ŁAGUTA Grigorij
Rosja


urodzony 9 kwietnia 1984 w Rosji.

Grigorij Łaguta to starszy z barci żużlowców rodem z Rosji, bowiem jego brat Artiom również ściga się na żużlu. Ci dwaj gentelmani wspólnie z Emilem Sajfudinowem to największe żużlowe gwiazdy zza wschodniej granicy.

Łagutowie pochodzą z niewielkiej wioski położonej 10 km od miasta (Balszoj Kamien) Duży Kamień nad Morzem Japońskim. Miejscowość ta słynie ze stoczni, w której budowano m.in. atomowe okręty podwodne. Z tego też tytułu od 1966 roku miejscowość ta zamknięta jest dla ruchu turystyczneg. Dom Łagutów położony jest przy lesie i właśnie tam na świat przyszedł Grisza, który dorastał w ośmioosobowej rodzinie (oprócz rodziców i najmłodszego brata Artioma, Grigorij ma jeszcze brata Aleksandra i trzy siostry).

Zawodnik miło wspomniana swoje dzieciństwo, choć przyznaje, że w domu trzymana była spora dyscyplina. Jako, że zawodnik tak naprawdę wychował się na wsi, wspólnie z rodzeństwem musiał pomagać rodzicom w przydomowych pracach. W szkole bracia pojawiali się jednak tylko wówczas, gdy zostali do tego przymuszeni, bowiem częściej można było ich spotkać na torze motocrossowym, który był największą rozrywką w okolicy. Grigorij wspólnie z pięcioletnim Artiomem, po pierwszych próbnych jazdach z miejsca zakochał się w motocyklach i marzył o wielkiej karierze sportowca. Niestety sporą przeszkodą w realizacji marzeń były środki finansowe. Zawodnik jednak nie zrażał się tym faktem i z uporem ćwiczył i pokonywał kolejne okrążenia na crossówce.
Podczas jednego z treningów do piętnastoletniego wówczas Griszki podszedł Igor Stachyrow, przedstawiciel klubu Wostoku Władywostok i zaproponował mu próbne jazdy na torze żużlowym. Młody chłopak nie miał wówczas pojęcia, czym jest klasyczny speedway, bowiem słyszał tylko o wyścigach w lewo na lodzie. Podjął jednak wyzwanie i szybko przystał na propozycję trenera i ruszył w podróż do Władywostoku.
Już pierwsze okrążenia pokazały, że Grigorij ma spory talent do jazdy w lewo, bowiem mocno trzymał gaz i niemal od pierwszego treningu potrafił jechać ślizgiem. Stachyrow był zachwycony, ale sam zainteresowany nie wykazywał żadnego entuzjazmu, bowiem nie ekscytowała go jazda przez zaledwie minutę i tylko w pięciu biegach. Motocross to był ten dynamizm jazdy, którego oczekiwał niezwykle energiczny zawodnik. Mimo nienajlepszego pierwszego wrażenia nie zrezygnował z kolejnych żużlowych wyjazdów do Władywostoku i z czasem wciągnął się w speedway, ale cross pozostawał ciągle sportem numer jeden.
Nadszedł jednak moment, w którym należało dokonać wyboru. Serce mówiło cross, rozum i rodzina mówili żużel. Ostatecznie Grisza poszedł za namową ojca i zdecydował, że zostanie żużlowcem. O tego momentu zaczął się okres wytężonej pracy. Obok treningów we Władywostoku, pracował fizycznie w miejscu zamieszkania. Codziennie wstawał o szóstej rano by po pracy, samochodem pędzić na treningi do Władywostoku. Wysiłek się opłacił, bowiem zawodnik szybko wywalczył miejsce w pierwszym składzie i jego kariera zaczynała nabierać rozpędu.

W 2003 roku zawodnik miał okazję gościć w Toruniu podczas meczu ligowego miejscowych Aniołów z Polonią Bydgoszcz. W spotkaniu brali udział m.in. Rickardsson, Gollob czy Crump, a starszy z braci Łagutów zobaczył wówczas, na czym polega w pełni profesjonalny speedway. Cała żużlowa otoczka, tak urzekła młodego zawodnika, że nastąpił przełom w postrzeganiu przez niego speedwaya i wówczas Griszka postanowił, że osiągnie podobny poziom co podpatrywani mistrzowie.
Kto wie jak potoczyłyby się losy zawodnika, gdyby nie rok 2006, w którym to Grisza podpisał umowę na starty w dwóch klubach Primorje i Wostok Władywostok. Całe zamieszanie spowodowane było problemami finansowymi zespołu Primorje. Zawodnik twierdził, że umowa przestała obowiązywać, klub stał na stanowisku, że umowa jest ważna. Ostateczny werdykt wydać musiała rosyjska federacja motocyklowa, która zawiesiła na dwa lata wschodzącą gwiazdę rosyjskiego speedwaya. Z pomocą przyszli znajomi, którzy pomogli zdobyć licencję łotewską i podpisać kontrakt w odległym o dziesięć tysięcy kilometrów zespole z Daugavpilis. Jak się później okazało, krzywda jaką wyrządziła federacja rosyjska zawodnikowi, była przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, bowiem zawodnik szybko zaaklimatyzował się nowym otoczeniu z miejsca stając się ulubieńcem miejscowej publiczności. Łotysze z uwagi na kadłubową ligę startowali wówczas na polskim drugoligowym zapleczu. Doskonała postawa Giszy do którego z czasem dołączył brat Artiom, spowodowała, że Łotysze szybko awansowali do pierwszej ligi i walczyli o ekstraligę. Rosjanin startował w barwach Daugavpilis do końca roku 2010. Po pięciu latach, aby dalej rozwijać swoją karierę, postanowił zmienić plastron na częstochowski i już w pierwszym roku startów z lwem na piersi był objawieniem sezonu AD 2011. Jeszcze w trakcie rozgrywek otrzymywał intratne oferty z propozycją startów w sezonie 2012 w Grand Prix włącznie. Anglicy oferowali Griszce stałą dziką kartę, zawodnik uznał jednak, że po wprowadzeniu przepisu o limicie zatrudnienia zawodników z Grand Prix, lepiej skupić się na startach ligowych i ugruntować swoją pozycję sportową i finansową. Nieoficjalnie wiadomym było, że o względy Rosjanina zabiegli Zielonogórzanie, Grupa Lotos z Gdańska czy toruński prezes Wojciech Stępniewski. Grisza został jednak pod Jasną Górą, gdzie spędził kolejne trzy sezony i choć był bardzo wartościowym zawodnikiem w zespole, uwielbianym przez kibiców za walkę od startu do mety z Częstochową rozstał się w niezbyt przyjaznych okolicznościach, bowiem problemy finansowe, w jakich znalazł się klub z nieodpowiedzialnymi działaczami przestał płacić swoim zawodnikom. Na domiar złego zawodnik większą część sezonu spędził na ławce kontuzjowanych, a częstochowscy działacze zarzucali mu unikanie startów w meczach ligowych i symulowanie urazu. Z czasem irytacja zawodnika sięgnęła zenitu i sam oficjalnie powiadomił, że w zaistniałych okolicznościach nie zamierza przywdziewać plastronu z lwem, do czasu uregulowania zaległych należności.
Koniec sezonu zwieńczył niechlubne dzieło częstochowski włodarzy i PZM z uwagi na potężne zadłużenie, odebrał klubowi prawo startów w rozgrywkach ligowych. W tej sytuacji kontrakty zawodników stały się nieważne i Grisza zaczął szukać nowego pracodawcy. Na skorzystanie z usług widowiskowo jeżdżącego Rosjanina w sezonie 2015, ochotę miał beniaminek z Rzeszowa, szukający wzmocnień Wrocław, ale zawodnik ostatecznie wybrał ofertę z Grodu Kopernika, gdzie nastąpiło nowe rozdanie właścicielskie. Torunianie rozmawiali z zawodnikiem po raz pierwszy podczas GP w Toruniu i strony szybko doszły do porozumienia, choć ostateczne ustalenia nie zapadły. Sytuacja nabrała jednak znacznie większego tempa, kiedy to Emil Sajfutdinow oznajmił, że zmienia klub i odchodzi do Unii Leszno. Działacze toruńscy nie czekali, wrócili do rozmów z Griszą i 14 listopada 2014 podpisano porozumienie na starty zawodnika w drużynie Aniołów.
Po podpisaniu umowy zawodnik tak skomentował swoją decyzję: Chciałem jeździć w Toruniu, od kiedy byłem tu pierwszy raz, jeszcze na starym stadionie. Jestem bardzo zadowolony, że w końcu tu trafiłem. Będzie walczyć o najwyższe cele!

Postawę Grigorija Łaguty w sezonie 2015 opisał na zdjęciu obok fotoreporter Sławek Kowalski. Niezwykle sympatyczny Grisza, zawsze uśmiechnięty, bezradnie rozkładający ręce, bowiem nie potrafił wziąć na swoje barki roli lidera, do której przed sezonem był przymierzamy. Łaguta średnio dowoził do mety o 0,411 punktu mniej niż Sajfutdinow. Nie można powiedzieć, że zawodził bez przerwy, bo odjechał kilka dobrych meczów, zwłaszcza wyjazdowych - w Gorzowie i we Wrocławiu. W kluczowych momentach zabrakło jednak Łaguty w jego najlepszym wydaniu. Dobre biegi przeplatał z kiepskimi, brakowało mu koncentracji i zdarzały się wykluczenia za przekroczenie dwóch minut czy niepotrzebne taśmy. Rosjanin nie był tym liderem, jakiego wspominają kibice w Częstochowie. Choć na Motoarenie zawsze lubił jeździć, to już jako gospodarz przez cały rok nie potrafił dopasować się do toruńskiej nawierzchni. Czarę goryczy przelała rywalizacja o brązowy medal. W Toruniu Łaguta trzy razy mijał metę na ostatniej pozycji, a na rewanż do Tarnowa w ogóle nie dotarł, bo jechał w tym czasie w mistrzostwach Europy par. I choć Łaguta statystycznie był drugim zawodnikiem w drużynie KS Toruń, jednak przy słabych wynikach jego kolegów (oprócz Przedpełskiego) nie był to powód do dumy. Wygrał co prawda drugą odsłonę IMME, a w cyklu SEC był szósty, te jednak nikogo nie dziwiło, że Rosjanin nie otrzymał angażu na kolejny sezon w grodzie Kopernika. Zawodnik kontraktowany był bowiem jako lider, a sezon zakończył dopiero na 21 pozycji wśród ekstraligowych riderów. To sprawiło, że przed sezonem 2016 "Grisza" musiał szukać nowego pracodawcy. Ostatecznie Łaguta trafił do beniaminka Ekstraligi - ROW-u Rybnik. Zaufanie jakim obdarzyli włodarze śląskiego klubu, ani przez moment nie żałowali. "Grisza" przypomniał sobie bowiem najlepsze lata i zwłaszcza na rybnickim torze imponował szybkością oraz walecznością. Jego średnia wzrosła o 0,346 punktu, co dało mu czwarty wynik w Ekstralidze. W Toruniu jednak nie rozpaczano po odejściu Rosjanina, bowiem klubowi działacze stawiali bardziej na dobrą atmosferę w drużynie, niż dobrą minę przed kamerami, a ten element do perfekcji opanował Łaguta, zapominając że drużyna to siedmiu zawodników, a nie jeden lider.
Z kolei rybniczanie nie wyobrażali sobie drużyny bez swojego lidera. Dlatego jeszcze przed oficjalnym otwarciem okienka transferowego strony doszły do porozumienia i parafowały nową umowę na rok 2017.

Przed sezonem wielu zadawało sobie pytane czy Grisza w utrzyma swoją dyspozycję i poprowadzi swój śląski zespół do walki o coś więcej niż tylko utrzymanie w lidze? Do ósmej kolejki spotkań wydawało się że jest to wielce prawdopodobne. Zawodnik zachwycał forma i mimo, że Rybnik nie uchodził za pretendenta do play-off to trzymał się dzielnie i już w połowie rozgrywek miał zapewniony ekstraligowy byt na sezon 2018. Niestety wszystko runęło 11 czerwca 2017 po meczu z Częstochową. Od Rosjanina pobrano bowiem próbkę na badania antydopingowe i komisja do Zwalczania Dopingu w Sporcie dziś przesłała do PZM i FIM informację o wykryciu dopingu u rosyjskiego żużlowca Grigorija Łaguty. Zawodnik został błyskawicznie zawieszony przez GKSŻ i nie wystąpił również w barażu Drużynowych Pucharu Świata. W organizmie Łaguty wykryto środek o nazwie "meldonium", który jest nagminnie stosowane przez sportowców z bloku byłego Związku Radzieckiego. Środek jest na liście zakazanych od stycznia 2016 roku, a wcześniej na jego stosowaniu wpadkę zaliczyła m.in Maria Szarapowa. "Meldonium zapewnia lepsze funkcjonowanie organizmu, sportowcy jednak tłumaczą, że stosują ten środek dla ochrony układu kardiologicznego. Łaguta co prawda w ciągu 24 godzin od daty otrzymania orzeczenia złożył odwołanie, ale wiadomym, było, że zostanie przebadana próbka B, a ta z reguły potwierdzała wyniki wcześniejszych badań, a to skutkowało co najmniej czteroletnim zawieszeniem z możliwością skrócenia kary do dwóch lat, jeśli zgodnie z przepisami, Łaguta udowodni, że nie stosował tego środka w celu dopingowym. Jeżeli z kolei wykaże, że jego wina nie była istotna, na przykład ktoś podał mu środek bez jego wiedzy, to kara może zostać zredukowana do roku.

Swoją dopingową wpadką, Grigorij Łaguta wpędził światowy i polski żużel w niezły galimatias. Oto bowiem zawodnik był bohaterem Rosjan w ostatnim półfinale Drużynowego Pucharu Świata w Vastervik. Zdobył tam 12 punktów. Ponieważ cały cykl DPŚ odbywał się zaledwie w przeciągu kilkunastu dni, nie było szans na potwierdzenie wyniku próbki B i wynik Rosjan z eliminacji nie mógł być zweryfikowany, a to dawało im prawo startu w barażu, kosztem Duńczyków. Rzecz jasna nie podobało się to drużynie prowadzonej przez Hansa Nielsena i nawoływano, alby odwołać turniej DPŚ w Lesznie, tak aby reprezentacja Danii mogła zająć należne w nim miejsce. Zawody w Lesznie nie zostały jednak odwołane, a miejsce Łaguty w rosyjskiej kadrze zajął rewelacyjny Gleb Czugunow, który poprowadził swoich do ścisłego finału.

Znacznie gorzej wyglądała jednak sytuacja Rybnickiego żużla, bowiem zgodnie z regulaminem punkty które zdobył Rosjanin, w dniu badania, a także punkty zdobyte po tym casie powinny być odebrane. To z kolei rodziło konieczność weryfikacji wyników poszczególnych meczów RKM-u. Zatem jak wyglądała sytuacja punktowa "Rekinów"? Zawodnik został przyłapany na dopingu 11 czerwca, w trakcie badania po meczu ROW Rybnik - Włókniarz Częstochowa (49:41). Zdobył w nim 11 punktów, które miały zostać skasowane, a wynik zweryfikowany na 38:41. W takiej sytuacji ROW miał stracić, aż 3 punkty meczowe, bo wynik 49:41 dawał im wygraną z bonusem. Anulowane powinny być też punkty Łaguty zdobyte w kolejnym spotkaniu, z Wrocławiem jednak w tym przypadku Rybnik przegrał i kasacja punktów zawodnika na dopingu nie miała wpływu na punkty meczowe jego drużyny. Jednak kolejny mecz rybniczan ze Stalą Gorzów wygrany 50:40 wymagał już weryfikacji, bowiem starszy z braci Łagutów zdobył w nim 15, a to oznacza dla RKM-u stratę kolejnych dwóch dużych punktów. Zatem strata 5 "oczek" spychała Rybnik na ostatnie miejsce w ekstraligowej tabeli z dorobkiem 2 dużych punktów meczowych. Oznaczało to ni mniej ni więcej, że drużynę, która była spokojna o ligowy byt, czekała ciężka walka o utrzymanie. Na domiar złego, z końcem lipca kontuzję nogi złapał Rafał Szombierski, a początkiem sierpnia Max Fricke uszkodził 5 i 6 krąg szyjny, co eliminowało go do końca sezonu. Zatem sytuacja ROW-u była nie do pozazdroszczenia. Na wpadce Łaguty ewidentnie skorzystać mieli GKM Grudziądz i Get Well Toruń, bowiem o tych dwóch drużynach mówiło się, jako o głównych kandydatach do spadku.

A oto jak sam zainteresowany komentował całą sytuację: "Nie chcę na razie komentować całej sprawy. Już nawet o tym nie myślę, ile mogę dostać lat zawieszenia. Chcę wyjść z twarzą z tej sytuacji. Wiem, że jestem niewinny. Na pewno nie brałem żadnego meldonium celowo. Jeśli dostanę krótsze zawieszenie, to będę chciał wesprzeć ROW Rybnik w przyszłym sezonie. Jeśli będzie możliwość, to postaram się przylatywać na spotkania z rodziną i pomagać drużynie. W czasie tej banicji będę musiał na pewno gdzieś pracować. Nie wiem, czy będę gdzieś przy sporcie żużlowym w tym czasie. Na tę chwilę nie wiem, co będzie z moim sprzętem. Na razie na moich motocyklach startuje Rory Schlein. Jest to profesjonalista i da sobie na nich radę. Jeśli będzie potrzeba bym udostępnił motocykle klubowi, to nie ma żadnego problemu. Muszę tylko w takim razie poradzić, jak ustawić sprzęt. Na razie o tym jednak nie myślę".

Zawodnika bronił prezes rybnickiego klubu twierdząc, że "meldonium" zostało podane zawodnikowi nieświadomie, zimą, gdy doznał kontuzji w czasie treningów motocrossowych na Łotwie. Niestety tego tłumaczenia nie akceptowali śląscy kibice i w niewybrednych słowach krytykowali zachowanie Łaguty. I trudno się z nimi nie zgodzić, bowiem jeśli sportowiec wie, że została mu podana substancja zabroniona lub jest taki zamiar, powinien niezwłocznie to zgłosić. Wtedy może liczyć na wyłączenie dla celów terapeutycznych. Obecnie tak jak wspomniano, gdyby Rosjanin udowodnił za pomocą dokumentacji medycznej, że specyfik został mu podany, kiedy był tego kompletnie nieświadomy, to na tym etapie sprawy mógłby liczyć jedynie na mniejszy wymiar kary. W naprawdę wyjątkowych okolicznościach Łaguta mógłby liczyć na rok zawieszenia. Podobnie było w przypadku Therese Johaug, kiedy całą winę na siebie wziął lekarz. Zupełne uniewinnienie nie wchodziło jednak w grę, bo zawodnik nie dopełnił formalności. Mógłby na nie liczyć tylko w przypadku, gdyby dość szybko zgłosił, że ktoś podał mu niedozwoloną substancję. A ten fakt powinien wynikać z dokumentacji medycznej, którą otrzymał po pobycie w szpitalu. Łaguta miał zatem kilka miesięcy, żeby wykonać ruch, a nie zrobił w tym kierunku nic.
W tej sytuacji tłumaczenie prezesa Mrozka wydawało się mało przekonujące, a dodatkowo pogrążało zawodnika i jego klub, bowiem teoria, że Grisza miał podany środek nieświadomie zimą, dowodzi temu, że od początku sezonu zawodnik był na dopingu i jeśli to było prawdą, to wszystkie mecze z jego udziałem powinny być zweryfikowane, a nie tylko te ostatnie. Dla zespołów walczących o utrzymanie mogło to być działanie przy "zielonym stoiku", ale warto przypomnieć w tym przypadku szybkie decyzje jakie zapadały, gdy drużyna z grodu Kopernika została ukarana nieregulaminową karą finansową i nieregulaminowymi punktami ujemnymi w kolejnym sezonie sezonie mimo po sezonie 2013.

Niestety dla sportu żużlowego, dopingowej wpadki Grigorija Łaguty nie dało się rozstrzygnąć w prosty i szybki sposób. Komisja antydopingowa POLADY, chciała całą sprawę zbadać 8 lub 9 sierpnia, ale zawodnik przekazał, że w tym terminie nie będzie się mógł stawić. Później w Polsce był okres urlopowy, więc przed 20 sierpnia (wtedy kończy się runda zasadnicza PGE Ekstraligi) nie mógł zapaść wyroku w sprawie Łaguty. Można było co prawda przeprowadzić sprawę bez zainteresowanego, wyłącznie z udziałem jego pełnomocnika, ale wówczas komisja narażała się na zarzuty, że najważniejszy świadek nie miał okazji osobiście przedstawić swojej wersji zdarzeń. A panel dyscyplinarny miał zdecydować nie tylko o wysokości kary zawieszenia dla Grigorija Łaguty, ale i też zbadać sprawę wpływu "meldonium" na organizm żużlowca po 11 czerwca. Brak tych decyzji wywracał do góry nogami rywalizację w Ekstralidze oraz sposób wyłonienia spadkowicza, bowiem Ekstraliga Żużlowa, do czasu posiedzenia i decyzji panelu dyscyplinarnego, miała związane ręce i nie mogła odjąć rybnickiej drużynie, żadnych punktów, które mogły zmienić pozycję Stali Gorzów (dodane 2 pkt.) oraz pozycję spadkowicza (odjęte 3 pkt. lub 5 pkt rybniczanom).
FIM udawało, że nie ma problemu w przeciągającej się procedurze, bo jeśli Polski Związek Motorowy jeśli chciał przyspieszyć cały proces mógł wystąpić o podanie wyników w ekspresowym tempie i te mogły być podane nawet przed następną kolejką spotkań. PZM musiałby jednak zgłosić takie zapotrzebowanie. Pozostawało jednak pytanie dlaczego PZM i Ekstraliga Żużlowa nie decydowały się na taki krok. Problemem raczej nie były finanse, bo badania są robione ze środków ministerstwa, a jedno kosztuje od 700 do 750 złotych. Czas, jaki laboratorium ma na analizę wynosi dwa tygodnie. Przy pięciu dniach, czyli tempie takim, jak na igrzyskach, koszty wzrastały dwukrotnie w których PZM musiałby partycypować, jednak kwota jaką należało uiścić nie wykraczała poza możliwości finansowe nie tylko PZM, ale przeciętnego klubu żużlowego w Polsce. Owe pięć dni, to byłoby w istocie tak naprawdę dwa dni na analizę i badania, bo trzeba pamiętać, że próbki musiały dotrzeć do i z laboratorium, a potem potrzebny był czas na na poinformowanie zainteresowanych.
Wydaje się, że Ekstraliga Żużlowa swoimi działaniami w przeszłości pokazała, że wszelkie życiowe ewentualności chce mieć zapisane w regulaminach. Zatem powinna poważnie zastanowić się nad antydopingowym ekspresem, jako jednym z pomysłów na rozwiązanie takich problemów, o ból głowy których "zadbał" Grigorij Łaguta.

Czy Rosjanin po werdykcie komisji antydopingowej wróci jeszcze do zawodowego ścigania na wysokim poziomie? Mocno wierzyli w taki scenariusz wierzyli włodarze rybnickiego klubu, bowiem ku zdziwieniu działaczy PZM i Ekstraligi Żużlowej, nie zerwali oni umowy z Rosjaninem. Ktoś mógłby powiedzieć, że ROW mógłby rozwiązać kontrakt dyscyplinarnie, bazując na komunikacie weryfikacyjnym Ekstraligi Żużlowej wydanym po wyroku POLADA. Jednak zdaniem śląskich decydentów nie było podstaw, by rozwiązywać kontrakt żużlowca. Z kilku powodów. Po pierwsze wyrok wydany przez agencję antydopingową był nieprawomocny. Co więcej, nie odnosił się nawet do punktowych zdobyczy zawodnika, a zatem zdaniem rybnickich działaczy nie było nawet podstaw, by zażądać zwrotu płatności za faktury wystawione przez Łagutę po 11 czerwca.
Prawda była jednak taka, że skoro ROW kwestionował wyroki żużlowych władz i złożył w sprawie odwołanie, chcąc być konsekwentnym nie mógł ukarać zawodnika, bo przecież nie zgadzał się z wyrokami wydanymi w jego sprawie. W całej sprawie istotne było też to, że gdyby kontrakt Łaguty wygasł, po odobyciu, skróceniu lub w wyniku odwołania anulowaniu kary, byłby on wolnym zawodnikiem, a w takiej sytuacji rybniczanie deklarowali, że po skończeniu wyroku chcą mieć Grigorija u siebie. Tu sytuacja jednak się komplikowała, bo zainteresowani musieli zrobić wszytko aby skrócić karę zawodnika i częściowo to się udało. Ale w całej batalii Problem polegał na tym, że jako zawodnik zawieszony za doping nie miał prawa z nikim podpisać kontraktu, bowiem w momencie odwieszenia okno transferowe było już zamknięte. Żużlowiec musiał zatem czekać do kolejnego okna, które otwierało się na dwa tygodnie od 15 maja. Dzięki skróceniu kary przez POLADA Łaguta zyskiwał jedynie dwa miesiące, a to było zbyt mało, bo gdyby zostawiono 2 lata zawieszenia, to odzyskałby prawa 11 czerwca 2019 roku i musiałby czekać z podpisaniem kontraktu do 15 lipca, bowiem wówczas było kolejne okno (15-31.7). Zatem zawodnik chcąc zyskać cały sezon 2019, musiał skutecznie powalczyć o skrócenie kary o kolejne 4 miesiące. Wówczas odzyskałby prawa 11 listopada 2018 roku i mógłby być normalnie potwierdzony w okresie transferowym trwającym od 1 do 14 listopada.

Ostatecznie kara dla Rosjanina obowiązywała do majowego okna transferowego (15-29 maja) i zgodnie z terminarzem zawodnik mógł być potwierdzony do startów w polskiej lidze juz od szóstej kolejki. Niestety jak się okazało potwierdzenie to nie miało miejsca do zespołu w Rybniku, a w Lublinie. Było to zaskakujące nie tylko dla żużlowego środowiska, ale przede wszystkim dla prezesa Krzysztofa Mrozka, który nazwał Łagutę "perfidną ruską świnią",  "ruską mendą" i "ruską panienką". No może zaskoczone nie było środowisko lubelskie, które na profilu społecznościowym tak informowało o porozumieniu z Łagutą: "Niezmiernie miło nam poinformować, że osiągnęliśmy porozumienie z Grigorijem Łagutą. W nadchodzącym sezonie pojedzie w naszych barwach podczas rozgrywek Ekstraligi. Oficjalnie Grigorij dołączy do drużyny w dniu otwarcia drugiego okienka transferowego – 15 maja. Dla lubelskiej publiczności wystąpi przy Alejach Zygmuntowskich w Lublinie w trakcie szóstej kolejki, podczas której Speed Car Motor Lublin zmierzy się z Get Well Toruń". Sam zawodnik nie mógł pogodzić się z inwektywami jakie wypowiedział w jego kierunku rybnicki prezes i w jednym z wywiadów wyznał, że: "Ludzie nie znają szczegółów. W razie czego ja też mam, pewne dowody bo zachowałem wiadomości, które wysłałem do prezesa Mrozka. Gdyby on załatwił sponsorów i porozmawiał ze mną poważnie i normalnie o kontrakcie, to nie byłoby sprawy. Stało się jednak inaczej. Nie chcę jednak z nim teraz walczyć, przerzucać się, chodzić po sądach. Nie dogadaliśmy się i tyle. Kiedy byłem zawodnikiem ROW-u, to dałem do klubu wiele sprzętu. Kiedy byłem na karencji, to podstawiałem kolegom kompletne motocykle. Damian Baliński na moim sprzęcie robił 7-8 punktów. Chcę powiedzieć, że nigdy nie wziąłem za swoją pomoc ani złotówki. Za ten sprzęt także. Teraz się to pali. Prezes powiedział, że ja mam jeździć za darmo. To niepoważne. Mam rodzinę, żonę, syna, córkę. Syn jeździ na crossie, sprzęt jest drogi, za to wszystko trzeba z czegoś zapłacić. Prezes mówi tymczasem, że ten sku*****n ma jechać za darmo, bo przez niego spadliśmy z ligi. Prezes ma żal, bo bronił mnie po dopingowej wpadce, ale przecież ja za wszystko płaciłem z własnej kieszeni. Rachunki płaciłem. Poza tym wdzięczność nie oznacza, że teraz mam robić coś za darmo. Jakbym miał 18 lat i był u progu kariery, to mógłbym się w takie rzeczy bawić, ale nie teraz. Zresztą jestem zawodnikiem ekstraligowym".

Słowa płynące podczas konferencji w Rybniku miały swój wydźwięk również w rosyjskiej federacji motocyklowej, a Andriej Sawin, menedżer reprezentacji, mówi, że federacja kompletuje dokumenty ze wspomnianej konferencji i wyśle pisma do FIM, FIM Europe i PZM, czyli najwyższych władz sportów motorowych, a do redakcji Sportowych Faktów wysłał oświadczenie następującej treści:
"Jako przedstawiciel rosyjskiego sportu żużlowego, z niekłamanym oburzeniem przeczytałem w polskich mediach cytaty z wypowiedzi prezesa Krzysztofa Mrozka, które padły podczas konferencji ROW-u Rybnik. Chciałbym zareagować na nie, nie w obronie Grigorija Łaguty, lecz w obronie rosyjskich żużlowców, a także Rosjan w ogóle, ponieważ określenia takie jak "perfidna ruska świnia" i "ruska panienka" godzą w dobre imię całego narodu.
Na początku chciałbym podkreślić, że rosyjskie środowisko żużlowe potępia Łagutę za stosowanie dopingu. Natomiast nie podejmujemy się osądzania sprawy wzajemnych stosunków między Łagutą oraz klubami z Rybnika i Lublina. Nie chcę wnikać w to, na co umówili się prezes Mrozek oraz Grigorij Łaguta, ponieważ tylko oni wiedzą, jaka dokładnie jest prawda.
Niezależnie od sytuacji należy jednak pozostać człowiekiem. Dlatego uważam za karygodne pozwalanie sobie na wypowiedzi podjudzające do nienawiści na tle narodowościowym. To zachowanie głupie i niedopuszczalne, a poza tym niezrozumiałe. W najnowszej historii żużla wielokrotnie zdarzało się, iż polskie kluby (zresztą, nie tylko polskie) nie dotrzymywały umów z żużlowcami, również rosyjskimi, i nie wypłacały im należnego wynagrodzenia. Taki los spotkał między innymi Emila Sajfutdinowa czy samego Grigorija Łagutę. I żaden z włodarzy rosyjskiego żużla nie pozwalał sobie wówczas na podobne epitety czy to pod adresem polskiego żużla jako całości, czy też pod adresem konkretnych klubów bądź działaczy. Również zawodnicy znali granicę.
Oczywiście po ludzku rozumiem wzburzenie prezesa Mrozka. Rozumiem emocje, ponieważ mną targały podobne podczas barażu DPŚ w Lesznie w 2017 roku, kiedy na dwie godziny przed zawodami otrzymałem informację o zawieszeniu Grigorija Łaguty. Wtedy jednak ani ja, ani moi podopieczni nie wyzywaliśmy go publicznie, tylko zebraliśmy się i wystąpiliśmy, jak sądzę, w pełni godnie. Tego też życzę rybnickiemu klubowi - by zebrał się i z doskonałym wynikiem przejechał sezon 2019.
My, całe żużlowe środowisko, powinniśmy pracować nad pokojowym rozwiązywaniem konfliktów, a nie posługiwać się mową nienawiści. Niech pan Mrozek poważnie zastanowi się nad swoim zachowaniem. Jest w końcu dorosłym człowiekiem.
Prezes Mrozek powinien odpowiedzieć za swoje zachowanie jeszcze z jednego powodu. Teraz odważnie wypowiada się o tym, co może spotkać w Rybniku Grigorija Łagutę, i wiemy, że to tylko słowa wypowiadane we wzburzeniu. Ale ktoś może te słowa potraktować jako zachętę do działania - i to niekoniecznie przeciw zawodnikowi, a może przeciwko samemu panu Mrozkowi, jeśli uzna go za wroga ulubionego żużlowca. Nie chciałbym, aby te bezmyślne wypowiedzi doprowadziły do realnej tragedii.
Dlatego też uważam, że pan Mrozek powinien zwołać kolejną konferencję i publicznie, nie pokątnie w wywiadzie udzielonym pojedynczemu dziennikarzowi, przeprosić za karygodne słowa, jakich dopuścił się w odniesieniu do Grigorija Łaguty, a przy tym również w odniesieniu do Rosjan, do żużlowców, do sportowców. Nie pozwalajmy na to, by w naszej dyscyplinie rozplenił się język nienawiści."

Prezes Mrozek po stanowczej reakcji rosyjskich i polskich władz z miejsca przeprosił za ostre słowa o Łagucie. Mimo to GKSŻ ukarała rybnickiego włodarza grzywną finansową, a w sprawie konferencji prezesa ROW-u stosowne pismo do GKSŻ i Prokuratury Rejonowej w Rybniku wysłała kancelaria adwokacka Jerzego Synowca - byłego prezesa Stali Gorzów, a sprawa nabrała międzynarodowego charakteru. Zatem co groziło prezesowi Mrozkowi, jeśli prokuratura zajmie się sprawą? Skomentował to sam pozywający: "Najpoważniejsze konsekwencje mogły dotyczyć przede wszystkim słów o "perfidnej ruskiej świni", bo to zostało zgłoszone jako zniewaga na tle narodowościowym, czyli czyn opisany w artykule 257 kodeksu karnego. Od pewnego czasu mamy zmianę optyki w tego typu przypadkach. Prokuratura może wszcząć postępowanie z urzędu. Tym bardziej że oburzenie wyraziła federacja rosyjska, która ma zamiar domagać się dyskwalifikacji Mrozka w FIM. Za mowę nienawiści można nawet trafić do więzienia, ale jeśli ktoś dotąd nie był za to karany, to skończy się najpewniej na finansowej grzywnie. Wiem, że pan Mrozek już przeprosił za swoje słowa, ale dobrze zrobiłoby też pojednanie z Łagutą. Wtedy byłaby wielka szansa na warunkowe umorzenie postępowania. Grzywna zasądzona w postępowaniu to niby nic takiego, ale to jednak oznacza, że karalność".

Jak widać afera dopingowa z udziałem Grigorija Łaguty, uruchomiła cały splot zdarzeń, zupełnie niepotrzebnych dyscyplinie żużlowej. Kibice i działacze mieli jednak nadzieję wszystkie te zawirowania były warte zachodu i Rosjanin będzie zachwycał kibiców swoją jazdą, a być może i tytułem IMŚ. I po powrocie Grisza zachwycał, choć nie obyło się bez kolejnej małej afery z udziałem Rosjanina. Oto bowiem zawodnik o którego tak mocno walczył ROW Rybnik, po powrocie na tor w roku 2019 wystawił do wiatru śląskich działaczy i podpisał kontrakt z beniaminkiem ekstraligi Motorem Lublin. Łaguta jednak z uwagi na zawieszenie dołączył do zespołu dopiero podczas szóstej kolejki na spotkanie przeciwko Get Well Toruń. Po dopingowej przymusowej przerwie Rosjanin był głodny jazdy oraz wygrywania. Z torunianami zdobył 15 punktów, następnie we Wrocławiu, aż 17, aby później zanotować mały regres. Nie zmieniało to jednak faktu, że gdyby nie pozyskanie przez prezesa Jakuba Kępę trzydziestopięciolatka, to Motor mimo doskonałej postawy Mikkela Michelsena nie utrzymałby się w lidze. Doświadczony żużlowiec wiedział o tym i tak komentował swój powrót do żużla: "Gdybym jechał od początku, to miałbym jeszcze lepsze wyniki i skorzystałby mój klub. Będziemy przygotowywać się na następny rok. Trzeba się poprawiać i musimy nad tym trochę popracować. Czy pojedziemy o fazę play-off? Zapytajcie o to Jakuba Kępę, ale warto o to powalczyć, bo mamy wspaniałych kibiców. Nie spotkałem takich ludzi w żadnym innym polskim klubie. Zdecydowałem już o swojej przyszłości i zadeklarowałem, że zostaje w Lublinie na kolejne dwa lata. Nie mogę na nic narzekać, naprawdę bardzo dobrze się czuję w tym zespole".
Obok ligowych występów zawodnik pojawił się w niektórych finałach w rywalizacji indywidualnej. Co prawda przepadły mu eliminacje do Grand Prix, ale z powodzeniem ścigał się w mistrzostwach Europy. Do czwartego turnieju finałowego SEC na Stadionie Śląskim w Chorzowie przystępował jako lider cyklu i wydawało się, że Rosjanin złoty medal ma w kieszeni. Niestety zawody w nie ułożyły się po myśli doświadczonego żużlowca, który roztrwonił przewagę i musiał walczyć o złoto w biegu dodatkowym z Mikkelem Michelsenem. Zanim jednak to nastapiło, Grisza mógł zapewnić sobie mistrzostwo Europy w swoim ostatnim biegu rundy zasadniczej, dzięki temu znalazłby się od razu w finale zawodów jako złoty medalista. Wyzwanie to wydawało się proste do wykonania, tym bardziej, że zawodnik wydawał się być spasowany z torem, czego dowodem miały być trzy z rzędu trójki na jego koncie. Niestety Łaguta przyjechał drugi i musiał walczyć w barażu, z którego musiał tylko wejść do finału, czyli musiał przyjechać na pierwszej lub drugiej pozycji. Niestety przyjechał trzeci i nie wszedł do finału. Zmarnowana druga szansa nie przekreślała jednak jeszcze szans na złoto, bowiem punktami z Rosjaninem zrównał się jego klubowy kolega z Lublina Mikkel Michelsen, który wygrał chorzowski turniej. Tym samy zawodnicy stanęli do biegu barażowego o tryumf w całym cyklu. I ... Grisza zaprzepaścił trzecią szansę, bo jadąc na pierwszej pozycji wpadł w koleinę i musiał ratować się przed upadkiem, na czym skorzystał Duńczyk, któremu przypadł złoty laur na Starym Kontynencie w sezonie 2019. Po zawodach Łaguta nie krył rozczarowania: "Jestem trochę zły, bo wiem, że jestem w formie, a mam tylko srebro. Jechałem pierwszy, ale na drugim łuku była koleina i w nią wpadłem. Nie wiem jak utrzymałem się na motocyklu. Dobrze, że nie upadłem, bo mogłem skończyć w bandzie. Tym razem zabrakło mi szczęścia. Może za rok dopisze. Chcę jednak podziękować rodzinie i synowi za wsparcie. Wiem, że syn się ogromnie emocjonował tym turniejem. Przeżywał każdy mój start. Miał chyba to samo, co ja mam, gdy on startuje w zawodach na motocrossie".

Sezon 2020 dla Rpsjanina podobnie jak dla wielu zawodników stanął pod znakiem zapytania. Powodem była pandemia wirusa Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020 r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13 długich tygodni. W międzyczasie doszło do wielu nowych ustaleń regulaminowych, renegocjacji kontraktów. Ostatecznie sezon wystartował, a Grisza zachwycał swoją jazdą lubelskich kibiców. Wystąpił we wszystkich 14 meczach swojej drużyny, 70 biegach, w których zdobył 151 pkt z bonusami i ze średnią 2,157 pkt/bieg był najlepszym zawodnikiem "Koziołków" i 8 w całej lidze. Nic więc dziwnego, że Lublin budowanie składu na rok 2021 rozpoczął do Łaguty i tym sposobem Rosjanin, który nie mógł wcześniej zagrzać na dłużej miejsca w jednym klubie trzeci rok z rzędu miał zdobywać punkty dla Motoru. I był to dobry wybór, bo wspólnie z "Koziołkami" w DMP musiał uznać wyższość tylko Sparty Wrocław. Sam Grisza ze średnią 1,857 punktu na bieg, która dała mu dopiero 17 miejsce w ekstraligowym rankingu można powiedzieć nie zawiódł, ale kibice oczekiwali nieco więcej. Drużyna Motoru była jednak na tyle zbilansowana i miała formację juniorską górującą nad pozostałymi ekipami, że nikt nie zwracał na nieco słabszy sezon Rosjanina, który ciągle pozostawał w ścisłym światowym topie zawodników pożądanych przez prezesów najlepszej ligi świata. Grigirij postanowił jednak pozostać w Lublinie i w roku 2022 walczyć o Drużynowe Mistrzostwo Polski.
W końcówce sezonu 2021 pojawiły się jednak ważne epizody, po których niejeden kibic zadawał sobie pytanie jak one odbiją się na formie zawodnika w kolejnym sezonie. Najpierw 12 września Motor Lublin pokonał Moje Bermudy Stal Gorzów 47:43 i wjechał do finału żużlowej Ekstraligi. Był to największy sukces klubu od 30 lat. Nic więc dziwnego, że po meczu miejscowi kibice długo świętowali. Wcześniej byli jednak przerażeni, bo w wyścigu 11 na tor upadł kapitan, Grigorij Łaguta. Całe zdarzenie wyglądało naprawdę fatalnie, a życie zawodnika ocalił kask. Telewizja na powtórki zdecydowała się dopiero, gdy było jasne, że nie doszło do poważnych obrażeń. Całą sytuację skomentował Jacek Gajewski,
który od wielu lat zajmuje się dystrybucją artykułów niezbędnych do uprawiania sportów motorowych: "Lublin jest torem z długimi prostymi. Zawodnicy rozpędzają się tam nawet do 120 km/h. Upadek Łaguty nastąpił w miejscu, gdzie zawodnicy osiągają maksymalne osiągi, aczkolwiek Rosjanin nieco zwolnił. Nie mam jednak wątpliwości, że i tak jechał z prędkością ponad 100 km/h. Te obrazki wyglądały strasznie. Do upadku doszło w newralgicznym miejscu, gdzie zawodnicy byli rozpędzeni. Najgorsze, że zawodnik uderzył kilka razy głową o tor. Od osób, które pełniły funkcje w trakcie meczu, dowiedziałem się, że po tych uderzeniach jego kask pękł. To akurat dobrze, bo znaczy, że spełnił swoją rolę. Skorupa kasku odebrała większą część energii związanej z uderzeniem. Warto o tym mówić, bo w przypadku Łaguty było to widać jak na dłoni. Tematem zajmuję się około 30 lat i postęp, który się dokonał, jest ogromny. Obecnie w kaskach stosowana jest już technologia 6D oznaczana także jako ODS. To świeża sprawa, bo obecna może od czterech lat. Chodzi o specjalny system pod skorupą kasku, który ma rozkładać energię związaną z uderzeniem. Żużlowcy już z tego korzystają, choć są też inne systemy. Kaski dla żużla przygotowuje wiele film. Do najpopularniejszych producentów zaliczani są SHOEI, ARAI, AIROH, TLD czy BELL. Każdy zawodnik przed sezonem kupuje minimum cztery kaski, choć niektórzy wolą mieć zapas. - Za każdy z nich trzeba zapłacić minimum dwa tysiące złotych, ale nikt na tym nie oszczędza. Zawodnicy dobierają kaski starannie, bo ważne jest dopasowanie. Można powiedzieć, że z kaskiem jest trochę jak z butami. To mocno indywidualna sprawa. Trzeba wszystko dokładnie zmierzyć. U poszczególnych producentów "rozmiarówka" jest różna. Żużlowcy o to naprawdę dbają. Coraz większą uwagę do kasków przywiązują także ludzie, którzy powinni dbać o bezpieczeństwo na zawodach. Nie dochodzi już do sytuacji, że ktoś zakłada po upadku ten sam kask, który został w dodatku uszkodzony. Komisarze naprawdę pilnują, by do tego nie dochodziło i chwała im za to. Poza tym świadomość wśród żużlowców jest na bardzo wysokim poziomie, bo przecież mieliśmy różne historie, które pokazały, jak ważny jest kask. Tak było między innymi podczas tragicznego wypadku Krystiana Rempały w Rybniku, kiedy zsunął się on z głowy młodego zawodnika. Konsekwencje były niestety tragiczne".
Po upadku zawodnik został przetransportowany w kołnierzu ortopedycznym do szpitala i zakończył sezon, a jego drużyna w finale musiała radzić sobie bez swojego podstawowego jeźdźca.

Na domiar złego po sezonie na światło dzienne wypłynęły jego nienajlepsze relacje z bratem Artiomem, który został mistrzem świata AD 2021 i w jednym z wywiadów stwierdził, że: "Chciałem podkreślić, że przez 10 lat nigdzie i nic nie mówiłem o moich relacjach z bratem. Kiedy zostałem mistrzem świata otrzymałem pytanie na ten temat. Powiedziałem wówczas prawdę, że zaraz po zdobyciu tytułu nawet nie pogratulował mi sukcesu. Grisza z kolei wszystkim mówił, że wysłał mi SMS-a z gratulacjami, a ja nic takiego od niego nie dostałem. Dlaczego o tym wszystkim mówię? Otóż, kiedy startowałem w Bydgoszczy w 2012 roku, Grigorij właśnie wtedy opowiadał o mnie publicznie dziwne rzeczy… Mówił o tym zarówno w Rosji, jak i w Polsce. Nawet na promie w drodze do Szwecji. W kuluarach w naszym środowisku było o tym głośno. Nie reagowałem w ogóle na te słowa przez 10 lat. Teraz przeczytałem, że Grigorij uważa, że nasze relacje to sprawa rodzinna i nie trzeba o tym mówić publicznie. A on mógł o mnie opowiadać takie rzeczy? Teraz opowiadał wszystkim, że mi pogratulował, choć wcale nie miało to miejsca. Cały czas nie mamy dobrych relacji i tak jest od 10 lat. Kiedy Grigorij miał groźny wypadek w Lublinie, dzwoniłem do prezesa Motoru Lublin, do mechanika Griszy, by dopytać się o jego stan zdrowia. Do niego też próbowałem się dodzwonić. W pewnym momencie nasze drogi się rozeszły. Każdy podąża swoją ścieżką. Nie chcę tego już dalej roztrząsać. Na tym chciałbym zakończyć ten temat".
Grisza na te słowa można powiedzieć nie zareagował, bo skwitował to krótkim stwierdzeniem: "To jest rodzinna sprawa, to po co na cały świat o takich rzeczach opowiadać i robić zamieszanie"?
Całe zamieszanie było jednak szeroko komentowane w mediach i z całą pewnością podrażniły morale starszego z braci, który oficjalnie zakomunikował, że również chce zostać mistrzem świata. Tak jasna deklaracja spowodowała kolejne spekulacje, w których wielu uważało, że nadmierna ambicja zawodnika, który nie miał opinii "żużlowego Anioła" może doprowadzić do wielu nieprzewidywalnych zdarzeń torowych. Rosjanin był jednak zdeterminowany by osiągnąć światowy sukces, ale był tez na odpowiedzialnym zawodnikiem, który zdawał sobie sprawę z tego jak niebezpiecznym sportem jest żużel.

Niestety z końcem lutego sytuacja Griszy i innych zawodników z rosyjskim paszportem bardzo się skomplikowała i wielkie plany mogły lec w gruzach. Oto bowiem Światem wstrząsnęło to co wydarzyło się w nocy z 23 na 24 lutego 2022 roku. Armia rosyjska na rozkaz Władimira Putina najechała na Ukrainę. Rosyjscy żołnierze wkroczyli m.in. na tereny wschodnich obwodów Ukrainy. Równolegle rozpoczęły się naloty z powietrza. Ostrzelano m.in. Kijów, Charków, czy Lwów. Ukraińskie służby informowały o ofiarach śmiertelnych, liczonych w dziesiątkach istnień oraz rannych cywilach.
Głos w sprawie tych dramatycznych wydarzeń zabrało środowisko sportowe, potępiając działania wojenne w których niektórzy domagali się wykluczenia rosyjskich zawodników ze sportowej rywalizacji. W Ekstralidze zakontraktowanych przed sezonem było kilku rosyjskich zawodników, a wśród nich oprócz Grigorija oraz toruńskich jeźdźców Emila Sajfutdinowa i Jewgienija Sajdulina, dla Sparty Wrocław punkty miał zdobywać jego brat Artiom Łaguta. W Grudziądzu umowę podpisał Wadim Tarasenko, a w pierwszej lidze dla Gdańska punkty miał zdobywać Wiktor Kułakow. Emil jak i Artiom posiadali co prawda polski paszport, ale ten nie miał mieć wpływu na decyzje w tej sprawie. Jednocześnie w polskich ligach żużlowych z prawnego punktu widzenia, nie do końca było możliwe, by pozbawić zawodników z rosyjską licencją prawa startu. Jednak wraz z zaognianiem się konfliktu na linii Ukraina - Rosja świat zaczął alienować z życia społeczno-gospodarczego uznaną za terrorystyczną nację rosyjską i po decyzji FIM również PZM 05.03.2022 wydał oświadczenie w którym zawiesił zawodników rodem z Rosji:
W związku z bezprawną zbrojną inwazją Rosji na terytorium Ukrainy, jak również wobec faktu, że ta brutalna napaść wspierana jest przez państwo białoruskie Polski Związek Motorowy wyklucza aż do odwołania zawodników rosyjskich oraz białoruskich z udziału we współzawodnictwie sportowym w sportach motorowych organizowanym na terytorium Polski . Wyklucza się również reprezentacje tych krajów z udziału w zawodach sportowych rozgrywanych w Polsce.
Ponadto zawodnikom z licencją Polskiego Związku Motorowego zakazuje się startów w zawodach organizowanych na terenie Federacji Rosyjskiej oraz na terenie Republiki Białoruskiej.
Wierzymy, że w obliczu zbrodniczych działań Federacji Rosyjskiej wspieranych przez Republikę Białoruską konieczne jest podjęcie zdecydowanych kroków, które pokażą stanowczy sprzeciw wobec agresji obu tych państw.
Niestety Grigorij Łaguta nie dość że nie potępił Rosyjskiej inwazji to w jednym z wywiadów miał wątpliwości w których twierdził, że racja może być po stronie agresora: "Jestem Rosjaninem i nigdy nie będę krytykował swojego kraju, tak jak Polacy nie narzekają na swój kraj W rosyjskiej telewizji jest to wszystko pokazane zupełnie inaczej. Więcej prawdy niż w Unii Europejskiej pokazują w rosyjskiej telewizji. Dużo więcej. Szkoda tego wszystkiego, szkoda, że do tego wszystkiego doszło. Ale szkoda, że w telewizji nie mówili i nie pokazywali tego, co działo się w 2014 roku. Jak w Donbasie gromili, strzelali i zabijali niewinnych Rosjan. Wtedy było cicho i wtedy nikt nie protestował. Wszyscy sportowcy jakoś startowali w Rosji i nikt nie był zawieszony. I Polacy też jeździli w Rosji, jakby nic się nie stało. Dostawali nawet więcej kasy od rosyjskich zawodników i nikt nie zwracał uwagi na to, co dzieje się w Donbasie. A ludzie z Rosji ginęli w Donbasie. I nikt nie zawieszał innych sportowców wtedy".
Wypowiedź ta pokazała jak rosyjskie władze potrafiły skutecznie omamić swoją propagandą obywateli nie tylko na na co dzień mieszkających w Rosji, ale również tych którzy mieszkają poza Rosją. Na Łagutę wylała  się fala hejtu i gdy zawodnik chciał trenować na torze w Lublinie, władze Motoru podjęły decyzję o usunięciu go z drużyny i odmówiono mu możliwości trenowania zanim jeszcze PZM wydał komunikat o zakazie trenowania w Polsce dla wszystkich zawieszonych zawodników.

Zatem czy po wojennym zawieszeniu, ukarany zawodnik wróci do ścigania na światowym poziomie?
Czy po tak kontrowersyjnych wypowiedziach znajdzie się klub, który będzie chciał go mieć w swoich szeregach?

Z odpowiedzią na to pytanie należy poczekać do zakończenia wojny prowadzonej przez obłąkanego tyrana rządzącego Rosją.

W swojej kolekcji Grisza posiada tez trofeum Indywidualnego Mistrza Łotwy z 2008 i 2011 roku oraz Rosji z 2008 roku, a także tytuł Drużynowego Mistrza Ukrainy i Rosji.

Poza polską startował w
    Władywostok
       
Vastervik, Valsarna, Smederna, Indianerna
            Czerwonograd

Choć zawodnik wskazuje, że jego największą wadą, jest to, że zawsze chce wygrywać, a w czasie zawodów w parkingu często padają ostre męskie słowa, to nie jest mu obojętny wynik drużyny i jak podkreśla jest gotów do poświęceń dla dobra zespołu.

Prywatnie zawodnik, choć posiada dom w Daugavpilis, mieszka w Bydgoszczy wspólnie z urzekającą i pełną temperamentu Oksaną oraz synem. Oksana rozumie pasję, a zarazem pracę męża, dlatego wszystkie sprawy związane z prowadzeniem domu są na jej głowie. Zawodnik jednak każdą wolną chwilę stara się spędzać z rodziną, a żużel pozostaje częścią tej rodziny.

Osiągnięcia
DMP 2021/2;
IMME 2015/1; 2016/2; 2019/13
IMŚ GP 2006/R32; 2007/DK20; 2008/DK24; 2009/DK20
IME - SEC 2011/1; 2012/12; 2013/3; 2014/12; 2015/6; 2016/4; 2019/2; 2020/3
MEP 2009/2; 2015/2
DPŚ 2009/4
KPE 2006/4(Daugavpils); 2011/1(Władywostok)

 Kluby w lidze polskiej
zawieszony za stosowanie dopingu
2006-
-2010
2011-
-2014
2015 2016-
-2017
2018 2019-
- 2022 zawieszony

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon mecze biegi punkty bonusy Średnia
biegowa
Miejsce w
ligowym rankingu
2015 17 83 142 13 1,867 21

   W notce biograficznej wykorzystano fragmenty felietonu
pt.: Braterski duet.
autorstwa Patryka Rojka, jaki ukazał się w Super Speedway nr 10

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt