|
Zmiany regulaminowe Kontrakty 2020 Przygotowania do sezonu Liga seniorów Liga juniorów Rozgrywki pozaligowe Wyniki Kadra 2020 Tabela sezonu 2020 Statystyka i Regulaminy |
|
|||
Kapitan | Nowe twarze | Powroty do Torunia |
ZMIANY REGULAMINOWE W SEZONIE 2020
Sezon AD 2020 przeszedł do historii jako ten, w którym rozgrywki żużlowe na całym świecie zostały sparaliżowane nie przez pogodę czy sprawy organizacyjne, ale...... o tym przeczytasz w tym roczniku.
Przed startem do rozgrywek AD 2020,
jak co roku w sporcie żużlowym doszło do kilku zmian regulaminowych. Zmiany te
dotyczyły światowego speedwaya, który miał również wpływ na zmiany polskich
regulaminów, a podzielić można je było na zmiany w sferze sprzętowej, kadrowej i
organizacyjnej.
Zmianą sprzętową zapowiadaną od kilku miesięcy, było to że światowe władze
żużlowe wprowadziły rozwiązania
techniczne, które polegały na tym, że we wszystkich zawodach pod
egidą FIM i FIM Europe w motocyklach żużlowych wprowadzono limitery obrotów
silnika. Silniki o pojemności 500 cm, na których zawodnicy mieli startować m.in.
w Grand Prix czy mistrzostwach Europy, musiały
więc posiadać ograniczenie
obrotów do 13500. co miało wydłużyć żywotność silnika, a w efekcie obniżyć koszty. Eksperci zwrócili
jednak uwagę, że wydatki w żużlu pozostaną na
niezmienionym poziomie, natomiast jeszcze większą rolę będzie odgrywała waga.
Zawodnicy lżejsi mieli mieć bowieł łatwiej, więc jeszcze bardziej opłacało
się zgubić kilogramy. A to akurat nie było wskazane, bo żużlowcy już do kliku
lat przesadnie obniżali swoją wagę. Nic więc dziwnego, że zmiana ta wieszczyła niektórym zawodnikom
spore problemy, podobne do tych jakie narobiły zatkane tłumiki.
Wówczas długo jazdy na nowych wydechach uczyli się wielcy mistrzowie, jak
choćby
Tomasz Gollob czy
Jason Crump. Na limiterach
jednak stracić mieli najwięcej zawodnicy startujący na tzw. pełny gaz. Znany tuner Jacek Filip
tak oceniał tę zmianę: "Limitery narobią niemałego zamieszania
choćby z racji tego, że obecnie w żużlu ważny jest moment startowy. Jak ktoś
rusza na full gaz i trafi na dół przerywającego silnika, to zostanie z tyłu i
już nic nie zrobi. W przypadku silnika mamy tzw. zakres obrotów użytecznych.
Widziałem taki przypadek, że ktoś wkręcił gaz na maksa i to przełożyło się na
moc 20 koni, a taki
Greg Hancock uzyskał 56 koni, choć delikatnie wkręcił gaz.
Wynika to z tego, że z gazem w żużlu jest jak z biegami w samochodzie. Jak
próbujesz wjechać pod górę na trójce, to auto się dusi. Dopiero po zmianie na
dwójkę jedzie tak, jak ma jechać. Żużlowiec te biegi ma w manetce i musi nią
operować tak, żeby w danym momencie osiągać maksymalną moc".
Zatem po co była ta zmiana? Otóż na dystansie silnik żużlowy pracował na
poziomie do 10.000 obrotów, z kolei na starcie osiągał obroty "wyżyłowane" do
granic absurdalnych możliwości, co powodowało ogromne przeciążenia, których
silniki najzwyczajniej w świecie nie wytrzymywały. Dlatego ograniczenie obrotów
na starcie miało ograniczyć koszty tuningu i serwisu sprzętu. Warto bowiem
wiedzieć, że ciężar tłoka przy pracy góra-dół na starcie, dochodzi do 4 ton.
Takie przeciążenia skutkowały mikropęknięciami, co obniżało trwałość silników.
Polskie władze żużlowe, nie do końca były przekonane co do słuszności tego
rozwiązania. Dlatego prowadzono szeroką
dyskusję w której ostatecznie uznano, że dwa typu tuningu, będą generowały
kolejne koszty i limitery wprowadzone zostały również w polskiej lidze na
wszystkich poziomach rozgrywkowych. Wprowadzenie nowych rozwiązań technicznych
szeroko komentowali oprócz żużlowych mechaników, różni specjaliści, ale chyba
najbardziej trafnie zmiany ocenił, były toruński menadżer
Jacek Gajewski: "Nie spodziewam się rewolucji. W połowie lat
dziewięćdziesiątych , gdy pojawiły się motocykle z leżącymi silnikami, mówiło
się, że czas niektórych zawodników się skończył. Nic takiego nie nastąpiło Ci,
którzy dobrze jechali, czołówką pozostali. Podobnie było z tłumikami. Jak słyszę
opinie płynące ze środowiska, że
Jason
Crump z powodu zatkanych tłumików zakończył karierę, to nie mogę się
pogodzić z tą bzdurą. Oczywiście limitery sprawią, że jakieś zmiany nastąpią.
Będą jakimś utrudnieniem, szczególnie dla tunerów. Ktoś dopasuje się szybciej,
ktoś wolniej, ale żadnego przełomu nie będzie. W końcu kto miałby sobie z tym
poradzić, jak nie czołowi tunerzy posiadający najlepiej wyposażone warsztaty na
świecie. To jest sport motorowy. Tu nigdy outsider dzięki zmianom regulaminowym
nagle z wożącego ogony, nie zmieni się w mistrza świata, a najlepszy tuner nie
stanie się najgorszy. Ja mam nadzieję na co innego. Na to, że dzięki limiterom
zrobi się ciekawiej, że wyścigi będą bardziej emocjonujące. Moim zdaniem może to
pomóc dyscyplinie, bo było już tak, że w kwestiach mocy i ilości obrotów
dochodziliśmy już powoli do absurdów".
Produkcją i dostawą limiterów w 80% miała zająć się Niemiecka firma PVL,
która niestety jeszcze przed startem rywalizacji w sezonie 2020 zbankrutowała.
Na rynku pozostała więc Selettra, ale produkt włoskiego wytwórcy nie był zbyt
ceniony przez zawodników. Nic dziwnego, że chcący zakupić limitery PVL musieli się
mocno nagimnastykować, by skompletować zestawy do trzech motocykli. A to już na
starcie rodziło dysproporcje w jakości sprzętu, bowiem ten najlepszy był
zarezerwowany dla zawodników z "wielkim nazwiskiem".
Polska
liga borykała się jednak z dużo poważniejszymi problemami niż rozwiązania
techniczne, a mianowicie były to problemy kadrowe. Na rynku żużlowym (czego świat nie dostrzegał) pojawił się
deficyt polskich seniorów. Brakowało
utalentowanej młodzieży, brakowało gwiazd gwarantujących dwucyfrowe zdobycze
punktowe, a to przecież polska liga napędzała światową żużlową karuzelę. Ów fakt próbowali wykorzystywać zawodnicy i przedstawiali klubom coraz
wyższe oferty kontraktowe, a ekstraligowi prezesi zamiast się zjednoczyć i
wyhamować ten proceder, licytowali się o kolejnych żużlowców. Nikt nie chciał
przecież zaznać goryczy spadku. Finansową karuzelę napędzały też pieniądze jakie
kluby otrzymywały od sponsora tytularnego ligi i z tytułu praw telewizyjnych.
Drużyny startujące w najwyższej lidze, mogły co roku liczyć na spore wpływy od
sponsorów, ale też na dodatkowy zastrzyk finansowy na poziomie
przynajmniej 2 milionów złotych z tytułu bycia ekstraligowcem. Jednak na zapleczu, w pierwszej lidze, o takich dochodach można było
tylko pomarzyć. Dlatego trwała licytacja o zawodników, a najtrudniej co roku
miał beniaminek, który po awansie, aby podjąć równorzędną walkę musiał wymienić
co najmniej połowę składu. Dla przykładu w roku 2019
Motor Lublin robił wszystko
by przyciągnąć do klubu chociaż jedną gwiazdę. W końcu udało się wyrwać z ROW-u
Rybnik
Grigorija Łagutę. Było warto, bo Motor utrzymał się w Ekstralidze,
chociaż tak naprawdę większa w tym zasługa eksplozji formy Mikkela Michelsena i
Pawła Miesiąca, niż wsparcia punktowego ze strony Rosjanina. Również przed
sezonem 2020, szczęśliwy wygrany na pierwszoligowym froncie
ROW Rybnik podobnie
jak Lublin miał duży problem ze skompletowaniem składu, który gwarantowałby
emocje w każdym meczu, a nie obawy o to czy zespół nawiąże walkę z rywalem. W kuluarach
mówiło się, że rybniczanie już w czerwcu 2019 myśleli o wzmocnieniu składu po
ewentualnym awansie i kusili Fredrika Lindgrena. Ofertę też dostał
Jason Doyle.
Gdy jednak przy ul. Gliwickiej usłyszano, że Australijczyk ma w Częstochowie
zarobić 2,1 mln złotych, to ochota do licytacji szybko minęła. Ostatecznie
prezes Krzysztof Mrozek miał niewielkie pole manewru i z klasowych jeźdźców
przekonał do siebie tylko
Grega Hancocka, który miał powrócić na tor, po rocznej
przerwie spowodowanej opieką nad chorą żoną.
Nic więc dziwnego, że w głowach prezesów pojawił się pomysł, aby zamknąć ligę i
rozgrywki Ekstraligi prowadzić na wzór koszykarskiej NBA, z której nikt by nie
spadał, a awansować by można do niej było tylko na zasadzie zaproszenia, po
spełnieniu rygorystycznych wymogów licencyjnych: infrastrukturalnych i
finansowych. Wtedy kluby - pewne ligowego bytu - nie musiałyby co roku walczyć
zaciekle o zawodników. Mogłyby zaoszczędzić i uzdrowić budżety, które w
niektórych klubach w 90% przeznaczone są na wynagrodzenia dla żużlowców.
Żużlowa centrala nie chciała jednak słyszeć o tym pomyśle argumentując, że brak
spadków i awansów nie leży w mentalności polskich kibiców i sprawiłby, że liga
zostałaby obdarta z emocji. Nie byłoby tak jak choćby w sezonie 2019 trzymającej
w napięciu wielomiesięcznej sagi, czy Toruń po raz pierwszy w historii
spadnie z Ekstraligi czy nie. Nie byłoby również wypełnionych kompletami kibiców
stadionów w Ostrowie i Rybniku, podczas finału Nice pierwszej ligi. Działacze
ponadto szczegółowo rozmawiali na temat zamknięcia ligi z władzami siatkarskimi,
które krytycznie oceniły decyzję o zamknięciu ligi w 2011 roku. W
siatkówce miał, to być milowy krok na drodze do rozwoju, tymczasem zabito modę
na polską, ligową siatkówkę. Kluby nie obawiały się spadku, więc już w trakcie
sezonu pozbywały się najlepszych zawodników by zaoszczędzić. Tam gdzie nie
walczono o nic radykalnie spadała też frekwencja.
Zatem pomysł upadł i wielu miało nadzieję, że był to upadek bez możliwości powrotu. Jednak brak
zawodników doskwierał wszystkim i honorowy prezes PZM Andrzej Witkowski mówił,
że jeszcze w roku 2020 może dojść do zmian w regulaminie, które mogą przewrócić
układ sił w lidze. Witkowski dowodził, że jeśli większość klubów będzie chciała
zagranicznego juniora w składzie, bądź uszczuplenia składów do sześciu
zawodników, to on nie będzie stał na przeszkodzie i czekał na propozycje klubów
do 15 października 2019 roku. Te jednak nie spłynęły i stało się oczywistym, że
żadnej rewolucji w składzie seniorzy vs juniorzy, Polacy vs obcokrajowcy w
sezonie 2020 nie będzie. Pomysł nie został jednak odłożony ad acta, ale miał być
dyskutowany jesienią roku 2020. Wówczas to oprócz zagranicznych juniorów w
składach polskich drużyn ligowych, miała być również prowadzona dyskusja nad KSM
i ewentualnym zmniejszeniem liczebności składów od roku 2021.
Problem braku zawodników był
jednak dostrzegalny i przed otwarciem okienka transferowego żużlowe władze
ustaliły, że kadra poszczególnych klubów pierwszo i
drugoligowych może maksymalnie liczyć co najwyżej 10 seniorów.
Obok
ograniczenia liczebności zawodników w szerokiej kadrze klubowej, wprowadzono na
wszystkich poziomach rozgrywek inną ważną zmianę, którą prezes ekstraligi
Wojciech Stępniewski zapowiadał zaraz po zakończeniu sezonu 2019.
Była to nowa
tabela biegowa. Działacze
tym samym chcieli pomóc żużlowcom, którzy startowali
pod numerami 2 i 10. Powszechnie uważano te numery za najgorsze. Nie dość, że
zawodnik rozpoczynał mecz od pól zewnętrznych, to już na starcie mierzył się z
liderami. Efekt był taki, że bardzo często żużlowcy pod wspomnianymi numerami
kończyli mecze po dwóch seriach startów i nie mogli udowodnić swojej wartości
gdy w drugiej fazie zawodów mieli lepsze pola startowe, bo byli zastępowani w
ramach rezerw taktycznych czy zwykłych. Boleśnie przekonali się o w minionym
sezonie m.in. Jakub Jamróg,
Paweł Przedpełski
czy
Norbert Kościuch. Tak więc
jednym z założeń wprowadzonej zmiany było wyrównanie szans zawodników
niezależnie od tego z jakim numerem trener desygnował do sortowej walki swojego
jeźdźca, a to z kolei powinno okazać się korzystne dla drużyn, które nie miały
wyraźnego podziału na liderów i drugą linię.
Co zatem niósł za sobą nowy układ biegów?
W odróżnieniu od
poprzedniego układu w pierwszych siedmiu wyścigach, każdy żużlowiec miał
pojechać raz z pola zewnętrznego i raz z wewnętrznego. Zlikwidowano także zasadę, według której podstawowe pary jechały ze
sobą trzykrotnie, bo od sezonu 2020 te same pary miały jechać ze sobą maksymalnie
dwa razy. To powodowało, że trenerzy i menadżerowie nie musieli sztucznie
tworzyć pierwszej i drugiej linii spośród zawodników na bardzo podobnym
poziomie. Przykładem takiej drużyny przez sezonem 2020 był klub z Torunia, o
czym w rozmowie z "Gazetą Pomorską" mówił
Tobiasz Musielak:
"Nie każdy będzie mógł być liderem w każdym meczu, bo nowa tabela wyścigów, w
której numery startowe już nie będą miały tak dużego znaczenia i praktycznie z
każdej pozycji zawodnik będzie mógł pokazać swoją wartość. Do tej pory wszyscy
nie lubiliśmy startować z nieszczęsną dwójką, która miała najmniej korzystne
pola startowe. Teraz wydaje mi się, że będzie to nawet uprzywilejowany numer".
I w słowach "Tofika"
było dużo prawdy, co więcej nowa tabela dawała też to ogromne pole do popisu dla
menedżerów i trenerów. Często bowiem w środowisku żużlowym dało się słyszeć komentarze,
że trener czy menedżer był tylko od tego, aby wypełniać program w trakcie
zawodów. Jeśli dokonywał zmian, to nasuwały się one same każdemu, kto uważnie
śledził przebieg meczu. Przy nowym układzie tabeli trzeba było pogłówkować,
przynajmniej na starcie rozgrywek, bo to, że menadżerowie wypracują sprawdzone
schematy, można było być pewnym. Zatem 2020 roku, kibice mieli być świadkami
wielu niekonwencjonalnych rozwiązań taktycznych, a trenerzy mogli zaprezentować
swój kunszt i w większym stopniu wpływać na przebieg rywalizacji, bo znaczenie
obranej taktyki zdecydowanie wzrastało. Marek Cieślak, trener kadry narodowej
tak ocenił wprowadzoną zmianę: "Trzeba będzie trochę pogłówkować. Niewykluczone,
że skład będzie uzależniony od klasy rywala, od jego mocnych i słabych punktów.
Od razu powiem, że o ile dotąd mieliśmy pół godziny na podanie składu po
otrzymaniu awizowanego zestawienia gości, tak za rok będzie godzina na
odpowiedź. Dużo, ale przy wielu nowych niuansach tak być musi. Naprawdę jest o
czym myśleć".
Swoją opinię wyraził również były menadżer toruńskiej drużyny,
Jacek Frątczak:
"Trzeba zwrócić uwagę, że mamy do czynienia z odejściem od dotychczasowego
układu jeśli chodzi o temat par. Dotąd krzyżowanie następowało po trzeciej serii
startów. Teraz zawodnicy jadą w tych samych duetach tylko dwukrotnie i to
jeszcze w środku meczu, czyli w drugiej i trzeciej serii startów. Na otwarcie i
w serii czwartej pojadą w innych konfiguracjach. Niezwykle ciekawy układ,
również pod kątem ruchów taktycznych w czasie meczu. Nie będzie można już mówić
o prostych szablonach. Dużo trudniej będzie zbilansować pary na przestrzeni
całego meczu. Sądzę, że przydzielenie zawodników do poszczególnych numerów
startowych będzie miało większe znaczenie niż do tej pory. Fakt, że gospodarze
ogłaszają swój skład później stawia ich w bardziej komfortowej sytuacji. Przy
nowej tabeli biegowej łatwiej odpowiednio zestawić zespół, znając ustawienie
rywali. Trudniejsze stanie się prowadzenie zespołu w trakcie meczu jeżeli chodzi
o przeprowadzanie rezerw taktycznych. Dlaczego? Będzie trzeba wziąć pod uwagę
więcej czynników. Podam przykład. Zawodnik startujący z numerem dziesiątym w
pierwszych dwóch startach pojedzie na seniora i juniora, przy czym jeszcze w
pierwszym starcie w parze z młodzieżowcem. Pytanie, jak ocenić jego postawę na
tle kolegów jeśli pod dwóch biegach będzie miał na koncie np. trzy punkty z
bonusem, a zespół będzie przegrywał sześcioma punktami i menedżer będzie się
zastanawiał nad wprowadzeniem rezerwy taktycznej. Dodatkowo przy wprowadzaniu
rezerw trzeba mieć na uwadze to, że w przypadku dwóch numerów mamy do czynienia
z sytuacją, w której zawodnicy pojadą bieg po biegu. Chodzi o numery 4 i 12. W
lepszym położeniu jest zawodnik gospodarzy, bo przed równaniem, kiedy materiał
jest odsypany na zewnętrznej jedzie z pola zewnętrznego, a po równaniu z
wewnętrznego. Co ciekawe, chociażby zawodnik z numerem 4 pojedzie w meczu w
różnych kaskach. Kolejną ciekawą kwestią, która powinna dać do myślenia wielu
trenerom jest identyczny układ pól startowych w biegach 5-6. Dotychczas mieliśmy
do czynienia z taką sytuacją w biegach 2-3, 7-8, czy 9-10. Istotna różnica
polega na tym, że teraz chodzi o dwa biegi występujące bezpośrednio po kosmetyce
toru. To niby mała różnica, ale myślę, że może to również mieć znaczenie i
stwarzać pewne możliwości gospodarzom. Trenerzy w Ekstralidze potrafią takie
niuanse wykorzystywać".
Trzecią zmianą kadrową, choć doskonale znaną na najwyższym poziomie rozgrywek, było wprowadzenia w pierwszej i drugiej lidze zawodnika rezerwowego do lat 23 pod numerami 8 i 16 (dokładnie tak jak w Ekstralidze). Było to lekkie zskoczenie, bo przepis ten miał swoich zwolenników, ale równie wielu przeciwników. Żużlowa centrala uznała jednak, że przepis ten jest dobrowolnym rozwiązaniem regulaminowym i to kluby decydowały czy będą z tych zapisów korzystać. Wątpliwości budził jednak w tym przypadku fakt, że zawodnikiem rezerwowym mógł być jeździec zagraniczny, a to oznaczało, że przy dwóch polskich seniorach w składzie, drużyna mogła w ogóle nie korzystać z usług polskich seniorów, bowiem mogli być zmieniani przez straniero. Co prawda żaden z klubów tak drastycznych rozwiązań nie stosował, ale blisko tego w minionym sezonie był klub toruński, gdy przy słabej postawie Norberta Kościucha i kontuzji Rune Holty, menadżer stawiał na Jacka Holdera i zmieniał polskiego zawodnika po pierwszym nieudanym starcie.
Czwarta zmiana choć organizacyjna dotyczyła również spraw kadrowych, związana była maksymalną stawką wynagodzenia za punkt, jakie mogli inkasować zawodnicy w ramach klubowych kontraktów. Do roku 2019 stawka ta wynosiła 1100 zł, ale w środowisku żużlowym panowało powszechne przekonanie, że wszyscy i tak płacą więcej i z tego powodu górna granica punktówki wzrosła do 1500 zł i była to suma bardziej zbliżona do realiów panujących na rynku.
Kolejne zmiany w polskim żużlu to
typowe zmiany organizacyjne, a wymuszone zostały m.in. przez nieodpowiednie
zachowanie żużlowców, którzy z końcem roku 2019 zlekceważyli swoje obowiązki, co
z kolei wpłynęło na wizerunek dyscypliny. Chcąc uniknąć w przyszłości podobnych
sytuacji, Polski Związek Motorowy podjął decyzję, że powołanie do Kadry Narodowej Polski w sporcie żużlowym jest niezbędne, by
zawodnik mógł uczestniczyć w zawodach rangi mistrzostw Świata i Europy, Pucharu
Świata oraz Europy, a także spotkań międzypaństwowych.
Zapis ten był bardzo mocny, bowiem w nowym Regulaminie Sportu Żużlowego zostało jasno
zapisane, że jeśli zawodnik nie dostanie powołania do szerokiego składu
reprezentacji, to nie będzie mógł startować np. w Grand Prix. Regulacja co
prawda miała obowiązywać od sezonu 2021, ale i tak wzbudziła wiele kontrowersji,
ponieważ był to zapis zero-jedynkowy. Niestety ubiegłorocznej październikowej aferze przy okazji kończącego sezon meczu Polska
-
Reszta Świata, kiedy to Maciej Janowski i Maksym Drabik wystawili L-4 tuż przed
zawodami i nie można było nawiązać z nimi żadnego kontaktu, a oliwy do ognia dolali bracia Pawliccy, którzy
również wystawili L-4 przed
finałem Złotego Kasku, był to zapis konieczny, bowiem na lekceważenie
reprezentowania barw narodowych przez
zawodników nie mogło pozostać bez stanowczej reakcji. Reprezentowanie swojego
kraju na arenach sportowych, było bowiem jak powołanie do wojska, a żołnierz
który odmówił wykonania rozkazu, traktowany był przez swoich zwierzchników z
największą surowością.
Również cwaniactwo działaczy żużlowych spotkało się ze stanowczą rekcją żużlowych władz. Po tym jak w sezonie 2019 zawieszony menedżer Betard Sparty Wrocław Dariusz Śledź, mimo kary, przebywał w parku maszyn w koszulce mechanika Vaclava Milika, PZM postanowił, że w teamie żużlowca nie mogło być członków zarządu, rad nadzorczych, komisji rewizyjnych klubów uczestniczących w zawodach i pracowników klubu z wyjątkiem mechaników klubowych. Menedżer czy trener mechanikami nie byli, więc już nie mogli "przebrać się" i nieoficjalnie pełnić swojej docelowej funkcji. Zatem podobnie jak w nowych regulacji związanych z powołaniami do kadry, była to dobra zmiana, bowiem dotychczasowe zawieszenia menedżerów/trenerów były mało skuteczne, ponieważ ukarane osoby funkcyjne znajdowały sposób, by być blisko drużyny.
Inną regulaminową nowością były przepisy dotyczące czerwonej kartki. I
tak od sezonu
2020 zawodnik ukarany czerwoną kartką był wykluczony wyłącznie w tego meczu, w którym ją otrzymał. Zawieszenie na kolejny mecz
(ewentualnie zawody o nagrodę PZM lub EŻ) miało miejsce dopiero w przypadku
drugiej czerwonej kartki i wówczas zawodnik nie mógł startować w:
- meczu ligowym (dotyczyło zawodników obcokrajowców oraz zawodników klubów
zagranicznych, biorących udział w rozgrywkach ligowych),
- meczu ligowym (dotyczyło zawodników krajowych, którzy do momentu wystąpienia warunków
kary meczu byli w danym sezonie co najmniej jeden raz w zgłoszonym składzie
swojej drużyny na mecz ligowy oraz nie zaistniały warunki z punktu powyżej),
- finałach indywidualnych zawodów o mistrzostwo Polski lub nagrodę PZM/SE, do
których zawodnik krajowy jest zakwalifikowany (jeżeli data tych zawodów jest
wcześniejsza od daty najbliższego meczu ligowego),
- zawody DMPJ, półfinały/eliminacje: MIMP, Srebrny Kask, Brązowy Kask (dotyczyło
zawodników młodzieżowych, jeśli nie zaistniały warunki określone w dwóch
powyższych punktach).
Warto w tym miejscu podkreślić, że czerwoną kartką, karani mieli być zawodnicy,
u których stwierdzono pozytywny wynik badania na obecność w organizmie alkoholu
lub środków odurzających. Dotychczas zawodnik był wykluczany do końca zawodów.
Od sezony 2020 dodatkowo
na koncie "jeźdźca na podwójnym gazie" zapisywano czerwony kartonik, co było równoznaczne z karą finansową.
W sezonie 2020 obowiązywać zaczęły również przepisy, które w minionym roku były zalecane, a dotyczyły one zawodów sparingowych. Zgodnie regulaminem w zawodach takich udział brały dwie drużyny, składające się z 6-7 zawodników z możliwością startu zawodników rezerwowych, rywalizujące w oparciu o obowiązującą piętnastobiegową tabelę. Z numerami 6 i 7 oraz 14 i 15 mogą być zgłoszeni zawodnicy bez względu na wiek i narodowość, a w biegach I-XIII mogli zastąpić innego zawodnika dowolni jeźdźcy w ramach rezerwy zwykłej. W składach drużyn na sparing, mogli znaleźć się tylko zawodnicy potwierdzeni do klubu na dany sezon. W przypadku zawodników z innych klubów, niż startujących w zawodach treningowych, zawodnicy mogą wystąpić za zgodą klubu, do którego zawodnik był potwierdzony. W przypadku, gdy zawodnik, będący obcokrajowcem nie posiadał potwierdzenia do klubu w Polsce, musiał posiadać zgodę swojej federacji na start w zawodach treningowych. Dodatkowo w biegach nominowanych (XIV i XV) wystąpić mogli zawodnicy, bez względu na liczbę zdobytych punktów w fazie zasadniczej, a także dopuszczalny był start tego samego zawodnika w obydwu biegach nominowanych.
Zmiany dotknęły również osób funkcyjnych, bowiem doprecyzowano obowiązki spikerów/prezenterów oraz tzw.
"wirażowych",
a także klubowych maskotek.
Ci pierwsi musieli przestrzegać zapisów ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych,
w tym reagować w przypadkach incydentów na widowni (ekspozycja niedozwolonych
transparentów lub skandowanie niedozwolonych haseł. W przypadkach zagrożeń
bezpieczeństwa powinni przekazywać stosowne komunikaty organizatora. Wirażowi z
kolei w przerwach technicznych zobowiązani byli do oczyszczenia krawężnika
wewnętrznego toru, celem poprawy jego widoczności.
Jeśli chodzi o klubowe maskotki, to jak można było przeczytać w komunikatach ich
zachowanie powinno oddawać wysoki poziom rozgrywanych spotkań. Powinny one także
zachęcać zgromadzonych na stadionach kibiców do kulturalnego dopingu, a według nowych zasad ich przebywanie na prezentacji zawodników
było dopuszczalne, jeśli nie zakłócało to realizacji transmisji telewizyjnej. Podczas spotkania
maskotki powinny znajdować się w okolicy taśmy startowej, a w trakcie przerw
dopuszczalne było ich wejście na pas bezpieczeństwa w celu przeprowadzania animacji na
kibiców.
Na koniec warto podkreślić
zmiany jakie dokonały się w zakresie telewizyjnych transmisji. O ile mecze
ekstraligi pokazywane były przez Canal+ na najwyższym poziomie, o tyle spotkania
niższych lig i inne zawdy, pokazywane były przez telewizję Polsat oraz TVP w
standardzie nieco niższym, choć uczciwie trzeba przyznać, że trzyletnia umowa z Polsatem (2017-2019)
przyniosła wielki skok pierwszoligowego poziomu rozgrywek niemal na każdej płaszczyźnie.
Od sezonu 2020 miało się to zmienić, bowiem kończyła się umowa pierwszej ligi z
dotychczasowym twórcą telewizyjnego przekazu i do walki stanęły TVP, Polsat,
Canal+ i telewizja internetowa. Ostatecznie rywalizację wygrał Canal+, który
miał już w posiadaniu prawo do pokazywania
Ekstraligi, Grand Prix i Speedway of Nations. Tym samym przez pięć
najbliższych lat, wszystkie najważniejsze
wydarzenia żużlowe miały być pokazane w jednej stacji. To z kolei oznaczało, że w każdą
żużlową niedzielę kibice mogli zobaczyć żużlową telenowelę, która miała zaczynać
się o
czternastej, a kończyć przed północą. Co ważne dla telewidza,
Canal+ wyprodukukował wszystkie transmisje meczów
sezonu zasadniczego w standardzie minimum ośmiu kamer, w tym z wykorzystaniem
kamery rejestrującej tzw. beauty shot oraz powtórkami w trybie slow motion.
Mecze rundy finałowej zostały wyprodukowane dodatkowo w standardzie minimum
dziesięciu kamer, a na wybranych meczach pojawiły się drony typu racer podążające
za zawodnikami oraz tzw. krany kamerowe. Wszystko po to, aby widzowie przed
telewizorami mogli jeszcze mocniej odczuwać emocje towarzyszące zawodom
żużlowym.
Emocje przed telewizorami dla drużyn Ekstraligowych, miały dodatkowo
potęgować nowinki w postaci telemetrii i fotofiniszu. Technologia ta miał
dostarczyć ogromnej ilości danych statystycznych, opisujących liczbowo
poszczególnych zawodników. Pomiar czasu, prędkość, prędkość odcinkowa, czas
reakcji zawodnika na starcie po zwolnieniu taśmy startowej (bez oceny czołgania
się zawodnika na starcie), dystans zawodnika, trajektoria jazdy po torze,
prędkość maksymalna, średnia i wiele innych, były to tylko niektóre elementy do
telewizyjnych analiz i dywagacji. Co ciekawe, dostęp do tych danych mieli także
kibice przed TV i w Ekstraligowej aplikacji mobilnej. Co ważne nowinki
telewizyjne w żaden sposób nie wpływały na jazdę zawodników i nie ingerowały w
konstrukcję motocykla, bo poza montażem odpowiedniego transpondera na motocyklu
zawodnicy nie musieli nic więcej robić, a w zamian otrzymywali bardzo ważne
informacje statystyczne odnośnie swojej jazdy w zawodach. System telemetryczny
był już testowany na różnych stadionach w rozgrywkach PGE Ekstraligi w 2019
roku. Swoich, niezwiązanych z telemetrią Ekstraligi, pomiarów czasu dokonywali
też posiadacze praw do cyklu FIM SGP - angielska firma BSI. Pierwsze dwie
kolejki Ekstraligi w sezonie 2020 mają dać ostateczną odpowiedź czy, kiedy i w
jakim zakresie system zostanie wprowadzony na stałe. Niestety, Eleven Sports nie
wyraziło zainteresowania telemetrią i podczas meczów transmitowanych przez tę
stację dane statystyczne w grafice nie były dostępne.
Obok wyżej wymienionych nowości
zawodnicy, ale też kibice oczekiwali poprawy regulaminu dotyczącego lotnych
startów.
Niestety zmiany w tym zakresie nie było, a kontrowersje budziły zapisy ujęte w
Regulaminu Zawodów Motocyklowych Na Torach Żużlowych w punkcie 4 i 5 Art. 71:
4. Jeżeli w czasie po zapaleniu zielonego światła startowego do zwolnienia
taśm maszyny startowej motocykl zawodnika nie stoi bez ruchu dwoma kołami w
kontakcie z torem, uznaje się, że zawodnik ten utrudnia prawidłowe
przeprowadzenie startu.
5. Zawodnik, który utrudnia prawidłowe przeprowadzenie startu otrzymuje od
sędziego ostrzeżenie za utrudnianie startu.
Właśnie te dwa punkty w ostatnim rok pokazały, że sędziowie z aptekarską
dokładnością pilnowali zawodników na starcie. Przez takie podejście dochodziło do kuriozalnych
sytuacji, w których moment startowy zajmował najwięcej czasu antenowego magazynów
poświęconych żużlowi, a powtórki skupiały się nie na wyprzedzeniach, ale na rozważaniach, czy arbiter dał się oszukać czy nie.
Niejasność przepisu powodowała, że nerwy puszczały nawet zawodnikom. Niestety prawo było po stronie sędziów, którzy dzięki regulaminowi mogli
rozdawać ostrzeżenia na prawo i lewo i tylko od ich dobrej woli zależało czy
skupią się na sportowym widowisku czy nieruchomej postawie zawodnika na starcie.
Co więcej nowi kibice pojawiający się na stadionach lub przed telewizorami nie
mogli zrozumieć jak to możliwe, że sędzia "na oko" bez fotokomórki ocenia
prawdopodobieństwo lotnego startu. Niestety regulamin w przeciwieństwie do np.
biegów sprinterskich, gdzie zastosowanie miały fotokomórki, opierał się wyłącznie na intuicji
sędziego, który obserwując CZTERECH zawodników nie był w stanie określić
konkretny jeździec rzeczywiście wystartował przed zwolnieniem taśmy startowej.
Na to po prostu nie pozwalała ułomność ludzkich zmysłów. Tak więc kibice
oczekiwali sprawiedliwości i uważali, że zawodnicy nie
powinni być karani, jeśli stali nieruchomo w momencie zwolnienia taśmy i udało
im się wstrzelić w moment startowy. Puszczanie sprzęgła było bowiem ryzykiem zawodnika, który
przecież mógł dotknąć taśmy jeśli to sprzęgło puszczał przed zwolnieniem taśmy przez sędziego.
Mówiąc krótko nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego jeździec stojący nieruchomo pod
taśmą, obdarzony doskonałym refleksem był za to
karany. Niestety przeforsowanie jakichkolwiek zmian w temacie procedury
startowej nie było przychylnie odbierane przez środowisko sędziowskie i zmiana ta
przed sezonem 2020 nie była nawet dyskutowana. Rodziło się zatem pytanie dokąd
doprowadzi żużel obecna sytuacja, skoro najmniejszy ruch zawodnika może
skutkować wykluczeniem? I czy faktycznie o to chodzi w żużlu? Czy może sędziowie
chcieli zaznaczyć swoją obecność w zawodach? Tylko panowie sędziowie zapomnieli
o sportowej maksymie, która mówiła, że najlepszy sędzia to ten o którym po meczu
nikt nie mówi i nikt nie pamięta.
Na szczęście dla żużla, tuż przed
startem sezonu podjęto decyzję, że w Ekstralidze na motocyklach zawodników,
pod kontrolą komisarza toru, w związku z wejściem obowiązkowej telemetrii, miały
być montowane specjalne czujniki. To oznaczało odejście od tradycyjnej
metody mierzenia czasów poszczególnych biegów. Od roku 2020 wszystko miało
odbywać się za pomocą elektroniki. A to oznaczało konieczność zamontowania
wspomnianych czujników. Temat elektronicznego pomiaru czasu był testowany przez
ostatnie dwa lata i rozwiązanie sprawdziło się, bowiem dawało sporo możliwości w
zakresie analiz w których kibice przed telewizorami i w aplikacji Ekstraligi
otrzymywać mieli wiele ciekawych statystyk, jak np. czas poszczególnych okrążeń.
Co ciekawe czujniki miały być zamontowane również na taśmie maszyny startowej i
miały porównać refleks żużlowców w stosunku do zwolnienia zamka maszyny
startowej, a więc "oko sędziego" nie miało już decydować o przerwaniu wyścigu.
Czy nowe rozwiązanie się sprawdzi? Sezon 2020 pokaże!!!
Nikogo w Toruniu, ale i w całej żużlowej Polsce, nie trzeba było specjalnie przekonywać, że sezon 2019 był totalną klapa w wykonaniu toruńskich Aniołów. Drużyna dała się poznać jako niekompletna, nieskuteczna i pełna wewnętrznych problemów. Żenujący styl, w jakim Anioły pożegnały się po czterdziestu czterech latach z najwyższą klasą rozgrywkową sprawił, że w Adamie Krużyńskim coś pękło i już 9 sierpnia 2019 roku w jednym z wywiadów mówił: "Musimy się zastanowić czy rewolucja nie będzie odpowiednim wyjściem. Czeka nas kilka nieprzespanych nocy". I rzeczywiście - coś się zmieniło, bo klub działał szybko, bez rozgłosu i widać było, że w roku 2020 w Toruniu tworzy się coś nowego, coś co ma odbudować to co przez lata zostało zaprzepaszczone.
Gdy właściciel klubu
Przemysław Termiński oświadczył, że nie zamierza rozstawać się z klubem, a
wiele osób zarzucało mu bezsensowne odzywki, wycieczki personalne itd., to
również te same osoby uczciwie przyznawały, że ustępujący z fotela senatora
lokalny przedsiębiorca, gwarantował stabilizację finansową, a co za tym szło -
realne szanse na rychły powrót do elity. I właśnie na koncepcji szybkiej walki o
awans toruńscy działacze podeszli do budowania pierwszoligowego składu na rok
2020, ale o wszystkim i tak miały zadecydować finanse: "Jako kibic tej
drużyny mam problem, żeby wyobrazić ją sobie poza ekstraligą. To jest dla mnie
wręcz niewyobrażalne. Trudno jest pogodzić się z tą sytuacją. Powrót na pewno
nie będzie łatwy. Mówimy o zupełnie innym budżecie. Trzeba będzie przebudować
zespół i podjąć wiele decyzji, które będą mogły zagwarantować nam lepszy wynik w
przyszłości. W oparciu o pieniądze, które uda się nam uzbierać, będziemy
zmieniać ten klub i budować nową drużynę. Pobyt Torunia w pierwszej lidze
powinien być jak najkrótszy. Wszyscy będziemy myśleć, co zrobić, żeby tak się
stało. Plan jest taki, żeby po jednorocznym rozbracie z ekstraligą, Toruń wrócił
tam, gdzie jego miejsce" - mówił przed rozpoczęciem okresu transferowego
Krużyński. Z kolei w założeniach
Przemysława Termińskiego było odbudowanie zaufanie kibiców prze budowanie
składu w oparciu o lokalnych bohaterów oraz aby wszyscy zawodnicy w drużynie
mówili po polsku. Szef toruńskiego klubu, chciał bowiem namówić do powrotu spod
Jasnej Góry,
Pawła Przedpełskiego oraz
Adriana Miedzińskiego, a gdyby transfer, któregoś z wychowanków nie wypalił
opcją rezerwową był lider Orła
Łódź -
Tobiasz Musielak. Koncepcję tę miało uzupełnić dwóch obcokrajowców zza
wschodniej granicy, doskonale władających językiem polskim.
Zanim jednak doszło do pierwszych kontraktów
Krużyński zapowiadał kolejne zmiany w nawierzchni toruńskiej
MotoAreny:
"Musimy mieć więcej możliwości atakowania po zewnętrznej. Dzięki temu będzie
więcej możliwości do atakowania. Chcemy mieć przynajmniej dwie linie jazdy. W
tym sezonie tego brakowało. Chcemy to zrobić nie tylko po to, by mieć większe
szanse na wygrywanie biegów. Robimy to też z myślą o tym, by stworzyć na naszym
stadionie jak najlepsze żużlowe widowisko". Niestety była to kolejna próba
wygrywania meczów warunkami torowymi, bo w 2017 roku głównie za sprawą
Jacka Gajewskiego tor na
MotoArenie był już
modernizowany. Wówczas zmiany dotyczyły jednak geometrii owalu. Zwłaszcza na
drugim łuku, gdzie przesunięto krawężnik. Zabieg ten miał dać jeszcze ciekawsze
akcje na toruńskim owalu. Niestety okazał się totalną klapą, bo od tego czasu
jednak poziom widowiska przy ulicy
Pera
Jonssona spadał z sezonu na sezon. Toruński menadżer uspokajał jednak, że
tym razem zmiany mają dotyczyć jedynie w strukturze nawierzchni i nie będzie
ingerencji w geometrię owalu. Wielką niewiadomą pozostawało jednak to, kto
będzie w brawach Aniołów ścigał się po nowej nawierzchni. Przedstawiciele klubu
zapewniali, że chcą szybko zrealizować jedną z wielu koncepcji składu na sezon
2020, ale wszystko zależało od decyzji zawodników, których przy budowie składu
traktowano priorytetowo. Od początku było jasne, że takich zawodników jak
Jason
Doyle czy
Niels Kristian Iversen raczej nie da się namówić na starty poza
ekstraligą. Tak
więc toruńscy działacze nie czekając na koniec sezonu 2019, na niespełna tydzień
przed ostatnim meczem rundy zasadniczej, a zarazem ostatnim pożegnaniem Get Well
Toruń z najwyższą klasą rozgrywkową, zabrali się do pracy i szybko w zgodzie i
za obopólnym porozumieniem rozstali się z ośmioma zawodnikami, którymi byli:
Jason Doyle - był łakomym kąskiem praktycznie dla każdego klubu w najsilniejszej żużlowej lidze świata. Australijczyk posiadał jednak ważny kontrakt z toruńskim klubem na sezon 2020, dlatego jeszcze w trakcie sezonu, gdy okazało się, że Toruń opuści szeregi ekstraligowe, szybko doszedł do porozumienia z właścicielem klubu i otrzymał wolną rękę w poszukiwaniu pracodawcy wśród najlepszych drużyn nad Wisłą i trafił do Częstochowy. Ciekawostką tego porozumienia było to, że zawodnik po Awansie Aniołów deklarował powrót do Torunia w roku 2021. Kluby zainteresowane wypożyczeniem Doyle'a miały jednak zupełnie inne plany. Chciały namówić mistrza świata z 2017 roku, by zgodził się nie tylko na roczne wypożyczenie, ale również na podpisanie umowy kontraktowej na kolejne lata. Ostatecznie nikt nie przekonał Doyle'a do podpisania umowy dłuższej niż rok. Australijczyk chciał bowiem zostawić sobie otwartą furtkę i o tym gdzie będzie występował w kolejnych latach miał zadecydować dopiero w listopadzie roku 2020. To pokazywało spore przywiazanie zawodnika do Torunia, które można było również dostrzec, gdy przed podpisaniem kontraktu pod Jasną Górą zjawił się w Toruniu, by pożegnać się z klubem który jako pierwszy postawił na niego w ekstralidze. Rozstanie nastąpiło w bardzo dobrych relacjach, a właściciel klubu, ani przez moment nie robił problemów zawodnikowi w szukaniu nowego pracodawcy. Działacze mogliby co prawda spróbować rozwiązania w którym udałoby im się uzyskać za wypożyczenie Australijczyka kilkaset tysięcy złotych, ale takie rozwiązanie nawet przez moment nie było brane pod uwagę. W Toruniu szanowano Doyle'a za wszystko co zrobił dla klubu w trakcie ostatnich dwóch lat. Co prawda rozgrywki roku 2019 zakończyły się dla zawodników z miasta Kopernika fatalnie, ale Australijczyk mimo kiepskich wyników drużynowo, uzyskał średnią 2,28 pkt/bieg i bardzo chwalił sobie jazdę w Toruniu. Dodatkowo podkreślał, że gdyby nie spadek drużyny, to w ogóle nie rozglądałby się za nowym klubem. Tak więc po ewentualnym awansie Aniołów do Ekstraligi istniały realne szanse na powrót Kangura do składu ANiołów i rozwiązałoby problem klubu z poszukiwaniem lidera drużyny ze ścisłej światowej czołówki.
Niels Kristian Iversen - rozstał się z Toruniem, ale nikt nie rozpaczał po jego odejściu. Zawodnik swoje szanse na angaż w ekstralidze opierał na ograniczonym rynku zawodniczym. Co prawda w połowie ubiegłego sezonu dało się słyszeć, że zawodnik i toruńscy działacze usiądą do rozmów po ewentualnym spadku, ale jeszcze przed zakończeniem rozgrywek zrezygnowano z tego pomysłu, bo czarę goryczy przelało spotkanie z Unią Leszno (26:64), które oficjalnie przyklepało spadek torunian, a "Puk" był niechlubnym ojcem kompromitacji żółto-niebiesko-białych. W tej sytuacji zawodnik zapałał ponowną miłością do Gorzowa, z którego odchodził przed dwoma laty z powodów finansowych, ale jak widać perspektywa czasu zatarła pamięć zawodnika i nic nie stało na przeszkodzie, by ponownie przywdział plastron Stali.
Rune Holta - powrócił do Częstochowy. Norweg z polskim paszportem co prawda dobrze pojechał w końcówce poprzedniego sezonu, ale jego wiek - z całym szacunkiem - nie pozwalał traktować, go jako perspektywicznego jeźdźca, z którym można by wiązać przyszłość klubu w kolejnych latach. Rune z kolei wiązał z powrotem do Włókniarza duże nadzieje. Chciał udowodnić, że jeszcze stać go na skuteczną jazdę na ekstraligowym froncie i wierzył, że nie ma na to lepszego miejsca niż Częstochowa. Dotychczas przecież nigdy nie zdarzyło mu się w częstochowskim klubie zawodzić. Swoją drogą trudno byłoby mu znaleźć zatrudnienie w innym ekstraligowym klubie. Włókniarz natomiast nie miał za bardzo innego wyjścia, bo rynek polskich seniorów był bardzo wąski.
Norbert Kościuch - starty w ekstraligowym towarzystwie przerosły go. Trzeba jednak przyznać, że Kościuch nie zaskarbił sobie sympatii toruńskich działaczy, bowiem kontrakt w Toruniu podpisał z pełną świadomością walki o skład, ale w trakcie sezonu nie do końca godził się z tą rolą, gdy był zmieniany już po pierwszym biegu przez Jacka Holdera. Niestety menadżer Jacek Frątczak swoimi decyzjami nie dawał Kościuchowi powodów do zadowolenia, bo faworyzowany Australijczyk nawet po czterech zerach, nadal pozostawał w grze o punkty. Upust swojej frustracji na takie podejście sztabu menadżerskiego dał zawodnik przed kamerami TV, podczas meczu we Wrocławiu, za co został odsunięty od kolejnego spotkania. Swoistego rodzaju reprymenda podziałała, bo gdy powrócił do składu zanotował przebłysk formy i stał się ojcem zwycięstwa nad Stalą Gorzów. Jednak w kolejnych meczach nie potwierdził, że nie był to jednorazowy występ i ponownie był zastępowany przez kolegów z drużyny. Co ciekawe po sezonie działacze uznali zawodnika, za zbyt konfliktowego i jako jedynemu nie złożyli propozycji startów w niższej lidze. Wiadomość tę z zadowoleniem przyjął jego poprzedni pracodawca Witold Skrzydlewski i zaoferował mu miejsce w składzie Orła Łódź, w szeregach którego zawodnik liczył na odbudowanie swojej sportowej wartości.
Maksymilian Bogdanowicz - podobnie jak Kościuch nie otrzymał propozycji startów na sezon 2020, ale tylko dlatego, że zawodnik postanowił zakończyć sportową karierę. I była to słuszna decyzja, bo niestety trzeba otwarcie napisać, że toruński klub spadł z ekstraligi za sprawą juniorów w tym za sprawą Maksa który miał być siłą pociągową tej formacji. Nikogo zatem nie dziwiło, że zawodnik, który swą pierwszą żużlową licencję zdobył w Szwecji i wraz z sezonem 2020 wchodził w wiek seniora, bił się z myślami na temat własnej kariery. Ostatecznie postanowił pozostać przy żużlu i ścigał się w Szwecji dla Lejonen Gislaved, notując kilka całkiem udanych występów. Biorąc jednak pod uwagę szerokie horyzonty młodego człowieka (znajomość kilku języków i studia na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu) nawet jeśli Maks skończy z żużlem, bez problemów odnajdzie swoje miejsce poza czarnym sportem.
Tim Soerensen - swoimi umiejętnościami, nie gwarantował szybkiego powrotu w ekstraligowe szeregi więc nie pojawił się w koncepcji budowania składu na szybki awans. Klub nie zrywał jednak kontaktu z zawodnikiem, bo przykład Czugunowa, Kurtza czy Fricke pokazał, że nieopierzony junior, niespodziewanie mógł zostać wartościowym zawodnikiem. Wiedzieli o tym działacze Orła Łódź, którzy postanowili zaufać dziewiętnastolatkowi i zaproponowali mu walkę o miejsce w składzie. A walka ta nie była miała być łatwa, bo biorąc pod uwagę przepisy, które nie pozwalały zawodnikom zagranicznym startować na pozycjach młodzieżowych, Soerensen musiał najpierw stawić czoła w rywalizacji z zagranicznymi seniorami, a potem udowodnić swoją wartość na torze w meczu ligowym. Co ciekawe ambicja i determinacja pchały Sorensena do związania się z polskim klubem. Zawodnik wiedział jednak co robi, bo śledził regulaminowe ustalenia w Polsce i gdy trwały dyskusje na temat możliwości wprowadzenia do składów drużyn Ekstraligi zagranicznego młodzieżowca, Duńczyk liczył na młodzieżowy angaż. Niestety regulamin nie został zmieniony, ale uznanie budziło to w jaki sposób Tim prowadził rozmowy z kilkoma polskimi klubami, bo w przeciwieństwie do polskich juniorów, którzy po odjechaniu kilku meczów, żądali od klubów kontraktów na poziomie kilkuset tysięcy złotych, Soerensen postanowił zadowolić się 40 tysiącami złotych. I właśnie takie oferty złożył kilku klubom z Ekstraligi licząc, że znajdzie pracodawcę, który po zmianie przepisów wstawi go na pozycję młodzieżowca, bo to oznaczałoby dla tego klubu oszczędność co najmniej 100 tysięcy złotych rocznie. Jednak przepis o zagranicznym juniorze tak jak wspomniano upadł i zawodnik ze swoim teamem zaczął szukać swojej szansy na jazdę w niższej lidze i tak trafił do łódzkiego Orła.
Filip Nizgorski - ku zaskoczeniu wszystkich zakończył żużlową karierę. Wielu, żałowało tej decyzji, ale nikt w Toruniu nie namawiał do zmiany decyzji zawodnika, który jako Anioł zaistniał bardziej w roli mini żużlowca, niż jako pełnoprawny zawodnik dorosłego żużla. Na zawodniku nikt też nie wywierał sportowej presji, bo ten kto znał realia żużlowe, nie oczekiwał od niego zdobyczy punktowych w sezonie 2019. Wielu jednak pokładało w nim nadzieję na kolejne sezony i nawet zadebiutował w składzie Aniołów podczas meczu w doskonale znanym mu Grudziądzu, ale w dwóch biegach nie zdobył punktu. Z toru wyniósł wówczas, cenne doświadczenie ligowe i co ważne miał za sobą ligowy debiut, który dla młodego zawodnika z całą pewnością, był sporym przeżyciem. Dlatego w kolejnym roku, po spadku toruńskiej drużyny do niższej ligi, wspólnie z Igorem Kopeć-Sobczyńskim, przymierzany był do ligowego składu pod numerami młodzieżowymi. Niestety Filip po kilku upadkach, w tym jednym dość poważnym, po sezonie postanowił zakończyć żużlowe ściganie. Była to zaskakująca decyzja zawodnika, który jeszcze nie wypłynął na szerokie wody. Z drugiej strony jeśli zawodnik miał jeździć bojaźliwie, to lepiej, że powiedział pas. Zwłaszcza, że nie mógł być pewien tego jak potoczy się jego kariera, bo w odwodzie pozostawali inni juniorzy z toruńskiej szkółki żużlowej na odrodzenie której wielu liczyło.
Kasper Andersen - ten Duński zawodnik o którym zapomniało w trakcie sezonu wielu toruńskich kibiców, nie znalazł uznania w oczach nie tylko toruńskich działaczy, ale nie znalazł się nikt w Polsce, kto byłby zainteresowany jego jazdą, na którymkolwiek poziomie ligowej rywalizacji. W rozgrywkach międzynarodowych Kasper też nie odegrał większej roli i nie pojawił się w żadnym z finałów międzynarodowych. Nic więc dziwnego, że na sezon 2020 podobnie jak jego Duński kolega Soerensen, w barwach Aniołów nie znalazł zatrudnienia, bowiem umiejętności młodego Duńczyka nie gwarantowały pewności i stabilności punktowej.
Zatem po rozstaniu niemal ze wszystkimi zawodnikami wielu kibiców zadawało sobie pytanie, kto będzie stratował w Toruniu? Co stanie się z braćmi Holderami, o których niewiele mówiono w toruńskich planach na sezon 2020? Temat podchwyciły jak zwykle media i plotek było o niemiara. Na liście zawodników wcześniej nie wymienionych, a wiązanych z miastem Kopernika w mediowych spekulacjach byli:
Mówiący po polsku i pasujący do koncepcji właściciela klubu Vaclav Milik. Czech nie spełnił w ubiegłym sezonie oczekiwań Sparty Wrocław. Chciał dobudować się w klubie, który zagwarantuje mu regularne starty i pewne miejsce w składzie. Pasował więc do ekipy Aniołów, w której motywem przewodnim w sezonie transferowym były słowa "perspektywa" i "potencjał", młody żużlowiec zza południowej granicy Polski z całą pewnością, po dobrym sezonie, mógł stanowić ciekawe uzupełnienie kadry żółto-niebiesko-białych po awansie do ekstraligi.
Były mistrz Europy - Andrzej Lebiediew. Łotysz znał doskonale pierwszą ligę, bowiem jeździł na zasadach wypożyczenia w Lokomotiv Daugavpils. Miał też podpisany ważny kontrakt na sezon 2020 ze Spartą Wrocław i marzył mu się powrót do najlepszej ligi świata, ale nawet po bardzo dobrym sezonie w na ekstraligowym zapleczu nie mógł liczyć na pewne miejsce w składzie ekipy z Dolnego Śląska. Działacze Sparty nie chcieli wypożyczać Andrzeja do innego klubu z elity, dlatego idealnym dla Lebiediewa rozwiązaniem wydawał się wariant toruński, gdzie mógł sam wywalczyć sobie awans do Ekstraligi. Dodatkowo Andrzej władał swobodnie posługiwał się językiem polskim i wpisywał się w oczekiwania właściciela toruńskich Aniołów.
Utalentowany Australijczyk Jaimon Lidsey związany z Unią Leszno, ale w najbliższej perspektywie miał on niewielkie szanse na znalezienie miejsca w składzie "Byków". W kolejce przed nim był bowiem Brady Kurtz oraz Bartosz Smektała. Zatem starty w Toruniu, podobnie jak dla Milika i Lebiedieva mogły być dla niego lepszą alternatywą niż starty drugoligowym Kolejarzu Opole.
Jeździec pochodzący z nieco egzotycznej dla żużla Francji, David Bellego o pozyskaniu którego mówiło się jeszcze w trakcie sezonu 2019, kiedy zaczęto spekulować, że nowym trenerem torunian będzie Tomasz Bajerski, któy był wielkim zwolennikiem sprowadzenia Francuza do Poznania. I jak się okazało była to słuszna decyzja. Panowie nawiązali bliższą współpracę, a poznański szkoleniowiec jeździł z zawodnikiem na turnieje SEC, gdzie służył mu cenną radą. Temat jednak upadł, bo w Toruniu dokonano głębszej analizy i postanowiono postawić na żużlowców z większymi nazwiskami.
Ostatecznie z transferów tych nic nie wyszło, a na jednej z konferencji Przemysław Termiński, dość zagadkowo w okresie, gdy w pierwszej lidze trwały jeszcze mecze barażowe, zaprezentował skład drużyny na kolejny sezon. Nie padły wówczas, wszystkie nazwiska zawodników (regulamin zakazywał rozmów kontraktowych z zawodnikami, dla których trwał sezon żużlowy), ale właściciel Aniołów poinformował o podpisaniu kontraktów z braćmi Holderami oraz umów sponsorskich z liderem drużyny z Tarnowa - Wiktorem Kułakowem, wychowankiem Adrianem Miedzińskim oraz liderem Orła Łódź, którego nazwisko nie padło. Redaktorom wszystkich mediów żużlowych, którzy śledzili zmagania żużlowe, nie trudno było domyśleć się o jakiego jeźdźca chodzi i dopytywali o konkrety, ale Tremiński wymienił jeszcze tylko jedno nazwisko i było to nazwisko na przyszłego menadżera drużyny, którym został prowadzący przez dwa ostatnie sezony drużynę PSŻ Poznań, wychowanek toruńskiego klubu, Tomasz Bajerski, za którym do Torunia mieli przyjść obiecujący juniorzy bracia Michał i Bartosz Curzytkowie. Przyszły menadżer odcinał się jednak od tej wypowiedzi, bowiem jego PSŻ walczył w barażach z Polonią Bydgoszcz o status pierwszoligowca i nie chciał rozbijać motywacji zespołu przed najważniejszymi meczami: "W sezonie 2019 jestem w Poznaniu i interesuje mnie wyłącznie jak najlepszy wynik tej drużyny w tegorocznych rozgrywkach. Na tym zadaniu skupiam się teraz w stu procentach. Nikt z Torunia, jak również z innych klubów, nie kontaktował się ze mną w sprawie mojej trenerskiej przyszłości. Walka PSŻ Poznań o awans do Pierwszej Ligi Żużlowej jest dla mnie celem nadrzędnym i nic innego teraz się nie liczy". Z kolei Adam Krużyński nie pozostawiał wątpliwości, że "Bajer" to jedyna opcja menadżerska w toruńskim klubie: "W momencie, gdy decydowaliśmy się na zmianę managera, nie było zbyt wielu osób, które podjęłyby się tego zdania. Obecność Marka Lemona jest konsekwencją tych wydarzeń i pokazuje, że nie było łatwo znaleźć takiej osoby. Ze względu na moje obowiązki służbowe, nie jestem w stanie pełnić tej funkcji długo. Rozmawialiśmy z Tomkiem na temat ewentualnej współpracy w kolejnym sezonie. Oczywiście nie mamy jeszcze żadnych konkretów, ale Tomek jest zainteresowany".
Zachowanie klubu z Grodu Kopernika
nie spodobało się działaczom
PSŻ-u Poznań, którzy nie chcieliby stracić swojego trenera, a Prezes
Arkadiusz Ładziński nie krył zażenowania całą sytuacją: "Po sezonie będę
myślał, co dalej. My chcemy, aby Tomek został i to jest nasz plan. Gdy słyszę,
że w Toruniu ma być ten trener i tacy zawodnicy, to mam w głowie to, że już
wiele razy takie rzeczy słyszałem i wcale tak nie było. Media o tym piszą, bo
jest to ciekawy temat. Z drugiej strony nie dziwię się panu
Termińskiemu, bo bardzo słabo zaprezentowała się jego drużyna w tym sezonie.
Szkoda tylko, że chusteczką, którą ociera łzy jest Poznań. To bardzo przykre.
Według mnie trzeba wziąć na klatę porażkę, a nie poprzez wielkie plany próbować
zatrzeć obraz. Dla mnie coś takiego jest brakiem klasy sportowej. Jeżeli mam
jakieś plany, co do zawodnika lub trenera to nie mówię o tym głośno. W biznesie
mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Dziwię się, że właściciel klubu, senator
i ważna postać w Toruniu w ten sposób się wypowiada, bo to nie fair, kiedy trwa
sezon. Rozumiem, że w Toruniu chcą pokazać, że mają plany, ale jestem tym
jednocześnie zniesmaczony. Boję się otworzyć lodówkę, bo co chwilę wyskakuje tam
Bajerski. Bardzo fajnie, że mamy takiego trenera, którym się interesują, ale
tak się nie robi w trakcie sezonu".
Na tych słowach sprawa jednak nie została ucięta i
PSŻ Poznań wystosował
oficjalny komunikat do GKSŻ w
przedmiotowej sprawie:
Poznańskie
Stowarzyszenie Żużla wzywa Polski
Związek Motorowy, Główną
Komisję Sportu Żużlowego oraz
Ekstraligę Żużlową
Sp. z o.o. do wszczęcia czynności dyscyplinarnych wobec Klubu Sportowego
Toruń S.A. w związku ze złamaniem art. 223 Regulaminu przynależności klubowej w
sporcie żużlowym.
Art. 223 ww. Regulaminu wskazuje, iż "w okresie od daty podpisania kontraktu do
daty ostatniej imprezy kalendarzowej w danym sezonie objętej podpisanym
kontraktem będącym podstawą ustalenia przynależności klubowej zawodnika,
zabronione jest:
1) prowadzenie rozmów z zawodnikiem w przedmiocie zmiany barw klubowych przez
działacza innego klubu lub osoby z nim powiązane,
2) składanie zawodnikowi przez działaczy innych klubów lub osoby z nimi
powiązane ustnych lub pisemnych propozycji, ofert, listów intencyjnych
dotyczących zmiany barw klubowych, zatrudnienia, warunków kontraktu zawodnika,
jak również prowadzenie rozmów w tym przedmiocie oraz podpisywanie i zawieranie
jakichkolwiek kontraktów, listów intencyjnych, porozumień Regulamin
Przynależności Klubowej w Sporcie Żużlowym i umów pomiędzy innym klubem a
zawodnikiem; powyższy zakaz dotyczy również zawodnika."
W dniu 30 września 2019 roku odbyła się w Toruniu konferencja prasowa, (zapis
konferencji na https://www.youtube.com/watch?v=ImDD55Qwa1k&feature=youtu.be )na
której właściciel klubu, Pan
Przemysław Termiński, ogłosił m.in. informację, iż opiekunem toruńskiej
drużyny w nowym sezonie zostanie
Tomasz Bajerski oraz, iż zawarto porozumienie z rodzicami Michała i Bartosza
Curzytków:
"Finalizujemy rozmowy w tej chwili (kwestie transferu) obu braci Curzytków do
Torunia. To jest związane z rozmowami z rzeszowskim klubem, który formalnie ma
ich licencje po swojej stronie (…) jesteśmy porozumieni również z rodzicami
braci Curzytek, więc wierzę w to, że oni również będą u nas".
Poznańskie Stowarzyszenie Żużla wyraża oburzenie skandalicznym zachowaniem Pana
Przemysława Termińskiego, który - nie zważając na to, iż wbrew zapisom art.
223 Regulaminu podaje w czasie trwania sezonu do publicznej wiadomości
informacje na temat przyszłości zawodników, którzy wciąż są żużlowcami
reprezentującymi w sezonie 2019 PSŻ Poznań - wprowadza niepotrzebny chaos, nerwy
i dezinformacje w szeregach środowiska "czarnego sportu" w Stolicy Wielkopolski
na niespełna tydzień przed kluczowym dla PSŻ Poznań rewanżowym spotkaniem
barażowym z KŻ Orłem Łódź,
w którym ma realne szanse na końcowy sukces, jaki jest awans do wyższej klasy
rozgrywkowej.
Poznańskie Stowarzyszenie Żużla nie znajduje innego racjonalnego wytłumaczenia w
działaniu Pana
Przemysława Termińskiego, niż zamiar storpedowania dalszego harmonijnego
rozwoju żużla w Poznaniu. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, iż Pan
Przemysław Termiński był w stanie podczas wspomnianej konferencji
dyplomatycznie pominąć nazwisko innego zawodnika, uczestniczącego w barażu o
utrzymanie/awans do Nice. 1 Ligi, by na tej samej konferencji bez oporów
wymieniać jednym tchem z imienia i nazwiska osoby związane w tym sezonie z PSŻ
Poznań i to w dodatku przed arcyważnym spotkaniem?
Ostatnia wypowiedź Pana
Przemysława Termińskiego wprowadza w środowisku poznańskiego żużla
niepotrzebny zamęt, który nie sprzyja przygotowaniom do najważniejszego dla
"Skorpionów" meczu w sezonie. Klub zamiast przygotowywać się do rewanżowego
spotkania, musi działać na wielu płaszczyznach, aby tłumaczyć miastu, partnerom
i kibicom zaistniałą sytuację.
Z poważaniem
Arkadiusz Ładziński
Prezes Poznańskiego Stowarzyszenia Żużla
Po poznańskim komunikacie odezwał się również prezes Orła Łódź - Witold Skrzydlewski, który napisał list otwarty do jak go zatytułował "Pana Przemysława Kazimierza Termińskiego, Senatora RP, Prezesa Zarządu FST-Management Sp. z o.o., Prezesa Zarządu FST-Ventures Sp. z o.o. i Prezesa Zarządu Grafith-Nieruchomości Sp. z o.o.". Oto treść tego listu:
"Podstawową i niekwestionowaną przez nikogo
zasadą w sporcie jest święta zasada fair play. Bezdyskusyjnie obowiązuje ona
wszystkich zawodników. Niepodważalne jest również to, że muszą się też do niej
stosować działacze sportowi. Zarówno ci formalnie związani z klubami oraz ci,
którzy choć nie należą do klubowych władz, to jako osoby z nimi powiązane
wywierają istotny i bezpośredni wpływ na kluby. Ujmując rzecz najbardziej
ogólnie fair play to przestrzeganie - dla wszystkich takich samych - reguł gry.
To tylko tyle i aż tyle!"
"Patrząc na naszą rzeczywistość przez pryzmat fair play, od zawodnika wymagamy
sportowego zachowania. Jakiekolwiek wyłamanie się spod tej zasady podczas
zawodów spotka się z powszechnym i słusznym ostracyzmem. A czego na podstawie
fair play wymagamy od działaczy i osób z nimi powiązanych? Znów mówiąc ogólnie,
podobnie jak od zawodników. Przestrzegania przyjętych w danej dyscyplinie zasad,
honorowego i zgodnego
z obowiązującymi regulaminami zachowania się i ponoszenia ewentualnych
konsekwencji swoich działań. To daje wszystkim równe szanse. Nie wypacza
ostatecznego wyniku rozgrywek sportowych i również tych "taktycznych rozgrywek"
prowadzonych między zawodnikami i klubami, między samymi klubami, czy między
klubami i związkami sportowymi."
"Jak się okazuje takie myślenie jest jednak zbyt idealistyczne, bo niestety
rzeczywistość potrafi nas czasami bardzo negatywnie zaskoczyć! Takim negatywnym
zaskoczeniem i jednocześnie złamaniem zasady fair play, było dla mnie to, co
powiedział Pan podczas konferencji prasowej w dniu 30 września 2019 roku. Dał
Pan wszystkim do zrozumienia, że nie stosuje się Pan do norm prawnych
obowiązujących w sporcie żużlowym, wynikających
z przyjętych regulaminów. Co tam dla Pana "kontakty zakazane", czy jakieś inne
regulaminowe ograniczenia, np. podpisywanie umów sponsorskich bez spełnienia
wszystkich formalno-prawnych wymogów? Co tam niezakończony sezon i podbieranie w
jego trakcie zawodnika? Bo jak nazwać podpisanie z nim kontraktu sponsorskiego
przez Pana firmę, czyli w zasadzie przez Pana, przed najważniejszym meczem
sezonu dla klubu, w którym jeszcze jeździ?"
"Bardzo mi przykro, że złamał Pan reguły fair play i zmusił mnie tym samym do
napisania tego listu. Przecież od Pana, osoby zaufania publicznego, kończącej
właśnie sprawowanie mandatu Senatora RP i jednocześnie kandydata w wyborach do
Sejmu należałoby i trzeba wymagać więcej. Pełniąc tak ważną społecznie funkcję -
mandat senatora RP i aspirując do sprawowania mandatu posła - również na gruncie
speedwaya - powinien Pan przestrzegać wszystkich przepisów prawa obowiązujących
w sporcie żużlowym. Ze względu na pełniony mandat zaufania publicznego, Pańskie
zachowanie powinno być przejrzyste i kryształowe! Tymczasem Pańska wypowiedź na
konferencji w zasadzie świadczy o tym, że na przysłowiowym krysztale - jeżeli w
ogóle jest to kryształ - powstało wiele rys"
"Bardzo mi przykro, że złamał Pan reguły fair play i zmusił mnie tym samym do
napisania tego listu. Przecież od Pana, osoby zaufania publicznego, kończącej
właśnie sprawowanie mandatu Senatora RP i jednocześnie kandydata w wyborach do
Sejmu należałoby i trzeba wymagać więcej. Pełniąc tak ważną społecznie funkcję -
mandat senatora RP i aspirując do sprawowania mandatu posła - również na gruncie
speedwaya - powinien Pan przestrzegać wszystkich przepisów prawa obowiązujących
w sporcie żużlowym. Ze względu na pełniony mandat zaufania publicznego, Pańskie
zachowanie powinno być przejrzyste i kryształowe! Tymczasem Pańska wypowiedź na
konferencji w zasadzie świadczy o tym, że na przysłowiowym krysztale - jeżeli w
ogóle jest to kryształ - powstało wiele rys".
Całą sprawę skomentował wiceprzewodniczący GKSŻ Zbigniew Fijałkowski: "Wszczynamy postępowanie dyscyplinarne wobec klubu z Torunia, bowiem wpłynął do nas taki wniosek od PSŻ Poznań wobec klubu z Torunia. Na tę chwilę nic więcej nie mogę powiedzieć. Czy Toruń złamał regulamin? To się okaże i po to wszczęliśmy postępowanie, aby to wyjaśnić. Będziemy prowadzili w związku z tym czynności, między innymi przesłuchamy świadków. Nie potrafię powiedzieć, co grozi Toruniowi, jeżeli okaże się, że złamał regulamin. Możliwości może być klika. Jedno jest pewne, że z taką sytuacją mamy w żużlu do czynienia po raz pierwszy".
Wiadomym było, że w trakcie postępowania
GKSŻ poprosi o wyjaśnienia
nie tylko
Przemysława Termińskiego, ale też zawodników oraz ich najbliższe otoczenie.
W przypadku braci Curzytków wezwani mieli być rodzice, bo właściciel toruńskiego
klubu pochwalił się, że z nimi zawarł porozumienie dotyczące startów
wspomnianych żużlowców. GKSŻ
chciała też zobaczyć wszystkie dokumenty, względnie umowy sponsorskie, jeśli
takie zostały podpisane. Postępowanie jednak nie dotyczyło
Adriana Miedzińskiego oraz
Wiktora Kułakowa, ponieważ
Włókniarz Częstochowa
i Unia Tarnów
zakończyły sezon i zawodnicy mogli ustalać warunki kontraktu z
dowolnym klubem. To samo dotyczyło
Tomasza Bajerskiego, bo żaden punkt regulaminu nie zakazywał trenerom i
menadżerom podpisania umowy z innym klubem w trakcie trwania rozgrywek.
W całym zamieszaniu rodziło się też pytanie, czy okres transferowy w żużlu w
ogóle ma sens. "Sezon na busa", czyli dywagacje na temat kto, gdzie i za ile
będzie jeździć w kolejnych sezonach, ruszały zazwyczaj w połowie roku, gdy media
nie miały o czym pisać podczas ligowej przerwy wakacyjnej. Nie było więc sensu
tworzyć sztucznej rzeczywistości, w której kluby miały kontrakty uzgodnione z
zawodnikami, a tylko w okresie transferowym finalizowały ustalenia podpisem na
umowie. Pamiętać należało jednak o kwestiach formalnych, takich jak rozliczenie
z zawodnikiem, które musiało nastąpić do końca października. Nie bez znaczenia
był też wydźwięk medialny, bo w określonych ramami czasowymi okienku
transferowym portale sportowe i gazety pisały ze zdwojoną siłą o tym, co dzieje
się w polskim speedwayu, a to z kolei napędzało żużlową koniunkturę.
Co zatem mogło grozić Aniołom w związku z podejrzeniem złamania regulaminu?
Taryfikator obejmował takie sankcje jak zawieszenie i finansowa grzywna. W tym
przypadku w rachubę wchodziło raczej tylko to drugie rozwiązanie, bo poza
nagraniami z konferencji trudno było przypuszczać, aby
Termiński i wskazani przez niego zawodnicy składając wyjaśnienia sami
pogrążali się w swoich zeznaniach. Dlatego w Toruniu ze spokojem czekano na
rozwój wydarzeń i w zaciszu klubowych gabinetów dogrywano szczegóły kontraktów i
budowano drużynę na ekstraligowy awans. A twórcami tego sukcesu mieli być:
Wiktor
Kułakow
- był Aniołem w 2014 roku odjechał wówczas zaledwie cztery mecze. Potem
jeździł m.in. w Bydgoszczy
i Tarnowie, gdzie w roku
2019, dwukrotnie zdobył mniej niż 10 punktów w ligowych potyczkach. Były
zawodnik "Jaskółek" był tym samym największym objawieniem rozgrywek pierwszej
ligi i niekwestionowanym liderem "drużyny. Średnia biegowa 2,411 mówiła sama
za siebie, tym bardziej, że dała mu ona status najlepszego jeźdźca w pierwszej
lidze. Było to zaskoczenie chyba nawet dla samego Rosjanina, bo sezon 2018 nie
był dla niego zbyt udany. W składzie zajmował przeważnie pozycję numer 8 i nie
miał zbyt wielu okazji do startów. Wiktor jednak nie złożył broni i to co
zarobił inwestował w sprzęt, by zostać podstawowym zawodnikiem Unii. Gdy już nim
został, to wskoczył na bardzo wysoki poziom i stał się jednym z najlepszych
zawodników pierwszej ligi, a po sezonie przyznał, że każdy sezon uczy go czegoś
innego: "Nigdy nie mówiłem, że żałuję sezonu 2018, w którym nie dostawałem
zbyt wielu szans. Wówczas nie twierdziłem, że żałowałem podpisania umowy z tym
klubem. To był inny rok, jest to już historia i nauczka. Nie powiem nawet, że
był on stracony, bo każdy sezon daje mi coś do głowy i mojego życia. Każdy rok
coś wnosi. Trzeba cieszyć się z tego, że w ogóle mogę się ścigać, jeździć na
motocyklu, przebywać w Polsce i zwiedzać inne kraje. Ja patrzę na to trochę
inaczej, staram się może odmiennie podejść do tego wszystkiego".
I choć słowa jakie padły w wywiadzie wskazywały, że zawodnik nie żywi urazy
za poprzednie lata, to mała zadra postała w jego pamięci i gdy pojawiła się
szansa na zmianę otoczenia na bardziej stabilny finansowo i organizacyjnie klub,
działacze z "Jaskółczego Gniazda" nie zdołali zatrzymać swojego lidera.
Torunianie liczyli, że angaż Rosjanina jest inwestycją długoterminową, bo
zawodnk miał pomóc Aniołom w powrocie do najlepszej żużlowej ligi świata, a
potem miał spróbować swoich sił w elicie. Do tego czasu dwudziestoczterolatek
miał ustabilizować formę i sprawdzić się w innych ligach. Takie rozwiązanie
odpowiadało też Wiktorowi, który nie miał mieć problemów z szybką aklimatyzacją
i poznaniem toru, na którym przecież startował w przeszłości. Dodatkowo od
dłuższego czasu korzystał z silników od
Ryszarda Kowalskiego, a na tym sprzęcie od dawna jeździła większość
toruńskich zawodników. Co ciekawe w Toruniu otwarcie zaczęto mówić o
spolonizowaniu Rosjanina, który doskonale władał językiem polskim. Do tego
od lat mieszkał w kraju nad Wisłą, a na swoją bazę obrał posiadłość pod
Ciechocinkiem. Było to być może, mało etyczne rozwiązanie w oczach innych
działaczy ze środowiska żużlowego, ale na pewno było to dobre posunięcie ze
strony toruńskich działaczy, którzy po awansie mogli zyskać klasowego jeźdźca z
polską licencją żużlową. Nic więc dziwnego, że nawet legenda Apatora Toruń,
Wojciech Żabiałowicz nie krył zadowolenia z takiego rozwiązania: "W
ogóle nie dziwię się rosyjskim żużlowcom, że tak chętnie starają się o polski
paszport. W naszym kraju pracują , żyją i osiągają sukcesy, a ze strony krajowej
federacji spotykają ich tylko dodatkowe problemy. Oni widzą jak działa to w
naszym kraju i dlatego marzą, by osiedlić się tu na stałe. Nie ma w tym nic
dziwnego i żaden z polskich kibiców nie powinien się temu dziwić. Dla Kułakowa
zdobycie polskiego paszportu to życiowa szansa, którą na pewno wykorzysta. To
świetny żużlowiec, który na razie tylko raz dostał prawdziwą szansę i od razu ją
wykorzystał. W Toruniu będzie miał doskonałe warunki i przypuszczam, że będzie
jedną z czołowych postaci".
A sam zawodnik po podpisaniu umowy, tak komentował swoją decyzję: "Wracam
do Torunia po kilku latach, z czego bardzo się cieszę. Ja i cały mój team
mieszkamy niedaleko, mam również bazę w pobliżu. Moim celem jest rozwój i
podnoszenie poziomu sportowego. Celem Torunia jest awans do
Ekstraligi i
pragnę przyczynić się do niego swoimi wynikami. Drużyna na papierze wygląda
imponująco jak na warunki pierwszej ligi, ale jak wiemy, same nazwiska nie
gwarantują osiągnięcia sukcesu. Należy być czujnym i zmotywowanym, aby osiągnąć
założony przez klub cel. Aktualnie cały czas jestem c cyklu treningowym, aby
podtrzymać kondycję. Na początku stycznia wyjeżdżam na kilka dni wakacji na
których, ale wówczas także nie zapomnę o treningu. W połowie lutego przyjeżdżam
do Polski, aby przygotowywać się z drużyną do sezonu 2020. Będę dobrze
przygotowany do sezonu, bo mam sprawdzony system, którego nie zmieniam od kilku
lat. Wprowadzone są tylko pewne nowinki. Trenuję w cyklu indywidualnym, który
rozpocząłem jeszcze startując w Rosji. Dlatego jestem pewien, że będę dobrze
przygotowany kondycyjnie i motorycznie. Również pod kątem sprzętowym nie
przewiduję zmian, bo to co jest sprawdza się. Praktycznie od początku kariery o
moje silniki dba Pan
Ryszard Kowalski wraz z Danielem RK Racing. O pozostałe części dbają moi już
wieloletni mechanicy, doskonale znani w środowisku toruńskim, ponieważ pracowali
wcześniej z zawodnikami występującymi w barwach Apatora, co też daje mi dużo
spokoju".
Ważne słowa wypowiedział również menadżer zawodnika Marcin Kraszewski, bowiem
wskazywały one kierunek w rozwoju i ambicje Wiktora: "Żeby się rozwijać i
iść wytyczoną ścieżką potrzebujemy większych nakładów finansowych i to już w
chwili rozpoczęcia przygotowania do sezonu lecz i w późniejszych terminach.
Nakreślono nam ambitne cele i aby je spełnić niezbędne są systematycznie
otrzymywane środki. Nie jest to uszczypliwość w stronę Tarnowa. Biorąc jednak
pod uwagę ambicje sportowe i dalszy rozwój, nie było możliwości pozostania w
Unii. Wygranie pierwszej ligi w sezonie 2020 nie gwarantowało awansu tej drużyny
do Ekstraligi.
Nas interesował sukces sportowy i dalszy krok w karierze. To był cel nadrzędny,
który kładliśmy ponad aspekty finansowe. W tarnowskim klubie wiedzieli czego
oczekujemy. Dopytywaliśmy prezesa, menedżera, ludzi w spółce jakie są szanse na
spełnienie wymogów licencyjnych dla Ekstraligi. Chodziło o infrastrukturę, czy
ruszy przebudowa stadionu, bo z tym jest największy problem. Nikt nie był w
stanie nam tego przedstawić czarno na białym. My natomiast wyraziliśmy klarowne
stanowisko. Dwa lata w pierwszej lidze i tyle. Warunek był jeden. Dobra, równa
dyspozycji w przekroju sezonu. Plan osiągnęliśmy, Wiktor wygrał klasyfikację na
najskuteczniejszego zawodnika zaplecza najlepszej ligi świata, a kolejnym etapem
jest ugruntowanie pozycji. Okej, powiedzmy, że przedłużylibyśmy kontrakt w
Tarnowie, ale co dalej? Nie było perspektyw, Toruń jawił się więc naturalnym
ruchem, bo to drużyna stworzona z myślą o błyskawicznym powrocie do Ekstraligi.
Nie zmienilibyśmy barw klubowych, nawet wiedząc, że na stole leży kilka dużo
atrakcyjniejszych finansowo propozycji z Ekstraligi. To by się kłóciło z tym, co
sobie założyliśmy. Potrzebujemy tego jednego roku, aby potwierdzić wartość
sportową i wyrobić sobie jeszcze lepszą markę na rynku zawodniczym. Wiktor
naprawdę nie ma jeszcze na tyle renomowanego nazwiska, a proszę zauważyć, że
działacze niezbyt chętnie sięgając po żużlowców z niższych klas. Preferują
obracanie się w gronie zawodników, którzy "wożą" się na tym, że w przeszłości
coś znaczyli, a teraz wpadli w dołek. Przykre, to ponieważ w niższych ligach
można wyłowić parę fajnych perełek, nie odbiegających poziomem od tych, którzy
zawsze znajdą klub w Ekstralidze, choć powiedzmy sobie szczerze, że na to nie
zasługują".
Adrian
Miedziński
- Śmiało można powiedzieć, że odejście Miedzińskiego z
Włókniarza Częstochowa
do pierwszoligowego zespołu z Torunia było sporym zaskoczeniem. Ale zawodnik
nie tylko nie stracił finansowo, ale także zapewnił sobie finansowanie od
dodatkowych sponsorów na co najmniej kilka lat. Działacze klubu liczyli, że
doświadczony jeździec będzie prawdziwą gwiazdą rozgrywek pierwszej ligi, a jego
obecność w składzie poprawi relacje z kibicami i sprawi, że ci będą tłumnie
odwiedzać Motoarenę,
także podczas meczów w niższej lidze. Miedziński miał być więc nie tylko liderem
zespołu, ale także ambasadorem projektu budowy nowego zespołu. Nikogo zatem nie
dziwiło, że właśnie negocjacje z tym zawodnikiem były najważniejszą częścią
rozmów transferowych. Pozyskanie Miedzińskiego, czyniło też znacznie
łatwiejszymi rozmowy z kolejnymi zawodnikami. W Częstochowie nikt jednak nie
zakładał odejścia Miedzińskiego, dlatego po takim ciosie działacze spod Jasnej
Góry szybko zaczęli szukać godnego następcy. Niestety tak jak wcześniej
wspomniano rynek polskich zawodników był bardzo ubogi i stawiając wszystko na
jedną kartę w Częstochowie zatrzymano
Pawła Przedpełskiego oraz podpisano kontrakt z
Rune
Holtą. Działacze spod Jasnej Góry, mogli mieć jednak pretensje tylko do
siebie, bo przez dwa lata pobytu Miedzińskiego w nowym klubie zainteresowali
jego osobą tylko pojedynczych sponsorów. A sytuacji gdy zdecydowana większość
partnerów indywidualnych "Miedziaka" pochodziła z Torunia, więź zawodnika z
klubem była krucha, bo właśnie sponsorzy okazali się kluczowymi ogniwem w
negocjacjach. Adrian nie miał co prawda zbyt dobrych relacji z właścicielem
klubu
Przemysławem Termińskim, ale trzeba było mieć na uwadze, że w rozmowy
zaangażowało się wiele innych bliskich zawodnikowi osób, dlatego brak sympatii
do właściciela poszedł w zapomnienie i Adrian po dwóch latach ponownie został
Aniołem, uzasadniając swoją decyzję takimi słowami: "Nigdy nie spodziewałem
się, że taka sytuacja nastąpi i toruński klub będzie startował w pierwszej
lidze. Tak się jednak ułożyło. Nigdy nie chciałem startować w niższej lidze, nie
planowałem tego. Mogłem jeździć w Ekstralidze, we Włókniarzu czy w jeszcze innym
klubie, ale przyszła propozycja z Torunia. Stąd się wywodzę, praktycznie
codziennie przejeżdżam obok tego stadionu, tutaj mam też wielu sponsorów. Po
prostu, to jest Toruń i ciężko było patrzeć na to, co się dzieje. Gdyby to nie
był Toruń, nie zdecydowałbym się na starty w niższej lidze. Ta przygoda na pewno
potrwa jeden rok. Uważam, że awansujemy, mam taką nadzieję i po to tutaj jestem.
Jeśli nie awansujemy, nie zamierzam dłużej być w pierwszej lidze, ale zobaczymy.
To jest jak na razie melodia przyszłości i staram się póki co nie stwarzać
problemu, którego nie ma. Mamy jeden cel i postaramy się go zrealizować. Chcę
zrobić wszystko, by obecność w pierwszej lidze trwała tylko rok. Nie widzę innej
możliwości, taki jest cel, a zbudowana drużyna teoretycznie bez problemu powinna
podołać temu zadaniu, jeśli będzie atmosfera walki i współpracy. Co prawda każdy
z nas trenuje zimą oddzielnie, ponieważ jesteśmy rozrzuceni po świecie, ale mam
nadzieję, że zorganizujemy przed sezonem jakiś wspólny wypad, aby móc spędzić ze
sobą czas bez obciążenia startowego. Myślę, że warto też bardziej skupić się na
juniorach w kontekście przyszłorocznych startów. To jest tak naprawdę dopiero
początek gry, po awansie może powstać problem w tej kwestii. Formacja seniorska
jest na najwyższym poziomie, jednak musimy zadbać też o przyszłość, nie tylko tą
najbliższą, ale również o następne sezony.
Ja czuję się drużynowo spełniony. Mam mistrzostwo Polski w swoim dorobku. Cieszy
mnie, że udało się zdobyć medal z Częstochową, który dołożyłem do swojej
kolekcji. Ale miło będzie też awansować i na zawsze zostać ikoną w Toruniu?
Oczywiście to nie była pochopnie podjęta decyzja, musiałem się trochę bić z
myślami. Nie uważam jednak, żeby jazda w pierwszej lidze oznaczała obniżkę
formy, bo nadal będę startować w lidze szwedzkiej, różnych eliminacjach i innych
zawodach, gdzie cały czas będę miał styczność z najlepszymi zawodnikami. Sprzęt
też będzie z najwyższej półki.
Greg Hancock startował w drugiej lidze, a jeździł w Grand Prix, więc nie
zgadzam się ze stwierdzeniem, że miałoby to wpłynąć negatywnie na dyspozycję.
Jeśli zawodnik jest doświadczony, to cały czas szuka możliwości by było lepiej.
W Ekstralidze szukanie jest wieczne, zawsze ktoś jest kawałek z przodu i trzeba
testować różne możliwości, aby mu dorównać. Teoretycznie, na niższym szczeblu
rozgrywek może być łatwiej wyprzedzać innych, ale niekoniecznie, ponieważ każdy
ma różne źródła, z których kupuje silniki. Nic nie jest pewne. Gdyby w sporcie
wszystko było oczywiste, byłoby zbyt łatwo".
Bracia
Chris i
Jack
Holderowie - okres transferowy sprawił, że Australijscy bracia okazali
się jedynymi zawodnikami z formacji seniorskiej, którzy pozostali w zespole po
historycznym spadku Torunia z
Ekstraligi.
Choć po sezonie logicznym wydawało się, że toruński klub nie chciał budować
zespołu w oparciu o tych, którzy zawiedli. Myśląc jednak o przeszłości i
przewidując przyszłość w dłuższej perspektywie, nie trudno było oprzeć się
wrażeniu, że Toruń był skazany na Holderów, a Holderowie byli skazani na
Toruń. Dlatego podpisanie umów z tą dwójką było niejako przeznaczeniem i
pierwsza myśl na temat braterskiego duetu była taka, że w pierwszej lidze będą
gwiazdami. W Toruniu całą sprawę widziano jednak szerzej. Obaj straniero, po
ewentualnym awansie mieli być cenną druga linią, bo przecież nowi zawodnicy
wcale nie musieli być od nich gorsi. Co ciekawe historie braci w lidze polskiej
były bardzo podobne. Obaj przyszli do grodu Kopernika w wieku 21 lat i
efektownie weszli do drużyny. Choć ich wyniki po debiucie były na zdecydowanie
niższym poziomie, obaj pozostawali stałym elementem toruńskiego składu. Jack po
dwóch sezonach spędzonych pod numerem 8 miał wejść do podstawowego składu
drużyny. Z kolei starszy z braci Chris jeździł w Toruniu nieprzerwanie od 2008
roku i był najdłużej startującym obcokrajowcem z Aniołem na piersi. Sam zawodnik
też nie krył swojego sentymentu do Torunia i działaczy, ale też czuł się
odpowiedzialny za spadek drużyny do niższej ligi i bardzo chciał pomóc w
odbudowaniu tego co między innymi za jego przyczyną zostało zaprzepaszczone.
Warto podkreślić, że trzynasty sezon z rzędu spędzony w jednym klubie, plasował
Chrisa w sezonie 2020 na drugim miejscu zawodników z nieprzerwanym stażem w
jednym klubie. W polskich rozgrywkach dłuższą serię kontynuował jedynie
Piotr Protasiewicz, który wrócił do Falubazu w 2007 roku. Holder był jednak
o 12 lat młodszy od Polaka i spokojnie mógł kontynuować karierę w Toruniu, gdy
Protasiewicz zdecyduje o zakończeniu swoich startów na torze. Nic więc dziwnego,
że kibice i klub traktowali Kangura, jak swojego wychowanka, który na
ekstraligowym zapleczu miał odbudować formę i nawiązać do swoich najlepszych
mistrzowskich lat.
Działacze wyciągnęli jednak wnioski ze współpracy z Kangurami z poprzednich lat
i zamierzali mocniej zintegrować ich z zespołem. A zadbać o to miał nowy menago
Tomasz Bajerski. Ustalono zatem, że z początkiem roku 2020 w ramach okresu
przygotowawczego wszyscy zawodnicy wybiorą się na obóz integracyjny. Była to
duża zmiana w porównaniu do ostatnich lat, kiedy to tłumaczono, że nie ma sensu
organizować takich zgrupowań, bo obcokrajowcy nie chcą przerywać wakacji i
przyjeżdżać do Polski. Gdy inne zespoły wspólnie spędzały czas w górach lub na
motocrossie w Hiszpanii, torunianie przygotowywali się samodzielnie. Kończyło
się tym, że wspólnych treningów i rozmów poza meczami było bardzo niewiele, bo
kiedy obcokrajowcy zbierali się w Toruniu, to cały czas byli w pośpiechu i
szybko wyjeżdżali na kolejne mecze. Tym razem jednak obóz ma być obowiązkowy dla
wszystkich, a to oznaczało, że braterski duet musiał przylecieć z Australii do
Polski znacznie wcześniej i musiał uczestniczył wspólnie z zespołem w
przygotowaniach do sezonu. Rozwiązanie to pozwalało także, przerwać coroczną
telenowelę, pod nazwą "paszport dla Austraijczyka" w której zawodnicy z
Antypodów, co roku raczyli kibiców obawami o to czy na czas zdołają się uporać z
paszportami i pozwoleniami na pracę w
Europie.
Tobiasz
Musielak
- W sezonie 2019 leszczyński wychowanek, startował w
Orle Łódź. Wystąpił w
dziesięciu meczach pierwszej ligi, uzyskując średnią biegopunktową na poziomie
2,104 i był to siódmy wynik w ligowym rankingu. W Toruniu Musielaka czekały
jednak znacznie bardziej ambitne wyzwania, bo walka o awans stwarzała dodatkowe
oczekiwania środowiska, a to przy braku wyniku podwajało presję. Kibice
toruńskiego zespołu jednak bardzo liczyli na Tobiasza, którego transfer nie był
wielką niespodzianką, bo o jego przenosinach do Torunia mówiło się od dłuższego
czasu. Niestety po podpisaniu przez zawodnika kontraktu, dał znać
o sobie rozgoryczony prezes łódzkiego Orła, który wychodził z założenia, że trzeba dotkliwie karać
zawodników, którzy lekceważyli swoje obowiązki. Jednak Witold
Skrzydlewski pobił swój prywatny rekord absurdu i nałożył rekordowe kary za to,
że dwaj jego podopieczni, Huckenbeck i Musielak, negocjowali kontrakty z nowymi
klubami tuż przed najważniejszymi dla Orła meczami barażowymi. Paradoksem było
to, że zarówno Huckenbeck, jak i Musielak pojechali w barażach bardzo dobrze i
zapewnili drużynie utrzymanie, a kary nie dotyczyły przedwczesnych rozmów o
kontraktach w innych klubach. Szef łódzkiego klubu postanowił jednak dać
"niewdzięcznikom" solidną nauczkę za nie wywiązanie się z kontraktu z łódzkim
klubem w trakcie sezonu i tak komentował swoje stanowisko: "Jeśli nie zapłacą
mi kar, to zostaną zawieszeni i w kolejnym sezonie nie będą mogli startować w
rozgrywkach ligowych. Nie ma mowy o taryfie ulgowej, bo to ma być dotkliwa
nauczka nie tylko dla nich, ale dla wszystkich zawodników, którzy lekceważą
sobie umowy ze swoimi pracodawcami. Nie ugnę się w tej walce. Wygrałem już trzy
sprawy przed Trybunałem PZM, więc mam doświadczenie. W tym przypadku jestem
pewny wygranej i bardzo się cieszę, bo ta sprawa ma być nauczką dla wszystkich
zawodników".
Zatem za co Skrzydlewski zasądził kary, które nie miały nic wspólnego z
nieregulaminowymi negocjacjami zawodników? Pan Witold jak twierdzi przeczytał
dokładnie regulamin dyscyplinarny i wykorzystał szerokie spektrum możliwych
przewinień zawodników. Każde z nich wycenił na karę w wysokości 20.000 złotych.
W przypadku Huckenbecka znaleziono więc 16 uchybień, co dało kwotę 320 tysięcy
złotych, a w przypadku Musielaka nieco mniej, bo w sumie zawodnik miał do
zapłacenia 250 tysięcy złotych. Czym więc oficjalnie zawinili zawodnicy?
Chodziło m.in. o brak czapek z logo sponsora na głowach mechaników, pójście na
prezentację w kołnierzu ochronnym i z bidonem w ręku, brak przyjazdu na trening,
nie uzgodniona reklama na kevlarze itp. Łodzianie zapewniali, że wszystkie
dowody na podstawie, których zasądzono kary zostały udokumentowane i trudno
będzie je podważyć. Zawodnik nie zgadzał się ze stanowiskiem łódzkiego klubu i
sprawa musiała trafić do PZM. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że szanse na
utrzymanie absurdalnie wysokich kar były minimalne, bowiem już na wstępie
dopatrzono się, że łodzianie pisząc wniosek zapomnieli, że w regulaminie jest
punkt, mówiący o tym, ze nakładanie kar było możliwe maksymalnie do 30 dni od
dnia zdarzenia. Witold Skrzydlewski mógł przeoczyć ten zapis, bo został on
wprowadzony stosunkowo niedawno, właśnie po to, by chronić żużlowców przed
zalewem kar na koniec sezonu. Zatem ewentualne uchybienia, które mogą zostać
uznane za słuszne mogły dotyczyć tylko meczów barażowych.
Sam zawodnik tak jak wspomniano nie zamierzał oddać swoich pieniędzy bez walki i
dla dobra sprawy tylko w krótkim komentarzu odniósł się do wytoczonych zarzutów:
"Przyjmuję na klatę tę karę, ale się z nią nie zgadzam. Tak naprawdę to jest
zbiór różnych kar, których suma wynosi 250 tysięcy. Za co konkretnie zostałem
ukarany? Póki sprawa jest w toku, to nie chciałbym za dużo na ten temat gadać.
Odwołałem się i czekam na posiedzenie przed Trybunałem Polskiego Związku
Motorowego. Nie mam zamiaru płacić tych pieniędzy, mam nadzieję, że wygram.
Toruński klub bardzo dobrze się zachowuje w tej sytuacji. Pomagają mi jak mogą.
Jestem im bardzo wdzięczny. Z prezesem Skrzydlewskim niestety nie było żadnej
możliwości polubownego dogadania się.
Cieszę się, że trafiłem do Torunia.. Przyznaję jednak, że miałem więcej ofert
również ekstraligowych, ale ta z Torunia była jedną z pierwszych i najbardziej
konkretnych. Dlatego na początku listopada szybko się dogadaliśmy. A, że prezes
Skrzydlewski uważa, iż nastąpiło to znacznie wcześniej, to już jego sprawa. Ja
mam kontrakt na sezon 2020, a także kolejnych sezonów, ale wszystko zależy od
moich wyników. Na razie jest tak, że klub we mnie wierzy, a ja wierzę w to, że
mogę tej drużynie pomóc. Zobaczymy co z tego wyniknie. Nie ukrywam, że chciałbym
razem z nową drużyną wrócić do
Ekstraligi".
Nowy pracodawca Musielaka,
Przemysław Termiński nie miał jednak obaw o finalne rozstrzygnięcia i z
miejsca zaoferował zawodnikowi pomoc swoich prawników, choć toruński klub nie
był stroną w całym zamieszaniu: "Widziałem ten dokument i nie ma tam słowa na
temat Apatora Toruń. My nie mamy z tym nic wspólnego, bo to sprawa tylko
pomiędzy zawodnikami a Orłem
Łódź. Po analizie prawników jestem spokojny o ostateczne rozstrzygnięcie".
Tak więc Tobiasz Musielak już u progu swojej współpracy poznał
profesjonalizm nowego pracodawcy i spokojnie mógł przygotowywać się do sezonu
2020. A sprawa analizowana była bardzo długi i swój finał znalazła dopiero 26
czerwca 2020. W werdykcie Tobiasz Musielak przegrał, ale wygrał, bo musiał
zapłacić TYLKO 3.000 zł kary i mógł być potwierdzony do startów w
toruńskim klubie. Trybunał PZM uznał, że Musielak dwa razy złamał regulamin. Za
reklamy na kevlarze nie uzgodnione z klubem oraz za niestawienie się na trening
przed arcyważnym dla Orła meczem barażowym w Poznaniu. Pierwsze przewinienie
wycenił na 1 tysiąc kary, a drugie na 2 tysiące. Witold Skrzydlewski, sponsor
i twórca Orła Łódź po ogłoszeniu werdyktu nie krył swego rozczarowania:
"Rozstrzygnięcie w Trybunale PZM jest dla nas niekorzystne. Kary są śmieszne. Na
pewno będziemy się odwoływać. Wyrok uważam za skandaliczny. To jest śmiech na
sali. Po co w takiej sytuacji regulamin? Teraz można przyklejać sobie reklamy
jakie się chce i gdzie się chce, i dostanie się za to 1 tysiąc kary. Żałosne
jest to, że dotąd instancją odwoławczą do Trybunału PZM był arbitraż przy PKOL.
Było to jednak niekorzystne dla PZM, bo ten przegrywał wiele spraw, także ze
mną. Dlatego PZM zmienił to tak, że teraz instancją odwoławczą jest Zjazd
Nadzwyczajny PZM. Gdyby to było po sezonie, to już teraz bym zlikwidował żużel w
Łodzi. Żaden uczciwy człowiek, który chce kłaść pieniądze dwa razy się musi się
zastanowić, czy "iść" w żużel. Ja przez żużlowe władze zostałem okradziony z
godności. Po tym co zobaczyłem na własne oczy, nie ma takiej siły, nawet
gdybyśmy awansowali do Ekstraligi, żeby Orzeł za rok istniał".
Gdy znany był trzon zespołu
torunianie mieli do poukładania jeszcze formację młodzieżową,, ale przy
praktycznie bezbłędnej piątce seniorów, z których każdego stać było na dziesięć
i więcej punktów, formacja ta miała znacznie mniejsze znacznie niż w roku 2019.
Klub musiał jednak bezwzględnie zadbać o pracę z młodzieżą i wszyscy doskonale
zdawali sobie z tego sprawę. Nic więc dziwnego, że jeszcze przez końcem sezonu
2019, właściciel nauczony doświadczeniem lat minionych oraz obserwując problemy
formacji młodzieżowej, podjął decyzję, że kolejni adepci żużla, którzy będą
jeździć w barwach toruńskiego zespołu będą podpisywać kontrakty amatorskie.
Miało to zwiększyć nie tylko możliwości kontroli działaczy nad zawodnikami, ale
także miało znacznie obniżyć koszty jakie ponosił klub i sami żużlowcy. O ile
klubowym działaczom udało się wytrwać w tym postanowieniu na sezon 2020, o tyle
trudno było przewidzieć czy klub podała tej deklaracji w kolejnych latach, bo
coraz trudniej było pozyskać juniora, który zgodziłby się (a w zasadzie
zgodziliby się jego rodzice) na kontrakt amatorski. Ostatni sezon pokazał, że
dobry junior może liczyć na wyższy kontrakt niż senior z dużym doświadczeniem w
elicie. Co ciekawe toruński klub został "przećwiczony" w temacie juniorów w
okresie transferowym przed sezonem 2020, przez rodzinę Curzytków (mimo, że na
torze młodzi chłopcy jeszcze nie zaistnieli, a toruński klub doszedł do
porozumienia z rzeszowskim, to rodzicie braci oczekiwali innego kontraktu), nie
ugiął się presji, skupiając się na własnych wychowankach. A tu pewniakiem do
jazdy w logowych bojach był
Igor Kopeć-Sobczyński, który z bagażem czterech pełnych sezonów spędzonych w
elicie, na poziomie pierwszej ligi miał zaprezentować większe zdecydowanie w
swoich poczynaniach. Ciągle jednak Aniołom brakowało miejscowego juniora, który
robiłby różnicę w parze z Igorem, zwłaszcza w meczach z
Daugavpils i
Tarnowem, gdzie
dysponowano znacznie lepszą siłą uderzeniową na pozycjach młodzieżowych. W
szkółce byli co prawda
Cyprian Bieliński,
Jakub
Janik,
Aleks Rydlewski,
Justin Stolp, ale klub skłaniał się ku bardziej doświadczonemu
Kamilowi Kiełbasie, którego kupiono przed sezonem 2019 z myślą o
przyszłości. Zawodnik po podpisaniu kontraktu, nie miał szans na starty w
Toruniu, dlatego został wypożyczony do
Orła Łódź, aby objeździć
się na niższym poziomie rywalizacji i nabrać wymaganego doświadczenia. I tym
sposobem Kamil jeździł sporo, ale efekty były mizerne. Średnia 0,233 pkt/bieg
była ostatnią wśród sklasyfikowanych żużlowców pierwszej ligi, ale juniorskich
alternatyw nie tylko w Toruniu, ale na całym żużlowym rynku było niewiele.
Ciekawostką było to, że przed sezonem u Kamil Kiełbasy doszło do rzadko
spotykanej zmiany o której zawodnik poinformował za pośrednictwem mediów
społecznościowych: "Drodzy kibice! Rok 2020 dopiero co się rozpoczął, a już
spotkały mnie pewne zmiany. Z przyczyn prywatnych zmieniam nazwisko". Tak
więc do rozgrywek z Aniołem na piersi przystąpił dziewiętnastoletni
Kamil Marciniec.
Klub nie załamywał jednak rąk i odważnie planował inwestycje w pięciu juniorów i
dwójkę młodzieżowych obcokrajowców, o których napisano poniżej, bo do
DMPJ
miały być zgłoszone dwa zespoły. Ta decyzja pokazywała jak Toruń był
zdeterminowany w swym postanowieniu przeorganizowania szkółki żużlowej w której
trenowało kolejnych blisko dwudziestu adeptów w różnych kategoriach wiekowych.
Trener pierwszego zespołu, tak przedstawiał swoją wizję pracy z najmłodszymi adeptami
żużla, którzy mieli wspomagać prowadzoną przez niego drużynę w meczach ligowych:
"Planujemy dużo zmian organizacyjnych. Pojawi się dwóch mechaników, dedykowanych
przede wszystkim dla młodych żużlowców, żeby mieli okazję do nauki i zbierania
doświadczenia także w przygotowaniu sprzętu. Na dziś numerem jeden jest na pewno
Igor, a pozostała piątka będzie walczyła o miejsce w składzie. Treningi i zawody
wyłonią kolejną dwójkę, z która będzie walczyła o miejsce w podstawowym składzie
na mecz oraz na pozycji rezerwowego. Każdy z nich ma szansę, bo ja nie znam tych
chłopców, chcę obejrzeć kilka treningów, ocenić sytuację. Dlatego zależy mi,
żeby już zimą zaczęły się prace w warsztacie, ale nie z miotłami. Mam zamiar
położyć nacisk na pracę przy sprzęcie. W ostatnich latach byłem na wielu
stadionach i jestem załamany poziomem technicznej wiedzy adeptów i juniorów.
Mało kto umie ustawić koło czy gaźnik, czy nawet zadbać o poszczególne części
motocykla. Będziemy zaczynać od takiej edukacji, bo potem w trakcie sezonu
zawodnik może nawet więcej powiedzieć mechanikowi czy trenerowi. Będzie też
więcej treningów ogólnorozwojowych. Zajęcia w hali poprowadzi Zbigniew Wójtowicz
i zawodnicy na pewno bardziej dostaną w kość niż w poprzednich latach. Treningi
na torze będą bardziej urozmaicone, będziemy lać wodę, bronować, oni muszą się
nauczyć jeździć w każdych warunkach. W trakcie sezonu chłopacy muszą jednak
jeździć w zawodach, a nie tylko trenować, dlatego być może zgłosimy dwie drużyny
do
DMPJ. Mamy też sporą grupę zawodników w niższych klasach. Łącznie jest
ich siedemnastu, z których chcemy coś wydobyć w najbliższych sezonach".
Wypowiedź pierwszego trenera, była bardzo
optymistyczna, bo dawała przekonanie, że toruńska szkółka żużlowa pod okiem
Karola Ząbika, w końcu może nawiązać do lat swojej świetności. Jednak ku
zaskoczeniu wszystkich 16 stycznia 2020 roku Karol, zrezygnował z funkcji
"żużlowego nauczyciela", uzasadniając swoją decyzję w mediach społecznościowych:
"Drodzy
Kibice.
Chciałbym Was poinformować, że z przyczyn prywatnych musiałem zrezygnować z
pełnienia funkcji trenera w Klubie Sportowym Toruń.
Decyzja, którą podjąłem była dla mnie bardzo trudna. Przez długi czas biłem się
z myślami, zastanawiałem się jak to wszystko rozwiązać. Niestety w chwili
obecnej nie jestem w stanie poświęcić się w 100% karierze trenera. We wszystko,
co robię, wkładam całe swoje serce, a praca z tymi chłopakami była dla mnie
przyjemnością. Życie napisało swój scenariusz, a ja nie mogłem kontynuować pracy
trenera z takim zaangażowaniem, jakie sam od siebie oczekiwałem, stąd taka, a
nie inna decyzja.
Zostawiam chłopaków w dobrych rękach. Mam nadzieję, że będą w przyszłości
stanowili o sile toruńskiej formacji młodzieżowej. Na chwilę obecną w szkółce
trenuje kilkunastu chłopaków, z których część, w co głęboko wierzę, będziemy w
niedalekiej przyszłości oklaskiwać na żużlowych torach.
Chciałbym podziękować Pani Prezes Ilonie Termińskiej, że ze spokojem i
zrozumieniem przyjęła moją decyzję. Rozstajemy się w bardzo dobrych relacjach, a
ja będę służyć pomocą managerowi Tomaszowi Bajerskiemu, jak tylko będzie taka
potrzeba.
Dziękuję wszystkim Kibicom za dotychczasowe wsparcie, bez Was cała moja praca
nie miałaby sensu. Dziękuję również całemu Klubowi Sportowemu Toruń za
perfekcyjną współpracę. Na sam koniec chciałbym podziękować wszystkim zawodnikom
i adeptom, z którymi miałem okazję pracować. Pamiętajcie, że ciężka praca i
zaangażowanie pomoże Wam osiągnąć sukces.
Do zobaczenia na stadionie!
Karol Ząbik"
Prezes Aniołów, Ilona Termińska tak skomentowała tę decyzję i wskazała następcę trenera toruńskiej szkółki żużlowej: "Karol już pewien czas temu zakomunikował nam, że z powodów prywatnych być może będzie musiał ograniczyć swój wkład w szkółkę żużlową w klubie. Z racji na to, że jest pełnym profesjonalistą i zawsze w pełni oddaje się temu co robi, postanowił złożyć swoją rezygnację, którą my przyjęliśmy. Rozstaliśmy się w bardzo przyjaznej atmosferze. Zadeklarowaliśmy sobie również wzajemną pomoc. Chciałabym bardzo podziękować Karolowi za dwa lata współpracy. Dziękuję za zaangażowanie oraz wkład w rozwój tych młodych chłopaków, których mamy obecnie w szkółce. Jestem przekonana, że z tego narybku zarówno my, jak i kibice będziemy w przyszłości zadowoleni. W zaistniałej sytuacji nie szukamy osób na stanowisko trenera, bo szkółką zajmować się będzie Tomasz Bajerski, który od początku grudnia bierze czynny udział we wszystkich treningach naszych juniorów. Tomek dał już się poznać jako osoba bardzo otwarta, która ma bardzo dobry kontakt z młodzieżą, dlatego jestem przekonana, że poradzi sobie z powierzoną rolą".
Po rezygnacji Karola szkółka przez pewien czas pozostawała pod opieką pierwszego trenera. Ale w połowie lutego to o czym mówiło się niemal natychmiast po zatrudnieniu Tomka Bajerskiego stało się faktem i prawą ręką "Bajera" miał zostać Waldemar Walczak, który pojawił się w żużlu na początku lat dziewięćdziesiątych. Po czterech sezonach w Toruniu, przeniósł się do Polonii Piła, by na sezon powrócić do macierzystego klubu i po epizodach w Rawiczu i Warszawie, po sezonie 2004 zakończyć karierę jako zawodnik z kontraktem warszawskim w Apatorze. O zaangażowaniu byłego żużlowca przez toruński klub mówiło się już jesienią. Ówczesna koncepcja zakładała, że głównym trenerem będzie Tomasz Bajerski, a jego bliskimi współpracownikami zostaną Mariusz Puszakowski i właśnie Waldemar Walczak. Plany te jednak uległy zmianie, bo "Puzon" zgodnie z wcześniejszymi zobowiązaniami, pozostał w teamie Krzysztofa Buczkowskiego, natomiast Walczak zrezygnował z powodu obowiązków zawodowych. Temat współpracy wychowanka Apatora z jego macierzystym klubem powrócił, gdy w klubie postanowiono inaczej zorganizować szkolenie młodzieży i w całej koncepcji Waldek odgrywał ciekawą rolę. Toruńscy kibice pamiętają Walczaka m.in. dzięki jego dobrym startom i właśnie w tym elemencie żużlowego rzemiosła były zawodnik miał poprawić umiejętności swoich następców. Ostatecznie z uwagi na okoliczności w jakich przyszło ścigać się żużlowcom w roku 2020, również drugie podejście do współpracy z Waldkiem spaliło na panewce, a nowy trener zaczął testować prototyp urządzenia symulującego jazdę na motocyklu, a przede wszystkim refleks startowy. Oto jak ocenił ów pomysł: "To, co testowałem, jest na razie szkieletem tego urządzenia. Wszystko będzie jeszcze ładniej obudowane, tak żeby zawodnik faktycznie czuł, że siedzi na motocyklu i czeka na starcie, aż taśma pójdzie w górę. Taśma już jest i działa perfekcyjnie Finalna wersja ma być oparta o nowoczesne technologie, testy będą spersonalizowane, a dzięki temu wyniki jego ćwiczeń będą wpadały do komputera i będę mieć informacje kto i jak pracował. Urządzenie ma być w klubie, więc każdy będzie mógł przyjść i spróbować swoich sił . Co prawda tych urządzeń do ćwiczenia refleksu trochę jest. Zawodnicy znają taki aparat, w którym trzeba reagować na zapalające się światełka. Nasza maszyna będzie jednak bardziej atrakcyjna, z kierownicą i sprzęgłem - czego chcieć więcej.
Gdy wydawało się, że skład Aniołów na sezon jest już kompletny, tuż przez zamknięciem okienka transferowego klub poinformował o czterech nowych kontraktach.
Ryan
Douglas - Angaż kolejnego
Australijczyka w ekipie Aniołów, był poszukiwaniem wartościowego jeźdźca na
wypadek kontuzji jednego z liderów. Zadanie to nie było łatwe, bowiem niewielu
zawodników chciało czekać na ławce rezerwowych na pech kolegi z drużyny. Douglas
znał się jednak doskonale z braćmi Holderami i pozytywna opinia o toruńskim
klubie sprawiła, że zdecydował się parafować swoją pierwszą umowę w Polsce.
Transfer ten był mimo wszystko sporym zaskoczeniem, ponieważ żużlowiec był
nieco anonimowym jeźdźcem w kraju nad Wisłą. Do tej pory kariera
dwudziestosześcioletniego żużlowca skupiała się głównie na startach w Wielkiej
Brytanii, gdzie w sezonie 2019 w brytyjskiej Premiership, Douglas potrafił
błyszczeć. Dla przykładu w meczu Peterborough Panthers - Swindon Robins zdobył,
aż 18 punktów i bonus, pokonując m.in. takich zawodników jak
Tobiasz Musielak czy Troy Batchelor. Ostatecznie Kangur sezon zakończył ze
średnią biegową 1,565 pkt, ale startował też w Championship (druga klasa
rozgrywek), gdzie z Leicester Lions wygrał rozgrywki drugiej ligi. Ryan Dogulas
miał również swój epizod na torach w Polsce. Z końcem sezonu 2019, z dobrej
strony zaprezentował się podczas Międzynarodowych Mistrzostw Bydgoszczy. Zdobył
w tych zawodach 10 punktów i zajął 6 lokatę. Trzeba jednak otwarcie napisać, że
Australijczyk nie miał na swoim koncie wielu sukcesów indywidualnych, choć
zaznaczył swoją obecność w żużlu, srebrnym medalem młodzieżowych indywidualnych
mistrzostw Australii, zdobytym w 2014 roku. Przegrał wówczas tylko z
Maxem
Fricke.
Czy Australijczykowi uda mu się przedrzeć do składu Apatora Toruń? Czas pokaże.
Konkurencję na pewno będzie miał mocną, ale swoją wartość zawodnik miał
udowodnić w przedsezonowych treningach i meczach kontrolnych. Działacze toruńscy
liczyli jednak, że Douglas podobnie jak
Doyle,
w kwiecie wieku stanie się wartościowym jeźdźcem.
Mathias Nielsen - przed rokiem Przemysław Termiński chwalił się, że Apator za namową ówczesnego menadżera Jacka Frątczaka, pozyskał trójkę zdolnych Duńczyków. Duńskie trio miało być inwestycją klubu na przyszłość, a pozyskani jeźdźcy mieli szukać jazdy w niższych ligach, bo z góry było wiadomo, że w 2019 roku szansy na starty ligowe w Toruniu nie dostaną. Skończyło się tak, że żadnemu z wymienionych nie udało się znaleźć pracy w Polsce. Jednak przed sezonem 2020 właściciel Aniołów nie zrezygnował całkowicie z wcześniejszej wizji i postawił już tylko na jednego zawodników kraju Hamleta, a był to dwudziestojednoletni Matias. Zawodnik wydawał się idealnym kandydatem do jazdy w Toruniu pod numerem 8 lub 16. Tomasz Bajreskii zarzekał się jednak, że rezerwowym będzie polski junior. Zatem jeśli trener w trakcie sezonu by wytrwał w swoim postanowieniu to, Matias musiał wygryźć ze składu kogoś z zestawu Chris Holder, Jack Holder, Wiktor Kułakow lub szukać zatrudnienia w innym klubie, bo w przeciwnym razie młody Duńczyk musiałby oczekiwać na rezerwie wspólnie z Ryanem Douglasem na kontuzję któregoś z podstawowych zawodników. Nielsen miał jednak trenować w Toruniu, miał też uczestniczyć w przedmeczowych sparingach oraz stanowić kadrę jednego z zespołów zgłoszonych do DMPJ.
Petr Chlupać - utalentowany siedemnastoletni Czech, który pokazał się już toruńskiej publiczności w rozgrywkach miniżużlowych, podobnie jak Mathias Nielsen był inwestycją w przyszłość i ewentualną alternatywą na pozycji rezerwowego do lat 23. Dla Torunia był to kolejny transfer z serii last minute. W poprzednim sezonie Chlupac był zawodnikiem Kolejarza Rawicz, gdzie odjechał trzy mecze, w których osiągnął średnią na poziomie 1,273 pkt/bieg. Petr zdecydowanie lepiej radził sobie w rodzimej extralidze, bo wystąpił we wszystkich ośmiu rundach, zdobywając 1,353 pkt/bieg. Ponadto został wicemistrzem Czech juniorów, w których musiał uznać wyższość Jana Kvecha. Chlupać był szóstym obcokrajowcem w składzie toruńskiej drużyny i tak naprawdę miał niewielkie szanse na ligowe starty. Jednak tak jak wspomniano wyżej, wiele mówiło się o zmianie regulaminu w kolejnych latach i wprowadzeniu do ligowego składu zawodnika młodzieżowego z innym paszportem niż Polski. Zatem, gdyby ów przepis został zatwierdzony Chlupać idealnie pasował na tę pozycję. Był uważny za spory talent w Czechach, posiadał całkiem dobry sprzęt, ale co najważniejsze pozostawał juniorem przez kolejnych pięć lat, co przy długoterminowej inwestycji mogło zaprocentować pokaźną zdobyczą punktową. Dlatego postanowiono zaryzykować i dać mu szansę młodemu zawodnikowi w DMPJ oraz sparingach i treningach.
Paweł Hlib - o ile angaż Douglasa był kontraktem zaskakującym, o tyle umowa z gorzowskim wychowankiem, była lekkim szokiem. Trzydziestotrzyletni żużlowiec, były młodzieżowy mistrz świata w drużynie i drugi wicemistrz indywidualnie, miniony sezon spędził w drugiej lidze w ekipie Wilków Krosno. Ale nie ten fakt był najbardziej zaskakujący w karierze Pawła, ale to że zawodnik powrócił w 2019 roku do ścigania po kilkuletniej przerwie. Ponieważ powrót był całkiem udany, postanowił kontynuować karierę i podpisał z Aniołami kontrakt tzw. "warszawski" czyli nie otrzymał, gwarancji startowych, ani aneksu finansowego. Zawodnik chciał jednak wziąć udział w treningach na Motoarenie i jeśli pojawiłaby się taka możliwość, także w sparingach Apatora. Miał w ten sposób sprawdzić swoją formę i jeśli toruński klub byłby zainteresowany miał odwagę powalczy o miejsce w składzie Aniołów. Jeśli tego miejsca by zabrakło Paweł planował poszukać miejsca dla siebie w innym klubie w ramach wypożyczenia. Co ciekawe zainteresowanie osobą Pawła Hliba w okienku transferowym było spore, bo wykazywały je prawie wszystkie drużyny z drugiej ligi, ten jednak postanowił spróbować swoich sił w pierwszej lidze. Na konferencji prasowej trener, tak mówił o tym angażu: "Paweł Hlib podpisał z naszym klubem tzw. kontrakt warszawski, ale zobaczymy co będzie się działo w trakcie sezonu. W podstawowym składzie mamy tylko dwóch Polaków, więc od początku był pomysł, by dziesiątym zawodnikiem w kadrze był żużlowiec z naszego kraju, abyśmy mieli zastępstwo w przypadku kontuzji kogoś z dwójki Tobiasz Musielak - Adrian Miedziński. Wszyscy będą musieli pokazać się jednak w treningach i sparingach, ale na ten moment pierwsza piątka nie powinna się jednak martwić o żadne zmiany. Ewentualne korekty w składzie będą następować nawet nie po jednym totalnie zawalonym meczu, ale dopiero, gdy zobaczę, że dany zawodnik będzie w naprawdę słabej dyspozycji. Nie ma się więc o co martwić".
Ostatecznie w marcu po domknięciu wszystkich kontraktów, szeroką ligową kadrę Aniołów potwierdziło GKSŻ w komunikacie:
Zawodnik |
Rok urodzenia |
średnia biegowa w sezonie 2019 |
|||
|
CHLUPÁČ
Petr Czechy |
2002 |
1,273 2 liga |
straniero - senior do lat 23 pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych |
|
DOUGLAS
Ryan Australia |
1993 | - ns - |
straniero - senior pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych |
||
HLIB
Paweł Polska |
1986 |
1,633 2 liga |
senior pierwszy ligowy sezon w Toruniu |
||
HOLDER Chris
Australia |
1987 |
1,677 e-liga |
straniero - senior dwunasty ligowy sezon w Toruniu |
||
HOLDER Jack Australia |
1996 |
1,391 e-liga |
straniero - senior trzeci ligowy sezon w Toruniu |
||
KUŁAKOW
Wiktor Rosja |
1995 |
2,411 1 liga |
straniero - senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
MIEDZIŃSKI
Adrian Polska |
1985 |
1,312 e-liga |
senior siedemnasty ligowy sezon w Toruniu |
||
MUSIELAK Tobiasz Polska |
1993 |
2,104 1 liga |
senior pierwszy ligowy sezon w Toruniu |
||
NIELSEN Mathias Dania |
1998 | - ns - |
straniero - senior do lat 23 drugi sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych |
||
Kadra młodzieżowa prowadzona przez Tomasza Bajerskiego i Marcina Hoffmana | |||||
BIELIŃSKI Cyprian Polska |
2001 | - ns - |
junior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
JANIK Jakub Polska |
2000 | - ns - |
junior trzeci ligowy sezon w Toruniu |
||
MARCINIEC Kamil Polska |
2001 |
0,233 1 liga |
junior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor Polska |
|
1999 |
0,571 e-liga |
junior czwarty ligowy sezon w Toruniu |
|
RYDLEWSKI Aleks Polska |
2002 | - ns - |
junior trzeci ligowy sezon w Toruniu |
||
STOLP
Justin Polska |
2001 | - ns - |
junior trzeci ligowy sezon w Toruniu |
||
Z kadry Aniołów po sezonie 2019 odeszli: | |||||
|
ANDERSEN Kasper Dania |
1998 | - ns - |
straniero - senior do lat 23 pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych |
|
|
BOGDANOWICZ Maks Polska |
1998 |
0,258 e-liga |
senior nie podpisał umowy z żadnym klubem na sezon 2020 |
|
|
DOYLE Jason Australia |
1985 |
2,280 e-liga |
straniero - senior wypożyczony do Częstochowy |
|
|
HOLTA Rune Polska |
1973 |
1,355 e-liga |
straniero - senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
|
|
IVERSEN Niels-Kristian Dania |
1982 |
1,765 e-liga |
straniero - senior odszedł do Gorzowa |
|
|
KOŚCIUCH Norbert Polska |
1984 |
1,033 e-liga |
senior pierwszy ligowy sezon w Toruniu |
|
|
NIZGORSKI Filip Polska |
2002 |
0,000 e-liga |
junior koniec kariery |
|
|
SORENSEN Tim Dania |
2000 | - ns - |
straniero - senior do lat 23 pierwszy sezon w Toruniu - bez gwarancji startowych |
|
ZĄBIK Karol
Trener szkółki żużlowej |
1986 | - trener - |
Jak nie trudno dostrzec rozmach z jakim
torunianie podeszli do okresu transferowego robił wrażenie. Klubowe władze
mogły być z siebie dumne, bo mimo spadku zrealizowały swój scenariusz związany z
budową drużyny, która ma walczyć o szybki awans do
ekstraligi.
Gdyby zakontraktowani zawodnicy mieli na torze taką skuteczność jak klubowi
decydenci, to jeszcze przed sezonem można by gratulować im awansu. Jednak w
takim działaniu nie było, żadnej przypadkowości. Klub dość szybko przewidział
swój spadek, dlatego szybko zabrano się do pracy. Wypracowano różne koncepcje
składu, pośród których świadomie wybierając jeden z wariantów zrezygnowano z
dwóch wartościowych jeźdźców Vaclava Milika i Andrzeja Lebiediewa. Można
powiedzieć, że fiaskiem zakończyły się tylko negocjacje z
Pawłem Przedpełskim, ale swoje podpisy w Toruniu pod umowami złożyło, aż
trzech zawodników, którzy bez żadnych problemów znaleźliby zatrudnienie w
elicie. Rozmach z jakim podpisywano kolejne kontrakty sprawiał, że mówiło się iż
torunianie oferowali kandydatom ogromne pieniądze i po części było to prawdą, bo
klub chciał pozyskać klasowych jeźdźców z którymi miał walczyć również po
ewentualnym awansie. Warto jednak podkreślić, że kandydatów do jazdy w Toruniu,
oprócz finansów przekonała także wizja przyszłości i zbudowania sportowej
wartości każdego z żużlowców, a także cel po osiągnięciu którego nie zostaną
odstawieni na boczny tor. Nikt zatem nie dziwił się, że wielu zawodników
podpisując kontrakt za plikiem banknotów widziało również zespół, a także siebie
jako część przemyślanej sportowej koncepcji. Śmiało zatem można powiedzieć, że
przed startem pierwszoligowego sezonu w sezonie 2020 Anioły nie tylko były
faworytem pierwszej ligi, ale byli także najlepszym i najdroższym
pierwszoligowcem w historii, jeśli chodzi o zbudowany przed sezonem skład. W
ostatnich latach bowiem żadna z ekip na zapleczu ekstraligi nie była, aż tak
naszpikowana dobrze opłaconymi gwiazdami żużla. Z informacji jakie podawała
prasa wynikało, że niektórzy zawodnicy otrzymali za podpis 300 tysięcy złotych.
Takie kontrakty otrzymali nie tylko
Adrian Miedziński czy bracia Holderowie (wszyscy mieli oferty z elity i w
ich przypadku byłoby to uzasadnione), ale także siódmy zawodnik pierwszej ligi w
minionym sezonie
Tobiasz Musielak czy numer jeden tej ligi
Wiktor Kułakow. Zatem kluby które miały ochotę powalczyć o wymienionych
zawodników, mogły tylko rozłożyć bezradnie ręce i patrzeć jak w trakcie sezonu
punktują ci których nie udało im się pozyskać. A toruńscy seniorzy mieli w
sezonie zdobyć w około 850 punktów, co oznaczało koszt dla klubu na poziomie 2,5
mln złotych. Była to bardzo duża kwot zwłaszcza, że w miesiącach poprzedzających
ligowe starty na przygotowanie do sezonu, seniorzy Apatora dostać mieli w sumie
1,5 mln złotych. Trzeba było też pamiętać, że 4 mln złotych był to niepełny
koszt utrzymania toruńskiej drużyny, bo tak jak wspomniano wcześniej, zgodnie z
nową koncepcją, torunianie zamierzali przejąć pełną odpowiedzialność za
przygotowanie swoich juniorów do sezonu. Działacze musieli więc opłacić
młodzieżowych mechaników, zakupić silniki, zatankować busy i sfinansować dojazd
na zawody i śmiało można było założyć, że to kolejne 300-400 tysięcy, a przecież
to były wydatki na poziomie pierwszoligowym. W Toruniu nikt jednak nie drżał o
zasobność klubowej kasy, bo tuż po spadku właściciel klubu
Przemysław Termiński zadeklarował, że jeśli nie pozyska sponsora
tytularnego, to z własnych pieniędzy dołoży do budżetu około miliona złotych
więcej niż zwykle i te pieniądze powinny zrekompensować brak około 2,5 mln
wypłacanych do tej pory przez władze
Ekstraligi z
tytułu praw telewizyjnych i od głównego sponsora.
Zatem wszystko co wydarzyło się w okresie transferowym po degradacji Aniołów,
było przemyślaną, zabezpieczoną finansowo strategią sportową, o której
poinformował na jednej z konferencji prasowych mentor i trener drużyny
Tomasz Bajerski: "W
Poznaniu nauczyłem się
wszystkiego, na końcu w szczególności pokory. W przeciwieństwie do mojego
poprzednika, będę starać się mniej mówić, a więcej robić, myślę, że tak jest
lepiej. Wiedziałem, że kiedyś wrócę do Torunia, ale nie sądziłem, że tak szybko.
Myślałem, że jeszcze 2-3 lata i może wtedy otrzymam szansę, dlatego bardzo
chciałbym podziękować za zaufanie pani prezes Ilonie Termińskiej, a także panu
Przemkowi Termińskiemu i
Adamowi Krużyńskiemu, bo to właśnie z tą trójką prowadziłem rozmowy na temat
mojego powrotu do Torunia. Gdy już znalazłem się w mieście z którego pochodzę z
miejsca zaczęliśmy rozmawiać o budowaniu drużyny. Nie było łatwo, a nawet
powiem, że to był stresujący okres, ponieważ spadliśmy z ligi, a to oznaczało,
że możemy mieć kłopoty w negocjacjach z zawodnikami, natomiast wydaję mi się, że
skład, który został złożony zapewni nam sukces. Jednak nasz plan, był taki, aby
zbudować drużynę na lata. Wystarczy spojrzeć na roczniki, tylko Chris i Adrian
są po trzydziestce, a przecież oni jeszcze nie kończą swoich karier. Mamy zatem
zespół, który jest bardzo perspektywiczny. Dodatkowo jednym z głównych kryteriów
jakie braliśmy pod uwagę, było dopasowanie zawodników charakterami, bowiem
atmosfera jest jednym z najważniejszych elementów w sporcie, a wszyscy wiemy, że
w ostatnim sezonie jej nie było w Toruniu. Powodem niejasności był również
sposób budowania drużyny. Nasza podstawowa piątka seniorów: Adrian, Wiktor,
Tobiasz i bracia Holderowie, odgrywali ważne role w swoich zespołach, ale wiem,
że wspólnie będą w stanie stworzyć zgrany zespół. Od razu też jasno deklaruję:
oni mają pewne miejsce w składzie, choć w kadrze mamy więcej żużlowców. Proszę
jednak żużlowych ekspertów, aby nie umieszczali nas już w ekstralidze, bo o tym
będziemy rozmawiać po awansie".
Z kolei nie szczędzący w ostatnich latach słów gorzkiej krytyki pod adresem toruńskiego klubu - Wojciech Żabiałowicz optymistycznie, ale ostrożnie ocenił ruchy kadrowe do jakich doszło w drużynie z którą sięgał po mistrzowskie tytuły: "Skład jest ciekawy, ale petarda jest tylko na papierze. W każdym sporcie trzeba mieć trochę pokory, pamiętamy, nie takie dream teamy padały. Jestem jednak spokojny. Wydaje mi się, że błyskawiczny powrót do Ekstraligi stanie się faktem. Zawodnicy, klub wyszli już chyba z szoku, że po tylu latach degradacja dotknęła Toruń. Teraz trzeba zrobić wszystko, aby odzyskać zaufanie kibiców. Ale jak będzie wynik, to i fani wrócą na trybuny. Tak to działa. Dobrze, że wrócił Adrian, który dysponuje potencjałem ekstraligowym, a drużynę poprowadzi były zawodnik, a dziś trener wywodzący się z Torunia. Tomek nie był jakoś długo w Poznaniu, ale zdążył wynieść stamtąd niezbędne doświadczenie. Na pewno będzie trzymał rękę na pulsie, nie da się uśpić. Nie powiem nic odkrywczego. Wynik poszczególnych zawodników, składa się na całość drużyny i mimo nawet wysokiego prowadzenia trzeba być w pewnym sensie cwaniakiem i wizjonerem. Wybiegać wprzód i planować. Nie da się przejechać zawodów gapiąc się tylko w program, nawet posiadając ekipę złożoną ze znakomitych nazwisk, koszącą wszystkich. Dobrano zestawienie zawodnicze, które daje spore nadzieje na uzyskanie awansu. Pieniędzy pewnie na to bym nie postawił, ponieważ mamy do czynienia ze sportem mocno nieprzewidywalnym, jedna dziura może zaburzyć układankę i domino runie".
Jeszcze bardziej ostrożnie wypowiadał się inny toruński wychowanek Robert Sawina, który dostrzegał pewne zagrożenia: "Bardzo dobrze, że tak szybko poznaliśmy skład na nowy sezon, a także trenera. Szczerze życzę Tomkowi wszystkiego najlepszego. Działacze mieli niewielkie możliwości, bo rynek trenerski jest ubogi, a inni byli toruńscy zawodnicy są związani gdzie indziej, mam na myśli Roberta Kościechę czy Mariusza Puszakowskiego. Jednak w przeciwieństwie do niektórych uważam, że to nie jest skład na stuprocentowy awans. Problemem Torunia może być też formacja juniorska, ale nie chcę tego komentować. Każdy widzi jak to wygląda. Oby nie było tylko powtórki z zeszłego roku. Poza tym dla takich zawodników jak Miedziński, czy Holderowie wszystkie tory w pierwszej lidze będą nowe. W wielu przypadkach będą robić duże oczy, bo przygotowanie nawierzchni i same obiekty to zupełnie inna rzeczywistość. Wcale nie będzie łatwo wrócić do Ekstraligi. O tym, że nie da się tego zrobić na zawołanie pokazał choćby przypadek ROW-u Rybnik. Dlatego przed Toruniem sporo pracy, aby powrót stał się faktem. Po cichu liczyłem, że przyjdzie trzech wychowanków. Postawienie na zawodników z Torunia, daje większe gwarancje na sukces i lepszą atmosferę w drużynie. Dlatego cieszę się, że wrócił Adrian, bo wiadomo też czym jest wychowanek dla kibiców. W niższej lidze nie będzie miał jednak tak łatwo jak się niektórym wydaje. W tej lidze poziom jest bardzo wysoki. Osobiście bardzo Adrianowi życzę, aby się odbudował".
Po czterdziestu czterech sezonach nieprzerwanych startów w elicie toruński klub
spadł do pierwszej ligi, ale w grodzie Kopernika nadal dominowało
zainteresowanie speedwayem, a dopiero później na fali była koszykówka i piłka
nożna. Świadczyły o tym nie tylko działania w mediach, ale też frekwencja na
sportowych arenach. Najwięcej sportowych fanów chodziło na Motoarenę, później na
Stadion Miejski i Arenę Toruń. Zatem tradycje zakorzenione w mieście wciąż miały
się dobrze. Żużel zatem żużel był i zapewne jeszcze długo będzie numerem jeden w
Toruniu, a potwierdzała to liga i coroczna Grand Prix.
Również widoczna była różnica w aktywności kibiców w mediach społecznościowych,
głównie na Facebooku. Ponad 44 tysięcy polubień znacznie przewyższa wyniki
osiągnięte przez Elanę i wicemistrza Polski w Koszykówce - Polski Cukier. Jeśli
chodzi pozycję na Facebooku, toruńskiego żużla na tle innych klubów żużlowych,
to Anioły zajmowały piąte miejsce, ustępując Falubazowi Zielona Góra, Stali
Gorzów, Unii Leszno i Włókniarzowi Częstochowa.
Anioły górowały również na Twitterze, YouTubie i Instagramie. Zatem jak widać
klub prowadzony przez rodzinę Termińskich posiadał ogromny potencjał
marketingowy, który niestety nie był wykorzystany w 100%. Aktywność kibiców
utożsamiających się z żółto-niebiesko-białymi barwami w socialmediach była
systematyczna, ale każdy z obszarów powinien działać prężniej, by wyzwolić
większą spontanoczność i chęć sprawdzenia co nowego klub ma do zaproponowania.
W tym miejscu warto też wspomnieć, że Apator jako jedyny przedstawiciel sportu
żużlowego znalazł się wśród finalistów Nagród Biznesu Sportowego za rok 2019 w
kategorii "Video Sportowe". "Lata świetności, rok próby. Bądź z nami!", to spot
promocyjny, który promowano w socialmediach, zebrał wiele dobrych recenzji i
robił naprawdę piorunujące wrażenie. Potwierdzało to tylko, jak mógłby być
wykorzystywany przez klub kanał np. na YouTubie.
Mimo sporego zainteresowania żużlem w Toruniu, "Krzyżackie" serca krwawiły, a cała żużlowa polska nie ukrywa radości. Trudno się jednak dziwić takie postawie, bo tam gdzie był wir walki rodziły się też naturalnie niechęci, a niekiedy nawet i wrogość. Uogólniając można powiedzieć, że apogeum niechęci do Aniołów miało miejsce w po finale Ekstraligi w 2013 roku. Sporo było w tym racji, ale przecież Toruń skorzystał z przysługującego im prawa do walkowera. Brak ogólnopolskich sympatyków torunianie "zawdzięczali" zatem innym czynnikom niż to jedno zdarzenie. Przez lata żużlowcy z miasta Kopernika, jeździli w ścisłej czołówce, prowadzili zacięte boje w play-off z różnymi ekipami. Często rywale się zmieniali, a KS (wcześniej Stal, Apator, Unibax czy Get Well) walczył o najwyższe laury i ostatecznie plasował się na wysokich pozycjach. A tak jak wspomniano tam, gdzie była walka o medale, splendory i wielkie pieniądze, tam emocje sięgały zenitu. Czasami bywało ostro i nieparlamentarnie. Torunianie nigdy nie odpuszczali i nigdy przed nikim nie klęknęli w pokorze. No i w ferworze walki narobili sobie wrogów.
Najbardziej jednak
torunianom było nie po drodze z
Zieloną Górą głównie z
powodu wspomnianego finałowego walkowera w 2013 roku,
alejuż w sezonie 2009 relacje
pomiędzy kibicami obu drużyn zaczęły być delikatnie mówiąc nie najlepsze.
Finał pomiędzy Falubazem, a
ówczesnym Unibaxem Toruń wielokrotnie przekładano, bo Piotr Żyto najpierw
spreparował tor, a później nie potrafił przygotować go do użytku. W rewanżu
Darcy Ward i
Chris Holder ciągnęli szalik Falubazu po torze. Tego gestu
zielonogórscy kibice Australijczykom nigdy nie wybaczyli. Choć nie mieli oporów
by przyjąć jak swojaka
Darcy Warda, gdy ten powrócił do ścigania po zawieszeniu
przez światowe władze.
Z
Lesznem, Unibax też jeździł w ligowych finałach i półfinałach.
Finał z 2007
roku kończył się bijatyką kibiców na torze. Najbardziej jednak fanów obu drużyn
podzielił półfinał rozegrany w Lesznie w 2011 roku. Toruńska ekipa dowodzona
przez byłego menedżera Unii,
Sławomira Kryjoma narzekała na nawierzchnię toru.
Anioły domagały się nawet walkowera. Mecz rozpoczął się kilkadziesiąt minut
później. Nie brakowało upadków i spornych sytuacji. Po meczu torunianie czuli
się oszukani, na pomeczowej konferencji wrzało nie mniej niż na torze, a w roli
główniej wystąpił
Kryjom.
Ze
Spartą Wrocław torunianie na dobre
"pokłócili się" w 1995 roku.
Mecz przy
Broniewskiego miał rozstrzygnąć, kto zdobędzie złoto. Przed ostatnim biegiem
Sparta wygrywała 44:40, żeby decydujące starcie przegrać 0:5. Sędzia najpierw
wykluczył
Piotra Protasiewicza,
a w powtórce w kontrowersyjnych okolicznościach Tommy Knudsena. Apator
wygrał jednym punktem, a Spartanie długo nie mogli otrząsnąć się po tej
porażce. Burza medialna po meczu trwała kilka tygodni. Choć Sparta i tak
zdobyła mistrzostwo. W późniejszych latach nie brakowało finałowych
emocji, walkowerów (za które nikt nie karał wrocławian tak srogo jak
torunian) oraz prezesowskich konfliktów szczególnie na linii Andrzeja
Rusko -
Marek
Karwan.
W potyczkach z
Włókniarzem Częstochowa również nie obyło się bez nieporozumień.
Finał ligi z 2003 roku, zaczynał się kilkoma zadymami, co przyjaźni przecież nie
zbudowało. Gdyby spojrzeć na lata bliższe współczesności, to bez wątpienia
półfinał z 2013 roku mocno skonfliktował oba kluby. W Toruniu koszmarny karambol
zaliczył
Emil Sajfutdinow. Częstochowianie za winnego uznali
Adriana
Miedzińskiego. W rewanżu panowała gęsta atmosfera i gigantyczne emocje. W
nieprawdopodobnych okolicznościach do finału awansował Unibax. Od tego meczu dla
kibiców Włókniarza toruński klub stał się wrogiem publicznym numer jeden. Pod
Jasną Górą z lubością śpiewają "kto nie skacze ten z Torunia".
Finał ekstraligi z 2016 roku poróżnił torunian ze
Stalą Gorzów. Podczas
decydującej batalii w Gorzowie tor rozpadł się po czterech biegach. Goście
wpadali w dziury, koleiny, tracąc dystans do rywali. Stal wygrała złoto, a potem
na gorzowian posypały się kary za nieregulaminowe przygotowanie toru. I co z
tego? Cel uświęca środki. Tytuł przecież został w Gorzowie.
Sporo emocji budziły też pojedynki z Grudziądzem i
Bydgoszczą, bowiem derby
zawsze miały swój niepowtarzalny smak i sportowy podtekst, w którym każdy z
klubów chciałby być numerem jeden w regionie. Zatem i w tym przypadku trudno
było o mecze przyjaźni.
Z
Gdańskiem z kolei,
wszystkim toruńskim klubom nie tylko żużlowym, było
nie po drodze. Tak było na żużlu, w piłce nożnej, hokeju.
Rybnik
to z kolei to
Grigorij Łaguta i meldonium.
Zabrane punkty Łagucie za jazdę na dopingu
uratowały torunian przed spadkiem w 2017 roku. Ktoś się cieszył z utrzymania,
inni szukali winnych spadku.
Kończąc tę wyliczankę, po której widać jasno i klarownie, że KS zdążył podpaść wszystkim najważniejszym klubom polskiej ligi żużlowej. Wielu stawiało sobie pytanie - dlaczego? Pewnie dlatego, że Toruń od kilku dekad zawsze słynął dobrej organizacji infrastruktury sportowej. Z wypłacalności i należał do grupy najzamożniejszych klubów w lidze. Bił się o największe cele i nie odpuszczał. I co bardzo istotne na szczycie nie pojawiał się raz na dekadę tylko regularnie wojował o medale, co spiętrzyło wiele konfliktów. Można nawet zaryzykować nawet stwierdzenie, że klub z Torunia stał się nie lubiany, bo był za dobry.
Anioły jednak spadły z
ekstraligi i klub który nie miał w środowisku
sprzymierzeńców, nagle zaczął być pożądany w ekstraligowym towarzystwie. Okazało
się nagle, że toruńska drużyna doskonale sprzedawała się medialnie, a mecze z
udziałem Aniołów często gromadziły znacznie więcej kibiców niż w przypadku
innych drużyn. W Toruniu nikt jednak nie obrażał się na panujące reguły i
właściciel klubu dzielnie przyjął spadek na własne barki, szybko wyciągnięto
wnioski i zabrano się do pracy, by zbudować drużynę na szybki powrót do żużlowej
elity.
Najważniejsze były w tym przypadku jak zwykle pieniądze. Gdy stało się jasne, że
Toruń spadnie do niższej ligi, właściciel klubu
Przemysław Termiński rozpoczął
misję szukania nowych sponsorów klubu, którzy w kolejnym sezonie mogliby
zrekompensować brak wpływów z tytułu praw telewizyjnych. Zadanie było ambitne,
bo każdy ekstraligowiec dostawał od władz ligi ponad 2 miliony złotych rocznie,
a zatem cel był jeden w sezonie 2020 - torunianie musieli znaleźć darczyńców na
taką właśnie kwotę!!! Dodatkowo pojawiły się pytania o konflikt interesów
wynikający z tego, że firma Nice sponsorowała ekstraligowy Get Well oraz całą
pierwszą ligę żużlową. Ze sponsoringiem klubu i całej ligi pierwszej ligi nie
było problemu, gdy torunianie walczyli o medale DMP w ekstralidze. Po spadku
jednak niektórzy mieli sporo wątpliwości o transparentność "podwójnego
finansowania". W żużlowej centrali tłumaczono jednak, że: "Na rozmowy ze
sponsorami mamy jeszcze bardzo dużo czasu. Nasza intencja jest jasna. Chcemy,
żeby taka firma wyłożyła jak największe środki. Negocjacje już trwają i w grę
wchodzi kilka opcji. Na dziś trudno powiedzieć, czy Nice pozostanie sponsorem
pierwszej ligi, czy też nie. Poza tym ma również żadnej pewności, że firma Nice
i
Adam Krużyński będą związani z drużyną toruńską. A nawet gdyby tak było, to
sprawą musieliby zająć się prawnicy, bo 1 listopada wchodził w życie nowy kodeks
etyczny i wówczas na podstawie poczynionych tam zapisów będzie można ocenić tę
sytuację".
W Toruniu jednak nie czekano na rozstrzygnięcia tego zagadnienia, tylko po męskich rozmowach z szefem Nice i członkiem zarządu w toruńskim klubie szukano innych rozwiązań. Nikt bowiem w klubie nie myślał o oszczędnościach, bo za pieniędzmi szedł wartościowy skład, który, otwierał szans na szybki awans do żużlowej elity. Nic więc dziwnego, że właściciel klubu dwoił się i troił pozyskując kolejnych sponsorów i ostatecznie można stwierdzić, że stanął na wysokości zadania, bo wśród swoich znajomych przedsiębiorców znalazł takich, którzy byli gotowi dołożyć niemałe sumy do projektu pod nazwą "walczymy o awans". Tym samym budżet klubu w sezonie 2020 miał wynieść 9 milionów złotych i był to stan finansów niewiele mniejszy od tego z roku 2019, co na warunki pierwszoligowe było kwotą zawrotną. Klub nie bazował jednak na pieniądzach wirtualnych, ale na realnych kwotach. Stabilność finansową zapewniała grupa ponad 100 sponsorów, którzy wspomagali drużynę często drobnymi kwotami, które na wspólnym klubowym koncie stanowiły pokaźny zastrzyk finansowy. Co ciekawe po wielu latach toruński klub doczekał się nowego sponsora tytularnego, a został nim nowy legalny bukmacher na polskim rynku online, firma eWinner. Zanim jednak do nazwy wszedł sponsor tytularny, toruńscy działacze ogłosili powrót do tradycji, czyli do nazwy Apator. Tym samym po piętnastu latach, w protokołach zawodów ponownie można było zapisać nazwę z którą utożsamiali się wszyscy toruńscy kibice, ale nazwę tę kojarzyła też cała żużlowa Polska. Przemysław Termiński na oficjalnej prezentacji nowego sponsora tak komentował wprowadzane zmiany: "Klub na dziś nie ma większych problemów. Budżet na przyszły rok będzie oczywiście niższy od ekstraligowego, ale nie w znaczący sposób - mniej więcej 20-25 proc. To będzie sytuować nas w czołówce klubów pierwszej ligi. Taki budżet był jednak potrzebny. Próbujemy zmianą nazwy skonsolidować toruńskie środowisko żużlowe. Get Well był projektem charytatywnym i on w danym momencie, kilka lat temu, dobrze performował i miał swój sens. Dziś on swój sens trochę stracił. Już dwa lata temu powinniśmy zrezygnować z nazwy Get Well, niemniej siłą rozpędu przetrwało to do tego sezonu. Teraz drużyna zgłoszona do rozgrywek będzie nazywała się eWinner Apator Toruń".
Kim
zatem był nowy toruński darczyńca, który dostąpił zaszczytu obcowania z nazwą
Apator na klubowym plastronie. eWinner był dwunastym legalnym bukmacherem na
polskim rynku pod nadzorem Ministerstwa Finansów (zezwolenie Ministerstwa
Finansów AG9(RG3)/7251/15/KLE/2013/17. Ewinner zezwolenie z dnia 30 października
2018 r. nr PS4.6831.29.2017. Hazard związany jest z ryzykiem i dostępny dla osób
pełnoletnich). Firma swoją siedzibę zarejestrowała w Gdyni, a prezesem został
Grzegorz Nowak. W zarządzie zasiadały trzy wiceprezeski: Dominika Dębicka,
Agnieszka Zielińska, Edyta Grzybowska. Firma swoją działalność zarejestrowała w KRS na początku sierpnia w 2017 roku i bardzo szybko zniknęła z mediowych
informacji, bowiem kolejnym krokiem było wydanie licencji w listopadzie roku
2018, co pozwoli na rozpoczęcie działalności w pełnym tego słowa znaczeniu.
Szukając informacji na temat osób zasiadających w zarządzie eWinner, w KRS można
dowiedzieć się, że są oni również właścicielami spółki ALEAM. Ponadto
odpowiadali także za Towarzystwo Zarządzające SKOKami, które zajmowało się
doradztwem odnośnie prowadzenia działalności gospodarczej, jak i zarządzania
oraz Premium Management S.A, odpowiedzialną za leasing finansowy. Wszystkie
wyżej wymienione firmy zarejestrowano pod takim samym adresem, co bukmachera
eWinner, dlatego z pewnością nie może być tutaj mowy o żadnym zbiegu
okoliczności. Prezes
Grzegorz Nowak był ponadto związany również z innymi interesami, jak chociażby
Funduszem Rewitalizacji, czy Europejskim Inkubatorem Przedsiębiorczości. Żadna z
powyższych działalności nie była związany bezpośrednio z hazardem, dlatego
próżno szukać doświadczenia prezesa właśnie w tej materii. Podobnie wyglądała
kwestia doświadczenia pozostałych członków zarządu, których poprzednio
wykonywane zajęcia nijak się miały się do zakładów bukmacherskich. Nie wiadomo
było zatem jak wyżej wymienione osoby poradzą sobie z zarządzaniem eWinner. Z
ich profili, które dotyczą działalności widać jednakże, że mają do czynienia
przede wszystkim z finansami, a to można zaliczyć zdecydowanie na plus w takim
przypadku.
Nowy bukmacher chciał bardzo zaistnieć na rynku i zachęcić nowych graczy do
lokowania zakładów sportowych w najbardziej popularnych dyscyplinach takich jak:
żużel, sporty walki, tenis, siatkówka, koszykówka, piłka nożna.
Po podpisaniu umowy na konferencji prasowej bukmacherski prezes
Grzegorz Nowak
tak skomentował mariaż z toruńskim klubem: "Już na etapie założeń strategii
marki eWinner wiedzieliśmy, że dynamika, emocje i barwna społeczność skupiona
wokół żużla, będzie naturalnym środowiskiem dla nas. Z perspektywy biznesowej,
polski żużel posiada ogromny potencjał kibiców, którzy uzupełniają emocje
stadionowe i transmisyjne o emocje rozrywkowe u bukmachera. Z drugiej strony
zasięg marketingowy żużla w Polsce pozycjonuje tę dyscyplinę w absolutnym topie
medialnym, co docelowo dla eWinnera stwarza niesamowite możliwości promocji nie
tylko sprzedażowej, ale przede wszystkim pokazania Polsce do jakiej marki
aspirujemy, jakie wartości będą budowały naszą pozycję i - najważniejsze - co
możemy dawać, aby wspierać aktywnie rozwój polskiego sportu.
Poza oczywistymi korzyściami i atrakcyjną ofertą bukmacherską dla kibiców
eWinner Apatora Toruń, będziemy starali się mobilizować Klub, a pośrednio także
miasto, aby mecze na Motoarenie były wydarzeniami sportowymi z elementami
rozrywki, które będą skłaniały mieszkańców do obecności i uczestnictwie w
atrakcjach zorganizowanych także wkoło stadionu. Ponadto, wraz z Klubem
ustaliliśmy nasze wsparcie w działania jakie realizować będzie eWinner Apator
Toruń w ramach wspierania lokalnej społeczności.
Sportowo co prawda jesteśmy na nowej ścieżce biznesowej zarówno dla nas, ale też
dla klubu, ale uważam, że po roku spokojnie wrócimy na właściwe miejsce, jednak
przed nami duże wyzwanie. Jestem jednak w stanie założyć się, że ten zespół, z
tymi ludźmi i z tym trenerem, wygra wszystkie spotkania w przyszłym roku.
Zacznijmy z wysokiego C. Jeśli nasza wspólna marka zacznie stawać się coraz
bardziej rozpoznawalna, będzie tutaj sukces. Wierzę, że już po sezonie dojdzie
do kolejnych negocjacji, od których zależne będzie czy zespół w przyszłości
zdobędzie np. mistrzostwo Polski. Będziemy zainteresowani, aby klub rozwijał
się, a my razem z nim. Zresztą już nasza nazwa wskazuje jakie mamy cele. Winner
jest i dla klubu i dla mnie, a koronę, która jest w logo naszej firmy, mogę
nawet tutaj zostawić, kiedy Apator zdobędzie kolejne mistrzostwo".
Również Ilona Termińska nie kryła zadowolenia z pozyskania sponsora tytularnego:
"Jest nam niezmiernie miło, że w nadchodzącym sezonie zostaniemy wsparci przez eWinner Sp. z o.o., która jednocześnie stała się naszym sponsorem tytularnym.
Jestem przekonana, że wspólnie będziemy walczyć o najwyższe cele, a nasza
współpraca potrwa zdecydowanie dłużej niż jeden sezon. Przed nami nowy sezon,
mamy nowe kevlary. Jestem przekonana, że czeka nas dobry okres".
Po słowach Pani
prezes zgromadzonym na konferencji prasowej gościom i przedstawicielom mediów
został zaprezentowany nowy strój toruńskich żużlowców, w którym dominującym
kolorem był niebieski uzupełniony białymi i żółtymi wstawkami. W centralnym
punkcie kevlaru znajdował się anioł, na wzór tego, który widniał w herbie
miasta. Pod plastronem została umieszczona nazwa sponsora tytularnego klubu -
bukmachera eWinner, a na ramionach, pagonach, rękawach i nogawkach logotypy sponsorów oraz
zgodnie z wymogami logo PZM.
Na 5 tygodni przed startem rozgrywek okazało się
jednak, że polityka marketingowa była znacznie szersza, bowiem oprócz objęcia
patronatem drużyny Apatora, eWinner wszedł w sponsoring całej pierwszej ligi
i to od razu na trzy lata, co obwieścił prezes
PZM Michał Sikora:
"Cieszę się, że możemy przekazać tą ważną informację dla polskiego żużla w tak
trudnym czasie dla nas wszystkich. Po niezwykle udanej sześcioletniej współpracy
z poprzednim sponsorem tytularnym tym razem podpisujemy umowę od razu na trzy
lata. Dzięki tej współpracy chcemy dalej podnosić jakość rozgrywek eWinner
Pierwszej Ligi Żużlowej i zaproponować kibicom nowe atrakcje. Trzyletnia umowa
świadczy o tym, że mamy ambitne plany, a przede wszystkim czas na ich
realizację. Już z telewizją Polsat wypracowaliśmy naprawdę znakomite zasięgi.
Teraz możemy mówić o kolejnym milowym kroku. Jestem przekonany, że wraz z firmą eWinner i platformą Canal+
zrobimy jeszcze więcej dla pierwszej ligi i całego polskiego żużla ".
Szef GKSŻ Piotr Szymański
również nie krył zadowolenia i dostrzegał potencjał rozwojowy produktu
sportowego jakim zarządzał: "Tak naprawdę zaczynaliśmy od współpracy z
Telewizją Polską, kiedy liga nie była jeszcze rozpoznawalna. Wtedy wraz ze
sponsorem rozgrywek musieliśmy opłacać transmisje. Ten etap był jednak bardzo
potrzebny, bo doprowadził do podpisania umowy z telewizją Polsat. To wszystko
sprawiło, że liga stała się atrakcyjnym produktem. Teraz mierzymy jeszcze wyżej.
Optymizm naszego nowego partnera jest zaraźliwy i stanowi motywację do dalszych
działań. Wchodzą do żużla w trudnym czasie, kiedy wokół nas szaleje koronawirus,
ale podobnie jak my są przekonani, że podołamy i stworzymy w 2020 roku świetny
produkt. To wszystko spowodowało, że po latach wsparcia jakie dawał pierwszy
patron ligi firma Nice, mamy nowego sponsora. Chciałbym podkreślić, że nasza
współpraca będzie mieć nie tylko wymiar finansowy. Podpisanie umowy gwarantuje
także przeprowadzenie wielu działań, które przyczynią się do promocji pierwszej
ligi na niespotykaną do tej pory skalę. O wszystkim poinformujemy jeszcze przed
startem sezonu. Mogę zdradzić, że cały czas trwają intensywne prace nad nowymi
rozwiązaniami, które zapewnią nam zdecydowanie bliższy kontakt z kibicami".
Z kolei prezes eWinner Grzegorz Nowak mówił: "Pierwsze pół roku
naszej działalności w dużej mierze poświęciliśmy realizacji strategicznych
planów związanych z zaznaczeniem naszej wizji wspierania polskiego sportu, z
którym nieodwołalnie utożsamiamy się jako bukmacher. Oficjalne potwierdzenie
umów sponsoringowych z 1. Ligą Żużlową oraz Ekstraligą jest przypieczętowaniem
wspólnego wysiłku wszystkich stron. Z 1. Ligą Żużlową wiążemy się na 3 lata.
Nasze rozmowy z PZM pokazały sporą przestrzeń do dodatkowego uatrakcyjnienia
doświadczenia żużlowego - zarówno pod kątem kibicowskim jak i bukmacherskim. Żużlowa dynamika, duża baza oddanych
kibiców oraz wielokrotnie podkreślana najwyższa jakość sportowa polskich lig
żużlowych, obrazują wartości, które są bliskie eWinnerowi. Więcej szczegółów i
naszych działań ujawnimy z początkiem rozgrywek".
Z miejsca pojawiły się głosy w sprawie konfliktu interesów (Apator vs I liga),
ale także zaczęto analizować możliwości reklamowania bukmachera przez nieletnich
żużlowców, którzy mieli zakaz promowania hazardu. Kluby i sportowcy musieli
pilnować i przestrzegać tego zapisu, który obowiązywał niepełnoletnich również
przy typowaniu wyników wydarzeń sportowych. Skutkowało to tym, że w Polsce tylko
osoby, które ukończyły 18. rok życia, miały prawo do obstawiania wydarzeń
sportowych - zarówno w punktach naziemnych, jak i przez internet. Za złamanie
tego przepisu ustawodawca nakładał na Zakłady Bukmacherskie +18 mnóstwo
obowiązków względem ochrony osób niepełnoletnich i zgodnie z tym przepisem
nieletni nie mogli nawet obstawiać zakładów Totolotka. W tej sytuacji młodzi
żużlowcy musieli być zaopatrzeni przez kluby i całą ligę w odzież sportową na
której logo zakładów bukmacherskich będzie niewidoczne. I choć zadanie wydawało
się niezwykle banalne, to wcale takim nie było, bo prezesi klubów 1 Ligi
Żużlowej dowiedzieli się, że tytularnym sponsorem rozgrywek będzie eWinner
bardzo późno i wszyscy gremialnie ruszyli do firm szyjących kevlary. W Polsce
przed sezonem działało pięć "szwalni" ubierających żużlowców. Zwykle było tak,
że od zamówienia do realizacji żużlowy krawiec potrzebował dwa miesiące,
niestety przed sezonem 2020 był to miesiąc. Jeśli ktoś pomyślał, że przecież
zawodnik, może uszyć kombinezon gdziekolwiek, to był w błędzie, bo zadanie nie
było takie proste. Stroje zawodników nie dość, że szyte ze specyficznego
materiału, to były mocno zindywidualizowane. O ile oczywistym było, że zawodnik
przyjeżdżał do firmy, aby zdjąć miarę i dopasować rozmiar, czyli długość
rękawów, nogawek, to już problemem było to, że niektórzy zawodnicy na swoich
kevlarach mieli takie elementy, które wykonywał tylko jeden krawiec. Przykładem
były choćby dodatkowe ochraniacze wszywane w kombinezon, które były
specjalnością tylko jednej firmy. Dodatkowo kombinezony i osłony na motocyklu
żużlowca były o tyle ważną sprawą, że był to swoisty słup reklamowy. I zawodnik
nie mógł wykorzystać ubiegłorocznych obszyć, bo sponsorzy zmieniali się
sponsorzy nie tylko indywidualni, ale też dla całej ligi. I tak w przypadku 1
Ligi Żużlowej nie przez lata była sponsorem firma Nice, w roku 2020 eWinner.
Toruń jednak te problemy nie dotyczyły i kilka dni po konferencji na której przedstawiono ostateczny skład drużyny, nowych sponsorów i nową nazwę klubu, poinformowano o cenach karnetów i biletów na sezon 2020. Wielu kibiców spodziewało się, że mocna drużyna pociągnie za sobą ceny biletów na poziomie ekstralligowym. Toruńscy działacze mieli jednak stabilną pozycję finansową i mogli sobie pozwolić na obniżenie cen wejściówek w porównaniu do poprzedniego roku i kształtowały się one następująco:
Na koniec warto podkreślić, że wszystkie przygotowania do nowej rzeczywistości, której od 44 lat Toruń nie doświadczył, toczyły się w cieniu wyborów parlamentarnych, w których właściciel Aniołów - Przemysław Termiński - kandydował na posła w okręgu toruńskim. Wydawało się, że odpowiednio zadbał o głosy wśród żużlowych kibiców, bo w ramach wyborczych obietnic zaprezentował kibicom skład drużyny na sezon 2020, który miał gwarantować szybki powrót do ekstraligi. tak jak wyżej wspomniano Termiński nie tylko pochwalił się pozyskaniem Adriana Miedzińskiego czy Wiktora Kułakowa, ale też nagiął przepisy informując o zawarciu porozumień z braćmi Curzytkami. Niestety senator mijającej kadencji, mandatu posła nie zdobył, co było dla niego sporym zaskoczeniem i emocjonalnie skomentował swoją żużlową działalność: "Codziennie dostaję mnóstwo wiadomości od kibiców, którzy chcą, bym odszedł. Ostatnie wybory traktuję tylko jako potwierdzenie woli fanów. Interes pod moim okiem faktycznie nie kręci się tak jak powinien i może rzeczywiście ktoś to zrobi lepiej. Na pewno dam się wykazać i oddam klub w dobre ręce. Jest już zresztą pierwszy zainteresowany. Teraz będę miał więcej czasu żeby przemyśleć co dalej z moja obecnością w żużlu. Ten wynik to votum nieufności wobec mnie. A ludzi trzeba słuchać. Wkrótce spełnię życzenie kibiców i odejdę z klubu. Nie jest to zresztą nic nowego, bo już wcześniej mówiłem, że zamierzam wprowadzić Apator z powrotem do Ekstraligi i od razu po tym wystawię go na sprzedaż. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to za dwa lata klub będzie miał innego właściciela".
Czy tak się stanie?
Pokazać miały najbliższe lata i nikt w Toruniu nie
przykładał większej wagi do słów Termińskiego, bo dla Aniołów najważniejsze
były przygotowania do sezonu AD 2020, bo drugiego w historii klubu awansu do
najwyższej klasy rozgrywek żużlowych w Polsce nikt Apatorowi nie chciał
podarować i trzeba
było go wywalczyć na torze. Pomóc miały w tym testmecze i sparingi, do
których zawodników miały przygotować treningi w siłowni, na lodowisku,
zgrupowanie integracyjne zaplanowane pod koniec lutego w polskich górach. Warto
podkreślić, że wchodząc w zimowy okres, każdy z zawodników dostał konkretny
kalendarz przygotowań i miał obowiązek stawiać się na testy kondycyjne i zgrupowania drużyny.
Zimowy obóz nie był jednak
zbyt długi, bo łącznie trwał sześć dni, ale i tak było to sporą zmiana w
porównaniu do poprzednich sezonów, w których to zawodnicy mieli problem ze
spotkaniem się w komplecie nawet podczas przedsezonowych sparingów.
Tomasz Bajerski
nie miał jednak żadnych problemów ze zmotywowaniem swoich podopiecznych do
uczestnictwa w zgrupowaniu i na śnieżne wojaże pojechała trójka juniorów
Igor Kopeć-Sobczyński,
Kamil Marciniec i
Aleks Rydlewski oraz szóstka seniorów
Adrian Miedziński,
Tobiasz Musielak,
Wiktor Kułakow,
Paweł
Hlib, bracia
Chris i
Jack
Holderowie. Australijczycy jeszcze w styczniu przebywali w swojej ojczyźnie, gdzie cały
czas mieli kontakt z motocyklami, bo startowali w mistrzostwach swojego kraju,
które Jack Holder ukończył na drugim miejscu, a Chris na czwartym. Tym samym obaj
uzyskali prawo startu w eliminacjach GP 2021. Jednak w lutym "Aussie Brothers"
zrezygnowali z uroków słonecznej Australii i stawili się w Polsce, by
potwierdzić swoje niemałe umiejętności jazdy na desce snowbordowej, która
to przypominała im szaleństwo surfingowe na falach Wielkiej Zatoki
Australijskiej na Oceanie Indyjskim. Australijczycy po powrocie z przygotowań
Apatora, pojechali do Wielkiej Brytanii i od początku marca przygotowywali się
na tamtejszych torach. Było to ważne, bowiem ostatnie lata pokazały, że przyjazd
do Polski, Australijskich straniero opatrzony był zawsze pewną dozą niepewności
o pozwolenie na pracę lub paszport.
Zadowolenia z tego obrotu sprawy nie krył
toruński szkoleniowiec
Tomek Bajerski: "Jedziemy
na obóz niemal w komplecie, bo zabraknie
Niesena i
Chlupaća, którzy są naszą przyszłością. Mogę jednak zapewnić, że każdy
zawodnik dostanie szansę na pokazanie się podczas pierwszych treningów. Wszyscy
muszą mieć jednak świadomość, że do sezonu trzeba być dobrze przygotowanym, bo
ewentualne problemy zawodników z podstawowego składu mogą wykorzystać
Ryan Douglas i
Paweł
Hlib.
Australijscy bracia już teraz mi
zaimponowali, bo sami dopytywali, czy klub zamierza zorganizować zgrupowanie i
cały czas o to dopytywali. Pokazali, że bardzo im zależy, więc klub nie musiał
ich do niczego zmuszać czy prosić. Zależało im tylko, by jak najszybciej poznać
termin zgrupowania, by mogli sobie zaplanować wcześniejszy powrót do Europy. Gdy
dowiedzieli się, że wyjeżdżamy 28 lutego, to bardzo się ucieszyli. Jedziemy w
góry, więc przez większość czasu będziemy jeździć na nartach, a wieczorami
zostanie czas na basen, saunę i integrację. Chcę, aby w kolejnym sezonie
atmosfera była naszym ogromnym atutem i już teraz cieszę się, że zawodnicy są
tak zaangażowani".
W trakcie obozu trener Tomasz Bajerski był zachwycony drużyną, z którą miał prowadzić w walce o powrót do elity. Widział potencjał i moc w swoich podopiecznych i choć zawodnikom pogoda nie do końca dopisała (brak śniegu), to nikt nie kręcił nosem, bo wielu żużlowców w ramach indywidualnych przygotowań zaplanowała narciarskie szaleństwo. Dlatego zebranie niemal całej drużyny w górach miało raczej charakter integracyjny, a zawodnicy korzystali przede wszystkim z obiektów SPA po Słowackiej stronie Karpat. W trakcie zgrupowania wybrano nowego kapitana drużyny, a został nim Adrian Miedziński, który zmienił na tej pozycji Chrisa Holdera.
Przed wyjazdem w góry doszło do ciekawego
pojedynku derbowego. Oto bowiem w przeszłości lodowisko Tor-Tor regularnie
gościło żużlowców podczas walki na motocyklach. Co roku odbywały się tam
Mistrzostwa Torunia w żużlu na lodzie. Ostatnia edycja miała miejsce w 2018
roku, kiedy to wygrał Romuald Lisiecki. Niestety z każdym rokiem coraz mniej
zawodników mogło stratować w tych zawodach, ponieważ nie otrzymywali
zezwoleń od swoich klubów na starty w tego typu imprezach. Toruńscy działacze
postanowili zatem zmienić formułę i 9 lutego na
lodowej tafli Tor-Toru rywalizowali z zawodnikami grudziądzkiego GKM-u w meczu hokejowym. Całe wydarzenie
podobnie jak rozgrywane w latach ubiegłych wyścigi ice-seedwaya, było imprezą
charytatywną, a żużlowcy zagrali na rzecz stowarzyszenia Hospicjum Światło.
W obecności około tysiąca widzów w turnieju zagrali
m.in.:
Apator Toruń:
Marcin Gołębiewski, Maciej Wilmański (bramkarze) oraz Oskar Bajerski,
Tomasz Bajerski,
Tomasz Bąk,
Marcin Hoffmann,
Jakub
Janik,
Igor Kopeć-Sobczyński,
Marcin Kościelski,
Mirosław Kowalik,
Jacek Krzyżaniak,
Kamil Marciniec, Arkadiusz Marmurowicz,
Adrian Miedziński,
Aleks Rydlewski, Joachim Walczak, Zbigniew Wójtowicz.
GKM
Grudziądz: Robert Kempiński,
Lech Kędziora,
Robert Kościecha,
Mariusz Puszakowski,
Krzysztof Ulawski,
Denis Zieliński,
Wiktor Rafalski, Kacper Łobodziński,
Marcin Turowski,
Damian Lotarski, Wiesław Ośkiewicz,
Wiesław Grabarz,
Arkadiusz Lewandowski,
Patryk Frankiewicz (bramkarz), Piotr Szymko, Wojciech Żurawski.
Mecz ostatecznie wygrali gospodarze 6:4,
choć to grudziądzanie niespodziewanie jako pierwsi objęli prowadzenie i
inicjatywę w meczu stracili dopiero w połowie drugiej tercji (wcześniej goście
prowadzili już 3:1). Dobrym pomysłem okazało się czekanie na okazję do
kontrataków, bo to właśnie z nich, GKM zdobył najwięcej bramek. Gdy jednak
torunianie narzucili mocniejsze tempo, rywale nie mieli żadnych szans. Na
pocieszenie grudziądzanie wygrali za to konkurs rzutów karnych.
W toruńskiej ekipie najbardziej zachwycił duet byłych
zawodników: Mirosław Kowalik-Jacek
Krzyżaniak. Jedynym, który nie będzie miło wspominał spotkania jest trener
gospodarzy Tomasz Bajerski, który mecz skończył z kontuzją kolana. Sytuacja
wydawała się poważna, bo po zjechaniu z tafli, trener nie był w stanie poruszać
się o własnych siłach. Do wypadku doszło w zupełnie niewinnych okolicznościach.
Bajerski został delikatnie trącony przez jednego z rywali a próbując uratować
się przed upadkiem, zbyt mocno dociążył jedną z nóg. Z formy podopiecznych,
Bajerski mógł być jednak zadowolony, bo świetnie na lodzie czuli się Alex
Rydlewski i Igor Kopeć-Sobczyński. Bohaterem mógł zostać Adrian Miedziński,
który co rusz podejmował odważne decyzje o atakowaniu bramki rywala, ale tylko
jeden ze strzałów trafił do bramki. Oprócz Miedzińskiego na listę strzelców
zapisali się także, Kowalik (dwie), Krzyżaniak, Marmurowicz oraz
Kopeć-Sobczyński.
W drużynie gości z Grudziądza imponował przede
wszystkim Robert Kościecha (jako
jedyny wykorzystał rzut karny, a w regulaminowym czasie gry dwukrotnie pokazał
bramkarza rywali), ale niestety w większości przypadków był on osamotniony.
Tempa próbował dorównać mu jedynie Mariusz Puszakowski i Wojciech Żurawski
(strzelcy bramek dla GKM-u). Ciekawostką był wyjazd na lód trenera Roberta
Kempińskiego, który z trudem utrzymywał się na łyżwach, ale mimo to ambitnie
chciał pomóc swojej drużynie. W barwach GKM-u wystąpił też choćby były zawodnik
i trener tej drużyny Lech Kędziora.
Po wszystkich przygotowaniach, akcjach charytatywnych i eventach promujących żużel, przyszedł czas na treningi na torze. Lekka zima sprzyjała MotoArenie, która do kilku tygodni była przygotowana do pierwszych jazd testowych. Nic więc dziwnego, że toruńscy zawodnicy już 9 marca pojawili się na torze. Przed wyjazdem na tor zawodnicy przeszli jeszcze badania wydolnościowe. 5 marca testy sprawnościowe zaliczyli Adrian Miedziński, Tobiasz Musielak, Wiktor Kułakow, Chris Holder oraz Igor Kopeć-Sobczyński. Pozostali zawodnicy te same testy przeszli po przed pierwszym treningiem, a ten obejrzało kilkudziesięciu kibiców i jak się miało okazać 9 marca 2020 był to pierwszy i na długie tygodnie ostatni żużel nie tylko w mieście Anioła, ale w całej Europie. Pierwsze zajęcia trwały około czterech godzin, a nad wszystkim czuwał wszechobecny trener Tomasz Bajerski. A jako pierwszy na tor wyjechał junior Kamil Marciniec. Miejscowych zawodników na MotoArenie reprezentował też Jack Holder, Chris Holder, Wiktor Kułakow, Igor Kopeć-Sobczyński, Jakub Janik, Aleks Rydlewski, Krzysztof Lewandowski, Petr Chlupać oraz Mathias Niesen. Spadek toruńskiej drużyny do pierwszej ligi wykorzystali liderzy zespołów ekstraligowych. Dzięki temu kibice mogli wczoraj w Toruniu zobaczyć mistrza świata Bartosza Zmarzlika ze Stali Gorzów, Emila Sajfutdinowa z Fogo Unii Leszno, Antonio Lindbaecka ze Stelmetu Falubazu Zielona Góra, Roberta Lamberta z ROW-u Rybnik i Artioma Łagutę z GKM-u Grudziądz. Był też toruński wychowanek Marcin Kościelski, obecnie zawodnik Wolfe Wittstock. W "cywilnym ubraniu" po parkingu przechadzał się i podpatrywał kolegów Adrian Miedziński, który planował swoje pierwsze jazdy dzień później wspólnie z Tobiaszem Musielakiem, który podczas pierwszego treningu spotkał się w siedzibie PZM z szefostwem Orła Łódź w sprawie kar, o zasądzenie których wystąpił jego były klub. Tomasz Bajerski w trakcie treningu komentował: "Jestem bardzo mile zaskoczony stanem toru. Po przeróbkach ułożył się wręcz idealnie. Można było bez przeszkód potrenować. Na tor wyjedziemy jeszcze we wtorek, środę i czwartek, w piątek zrobimy sobie wolne, w sobotę kolejny trening, a w niedzielę czeka nas pierwszy sparing z Motorem Lublin".
Jak widać trener miał konkretne plany sparingowe i od początku
sygnalizował, że drużyna będzie się mierzyć z ekipami z najwyższej klasy
rozgrywkowej. Rywalami oprócz wspomnianej drużyny z Lublina, miały być ekipy z Grudziądza i Rybnika.
Niestety w tej ostatniej ekipie tuż przed rozgrywkami doszło do zawirowań trenerskich
i potyczka z ROW-em
została odwołana. W to miejsce ustalono, że Apator 27 marca zmierzy się w
Toruniu ze Szwedzką ekipą Elitserien - Lejonen Gislaved, w której miał jeździć,
ubiegłoroczny toruński junior -
Maksymilian Bogdanowicz.
Oprócz zaplanowanych potyczek drużynowych
zawodnicy mieli zaliczyć sporo jazd indywidualnych.
Jack
Holder planował wystąpić w Memoriale Edwarda Jancarza w Gorzowie,
Adrian Miedziński w memoriałowym turnieju w Częstochowie, a
Wiktor Kułakow w meczu Północ-Południe, z kolei
Tobiasz Musielak miał stać się częścią drużyny Swindon Robins, którą
podejmowały na własnym torze leszczyńskie Byki. Ponadto bracia Holderowie
awizowani byli na meczu Polska - Australia, który miał być rozegrany na
MoroArenie.
Plan konfrontacji sparingowych przedstawiał się następująco:
Apator Toruń |
2020-03-14 odwołany |
SpeedCar Motor Lublin |
SpeedCar Motor Lublin |
2020-03-15 odwołany |
|
Apator Toruń |
2020-03-21 odwołany |
MrGarden GKM Grudziądz |
MrGarden GKM Grudziądz |
2020-03-22 odwołany |
|
Apator Toruń |
2020-03-24 odwołany |
Lejonen Gislaved |
Niestety
jak się okazało 12 marca, żaden z zaplanowanych w Polsce sparingów nie doszedł do skutku, a
zawodnicy w marcu i kwietniu w ogóle nie wyjechali na żużlowe tory.
Powodem była pandemia wirusa Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem,
który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. Jak poważna była sytuacja
pokazuje grafika przedstawione przez telewizję TVN24 na cztery dni przed
oficjalnym wprowadzeniem przez Premiera Mateusza Morawieckiego stanu zagrożenia
epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać
przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Zasady
postępowania w razie stanu zagrożenia epidemicznego i stanu epidemii określał
artykuł 8 ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u
ludzi, a stan zagrożenia epidemicznego ogłaszał minister zdrowia w porozumieniu
z ministrem spraw wewnętrznych i administracji na wniosek Głównego Inspektora
Sanitarnego. W dużym skrócie stan epidemii oznaczał, że:
- był zakaz wjazdu cudzoziemców do Polski
- cudzoziemcy pracujący lub mieszkający w Polsce mogli przyjechać
do Polski, ale musieli przejść 14-dniową kwarantannę
- polscy obywatele musieli przejść 14-dniową
kwarantannę po przyjeździe do kraju
- ruch samochodowy dla Polaków
wracających do kraju był utrzymany, ale wprowadzone zostały ścisłe procedury
sprawdzania przekraczających granice
- ruch
wewnątrz kraju odbywał bez zmian, ale według zaleceń ludność powinna pozostać w
swoich domach
- ograniczono pracę galerii
handlowych. Otwarte w nich były tylko sklepy spożywcze, drogerie, pralnie i
apteki
- wstrzymano międzynarodowe połączenia lotnicze
oraz kolejowe.
- zakazano zgromadzeń powyżej 50 osób i zapis ten dotyczył
wszystkiego typu uroczystości, prywatnych, publicznych, religijnych,
samorządowych, administracyjnych
- zamknięto wszystkie bary, restauracje, puby, kasyna i inne podobne miejsca
rozrywki. Restauracje mogły jednak sprzedawać jedzenie na dowóz
Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat,
Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie na organizację
zawodów treningowych (sparingów) do dnia 1 kwietnia 2020 r. oraz przeprowadzania
zorganizowanych treningów na torach żużlowych.
Pełny komunikat GKSŻ:
1. W związku z rosnącą liczbą zachorowań na COVID-19 chorobę wywołaną przez
koronawirusa SARS-CoV-2, Polski Związek Motorowy zgodnie z zaleceniami
Ministerstwa Sportu, zwraca się do wszystkich organizatorów wydarzeń w zakresie
działalności PZM z rekomendacją zawieszenia przeprowadzania zawodów, imprez oraz
szkoleń do dnia 1 kwietnia 2020 r.
W zależności od rozwoju sytuacji związanej z zagrożeniem epidemiologicznym, o
dalszych zaleceniach będziemy informowali na bieżąco.
2. Główna Komisja Sportu Żużlowego nie wyraża zgody na organizację zawodów
treningowych (sparingów) do dnia 1 kwietnia 2020 r.
3. Główna Komisja Sportu Żużlowego zabrania przeprowadzania zorganizowanych
treningów na torach żużlowych.
4. Główna Komisja Sportu Żużlowego odwołała zgrupowanie Żużlowej Reprezentacji
Polski zaplanowane w dniach 16-17 marca 2020 w Toruniu.
Decyzję tę komentował przewodniczący GKSŻ Piotr Szymański: "Widzimy, co się dzieje. Liczba nowych przypadków zarażenia koronawirusem rośnie w coraz szybszym tempie. Minister Łukasz Szumowski nawołuje do zbiorowej kwarantanny. Nie możemy pozostać na te apele obojętni. Chodzi o bezpieczeństwo. Lepiej dmuchać na zimne, niż być mądrym po szkodzie. Wszystkiego nie jesteśmy w stanie zabronić ani uregulować. Nie o to zresztą chodzi. Musimy współpracować. Zdaję sobie sprawę, że niektóre rozwiązania mogą wydawać się radykalne, ale wymaga ich sytuacja. Powinniśmy dać od siebie jak najwięcej, bo tylko wtedy mamy szanse na szybkie opanowanie sytuacji. Sprawy związane z koronawirusem są jednak niezależne od nas. Nie wiemy, jak to się rozwinie i jakie będą decyzje ministerstwa i wojewodów. Jeśli okaże się, że stadiony będą zamykane dla kibiców, jeśli imprezy masowe będą odwoływane, to wtedy zdecydujemy, co robić. Nie zostawimy jednak niczego na ostatni moment, będziemy reagować z pewnym wyprzedzeniem. Zdajemy sobie sprawę z tego, że ewentualna jazda bez udziału publiczności mogłaby być problemem".
Powyższym rozporządzeniom bezwzględnie podporządkował się klub z Torunia informując kibiców za pośrednictwem portali społecznościowych: "Mając na uwadze obecną sytuację epidemiologiczną w naszym kraju, a także decyzję Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego z dnia 10 marca 2020 roku, jesteśmy zmuszeni odwołać wszystkie aktywności organizowane przez Klub w najbliższym czasie, w tym m.in. "Video Czwartek". Wspólny trening z zespołem z Lublina niestety odbędzie się z kolei bez udziału publiczności".
Ostatecznie trening nie doszedł do skutku ponieważ jak wspomniano w całym kraju wprowadzono stan wyjątkowy.
Odwołane sparingi i mecze kontrolne zazwyczaj nie odzwierciedlały
siły drużyn, bo miały pomóc zawodnikom "wjeździć się" w tor. Jednak ich brak
był dla Apatora pewnego rodzaju utrudnieniem, które w zestawieniu z zupełnie inną ligowa rzeczywistością
mogło być sporym wyzwaniem. Oto bowiem Anioły przystępowały do rywalizacji bez
wiedzy o tym jakie możliwości mają "wielkie" jak na pierwszą ligę nazwiska, ale
co trudniejsze od czterdziestu czterech lat drużyna nie walczyła o medale, ale o
awans. A walka ta miała być z rywalami, do batalii z
którymi dochodziło przez ostatnie lata bardzo rzadko lub w ogóle.
Wrócić miały derby Pomorza, ale miała być też pierwsza ligowa wizyta za granicą.
Jazdy kontrole oprócz zadań szkoleniowych, dla toruńskiego klubu
miały również ważny aspekt związany z poznaniem przez zawodników nowej
nawierzchni jaką ułożono zimą na Motoarenie.
Wiadomym było bowiem, że toruński obiekt był najlepszym torem do ścigania
i pokazywania w TV polskiego żużla. Problem dla gospodarzy było jednak to, że w ostatnim czasie domowy obiekt
nie był twierdzą sprzyjającą zawodnikom miejscowym. Nowy trener Aniołów
postanowił zmienić ten stan rzeczy zmienić. W ramach corocznej konserwacji
toruńskiego owalu, zalecił dosypanie 300 ton nowej nawierzchni, która została przemielona, przerzucona, wyrównana
co zmieniło jej granulację i ułożenie nie do poznania. W sezonie 2020 żużlowcy Apatora
mieli zatem jeździć, tak jak im Bajerski zagra i przygotuje tor. A trener chciał wykorzystać atut własnego toru
do maksimum. Nawierzchnia w trakcie domowych spotkań miała się zachowywać tak, jak
chciał tego trener: "Mam nadzieję, że wprowadzone zmiany w nawierzchni i
założenia się sprawdzą i nie będzie niespodzianek. Musimy zadbać o każdy szczegół, bo
wszyscy mówią, że już wygraliśmy ligę, ale my dopiero wyjedziemy na tor i
będziemy musieli udowodnić swoją przewagę nad rywalami. Tor ma nam pomóc. Dla nas liczy się tylko awans. Musimy wygrać ligę.
Wiedziałem, że kiedyś wrócę do Torunia. Tylko nie spodziewałem się, że stanie to
się tak szybko. Wróciłem do Torunia po wielu latach. Ciężka sprawa, ale nie boję
się tego zadania i pewne zmiany już widać, a w trakcie sezonu będzie to jeszcze
bardziej widoczne. Przywrócenie potęgi Apatora nie będzie łatwym zadaniem. Taka
jest prawda, ale mogę powiedzieć, że lubię trudne wyzwania i zdecydowałem się
podjąć tej pracy. Pamiętajmy, jednak że raczej już nigdy nie wrócimy do tego, co
było kiedyś. Nie uda nam się cofnąć czasu. Obecnie mamy wolny rynek i w polskiej
lidze pojawia się coraz większa liczba obcokrajowców. Ciężko zbudować drużynę z
samych Polaków, nie mówiąc już tylko o wychowankach. Uważam, że idziemy w dobrym
kierunku. Chcemy wszystkie klocki jakoś fajnie poukładać. Kibice muszą być
zintegrowani z zawodnikami, a zawodnicy z kibicami - ma to być na fajnym etapie
znajomości oraz spotkań. Świetnie byłoby chociaż w połowie wrócić do czasów, gdy
skład toruńskiej drużyny składał się z miejscowych chłopaków. Wtedy wspierało
ich niewielu zawodników zagranicznych, jak choćby znakomicie zapamiętany został
Per
Jonsson. Ważne jest jednak to, że nazwiska nie mają większego znaczenia.
Najważniejsze są wyniki i zdaję sobie sprawę, że musimy na nie zapracować.
Zadaniem trenera jest dotarcie do jednego, drugiego, czy trzeciego
podopiecznego. Nie ma na to recepty. Na razie mamy bardzo dobry kontakt,
wszystko jest poukładane w jak najlepszym porządku. Cieszymy się z doskonałej
atmosfery w zespole. Czy to się utrzyma w trakcie sezonu? Tego nie wiem, ale
zrobię wszystko, aby tak się stało. Naszym celem jest oczywiście ten upragniony
awans i powrót do Ekstraligi, a co będzie później zobaczymy. Widzimy, jak
rozwija się rynek żużlowy i jak wygląda cała otoczka. Kluby nie mają problemów
finansowych. Każdy chce mieć stałą umowę, najlepiej na dwa lub trzy lata i
wszyscy podpisują takie kontrakty. Kluby są wypłacalne i mamy efekty takie, że
nie jest łatwo wyrwać kogoś z innego klubu. Zawodnicy nie lubią zmian, bo mają
też wypracowany atut w postaci własnego toru, dlatego w ostatnich latach
sporadycznie jesteśmy świadkami wielkich transferów, ale zobaczymy, co będzie w
przyszłym roku".
Kalendarium wydarzeń żużlowych
w
okresie pandemii wirusa covid-19
TYDZIEŃ
Wszystkie zespoły polskich lig
żużlowych, przygotowywały się do rozgrywek w kraju, bo większość klubów zakazała
swoim podopiecznym wyjazdów na tory na południu Europy. Działacze bali się nie
tylko ewentualnego obcowania z wirusem, ale także przymusowej kwarantanny.
Ustalono, że dokładna strategia dla klubów ekstraligowych w obliczu pandemii
zostanie wypracowana na spotkaniu klubowych przedstawicieli w dniu 16 marca 2020
roku w Bydgoszczy.
Odwołano cztery pierwsze kolejki Ekstraligi. Klubowi prezesi nie wyrazili zgody na rozgrywanie meczów bez udziału publiczności, z uwagi na to, że według obliczeń wiązałoby się to ze stratą 250.000 zł. Zakładano, że do 3 kwietnia świat nie upora się z chorobą i zadziałano prewencyjnie odwołując pierwsze mecze ligowe.
GKSŻ przeprowadziła konsultacje z klubami I i II ligi w ramach zaproponowano odwołanie pierwszej kolejki ligowej na niższych poziomach rozgrywkowych i wstępnie ustalono, że rywalizacji ruszy od 7 do 10 dni po tym jak premier zdejmie stan zagrożenia epidemicznego w kraju. Oznaczało to, że kluby miały kilka dni na przygotowanie do pierwszego meczu. Nikt jednak nie będzie narzekał, bo najważniejsze było to aby sezon ruszył. Pełna komunikat GKSŻ: "W związku z rosnącą liczbą zachorowań na COVID-19 chorobę wywołaną przez koronawirusa SARSCoV-2, Główna Komisja Sportu Żużlowego podjęła decyzję o odwołaniu następujących zawodów: - 1. runda DM I Ligi, - 1. runda DM II ligi, - eliminacje Złotego Kasku. Nowe terminy powyższych zawodów zostaną podane w Komunikacie GKSŻ".
TYDZIEŃ
GKSŻ po konferencji premiera Mateusza Morawieckiego ogłosiła
dalsze konsultacje z
klubami. Wiceprzewodniczący Łukasz Szmit wykluczył, że prezesi będą chętni
do jazdy bez udziału publiczności, bowiem policzyli, że zamknięcie stadionów dla fanów nawet na jedną kolejkę oznacza
dla klubów katastrofę finansową. Pełna treść komunikatu: "Zgodnie z
zapowiedziami w dniu 16.03.2020 r. odbyły się rozmowy Głównej Komisji Sportu
Żużlowego z klubami I i II ligi. GKSŻ zgodnie z ustaleniami z klubami
postanawia, że w momencie odwołania przez Prezesa Rady Ministrów stanu
epidemicznego w Polsce oraz umożliwienia organizacji imprez masowych zostanie
podana informacja o rozpoczęciu rozgrywek żużlowych I i II ligi, przy
zachowaniu, w zależności od okoliczności, wymaganego czasu koniecznego do
przygotowania gotowości startowej zawodników i klubów. Nie przewiduje się
przeprowadzania zawodów bez udziału publiczności".
Ilona Termińska - Prezes Apatora Toruń
Przede wszystkim chodzi o rozsądek i odpowiedzialność. Myślę, że nasi zawodnicy
mają te dwie cechy charakteru. Trener Tomasz Bajerski koordynuje ich działania,
wiemy co się dzieje na bieżąco. Widzimy, jak jest i musimy działać wspólnie.
Zostały wyznaczone procedury, na które nie mamy wpływu, które trzeba
zaakceptować. Musimy przystosować się do określonej rzeczywistości i czekamy na
rozpoczęcie rozgrywek. Uważam, że podjęto słuszną decyzję. Nie ma co narażać
zdrowia zawodników, oraz kibiców na trybunach. Uważam, że lepiej na chwilę
przystopować, bo wszystkim nam grożą poważne konsekwencje. Nie powinniśmy
ryzykować, bo mamy obraz tego, co dzieje się obecnie we Włoszech, a wcześniej w
odległych Chinach. Toruń jeszcze nie potwierdził żadnego przypadku, jeśli chodzi
o chorych na koronowirusa i na razie wszyscy są zdrowi. Staramy się przestrzegać
zasad sanitarnych i myślę, że wszyscy jesteśmy świadomi i odpowiedzialni. Każdy
człowiek przeżywa tę sytuację indywidualnie, ma osobiste poglądy i przemyślenia.
Zdecydowaliśmy, że w tej chwili my w klubie pracujemy zdalnie. Treningi dla
zawodników są odwołane i czekamy na decyzję władz, kiedy będzie można przystąpić
do normalnej pracy. Każdy zawodnik i adept pracuje obecnie indywidualnie.
Żużlowcy są zobowiązani do własnych działań, ale wszystko jest koordynowane
przez Tomka. Głównie chodzi o ćwiczenia ogólnorozwojowe oraz o ewentualne jazdy
na crossie. W tej chwili nic innego nie możemy zrobić. Dajemy sobie czas i
wyczekujemy już lepszych informacji. Jeśli chodzi o pomieszczenia klubowe, to
już dwa tygodnie temu umieściliśmy w naszych pomieszczeniach podstawowe
informacje dotyczące chociażby mycia rąk. Nie będziemy jednak bombardować
żużlowców informacjami, które do wszystkich docierają i są ogólnodostępne, a
przecież tych wiadomości jest naprawdę sporo. Tak jak już wspominałam, liczymy
przede wszystkim na zdrowy rozsądek i odpowiedzialność. Myślę, że wszyscy wiemy
co mamy obecnie robić. To ciężki okres zarówno dla nas, jak i dla zawodników,
kibiców oraz sponsorów - po prostu dla wszystkich. Proszę zwrócić uwagę, że
konstruując budżety kluby przewidują wpływy z różnych źródeł, a jednym z
podstawowych są przychody z karnetów oraz biletów. To oczywiste, bo przecież ten
sport jest tak naprawdę dla kibiców i bez nich nie miałoby to żadnego sensu.
Podobnie jak pozostałe kluby już w grudniu rozpoczęliśmy sprzedaż karnetów i nie
wyobrażam sobie, żeby nasze mecze odbywały się bez publiczności. Czekamy na
poprawę sytuacji. Myślę, że pomogą te dwa tygodnie, który zostały zaordynowane
na kwarantannę. Mam nadzieję, że liczba zachorowań będzie spadała i że uda się
to opanować i wrócimy do normalności. Trzymam kciuki, aby liga ruszyła jak
najszybciej z całą bracią żużlową na pokładzie. Wiadomo, że żużlowcy podróżują
po całym świecie, jednak w chwili obecnej nie mamy żadnej informacji o
symptomach chorobowych u naszych zawodników. Zawodnicy są w dobrej kondycji i
czekają na start rozgrywek, a ja trzymam za nich kciuki i życzę wszystkim dużo
zdrowia.
Adam Krużyński - sponsor, przewodniczący rady nadzorczej KS Toruń
Ze sportowego punktu widzenia żużel jest lepszej sytuacji niż ci, którzy sezonu
nie dokończyli. Natomiast biznesowo dyscyplina na pewno straci. Potrzeba nam
rozmów w trójkącie PZM, kluby, zawodnicy. Obecną sytuację, zakaz treningów,
sparingów i brak wiedzy o tym, kiedy ruszy liga, powinniśmy rozpatrywać w dwóch
aspektach: sportowym i biznesowym. Sportowo nie wygląda to źle. Jeśli nie uda
się ruszyć do czerwca, a taki wariant też trzeba założyć, to jest czas, żeby
zmodyfikować regulamin i zaproponować taką formułę, która będzie ciekawa dla
kibiców i sprawiedliwa. Nowy format to zadanie dla PZM. Mamy jednak czas, więc
można nad tym spokojnie przysiąść. Sportowo jest też o tyle dobrze, że jednak ta
liga nie została przerwana w trakcie - ocenia Krużyński. - System wiosna-jesień
daje nam pewne możliwości. Jeśli, tak jak wspomniałem, ruszymy w czerwcu, to uda
nam się pomieścić sezon w obecnym kształcie, czyli z rundą zasadniczą i play-offami. Oczywiście trzeba będzie dokonać przeglądu imprez, pewne z nich
wykreślić z kalendarza, ale ligę uratujemy. Zwłaszcza że w zanadrzu mamy jeszcze
jesienne miesiące, czyli październik i listopad. Gorzej wygląda sytuacja, gdy
idzie o stronę biznesową. Tu widzę wiele zagrożeń dla sportu w ogóle. Czy klubom
uda się wykonać te wszystkie usługi, które wynikają z umów zawartych z
samorządami i sponsorami? Tego w tej chwili nie wiemy. Tak samo, jak nie wiemy,
jak zachowa się gospodarka po opanowaniu pandemii koronawirusa. Suchą stopą na
pewno nie przejdziemy. W ciemno można założyć, że deklaracje sponsorskie, które
kilka dni temu były aktualne, teraz już nie są. A w maju, czy czerwcu może być
jeszcze gorzej. Na pewno potrzebujemy rozmów między PZM, klubami i zawodnikami.
Te strony muszą wypracować wspólne stanowisko w obliczu nadzwyczajnej sytuacji.
I tak nie unikniemy konsekwencji, ale chodzi o to, żeby wszyscy wyszli w miarę
obronną ręką. Mam nadzieję, że kluby przetrwają, ale z pewnością potrzebne są
rozmowy na temat kontraktów. Jeśli nie będzie wielkiej solidarności środowiska,
to konsekwencje mogą być opłakane. Dziś kluby nie mają wpływów. Nie wiadomo,
jakie one będą za miesiąc, czy dwa.
Sławomir Kryjom - były menedżer z Torunia
Budżety są oparte na czterech nogach. 30 procent to wpływy z biletów, 20 to
samorząd, 25 PGE Ekstraliga i kolejne 25 sponsorzy. W tej chwili wygląda to tak,
że każda z nóg mocno oberwie. Wielu żużlowych sponsorów, to firmy transportowe,
które już mają kłopoty. Za chwilę będą ratować biznesy, a nie bawić się w
sponsoring. Samorządy też będą miały ważniejsze problemy niż sport. Ekstraliga
Żużlowa, która wypłaca każdemu klubowi średnio po 2,5 miliona z umowy
telewizyjnej i sponsorskiej, też nie może być pewna, że będzie w stanie to
uczynić. Telewizja zapłaciła za wszystkie mecze, sponsor też ma oczekiwania co
do ekspozycji. Jeśli jakieś świadczenia nie zostaną wykonane, dojdzie do
renegocjacji i zmniejszenia środków.
Jacek Gajewski - były menedżer z Torunia
Jeśli zawodnicy nie zrobią kroku do tyłu, to dyscyplina się rozleci. Upadnie
połowa klubów. Renegocjacja kontraktów to teraz oczywistość. PZM i Ekstraliga
muszą to załatwić odgórnie. Decyzje PZM i GKSŻ uważam za bardzo trafne. Kiedy
słyszę narzekania zawodników, że oni zainwestowali, więc liga powinna jechać, to
nie wierzę, że można być tak bezmyślnym. Umowy sponsorskie były zawierane w
zupełnie innych warunkach gospodarczych. Wiele branż już teraz odczuwa skutki
obecnej sytuacji. Jeśli ktoś będzie mieć do wyboru zwolnienie pracownika lub
wycofanie się ze sponsoringu sportowego, na pewno wybierze to drugie. Takie
sytuacje będą się zdarzać. Renegocjacja kontaktów nie podlega moim zdaniem
dyskusji. Nie wyobrażam sobie jednak, że każdy z prezesów będzie zapraszać
jednego zawodnika po drugim i negocjować. To musi odgórnie załatwić PZM, GKSŻ i
Ekstraliga. Obcięcie kontraktów o 20, 30 proc. to dla mnie oczywistość. Kluby
nie powinny się tym zajmować, bo będziemy mieć jeden wielki bałagan i kłótnie.
Sytuacja w całej dyscyplinie będzie trudna, więc to zadanie dla organów
zarządzających rozgrywkami. I naprawdę nie powinniśmy ulegać złudzeniu, że
zawodnikom dzieje się jakaś wielka krzywda, bo to nieprawda. Dyscyplinę tworzą
działacze, trenerzy, sponsorzy, media, ale największe profity czerpią z niej
zawodnicy, więc w pierwszej kolejności to oni powinni wziąć odpowiedzialność.
Jeśli nie zrobią kroku do tyłu i nie pomogą działaczom, to żużel się rozleci.
Ich upór sprawi, że nie będzie połowy klubów. A jeśli komuś takie rozwiązanie
się nie podoba, bo jest finansowo nieopłacalne, to mam pewną radę. Niech jeden z
drugim zakończy karierę i poprowadzi biznes jednego ze sponsorów, który popadł w
problemy i nie może dać pieniędzy na żużel. Najlepiej niech to będzie firma
transportowa. Może wtedy nastąpi otrzeźwienie.
Ryan Douglas - zawodnik Apatora
To nieprawdopodobnie frustrujące. Wydałem pieniądze na przygotowanie do sezonu,
a teraz jestem bez pracy. Nie wiem, czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, jak długo
to wszystko może potrwać. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że normalność wróci w
miarę szybko.
TYDZIEŃ
Pandemia postępuje i Polski rząd wdraża kolejne obostrzenia w myśl których:
- Wprowadzono całkowity zakaz zgromadzeń powyżej dwóch osób. Nie dotyczy to
jednak rodzin.
- Zakazane jest wychodzenie z domu. Wyjść można tylko w naprawdę pilnych
sytuacjach, jak niezbędne zakupy czy przejazd do pracy.
- Obostrzenia dotyczą transportu publicznego. Połowa miejsc siedzących w
autobusach i tramwajach musi być wolna.
- Wszystkie dotychczasowe ograniczenia nadal obowiązują. Za ich złamanie grożą
kary.
Niestety nie wszyscy ludzie w obliczu zagrożenia wykazują się odpowiedzialnością i za nic mają apele służb medycznych i rządowych. Uruchomione zostają akcje mediowe "Zostań w domu" oraz "Nie kłam medyka" do której dołączają sportowcy apelując za pomocą mediów do ludzi, aby bez potrzeby nie wychodzili z domu i nie wzywali służb medycznych zatajając informację o tym, że wrócili z zagranicy lub mieli kontakt z takimi osobami. Do akcji dołączył również mistrz świata Bartosz Zmarzlik, który nagrał specjalne filmy dedykowane tej kampanii: "To kolejne wyzwanie przed jakim stajemy w tym trudnym czasie. Pamiętajmy o odpowiedzialności jaka ciąży na nas wszystkich. #NieKłamMedyka. To oni stoją na pierwszej linii frontu w walce z wirusem i tylko oni nam mogą pomóc. Bądźmy odpowiedzialni za zdrowie swoje, lekarzy, ratowników medycznych, pracowników SOR, przyjaciół, znajomych, sąsiadów".
Żużlowcy zaczynają zwracać uwagę na to, że w miejscach, gdzie zwykle zaopatrywali się w metanol, w ostatnich dniach zaczyna brakować tego paliwa. Producenci tłumaczą, że to teraz dobro luksusowe, ponieważ alkohol metylowy używany jest przy produkcji płynów dezynfekujących. Z tego powodu nie jest dostępny w większości punktów sprzedaży i trudno określić, kiedy się to zmieni. Priorytetem dla przetwórców była bowiem pomoc w walce z rozprzestrzeniającym się wirusem, więc wszystkie zapasy metanolu są były na bieżąco wykorzystywane. Dla klubów nie powinno to być jednak problemem, bo każdy ośrodek miał swoje zapasy, a poza tym w związku z podjętymi decyzjami wiadomym było, że przynajmniej do połowy maja nikomu nie będzie potrzebne paliwo do motocykli żużlowych.
Finały SoN zaplanowane na 8 i 9 maja oraz
Grand Prix Warszawy, które miało być rozegrane 16 maja zostają przełożone.
Nowych dat finałów europejskich nie podano, natomiast warszawskie SGP planowano
rozegrać 8 sierpnia.
Główna Komisja Sportu Żużlowego oraz Ekstraliga zdecydowały się na
przełożenie wszystkich zawodów, które były planowane na kwiecień: "Prezydium
ZG PZM zdecydowało, że zaplanowane na kwiecień 2020r. rozgrywki I i II Ligi
Żużlowej oraz inne zawody żużlowe z kalendarza PZM zostają przełożone. Nowe
terminy ich rozegrania zostaną podane w oddzielnym komunikacie."
Świat zaczyna pogrążać się kryzysie
gospodarczym. Coraz więcej firm wieszczy swoją upadłość. W żużlu pierwszymi, a
zarazem największymi poszkodowanymi przełożenia sezonu żużlowego stają się
tunerzy. Każdy z nich zainwestował ogromne sumy w nowe maszyny wytwarzające
żużlowy sprzęt, na którym nie można pracować, bowiem nie ma zleceń. O sytuacji w
gronie trenerów opowiedział w jednym z wywiadów mieszkający w Bydgoszczy,
światowej klasy tuner Ashley Holloway: "Dla żużla wstrzymanie rozgrywek to
prawdziwa katastrofa. Nie można powiedzieć, że liczba zamówień przyhamowała, bo
od dwóch tygodni po prostu zanikła. Wszyscy moi klienci dostali już silniki
zamówione zimą, a kolejną porcję miałem dostać po pierwszych treningach i
sparingach. Te zostały jednak odwołane, więc cały żużel stanął w miejscu. Od
dwóch tygodni nie dostałem żadnego silnika, a tak długi przestój jeszcze mi się
nie zdarzył. Nawet w poprzednim sezonie miałem okresy, w których pracy było
nieco mniej, ale cały czas miałem coś, czym mogłem się zająć. Wszyscy zdajemy
sobie jednak sprawę, że zdrowie jest najważniejsze".
Swój apel do żużlowych władz wystosowali też mechanicy, którzy mimo, że
stanowili nieodłączny element żużlowych temaów masowo zaczęli tracić pracę:
List otwarty mechaników:
"Szanowni państwo, szanowni prezesi i zarządzający, PZM, GKSŻ, zawodnicy, w
związku z zaistniałą sytuacją na świecie oraz w Polsce wszyscy mierzymy się z
ogromnym wyzwaniem, jakim jest ochrona naszego i naszych bliskich, zdrowia i
życia, a także miejsc pracy oraz zapewnienia bytu naszych rodzin. Żużel jest
naszą miłością i większość z nas poświęciła mu całe swoje życie zawodowe.
Jesteśmy od wielu lat nieodzowną częścią spektakli na stadionach. Może
niewidoczną w telewizji, może nie na pierwszym planie, ale wykonującą bardzo
dużą pracę na rzecz zawodników. Wszyscy widzimy, w jakim położeniu znalazł się
każdy zaangażowany w projekt pod nazwą żużel. Wszyscy dyskutują, jak ochronić
kluby, jak pomóc zawodników, ale mamy wrażenie, że zapomniano o ludziach od
czarnej roboty.
To często my po nocach dowozimy zawodników na zawody, aby mogli wykonać pracę
dla klubu, aby kibice mogli przeżywać wielkie święto na trybunach, aby coraz
więcej medali i pucharów było w klubowych gablotach. To my spędzamy wiele godzin
na pracy przy sprzęcie w warsztacie, na treningach po zawodach. Nie narzekamy,
gdyż to, co robimy, bardzo kochamy. Mamy też swoje plany życiowe, swoje rodziny,
którym pragniemy zapewnić byt. Niektórzy prowadzą działalność gospodarczą, inni
są na etatach. My także potrzebujemy pomocy.
Zwracamy się do wszystkich, szczególnie zawodników, żeby w tym trudnym czasie
nie zwalniali mechaników ze swoich teamów, żebyśmy poprzez pochopne decyzje
podjęte pod wpływem chwili nie zaczęli szukać innej pracy i żeby ludzie z
olbrzymim doświadczeniem nie opuścili tego sportu. Pamiętajcie, zawodnicy, że
ten stan się kiedyś skończy. Wy wrócicie do pracy w klubach, gdzie będą w
stosunku do was ogromne wymagania i zastanówcie się, czy na pewno dacie radę z
osobami niedoświadczonymi i czy na pewno w szybkim czasie znajdziecie zaufanych
ludzi do poświęceń. Tu nie ma urlopu w lipcu czy sierpniu, tu nie ma wolnych
weekendów, tu nie pracuje się po ośmiu godzinach. Będziecie musieli mieć wiele
argumentów, aby przekonać nowe osoby do pracy z wami. A czy im zaufacie?
Apelujemy, abyście usiedli z członkami waszych teamów i wspólnie wypracowali
rozwiązania, żebyśmy razem mogli przeżywać wspaniałe chwile po waszych
zwycięstwach i wspierali się po porażkach.
Do osób zarządzających zwracamy się, aby w dyskusjach nad nowymi rozwiązaniami
pomagali zawodnikom utrzymać stan osobowy teamów, a nie namawiali do zwolnień i
oszczędności na naszych osobach. Wszyscy jesteśmy wspólnotą i wszyscy kochamy
ten sport.
Może jesteśmy na samym dole w tej hierarchii, ale to też dzięki nam zawodnicy
mogą zdobywać medale dla Polski. Tylko jako wspólnota przetrwamy ten ciężki
okres.
Ze sportowym pozdrowieniem,
mechanicy żużlowi wszystkich krajów."
Pandemia koronawirusa i związany z nią zakaz
organizacji imprez masowych staje się coraz większym problemem dla imprez
sportowych w tym dla GKSŻ, która rozważa przełożenie kolejnych meczów ligowych
oraz rezygnację z organizacji finałów Złotego Kasku i IMP i innych imprez
finałowych pod egidą PZM, aby wygospodarować terminy na rozegranie zaległych
spotkań ligowych. O sytuacji w jakiej znajdowały się ligi żużlowe opowiedział
w wywiadzie były prezes toruńskiego klubu, od kliku lat prezes żużlowej
ekstraligi
Wojciech Stępniewski: "Wiemy, kiedy powinna wystartować liga, aby
odjechać cały sezon, ale być może to się zmieni, bo zmieni się system
priorytetów zawodów na świecie. Jestem pewien, że przewodniczący komisji
torowych FIM i FIM Europe postawią w dobie kryzysu wyłącznie na SGP i SEC, a
wszystkie inne imprezy zejdą na dalszy plan. Wszystko po to, aby cztery główne
ligi żużlowe mogły zyskać terminy na rozgrywanie swoich zawodów a tym samym na
odbudowywanie się po epidemii. Zatem do konkretnych dat na chwilę obecną nie
chciałbym przyzwyczajać media i kibiców, bo sytuacja może być dynamiczna.
W tej chwili jest tak, że obcokrajowcy mają zakaz wjazdu do Polski. Nawet jeśli
zostanie on zniesiony, gdy już liga żużlowa ruszy, to niektórzy zawodnicy
zagraniczni mogą mieć problem z realizacją zawartych na ten rok umów. Większość
z nich ma inne zobowiązania wynikające m.in. ze startu w rodzimych ligach, ale
nie tylko. Poza wszystkim nie wiadomo, czy jak już w Polsce będą warunki do
jazdy, czy tak samo będzie w innych krajach? Czy nadal będą obowiązywały
przepisy o 2-tygodniowej kwarantannie dla przyjeżdżających? Na pewno będzie
niezwykle ciężko ruszyć bez zagranicznych zawodników, ale rozważamy też zmianę
formatu ligi i składów. Niektórzy uznają, to za fasadowe rozwiązanie: ale być
może będzie jedyne rozwiązanie. Sytuacja jest absolutnie bezprecedensowa i
niektóre rozwiązania też mogą takie być.
PGE Ekstraliga ma już jednak pomysł na to, co zrobić, jeśli jakiś zawodnik
będzie miał problem z realizacją umowy. W takiej sytuacji jego kontrakt będzie
automatycznie zamrożony i przejdzie na kolejny sezon. Jeśli więc dajmy na to
Jason Doyle, nie będzie mógł w tym roku pojechać dla Eltrox Włókniarza
Częstochowa, to jego umowa zostanie przeniesiona na 2021 rok. Otwarte pozostaje
pytanie dotyczące warunków finansowych. Nikt w tej chwili nie jest w stanie
zagwarantować, ze za rok zapłaci tyle, ile obiecał przed sezonem 2020.
Prezesi klubów są zadowoleni z takiego podejścia PGE Ekstraligi. Ich zdaniem
władze mogłyby pójść krok dalej i w ogóle zamrozić wszystkie kontrakty. A to z
tego względu, że sytuacja finansowa po koronowirusie będzie z pewnością trudna,
a nakaz jazdy w tych samych klubach sprawiłby, że nie mielibyśmy licytacji i
windowania stawek w czasach, gdy możliwości finansowe będą mocno ograniczone.
Prezesi są pewni, że żużlowcy nie będą okazywali zrozumienia, tylko będą chcieli
bardzo szybko odbić sobie słaby rok 2020.
Nadal upieramy się, że liga bez kibiców nie pojedzie, z jednym, ale: dopóki
dopóty będzie to możliwe. Jeśli rząd zezwoli na imprezy masowe z limitem
uczestników, a my będziemy pod ścianą to liga ruszy. Tak zrobi cały sport. Nie
tylko w Polsce. We Włoszech mówi się, że mecz Ligi Mistrzów Atalanty Bergamo z
Valencią, która rozgrywała ten mecz w Mediolanie 19 lutego, na który z Bergamo
pojechało 40.000 kibiców, był bombą biologiczną, jaka miała miejsce w Bergamo
właśnie po powrocie tych kibiców z Mediolanu. Musimy wyciągać wnioski i dlatego
uważam, że imprezy masowe to będzie ostatnia rzecz, na jaką Polacy dostaną zgodę
od rządu. To są jednak olbrzymie skupiska ludzi. Z drugiej strony cała branża
rozrywkowa w Polsce, w tym imprezy masowe, to około 7 proc. PKB naszego kraju.
Łatwo policzyć, jakie to mogą być straty.
Jestem z Piotrem Szymańskim, jak i z innymi prezesami klubów, w częstym
kontakcie. Wiem, co się dzieje w tych klubach. Wiem o ich problemach. Dziś cały
polski sport nie ma przychodu, bo nie ma rozgrywek. Proszę porównać branżę
sportową do pewnego rodzaju firmy produkcyjnej. My "produkujemy" rozrywkę i z
tego są przychody. Brak rozrywki to brak przychodów. I jeśli ten problem będzie
przejściowy, to z pewnością będziemy mogli temu zaradzić. Gorzej, jeśli będzie
to dużo dłuższy czas, niż nam się wydaje lub niż ten, o którym mówią eksperci".
Damian Kaczmarek - były zawodnik toruński, w sezonie 2020 zawodnik
Unii Tarnów
Obecna sytuacja już odbija się finansowo na mojej karierze. To jest bardzo
dołujące. Staram się czymś zająć, aby o tym nie myśleć, ale trzeba podejmować
kroki, aby wszystko trzymało się kupy. Nie jest lekko. Wydaje mi się, iż może
sprawdzić się czarny scenariusz i w ogóle nie ruszymy w tym sezonie. Mam
nadzieję jednak, że tak nie będzie. Jeśli jednak do tego dojdzie, to wtedy będę
musiał szukać innej pracy, ale w takich czasach też nie jest o to łatwo. Firmy
redukują płace, zwalniają pracowników, bo każdy widzi co się dzieje. Popyt będą
mieć tylko zawody, które są teraz najbardziej potrzebne do tego, aby ludzkość
przetrwała, a ja lekarzem nie jestem. W tym tygodniu oprócz biegania czy jazdy
na rowerze lub crossie, oczywiście z daleka od ludzi, pomagałem babci w
wiosennych porządkach na ogródku. Przekopałem go dwa razy, a teraz chyba będę
pomagał w sadzeniu, bo wygląda na to, że do 14 kwietnia będziemy siedzieć w
domach. Są oczywiście też tego pozytywy. Teraz mogę więcej czasu spędzać z moim
psem, który dopiero dorasta i ze względu na to, że jest to rasa pitbull ma
mnóstwo energii. Razem z moją dziewczyną mamy co przy nim robić.
TYDZIEŃ
Liczba zachorowań na koronawirusa rośnie w lawinowym tempie. Wśród
zakażonych jest przebywający w swojej ojczyźnie, były mistrz świata Nicki
Pedersen. Wielokrotny mistrz świata przekazał informację o zakażeniu
wirusem za pośrednictwem swojego konta na portalu społecznościowym. W długim
wpisie powiadomił między innymi o tym, że czuje się dobrze, a pierwsze objawy
koronawirusa odczuwał po tym, jak 19 marca wrócił z Anglii. "Zacząłem
kaszleć, a potem bolała mnie głowa. Czułem zmęczenie, moje ciało było obolałe.
Później miałem biegunkę i przez kilka dni wysoką gorączkę". Ze względu na
dotychczasowe ograniczenia w wykonywaniu testów, na przeprowadzenie badania
pozwolono Duńczykowi dopiero po kilku dniach, a te niestety potwierdziły,
obecność koronawirusa w jego organizmie. Choć Duńczyk czuł się coraz lepiej
obawiał się o swoją partnerkę i jej córkę z którymi spędził sporo czasu.
Aby zmniejszyć liczbę
zachorowań polski rząd wprowadza kolejne obostrzenia:
-Wyjście z domu tylko w pojedynkę. Ograniczenie dotyczy także rodzin. Nie
dotyczy rodziców i opiekunów niesamodzielnych dzieci oraz osób z niepełnosprawnościami. (Dotychczas dopuszczalne było przemieszczanie się
dwójkami i nie dotyczyło ono rodzin).
-Zakaz wychodzenia z domu dla niepełnoletnich. Osoby poniżej 18 roku życia mogą
przebywać poza domem tylko z osobą dorosłą
-Zamknięcie parków, plaż, bulwarów, deptaków itd. Zakaz korzystania z rowerów
miejskich.
-Zamknięcie salonów fryzjerskich, kosmetycznych, salonów tatuażu itd.
-Ograniczenie liczby osób mogących jednocześnie przebywać w sklepie. Maksymalnie
trzy razy więcej osób, niż jest w nim kas. Przy jednej kasie w sklepie — do
trzech osób; przy pięciu — do 15 osób.
-Na poczcie będą mogły przebywać maksymalnie dwie osoby na okienko.
-W sklepach obowiązkowo dla klientów muszą być dostępne środki dezynfekujące.
Miejsca, z którymi klienci często się stykają, np. terminale płatnicze, muszą
być dezynfekowane.
-Zamknięcie sklepów budowlanych w weekendy. UWAGA! Sklepy spożywcze, apteki i
drogerie pozostaną otwarte bez żadnych nowych ograniczeń.
-Sklepy będą otwarte między 10 a 12 tylko dla seniorów. Inne osoby nie będą
mogły wtedy robić zakupów. Premier zaapelował, żeby seniorzy robili zakupy
najrzadziej, jak to możliwe.
-Praca w biurach będzie poddana dodatkowym rygorom. Musi być zapewniony dystans
— minimum 1,5 metra oraz dostęp do środków ochrony i dezynfekcji.
-Zamknięcie hoteli i miejsc noclegowych. Z wyjątkiem miejsc przeznaczonych na
kwarantannę i izolację.
-Zaostrzenie zasad kwarantanny. Wszyscy domownicy osoby, która ma obowiązek
poddać się kwarantannie, także będą musieli poddać się kwarantannie. Ta
regulacja obowiązuje od 1 kwietnia, nie dotyczy osób, które poddały się
kwarantannie do 31 marca.
-Spacery i ćwiczenia na wolnym powietrza pozostają dozwolone. Minister zdrowia
Łukasz Szumowski apelował jednak, by ograniczyć maksymalnie. Podkreślał, że mają
służyć jedynie temu, by utrzymać dobrą kondycję psychiczną.
Władze najlepszej żużlowej ligi świata przygotowane są na różne scenariusze.
Jeden z nich, dotychczas najmocniej popierany przez prezesów poszczególnych
klubów, zakłada start rozpoczęcia ligi dopiero, gdy rząd przywróci możliwość
organizacji imprez masowych. Z każdym tygodniem punkt widzenia ekstraligowych
sterników jednak się zmienia. Dlatego opcja najmniej pożądana, staje się jedną z
najpoważniej rozważanych, a jest nią jest start ligi w czerwcu nawet przy
pustych trybunach. Tak naprawdę Ekstraliga czeka na "zielone światło" od rządu i
zniesienie zakazu zgromadzeń. Liga ma ruszyć wówczas bez kibiców, a rozgrywki
zamienią się w telewizyjne show.
Jednak jeśli liga zdecyduje się ruszyć bez kibiców, w sytuacji gdy tylko
zniesiony zostanie zakaz zgromadzeń, a zabronione wciąż będzie organizowanie
imprez masowych; może pojawić się problemem - zamkniętych granic. Składy
ekstraligowych zespołów w sporej części składały się przecież z obcokrajowców i
zawodnicy chcący wystartować w Polsce musieliby zostać na dłużej w Polsce z
uwagi na kwarantannę, a to wiązałoby się ze zrywaniem kontraktów wiążące ich z
innymi zespołami.
Odbyła się druga konsultacja GKSŻ z klubami I i II ligi w wyniku której ustalono, że: Pierwsza liga musi wystartować najpóźniej na samym początku sierpnia, a druga liga z początkiem września. Z przeprowadzonej analizy terminów wynika, że wówczas można jeszcze odjechać sezon 2020, jednak najprawdopodobniej już bez fazy play-off. Ponadto działacze klubów I i II ligi wspólnie podjęli decyzję, że nie ma możliwości na to, aby mecze odbywały się bez udziału publiczności. Konieczny jest także system awansów i spadków.
Szwecja
podobnie jak Polska odwołała imprezy powyżej 500 uczestników, niewiele osób
podróżuje, a w kontekście żużla, nie podjęto decyzji, ponieważ sezon rusza
później niż w Polsce. Toczą się jednak rozmowy o alternatywnych terminach.
Niemcy
gdzie o tej porze roku zwykle rozgrywano już zawody towarzyskie, wprowadziły
restrykcje aż do 19 kwietnia i nie można organizować tam imprez masowych, a
obostrzenia odnośnie organizacji imprez dotyczą 100 osób, co również wyklucza
rozgrywanie zawodów żużlowych.
Francja
która z powodzeniem od dwóch sezonów wchodziła na żużlową mapę Europy, odwołała
wszystkie imprezy, bez podania określonych dat, kiedy zostaną wznowione.
Czechy
zakazały prywatnych lub publicznych zgromadzeń dla więcej niż 30 osób, a nawet
10 osób, jeśli znajdują się blisko siebie. Nikt nie zakładał, aby sytuacja żużla
miała się zmienić do końca kwietnia.
Wielka Brytania
która początkowo dosyć luźno podchodziła do tematu zagrożenia pandemią, a nawet
zorganizowano tam zawody otwarcia sezonu i prezentację zespołu Ipswich,
ostatecznie poległa w walce z pandemią i również odwołała start ligi. Sytuacja
Brytyjczyków dodatkowo komplikowała sytuację w żużlu, bo zaczęto zamykać granice
i zawieszono loty samolotów i wielu Australijczyków musiało w wrócić na
Antypody, bowiem niepewność dotycząca terminu wznowienia rozgrywek zrodziła
obawę przed spotkaniem z rodzinami.
Apator Toruń został pozbawiony nawet 70 procent przychodów, a w przeciwieństwie do klubów ekstraligowych nie mógł liczyć, by w najbliższych tygodniach płynęły środki z tytułu praw telewizyjnych czy od sponsora ligi. Ciężar finansowania klubu spoczywał w tym momencie głównie na Przemysławie Termińskim i zarządzanych przez niego firmach, które również musiały mierzyć się z narastającym kryzysem. Mimo to były senator, nie dość, że nie rozważał wycofania się w żużla, to dodatkowo podejmował działania, które miały pomóc w walce z pandemią koronawirusa. Zaproponował m.in. wojewodzie kujawsko-pomorskiemu, że w razie potrzeby jest gotowy udostępnić jeden z magazynów, którym zarządza, na cele tymczasowego szpitala. I komentuje: "My się napinamy, a i tak plany mogą pokrzyżować nam działacze z Wielkiej Brytanii, Szwecji czy Danii. Mówimy o skoszarowaniu zawodników w Polsce, a wystarczy, że wezwą oni swoich reprezentantów na byle jaki mecz w ich kraju i cały plan Polaków pójdzie do kosza. Brytyjczycy naprawdę nie przejmują się naszą ligą, o czym przekonałem się na własnej skórze, gdy musiałem zapłacić kilkadziesiąt tysięcy złotych, by zwolnili Jacka Holdera z jeden z meczów. Teraz też wezwą swoich zawodników, a w razie odmowy zawieszą ich na pół roku. Poza tym ceny za zdobyty punkt w Polsce nie będą się różniły aż tak bardzo od tych w innych ligach, by ktokolwiek zdecydował się przebudowywać całe swoje życie. Do tego dochodzą prozaiczne problemy jak słaba dostępność lotów międzynarodowych oraz konieczność odbycia dwutygodniowej kwarantanny po przyjeździe z innego kraju. To wszystko będzie zniechęcało potencjalnych chętnych. Poza tym Śmieszy mnie podejście niektórych prezesów, którzy są przekonani, że zawodnicy muszą się na wszystko zgodzić i będą jeździć za inne stawki niż te zapisane w kontrakcie. Miałem do czynienia z kilkoma żużlowcami i wiem, że to milionerzy, którzy bardzo się cenią i nie będą ryzykować zdrowia za małe stawki. Zresztą nikt ich nie zmusi do obniżenia wymagań finansowych, bo przecież każdy z nich podpisał kontrakt i nie ma obowiązku godzić się na zmiany. Pójście na konfrontację doprowadzi do tego, że drużyny wystartują w kadłubowych składach, które ośmieszą ligę. Kto będzie chciał oglądać zespoły bez liderów? Zwłaszcza, że koszty jakoś istotnie nie spadną. Może więc zamiast jechać samymi Polakami, będziemy przed meczami rzucać kostką i na tej postawie przyznawać punkty? Tak samo śmieszy mnie pomysł skoszarowania wszystkich zawodników w Polsce. Jak chcemy to zrobić, skoro do tej pory kluby nie potrafiły zrobić z tego z krajowymi gwiazdami".
Mark
Loram - były zawodnik Apatora
Zamykają kina, sklepy, place zabaw. Trudno więc oczekiwać, że za chwilę odbędą
się zawody sportowe. Jak słabo widzę ligową przyszłość w tym roku. Bo jeśli
nawet będzie można zorganizować mecz, to wątpię, by kibice tłumnie pchali się na
stadion. Mam tu na myśli polską ligę, bo o tłumach na meczach w Anglii czy
innych krają z żużlową liga od dawna może już tylko pomarzyć.
Jacek Gajewski - były menedżer z Torunia
Czasami sytuacje kryzysowe, a w tej chwili jesteśmy w ogromnym kryzysie, nie
tylko jeśli chodzi o sport, ale o całość naszego życia, sprawiają, że
podejmowane są decyzje, których w czasach prosperity ludzie nie chcieli podjąć.
Myślę, że w obecnej sytuacji władzom Ekstraligi może być znacznie łatwiej podjąć
decyzję o powiększeniu. Cała dyscyplina by na tym zyskała. Więcej drużyn
zostałoby zabezpieczonych. W klubach Ekstraligi muszą o tym pamiętać. Nie mogą
się oglądać tylko na siebie. To oczywiste, że z powodu koronawirusa największe
problemy będą mieli najsłabsi, najbiedniejsi. Mocni dostaną mocno po głowie,
odczują to bardzo, ale są w stanie przeżyć. Słabsze kluby mogą zaś zwyczajnie
zbankrutować. O różnicy w finansowych wpływach między Ekstraligą i 1 LŻ nie ma
nawet co mówić. Dwa kluby więcej w elicie, to szansa, że więcej klubów żużlowych
przetrwa i będzie miało stabilną sytuację finansową.
Vittorio Marzotto - włoski producent
motocykli i silników GM
nasza sytuacja nie jest kolorowa. W związku z regulacjami nałożonymi przez nasz
rząd, byliśmy zmuszeni z dnia na dzień całkowicie wstrzymać produkcję. Trwa to
już ponad trzy tygodnie i jest dla nas odczuwalne. Nie wiadomo również, kiedy to
się wszystko skończy. Nie jest łatwo w tym położeniu cokolwiek przewidzieć.
Sytuacja ciągle się zmienia, każdy dzień przynosi "nowe liczby". Miały one już
spadać, i tak faktycznie było przez trzy dni. Po tych trzech dniach padł
natomiast rekord zgonów. Rząd przewiduje, że niebawem liczba zarażonych będzie
jednak spadać. Mam nadzieję i wierzę, że za jakiś miesiąc będziemy mogli wrócić
do normalnego trybu pracy. Żużel, gdzie produkuje się 450-500 silników, to nie
jest Moto GP, gdzie rynek jest ogromny i niewielkie tąpnięcia nie mają dużego
wpływu na całokształt działalności. My jesteśmy firmą rodzinną, pasja pozwoliła
nam nauczyć się wielu rzeczy, które wpływają na ograniczenia kosztów
działalności. Gdybyśmy byli w takiej sytuacji, gdzie musielibyśmy zapłacić
inżynierom, technikom, działowi produkcji, inwestować w badania i rozwój, to już
byśmy, bez cienia wątpliwości, zbankrutowali. Jednak ogólnie rzecz biorąc, nasza
sytuacja nadal jest tragiczna. Kluby nie mogą otworzyć swoich obiektów, ruszyć z
normalną działalnością, a co za tym idzie - nie płacą zawodnikom pieniędzy.
Dalej łańcuch jest prosty. Możesz resztę sobie dopowiedzieć. Tu jedno naruszone
ogniwo sprawia, że sypie się kolejne. Żużel to system naczyń finansowo
połączonych. Jeśli zawodnicy nie otrzymują pieniędzy z klubów, to nie składają
nowych zamówień na materiały, w tym również sprzęt i silniki. Musimy poczekać i
zobaczyć jakie to wszystko będzie miało skutki.
Psycholog Julia Chomska, córka byłego trenera Aniołów Stanisława Chomskiego oferuje darmową pomoc psychologiczną dla żużlowców i środowiska żużlowego w związku z szerzeniem się pandemii koronawirusa SARS-CoV-2. Kontakt z psychologiem możliwy jest poprzez wiadomości prywatne na popularnych portalach społecznościowych.
TYDZIEŃ
Niemcy podejmują radykalną decyzję i pierwsza z z europejskich lig w sezonie
2020 zostaje całkowicie odwołana.
W przypadku unormowania się sytuacji, Niemcy nie wykluczają wprowadzenia
jednorazowego, innego sposobu na wyłonienie mistrza kraju. Możliwe, że w grę
wchodzić będzie rozegranie np. czwórmeczu z udziałem wszystkich czterech
zespołów, które zgłosiły się do udziału w Speedway Bundeslidze.
Niemiecki
klub z Wittstock zgłosił się do rozgrywek w II lidze polskiej i nie zamierzał
rezygnować z rywalizacji, a całą sytuację skomentował toruński wychowanek
startujący w barwach niemieckiego beniaminka w polskiej lidze
Marcin Kościelski: "Wszystko zostało zablokowane odgórnymi decyzjami władz i wielu
ma problem, żeby w ogóle wyjść na spacer. Myślę, że liga ruszy wtedy, gdy
sytuacja w Polsce i na świecie się uspokoi. Przy zamkniętych granicach ciężko o
czymkolwiek mówić. Dużo zawodników mieszka poza naszymi granicami. Myślę, że jak
to wszystko wróci do normalności, liga wystartuje. Bez otwarcia granic trudno
sobie wyobrazić podróże zagranicznych żużlowców. Żadne negatywne słuchy do mnie
nie dochodziły odnośnie klubu z Wittstocku. Z tego, co się orientuję, klub
skupiał się na starcie w polskiej drugiej lidze. Brak sezonu w Bundeslidze nie
ma na mój niemiecki klub żadnego wpływu. Nie jest łatwo, ale jakoś trzeba sobie
radzić. Nowy klub, nowy kraj. Będę miał okazję podszkolić język niemiecki,
którego podstawy znam ze szkoły".
W
Polsce rozważa się różne opcje na to, aby żużlowe ligi odjechały sezon w
całości, a wśród nich przewijają się propozycje:
- liga bez bez kibiców na trybunach,
- zamknięcie Ekstraligi dla obcokrajowców,
- ligi z zamrożeniem spadków i awansów
Na ostatnią z propozycji nie zgadzali się jednak działacze pierwszoligowi, dla
których sezon byłby jazdą o nic. Nie trudno się domyślać, że
propozycja prezesa Ekstraligi, by sezon 2020 odjechać za wszelką cenę,
zamrażając spadki i awanse, spotkała się z największym sprzeciwem Apatora Toruń,
dla którego takie postawienie sprawy oznaczało, że klub tracił sezon i sens
jazdy,
a każda wydana złotówka była pieniędzmi praktycznie wyrzuconymi w błoto.
Ekstraliga
i GKSŻ wiedziały, że razie uporu awantura była gotowa, dlatego szukano innych
lepszych rozwiązań, które satysfakcjonowałyby podmioty zarządzające oraz kluby.
Jednym z takich pomysłów było zamrożenie spadków, awans dwóch ekip z zaplecza
ekstraligowego i jazda w roku 2021 dziesięcioma zespołami w najwyższej lidze.
Pomysł ten komentował
Adam Krużyński - sponsor, przewodniczący rady nadzorczej KS Toruń
jazda bez
spadków i awansów, doprowadzi nie tylko do awantury, ale i do ogromnych
podziałów. W istocie będziemy mieli w Polsce żużel dwóch prędkości. Jeśli
Ekstraliga teraz się zamknie, to awansów nie będzie też w dwóch, może nawet
trzech kolejnych sezonach. Dlatego jeśli nie będzie możliwości awansu, to pierwsza liga
najpewniej w ogóle nie pojedzie. Nie będzie to miało najmniejszego sensu. Po co
bowiem wydawać pieniądze bez sensu i bez celu. Zresztą brak możliwości awansu
może odstraszyć wielu sponsorów, a na zapleczu Ekstraligi nie ma takich
pieniędzy od sponsora tytularnego i z telewizji.
Krużyńskiemu wtórował
Robert Sawina - były zawodnik Apatora
"Nie wiem
czy jazda bez kibiców ma sens - mówi Robert Sawina, były zawodników i trener,
żużlowy ekspert. - Nie wiem w jaki sposób kluby zepną budżety bez wpływów z
biletów. Zapewne nie obejdzie się bez uzgodnień z zawodnikami i renegocjacji
kontraktów. Na pewno też ze wspierania klubów wycofają się niektórzy sponsorzy.
Sytuacja generalnie jest patowa. Dodatkowo sport polega na tym, aby mieć jakiś cel i do niego dążyć.
Jeżeli mielibyśmy zatem jeździć bez prawa awansu, czyli sezon miałby być taki na
pół gwizdka i "zamrożony", to według mnie lepiej sobie odpuścić i w ogóle nie
jeździć. Osobiście nie wyobrażam sobie takie sytuacji".
Żużlowe
władze w Polsce z uwagi na trudną sytuację gospodarczą w kraju i wycofywanie się
kolejnych sponsorów z wspierania żużla rozważają obniżenie kontraktów
zawodników.
Ekstraliga wysłała do zawodnikom pismo informujące o trudnej
sytuacji dyscypliny w związku z koronawirusem: "Sytuacja finansowa klubów i
realia w jakich będą funkcjonowały w tym sezonie, jak i w latach następnych
pozwalają nam stwierdzić, że nie możemy zastanawiać się czy korekta stawek
wynagrodzeń dla zawodników nastąpi, tylko w jakim wymiarze będzie ona miała
miejsce. Jaka to będzie korekta i jakie czynniki się na to złożą jest w chwili
obecnej przedmiotem szczegółowej analizy i w najbliższym czasie liga zaproponuje
konkretne rozwiązania w tym zakresie. Skala korekty będzie z pewnością większa
jeżeli ze względu na ograniczenia rządowe przyjdzie nam rozpocząć sezon z
ograniczoną liczbą widowni na trybunach lub bez niej.
Nie ulega wątpliwości, że sytuacja, w której zaburzone zostało normalne
funkcjonowanie gospodarki wpłynie bezpośrednio na budżety klubów PGE Ekstraligi,
które w chwili obecnej szacują, jaka będzie skala obniżki przychodów.
Wprowadzony zakaz organizowania imprez masowych w praktyczne ograniczył
możliwości pozyskiwania przez kluby środków finansowych do zera.
Wiemy, że Wam również w chwili obecnej może brakować środków finansowych na
opłacanie swoich teamów i dostawców, ale musicie zrozumieć, że na chwilę obecną
kasy klubowe są puste.
Dzisiaj nie wiadomo, co dalej z rozgrywkami PGE Ekstraligi. Działacze biorą pod
uwagę kilka scenariuszy. W zależności od terminu startu ligi, można przymierzać
terminarz - zakończenie rywalizacji mogłoby nastąpić np. w październiku lub w
listopadzie. Pod warunkiem, że aura okaże się łaskawa i pod koniec roku będzie
można organizować zawody żużlowe. Rozważa się też rozgrywanie meczów nie tylko w
piątki i niedziele oraz rezygnację z fazy play off lub ograniczenie jej
wyłącznie do meczów finałowych.
Decyzję o tym będziemy podejmować na ok. miesiąc przed startem rozgrywek, aby
jak najlepiej uwzględnić uwarunkowania zewnętrzne wpływające na kształt
rozgrywek i dać Państwu możliwość podjęcia decyzji co do uczestnictwa w
rozgrywkach naszej ligi"
Z
kolei w 1 lidze Adam
Krużyński - były sponsor tego poziomu rywalizacji uważał, że należy ograniczyć kontrakty zawodników o 40 procent,
ale też należy renegocjować kontrakty sponsorskie i telewizyjne:
"cała operacja zmiany kontraktów musi być
wykonana pod egidą związku, który zobliguje żużlowców do podpisania aneksów. Ci,
którzy tego nie zrobią, nie będą mogli jechać. O 40 procent trzeba ograniczyć
nie tylko umowy regulaminowe, ale i też sponsorskie, a także należy renegocjować kontrakt telewizyjny. Z racji
tego, że mecze będą odbywały się bez kibiców, telewizje mogą mieć większy zysk z
tytułu transmisji. Idąc tym tokiem myślenia, telewizja powinna zapłacić klubom więcej.
Nie spodziewam się cudów i przypływu wielkiej gotówki. Raczej chodzi o to, żeby
zyskać 5, może 10 procent. W takiej sytuacji, jaką będziemy mieli, już mamy,
każdy grosz się będzie liczył. Zakładając że pierwsza liga ruszy w sierpniu, a
druga we wrześniu i będzie zgoda na zapełnienie
stadionów w 20 procentach, o te działania jakoś pozwoą ograniczyć straty z dnia meczu. Kluby zarabiają na tym od 600 tysięcy do
miliona rocznie. Tego poziomu nie osiągną, ale przy takim podejsciu nie stracą
wszystkiego. Jednocześnie należy zrezygnować z rozgrywania wszystkich
zawodów poza ligą. Dla klubów, które są organizatorami, jest to deficytowy
towar".
Prawnik Przemysław Nasiukiewicz przeanalizował formalno-prawny aspekt
obniżenia kontraktów: "Tak zwana specustawa
dotycząca COVID-19 nie reguluje wpływu epidemii na obowiązywanie umów
cywilnoprawnych, w tym kontraktów sportowych. W takim wypadku musimy odwołać się
do ogólnych zasad prawa, a te każą postawić tezę, że nie ma możliwości, żeby
kluby, czy jakiekolwiek inne podmioty poza sądami, jednostronnie zmieniały treść
kontraktów. Przepisy polskiego prawa przewidują możliwość ingerencji w obowiązujące
kontrakty na wypadek np. pandemii, czy innej nadzwyczajnej zmiany stosunków,
gdyby spełnienie świadczenia (np. zapłata przez kluby wynagrodzenia w uprzednio
ustalonej przez strony kwocie) byłoby połączone z nadmiernymi trudnościami albo
groziłoby klubowi rażącą stratą. Skorzystanie przez kluby z tego przepisu nie
jest jednak takie proste, albowiem wymaga wytoczenia powództwa przed sądem.
Wydaje się więc, że porozumienie stron jest obecnie jedynym racjonalnym sposobem
wprowadzania zmian w kontraktach.
Staram się rozumieć argumenty płynące z klubów. Część sponsorów prawdopodobnie
wycofa się lub zmniejszy finansowanie. Podobnie może być z samorządami, przez co
budżety mogą zostać uszczuplone. Jednak trzeba także wsłuchać się w racje
zawodników, bez których ten sport nie istnieje i na tej podstawie starać się
wypracować kompromisowe i akceptowane przez wszystkich rozwiązanie. Do tej pory
żużel był w naszym kraju sportem profesjonalnym, w tym sensie, że 95 proc.
żużlowców uprawiała tę dyscyplinę jako swój zawód, z którego się utrzymywała.
Tych, którzy pochopnie proponują odwołanie ligi lub odgórne cięcia stawek za
punkty proszę, aby zadali sobie pytanie, co zrobiliby w sytuacji, gdyby
dowiedzieli się, że nie mogą wykonywać swojego zawodu przez najbliższy rok i
przez ten czas nie otrzymają żadnego wynagrodzenia, albo otrzymali propozycję
obniżenia wynagrodzenia, które nie pozwoli pokryć kosztów wykonywania zawodu, o
utrzymaniu nawet nie mówiąc? Ja na pewno zmieniłbym zawód. Poszedłbym do innej pracy. Myślę, że większość
żużlowców zrobi to samo. Nie stać ich na utrzymanie siebie, swoich rodzin i
teamów bez bieżącego przychodu na racjonalnym poziomie. Szczególnie myślę tu o
dziesiątkach zawodników z 1. i 2. ligi. Z kolei, sądzę, że duża część z nich, w
sytuacji, gdy zaczną zarabiać w innych obszarach, nie wróci już do żużla.
Zresztą, przemyślenia o zakończeniu kariery słyszałem już od co najmniej kilku
zawodników. Aby nie wylać dziecka z kąpielą, warto więc pomyśleć nad
akceptowanym przez wszystkich rozwiązaniem. Jeśli list Ekstraligi do zawodników
jest zainicjowaniem dialogu z żużlowcami, to dyscyplinie może wyjść tylko na
korzyść".
Toruński klub wydał na kontrakty dla zawodników 1,5 miliona złotych, a także poniósł dodatkowe koszty funkcjonowania klubu w związku z zaplanowanymi imprezami w randze międzynarodowej. Swoje planu klub opierał o budżet w wysokości około 10 milionów złotych, ale wiadomo było, że na takie pieniądze w klubowej kasie nie ma co liczyć. Rozpoczęła się zatem walka o utrzymanie klubu na odpowiednim poziomie. Optymizmu dodawał fakt, że sprzedaż biletów na Grand Prix była na bardzo dobrym poziomie, a w dostępnej puli zostało już niecałe pięć tysięcy biletów. Dotychczas na sprzedaży wejściówek na ten turniej, klub zarabiał grubo ponad milion złotych. Niestety BSI rozważało rozegranie październikowej rundy GP w Toruniu przy pustych trybunach, co byłoby katastrofą dla finansów Apatora, co komentował Przemysław Termiński: "Rozegranie w październiku rundy Grand Prix Polski to dla naszego klubu sprawa być albo nie być. Bez tych pieniędzy trudno mi wyobrazić sobie funkcjonowanie Apatora. Pieniądze z biletów są w tym momencie tak naprawdę jedynym źródłem dochodów z zewnątrz i gwarantem, że klub może przetrwać nawet w razie przełożenia całego sezonu I ligi. W połowie września sytuacja powinna się uspokoić i powinniśmy zmieścić się z turniejem idealnie przed ewentualną drugą falą zachorowań. Dziwię się optymizmowi niektórych działaczy, bo moim zdaniem rozegranie ligi będzie w tym roku niemożliwe, a jedynym turniejem rozegranym na świecie przy pełnych trybunach będzie właśnie toruńska runda GP".
4 kwietnia 2020 roku miała być inauguracja, a drużyny rywalizowały między sobą tylko wirtualnie. Sport stanął w miejscu z powodu pandemii koronawirusa. Ludzie ze środowiska żużlowego robią wszystko, aby zagwarantować kibicom jak najwięcej emocji, stąd modne stało się rozgrywanie spotkań wirtualnych. eWinner Apator Toruń zaprosił do walki Car Gwarant Start Gniezno. Kolejność wyścigów była ustalana na podstawie zebranych "lajków" pod postami na Facebooku. Wydawało się, że wynik powinien oscylować w okolicach remisu, ale rzeczywistość okazała się inna - drużyna z Grodu Kopernika pokonała rywali 66:24. W innym wirtualnym spotkaniu Unia Tarnów wywiozła zwycięstwo z Gdańska 50:39.
Odwołany start ligi był okazją do
komentowania zaistniałej sytuacji przez ważne dla toruńskiego żużla osoby:
Michał Zaleski - Prezydent Torunia
Jeszcze do niedawna nie mieliśmy pojęcia, z czym wiąże się ta pandemia. Teraz
wiadomo, że "po koronawirusie" zastaniemy zupełnie nową rzeczywistość. Wiele
klubów reprezentujących wszystkie dyscypliny sportu, w szczególności żużel,
uzależnionych jest nie tylko od wsparcia samorządów, ale przede wszystkim od
sponsorów. Bez wsparcia biznesu wielu klubom grozi upadek. Speedway w naszym
kraju prezentuje najwyższy poziom, dlatego trudno sobie wyobrazić żużel bez
polskiej ligi i Toruń bez żużla.
Staramy się pomóc toruńskim klubom. Każdy z nich traktujemy indywidualnie, w
zależności od celu, na jaki zostało przyznane wsparcie. Miasto nie wycofuje się
z przyznanych dotacji na rozwój sportu dzieci i młodzieży oraz sportu
seniorskiego. Nie zamierzamy rezygnować również ze wsparcia udzielonego w
oparciu o ustawę o działalności pożytku publicznego i wolontariacie. Te dotacje
przyznane są na cały rok. Będziemy weryfikować oferty indywidualnie w zależności
od poniesionych kosztów. Pamiętajmy także, że w styczniu i lutym, czyli raptem
kilka tygodni temu, sport funkcjonował normalnie i niektóre kluby poniosły już
pewne koszty. Wierzę, że stan epidemii w końcu minie i rozpoczną się treningi, a
jesienią ruszą rozgrywki ligowe i kluby wykorzystają w pełni przyznane środki
finansowe.
Klub Sportowy Toruń SA otrzymał w tym roku
600 tys. zł na rozwój sportu na najwyższym poziomie. Nasz wkład w rozwój
toruńskiego żużla jest na takim samym poziomie jak w 2019 roku. Te środki władze
klubu przeznaczają między innymi na wynagrodzenia kadry szkoleniowej,
organizację zawodów, wynajem Motoareny czy zakup części do motocykli. Klub
otrzymał już pierwszą transzę środków, która ma pokryć koszty poniesione od
stycznia oraz część środków na wynajem stadionu żużlowego. To trudna sytuacja,
bo nie znamy terminu rozpoczęcia lig żużlowych. Mam nadzieję, że liga ruszy w
okresie letnim.
Nie obawiałbym się o toruńską rundę Grand Prix, która jest ostatnią w cyklu i została zaplanowana na 3
października. To pozwala mieć nadzieję, że odbędzie się zgodnie z planem. Wiemy
jednak, że otwarcie cyklu Grand Prix w Warszawie zostało przeniesione na 8
sierpnia. Liczę się z tym, że nie uda się zorganizować wszystkich zaplanowanych
rund, ale jednocześnie mam nadzieję, że nasza toruńska nie jest zagrożona.
Tomasz Bajerski - trener Apatora Toruń
trzy treningi, które odbyliśmy sporo nam dały. Zawodnicy już zaczęli
dogrywać sprzęt i odpowiedni go ustawiali. Jednak wiadomo, że zakaz treningów i
sparingów spowodował czasowe zaniechanie tego tematu. Szczerze mówiąc będziemy
potrzebować od 5 do 7 dni, aby zacząć jechać ligę. Już nawet rozmawiałem z trenerami innych drużyn i
wiem, że wystarczą nam jeden, dwa sparingi oraz dwa treningi na torze.
Zawodnicy, mimo iż całą zimę nie jeździli to w ciągu tych kilku marcowych
treningów dużo zyskali. Nasi zawodnicy pomimo braku możliwości wspólnych treningów
regularnie dostają rozpiskę, która sumiennie realizują. Co
kilka dni dostaje podsumowanie wykonanych jednostek,
m.in. z danymi dotyczącymi przebiegniętych kilometrów. Ponadto niemal cała
drużyna przygotowuje się do sezonu w Polsce, a wyjątek stanowią jedynie
Australijczycy. Bracia Holderowie trenują w Wielkiej Brytanii, a Ryan Douglas
przebywa obecnie na Antypodach.
Moim zdaniem inauguracja rozgrywek bez
fanów nie ma najmniejszego sensu. To są najwięksi sponsorzy zespołów. Jednak
póki co to nie robiłbym wielkiej tragedii. Jeżeli ruszylibyśmy w maju to
stracilibyśmy tylko kilka meczów ligowych, więc te zaległe mecze jesteśmy w
stanie spokojnie odjechać w terminach rezerwowych. A jeśli liga
miała wystartować znacznie później, to dla większości
zawodników polska liga jest priorytetowa i mogliby odjechać w naszym kraju nawet
kilka spotkań ligowych w ciągu jednego tygodnia. Po
prostu zawodnicy będą musieli uszczuplić liczbę swoich startów i zrezygnować z
innych lig. Szczerze mówiąc to myślę, że jesteśmy przygotowani nawet, aby
odjechać trzy mecze w tygodniu.
Tomasz Gollob - były zawodnik toruńskiego klubu
Siedzę w domu,
ale przyznam, że z przerażeniem obserwuję to, co dzieje się na świecie. W ciągu
kilku tygodni wirus sparaliżował cały świat i przewrócił nasze życie do góry
nogami. Jeszcze niedawno wydawało się, że takie rzeczy nie mają prawa nam się
przydarzyć. Życie ludzkie jest znacznie bardziej kruche niż sądzimy. To powinno
nam uzmysłowić, że trzeba o siebie dbać i cieszyć się tym, co mamy.
Kluby żużlowe mocno odczuwają skutki szalejącej pandemii koronawirusa.
Nie wiadomo, jak potoczą się losy tegorocznego sezonu. Trudno również
przewidzieć, jakie będą kolejne konsekwencje paraliżu wywołanego przez wirusa.
Jedno jest pewne - o powrót do normalnego funkcjonowania będzie niezwykle
trudno i nikomu nie jest do śmiechu, bo wiemy, że życie nie będzie takie samo.
Ucierpi większość przedsiębiorstw, a wiadomo, że najmocniej dostanie sport, bo w
takich chwilach wszystkie rozgrywki schodzą na dalszy plan. Liczę jednak, że
niedługo to minie i znów zaczniemy w miarę normalnie funkcjonować. Marzę, by
niedługo znów móc zobaczyć się z fanami na stadionie. Cały czas czuję ich
wsparcie i to mnie bardzo mobilizuje do walki
TYDZIEŃ
W
bardzo trudnej sytuacji znaleźli się Australijczycy którzy podpisali kontrakty w
Anglii.
Władze Championship i Premiership zapowiedziały, że sezonu na Wyspach
Brytyjskich nie uda się wznowić wcześniej niż w połowie czerwca. W związku z tym
część australijskich żużlowców wróciła do ojczyzny w związku z pandemią koronawirusa.
Niektórzy jednak zostali w Wielkiej Brytanii. Nie mogli pracować i zarabiać, a
do tego znajdowali się w epicentrum choroby. Spośród trójki toruńskich Kangurów
w Anglii z uwagi na syna został
Chris Holder, z kolei jego brat
Jack
i
Ryan Douglas wrócili do ojczyzny. Promotor
Danny Ford odpowiedzialny za Poole Pirates, które na sezon 2020 zakontraktowało
aż trzech Australijczyków (Ben Cook, Zane Keleher oraz Josh MacDonald) mówił:
"Ben postanowił wrócić do ojczyzny. Jako że z zawodu jest
elektrykiem, to ma w Australii pracować w zawodzie i w ten sposób przeczekać
trudny okres. Keleher i MacDonald zostali na Wyspach i nie planowali wracać do
Australii. Josh ułożył już sobie życie w Europie. Był na Wyspach przed rokiem,
więc po prostu chce poczekać i zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja. Jest mi
cholernie przykro z ich powodu. Naprawdę sporo poświęcili, aby tu przylecieć.
Chcieli gonić za marzeniami, a ich realizacja została właśnie zawieszona. Nie ma
w tym ich winy. Ich sytuacja jest okropna. Pociesza w tym wszystkim fakt, że
sami postanowili w jakiś sposób szukać rozwiązania tego problemu i stawili czoła
wyzwaniu".
Czechy, Dania, Szwecja znoszą część obostrzeń co oznacza, że zawodnicy mogą rozpocząć przygotowania do sezonu. Wcześniej jednak musiało zostać spełnionych szereg warunków związanych z bezpieczeństwem. A dotyczyły on m.in. tego, że osoby nieuczestniczące w treningu nie miały wstępu na obiekt. Ponadto szatnie i budynki klubowe pozostawały zamknięte, dozwolona była wszelka aktywność jedynie na świeżym powietrzu. Zawodnicy mieli przebierać się w swoich samochodach, a wszystkie flagi i urządzenia na stadionie w miarę możliwości mogły być używane przez więcej niż jedną osobę. Oprócz tego ustalono, że w parku maszyn odległości pomiędzy żużlowcami ma wynosić 5-8 metrów. Rejestracja uczestników treningu odbywała się z zachowaniem dwumetrowych odstępów, a każdy zawodnik mógł mieć do dyspozycji maksymalnie jednego mechanika.
Sytuację w kraju Hamleta komentował były zawodnika Apatra Toruń, na stałe mieszkający w Danii, Sławomir Derdziński: "Mieszkamy w Kibæk. To mała miejscowość w okolicach Herning, czyli w środkowej części Półwyspu Jutlandzkiego. Żyje się tu na pewno spokojniej, ciszej, wolniej. Mam mniej stresów. Jeśli ktoś lubi takie klimaty, to gorąco polecam. Jesteśmy tu z żoną Izą już od 15 lat. Mamy synka Stasia. Na co dzień pracuję w firmie, która produkuje wykładziny. Nie narzekam. Niczego mi nie brakuje. W rejonie gdzie przebywam sytuacja od początku nawet przez moment nie wyglądała dramatycznie. Nie można tego porównywać nawet do tego, co dzieje się w Polsce. Wirus nie robi na Duńczykach wielkiego wrażenia w tym sensie, że nie ma epidemii strachu. W pracy próbowałem poruszyć nawet temat COVID-19, ale usłyszałem w odpowiedzi, że coś tam na świecie jest, ale my mamy tu swoje podwórko i trzeba pracować, żyć normalnie. W firmie u żony były zaostrzenia. Na przerwach było mniej ludzi, odpowiednie odległości, częste mycie rąk, ale wszystko działało normalnie. Duńczycy są przekonani, że państwo i cała służba zdrowia radzą sobie dobrze. Są w stanie zapanować nad wirusem, więc dochodzi do stopniowego otwierania kraju. A co do służby zdrowia, to różnica polega na tym, że w Danii nie ma czegoś takiego jak szpitale jednoimienne. W placówce w Herning została zrobiona śluza, są specjalne oznaczenia "COVID-19" i tak trafia się na odpowiedni oddział. To wszystko. Dlatego Dania zaczyna znosić zakazy. Moja żona pracuje normalnie, ja mam płatne wolne. Syn poszedł w czwartek do szkoły. Dania była chyba pierwszym europejskim państwem, które zniosło ten zakaz, ale uważam, że wszystko zostało bardzo dobrze pomyślane. Cały proces puszczania dzieciaków do szkół odbywa się etapami. Wszystko ma ręce i nogi. Szkoły bardzo mocno przygotowywały się do przyjęcia dzieci. Najpierw została przeprowadzona porządna dezynfekcja wszystkich placówek. Podjęto kilka ważnych decyzji, żeby dać dzieciakom jak najwięcej bezpieczeństwa. Podam przykład. Jeśli w klasie są 24 osoby, to zostaje ona podzielona na dwie grupy. Wszyscy siedzą w odstępach, a kiedy można, to zajęcia są organizowane na zewnątrz. Poza tym duża troska o higienę. Wszyscy pilnują, żeby uczniowie często myli ręce. Na tym właśnie polega ta mądrość. Starsze dzieci siedzą i czekają jeszcze w domach. Zgromadzenia z udziałem więcej niż dwóch osób nie są mile widziane, ale wszystkie skwery, parki, lasy, ścieżki rowerowe działają normalnie. Nawet na moment nic nie zostało zamknięte. Nie ma problemu, żeby wyjść na spacer w pojedynkę lub z żoną. Można śmiało wsiąść na rower. Najpewniej chodzi o to, żeby sprawdzić, co się wydarzy. Okazało się, że można nad wszystkim zapanować i teraz jest dalsza obserwacja i pewnie nastąpi dalsze poluzowanie zakazów. Nie żyjemy pod takim pręgierzem. Państwo sobie radzi. Trzeba poluzować kaganiec tak jak w Danii i wracać stopniowo do normalności. Liga powinna ruszyć, jeśli ludzie będą ostrożni i będą słuchać lekarzy. Moim zdaniem warto jednak zacząć później, poczekać ten miesiąc na kibiców, nawet jeśli miałoby to oznaczać sezon skrócony, bez fazy play-off. Lepiej tak, ale z ludźmi, bo sport jest przecież dla nich".
Szwedzi, przedstawili już sześć wariantów, które
planowali wdrażać w
zależności od rozwoju pandemii.
Realizacja każdego z nich była związana ze zgodą władz państwowych
na jazdę przy udziale publiczności. Bez fanów żaden szwedzki klub nie miał
bowiem szans na poradzenie sobie z kosztami organizacji meczu i opłaceniem zawodników. Liga więc
miała wystartować
tylko wtedy, gdy fani będą mogli wrócić na trybuny.
Działacze Elitserien byli jednak optymistami i wierzyli, że da się rozpocząć sezon
2 czerwca. Jeśli udałoby się to zrobić, to zgodnie z wcześniejszymi planami, play-off
miały zostać okrojone do półfinałów i finałów, a cztery przełożone majowe
kolejki, miały odbędą się we wrześniu. Opóźnienie startu rozgrywek wdrażało
kolejne plany w których przekładano kolejki spotkań na wolne terminy. Jednak
start rozgrywek 30 czerwca oznaczał, że miało zabraknąć czasu
na uroczysty finał rozgrywek, a medale miały zostać rozdane według kolejności w
tabeli po rundzie zasadniczej. Szwedzcy działacze zakładali też wariant
najbardziej pesymistyczny, w który rozgrywki ruszyłyby z nawet we wrześniu, a
wówczas drużyny zostałby zostać podzielone na dwie lub trzy grupy,
których zwycięzcy mierzyliby się miedzy sobą i na tej zasadzie wyłoniony
zostałby mistrz.
Tak szczegółowy plan robił wrażenie, ale wydaje się, że władze szwedzkiego żużla
nie wzięły pod uwagę jednego ważnego elementu. Już niedługo największym
problemem tej ligi może być nie tylko zgoda rządu na imprezy masowe, ale
przede wszystkim ograniczenia poszczególnych państw w poruszaniu się ich
obywateli ] po całej Europie. Jeżeli więc 28 polskich zawodników, po każdym
wyjeździe z naszego kraju, musiałoby zostać poddanych dwutygodniowej
kwarantannie, to żaden z nich nie zdecyduje się na jazdę w Szwecji. Wtedy z
kolei w Elitserien zabraknie krajowych zawodników o w miarę wysokich
umiejętnościach, aby rywalizacja ligowa miała sens.
FIM oficjalnie odwołała eliminacje do Grand Prix
2021. W kalendarzu został
wyłącznie GP Challange w Żarnovicy i cały regularny cykl 2020. Odwołanie
turniejów eliminacyjnych miało uwolnić kolejne terminy na rozegranie
najważniejszych imprez, o czym mówił Armado Castagna: "Zamierzamy pozwolić, by krajowe federacje same
nominowały zawodników do udziału w Grand Prix Challenge, który odbędzie się 11
lipca w Żarnowicy. Ten termin wydaje się na ten moment odpowiedni, ale jeśli
okaże się inaczej, to spróbujemy przełożyć te zawody na sierpień lub wrzesień".
Nie wiadomo było jednak ile miejsc w
finale GP Challenge przypadłoby Polsce oraz na jakiej zasadzie polscy działacze
mieliby wyłonić zawodników do walki o GP 2021. W eliminacjach mieli brać udział
Krzysztof Kasprzak, Piotr Protasiewicz, Jakub Jamróg, Krystian Pieszczek oraz
zwycięzca Złotego Kasku z 2020 roku.
Coraz głośniej zaczęto jednak mówić, że w roku 2020 zawodnicy nie pojadą o tytuł mistrza świata.
Powodem miała być decyzja ścigania się przy pustych trybunach.
W przypadku Grand Prix opcja - zero ludzi na widowni kompletnie nie wchodziła w
rachubę. Gospodarze kolejnych turniejów kupowali bowiem licencje, której koszty
zwracały sprzedane bilety. Zatem jeśli na widowni nie byłoby widzów, to cała
koncepcja sypała się jak domek z kart, bowiem promotor cyklu firma BSI nie miała tego jak
zrekompensować, ponieważ Anglicy nie mieli takich pieniędzy jak np. PGE Ekstraliga. Nie
mieli też takiego zaplecza
sponsorskiego i takiego oparcia w pieniądzach samorządowych jak niektóre kluby
najlepszej ligi świata. BSI zwyczajnie nie było stać nawet na to, żeby
zorganizować samodzielnie kilka rund.
W tej sytuacji wszyscy czekali na kolejne oficjalne komunikaty, te niestety były
wręcz zaskakujące dla narodowych federacji, bo jak mówił prezes ekstraligi
Wojciech Stępniewski: "Niestety nikt nie uznał za stosowne, by
poinformować nas o zmianie terminów nieco wcześniej. Dodatkowo wciąż nie mamy
pojęcia jakie są plany BSI i FIM
dotyczące cyklu Grand Prix. Niestety obawiam się, że takie podejście do tematu
doprowadzi do poważnego konfliktu, a zawodnicy będą zmuszeni wybierać, gdzie
chcą startować. Polska liga musi mieć czas na dokończenie rozgrywek".
Wtórował mu trener kadru narodowej Marek Cieślak: "Sytuacja jest awaryjna i w takiej sytuacji działania powinny być wspólne,
skoordynowane. Dziwię się, że nikt z FIM i BSI nie skonsultował
nowych terminów z polskimi władzami. Chodzi przecież oto, aby zabezpieczyć
wszystkie interesy. I BSI i PGE Ekstraligi. W ogóle to dziwię się, że w tak
skomplikowanej sytuacji jak obecna, BSI zdecydowało się na to, aby przeprowadzić
oba półfinały i jeszcze dwudniowy finał SoN. Może należało zaplanować tylko
finał i to jednodniowy? Dwudniowy nigdy nie spełnił oczekiwań. Dwa dni jazdy, a
potem i tak o wszystkim decydował jeden wyścig. Tyle się mówiło, że to złe i
należy zmienić i znów nikt nie słucha, nawet w tak trudnej sytuacji jak obecnie.
To Polska utrzymuje cały światowy żużel i nie pojmuje dlaczego nikt nas nie
słucha i się z nami nie liczy. Polska jest głównym beneficjentem kosztów
speedway'a, a w podejściu światowych władz tego nie widać. To bardzo nie w
porządku co zrobiono.
Rząd Niemiec zakazał organizacji imprez masowych aż do 31 sierpnia 2020 roku, dlatego też runda Speedway Grand Prix w Teterow została odwołana Był to już drugi turniej SGP, jaki trzeba było przełożyć ze względu na pandemię COVID-19. Tegoroczny cykl miał rozpocząć się 16 maja w Warszawie. Zawody na PGE Narodowym zostały jednak przełożone na sierpień. We wspólnym komunikacie BSI oraz FIM można było przeczytać "Decyzja o odwołaniu Grand Prix Niemiec została podjęta po rozważeniu wszystkich czynników i długich konsultacjach między FIM, BSI, Niemiecką Federacją Sportów Motorowych i promotorem Bergring Arena z troski o bezpieczeństwo wszystkich osób. W tej chwili BSI nie jest w stanie określić nowego terminu Grand Prix Niemiec. Będzie to możliwe dopiero w momencie, gdy pandemia koronawirusa ustąpi, a promotor cyklu mistrzowskiego zyska wiedzę, co do wolnych terminów i tego czy możliwe będzie rozgrywanie imprez z kibicami na trybunach".
Na początku czerwca miały się odbyć trzy turnieje kwalifikacyjne Indywidualnych
Mistrzostw Świata Juniorów - w brytyjskim Manchesterze, łotewskiej Rydze i
niemieckim Ludwigslust. Zgodnie z kolejnym komunikatem FIM, zawody te zostały
odwołane definitywnie. Światowa federacja postanowiła, że każda federacja rywalizująca w Speedway of
Nations zgłosi do IMŚJ jednego zawodnika. Na podstawie zgłoszeń Komisja FIM ds.
IMŚJ ogłosi ostateczną listę startową.
Cykl IMŚJ w roku 2020 miał rozpocząć się 27 czerwca na torze w Poznaniu. Kolejne
imprezy zaplanowano na 5 września w duńskim Stralsund oraz 2 października w
czeskich Pardubicach. Niewykluczone było jednak, że w terminarzu młodzieżowego
czempionatu może dojść do zmian ze względu na COVID-19.
Komunikat FIM krzywdził polską federację wskutek braku eliminacji IMŚJ.
Zwykle to Polacy posiadali najwięcej reprezentantów w stawce mistrzostw. Dość
powiedzieć, że w zeszłym roku Biało-Czerwoni zajęli całe podium młodzieżowego
czempionatu. Złoto IMŚJ zdobył Maksym Drabik, a kolejne pozycje zajęli Bartosz
Smektała i Dominik Kubera.
Polski Związek Motorowy do 21 maja
2020 przedłużył czas, w którym odradza
organizowanie jakichkolwiek zawodów, imprez i szkoleń. W praktyce oznaczało to, że
żużla w Polsce miało nie być jeszcze przez przynajmniej miesiąc.
Już wcześniej PGE Ekstraliga podjęła decyzję o odwołaniu kolejnych rozgrywek
ligowych do 17 maja. Z kolei Główna Komisja Sportu Żużlowego w komunikacie
poinformowała o tym, że nie odbędą się trzy kolejne imprezy organizowane pod jej
egidąfinał MPPK w Gdańsku (2 maja), mecz Żużlowej Reprezentacji Polski z
Australią w Toruniu (już raz odwołany i przeniesiony na 17 maja) oraz finał
Srebrnego Kasku w Łodzi (21 maja). Oto treść komunikatu:
"W nawiązaniu do poprzedniego komunikatu w sprawie rekomendacji odwołania /
zmiany terminu zawodów w związku z rosnącą liczbą zachorowań na COVID-19,
chorobę wywołaną przez koronawirusa SARS-CoV-2, Polski Związek Motorowy
rekomenduje organizatorom zawodów, imprez oraz szkoleń w zakresie działalności
PZM, wydłużenie okresu zawieszenia tych wydarzeń, do dnia 21 maja 2020 r.
Polski Związek Motorowy przypomina, że na mocy Rozporządzenia Rady Ministrów z
dnia 19 kwietnia 2020 r. w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów
i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii:
- do odwołania zakazuje się organizowania zgromadzeń rozumianych jako grupowanie
osób na otwartej przestrzeni dostępnej dla nieokreślonych imiennie osób w
określonym miejscu w celu odbycia wspólnych obrad lub w celu wspólnego wyrażenia
stanowiska w sprawach publicznych,
- do odwołania zakazuje się organizowania innych niż opisane powyżej zgromadzeń
organizowanych w ramach działalności kościołów i innych związków wyznaniowych
oraz imprez, spotkań i zebrań niezależnie od ich rodzaju, z wyłączeniem spotkań
danej osoby z jej osobami najbliższymi (za wyjątkiem spotkań i zebrań związanych
z wykonywaniem czynności zawodowych lub zadań służbowych, lub pozarolniczej
działalności gospodarczej, lub prowadzeniem działalności rolniczej lub prac w
gospodarstwie rolnym).
O dalszych zaleceniach będziemy informowali na bieżąco".
Decyzja ta zmieniła podejście żużlowych prezesów co do startu rozgrywek ligowych. Początkowo prezesi pierwszoligowych ośrodków mówili jednym głosem, że nie wyobrażają sobie jazdy bez kibiców na trybunach. Z czasem niektórzy zmienili zdanie, inni zaś stawiali warunki, że pojadą gdy Canal+ zagwarantuje bezpośrednie transmisje telewizyjne ze wszystkich spotkań lub gdy część utraconych wpływów zrekompensuje im PZM. Pojawił się jednak problem z Lokomotivem Daugavpils, który musiał przemieszczać się po Europie i nie był w stanie normalnie uczestniczyć w rozgrywkach. Chyba, że Łotysze zdecydowaliby się na przeprowadzkę do Polski i starty na jednym z polskich stadionów (do zagospodarowania były obiekty w Krakowie i w Pile, gdzie w roku 2020 nie było żadnych drużyn ligowych). Działacze Daugavpils nie chcieli jednak słyszeć o starcie na innym obiekcie i z miejsca akces do startów w pierwszej lidze zgłosiły Wilki Krosno, które zbudowały skład, który mógł powalczyć nie tylko w II ale i w I lidze. Krośnianie mieli również stabilne zaplecze finansowe, które gwarantowało spokojne odjechanie sezonu. GKSŻ nie rozważała jednak tej oferty i w przypadku eliminacji Lokomotivu z pierwszoligowej rywalizacji w planach było odjechanie rozgrywek tylko siedmioma zespołami.
Oprócz problemu z możliwością startu drużyn zagranicznych w polskiej lidze coraz bardziej zaczął wybrzmiewać problem finansów. Klubu traciły sponsorów, kibiców, a zawodnicy musieli zarabiać, żeby inwestować w sprzęt i żyć. Podjęto więc rozmowy na temat renegocjacji kontraktów. Krzysztof Cegielski, szef stowarzyszenia Metanol wziął udział w konsultacjach GKSŻ z klubami eWinner 1 Ligi oraz 2 Ligi Żużlowej i w imieniu zawodników negocjował ewentualną obniżkę kontraktów. Wielu żużlowców nie zgadzało się na starty za mniejsze pieniądze, dlatego podjęto rozmowy które były żużlowiec tak komentował: "Na pewno sytuacja jest bardzo dynamiczna. Codziennie wiele może się zmienić. Tak naprawdę nadal nie wiemy, w jakich warunkach przyjdzie nam startować, ale próbujemy się organizować Dla dobra sportu wszyscy prezesi chcą wypracować kompromis. Najważniejsze, że dochodzi do dialogu. Niebawem powinny pojawić się konkrety. Na samym końcu decydować i tak będą żużlowcy. Z niektórymi rozmowy idą dość topornie, ale w środowisku są też zawodnicy chętni na negocjacje. Wszystkim powinno zależeć na tym, aby rozgrywki doszły do skutku. Proszę pamiętać, że każdy z nich jest w innej sytuacji. Jedni mają pożyczki i naciągnięte budżety, więc nie chcą jeździć za niższe stawki. Mamy też żużlowców ze sponsorami, którzy dzięki temu są świetnie wyposażeni w silniki i motocykle. Oni mogą jechać za dużo mniej. Musimy analizować i szukać rozwiązań. Dobrym rozwiązaniem byłyby regulaminowe stawki i jest szansa na dojście do porozumienia. Trzeba zdać sobie sprawę, że finansowe eldorado się skończyło. Przynajmniej na najbliższe miesiące. Spora grupa zawodników to rozumie. Niektórzy nie, bo są przyzwyczajeni do czegoś innego i oczekują więcej. Jak już jednak powiedziałem, sytuacja jest dynamiczna. Ja rozmowy prowadzę od rana do nocy. Z działaczami, trenerami, zawodnikami, sponsorami".
Pandemia
przypomniała kibicom o roku 2013, kiedy to Polski Związek Motorowy ukarał Unibax,
Romana Karkosika
za finałowy walkower
pozaregulaminowymi karami. Każda ze stron przedstawia swoje racje. Milioner
zapłacił nałożoną karę, sprzedał klub i sprawa trafiła do sądu i
od sześciu lat czekała na rozstrzygniecie, zarówno finansowe, jak i sportowe. Te
pierwsze oszacowano na ponad milion złotych, a do tego dołożono minus 8 punktów
na starcie sezonu 2014. Karkosik nie mógł się z
tym pogodzić. Wyliczył straty na 1,5 miliona i walczył i nie zamierzał odpuszczać.
Jednak po sprzedaży klubu to Apator był spadkobiercą tego sporu, ale jako prawny następca Unibaxu
mógł się
całej tej sytuacji jedynie przyglądać. A to, dlatego że Przemysław Termiński
kupując spółkę, musiał się zgodzić na to, żeby pełnomocnictwa do procesu
zostawić w rękach miliardera. A temu się nie spieszy, bo w żużlu nie ma w tej
chwili żadnego interesu do ugrania. Chciał natomiast odzyskać pieniądze, które
kazano mu zapłacić w formie kar i odszkodowań. Nie byłoby z tym problemu, gdyby
Anioły nadal jeździły w elicie, bo w 2019 roku wprowadzono przepis w myśl
którego, klub chcący awansować do najwyższej klasy rozgrywkowej nie mógł być w
sporze z Ekstraligą. Zatem dalszy spór Karkosika z podmistrzem zarządzającym
ligą , o ile sąd nie podejmie żadnej decyzji przed startem sezonu 2021 i
zakładając, że sezon 2020 się odbędzie, a Toruń awansuje, mógł położyć Apator na
łopatki. Działacze PZM zwietrzyli swoją szanse i postanowili wykorzystać szansę
i w dobie pandemicznego kryzysu zaapelowali do Karkosika, by zakończyć spór
polubownie. Wtedy Związek mógłby zabezpieczone na poczet ewentualnej porażki
sporu sądowego 1,5 mln zł przekazać na
ratowanie żużla w Polsce lub szkolenie młodzieży. Było to zagranie nieco
bezczelne, bo żużlowe władze próbowały wykorzystać zaistniałą sytuacje w
sportowo-biznesowym świecie i "ugrać" coś dla siebie, odrzucając od siebie
odpowiedzialność za zdaniem Karkosika bezprawnie zasądzone kary.
Przemysław Termiński znalazł jednak wyjście z tej sytuacji i choć
oficjalnie władze Apatora nie chciały nic
oficjalnie na ten temat mówić, to wiadomo było, że klub miał przygotowany scenariusz w
razie awansu i nikt nie martwił się, że spór sądowy może zablokować powrót do
elity. W sferze domysłów można było zakładać, że po awansie do rozgrywek
Termiński będzie chciał zgłosić zupełnie nową spółkę,
które nie byłaby obciążona żadnymi sprawami sądowymi. Kłopotów władzom Apatora nie
powinni robić pozostali udziałowcy, którzy zdawali sobie sprawę, że źródłem
kłopotów wcale nie był obecny zarząd, a nierozstrzygnięte zaszłości poprzedniego
właściciela z PZM.
Na ripostę Romana Karkosika nie trzeba było długo czekać, bowiem biznesmen w
oświadczeniu opublikowanym na portalu "Wirtualny Toruń" mówił do byłego szefa
PZM, Andrzeja Witkowskiego:
"W odpowiedzi na prośbę skierowaną do mnie przez Andrzeja Witkowskiego –
przewodniczącego Rady Nadzorczej Ekstraligi Żużlowej i honorowego Prezesa
Polskiego Związku Motorowego – o wycofanie się z procesów skierowanych przeciwko
Polskiemu Związkowi Motorowemu o zapłatę, z uwagi na trudną sytuację finansową,
w której znalazły się Polski Związek Motorowy i kluby żużlowe w wyniku
zawieszenia rozgrywek z powodu wprowadzenia na terenie Rzeczypospolitej Polskiej
stanu zagrożenia epidemicznego w związku z zakażeniami wirusem SARS-CoV-2,
niniejszym działając jako współwłaściciel UNIBAX Spółki z o.o. w Toruniu, na
rzecz której Klub Sportowy Toruń S.A. będący stroną powodową postępowań
toczących się obecnie przed Sądami Okręgowymi w Bydgoszczy i w Warszawie
przeciwko pozwanym Polskiemu Związkowi Motorowemu i Ekstralidze Żużlowej Sp. z
o.o o zapłatę, zobowiązany jest przekazać całość zasądzonych od pozwanych kwot,
rozumiejąc trudną sytuację, w jakiej znalazł się Polski Żużel, oświadczam, że
jestem gotów podjąć działania zmierzające do ugodowego zakończenia toczących się
sporów i zrezygnować z sądowego dochodzenia należnego odszkodowania i zwrotu
kwot nienależnie uiszczonych w związku z wykonaniem bezprawnie nałożonych kar
przez Trybunał Polskiego Związku Motorowego.
Mając jednak pewne zastrzeżenia do działań Polskiego Związku Motorowego, które
zresztą legły u podstaw mojej decyzji o wycofaniu się ze sponsorowania polskiego
sportu żużlowego (których konsekwencją są zresztą toczące się spory sądowe),
chcąc jednak wierzyć w prawdziwość deklaracji złożonej przez pana Andrzeja
Witkowskiego, że gdyby nie toczące się sprawy sądowe, środki w kwocie 1,5
miliona złotych zabezpieczone na poczet spłaty należności dochodzonych w tych
postępowaniach sądowych, zostałyby przeznaczone na cele polskiego żużla, mam
propozycję pozwalającą zrealizować deklarowane cele.
Oświadczam bowiem, że gotów jestem spowodować przekazanie dochodzonych od
Polskiego Związku Motorowego i Ekstraligi środków na cele związane z polskim
sportem żużlowym. W konsekwencji mogę się prawnie zobowiązać, że Unibax, w
przypadku zawarcia z Polskim Związkiem Motorowym i Ekstraligą stosownej ugody,
na podstawie której Unibax otrzyma od tych podmiotów dochodzone w procesach
sądowych kwoty, Unibax przeznaczy te kwoty na rozwój polskiego żużla w ciągu 30
dni od ich otrzymania. Na marginesie deklaruję przy tym, że możliwe jest
zrezygnowanie przez Unibax z odsetek od dochodzonych kwot, co pozwoli
zaoszczędzić PZMot. i Ekstralidze kilkuset tysięcy złotych.
Rozwiązanie to:
1/ pozwoli zrealizować cel, jaki deklaruje Pan Andrzej Witkowski -
Przewodniczący RN Ekstraligi Żużlowej i Prezes Honorowy PZMot., a także
pomniejszy zobowiązania tych podmiotów o odsetki od dochodzonych kwot,
2/ da mi pewność, że kwoty będące przedmiotem sporu pomiędzy Unibax oraz PZMot.
i Ekstraligą rzeczywiście przeznaczone zostaną na rozwój sportu żużlowego i nie
zostaną wydatkowane przez PZMot. na bliżej nieokreślone cele, choćby związane z
utrzymaniem aparatu biurokratycznego PZMot. czy wydatkami samych działaczy
Związku.
Tak więc, Panie Prezesie Witkowski – SPRAWDZAM !
Warszawa, 27 kwietnia 2020 r. /Roman Karkosik/"
Oświadczeniem tym były szef toruńskiego klubu, pokazał że w całej sprawie nie
chodzi mu o pieniądze, a jedynie sprawiedliwość i pewne zasady, które były
zapisane w regulaminie rozgrywek, a nie na kontach biznesmena.
Na
odpowiedź PZM trzeba było czekać niecałe 2 tygodnie, bowiem Michał Sikora,
prezes PZU w wydanym oświadczeniu
powiedział Romanie Karkosik - sprawdzamy:
Oświadczenie PZM i EŻ:
W związku z oświadczeniem Pana Romana Karkosika z dnia 27 kwietnia 2020 roku,
odnoszącym się do kwestii możliwości polubownego zakończenia sporów sądowych
toczących się pomiędzy Klubem Sportowym Toruń S.A. (KST) a Polskim Związkiem
Motorowym (PZM) i Ekstraligą Żużlową sp. z o.o. (EŻ) – w związku z meczem
finałowym Ekstraligi Żużlowej w sezonie 2013, w którym klub odmówił udziału w
rywalizacji sportowej na torze żużlowym, za co wymierzono mu sankcje
dyscyplinarne, PZM i EŻ oświadczają, co następuje:
Doceniamy, że Pan Roman Karkosik pozytywnie zareagował na propozycję Pana
Prezesa Andrzeja Witkowskiego i zaznaczamy, że w ocenie PZM i EŻ, pomimo iż
dotąd nie zapadły jakiekolwiek wyroki nakazujące zapłatę na rzecz KST
jakichkolwiek środków finansowych - w tych szczególnych dla całego sportu i
poszczególnych klubów czasach - przeznaczenie środków, o które toczą się już od
wielu lat spory sądowe na cele związane z polskim sportem żużlowym (w
szczególności na szkolenie młodzieży), byłoby odpowiedzialnym i ze wszech miar
słusznym rozwiązaniem. Dlatego też Pan Prezes Andrzej Witkowski wystąpił z taką
inicjatywą ugodową.
Mając na uwadze to, że Pan Roman Karkosik, ani żadna z kontrolowanych przez
niego spółek, nie jest stroną przedmiotowych sporów sądowych (powodem jest KST,
a Pan Roman Karkosik, jak sam zaznacza, nie jest już akcjonariuszem tego klubu i
wycofał się ze sponsorowania polskiego sportu żużlowego), powyższe cele mogłyby
zostać zrealizowane w innej niż sugerowana przez Pana Romana Karkosika formule.
Mianowicie, KST w ramach ugody wycofałby sprawy z sądów i ostatecznie
zrezygnował ze swoich roszczeń w stosunku do PZM i EŻ, a związek i liga
zobowiązałyby się, w formie ugody, do przeznaczenia środków stanowiących rezerwy
utworzone na poczet tych postępowań sądowych (ok. 1,4 mln zł, bez odsetek) na
szkolenie młodzieży przez kluby żużlowe.
Uwolnione w ten sposób fundusze, po uzyskaniu akceptacji wszystkich wspólników
EŻ, zostałyby przekazane klubom żużlowym (w formie dywidendy), z przeznaczeniem
do wykorzystania na ten właśnie cel. Dzięki temu odpowiednie dofinansowanie
trafiłoby od razu bezpośrednio do klubów żużlowych Ekstraligi, a realizacja
wspomnianego celu zostałaby niezwłocznie rozpoczęta. Nie byłoby przy tym
potrzeby transferowania środków w jakikolwiek sposób do UNIBAX sp. z o.o. za
pośrednictwem KST, a następnie oczekiwania na ich ewentualną dystrybucję przez
Pana Romana Karkosika na rozwój polskiego żużla w jakimś późniejszym terminie.
Cel zaproponowanej ugody jest jasny – zakończenie sporów oraz troska o dobro
polskiego sportu żużlowego i jego rozwój (ze szczególnym zaakcentowaniem
szkolenia młodzieży). Sprawdzamy zatem, czy Pan Roman Karkosik istotnie ma chęć
go jak najszybciej zrealizować.
Jednocześnie chcielibyśmy poinformować opinię publiczną, że pełnomocnik PZM i
Ekstraligi Żużlowej wystąpił już z projektem ugody do pełnomocnika KST. Czekamy
zatem na pozytywne informacje.
Michał Sikora, Prezes PZM
Niestety
w okres społecznej i sportowej izolacji, oprócz ofiar zabranych przez chorobę,
do wieczności odeszła też znaczącą postać dla toruńskiego żużla -
Mirosława
Karkosik. Toruński biznesmen od dłuższego czasu miał problemy zdrowotne. W
ostatnim okresie wydawało się, że udało się je pokonać, ale doszło do
gwałtownego nawrotu choroby w efekcie czego 16 kwietnia 2020, przed godziną 16
zmarł. Był najmłodszym bratem znanych biznesmenów - Ryszarda i Romana. Mirosław
Karkosik w przeszłości był szefem rady nadzorczej Unibaxu Toruń w okresie, gdy
klub z Grodu Kopernika należał do jego starszego brata - Romana. To właśnie on
namawiał jednego z najbogatszych Polaków do inwestycji w upadające "Anioły" w
roku 2006, dzięki czemu udało się uratować żużel w mieście. Jako szef rady nadzorczej, brał udział w rozmowach
kontraktowych z zawodnikami. Razem z Wojciechem Stępniewskim już w pierwszym
sezonie wspólnej działalności (2007) cieszyli się ze srebrnego medalu
Drużynowych Mistrzostw Polski, a w kolejnym - z tytułu mistrzowskiego.
Już wcześniej Mirosław Karkosik był dobrze znany w toruńskim środowisku
żużlowym, bo poprzez sieć sklepów jubilerskich "Eliza" sponsorował m.in.
Wiesława Jagusia. Ostatnio biznesmen zarządzał firmą "Jubiler Karkosik".
3 sierpnia śp. Mirosław skończyłby 59 lat (urodził się 1961 roku). Miał żonę Elżbietę, osierocił dwoje
dzieci - Dawida i Martę.
Uroczystości pogrzebowe odbyły się w kościele pod wezwaniem św. Piotra i Pawła w
Ciechocinku, 20 kwietnia 2020 roku, a urna z prochami spoczęła na cmentarzu pod
tężniami.
TYDZIEŃ
Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział powrót żużlowej Ekstraligi 12 czerwca
2020: "Podjąłem decyzję o powrocie rozgrywek ligowych piłkarskiej
ekstraklasy i żużlowych. To nie zacznie się już jutro, ale mamy uzgodniony
harmonogram. W najbliższym czasie będą mogli wrócić do treningów zgodnie z
zaleceniami i bardzo ściśle określonym trybem sanitarnym, by móc przystąpić do
rozgrywek sportowych. Niestety na razie bez publiczności". Minister
sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk dodała: "Ekstraligę żużlową planujemy na
połowę czerwca, a żużlowcy 14-dniową kwarantannę będą przechodzić od 8 maja.
Bardzo się cieszę, że sport wraca i da nadzieję na powrót do normalności. Mam
nadzieję, że sportowcy dostarczą nam emocje, których brakuje. Oprócz
rozgrywek żużlowej Ekstraligi, na przełomie maja i czerwca (start 29 maja)
wznowiona miała być też piłkarska Ekstraklasa - także bez udziału publiczności.
Żużel i piłka nożna to dla nas bardzo ważne sporty, które odbywają się na
otwartej przestrzeni. Dlatego też postanowiliśmy wdrażać ich uprawianie".
To oznaczało, że od 8 maja miała rozpocząć się czternastodniowa izolacja
zawodników wszystkich drużyn uczestniczących w rozgrywkach, by żużlowcy mogli
wrócić do treningów i meczowej rywalizacji, która miała potrwać do końca
października.
Niestety Premier nie wspomniał nic o startach w niższych ligach i głos w tej
sprawie zabrał przewodniczącym Głównej Komisji Sportu Żużlowego, Piotr
Szymański: "Zacznę od tego, że w mediach pojawił się kompletnie
nieprawdziwy przekaz, że chcemy za wszelką cenę odjechać ligę i jesteśmy gotowi
na każde rozwiązanie, by tak się stało. To nieprawda. Nie ma przymusu jazdy.
Zależy nam na tym, żeby rozgrywki 1 Ligi i 2 Ligi Żużlowej się odbyły, bo
martwimy się o przyszłość klubów i zawodników. Nie zamierzamy jednak robić nic
na siłę, jeśli nie będzie takiej woli. Rozpoczęcie walki na zapleczu PGE
Ekstraligi i drugoligowych torach jest uzależnione od wielu czynników. Musimy
wsłuchać się w głosy działaczy, porozmawiać z telewizją i sponsorem 1. Ligi, a
dodam, że firma eWinner jest naprawdę mocno zaangażowana w dyskusję. Później
będą zapadać decyzje. A te mogą być różne. Musimy wypracować rozwiązanie, które
zadowoli większość. Jeśli jedna lub dwie drużyny powiedzą, że nie pojadą, to
mamy odwołać cały sezon? Przecież reszta nam tego nie wybaczy. Będziemy musieli
zorganizować rozgrywki dla większości i zrobić wszystko, żeby pozostali jak
najszybciej wrócili. Na tym polega słuchanie większości. Nie możemy pozbawiać
większości działaczy pieniędzy od sponsorów ani miejskich dotacji. A mówię o tym
ponieważ nie wiadomo, czy Lokomotiv Daugavpils przystąpi do rozgrywek.
Zainteresowane występami na zapleczu Ekstraligi wyraziły Wilki Krosno. Nie chcę
tego rozwiązania w żaden sposób oceniać, bo jest na to za wcześnie. Jestem
jednak bardzo zbudowany, że prezes Grzegorz Leśniak wysłał do nas taki sygnał,
bo to pokazuje, że klub z Krosna jest stabilny finansowo. A w tych trudnych
czasach każda taka informacja cieszy jeszcze mocniej. Na ocenę konkretnych
rozwiązań przyjdzie za chwilę czas. Musimy uzbroić się w cierpliwość i jeśli
wszystko pójdzie dobrze i kluby potwierdzą nam wtedy chęć jazdy, to start 1 Ligi
może mieć miejsce w połowie lipca. Druga liga mogłaby ruszyć na początku
sierpnia. Oczywiście, po drodze konieczne będzie jeszcze zgłoszenie wszystkich
terminów i procedur do ministerstwa. Najpierw kluby muszą jednak poczynić
ostateczne ustalenia ze swoimi zawodnikami w kwestiach finansowych i
organizacyjnych. Niczego nie należy przesądzać, oficjalnych decyzji jeszcze nie
ma, ale na ten moment można powiedzieć, że szanse na start sezonu rosną".
Doszło
do porozumienia klubów ekstraligowych z przedstawicielem zawodników w zakresie
kwot kontraktowych. W Ekstralidze z wyjściowej propozycji 125.000 zł za podpis i 2.200
złotych za punkt strony doszły do kwoty 200.000 zł za podpis i 2.500 złotych za
punkt. Z kolei w 1 lidze stawkę za "podpis" ustalono na poziomie 60.000 zł, a "punktówkę"
1000 zł netto. W 2 lidze było to odpowiednio 20.000 zł i 625 zł netto.
Ta propozycja została zaakceptowana przez prezesów, a potem również przez
żużlowców. Pierwsza propozycja Ekstraligi była skrojona pod najsłabszy klub, ale
nie można było jej utrzymać, bo zawodnicy mieliby problem, żeby za te pieniądze
przejechać sezon, bo już wyłożyli od 100 do 300 tysięcy na przygotowanie i zakup
sprzętu, a przy zaproponowanych stawkach wielu z nich nie byłoby w stanie pokryć
kosztów. Dlatego zawodnicy negocjowali wyższe kwoty i choć chcieli trochę więcej
za punkt, dla dobra żużla odpuścili. Renegocjacje kontraktów, były konieczne, bo
kluby straciły wielu sponsorów, a także część dotacji miejskich. Ponadto jak
napisano powyżej liga miała jechać bez kibiców (przynajmniej na początku), a na
tym każdy klub miał stracić średnio 2 miliony. Krzysztof Cegielski, który
negocjował w imieniu zawodników tak komentował wypracowany kompromis:
"Zakończyliśmy nasze rozmowy. Z mojej strony sprawa jest dopracowana,
zaakceptowana przez kluby. Wystąpiliśmy z kontrpropozycją i to co
zaproponowaliśmy zostało częściowo zaakceptowane. Dzięki nowym stawkom udało się
uchronić słabszych jeźdźców, a to było najważniejsze. Juniorzy nie stracą, wielu
seniorów zdobywających małą liczbę punktów też. Mamy więc regulaminowe stawki, a
zawodnikom pozostaje już tylko dograć z klubami dodatkowe umowy".
Ustalenia te nie spodobały się jednak wielu zawodnikom zagranicznym i zaczęli
sygnalizować zaniechanie startów w lidze polskiej. Takie deklaracje jako
pierwszy złożył Emil Sajfutdinow, a kilka dni później Nicki Pedersen. Zawodnicy
musieli jednak zrozumieć, że kryzys dotknął wszystkich, a żużlowcy kreśląc
koszty, zwykle wrzucali do jednego worka wszystkie ligi i zawody, w których
mieli uczestniczyć. Dotąd było tak, że prezesi przymykali na to oko. Jednak w
czasach koronawirusa i cięcia kosztów działacze stawiali sprawę jasno: finansują
wyłącznie starty zawodnika w polskiej lidze.
Szef Ekstraligi stawiał sprawę jasno "Kto nie będzie chciał ratować żużla,
będzie zastąpiony kimś innym" i mówił otwarcie: "Powiem bez
ogródek - tak jak wyczytałem w jednym z wywiadów z szefem światowego żużla Armando Castagną: każdy walczy teraz o najważniejsze i bieżące sprawy w ramach
własnej organizacji. Dla Ekstraligi Żużlowej kluczowe jest rozpoczęcie rozgrywek
i trzymamy się nadal swoich terminów w ramach slotów, które zostały wcześniej
ustalone. Dlatego przygotowujemy się do nowego reżimu sanitarnego, startu
rozgrywek Ekstraligi z wieloma ograniczeniami w zakresie liczby osób obecnych na
stadionie, w parku maszyn i na wieżyczce sędziowskiej. Wszystko wymaga
akceptacji władz państwowych i złożyliśmy taki plan wraz z odpowiednim
terminarzem przygotowań do rozpoczęcia sezonu, oczywiście na tym etapie bez
obecności kibiców. Kluby nie będą zarabiały na sprzedaży biletów, ograniczone
mogą zostać wpływy od sponsorów lokalnych i z samorządów. Według naszych
obliczeń przychód zawodników w nowym sezonie Ekstraligi, wliczając wszelkie
zmiany, mogą sięgnąć 700 tysięcy zł. Mówię o kwocie jednostkowej dla dobrze
punktującego zawodnika z czołówki Ekstraligi. Przypominam, że zawodnicy
podpisują jeszcze umowy reklamowe, one nie przechodzą przez Ekstraligę Żużlową,
więc w praktyce zawodnicy Ekstraligi na pewno będą zarabiać więcej. Nie chcę
zastanawiać się nad tym, co będzie za tydzień lub dwa, ale mam gotowy każdy
scenariusz w swoim laptopie i wszystko przedyskutowaliśmy już z udziałowcami.
Obecnie wprowadzamy w życie wariant "A". Ustaliliśmy z klubami zasady, teraz
będzie czas na propozycje dla zawodników oraz odniesienie się do nich i
ewentualne aneksowanie kontraktów na sezon 2020 w Ekstralidze. Musimy zobaczyć,
ilu zawodników zdecyduje się przyjąć zaproponowane rozwiązania. Powiem wprost:
jeśli ktoś nie będzie chciał uratować żużla, swojej pracy i pracy setek ludzi
ani nie leży mu na sercu dobro wspólne, to będzie musiał zostać zastąpiony kimś
innym. My mamy na tę okoliczność wariant B. Jako organ zarządzający nie
ingerujemy w wiele spraw klubowych, jak choćby polityka sprzedanych karnetów.
Kluby będą podejmowały w tej sytuacji własne decyzje, my nie będziemy niczego
narzucać. Są pomysły, aby kupione bilety lub karnety stanowiły element akcji #trzymajbilet,
kluby mają też swoje plany związane z ewentualnymi rabatami na przyszłość -
myślę o sezonie 2021, ale dla mnie najważniejsze jest to, żebyśmy zdali sobie
wszyscy sprawę z tego, że walczymy w Polsce o przetrwanie żużla jako takiego.
Jeśli dla kibiców ta dyscyplina sportu jest ważna, a wiem, że tak jest, bo setki
tysięcy ludzi przychodzi na stadiony (w sezonie 2019 ok. 700 tys., w sezonie
2018 - 675 tys.), to ufam, że każdy może przyłożyć cegiełkę do ratowania
dyscypliny. Tu nie chodzi o to, żeby kibice składali się na kontrakty
zawodników, ale o to, aby pozwolili funkcjonować klubom z całą ich
infrastrukturą, organizacją i systemem, który musi przetrwać, żeby za rok można
było myśleć o powrocie do normalności".
Słowa Stępniewskiego oznaczały, że kto do siódmego maja nie podpisze nowego aneksu finansowego, a dzień później nie
stawi się w Polsce w celu odbycia kwarantanny nie ma czego szukać w tegorocznej
Ekstralidze. Władze rozgrywek nie dopuszczały bowiem ani przedłużenia okresu
transferowego, ani jakiejkolwiek zmiany wcześniejszych ustaleń, co do warunków
finansowych. Wynikało to z tego, ze zgodnie
z nowym reżimem sanitarnym, zawodnicy
musieli dostać zgodę Ministerstwa Sportu na wjazd do Polski, a przy przekraczaniu
granicy musieli podać miejsce odbycia kwarantanny, po odbyciu której dokładnie po dwóch tygodniach wszyscy wraz z mechanikami
musieli przejść badania na
obecność koronawirusa i dopiero po uzyskaniu wyniku negatywnego na obecność
covid 19 mogli wrócić
na polskie tory. Procedura ta była dokładnie zaplanowana i nie było mowy o jakimkolwiek
poślizgu czy kolejnej turze negocjacji z zawodnikami.
Władze Ekstraligi zamierzały restrykcyjnie pilnować wyznaczonych dat, bo na
podstawie uzgodnień zawartych między klubami a zawodnikami, miały być wyznaczane
kolejne działania. Jeśli jednak część zagranicznych żużlowców
zdecydowałaby się zastrajkować, działacze mieli plan B, w którym zespoły mogły
skorzystać z instytucji gościa, a przy kompletnym braku zawodników w grę wchodziło
zmniejszenie składów drużyn.
Zgodnie z przewidywaniami Grand Prix Czech w Pradze zaplanowane na 13
czerwca oraz Grand Prix Challenge, które miało odbyć się 11 lipca
w Żarnowicy, a z którego to zawodnicy mieli otrzymywać stałe przepustki do GP 2021,
zostały przełożone. FIM przekazało, że "wszystkie
strony monitorują sytuację związaną z covid-10 i przekażą nową datę, gdy będzie to możliwe i
właściwe".
Wcześniej odwołano wszystkie trzy turnieje eliminacyjne do GP Challenge - w
Glasgow, Lamothe-Landerron i Terenzano. Wielką niewiadomą pozostawał nadal
termin przełożonego GP w Warszawie i niemieckim Teterow
Zmienione zapisy zbioru zasad regulujących stosunki pomiędzy zawodnikiem i
klubem w ramach regulaminu przynależności klubowej w sporcie żużlowym, a także
wprowadzono
nowy wzór kontraktu wraz z aneksem do regulaminu sanitarnego opublikowanego przez Polski
Związek Motorowy.
Ekstraliga na bazie tych zmian, wysłała do zawodników:
specjalny manual w związku z nadzwyczajną sytuacją dotyczącą epidemii COVID-19, | |
zgodę władz państwowych na uruchomienie Ekstraligi w trybie szczególnego nadzoru epidemicznego | |
informację o rozgrywaniu meczów i prowadzenia treningów bez udziału publiczności | |
terminarz dalszych działań, z którego wynikało, m.in. że: | |
- 1 maja zostanie otwarte siedmiodniowe okienko transferowe w Ekstralidze, a
zawodnicy będą mogli podpisywać aneksy aktualizujące kontrakty. - 8 maja zaplanowano początek czternastodniowej kwarantanny dla wszystkich zawodników, którzy przebywają aktualnie poza granicami Polski, a wszyscy zawodnicy przebywający w Polsce oraz ich teamy zostaną zobowiązani do zminimalizowania aktywności poza domem, celem ochrony swojego zdrowia. - Nie wcześniej niż 23 maja wymienione osoby oraz osoby funkcyjne na zawodach Ekstraligi, których imienne listy przedstawią kluby, przejdą obowiązkowe testy genetyczne na obecność COVID-19. Identyczne procedury czekają osoby funkcyjne z ramienia PZM - sędziów i komisarzy torów. Zakładając negatywne wyniki testów na obecność COVID-19 u wszystkich osób wymienionych, treningi indywidualne i drużynowe w klubach Ekstraligi rozpoczną się nie wcześniej niż 29 maja i potrwają do czasu rozpoczęcia rozgrywek, który wynika z nowego terminarza Ekstraligi - każdego dnia, do zakończenia rozgrywek lub odwołania stanu epidemii wszyscy uczestnicy meczów, w tym zawodnicy i ich teamy będą zobligowani do monitorowania stanu swojego zdrowia, poprzez specjalny formularz. Temperatura będzie również mierzona każdej osobie wchodzącej na obiekt przed meczami i treningami - w ramach obowiązującego reżimu sanitarnego Ekstraligi.
- Wyjazd żużlowca z Polski w trakcie
sezonu 2020, jeśli nie będzie spowodowany nadzwyczajnymi
okolicznościami, będzie traktowany jako rażące naruszenie podstawowych
obowiązków zawodniczych określonych kontraktem. Skutkiem takiego
wyjazdu będzie rozwiązanie kontraktu i zawieszenie w sezonie 2020, a
także konieczność rozliczenia się przez zawodnika z klubem z otrzymanych
zaliczek w sezonie 2020. Oprócz tego, taki żużlowiec nie będzie mógł być
potwierdzony do startu również w sezonie 2021. |
Rozwiązania
najsilniejszej ligi świata, nie spodobały się zawodnikom. Jako pierwsi nie dla
zaproponowanych rozwiązań powiedzieli
Emil Saifutdinow
i Nicki Pedersen. Swój sprzeciw wyrażali też organizatorzy Grand Prix. Szef
światowego żużla, Armando
Castagna niezwykle się poirytował tym, że władze Ekstraligi
zamierzały "skoszarować" zawodników w Polsce, bowiem miało to wpływa na
wyznaczanie kolejnych rund walki o mistrzowski tytuł. Ponadto spadał prestiż
piątkowych kwalifikacji, który był sztandarowym pomysłem Anglików z BSI, a
któremu to bardzo mocno kibicował szef
żużla w FIM, ponieważ ligowe kolejki spotkań wyznaczono na wszystkie weekendy.
Niestety BSI nie mogło wiele zdziałać w tej sprawie, bo trudno było oczekiwać
wydania zgody na swobodne przemieszczanie się i zaangażowało FIM, które zaczęło naciskać na krajowe federacje w
Anglii, Danii i Szwecji, by nie wydawały swoim zawodnikom zgody na wyjazd do
Polski kosztem krajowych lig. Po "FIMowskiej" interwencji nie trzeba było długo
czekać, by Dania, Szwecja i Anglia cofnęła pozwolenia na starty w Polsce dla
swoich jeźdźców, a szwedzka federacja SVEMO w specjalnym komunikacie
napisała: "Ponieważ nikt nie wie, kiedy zniesiony zostanie wymóg
kwarantanny lub kiedy ponownie zostaną otwarte granice i możliwe będzie swobodne
przemieszczanie się między krajami, wielu zawodników i członków ich rodzin
martwi się o to, co się wydarzy". Natomiast Tony Olsson powiedział:
"To smutna decyzja. Ma wpływ na wiele osób, ale musimy zadbać o nasz interes,
o dostępność naszych zawodników dla rodzimych klubów, bo wciąż mamy nadzieję, że
sami zaczniemy sezon latem".
Polskie kluby podchodziły ze spokojem do decyzji zagranicznych federacji,
bowiem rozwiązanie problemu leżało po stronie zawodników, którzy musieli
określić w jakich ligach będą startować i dostosować się do regulaminu
przynależności klubowej, którym było zapisane:
Art. 211. 7) w przypadku zawodników posiadających licencje wydane przez ACU (Wielka Brytania), DMU (Dania), SVEMO (Szwecja) oświadczenie zawodnika o braku kontraktu na starty w rozgrywkach ligowych w tych krajach. |
|
Art. 227. Jeżeli kontrakt (w tym wszelkie jego zmiany) nie będzie spełniać warunków określonych w niniejszym regulaminie, nie zostanie on potwierdzony i zawodnik nie uzyska przynależności klubowej lub ją utraci w przypadku, gdy zawodnik nie zmienia barw klubowych, a zawarty jest nowy kontrakt z dotychczasowym klubem po wygaśnięciu poprzedniego. |
|
Art. 234. Zawodnik może wnioskować do podmiotu zarządzającego o rozwiązanie kontraktu z winy klubu w razie rażącego naruszenia przez klub swoich zobowiązań, w szczególności zobowiązań do zapłaty wynagrodzenia. Wniosek może być złożony, gdy zaległość finansowa klubu względem zawodnika przekracza 60 dni, a klubowi doręczono pisemne wezwanie zawodnika do zapłaty zaległego wynagrodzenia pod rygorem wszczęcia postępowania w przedmiocie rozwiązania kontraktu. Wniosek zawodnika o rozwiązanie kontraktu powinien zostać złożony na piśmie z podaniem przyczyny uzasadniającej rozwiązanie kontraktu. Niniejszy przepis nie obowiązuje w sezonie 2020 w zakresie dotyczącym naruszenia zobowiązań finansowych. |
|
Art. 235. 5. W związku z wprowadzonymi w dniu 1.05.2020 zmianami: - Regulaminu Przynależności Klubowej w Sporcie Żużlowym, - Zbioru Zasad regulującego stosunki pomiędzy zawodnikiem i klubem, - wzoru kontraktu o profesjonalne uprawnienie sportu żużlowego kontrakt powinien zostać w terminie 7 dni od opublikowania takich zmian dostosowany przez strony co do treści i formy do nowego brzmienia przepisów. Skan oryginału podpisanego przez strony aneksu dostosowującego kontrakt do zmienionych przepisów musi zostać przesłany podmiotowi zarządzającemu w ciągu ww. 7-dniowego terminu. Wprowadzenie takich zmian w ww. przepisach jest równoznaczne z otwarciem przedsezonowego okienka transferowego, o którym mowa w art. 213 ust. 1 niniejszego regulaminu. W przypadku nie dostosowania do ww. zmienionych przepisów kontrakt zostaje rozwiązany z upływem 14 dni od zakończenia ww. 7-dniowego terminu na dostosowanie kontraktu do aktualnych przepisów, z koniecznością zwrotu przez zawodnika otrzymanych dotąd od klubu zaliczek lub innych świadczeń. Zawodnik będzie mógł podpisać nowy kontrakt po upływie okresu na jaki został zawarty, w podstawowym okienku transferowym w roku 2019 lub wcześniejszych okienkach transferowych, jego już rozwiązany w trybie, o którym mowa w niniejszym ustępie, kontrakt i w tym okresie nie będzie mógł być potwierdzony jako zawodnik do jakiekolwiek klubu. Powyższe przepisy stosuje się odpowiednio do kontraktów zawartych na podstawie umowy wypożyczenia. Dla zawodników DM I i II Ligi termin 7 dni na dostosowanie kontraktu do zmienionych przepisów, o których mowa w niniejszym ustępie, biegnie od dnia wydania Komunikatu GKSŻ w tym zakresie. |
|
Art. 246. 5. Szczególną formą startu zawodnika jest jego udział w zawodach na zasadzie "gościa" w meczach DM I i II Ligi według zasad określonych w pkt 6-13 poniżej, natomiast w meczach DMP według zasad określonych w pkt 14-17. 6. Aby wziąć udział w zawodach na zasadzie "gościa" w DM I ligi, zawodnik musi być zawodnikiem klubu DM II Ligi (włączając w to wypożyczenie) i posiadać zgodę tego klubu na udział w zawodach DM I Ligi na zasadzie "gościa". 7. Do dwóch "gości" w meczu DM I Ligi może wystąpić pod numerem startowym 1-5 lub 9-13. 8. Aby wziąć udział w zawodach na zasadzie "gościa" w DM II ligi, zawodnik musi być zawodnikiem klubu Ekstraligi lub DM I Ligi (włączając w to wypożyczenie) i posiadać zgodę tego klubu na udział w zawodach DM II Ligi na zasadzie "gościa". 9. Klub Ekstraligi lub DM I Ligi zgłasza do podmiotu zarządzającego zawodników do lat 23 uprawnionych do startu na zasadzie"gościa" w DM II ligi pod numerami 1-5 lub 9-13 oraz dowolną liczbę krajowych zawodników młodzieżowych do lat 21 uprawnionych do startu na zasadzie "gościa" pod numerami 1-7 lub 9-15. 10. Zawodnik uzgadnia warunki udziału w zawodach z klubem DM I i II Ligi, w barwach którego ma wystąpić jako "gość" w trakcie sezonu w formie kontraktu wzorcowego. 12. (...) 5) klub DM I i II Ligi może zakontraktować do kadry klubu dowolną liczbę gości w sezonie 2020, 14. Aby wziąć udział w zawodach na zasadzie "gościa" w DMP zawodnik musi być zawodnikiem klubu DM I Ligi lub DM II Ligi (włączając w to wypożyczenie) i posiadać zgodę tego klubu na udział w zawodach DMP na zasadzie "gościa". 15. Zawodnik uzgadnia warunki udziału w zawodach z klubem DMP, w barwach którego ma wystąpić jako "gość" w trakcie sezonu w formie kontraktu wzorcowego. 16. Do dwóch "gości" w meczu DMP może wystąpić pod numerem startowym 1-5 lub 9-13: 1) jeden bez dodatkowych warunków, 2) jeden wyłącznie w przypadkach, gdy spełnione są warunki określone w Regulaminie DMP. 17. Obowiązują następujące przepisy dotyczące"gościa" w DMP: 1) punkty zdobyte przez zawodnika biorącego udział w meczu jako "gość" liczą się do punktacji meczu, 2) w całym sezonie rozgrywkowym, dany zawodnik może jako "gość" reprezentować barwy tylko jednego klubu DMP, 3) jeżeli w danym sezonie zawodnik reprezentował jako "gość" barwy danego klubu, może on zmienić barwy klubowe na zasadzie wypożyczenia do klubu innej ligi niż dany klub lub wyłącznie do tego klubu w danej klasie rozgrywkowej, którego reprezentował jako"gość", 4) "gość" jest liczony do wymaganej regulaminowo liczby zawodników w składzie drużyny, 5) klub DMP może zakontraktować do kadry klubu dowolną liczbę gości w sezonie 2020. |
|
Art. 259. 5. Wyjazd zawodnika z Polski w trakcie sezonu 2020, skutkujący koniecznością odbycia po powrocie do Polski obowiązkowej kwarantanny (bądź obowiązkowej kwarantanny w miejscu docelowym w podróży z Polski), stanowi ciężkie (rażące) naruszenie przez zawodnika podstawowych obowiązków zawodniczych określonych kontraktem, skutkujące rozwiązaniem kontraktu, zawieszeniem zawodnika w sezonie 2020 oraz koniecznością rozliczenia się przez zawodnika z klubem z otrzymanych zaliczek; ponadto taki zawodnik nie zostanie potwierdzony do startu także w sezonie 2021 (stosownie do art. 216 ust. 9 niniejszego regulaminu; z wyłączeniem sytuacji, gdyby wyjazd z Polski był uzasadniony ważnymi sytuacjami życiowymi, np. nadzwyczajnymi okolicznościami osobistymi, rodzinnymi). |
|
Najważniejsze zmiany w zbiorze zasad regulujących stosunki pomiędzy zawodnikiem i klubem: | |
§ 16 [Zasady ustalania
wynagrodzenia w kontraktach zawodowych zawodników startujących w
rozgrywkach o DMP] 2. Ustala się Limit wydatków na zawodnika startującego w rozgrywkach o DMP w ramach poszczególnych składników wynagrodzenia: 1) w sezonie 2020 maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DMP jako kwota stała za wykonanie kontraktu w jedynym sezonie nie może być wyższa niż 200.000 zł netto – w przypadku zawierania aneksu dostosowującego strony kontraktu uzgodnią sposób rozliczenia różnicy kwoty stałej wynikającej ze zmniejszenia jej stawki maksymalnej, a o ile strony nie uzgodnią inaczej zawodnik powinien rozliczyć się z klubem z kwoty różnicy w terminie 90 dni od daty zawarcia aneksu dostosowującego, 2) w sezonie 2020, z zastrzeżeniem pkt 4 i 5 poniżej, maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DMP jako kwota zmienna za pojedynczy zdobyty punkt lub bonus w zawodach nie może być wyższa niż 2500 zł netto, |
|
§ 16b [Zasady ustalania
wynagrodzenia w kontraktach zawodowych zawodników startujących w
rozgrywkach o DM I ligi] 2. Ustala się Limit wydatków na zawodnika startującego w rozgrywkach o DM I ligi w ramach poszczególnych składników wynagrodzenia: 1) maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DM I ligi jako kwota stała za wykonanie kontraktu w jedynym sezonie nie może być wyższa niż 60.000 zł netto, 2) z zastrzeżeniem pkt 3 i 4 poniżej, maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DM I ligi jako kwota zmienna za pojedynczy zdobyty punkt lub bonus w zawodach nie może być wyższa niż 1.000 zł netto |
|
§ 16c [Zasady ustalania
wynagrodzenia w kontraktach zawodowych zawodników startujących w
rozgrywkach o DM II ligi] 2. Ustala się Limit wydatków na zawodnika startującego w rozgrywkach o DM II ligi w ramach poszczególnych składników wynagrodzenia: 1) maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DM II ligi jako kwota stała za wykonanie kontraktu w jedynym sezonie nie może być wyższa niż 20.000 zł netto, 2) z zastrzeżeniem pkt 4 i 5 poniżej, maksymalna stawka wynagrodzenia wypłacana zawodnikowi startującemu w rozgrywkach o DM II ligi jako kwota zmienna za pojedynczy zdobyty punkt lub bonus w zawodach nie może być wyższa niż 625 zł netto, |
|
§ 18 [Potrącenia] (...) 4. Stosunkowe obniżenie lub podwyższenia ogólnej kwoty wynagrodzenia nie może być wyższe niż 20%. (przepisu nie stosuje się w sezonie 2020) |
Ekstraliga i GKSŻ podjęły jednak rozmowy z zagranicznymi federacjami o czym
mówił przewodniczący Piotr Szymański: "Mieliśmy kilkugodzinną dyskusję z
naszymi szwedzkimi, angielskimi i duńskimi kolegami. W rozmowach uczestniczył
także Armando Castagna. Wszystkie trzy federacje nie zgadzają się na to, żeby do
czasu zakończenia kwarantanny ich żużlowcy jeździli w naszym kraju. Federacje
mają takie prawo, ale żałujemy, że takie jest ich podejście. Niektórzy żużlowcy
i tak chcą zostać w swoich krajach, ale mamy też takich, którzy chcieliby
startować w Polsce. Warto pamiętać, że w sprawie startu ligi angielskiej,
szwedzkiej czy duńskiej nie ma na razie żadnych konkretnych ustaleń. W tym
czasie zawodnicy mogliby już zarabiać pieniądze u nas. Mamy jednak alternatywne
rozwiązania i jeśli kluby będą mieć problemy ze skompletowaniem składów w
regulaminie pojawiło się rozszerzenie zasad instytucji gościa. Przepis ten
został dokładnie przemyślany, bo musimy pomóc klubom w kompletowaniu składów, a
żużlowcom w zarabianiu dodatkowych pieniędzy. Wszyscy na tym skorzystają".
W tej sytuacji majowe okienko transferowe było niezwykle gorące, bo
działacze ekstraligi długo nie czekali i ostro wzięli się do pracy "zapraszając
w gości" zawodników niższych lig. To spowodowało, że komfortowym położeniu
znalazły się kluby z 1 Ligi, bowiem to one musiały najpierw dać zawodnikowi
zgodę na ewentualne starty w Ekstralidze, a ten fakt mógł być więc kartą
przetargową przy rozmowach dotyczących renegocjacjacji kontraktów.
Pierwszoligowiec mógł bowiem zaproponować zawodnikowi, że od klubu dostanie
nieco mniej pieniędzy, ale w pakiecie otrzyma zgodę na jazdę w Ekstralidze, a
tam mógł zarobić znacznie więcej. Nic wiec dziwnego, że gwiazdy Apatora były
rozchwytywane. Niemal każdy chciał Miedzińskiego i Kułakowa. Najpierw swoje
zakusy odkrył GKM Grudziądz, który pochwalił się negocjacjami z Miedziakiem, ale
po tym jak okazało się, że był to tylko straszak do podpisania kontraktu, przez
Przemysław Pawlickiego, Adrian wspólnie z ubiegającym się o polskie obywatelstwo
Rosjaninem miał trafić jako gość do Sparty Wrocław. Toruńscy działacze zdawali
sobie sprawę z sytuacji jaka panowała i nie zamierzali robić przeszkód w
wypożyczeniu swoich jeźdźców i zapraszali do negocjacji finansowych. A w tych
padały kwoty rzędu nawet 150 tysięcy złotych za każdego z zawodników. Bo
przecież Miedziński czy bracia Holderowie, Wiktor Kułakow i Tobiasz Musielak
były to nazwiska, które z powodzeniem mogły ścigać się w Ekstralidze. Klub z
Torunia zdawał sobie z tego sprawę sprawę i był w uprzywilejowanej pozycji,
dlatego żądał za wypożyczenie swoich zawodników zwrotu przynajmniej 50 procent
wynagrodzenia wypłaconego im na przygotowanie do sezonu i w ten sposób faworyt 1
Ligi chciał odzyskać choćby część kosztów poniesionych przed tym sezonem, a
dodatkowo pomóc swoim żużlowcom w zarobieniu dodatkowych pieniędzy i
rekompensować im zmniejszenie stawek w I lidze. Zawodnicy Apatora w sobotę
mieliby startować w I lidze, a w niedzielę lub piątki w Ekstralidze. Wszystko
skończyło się jednak na słowach i mediowych spekulacjach, bo żaden z prezesów
nie odważył się wyłożyć takich pieniędzy tylko po to, by mieć zabezpieczenie na
wypadek kontuzji jednego z zawodników z pierwszego składu. Całą sytuację
komentował "Miedziak": "Sygnały były z większości klubów, ale najpierw muszę
dokończyć moje rozmowy w Toruniu a żeby je dokończyć to musimy też wiedzieć jak
będzie wyglądała w tym sezonie 1 liga. Czy będą play offy czy ich nie będzie,
czy Daugavpils wystartuje czy nie wystartuje. Chciałbym przy tej możliwości,
która jest wystartować w Ekstralidze, bo bym miał więcej startów co przełożyłoby
się na moją lepszą formę. Zawodnicy w Ekstralidze mają jednak podpisane
kontrakty, kluby się na nich zdecydowały i chcą dać im szansę. Jeżeli będzie
oferta to na pewno ją rozważę, ale nie sztuka też podpisać i nie jeździć. Nie
mam ograniczenia czasowego, czy podpisze teraz czy za miesiąc. Test mogę zrobić
zawsze, pojechać do Gdańska do tej samej firmy która przeprowadzała testy
wszystkim zawodnikom i załatwić ten temat od ręki. Klub z Torunia ma
zobowiązania co do mnie i na pewno chciałby coś ugrać dla siebie, ale nie ma
jakiegoś cennika, że ktoś chce tyle i tyle. Muszę najpierw porozmawiać z klubem,
a po drugie musi być konkretna oferta, że będę wiedział że chce tam wystartować
jako gość i wtedy się inaczej rozmawia. Jeżeli będzie konkretna oferta to trzeba
będzie usiąść i dogadać te tematy, żeby każda ze stron była w jakimś stopniu
zadowolona".
8 maja 2020 Zagraniczne gwiazdy zaczynają kwarantannę w Polsce. Mistrz świata Woffinden przyleciał prywatnym odrzutowcem. Jeśli przepisy się nie zmienią, a oni będą chcieli po planowanej na 12 czerwca inauguracji wrócić do domu, to będą musieli stać się... kierowcami tirów. Sytuacja na świcie w związku z pandemią, zmienia się jednak bardzo dynamicznie i pojawiła się informacja rozwiązująca problem kwarantanny, wprowadzony Rozporządzeniem Rady Ministrów z 2 maja, w myśl którego przybywający do Polski z Szwecji, Danii, Niemiec, Czech, Słowacji nie będą musieli odbywać dwutygodniowej kwarantanny! Choć rozporządzenie nie precyzowało czy dotyczyło to tylko obywateli Polski, czy także obcokrajowców, było światełkiem w tunelu i mogło pomóc w rozwiązaniu sporu z żużlowcami, którzy nie chcieli zgodzić się na jazdę tylko w Ekstralidze i zakaz wyjazdów do innych krajów. Wojciech Stępniewski tak komentował te doniesienia: "Nie jesteśmy pewni czy tak można czytać to nowe rozporządzenie. Według naszej wiedzy dotyczy to tylko obywateli RP w celu przywrócenia ruchu transgranicznego, czyli umożliwienie mieszkańcom polskich miast, pracy w Niemczech. Poczekajmy z hurraoptymizmem. Niezależnie od tego, pierwszy etap dla zagranicznych zawodników nie zmieni się: od 8 maja czeka ich 14-dniowa kwarantanna. Później test na koronawirusa, 14 dni treningu i inauguracja rozgrywek 12 czerwca. Dopiero później, jeśli to będzie możliwe, będą mogli jeździć w innych ligach.
Ciągle nie było wiadomo co z niższymi klasami rozgrywek. GKSŻ bada jednak
sytuację finansową klubów i decyzje mają zapaść po zbilansowaniu strat
wynikających z pandemii. Kibice jednak byli zdania, że Canal+ powinien dołożyć
klubom dodatkowe pieniądze z uwagi na to, że TV dostanie lepszy i chętniej
oglądany produkt. Wtórował temu Przemysław Termiński: "Canal+ będzie w
tym sezonie w jakimś sensie nadużywał swoich praw i skorzysta na nich dużo
bardziej niż zakładaliśmy to jeszcze kilka tygodni temu. Dziś ma możliwość
pokazać dwa razy więcej meczów niż wynika z umowy, gdyż wszystkie mecze
tegorocznych rozgrywek będą pokazywane tylko w tej stacji. Można się spodziewać,
że platformie przybędzie kilkadziesiąt tysięcy nowych abonentów, którzy wykupią
dostęp przynajmniej na najbliższe dwa lata. Zarobią na tym zdecydowanie więcej
niż w „normalnym" sezonie, więc naturalnym byłoby, że powinni bardziej po partnersku podejść do podziału ekstra zysków z klubami". Wypowiedź tę z
miejsca zrecenzował wiceszef GKSŻ Zbigniew Fiałkowwski: "Od razu można
wyczuć, że taką opinię wygłosiła osoba, która kompletnie nie zna realiów
pierwszej ligi. Apator jest w niej od niedawna. Poza tym pan Termiński nie brał
udziału w ostatnich konsultacjach GKSŻ z działaczami, więc jego wypowiedź jest
tym bardziej zaskakująca. Umowa z Canal+ jest najlepszą z dotychczasowych umów
telewizyjnych w historii pierwszej ligi. Na pewno zdecydowanie korzystniejszą
dla klubów od tych, które zawieraliśmy z poprzednimi nadawcami. W czasach
pandemii wpływy z telewizji sięgną w niektórych przypadkach nawet 20% budżetu. W
normalnych okolicznościach byłoby to około 10 proc. Jeśli ktoś jest
przyzwyczajony do ekstraligowych realiów, to pewnie taki zastrzyk jest dla niego
niewielki, ale dla większości klubów 1. Ligi to największe do tej pory wsparcie.
Rozgrywki cały czas się rozwijają, a nowa umowa telewizyjna jest tego najlepszym
dowodem. Zrywanie umowy platformą Canal+, do którego namawia właściciel Apatora,
to nie jest najlepsza droga postępowania w negocjacjach. Można nawet użyć
popularnego dziś terminu, że taki ruch od razu je zamraża. Poza tym jesteśmy
przekonani, że kilkuletnia współpraca pomoże pierwszej lidze wskoczyć na wyższy
poziom. Wtedy kluby zaczną zarabiać jeszcze lepiej".
Wszelkie wątpliwości wyjaśnił jednk Prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski: "Nie będziemy renegocjować kontraktu z Canal
Plus. To jest niemożliwe, bo stacja też ma gorsze wyniki". Podobne
nastawienie miała również GKSŻ, która zarządza rozgrywkami 1 Ligi, a jej szef
Piotr Szymański mówił dość tajemniczo: "Jesteśmy w kontakcie z telewizją,
rozmawiamy w zakresie różnych spraw". Owe różne sprawy, to nie była jednak podwyżka, ale kwestie reklamowania klubowych
sponsorów. Stacja poszła jednak klubom na rękę i na każdym
stadionie, na trybunach, na których i tak miało nie być kibiców, pozwoliła
rozłożyć wielkie płachty prezentujące loga sponsorów, a podczas przerw pomiędzy
biegami, realizatorzy poszczególnych meczów mieli w miarę możliwości kierować
kamery na reklamy. W ten sposób kluby będą mogły zrekompensować swoim sponsorom
brak widzów na trybunach i zapewnić jeszcze większy zasięg ich reklam.
Dotychczas podczas meczów widać było jedynie reklamy umieszczone na kevlarach
zawodników oraz na ściance w mix-zonie. W sezonie 2020 ekspozycja reklam miała
być większa, ale zarazem nie miała wpływać to na komfort oglądania widowisk,
bowiem przed meczem przedstawiciel drużyny gospodarzy miał wskazać kierownikowi
realizacji najważniejsze reklamy, dzięki temu gospodarze meczu miał pewność, że
w trakcie zawodów przynajmniej kilka razy fani choć na chwilę zobaczą logo
największych sponsorów. Dodatkowo w aplikacji Ekstraligi używanej na telefonach,
miała powstać funkcja "sponsor biegu", przeznaczona dla firm, które mimo kryzysu
zdecydowały się wciąż pomagać żużlowi.
Podano datę odwołanego GP Czech w Pradze. Nowy termin wyznaczono na 19 września, a w komunikacie BSI można było przeczytać: "Decyzja została podjęta po rozważeniu wszystkich argumentów i wspólnych konsultacjach FIM, BSI i ACCR i promotora stadionu Marketa. Dobro zawodników i kibiców ma dla nas najwyższy priorytet".
Finałowa runda Speedway Euro Championship, planowana na 19 września na Stadionie Śląskim w Chorzowie, zostaje odwołana z powodu pandemii koronowirusa COVID-19. Wcześniej odwołane zostały już także eliminacje do cyklu. Piotr Szymański tak komentował cały cykl: "Mogę potwierdzić, że jest ogromna szansa, że w lipcu ruszy cykl SEC. Prawdopodobnie będzie on odbywać się przez cały lipiec i rozpocznie oraz zakończy się w Polsce. Wszystkie szczegóły odnośnie tego jak to wszystko będzie wyglądać, powinniśmy podać z końcem maja".
FIM, One Sport, Niemiecka Federacja Sportów Motorowych (DMSB) oraz lokalny organizator MSC Cloppenburg postanowili odwołać rozgrywki FIM Speedway Youth World Championship w 2020 roku. Decyzja wynikała oczywiście z trwających ograniczeń wprowadzonych przez niemiecki rząd w odniesieniu do pandemii koronawirusa (COVID-19), które zakazywały organizacji imprez masowych do końca sierpnia. Młodzieżowe Mistrzostwa Świata 2020 miały się odbyć w całości w niemieckim Cloppenburgu, w dniach 31 lipca/1 sierpnia. Podejmując tę trudną decyzję, uwzględniono fakt, że zawodnicy spoza Europy, którzy mieli rywalizować w mistrzostwach, mogliby nie mieć możliwości wjechania do kraju. Dodatkowo, zawody nie mogą być przełożone na późniejszy termin, ponieważ wielu zawodników w wieku 13-17 lat rozpocznie ponownie naukę w szkole, a ich edukacja pozostaje dla wszystkich absolutnym priorytetem. Ponadto podobnie jak w przypadku wszystkich mistrzostw FIM, konieczne było zorganizowanie serii, która byłaby uczciwa dla wszystkich stron i w żaden sposób nie krzywdziła zawodników zagranicznych ze względu na obecną sytuację związaną z pandemią. Mając to na uwadze, FIM i promotor One Sport zdecydowali, że jedyną słuszną decyzją było anulowanie tychże zawodów.
Otarcie okienka transferowego spowodowało pokerowe zagrania, do których działacze toruńscy przygotowali się z najwyższą starannością. Apator miał gotową koncepcję na rozmowy kontraktowe, o czym mówił przewodniczący rady nadzorczej Adam Krużyński: "Mamy przygotowaną koncepcję rozmów kontraktowych z zawodnikami. Rozpoczniemy je, kiedy dostaniemy informację o tym, jak będą wyglądały rozgrywki. Czy będzie 14, czy też 18 spotkań? A może 16, gdyby liga ruszyła w wersji z play-off, ale bez Lokomotivu. Ruch po stronie GKSŻ. Apator Toruń wie, jakimi środkami będzie dysponował mniej więcej w sezonie 2020, ale żeby móc określić konkretne stawki musiałby wiedzieć, na ile spotkań trzeba by zgromadzone pieniądze podzielić. Gdy tylko GKSŻ określi, jak będą wyglądały rozgrywki, Apator przejdzie do konkretów, czyli do rozmów".
Przemysław Termiński chciał jednak meczów z kibicami i nie był odosobniony wśród prezesów w swojej ocenie sytuacji, bowiem wtórował mu prezes Stali Gorzów: "Jeśli można otworzyć galerie, jeśli można otworzyć boiska, parki etc - przyjmując wskaźnik 1 osoba na 15 m2 - to czemu nie można otworzyć otwartych stadionów? Słyszę zarzut, ze naród niezdyscyplinowany i będzie się w jednym miejscu gromadził... Pomijam już jak ta gwarancja "braku gromadzenia się" będzie weryfikowana w galeriach? Na Motoarenie mamy jakieś 150.000 m2. Można spokojnie zdemontować co drugie krzesełko (co wymusi odpowiednie odległości) i stosując parytet 1 osoba na 15 m2 spokojnie można wpuścić 8-10.000 osób. A to nawet więcej niż potrzeba. Można dodatkowo wprowadzić na miejscu skanery termiczne, maseczki, dezynfekcje i wszystkie inne regulacje poprawiające dobry nastrój rządzących... Tylko trzeba myśleć prospołecznie i chcieć".
I właściciel klubu wiedział czego chciał,
bowiem zdawał sobie sprawę, że bez kibiców klubowy budżet może być bardzo
napięty, co potwierdzała w internetowym wywiadzie prezes klubu
Ilona Termińska: "Jazda przy pustych trybunach ma ogromny wpływ na
przychody, także rozmowy ze sponsorami nie napawają entuzjazmem. Wielu z nich
chce z nami zostać i podpisują nowe umowy, ale około 70% firm cały czas się
zastanawia i czeka na świadczenia, jakie będziemy w stanie zapewnić, a także
analizuje swoje możliwości. Pocieszające jest, że dotacja miejska jest
utrzymana, to 600 tys. zł. Tych scenariuszy finansowych wciąż jest kilka, bo
przecież nie jest wykluczone, że w jakimś momencie sezonu kibice będą mogli
wrócić na stadiony. Generalnie szacujemy, że nasz budżet zmniejszy się o 30-40%.
Nasi zawodnicy są bardzo wyrozumiali, wiedzą co się dzieje, czytają informacje
na ten temat, ale na razie oficjalnych rozmów o aneksach nie rozpoczęliśmy. Ten
czas będzie w pierwszym tygodniu czerwca. Mamy kilka pomysłów jak to rozwiązać,
żeby także żużlowcy byli zadowoleni. To nie będą łatwe rozmowy, ale tylko w
Polsce w tej chwili proponujemy im jazdę i zarobki, to też jest bardzo ważne.
Naszym problemem jest też niepewność co do Grand Prix. Ewentualne odwołanie
toruńskiej rundy lub jazda bez kibiców to strata ok. 25% rocznych przychodów
klubu. To olbrzymie pieniądze, które stabilizują naszą sytuację. W tej chwili
według danych, które mam z klubu, sprzedana jest ponad połowa biletów. Teraz
jest kwestia, co dalej. Czasu jeszcze trochę pozostało. Wydaje mi się, że będzie
pozytywny przekaz, pozytywna ocena sytuacji w Polsce i to Grand Prix z kibicami
pojedzie. Na razie jednak żadne wiążące decyzje w tej sprawie nie zapadły".
GKSŻ podała datę startu rozgrywek 1 Ligi Żużlowej. Rozgrywki jeśli sytuacja pandemiczna nie będzie się rozwijać, powinny wystartować w połowie lipca. Informację tę na antenie w programie "Dobry wieczór. Speedway" na antenie Canal+ Sport potwierdził przedstawiciel Głównej Komisji Sportu Żużlowego, Zbigniew Fiałkowski: "składamy dokumenty do ministerstwa z prośbą o rozpoczęcie rozgrywek pierwszej ligi, a także innych imprez żużlowych organizowanych pod egidą FIM, FIM Europe czy PZM. Procedura co prawda potrwa jeszcze chwilę, ale mam nadzieję, że dostaniemy szybko pozytywną odpowiedź od ministerstwa i wtedy wszystko oficjalniee opublikujemy. Mamy ułożony kalendarz pod różne możliwości. Czekamy też na informacje, co z Lokomotivem Daugavpils i ze swobodnym przekraczaniem granic przez żużlowców. Wiadomym było, że pierwszoligowi kibice musieli w swoich kalendarzach zarezerwować godzinę 14:00 w niedzielę, ale także soboty, kiedy to o 16:30 i 19:00 mecze miała transmitować telewizja.
TYDZIEŃ
Polska
liga przygotowuje się do rozgrywek, jednak w innych krajach sytuacja wygląda
wciąż niepewnie
Jeszcze
kilka tygodni wcześniej wydawało się, że jeżeli jakaś liga żużlowa w Europie ma
jechać w czasie pandemii COVID-19, to będzie to właśnie liga szwedzka. Kraj
z północy Starego Kontynentu zasłynął tym, że nie wprowadził praktycznie żadnych
ogólnokrajowych restrykcji sanitarnych. Teraz jednak widać tego pierwsze
negatywne efekty i co więcej, szwedzka gospodarka nie uniknęła zapaści
gospodarczej. Obecnie to właśnie tam jest jeden z najwyższych współczynników
umieralności na COVID-19, a szacowany spadek PKB wynosi ok. 7 proc. w skali
roku. Bauhaus-Ligan miała wystartować najpierw w czerwcu, potem mówiło się o
lipcu, ale w tym momencie start rozgrywek coraz bardziej się oddala.
Zgoła
odmienne nastroją panują w Wielkiej Brytanii i choć nie podano jednoznacznie czy
sezon 2020 wystartuje, żużlowi działacze są przekonani, że rozgrywki ligowe w
końcu ruszą. W tej chwili problemem jest jednak obowiązkowa kwarantanna dla
osób wjeżdżających na teren Wysp. Mimo trudnej sytuacji, promotorzy wierzą, że w
czerwcu będzie można wznowić treningi, jeśli tylko na stadionie podczas ich
trwania nie będzie przebywać więcej niż 10 osób i ostatecznie sezon 2020 uda się
rozegrać Premiership i Championship chociaż w skróconej wersji.
Władze
polskiego żużla podjęły decyzję o starcie Ekstraligi i pierwszej ligi, ale
działały pod sporą presją, bo miały wiele do stracenia. W obu ligach na szali leżą kontrakty telewizyjne, umowy ze sponsorami tytularnymi, a w przypadku Polskiego Związku Motorowego ze
sponsorami żużlowej kadry. Nic więc dziwnego, że z punktu widzenia decydentów
lepsza była liga kadłubowa, bez kibiców niż żadna. Na szczęście pojawiały się
coraz większe szanse na powrót kibiców na trybuny, bo organizatorzy największych
rozgrywek sportowych w Polsce dostali zielone światło, by przygotować
szczegółowy plan powrotu fanów na stadiony i jeśli w dokumentach wysłanych do
rządu, zapewnione będzie bezpieczeństwo, to otrzymają zgodę na rozgrywanie
meczów z udziałem publiczności. Decyzja ta cieszyła kluby, które coraz dokładniej liczyły straty
spowodowane pandemią. Budżet ekstraligowego klubu to minimum
osiem milionów złotych. Niektórzy wydają zdecydowanie więcej, ale niemal w
każdym przypadku, również na pierwszoligowym froncie, wszystko opierało się na
czterech filarach - kasa od sponsora ligi i telewizji, wpływy z biletów, miejska
dotacja i wsparcie pozostałych sponsorów. Niestety każda z czterech nóg, na
których stał żużel w dobie pandemii, bardzo mocno się chwiała. Zażegnane zostało
ryzyko odwołania rozgrywek i pewnikiem wydawało się być zakontraktowane
finansowanie przez telewizję, ale ciągle niepewne były wpływy od sponsorów,
kibiców i samorządów.
Wielu działaczy zadawało sobie również pytanie co z budżetami na rok 2021?
Ekstraligowi prezesi podpisując aneksy finansowe mogli być zadowoleni, bo proces
przebiegł sprawnie, ale wiadomym było, że zawodnicy ustąpili tylko na rok i za, kilka miesięcy, przyjdzie działaczom i
zawodnikom negocjować nowe kontrakty i te rozmowy mogą być
naprawdę trudne, a nawet bardzo trudne. Kluby zatem musiały zacząć
myśleć o roku 2021 jak najszybciej, aby wiedzieć, z jakimi ewentualnie gwarancjami
finansowymi przystąpią do rozmów kontraktowych. Jednak zbudować założenia finansowe
nie było łatwo, bowiem ciągle nikt nie wiedział:
- czy w 2021 roku będzie można jeździć przy pełnych trybunach,
- na jakim poziomie kluby będą mogły liczyć na pomoc z samorządów,
skoro prezydenci miast już przygotowują się na znacząco niższe przychody, choćby
ze względu na zmniejszone wpływy z podatków lokalnych oraz CIT i PIT,
- o ile zmniejszy się przychód od sponsorów indywidualnych, jeśli
większość z nich kryzys poczuje tak naprawdę dopiero za kilka miesięcy,
- jak ostatecznie zareagują kibice z karnetami na zachęty związane z przenoszeniam karnetów z obecnego sezonu na
następny, jeżeli mecze będą odbywać się przy pustych trybunach,
- z jakim wynikiem
finansowym zakończy tegoroczny sezon, bo prawie wszystko zależało od ostatecznych
wpływów od sponsorów i samorządów.
W dobie tak wielkie niepewności, ktoś mógłby powiedzieć, że zawodnikom można
narzucić wysokość kontraktów, jednak należało pamiętać, że żużel to drogi
sport, który na wysokim poziomie predysponującym do startu w lidze, uprawiało
około 500 zawodników i gołym okiem było widać, że światowy żużel zmagał się z
deficytem żużlowców. Jeśli jeszcze z tej garstki sportowców zaczęliby
odchodzić wartościowi jeźdźcy, bo nie mogliby finansować swojej sportowej pasji, to
na rynku pozostaliby tylko ci którzy mogą liczyć na milionowe kontrakty, a
takich w polskim żużlu było około 30 i wszyscy startowali w Ekstralidze. Cała
reszta zarabiała poniżej miliona złotych i znalazłaby się w mniejszych lub większych
opałach, a wśród zawodników niższych lig mogło to oznaczać koniec wielu karier.
Ponadto pandemia koronawirusa negatywnie miała odbić się na postawie juniorów,
bo w 2020
roku turnieje młodzieżowe zostały ograniczone do minimum, a to nie zachęcało
kolejnych młodych chłopców do uprawiania trudnej i niebezpiecznej dyscypliny
sportu.
Władze
żużlowe robiły jednak co mogły, żeby niwelować straty klubów i przygotowywały
się do realizacji wcześniejszych ustaleń. I tak od 22 maja zawodnicy
skończyli kwarantannę, a 25 maja w ośmiu miastach przejdą testy na koronawirusa.
Sprawdzonych zostanie około 500 osób. Badania będą kosztować 200 tysięcy
złotych, za wszystko zapłaci ekstraliga. Dokładnego harmonogramu badań z
rozpiską na godziny i kluby nie podano, bo byłoby to naruszeniem tajemnicy
medycznej. Z tego samego powodu nikt poza zainteresowanym nie poza, kto uzyskał
wynik pozytywny, a kto negatywny. Wiadomym było jednak, że wymazy zostaną
pobrane od zawodników, mechaników, działaczy i wszystkich ludzi, którzy będą
pracować przy organizacji meczów. W ośmiu żużlowych miastach pojawiła się
specjalna ekipa z laboratorium INVICTA w Gdańsku, które uchodziło za jedno z
najlepszych w kraju. Ekstraliga zdecydowała się na przeprowadzenie testów
genetycznych. To oznacza, że od wszystkich zostaną pobrane wymazy z nosa i
gardła. Takie rozwiązanie dawało zdecydowanie większą gwarancję, że do parku
maszyn w czasie treningów i zawodów nie wejdzie nikt, kto miał pozytywny wynik
na COVID-19. Ponieważ u każdego z badanych możliwy był wynik negatywny,
pozytywny i niediagnostyczny. W pierwszym przypadku jasnym było, że taka osoba
nie jest zakażona i może pojawić się 12 czerwca w parku maszyn. Wynik pozytywny
oznaczał dalszą izolację i powrót do rywalizacji po dwóch kolejnych testach
negatywnych.
Dodatkowo po badaniach przed każdym treningiem i meczem wszystkie osoby poddane
były mierzeniu temperatury i zanim ktoś dostał zielone światło na wstęp do parku
maszyn, musiał przejść takie badanie. Jeśli osoba miała podwyższoną temperaturę,
to do akcji wkraczał od razu lekarz, który po wywiadzie decydował, co dalej,
bowiem nie każda osoba, w przypadku której pojawiła się niepewność, będyła od
razu eliminowana z rywalizacji jako potencjalnie chora.
TYDZIEŃ
Rząd
ogłasza kolejne uwolnienie gospodarski i "luzuje" obostrzenia pandemiczne na
sportowych stadionach. Nadal jednak nie można wpuszczać na trybuny kompletu
publiczności. Najszybciej miały wystartować rozgrywki w Ekstralidze i od drugiej
kolejki, rozpoczynającej się 19 czerwca kibice mieli zasiąść na trybunach. Nieco
później, bo w lipcu startowała 1 liga i można było spodziewać się otwarcia
stadionów już od pierwszej kolejki. Kluby-gospodarze mogły jednak wpuszczać
kibiców w ilości na 25 procent trybun (z wyłączeniem miejsc stojących), a
to oznaczało, że wygranymi byli ci którzy zakupili karnety, bowiem oni mieli
pierwszeństwo w wejściu na imprezę sportową. Obliczono, ilość fanów jaka
mogła oglądać na żywo mecze w każdym mieście. W Ekstralidze najwięcej fanów
mogło wejść na stadion w Częstochowie, a najmniej w Grudziądzu, z kolei w 1
lidze najwięcej w Toruniu 3875 (15 500 miejsc siedzących), a najmniej w
Gnieźnie, Gdańsku i Daugavpils. Swoje zdanie w tej sprawie w obszernym
wywiadzie internetowym, odpowiadając na pytania kibiców wyraził właściciel
toruńskiego klubu
Przemysław Termiński: "W mojej ocenie już od pierwszych meczów pewna
część kibiców będzie mogła wejść na stadion, więc mam nadzieję, że kibice nie
będą musieli stać pod bramą, tylko normalnie obejrzą zawody. Co do budżetu, w
naszym przypadku będzie on mniejszy co najmniej o połowę. W normalnym trybie
wynosi on około dziewięciu milionów, jeśli teraz będą chociaż cztery, uznamy to
za sukces. Budżet, który możemy zbudować dzięki rundzie GP, pozwala walczyć o
najwyższe cele w ekstralidze, więc mam nadzieje, że odbędzie się ona przy
pełnych trybunach. W normalnym sezonie, po odjęciu wszystkich kosztów, potrafi
stanowić on około 20% budżetu klubu. Liczymy, że do tego czasu zostaną uwolnione
limity kibiców. To dla nas duża nadzieja, od 10 lat ta runda jest prestiżowo
organizowana, a poza tym to olbrzymie wsparcie finansowe Na ten moment
niewiadome jest, czy ceny biletów na spotkania wzrosną. Wszystko zależy od
sytuacji epidemiologicznej w kraju i jakim trybie będziemy mogli przeprowadzać
zawody. Na pewno w pierwszej kolejności wstęp będą mieć ci, którzy zakupili
karnety i dla nich cena się nie zmienia. W razie dalszych ograniczeń, pozostała
pula biletów zostanie sprzedana w taki sposób, aby jak najbardziej wsparła
budżetu klubu. Przewiduję, że będą one sprzedawane na licytacjach".
25
maja 500 osób, w tym zawodnicy i ludzie z obsługi, wzięło udział w testach na
koronawirusa. Żużlowe władze w Polsce zdecydowały się na testy genetyczne,
bowiem były to najbardziej skuteczne badania, a prowadziło je laboratorium
INVICTA. Koszt to blisko 200 tysięcy złotych.
27 maja Ekstraliga otrzymała wyniki testów zawodników, mechaników i
wszystkich tych osób, które od 12 czerwca mają być zaangażowane w obsługę meczów
najlepszej ligi świata. Prezes Wojciech Stępniewski wyjaśniał, że liga nie ma
przepisów na wypadek zakażenia koronawirusem, bowiem to regulowały rządowe
przepisy epidemiologiczne, i kontrolę nad zawodnikiem zakażonym przejmował
sanepid. Na szczęście rządowy nadzór nie był potrzebny, bowiem wszystkie osoby
okazały się zdrowe: Wszyscy są zdrowi. To doskonała wiadomość i bardzo cieszymy
się przede wszystkim z czysto ludzkiego punktu widzenia, że wszyscy przebadani
zawodnicy, mechanicy, a także pracownicy klubów oraz osoby funkcyjne i sędziowie
są, kolokwialnie mówiąc, "czyści". Nie spoczniemy na laurach i chcemy, aby nasz
reżim sanitarny sprawdził się również w kolejnych etapach "odmrażania" polskiego
żużla. Nie pozostaje nam nic innego, jak przygotowywać się do rozpoczęcia
treningów, a następnie rozgrywek PGE Ekstraligi.
29 maja zostały wznowione treningi indywidualne i grupowe wszystkich
klubów Ekstraligi z uwzględnieniem Regulaminu Sanitarnego, a którym liga cały
czas musiała zwracać baczną uwagę zawodników i pracowników badając temperaturę
ciała każdej osoby wchodzącej do parku maszyn podczas treningów i zawodów
Ekstraligi. Powołano też specjalną instytucję Komisarza Sanitarnego, który miał
sprawować nadzór nad poprawnością procedur.
28 maja odbyły się kolejne konsultacje Głównej Komisji Sportu Żużlowego z klubami 2 Ligi Żużlowej i ustalono, że wszystkie kluby chcą przystąpić do rozgrywek w sezonie 2020, a wiceprzewodniczący GKSŻ Zbigniew Fiałkowski komentował: "Wnioski po konsultacjach z działaczami drugiej ligi są bardzo pozytywne. Wszyscy chcą jechać. Teraz będziemy przygotowywać dokumenty w celu zdobycia zgody na start 2 Ligi Żużlowej. Skompletujemy je i złożymy po 15 czerwca. Na ten moment start rozgrywek został zaplanowany na 8 sierpnia Nie mamy żadnych niepokojących sygnałów. Wszyscy mówią wspólnym głosem i chcą podjąć wyzwanie. To dotyczy także Wolfe Wittstock. Można zatem powiedzieć, że jesteśmy na dobrej drodze, by w tym roku rozegrać zmagania we wszystkich klasach rozgrywkowych.
Zła
sytuacja finansowa Unii Leszno powoduje, że pod ogromnym znakiem zapytania
stanął start drugiej drużyny mistrzów Polski w 2 Lidze Żużlowej, która jeździła
na torze w Rawiczu.
Zatem zespół Stainer Unia/Kolejarz Rawicz mógł zostać wycofany z rywalizacji
jeszcze przed startem rozgrywek.
W 2 lidze miało rywalizować sześć drużyn i planowano rozegranie tylko rundy
zasadniczej, a zatem każdy klub miał odjechać po 10 spotkań. Trwały jednocześnie
rozmowy w sprawie znalezienia telewizji, która mogłaby pokazywać spotkania
najniższej formacji ligowej.
Z końcem maja napłynęły ponownie smutne wieści o śmierci osoby zasłużonej dla toruńskiego żużla. Tym razem Bóg wezwał do grona Aniołów w wieku 90 lat Panią Jankę, która do klubowego sekretariatu trafiła w trudnym momencie, bo właśnie wtedy zginął Marian Rose. Toruński żużel przetrwał ten kryzys, a Janina Jaśkieiwcz została w klubie na kolejne dekady. Przez lata prowadziła protokoły na meczach i turniejach, miała też w małym palcu wszystkie obowiązujące regulaminy. Na emeryturę przeszła w 2002 roku - władze Apatora wręczyły jej wtedy okazały puchar z podziękowaniem za wieloletnią pracę na rzecz żużla w Toruniu. W młodości Janina Jaśkieiwcz była pływaczką i reprezentowała barwy toruńskiego Gryfa oraz Gwardii. Po zakończeniu zawodniczych startów związała się z pływacką sekcją Apatora, w której głównym trenerem był jej mąż Eugeniusz. Wraz z nim prowadziła zajęcia dla dzieci i młodzieży, miała też uprawnienia sędziowskie.
TYDZIEŃ
Zaplanowana na 18 lipca runda Grand Prix Wielkiej Brytanii została odwołana i
nie odbędzie się w sezonie 2020! To pierwsza runda, która z całą pewnością nie dojdzie do
skutku. Wcześniej informowano o tym, że w pierwotnym terminie odwołane zostały
turnieje w Warszawie, Teterowie i Pradze. Wszystkim z nich przypisano jednak
nowe, mniej lub bardziej konkretne, terminy. Principality Stadium na czas
pandemii koronawirusa zamieniony został w tymczasowy szpital i w takiej formie
prawdopodobnie będzie wykorzystywany do końca roku 2020. W tych okolicznościach
rzecz nie było możliwości, by odbyły się tam zawody żużlowe i Grand Prix
Wielkiej Brytanii zostało całkowicie odwołane.
Kilka dni po zakończeniu konsultacji z klubami PZM złożył dokumenty wraz z wnioskiem o wyrażenie zgody na rozpoczęcie rozgrywek 1 Ligi w dniu 11 lipca. Dzięki dobrej współpracy z Premierem i Minister Sportu wniosek został przyjęty i pozytywnie zaopiniowany o czym powiadomił prezes PZM Michał Sikora: "Kiedy wysyłaliśmy dokumenty do Ministerstwa, otaczająca nas rzeczywistość była zupełnie inna. Wtedy nie było jeszcze tematu powrotu kibiców na trybuny. Tak naprawdę pojawił się on w miniony piątek (06.06.2020). W związku z tym już tego samego dnia złożone zostały kolejne dokumenty, które dotyczą rozgrywek wszystkich polskich lig i imprez indywidualnych. Doskonale rozumiemy, że dla klubów obecność fanów na trybunach ma ogromne znaczenie, bo właśnie otrzymaliśmy zielone światło. Pragnę przy tym serdecznie podziękować panu Premierowi Mateuszowi Morawieckiemu i pani Minister Sportu Danucie Dmowskiej - Andrzejuk za partnerskie podejście i decyzję, która bardzo ucieszyła całe żużlowe środowisko. W tej chwili nie ma już zatem żadnych przeszkód, żeby sezon w eWinner 1. Lidze mógł się rozpocząć". Z kolei przewodniczący GKSŻ mówił: "Podstawą prawną jest w tym przypadku Rozporządzenie Rady Ministrów z 29 maja 2020 roku. To oznacza, że możemy już oficjalnie ruszać z przygotowaniami do rozgrywek".
Poza wskazaniem daty startu pierwszej ligi
Prezes Rady Ministrów przyznał w rozmowie ze stacją RMF FM, że rozmawiał z
premierem Litwy o otwarciu granic pomiędzy oboma sąsiadami: "Nasze służby
pracują nad wypracowaniem odpowiedniego protokołu, a ponieważ Litwa ma otwarte
granice z Łotwą i Estonią, to można powiedzieć, że z naszymi trzema przyjaciółmi
bałtyckimi granice będą otwarte w ciągu najbliższych kilku dni. Taki obrót spraw
oznaczałby start pierwszej ligi w jej pełnym zestawieniu. tj. z Lokomotivem
Daugavpils już wcześniej deklarował chęć jazdy w Polsce w tym roku.
Wraz z decyzją o starcie 1 ligi wprowadzono zmiany w Regulaminie Sanitarnym
Ekstraligi, który znalazł swoje przełożenie na niższe ligi. W śród zmian
najważniejsze punkty to:
- zawodnik może korzystać w trakcie zawodów z pomocy nie jednego, a dwóch
mechaników. Do parkingu jednak mogli wejść tylko ci mechanicy, którzy przeszli
testy na obecność koronawirusa i ich wynik był negatywny.
- W przypadku wyjazdu zawodnika (także mechaników lub osób z teamu
zawodnika) z Polski w trakcie sezonu, po powrocie będzie on mógł uczestniczyć w
treningach i zawodach po przedstawieniu negatywnego wyniku wykonanego na swój
koszt testu na COVID19 metodą genetyczną, techniką PCR.
- Zachowanie dystansu 2 metrów w każdej strefie podczas treningu – nie dotyczy
sytuacji związanych z wykonywaniem czynności zawodowych, np. pomiędzy
zawodnikami na torze, pomiędzy mechanikiem i zawodnikiem w sytuacji pracy przy
sprzęcie, itp., jak również wstępu mechaników na tor, podczas poprawy sprzętu
przed biegiem, czy transportu motocykla po upadku.
- Każdy zawodnik przybywa na mecz razem ze swoim mechanikami jednym pojazdem ze
sprzętem, nie więcej niż trzy osoby w pojeździe, wstęp na obiekt mają wyłącznie
osoby przyjeżdżające we własnym pojeździe, zabrania się wchodzenia członków
ekipy gości i gospodarzy indywidualnie na obiekt poza pojazdem.
- Od 6 godzin przed zawodami oraz przez cały czas trwania zawodów w strefie
parku maszyn mogą przebywać wyłącznie osoby z negatywnym wynikiem testu na
COVID19 metodą genetyczną, techniką PCR. Aktualna lista osób jest prowadzona
przez koordynatora sanitarnego SE.
- Od 6 godzin przed zawodami, stosując zapisy sanitarne regulaminu, dostęp do
strefy parku maszyn mają osoby urzędowe PZM/SE, osoby funkcyjne organizatora
zawodów, osoby funkcyjne drużyn oraz obsługa TV. Zawodnicy obu drużyn oraz ich
teamy mają dostęp od 3 godzin przed zawodami.
Przemysław
Termiński, właściciel Apatora Toruń poinformował na portalu społecznościowym, że
cała drużyna została potwierdzona, co oznaczało, że udało się dogadać z
zawodnikami w sprawie aneksów finansowych: "Ruszamy 11 lipca, bo
wtedy startują rozgrywki. Kibice Aniołów już mają pewność, że ich Apator
pojedzie w składzie, który został zakontraktowany jesienią 2019. Chris Holder,
Jack Holder, Adrian Miedziński, Wiktor Kułakow, Tobiasz Musielak czy Igor
Kopeć-Sobczyński, tak będzie wyglądał Apator w sezonie 2020. Zapora aneksowa
została pokonana bez strat, więc Apator nie stracił na swojej sile".
W klubie cały czas trwały jednak przygotowania do ligowego sezonu, bowiem w
dobie pandemii koronawirusa pojawiła się wielka niepewność związana z sytuacją finansowa klubu
co oceniła prezes Ilona Termińska: "Jesteśmy po rozmowach z większością naszych sponsorów. Nie będę
ukrywać, że nasz budżet znacząco się skurczy. Wielu sponsorów czekało na sygnał,
czy w ogóle liga pojedzie. Teraz mamy już możliwość przeliczenia naszych
finansowych możliwości. Ponadto możemy już na spokojnie porozmawiać z
zawodnikami, jaki mamy plan na 2020 rok. Mam nadzieje, że szybko dopniemy z
zawodnikami szczegóły aneksów finansowych na najbliższy sezon. Z jednej strony
nie chcemy stopować naszych zawodników, przecież ten rok jest bardzo wyjątkowy.
Z drugiej strony zbudowaliśmy skład na miarę awansu do Ekstraligi, na którym
wciąż bardzo nam zależy. Nie chcemy, żeby jeden bieg, wypadek i w konsekwencji
kontuzja pokrzyżowały nam plany. Rozważamy każda opcję, ale na dzisiaj konkretów
brak".
Elementem wspierającym klub miała być zrzutka sympatyków toruńskiej drużyny w
ramach akcji: "#RazemSilniejsi - Żużel dla Torunia!".
Opis zrzutki
Nadszedł ROK PRÓBY. Podwójnej próby dla naszego Klubu. Tylko razem jesteśmy w
stanie uratować toruński żużel. Nie pozwólmy, by niewidzialny przeciwnik odebrał
nam to, co wszyscy kochamy. #RazemSilniejsi
Sezon 2020 miał być dla nas rokiem próby. Po historycznym spadku z żużlowej
elity, chwilach dla nas wszystkich bardzo smutnych, zabraliśmy się ostro do
pracy, aby najbliższy sezon był tylko jednoroczną przerwą, odbudowaniem naszej
siły. Niestety pandemia koronawirusa pokrzyżowała nam wszystkim plany, a te były
bardzo ambitne. Cała machina, która pomału się rozpędzała, została gwałtownie
zatrzymana, a my wszyscy znaleźliśmy się w trudnym położeniu. Wiemy jednak, że
nie tylko nam, zespołowi KS Toruń zależy na toruńskim Klubie, dlatego sezon 2020
traktujemy jako ROK podwójnej PRÓBY dla całego toruńskiego środowiska żużlowego.
Żużel to nierozłączny element naszego miasta, bez którego większość mieszkańców
Torunia nie wyobraża sobie sportowego życia. Razem możemy sprawić, że nasze
piękne miasto nie zginie z żużlowej mapy Polski. Razem jesteśmy silniejsi.
Pokażmy, że w Toruniu wszyscy #ŻyjeMyŻużlem!
Obecny stan pandemii i wprowadzone przez władze państwowe oraz służby sanitarne
ograniczenia, na ten moment uniemożliwiają start rozgrywek z udziałem
publiczności w ramach eWinner 1. Ligi żużlowej. Wiąże się to z ogromnymi
stratami dla wszystkich Klubów startujących w żużlowych rozgrywkach. Istotą
każdego sportu są KIBICE. Bez Was nie ma nas. Znaleźliśmy się w trudnej
sytuacji, ale nie zamierzamy się poddać.
Chcemy zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem! Mimo kryzysu gospodarczego, w którym
się znaleźliśmy, podejmujemy rękawicę i robimy wszystko, aby nasza drużyna mogła
wystartować w sezonie 2020 i wrócić do PGE Ekstraligi. Nie będziemy jednak
ukrywać, że brak wpływów z biletów oraz ograniczenie wpłat naszych sponsorów i
partnerów biznesowych stanowi dla nas dużą przeszkodę. Wspólnie możemy jednak
wygrać ten wyścig, dlatego prosimy Was o wsparcie finansowe. Zawsze #RazemSilniejsi!
Ponadto, aby zatrzymać kibiców myślami przy klubie, działacze wyszli do kibiców z hasłem "budujemy drużynę wszech czasów", ale nie chodziło o ekipę trenera Tomasza Bajerskiego z sezonu 2020, tylko o talię kart, którą po skompletowaniu fani Apatora będą mogli grać patrząc na podobizny żużlowców. Była to jedna z wielu akcji marketingowych przygotowana przez klub, bo oprócz karcianych rozgrywek pojawiła się również aplikacja mobilna, która wystartowała z początkiem rozgrywek. Ponadto w sklepie internetowym Apatora udostępnione zostały nowe produkty na sezon 2020. Władze klubu zapowiadały również zintensyfikowanie działań klubowej telewizji.
Były
wicemistrz świata Jarosław Hampel mimo, że doszedł do porozumienia finansowego
nie znalazł zatrudnienia w Unii Leszno i z miejsca wiele osób przymierzało
wychowanka Polonii Piła do Apatora Toruń, ale Hampel na brak ofert nie mógł
narzekać, bowiem umizgi czynili w jego kierunku niemal wszyscy działacze
ekstraligowi wśród których najbardziej aktywny był ROW Rybnik oraz Motor Lublin.
Ostatecznie niechciany Byk stał się Koziołkiem i marzył o finale ekstraligi
Leszno - Lublin. W tej sytuacji Rybnik choć nie zdołał pozyskać Jarosława
Hampela i tak dokonał solidnego wzmocnienia, bo na zasadach "gościa" w
Rybniku zatrudnienie znalazł Adrian Miedziński, a prezes ROW-u, Krzysztof
Mrozek mówił: "Adrian pasuje do naszej koncepcji drużyny. Jest ambitny,
waleczny i na pewno będzie stanowił solidne wzmocnienie zespołu". "Miedziak"
był trzecim zawodnikiem 1 Ligi, który miał jechać w Ekstralidze jako "gość".
Wcześniej na taki ruch zdecydowali się Grzegorz Walasek (TŻ Ostrovia/Falubaz
Zielona Góra) oraz Kamil Brzozowski Polonia Bydgoszcz/Stal Gorzów).
Były zawodnik Apatora Robert Sawina pozytywnie oceniał decyzję Adriana:
"Rybnik będzie miał kłopot, aby nie być na koniec ligi na ostatnim miejscu,
ale nie są bez szans, bo to jest sport. Jestem jednak przekonany, że z ich
udziałem będzie wiele wspaniałych, widowiskowych spotkań. Między innymi dlatego,
że w składzie mają takich zawodników jak Adrian Miedziński, dla którego
prowadzenie „gościa" jest idealny, rozwiazaniem. Dzięki temu Adrian będzie mógł
jeździć w Ekstralidze z pozycji zawodnika zupełnie nie obciążonego psychicznie.
Według mnie z powodzeniem stać go, aby w Rybniku był liderem drużyny. Myślę, że
dla Adrian jeżdżąc w ROW-ie, będzie się trochę tak czuł, jakby jeździł w
zawodach indywidualnych. ROW to na co dzień nie jego zespół, nie będzie miał
więc wielkiego obciążenia psychicznego. Poza tym będzie miał wielką motywację
pokazania, że z poziomu I ligi można być mocnym w PGE Ekstralidze. Jednym słowem
widzę same plusy takiego mariażu i wróżę mu naprawdę dobre starty w barwach
ROW-u".
TYDZIEŃ
Zgodnie
z nowym rozporządzeniem Rady Ministrów trybuny podczas meczów piłkarskich i
żużlowych będą mogły być wypełnione w maksymalnie 25 procentach. Pod koniec
maja premier Mateusz Morawiecki i prezes PZPN Zbigniew Boniek na specjalnie
zwołanej konferencji prasowej poinformowali, że od 19 czerwca na meczach PKO
Ekstraklasy, Fortuny I ligi, II ligi oraz Totolotek Pucharu Polski ponownie
zasiądą kibice. W 12 czerwca oficjalnie zatwierdzono wcześniejsze deklaracje
premiera Morawieckiego i prezesa Bońka i zgodnie z nowym rozporządzeniem Rady
Ministrów trybuny podczas meczów piłkarskich i żużlowych będą mogły być
wypełnione w maksymalnie 25 procentach. Są jednak konkretne wytyczne dla
organizatorów. W Dzienniku Ustaw czytamy: "publiczności może być udostępnione co
czwarte miejsce na widowni, w rzędach naprzemiennie". Jeśli na stadionie nie
będzie wyznaczonych konkretnych miejsc, będzie obowiązywała zasada zachowania
dwumetrowego dystansu między poszczególnymi osobami. Ci na terenie obiektu będą
musieli poruszać się w maseczce. Ważne zmiany zaszły także w kwestii sprzedaży
biletów. Nie będzie prowadzona prowadzona tradycyjna sprzedaż w kasach.
Wejściówki będzie można nabyć tylko przez internet.
Czesi
jako pierwsi rozegrali oficjalne zawody w dobie pandemii koronawirusa. Pierwsze
zawody po przerwie odbyły się 3 czerwca w Pardubicach. Przeprowadzono tam I
rundę Pucharu Czech. W zawodach zwyciężył Eduard Krcmar, co na żywo mogło
obejrzeć 150 kibiców.
Po
Czechach przyszedł czas na ściganie w Niemczech. Choć rozgrywki
Bundesligi w sezonie 2020 zostały odwołane, nie oznaczało to całkowitego braku
ścigania w Niemczech i 6 czerwca w Miśni odbyły się zawody Wyścig Duchów.
W rywalizacji seniorów najlepszy był Ronny Weis. Zawody rozegrano bez udziału
publiczności, a częściowo sfinansowano je z otrzymanych darowizn.
20
czerwca z niespełna miesięcznym opóźnieniem, zaplanowano inaugurację ligi norweskiej. W ciągu jednego
weekendu zaplanowano dwie rundy ligowe - w Mjosa i Oslo. Do rywalizacji
przystąpiły cztery zespoły, w tym jeden złożony wyłącznie z polskich zawodników.
Barw Grenland Speedway bronili w sobotę Rafael Evensen, Tomasz Fryza i Rafał
Fryza (ojciec i syn).
Wstępnie
na 11/12 lipca zaplanowany został start rozgrywek w Rosji, a na tor
wyjechały już Wostok Władywostok oraz Mega Łada Togliatti.
W
Szwecji odbywają się treningi, ale tamtejsze kluby nie chcą startu
rozgrywek bez udziału publiczności. W Bauhaus-Ligan (dawna Elitserien) pierwsze
zmagania ligowe zaplanowano na 11 sierpnia.
Wcześniejsze
zapowiedzi sugerowały, że liga duńska ruszy z początkiem czerwca. Jednak
obostrzenia nie zadowalały władz Metal Speedway League, które postanowiły o
starcie rozgrywek tylko i wyłącznie z kibicami. Zatem wciąż nie było wiadomo,
kiedy duńska ekstraklasa wróci na tory. Jednak 20 czerwca rozpoczęły się zaś
zmagania w niższych klasach rozgrywkowych - pierwszej i drugiej dywizji.
W
Wielkiej Brytanii inauguracja ligi została zaplanowana na pierwszą połowę
sierpnia.
W
Belgii zostały odwołane wszystkie zaplanowane na 2020 rok zawody.
W
Holandii organizacja imprez masowych wstrzymana została do 1 września i
dopiero po tej dacie można spodziewać się ścigania w tym kraju.
We
Francji i Finlandii nie podjęto decyzji o starcie rodzimych lig, ale na
sierpień w obu krajach zaplanowano rundy Grand Prix na długim torze.
Dobre wieści w temacie startu Lokomotivu Daugavpils w eWinner 1. Lidze. Premier Morawiecki ogłosił, że w ciągu kilku dni zostaną otwarte granice z Litwą. A że Litwa ma otwarte granice z Łotwą, to oznacza, że znika problem startu Łotyszy w lidze: "Nasze służby pracują nad wypracowaniem odpowiedniego protokołu, a ponieważ Litwa ma otwarte granice z Łotwą i Estonią, to można powiedzieć, że z naszymi trzema przyjaciółmi bałtyckimi granice będą otwarte w ciągu najbliższych kilku dni" powiedział premier Mateusz Morawiecki w rozmowie z "RMF FM". Oznaczało to, że w eWinner 1. Lidze, udział weźmie 8 drużyn. Do tej pory znak zapytania był jedynie przy Lokomotivie, a wszystko przez problem związany z przekraczaniem granicy.
12
czerwca 2020 wystartowały rozgrywki polskiej Ekstraligi. Zatem czas żużlowej
izolacji w polskim żużlu można było uznać za zamknięty rozdział.
Kibice w niższych ligach ciągle jednak czekali na start swoich drużyn
TYDZIEŃ
Jak informuje strona speedwaygp.com, po konsultacjach BSI, FIM oraz lokalnych
władz, zapadła decyzja o odwołaniu dwóch kolejnych rund cyklu Grand Prix,
mających odbyć się w Szwecji odpowiednio 25 lipca w Hallstavik i 15 sierpnia
w Malilli. Organizatorzy zaznaczali, że na pierwszym miejscu stawiają zdrowie i
bezpieczeństwo kibiców, zawodników oraz personelu. Po GP Cardiff. BSI
podkreślało jednak, że ich przedstawiciele są zaangażowani w to, aby udało się
wyłonić Indywidualnego Mistrza Świata na żużlu w 2020 roku i intensywnie pracują
z FIM nad planem awaryjnym, który ma zapewnić kibicom minimum osiem rund Grand
Prix w sezonie 2020.
PZM
Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland w sezonie 2020 nie odbędzie się.
Turniej planowany na PGE Narodowym na 8 sierpnia, w związku z COVID-19, zostanie
rozegrany 15 maja przyszłego roku. Bilety zachowują ważność na 2021 rok!
"Ze względu na bezpieczeństwo kibiców, a także z uwagi na fakt, iż aktualnie
nie ma możliwości formalnych na to, aby 8 sierpnia zawody na PGE Narodowym
obejrzało ponad 55 tys. widzów, zdecydowaliśmy się, w porozumieniu z
Międzynarodową Federacją Motocyklową, BSI oraz operatorem obiektu, PL.2012+, aby
wszystkie bilety na tegoroczną imprezę zachowały ważność w 2021 roku. Zawody
odbędą się 15 maja. Uważamy, że takie rozwiązanie jest najlepszym wyjściem z
sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy, a także w związku z czasem, który
jest potrzebny do prawidłowej i profesjonalnej organizacji oraz przygotowania
zawodów rangi Mistrzostw Świata. Nie chcemy również doprowadzić do sytuacji, w
której zawody na PGE Narodowym mogłoby obejrzeć 25 procent posiadaczy biletów,
gdyż pozostałe 75 procent byłoby poszkodowanych" - powiedział Michał Sikora,
prezes Polskiego Związku Motorowego.
Zgodnie z rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 12 czerwca, od 19 czerwca trybuny podczas meczów piłkarskich i żużlowych będą mogły być wypełnione w maksymalnie 25 procentach. Fani będą mogli uczestniczyć w spotkaniach w ramach PKO Ekstraklasy, Fortuna I ligi, II ligi, Totolotek Pucharu Polski (piłka nożna) oraz PGE Ekstraligi i eWinner 1. Ligi (żużel). Publiczności zostanie udostępnione co czwarte miejsce na widowni (a w przypadku braku wyznaczonych miejsc na widowni przy zachowaniu odległości 2 m), w rzędach naprzemiennie. Obowiązek udostępniania co czwartego miejsca nie dotyczy widza, który uczestniczy w wydarzeniach: z dzieckiem poniżej 13. roku życia, z osobą z orzeczeniem o niepełnosprawności, osobą z orzeczeniem o stopniu niepełnosprawności, osobą z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego lub osobą, która ze względu na stan zdrowia nie może poruszać się samodzielnie, a także osób wspólnie zamieszkujących lub gospodarujących. Na terenie obiektów kibic zobowiązany jest do zakrywania ust i nosa do czasu zajęcia przez niego miejsca oraz podczas poruszania się na terenie stadionów. W związki z powyższym, podczas II kilejki ekstraligi kibice mogli zasiąść na trybunach, a 1 liga żużlowa wydała odrębny komunikat dla "swoich" kibiców w zakresie obostrzeń epidemicznych.
Od 15 czerwca zawodnicy, trenerzy i wszystkie osoby, które będą pracować podczas spotkań eWinner 1. Ligi, poddali się samoizolacji domowe, która poprzedziła testy na koronawirusa, które z kolei zaplanowano na dzień 30 czerwca i 1 lipca. "Działamy podobnie, jak to miało miejsce w przypadku Ekstraligi. Różnica polega tylko na tym, że zawodnicy zagraniczni nie muszą przechodzić kwarantanny. Samoizolacja domowa, którą przechodzą obecnie wszystkie osoby zgłoszone do związku przez kluby, to nic innego jak ograniczanie kontaktów. Można funkcjonować normalnie, ale apelujemy, żeby wszyscy ograniczali kontakty i zwracali na siebie większą uwagę. Poza tym codziennie każda z osób musi dostarczać do nas formularz oceny medycznej. Testy planujemy na 30 czerwca i 1 lipca. Przebadamy łącznie od 450 do 500 osób. Mam nadzieję, że panujące obecnie rozluźnienie nam nie zaszkodzi. Ekstraliga była o tyle bezpieczniejsza, że wtedy był jeszcze obowiązek kwarantanny i całkowicie inne podejście społeczeństwa do zagrożenia COVID 19 niż jest obecnie. Mam jednak nadzieję, że wszystko będzie w porządku" - mówił Piotr Szymański, przewodniczący GKSŻ.
Po pierwszej kolejce ekstraligi zawodnicy zaczęli skarżyć się na trudności w oddychaniu. Władze żużlowe podjęły jednak decyzję, że nie będzie anulowania obowiązku noszenia maseczek przez zawodników w Ekstralidze, ale pojawił się za to nowy zapis w regulaminie sanitarnym z 15 czerwca, który dawał możliwość stosowania przyłbic. Na ulgi nie mieli co liczyć również astmatycy, bowiem ich niewydolność oddechowa, mogła co najwyżej skierować ich na wnikliwe badania lekarskie, koordynator sanitarny PZM Piotr Stencel mówił: "Nie ma ryzyka niewydolności oddechowej u sportowców z ważnymi badaniami lekarskimi, zawodników dopuszczonych przez lekarzy medycyny sportowej do uprawiania sportu. Mam takie potwierdzenie u Michała Gacy, chirurga, byłego konsultanta wojewódzkiego do spraw medycyny sportowej. Co więcej, jest on lekarzem odpowiedzialnym za kadrę siatkarek i także tam, poza treningami i zawodami zaleca stosowanie u wszystkich zawodniczek maseczek, mimo przebadania na COVID-19 oraz w przypadku braku możliwości zachowania bezpiecznej odległości od innych osób. Astmatycy? Jeśli tacy naprawdę są wśród żużlowców, to powinni przekazać nam zaświadczenie o rozpoznaniu choroby od pulmonologa oraz wykaz zaleconych leków do leczenia astmy wraz z dawkowaniem. Przypominam, że większość leków stosowanych do leczenia astmy znajduje się liście substancji zabronionych co oznacza, że przyjmowanie ich przez zawodników bez zgody lekarza uznawane jest za doping. Oznacza to również, że każde stosowanie leków przez zawodnika w leczeniu astmy wymaga wypisania przez zawodnika formularza TUE i zgłoszenia tego faktu do Komitetu Wyłączeń dla Celów Terapeutycznych dla zawodników uprawiających sport tylko w Polsce. W przypadku, gdy zawodnik zmienia status z zawodnika klasy krajowej na zawodnika klasy międzynarodowej konieczne jest zatwierdzenie TUE wydanego na szczeblu krajowym przez międzynarodową federację sportową. Oznacza to, że bez zatwierdzenia leków stosowanych przez zawodnika w leczeniu astmy przez odpowiednią komisję dany zawodnik nie może uprawiać sportu. W przeciwnym wypadku przyjmowanie danych leków może stać uznane za doping w sporcie".
Zapadła ostateczna decyzja w sprawie finał IMŚJ, w którym wystąpić miało zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami dwóch Polaków. Pandemia sprawiła, że FIM wraz z promotorem cyklu, firmą One Sport postanowili o rozegraniu jednodniowych zawodów w terminie przewidzianym pierwotnie dla finałowej rundy w czeskich Pardubicach w dniu 2 października. Komisja FIM i One Sport nominowała 15 zawodników na wniosek ich rodzimych federacji, a dzika karta oraz rezerwy torowe przypaść miały zawodnikmi nominowanemu przez Autoklub Republiki Czeskiej (ACCR) i zatwierdzonym przez komisję FIM U21 - Youth. "Taką decyzję ostatecznie podjęliśmy. Tytuł mistrzowski w kategorii juniorów rozstrzygnie się w finale jednodniowym w Pardubicach. Z nazwisk, które dostaliśmy z federacji piętnastu krajów dokonaliśmy wyboru. Słabszych teoretycznie zawodników zastąpiliśmy lepszymi, aby był to emocjonujący finał" - mówił Armando Castagna.
Polski
Związek Motorowy przedstawił nowy kalendarz zawodów żużlowych na sezon 2020.
Niemal wszystkie finały imprez rangi mistrzostw Polski zaplanowano na
poniedziałek. Ma być to przedłużenie żużlowego weekendu.
Pierwsze zawody miły odbyć się 6 lipca w Gdańsku i miał to być mecz Północ -
Południe. Tydzień później zaplanowano indywidualne mistrzostwa 1 Ligi Żużlowej w
Bydgoszczy. Indywidualnego mistrza Polski kibice mieli poznać 24 sierpnia w
Lesznie, a najlepszego młodzieżowca w kraju wyłonić miał turniej rozegrany
14 września w Zielonej Górze. Polski Związek Motorowy poinformował także o
przeprowadzeniu czterech rund
Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów . Zmagania w tym cyklu uwieńczone
zostaną finałem 24 września.
Po
tym, jak Polska podpisała z Litwą umowę o swobodnym przekraczaniu granic (a
Litwa ma otwarte granice z Łotwą i Estonią) wydawało się, że już nic nie stanie
na przeszkodzie, by Lokomotiv Daugavpils bez przeszkód wystartował w eWinner 1.
Lidze. Tymczasem pojawił się spory problem. Wszystko przez to, że na
najnowszej liście (publikowanej co tydzień) krajów, których obywatele w razie
przyjazdu na Łotwę objęci są dwutygodniową kwarantanną, Łotysze umieścili
Polskę. Powodem jest wzrost zachorowań na koronawirusa w kraju nad Wisłą, w
ostatnich dwóch tygodniach. Zatem jeśli Polska nie zniknie z listy, Lokomotiv
nie będzie mógł wziąć udziału w eWinner 1 Lidze. Główna Komisja Sportu Żużlowego
starała się jednak namówić Łotyszy do wprowadzenia wyjątku, w którym przepisy o
kwarantannie nie dotyczyłyby żużlowych klubów. "Mam nadzieję, że z pomocą
Lokomotivu uda nam się ten problem rozwiązać jak najszybciej. Działacze
łotewskiego klubu mają się zorientować w możliwościach uzyskania zezwolenia do
przekraczania granicy ich kraju przez polskie kluby i telewizję bez konieczności
odbycia kwarantanny. Zwłaszcza że przecież wszyscy zawodnicy będą przebadani na
obecność koronawirusa. To samo dotyczy ekipy telewizyjnej, która także będzie
podróżowała na Łotwę, żeby pokazać mecz w telewizji" mówił Piotr Szymański z
GKSŻ
Zawodnicy
Apatora Toruniu przygotowują się do ligowego startu i odbyli pierwsze treningi
na MotoArenie. W próbnych jazda uczestniczyli oprócz zawodników krajowych,
m.in. bracia
Chris i
Jack
Holderowie oraz najlepszy zawodnik ubiegłorocznych pierwszoligowych rozgrywek -
Wiktor Kułakow.
Jednocześnie
starszy z Australijskich braci trafił w ramach "gościa" do Sparty Wrocław,
która po dwóch fatalnych meczach Daniela Bewleya i
Maksa
Fricke straciła wiarę w nagłe odrodzenie obu zawodników i postanowiła
zatrudnić w roli gościa właśnie byłego mistrza świata. Wrocławianie zastanawiali
się, który zawodnik Apatora Toruń może im się przydać najbardziej. Jeszcze kilka
tygodni temu blisko drużyny ze Śląska był Wiktor Kułakow, ale ostatecznie władze
ekstraligowca nie chciały ryzykować i sięgnęły po zawodnika z największym
doświadczeniem, który znał smak walki o medale i w przeszłości startował
na Dolnym Śląsku.
Przemysław Termiński skomentował ten ruch tymi oto słowami: "Mogę
potwierdzić, że do takiego ruchu faktycznie doszło, a Chris może zadebiutować w
nowym zespole już podczas niedzielnego spotkania w Częstochowie. Już wcześniej
deklarowaliśmy, że nie będziemy robić żadnych problemów z wypożyczeniem
zawodników w roli gościa i chętnie oddamy do PGE Ekstraligi jeszcze trzech
pozostałych naszych podopiecznych. Chcemy bowiem, żeby nie tracili kontaktu z
najlepszymi, a poza tym zarobili sobie dodatkowe pieniądze w trudnym okresie".
"Gościnny kontrakt" nie był ryzykowny i kosztowny dla Sparty, bo za wypożyczenie
Chrisa klub wrocławski miał płacić około 4.000 zł dopiero, gdy zawodnik pojawi
się w składzie. Dodatkowo transfer Chrisa Holdera mógł okazać się bardzo ważny w
kontekście dobiegającej końca przed Trybunałem Arbitrażowym przy PKOl sprawy
dopingowej w której uczestniczył Maksym Drabik. Ostateczna decyzja tego organu
miała pojawić się w połowie lipca i było bardzo prawdopodobne, że 22-latek
zostanie zawieszony przez POLADA za złamanie przepisów antydopingowych i
zastosowanie wlewki witaminowej przed zeszłorocznym finałem Ekstraligi. W razie
dyskwalifikacji, Chris Holder miał być naturalnym następcą.
Pojawiły się kolejne ustalenia w sprawie startu 2 Ligi Żużlowej. Wcześniej działacze pozyskali Motowizję, kóra miała pokazać wszystkie wszystkie spotkania 2. Ligi Żużlowej w sezonie 2020. Rozgrywki miały wystartować 31 lipca, a Kluby postanowiły, że przystąpią do rywalizacji, ale bez rundy finałowej. "Wcześniej ruszyła PGE Ekstraliga, więc jesteśmy mądrzejsi o te doświadczenia. Będziemy jeździć cały weekend. Od piątku do niedzieli. Wszystkie decyzje były podejmowane w porozumieniu z nową telewizją. Trzy kluby drugoligowe były za rozegraniem rundy finałowej, a trzy przeciwko. Skoro nie ma większości, to podjęliśmy decyzję, że w sezonie 2020 runda finałowa nie zostanie rozegrana" - mówił Piotr Szymański, przewodniczący GKSŻ.
W miesiąc po tym jak laboratorium INVICTA przeprowadziło testy na COVID-19 w Ekstralidze i wszystkie próbki okazały się negatywne. Przyszedł czas na badania w 1 Lidze. Zawodnicy, trenerzy, mechanicy i działacze klubów eWinner 1. Ligi w ostatnim czasie musieli ograniczyć kontakty z innymi ludźmi do absolutnego minimum, a także bacznie obserwować swój stan zdrowia. Każda wyznaczona osoba wypełniała też formularz oceny medycznej. Jeszcze bardziej restrykcyjne zasady obowiązywały przez ostatnie pięć dni, bowiem tyle wynosi okres wylęgania choroby, więc władze żużlowe apelowały o zaprzestanie jakichkolwiek aktywności poza miejscem zamieszkania. Po okresie samoizolacji można było podejść do testów na koronawirusa. Był to ostatni etap przed startem ligowym. Badaniu poddano około 500 osób. Testy przeprowadzono w pięciu żużlowych miastach. W Łodzi, Gdańsku, Tarnowie, Ostrowie Wielkopolskim i Toruniu. Badane osoby musiały zastosować się do kilku zaleceń. A mianowicie - trzy godziny wcześniej nie mogły spożywać żadnego posiłku. Przed badaniem zabronione było tez mycie zębów, stosowanie płynów do płukania jamy ustnej, tabletek do ssania na gardło i gum do żucia. Nie można było przepłukiwać ani wydmuchiwać nosa. Wyniki ogłoszono po kilku dnia i okazało się, że wszystkie przebadane osoby były zdrowe, co oznaczało, że rozgrywki mogły wystartować bez żadnych przeszkód.
Po Adrianie Miedzińskim i Chrisie Holderze, również Jack Holder znalazł zatrudnienie w ekstralidze. Klubem który zdecydował się na w usługi Australijczyka była Stal Gorzów, która w najgorszy z możliwych sposobów rozpoczęła sezon w Ekstralidze. "Żółto-niebiescy" po trzech pierwszych kolejkach znajdowali się na ostatnim miejscu w tabeli z zerowym dorobkiem punktowym. Włodarze klubu dokonali więc bardzo solidnego wzmocnienia, bowiem forma Nielsa Kristiana Iversena i Szymona Woźniaka, była daleka od oczekiwanej i nikt w klubie nie chciał czekać na przebudzenie zakontraktowanych przed sezonem jeźdźców, bo sezon 2020 był bardzo krótki i intensywny. Co ciekawe gorzowianie sondowali też Wiktora Kułakowa, jednak Rosjanin, który był objawieniem poprzedniego sezonu w pierwszej lidze, wolał skupić się na jeździe w barwach Apatora Toruń i dopiero po pierwszym meczu miał zdecydować, czy będzie gotowy łączyć starty w dwóch rozgrywkach. Stąd stalowi działacze skierowali swoje kroki do młodszego z braci Holderów.
30 czerwca FIM odwołało zawody w Teterow i Togliatti. Do tych miast zmagania najlepszych zawodników również miały powrócić w 2021 roku. Niestety również zaplanowany na 1 sierpnia turniej o Grand Prix Polski we Wrocławiu zostaje odwołany. Decyzja została podjęta po wspólnych konsultacjach z udziałem FIM, BSI, Sparty Wrocław oraz lokalnych władz. Zawody jednak podobnie jak te u polskich sąsiadów, nie zostały odwołane, a przesunięte na 31 lipca 2021 roku. Organizatorzy poinformowali, że zakupione bilety zachowują swoją ważność. W kalendarzu cyklu pozostały tylko trzy turnieje - w Vojens (12 września), Pradze (19 września) oraz Toruniu (3 października), ale nie wiadomo było, jak będzie ostatecznie wyglądał terminarz Grand Prix w 2020 roku.
Ruszają rozgrywki eWinner
1 ligi i wszyscy patrzą na Apator Toruń. Potentata, który przed sobą ma jeden cel - awans.
Anioły z Torunia to drużyna,
która jeszcze do ubiegłego roku mogła pochwalić się tym, że jako jedyna w Polsce nigdy
nie spadła z najwyższej klasy rozgrywkowej.
To były już jednak tylko wspomnienia, bo Apator natychmiast po nieudanych rozgrywkach
AD 2019 zaczynał pisać nowy rozdział w historii klubu. Powrót do historycznej nazwy
drużyny, budowa silnej jak na pierwszoligowe realia kadry oraz ściągnięcie nazwisk
kojarzonych z Toruniem - Adriana Miedzińskiego i trenera Tomasza Bajerskiego
miały być wsparciem dla ostatecznego sukcesu.
Apator był głównym faworytem eWinner 1 ligi. Mówiło się, że awans tego zespołu to
100% pewnik. Słychać było również nie bezpodstawne głosy, że pierwszoligowiec
lepiej poradziłby sobie w Ekstralidze od ROW-u Rybnik. A że było w tym
sporo prawdy świadczył fakt, że pół ekstralig chciało zakontraktować zawodników
Tomasza Bajerskiego. Tak jak napisano powyżej jeszcze przed startem rozgrywek na
niższych poziomach rywalizacji Jack Holder stał się wsparciem jako gość dla Stali Gorzów, jego brat Chris znalazł miejsce w Sparcie Wrocław, a
Adrian Miedziński pomagał beniaminkowi z Rybnika. I nie byłoby w tym nic
szczególnego, gdyby nie fakt, że zawodnicy ci wnieśli naprawdę dużą wartość do
drużyn startujących na najwyższym poziomie żużlowej rywalizacji. Zatrudnienia
nie znalazł tylko czwarty z toruńskich liderów Wiktor Kułakow, któy
konsekwentnie odmawiał zainteresowanym klubom, bo chciał pościgać się najpierw w
barach Aniołów, a później oczekiwał co jazdy przynajmniej w dwóch biegach.
Nic więc dziwnego, że Apatora stały najwyżej pośród wszystkich drużyn na
ekstraligowym zapleczu. Jednak w Toruniu każdy wiedział, że awans trzeba
wywalczyć na torze, a balonik pod tytułem "Ekstraliga" był mocno
pompowany przez media, które nie miały o czym pisać podczas pandemicznej
izolacji. Nie skrywano jednak swoich ambicji, bowiem z drugiej strony drużyna musiała być gotowa na wielką presję i oczekiwania,
aby ewentualne sportowe porażki były dla niej bardzo bolesne.
Nie trudno było bowiem się domyślać, że każdy będzie chciał mieć na swoim koncie
zwycięstwo z gwiazdorskim Apatorem. Trener Bajreski zapewniał jednak, że nie
liczą się pojedyncze mecze, a cały sezon w którym drużyna musi trzymać równą formę,
a jeśli do sukcesie na koniec rundy zasadniczej o
ewentualnym awansie decydować będzie dwumecz finałowy, należy mieć również dużo
szczęścia i pesymistyczne scenariusze odłożyć na bok.
Zatem po okresie izolacji w trudnym i dziwnym czasie, Apator zaczynał swoją
drogę powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej w najlepszej żużlowej lidze
świata i wszystkie
oczy zwrócone były na Toruń.
Z uwagi na przesunięty start rozgrywek, zmianie musiał ulec również terminarz. Torunianie mieli zainaugurować rozgrywki na torze w Gnieźnie, jednak po zmianie inauguracja miała być w Toruniu, ale rywal Aniołów się nie zmienił.
Gniezno |
ostatnie pojedynki |
Liczba meczów bez roku 2020 |
Dom | Wyjazd | Razem | |||||||
Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | ||||
2013 rok Ekstraliga (44:46 - 62:28) |
52 | 21 | 1 | 4 | 11 | - | 15 | 32 | 1 | 19 |
Po raz ostatni na zapleczu najwyższej ligi klub z
Torunia startował w 1975 roku. Trudno wymagać, by w składach drużyn, które w
sobotni wieczór zmierzą się na Motoarenie, był ktoś, kto był już wtedy na
świecie. Ba, najstarszy z całej szesnastki pojawił się na nim dopiero dekadę
później. Urodził się za to wtedy nowy szkoleniowiec gospodarzy - Tomasz
Bajerski. Miał zaledwie kilka tygodni, gdy żużlowcy z Grodu Kopernika kończyli
tamten sezon, a potem okazało się, że na kolejne 44 zakotwiczą na najwyższym
ligowym poziomie.
Konotacji dotyczących tej osoby nie brakuje, bo przecież Bajerski to były
jeździec Aniołów. Wielokrotny medalista Drużynowych Mistrzostw Polski, w tym
złoty z 2001 roku. Jeden z największych, jeśli nie największy talent, jaki
kiedykolwiek widział żużlowy Toruń. To też ten, który pamięta schyłek czasów, w
których jego macierzysty klub ścigał się pod szyldem Apatora. Rok po jego
odejściu, zespół ostatni raz jeździł pod taką właśnie nazwą, by po piętnastu
latach legendarne słowo wróciło na szyld toruńskiego żużla. Wrócił też Bajerski
w roli trenera i w roku 2020 miał do dyspozycji drużynę, na którą z wielu
powodów będzie patrzyła cała żużlowa Polska i zadawała sobie pytanie czy
Apator Toruń po roku wróci do elity? Gospodarzom sobotniego pojedynku z
pewnością przyświeca taki cel. W teorii byli najsilniejsi, w końcu zawodnicy,
jakimi dysponował Bajerski, robili wrażenie nawet na tych wybrednych. Tyle, że
nazwiska nigdy nie jeździły i zadaniem nowego trenera było utrzymywać wśród
podopiecznych odpowiednio dużo pokory, której w sobie miał na pewno sporo
mówiąc: "To nadal jest mój klub, w którym się wychowałem i spędziłem najlepsze
chwile mojej kariery. Przez ostatnie lata nic się nie zmieniło pod tym względem.
Razem z chłopakami ustalimy twarde zasady, według których będziemy
współpracować. Naszym celem jest jeździć i wygrywać. Nie gwarantuję, że będziemy
niepokonani i wygramy wszystko od początku do końca, ale na każdy mecz
pojedziemy w stu procentach skoncentrowani".
Obie drużyny przed sezonem dokonały zmian w
składach. Jeśli chodzi o ekipę toruńską, było to niemal nieuniknione, trudno
bowiem sobie wyobrazić Jasona Doyle’a w pierwszoligowych zmaganiach. Do Aniołów
przybyli m.in. rewelacja poprzednich rozgrywek na zapleczu ekstraligi Wiktor
Kułakow, ściągnięty z Łodzi Tobiasz Musielak oraz powracający na stare śmieci
Adrian Miedziński. Jeśli dołożymy do tego zestawienia braci Holderów, to rysuje
się obraz bardzo mocnej ekipy. Goście z Gniezna przed sezonem wzmocnili się
przede wszystkim Timo Lahtim, który przed inauguracją 1 ligi, miał już okazję
jeździć w Toruniu rywalizując w SEC. Wypadł okazale, zdobywając przy silnej
stawce 8 punktów i wsparty m.in. Juricą Pavlicem i byłym zawodnikiem Aniołów
(lata 2014-2015) Oskarem Fajferem miał prowadzić ekipę z Grodu Lecha do
sukcesów.
Dla kronikarskiego porządku należy dodać, ze
dla klubu z Gniezna była to druga wizyta na Motoarenie w historii. Pierwszy raz
miał miejsce w 2013 roku w Ekstralidze. Unibax nie wówczas miał litości dla
Startu i wygrał aż 62:28. W składach obu zespołów - dokładnie tak w roku 2020 -
widnieli: Chris Holder, Adrian Miedziński (obydwaj byli wtedy niepokonani -
16+2) i wspomniany wyżej Fajfer (5+1). Niestety dla przyjezdnych, toruńska lekcja
żużla na Motoarenie ponownie była bolesna, bowiem ekipa z Grodu Kopernika
wygrała w hicie I ligi 55:35.
Pierwszy bieg, pierwszego starcia, w pierwszej lidze rozbudził apetyty wśród kibiców Startu Gniezno. Timo Lahti mając w pamięci jazdę w rundzie SEC, pewnie pomknął po trzy punkty.
Jedynkę dowiózł do mety Oskar Fajfer, dzięki czemu goście wygrali 4:2.
Jednak w kolejnych biegach dominacja Apatora była niepodważalna
a wycięstwo gospodarzy nie było zagrożone ani
przez chwilę. Apator przypieczętował wygraną w meczu w trzynastym biegu, by
ostatecznie odprawić gości z dwudziestoma punktami ujemnym (55:35).
Historycznie należy również wspomnieć, że mecz 1 ligi przeciwko rywalowi z Gniezna był dla klubu z Torunia swoistym
jubileuszem. Oto bowiem po raz 100 miejscowy zespół wystartował w spotkaniu w
ramach zmagań ligowych na powstałej w 2009 roku Motoarenie, kiedy to ówczesny
drużynowy mistrz Polski podejmował przy nadkomplecie publiczności wicemistrza z
Leszna, pokonując go 48:42.
Przez dekadę na obiekcie, którego patronem jest Marian Rose, jeździła tylko
krajowa elita i wyjątkowo raz przyjechał na niego rywal z pierwszej ligi. W 2017
roku Anioły walczyły bowiem w barażu o utrzymanie z przedstawicielem niższej
klasy - Wybrzeżem Gdańsk.
Indywidualnie zawodnikiem, który mógł powiedzieć najwięcej na temat jazdy na
Motoarenie, był Chris Holder, który był jedynym jeźdźcem, który reprezentował
klub z Grodu Kopernika nieprzerwanie od momentu przeprowadzki na nową arenę.
Holder miał za sobą 93 mecze i ponad 900 punktów i jeżeli Apator w awansuje do
finału 1 ligi, a on sam będzie skuteczny, istnieje spora szansa na to, że
trzydziestodwulatek odjedzie 100 spotkań i zdobędzie 1000 punktów.
Ze 100 meczów gospodarze wygrali 79 W ostatnich latach bilans uległ znacznemu
pogorszeniu, bo miejscowi słabo spisywali się w Ekstralidze - przede
wszystkim w latach 2017 i 2019, kiedy to przegrali po aż 5 starć. Wcześniej
przez lata wygrywać przyjezdnym było na toruńskim terenie piekielnie ciężko.
Niektórym klubom nigdy się to nie udało.
Trzykrotnie zdarzało się, by w całym sezonie żółto-niebiesko-biali nie zaznali
goryczy porażki, a są duże szanse, by czwarty raz miał miejsce w 2020 roku.
Statystyki toruńskiej MotoAreny i zawodników po 100 meczach ligowych na stadionie im. Mariana Rosego: | |
Bilans wszystkich meczów: | 79 zwycięstw - 3 remisy - 18 porażek |
Punkty biegowe: | 5020:3905 (+1115) |
Liczba meczów: | 98/Ekstraliga + 1/baraż o Ekstraligę + 1/1liga |
Drużyny gości rywalizujące na MA: | 13 |
Drużyny gości które wygrały na MA: | 8 (Częstochowa, Grudziądz, Gorzów, Leszno, Lublin, Tarnów, Wrocław, Zielona Góra) |
Drużyny gości bez wygranej na MA: | 5 (Bydgoszcz, Gdańsk, Gniezno, Rybnik, Rzeszów) |
Najwięcej pojedynków: | 15 (Zielona Góra) |
Najwyższe zwycięstwo: | 74:16 (Gdańsk 2014) |
Najwyższa porażka: | 37:53 (Leszno 2018 i Lublin 2019) |
Najwięcej meczów: | 930 Chris Holder |
Najwięcej biegów: | 466 Chris Holder |
Najwięcej zdobytych punktów: | 928 Chris Holder |
Najwięcej wygranych biegów: | 189 Chris Holder |
Najlepszy występ indywidualny: | 18 pkt Adrian Miedziński mecz z Rzeszowem w roku 2013 |
Sezony bez ligowej porażki: | 2011, 2014, 2016 |
Niestety
po meczu przypomniała o sobie pandemia koronawirusa. Mimo,
że w Polsce wystartowały dwa poziomy ligowe rozgrywki toczyły się cały czas w
reżimie sanitarnym. Efektem tego były ciągłe badania na obecność wirusa i po
meczu ROWu Rybnik z Unią Leszno okazało się, że jedna z osób przebywających w
parku maszyn posiada pozytywny wynik testu COVID-19. Pokłosiem meczu w Rybniku
było odwołanie trzeciej rundy SEC w Gnieźnie, bowiem w stawce gnieźnieńskich zawodów
znajdowali się między innymi zawodnicy biorący udział w piątkowym feralnym
spotkaniu: Robert Lambert, Kacper Woryna, Vaclav Milik i Bartosz Smektała.
Ekstraliga wprowadziła na tę okoliczność procedury
kryzysowe, które dotyczyły
uczestników meczu 5 rundy Ekstraligi pomiędzy ROW Rybnik - Unia Leszno z 10
lipca, mówiące o:
- przełożeniu meczów 6 rundy Ekstraligi
- wprowadzeniu obowiązkowej domowej izolacji od dnia 14 lipca dla wszystkich
zawodników ROW Rybnik i Unii Leszno wraz z mechanikami zawodników i sztabami
szkoleniowymi oraz wszystkich osób funkcyjnych przebywających w parku maszyn
- zakazu wszelkiej aktywności sportowej dla zawodników uczestniczących w meczu ROW
Rybnik -Unia Leszno
- przeprowadzeniu testów genetycznych na obecność koronawirusa dla wszystkich
zawodników ROW Rybnik i Unii Leszno wraz z mechanikami i sztabami szkoleniowymi
oraz osobami funkcyjnymi przebywającymi w parku maszyn
- Po uzyskaniu negatywnych wyników testów, drużyny ROW Rybnik i Unia Leszno
mogły wrócić do normalnego rytmu sezonu 2020 w Ekstralidze.
Dodatkowo na bazie zaistniałej sytuacji w przyszłości ekstraliga postanowiła
obowiązkowe testy genetyczne przeprowadzane co dwa tygodnie, którym poddane będą
wszystkie osoby, przebywające w parku maszyn w czasie meczów Ekstraligi, a więc
nie tylko zawodnicy, mechanicy i sztaby szkoleniowe, ale również wszystkie osoby
funkcyjne, w tym oczywiście sędziowie i komisarze torów. Speedway Ekstraliga
pokryje koszty badań sędziów i komisarzy torów, ale za badania zawodników,
mechaników i obsługi meczów zapłacą już kluby. Dodatkowe testy genetyczne
musieli przechodzić również wszyscy zawodnicy, a także mechanicy, którzy
zdecydują się wyjechać z Polski zarówno w celach prywatnych, jak również
związanych z występami i pracą w innych zawodach żużlowych poza granicami
Polski. Brak wykonania testu po powrocie do Polski, będzie skutkował
automatycznym niedopuszczeniem zawodnika lub mechanika do udziału w zawodach w
Ekstralidze.
Te obostrzenia miały ogromne znaczenie dla Apatora Toruń, bowiem w roli gościa w
barwach ROW startował Adrian Miedziński, a Tomasz Bajerski był komentatorem TV
tego spotkania. Zatem obaj także musieli poddać się badaniom, a to oznaczało, że
w Tarnowie toruńska drużyna miała jechać bez jednego ze swoich czołowych
zawodników oraz bez trenera. W Toruniu z miejsca zaczęto czynić starania o
przełożenie tego meczu, jednak Główna Komisja Sportu Żużlowego, która nadzoruje
rozgrywki, postanowiła wykonać badania żużlowca i jego teamu już po feralnym
meczu, a ponieważ badanie dotyczyło dwóch osób, wyniki miały były znane tego
samego dnia. Na szczęście "Miedziak" i "Bajer" byli zdrowi. Gdyby jednak tak nie
było, to wówczas odwołana zostałaby cała kolejka żużlowa w pierwszej lidze.
Oto co mówił o całej sytuacji Adrian Miedziński: "Nie będę całej tej sytuacji
szerzej komentował, ponieważ już zostało to zbyt mocno rozdmuchane. Przepisy są
takie, że musimy przejść ponowne testy na obecność wirusa i tyle. Jeżeli testy
wyjdą negatywne, a myślę, że tak będzie, to powinniśmy wrócić do normalnych
rozgrywek. Wszyscy potencjalnie narażeni, ze mną na czele, przejdą testy i wtedy
zobaczymy. Moim zdaniem prawdopodobieństwo, że któryś z nas - zawodników mógł
się zarazić jest praktycznie znikome, ponieważ ani ja, ani pozostali nie
mieliśmy bezpośredniego kontaktu z osobą, u której wykryto wirusa. Nikt nie ma
również objawów, które mogłyby wskazywać na jakiekolwiek ryzyko. Przepisy są
jednak takie, że trzeba to dokładnie sprawdzić, aby wyeliminować zagrożenie i
móc kontynuować sezon, zarówno w Ekstralidze, jak i 1 lidze
Z kolei Tomasz Bajerski nie czuł zagrożenia i komentował swój stan zdrowia:
"Czuję się rewelacyjnie, naprawdę na nic nie narzekam. W moim przypadku
to czysta formalność. Wiem co robię i gdzie chodzę. Nie ma tematu. Głównie
przebywam w domu lub na stadionie. Dużo trenujemy z młodzieżą oraz pozostałymi
zawodnikami"
Tarnów |
ostatnie pojedynki |
Liczba meczów bez roku 2020 |
Dom | Wyjazd | Razem | |||||||
Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | ||||
2018 rok ekstraliga (39:51 - 51:39) |
80 | 33 | 2 | 5 | 9 | 4 | 27 | 42 | 6 | 32 |
Gdy opanowano wszystkie przeciwności związane z
terminem rozegrania spotkania, drużyny przystąpiły do sportowej rywalizacji.
Oba zespoły awizowały swoje najsilniejsze zestawienia. Po stronie
toruńskiej były zatem 4 seniorskie armaty strzelające dziesięcioma punktami w
meczu oraz aklimatyzujący się w drużynie Tobiasz Musielak z gwarancją co
najmniej siedmiu trafień. W przeciwieństwie do Unii Tarnów zdecydowanie słabiej
w Apatorze wypadała formacja juniorska. Wśród "Jaskółek" wysoko w pierwszej
kolejce wzleciał bowiem Mateusz Cierniak, który mimo siedemnastu lat był ojcem
zwycięstwa na torze w Gdańsku. Występem tym pokazał, że po przewie zimowej może
jak równy z równym walczyć nie tylko z juniorami, ale także seniorami. W
spotkaniu z Apatorem Toruń miał odegrać kluczową rolę, a na pewno miał
dominować nad młodzieżą z Torunia. Cierniak miał być też łatającym dziury w
drużynie, gdyby któryś z seniorów miał słabszy dzień. Oczywiście doskonały
junior sprawy nie załatwiał. Tarnowscy seniorzy również musieli zrobić swoje,
zwłaszcza, że Apator miał w swojej drużynie zawodników, którzy lubili jeździć w
Tarnowie. Szczególnie Wiktor Kułakow, który jeszcze rok temu ścigał się dla
Unii. Wiedza Rosjanina była bezcenna dla jego kolegów, bo wystarczy przypomnieć,
że żużlowiec przed rokiem w meczach na własnym torze ocierał się o doskonałość.
Apator był faworytem, bo po prostu przemawiały za tym nazwiska. Należało jednak
pamiętać, że o ile Kułakow świetnie zna miejscowy tor, o tyle dla pozostałych
może on stanowić zagadkę. I to nawet po ewentualnych konsultacjach z Rosjaninem.
Każdy ma bowiem inny sprzęt i stosuje inne ustawienia.
Ostatecznie Apator nie dał szans gospodarzom i podobnie jak przed tygodniem
dał rywalowi srogą lekcję. Unię należało docenić po jej wyczynie w
Gdańsku, ale przewaga Aniołów nie podlegała w zasadzie żadnej dyskusji.
Faworyt był lepszy w każdym elemencie żużlowego abecadła i nie miał zamiaru
spoczywać na laurach po kolejnych wygranych biegach. Biła po oczach przewaga w
startach, które przyjezdni raz po raz wygrywali i w sumie zespół Aniołów, aż
siedmiokrotnie wygrywał 5:1.
Wynik 57:33 był bolesnym wymiarem
kary dla Jaskółek. Goście w Tarnowie zaprezentowali się niemal bezbłędnie, o
czym świadczą zera po stronie torunian. Przywieźli ich zaledwie pięć, z czego
trzy zanotowali juniorzy. Anioły po wygranych startach najczęściej dowozili
swoje pozycje. W formacji seniorskiej Tomasza Bajerskiego próżno szukać słabych
punków. Patrząc zaś na zdobycze juniorów, w tej kwestii jest co poprawiać.
Młodzieżowcy Apatora zdobyli tylko 2 punkty, co z pewnością nie jest
satysfakcjonującym wynikiem. Co istotne, aż 10 punktów i 2 bonusy zdobył
juniorski duet Jaskółek, co jednak nie przełożyło się na sukces drużyny.
Patrząc na indywidualne zdobycze zawodników widać, że "Jaskółki" nie znalazły
sposobu na Jacka Holdera. Indywidualny wicemistrz Australii wywalczył w
Mościcach płatny komplet punktów - pierwszy w karierze w Polsce. Po stronie
miejscowych na pochwałę zasłużył walczący Gruchalski. Niespełna 22-latek dawał z
siebie wszystko i łącznie zdobył 7 punktów z bonusem, choć ma prawo żałować
taśmy w ostatniej próbie. Duży zawód sprawił Ljung.
Przed meczem zwracano uwagę na dużą, a może wręcz kolosalną stawkę tego
spotkania. Większa presja ciążyła na torunianach, którzy są bardzo
zdeterminowani, żeby szybko wrócić do elity. Ewentualna wysoka porażka w starciu
z Tarnowem, biorąc pod uwagę ryzyko, że w tym roku nie zostanie rozegrana faza
play-off, mogłaby się okazać brzemienna w skutkach i zniweczyć toruńskie
marzenia o awansie do Ekstraligi. Tak wyraźne zwycięstwo nad Unią, to dla
torunian scenariusz wymarzony. Nikt nie miał już wątpliwości co do możliwości
zespołu na poziomie zaplecza elity, ale to stwarzało dodatkową presję, bo do
każdego kolejnego meczu w sezonie 2020 zawodnicy Apatora mieli przystępować w
roli faworyta.
Na szczęście z BSI napłynęły konkretne informacje w sprawie Grand Prix w roku 2020 i ustalono, że mistrz świata zostanie wyłoniony w ośmiu rundach. Żużlowcy mieli rywalizować w trzech krajach. Złożony z czterech podwójnych turniejów (rozgrywanych dzień po dniu - piątek/sobota) cykl miał wystartować w Polsce na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Później rywalizacja miała przenieść się do duńskiego Vojens, a następnie do czeskiej Pragi, by w październiku na toruńskiej MotoArenie, BSI pod swoim szyldem po raz ostatni uhonorowało mistrza świata, bowiem brytyjski promotor utracił bowiem prawa do organizacji Grand Prix po roku 2020, na rzecz toruńskiego promotora speedwaya - firmy OneSport.
Kibice jednak czekali na trzecią kolejkę
spotkań w ramach 1 ligi i nic dziwnego, bowiem każdy dostrzegał różnicę klas
pomiędzy ekstraligą, a pierwszą ligą, ale to w pierwszej lidze mecze byy
bardziej emocjonujące.
Najtrafniej całą sytuację skomentował na portalu społecznościowym znamienity redaktor z Gorzowa Robert Borowy
"PGEE - najdroższa liga
świata, eWinner 1 LŻ - najciekawsza liga świata"
Łódź |
ostatnie pojedynki |
Liczba meczów bez roku 2020 |
Dom | Wyjazd | Razem | |||||||
Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | ||||
1975 rok I liga (56:20 - 48:30) |
26 | 10 | 1 | 2 | 7 | - | 6 | 17 | 1 | 8 |
Po meczu w mediach społecznościowych
rozgorzała dyskusja na temat tego dokąd zmierza żużel. Tuner mistrza świata Bartosza Zmarzlika
i związany z toruńskim żużlem Ryszard Kowalski otwarcie skomentował pewne
wydarzenia w których wskazywał, że "Żużel może nie przetrwać 5-6 lat".
Poniżej pełen post tunera zamieszczony na profilu społecznościowym:
Dawno nas tu nie było, ale może to dlatego, że po prostu brak nam już słów na to
co się dzieje z naszym ukochanym sportem… Chcielibyśmy podzielić się z Wami
naszymi przemyśleniami i zaprosić Was do dyskusji.
Koronawirus i związany z nim lock-down był paradoksalnie ogromną szansą dla
żużla na pozyskanie nowych odbiorców i wydawało się, że naturalnie zwiększy
swoją popularność. A jaki mamy tego rzeczywisty efekt ? Pokazujemy żenadę,
której nawet zapalonym kibicom odechciewa się oglądać. Rozgrywki ruszyły 2
miesiące temu, a my mieliśmy jedynie emocjonujące zawody SEC w Bydgoszczy.
Poświęcamy 3 godziny na obejrzenie jednego meczu, a co dostajemy w zamian? Nic.
Zero mijanek, zero sportowej walki – tylko start i jazda gęsiego. Dokąd to
zmierza? Bez konkretnych zmian dyscyplina może nie przetrwać 5-6 lat. Odejdą
kibice i sponsorzy, a bez nich dalsza jazda nie ma sensu.
1. Przygotowanie torów w tym roku to jedna wielka żenada. Kto tego pilnuje i czy
się na tym zna? Wygląda to bardzo, bardzo słabo. Przepis mówiący o tym, że tor
jest nieregulaminowy, gdy jego przyczepność nie jest taka sama na różnej
szerokości toru to jakiś absurd! Niemożliwym jest przygotowanie toru do walki,
gdy ścieżka przy krawężniku jest tak samo przyczepna jak ścieżka przy bandzie.
Nie trzeba być ekspertem, żeby to wiedzieć. Bo jeżeli mam do wyboru 2 trasy
różnej długości o tej samej przyczepności to logiczne jest, że wybiorę tą
krótszą. A co wybiorą pozostali zawodnicy? To samo, bo po szerokiej mieliby
jeszcze mniejsze szanse mnie wyprzedzić - proste.
2. Procedura startowa to kolejny absurd. Jakie znaczenie ma czy zawodnik stoi
10cm, czy 15 cm od taśmy? Jak chce stać dalej to jaki jest problem? Nie skupiamy
się na rywalizacji. Eksperci powiększają obraz w kamerach 3000 razy i przez 2
godziny analizują, czy dany zawodnik ruszył małym palcem u stopy. Czy na tym
powinno polegać piękno speedwaya?
3. Prowadzący/komentatorzy zamiast skupiać się na niesamowitych umiejętnościach
zawodników, tak jak widzimy to w innych dyscyplinach, dyskutują na tematy mało
istotne dla normalnego kibica. Silniki, sprzęgła, dysze, zębatki, pogoda – czy
to ma naprawdę największe znaczenie? Czy oglądając mecz piłki nożnej
komentatorzy analizują markę oraz typ podeszwy butów Roberta Lewandowskiego?
4. W tym roku zostały wprowadzone tzw. limitery obrotów w celu zmniejszenia
kosztów serwisowania motocykli. Proszę spojrzeć na poniższe zdjęcie i zadać
sobie pytanie, w jakim stanie będzie motocykl po takich zawodach jak te w
Gnieźnie. Koszty spowodowane nieprawidłowym przygotowaniem toru są o wiele
wyższe dla zawodnika i żadna technologia tego nie zmieni. To tak jakbyśmy
wrzucili do silnika naszego samochodu garść zmielonego piachu.
5. Sędziowanie – tutaj także widzimy brak konsekwencji i jasnych reguł.
Ta sama
sytuacja jest inaczej interpretowana za każdym razem. Incydent z Tobiaszem
Musielakiem z meczu Toruń – Gniezno jest najlepszym przykładem braku kompetencji
u osób decyzyjnych. Tobiaszowi odebrano możliwość zarobienia pieniędzy przez
błąd sędziego i nikt nie ponosi za to odpowiedzialności. Natomiast jeżeli
zawodnik nie spełni jakiegoś punktu regulaminu typu posiadanie odpowiedniej
czapki lub wpisze się do protokołu 2 minuty za późno to czeka go konkretna kara
finansowa. Czy ten system jest sprawiedliwy?
Po trzeciej kolejce spotkań koronawirus również dał o sobie znać i władze żużlowe 28 lipca wprowadziły nowy reżim sanitarny. Najważniejsze zmiany dotyczyły cyklicznych testów na obecność koronawirusa, a także specjalnego załącznika, który wprowadzał zalecenia sanitarne w podróżach zagranicznych na zawody, w myśl którego każdy wyjazd za granicę (poza podróżą na oficjalne zawody) musiał być zgłoszony do władz ligi. Niedopełnienie tego obowiązku groziło czternastodniową kwarantanną domową. Po powrocie do Polski dodatkowo trzeba było przejść na własny koszt badania genetyczne na obecność wirusa COVID-19.
Niestety korowirus dał też znać o sobie w
relacjach telewizyjnych, bowiem dwaj dziennikarze żużlowi telewizji Eleven Sports
mieli pozytywny wynik testu na COVID-19.
Informację o koronawirusie w redakcji żużlowej Eleven Sports przekazał portal
Wirtualnemedia.pl, który dodał, że w poinformowano o tym pozostałych
pracowników stacji. Od pracy zostało odsuniętych kilka osób, które miały kontakt
z zakażonymi, a samych dziennikarzy wysłano na kwarantannę. Na szczęście
zakażone osoby nie miały od dłuższego czasu kontaktów z osobami z Ekstraligi, a
wcześniejsze badanie pokazały, że wyniki osób obsługujących zawody żużlowe były
ujemne. To pokazało, że wprowadzenie regularnych testów było krokiem w dobrym
kierunku. W ten sposób zwiększono szansę na sprawne
przeprowadzenie rozgrywek i nie było konieczności zawieszania rozgrywek.
Jednak pokłosiem zakażenia w TV było to, że zaniechano wywiadów w trakcie i po
zawodach, ograniczając się tylko do kilku pomeczowych wypowiedzi najważniejszych
aktorów widowiska.
Daugavpils |
ostatnie pojedynki |
Liczba meczów bez roku 2020 |
Dom | Wyjazd | Razem | |||||||
Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | ||||
drużyny nigdy nie rywalizowały w lidze | - | - | - | - | - | - | - | - | - | - |
Ostrów |
ostatnie pojedynki |
Liczba meczów bez roku 2020 |
Dom | Wyjazd | Razem | |||||||
Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | ||||
2006 rok baraż o ekstraligę (50:40 - 58:32) |
4 | 2 | - | - | 2 | - | - | 4 | - | - |
Gdańsk |
ostatnie pojedynki |
Liczba meczów bez roku 2020 |
Dom | Wyjazd | Razem | |||||||
Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | ||||
2017 rok baraż o ekstraligę (47:43 - 50:40) |
62 | 26 | 0 | 5 | 6 | 1 | 24 | 32 | 1 | 29 |
Po meczu Przemysław Termiński wypowiedział się w sprawie Jacka Holdera: "jeśli chodzi o tegoroczne występy Jacka Holdera, to mam dysonans poznawczy. Z jednej strony bardzo się cieszę z rewelacyjnych występów mojego zawodnika, ale z drugiej nie jestem zbytnio szczęśliwy, że zdobywa je dla Moje Bermudy Stali Gorzów. Lubię Jacka Holdera i nie chciałem blokować jego transferu do tego klubu. Prywatnie nie czuję się najlepiej ze świadomością, że pomagam Stali". Media z miejsca zaczęły snuć teorie spiskowe i zaczęły wieszczyć odejście po sezonie z Apatora, młodszego z braci Holderów. Co prawda sezon jeszcze trwał i głównym pracodawcą Jacka był eWinner Apator Toruń, ale zawodnik pomagał też jako "gość' Stali Gorzów. Pomagał na tyle skutecznie, że w środowisku coraz głośniej o tym, że gorzowianie chcą zatrzymać zawodnika na kolejny sezon. Jednak już nie jako gościa, lecz pełnoprawnego członka zespołu. W Toruniu działacze zdawali sobie sprawę z tego, że Stal chce młodego Holdera i nie mieli zamiaru oddać żużlowca bez negocjacji "Głupio byłoby go stracić po awansie" mówił Adam Krużyński i dodawał, że "niewykluczone, że po derbach Apatora z Polonią Bydgoszcz dojdzie do pierwszych rozmów odnośnie przedłużenia umowy z Holderem". Z kolei w Gorzowie, przynajmniej oficjalnie zapewniano, że nikt nie zamierza spłatać figla torunianom, którzy pomogli im w trudnej sytuacji: "Byłoby nie fair, gdybyśmy już teraz rozmawiali z Holderem o przyszłości. Oni nam pomogli, uratowali nam tyłek, więc to nie byłoby etyczne, jakbyśmy mieli cokolwiek negocjować. Gdyby sam Jack chciał, gdyby mu coś nie pasowało, to co innego. Jednak nie teraz, bo trwa sezon, a my mamy swoich zawodników, którym chcemy dać szansę i sprawdzić ich w boju. Zachowuje się bardzo przykładnie, wręcz wzorowo, jest też mocno zaangażowany, chce się rozwijać. Taki zawodnik w każdym klubie znalazłby miejsce" - mówił trener Stali Stanisław Chomski.
Niestety po meczu środowisko kibiców obiegła kolejną przykra wiadomość, bowiem trzecia osoba z toruńskiego świata żużlowego zasiliła zastępy "Aniołów". Osobą tą była, Małgorzata Iwanowska-Ludwińska, która oprócz szeroko pojętej sztuki interesowała się sportem, a przede wszystkim żużlem, a fani zapamiętali ją jako osobę, która malowała portrety toruńskich żużlowców. Pani Małgorzata pochodziła z Poznania. Zdobyła wykształcenie na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu w 1973 roku. Po studiach osiadła w Toruniu i oprócz pracy twórczej, wspólnie z mężem kierowała Galerią Punkt. W 2004 roku ówczesny Minister Kultury Waldemar Dąbrowski przyznał jej , za całokształt twórczości, Nagrodę Specjalną Ministra Kultury. Malarka i plastyczka była także pisarką, która drukiem wydała dziewięć książek. Od roku 2006 działała w Stowarzyszeniu Pisarzy Polskich Okręgu Toruńskiego oraz Okręgu Warszawskiego.
Bydgoszcz |
ostatnie pojedynki |
Liczba meczów bez roku 2020 |
Dom | Wyjazd | Razem | |||||||
Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | Zw | Rem | Por | ||||
2013 rok ekstraliga (53:37 - 57:33) |
84 | 36 | - | 6 | 12 | 2 | 28 | 48 | 2 | 34 |
Dla kibiców ważniejsze jednak było to, że o siedmiu latach wracały
"Derby
Pomorza". Bydgoszcz i Toruń toczyły lokalne wojenki na różnych polach jak choćby
biznesowym, estradowym, kulturowym, oświatowym i oczywiście sportowym. Nic więc
dziwnego, że potyczki żużlowe miały długą historię wokół której narosło wiele
opowieści i mitów. Początek derbowych pojedynków sięga sezonu 1973. Był to baraż
o prawo jazdy w I Lidze (wówczas najwyższa klasa rozgrywkowa). Nie okazały się
one jednak zbyt szczęśliwe. Stal Toruń po wygranej u siebie (44:34) w rewanżu na
znak protestu co do stanu toru odmówiła jazdy po piątym biegu. Spotkanie
zakończyło się wynikiem 39:6 dla Polonii. Romana Kościechę i Bogdana Krzyżaniaka
ze strony toruńskiej zawieszono na pół roku, a mecz szeroko komentowano - także
na szczeblach politycznych. Żużlowa centrala skrytykowała i Polonię, nakazując
jej przebudowę specyficznego wtedy toru. Co ciekawe, w pierwszych kilkunastu
latach lokalnych pojedynków żużlowych mający mniejsze doświadczenie w jeździe z
najlepszymi Apator był pierwszym, który "złamał" rywala na jego terenie (1979) i
zwykle notował lepsze wyniki. Toruń zaczął górować nad sąsiadem zza miedzy.
Podczas wspólnej jazdy w I Lidze to torunianie zdobyli też pierwsi medal (brąz w
1983) i mistrzostwo (1986). Konfrontacje derbowe stały się ważnym aspektem życia
społecznego. Nic więc dziwnego, że mecze lokalnych drużyn były okazją do popisu
dla kibiców tworzących niepowtarzalną atmosferę na trybunach. Wyjątkowe oprawy,
tzw. "sektorówki", przyśpiewki (nie zawsze ubrane w piękną polszczyznę) czy
nawet zadymy - także na ulicach miast - były czymś, co wpisywało się w klimat
bydgosko-toruńskich spotkań. Z biegiem lat fani docinali sobie w coraz bardziej
oryginalne sposoby. Transparent sugerujący, że Kopernik, gdyby żył, to byłby za
Polonią, czy odzianie bydgoskiej Łuczniczki w toruńskie barwy przeszły do
historii. Była motolotnia ze zrzutkami, na których Poloniści chwalili się
większą liczbą złotych medali, było wykupienie przez nich reklam w toruńskiej
telewizji i oplakatowanie toruńskiej starówki. Było przystrojenie jednego z
bydgoskich wiaduktów przez fanów Aniołów napisem "Derby dla Torunia", były
bilboardy z ich lepszym bilansem meczów, była wreszcie zmiana na tabliczki ze
"Sportowej" na "Kibiców Apatora" przy ulicy, gdzie znajduje się bydgoski
stadion.
Wiele emocji budziła też zmiana barw klubowych przez zawodników, którzy
postanowili zasilić rywala zza miedzy. Co ciekawe w toruńskiej drużynie słynącej
w przeszłości z własnych wychowanków, najwięcej zawodników pozyskano właśnie z
Bydgoszczy. "Wymiana" zawodników zaczęła się jednak na długo przed ligowymi
bataliami, bo w latach 50-tych do bydgoskiej Gwardii dołączyli z Torunia
Zbigniew Raniszewski i Roman Zakrzewski. Gdy Polonia i Apator zaczęły ścierać
się ze sobą w jednej lidze do takich "transferów" nie dochodziło. W latach
80-tych Waldemar Cisoń trafił do Bydgoszczy, lecz po drodze zaliczył rok w
Grudziądzu. Trend złamał Ryan Sullivan, który na sezon 1999 przeszedł z Torunia
na roczny epizod do Bydgoszczy. W XXI wieku granice zaczęły się zacierać. Jacek
Krzyżaniak i Robert Sawina pod koniec karier trafiali za miedzę, choć nie
bezpośrednio z toruńskiej macierzy. W 2003 Mirosław Kowalik powędrował do
Polonii, a Piotr Protasiewicz do Apatora. Ten drugi do Bydgoszczy potem zresztą
wrócił. Robert Kościecha zanotował natomiast takie przejścia aż dwa i to w obie
strony. Duch czasu sprawił, że jeźdźców mających występy w obydwu klubach
przybywało. Osobną historią pozostawała postać Tomasza Golloba. Twórca
największych sukcesów Polonii, jej najwybitniejsza postać, legenda, ten, który
zawsze wyjątkowo mobilizował się na Derby Pomorza i w końcu osoba, której
sportowa Bydgoszcz zawdzięcza tak wiele, dziesięć lat po opuszczeniu
macierzystego klubu... trafił na dwa lata do Torunia. Golloba skusił jeden z
najbardziej lukratywnych kontraktów w historii speedwaya. Sportowe media w
Polsce żyły jego przyjściem do ówczesnego Unibaksu Romana Karkosika przez kilka
dni.
W rywalizacji pomiędzy Polonią a Apatorem nie brakowało zatem emocji, ale też
dramaturgii, a największą z nich była ta z 1994 roku, kiedy top w wyniku upadku
na torze w mieście nad Brdą ciężkiej kontuzji doznał Per Jonsson, który od
tamtej pory został przykuty do wózka inwalidzkiego.
Po tych historycznych wspomnieniach dzień 17 sierpnia 2020 pisał rozdział sportowej rywalizacji, bowiem miał odbyć się 89 mecz pomiędzy kujawsko-pomorskimi zespołami. Korzystniejszy bilans mieli torunianie, którzy wygrali 50 meczów. Polonia wygrała 36 razy, a dwukrotnie był remis. I przed meczem wiele wskazywało na to, że torunianie poprawią korzystny dla siebie bilans, bowiem ich skład był naszpikowany gwiazdami. Z kolei Polonia ze swoim potencjałem w teorii nie miała prawa niczego zdziałać. I tak też się stało, bo Apator wygrał 55:35, ale Polonia zaprezentowała się z dobrej strony i wynik nie odzwierciedlał tego co działo się na torze.
Niestety po raz kolejny derby pokazały, że
emocje były nie tylko na torze, ale również za kulisami sportowej rywalizacji.
Oto bowiem, już po próbie toru torunianie zwrócili uwagę, że coś było nie tak
z ich motocyklami. Na testowych
kółkach motocykle zawodników z Torunia spisywały się ich zdaniem gorzej niż zwykle.
Kierownictwo drużyny wzięło sprawy w swoje ręce i postanowiło działać
natychmiastowo, bowiem Tomasz Bajerski zwrócił uwagę na beczkę z metanolem.
Toruński szkoleniowiec miał prawo być podejrzliwy, bo w zeszłym sezonie w
finale II ligi w Bydgoszczy jego PSŻ Poznań przegrał w dziwnych okolicznościach
aż 29:61.
Goście zaalarmowali sędziego oraz przewodniczącego jury i to właśnie w obecności
tego drugiego postanowiono porównać płyny wypływające z obu kranów. Na meczu nie
było wykwalifikowanego komisarza technicznego, więc eksperyment wykonano mniej
skomplikowaną metodą. Pod węże podłożono dwie miski, a po wlaniu niewielkiej
ilości płynów okazało się, że mają zupełnie inny kolor. "Gospodarze nie potrafili uzasadnić, dlaczego doszło do takiej sytuacji. Być
może chodziło o to, że jeden z węży lub miski były brudne. Postanowiłem jednak,
że do końca zawodów nikt nie będzie korzystał z kranu, z którego wypływała żółty
płyn. W obecności przedstawicieli obu drużyn zalakowałem ten odpływ i założyłem
plombę, tak by nikt nie mógł z niego korzystać. Ostatecznie goście nie zgłosili
protestu, więc nie doszło do sprawdzenia zawartości beczki" mówi przewodniczący
jury zawodów, Zbigniew Fiałkowski.
Władze eWinner Apatora nie chciały jednak robić z całej sytuacji afery i dość
szybko zapomniały o całym zajściu. W całej sytuacji dziwić może jednak brak
chęci sprawdzenia, dlaczego z dwóch kranów wydobywał się płyn o innym kolorze.
Świadkowie zdarzenia mówili jednak, że beczka nie miała śladów spawania i miała
jedno wyjście o szerokości 20 mm, z którego metanol płynął do dwóch kranów. Nie
było więc przesłanek do stwierdzenia, że doszło do celowej ingerencji. Niestety władze Abramczyk Polonii Bydgoszcz,
nie pokusiły się o komentarz do całej sprawy.
Zanim
jednak doszło do rewanżowego pojedynku nad morzem, zatrudnienie w ekstralidze w
charakterze "gościa", znalazł ostatni z toruńskich seniorów Wiktor Kułakow.
Zasilił on szeregi Falubazu Zielona Góra, który przed sezonem skazywany był na
walkę o utrzymanie, ale dość niespodziewanie włączył się do walki o play-off.
Niestety w drugiej części rozgrywek lubuski zespół stracił początkowy animusz i
w Wiktor miał być zmiennikiem dla będącego bez formy Antonio Lindbaecka.
Sięgnięcie po drugiego najlepszego zawodnika tegorocznych rozgrywek pierwszej
ligi, czyli Wiktora Kułakowa (średnia 2,550 pkt/bieg), wydawała się więc w tej
sytuacji zupełnie naturalnym rozwiązaniem. Rosjanin już zresztą od kilku
miesięcy był wiązany z poszczególnymi drużynami, ale do tej pory przeszkodą była
nie tylko cena, ale fakt, że zawodnik oczekiwał nie tyle pewnego miejsca w
składzie, co perspektywy regularnej jazdy.
Transfer Kułakowa sprawiał, że jedynymi klubami bez gościa byli w Ekstralidze
już tylko Unia Leszno, Włókniarz Częstochowa i Motor Lublin. W
pozostałych żużlowych teamach, działacze ugięli się pod presją wyniku i w
trakcie rozgrywek sięgnęli po posiłki z niższej ligi. Instytucja gościa została
wprowadzona do regulaminu na wypadek zarażenia się koronawirusem jednego z
zawodników. Działacze mieli w takich sytuacjach korzystać z zawodników z niższej
ligi, by bez przeszkód móc kontynuować sezon. Życie pokazało jednak, że przepis
ten została wypaczony i wykorzystany do wzmacniania drużyn, a niektóre kluby
uzależniły się od gwiazd I ligi na tyle mocno, że nie wyobrażały sobie jazdy bez
nich. Tak było choćby w przypadku Sparty Wrocław (Chris Holder) czy Stali Gorzów
(Jack Holder), które właściwie tylko dzięki Australijskim braciom wciąż walczyły
o awans do finałowej czwórki.
W Toruniu zacierano jednak ręce na taki obrót sprawy, bowiem zawodnicy spod żółto-niebiesko-białej flagi startując w niższej lidze ciągle mieli kontakt z
ekstraligową czołówką, a prezes kluby Ilona Termińska tak komentowała gościnne
starty kolejnego Anioła: "Nie ma Ekstraligi bez Apatora. To piąty gość z naszego
klubu będzie startował w ekstralidze. Dla Wiktora to możliwość objeżdżenia na
innych torach. Będzie miał szansę pokazania się w decydujących meczach. Na pewno
to przyniesie bezcenne doświadczenie. Nie jest to jednak sprawdzenie Wiktora
przed sezonem 2021. Nie traktujemy tego w ten sposób. Tegoroczne rozgrywki są
specyficzne, więc każda możliwość jazdy jest dla zawodników istotna"
Kibice w mieście Kopernika, żyli jednak potyczką w Gdańsku, bowiem gospodarze
chcieli się rehabilitować przed swoimi kibicami po blamażu w Ostrowie, a goście
mogli zrobić kolejny krok do zdominowania całej ligi. Niestety mecz nie doszedł
do skutku, bowiem w Gdańsku od rana było pochmurno, a na godzinę przed meczem
tor przyjął niewielką ilość wody. Po godzinie siedemnastej nad stadionem przeszła ulewa
jednak kolejna ulewa, której tor już nie wytrzymał i nie
nadawał się do jazdy, dlatego sędzia zdecydował o przełożeniu spotkania na
piątek, 28 sierpnia, na godzinę 16:30. Była to jednak niefortunna godzina, bo wpłynęła
ona negatywnie na frekwencję,
ponieważ wielu gdańszczan mecz musiało śledzić w drodze z pracy do domu stojąc w
korkach.
A szkoda bo nieliczni kibice zgromadzeni na stadionie mogli oglądać ciekawe
widowisko. Gospodarze pierwszy cios 4:2 zadali w już pierwszym biegu, kiedy bieg
wygrał zdecydowany lider Zdunek Wybrzeża, Krystian Pieszczek. Wychowanek klubu z
Gdańska stracił na próbie toru pierwszy motocykl i do biegu wyjechał na
rezerwowej maszynie, a ta okazała się niezwykle skuteczna, bo zawodnik był
niesamowicie szybki na starcie i na trasie skutecznie odpierał ataki Musielaka.
Niestety Chris Holder dał się ograć Thorssellowi i gdańszczanie po pierwszym
biegu objęli prowadzenie.
Anioły odpowiedziały niemal natychmiast w wyścigu młodzieżowców, który wygrali
podwójnie. W kolejnych wyścigach jednak faworyzowani torunianie nie byli w
stanie zbudować przewagi. Popełniali błędy, przytrafiały im się wykluczenia za
dotknięcie taśmy, czy utrudnianie startu, a także mieli pecha wpostaci defektu Jacka Holdera na prowadzeniu w trzeciej odsłonie zmagań.
Goście odjechali od rywali dopiero w trzeciej serii startów, po której ich
przewaga wzrosła do ośmiu punktów. Trener Berliński zareagował bardzo szybko i w
biegu jedenastym desygnował Krystiana Pieszczka w ramach rezerwy taktycznej.
Manewr się powiódł, goście zmniejszyli stratę o dwa oczka. Marzenia gospodarzy
zostały jednak zaprzepaszczone w biegu dwunastym. Kułakow wygrał wówczas start z
Pieszczkiem. Gdańszczanin nie opanował motocykla i upadł na tor wspólnie z
toruńskim juniorem Igorem Kopciem-Sobczyńskim. Arbiter po obejrzeniu powtórek
wykluczył Pieszczka. Przed biegami nominowanymi goście prowadzili już dwunastoma
punktami i byli pewni kolejnego zwycięstwa.
Niestety w obozie przyjezdnych po raz pierwszy w sezonie publicznie zaiskrzyło, bo przed biegami nominowanymi Wiktor Kułakow i Jack Holder mieli po 9 punktów. Każdy z nich wygrał po 3 wyścigi, ale Jackowi przytrafił się defekt w trzecim biegu, a Wiktor wjechał w taśmę w swoim drugim starcie. Rosjanin w tej sytuacji zaproponował Australijczykowi grę w kamień, papier, nożyce ale Holder nie przystał na tę propozycję i zirytowany Kułakow oznajmił w telewizji, że chciał przedyskutować wybór pól w piętnastym wyścigu, na co kolega z drużyny miał machnąć ręką i miał wybrać pola za nich obu. Być może nie doszłoby do tej niefortunnej sytuacji, gdyby Tomasz Bajerski oprócz desygnowana zawodników do ostatniego biegu wskazał zawodnikom z jakich pól będą startować. Na szczęście incydent ten nie wpłynął na rywalizację w dwóch ostatnich biegach, które Apator wygrał podwójnie i mecz zakończył się wynikiem 55:35 dla gości.
Przed meczem dziesiątej kolejki ponownie dał znać o sobie koronawirus, bowiem pojawiło się zagrożenie, że powiat ostrowski znajdzie się w żółtej strefie zagrożenia pandemicznego. To oznaczało udostępnienie jedynie 25 proc. trybun ostrowskiego stadionu. Ostatecznie Ministerstwo Zdrowia umieściło powiat w niebieskiej strefie, dzięki czemu do sprzedaży mogła trafić dodatkowa pula biletów i znacznie większa grupa ostrowskich kibiców na żywo mogła obejrzeć Apatora Toruń, który w sezonie 2020 był jak walec rozjeżdżający kolejnych rywali bez większego trudu. Zespół Tomasza Bajerskiego za każdy razem notował na swoim koncie przynajmniej 51 punktów i pewnie zmierzał po awans do Ekstraligi. Nic więc dziwnego, że pokonanie Aniołów dla ostrowian było misją niemal niemożliwą. Ale życie pokazało, że nie ma nic niemożliwego. Trener Mariusz Staszewski awizował swoje żelazne zestawienie, wzmocnione wypożyczonym z Falubazu Zielona Góra Jonasem Jeppesenem na pozycji rezerwowego, który wcześniej pojechał w zaledwie jednym wyścigu - w Tarnowie, gdzie dojechał do mety na końcu stawki. Po meczu z Apatorem został jednak bohaterem Ostrowa, bo tego nikt się nie spodziewał, że Anioły przegrają pierwszy mecz w sezonie, a pogromcą teamu naszpikowanego wielkimi nazwiskami będzie właśnie młody Duńczyk, który pojechał w pięciu z sześciu ostatnich wyścigów i zwyciężając zawsze z ogromną przewagą, zdobył czysty komplet 15 punktów czym zapewnił ostateczny tryumf swojej drużynie!
Po dość niespodziewanej porażce w deszczowym Ostrowie choć w toruńskim klubie nikt nie robił z tego tragedii, to drużyna i tak chciała się za ten występ zrehabilitować.
Apator Toruń pewnie zmierzał po awans do Ekstraligi i mógł zapewnić go sobie już w dwunastej kolejce spotkań. Nie było to jednak łatwe zadanie, bowiem lider tabeli jechał na spotkanie z drugą siłą rozgrywek - Orłem Łódź, który miał jeszcze matematyczne szanse na awans do elity. Gdyby pokonał torunian, zdobywając przy tym punkt bonusowy, miałby już tylko 3 "oczka" straty, nakładając na lidera tabeli jeszcze większą presję przed zakończeniem rozgrywek. Jednak taki scenariusz jest bardzo mało prawdopodobny, bo choć ekipa z Łodzi prezentowała się dobrze i zazwyczaj każdy z zawodników dokładał ważne punkty, to większość atutów była po stronie gości. Nie przeszkadzało to łodzianom myśleć realnie o zwycięstwie, bowiem w sezonie 2020 nie zaznali goryczy porażki na własnym terenie, a w dodatku wydawało się, że w ekipie toruńskiej mały kryzys przeżywali Wiktor Kułakow i Adrian Miedziński, którzy w ostatnich meczach nie spisywali się najlepiej. Poniżej oczekiwań spisywał się również lider formacji juniorskiej Igor Kopeć-Sobczyński. Na korzyść Apatora działało natomiast fakt, że Tobiasz Musielak znał tor w Łodzi, a świetnie dysponowany przez większość rozgrywek Rohan Tungate, także przeżywa gorszy okres.
Podsumowując. Zawody na łódzkiej Moto Arenie były niezwykle emocjonujące, jeżeli chodzi o ściganie, ale częściej z pojedynków na dystansie zwycięsko wychodzili gospodarze. Symboliczne były dwa starty Chrisa Holdera w czwartej serii startów. Po błędach Australijczyka dwa podwójne zwycięstwa Apatora zamieniały się w remisy. Torunianie mogli dziękować Opatrzności, że mieli w swoim składzie Jacka Holdera. Najskuteczniejszy zawodnik pierwszej ligi, jako jedyny nie miał żadnych problemów, aby od początku dopasować się do warunków torowych, a świadczył o tym chociażby ustanowiony rekordu toru już w trzecim wyścigu dnia. Łodzianie udowodnili, że w sezonie AD 2020 są bardzo mocni i po wygranej z Aniołami wskoczyli na pozycję wicelidera pierwszej ligi. Wato zaznaczyć, że zawodnicy jechali nie tylko o obronienie wyniku, ale walczyli także o włosy trenera Adama Skórnickiego. A wszystko za sprawą zakładu, który zawarł on z właścicielem klubu. W przypadku przegranej gospodarzy, trener musiałby ściąć swoje długie włosy. Natomiast wygrana pozwalała mu zachować bujną fryzurę. Ów zakład pokazywał jak zespół gospodarzy był pewny swego przed starciem z liderem pierwszej ligi.
Wynik dwunastej kolejki sprawił, że Apator musiał poczekać z otwieraniem szampanów. Ostatnie przegrane jednak nie komplikowały sytuacji zespołu, bowiem w przedostatniej kolejce "Anioły" przed własną publicznością podejmowały tarnowskie "Jaskółki", z które nie sprostały gościom na własnym torze. Niektórzy nawet żartowali, że torunianie chcieli świętować awans na domowym stadionie, dlatego nie popisali się w Łodzi, ale takie głosy należało traktować z mocnym przymrużeniem oka, bo wiadomo, że porażki zdarzały się najlepszy, a uważni obserwatorzy wiedzieli, że w sporcie żużlowym trudno utrzymać się przez cały sezon na jednakowo wysokim poziomie. Praktycznie każdy przeżywał wzloty i upadki. Nawet dominująca w Ekstralidze Unia Leszno miewa słabsze chwile, ale zawsze potrafiła wyjść z opresji obronną ręką. Torunianom na pewno nie można zarzucić, że pokpili sprawę, zlekceważyli rywali i nie sprostali stojącemu przed nimi zadaniu. Drużyna na przestrzeni całego sezonu bez wątpienia zrobiła swoje, chociaż niektórzy zawodnicy zapewne oczekiwali od siebie trochę więcej i mogą mieć poczucie, że nie do końca obronili się swoimi wynikami. Nie dotyczy to wyłącznie seniorów, ponieważ młodzieżowcy również potwierdzali, że chcieli nieco bardziej pomagać zespołowi.
Oprócz ścigania, które dla kibiców
pierwszoligowych było najciekawsze w ekstralidze rozpoczynała się faza play-off,
w której zastosowano pomiary telemetryczne, a to oznaczało elektroniczny pomiar czasu.
Była to
ostatnia faza testów, które rozpoczęła się w roku 2019. Jednak z uwago na COVID-19
nie było możliwości wprowadzenia tego rozwiązania wraz z początkiem
rozgrywek. Rozwiązanie to było o tyle istotne, że zgodnie z regulaminem sędzia
musiał ustalić kolejność na mecie, a często zdarzało się, że zawodnicy wpadli w podobnym czasie na
metę i sędzia przez kilka minut musiał oglądać powtórki telewizyjne i ufać temu
co podpowiadało mu doświadczenie, a to nie zawsze rozwiewało wszystkie wątpliwości.
Działanie całego systemu było bardzo proste. Na każdym motocyklu
zawodnika zamontowano specjalny czujnik. Jednocześnie w w okolicach taśmy
maszyny startowej znajdował się odbiorniki sygnału. Dzięki temu osoba, która przebywała w trakcie meczu na wieżyczce, otrzymywała informacje o czasach, a także
mogła bez problemu ocenić, kto pierwszy wpadł na metę.
Ciągle jednak nie rozwiązany pozostawał problem lotnych startów, ale
zarządzający rozgrywkami mówili, że to melodia przyszłości, bowiem prace i testy trwały.
Na dwanaście kolejek zespół z Torunia musiał uznać wyższość swojego rywala zaledwie dwa razy - w meczach z Orłem Łódź oraz Arged Malesą Ostrovią Ostrów Wielkopolski. Oba przegrane pojedynki żużlowców z Grodu Kopernika miały miejsce na wyjeździe. Na dwie kolejki przed końcem rozgrywek torunianie mieli 5 punktów przewagi nad drugim w tabeli Orłem Łódź i trzecim Startem Gniezno. Zatem Apatora od powrotu na salony dzieli już tylko mały krok. Wystarczyło wygrać na własnym torze w przedostatniej kolejce spotkań z Unią Tarnów. Zadanie to nie było wielkim wyzwaniem i sensacja nawet przez moment nie wisiała w powietrzu, bowiem Anioły wypełniły swój obowiązek, zapewniając sobie awans do Ekstraligi.
Co ciekawe Apator wygrywając z Unią, zaliczył czwarty sezon bez porażki na MotoArenie w zawodach ligowych. Wcześniej taka sytuacja miała miejsce w Ekstralidze, w latach 2011, 2014 i 2016. Dodatkowo warto wspomnieć, że pomijając spotkanie z dnia 14 sierpnia 2011 roku, kiedy w ćwierćfinale fazy play-off Ekstraligi nie doszło do skutku spotkanie z rywalem z Wrocławia, który tłumacząc się niemożnością skompletowania składu spełniającego normy KSM, oddał je walkowerem, tj. 40:0 na korzyść torunian, wygrana Aniołów w roku 2020 była drugim tak okazałym domowym zwycięstwem na MotoArenie w historii. Nieco ponad dziesięć lat temu różnicą 38 punktów przegrali przyjezdni także z Tarnowa, z tym że wtedy mecz odbywał się na poziomie ekstraligowym. Wówczas barwy Unibaxu reprezentowali obecni jeźdźcy Apatora, czyli Chris Holder i Adrian Miedziński. A statystycznie rzecz ujmując w ciągu dwunastu lat istnienia MotoAreny wyższy wynik padł tylko raz. W 2014 roku pogrążone w finansowym chaosie i mocno osłabione kadrowo Wybrzeże Gdańsk poległo w Toruniu aż 16:74. Ciekawostką było to, że wówczas jeden punkt urwał gospodarzom Artur Mroczka, broniący w roku 2020 barw tarnowskiej Unii. Pokonał on wówczas jadącego pożegnalny mecz w karierze Karola Ząbika.
Najwyższe wyniki na Motoarenie im. Mariana Rosego (2009-2020)*:
7 września 2014 | Ekstraliga | Wybrzeże Gdańsk | 74:16 | |
9 maja 2010 | Ekstraliga | Unia Tarnów | 64:26 | |
26 września 2020 | 1. Liga | Unia Tarnów | 64:26 | |
15 kwietnia 2012 | Ekstraliga | Wybrzeże Gdańsk | 63:27 | |
6 sierpnia 2020 | 1. Liga | TŻ Ostrovia Ostrów | 63:27 | |
2 czerwca 2013 | Ekstraliga | Start Gniezno | 62:28 | |
6 czerwca 2010 | Ekstraliga | Włókniarz Częstochowa | 60:30 | |
22 lipca 2012 | Ekstraliga | Włókniarz Częstochowa | 60:30 | |
21 kwietnia 2014 | Ekstraliga | Sparta Wrocław | 60:30 | |
22 maja 2016 | Ekstraliga | Sparta Wrocław | 60:30 |
Warto też dodać, że w sezonie 2020 Jack Holder wykręcił najlepszą domową średnią biegową, biorąc pod uwagę wszystkie lata stadionu zlokalizowanego przy ulicy Pera Jonssona. Australijczyk z wynikiem 2,765 pobił rekord należący do Emila Sajfutdinowa z 2014 roku (2,643).
Wracając jednak do sezonu 2020, a w zasadzie wybiegając już do roku 2021, w przedostatniej kolejce spotkań Apator miał jeden cel na sobotni wieczór i ten cel zrealizował. Po jedenastym biegu był już awans, a po piętnastym świętowanie. Wówczas na tor wyjechali chyba wszyscy zawodnicy Apatora, którzy wykonali kilka rund honorowych. Nie zabrakło jazdy na jednym kole, a dołączył do tego nawet trener Bajerski, było palenie "gumy" i marynarki Pani Prezes. Po spotkaniu radość trwała jednak bardzo krótko, bo zarząd klubu musiał ostro wziąć się do pracy i skompletować skład na miarę ekstraligi. Drużyna była co prawda poukłada już przed sezonem, bowiem po awansie maił wrócić Doyle, a Kułakow miał zostać Polakiem, ale przepis o konieczności posiadania w składzie zawodnika U-24 wymusił na Apatorze zupełnie inne rozwiązania kadrowe. Wiele wskazywało na to, że mecz trzynastej kolejki był ostatnim domowym pojedynkiem w toruńskich barwach dla Tobiasza Musielaka, Igora Kopcia-Sobczyńskiego, czy wspomnianego Wiktora Kułakowa, który nie kwapił się do zostania Polakiem i startów z polską licencją. Niepewna była też przyszłość Adriana Miedzińskiego, po którym - tak jak po Musielaku - spodziewano się znacznie więcej. Z kuluarów dobiegały też wieści, że coraz bliżej Torunia był Robert Lambert - Mistrz Europy w roku pandemii. Była to dobra wiadomość, bowiem Anglik był najwyżej cenionym zawodnik U-24 na rynku, a to pozwalało sądzić, że na tej pozycji Anioły mogą mieć przewagę nad ekstraligowymi rywalami. Nic więc dziwnego, że awans w głowach wielu toruńskich kibiców stawiał pytanie czy team Aniołów czekała rewolucja czy może ewolucja?
Przed drużyną było jednak jeszcze ostatnie spotkanie w sezonie na torze Startu Gniezno. Niestety mecz, który kończył rywalizację ligową nie doszedł do skutku w pierwszym terminie z powodu niekorzystnych warunków atmosferycznych panujących w Gnieźnie. W dniu zawodów w pierwszej stolicy Polski padało od rana. Choć gospodarze próbowali doprowadzić tor do stanu pozwalającego na rywalizację, to kolejne opady deszczu wykluczyły możliwość rozpoczęcia zmagań i sędzia spotkania Piotr Lis odwołując spotkanie, tak komentował swoją decyzję: "Jestem przekonany, że to jedyna słuszna decyzja. Organizator starał się zrobić, co w jego mocy, by doprowadzić tor do stanu regulaminowego. Taki on był, dopóki nie spadł kolejny deszcz". Arbitrowi rację przyznał Adrian Miedziński: "Szczerze mówiąc, tor nie nadaje się do jazdy. Z tego co wiem, prawie nikt nie chce jechać. Były na nas jakieś naciski, byśmy pojechali próbę toru". W tej sytuacji spotkanie odbyło się tydzień później i było ciekawym pełnym dramaturgii widowiskiem.
Obie ekipy przystąpiły do hitu kolejki w osłabionych składach. W zestawieniu
Startu zabrakło Timo Lahtiego, który przeszedł operację dłoni i zakończył już
sezon, natomiast Apator pojechał bez Jacka Holdera. Australijczyk odczuwał
skutki upadku do jakiego doszło na skutek awarii jego motocykla tydzień
wcześniej w meczu Ekstraligi. W związku z czym Tomasz Bajerski zastosował
zastępstwo zawodnika, które spełniło swoje zadanie w stu procentach. Żużlowcy
zastępujący młodszego z braci Holderów w trzech przypadkach wpadali na metę jako
pierwsi (Holder, Miedziński, Musielak), a raz za swoim kolegą z pary (Kułakow).
Mecz nie miał żadnego dla układu tabeli, ale obie ekipy chciały sobie coś
udowodnić, bowiem spotykał się wicelider z liderem pierwszoligowych rozgrywek.
Nic więc dziwnego, że kibice mogli podziwiać na torze pokaz ambicji i siły obu zespołów. Gnieźnianie robili wszystko,
by utrzeć nosa mistrzowi pierwszej ligi. Apator natomiast szukał szansy na zakończenie
rozgrywek z przytupem. To sprawiło, że zawodnicy obu zespołów byli absolutnie bezkompromisowi,
remisy były rzadkością i biegi wygrywali goście albo gospodarze. Na torze
niejednokrotnie iskrzyło, były odważne akcje, upadki i walka na pograniczu
faulu. Ale spotkanie bez wątpienia mogło się podobać, bowiem wynik ustalił
dopiero w ostatnim bieg Oskar Fajfer, którzy przy prowadzeniu Aniołów 4:2 (wynik
ten dawał meczowy remis) na
prostej przeciwległej minął niepokonanego dotąd Tobiasza Musielaka i pomknął po
prestiżowe zwycięstwo w spotkaniu 46:44.
Mecz w Gnieźnie był pojedynkiem godnym starcia dwóch najlepszych
drużyn pierwszej ligi. Apator żegnał się z zapleczem Ekstraligi porażką, ale w
przekroju całego sezonu był zdecydowanym dominatorem pierwszoligowych rozgrywek
i zasłużenie wracał na
wyższy szczebel rozgrywek. W ostatnim meczu sezonu, najskuteczniejszym
zawodnikiem gospodarzy był Oskar Fajfer, który do dorobku drużyny dopisał 11
punktów. Wśród torunian najlepszym zawodnikiem był Tobiasz Musielak, zdobywca 14
punktów i trzech bonusów.
Podsumowując. Po meczu żużlowcy Apatora odebrali puchar za wygranie pierwszej ligi. Trzeba jednak
przyznać, że od początku był zdecydowanym faworytem i wykonał to czego od niego
oczekiwano. Anioły okazały się najlepszymi riderami w
sezonie, a w przekroju całego sezonu zdobyły komplet punktów bonusowych.
Ostatecznie Apator zakończył zmagania z przewagą czterech punktów nad
Startem Gniezno, choć przytrafiły mu się trzy porażki.
Na trzeciej pozycji uplasował się
Orzeł Łódź, co było dla
tego zespołu najlepszym
wynikiem od kilku lat. Rzutem na taśmę w górnej połówce zameldowało się również
Wybrzeże Gdańsk. Prawie do samego końca trwała walka o utrzymanie. Koniec końców beniaminek
Polonia Bydgoszcz zachował ligowy byt, a po dwunastu latach jazdy na
tym szczeblu spadku doświadczył
Lokomotiv Daugavpils. W 2021 roku w
pierwszej lidze miejsce Łotyszy zająć miały
Wilki Krosno, czyli zwycięzcy
drugiej ligi żużlowej. Najskuteczniejszym zawodnikiem został Jack Holder. Australijczyk
przerósł ligę, osiągając średnią biegową 2,625. Drugi w tym zestawieniu był jego
kolega klubowy Wiktor Kułakow (2,361), a trzeci Rohan Tungate z Orła (2,348).
Najskuteczniejszym Polakiem okazał się Tobiasz Musielak z obozu toruńskiego,
który ze średnią 2,121 zajął siódme miejsce. Dodatkowo młodszy z braci
Holderów wspólnie z Wiktorem Kułakowem byli piekielnie mocną parą. Na 16
wspólnych startów uzyskali średnią 4,688 pkt/bieg i aż trzynastokrotnie
wygrywali wyścigi w stosunku 5:1. Do tego dołożyli jedno zwycięstwo 4:2 oraz dwa
remisy, co dało 75 pkt. dla Apatora. Obaj zawodnicy w duecie spisywali się
świetnie zarówno u siebie, jak i na wyjazdach, natomiast to na własnym torze
wykręcili nieco wyższą, fenomenalną średnią 4,780 pkt/bieg i byli bezapelacyjnie
najlepszym duetem pierwszej ligi. Co ciekawe, Jack wspólnie z bratem Chrisem
stworzył w lidze drugą najskuteczniejszą parę. Braterski duet nie przegrał
żadnego z 18 biegów, a aż dziesięciokrotnie zwyciężył podwójnie. Do tego dołożył
jeszcze 3 wygrane po 4:2 i 5 remisów. Ostatecznie uzyskali świetną średnią 4,278
pkt/bieg, zdobywając łącznie 77 "oczek".
Sezon 2020 w wykonaniu Aniołów pokazał przepaść pomiędzy polskimi ligami.
Torunianie z dużą łatwością pomimo mizernej formacji juniorskiej wygrali
jedenaście spotkań, a w przegranych meczach jeden bieg mógł zadecydować o ich
tryumfie. Zatem znakomita dyspozycja seniorów wystarczyła aby osiągnąć założony
na początku sezon cel, a rok próby okazał się bardziej okresem przejściowym niż
wyzwaniem postawionym przed zespołem. Odzwierciedlały to również punkty których
Anioły zdobyły 29, o 4 więcej niż drugi w klasyfikacji Start Gniezno. Jednak
to jaką siłą dysponowali torunianie odzwierciedlały punkty małe, bo bilans Apatora
wyniósł aż +240 punktów, drugi Start Gniezno miał ich 67, a czwarty w tabeli Orzeł Łódź
miał ich już (-) 31. Tak więc choć dominacja Apatora w pierwszej lidze była
niepodważalna to jednak nie wszystko w sezonie 2020 było dla
torunian kolorowe, jak zakładano przed sezonem. Głównym problemem Aniołów
była po raz kolejny formacja juniorska. Spore nadzieje pokładano w Igorze Kopciu-Sobczyńskim,
dla którego był to ostatni sezon w gronie juniorów. I choć przed rokiem zawodnik
słabo wypadał na tle ekstraligowych młodzieżowców, liczono że w niższej klasie
rozgrywkowej odbiegającej poziomem od żużlowej elity, poradzi sobie o wiele
lepiej. I tak było, ale średnia biegowa na poziomie 1,250 pkt, (w zeszłym sezonie 0,571)
nie robiła większego wrażenia i nie zachwycała toruńskich kibiców. Drugim regularnie pojawiającym
się w składzie juniorem Apatora był Kamil Marciniec. Okazał się on
najgorszym regularnie startującym żużlowcem ligi. W 38 biegach zdobył on
zaledwie 21 punktów, co dało średnią na poziomie 0,658.
Przed drużyną było wyzwanie roku 2021, które
miało być prawdziwym sprawdzianem dla Apatora. Wygranie w cuglach pierwszej
ligi nie potwierdzało jeszcze, że Anioły należą do żużlowej elity. Zespół
potrzebował wzmocnienia formacji juniorskiej. Ale też potrzebował przemeblowania
składu, bowiem przepis o zawodniku do lat 24 w podstawowym składzie, zburzył
koncepcję powrotu do zespoły Jasona Doyla lub zatrzymania braci Holderów.
Zatem czy w sezonie 2021 Apator będzie walczył o utrzymanie Ekstraligi czy może
będzie walczył o medale. Jedno jest pewne: w trakcie okna
transferowego i w sezonie Apator nie będzie bezbarwną drużyną, ale będzie
wzbudzał sporo emocji wśród kibiców, działaczy, komentatorów. W końcu
trójkolorowe barwy zobowiązują do żółto-niebiesko-białych doznań.
Tuż po zakończeniu rozgrywek ponownie dała
znać o sobie pandemia, bowiem liczba zachorowań rosła w lawinowym tempie.
Dlatego od 10 października, w całym kraju zaczęła obowiązywać tzw. "strefa
żółta", a dwa tygodnie później, gdy liczba zachorowań przekroczyła 10.000 osób
dziennie wprowadzono strefę "czerwoną" i zaczęły obowiązywać specjalne obostrzenia, które
miały na celu ograniczyć
rozprzestrzenianie się koronawirusa. Jednym z założeń, było rozgrywanie widowisk
sportowych bez kibiców, pozamykano siłownie i niektóre sportowe obiekty
użyteczności publicznej. To z kolei spowodowało, że odwołano bydgoskie Kryterium
Asów, a zawody SoN w Lublinie zostały rozegrane bez kibiców.
Sytuacja jaka dotknęła cały kraj nie była łatwa i wielu ekspertów zaczęło
doceniać wcześniej podjętą decyzję o zaniechaniu rozgrywania fazy play-off w
pierwszej i drugiej lidze. W zaistniałej sytuacji najpewniej nie udałoby się
przeprowadzić tego etapu rywalizacji, bowiem po finałach ekstraligi i finale SoN
wielu zawodników informowało o tym, że zostali zakażeni wirusem i musieli poddać
się kwarantannie. Informacje te nie były optymistyczne, ale pocieszające było
to, że sportowcy z uwagi na ogólne wytrenowanie, mieli lepszą kondycję zdrowotną
i przechodzili łagodniej, a często bezobjawowo całą chorobę. Niestety po
zakończonych rozgrywkach testy na obecność koronawirusa musieli wykonywać
samodzielnie, ale żużlowe władze w Polsce i tak zrobiły dla zawodników i ich
teamów wiele i nie można było mieć do nich pretensji. W sezonie wszyscy stanęli
na wysokości zadania i fakt, że udało się w miarę bezproblemowo przeprowadzić
rywalizację na trzech poziomach rozgrywek, budził wiele uznania zarówno dla
Ekstraligi jak i GKSŻ. Wielu obserwatorów zastanawiało się, dlaczego żużlowi
decydenci tak panikują, ale życie pokazało, że dmuchanie na zimne przyniosło
pozytywne skutki, bo dzięki temu rozgrywki dojechały do końca bez większych
zakłóceń. Niestety cena za spokój była ogromna, ale nikt nie ma wątpliwości,
że takie pieniądze w wysokości pół miliona, na 4500 testów należało wydać,
bo dzięki temu sezon został rozegrany bez większych problemów. Z drugiej strony
pandemia pokazała, że rozgrywki w Polsce są na wysokim poziomie organizacji i
gotowe na każdy scenariusz.
16 października 2020 napłynęły smutne
wiadomości o śmierci kolejnej osoby związanej z toruńskim środowiskiem żużlowym,
bowiem w Gnieźnie zmarł
Andrzej Pogorzelski medalista mistrzostw świata, zawodnik Startu Gniezno
i Stali Gorzów. Po zakończeniu czynnej kariery był uznanym szkoleniowcem.
Trenerska przygoda zetknęła Pogorzelskiego również z Toruniem, gdzie rolę
szkoleniowca pełnił w latach 1983-1984. Zapisał się w dziejach toruńskiego
speedway, jako ten trener, który wywalczył pierwszy ligowy medal dla grodu
Kopernika, był to co prawda najmniej cenny krążek, ale najważniejszy bo
pierwszy.
Świetny redaktor żużlowy Stefan Smołka po
śmieci wybitnego zawodnika i trenera, w jednym ze swoich felietonów tak
wspominał Pana Andrzeja: "Andrzeja Pogorzelskiego uważam za jednego ze
swoich głównych idoli, najlepszych polskich żużlowców w całej historii.
Dla mnie to postać absolutnie pomnikowa, z pewnością mieszcząca się w dziesiątce
najlepszych polskich żużlowców wszech czasów. Człowiek z Leszna, do końca oddany
Gnieznu, zasłużony dla Gorzowa. Szanowany i lubiany wszędzie. Gdy w drugiej
połowie lat 60. Polacy zaczęli bić Europę i żużlowy świat, to zawsze pośród nich
był obecny Andrzej "Pogo" Pogorzelski, w kraju zwany "Puzonem". Czterokrotnie po
trudnych eliminacjach wywalczył awans osobisty do szczytu światowego, szesnastki
najlepszych żużlowców globu, wtedy niestety najczęściej rozgrywanego na
wyjątkowo pechowym dla nas starym "Wembley".
Gdy
wydawało się, że po zakończeniu sezonu kibice będą emocjonować się okresem
transferowym, środowisko toruńskie obiegła kolejna smutna wiadomość. Oto bowiem
dzień swoich 71 urodzin w swoim domu
nieszczęśliwemu wypadkowi uległ Ryszard Karkosik. Niestety 20 listopada
poinformowano, że
Ryszard Karkosik nie żyje. Najstarszy brat znanych biznesmenów -
Romana
i zmarłego w kwietniu
Mirosława Młodość spędził w Czernikowie, potem przeprowadził się do Torunia.
Był właścicielem wielu firm, najbardziej znaną jest "Elkard", która specjalizuje
się w instalacjach elektrycznych. Była lub jest realizatorem wielu inwestycji
miejskich, praktycznie każdy z torunian miał kontakt z jej pracami.
Ryszard Karkosik był też wielkim fanem i przyjacielem sportu. Przez wiele
lat sponsorował toruński klub żużlowy oraz indywidualnie, od początku do końca
kariery,
Wiesława Jagusia. Pomagał też m. in. piłkarzom Elany, Pomorzanina, wspomagał
pięściarzy Pomorzanina, był stałym gościem na trybunach toruńskich stadionów i
hal sportowych. Łożył też spore kwoty na rozwój pasji swoich wnucząt - kierowcy
wyścigowego Aleksa i tancerki Pauliny.
Najbardziej "wsławił" się wśród kibiców żużla tym, że wraz z Mirosławem
namówił swojego brata Romana, aby ten kupił w 2006 roku zmierzający ku upadłości
klub żużlowy. Od tego momentu rozpoczęła się ośmioletnia era Unibaxu,
okraszona wieloma sukcesami.
Niestety tuż przez końcem roku, napłynęły kolejne smutne wieści, bowiem Bóg powołał do żużlowego teamu Renatę Lubomską. Pani Renia jak mawiali o niej kibice z klubem była związana można powiedzieć od zawsze, bowiem jeszcze w okresie, gdy ten prowadził swoją działalność przy ul Broniewskiego. Zawsze uśmiechnięta, życzliwa, gdy sprzedawała karnety można było z Nią porozmawiać o tym co się aktualnie w klubie dzieje i z pełną dyplomacją mówiła o tylko w samych superlatywach o klubie w którym pracowała. Pani Renia po ciężkiej chorobie w nocy z 22 na 23 grudnia, całe życie będąc z Aniołami do orszaku Aniołów została powołana.
DMPJ
podobnie wiele innych zawodów stanęły pod znakiem zapytania. Powodem była
pandemia wirusa Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem,
który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja
niech świadczy orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu
zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał
obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania.
Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w
którym poinformowano o zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz
przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia
1 kwietnia 2020 r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał
się na 13 długich tygodni, a gdy powrócił wiele form rywalizacji zostało
okrojonych.
Początkowo rozgrywki miały składać się z 14 rund eliminacyjnych, 14 półfinałów
oraz 3 finałów. Jednak ostatecznie do rywalizacji przystąpiło szesnaście
zespołów, które podzielone zostały na cztery grupy po cztery drużyny. Każdy z
uczestników gościł na swoim torze w ramach czwórmeczu trzy ekipy ze swojej grupy. Zwycięzcy grup
premiowani byli awansem do finału, który zaplanowano na 24 września.
ELIMINACJE | FINAŁ | ||||||||||||
Grupa A | Grupa B | Grupa C | Grupa D | ||||||||||
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
05.08 Bydgoszcz 01.09 |
12.08 Grudziądz 20.08 |
19.05 Toruń |
03.09 Gdańsk |
Zespół |
24.09 Zielona Góra |
Zielona Góra |
12 +188 |
Cze-wa |
10 +137 |
Daugavpils |
12 +187 |
Grudziądz |
8,5 +135 |
2,5 | 3 | 1 | 2 |
Zielona Góra |
39 |
Gorzów |
6 +139 |
Wrocław |
7 +128 |
Tarnów |
7 +126 |
Bydgoszcz |
6 +115 |
2,5 | 1 | 2 | 0,5 |
Cze-wa |
36 |
Leszno |
5 +103 |
Ostrów |
7 +114 |
Lublin |
5 +95 |
Gdańsk |
6 +115 |
1 | 2 | 0 | 3 |
Daugavpils |
31 |
Gniezno |
1 +43 |
Łódź |
0 +0 |
Rybnik |
0 +15 |
Toruń |
3,5 +112 |
0 | 0 | 3 | 0,5 |
Grudziądz |
13 |
Do kalendarza po trzech latach przerwy
powróciły również rozgrywki
Ligi Juniorów,
w których rywalizowali juniorzy z Ekstraligi.
Cykl zaplanowano na osiem turniejów, a same zawody odbywały się będą
w formie turniejów siedmiu par, czyli jeden z zespołów zaliczał pauzę w turnieju. Za
zwycięstwo w danej rundzie drużyna otrzymywała 6 pkt, za drugie miejsce - 5, za trzecie
- 4 itd.
Turnieje miały odbywać się w każdy wtorek od 14 lipca, aż do 1 września.
Terminarz Ligi Juniorów 2020.
Obiecujący juniorzy, którzy jeszcze nie mieli stałego miejsca w ligowym
składzie mieli dodatkowo rywalizować we wrześniu i paździeniku w ramach cyklu
Turniejów Zaplecza Kadry Juniorów.
Niestety do skutku doszły tylko cztery z dziesięciu zaplanowanych turniejów,
które rozegrano na torze w Toruniu
2020-09-08 Turniej
zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-09 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-15 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-16 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-22
- TZKJ - Toruń
2020-09-23 - TZKJ - Toruń
2020-10-06
- TZKJ - Lublin
2020-10-07 - TZKJ - Lublin
2020-09-06 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
2020-09-07 Turniej zaplecza kadry juniorów - odwołane
Indywidualne Mistrzostwa Świata - Grand Prix |
dwa turnieje odbyły się na MotoArenie |
|
Indywidualne Mistrzostwa Europy | ||
Speedway of Nations (MŚP) | torunianie nie startowali w finale | |
Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów | ||
Nice Cup |
2020-08-29 DMEJ
- torunianie nie startowali w finale
2020-09-05 DMŚJ
- torunianie nie startowali w finale
2020-09-26 DPEJ
- torunianie nie startowali w finale
2020-08-16 IPEJ
- Żarnowica - Chlupac
2020-10-17 MEP
- torunianie nie startowali w finale
2020-10-12 IMEJ
- Gdańsk - Chlupac
2020 - cykl
MACEC
- torunianie nie startowali w finale
2020-07-13 IM 1 i 2 Ligi
- Bydgoszcz (Ch.Holder, Kułakow, Musielak)
2020-08-05 MPPK
- Gdańsk - torunianie nie startowali w finale
2020-08-15 IMME -
Toruń (torunianie nie startowali w tych zawodach)
2020-09-07 IMP - Leszno
(Miedziński)
2020-09-17 MMPPK -
Rybnik
- torunianie nie startowali w finale
2020-09-21 MIMP
- Zielona Góra - Kopeć-Sobczyński
2020-07-27 ZK -
Bydgoszcz - torunianie nie startowali w finale
2020-08-26 SK - Gdańsk
(Kopeć-Sobczyński)
2020-09-16 BK - Ostrów (Marciniec)
2020-07-06 Północ - Południe
(mem. Z. Podleckiego)
- Gdańsk (Kułakow, J.Holder)
2020-10-25 Łańcuch Herbowy -
Ostrów (torunianie nie startowali w tych zawodach)
WYNIKI MECZÓW LIGOWYCH ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2020
Kolejka | Data | Rywale | Wynik |
Runda Zasadnicza | |||
I | 11 lipiec |
Toruń - Gniezno |
55 : 35 |
II | 19 lipiec |
Tarnów - Toruń |
33 : 57 |
III | 25 lipiec |
Toruń - Łódź |
56 : 34 |
IV | 2 sierpień |
Daugavpils - Toruń |
39 : 51 |
V | 6 sierpień |
Toruń - Ostrów |
63 : 27 |
VI | 8 sierpień |
Toruń - Gdańsk |
55 : 35 |
VII | 17 sierpień |
Bydgoszcz - Toruń |
35 : 55 |
VIII | 23 sierpień |
Toruń - Bydgoszcz |
54 : 36 |
IX |
27 sierpień
przełożony 28 sierpień |
Gdańsk - Toruń |
35 : 55 |
X | 5 wrzesień |
Ostrów - Toruń |
46 : 44 |
XI | 13 wrzesień |
Toruń - Daugavpils |
54 : 36 |
XII | 19 wrzesień |
Łódź - Toruń |
47 : 43 |
XIII | 26 wrzesień |
Toruń - Tarnów |
64 : 26 |
XIV | 5 październik |
Gniezno - Toruń |
46 : 44 |
Runda finałowa | |||
1 runda finałowa | 9 października |
Główna Komisja Sportu Żużlowego w porozumieniu
z klubami uznały, że ostatecznie w sezonie 2020 nie będzie play-off w
pierwszej lidze i rozgrywki zakończą się po rozegraniu 14 kolejek. Zrezygnowano też z meczów barażowych i drugi zespół pierwszej ligi kończył sezon po czternastej rundzie sezonu zasadniczego. Podobnie rzecz miała się z barażami pomiędzy drużynami I i II ligi. Dlatego do II ligi spadał ostatni zespół pierwszej ligi, a awans do wyższej klasy rozgrywkowej zyskał zwycięzca drugoligowych zmagań. |
|
2 runda finałowa | 10 października | ||
3 runda finałowa | 16 października | ||
4 runda finałowa | 19 października | ||
Baraż | x | ||
Baraż rewanż | x |
KADRA TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2020
Zawodnik - Działacz | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
komentarz/ocena po sezonie |
HOLDER Jack Australia |
14 | 64 | 154 | 14 | 2,625 | 1 |
Po słabym sezonie 2019 wielu liczyło, że na pierwszoligowym froncie młody Kangur będzie wysoko skakał, ale niewielu spodziewało się, aż tak wielkiego progresu. Niebagatelną rolę odegrał w tym bez wątpienia sprzęt ze stajni Ryszarda Kowalskiego, na którym zawodnik wykręcił najlepszą średnią na pierwszoligowych torach. Z 13 meczów w których wystartował (w ostatnim meczu stosowane było zastępstwo zawodnika), 12 razy był desygnowany do rywalizacji w biegach nominowanych, z czego 7 razy wystartował w ostatnim 15 biegu, gdzie najlepszym zawodnikom w danym dniu, oddał tylko 1 punkt przyjeżdżając za plecami Rohana Tungata, a sześciokrotnie nie dał szans rywalom wygrywając ostatnią potyczkę zawodów. Ponadto jako jednym w toruńskiego zespołu zdołał wywalczyć w meczu czysty komplet punktów. Jack startował również jako gość w ekstraligowej Stali Gorzów i diametralnie odmienił oblicze lubuskiego zespołu, z którym awansował do finału ekstraligi, a tam wywalczył swój pierwszy medal DMP. Niestety w rewanżowym meczu finałowym na skutek defektu motocykla upadł, doznając bolesnego stłuczenia łydki i sezon zakończył z drobną kontuzją. Ostatecznie w 12 meczach ekstraligi uzyskał średnią 1,957 co dało mu jedenaste miejsce w najsilniejszej lidze świata. Wraz z końcem sezonu, podtrzymał decyzję podjętą u jego progu i po awansie Apatora do ekstraligi, mimo nieoficjalnej oferty z Gorzowa, został wierny żółto-niebiesko-białym barwom. W koncepcji toruńskich działaczy wspólnie z bratem miał być motorem napędowym całego zespołu w roku 2021. |
KUŁAKOW Wiktor Rosja |
14 | 32 | 152 | 18 | 2,361 | 2 |
Do Torunia trafił jako pierwszoligowa gwiazda, która nie zgasła w barwach Apatora. Przed sezonem wielu ekstraligowych prezesów składało zawodnikowi propozycje jazdy na najwyższym szczeblu, ale zawodnik uznał, że nie jest jeszcze gotowy na jazdę wśród najlepszych drużyn w Polsce. I jak się okazało miał sporo racji. Bowiem tak jak wszyscy toruńscy seniorzy trafił do ekstraligi w charakterze "gościa", ale wystartował tylko w dwóch biegach zielonogórskiego klubu i niestety nie sprostał zadaniu. Z powodzeniem jednak ścigał się dla Apatora, którego barw bronił we wszystkich 14 meczach ligowych. Niestety ostanie mecze w wykonaniu Wiktora były nieco bez błysku, a zawodnik kompletnie pogubił się w ostatniej kolejce na twardym torze w Gnieźnie. Nie przeszkodziło mu to zostać najlepszym zawodnikiem pod względem liczby zdobytych punktów wraz z bonusami, bo na swoim koncie zapisał ich, aż 170. Co więcej Wiktor wystartował w 72 biegach, co było drugim wynikiem w całej lidze, a do mety jako ostatni (pomijając 4 wykluczenia i taśmę) przyjechał tylko raz. Po awansie do ekstraligi Rosjanin był przymierzany do składu na pozycji polskiego seniora, bowiem ubiegał się o polskie obywatelstwo. Plan toruńskiego klubu jednak został zburzony przez nowe regulacje regulaminowe i Wiktor pożegnał się z Toruniem. |
HOLDER Chris Australia |
14 | 70 | 146 | 15 | 2,300 | 4 |
Po spadku Apatora do niższej ligi, zawodnik czując odpowiedzialność za to co spotkało drużynę jako pierwszy zadeklarował pozostanie w klubie i pomoc w szybkim powrocie do najlepszej ligi świata. I z tej deklaracji się wywiązał. Tak jak przed laty królował na MotoArenie, choć lepszą średnią biegopunktową zanotował jego młodszy brat Jack. Generalnie na zapleczu Ekstraligi starszy z braci Holderowów był gwiazdą. Zdarzyły mu się wprawdzie pojedyncze wpadki, ale w ekipie Aniołów startując w czternastu meczach, wygrał 31 biegów i aż dwunastokrotnie pojechał w biegach nominowanych, w których wywalczył 25 pkt co stanowiło 35% wszystkich punktów zgromadzonych przez zawodnika w całym sezonie. Oprócz startów na pierwszoligowych torach, "Chrispy" ścigał się w WTSie Wrocław, gdzie jako gość z powodzeniem zastąpił Daniela Bewleya i wprowadził dolnośląski klub do fazy play-off i walnie przyczynił się do wywalczenia brązowego medalu przez Spartan. Postać byłego mistrza świata w Toruniu budziła skrajne emocje. Jedni go w po prostu kochali, inni twierdzili, że zbyt długo startuje dla Apatora. Było to oczywiście dalekie od prawdy, ale trzeba obiektywnie stwierdzić, że zawodnik zadomowił się w grodzie Kopernika i pozostawał wierny żółto-biało-niebieskim barwom, tak samo jak działacze klubowi niemal bezgranicznie wierzyli w powrót Kangura do skuteczności jaką prezentował w mistrzowskim roku 2012. Gdy po dwunastej kolejce spotkań było jasne, że Apator awansuje do Ekstraligi, okazało się, że zmienią się przepisy na rok 2021 i w ligowym składzie mogło być tylko dwóch jeźdźców zagranicznych w wieku powyżej 24 lat. Był to spory problem, bowiem toruńskim klubie ważny kontrakt miał Jason Doyle, a działacze byli "po słowie" z braćmi Holderami. Wybór zatem nie był łatwy, bo niemal każdy Australijczyk, który trafiał do Torunia czuł się doskonale w tym mieście. Ostatecznie postawiono na braterski duet i tym samym Chris Holder miał przywdziewać plastron z Aniołem czternasty sezon z rzędu, co było ewenementem w skali całej ligi, bo żaden obcokrajowiec nie mógł poszczycić się takim stażem w jednym klubie. |
DOUGLAS Ryan Australia |
- | - | - | - | - | - |
|
MUSIELAK Tobiasz Polska |
14 | 66 | 118 | 22 | 2,121 | 7 |
Tofik opuścił Orła Łódź w kontrowersyjnych okolicznościach i przeniósł się do Apatora, gdzie miał walczyć o miano krajowego lidera. I sztuka ta się udała. Choć początek sezonu nie należał w jego wykonaniu do najlepszych, to w trakcie rozgrywek zawodnik się rozkręcał i na finiszu został siódmym jeźdźcem ekstraligowego zaplecza. Choć wychowanek leszczyńskiego klubu zaliczył bardzo solidny sezon i zrobił w Toruniu to, czego można było od niego oczekiwać, to w wielu meczach nie było widać w jego jeździe takiego błysku jak choćby u Jacka Holdera. Co prawda w czternastu meczach wystąpił w jedenastu biegach nominowanych, ale tylko dwa z nich wygrał, a w ponad połowie przyjeżdżał trzeci lub czwarty. To nieco zaniżało jego ocenę, bowiem od tak doświadczonego jeźdźca, który z powodzeniem mógł być liderem zespołu oczekiwano nieco więcej w najtrudniejszych biegach. W trakcie sezonu podobnie jak piątka toruńskich seniorów znalazł zatrudnienie w charakterze "gościa" w GKMie Grudziądz. Plastron "Gołębi" przywdział w jednym meczu na torze w Grudziądzu, ale w trzech biegach wywalczył jeden punkt i powołania na kolejne mecze nie otrzymał. Dwudziestosiedmiolatek zmieniając otoczenie, planował że pozostanie w Toruniu na dłużej, ale po zmianie regulaminu, w myśl którego w ligowym składzie jedno seniorskie miejsce zarezerwowane było dla zawodnika do lat 24, wychowanek Unii Leszno choć był najskuteczniejszym polskim żużlowcem w całej lidze, miał walczyć o ekstraligowy skład z Adrianem Miedzińskim i powracającym do Torunia, Pawłem Przedpełskim. |
MIEDZIŃSKI Adrian Polska |
14 | 63 | 109 | 10 | 1,889 | 18 |
Miał być gwiazdą nie tylko klubu, ale i całej pierwszej ligi. Ostatecznie skończył rozgrywki jako piąty polak na ekstraligowym zapleczu Wielu spodziewało się po Adrianie, że niemal co mecz będzie miał wyniki w granicach kompletu punktów, a tymczasem przytrafiały mu się porażki z teoretycznie niżej notowanymi rywalami. Z całą pewnością osiemnasta średnia w ligowym rankingu nie zadowala tego niezwykle ambitnego zawodnika, bo jest to wynik poniżej oczekiwań, nie tylko Adriana. W ostatnim meczu zawodnik zaliczył upadek nie ze swojej winy, został jednak wykluczony z biegu i w dobitnych słowach stwierdził, ze odechciało mu się startów w pierwszej lidze. Działacze toruńscy wzięli pod uwagę ten głos i tak jak deklarowali wspólnie z zawodnikiem przed sezonem po awansie Apatora "Miedziak" miał stanowić o sile polskiej formacji seniorów. A nie było to zadanie łatwe, bowiem zawodnik w roku 2020 ścigał się również na torach ekstraligowych, przywdziewając plastrom rybnickiego ROWu. Niestety średnia 1,241 w ośmiu biegach i 40 miejsce w rankingu ekstraligowych jeźdźców wskazywały, że Adrian przed kolejnym sezonem musi mocno skupić się na sprawach sprzętowych i zaufać jednak koncepcji, a nie poszukiwać kolejnych nowych rozwiązań z każdym niepowodzeniem. Odwagi i woli walki zawodnikowi na pewno nie brakuje i z całą pewnością, może stać się wartościowy ogniwem w teamie Tomasza Bajerskiego na rok 2021. |
HLIB Paweł Polska |
- | - | - | - | - | - |
Bez oceny. |
CHLUPÁČ Petr Czechy |
- | - | - | - | - | - |
Nie miał okazji do startów z Aniołem na piersi. a szkoda, bo przy zmianie przepisów wprowadzających na rok 2021 na pozycji seniora zawodnika do lat 24, Petr mógł się okazać ligowym odkryciem. Niestety w ekstralidze trener Tomasz Bajerski nie będzie miał okazji do eksperymentów, a polska liga być może nie odkryje czeskiego talent na miarę Antonina Kaspera. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, ze pandemia nie sprzyjała rozwojowi młodego żużlowca zza południowej granicy. Odwołano wiele zawodów i eliminacji w który zawodnik mógł podnosić swoje umiejętności. Na domiar złego, gdy sezon wystartował z indywidualnych Mistrzostwach Czech nieszczęśliwie upadł i doznał urazu, który wykluczył go na kilka dni ze startów w krótkim żużlowym sezonie. Jednak gdy wrócił zaznaczył swoją obecność w kilku międzynarodowych imprezach juniorskich, jak choćby w IMŚJ, IMEJ, DMŚJ czy SoN. Petr przy odpowiednim dosprżętowieniu może na pewno zdobywać ważne punkty dla ligowych zespołów w Polsce, ekstraliga jednak to zbyt wysokie progi na tym etapie kariery dla tego młodego zawodnika, dlatego Apator powinien znaleźć zatrudnienie, dla obiecującego juniora w niższej lidze. |
NIELSEN Mathias Dania |
- | - | - | - | - | - |
Bez oceny. Podobnie jak w przypadku Chlupaća, Tomasz Bajerski nie zamierzał korzystać z rezerwowego i nie powołał Mathiasa na żaden mecz ligowy. Z wielkich nadziei wyszły przysłowiowe nici, choć zawodnik liczył na występy w barwach zespołu z Torunia. Na dobrym poziomie chciał też pokazać w duńskim Esbjerg oraz szwedzkiej Vargarnie. Aby plany się ziściły i przyniosły sportową wartość, Mathias zainwestował ponad 400.000 zł w kupno czterech kompletnych motocykli, samochodu oraz wyposażenia i zorganizowanie warsztatu. Niestety inwestycja w sezonie 2020 nie miał szansy się zwrócić i Duńczyk zniknął z żużlowych torów i rozpoczął pracę jako kierowca ciężarówki i czekał na powrót do ścigania. Zarobione pieniądze pozwoliły mu pokryć bieżące wydatki, a także opłacić gotowość do pracy jednego z mechaników, bowiem drugi miał inną pracę. |
KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor wychowanek |
14 | 44 | 50 | 5 | 1,250 | 45 |
Ostatni rok w kategorii juniorów nie był taki, jaki mógł sobie wymarzyć wychowanek toruńskiego klubu. Igorowi zdarzało się zajmować dobre miejsca na dystansie, ale często tracił je już po pierwszych atakach rywali. W klasyfikacji średnich biegowych znalazł się dopiero w połowie piątej dziesiątki. Jednak nie odległa lokata w ligowym rankingu była jego problemem, ale to, że 21-letni jeździec nigdy nie notował spektakularnych wyników i choć w ostatnich dwóch latach był najskuteczniejszym juniorem Apatora, to zawsze sporo mu brakowało do najlepszych młodzieżowców w kraju. Dość napisać, że rok 2020 był kolejnym w którym Igor wygrał innego biegu niż juniorski, a ilość czwartych miejsc jakie zawodnik zajął w całym sezonie, była niemal dwukrotnie większa niż liczba zwycięstw w drugim biegu dnia. Żużlowi działacze nie powinni jednak Igora skreślać ze swoich notesów, bowiem starty w toruńskim klubie wiązały się z ogromną presją i oczekiwaniami. Toruński kibic bowiem był przyzwyczajony do spektakularnych sukcesów młodzieżowych i od "IK-Sa" oczekiwano sukcesów na miarę wielkich toruńskich wychowanków jak Kuczwalski, Kowalik czy obecny trener Bajerski. Niestety możliwości Igora były znacznie mniejsze i być może wolniej dochodził do formy która pozwoliłaby mu nawiązać zwycięską walkę z rywalami. Niestety w kolejnym sezonie zawodnik nie będzie już pod ochroną juniorskiego płaszcza, dlatego przepis o zawodniku do lat 24, pozwoli mu być może znaleźć pracodawcę w drugiej lidze. |
MARCINIEC Kamil Polska |
14 | 38 | 21 | 4 | 0,658 | 53 |
W roku 2020, po pierwszym w historii spadku toruńskiej drużyny na ekstraligowe zaplecze, Kamil miał być jedną z czołowych postaci formacji młodzieżowej. Ciekawostką było to, że przed sezonem u Kamil Kiełbasy doszło do rzadko spotykanej zmiany o której zawodnik poinformował za pośrednictwem mediów społecznościowych: "Drodzy kibice! Rok 2020 dopiero co się rozpoczął, a już spotkały mnie pewne zmiany. Z przyczyn prywatnych zmieniam nazwisko". Tak więc do rozgrywek z Aniołem na piersi przystąpił dziewiętnastoletni Kamil Marciniec, dla którego był to trudny rok, bowiem oczekiwano od niego, że łódzkie doświadczenie zaprocentuje w walce z pierwszoligowymi juniorami. Niestety w całym sezonie tylko raz udało się mu dojechać do mety na pierwszej pozycji, a liczba czwartych miejsc w wykonaniu Kamila była większa niż liczba wszystkich zdobytych punktów. Ostatecznie zawodnik uzyskał najsłabszą średnią biegową pośród wszystkich klasyfikowanych żużlowców w pierwszej lidze żużlowej, ale wrażenie jakie po sobie pozostawił i tak było dobre. W początkowej fazie sezonu często był zastępowany w jednym z biegów przez juniora znajdującego się na rezerwie, ale potem mógł liczyć na pełną pulę startów przewidzianych dla młodzieżowca. Trener Bajerski doszedł bowiem do wniosku, że warto stawiać na tarnowskiego chłopaka, ponieważ z doświadczenia jakie zdobywał mógł zrobić użytek w kolejnych meczach i w przyszłości zaoferować coś więcej drużynie niż tylko walka w biegu juniorskim. Co prawda nie zawsze przekładało się to na konkretne zdobycze punktowe, ale tarnowianin znacznie lepiej prowadził motocykl, obierał korzystniejsze ścieżki, trzymał się w kontakcie z rywalami, szukał swojej szansy i wielokrotnie wydawał się gotowy do przeprowadzenia ataku. Marciniec wykazywał się coraz większą skutecznością w rywalizacji z rówieśnikami, a niekiedy potrafił podgryzać również seniorów. W pewnym momencie zaliczał coraz mniej wyścigów bez punktów na koncie, a na jego jazdę patrzyło się przyjemniej, ponieważ była znacznie bardziej ofensywna, a niekiedy nawet widowiskowa. Można było sądzić, że młodzieżowiec powoli zrywa z pasywną sylwetką prezentowaną w pierwszych biegach sezonu i okazuje się dużo aktywniejszy na torze. Niestety po serii dobrych biegów, pod koniec rozgrywek Marcińcowi przydarzyły się kompletnie nieudane mecze wyjazdowe w Łodzi oraz w Gnieźnie, którymi nawiązał trochę do nienajlepszych początków tego sezonu. Ponadto w ostatnim domowym meczu z Unią Tarnów również nie zachwycał, ale wierzył, że to były jedynie wypadki przy pracy, które od czasu do czasu muszą się zdarzać na tym etapie kariery. Toruński młodzieżowiec podkreślał również, że ciągle uczy się panować nad stresem, który czasami bierze górę i negatywnie wpływa na jego postawę. |
RYDLEWSKI Aleks wychowanek |
9 | 3 | 0 | 0 | 0 | 26 n.klas |
Aleks w czwartym sezonie startów niczym szczególnym nie zachwycił, ale w końcu wystartował w meczu ligowym w barwach Apatora. Do prezentacji wyszedł, w dziewięciu meczach, ale zajmował zawsze pozycję rezerwowego. To dawało podstawy do tego by sądzić, że zawodnik jest trzecim juniorem w klubie. Nawet jeśli tak było to trener nie miał zbyt wielkiego zaufania do jego umiejętności i tylko trzy razy dał mu szansę wyjechania na tor, ale w żadnym z biegów nie nie zdobył punktu i w rankingu zawodników pierwszej ligi nie został sklasyfikowany. Zawodnik startował regularnie w rozgrywkach młodzieżowych, które w dobie pandemii udało się rozegrać, ale również nie zachwycił i zdobycze dwucyfrowe zazwyczaj były poza jego zasięgiem. Po awansie Apatora do ekstraligi jeśli zawodnik poważnie myśli o kontynuowaniu kariery powinien poszukać regularnych startów w drugiej lidze, bowiem mimo przejścia czołowych juniorów w roku 2021 do grona seniorów, Aleks ze sprzętem który posiada i z czteroletnim niewielkim doświadczeniem wyniesionym z toru nie miał bowiem szans na nawiązanie równorzędnej walki na najwyższym poziomie. |
STOLP Justin Polska |
1 | 1 | 0 | 0 | 0 | 27 n.klas |
Przysłowie mówi "do trzech razy sztuka". Niestety nie w przypadku Justina, dla którego trzeci rok posiadania licencji mógł być przełomowy. Apator po spadku do pierwszej ligi, gdy zbudował silną kadrę seniorów mógł pozwolić sobie na eksperymenty z juniorami. Niestety umiejętności zawodnika nie predysponowały go do wejścia do składy kosztem Kopcia-Sobczyńskiego czy Marcińca. Młody żużlowiec wystartował w jednym wyścigu na torze w Daugavpils. Niestety, był to występ na tyle niefortunny, że zakończony upadkiem i kontuzją. W dalszej części sezonu Stolp nie brał udziału nawet w zawodach młodzieżowych. Podobnie jak Rydlewski i Janik powinien poszukać regularnych startów w drugoligowym klubie, który zaopatrzy go w sprzęt i pozostawi pod okiem dobrego trenera. |
JANIK Jakub Polska |
4 | - | - | - | - | n.klas |
W trzecim roku posiadania licencji Jakub nie miał szans w dobie pandemii rozwinąć swoich umiejętności. Nie poddawał się jednak, ale wiara trenera Tomasza Bajerskiego w to że nawiąże skuteczną walkę ligową, sięgała co najwyżej rezerwy ligowej, na której zawodnik pojawił się cztery razy, ale nie miał okazji stanąć pod ligową taśmą. W tej sytuacji zawodnik skupiał się na rozgrywkach młodzieżowych, ale i w tej rywalizacji niewiele wskórał, bo próżno szukać jego nazwiska w finałach w randze mistrzostw Polski, a w turniejach w których wystartował najczęściej plasował się poza pierwszą dziesiątką. Po awansie Apatora do ekstraligi, jeśli forma zawodników nie poszybuje znacząco w górę będzie mu trudno znaleźć miejsce choćby na rezerwie. Wydaje się, że najlepszym rozwiązaniem na dalszą karierę byłoby wypożyczenie do drugoligowego klubu, gdzie zyskałby regularne stary, bez których trudno podnosić swoje umiejętności. |
BIELIŃSKI Cyprian Polska |
- | - | - | - | - | - |
O zawodniku można napisać tyle,
że przed sezonem miał przynależność do toruńskiego klubu. Niestety słuch
o nim zaginął. Nie pojawiał się nawet w lokalnych zawodach młodzieżowych
i kariera zawodnika który przed rokiem zdał licencję można uznać, że
dobiegła końca, a jeśli ją wznowi, konieczne będzie ponowne zdanie
egzaminu. |
TERMIŃSKI Przemysław właściciel klubu |
Spadek do ekstraligowego zaplecza spowodował, że właściciel toruńskiego klubu zniknął z mediów. Można było odnieść wrażenie, że degradacja mocno odcisnęła się na postawie Termińskiego, który naprawdę spokorniał względem sportu, a nie tylko mówił o pokorze. Choć we wcześniejszych wypowiedziach wiele mówił o pokorze, to jednak czasem mało eleganckimi wypowiedziami kąsał środowisko, zawodników, kibiców. W pierwszej lidze zszedł w cień żużlowych wydarzeń, a zaczął ostro działać, by odbudować należną toruńskiemu żużlowi pozycję. Ta postawa spowodowała, że nieco o nim zapomniano. Ale czy nie taki powinien być właściciel? Działający, a nie gadający? Pan Przemek, gdy drużyna zaznała pierwszej w historii degradacji obiecał kibicom szybki powrót do elity i słowa dotrzymał. Zbudował skład, o którym w pierwszej lidze nikt nawet nie marzył. Drużyna zdominowała pierwszoligowe rozgrywki, a do dziesiątek kolejki spotkań wielu zastanawiało się czy Apator znajdzie pogromcę. Znalazł i to dwukrotnie, ale to nie umniejszało w żaden sposób sukcesowi jakim był awans. Warto również podkreślić, że działania jakie podjął właściciel z zarządem nie były nakierowane tylko na awans, ale wybiegały w przyszłość. I tym sposobem już u progu sezonu 2020, Termiński miał zbudowany skład na sezon 2021, który wymagał tylko wzmocnień na pozycji juniorskiej. Niestety zmiany regulaminowe (wprowadzono do składu obowiązek posiadania zawodnika do lat 24) zmusiły toruńskich działaczy do budowania drużyny od nowa, a to wymagało trudnych decyzji, które podejmowane musiały być pod presją czasu, bo żużlowa konkurencja na rynku transferowym nie próżnowała. Szybko więc podjęto decyzję o zatrzymaniu braci Holderów wokół których miał być budowany pozostały trzon drużyny. Zatrzymano też Adriana Miedzińskiego i zmotywowano do powrotu Pawła Przedpełskiego. Pożegnano się natomiast z Jasonem Doylem, który po spadku nie rozwiązał kontraktu z toruńskim klubem, tylko został wypożyczony i jego miejsce sprowadzono jednego z najskuteczniejszych zawodników do lat 24, a mianowicie Roberta Lamberta oraz obiecującego juniora Karola Żupińskiego. To pozwalało sądzić, że drużyna toruńska po awansie przy odrobinie szczęścia miała walczyć o coś więcej niż tylko odjechanie sezonu jako beniaminek. |
||||||
TERMIŃSKA Ilona prezes |
Podobnie jak właściciel klubu, Pani Prezes zniknęła z przestrzeni publicznej i w zaciszu klubowego gabinetu robiła to co dobry szef robić powinien czyli organizowała zarządzała i pilnowała stabilności finansowej i organizacyjnej klubu. A w dobie pandemii koronawirusa nie było to zadanie łatwe, bo oprócz trudności z pozyskaniem sponsorów przez cały sezon należało mieć na względzie bezpieczeństwo sanitarne wszystkich uczestników żużlowych spektakli od zawodników i pracowników klubowych poczynając, a na kibicach kończąc. Na szczęście cały sezon Apatorowi udało się odjechać bez zbędnych komplikacji, a pokłosiem dobrego zarządzania była doskonała postawa na torze całego zespołu i zadowolenie kibiców, że rozbrat z ekstraligą potrwał tylko jeden sezon. Na plus działań Pani prezes i wszystkich klubowych decydentów, należy zapisać również fakt, że po sezonie szybko podjęto decyzje odnośnie budowy składu na sezon 2021 i konsekwentnie realizowano nakreślony plan w których zawodnicy będący w sferze zainteresowań, chętnie podejmowali rozmowy z toruńskim klubem. I choć nie wszystkie marzenia kontraktowe udało się sfinalizować, to skład jaki zbudowana dawał realne nadzieje na to, że przy odrobinie szczęścia sprzętowego drużyna może myśleć o czymś więcej niż tylko walce beniaminka o utrzymanie ekstraligowego bytu. |
||||||
BAJERSKI Tomasz menadżer drużyny |
Wychowanek toruńskiego klubu do toruńskiego klubu wracał dwa razy. Pierwszy raz jako zawodnik w roku 2001, drugi raz jako trener w na sezon 2020. W obu przypadkach były to bardzo udane powroty. Bajerski wprowadził do drużyny spokój i fachowość. Zawodnicy darzyli go należnym szacunkiem i przyjmowali ze zrozumieniem decyzje byłego stałego uczestnika GP. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że trener już na starcie jasno komunikował swoje plany i założenia, które w trakcie sezonu konsekwentnie realizował. Potrafił też w trakcie sezonu we właściwy sposób reagować na choćby najmniejsze zarzewia nieporozumień. Wszystko załatwiał w kuluarach parkingowej szatni, dlatego na drużyna stała się monolitem, który nie miał sobie równych w pierwszoligowych rozgrywkach. Drużyna którą prowadził była jednak tak mocna i do tego stopnia zdominowała rozgrywki, że coach nie miał zbyt wiele pracy w trakcie meczów. Dość napisać, że tylko w dwóch meczach trener musiał żonglować rezerwami taktycznymi lub zastępstwami zawodnika, ale była to żonglera przemyślana i trafna w swych decyzjach. Zatem również na kanwie podejmowania trudnych decyzji pod presją wyniku Bajerski udowodnił, że wie na czym polega żużel. Ponadto sezon 2020 był pierwszy od wielu lat w którym zawodnicy nie narzekali na toruńską nawierzchnię i na pewno była w tym spora zasługa trenera. |
||||||
2020-03-25 - odwołany z uwagi na pandemię 2020-04-22 - odwołany z uwagi na pandemię 2020-05-28 - odwołany z uwagi na pandemię 2020-06-25 - odwołany z uwagi na pandemię
2020-07-30
-
Toruń
2020-08-27
- Zielona Góra 2020-09-30 - brak zgłoszeń
2020-10-14
- brak zgłoszeń |
Toruńskie podprowadzające w sezonie 2020
TABELA 1 LIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2020
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
eWinner Apator Toruń | 14 | 11 | - | 3 | 22 | 7 | 29 | +240 | |
Car Gwarant Kapi Meble
Budex
Start Gniezno |
14 | 40 | 4 | 20 | 5 | 25 | +67 | ||
Orzeł Łódź | 14 | 8 | 1 | 5 | 17 | 5 | 22 | +42 | |
Zdunek Wybrzeże Gdańsk | 14 | 7 | - | 7 | 14 | 3 | 17 | -31 | |
Unia Tarnów | 14 | 6 | - | 8 | 12 | 3 | 15 | -76 | |
Arged Malesa Ostrovia Ostrów | 14 | 6 | - | 8 | 12 | 2 | 14 | -48 | |
Abramczyk Polonia Bydgoszcz | 14 | 4 | 1 | 9 | 9 | 2 | 11 | -123 | |
SK Lokomotiv Daugavpils | 14 | 3 | - | 11 | 6 | 1 | 7 | -71 |
Główna Komisja Sportu Żużlowego w porozumieniu z klubami uznały, że ostatecznie w sezonie 2020 nie będzie play-off w pierwszej lidze i rozgrywki zakończą się po rozegraniu 14 kolejek. Zrezygnowano też z meczów barażowych i drugi zespół pierwszej ligi kończył sezon po czternastej rundzie sezonu zasadniczego. Podobnie rzecz miała się z barażami pomiędzy drużynami I i II ligi. Dlatego do II ligi spadał ostatni zespół pierwszej ligi, a awans do wyższej klasy rozgrywkowej zyskał zwycięzca drugoligowych zmagań.
STATYSTYKA I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2020
statystyka Aniołów
(rar ok. 300 kb)
średnie punktowe wszystkich zawodników startujących w polskich ligach
regulaminy i komunikaty sportu żużlowego
SSSM STAL TORUŃ
Mikołaj Duchiński |
KS
TORUŃ |
Wyniki opublikowanych rozgrywek miniżużlowych w klasie 80-125ccm |
Inne wybrane rozgrywki miniżużlowe |
||||||||
DMP | puchar ekstraligi 250ccm | IMP | IPP | ||||||
22.08 1 runda - Częstochowa | 23.07 - Leszno | 15.08 1 runda - Rędziny | 2020.10.08- Toruń |
2020-08-09
2020-08-29
2020-10-22
|
|||||
06.09 2 runda - Wawrów | 15.08 2 runda - Rędziny |
z uwagi na pandemię koronawirusa rozegrano
tylko jeden turniej finałowy |
|||||||
12.09 3 runda - Bydgoszcz | 14.08 - Częstochowa | 19.08 3 runda - Gdańsk | |||||||
27.09 4 runda - Toruń | 19.08 4 runda - Gdańsk | ||||||||
12.09 - Grudziądz | 19.09 Finał - Rybnik | ||||||||
Ostateczna klasyfikacja medalowa |
|||||||||
1. Rybnik 2. Rędziny 3. Toruń |
1. Oskar Paluch 2. Franciszek Karczewski 3. Hubert Jabłoński |
1. Kawczyński Antoni -
Gdańsk 2. Ludwiczak Szymon - Rybnik 3. Duchiński Mikołaj - Toruń |
1. Franciszek Karczewski 2. Hubert Jabłoński 3. Antoni Mencel |
Źródło:
przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
nowosci.com.pl