2020-09-05 runda zasadnicza
Arged Malesa TŻ Ostrovia Ostrów - eWinner Apator Toruń
   
Przed meczem dziesiątej kolejki ponownie dał znać o sobie koronawirus, bowiem pojawiło się zagrożenie, że powiat ostrowski znajdzie się w żółtej strefie zagrożenia pandemicznego. To oznaczało udostępnienie jedynie 25 proc. trybun ostrowskiego stadionu. Ostatecznie Ministerstwo Zdrowia umieściło powiat w niebieskiej strefie, dzięki czemu do sprzedaży mogła trafić dodatkowa pula biletów i znacznie większa grupa ostrowskich kibiców na żywo mogła obejrzeć Apatora Toruń, który w sezonie 2020 był jak walec rozjeżdżający kolejnych rywali bez większego trudu. Zespół Tomasza Bajerskiego za każdy razem notował na swoim koncie przynajmniej 51 punktów i pewnie zmierzał po awans do Ekstraligi. Nic więc dziwnego, że pokonanie Aniołów dla ostrowian było misją niemal niemożliwą. Ale życie pokazało, że nie ma nic niemożliwego.

Ostatni mecz obu ekip na torze w Ostrowie Wielkopolskim odbył się 8 października 2006 roku, w ramach barażu o Ekstraligę. Wówczas toruńska KS Adriana triumfowała 50:40. Najskuteczniejszym zawodnikiem "Aniołów" był Wiesław Jaguś (13), a dzielnie wtórował mu Adrian Miedziński (11). Po stronie biało-czerwonych dobrze spisali się Peter Karlsson (13+1) i śp. Tomasz Jędrzejak (12).
W sezonie 2020 obie ekipy spotkały po raz pierwszy na MotoArenie i gospodarze nie pozostawili Ostrovii żadnych złudzeń, kto pretenduje do ekstraligowego awansu. A wynik 63:27 mówił sam za siebie. Wynik ten jednak nie robił na nikim wrażenie, bo już od drugiego zwycięstwa Apatora w Tarnowie, wielu znawców speedwaya zastanawiało się czy kolejny rywal Aniołów, zdoła przekroczyć barierę 40 punktów, a nawet pokusić się o coś więcej. Nie inaczej było przed meczem w Ostrowie. Jednak Ostrowia miała swoje argumenty, bo na własnym terenie dysponowali znacznie wyższą siłą rażenia niż na wyjazdach. Boleśnie przekonało się o tym Wybrzeże Gdańsk, które w pierwszym meczu pokonało ostrowian 51:38, aby w rewanżu nie tylko bardzo szybko stracić całą przewagę, ale także z trudnością przekroczyć granicę 30 pkt. Co prawda torunianom taki scenariusz w wykonaniu torunian patrząc na wynik pierwszego meczu, był trudny do zaaakceptowania i kwestia punktu bonusowego była raczej rozstrzygnięta. Ale już ..... zwycięzca był trudny do wskazania.

Trener Mariusz Staszewski awizował swoje żelazne zestawienie, wzmocnione wypożyczonym z Falubazu Zielona Góra Jonasem Jeppesenem na pozycji rezerwowego, który wcześniej pojechał w zaledwie jednym wyścigu - w Tarnowie, gdzie dojechał do mety na końcu stawki. Po meczu z Apatorem został jednak bohaterem Ostrowa, bo tego nikt się nie spodziewał, że Anioły przegrają pierwszy mecz w sezonie, a pogromcą teamu naszpikowanego wielkimi nazwiskami będzie właśnie młody Duńczyk, który pojechał w pięciu z sześciu ostatnich wyścigów i zwyciężając zawsze z ogromną przewagą, zdobył czysty komplet 15 punktów czym zapewnił ostateczny tryumf swojej drużynie!
Przed meczem nad Ostrowem przeszły dwa krótkie, ale rzęsiste opady deszczu. Przez moment rozegranie spotkania stanęło pod znakiem zapytania, ale gospodarze uporali się z kłopotami. Na próbę toru wyjechało tylko po jednym zawodniku obu ekip. Jack Holder i Grzegorz Walasek płynnie jednak pokonywali łuki i zapadła decyzja o tym, że zawody dojdą do skutku. W tych warunkach wydawało się, że o wszystkim będą decydować starty, ale tak nie było. Wprawdzie w pierwszym wyścigu Kułakow i J. Holder nie dali szans Cyferowi i Walaskowi, ale już w drugiej gonitwie Marciniec wyprzedził w walce o trzecie miejsce Krawczyka (wygrał Kopeć-Sobczyński przed Szostakiem). Jeszcze ciekawiej było w kolejnej gonitwie. Miedziński wygrał start, po czym spadł na czwarte miejsce, ale na dystansie zdołał wyprzedzić Okoniewskiego i przewaga gości po trzech odsłonach wynosiła już osiem punktów. W czwartym biegu pierwsze zwycięstwo (4:2, wygrana Gapińskiego z Musielakiem) odnieśli ostrowianie, ale szybko Musielak zrehabilitował się i wygrał piąty wyścig przed Cyferem, Kułakowem i Okoniewskim. W obu przypadkach decydował start. Niestety, znów zaczął padać deszcz i tor stawał się coraz bardziej wymagający, a lepiej odczytywać zaczęli go zawodnicy miejscowi, bo szósta odsłona dnia stała się sensacyjny tryumfem Szostaka, który pokonał lidera klasyfikacji najskuteczniejszych jeźdźców pierwszej ligi - Jacka Holdera. Wówczas jeszcze niewiele to dało gospodarzom, bo wygrał Chris Holder, a ostatni był Klindt. W siódmym biegu Gapiński bezpardonowo potraktował atakującego go Miedzińskiego, wciskając go w bandę. Torunianin spadł na trzecie miejsce. Ambitnie starał się gonić Walaska, aby wyprzedzić go kilka metrów przed metą. W ósmym wyścigu zanotowano pierwszy biegowy remis, dzięki zwycięstwu Klindta, do końca atakowanego przez Musielaka. W tym momencie wiadomo było, że zawody będą zaliczone, bo sędzia Tomasz Fiałkowski widząc siąpiący deszcz, narzucił duże tempo rozgrywania spotkania, aby jak najszybciej odjechać osiem biegów, wymaganych do zaliczenia wyniku. Zrezygnowano z kosmetyki toru po pierwszej serii, czego efektem było rozegranie ośmiu biegów w zaledwie 33 minuty, co można uznać za rekord.
W dziewiątym biegu Gapiński po raz kolejny dał się we znaki torunianom. Na pierwszym łuku chciał poszerzyć tor jazdy starszemu z braci Holderów i potrącił lekko deflektorem przednie koło motocykla Australijczyka, który upadł. Sędzia uznał, że kontakt deflektora motocykla Gapińskiego z kołem motocykla Holdera nie był zbyt mocny i wykluczył Australijczyka, ale w powtórce jego brat Jack Holder uratował remis. W tym momencie ponownie się rozpadało i zawody przerwano na ponad 30 minut. Zawodnicy zgłosili, że warunki torowe są coraz trudniejsze, ale sędzia, wraz z jury i przedstawicielami klubów udał się na naradę na której ustalono, że jeśli opadu ustaną, a tor będzie nadawał się do jazdy oba zespoły spróbują odjechać mecz do końca. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo zawodnicy zafundowali kapitalne widowisko. Gospodarze potrzebowali zaledwie dwóch biegów, aby doprowadzić do wyrównania. A stało się to za sprawą debiutującego w Ostrowie Jeppesena, który w dziesiątej gonitwie wraz z Cyferem, pokonał podwójnie Miedzińskiego i Marcińca. Na pięć biegów przed końcem zapachniało sensacją. Na cztery przed końcem mieliśmy już remis - znów wygrał Jeppesen, a Jack Holder miał defekt motocykla na drugim miejscu. Chwilę potem Jeppesen wygrał trzeci raz z rzędu! Wciąż był jednak remis, bo Chris Holder i Kopeć -Sobczyński wyprzedzili Szostaka.
W trzynastym biegu sędzia nieco się zagapił i nie zauważył lotnego startu Klindta. Duńczyk dzięki temu wygrał bieg, a marnym pocieszeniem dla gości było to, że potem dostał ostrzeżenie. Przed biegami nominowanymi był remis, a sytuacja Apatora zrobiła się mocno niekomfortowa, bo bezbłędnemu dotąd Jeppesenowi pozostały jeszcze dwa starty. I Duńczyk potwierdził tego dnia swoją wielkość. Najpierw w pierwszym biegu nominowanym, kiedy to nieco został na starcie szybko wyjechał na zewnętrzną część toru na pierwszym łuku i przedarł się na prowadzenie odjeżdżając rywalom, którzy nie byli w stanie nawiązać z nim walki. Uzyskał przy tym najlepszy czas dnia. Ostrowianie wypracowali tym samym dwupunktową przewagę i choć nadal mieli Jepessena w rezerwie, wynik wciąż był sprawą otwartą. Nic więc dziwnego, że w ostatniej odsłonie dnia zrobiło się nerwowo i bieg ten miał swoje dwie odsłony. W pierwszej Jepessen poszerzył tor jazdy na pierwszym łuku i wywiózł swojego kolegę Klindta, który z kolei potrącił Chrisa Holdera i obaj upadli. Sędzia Tomasz Fiałkowski winnym przerwania biegu uznał Klindta i wykluczył go z powtórki. A w tej kapitalnym startem popisał się Musielak, który przyblokował Jeppesena i torunianie prowadzili podwójnie. Duńczyk jednak już na pierwszym okrążeniu wręcz ośmieszył najpierw Musielaka, a potem Holdera, bowiem przejechał obok nich, nie dając im żadnych szans.
Sensacja stała się faktem, Ostrovia wygrała 46:44, a Apator przegrał pierwszy mecz w sezonie.

Podsumowując. Mecz w Ostrowie pokazał, że jak naprawdę ma się "cojones" i się chce, to można. A warunki torowe najczęściej oddzielają chłopców od mężczyzn. Bo nie kasa wtedy się liczy, ta wydana na sprzęt, ale umiejętności, determinacja i wola walki. To, że w ogóle doszło do rozpoczęcia tego spotkania było sukcesem gospodarzy. Po opadach deszczu tor znajdował się naprawdę w kiepskim stanie, ale dzięki desperacji organizatorów udało się doprowadzić go do stanu pozwalającego na rozpoczęcie rywalizacji. Nic więc dziwnego, że jednym z bohaterów był sędzia, który wziął na siebie pełną odpowiedzialność za kontynuowanie zawodów. Wiadomo, że z formalnego punktu widzenia dużo do powiedzenia miało jury, lecz nie wchodząc już w szczegóły, to Tomasz Fiałkowski zasłużył naprawdę na duże brawa, że nie poddał się narracji, że "nie będzie widowiska", "jaki to ma sens", "jest niebezpiecznie", "dajmy sobie spokój'', "w suchym jest przyjemniej'', itd. Nawet współkomentujący zawody w telewizji Mirosław Jabłoński nie krył sporego zaskoczenia decyzją o kontynuowaniu zawodów i w pewnej chwili odezwała się w nim bardziej żyłka zawodnika, a nie dziennikarza, dlatego był lekko podirytowany faktem, że zawodnicy jadą dalej.
Torunianie przegrali trochę na własne życzenie, bowiem gubili punkty na trasie w dziecinny sposób, a do tego nie potrafili znaleźć takiej szybkości, którą miał wyciągnięty niczym królik z kapelusza Jonas Jepessen, który Nie miał szans załapać się do składu ekstraligowego Falubazu, więc sięgnęła po niego Ostrovia. Duńczyk potrzebował zaledwie trzydziestu minut, aby doprowadzić do pierwszej porażki Apatora Toruń. Co ciekawe Jepessen nie był żadną gwiazdą światowego żużla, ale zawodnikiem, który w tygodniu pracował na etacie jako menedżer produkcji, a jego starty na żużlowym torze można było nazwać amatorskimi, bo w ciągu dnia pracował, a po godzinach oddawał się przyjemności ścigania. Dlatego jego występ nie uszedł uwadze żużlowych prezesów. Oczywistym było, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale młody chłopak pokazał swój niemały potencjał i jeśli potwierdzi go w kolejnych meczach to ustawi się po niego kolejka chętnych. Casus Jepessena, pokazał że w żużlu warto zacząć stawiać na młodych, ambitnych i walecznych zawodników, którzy nie będą protestować, jak trochę popada, a będą walczyć jak prawdziwi sportowcy, dla których najważniejszy będzie kibic. Ponadto trudny sezon 2020 pokazał, jak wielu fachowców, w tym trenerów i menadżerów myliło się stawiając na "zdarte płyty", a nie na świeżość i sportową determinację.

Następnego dnia po meczu Główna Komisja Sportu Żużlowego w porozumieniu z klubami uznały, że ostatecznie w sezonie 2020 nie będzie play-off w pierwszej lidze. Rozgrywki zakończą się po rozegraniu 14 kolejek "każdy z każdym". Wśród kibiców podniosły się głosy, że przecież pandemia nie torpeduje zawodów i można spokojnie się ścigać, ale od początku ligi było wiadomo, że decyzja czy rozegrać play-off z udziałem pierwszej czwórki czy nie, zapadnie w trakcie sezonu. Za tym, aby rozegrać play-off miał przemawiać fakt, że kibice w będą mogli wrócić w 100% na stadiony. Niestety nie było takiej możliwości i prezesi klubów uznali, że lepiej jak sezon zakończyć się po czternastu kolejkach. Wcześniej zrezygnowano też z meczów barażowych i drugi zespół pierwszej ligi kończył sezon po czternastej rundzie sezonu zasadniczego. Podobnie rzecz miała się z barażami pomiędzy drużynami I i II ligi. Dlatego do II ligi spadał ostatni zespół pierwszej ligi, a awans do wyższej klasy rozgrywkowej zyskał zwycięzca drugoligowych zmagań..

Po zawodach powiedzieli:
Przemysław Termiński
- właściciel klubu z Torunia - Gratulacje dla drużyny z Ostrowa. Pokazali ze bez względu na warunki torowe można wygrywać i odbudować się z minus 10 na plus 2. Co do drużyny toruńskiej, to czuję duży niedosyt. Bonus wraca z nami. Zwycięstwo zostaje w Ostrowie.

Chris Holder - Toruń - Myślałem, że bieg z którego zostałem wykluczony zostanie powtórzony we czterech. Rywal dwa razy składał się w łuku, potrącił deflektorem moje koło. Gdybym mógł, to bym się na pewno nie przewrócił.

Tobiasz Musielak - Toruń - Lubię ciężkie warunki i dzisiaj jedzie mi się całkiem dobrze. Mam jednak problem z wyjściem ze startu, bo motocykl jest mocno osłabiony, żeby nie kręcił na starcie, ale na trasie udaje się odrobić te straty. Najeździłem się w Anglii w takich warunkach, ale mocno pada i trudno się ścigać. Nie jestem jednak masochistą, bo nie będę ścigać się w wodzie. Ścigałem się już wiele razy w takich warunkach, bo była presja na to że by odjechać zawody. Zawody powinny być przerwane, bo nie wiem na co czekamy. Takie warunki i błoto z toru nie ma większego wpływu na motocykl, bo po zawodach i tak trzeba wszystko umyć. Jednak tempo zawodów ma znacznie, bo te zawody nie mają przerw i toczą się bardzo szybko, przez co nie można chłodzić silnika, a to bardzo osłabia i zużywa sprzęt.

Adrian Miedziński - Toruń - pomeczowy wywiad zamieszczony na stronie KST Toruń, przeprowadzony przez Karola Śliwińskiego - Zacznijmy od tego, że mecz w Ostrowie w ogóle nie powinien się odbyć. Nie mówię tak tylko dlatego, że przegraliśmy, ponieważ nawet jeśli wynik byłby korzystny dla naszej drużyny, to powiedziałbym dokładnie to samo. Spotkanie z Ostrovią nie miało nic wspólnego z żużlem, jaki kochamy i chcemy oglądać na co dzień. O wynikach decydowały głównie starty oraz przypadki, więc praktycznie nie było żadnego ścigania. Pojedyncze akcje być może się zdarzały, ale tak naprawdę każdy skupiał się na tym, żeby dojechać do mety i mieć jakąkolwiek widoczność. Trzeba było martwić się czy wystarczy zrzutek na okularach. Po meczu wrzuciłem filmik, który pokazywał jak bardzo zachlapane były moje gogle po zjeździe do parku maszyn.
Mógłbym porównać naszą jazdę do wtargnięcia na skrzyżowanie z zamkniętymi oczami. Trudno było czerpać z tego jakąkolwiek przyjemność, a przecież my również chcemy mieć jak największą frajdę z jazdy na motocyklu. Może niektórym się podobało, bo działo się coś innego i Apator wreszcie nie wyjechał z dwupunktową zaliczką punktową, ale wydaje mi się, że wszyscy oczekujemy znacznie więcej od poważnych rozgrywek ligowych. Wiadomo, że w tym roku mamy bardzo mało startów, więc chociażby z tego względu nie potrzeba nam takich dziwnych spotkań. To nie było dobre dla naszej dyscypliny. Wszechobecne mówienie, że żużel kiedyś wyglądał w taki sposób nie do końca do mnie trafia, ponieważ teraz mamy zupełnie inne standardy, których czasami po prostu się nie trzymamy. Wszystkim powinno zależeć, żeby odjechać przyjemne dla oka zawody w normalnych warunkach, ale od czasu do czasu niestety pozwalamy sobie na jakąś patologię i jazdę po mazistej nawierzchni. Nie po to robimy inwestycje i mocno się przygotowujemy, żeby potem nie mieć dogodnych warunków do pracy. W takich sytuacjach wszystko wyrzucamy w błoto, bo nie możemy pokazać prawdziwego żużla i porządnej prędkości.
Wiele osób mówi, że w Szwecji pojechalibyśmy bez gadania po takich opadach. Zgadza się, ale myślę, że tam nie zastalibyśmy takiej nawierzchni. Szwedzi mają maszyny, które potrafią zebrać dwa centymetry błotnistej mazi, wysypać coś nowego i przygotować tor nadający się do jazdy mimo wcześniejszego deszczu. W Polsce tak się nie robi, więc nie ma nawet co porównywać. Fakty są takie, że tor w Ostrowie jest długi, szeroki oraz bezpieczny, dlatego zdołaliśmy odjechać te zawody, a na jakimkolwiek mniejszym owalu to nie byłoby możliwe.
Nie wiem dlaczego było tak duże ciśnienie, żeby pojechać ten mecz trochę na siłę, tym bardziej, że wszyscy znaliśmy prognozy pogody, które ostatecznie się potwierdziły. Ja od początku byłem za tym, żeby pojechać w nowym terminie i stworzyć znacznie lepsze widowisko dla kibiców, telewizji oraz samych zawodników. Myślę, że w obecnych warunkach nie byłoby problemu z dograniem tego tematu, ponieważ w kalendarzu jest dużo wolnej przestrzeni. W tym momencie nie gonią nas praktycznie żadne inne zawody. Sędzia chciał jednak załatwić sprawę już wtedy i uprzedzał, że będziemy się śpieszyć. Skoro pojawiła się taka nie do końca zrozumiała wola, to byłem pewien, że odjedziemy jedynie osiem biegów, żeby zaliczyć spotkanie, zwłaszcza, że w połowie zawodów znowu się rozpadało. Kiedy stało się inaczej, to nie wiedziałem do końca co o tym myśleć. To nie były żadne mistrzostwa świata, ani mecz najwyższej rangi, tylko spotkanie, które tak naprawdę o niczym nie decydowało. Nie byłem w stanie pojąć, dlaczego wystawiamy się na takie niepotrzebne ryzyko. Sędzia włączał jednak czas dwóch minut i zapraszał nas pod taśmę, więc trzeba było jechać. My nie jesteśmy od dywagowania czy tor nadaje się do rywalizacji, dlatego musimy się dostosować, nawet jeśli coś nam nie pasuje. Arbiter na pewno widział, jak wyglądają te zawody, a mimo tego nie zdecydował się ich przerwać albo przełożyć. Finalnie spotkanie możemy uznać za odbyte, ale zastanawiam się, czy ono wniosło coś ciekawego do rozgrywek z wyjątkiem naszej porażki, która pewnie wywołała ekscytację wśród wielu osób i była długo wyczekiwana. Śmiem wątpić czy wyciągniemy z tego coś więcej. Jeszcze raz chcę podkreślić, że po ostrowskim torze dało się jakoś jechać, ale chyba nie o to chodzi. Na moje możemy jeździć nawet na śniegu, jednakże wtedy nie nazywajmy tego żużlem. Nie zależy mi na tym, żeby ktoś odebrał moje słowa jako użalanie się nad sobą, ponieważ mam zupełnie inne intencje. Zdecydowałem się podzielić swoimi przemyśleniami, żeby zwrócić uwagę na pewne sprawy, o których nie zawsze mówi się wystarczająco dużo.
Odniosę się również do przebiegu meczu i wyniku końcowego, ponieważ niektórzy szukają dziury w całym. Wszyscy widzieli, że w początkowej fazie zawodów potrafiliśmy odnaleźć się w niełatwych warunkach torowych i wypracować kilkupunktową przewagę, dlatego nikt nie może zarzucić nam kompletnej bezradności. Wiedzieliśmy jakie zadanie mamy do wykonania i realizowaliśmy nasz plan. Po kilku biegach tor zaczął nawet delikatnie przesychać i stawał się coraz lepszy, ale potem znowu spadł deszcz i zrobiło się błoto. Wydawało się, że zawody zostaną przerwane, a jednak były kontynuowane. Być może w dalszej części meczu nie byliśmy już tak dobrze spasowani jak gospodarze albo po prostu ostrowianie byli bardziej zdeterminowani, ponieważ zwietrzyli swoją szansę. Dodatkowo dzień konia zaliczył Jonas Jeppesen, który wszedł z rezerwy pod koniec meczu i zdobył komplet punktów. Takie rzeczy czasami się zdarzają. My wiedzieliśmy, że wcześniej wykonaliśmy dobrą pracę i tak naprawdę skupialiśmy się na tym, żeby bezpiecznie dojechać do końca. Nie zamierzam nikogo usprawiedliwiać czy zwalać wszystkiego na tor, ponieważ obie drużyny startowały w takich samych warunkach, jednakże chciałbym uświadomić, że stan nawierzchni nie pozostawał bez wpływu na naszą postawę, bo nie ukrywam, że czuliśmy się trochę niepewnie, bo nie wiedzieliśmy co zastaniemy na tym odmoczonym oraz mazistym torze, więc rywale odrobili straty. Nie można mówić o jakimkolwiek odpuszczaniu z naszej strony, ale wiadomo, że w takich warunkach nikt nie będzie wspinał się na absolutne wyżyny swoich możliwości i zabijał się o każdy punkt, żeby nie narobić sobie kłopotów. Ja zaliczyłem w tym sezonie już kilka upadków i nie potrzebuję więcej. Chyba nikt nie wie, że przy okazji kraksy z Wiktorem Kułakowem na Motoarenie porządnie obiłem sobie klatkę piersiową i miałem problemy z oddychaniem. Po prostu przyjmowaliśmy, co los nam przyniósł i braliśmy delikatną poprawkę na okoliczności. Nasza drużyna nie jechała w Ostrowie z nożem na gardle. Wiedzieliśmy, że to nie jest mecz o życie, a ponadto za chwilę mamy kolejne. Czasami lepiej zachować trochę rozwagi oraz zdrowego rozsądku, żeby następnych spotkań nie oglądać połamanym sprzed telewizora i nie narobić prawdziwego bałaganu sobie oraz drużynie. Jesteśmy odpowiedzialnymi ludźmi, którzy naprawdę wiedzą co robią i potrafią ocenić na co mogą sobie pozwolić. Wiadomo, że każdy chce wygrywać, dlatego żałuję, że nie wygramy wszystkich spotkań w tym sezonie, ale to nie jest najważniejsze, tak samo jak rozmiary zwycięstw. Liczy się stawianie kolejnych kroków naprzód, które przybliżają nas do realizacji założonego przed sezonem celu.
Niestety po meczu spadło na nas wiele krytyki w przestrzeni internetowej. Pojawiały się głosy, że porażka w Ostrowie to sygnał ostrzegawczy, że należy wyciągnąć konkretne wnioski na przyszłość, że potrzeba spektakularnych wzmocnień, bo my raczej nie nadajemy się na ekstraligę etc. Nie ukrywam, że to jest irytujące i bardzo przykro się na to patrzy. Docierają do nas takie wypowiedzi, więc trudno je całkowicie lekceważyć. Mam jednak wrażenie, że wiele stwierdzeń jest mocno przesadzonych. Niektórzy chyba zapomnieli o wynikach wcześniejszych spotkań i przekonujących zwycięstwach w normalnych warunkach. Nie rozumiem dlaczego po jednym minimalnie przegranym meczu w niecodziennych okolicznościach od razu pojawia się tak dużo radykalnych sądów. Podejście ludzi czasami naprawdę mnie szokuje. We wcześniejszych pojedynkach pokazaliśmy nasze możliwości, więc nie ma podstaw do niepokoju. Ja jestem człowiekiem z naszego miasta i mam bardzo emocjonalny stosunek do klubu, więc takie nieuzasadnione przejawy krytyki bardzo mocno mnie dotykają. Chciałbym, żeby relacje między kibicami i zawodnikami nie wyglądały w taki sposób, dlatego od razu o tym mówię, aby jak najszybciej to naprawić. Myślę, że takie coś leży w naszym wspólnym interesie. Oczywiście nie brakuje fanów, którzy racjonalnie podchodzą do tematu, nie robią wielkiego problemu z naszej porażki i dodają nam otuchy, za co należą się słowa uznania, ale w takich sytuacjach na powierzchnię wypływają niestety przede wszystkim mało wyważone głosy.Zastanawiam się dlaczego autorów wielu niepochlebnych opinii nie widujemy na stadionie. Chyba wszyscy odnosimy wrażenie, że frekwencja na Motoarenie mogłaby być lepsza. Posiadamy grupkę fanów, która wspiera nas na każdym kroku, za co serdecznie dziękuję w imieniu całego zespołu, ale chcielibyśmy jeszcze więcej. Pamiętam, że na derbach z Polonią Bydgoszcz mieliśmy kapitalną atmosferę, dlatego marzylibyśmy, żeby doświadczać czegoś takiego znacznie częściej. Z naszej perspektywy jazda wygląda zupełnie inaczej, kiedy cały stadion żyje. Jeżeli trybuny będą zapełniać się w dozwolonym limicie 50 procent, to dużo chętniej zmierzymy się z jakąkolwiek krytyką i zarzutami pod naszym adresem. Sprzed telewizora nie zawsze można wszystko zauważyć. My angażujemy się na sto procent, więc oczekiwalibyśmy tego samego od kibiców, ponieważ potrzebujemy siebie nawzajem. Nie powinno być tak, że ktoś omija nas szerokim łukiem, a potem ma najwięcej do powiedzenia w internecie.
Myślałem, że po spadku do pierwszej ligi trochę zmieni się myślenie, ale widzę, że momentami nadal pojawia się "napinka", brak rzetelnej analizy oraz przesadne dramatyzowanie. Takie podejście spowoduje, że trudniej będzie zbudować coś większego i cokolwiek przewietrzyć. Musimy pracować na jak najlepszą atmosferę, bo inaczej momentalnie wszystkiego się odechce. Przypominam, że naszym celem przed sezonem był awans do ekstraligi, który w tym momencie jest już naprawdę bardzo blisko. Nie można powiedzieć, że dotychczas nie byliśmy w stanie sprostać postawionemu przed nami zadaniu. Skupiamy się na dalszej pracy, żeby za chwilę wszystko przypieczętować. Wiadomo już, że nie będzie fazy play-off, a nawet jakby była, to też byśmy sobie poradzili. Nie zamartwiajmy się na zapas i popatrzmy chociaż trochę na pozytywne strony.

Mariusz Staszewski - trener z Ostrowa - To wspaniałe uczucie wygrać taki mecz i na dodatek w takich okolicznościach. Wiadomo, że zespół z Torunia był do tej pory nieosiągalny dla rywali zarówno u siebie jak i na wyjazdach. My pokonaliśmy jako pierwsi w tym sezonie lidera tabeli i zdecydowanego faworyta do awansu. Mamy z tego powodu ogromną satysfakcję. Gdy warunki torowe zaczęły być trudne zapytałem swoich zawodników, czy chcą dalej jechać. Wszyscy powiedzieli, że chcą i że da się jechać. Goście optowali za zaliczeniem wyniku po ośmiu wyścigach. Przeszedłem się po tym torze. Widziałem, że on wcale nie rozmiękł się. Było co prawda trochę mazi na twardym torze, ale gdyby nie było tej przerwy nawierzchnia byłaby lepsza. Kiedy jechaliśmy, on się przesuszał, a w przerwie znowu na niego napadało. Zresztą po wznowieniu widać było, że dało się nawet na nim ścigać. Z perspektywy czasu trudno powiedzieć, czy gościom przeszkodził deszcz, czy może fakt, że do akcji od dziesiątego biegu wkroczył szybki Jonas Jeppesen. No cóż ja musiałem wykorzystać go do maksimum. Gdzie nie stanął, to wygrywał, chociaż trzeba powiedzieć, że miał trochę szczęścia, bo jechał z pierwszego lub czwartego pola, które były w tym momencie najlepsze. Pojechał mecz życia, przynajmniej w polskiej lidze. Myślę, że na długo go zapamiętamy, a on nas. Zrobił wielką rzecz.

Waldemar Górski - prezes z Ostrowa - to pierwsze w historii zwycięstwo nad zespołem z Torunia. Ostatni raz z Toruniem rywalizowaliśmy w barażach i też nam wtedy nie poszło. Zresztą, nigdy z nimi nie wygraliśmy, aż do dzisiaj. Co ja mogę powiedzieć? Wygrana, która sprawiła, że jesteśmy ogromnie szczęśliwi. Można powiedzieć, że to takie ponadplanowe zwycięstwo, bo do tej pory każdy, kto mierzył się z zespołem z Torunia mógł z góry dopisywać sobie do tabeli zero punktów. Serce przed meczem podpowiadało, że może uda się wygrać. Rozum jednak mówił, co innego. To jednak, co zrobił Jonas Jeppesen, to trudno opisać słowami. Można powiedzieć, że to wypożyczenie Jonasa nam się opłaciło. Sponsorzy tytularni, Krzysztof Malesa oraz szefowie firmy Arged cieszą się razem z nami i podkreślają, że był to doskonały ruch.

Jonas Jeppesen - Ostrów - Co ja mogę powiedzieć? Był to mój debiut w Ostrowie i przed piętnastym wyścigiem zdawałem sobie sprawę, że będzie ciężko o komplet punktów, ale udało się. Startowałem na tych samych silnikach co w Szwecji, które przygotował Peter Johns i to był klucz do sukcesu. Trochę w to wszystko trudno mi jeszcze uwierzyć, ale jestem bardzo szczęśliwy ze swojego występu. Na pewno zapamiętam to na długo. Najważniejsze, że wygrała drużyna. Pokonanie Apatora to w tym sezonie wielka sprawa. Można powiedzieć, że pogoda i warunki torowe mi sprzyjały, choć być może mówiłbym inaczej, gdybym jeździł z tyłu. Na pewno dla wszystkich nie były to wymarzone okoliczności do ścigania, ale uważam, że tor był w sumie całkiem niezły. Z pewnością to zdecydowanie mój najlepszy mecz w polskiej lidze. Jedynego, czego żałuję, że nie rozumiem polskiego, bo chciałbym wiedzieć, co krzyczeli ci wszyscy ludzie na stadionie. No i życzyłbym sobie, żeby koronawirus stał się tylko przykrym wspomnieniem. Wtedy wrócilibyśmy do normalności, do pełnych trybun i dzisiejsze zawody mogłoby obejrzeć osiem czy dziesięć tysięcy widzów.
Cieszy mnie szczególnie ostatni bieg, bo okazało się, że potrafię także wyprzedzać. Z drugiej strony, kiedy w pierwszym podejściu do tego biegu zapaliło się czerwone światło, to pod kaskiem trochę przeklinałem, bo wtedy, podobnie jak we wcześniejszych biegach, wystartowałem bardzo dobrze
Teraz plan jest taki, że niedzielę mam wolną, a w poniedziałek o siódmej rano idę do pracy. W domu będę około 16:00. Robię to zresztą każdego dnia, kiedy nie jeżdżę na żużlu. Jestem menedżerem produkcji na pełny etat. Pracuję w okolicach Esbjergu. To dobra robota. Jestem z niej naprawdę zadowolony i dziękuję Mariuszowi Staszewskiemu, za to że zawiezie mnie do Nowego Tomyśla, a tam przechwyci mnie Rasmus Jensen z którym dotrę do Ejsbergu i zdążę do pracy.

Tomasz Gapiński - Ostrów - To niesamowite. Cieszymy się niezmiernie, że jako pierwsi pokonaliśmy Apator. Przed meczem już mówiłem, że chłopaki nie poddajemy się, pokonamy Apator. Udało się zwyciężyć. Mamy nowego króla - Jonasa, bo to on uratował ten wynik. Te jego pięć wyścigów to coś niesamowitego. Mi opady deszczu nie pokrzyżowały planów. Trzeci bieg przerwany był okej, później nic nie zmieniałem, a potem ten czwarty... Zrobiłem korektę tak jak podpowiadali chłopaki w parku maszyn, ale w moim przypadku to nie zadziałało. Potem jeszcze zrobiłem korektę na piętnasty bieg, ale trener powiedział, że puszczamy młodego. Nie miałem problemu, walczyliśmy o zwycięstwo. Szacun dla wszystkich, bo pracowaliśmy tutaj razem, wszyscy sobie pomagaliśmy.

Nicolai Klindt - Ostrów - Nie zgadzam się z decyzją sędziego. To niepoważna decyzja. Skoro ja zostałem wykluczony to też powinien sędzia wykluczyć Holdera

Sebastian Szostak - Ostrów - Cieszę się, że wygrałem z Jackiem Holderem. To jest dobry, a nawet bardzo zawodnik. Trener mówił mi, aby pilnować startu i trzymać się środka toru. Pierwszy raz jadę w takich warunkach. To dla mnie duża szkoła żużla.

Witold Skrzydlewski - właściciel Orła Łódź - Wciąż żałuję porażek w Gnieźnie i Bydgoszczy. Gdyby nie te dwie frajerskie porażki, to moglibyśmy postraszyć Apator w tabeli, ale awans do Ekstraligi na razie nas nie interesuje. Awansuje ten co powinien i się nawet nie spierajmy. Toruń ma pieniądze, infrastrukturę, a "golasy" do pokera nie siadają. Jako klub nie jesteśmy jeszcze przygotowani na ekstraligę. Zapełnijmy najpierw stadion.
Przegrana Torunia jednak nie może być zaskoczeniem, bo zawsze następuje zmęczenie materiału, z tego co pamiętam, przed sezonem, jeden z właścicieli toruńskiego klubu z każdym chciał się zakładać, że jego drużyna w całym sezonie nie przegra ani jednego meczu. Tak już nie będzie, więc jestem ciekaw jak dużo przegrał.

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt