaczył się, że wszedł w łuk tuż za Szymonem Woźniakiem, a to utrudniło mu
normalne złożenie się w łuk. Inne zdanie miał menedżer zespołu gości, Adam
Krużyński: "Zawodnik miał dużo czasu na podniesienie się, ale nie zrobił tego.
My jesteśmy przekonani, że decyzja mogła być inna. Ogólnie z meczu nie jesteśmy
zadowoleni. Osiągnęliśmy plan minimum, ale początek nie był dobry".
Podsumowując. Stanisław Chomski mógł być jednak dumny ze swojej drużyny przez
większą część spotkania. Jego podopieczni nie przyjeżdżali na ostatnich
miejscach, a to bardzo ważne. W zasadniczej fazie spotkania zera notowali
jedynie juniorzy. Seniorzy jechali równo i pewnie. Dla zwycięstwa Stali istotnym
był powrót do składu Petera Kildemanda. Duńczyk odpoczywał wskutek kontuzji
odniesionej na Węgrzech. W Gorzowie pojechał tylko dwa wyścigi, ale dorzucił do
wyniku cenne 3 punkty i 2 bonusy.
Drużyna Aniołów, co prawda wyrwała Stali punkt bonusowy, ale wyglądała blado i dzięki dobrej
postawie w drugiej części zawodów, obroniła dziewięciopunktową przewagę z
pierwszego meczu. Torunianie ponownie moli być
zadowoleni jedynie z Jasona Doyle'a. Australijczyk tak jak w poprzednich meczach
punktował solidnie i stwarzał realne zagrożenie dla rywali. Wygląda na to, że
wróciły demony przeszłości, kiedy drużynę prowadził Jacek Frątczak. Wychodzi na
to, że problemem tego zespołu nie był manager, a zestawienie zawodników w
średniej formie.
Osobną sprawą pozostawała praca sędziego. Po słowach Krużyńskiego można było
odnieść wrażenie, że toruński menago domagał się czerwonej kartki dla zawodnika
gospodarzy i trudno się dziwić takiemu stanowisku, bo pojawiło się pytanie: co
musi zrobić zawodnik, by dostać czerwoną kartkę? Ta niewątpliwie w tej sytuacji
należała się Duńczykowi, ale sędzia Sasień nie pozwolił sobie na podjęcie
trudnej, ale koniecznej decyzji. Ktoś może powiedzieć - w powtórce i tak było
5:1 dla Get Well, jednak, gdyby Thomsen, ukarany czerwoną kartką, nie mógłby
jechać w czternastym biegu, który zresztą wygrał, wynik spotkania mógłby być
zgoła odmienny. Z drugiej strony w ostatnim biegu dnia, na starcie ewidentnie
szybciej puścił sprzęgło Szymon Woźniak i sędzia nie zareagował. Mimo, że
gorzowianin na tym manewrze skorzystał o tyle, że walczył nawet o drugą pozycję.
Arbiter mógłby puścić taki start, gdyby Woźniak na dojeździe do łuku był daleko
za plecami rywali. Nie był. Zatem po meczu można było już tylko, snuć teorie co
by było gdyby sędzia Sasień, w dwóch sytuacjach podjął inne decyzje.
Po zawodach powiedzieli:
Adam Krużyński - menadżer z Torunia - Przed meczem byliśmy bojowo
nastawieni i liczyliśmy na wygraną, dlatego nie jesteśmy zadowoleni. Szkoda tego
wyniku. Przespaliśmy pierwszą połowę meczu. Przed meczem dużo rozmawialiśmy o
ustawieniach, żebyśmy zaczęli dość wysoko i na wzmocnionych silnikach. Potem się
połapaliśmy. Liderzy zaczęli wygrywać. Małe punkty i bonusy będą miały ogromne
znaczenie dla układu tabeli. Do Grudziądza na pewno pojedziemy po jak najwyższy
wynik, żeby mieć nadzieję na bonus w Toruniu.
Jeśli chodzi o sytuację z trzynastego biegu, nie mnie to oceniać sytuację. Ale
wygląda to dziwnie, kiedy prowadzimy podwójnie, a zawodnik jadący jako ostatni
upada i nie schodzi z toru, przez co bieg jest przerwany. Tym musi zająć się
centrala Ekstraligi oraz różni eksperci. Postawa Andersa Thomsena w wyścigu
trzynastym wymaga moim zdaniem jakieś reakcji. Uważam, że ta sytuacja mogła
wypaczyć wynik meczu i bonus mógł nam uciec. Ten zawodnik nie powinien po takim
zdarzeniu wystąpić w wyścigach nominowanych.
Karol Ząbik - trener juniorów z Torunia - Zaczęliśmy ten mecz
słabo, ponieważ nie trafiliśmy zupełnie z przełożeniami. Niby ze startu nie
wyglądało to źle, ale już sam dojazd do łuku i jego rozegranie nam kompletnie
nie wychodziły. Druga połowa meczu była już o wiele lepsza w naszym wykonaniu.
Jesteśmy zadowoleni z wywalczenia punktu bonusowego, ale będziemy dalej pracować
nad naszymi mankamentami, zwłaszcza w formacji juniorskiej. Chciałbym podkreślić
coraz lepszą komunikację, jaka panuje między zawodnikami. Każdy dzieli się
swoimi spostrzeżeniami zaraz po biegu. Bardzo mi się to podoba. Są punkty i jest
coraz lepsza atmosfera.
Najbliższy nasz plan to eliminacje Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par
Klubowych. Poza tym każdy z naszych zawodników ma swoje starty w tygodniu, ale
jesteśmy cały czas ze sobą w kontakcie. Każdy zespół ma swój plan na następny
mecz - my także. Gdzie i z kim - to zostawię dla siebie, żeby móc się w spokoju
przygotować.
Jason Doyle - Toruń - Zdobycie 16
punktów na torze w Gorzowie mogę uznać, za udany występ. Dla mnie
najistotniejszą sprawą jest zbierać te punkty, żeby jak najbardziej pomóc
Toruniowi. Osobiście, chciałbym znowu być na najwyższym poziomie i jeździć jak
na mistrza świata przystało.
Zespół boryka się jednak z problemami i na tym musimy się koncentrować.
Walczymy, męczymy się, potrzebujemy punktów. Musimy wygrać kolejne spotkanie u
siebie i starać się odbić od dna tabeli.Jack Holder - Toruń - Punkt
bonusowy dużo znaczy dla drużyny. Przyjechaliśmy tu po zwycięstwo, ale równie
bardzo cieszymy się z tego jednego dodatkowego "oczka".
Niels Kristian Iversen - Toruń -
Zawsze dobrze mi się tutaj wraca. Spędziłem tu mnóstwo dobrego czasu, mam miłe
wspomnienia stąd. Nie zaczęliśmy spotkania zbyt dobrze, ale ważne dla nas, mamy
punkt bonusowy. Na początku dwa razy po 5:1 i raz 4:2. Musimy jechać lepiej od
samego początku, żeby coś osiągnąć. Tor nas może trochę zaskoczył. Wróciliśmy do
gry i naciskaliśmy. Zobaczymy, jak ważny będzie ten punkt bonusowy, ale wydaje
mi się, że przyda się, jak każdy. Mieliśmy straszny początek i każda zdobycz
będzie istotna. Przed tym meczem, pracowaliśmy wspólnie i wiele nam to dało.
Jesteśmy coraz bliżej punktów, musimy sobie pomagać. Zrobiliśmy, co w naszej
mocy. Źle wystartowaliśmy, ale nie jest jeszcze za późno. Musimy dalej walczyć i
miejmy nadzieję, że będzie lepiej.
Jeśli chodzi o moją jazdę to było w porządku. Ciężka praca, choć czuję, że
mogłem pojechać jeszcze trochę lepiej, ale nie było źle. Próbowałem kilku
różnych rzeczy. Cały czas staram się coś poprawić. Czasem to działa, ale to
ciężka praca. Trochę brakowało mi prędkości, ale miałem dobre starty. Będziemy
dalej pracować, żeby było coraz lepiej. Miałem spotkania, po których nie byłem
zbyt szczęśliwy, ale z drugiej strony były też takie, gdzie naprawdę mocno się
cieszyłem. Wiem, co robić, żeby być lepszym - kontynuował.
Maksymilian Bogdanowicz - Toruń - moje korzenie są w Gorzowie i jeśli chodzi o Polskę, to na pewno wielki zaszczyt sprawiłaby mi możliwość reprezentowania barw Gorzowa, bo to jednak z tego miasta pochodzę. Startowałem i startuję jednak w innych klubach i kiedyś bym powiedział: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Tego, niestety, muszę się trzymać. Może kiedyś... Chociaż mniej chodzi o to, pod jakimi barwami aktualnie jeżdżę, bo co z tego, jeśli jeździłbym w Gorzowie, skoro prezentuję poziom taki, jak obecnie. Byłby tylko wstyd i hańba dla Gorzowa.
Stanisław Chomski - trener z Gorzowa
- Nie przyjechali do nas kelnerzy. Wszyscy dobrze wiemy jaki potencjał mają
Holderowie czy Iversen i Doyle. Nie są to chłopcy z łapanki. My pojechaliśmy
dobre zawody. To co funkcjonowało na Grudziądzu, dzisiaj już nie funkcjonowało.
Wynik o tym nie mówi, a my się nie chcemy tłumaczyć, ale nie mam w pełni
zdrowych zawodników. Oni decydują się na jazdę, walcząc o punkty dla drużyny i
dla siebie, ale ani Kildemand ani Thomsen nie są w pełni dyspozycji. Mają
problemy z nadgarstkami. Ręka Petera odmówiła posłuszeństwa. Bardzo chciał
jechać, ale nie mógł. Coś zacięło się u Krzyśka Kasprzaka, który nie czuje w tej
chwili dobrze sprzętu. Jeździ z nim non stop do tunerów, wraca, trenuje, ale
efektów nie ma. Przed meczem z Get Well jeździł naprawdę dużo i wyglądało to
dobrze. Później stanął pod taśmą, nie wyszło i zaczęło się szukanie. Brakuje nam
jego punktów. Cieszy, że juniorzy jechali doskonale, bo po Toruniu duża była z
nimi praca mentalna, żeby podnieść ich na duchu i uwierzyli w siebie. Wiara
czyni cuda. Też dobra współpraca z mechanikami, spasowanie sprzętu. Treningi nie
poszły na marne, choć poprawki były. Muszę szukać pozytywów. Jedziemy dalej do
Grudziądza, do Wrocławia szukać punktów. Widać, jaki jest potencjał w zespole.
Ta praca, którą wkłada Piotrek Paluch w młodzież, będzie owocowała. Tak samo
praca mentalna. Trzeba pracować nad głową. Po fakcie każdy jest mądry, ale
uważam, że taktyka i ustawienie było dobre. Szkoda, że zabrakło zdrówka.
Mateusz Bartkowiak - Gorzów - Liczy się wynik całego zespołu. Jechaliśmy dzisiaj
o bonus. Udało nam się wykonać plan minimum, a ja ze swojego występu jestem
zadowolony.
Szymon Woźniak - Gorzów - Miałem problemy z dotarciem na ten mecz. Plan był następujący: po turnieju kwalifikacyjnym do Grand Prix Challenge we francuskim Lamothe-Landerron Szymon Woźniak miałem lot z Bordeaux (o 6:30) do Amsterdamu, następnie czekała mnie podróż z Amsterdamu do Berlina, gdzie miałem wylądować o 11:30. Ze stolicy Niemiec, autem, miałem dojechać do Gorzowa na mecz. Niestety cała logistyka została mocno zachwiana przez przewoźnika lotniczego. W sobotę, o 19:59, dostałem wiadomość od przewoźnika, że mój lot z Bordeaux do Amsterdamu został opóźniony o dwie godziny, a o 20:00 zamykali biuro obsługi klienta. Dla mnie są oszustami i na pewno tego tak nie zostawię. Przez to, że ten lot był o dwie godziny opóźniony, to z ponad dwóch godzin na przesiadkę w Amsterdamie, zrobiło się 10 minut, co uniemożliwiło nam skorzystanie z tego transferu. Próbowałem się zorientować, pytałem, pisałem, monitowałem czy są w stanie na nas poczekać, to dostałem odpowiedź, że przebukowali mój lot z 10:20 na 15:20, po czym jeszcze w niedzielę po południu dostałem wiadomość, że ten lot o 15:20 jest przesunięty na godzinę 16:00. Nie wiem jak można tak traktować ludzi, kiedy bilety nie kosztują 50 złotych, tylko ponad tysiąc, a jesteśmy traktowani jak zwierzęta. Na pewno tego tak nie zostawię. Straciłem dużo pieniędzy i przede wszystkim energii, bo to było dla mnie najważniejsze. Już nie pieniądze, a ta energia i cenny odpoczynek, który był zaplanowany, a oni mi to zabrali.
Krzysztof Kasprzak - Gorzów -
Każdy z nas starał się jak tylko mógł. Chcieliśmy wygrać za trzy i byłoby bliżej
play-off. W Toruniu przegraliśmy w końcówce, w Częstochowie też małą liczbą.
Punkty uciekają, mamy teraz dwa wyjazdy, ale będziemy się starali teraz jak
najwięcej ugrać. Zabrakło punktów i na pewno szkoda. Trochę przesadziłem w
czternastym biegu, bo w złą stronę poszedłem. Myślałem, że po polaniu ten tor
będzie inny. Nie był to za dobry start i kątem oka już widziałem Iversena, który
mnie założył. Musiałem przymknąć gaz, a jak odkręciłem z powrotem, to motor już
mi się nie zebrał i zawodnik z Torunia uciekł. Po polaniu nie da się już
wyprzedzić nikogo. Bardzo chciałem wygrać ten wyścig. Żałuję go. W żużlu, jak
przegrywasz, to już grasz vabank. Zakładasz taką dyszę, co nigdy nie pasowała,
podobnie z zębatką i nagle wygrywasz biegi. Tak samo mieli torunianie.
Przegrywali z nami. Rozmawiałem z Norbertem, założyli coś, co nigdy w Toruniu
nie pasowało i "pah, pah" - jedzie. Protasiewicz ostatnio mówił o tym w
wywiadzie. Minimalna rzecz zmieniona i motocykl albo jedzie albo nie. To nie ma
nic wspólnego ze skupieniem, bo każdy je ma od pierwszego do piętnastego biegu.
To chodzi o ustawienia. Bardzo trudno jest utrzymać wysoki poziom.Teraz czeka
nas mecz w Grudziądzu. Będziemy starali się tam jak najlepiej pojechać. Get Well
był bardzo ciężkim przeciwnikiem. Mają dobrych zawodników.