Niestety na kilka dni przed meczem okazało się, że nie to nie pobożne życzenia
działaczy ustawią terminy rozgrywanych spotkań, a pandemia koronawirusa. Mimo,
że w Polsce wystartowały dwa poziomy ligowe rozgrywki toczyły się cały czas w
reżimie sanitarnym. Efektem tego były ciągłe badania na obecność wirusa i po
meczu ROWu Rybnik z Unią Leszno okazało się, że jedna z osób przebywających w
parku maszyn posiada pozytywny wynik testu COVID-19. Pokłosiem meczu w Rybniku
było odwołanie trzeciej rundy SEC w Gnieźnie. W stawce gnieźnieńskich zawodów
znajdowali się między innymi zawodnicy biorący udział w piątkowym feralnym
spotkaniu: Robert Lambert, Kacper Woryna, Vaclav Milik i Bartosz Smektała.
Ekstraliga wprowadziła na tę okoliczność procedury
kryzysowe, które dotyczyły
uczestników meczu 5 rundy Ekstraligi pomiędzy ROW Rybnik - Unia Leszno z 10
lipca, mówiące o:
- przełożeniu meczów 6 rundy Ekstraligi
- wprowadzeniu obowiązkowej domowej izolacji od dnia 14 lipca dla wszystkich
zawodników ROW Rybnik i Unii Leszno wraz z mechanikami zawodników i sztabami
szkoleniowymi oraz wszystkich osób funkcyjnych przebywających w parku maszyn
- zakazu wszelkiej aktywności sportowej dla zawodników uczestniczących w meczu ROW
Rybnik -Unia Leszno
- przeprowadzeniu testów genetycznych na obecność koronawirusa dla wszystkich
zawodników ROW Rybnik i Unii Leszno wraz z mechanikami i sztabami szkoleniowymi
oraz osobami funkcyjnymi przebywającymi w parku maszyn
- Po uzyskaniu negatywnych wyników testów, drużyny ROW Rybnik i Unia Leszno
mogły wrócić do normalnego rytmu sezonu 2020 w Ekstralidze.
Dodatkowo na bazie zaistniałej sytuacji w przyszłości ekstraliga postanowiła
obowiązkowe testy genetyczne przeprowadzane co dwa tygodnie, którym poddane będą
wszystkie osoby, przebywające w parku maszyn w czasie meczów Ekstraligi, a więc
nie tylko zawodnicy, mechanicy i sztaby szkoleniowe, ale również wszystkie osoby
funkcyjne, w tym oczywiście sędziowie i komisarze torów. Speedway Ekstraliga
pokryje koszty badań sędziów i komisarzy torów, ale za badania zawodników,
mechaników i obsługi meczów zapłacą już kluby. Dodatkowe testy genetyczne
musieli przechodzić również wszyscy zawodnicy, a także mechanicy, którzy
zdecydują się wyjechać z Polski zarówno w celach prywatnych, jak również
związanych z występami i pracą w innych zawodach żużlowych poza granicami
Polski. Brak wykonania testu po powrocie do Polski, będzie skutkował
automatycznym niedopuszczeniem zawodnika lub mechanika do udziału w zawodach w
Ekstralidze.
Te obostrzenia miały ogromne znaczenie dla Apatora Toruń, bowiem w roli gościa w
barwach ROW startował Adrian Miedziński, a Tomasz Bajerski był komentatorem TV
tego spotkania. Zatem obaj także musieli poddać się badaniom, a to oznaczało, że
w Tarnowie toruńska drużyna miała jechać bez jednego ze swoich czołowych
zawodników oraz bez trenera. W Toruniu z miejsca zaczęto czynić starania o
przełożenie tego meczu, jednak Główna Komisja Sportu Żużlowego, która nadzoruje
rozgrywki, postanowiła wykonać badania żużlowca i jego teamu już po feralnym
meczu, a ponieważ badanie dotyczyło dwóch osób, wyniki miały były znane tego
samego dnia. Na szczęście "Miedziak" i "Bajer" byli zdrowi. Gdyby jednak tak nie
było, to wówczas odwołana zostałaby cała kolejka żużlowa w pierwszej lidze.
Oto co mówił o całej sytuacji Adrian Miedziński: "Nie będę całej tej sytuacji
szerzej komentował, ponieważ już zostało to zbyt mocno rozdmuchane. Przepisy są
takie, że musimy przejść ponowne testy na obecność wirusa i tyle. Jeżeli testy
wyjdą negatywne, a myślę, że tak będzie, to powinniśmy wrócić do normalnych
rozgrywek. Wszyscy potencjalnie narażeni, ze mną na czele, przejdą testy i wtedy
zobaczymy. Moim zdaniem prawdopodobieństwo, że któryś z nas - zawodników mógł
się zarazić jest praktycznie znikome, ponieważ ani ja, ani pozostali nie
mieliśmy bezpośredniego kontaktu z osobą, u której wykryto wirusa. Nikt nie ma
również objawów, które mogłyby wskazywać na jakiekolwiek ryzyko. Przepisy są
jednak takie, że trzeba to dokładnie sprawdzić, aby wyeliminować zagrożenie i
móc kontynuować sezon, zarówno w Ekstralidze, jak i 1 lidze
Z kolei Tomasz Bajerski nie czuł zagrożenia i komentował swój stan zdrowia:
"Czuję się rewelacyjnie, naprawdę na nic nie narzekam. W moim przypadku
to czysta formalność. Wiem co robię i gdzie chodzę. Nie ma tematu. Głównie
przebywam w domu lub na stadionie. Dużo trenujemy z młodzieżą oraz pozostałymi
zawodnikami"
Gdy opanowano wszystkie przeciwności związane z terminem rozegrania spotkania,
drużyny przystąpiły do sportowej rywalizacji.
Oba zespoły awizowały swoje najsilniejsze zestawienia. Po stronie toruńskiej
były zatem 4 seniorskie armaty strzelające dziesięcioma punktami w meczu oraz
aklimatyzujący się w drużynie Tobiasz Musielak z gwarancją co najmniej siedmiu
trafień. W przeciwieństwie do Unii Tarnów zdecydowanie słabiej w Apatorze
wypadała formacja juniorska. Wśród "Jaskółek" wysoko w pierwszej kolejce
wzleciał bowiem Mateusz Cierniak, który mimo siedemnastu lat był ojcem
zwycięstwa na torze w Gdańsku. Występem tym pokazał, że po przewie zimowej może
jak równy z równym walczyć nie tylko z juniorami, ale także seniorami. W
spotkaniu z Apatorem Toruń miał odegrać kluczową rolę, a na pewno miał
dominować nad młodzieżą z Torunia. Cierniak miał być też łatającym dziury w
drużynie, gdyby któryś z seniorów miał słabszy dzień. Oczywiście doskonały
junior sprawy nie załatwiał. Tarnowscy seniorzy również musieli zrobić swoje,
zwłaszcza, że Apator miał w swojej drużynie zawodników, którzy lubili jeździć w
Tarnowie. Szczególnie Wiktor Kułakow, który jeszcze rok temu ścigał się dla
Unii. Wiedza Rosjanina była bezcenna dla jego kolegów, bo wystarczy przypomnieć,
że żużlowiec przed rokiem w meczach na własnym torze ocierał się o doskonałość.
Apator był faworytem, bo po prostu przemawiały za tym nazwiska. Należało jednak
pamiętać, że o ile Kułakow świetnie zna miejscowy tor, o tyle dla pozostałych
może on stanowić zagadkę. I to nawet po ewentualnych konsultacjach z Rosjaninem.
Każdy ma bowiem inny sprzęt i stosuje inne ustawienia.
Ostatecznie Apator nie dał szans
gospodarzom i podobnie jak przed tygodniem dał rywalowi srogą lekcję w wymiarze
33:57.
Obawy przed obfitymi opadami deszczu okazały się niepotrzebne, bo choć padało w
Tarnowie w sobotnie popołudnie, to już w niedzielę pogoda od samego rana
dopisywała i mecz na szczycie 1 Ligi odbył się przy sprzyjającej aurze. Z uwagi
na układ tabeli po trzech sobotnich spotkaniach, dodatkową stawką starcia Unii
Tarnów z Apatorem Toruń był fotel lidera po dwóch rundach pierwszoligowej
rywalizacji w sezonie 2020.
Mecz w Mościcach zaczął się od trzech
podwójnych zwycięstw, bowiem w pierwszym biegu lepiej wystartowali
od rywali i objęli podwójnie prowadzenie. Świetnie ruszył z trzeciego pola
Holder, Musielak udaremnił próbę ataku przy krawężniku Nilssona i Apator uciekał
Unii. Co prawda Mroczka jechał dość blisko Musielaka i na łukach próbował go
wyprzedzić, ale wychowanek Unii Leszno skutecznie bronił swojej pozycji. Riposta
gospodarzy była natychmiastowa, bo biegł młodzieżowy rozstrzygnięty został po
wyjechaniu z pierwszego łuku. Igor Kopeć-Sobczyński spóźnił start i po
zewnętrznej minął go Rempała, a ponieważ Cierniak zgodnie z przewidywaniami już
po stracie wysforował się na prowadzenie, Jaskółki odpowiedziały podwójnym
zwycięstwem. Kopeć-Sobczyński starał się naciskać Rempałę, lecz ten wytrzymał
napór i na tablicy wyników widniał meczowy remis.
Trzecia gonitwa miała dwie odsłony. W pierwszej torunianie wyszli na 5:1, ale
Wiktor Kułakow zanotował lotny start i sędzia przerwał bieg. W powtórce,
zawodnicy Apatora ponownie popisali się świetnym startem i Miedziński z
Kułakowem niezagrożeni mknęli do mety. Na pozycję Rosjanina naciskał Ljung.
Szwed był bardzo groźny i na trzecim kółku skutecznie zaatakował Rosjanina i gdy
wydawało się, że minie go, ten zdołał obronić swoją pozycję. Na ostatnim łuku
Miedziak zanotował defekt opony, i wyprzedził go Kułakow, jego przewaga była
jednak na tyle duża, że sztuka ta nie udała się Ljungowi i Anioły wpadły na metę
z wynikiem 5:1.
W biegu kończącym pierwszą serię startów Chris Holder nie dał na starcie szans
rywalom i pomknął do mety po 3 punkty, bowiem jadący na drugiej pozycji Koza nie
był w stanie nawiązać walki z byłym IMŚ. W biegu tym odwet za biegł młodzieżowy
na Rempale wziął Kopeć-Sobczyński, bowiem bez większych problemów już po starcie
pokazał mu swoje plecy i Apator prowadził 6 puktami.
Po równaniu i roszeniu toru, gospodarze sięgnęli po rezerwę taktyczną w której
rezerwowy Gruchalski zastąpił Kaczmarka. Na nic to się zdało, bowiem duet braci
z Australii nie dał szans swoim rywalom i już po starcie Chris objął
prowadzenie, a Jack doglądał sytuacji za jego plecami. Na drugim okrążeniu ich
przewaga nad krajowymi seniorami Unii była tak ogromna, że kamera TV nie
obejmowała swoim kadrem wszystkich zawodników.
W biegu szóstym swoje umiejętności pokazał Adrian Miedziński, który świetnie
wystartował i od razu objął prowadzenie. Za jego plecami Cierniak zawalczył
ostro z Musielakiem najpierw na łokcie, a następnie na prostej przeciwległej,
gdzie doszło między nimi do kontaktu. Niestety na drugim okrążeniu wychowanek z
Leszna dał się również ograć Ljungowi i biegu zanotowano remis. Po biegu sędzia
upomniał Cierniaka za stworzenie niebezpiecznej sytuacji na torze. Co ciekawe
wygrana Miedziaka była jego pierwszym biegowym tryumfem w roku 2020. Adrian
startując w barwach Aniołów i Rekinów z Rybnika odjechał 17 biegów, ale nie
zdołał wygrać, żadnej z tych gonitw.
Bieg siódmy to dopiero druga biegowa wygrana gości. Po słabszym starcie Kułakowa,
Unia wyszła na 5:1. Rosjanin ruszył w pościg za rywalami. Niestety Nilsson
odjechał na bezpieczną odległość, za to Koza był w zasięgu Wiktora, który mocno
naciskał i na ostatnim wirażu umiejętnie wywiózł tarnowianina i uratował dwa
punkty dla Apatora.
Po dwóch seriach, aż trzech zawodników Apatora było niepokonanych, a byli to
bracia Holderowie i Miedziński. Nie wróżyło to dobrze gospodarzom, którzy w
biegu otwierającym trzecią serię sięgnęli po swoje najsilniejsze armaty i do Ljunga desygnowali w ramach rezerwy taktycznej Mateusza Ciernika. Niestety duet
Holder brother popisał się po raz kolejny fenomenalnym wyjazd spod taśmy i
gospodarze zostali z tyłu. Na młodszego z braci naciskał jednak Szwed i na
drugim łuku drugiego okrążenia minął Jacka Holdera, lecz ten na kolejnym wirażu
odbił drugie miejsce i kolejne 5: 1 dla Apatora stało się faktem.
Kolejny bieg to przebudzenie Musielaka, który bardzo dobrze wystartował i
prowadził od startu do mety. Niestety Miedziński po wyjechaniu z pierwszego łuku
był ostatni, lecz już na początku drugiego okrążenia z łatwością wyprzedził
Nilssona i zaczął zbliżać się do Kozy, ale wychowanek Unii skutecznie się
bronił. Niestety pomysłów na obronę wystarczyło tylko na siedem łuków, bo na
ostatnim wirażu Miedziński przeprowadził ostateczny atak i po ostrym manewrze
tuż przed linią mety, minął Kozę!
Bieg dziesiąty to ponowna rezerwa w obozie gospodarzy, bowiem Kaczmarka ponownie
zastąpił Gruchalski. Niestety atomowy start Kułakowa, rozstrzygnął bieg tuż po
starcie, ale trzeba dodać, że Rosjanin musiał uważać na ambitnie jadącego
Gruchalskiego. Daleko za tą dwójką na trzecim miejscu jechał Mroczka, któremu w
żaden sposób nie był wstanie zagrozić Kopeć-Sobczyński.
Ostatnia seria startów zasadniczej części meczu to ponownie roszady kadrowe w
Unii. Na torze ponownie pojawia się ambitnie jadący Gruchalski i okazało się to
strzałem w dziesiątkę, bowiem wychowanek Włókniarza wygrał bieg i objechał
niepokonanego Chrisa Holdera, mimo że po starcie jechał za plecami Musielaka.
Menadżer Unii, Tomasz Proszowski zareagował natychmiast i w biegu 12 po raz
trzeci z rzędu desygnował do walki Gruchalskiego, który tym razem zmienił
Mroczkę. Zmianę odnotowano również w Apatorze, bowiem Marcińca zastąpił
Rydlewski. Zmiany nie przyniosły pożądanych rezultatów, bowiem tym razem
zmiennicy przyjechali na dwóch ostatnich pozycjach. Dodatkowo Rydlewski, który
miał niezły start, ale nie dał rady Gruchalskiemu, na trzecim okrążeniu
zanotował uślizg. Szybko się jednak pozbierał, bowiem na czele jechał Adrian
Miedziński, który bez większych problemów poradził sobie z Cierniakiem.
Bieg numer trzynaście to kolejne 5:1 dla gości. Po starcie Kułakow zamknął przy
krawężniku Kozę, po zewnętrznej dołączył do niego Holder i Apator uciekł
rywalom. Fenomenalny tryumfator Indywidualnych Międzynarodowych Mistrzostw 1
ligi, Peter Ljung znów nie potrafił wiele zdziałać na dystansie i torunianie
można powiedzieć zdemolowani tarnowian już przed biegami nominowanymi.
W pierwszym z biegów nominowanych sędzia zwalniał taśmę maszyny startowej, aż
trzy razy. Po raz pierwszy zanim taśma poszła w górę, dotknął jej
najskuteczniejszy wśród "Jaskółek" Gruchalski. Niestety zgodnie z regulaminem
musiał udać się do parkingu, a w jego miejsce na starcie pojawił się Rempała.
Niesfornie na starcie zachowywał się również Cierniak, który otrzymał
ostrzeżenie od arbitra za utrudnianie startu. Podczas drugiego podejścia
pojawiły się problemy ze stojakiem stabilizującym taśmę. W końcówce zawodów
zaczął wiać silny wiatr i taśma po zwolnieniu zamków startowych, nie poszła
swobodnie do w górę. Ucierpiał w tym zdarzeniu Cierniak, który zahaczył szyją o
taśmę, która tak wbiła się pod kask i tarła o szyję zawodnika, że pojawiła się
krew. Bieg wystartował przy trzecim podejściu, ale było to upokorzenie gości
bowiem Chris i Jack Holderowie nie dali najmniejszych szans parze juniorów z
Tarnowa.
Ostatni bieg był tylko formalnością, ale tylko dla Kułakowa, który bez problemów
uporał się ze wszystkimi rywalami, kiedy to po starcie znalazł lukę między
Miedzińskim i Kozą, przez co wyjechał na prowadzenie, którego nie oddał do samej
mety. Miedziński został z tyłu i choć starał się walczyć, do mety dojechał bez
punktów.
Unię należało docenić po jej wyczynie w Gdańsku, ale przewaga Aniołów nie podlegała w zasadzie żadnej dyskusji. Faworyt był lepszy w każdym elemencie żużlowego abecadła i nie miał zamiaru spoczywać na laurach po kolejnych wygranych biegach. Biła po oczach przewaga w startach, które przyjezdni raz po raz wygrywali i w sumie zespół Aniołów, aż siedmiokrotnie wygrywał 5:1.
Podsumowując. Wynik 57:33 był bolesnym wymiarem
kary dla Jaskółek. Goście w Tarnowie zaprezentowali się niemal bezbłędnie, o
czym świadczą zera po stronie torunian. Przywieźli ich zaledwie pięć, z czego
trzy zanotowali juniorzy. Anioły po wygranych startach najczęściej dowozili
swoje pozycje. W formacji seniorskiej Tomasza Bajerskiego próżno szukać słabych
punków. Patrząc zaś na zdobycze juniorów, w tej kwestii jest co poprawiać.
Młodzieżowcy Apatora zdobyli tylko 2 punkty, co z pewnością nie jest
satysfakcjonującym wynikiem. Co istotne, aż 10 punktów i 2 bonusy zdobył
juniorski duet Jaskółek, co jednak nie przełożyło się na sukces drużyny.
Patrząc na indywidualne zdobycze zawodników widać, że "Jaskółki" nie znalazły
sposobu na Jacka Holdera. Indywidualny wicemistrz Australii wywalczył w
Mościcach płatny komplet punktów - pierwszy w karierze w Polsce. Po stronie
miejscowych na pochwałę zasłużył walczący Gruchalski. Niespełna 22-latek dawał z
siebie wszystko i łącznie zdobył 7 punktów z bonusem, choć ma prawo żałować
taśmy w ostatniej próbie. Duży zawód sprawił Ljung.
Przed meczem zwracano uwagę na dużą, a może wręcz kolosalną stawkę tego
spotkania. Większa presja ciążyła na torunianach, którzy są bardzo
zdeterminowani, żeby szybko wrócić do elity. Ewentualna wysoka porażka w starciu
z Tarnowem, biorąc pod uwagę ryzyko, że w tym roku nie zostanie rozegrana faza
play-off, mogłaby się okazać brzemienna w skutkach i zniweczyć toruńskie
marzenia o awansie do Ekstraligi. Tak wyraźne zwycięstwo nad Unią, to dla
torunian scenariusz wymarzony. Nikt nie miał już wątpliwości co do możliwości
zespołu na poziomie zaplecza elity, ale to stwarzało dodatkową presję, bo do
każdego kolejnego meczu w sezonie 2020 zawodnicy Apatora mieli przystępować w
roli faworyta.
Po zawodach powiedzieli:
Ilona Termińska - prezes z Torunia - Jest bardzo dobrze, ale trzeba być
skupionym przez cały sezon i nie można odpuszczać żadnego meczu. Bardzo cieszy
wygrana w Tarnowie, bo była ona bardzo przekonująca. Nasi zawodnicy pokazali się
z bardzo dobrej strony i o postawę seniorów możemy być chyba spokojni. Teraz
skupiamy się na tym, by nasi juniorzy zdobyli kilka "oczek": więcej w każdym
kolejnym meczu. Tomek wie jak rozmawiać z zawodnikami. Wie kiedy trzeba
"dokręcić śrubę", a kiedy trzeba podejść do tematu z uśmiechem na twarzy. Widać,
że ten zespół chce wygrywać, ale co jeszcze ważniejsze, Ci zawodnicy chcą sobie
pomagać. Liczę, że tak będzie do końca sezonu.
Tomasz Bajerski - trener z Torunia - Przed
meczem w Tarnowie nie przykładałem jakoś wagi do tego, że Unia wygrała tydzień
temu w Gdańsku z Wybrzeżem. Dla mnie to nie miało sensu. Brawo dla Unii za to,
że świetnie pojechała z Wybrzeżem, dla mnie interesowało wyłącznie to, jak
zaprezentują się w spotkaniu z nami. Finalnie tarnowianie stawiali trochę oporu.
Byliśmy jednak zdecydowanie lepsi na starcie, potem już tych punktów nie
oddawaliśmy, no chyba że popełnialiśmy błędy na dystansie, jak np. zderzenie
Tobiasza Musielaka z Mateuszem Cierniakiem. Cała drużyna zasługuje na wielkie
brawa. Przed meczem rozmawialiśmy chwilę z Wiktorem Kułakowem i dlatego na próbę
toru wyjechał Jack Holder, który nigdy tu wcześniej nie jechał, oraz Adrian
Miedziński, który ten tydzień spędził na izolacji. Po próbie toru wiedzieliśmy
już naprawdę dużo, a Wiktor dołożył od siebie, jak mniej więcej trzeba jechać.
Ja ze swojej strony zawsze wysyłam chłopakom dzień przed meczem nagrania wideo
do analizy, przed tym spotkaniem wysłałem mecze z Gnieznem, z Łodzią i bieg
Musielaka z Kułakowem, także jadąc do Tarnowa spokojnie mogli sobie to obejrzeć.
Wracając do meczu to wysoka wygrana na pewno cieszy. Byłem na torze w Tarnowie
już po ósmej rano i widziałem jak start jest zbronowany. Po oględzinach toru
wiedziałem, że będzie dobrze i to się sprawdziło. Było widać, że nasi zawodnicy
wychodzili zdecydowanie lepiej ze startu. Problem był taki, że juniorzy
źle się przełożyli. Biorę za to winę na siebie. Dajmy im jeszcze chwilę czasu i
będzie dobrze. Wracamy do Torunia i szykujemy się do spotkania z Łodzią. Po
zawodach z Gnieznem rozmawiałem z zawodnikami na temat toru, dokonaliśmy na nim
jednej zmiany. W środę będziemy trenowali i zobaczymy czy zmiana przyniesie
pożądany efekt.
Wiemy o tym, że jeżeli pandemia powróci, to wtedy zamykamy sezon i awansuje ten,
kto jest pierwszy, więc robimy wszystko na maksa.
Tomasz Proszowski - trener z Tarnowa - Byliśmy
słabsi zdecydowanie. Myślę, że toruńska drużyna spokojnie mogłaby walczyć nawet
o pierwszą czwórkę w Ekstralidze. Pokazali swoją moc, a myślę - na przykładzie
chociażby Wiktora Kułakowa, któremu brakuje jeszcze objeżdżenia - że to nie jest
jeszcze wszystko na co ich stać. Będą jeszcze mocniejsi. Nie chcę się
usprawiedliwiać, ale wyszło też to, iż mieli trochę więcej jazdy od nas. My
wczoraj po raz pierwszy w tym roku zobaczyliśmy na torze w Tarnowie obcego
zawodnika. Po treningach we własnym sosie czasem ma się mylne wrażenie, że jest
się szybkim. Dopiero konfrontacja z rywalem zmienia perspektywę. Niedzielny mecz
niestety pokazał nam nasze miejsce w szeregu i to jak silną ekipą jest Toruń.
Niektórzy nasi zawodnicy pojechało słabo. Nikt nie spodziewał się zobaczyć
takiego Petera Ljunga, który trzy razy dał się przywieźć na 1:5. Gdyby Szwed
pojechał na swoim normalnym poziomie, to ten mecz troszeczkę inaczej by
wyglądał. Na pewno byśmy nie wygrali, ale na byłoby to zdecydowanie bardziej
wyrównane spotkanie i co za tym idzie emocjonujące dla kibiców. Peter to jednak
zawodnik doświadczony, szybko wyciąga odpowiednie wnioski i wie co robi,
wielokrotnie nam to udowodnił swoją znakomitą postawą na torze. Przy obecnej
pogodzie często gdy zaczynamy trening, to nie wiemy czy uda się go zgodnie z
planem zakończyć. Na koniec sobotnich zajęć przeszła tak intensywna ulewa, że
całkowicie zalało nam tor. Przez to jeszcze w niedzielę rano nie był odebrany
przez komisarza. Tor nie może być jednak dla nikogo wytłumaczeniem. Zawsze jest
taki sam dla obu drużyn.
Dobrym prognostykiem na przyszłość jest w naszej drużynie postawa Michała
Gruchalskiego. Szybko na niego postawiliśmy i odpłacił się skuteczną,
widowiskową jazdą. Ja już przed sezonem mówiłem, że liczymy cały czas na niego.
Chociaż nie wystąpił w pierwszym meczu, to wiedzieliśmy, iż szybko to się
zmieni. Już treningi przed spotkaniem z Apatorem pokazały, że był już innym
zawodnikiem, niż tydzień wcześniej. Pamiętajmy, że jemu też ciągle brakuje
jazdy. Czy w kolejnym meczu pojedzie od początku? Skład będzie podany w środę,
ale każdy może wnioski wyciągnąć. Nie postawienie na niego byłoby w tym momencie
pozbawione logiki.
Ernest Koza - Tarnów - Na pewno nie spodziewaliśmy się, że nawet w przypadku porażki możemy przegrać aż tak wysoko ten mecz. Bardzo chcieliśmy wygrać, a wyszło jak wyszło. Co tu dużo gadać, pojechaliśmy słabo rywale byli dużo mocniejsi tego dnia. Nie można winy zrzucać na tor. Dużo trenowaliśmy między sobą, a mecz pokazał, że wszystkim nam dużo brakuje. Pozostaje nam tylko pracować by mecz z Bydgoszczą wygrać. Właściwie to trochę tej prędkości brakowało, bo w dwóch biegach robiłem co mogłem by blokować rywali, ale niestety mnie wyprzedzili. Na pewno brakowało startów. W drużynie z Torunia większość ściga się na zasadzie gościa w ekstralidze, są bardziej rozjeżdżeni stąd też ich dominacja.