MIEDZIŃSKI Adrian (miedziak)


Urodzony 20 sierpnia 1985 w Toruniu

Dla Adriana nie było innego wyjścia - musiał zostać żużlowcem, gdyż od najmłodszych lat żużel był częścią jego życia. Jest synem Stanisława Miedzińskiego uznanego w Toruniu zawodnika i trenera. To właśnie ojciec wspólnie z Jerzym Kniaziem przekazywali mu pierwsze żużlowe tajemnice.

Prywatnie Adrian jest normalnym chłopakiem, który swoją przyszłość związał z żużlem. W speedway'u najbardziej lubi rywalizację, a jego marzeniem zawodnika jest zostać mistrzem świata. Miejmy nadzieję, że jego marzenie się spełni, a jego kibice nie będą musieli długo czekać na ten sukces.

Pierwsze kroki stawiał  w latach dziewięćdziesiątych na minitorze, wpisanym w duży owal nie istniejącym już stadionie przy ulicy Broniewskiego. Miał już pewne doświadczenie ponieważ wcześniej próbował jazdy na motorynce i motocyklach u kuzyna na wsi. Jednak początkowo nie wiązał swojej sportowej przyszłości z żużlem, bowiem w szkole podstawowej uczęszczał na zajęcia Aikido. Nie złapał jednak bakcyla sztuk walki i trafił do żużla, który pochłonął go bez reszty. Mama, Alina nie była zachwycona pasją syna. Doskonale zdawała sobie sprawę jakie niebezpieczeństwo niesie speedway, jednak nie sprzeciwiała się temu kategorycznie, bowiem wiedziała, że u boku męża Adrian może czuć się bezpiecznie. Co prawda ojciec odradzał synowi speedway podkreślając, że droga do sukcesu jest ciężka i na początku wiedzie przez parking i pomoc starszym kolegom przy sprzęcie. To jednak nie przestraszyło młodego i pełnego zapału Adriana, który każdą wolną chwilę spędzał na stadionie.
Po latach przed turniejem z okazji XV-lecia starów Adrian tak komentował swoje żużlowe początki: "Z żużlem byłem związany od dziecka, bo tata był zawodnikiem, ale na początku raczej ograniczałem się do wyścigów rowerem wokół bloku, oczywiście z włożonym kaskiem i plastronem. Potem chciałem mieć motorynkę. A żużlowcem postanowiłem zostać dopiero gdy skończyłem 12 lat i przejechałem się na miniżużlowym motocyklu. Męczyłem tatę, żeby mi załatwił motocykl i skórę, bo kevlarów jeszcze wtedy nie było. Pierwszą skórę miałem po Wiesławie Jagusiu, dzięki temu, że on był najmniejszy, to jakoś pasowała i na mnie".
W tym czasie drużyna Apatora odnosiła liczne sukcesy i kiedy na torze w Toruniu w dniu 31 sierpnia 2001 roku zdał egzamin i uzyskał licencję żużlową, startował u boku ówczesnego mistrza świata Tony Rickardssona, który do dziś jest dla niego sportowym autorytetem, który starał się podpatrywać i naśladować. Po uzyskaniu licencji po raz pierwszy pojawił się pod taśmą w Pomorskiej Lidze Młodzieżowej we wrześniu 2001r, ale debiut w rozgrywkach ligowych miał miejsce dopiero w roku następnym, kiedy to Apator Adriana podejmował rywala zza miedzy - Polonię Bydgoszcz. Miedziński wystąpił w jednym biegu, w którym to zdobył jeden punkt pokonując Michała Robackiego. Sam zawodnik po latch gdy wspomina swój debiut nie pamięta wyniku i ile zdobył punktów, jednak w jego pamięci najbardziej utkwiła rozmowa podczas prezentacji z Tomaszem Gollobem. Adrian wówczas nie wiedział jeszcze, ze za kilka lat przyjdzie mu reprezentować u boku polskiego Mistrza barwy narodowe na arenach światowych.
Można powiedzieć, że od tego meczu zaczęła się doskonała passa tego utalentowanego zawodnika. Już w roku swojego debiutu okazał się rewelacją rozgrywek ligowych. Następny rok to już można rzec uwertura do kariery w wykonaniu "Miedziaka". Staje się podstawowym juniorem w teamie z Aniołem na plastronie, a także awansuje do wszystkich indywidualnych finałów młodzieżowych w kraju, a także do finału MEJ. I choć zdobył tylko wicemistrzowski tytuł w MIMP, to w plebiscycie Tygodnika Żużlowego został uznany objawieniem sezonu.
Rok 2004 w Polsce w kategorii młodzieżowej należał do Adriana. Wicemistrzostwo w speedway na lodzie rozpoczęło medalową passę w trzecim ligowym sezonie zawodnika. Medale w MDMP, SK, MMPPK, MPPK czy awans do MIMP, budziły szacunek dla "miedziaka" wśród kibiców i kolegów z toru. Należy podkreślić, że zaledwie w trzy lata po uzyskaniu licencji zawodnik awansował do finału IMŚJ i gdyby turniej rozgrywano wg schematu dwudziestobiegowego zostałby mistrzem świata. Niestety zmiana sposobu wyłaniania mistrza świata (20 biegów, po których ośmiu zawodników startowało w półfinałach, a czterech najlepszych w finale) spowodowała, że najlepszy po serii zasadniczej "Miedziak" spóźnił swój start w półfinale i nie dane mu było walczyć o medale. Jednak jak życie pokaże, medal mistrzostw świata zawiśnie na piersi toruńczyka w kolejnych sezonach.
Sezon 2005 choć uwieńczony medalem MIMP był nieco słabszy dla Adriana, głównie za sprawą sprzętu. Ale ostatni rok w kategorii młodzieżowej miał być już sezonem należącym do toruńczyka. Niestety kontuzja w finale MIMP, w którym zawodnik mimo bólu zajął drugie miejsce, wyeliminowała go z uprawiania żużla bezpośrednio przez finałem IMŚJ. W zawodach tych Adrian zajął dopiero szóste miejsce, co zostało przez zawodnika jak i jego team odebrane jako porażka, a przecie niejeden zawodnik marzy tylko o samym występie w finale. Jednak co się odwlecze to nie uciecze i miejmy nadzieję, że medalowe niepowodzenia w kategorii juniorów Adrian odbije sobie w gronie seniorskim.
Rok 2007 była dla "Miedziaka" bardzo ważny. Oto po raz pierwszy nie miał taryfy ulgowej bowiem zakończył wiek juniora. Start w żużlową "dorosłość" z początkiem sezonu nie był imponujący. Kibice i zapewne sam zawodnik oczekiwali znacznie więcej. Jednak po uporaniu się z problemami sprzętowymi Adrian stał się pewnym punktem drużyny i w połowie rozgrywek startując najczęściej z uczestnikiem GP Matejem Zagarem, to właśnie Miedziak był zawodnikiem prowadzącym parę. Niestety również pech w postaci kontuzji dał znać o sobie i dwa spotkania ligowe "Anioły" musiały odjechać bez "Miedziaka". Jednak ostatecznie sezon zakończył się optymistycznie i Adrian bardzo szybko doszedł do porozumienia z działaczami i związał się umową z toruńskim klubem na kolejne dwa lata stając się po raz kolejny solidnym wsparciem dla drużyny.
Miedziak przed każdym sezonem był niedocenionym ogniwem zespołu, jednak w trakcie rozgrywek w roku 2009 pokazał, że jest ważnym zawodnikiem w drużynie, a jego sportowy rozwój zmierza we właściwym kierunku i w przyszłości to właśnie Adrian może przejąć rolę lidera w zespole. W trakcie ekstraligowej rywalizacji Adi pokazał, że na jego punkty w ligowych potyczkach można liczyć. Co prawda przydarzyły się Miedziakowi wpadki, jednak nie wpływają one na pozytywną ocenę za całokształt pozytywnych dokonań w sezonie. U progu sezonu doskonałą formę Adriana dostrzegł trener kadry narodowej Marek Cieślak i powołał go do walki o DMP, które na torze w Lesznie stało się po raz trzeci własnością polskiego teamu. Doskonały występ w DPŚ docenili również działacze bydgoskiej Polonii, PZM oraz BSI i przyznali zawodnikowi prawo do startu w GP Polski na torze w Bydgoszczy. Debiut Adriana wypadł nie najgorzej, a gdyby nie trema i chęć pokazania występ byłby zapewne bardziej okazały. Ważny jednak dla zawodnika był start w gronie najlepszych zawodników świata, a sam Miedziak zapewne będzie dążył w kolejnych sezonach do uzyskania stałej przepustki do rywalizacji o Indywidualne Mistrzostwo Świata w cyklu Grand Prix.

W kolejnych latach Miedziak miał zdobywać około dziesięciu punktów w meczu i z zadania tego wywiązał się znakomicie. Jego równa dyspozycja gwarantowała w założeniach taktycznych pewne zdobycze punktowe. Adrian potrafił wygrywać z najlepszymi zawodnikami w lidze, jednak uznanie kibiców zyskał po tym jak w roku 2011 podczas rundy play-off upadł na nieregulaminowo przygotowanym leszczyńskim torze i złamał obojczyk. Absencja Miedziaka minimalizowała do zera możliwości odrobienia i tak sporych strat w meczu rewanżowym na Motoarenie. Zawodnik jednak poddał się operacji laserowego zespolenia kości i nie dość, że wystartował już po siedmiu dniach w meczu rewanżowym, to okazał się jednym z najskuteczniejszych zawodników spotkania.
Adrian najczęściej startował w parze z Holderem z którym doskonale się rozumiał na torze i często stanowili najsilniejszą "anielską" siłę uderzeniową. Kibice dostrzegali coraz większą sportową dojrzałość zawodnika i w kolejnych sezonach liczyli na to, że Adrian podobnie jak niegdyś Wiesław Jaguś stanie się niekwestionowaną ikoną toruńskich Aniołów. Sam zawodnik również żywił takie przekonanie, bowiem mimo intratnych ofert z innych klubów, po sezonie 2011 podpisał trzyletnią umowę z Unibaxem. Sezon 2012 był jednak w wykonaniu Adriana przeciętny, dlatego z nadziejami wchodził w kolejny rok. Nadzieje te okazały się nie bezpodstawne, bowiem w pierwszej części sezonu 2013 jeździł rewelacyjnie. Był niekwestionowanym "królem" Motoareny w Enea Ekstralidze. Fantastycznie pojechał w nieoficjalnych mistrzostwach świata par i był murowanym kandydatem do kadry Polski na DPŚ. Wszystko przerwał wypadek w Pradze podczas testmeczu Czechy - Polska. Sam zawodnik tak podsumował w jednym z wywiadów ten okres: Do czasu tego karambolu w Pradze wszystko układało się po mojej myśli. Niestety, ta kontuzja mocno odbiła się na mojej formie i samopoczuciu. Co prawda po dwóch tygodniach wróciłem na tor i ścigałem się, ale to nie było to. Tak naprawdę dwa miesiące czułem się źle. Potrzebowałem czasu, by wrócić do formy. Powoli dochodziłem do siebie i nie mogłem odnaleźć dyspozycji sprzed wypadku. Cieszę się, że w końcówce sezonu wreszcie znów czułem się znakomicie, co potwierdziłem zwycięstwem w Grand Prix w Toruniu.
I faktycznie finałowe Grand Prix Polski w Toruniu w wykonaniu "Miedziaka" było genialny. Przedarł się z trzeciej pozycji na prowadzenie i wygrał ku ogromnej radości polskich i toruńskich kibiców. "Miedziak" spłacił tym samym kredyt zaufania jakim obdarzyły go żużlowe władze i jako pierwszy toruński wychowanek stanął w pojedynczej rundzie na najwyższym stopniu podium cyklu wyłaniającego żużlowych championów.
Warto również dodać że jeszcze przed kontuzją Adrian Miedziński wraz z Tomaszem Gollobem wygrał nieoficjalne mistrzostwa świata par Eurosport Speedway Best Pairs.

W sezonie AD 2014 wszyscy liczyli na spektakularne sukcesy Adriana niestety nie był to łaskawy rok dla toruńskiego wychowanka. Miedziak ponownie nie zdołał awansować do upragnionego cyklu Grand Prix, a ligowe występy pozostawiały wiele do życzenia. Ponadto po sezonie wielu kibiców miało wrażenie, że tak nieobliczalnego i nieprzewidywalnego zawodnika próżno było szukać w całej lidze. Gołym okiem było widać, że w teamie Miedziaka wszystko jest poukładane w jak najlepszym porządku, poza nim samym. Zawodnik miotał się po ligowych torach i nie mógł znaleźć recepty na ustabilizowanie formy. Zawodnik bardziej chciał niż mógł i właśnie nadmierna ambicja samego zawodnika była jego największym rywalem i jeśli wyniki nie układały się po myśli Adriana, zawodnik spalał się psychicznie i nie miał pomysłu na jazdę.
Miedziński z całą pewnością mógłby zostać krajowym liderem Aniołów, jednak ciągle nie mógł zaakceptować faktu, że nie zawsze zdobycz punktowa, a postawa na torze i poza nim decyduje o tym jak jest się postrzeganym w drużynie, wśród kibiców i działaczy. Adrian niestety na torze nie grzeszył "delikatnością" i potrafił niekiedy jechać jak jeździec bez głowy. Z kolei poza torem był nieco wycofany i choć był z drużyną, to widać go było niejako w drugim szeregu. A przecież miał duży kredyt zaufania i "mandat" od kibiców i działaczy do tego, aby być ważnym ogniwem zespołu nie tylko w sferze twardej zdobyczy punktowej, ale również w aspekcie budowania tzw. team spirit.
W przypadku ukształtowanego sportowo wychowanka przywiązanego do żółto-niebiesko-białych barw klubowych, kibice mieli nadzieję, że w kolejnym roku Miedziak udowodni swoją sportową wartość na torze i sportową wielkość poza nim. Pomóc mogłaby mu na pewno nominacja do funkcji kapitana drużyny, bo sam zawodnik w jednym z wywiadów mocno podkreślał swoje przywiązanie do Torunia: "Ja Toruń mam w sercu i jestem zżyty z rodzinnym miastem. Bywało tak, że miałem z innych klubów korzystniejsze oferty pod względem finansowym, ale zawsze udawało mi się wypracować kompromisowe rozwiązanie w Toruniu, więc nie musiałem szukać szczęścia gdzieś indziej. Pewnie, jak już się pójdzie w świat, to kolejny raz zdecydowanie łatwiej zmienia się kluby. Pierwsza decyzja o odejściu z macierzystego klubu jest najtrudniejsza. Nie ukrywam, że w przeszłości miałem dylemat, ale w Toruniu nie miałem prawa narzekać na klub. Jedyne problemy finansowe były w 2006 roku, kiedy walczyliśmy w barażach. Później było wszystko poukładane. Wychodzę z założenia, że czasami lepiej mieć mniej pieniędzy, ale mieć je pewne i jeździć w stabilnym finansowo klubie. Poza tym jak się pośpieszę na stadion mam pięć minut drogi samochodem. To tylko jedna z zalet startów w rodzinnym mieście, dlatego nie ma sensu zmiana otoczenia. Trudno mi powiedzieć, co będzie w przyszłości. Kontrakt podpisałem roczny i koncentruję się na tym, by jak najlepiej jeździć w sezonie 2015, a później zobaczymy. Pewnie, że można sobie gdybać, czy moja kariera potoczyłaby się lepiej czy gorzej, gdybym zmienił barwy klubowe. Na razie jestem w Toruniu i chcę dać sto procent dla tego klubu".

W roku 2015 sezon na toruńskiej MotoArenie rozpoczął się od widowiska związanego z Adrianem, bowiem zawodnik z okazji XV-lecia startów na żużlowym torze zorganizował swój jubileuszowy turniej. W zawodach zwyciężył Kryzsztof Buczkowski z Grudziądza, przez Grigorijem Łagutą i Piotrem Protasiewiczem. Adrian zdobył w zawodach 8 pkt. i kibice liczyli, że w lidze taka zdobycz punktowa u jubilata będzie minimalnym progiem uzyskiwanym przez doświadczonego jeźdźca z Aniołem na piersi. Niestety "Miedziaka" cały rok 2015 był pasmem bólu i cierpienia. Miał być liderem polskiej formacji, jednak kontuzja jakiej nabawił się w lidze angielskiej niemal nie zakończyła jego kariery. Brak regularnych startów u progu sezonu, wybił zawodnika z płynnego wejścia w sezon i "Adik" w piętnastym roku startów na żużlowych torach męczył się niesamowicie. Cierpiał na brak startów i choć podpisał kontrakt w Szwecji, to pojechał tylko w dwóch meczach i gdy akurat potrzebował jazdy po powrocie do zdrowia, zarówno Anglicy jak i Szwedzi nie byli zainteresowani jego usługami. Kilka razy udało mu się wystartować w Czechach, ale to wszystko było za mało, aby złapać właściwą formę i sezon ponownie zakończył się niedosytem u kibiców, ale i u samego zawodnika.

Adrian tuż po zakończeniu rozgrywek zadeklarował, że zostaje w Toruniu w roku 2016, jednak będzie musiał nabrać większej wiary w siebie i wrócić do pełnej sprawności. W utrzymaniu wysokiej formy miały pomóc mu kontrakty ligowe w czterech ligach: Polska: KS Get Well Toruń, Szwecja: Masarna Avesta, Niemcy: Brokstedt Wikinger, Czechy: AK 3ton Slany. Priorytetem miały jednak dwie pierwsze, gdzie Adi był ważnym ogniwem i od jego dyspozycji zależał wynik całego zespołu. Mimo podpisania umów w czterech krajach zawodnik miał sporo czasu na odpoczynek, bowiem starty w dwóch najważniejszych ligach były tak logistycznie rozwiązane, że turnieje w Niemczech oraz Czechach były niejako po drodze ze Szwecji do Polski i odwrotnie.

Sezon pokazał, że toruński wychowanek spokorniał i nabył większego opanowania emocji w trakcie biegu, ale co najważniejsze odjechał sezon bez kontuzji. Taki stan rzeczy przełożył się na dość solidne punktowanie w lidze, choć zdarzały się jeszcze poważne wpadki. Miedziak jednak startował w parze z Chrisem Holderem i trudno było oczekiwać, że będzie zdobywał 10 czy więcej punktów. Wszyscy oczekiwali zdobyczy na poziomie siedem - osiem, ale niestety tylko w niektórych meczach Adrianowi udało się osiągać satysfakcjonujący poziom. Zastanawiające był jednak to, że "Adi" miał średnią z meczów u siebie podobną do wyjazdowej. Zazwyczaj była to różnica trzech - czterech dziesiętnych na korzyść toru "domowego". Było to o tyle dziwne, że toruński wychowanek znał MotoArenę od początku jej istnienia i nie powinna mieć przed nim żadnych tajemnic. Przyszłość jednak pozwalała sądzić, że przepracowany sportowo, a nie rehabilitacyjne sezon zimowy może spowodować, że Adrian nawiąże do swoich dawnych lat świetności. A że tak może się stać zawodnik pokazał choćby w meczu półfinałowym, kiedy to spotkanie rozpoczęło się dla niego nie najlepiej, ale menadżer zaufał mu i mimo zdziwienia komentatorów telewizyjnych nie wprowadzał za niego rezerw taktycznych. To był jednak bardzo przemyślany ruch. Adrian złapał właściwy rytm i drużyna dostała ważne ogniwo, które kąsało niemiłosiernie zielonogórzan na ich własnym torze. Wielu kibiców widziało w "Miedziaku" ojca zwycięstwa, który po zmianie motocykla w drugiej fazie był niesamowicie waleczny, a w czternastym biegu to jego trójka zdobyta po starcie z pola wewnętrznego dała Toruniowi finał. Dlatego sezon w wykonaniu Adriana można opisać przysłowiem, "nie ważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy". A końcówka była taka, że zawodnik jeszcze przed otwarciem okienka transferowego podpisał kontrakt na rok 2017, bowiem miał to być sezon "Miedziaka", i wszystko na to wskazywało, że tak właśnie będzie. Niestety kontuzje ponownie dały znać o sobie. Początek rozgrywek nie był najgorszy, a można rzec nawet zaskakująco dobry, bowiem Miedzińskiego należało mimo wszystko oceniać jako zawodnika drugiej linii i z tego zadania się wywiązał, ale zarząd nie wiedzieć czemu kreował go na lidera, co w mentalności zawodnika było sporym obciążeniem. Adrian co prawda radził sobie z tą presją, ale czasem ponosiła go ogromna chęć wygrywania, co kończyło się upadkami. Zdobywał jednak ważne punkty i dopiero w 11 kolejce zdobył mniej niż 5 oczek w meczu, a trzeba przyznać, że pozostałym żużlowcom Get Well zdarzało się to znacznie częściej, przez co drużyna nie mogła złapać właściwego rytmu wygrywania. Adrian zanotował świetną serię trzech spotkań z dwucyfrowym wynikiem na przełomie maja i czerwca. Niestety kontuzja przeszkodziła mu w dokończeniu sezonu, ale w tok przygotowań na rok 2018 wchodził już w pełni zdrów i jak mówił, nie zamierzał zmieniać otoczenia. Również w sferze kontraktowego komfortu spokojnie rehabilitował uszkodzony bark i trenował przed szesnastym sezonem w żółto-niebiesko-białych barwach.

Działacze toruńscy z Jackiem Frątczakiem, w roli menadżera ustalającego skład przed sezonem, postanowili jednak zbudować skład na mistrza i ... w koncepcji decydentów Adrian miał być zawodnikiem walczącym o skład. Ta rola toruńskiemu wychowankowi nie odpowiadała i po piętnastu latach startów w Toruniu, postanowił Anioła na piersi zmienić na Lwa i podpisał kontrakt z Włókniarzem Częstochowa. Było to zaskoczenie dla wszystkich kibiców z Torunia, ale sam Adrian czuł, że potrzebuje odmiany i tak na konferencji prasowej komentował swoją decyzję: "Na pewno stać mnie na dużo więcej. To pokazał początek sezonu. Muszę wyeliminować błędy, które się wkradały. Poza tym chcę zdjąć z głowy pewien ciężar. Nie da się ukryć, że każdemu sportowcowi towarzyszy presja - mniejsza lub większa. Do tego trzeba się przyzwyczaić i umieć z tym żyć. Żeby iść do przodu czasami trzeba podjąć trudne decyzje. Uważam, że w tym momencie taka decyzja musiała nadejść. Staram się być człowiekiem prawdomównym. Słowo ma dla mnie bardzo duże znaczenie. W niektórych wywiadach mówiłem, że nie jestem w stanie zapewnić, że nigdy nie odejdę z Torunia. Mówiłem, że nie wiadomo jak się nasza kariera potoczy. Tak samo teraz nie powiem, że na pewno wrócę lub na pewno nie wrócę do Torunia. Nikt nie wie, co się wydarzy. Moje serce jest otwarte dla Torunia, ale w tym momencie muszę się skupić na startach w Częstochowie".

Jak się okazało w trakcie sezonu zmiana otoczenia była dla Adriana strzałem w dziesiątkę. Zawodnik zyskał spokój i lekkość jazdy, której brakowało mu w Toruniu. Nic więc dziwnego, że klub który wychował zawodnika w końcówce sezonu wysyłał sygnały, że chętnie widziałby Miedziaka w swoich szeregach. Częstochowa jednak trzymała rękę na pulsie i szybko podjęła rozmowy w sprawie kontraktu na sezon 2019, dlatego Adi drugi sezon z rzędu zdobywał punkty z "Lwem" na plastronie.
Niestety przez wiele tygodni forma Adriana Miedzińskiego w Ekstralidze pozostawiała sporo do życzenia. W końcówce sezonu wychowanek toruńskiego Apatora przebudził się. W ostatnim meczu o brązowy medal DMP zdobył 11 punktów i 3 bonusy. Udowodnił tym samym, że nadal potrafi punktować na najwyższym poziomie i tak komentował swoją zwyżkę formy: "Powiedziałem przed play-offami, że zrobię wszystko, by Częstochowa zdobyła medal w tym sezonie i tworzymy to. Cały rok się męczyłem. Były zwyżki, lepsze momenty, gorsze momenty. Wygrywałem jakieś eliminacje, w Szwecji robiłem komplety. Nie było źle ale szukałem nie tam gdzie trzeba i to po prostu pochłonęło zbyt wiele czasu. Dużo błędów i drobnych niedociągnięć. Niuanse w ekstralidze decydują. Jeżeli człowiek się skupia na czymś innym i gubi te detale, szczegóły to po prostu się przegrywa". Ostatecznie dla torunianina sezon 2019 nie był tak dobry, jak poprzedni. Okazał się nawet, że to był najsłabszy rok w karierze seniora. Średnia biegowa 1,312 i dopiero 39 miejsce w klasyfikacji indywidualnej to wynik grubo poniżej oczekiwań samego zawodnika, jak i sterników Włókniarza. Chęć do kontynuowania współpracy była jednak nadal, lecz o swojego wychowanka upomnieli
się w Toruniu i ten podjął decyzję o powrocie do klubu, w którym spędził nieprzerwanie 16 sezonów. Było to spore zaskoczenie, bowiem klub który wychował Adiego, z hukiem spadł z ekstraligi i miał startować na ekstraligowym zapleczu. Trzydziestoczterolatek miał jednak poprowadzić ekipę z miasta Anioła, do wygrania pierwszoligowych rozgrywek, a następnie pozostać w niej na kolejny sezon już w Ekstralidze: "Nigdy nie spodziewałem się, że taka sytuacja nastąpi i toruński klub będzie startował w pierwszej lidze. Tak się jednak ułożyło. Nigdy nie chciałem startować w niższej lidze, nie planowałem tego. Mogłem jeździć w Ekstralidze, we Włókniarzu czy w jeszcze innym klubie, ale przyszła propozycja z Torunia. Stąd się wywodzę, praktycznie codziennie przejeżdżam obok tego stadionu, tutaj mam też wielu sponsorów. Po prostu, to jest Toruń i ciężko było patrzeć na to, co się dzieje. Gdyby to nie był Toruń, nie zdecydowałbym się na starty w niższej lidze. Ta przygoda na pewno potrwa jeden rok. Uważam, że awansujemy, mam taką nadzieję i po to tutaj jestem. Jeśli nie awansujemy, nie zamierzam dłużej być w pierwszej lidze, ale zobaczymy. To jest jak na razie melodia przyszłości i staram się póki co nie stwarzać problemu, którego nie ma. Mamy jeden cel i postaramy się go zrealizować. Chcę zrobić wszystko, by obecność w pierwszej lidze trwała tylko rok. Nie widzę innej możliwości, taki jest cel, a zbudowana drużyna teoretycznie bez problemu powinna podołać temu zadaniu, jeśli będzie atmosfera walki i współpracy. Co prawda każdy z nas trenuje oddzielnie, ponieważ jesteśmy rozrzuceni po świecie, ale mam nadzieję, że zorganizujemy przed sezonem jakiś wspólny wypad, aby móc spędzić ze sobą czas bez obciążenia startowego. Myślę, że warto też bardziej skupić się na juniorach w kontekście przyszłorocznych startów. To jest tak naprawdę dopiero początek gry, po awansie może powstać problem w tej kwestii. Formacja seniorska jest na najwyższym poziomie, jednak musimy zadbać też o przyszłość, nie tylko tą najbliższą, ale również o następne sezony".
Mistrzostwo Polski mam już w swoim dorobku. Cieszy mnie, że udało się zdobyć medal z Częstochową, który dołożyłem do swojej kolekcji. Ale czy nie będzie miło awansować i na zawsze zostać ikoną w Toruniu? Oczywiście to nie była pochopnie podjęta decyzja, musiałem się trochę bić z myślami. Nie uważam jednak, żeby jazda w pierwszej lidze oznaczała obniżkę formy, bo nadal będę startować w lidze szwedzkiej, różnych eliminacjach i innych zawodach, gdzie cały czas będę miał styczność z najlepszymi zawodnikami. Sprzęt też będzie z najwyższej półki. Greg Hancock startował w drugiej lidze, a jeździł w Grand Prix, więc nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że miałoby to wpłynąć negatywnie na dyspozycję. Jeśli zawodnik jest doświadczony, to cały czas szuka możliwości by było lepiej. W Ekstralidze szukanie jest wieczne, zawsze ktoś jest kawałek z przodu i trzeba testować różne możliwości, aby mu dorównać. Teoretycznie, na niższym szczeblu rozgrywek może być łatwiej wyprzedzać innych, ale niekoniecznie, ponieważ każdy ma różne źródła, z których kupuje silniki. Nic nie jest pewne. Gdyby w sporcie wszystko było oczywiste, byłoby zbyt łatwo".

Co ciekawe w Apatorze "Adi" współpracować miał z trenerem Tomaszem Bajerskim, z którym za czasów młodzieżowca dzielił szatnię na starym stadionie przy Broniewskiego 98. Można było zatem przypuszczać, że nowy-stary zawodnik Aniołów raczej będzie odgrywać znaczącą rolę nie tylko w swojej drużynie. Dla "Miedziaka" nowością był jednak poziom, na którym miał startować, bowiem zawsze rywalizował w Ekstralidze, a w sezonie 2020 schodził szczebel niżej. Niestety sezon dla Adriana podobnie jak dla wielu zawodników stanął pod znakiem zapytania. Powodem była pandemia Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020 r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13 długich tygodni. W międzyczasie doszło do wielu nowych ustaleń regulaminowych, renegocjacji kontraktów, a także przemodelowano instytucję zawodnika startującego jako "gość", co oznaczało, że zawodnicy z niższej ligi mogli startować w lidze wyższej. Ostatecznie sezon wystartował w mocno okrojonej formie, a zawodnicy praktycznie na stałe osiedlili się w Polsce i szukali startów "gdzie się dało". Nie inaczej było w przypadku Adriana, który jeszcze przed startem pierwszoligowego sezonu, skorzystał ze zmienionego przepisu "gościa" i parafował kontrakt w Rybniku.
Najważniejsze dla Adika, były starty dla Apatora. Miał być gwiazdą nie tylko klubu, ale i całej pierwszej ligi. Ostatecznie skończył jako piąty polak na ekstraligowym zapleczu Wielu spodziewało się po Adrianie, że niemal co mecz będzie miał wyniki w granicach kompletu punktów, a tymczasem przytrafiały mu się porażki z teoretycznie niżej notowanymi rywalami. Z całą pewnością osiemnasta średnia w ligowym rankingu nie zadowala tego niezwykle ambitnego zawodnika, bo był to wynik poniżej oczekiwań, nie tylko Adriana.
W ostatnim meczu zawodnik zaliczył upadek nie ze swojej winy, został jednak wykluczony z biegu i w dobitnych słowach stwierdził, ze odechciało mu się startów w pierwszej lidze. Działacze toruńscy wzięli pod uwagę ten głos i tak jak deklarowali wspólnie z zawodnikiem przed sezonem po awansie Apatora "Miedziak" miał stanowić o sile polskiej formacji seniorów. A nie było to zadanie łatwe, bowiem na torach ekstraligowych, przywdziewając plastrom rybnickiego ROWu uzyskał średnią 1,241 w ośmiu biegach i 40 miejsce w rankingu ekstraligowych jeźdźców wskazywały, że Adrian przed kolejnym sezonem musi mocno skupić się na sprawach sprzętowych i zaufać jednak koncepcji, a nie poszukiwać kolejnych nowych rozwiązań z każdym niepowodzeniem. Odwagi i woli walki zawodnikowi na pewno nie brakuje i z całą pewnością, mógł stać się wartościowy ogniwem w teamie Apatora w roku 2021.

Niestety tak się nie stało, bo sezon pokazał, że Adrian popadł w przeciętność. Średnia 1,450 punktu na bieg nie robiła wielkiego wrażenia. Doświadczony zawodnik był często najsłabszym punktem zespołu. Być może na formę Adriana miała wpływ niepewność z początkiem sezonu, wynikająca z tego, że trener Tomasz Bajerski musiał zdecydować czy postawić na Tobiasza Musielaka czy właśnie Adriana. Decyzja zapadła dość szybko i Tobiasz zasilił w ramach wypożyczenia Wilki Krosno. Dla torunianina nie był to jednak zamknięty temat, bowiem wychowanek leszczyńskiej Unii spisywał się znakomicie na zapleczu ekstraligi i wybór Tomasza Bajerskiego był nieustannie komentowany i podważany. To z kolei powodowało, że zawodnik nieustannie musiał walczyć z presją i starał się jeszcze bardziej udowodnić swoją przydatność w teamie Aniołów. Niestety nie zawsze wychodziło. Od połowy sezonu "Miedziak" zdołał ustabilizować swoją formę i zdarzały mu się mecze, w których zdobywał z bonusami dwucyfrówki, a trzy razy pojechał w ostatnim wyścigu. Niestety ponownie wyniki Adriana mogłyby być znacznie lepsze, gdyby nie jego skłonność do głupich wykluczeń za upadki czy za spowodowanie upadków innych zawodników. Faktem było też to, że czasami sędziowie działali z automatu na zasadzie "Jechał Miedziński. Był upadek. Miedziński wykluczony".  Porównując jego średnią do np. Chrisa Holdera wypadał słabiej, jednak Miedziak w znacznie większym stopniu wywiązał się z przedsezonowych założeń, bowiem miał po prostu dorzucać do dorobku drużyny po kilka punktów. Warto też wspomnieć, że wartość toruńskiego wychowanka podnosi dodatkowo duża lojalność względem Torunia – wrócił, gdy drużyna spadła i pomógł jej wrócić tam gdzie jej miejsce – do Ekstraligi. Wielokrotnie zostawiał dla Aniołów zdrowie i serce na torze i kto wie, czy gdyby w sezonie 2019 w składzie był "Adi", a nie Holta to zespół nie musiałby przeżywać goryczy porażki?
Po sezonie jednak stracił miejsce w składzie Aniołów i po raz drugi w karierze zmienił sportowe otoczenie, o czym poinformował w jednym z wywiadów: "W poniedziałek miałem spotkanie w moim klubie. Na pewno w przyszłym sezonie nie będę jechał w Toruniu. Myślę, że klub ma teraz inny cel, inną wizję i tak to obecnie wygląda. Jak na razie nie wiem, gdzie będę jeździł w przyszłym roku. Na tę chwilę więcej media donoszą, niż ja sam wiem. Wróciłem do Torunia, by awansować. Pozostawiłem serce dla klubu. Taka jest jednak kolej rzeczy, że zmieniam klub i to muszę zaakceptować. Ja też popełniłem trochę błędów, co miało wpływ na tę decyzję. Trzeba jednak pamiętać, że początek sezonu znowu był naznaczony pandemią. Nie było sparingów, możliwości jazdy na innych torach. Na domowym obiekcie pasowały mi silniki, na których na wyjazdach się sparzyłem. Jeden zły wyścig, drugie złe podejście, nietrafione ustawienie. Kiedy jest się zmienianym, zawody lecą bardzo szybko i ciężko wyciągnąć jakąś konstruktywną lekcję. Gdy później zaczęło się więcej startów, forma wróciła. Zaznaczam, że nie ma reguły, że im więcej jazdy, tym lepsza dyspozycja. Czasami trafi się tak sprzętowo, że będzie wszystko pasowało nawet bez częstej jazdy. Sprzęt jest bardziej czuły. Jest więcej możliwych kombinacji. Trzeba naprawdę sporo się nagłówkować, by idealnie trafić. Ja z kolei nigdy specjalnie nie lubiłem tylu zagadnień. Źle bilansowałem szukanie błędów w sobie i w sprzęcie. Mimo że człowiek jest starszy z roku na rok, czasami czuję się jak junior, który uczy się nowych rzeczy. Nie ma co jednak patrzeć w przeszłość, zmieniam klub i pojawi się inne środowisko, inny aspekt i spojrzenia na różne kwestie. Zazwyczaj powinno to pomagać, ale nie jest to regułą. Jestem głodny wyzwań i sukcesów. Nie ukrywam, że w ostatnich sezonach pewnie i pandemia i wszystko to, co wokół się działo, mocno mnie zmęczyło. Czuję, że wciąż mogę trochę namieszać i osiągnąć coś w tym sporcie żużlowym. Jeżeli poczuję, że ten ogień zgasł, po prostu skończę jeździć. Nie muszę nikomu nic udowadniać. W Polsce oprócz tytułu Indywidualnego Mistrza Polski, zdobyłem praktycznie wszystko. Kariera międzynarodowa nie potoczyła się może tak, jakbym chciał. Nie każdy może mieć wszystko. Były świetne sezony, ale i gorsze lata. Postaram się jeszcze coś pokazać, bo czuję, że jeszcze mogę to zrobić. Dopóki będę tak uważał i czuł się na siłach, to będę kontynuował karierę. Jeżeli nie, to po prostu ją skończę. W kolejnym sezonie na pewno chciałbym pozostać w Ekstralidze".

Ostatecznie Adrian nie został w Ekstralidze, bo postanowił kontynuować karierę w drużynie lokalnego rywala Apatora - Polonii Bydgoszcz, która miała aspiracje awansu do najlepszej żużlowej ligi świata. Sercem niezmiennie jednak był związany z Toruniem. Podobnie jak Toruń sercem był związany z Miedzińskim. Dowodem na to, jak ważną postacią dla klubu z Grodu Kopernika był "Miedziak", niech będzie film, którym Apator podziękował swojemu wychowankowi. Opublikowano go w ramach festiwalu "Speedway Image 2.0.", podczas którego Apator ogłaszał kadrę na sezon 2022. Działacze nie zapomnieli jednak o Miedzińskim, który także został jednym z bohaterów projektu, a przed kamerą padły emocjonalne słowa z ust prowadzących: "Jeżeli komukolwiek należy się nagroda specjalna i nagroda za całokształt twórczości, jest to właśnie on. Krzyżak jakich mało. Jego kariera to gotowy materiał na scenariusz filmowy. Jego kariera rozpoczęła się ponad 20 lat temu, a przez 18 lat ścigał się z wielkim sercem i z Aniołem na piersi. Katarzynka w "Piernikowej Alei Gwiazd" wydaje się być już tylko kwiestią czasu.Pod względem ilości punktów zdobytych dla toruńskigo klubu zajmuje zaszczytne trzecie miejsce. Lepsi od niego są tylko legendy toruńskiego Apatora Wojciech Żabiałowicz i Wiesław Jaguś. Krzyżak jakich mało. legenda - to odpowiednie słowo. Adrian Miedziński ". Słowa te skomentował sam zainteresowany: "Dziękuję za nagrodę. Aniołem się jest, a nie bywa. Jest tu taki grawer i to na pewno prawda. Zawsze będę Aniołem, związanym z Toruniem. Być może historia zatoczy krąg i jeszcze będę jeździł dla Aniołów".

Wraz ze zmianą barw klubowych doszło także do roszad wewnątrz teamu doświadczonego żużlowca, ponieważ jego wieloletni współpracownik Marcin Kowalik z powodów rodzinnych postanowił zostać w Toruniu. Panowie rozstali się w przyjaźni i obopólnym szacunku, a Adrian szybko znalazł następcę Marcina i tak skomentował owo rozstanie: "Marcin Kowalik zostaje w Toruniu. Współpracowaliśmy ze sobą od wielu lat, więc być może nadszedł czas na zmiany. Takie zmiany też są potrzebne, bo nie dochodzi do stagnacji i można spojrzeć na pewne sprawy z różnej perspektywy. Muszę jednak powiedzieć, że z Marcinem współpracowało nam się bardzo dobrze i życzę mu powodzenia. Nigdy nic nie wiadomo i może jeszcze trafimy na siebie na wspólnej drodze. Tak naprawdę cały czas mamy ze sobą kontakt. Ja już nowego głównego mechanika mam o zjadł on zęby na żużlu. Rozglądam się jeszcze za kimś do pomocy, ale nie jest z tym łatwo, bo jeśli chodzi o dobrych mechaników to rynek na pewno jest przebrany i nie ma ich zbyt wielu".

Czy zmiany pozytywnie wpłyną na doświadczonego zawodnika?
Czy tak się stanie czas pokaże!

Powodzenia Adrian - jesteś dużą i ważną częścią żużlowej historii Torunia!

Po podpisaniu kontraktu z Polonią Bydgoszcz, która w przeszłości przeżywała ciężkie chwile, ale odbudowywała swoją wartość i chciała wrócić do Ekstraligi, Adrian z miejsca stał się zawodnikiem wokół którego nad Brdą pojawiło się wiele komentarzy. Zawodnik jednak nic sobie z tego nie robiło, bo był świadom, że derbowa rywalizacja pomiędzy Bydgoszczą a Toruniem, jak za dawnych czasów była świętem dla kibiców z obu miast. Dlatego aspiracje drużyny z Gryfem w herbie były dla niego ważne. Chciał startować w zespole, który będzie walczył o najwyższe cele i taką drużyną w sezonie 2022 miała być właśnie Polonia. Dodatkowo nie bez znacznie była odległość jak dzieliła oba miasta, bo to miało znaczący wpływ na porozumienia z ze sponsorami, którzy funkcjonowali na tym samym terenie.  A wsparcie finansowe było nie bez znaczenia również w pierwszej lidze, która z roku na rok stawała się coraz mocniejsza, co było widać to po składach jakie stworzyli pierwszoligowcy. Poza tym, kiedy Adrian z Apatorem wygrywał tę ligę w 2020 roku wszyscy wieszczyli, że Anioły wygrają wszystkie mecze. Tak się jednak nie stało, co wskazywało, że na żadnym poziomie rywalizacji sportowej nie było murowanych faworytów.

Adrian w fazie zasadniczej spisywał się przeciętnie, ale przywoził dla Gryfów ważne punkty. Niestety w pierwszym półfinałowym meczu play-off w eWinner 1 lidze, w którym Polonia Bydgoszcz mierzyła się z na torze w Zielonej Górze z Falubazem, zawodnik upadł i wprost ze stadionu został odwiedziony do szpitala i niemal natychmiast został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, bowiem został stwierdzony uraz aksonalny, który stanowi najcięższą postać urazu zamkniętego mózgu. Dodatkowe testy wykluczyły na szczęście złamania kości, ale ucierpiał kręgosłup zawodnika, a dokładnie odcinki szyjne i piersiowe. Do upadku doszło w biegu ósmym, z winy Adriana, który stracił kontrolę nad motocyklem i wpadł na jadącego po zewnętrznej Maksa Fricke'a. Obaj zawodnicy upadli, ale bezwład z jakim ciało Miedziaka uderzyło o tor było dramatycznym obrazem. Na domiar złego do zdarzenia doszło na prostej, czyli w tej części toru, która nie jest osłonięta dmuchanymi bandami, a prędkość zawodników największa. O ile Australijczyk szybko dał znać, że wszystko jest dobrze, to z Miedzińskim sytuacja była znacznie gorsza i od razu trafił na nosze, a potem został odwieziony do szpitala.
Niestety to nie było pierwsze zdarzenie w karierze trzydziestosiedmioletniego zawodnika. Jak policzyli statystycy, Adrian w trakcie swojej żużlowej kariery miał ponad 150 upadków, a od lat uchodzi za wyjątkowo pechowego żużlowca. Najwięcej problemów miał właśnie przez ofensywne ułożenie ciała na wyjściach z łuków, gdzie często zdarzało mu się stracić kontrolę nad motocyklem. Nikt jednak nie pamiętał Adrianowi tych zdarzeń, bowiem wszyscy byli zaniepokojeni stanem zdrowia byłego reprezentanta kraju. Z różnych stron napływały słowa wsparcia, często proszące o modlitwę za zawodnika, bo choć jego stan był stabilny to 90% pacjentów po tego typu urazach nigdy nie odzyskiwało przytomności. Dla tych zaś, którym się to udało, powrót do zdrowia był bardzo długotrwałym procesem.
Wsparcie dla Adriana płynęło również od toruńskich fanów, którzy po meczu w Gorzowie udali się do Zielonej Góry, gdzie pod szpitalem wywiesili okazały transparent z napisem "Miedziak walcz! Apator z Tobą!". Z poszkodowanym kolegą mentalnie łączyli się również zawodnicy Aniołów, którzy na obchód toru w Gorzowie założyli koszulki z napisem "Miedziak, Trzymaj się", a po meczu Robert Sawina powiedział: "Jeszcze w czwartek smsowałem z Adrianem i jest mi bardzo przykro, że stało się to, co się stało. Adrian – jesteśmy z tobą! Wierzymy, że wyjdziesz obronną ręką z tego przepotężnego karambolu. Nasze myśli od momentu wypadku cały czas są związane z Adrianem. Jest jednym z nas. Gdziekolwiek nie startuje, zawsze będzie jednym z nas i to się nie zmieni".
Wsparcie dla Adriana w mediach społecznościowych popłynęło również do byłego zawodnika Apatora Darcy Warda, który właśnie na torze w Zielonej Górze zakończył karierę z urazem kręgosłupa: "Pomyślałem, że i ja powiem coś o moim koledze. Miedziak, spędziłem z tobą dobre czasy. Ścigaliśmy się razem w Toruniu przez 5 lat (…) Wszystkiego najlepszego, bracie".
A stan zdrowia Adriana był bardzo poważny, a powiedział o tym prof. Konrad Rejdak, który na co dzień był kierownikiem Katedry i Kliniki Neurologii Uniwersytetu Medycznego w Lublinie: "Przyczyną obecnych problemów jest niedawny uraz, a wcześniejsze wypadki nie mają aż takiego istotnego znaczenia. Oczywiście niewielkie urazy mózgu, rodzą ryzyko w przyszłości i po wielu latach mogą wpływać na przyspieszenie procesu neurozwyrodnienia mózgu. Dużo o tym mówi się choćby w futbolu amerykańskim. Mówimy jednak o zmianach na przestrzeni dziesiątków lat, które nie wpływają na aktualny stan zdrowia pacjenta. Jeśli u pacjenta pojawiały się odruchy obronne i wprowadzono go w śpiączkę farmakologiczną dla jego bezpieczeństwa w celu wprowadzenia procedur leczniczych, to może być przesłanką o lepszym rokowaniu niż gdyby stan kliniczny byłby tak ciężki, że stan śpiączki był bezpośrednim skutkiem urazu mózgu. Wówczas pacjent nie wymaga sedacji lekami gdyż nie reaguje na żadne bodźce. Dopiero jednak po przebudzeniu okaże się, czy są obecne cechy uszkodzenia mózgu w postaci na przykład niedowładów, czy pacjent spontanicznie otwiera oczy i potrafi spełnić podstawowe polecenia. Jeśli pacjent zostanie wybudzony, otworzy oczy i nawiąże kontakt słowny z otoczeniem, to będzie to znakomity sygnał i prosta droga do rehabilitacji. Jeśli pacjent usłyszy i wykona choćby nawet najprostsze polecenia, jak skurcze palców, to będzie szansa na podjęcie aktywnej rehabilitacji, która znacznie przyspieszy proces powrotu do sprawności. W przypadkach, w których nie doszło do poważnych stłuczeń czy krwiaków, znaczną poprawę zdrowia można zauważyć już po kilku tygodniach. Często zdarzają się także przypadki, że pacjent po wybudzeniu ma pełną świadomość, ale w mózgu wystąpił krwiak, a to co zwykle wiąże się z czasowym niedowładem kończyn i jest analogiczną sytuacją do udaru mózgu. Takie zmiany można jednak rehabilitować".
Ostatecznie po niemal dwóch tygodniach zawodnik został wybudzony, a stan pacjenta był zaskoczeniem dla lekarzy, bo nie dość, że Adrian Miedziński oddychał samodzielnie, poruszał kończynami, to dodatkowo miał pełną świadomość. Wykonywał podstawowe polecenia, mówił i poznawał swoich najbliższych. To otwierało drogę do dość szybkiego powrotu do pełnej sprawności. W najtrudniejszych momentach przy łóżku żużlowca przez cały czas czuwali najbliżsi, a tuż po przebudzeniu doszło do dość zabawnej historii. Tata zawodnika, Stanisław, widząc wybudzonego syna, nie wiedział zupełnie, czego ma się spodziewać i dość nieśmiało zapytał syna, czy go poznaje. W odpowiedzi miał usłyszeć: "Toć ty nic się nie zmieniłeś". Po wybudzeni Adrian został przeniesiony z oddziału intensywnej opieki medycznej na oddział neurochirurgii, co oznaczało, że stan zagrożenia życia już minął, a zawodnikowi nie groziło już niebezpieczeństwo z końcem września, został przetransportowany do szpitala w Toruniu, gdzie został poddany intensywnej rehabilitacji, w której kluczowe było przywrócenie funkcji kojarzeniowej i pełnej świadomości.
Gdy stan "Miedziaka" się poprawił zawodnik po opuszczenia szpitala, powiedział: "Jak wiecie, mam się dobrze. Od 23 września jestem w domu. Widzieliście po zdjęciach, że funkcjonuję, że wszystko jest OK. Chciałbym podziękować za profesjonalną opiekę lekarzom i pielęgniarkom z zielonogórskiego szpitala i Specjalistycznego Szpitala Miejskiego w Toruniu. Dzięki waszej walce i opiece wróciłem. Podziękowania należą się całemu środowisku żużlowemu, moim kolegom z toru, włodarzom klubowym. Za słowa wsparcia - dziękuję bardzo. Kłaniam się każdemu kibicowi za ilość maili, komentarzy, zdjęć, relacji i oprawę podczas zawodów. Dziękuję również moim najbliższym i przyjaciołom za to, że byliście ze mną. Pomagacie mi wrócić w 100 proc. z powrotem. Jestem wam wdzięczny, że jesteście ze mną od samego początku i wierzyliście, że znów mnie z powrotem zobaczycie. Teraz przede mną szereg ćwiczeń rehabilitacyjnych z moją ekipą, gdzie włożę mnóstwo serca, by wróciło wszystko w 101 proc. z powrotem. Dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia niebawem".
Po tych słowach można  powiedzieć, że Adrian zakpił z losu. Gdyby ktoś po upadku powiedział, że Adrian Miedziński pod koniec września będzie w stanie normalnie funkcjonować, spotykać się z ludźmi i rozmawiać, zapewne zostałby wyśmiany. Tymczasem wychowanek Apatora błyskawicznie wrócił do zdrowia i z miejsca pojawiły się pytania dotyczące powrotu na tor. To oczywiście nie zależało już tylko od niego, ale sam fakt takich rozważań był czymś niebywałym. I to w co nikt nie wierzył stało się faktem, bo w zimowym okienku transferowym przed sezonem 2023, Polonia Bydgoszcz podpisała ponownie kontrakt z zawodnikiem, ale bez gwarancji finansowych. Działacze znad Brdy chcieli dać bowiem Adrianowi dodatkową motywację by doszedł do pełni zdrowia, a gdy to się uda nie zamykali przed nim sportowych drzwi. Zimą Adrian oprócz rehabilitacji podjął również treningi, by wrócić do sportu. I wrócił jako zawodnik Unii Leszno, która nękana kontuzjami potrzebowała zawodnika, który gwarantował co najmniej siedem punktów. Niestety na rynku nie było zbyt dużego wyboru, bo każdy zawodnik z doświadczeniem ekstraligowym miał już podpisany kontrakt. Dlatego choć Adrian nic nie gwarantował w aspekcie sportowym, okazał się najlepszym wyborem dla "Byków" i nie krył zadowolenia z takiego obrotu sprawy: "Zawsze powrót po kontuzji jest pewnym wyzwaniem. Temat jest troszeczkę trudniejszy, bo sytuacja była jaka była. Każdy chce mieć czystą głowę, żeby było super i do tego trzeba dążyć. Cieszę się, że mogę to robić i że wszystko jest w porządku. Postaram się wykonać swoje zadania jak najlepiej. Sam biłem się z myślami. Kłóciłem się sam ze sobą, czy iść w tą, czy inną stronę, wiadomo, że serce chce i że człowiek nie chciałby tego tak zostawić. To dyktuje te warunki, aby się skusić. Każdy też może mieć swoją opinię. To nie była łatwa decyzja. Jesteśmy drużyną, a sześć razy osiem daje wynik. To musi być drużyna, znam wszystkich, są to fajni zawodnicy, fajni ludzie. Dlatego trzeba stworzyć paczkę i mam nadzieję, że uda się fajnie jeździć, a przede wszystkim zdrowo".

Ostatecznie trzydziestoośmiolatek wystąpił w pięciu meczach z Bykiem na plastronie, ale wyniki osiągane przez dwukrotnego drużynowego mistrza świata były dalekie od celów jakie stawiał sobie sam zainteresowany. Trzynaście biegów i osiem punktów dało średnią 0,615 pkt/bieg co w konfrontacji zdrowotnych perypetii Adriana nie zachęcało działaczy do parafowania z nim umowy na rok 2024. Trudno jest wskoczyć w trakcie sezonu bez kompletnego przygotowania. To była bardziej próba pomocy drużyny leszczyńskiej, zrobiona z rozpędu. Szukałem wielu rozwiązań, bo nie miałem nic do stracenia, ale nie do końca to wyszło. Najczęściej startowałem też z trudnych pól, ale ja byłem bardziej do pomocy, a inni od zdobywania punktów. Pewnie, że bym chciał skutecznie walczyć z innymi, ale to nie jest takie proste. Jazdy na żużlu się nie zapomina, ale trzeba też mieć trochę szczęścia. Siebie mogę przygotować bardzo dobrze, ale trzeba też ułożyć inne rzeczy wokół. Na pewno nie będę jeździł tylko po to, aby sobie startować bez celu. Jeśli mam to robić dalej, to tylko z bardzo dobrym zapleczem i będąc w pełni przygotowanym. W głębi serca chciałbym tak zrobić, ale wyleciałem na chwilę z poważnej gry. Odbudować to jest ciężko i szkoda rozmieniać się na drobne, a przy tym na pewno rodzina byłaby spokojniejsza, gdybym przestał się ścigać, jednak mnie cały czas do tego ciągnie" - powiedział po sezonie w jednym z magazynów Ekstraligi.

Zatem przed sezonem 2024 przyszłość młodzieżowego indywidualnego mistrza Polski z 2005 roku była niepewna. On sam nie ukrywa ciągłego wahania się. Jednocześnie podkreślał, że chciałby zakończyć swoją karierę na własnych warunkach, po dobrej jeździe i z uśmiechem na twarzy, a tak w tym momencie by nie było. Z drugiej strony nie chciał też czekać do wiosny i liczyć na dołączenie do jakiejś drużyny w trakcie rozgrywek, bo taka kariera nie miała sensu. Tym bardziej, że to co miał do wygrania na żużlowych torach, już wygrał. I gdy wydawało się, że Adi ogłosi koniec kariery, wraz z końcem okienka transferowego portale sportowe poinformowały o podpisaniu przez zawodnika kontraktu w Bydgoszczy. Parafowana umowa nie gwarantowała nic zawodnikowi, dlatego był to raczej ruch pozwalający dokładnie przemyśleć decyzję o zakończeniu kariery, bo o poważnym ściganiu raczej mowy być nie mogło.

Zawodnik oprócz startów w lidze polskiej startował także w:
    Eastbourne Eagles, Swindon Robins
        Rospiggarna Halstavik, Piraterna Motala, Masarna Avesta, Indianerna Kumla
        Brokstedt Wikinger
            Turbina Bałakowo
                Slagerup, Brovst
                AK Slany

Adrian cały swój wolny czas poświęca wyłącznie na sport. Lubi gry zespołowe i dlatego jeśli jest tylko w Toruniu, co piątek z grupą znajomych gra w piłkę nożną. Oprócz tego próbuje swoich sił grając w tenisa i squash. Zimą z grupą znajomych wybiera się na narty do Austrii lub Włoch. Poza tym poza sezonem lubi poszaleć na crosie, co w sezonie jest niemożliwe, bo taka jazda za bardzo obciąża kręgosłup, a po takim treningu Miedziak potrzebuje kilku dni na odpoczynek i odnowę biologiczną. Jednak jak wielokrotnie podkreślał jazda na motocyklu crosowym to doskonałe przygotowanie do sezonu.
Poza sportem Adrian nie ma konkretniej pasji i jak sam przyznaje jest otwarty na wszystko co jest ciekawe i co spodoba mu się w danej chwili. Funkcjonuje jak normalny człowiek, chodzi do kina, czyta gazety i chodzi ze znajomymi na imprezy, ale zawsze wie gdzie jest umiar i dobry smak zabawy.

Osiągnięcia

DMP

2003/2; 2007/2; 2008/1; 2009/2; 2010/3; 2012/3; 2013/2; 2016/2; 2019/3

MDMP

2004/1; 2005/1
IMP 2009/7; 2010/4; 2012/9; 2018/10; 2019/6; 2020/R
MIMP 2003/2; 2005/1; 2006/2
MPPK 2004/1R; 2008/1R; 2010/1; 2016/3; 2017/5; 2018/3
MMPPK 2004/3; 2005/4
BK 2002/8; 2003/6; 2004/1
SK 2003/17; 2004/1; 2005/6
ZK 2006/13; 2008/3; 2009/5; 2010/2; 2011/1; 2013/2; 2014/6; 2017/6
IMME 2014/12; 2015/27R
IMŚ GP 2009/20DK; 2010/21DK; 2013/18DK; 2014/19DK; 2019/23DK
DPŚ 2009/1; 2010/1
IMŚJ 2004/7; 2005/14; 2006/6
DMŚJ 2006/1
IMEJ 2003/14; 2004/12
IME - SEC 2006/6; 2008/11; 2014/11; 2019/16
MEP 2014/2
KPE 2009/2

Kluby w lidze polskiej
2001-
-2017
2018-
-2019
2020-
-2021

2020(gośc)
2022 2023 2024

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
sezon mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
miejsce w
ligowym rankingu
2002 14 44 39 12 1,159 46
2003 18 62 57 12 1,113 46
2004 20 100 106 23 1,290 40
2005 18 93 123 11 1,441 31
2006 20 80 138 11 1,863 19
2007 18 83 118 23 1,699 24
2008 17 79 125 26 1,911 17
2009 20 104 172 21 1,856 19
2010 20 95 156 17 1,821 16
2011 19 91 164 17 1,989 12
2012 22 113 184 22 1,823 30
2013 20 110 206 23 2,082 12
2014 14 66 102 15 1,773 25
po rundzie zasadniczej
2015 15 62 83 12 1,532 32
2016 18 80 111 16 1,588 32
2017 10 51 76 3 1,549 36
po rundzie zasadniczej
2020(1) 14 63 109 10 1,889 18
2021 14 60 76 11 1,450 37


 

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt