Urodzony 11 czerwca 1998.
Marcin Kościelski przygodę z żużlem zaczynał jako utalentowany miniżużlowiec trenujący pod okiem Jana Ząbika w Unibaxie Toruń. Odkąd pojawił się na miniżuzlowych torach sukcesywnie podnosił swoje umiejętności, które potwierdził m.in. brązowym medalem w Indywidualnym Pucharze Europy.
Licencję w dorosłym żużlu zdobył przed komisją w składzie Włodzimierz Kowalski -
przewodniczący oraz Marek Cieślak i Rafał Dobrucki w dniu 25 marca 2015 roku na torze w Toruniu
i stał się pełnoprawnym juniorem w drużynie Aniołów. Trzeba
jednak przyznać, że w klasycznym żużlu zawodnik radził sobie wyśmienicie jeszcze
przed zdaniem licencji, bowiem podczas treningów z toruńskimi juniorami nie raz
pozostawił w pokonanym polu licencjonowanych zawodników.
Swoje pierwsze żużlowe punkty na dużym torze zdobył w dniu 7 kwietnia 2015
podczas przedsezonowego sparingu
wyniki turnieju
z Gdańskim Wybrzeżem.
Młodego jeźdźca w wieku minizużlowym dopadł też pech, który na cztery tygodnie wyhamował Marcina. Oto bowiem zawodnik zanotował groźny upadek podczas drugiego dnia Pucharu Świata 250 ccm w Opolu i doznał złamania obojczyka. Kontuzja okazała się na tyle poważna, że zawodnik musiał przejść operację. Pierwszego dnia zawodów Marcin Kościelski zdobył dziesięć punktów i był najlepszym z Polaków. Drugiego dnia po dwóch drugich miejscach torunianin upadł na tor i złamał obojczyk, który wymagał zespolenia operacyjnego, bowiem w obojczyku były trzy centymetry przerwy i nie było szans, żeby kości same się zrosły.
Fanem czarnego sportu, Marcin był od
najmłodszych lat, ale najpierw trenował piłkę nożną. Udało mu się nawet
zagrać w dwóch meczach turnieju międzynarodowego, kiedy to w przegranym z Elaną
Toruń 1:5 strzelił honorową bramkę. Tata
jednak zabierał go na każdy mecz żużlowy, który był rozgrywany jeszcze na stadionie przy
ulicy Broniewskiego 98. Treningi chciał zacząć już gdy miał 10 lat, ale
wówczas jeszcze w Toruniu nie istniał miniżużel, więc jego pierwszy trening na
motorze odbył się trzy lata później.
U progu kariery wzorem dla młodego żużlowca był jego największy idol
Wiesław Jaguś. Jednak, gdy
"Mały Wojownik" zakończył karierę, w Toruniu ścigał się już
Darcy Ward i to właśnie ona stał się
dla zawodnika wzorem do naśladowania pod względem sylwetki żużlowej oraz
umiejętności i osiągnięć, do których Marcin chciałby nawiązać w równie młodym
wieku. Oczywiście jego marzeniem pozostaje Indywidualne Mistrzostwo Świata i
starty w
Grand Prix, ale zawodnik nie zapomina o edukacji i kształci się w technikum
samochodowym, gdzie ma styczność mechaniką pojazdów, co pomaga mu w zrozumieniu
pewnych zagadnień związanych ze speedwayem. Połączenie szkoły z treningami oraz
przygotowaniem monocykli nie jest jednak proste. Ale nauka jest dla Marcina nie
mniej ważna co jego pasja, dlatego stara się połączyć te dwa elementy najlepiej
jak potrafi i trzeba przyznać, że całkiem dobrze mu to wychodziło.
Marcin swój wolny czas jak każdy młody żużlowiec spędzał przede wszystkim na stadionie wraz z moimi kolegami ze
szkółki, ale także nie zapominał przyjaciołach. Najważniejszy dla niego jest
jednak speedway i ku speedwayowi podporządkowuje wszystkie sprawy.
Niestety w sezonie licencyjnym Marcin miał sporo pecha, bowiem przytrafiła mu
się kontuzja, która wybiła go z rytmu treningowego. Zawodnik co prawda nie
pokazał się w meczach ekstraligi, ale ścigał się w Pomorskiej Lidze Młodzieżowej
oraz Lidze Juniorów, a także wystąpił z innymi Aniołami w swoim
pierwszym finale pod auspicjami PZM, a był to
finał MMPPK. Ponadto w tracie sezonu toruński junior został wypożyczony do pierwszoligowego
Orła Łódź, gdzie wystąpił w dwóch meczach, w 5 biegach, zdobywając 2 pkt. i 2
bonusy, co dało mu średnią 0,8 pkt na bieg.
Mimo ligowego debiutu na zapleczu ekstraligi i startu w rozgrywkach
młodzieżowych, Marcin miał świadomość swoich braków i w okresie przygotowawczym do
sezonu 2016 czekało go mnóstwo pracy, bowiem toruński klub nie zamierzał
inwestować środków w zawodników, którzy nie czynili systematycznych postępów.
Ten młody zawodnik miał jednak realne szanse, aby zastąpić w składzie
Oskara Fajfera, który zakończył
wiek juniora i tak też się stało. W wyjazdowym meczu piątek kolejki spotkań
Marcin dostał powołanie na swój pierwszy start w najsilniejszej żużlowej lidze
świata. I choć w dwóch startach punktu nie zdobył, a toruńska drużyna doznała
pogromu
62 : 28,
najwyższy zawodnik w lidze tak komentował swój ekstraligowy debiut: " cieszę
się, że debiut w ekstralidze mam już za sobą, ale do zadowolenia raczej daleko,
bo zawsze mogło być lepiej. Swoje dwa biegi dojechałem do końca, a zawsze lepsze
jest zero niż jakiś głupi upadek wynikający z nadmiernej woli pokazania się już
w pierwszym debiutanckim starcie".
Niestety Marcin nie mógł liczyć na regularne starty w żółto-niebiesko-białych
barwach, bowiem juniorska ławka była bardzo długa, dlatego szukał startów w
niższej lidze i trafił do Rawicza, gdzie mógł liczyć na w miarę regularne
powołania na mecze ligowe. Marcin miał jednak okazję zadebiutować w ekstralidze,
bowiem z powodu kontuzji innych jeźdźców. Niestety poza tym, że nazwisko
zawodnika zostało zapisane w protokole zawodów nie więcej o występie zawodnik
nie da się powiedzieć, bowiem nie zdobył punktu, a postawa na torze była daleka
od oczekiwań. Marcin jednak bardzo chciał uprawiać żużel i jako jedyny z
toruńskich juniorów awansował do
finału brązowego kasku, ale i ten występ należał do przeciętnych. Być może
wynikało to z tego, że postępy jakie czynił nie szły w parze z jego wzrostem. Zawodnik bowiem bardzo
urósł w zimowej przerwie i nie zamierzał zwalniać tempa wzrostu w
trakcie sezonu, a niestety wysocy zawodnicy mieli w żużlu znacznie
trudniej niż "mikrusy". Historia pokazywała jednak, że również rosłe
chłopaki mogą w żużlu osiągać sukcesy. Przykładem mógł był
Per Jonsson, czy trener młodzieżowej kadry polski Rafał Dobrucki.
Każdy musiał jednak znaleźć właściwy styl jazdy, a to wymagało ciężkiej
pracy i .... ciężkiej pracy. Niestety nie tylko w przypadku Marcina
można było odnieść wrażenie, że toruńscy juniorzy nie potrafili
wykorzystać rad i podpowiedzi
Roberta Kościechy, aby budować swój sportowy kapitał. NIkt
jednak nie skreślał ani Marcina, ani pozostałych juniorów, ale do młodych
jeźdźców została wyciągnięta pomocna dłoń i cierpliwie czekano, aby w
perspektywie dwóch lat dokonać realnej oceny
umiejętności żużlowych. Faktem było też to, że Marcin Kościelski był
chyba najbardziej skrzywdzonym junior w toruńskim klubie. Nie miał okazji
wystartować w lidze, ale w rozgrywkach młodzieżowych notował niekiedy lepsze
wyniki od Kaczmarka i Kopcia-Sobczyńskiego.
Dodatkowo wraz z końcem sezonu zawodnik został okradziony z kevlaru, co
dla młodego zawodnika było sporym ciosem, bowiem żużlowy kombinezon to spory
wydatek dla zawodnika na dorobku. W całej sytuacji bezczelność złodzieja była
druzgocąca, bowiem wybrał się w skradzionym kevlarze na toruńską rundę Grand
Prix, o czym zawodnik napisał na swoim fanpagu: "SKRADZIONO MÓJ KEVLAR.
Chciałbym opisać sytuację, która przydarzyła mi się w miniony piątek/sobotę.
Zgodnie z informacją, którą ostatnio wstawiłem na mój fanpage, zostałem
poproszony o przybycie do Dworu Artusa z motocyklem oraz kevlarem, gdzie w
sklepie Kopernika promowaliśmy razem z Dymkiem limitowaną edycję toruńskich
pierników przygotowaną specjalnie na dzień, w którym odbywało się Speedway
GrandPrix. Po spotkaniu zostałem również poproszony o pozostawienie kevlaru do
ekspozycji, który miałem odebrać po weekendzie. Niestety, kevlaru nie mam szansy
odebrać, ponieważ ZOSTAŁ ON SKRADZIONY. Poinformowano mnie telefonicznie o
kradzieży, której dokonał mężczyzna, co więcej osoba ta, pojawiła się UBRANA W
MÓJ KEVLAR przy Motoarenie na GP. O całym zdarzeniu została poinformowana
policja, ale również ochrona, która sprawowała dyżur podczas GP na motoarenie.
Kilkunastu ochroniarzy, pomimo informacji o pobycie tego człowieka w pobliżu,
nie zdołało go złapać, ponieważ uciekł on w las znajdujący się za stadionem
żużlowym. Cała ta sytuacja jest przykra, a zarazem żałosna patrząc na to, że
jakiś mężczyzna kradnie ze sklepu mój kevlar poczym ubiera się w niego i
postanawia wybrać się na GrandPrix, a kilkunastu ochroniarzy nie jest w stanie
go dogonić. Nie ukrywam, że sytuacja ta przyprawiła mi łzy w oczach. Ten dzień
uznaje za jeden najgorszych, jaki przydarzył mi się w tym roku. Wcześniejsze
kradzieże motocykli innych zawodników w Polsce, teraz mi przytrafia się sytuacja
z kradzieżą kevlaru, rzeczy, która potrzebna jest do mojej pracy jak i mojego
hobby – tego, co kocham. Wszczęte zostało w tej sprawie dochodzenie przez
policję, sprawdzany będzie monitoring. Wiadomo, że ten człowiek miał białą
czapkę red bull’a z czerwonym daszkiem, mój kevlar i na niego miał również
nałożone spodnie.
Chciałbym prosić o udostępnienie tego posta oraz jakiekolwiek informacje, jeżeli
ktoś takowe posiada na temat całego zdarzenia, może ten człowiek przykuł uwagę
kogoś z Was.
A najbardziej prosiłbym tego człowieka o zwrot mojego kevlaru.
Mam nadzieję, że cała sytuacja się wyjaśni, a kevlar wróci w moje ręce."
Na szczęście skruszały złodziej szybko odesłał kevlar i należało mieć nadzieję, że po tych przykrych wydarzenia zawodnik nie zniechęci się do sportu, bowiem stać go z całą pewnością na walkę o ligowy skład z każdym toruńskim młodzieżowcem. Musiał znaleźć jednak klucz do zbudowania zaufania u menadżera, a ten wydawał się mieć nazwę ciężka praca i zaangażowanie. I te elementy dostrzegał nowy menadżer toruńskiego klubu Jacek Frątczak, z którym wielkie nadzieje wiązał sam zawodnik twierdząc: "Jestem bardzo zadowolony z tego, jak wyglądają nasze przygotowania do sezonu. Treningi są świetne. Kondycja się na pewno poprawi i mam nadzieję, że pomoże w osiąganiu jeszcze lepszych wyników na torze. Uważam, że plan został naprawdę dobrze ułożony. Wrócił trener Wójtowicz od treningów ogólnorozwojowych. Zaczynamy coraz mocniej dostawać w kość. Dwa razy w tygodniu mamy halę, a do tego dochodzi bieganie, hokej i współpraca z trenerem mentalnym. Za jakiś czas będzie jeszcze jazda na rowerze. Od środka wszystkie pomysły nowego menedżera wyglądają bardzo dobrze. Inwestycja w juniorów ze strony klubu jest bardzo duża. Można się tylko z tego cieszyć. Mam nadzieję, że wszystkie plany zostaną zrealizowane. Wtedy będzie ekstra. Rok temu trener uznał, że chłopcy są ode mnie lepsi i dlatego nie było mnie w składzie. Przytakiwałem i mówiłem, że jest ok. Miałem okrojone możliwości. Jeździłem tylko i wyłącznie na silnikach Krzysztofa Głowackiego i uważam, że jak na sprzęt, który miałem, to osiągnąłem sporo. Chcę jednak podkreślić, że pan Krzysztof wykonał kawał dobrej roboty jak na tamte możliwości."
W kolejnych latach wielu wiązało spore
nadzieje i liczyło na rozwój Marcina. Niestety Kościelski ponownie nie miał zbyt
wiele okazji do starów w sezonie 2018, ale też swoją postawą nie zachęcał
trenerów i menadżerów do tego, aby odważnie postawić na niego w rozgrywkach DMP.
Do ligowego składu wskoczył, gdy poważny regres zanotował
Igor Kopeć-Sobczyński
i Paweł Przedpełski lub gdy kontuzji doznał
Daniel Kaczmarek. Ostatecznie w
ligowym składzie pojawił się w sześciu meczach, ale na tor wyjechał tylko w
trzech. Z końcem sierpnia został wypożyczony do
Opola, gdzie na skutek kontuzji
zabrakło jeźdźców młodzieżowych. Debiut w nowej drużynie zawodnik zanotował w pierwszym meczu półfinałowym fazy play-off,
gdy opolanie zmierzyli się na swoim torze ze Stalą Rzeszów. Jednak również nie
zachwycał swoją dyspozycją.
Po sezonie zawodnik postanowił zmienić otoczenie, bowiem już w połowie listopada
Jacek Frątczak ustalił z zawodnikiem, że w przyszłym sezonie nie będzie
startował w Get Well Toruń. Menedżer Aniołów przy tym sugerował, aby Marcin
zszedł o klasę niżej: "Myśląc o tym, aby mógł funkcjonować w światku
żużlowym, została podjęta decyzja, że Marcin musi zejść piętro niżej. Zależało
mi na tym, aby chłopak był pod dobrą opieką, jeśli chodzi o zaplecze sponsorskie
i sportowe. Mariusz Staszewski jest mu w stanie pomóc w jego dalszym rozwoju".
I tym sposobem w ostatnim roku startów w gronie młodzieżowców, zawodnik trafił w ramach
wypożyczenia do Ostrowa,
gdzie po awansie Ostrovii miał stanowić o sile formacji młodzieżowej.
I jak się okazało po sezonie było to strzał w dziesiątkę, bowiem jednym z
największych wygranych w toruńskim żużlu w sezonie 2019 był właśnie Marcin
Kościelski w barwach ostrowskiego klubu. Można powiedzieć, zaczynał od zera, a w
kluczowych momentach zwyciężał w wyścigach juniorskich oraz przywoził za plecami
seniorów rywali. Po raz pierwszy otrzymał szansę regularnych występów w lidze i
ją w pełni wykorzystał i można rzec, że aż szkoda, że kończy wiek juniora i
szkoda, że nikt nie docenił go w Toruniu. Po sezonie Marcin tak ocenił swoją
postawę w barwach ostrowskiego klubu oraz określił się co do swojej sportowej
przyszłości: "Cała drużyna wykonała kawał dobrej roboty. Nikt na nas nie
stawiał, a dojechaliśmy do finału ligi i zawiesiliśmy Rybnikowi bardzo wysoko
poprzeczkę. Chcieliśmy wygrać i szkoda, że tak się nie stało. Dużym sukcesem
było miejsce w pierwszej czwórce. Finał to dla nas jeszcze większe osiągnięcie.
W każdych zawodach robiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Dla mnie był to
był pierwszy sezon, w którym startowałem regularnie. Mówię o rozgrywkach
ligowych i zawodach młodzieżowych. Widać, że to zaprocentowało. Ostatnie mecze w
moim wykonaniu wyglądały już nieźle. Myślę, że moja jazda mogła się podobać.
Szkoda tylko, że tak późno dostałem szansę. Przed sezonem wiedziałem, że musi
coś się zmienić i właśnie dlatego w tym roku zrobiłem krok w tył, aby jeździć
systematycznie. Mam takie samo założenie na przyszły sezon. Liczę, że gdzieś
znajdzie się dla mnie miejsce. Chcę jeździć i dalej się rozwijać. Dostałem
szansę w Ostrovii. Uważam, że ją wykorzystałem. A w drużynie która zatrudni mnie
w kolejnym sezonie zrobię wszystko, aby pokazać się z jak najlepszej strony.
Nawet jak przyjadę ostatni, to powalczę o punkty do ostatnich metrów. Będę
jechał z zębem. Można przywieźć zero z uśmiechem na twarzy, po walce przez
cztery okrążenia. Mogę zapewnić, że dam z siebie wszystko".
Kolejny sezon miał być dla Marcina jednak jeszcze trudniejszy niż
angaż w drużynie, która zagwarantowałaby mu regularne starty. Zawodnik kończył
bowiem wiek juniora i po jednym w miarę udanym sezonie trudno było oczekiwać,
aby znalazł się klub który odważnie postawiłby na młodego seniora bez życiorysu
bogatego w żużlowe sukcesy. W roku 2020 po prawej stronie Odry w rozgrywkach
drugiej ligi miał pojawić się klub spoza naszego kraju, bowiem do rozgrywek
przystąpił niemiecki zespół
MSC Wölfe Wittstock.
Co ciekawe włodarze tego klubu ogłaszając skład drużyny pochwalili się jako
pierwszym polskim zawodnikiem i był nim Marcin Kościelski. Dla toruńskiego
wychowanka, była to niebywała szansa, bowiem w Wittstock mógł uratować swoją
karierę. Biorąc pod uwagę skład niemieckiej drużyny, Marcin wydawał się być
pewniakiem do jazdy, a to w jego sytuacji było najważniejsze. Zwłaszcza, że pod
okiem doświadczonego byłego zawodnika, a dziś trenera Piotra Świta mógł liczyć
na kolejny krok do przodu i można było mieć nadzieję, że ten sympatyczny
wychowanek Aniołów będzie zdobywał ligowe punkty przez kilka najbliższych lat.
Niestety sezon 2020 dla Marcina podobnie jak dla wielu zawodników stanął pod znakiem zapytania. Powodem była pandemia wirusa Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020 r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13 długich tygodni. W międzyczasie doszło do wielu nowych ustaleń regulaminowych, renegocjacji kontraktów. Ostatecznie sezon wystartował, a toruński wychowanek wystąpił w 8 meczach swojej drużyny, 31 biegach, w których zdobył 35 pkt z bonusami i ze średnią 1,129 pkt/bieg był 5 zawodnikiem "Wików" i 33 w całej lidze. Niemiecki zespół postanowił jednak ponownie zaufać toruńskiemu wychowankowi i strony przedłużyły kontrakt na sezon 2021.
Zawodnik za sprawą "Wilków"
w Wittstock miał nadrabiać stracony czas z okresu juniorskiego i jako
potwierdzić w gronie seniorskim swoje umiejętności, które po części pokazał w
sezonie 2020. Niestety nie pojawił się jednak w żadnym ligowym meczu i po
sezonie z żalem do klubu z Wttstock, zakończył przygodę ze sportem żużlowy.
W wywiadzie dla Tygodnika Żużlowego tak skomentował swoją karierę: "nie mam
już nic wspólnego z niemieckim klubem, poza tym że kiedyś tam startowałem. Mogę
śmiało powiedzieć, że to był rok stracony. Przez szacunek nie chcę do tego
wracać i dziś nie chcę nawet mieć z tym nic wspólnego, nie czytam nawet co się
tam dzieje. Jestem z klubem rozliczony i zwyczajnie mnie to nie interesuje.
Po przejściu w wiek seniora próbowałem, nie poddałem się, ale nie poszło mi
dobrze. Przychodzi taki czas w życiu że trzeba zająć się czymś innym niż żużel.
Nie szukałem kontaktu z klubami, nie dzwoniłem i nie dopytywałem. Co prawda była
propozycja, abym startował w drużynie do lat 24, ale przemyślałem to i uznałem,
że muszę wyleczyć się z żużla i przystopować z tym wszystkim. Jestem ambitny i
uważam, że albo coś się robi dobrze, albo wcale. Wiem ile dołożyłem startując w
niemieckim klubie i nie chciałem aby to się powtórzyło w kolejnym zespole. Teraz
prowadzę działalność gospodarczą i na tym chcę się skupić. Mam jeszcze motocykle
i sporo sprzętu, który planuję sprzedać, zostawiając sobie tylko jeden motocykl.
Nie chcę jednak zrywać z żużlem. Dalej będę się tym interesował, tylko kończę ze
ściganiem. Dostałem nawet propozycję pracy jako mechanik, ale podziękowałem. To
jeszcze nie ten czas. Sport mnie bardzo dużo nauczył i to nie był wcale stracony
czas. Przeżyłem wspaniałe chwile i z klubem z Torunia i z klubem z Ostrowa.
Niestety znajdowałem się zazwyczaj w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
W klubach w których próbowałem zaistnieć, pod uwagę brani byli inni zawodnicy, a
ja czekałem na swoją szansę na ławce rezerwowych. Prawda też jest taka, że nie
miałem takiego teamu, czy wsparcia jak mieli inni zawodnicy w postaci bogatych
wujków czy wpływowych ludzi, którzy pomogliby mi przebić się i zaistnieć w
sporcie żużlowym. Do wszystkiego musiałem dochodzić od zera, małymi kroczkami i
pomagali mi w tym mama i tata. To wszystko jednak za późno się rozwinęło, bo
efekty było widać dopiero w Ostrowie.
Niemniej będę miło wspominał ten czas. Zostałem Indywidualnym Mistrzem
Wielkopolski. Bardzo fajne przeżycia mam też z okresu miniżużlowego, gdzie były
starty międzynarodowe, z mistrzostwami świata włącznie, a w Indywidualnym
Pucharze Europy zdobyłem brązowy medal. Będzie co wspominać. Teraz dalej będę
kibicował Apatorowi, bo tu się nic nie zmieni. Mistrzem świata w barwach tego
klubu nie zostałem, ale przecież nie mogę mieć o to pretensji do klubu. Zawsze z
chęcią pojawię się na meczu w Toruniu, bo kibice z wielką sympatią się do mnie
odnoszą i pamiętają czasy kiedy byłem w drużynie".
Osiągnięcia
2016/2 | |
DMPJ | 2018/4 |
MMPPK | 2015/4 |
BK | 2016/13 |
Kluby w lidze polskiej
2015- -2019 |
2018 | 2019 |
2020- -2021 |
Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon | mecze | biegi | punkty | bonusy |
Średnia biegowa |
Miejsce w ligowym rankingu |
2015 | - | - | - | - | - | - |
2016 | 1 | 2 | 0 | 0 | 0,000 |
22 nklas |
2017 | - | - | - | - | - | - |
2018 | 6 | 7 | 1 | 1 | 0,286 |
19 nklas |