MUSIELAK Tobiasz (tofik) pozyskany z Łodzi
Urodzony 18 sierpnia 1993 roku w Kościanie.
Ten nietuzinkowy, urzekający fanów swoim
talentem, już po dwóch latach od zdania licencji, jako osiemnastolatek miał zaszczyt stanąć w szeregach
reprezentacji Polski na żużlu.
Wychowanek Unii Leszno bardzo szybko zaczął budować swoje sportowe CV,
zaczynając od medali na mistrzostwach Polski par klubowych, po
wicemistrzostwo w indywidualnych mistrzostwach Europy juniorów.
Zaczynając jednak od początku opowieść o Tofiku nalezy wspomnieć, że pseudonim zawodnika powstał przez przypadek. A stało się to w 2008 roku, kiedy mechanikiem Sławka - brata Tobiasza - był Andrzej Cichy, który przyjechał z odwiedzinami do domy Państwa Musielak. Tata zawołał wówczas do Tobiasza używając zdrobnienia: "Tobik", Andrzej zrozumiał Tofik i skojarzył z kabaretem "Ani mrumru" i tak zostało.
Zainteresowanie żużlem, zaszczepił w młodym
Tobiaszu jego Ojciec, który marzył o tym, by jeździć na żużlu, ale nie
pozwoliła mu na to jego mama. Najpierw jednak swoich żużlowych możliwości
spróbował Sławek Musielak - brat Tobiasza. Tobiasz mógł więc od najmłodszych
lat z bliska i od kuchni oglądać żużel i wszystko co było związane z tym
sportem. Swoją pierwszą jazdę motocyklem żużlowym zaliczył 7 kwietnia 2007
roku, by po dwóch latach w barwach
Unii Leszno, pod
okiem Czesława Czernickiego, w dniu 17 kwietnia 2009 roku zdać żużlowy
egzamin i zostać pełnoprawnym zawodnikiem sportu żużlowego z licencją nr
477. Wielu zawodników miało problemy z przekonaniem rodziców do uzyskania
zgody na uprawianie sportu żużlowego. Jednak w przypadku Tobiasza oczywiście
nie było z tym problemu, bo szlaki przetarł brat, a tata był pełen nadziei
na to, że syn w przeciwieństwie do niego zrobi żużlową karierę.
Ponieważ Unia Leszno słynęła w owym czasie z silnego zaplecza
szkoleniowego, zawodnik miał sporą konkurencję wśród "byczych" rówieśników i
w sezonie 2010 został wypożyczony do drugoligowego wówczas
Kolejarza Rawicz.
Wówczas szesnastolatek tak komentował tę zamianę plastronu z "Bykiem" na
plastron z "Niedźwiadkiem": "Cieszę się, że będę się rozwijał w klubie z
Rawicza, ponieważ mam do tej miejscowości przysłowiowy "rzut beretem", a
poza tym dostałem ciekawą ofertę startów w tym klubie. W rozgrywkach
ligowych będę reprezentował barwy Kolejarza Rawicz, a w zawodach
młodzieżowych nadal będę startował z Bykiem na plastronie. I jak się okazało
było to dobre posunięcie, bo w barwach "Niedźwiadków", wystartował w 18
meczach i zdobył w sumie 81 punktów. Nic więc dziwnego, że działacze Unii,
która go wychowała zwrócili na młodego zawodnika uwagę i w sezonie 2011
oferują mu w składzie "Byków" rolę podstawowego juniora i z tej roli
wywiązuje się doskonale. Sięgnął w barwach swojego macierzystego klubu po
złote medale Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów, srebrne medale
Indywidualnych Mistrzostw Europy Juniorów, brązowe medale Mistrzostw Polski
Par Klubowych, złote i brązowe medale w Lidze Juniorów, a największym jego
osiągnięciem było Drużynowe Mistrzostwo Świata w kategorii młodzieżowej.
Czas nieco beztroskich startów jako młodzieżowiec i można powiedzieć zabawy
w żużel szybko się skończył i Tobiasz po wkroczeniu w wiek seniora, aby
zapełnić lukę po startach w zawodach młodzieżowych szukał startów za granicą
i w roku 2015 podpisuje pierwszy kontrakt w Anglii i zdobywa punkty dla
Wolverhampton Wolves. Oto jak w jednym z wywiadów wspomina ten czas:
"Starty w Anglii były dla mnie lekcją życia, bo jechałem na Wyspy sam i sam
musiałem się o siebie troszczyć, żeby zdążyć przed odlotem samolotu, żeby z
lotniska dotrzeć na stadion, żeby międzyczasie coś zjeść i odpocząć, żeby
się porozumieć. Na początku nie było łatwo, ale szybko złapałem o co chodzi
i dzięki temu rozwinąłem się nie tylko sportowo, ale również poznałem
żużlową logistykę".
Niestety w kolejnych dwóch latach, zawodnik stracił swoją pozycję w
leszczyńskiej drużynie i na sezon 2017 przenosi się do
ROW-u Rybnik,
z którym niestety spada z żużlowej elity. Nie chce jednak startować na
zapleczu najlepszej ligi świata i w sezonie 2018 reprezentuje drużynę
Włókniarza
Częstochowa. Sezon ułożył się dla niego niezbyt korzystnie i
postanawia odbudować swoją żużlową pozycję w pierwszej lidze i w 2019
roku zostaje najskuteczniejszym zawodnikiem
Orła Łódź, a
szóstym zawodnikiem pod względem średniej biegopunktowej na zapleczu
ekstraligi. Musielak zszedł do Nice 1. Ligi Żużlowej, by odzyskać radość z
jazdy, częściej meldować się na mecie na czołowych pozycjach (w 2018 roku w
barwach Włókniarza wygrał... jeden bieg) i nabrać dystansu po nieudanych
seniorskich podbojach w elicie. Kontrakt w Orle Łódź pozwolił na obranie
nowej perspektywy i jak się później okazało stanie się liderem zespołu, co w
jego karierze nigdy wcześniej nie miało miejsca. A to wszystko mimo urazów,
które w sezonie mocno mu dokuczały. W maju upadki w Łodzi i Poole
spowodowały pierwsze kłopoty, a kraksa w czerwcu, znów w Łodzi, drugie - o
wiele poważniejsze. Musielak doznał urazu kolana i przez kilka tygodni
musiał się rehabilitować. Choć wyglądało to wszystko paskudnie, zawodnik
zdołał szybko wrócić na tor i nie stracił swoich walorów. Pomógł Orłowi
utrzymać się w lidze - choć dopiero po barażu.
Swoją doskonałą postawą zwrócił uwagę innych
klubów i tak trafił do zdegradowanego po raz pierwszy w historii
toruńskiego Apatora, który w okresie transferowym zbudował skład na
szybki powrót do Elity, a zawodnik tak komentował swoją decyzję: "To
był ciekawy sezon. Jak każdy zresztą, zawsze coś się dzieje. W tym roku
jednak szala przechyliła się na stronę pozytywów. Nie wszystkie cele zostały
osiągnięte, ale i tak jestem zadowolony.
W Łodzi może nie rozwinąłem zbyt
mocno skrzydeł, bo ciężko tak stwierdzić porównując ekstraligę do pierwszej
ligi, ale na pewno po kilku kiepskich i chudych latach czuję się teraz
lepiej. Byłem szczęśliwszym człowiekiem zdobywając więcej punktów. Wydaję mi
się, że stałem się lepszym zawodnikiem.
Nigdy nie brakowało mi ambicji i
wiedziałem, że starty w I lidze są tylko epizodem, a moim celem jest
rywalizacja z najlepszymi.
Dlatego po sezonie mogłem
skorzystać z ofert ekstraligowych, aleoferta
z Torunia szybko mnie jednak przekonała do zmiany planów. Wiem, że w tym
klubie także mogę się zrealizować. Wciąż jeszcze popełniam dużo błędów i
sporo rzeczy muszę wyeliminować, aby być gotowy na ekstraligę. Kolejny sezon
w I lidze pozwoli mi okrzepnąć i zebrać dodatkowe cenne doświadczenia.
Cieszę się, że trafiłem właśnie do Torunia, gdzie jasno jest powiedziane, że
jedziemy po awans do ekstraligi i to mi odpowiada, bo lubię mieć jasny i
konkretny cel przed sobą. Apator w tej chwili jest klubem pierwszoligowym,
ale organizacja i całe zaplecze to poziom ekstraligi. Zawodnikom niczego tu
nie brakuje, wszystko jest profesjonalnie zapięte na ostatni guzik. Reszta
zostaje już w rękach i motocyklach żużlowców. Damy z siebie wszystko i
wierzę, że na koniec sezonu będziemy świętować awans. Naprawdę czuję się tutaj bardzo dobrze, dlatego wybór oferty
nie był zbyt trudny, i teraz
cel Apatora jest
także moim celem. To nas łączy i uważam ten ruch za najlepszy na obecnym
etapie mojej kariery. Z drugiej
strony w karierze zawodnika przychodzi taki moment, w którym już naprawdę
chce się zostać na dłużej w jednym miejscu, a patrząc na to jak
profesjonalny jest klub z Torunia, życzyłbym sobie, aby być tutaj przez co
najmniej kilka lat. Uważam, że
w Toruniu będzie mi łatwiej zrealizować część swoich założeń, bo cele
stawiam sobie wysokie, jednak zostawię to dla siebie.
Zapewniam jednak, że do sezonu będę dobrze przygotowany.
Z nowości treningowych jakie wprowadziłem
wymienić mogę trening elektrostymulacji, prowadzony pod okiem doktora
Mariana Misiaka, który monitoruje moje zajęcia poza jego salą. Nie odkryję
Ameryki jakimiś nowymi ćwiczeniami, ponieważ każda możliwa forma treningu
jest ogólnodostępna i nie ma co zbyt wiele wymyślać. W zeszłym roku dawałem
radę, jeżdżąc nawet 3 biegi pod rząd, także nie sądzę, abym mógł mieć jakieś
problemy kondycyjne".
Niestety po podpisaniu przez zawodnika kontraktu, dał znać
o sobie rozgoryczony prezes łódzkiego Orła, który wychodził z założenia, że trzeba dotkliwie karać
zawodników, którzy lekceważyli swoje obowiązki. Jednak Witold
Skrzydlewski pobił swój prywatny rekord absurdu i nałożył rekordowe kary za to,
że dwaj jego podopieczni, Huckenbeck i Musielak, negocjowali kontrakty z nowymi
klubami tuż przed najważniejszymi dla Orła meczami barażowymi. Paradoksem było
to, że zarówno Huckenbeck, jak i Musielak pojechali w barażach bardzo dobrze i
zapewnili drużynie utrzymanie, a kary nie dotyczyły przedwczesnych rozmów o
kontraktach w innych klubach. Szef łódzkiego klubu postanowił jednak dać
"niewdzięcznikom" solidną nauczkę za nie wywiązanie się z kontraktu z łódzkim
klubem w trakcie sezonu i tak komentował swoje stanowisko: "Jeśli nie zapłacą
mi kar, to zostaną zawieszeni i w kolejnym sezonie nie będą mogli startować w
rozgrywkach ligowych. Nie ma mowy o taryfie ulgowej, bo to ma być dotkliwa
nauczka nie tylko dla nich, ale dla wszystkich zawodników, którzy lekceważą
sobie umowy ze swoimi pracodawcami. Nie ugnę się w tej walce. Wygrałem już trzy
sprawy przed Trybunałem PZM, więc mam doświadczenie. W tym przypadku jestem
pewny wygranej i bardzo się cieszę, bo ta sprawa ma być nauczką dla wszystkich
zawodników".
Zatem za co Skrzydlewski zasądził kary, które nie miały nic wspólnego z
nieregulaminowymi negocjacjami zawodników? Pan Witold jak twierdzi przeczytał
dokładnie regulamin dyscyplinarny i wykorzystał szerokie spektrum możliwych
przewinień zawodników. Każde z nich wycenił na karę w wysokości 20.000 złotych.
W przypadku Huckenbecka znaleziono więc 16 uchybień, co dało kwotę 320 tysięcy
złotych, a w przypadku Musielaka nieco mniej, bo w sumie zawodnik miał do
zapłacenia 250 tysięcy złotych. Czym więc oficjalnie zawinili zawodnicy?
Chodziło m.in. o brak czapek z logo sponsora na głowach mechaników, pójście na
prezentację w kołnierzu ochronnym i z bidonem w ręku, brak przyjazdu na trening,
nie uzgodniona reklama na kevlarze itp. Łodzianie zapewniali, że wszystkie
dowody na podstawie, których zasądzono kary zostały udokumentowane i trudno
będzie je podważyć. Zawodnik nie zgadzał się ze stanowiskiem łódzkiego klubu i
sprawa musiała trafić do PZM. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że szanse na
utrzymanie absurdalnie wysokich kar były minimalne, bowiem już na wstępie
dopatrzono się, że łodzianie pisząc wniosek zapomnieli, że w regulaminie jest
punkt, mówiący o tym, ze nakładanie kar było możliwe maksymalnie do 30 dni od
dnia zdarzenia. Witold Skrzydlewski mógł przeoczyć ten zapis, bo został on
wprowadzony stosunkowo niedawno, właśnie po to, by chronić żużlowców przed
zalewem kar na koniec sezonu. Zatem ewentualne uchybienia, które mogą zostać
uznane za słuszne mogły dotyczyć tylko meczów barażowych.
Sam zawodnik tak jak wspomniano nie zamierzał oddać swoich pieniędzy bez walki i
dla dobra sprawy tylko w krótkim komentarzu odniósł się do wytoczonych zarzutów:
"Przyjmuję na klatę tę karę, ale się z nią nie zgadzam. Tak naprawdę to jest
zbiór różnych kar, których suma wynosi 250 tysięcy. Za co konkretnie zostałem
ukarany? Póki sprawa jest w toku, to nie chciałbym za dużo na ten temat gadać.
Odwołałem się i czekam na posiedzenie przed Trybunałem Polskiego Związku
Motorowego. Nie mam zamiaru płacić tych pieniędzy, mam nadzieję, że wygram.
Toruński klub bardzo dobrze się zachowuje w tej sytuacji. Pomagają mi jak mogą.
Jestem im bardzo wdzięczny. Z prezesem Skrzydlewskim niestety nie było żadnej
możliwości polubownego dogadania się.
Cieszę się, że trafiłem do Torunia.. Przyznaję jednak, że miałem więcej ofert
również ekstraligowych, ale ta z Torunia była jedną z pierwszych i najbardziej
konkretnych. Dlatego na początku listopada szybko się dogadaliśmy. A, że prezes
Skrzydlewski uważa, iż nastąpiło to znacznie wcześniej, to już jego sprawa. Ja
mam kontrakt na sezon 2020, a także kolejnych sezonów, ale wszystko zależy od
moich wyników. Na razie jest tak, że klub we mnie wierzy, a ja wierzę w to, że
mogę tej drużynie pomóc. Zobaczymy co z tego wyniknie. Nie ukrywam, że chciałbym
razem z nową drużyną wrócić do
Ekstraligi".
Nowy pracodawca Musielaka,
Przemysław Termiński nie miał jednak obaw o finalne rozstrzygnięcia i z
miejsca zaoferował zawodnikowi pomoc swoich prawników, choć toruński klub nie
był stroną w całym zamieszaniu: "Widziałem ten dokument i nie ma tam słowa na
temat Apatora Toruń. My nie mamy z tym nic wspólnego, bo to sprawa tylko
pomiędzy zawodnikami a Orłem
Łódź. Po analizie prawników jestem spokojny o ostateczne rozstrzygnięcie".
Tak więc Tobiasz Musielak już u progu swojej współpracy poznał
profesjonalizm nowego pracodawcy i spokojnie mógł przygotowywać się do sezonu
2020. A sprawa analizowana była bardzo długi i swój finał znalazła dopiero 26
czerwca 2020. W werdykcie Tobiasz Musielak przegrał, ale wygrał, bo
musiał zapłacić TYLKO 3.000 zł kary i mógł być potwierdzony do startów
w toruńskim klubie. Trybunał PZM uznał, że Musielak dwa razy złamał
regulamin. Za reklamy na kevlarze nie uzgodnione z klubem oraz za
niestawienie się na trening przed arcyważnym dla Orła meczem barażowym w
Poznaniu. Pierwsze przewinienie wycenił na 1 tysiąc kary, a drugie na 2
tysiące. Witold Skrzydlewski, sponsor i twórca Orła Łódź po ogłoszeniu
werdyktu nie krył swego rozczarowania: "Rozstrzygnięcie w Trybunale
PZM jest dla nas niekorzystne. Kary są śmieszne. Na pewno będziemy się
odwoływać. Wyrok uważam za skandaliczny. To jest śmiech na sali. Po co w
takiej sytuacji regulamin? Teraz można przyklejać sobie reklamy jakie się
chce i gdzie się chce, i dostanie się za to 1 tysiąc kary. Żałosne jest to,
że dotąd instancją odwoławczą do Trybunału PZM był arbitraż przy PKOL. Było
to jednak niekorzystne dla PZM, bo ten przegrywał wiele spraw, także ze mną.
Dlatego PZM zmienił to tak, że teraz instancją odwoławczą jest Zjazd
Nadzwyczajny PZM. Gdyby to było po sezonie, to już teraz bym zlikwidował
żużel w Łodzi. Żaden uczciwy człowiek, który chce kłaść pieniądze dwa razy
się musi się zastanowić, czy "iść" w żużel. Ja przez żużlowe władze zostałem
okradziony z godności. Po tym co zobaczyłem na własne oczy, nie ma takiej
siły, nawet gdybyśmy awansowali do Ekstraligi, żeby Orzeł za rok istniał".
Musielak od razu dogadał się z
Apatorem i czwarty raz zmienił otoczenie. W Grodzie Kopernika
dołączył do - jak na warunki pierwszoligowe - gwiazdozbioru na czele z
Chrisem Holderem i
Adrianem Miedzińskim
z którymi miał walczyć o inne
niż w Łodzi, bo w Toruniu liczył się tylko awans. Co prawda Musielaka nie
wymieniało się w pierwszej kolejności do bycia numerem jeden w Apatorze, ale
oczekiwano od niego stabilnego punktowania w okolicach 10 pkt w meczu i
zawodnik miał ku temu wszelkie predyspozycje. Zwłaszcza, że ambitnie w
sferze jego marzeń ciągle pozostawał tytuł Indywidualnego Mistrza Świata i
Europy w gronie seniorów oraz Mistrzostwo Szwecji, a to dowodziło temu, że do
żużla zawodnik podchodził bardzo poważnie. Tofik miał jednak bardzo dużo pokory do
sportu i wiedział, że sukcesy nadejdą, a to co zdobył dotychczas nie stałoby się
jego udziałem, gdyby nie team, bez którego jak twierdzi nie byłoby sukcesów.
A team Musielak Racing w sezonie 2020 oprócz Tofika tworzyli: Andrzej Cichy,
Piotr Dziatkowiak, Jakub Schwartz, Robert Skrzypek.
Niestety u progu sezonu wszystkie plany zawodnika podobnie jak wielu
innych jeźdźców stanęły pod
znakiem zapytania. Powodem była pandemia Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym
świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy
orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia
epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać
przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej
decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o
zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania
zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020
r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13
długich tygodni. W międzyczasie doszło do wielu nowych ustaleń regulaminowych,
renegocjacji kontraktów, a także przemodelowano instytucję zawodnika
startującego jako "gość", co oznaczało, że zawodnicy z niższej ligi mogli
startować w lidze wyższej. Ostatecznie sezon wystartował w mocno okrojonej
formie, a zawodnicy praktycznie startowali tylko w Polsce i szukali
startów "gdzie się dało". Tobiasz od początku rozgrywek nie zachwycał formą,
ale w trakcie rozgrywek rozkręcał się i to zwróciło uwagę działaczy ekstraligowych i tym sposobem "gościnnie"
zawitał do klubu z
Grudziądza. Plastron "Gołębi" przywdział w jednym meczu na torze w
Grudziądzu, ale w trzech biegach wywalczył jeden punkt i powołania na
kolejne mecze nie otrzymał.
Najważniejsze dla niego były jednak starty w Apatorze, gdzie wychowanek
leszczyńskiego klubu zaliczył bardzo solidny sezon i zrobił w Toruniu to,
czego można było od niego oczekiwać, bowiem na finiszu został siódmym
jeźdźcem ekstraligowego zaplecza i najskuteczniejszym polskim jeźdźcem.
Niestety w wielu meczach nie było widać u Tobiasza takiego błysku w jeździe
jak choćby u Jacka Holdera. Co
prawda w czternastu meczach wystąpił w jedenastu biegach nominowanych, ale
tylko dwa z nich wygrał, a w ponad połowie przyjeżdżał trzeci lub czwarty.
To nieco zaniżało jego ocenę, bowiem od tak doświadczonego jeźdźca, który z
powodzeniem mógł być liderem zespołu oczekiwano nieco więcej w
najtrudniejszych biegach. Dwudziestosiedmiolatek zmieniając otoczenie planował pozostanie w Toruniu na dłużej, ale po
zmianie regulaminu, w myśl którego w meczu ligowym jedno miejsce dla seniora
zarezerwowane było dla zawodnika do lat 24, co oznaczało, że wychowanek Unii
Leszno miał walczyć o skład z Adrianem Miedzińskim i powracającym do Torunia
Pawłem Przedpełskim.
Rola oczekującego na swoją szansę w konfrontacji z wychowankami Apatora,
dla Tobiasza była trudna do zaakceptowania. Dodatkowo pojawiły się oferty z Wybrzeża Gdańsk
i Polonii Bydgoszcz, które dały dużo do myślenia zawodnikowi. W Toruniu
Tofik był jednak ceniony przez wszystkich, a i sam czuł się po prostu dobrze
w Anielskim teamie, dlatego podjął walkę i ponownie wybrał ofertę Apatora i
zamierzał pokazać na co go stać w ekstralidze: "Myślę, że w jakimś stopniu
rywalizacja jest mobilizująca,
chociaż ciężko rywalizować o miejsce z ludźmi, których lubię. Poczekajmy do
marca, wtedy wyjaśnimy to sobie na torze, ale bez wywożenia po bandach.
Zobaczymy, może zarząd ma jakiś pomysł na naszą trójkę. Mamy
młody zespół, który będzie chciał pokazać się bardzo ambitnie w przyszłym
roku. Minusem może być brak wyraźnego lidera, chociaż Jack Holder w
barwach Stali Gorzów pokazał na co go stać i doprowadził ich do finału. Ja
dawno nie startowałem w ekstralidze, choć miałem okazję wystartować w
barwach GKM Grudziądz. Trochę spaliłem się wówczas psychicznie. Poczułem
krew, że mogę się pokazać i się żarówki przepaliły. Nałożyłem na siebie zbyt
wiele presji. Kolejny sezon to będzie inne wyzwanie. Będę dobrze
przygotowany, a wszystko zweryfikuje tor". Zanim jednak rozpoczęły się
zimowe przygotowania, wychowanek Unii Leszno postanowił zmienić swoją przynależność sercową i po sezonie
z zachowaniem wszystkich pandemicznych obostrzeń, związał się na ślubnym kobiercu na dobre i na złe, ze swoją narzeczoną,
Leną.
Po sympatycznych chwilach poza żużlem przyszedł jednak czas na twardą ligową rzeczywistość, a w tej żaden z zawodników nie chciał siedzieć na ławce rezerwowych, dlatego Tomasz Bajerski miał spory ból głowy, bo musiał tak jak wspomniano wybrać pomiędzy wychowankiem, który nie raz pokazał co znaczy dla niego Apator, a zawodnikiem, który w rozgrywkach pierwszoligowych uzyskał lepsze wyniki. W Toruniu, mimo sceptycznych opinii ekspertów na temat skuteczności obu jeźdźców w ekstralidze, panował jednak spokój i postanowiono przyglądać się obu jeźdźcom w trakcie przygotowań, o czym poinformował trener: "co do Tobiasza i Adriana, przy większym spokoju jestem przekonany, że udźwignęliby jazdę w najlepszej lidze świata. "Miedziak" na pewno, "Tofik" z kolei dysponuje niepodważalnym atutem w postaci świetnego wyjścia spod taśmy, co w Ekstralidze jest szczególnie pożądaną cechą. Dlatego obu nie skreślam, choć pewnie nie ma takiej opcji, żeby zostali obaj. Chcę mieć jednego. Ja nie pracuję tak, żeby moi zawodnicy na treningach walczyli o skład. Walczyć mają z przeciwnikami, a skład ma być ustalony i pewny". Ostatecznie, gdy wydawało się, że większy dylemat miał Adrian, to Tobiasz podjął męską decyzję i postanowił zasilić Wilki Krosno, które nie trafiły z kontraktami w zimowym okienku transferowym, a miały aspiracje walki o finał pierwszej ligi. Zmiana ta okazała się strzałem w dziesiątkę, bo leszczyński wychowanek z miejsca stał się jednym z czołowych jeźdźców podkarpackiego zespołu i wydatnie przyczynił się do awansu krośnian do finałowej batalii o awans do ekstraligi. Dlatego jeszcze przed zakończeniem sezonu lider Wilków Krosno miał na stole kilka ofert na sezon 2022. Nikogo to jednak nie dziwiło, skoro w pierwszej lidze zdobywał średnio 2,264 punktu na wyścig, co było drugim wynikiem w całych rozgrywkach. Jednak mimo sporego zainteresowania, Tobiasz nie zdecydował się na zmianę pracodawcy i tuż przed rozpoczęciem rewanżowego meczu finałowego w eWinner 1. Lidze poinformował o przedłużeniu umowy z krośnieńską ekipą na sezon 2022: "Nie widzę żadnych powodów dla których miałbym zmieniać otoczenie. Wszystko w Krośnie jest fajnie, jest OK. Klub się rozwija i mam nadzieję, że przy klubie ja też się rozwijam. Cieszę się, że zostałem i będziemy kontynuować współpracę. Wilki są głodne i spragnione. Nikomu nie będziemy odpuszczać. Naszym celem będą play-offy, a potem zobaczymy".
I play-offy stały się faktem, a później pierwszy w historii klubu awans Wilków do najwyższej klasy rozgrywkowej, do czego znacząco przyczynił się Tobiasz będąc trzecim zawodnikiem w zespole i dziesiątym w całej lidze, ze średnią 2,040 pkt/bieg. Gdy wydawało się, że Tofik pozostanie w Krośnie by spróbować sił w Ekstralidze, ten zdecydował się na pozostanie na zapleczu i w 2023 roku postanowił przywdziać barwy spadkowicza z Ostrowa, gdzie miał wieść prym wśród polskich zawodników, tak jak miało to miejsce w Krośnie. Po podpisaniu umowy leszczyński wychowanek powiedział: "Zawsze miałem bardzo dobry kontakt z ludźmi z Ostrowa i nie ukrywam, że klub starał się, żeby mnie pozyskać już kilka sezonów wstecz. Co roku ta oferta była jak najbardziej aktualna i w tym roku uznałem, że to jest dobry moment, żeby wybrać Ostrovię. Nic na razie nie chcemy mówić o jakichś wielkich planach na przyszły sezon. Wydaje mi się, że po prostu najważniejsze będzie, żeby każdy z nas miał radość z jazdy. Ważne, żeby awansować do fazy play-off, a tam wszystko toczy się od nowa i swoją ścieżką się krąży. Nie chcę też mówić za klub, bo ambicje i cele musi najpierw wyznaczyć klub, a my jesteśmy od tego, żeby to spełnić, a jak będzie, to zobaczymy. Podejście sztabu szkoleniowego i prezesa znam z przeszłości. Nigdy nie było jakiejś wielkiej presji i każdy dostawał zawsze sprawiedliwie szansę, nawet po kiepskich wyścigach, żeby móc się troszeczkę poprawić. Dla zawodników to jest dobre podejście, ale wiadomo, że jedziemy w bardzo dobrej lidze. Każdy z nas chce wygrywać i presję każdy ma oczywiście sam na sobie, więc dodatkowa presja czasami nie jest potrzebna. Ja po prostu będę robił swoje. Mam już założenia na przyszły rok, ale wszystko ze spokojem. Jestem takim człowiekiem, że mam dużą cierpliwość i będę sobie powoli kroczył do swoich celów".
Przenosiny
z Podkarpacia do Wielkopolski okazały się strzałem w dziesiątkę.
Tobiasz był najlepszym zawodnikiem w ostrowskiej drużynie.
Wystąpił we wszystkich 18 meczach, a trener desygnował go do walki w 72
wyścigach w których zdobył 133 pkt i 7 bonusów, co dało średnią 1,944 pkt/bieg.
Niestety zawodnik zakończył sezon w najgorzej jak sobie można było
wyobrazić. Ot bowiem w rewanżowym
meczu półfinałowym ostrowianie mieli do odrobienia pięć punktów, ale
spotkanie w Zielonej Górze także nie rozpoczęło się po ich myśli. Mariusz
Staszewski już po pierwszej serii startów mógł stosować rezerwy taktyczne,
co też czynił. Momentalnie ostrowianie zbliżyli się do gospodarzy na dwa
punkty, lecz później miał miejsce fatalny w skutkach upadek szybkiego w pierwszym starcie
Tobiasza Musielaka. Na wyjściu z pierwszego biegu "Toffeek" spotkał się z Krzysztofem
Buczkowskim, który postawił mu twarde warunki. Ostatecznie Musielak groźnie uderzył w drewnianą bandę na przeciwległej prostej. Momentalnie przy
poszkodowanym, sprawcy wypadku pojawiły się służby medyczne, które w pierwszej
diagnozie wskazywały na złamanie lewej nogi. Zawodnik opuścił tor na noszach
i karetką udał się do szpitala, gdzie potwierdziło się złamanie kości piszczelowej lewej nogi w kilku miejscach
z przemieszczeniem i konieczna była operacja, co było jednoznaczne z końcem
sezonu. Tak więc marzenia o ekstralidze w Ostrowie spełzły zakończyły
się na półfinałach, bo bez swojego lidera zespół, nie sprostał Falubazowi i
odpadał z dalszej rywalizacji, a zoperowanemu trzydziestolatkowi na
pocieszenie zostało zorganizowanie turnieju z okazji
XV-lecie startów oraz
fakt, że jego angielskie
Sheffield Tigers po raz pierwszy w historii sięgnęło po Drużynowe
Mistrzostwo Wielkiej Brytanii. Sukces ten był wyczekiwany bardzo długo, bo
od 1929 roku, kiedy to rozgrywki ligowe zawitały do hrabstwa South
Yorkshire.
Częścią złotej drużyny, był oczywiście Tobiasz
Musielak, którego kontuzja nie wykluczyła z najważniejszej batalii o tytuł.
Po sezonie w jednym z wywiadów tak opowiadał o feralnym zdarzeniu:
"Grzegorz Walasek powiedział, że nie wjechałby w miejsce, w które ja
wjechałem. Więc on nie miałby złamanej nogi, a ja mam. To są decyzje, które
podejmuje się na torze w ułamku sekundy i czasami są one niewłaściwe. Pewnie
wielokrotnie coś działo się z mojej winy, chociaż nie pamiętam, abym komuś
zrobił krzywdę. Po prostu czasami jestem w złym miejscu i czasie. Ja odbiłem
się od bandy i kładąc się na ziemię, postawiło mnie na nogę, a motocykl mi
ją złamał. Cały czas byłem świadomy. Nie zawsze idealnie ułożysz swoje ciało
podczas wypadku, bo masz też bardzo mało czasu na myślenie. Na pewno w takim
momencie ważniejsza jest intuicja. Mam teraz sporo czasu i
muszę zrobić wszystko, aby nie popsuć całej rehabilitacji".
Szczęściem w nieszczęściu było to, że kontuzji zawodnik nabawił się w końcówce sezonu i nie stracił zbyt wiele jazdy, a dodatkowo miał czas na porządne i pełne wyleczenie urazu, by w roku 2024 wrócić w pełni sił i ponownie powalczyć z Ostrowem o ekstraligowy awans. Niestety w Anglii nie doszedł do porozumienia z działaczami z Sheffiled i rozstał się z drużyną angielskich mistrzów.
Czy Tobiasz pozostanie ponownie będzie liderem
pierwszoligowego teamu?
Czy ponownie wprowadzi swój pierwszoligowy zespół do ekstraligi tak jak uczynił to z
Apatorem i Wilkami?
Czy po ewentualnym awansie zdecyduje się
na starty w ekstralidze?
Czas pokaże.
Poza ligą polską zawodnik bronił braw klubów:
Wolverhampton (2015), Swindon, Sheffield (2022-2023)
Hammarby (2012), Vastervik (2013-14), Lejonen (2015, 2020),
Vetlanda (2016-2018)
Esbjerg
(2020)
Osiągnięcia
2011/2; 2014/2; 20015/1; 2017/2 | |
IMP | 2011/13R1; 2014/15; 2016/15; 2017/10; 2021/12; 2022/8 |
MDMP | 2010/4; 2011/4; 2012/4; 2014/1; |
IMM-1L | 2019/9; |
MIMP | 2011/4; 2012/8; 2014/4 |
MPPK | 2009/3 2015/1; 2018/3 |
MMPPK | 2009/1; 2010/6; 2011/3; 2014/1 |
BK | 2010/9; 2011/7; |
SK | 20011/6; 2012/5; 2014/12 |
ZK | 2013/17; 2015/14; 2019/12; 2021/17; 2022/11 |
LJ | 20009/1; 2010/3; 2014/2 |
IMLJ | 2009/16; 2011/3; 2014/3 |
IMŚ GP | 2012/R; 2021/R25 |
IMŚJ | 2011/24; 2012/14; 2013/12 |
IMEJ | 2010/8; 2011/5; 2012/2; |
DMŚJ | 2012/1 |
DMEJ | 2012/1 |
MEP | 2017/1; 2018/1; 2019/4 |
Kluby w lidze polskiej
2009 | 2010 |
2011- -2016 |
2017 | 20018 | 2019 |
2020 - |
2021 |
2022 |
2023- -2024 |
Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
sezon | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
2020(1) | 14 | 66 | 118 | 22 | 2,121 | 7 |
2021 | - | - | - | - | - | - |