Już początek starcia był dowodem na to, że drużyna Adama Skórnickiego nie
zamierzała szybko poddawać się w swojej twierdzy. W otwierającej serii Orzeł
wyprowadził dwa uderzenia. W pierwszej gonitwie duet Kościuch-Jeleniewski podwójnie ograł Chrisa Holdera i Miedzińskiego, a w czwartym
biegu Tungate z Grygolcem pokonali 4:2 Wiktora Kułakowa i
Kamila Marcińca. Postawa łódzkiego juniora zasługiwała na szczególną uwagę, bo
niewiele brakowało, a Grygolec wyprzedziłby Rosjanina i dołączył do
Australijczyka na prowadzeniu. Torunianie byli w stanie wygrać wyścig
trzeci, w którym z Aniołami walczył osamotniony Marcin Nowak. Polak wygrał start
jednak szybko poradził sobie z nim Jack Holder. Młodszy z braci przy okazji
pobił rekord łódzkiej Moto Areny.
Druga seria dała wymianę ciosów. Po remisie w piątym biegu, Jack Holder z
Miedzińskim bez większych problemów wygrali 5:1 z Łoktajewem i Pióro. Na tablicy
wyników po raz pierwszy od początku spotkania pojawił się remis. Gospodarze
błyskawicznie się jednak odgryźli. Eksportowa para Kościuch-Tungate, po idealnym
rozegraniu pierwszego łuku, odjechała od Musielaka i Kopcia-Sobczyńskiego i
sprawiła, że na półmetku zawodów Orzeł prowadził różnicą czterech oczek.
Ozdobą meczu był wyścig dziesiąty. W nim do gry wkroczył szkoleniowiec torunian,
Tomasz Bajerski, który w tamtym momencie musiał po raz pierwszy w sezonie stosować rezerwy taktyczne.
Zmiany toruńskiego menedżera na niewiele się jednak zdały, bo Jack Holder nie
był w stanie uporać się z Jeleniewskim. Polak świetnie bronił się przed atakami
wyginającego się na motocyklu Kangura i dowiózł zwycięstwo. Ze względu na to, że
Nowak we wspomnianej gonitwie przyjechał przed Kopciem-Sobczyńskim łodzianie
zanotowali kolejną wygraną i prowadzili już 34:26.
Przez moment wydawało się, że goście przebudzą się w jedenastej gonitwie. Na 5:1
wyszli wówczas Kułakow i Chris Holder, ale Australijczyk okazał się na tyle
wolny, że błyskawicznie został połknięty przez Nowaka i Kościucha. To, iż
torunianie nie wygrają w Łodzi było pewne już przed biegami nominowanymi. W
trzynastym wyścigu Holder znów popełnił kilka błędów i kolejny raz spadł z
drugiej na ostatnią pozycję. Wśród kibiców Orła zapanowała radość, a sympatycy z
grodu Kopernika musieli powoli oswajać się z myślą, że na Moto Arenie w Łodzi
nie będą świętować awansu.
Orzeł przypieczętował triumf w czternastej gonitwie, gdy Łoktajew przyjechał na pierwszym miejscu i dał łodzianom zwycięski remis. Ostatni wyścig
dla fanów z Torunia mógł być pocieszeniem. bo Kułakow i Jack Holder spokojnie ograli
rywali i zmniejszyli rozmiary porażki do czterech punktów.
Podsumowując. Zawody na łódzkiej Moto Arenie były niezwykle emocjonujące, jeżeli chodzi o ściganie, ale częściej z pojedynków na dystansie zwycięsko wychodzili gospodarze. Symboliczne były dwa starty Chrisa Holdera w czwartej serii startów. Po błędach Australijczyka dwa podwójne zwycięstwa Apatora zamieniały się w remisy. Torunianie mogli dziękować Opatrzności, że mieli w swoim składzie Jacka Holdera. Najskuteczniejszy zawodnik pierwszej ligi, jako jedyny nie miał żadnych problemów, aby od początku dopasować się do warunków torowych, a świadczył o tym chociażby ustanowiony rekordu toru już w trzecim wyścigu dnia. Łodzianie udowodnili, że w sezonie AD 2020 są bardzo mocni i po wygranej z Aniołami wskoczyli na pozycję wicelidera pierwszej ligi. Wato zaznaczyć, że zawodnicy jechali nie tylko o obronienie wyniku, ale walczyli także o włosy trenera Adama Skórnickiego. A wszystko za sprawą zakładu, który zawarł on z właścicielem klubu. W przypadku przegranej gospodarzy, trener musiałby ściąć swoje długie włosy. Natomiast wygrana pozwalała mu zachować bujną fryzurę. Ów zakład pokazywał jak zespół gospodarzy był pewny swego przed starciem z liderem pierwszej ligi.
Wynik dwunastej kolejki sprawił, że Apator musiał poczekać z otwieraniem
szampanów. Ostatnie przegrane jednak nie komplikowały sytuacji zespołu, bowiem w
przedostatniej kolejce "Anioły" przed własną publicznością podejmowały
tarnowskie "Jaskółki", z które nie sprostały gościom na własnym torze. Niektórzy
nawet żartowali, że torunianie chcieli świętować awans na domowym stadionie,
dlatego nie popisali się w Łodzi, ale takie głosy należało traktować z mocnym
przymrużeniem oka.
Wiadomo bowiem, że porażki się zdarzały najlepszy, a ważni obserwatorzy
wiedzieli, że w sporcie żużlowym trudno utrzymać się przez cały sezon na
jednakowo wysokim poziomie. Praktycznie każdy przeżywał wzloty i upadki. Nawet
dominująca w Ekstralidze Fogo Unia Leszno miewa słabsze chwile, ale zawsze
potrafiła wyjść z opresji obronną ręką. Torunianom na pewno nie można zarzucić,
że pokpili sprawę, zlekceważyli rywali i nie sprostali stojącemu przed nimi
zadaniu. Drużyna na przestrzeni całego sezonu bez wątpienia zrobiła swoje,
chociaż niektórzy zawodnicy zapewne oczekiwali od siebie trochę więcej i mogą
mieć poczucie, że nie do końca obronili się swoimi wynikami. Nie dotyczy to
wyłącznie seniorów, ponieważ młodzieżowcy również potwierdzali, że chcieli nieco
bardziej pomagać zespołowi.
Problem polegał na tym, że Apator przez większą część sezonu przyzwyczaił do
spektakularnych osiągnięć i łatwości osiągania dobrych wyników, dlatego ostatnie
mecze mogły wywoływać delikatny szok, zostawiać poczucie niedosytu oraz
niepokoić w kontekście nieco bardziej odległej przyszłości. A może faktycznie
stawianie na niektórych zawodników przy okazji startów w wyższej klasie
rozgrywkowej będzie zbyt dużym ryzykiem?
Po zawodach powiedzieli:
Ilona Termińska - prezes klubu z Torunia - Powiem szczerze, że pierwszy mecz w
sezonie oglądałam ze znacznie szybszym biciem serca, bo nie wiedziałam jak
drużyna będzie prezentować się po tak długiej przerwie. Nie mogłam mieć
pewności, że wszystko zadziała. Na szczęście było widać, że staranne
przygotowania zdały egzamin i możemy jechać po swoje. Późniejsze spotkania
śledziłam już z nieco większym spokojem. Widziałam ducha w drużynie, a kolejne
zwycięstwa tylko nakręcały naszych zawodników. Nie mieliśmy ósmego zawodnika,
który wypychałby kolegów ze składu, dlatego wszyscy mogli ze sobą współpracować.
Myślę, że dobra atmosfera od samego początku była kluczem do sukcesu. Konkretny
cel również dodawał naszym "Aniołom" skrzydeł.
Kiedy kontraktowaliśmy naszych zawodników, to przewidywaliśmy, że ich zdobycze
punktowe mogą być na wysokim poziomie, dlatego byliśmy na to przygotowani. Ja
nigdy wcześniej o tym nie mówiłam, ale takie mniej więcej były założenia.
Podchodziliśmy z szacunkiem do każdego rywala, jednakże szacowaliśmy, że
wielokrotnie będziemy w stanie odnosić przekonujące zwycięstwa. Takie były nasze
realne możliwości, które praktycznie za każdym razem znajdowały odzwierciedlenie
w rzeczywistości, choć oczywiście dopuszczaliśmy do świadomości, że mogą pojawić
się słabsze momenty. Wiadomo, że zacięte spotkania są przyjemne, bo generują
więcej emocji, ale myślę, że drużyna dostarczyła sporo wrażeń. Należy pamiętać,
że gdyby nasze zwycięstwa były mniejsze, to wiele osób zapewne stwierdziłoby, że
powinniśmy pokazywać się z nieco lepszej strony, więc nam takie wyniki na pewno
nie przeszkadzały.
Dziś można powiedzieć, że drużyna realizowała wszystkie zadania, które zostały
wyznaczone przed sezonem. Zależało nam, żeby przez cały czas być na pierwszym
miejscu w tabeli, ponieważ sporo mówiło się o tym, że w obecnych warunkach nie
uda się odjechać fazy play-off, co ostatecznie znalazło potwierdzenie w
rzeczywistości. Nie mogliśmy sobie pozwolić na błądzenie po niższych pozycjach,
żeby nie zaprzepaścić szansy na awans, który był naszym podstawowym założeniem.
Bardzo się cieszę, że zdołaliśmy w ogóle ruszyć z tym sezonem i mogliśmy oglądać
mecze w telewizji oraz na stadionie. Wiadomo, że kilka miesięcy temu nie
wiedzieliśmy jak to wszystko będzie wyglądało i czy w ogóle przetrwamy. Teraz na
pewno możemy odetchnąć z ulgą.
Swoją pracę wykonał Tomasz Bajerski, który wniósł nową jakość do naszego zespołu
i dał nam kompletnie inne spojrzenie na wiele spraw. Wiadomo, że on jest byłym
zawodnikiem, więc potrafi znacznie lepiej doradzać chłopakom. Trzeba powiedzieć,
że skonsolidował drużynę i cały czas był do dyspozycji. W obecnych pandemicznych
warunkach nasi żużlowcy nie rozjechali się po świecie, tylko stacjonowali na
miejscu, dlatego na każdym kroku poświęcał im sporo czasu chociażby na wspólne
oglądanie meczów, treningi, zabawy, jazdę na rowerze czy pływanie. Moim zdaniem
to miało bardzo duże znaczenie. W tym momencie mogę śmiało powiedzieć, że
idziemy dalej razem z Tomaszem na pokładzie. To jest człowiek z naszego miasta,
dlatego nie wyobrażamy sobie innego rozwiązania jak dalsza współpraca
Tomasz Bajerski - trener z Torunia - Musimy pogodzić się z porażką i jechać
dalej. Trudno było wygrać spotkanie przy tak wyrównanym składzie rywali. W
drużynie z Łodzi nie brakuje dobrych zawodników, którzy potrafią jeździć na
własnym torze, a my dopiero rozgryzaliśmy tamtejszy owal. Nie zamierzam
tłumaczyć się przyczepną nawierzchnią, ponieważ warunki były równe dla
wszystkich. Niektórzy zawodnicy po prostu pojechali słabiej, ale taki jest
żużel. Ostatnie dwa wyjazdowe mecze przegraliśmy, ale nie możemy nazywać tego
jakąś wielką zadyszką. Znamy przyczyny ostatnich słabszych meczów, ale od
początku sezonu powtarzam, że to zostaje między nami. To wynika z różnych
problemów, które omawiamy we własnym gronie. Chodzi przede wszystkim o
ustawienia motocykli. Zapewniam jednak, że zawodnicy w dalszym ciągu są bardzo
dobrze przygotowani pod względem sprzętowym i mają na czym jeździć, tylko trzeba
to wszystko nieco doregulować.
Jack Holder - Toriuń - Cieszę się z mojego występu i ustanowienia rekordu toru. Nawierzchnia jest podobna do tej w Toruniu. Tutaj jest ciut przyczepniej.
Tobiasz Musielak - Toruń - Tor był przygotowany zupełnie inaczej niż w zeszłym sezonie, ale można się na nim dobrze ścigać.
Witold Skrzydlewski - właściciel zespołu z Łodzi - Powiem, że nam się udało.
Pokonaliśmy drużynę, która nie miała chyba swojego dnia. Niech pan zwróci uwagę,
że gdyby nie rezerwy taktyczne, to torunianie wyglądaliby w tym spotkaniu bardzo
kiepsko. Awans i tak mają pewny, ale chyba dostali jasny sygnał, że ten skład
nadaje się do mocnej przebudowy. Jeśli jej nie dokonają, to po roku znowu znajdą
się w pierwszej lidze. Tym razem nie dość, że przegrali w uczciwej walce, to
jeszcze nie mogą szukać sobie żadnych wymówek. Po rywalizacji na błocie w
Ostrowie można było jeszcze znaleźć jakieś wytłumaczenie. A teraz? Warunki były
idealne. Tor nie miał ani jednej dziury. A co do nas, to ważne, że jesteśmy na
drugim miejscu. Nadal możemy pluć sobie w brodę, że po frajersku przegraliśmy w
Gnieźnie i Bydgoszczy.
Gdybyśmy wygrali dwa mecze, o których powiedziałem, to play-off pewnie by był,
bo wszyscy obawialiby się innej decyzji. Poza tym temat został przegłosowany,
więc żal nie ma sensu. Była umowa, że jedziemy, jeśli będzie można zapełnić
stadiony. A umów należy dotrzymywać. Ktoś mógłby zresztą powiedzieć, że pewnie
nie byłbym taki mądry, gdyby Orzeł był na siódmym miejscu. Daliśmy wcześniej
ciała i tyle. Jestem jednak bardzo ciekawy, jak czuje się właściciel eWinnera,
który przed sezonem chciał się zakładać, że drużyna z Torunia nie przegra ani
jednego meczu. Bardzo chciałbym zobaczyć jego minę, bo drugi raz został
upokorzony.
Prawdą jest, że założyłem się z Panem Skórnickim i przegrałem. Fryzjer był już
umówiony i miał ogolić trenera po porażce. Udało mu się uratować swoje piórka.
Trudno, życie. Ja z tytułu przegranego zakładu nic nie muszę robić, ale już
wcześniej z moją rodziną ustaliliśmy, że drużyna dostanie premię, jeśli pokonana
torunian. I dostała. Szczegółów nie zdradzę, ale na pewno panowie są zadowoleni.
Teraz dla nas najważniejszy będzie mecz z Polonią Bydgoszcz. Ta drużyna stosuje
wszystkie możliwe metody, żeby się utrzymać. Słyszałem, że pożyczają sprzęt, a
teraz dołączył do nich pan Zengota. Przyznam szczerze, że go podziwiam. Po
takiej kontuzji wchodzi do rywalizacji w meczu, gdzie polecą iskry. Ja na pewno
mocno bym się zastanowił. Zapewniam, że Orzeł przystąpi do tego spotkania
wyjątkowo zmotywowany. Nawet bardziej niż do meczu z Apatorem, bo zawsze
uważałem, że ważna jest sportowa postawa. Nie można niczego nikomu odpuszczać.