Kontrakty 2016
Przygotowania do sezonu
Liga seniorów
Liga juniorów
Rozgrywki pozaligowe
Wyniki
Kadra 2016
Tabela sezonu 2016

Statystyka i Regulaminy

Toruń - miniżużel


autorem zdjęcia jest
Michał Szmyd

Kapitan Anielskie debiuty

Kontrakty 2016góra strony


Toruńskie budowanie składu drużyny na rok 2016 rozpoczęło się z końcem października 2015, kiedy to właściciel klubu Przemysław Termiński dokonał podsumowania roku poprzedniego i wskazał założenia w oparciu, o które klub miał funkcjonować w kolejnych latach. Przed rozpoczęciem rozgrywek w sezonie 2015 zarząd KS Toruń liczył, że uda się "odjechać" sezon za 9 milionów. Niestety w klubie trzeba było dokończyć kilka inwestycji, co znacznie podniosło koszty administracyjne i właściciel klubu zgodnie z deklaracją, którą złożył w momencie przejęcia klubu, musiał dołożyć 2 miliony złotych, żeby zamknąć budżet. W roku 2016 cel jednak się nie zmieniał i koszty prowadzenia klubu miały zamknąć się kwotą 9 milionów. Deklaracja ta oznaczała przede wszystkim obniżenie wspomnianych kosztów administracyjnych, ale również zmniejszenie kosztów szkolenia młodzieży poprzez stawianie nie na ilość, a na jakoś szkolonych żużlowców. W założeniu tym było sporo logiki, bowiem klub wydał na młodzież 420 tysięcy złotych, a niestety zwrotu z tej inwestycji nie było widać. Warto dodać, że wskazana kwota nie uwzględniała wynagrodzeń dla młodzieżowców, a były to jedynie pieniądze, które wydano na treningi, zakup sprzętu i dojazdy na zawody. W klubie jednak policzono, że szkółka na dobrym poziomie może funkcjonować przy kosztach rzędu 300-350 tysięcy i właśnie do tego poziomu klub planował obniżkę kosztów szkolenia młodzieży.
W przedsezonowych założeniach nie miało być "cięć" w kontraktach zawodników startujących w Ekstralidze i skład na rok 2016 miał być zbudowany w oparciu o 6 milionów złotych netto (z uwzględnieniem sponsorskich dodatków). Sporo zamieszania jednak wprowadzały przepisy i żużlowe regulaminy, które w sposób dość nieprzewidywalny wdrażała  żużlowa centrala. Oto bowiem, jeszcze przed otwarciem okienka transferowego wprowadzono zapisy regulaminowe, które miały konsekwencje w roku 2017, ale niektóre przepisy trzeba było uwzględnić w rozmowach z zawodnikami już rok wcześniej. Najważniejszą zmianą były nowe zapisy w Regulaminie Przynależności Klubowej, które mówiły o tym, że kluby na transfery przed sezonem 2017 będą miały czas tylko dwa tygodnie - od 1 listopada do 14 listopada - a nie jak dotychczas od 19 grudnia do 31 stycznia. Głównym zamiarem twórców nowego rozwiązania było to, aby zmniejszyć możliwość podbijania stawek przez zawodników, ale działacze chcąc zbudować skład, z którym będzie można szybko "dogadać się" na kolejny sezon musieli znaleźć takich jeźdźców, z którymi mogli wiązać nadzieje na dłuższą współpracę.
Kolejny przepis dość trudny do zrealizowania przez większość klubów, poza Toruniem i Lesznem, to rozliczenie z zawodnikami do 31 października (wcześniej była to data 30 listopada). Był to swoisty motywator dla klubów przed przystąpieniem do procesu licencyjnego, a to z kolei oznaczało, że już w połowie listopada 2016 kibice i sponsorzy mieli poznać składy swoich zespołów, kształt rozgrywek, kluby powinny być zbilansowane po stronie księgowej, a zawodnicy posiadać nowego kontrakty. Generalnie większość nowych zapisów, był to ukłon w kierunku zawodników, bo kluby straciły również możliwość tzw. "rolowania długów" na kolejne okresy.
A tak przedstawiały się najważniejsze zmiany na sezon 2016:
    Korzystne dla zawodników:
        - Na dzień przedłużenia kontraktu klub musi podpisać oświadczenie, że nie jest winien zawodnikowi ani złotówki,
        - klub nie może zmieniać stawek za punkt po rozegraniu meczu,
        - skraca się termin rozliczeń klubów z zawodnikami. Zamiast 30 listopada będzie to 31 października,
        - szybciej i sprawniej będzie można rozwiązać kontrakt. Dotąd robił to Trybunał PZM, a teraz Zespół ds. Licencji,
        - gdy klub wypożyczy zawodnika do innego klubu, to nie będzie mógł zastrzec w kontrakcie, że ten nie będzie mógł pojechać w meczu tych dwóch drużyn w lidze (dotąd była to powszechna praktyka),
        - wynagrodzenia płatne tylko przelewem,
        - jeżeli zawodnik zostanie kontuzjowany w zawodach DPŚ klub nie będzie mógł potrącić stawki za nieobecność w meczach ligi polskiej (tego dotyczy obecnie sprawa Hampela w Trybunale PZM),
        - klub ma 30 dni na ukaranie zawodnika za naruszenie kontraktu. Potem nie będzie to możliwe.
    Korzystne dla klubów:
        - Tylko dwa tygodnie na zawieranie kontraktów przed sezonem (od 1 do 14 listopada),
        - zawodnik, który przyjedzie trzeci za parą drużyny przeciwnej za "1" punkt otrzyma 25 procent stawki za punkt wskazanej w kontrakcie,
        - w barażach kluby zapłacą zawodnikom jedną czwartą stawki punktowej za którą zawodnicy jeździli w lidze,
        - we wzorze kontraktu zapisano "zaleca się, że zawodnik nie powinien startować w większej liczbie niż trzy ligi"
    Inne:
        - W 2016 roku zasada "gościa" będzie obowiązywała tylko w II lidze i dotyczyła tylko juniorów. W 2017 roku "gość" zostanie zlikwidowany.

W Toruniu uwzględniano wszystkie wyżej wymienione zmiany i założenia, ale budowanie klubowych struktur rozpoczęło się od wyboru prezesa. Oto bowiem startujący w wyborach do Senatu dotychczasowy prezes Przemysław Termiński zgodnie z oczekiwaniami wygrał wybory w okręgu nr 11 obejmującym powiaty toruński, chełmiński oraz miasto Toruń na prawach powiatu. Zdobył on 47% głosów. Niestety "senatorski sukces" zmusił właściciela klubu do rezygnacji z funkcji prezesa, bowiem nie mógł on kierować klubem, który korzystał z mienia miejskiego (MotoArena była własnością miasta). Termiński pozostawał jednak nadal właścicielem spółki i pozostał przy żużlu.
Przez chwilę trwały spekulacje, kto może zostać nowym szefem Aniołów. Właściciel rozważał powierzenie tej funkcji jednemu z członków rady nadzorczej KS Toruń SA - Jackowi Gajewskiemu, Bartoszowi Bartczakowi lub Adamowi Krużyńskiemu. Jednak wszyscy trzej panowie mieli postawione również inne cele - pierwszy z gentelmanów odpowiadał w klubie za sprawy sportowe, drugi był szefem rady nadzorczej, a trzeci mieszkał w Warszawie i był zaangażowany w rozgrywki Nice PLŻ. W tej sytuacji ustępujący prezes powierzył swoje obowiązki osobie najbardziej zaufanej, a mianowicie własnej żonie Ilonie.
O swojej decyzji nowo wybrany senator poinformował kibiców za pośrednictwem portalu społecznościowego "Szanowni Państwo, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, w związku z uzyskaniem mandatu Senatora RP, z dniem dzisiejszym złożyłem rezygnację z funkcji Prezesa Zarządu KS Toruń SA. Moim następcą została Ilona Termińska, prywatnie moja żona. Jestem głęboko przekonany, że będzie dobrze prowadzić nasz Klub i naszą Drużynę do sukcesów w przyszłym sezonie. W związku z tą zmianą, Zarząd KS Toruń SA będzie w nadchodzącym sezonie pracował w składzie: Ilona Termińska - Prezes Zarządu i Jacek Gajewski - Wiceprezes Zarządu. Ja ze swojej strony pozostanę obok klubu, jako zaangażowany kibic i sponsor drużyny".
Pani Ilona była czwartą kobietą, która miała prowadzić klub żużlowy, ale została Pierwszą Damą toruńskiego speedwaya.
Przed toruńską prezes w polskim żużlu funkcje prezeski sprawowały Krystyna Kloc - Wrocław, Joanna Skrzydlewska - Łódź, Marta Półtorak - Rzeszów. Nowej Pani Prezes sport żużlowy nie był jednak obcy, bowiem w przeszłości miała styczność z żużlem za sprawą wielkiego pasjonata tego sportu jakim był jej tata. Nic więc dziwnego, że od momentu powstania MotoAreny opuściła tylko kilka meczów, a po przejęciu udziałów przez męża odpowiadała w klubie za sprawy finansowe i organizacyjne, na które składała się również opieka nad dwoma sekcjami - podprowadzających i cheerleaderek, które zostały włączone do stowarzyszenia FST Sport Team. Zadaniem dziewczyn podprowadzających było uatrakcyjnianie wyjazdu zawodników do biegu podczas meczów żużlowych. Z kolei cheerleaderki, jako sekcja akrobatyczna, miały bawić kibiców w czasie przerw pomiędzy biegami. Za sprawą Pani Ilony szkoleniem dziewczyn zajmowali się profesjonalni trenerzy, wśród których był m.in. Artur Cieciórski.
Po przejęciu prezesury, mimo że w sprawy klubowe nadal był zaangażowany Pan Senator, nowa Pani Prezes realnie wpływała na losy toruńskiej drużyny. Nikogo zatem nie zdziwiło, gdy zasiadła do negocjacyjnego stołu i rozmawiała o kontraktach na sezon 2016 wespół ze swoim mężem. Obok kontraktów ze strategicznymi zawodnikami Pani Prezes mocno postawiła na rozwój młodzieży. Klub posiadał bowiem kilku młodych posiadających smykałkę do jazdy w lewo zawodników i łożył niemałe pieniądze na ich szkolenie i ten potencjał miał w kolejnych latach być wykorzystany. Jednak pani Ilona u progu swego zarządzania toruńskim żużlem przede wszystkim stawiała na rozsądną politykę w zakresie finansów klubowych. A swoją filozofię zarządzania opierała na trzech filarach. Pierwszym byli zawodnicy, drugim kibice, a trzecim organizacja i zarządzenie klubem. Wszystkie te elementy miały ze sobą współgrać zapewniając zbilansowane wydatki i przychody.

Wraz ze zmianą prezesa zaczęto głośno mówić również o zmianie wiceprezesa i menadżera drużyny Jacka Gajewskiego, który praktycznie nie uczestniczył w budowie zespołu na sezon 2016. Z jednej strony z klubu docierały informacje, że Gajewski chciałby sam montować skład, z drugiej mówiło się, że menedżer nie przeprowadził rozmów z Jasonem Doylem, Chrisem Holderem i Gregiem Hancockiem, choć był o to proszony przez prezesa. Sam zainteresowany nie chciał komentować tej dwuznacznej sytuacji, ale kibice mieli świeżo w pamięci, że na finiszu rozgrywek Gajewski mówił, że nie tak wyobrażał sobie swój powrót do żużla. Był rozczarowany kierunkiem, w którym poszła dyscyplina i jak funkcjonowała żużlowa komórka sportowa w toruńskim klubie. Już wtedy nie podobało mu się to, że inne osoby wtrącają się w sprawy kadrowe.
O tym, że coś było na rzeczy i zgrzytało między nadzorem właścicielskim a menadżerem świadczyć mógł też fakt, że Gajewskiego nie było na ostatnim spotkaniu rady nadzorczej, gdzie wiele mówiło się o budżecie i drużynie. A właściciel Przemysław Termiński tak komentował tę absencję: "Co do Jacka to widzieliśmy się dwa tygodnie przed spotkaniem rady nadzorczej. On załatwia swoje sprawy, ja swoje. Być może ma on jakiś inny pomysł na swoją przyszłość, ale ja nic o tym nie wiem. Na radzie faktycznie nie był, ale nic wielkiego się nie stało. Generalnie skupiam się teraz na poukładaniu najważniejszych spraw. W związku z wyborem na senatora muszę przekazać władzę w klubie".
O działalności Gajewskiego mówiło się również w kuluarach w niezbyt pochlebny sposób. Sponsorzy zarzucali mu arogancję w kontaktach, zawodnicy brak umiejętności w tworzeniu atmosfery jedności i drużynowej wspólnoty, a kibice twierdzili, że rozbrat menadżera z żużlem spowodował, że wypadł on z żużlowego rytmu i nie był już tak skuteczny jak przed laty w swoich sportowych decyzjach. Niestety na liście potencjalnych zmienników nie było wartościowych kandydatów i gdyby Gajewski faktycznie rozstał się z Aniołami, jego miejsce mógł zająć tylko Rafał Dobrucki, który był również przymierzany do roli trenera ROW-u Rybnik, a na co dzień prowadził młodzieżową kadrę narodową.

Ostatecznie Gajewski przy Aniołach pozostał, a działacze mogli się skupić na najważniejszych rozstrzygnięciach w okresie transferowym, a mianowicie na kontraktowaniu wartościowych zawodników. Jednak zgodnie z regulaminem działacze mogli tylko rozmawiać z zawodnikami innych klubów, bowiem do podpisania kontraktów mogło dojść dopiero po 19 grudnia. Jeśli jednak jakiemuś zawodnikowi nie udałoby się podpisać umowy z klubem miał na to jeszcze 3 inne okienka transferowe, o których mówił Regulamin Przynależności Klubowej:
Art. 213.
1. Z wyjątkiem przypadków, o których mowa w art. 215, zawodnicy są zgłaszani w terminach:
    1) 19 grudnia - 31 stycznia,
    2) 15 maja - 31 maja,
    3) 15 lipca - 31 lipca
    4) 1 września - 15 września.
Regulamin jasno też precyzował, jakie kontakty były zakazane
Art. 223.
1. W okresie od daty podpisania kontraktu do daty ostatniej imprezy kalendarzowej w danym sezonie objętej podpisanym kontraktem będącym podstawą ustalenia przynależności klubowej zawodnika, zabronione jest:
1) prowadzenie rozmów z zawodnikiem w przedmiocie zmiany barw klubowych przez działacza innego klubu lub osoby z nim powiązane,
2) składanie zawodnikowi przez działaczy innych klubów lub osoby z nimi powiązane ustnych lub pisemnych propozycji, ofert, listów intencyjnych dotyczących zmiany barw klubowych, zatrudnienia, warunków kontraktu zawodnika, jak również prowadzenie rozmów w tym przedmiocie; powyższy zakaz dotyczy również zawodnika,
3) podpisywanie i zawieranie jakichkolwiek listów intencyjnych, porozumień i umów pomiędzy klubem a zawodnikiem, za wyjątkiem przedłużenia kontraktu zawodnika z klubem macierzystym.
2. Klub macierzysty zawodnika może wydać zgodę na prowadzenie przez zawodnika rozmów handlowych o kontrakcie z innym klubem w okresie ustalonej przynależności klubowej; zgoda taka powinna być wyrażona na piśmie pod rygorem nieważności.
3. Kontrakt może być podpisany przez zawodnika z klubem innym niż klub macierzysty wyłącznie w terminach, o których mowa w art. 213 ust. 1, z zastrzeżeniem przepisów o wypożyczeniach.
4. Kontrakt z klubem macierzystym może być przez zawodnika podpisany lub przedłużony w każdym czasie.

I właśnie w kontekście zapisów regulaminowych tworzyły się podwaliny pod toruński skład na sezon 2016, który musiał być przebudowany, bowiem zespół potrzebował lidera na pozycji seniora, którego brakowało w minionych rozgrywkach. Co prawda Paweł Przedpełski posiadający ważny kontrakt z klubem udowadniał, że jest w stanie brać na siebie odpowiedzialność za wynik zespołu, ale działacze zdawali sobie sprawę, że nie warto nakładać tak ogromnej odpowiedzialności na zawodnika, który ciągle pozostawał juniorem.
Nic więc dziwnego, że w mieście Kopernika przewijało się wiele wariantów związanych ze składem na rok 2016, jednak na plan pierwszy wysuwały się dwie koncepcje - pierwsza mówiła o rewolucji, która miałaby wymienić wszystkich jeźdźców poza Chrisem Holderem i Pawłem Przedpełskim. Z kolei druga miała być ewolucją, czyli szukano lidera i uzupełnienia składu wartościowym polskim zawodnikiem. Początkowo wydawało się, że zwycięży rewolucyjne rozwiązanie z zaangażowaniem firmy Monster, która planowała objąć sponsoringiem tytularnym toruński klub i w mieście Kopernika mieli startować najbardziej wartościowi jeźdźcy objęci finansowym wsparciem przez energetycznego sponsora i tym samym w Toruniu miła powstać "stajnia Monstera", walcząca o medale DMP. Plany te jednak spełzły na niczym, bowiem osoby odpowiedzialne za politykę marketingową firmy Monster uznały, że dla koncernu znacznie bardziej korzystnym rozwiązaniem będzie marketing globalny, w którym marka firmy nie będzie utożsamiana z jednym klubem. Dlatego ostatecznie zwyciężyła opcja trzecia, która była połączeniem dwóch wyżej wymienionych pomysłów. Działacze musieli jednak czekać na dzień 19 grudnia, kiedy to mogli podpisać oficjalne kontrakty, dlatego wymienili "kontraktowe uprzejmości" z przyszłymi liderami, dając sobie dżentelmeńskie słowo podpisania kontraktu i skupili się na zatrzymaniu najbardziej wartościowych zawodników reprezentujących żółto-niebiesko-białe barwy w roku minionym.
Od negocjacyjnego stołu odstąpił szybko Grigorij Łaguta, który obniżył swoje oczekiwania finansowe o połowę i był gotów jeździć za 800.000 zł. Działacze i kibice pamiętali jednak postawę Rosjanina w fazie play-off, a zwłaszcza w meczu o trzecie miejsce i grzecznie dali mu do zrozumienia, że będzie lepiej dla obu stron jeśli swoją karierę będzie kontynuował poza Toruniem. Łaguta niezbyt zmartwił się tym faktem, bo mimo słabego sezonu, miał nadzieję szybko znaleźć nowy klub, a jego nazwisko pojawiło się w kontekście kilku drużyn, między innymi w szukającym wzmocnień GKM-ie Grudziądz, który ponownie otrzymał dziką kartę na straty w ekstralidze. Grisza jednak w każdym z klubów odbił się od finansowej ściany i ostatecznie trafił do beniaminka z Rybnika, w którym spotkał się z wypożyczonym z Torunia w ubiegłym roku Maxem Fricke.
Działacze toruńscy szybko również odpuścili kontrakt Brady Kurtza, który trafił do Torunia w drugiej połowie minionego sezonu i stanowił alternatywę na wypadek kontuzji któregoś z obcokrajowców. Niestety w toruńskiej koncepcji składu na rok 2016, Brady miał nadal pełnić rolę rezerwowego, a taki kontrakt go nie interesował. Zawodnik również zdawał sobie sprawę, że ekstraliga to dla niego zbyt wysoka półka i postanowił poszukać swoje szansy w pierwszej lidze i tym samym zasilił szeregi pilskiej Polonii.

Szanse na dalsze występy na MotoArenie mieli jednak inni Australijczycy Jason Doyle i Chris Holder. Klub chciał zatrzymać również polskich seniorów Adriana Miedzińskiego i Kacpra Gomólskiego. Obaj, co prawda spisywali się w poprzednim sezonie poniżej oczekiwań, ale "polskich" alternatyw na rynku transferowym za bardzo nie było, a przekonali się o tym toruńscy działacze po tym gdy podjęli próby pozyskania Janusza Kołodzieja, Patryka Dudka, Przemysława Pawlickiego czy Szymona Woźniaka. Pierwszy z jeźdźców szybko zdecydował, że jednak pozostanie w Tarnowie, a drugi w Zielonej Górze. Starszy z braci Pawlickich, mimo że odszedł z Leszna, to jednak wybrał Gorzów. Z kolei Szymon Woźniak szybko podpisał list intencyjny we Wrocławiu i tym samym opuścił odbudowywaną przez Władysława Golloba bydgoską Polonię.

Działacze w mieście Aniołów jednak nie panikowali, uchodzili bowiem za klub stabilny finansowo, a to był luksus, który dawał komfort i przewagę negocjacyjną nad innymi ośrodkami żużlowymi. Dlatego ze spokojem informowali o pierwszych kontraktach. A jako pierwszy nie czekając na okienko transferowe, umowę na nowy sezon parafował Kacper Gomólski, dla którego sezon 2015 były pierwszymi spędzonymi w gronie seniorów, ale braku lepszych alternatyw wychowanek Startu Gniezno był podstawowym zawodnikiem KS Toruń. "Ginger" na torze nie błyszczał, ale wystąpił w siedemnastu meczach ligowych uzyskując średnią 1,271 na bieg. Żużlowiec zdecydował się przedłużyć swój kontrakt, choć miał też oferty z innych klubów, a w Toruniu wszyscy wierzyli, że zawodnik wyciągnął właściwe wnioski z pierwszego sezonu, który spędził w grodzie Kopernika i w kolejnym sezonie będzie zdecydowanie silniejszym punktem ekipy z MotoAreny. Oto jak angaż "Gingera" komentował Jacek Gajewski: "Moim zdaniem gorzej niż w tym roku nie pojedzie. Musimy też pamiętać, że to był dla niego szczególny sezon. Złożyło się na to wiele czynników. Cieszy mnie, że wyciąga wnioski, bo skorygował wiele rzeczy dotyczących kalendarza startów czy przygotowań. Był w nowym otoczeniu, z innymi ludźmi i nowym torem. Poza tym, to był pierwszy rok w gronie seniorów. To nie jest łatwa sprawa dla zawodnika. Teraz powinno być już tylko lepiej".
Również sam zainteresowany był pełen nadziei na lepsze starty w sezonie 2016: "Dziękuję zarządowi za zaufanie, bo miniony sezon nie był za dobry w moim wykonaniu. Jestem zmobilizowany, zrobiłem rachunek sumienia i zobowiązałem się do pewnych rzeczy zarządowi. Wierzę, że przyszły sezon będzie dla mnie lepszy. Będzie mi również łatwiej, ponieważ przez ten rok poznałem klub, kibiców i środowisko. Bardzo dziękuję za wszystkie pozytywne wiadomości od kibiców, którzy chcieli żebym został. Również podziękowania dla moich sponsorów i partnerów. Oni także liczyli na moje pozostanie w Toruniu. Wierzę, że przyszły rok będzie lepszy i po informacjach, kto ma dołączyć do zespołu cieszę się, że w teamie będą osoby, z którymi znam się z poprzednich klubów, bo atmosfera w drużynie to podstawa".

Po angażu "Gingera" działacze skupili się na negocjacjach z Australijczykami. Wiadomym było, że po tym jak włodarze klubu byli po słowie z dwoma nowymi liderami, jeden z Kangurów będzie musiał opuścić KS Toruń. Szybko podjęto jednak decyzję, że bardziej wartościowym jeźdźcem mimo słabszego sezonu 2015 będzie Chris Holder i w tej sytuacji zabrakło miejsca dla Jasona Doyla, który znakomicie rozpoczął swoją przygodę ekstraligą, m.in. walnie przyczyniając się do niespodziewanej wygranej torunian w Lesznie. Niestety w kolejnych meczach Australijczyk notował coraz większy regres. Końcówka sezonu była bardzo nieudana, zwłaszcza w rozgrywkach ligowych. Ostatecznie, trzydziestolatek skończył sezon ze średnią biegopunktową 1,802, co nie satysfakcjonowało sztabu szkoleniowego KS Toruń. Dodatkowo Jason nie chciał startować za mniejsze pieniądze niż przed rokiem i ostatecznie trafił do Zielonej Góry.

Kibice ucieszyli się z takiego obrotu sprawy, bowiem Holder startując w Toruniu od 2008 roku zaskarbił sobie całe rzesze fanów i traktowany był tak jak przed laty jego krajan Ryan Sulivan, a właściciel klubu Przemysław Termiński w jednym z wywiadów skomentował Australijskie wybory: "Tutaj nie było sytuacji "albo Holder albo Doyle". Moje stanowisko od początku było takie, że bierzemy Chrisa Holdera. Przypominam, że osiągnął on lepszą średnią meczową, poza tym jest naszym kapitanem, więc zarówno kibice, jak i ja się z nim identyfikujemy. W budżecie na przyszły sezon chcemy ciąć koszty, dlatego Holder dostał propozycję podpisania kontraktu mniejszego o 20 procent. Zresztą tak Chris, jak i Doyle otrzymali identyczną ofertę. "Chrispy" zaakceptował nasze warunki. Natomiast Jason Doyle był brany pod uwagę, gdy jeszcze zastanawialiśmy się nad składem, ale oczekiwania, które do nas przysłał, były zupełnie oderwane od jego wyników sportowych, które prezentował w poprzednim sezonie, dlatego podziękowaliśmy mu za współpracę".
Toruński kapitan swoimi żużlowymi przemyśleniami i planami na przyszłość podzielił się z kibicami w jednym z wywiadów dla speedwaygp.com: "Po upadku Darcego byłem bardzo blisko podjęcia takiej decyzji o zakończeniu kariery. Nie po to ścigasz się na żużlu, by wylądować na wózku. Wiem, że takie kontuzje się zdarzają. Nie był to pierwszy raz i nie ostatni, ale kiedy widzisz, że twój najlepszy kumpel jest bezradny, cierpi z bólu... To było trudne. Zawsze mówiłem mu co ma robić, a teraz on mówi to mi. Wszystko się zmieniło, ale ja czekam na niego. Wiem, że Darcy chce, bym był w tym miejscu, co przed wszystkimi problemami. To sprawia, że czuję się dobrze, daje mi motywację. Robię to nie tylko dla siebie, ale również dla mojego najlepszego przyjaciela. Jesteśmy w kontakcie, regularnie ze sobą rozmawiamy. Darcy jest teraz o wiele bardziej szczęśliwy. Jest teraz w dobrym miejscu. W tym samym centrum jest wielu młodych chłopaków, którzy nabawili się urazów na motocyklu i są w tym samym położeniu co Darcy. Ma trochę konkurencji i to dla niego najlepsza rzecz, że znalazł się w takim środowisku. To niesamowite zobaczyć, jak Darcy radzi sobie z tym wszystkim i jakie czyni postępy".

Na kolejne kontrakty kibice w Toruniu musieli poczekać do momentu gdy otworzyło się okienko transferowe. Choć tak jak wspomniano na początku działacze byli "po słowie" z dwoma liderami, dopóki kontrakt nie był parafowany wiele w ustnych ustaleniach mogło się zmienić. A zawodnikami, którzy mieli wzmocnić ekipę Aniołów byli Słowak - Vaculik Martin i Amerykanin Hancock Greg.

Pierwszy z riderów musiał poszukać nowego pracodawcy, bowiem jego dotychczasowy klub Unia Tarnów przeżywała kłopoty finansowe i postawiła na wariant oszczędnościowy w budowaniu składu. Tym samym Martin, po sześciu latach "Jaskółkę" na plastronie zamienił na "Anioła". Zawodnik co prawda początkowo prowadził rozmowy ze Stalą Gorzów, a o jego pozyskanie zabiegała również Zielona Góra, jednak Słowak szybko odrzucił te oferty i na profilu społecznościowym poinformował, że w okresie transferowym podpisze umowę z toruńskim klubem. Martin dotrzymał danego słowa i podpisując umowę tak komentował swoją decyzję "Nie mogłem sobie wymarzyć lepszej ekipy. Wszyscy dobrze się znamy. Z Adrianem Miedzińskim jeździłem w Czechach czy w Szwecji, więc wszystko jest w porządku. Jeśli zawodnicy dadzą z siebie wszystko i cała drużyna będzie się bawić tym sportem, to szykuje się bardzo fajny sezon dla nas".
Przenosiny Vaculika do Torunia wielu uznawało za transferowy hit, bowiem zawodnik reprezentował bardzo wysoki poziom sportowy, a także był młodym i perspektywicznym jeźdźcem. Dodatkowo uchodził za zawodnika, który bardzo rzadko zmienia barwy klubowe i można było uznać, że torunianie podpisując umowę ze Słowakiem dokonali też inwestycji w przyszłość.

Nieco bardziej skomplikowana była sprawa z Gregiem Hancockiem. Który, mimo że deklarował chęć startów w mieście Kopernika, to jednak długo poszukiwał sponsorów, którzy byliby w stanie sfinansować jego starty w nowym klubie. Sytuacja ta sprzyjała innym klubom, które ciągle kusiły najstarszego, ale niezwykle skutecznego zawodnika cyklu Grand Prix. Najbardziej aktywny był w tej materii Falubaz Zielona Góra, gdzie nowym trenerem został Marek Cieślak, który chciał mieć doświadczonego wicemistrza świata, z którym współpracował już wcześniej w Tarnowie, ale także w Zielonej Górze w 2011 roku. Transakcja ta byłaby jednak bardzo kontrowersyjna, bowiem w Toruniu Hancock miał zarobić 1,3 mln zł, więc Falubaz musiałby położyć na stół znacznie większą kwotę, co byłoby policzkiem dla dotychczasowych zawodników w zespole z grodu Bachusa, którzy zgodzili się na poważne redukcje wynagrodzenia. Osobną kwestą pozostawało to, że Falubaz nie rozliczył się jeszcze z kontuzjowanym Darcy Wardem, który raptem dwa miesiące startował w Zielonej Górze i zalegał walczącemu o odzyskanie sprawności zawodnikowi ponad pół miliona złotych, a bezradny Australijczyk prosił nawet o wsparcie Speedway Ekstraligę.
W całej tej sytuacji trudno było mieć jednak pretensje do Amerykanina o to, że "kokietował" toruńskich włodarzy, bowiem rok temu sytuacja była dokładnie odwrotna. Amerykanin przyjechał do Torunia na rozmowy, zaakceptował ofertę i długo czekał na papierowy kontrakt i ostatecznie dowiedział się, że klub wybiera Chrisa Holdera. Można zatem powiedzieć, że Hancock został potraktowany jako "straszak" dla Australijczyka i ostatecznie musiał "na szybko" podpisywać umowę w niepewnym finansowo Rzeszowie. KS Toruń miał jednak alternatywę, gdyby Hancock wybrał ofertę Falubazu, a był nią startujący przed rokiem w Stali Rzeszów, Duńczyk - Peter Kildemand lub Lesznianin - Piotr Pawlicki, który wkraczał w wiek seniora i nie mógł dojść do porozumienia z macierzystym klubem. "Herbie" pamiętliwy jednak nie był i choć nie przyjechał na konferencję prasową do Torunia, spotkał się z właścicielem klubu w Berlinie, gdzie parafował kontrakt na sezon 2016 z opcją przedłużenia na kolejny rok, a w kuluarach mówiło się, że jest to ostatni klub mieszkającego w Szwecji "Jankesa" przed żużlową emeryturą.

Niestety jak się później okazało kontrakt Grega Hancocka w Toruniu był mocno zagrożony, bowiem Speedway Ekstraliga z dniem 3 lutego 2016 czyli trzy dni po zamknięciu okresu transferowego wszczęła postępowanie wyjaśniające w sprawie podpisania przez Grega Hancocka aneksu do kontraktu ze Stalą Rzeszów przed rozpoczęciem sezonu 2015. W całej sprawie chodziło o to, że poza główną umową klub i zawodnik zawarli dodatkową umowę, w której rzeszowianie zobowiązali się do znalezienia sponsora dla uczestnika cyklu Grand Prix. W przeciwnym razie podkarpacki klub miał zapłacić Amerykaninowi uzgodnioną kwotę. Strony zostały poproszone o złożenie wyjaśnień, ale wiadomym było, że zgodnie z art. 319 pkt 23 "Przepisów Dyscyplinarnych Sportu Żużlowego" za zawarcie z klubem kontraktu niezgodnego z przepisami zawodnikowi groziła kara pieniężna od 40.000 do 50.000 zł. Natomiast zgodnie z art. 316 pkt 38 "Przepisów Dyscyplinarnych Sportu Żużlowego" za to samo naruszenie regulaminu klubowi groziła kara pieniężna w wysokości 50.000 zł oraz odszkodowanie dla podmiotu zarządzającego. Władze spółki wszczęły także osobne postępowanie w sprawie odmowy potwierdzenia Grega Hancocka, jako zawodnika KS Toruń, na sezon 2016 ze względu na naruszenia regulaminu w sezonie 2015, a wszelkie decyzje żużlowe władze miały podjąć na przełomie lutego i marca czyli tuż przed rozpoczęciem ligowych rozgrywek, co stawiało w bardzo niekorzystnej sytuacji toruński klub. W całej sprawie wszystko było o tyle dziwne, że pozaregulaminowe umowy na światło dzienne wyszły przy okazji audytu czyli jeszcze przed rozpoczęciem okresu transferowego na sezon 2016, zatem władze ekstraligowej spółki mogły powiadomić wszystkie kluby, że kontrakt z Gregiem Hancockiem jest obarczony ryzykiem zawieszenia zawodnika, tak uczyniono w przypadku Rafała Okoniewskiego w roku 2015, gdy zawodnik próbował rozwiązać kontrakt z rzeszowianami. Historia Hancocka była jednak inna i bardziej oczywista, bowiem zakpiono sobie z ligowych regulaminów, a zarówno zawodnik jak i klub stali się ofiarą własnej pazerności. Po ujawnieniu całej sprawy nawet jeśli rzeszowianie przelaliby zgodnie z zapisami nieuczciwej umowy 0,4 mln zł, to i tak Hancock musiałby pieniądze zwrócić. Zatem problem leżał już nie w samym zachowaniu gwiazdy światowego speedway'a, a w etyce żużlowej i w tym jak wyjdzie na kontraktowym kłamstwie Stal Rzeszów, która - będąc i tak na krawędzi wielkich problemów finansowych - pogrążyła się jeszcze bardziej.
Nie oceniając moralnego aspektu sprawy, Hancockowi tak jak wspomniano groziło oprócz kary finansowej zawieszenie przez władze polskiej ligi, bowiem przypadki surowych kar za łamanie przepisów można było mnożyć (po sezonie 2013 obciążony milionami kary Unibax czy też spółka z Częstochowy wyrzucona z ligi za specyficzną politykę finansową). Jednak ewentualne zawieszenie nie zrobiłoby na Amerykańskim zawodniku wielkiego wrażenia, bo i tak zapewne mógł być już rentierem, bowiem do końca kariery i sportowej emerytury pozostało mu już niewiele czasu, dlatego stać go było na to, aly rok 2016 spędzić na słonecznej Florydzie i epizodycznie powalczyć w Grand Prix. Zatem najbardziej poszkodowany przy ewentualnej karze dla Hancocka był całkowicie niewinny - klub z Torunia, który postawił na Amerykanina, a mogło okazać się, że po sezonie transferowym filar zespołu będzie istniał tylko na papierze, bo jeśli Amerykanin zostałby wysłany na przymusową przerwę od polskiej ligi, siła rażenia Aniołów znacznie by osłabła, a wszystkie nazwiska zawodników gwarantujących zdobycze punktowe w lidze polskiej były już zajęte.
Władze spółki wiedziały jednak, że słabszy KS Toruń to cios dla całej ligi, bowiem klubów zarządzanych jak ten z miasta Kopernika w lidze brakowało, a przy tym w erze praw do transmisji telewizyjnych mecze KST uchodziły za najbardziej interesujące dla nSport+ stąd Hancock został jedynie ukarany finansowo i mógł przygotowywać się do kolejnego sezonu. Niestety niesmak i rysa na sympatycznym wizerunku Amerykanina pozostała.

Wracając jednak do aspektów sportowych piątym seniorem, który doszedł do porozumienia z działaczami z miasta Kopernika, był Adrian Miedziński, który co prawda szybko ustalił warunki zatrudnienia, ale nie spieszył się z finalizacją ustaleń na papierze, bowiem postanowił odpocząć od żużla i wyjechał na zasłużone wakacje.
"Miedziak" nie krył jednak radości, że klub obdarzył go ponownie zaufaniem zwłaszcza, że sezon 2015 w jego wykonaniu pozostawiał wiele do życzenia i sam zawodnik deklarował, że postara się punktować zdecydowanie lepiej niż w sezonie 2015, gdy uzyskał w lidze średnią 1,532 punktu na bieg:
"W poprzednim sezonie miałem problemy z kontuzjowaną ręką i miało to spory wpływ na moją jazdę. W play-offach czułem się jednak już całkiem dobrze i napawa mnie to optymizmem przed kolejnym sezonem. Będę czynić przygotowania, by w przyszłym roku moja jazda wyglądała dużo lepiej. Muszę też przede wszystkim odzyskać radość z jazdy. Pomagają mi w tym wspólne treningi z naszymi młodymi chłopakami. Pogoda pozwala chociażby pojeździć na crossie. Chwilami czuje się jakby za chwilę miał się zaczynać sezon. Nie lubię siedzieć w domu i korzystam z każdej możliwości aktywności fizycznej".
    

Mając w składzie dwie armaty w osobach Vaculika i Hancocka oraz mogącego urastać do miana lidera Holdera, a także krajowe zaplecze seniorów, toruńscy włodarze zaczęli szukać wzmocnień na pozycji juniorskiej. Juniorem numer jeden w klubie miał być nadal Paweł Przedpełski, który udowadniał w przeszłości, że potrafi wygrywać nie tylko z rówieśnikami, a również rywalizacja z bardziej utytułowanymi zawodnikami nie stanowi dla niego wielkiego problemu. Niestety Paweł, po tym jak Oskar Fajfer przestał być juniorem i zmienił klimat na gdański, nie miał wartościowego partnera w biegu młodzieżowym. Toruński menadżer mógł co prawda postawić na wychowanków "Stali Toruń", wśród których najbardziej doświadczony był Dawid Krzyżanowski, ale powracał on po ciężkiej kontuzji i nikt nie wiedział w jakiej będzie formie, a pozostali młodzi jeźdźcy nie czynili na tyle wyraźnych postępów, aby wiązać z nimi nadzieje na systematyczne punktowanie w sezonie 2016. W tej sytuacji zaczęto rozważać różne opcje. Jednym z młodych kandydatów miał być Kacper Woryna, który przedstawił swoją ofertę klubowi z Torunia. Wcześniej zawodnikiem tym interesowała się także Unia Tarnów, ale "Jaskółki" postawiły na sprawdzonego w ich szeregach Krystiana Rempałę. Woryna jednak składając ofertę nie tylko w Toruniu próbował w ten sposób negocjować ze swoim klubem - ROWem Rybnik, z którym ostatecznie doszedł do porozumienia. Osobną sprawą pozostawało to, że wychowanek rybnickiego klubu nie był juniorskim priorytetem toruńskiego klubu. Działacze KST postawili bowiem na transfer Norberta Krakowiaka. Siedemnastoletni wychowanek Ostrovii Ostrów Wielkopolski oceniany był jako spory talent i choć z dobrej strony prezentował się głównie w turniejach juniorskich i towarzyskich to swoimi umiejętnościami przewyższał toruńskich rówieśników i był poważnym wzmocnieniem i nadzieją na przyszłość toruńskiego żużla. Negocjacje w pozyskaniu młodego jeźdźca nie były jednak łatwe, bowiem Ostrów żądał za wyszkolenie swojego wychowanka 120.000 zł co było nie do przyjęcia przez toruńskich decydentów. Problem jednak rozwiązał się sam, bowiem borykający się z problemami finansowym klub z Wielkopolski nie otrzymał licencji na starty w sezonie 2016 i Krakowiak mógł zostać pozyskany z pominięciem kwoty transferowej. Zawodnik związał się ostatecznie z toruńskim klubem trzyletnim kontraktem i po wygaśnięciu umowy mógł bezpłatnie zmienić klub według własnego uznania.

Pozyskanie Krakowiaka zamykało skład toruńskiego klubu, jednak opcja zespołu z Krakowiakiem w przypadku Aniołów miała być rozwiązaniem doraźnym. Bowiem toruński klub musiał coś zmienić w szkoleniu młodzieży, gdyż w ostatnich latach próżno było szukać wielkich sukcesów na miarę Pawła Przedpełskiego, który był niezwykle skuteczny tylko i wyłącznie ze względu na swój talent i duże wsparcie rodziny.
Nic więc dziwnego, że właściciel klubu zadbał i o ten element i za współpracę podziękowano Jackowi Krzyżaniakowi, a Jan Ząbik znalazł zatrudnienie w GKSŻ, gdzie miał odpowiadać za opracowanie programu szkolenia młodzieży w całej Polsce. W miejsce młodzieżowych trenerów zatrudniono Roberta Kościechę. Wychowanek Apatora Toruń w zimowej przerwie zakończył karierę zawodnika i postanowił skupić na wspieraniu młodych zawodników: "Dwadzieścia lat zdecydowanie wystarczy. Już w ostatnich latach miałem ciężko. Po bardzo trudnej kontuzji uda trzy lata temu, ale po namowach jeszcze spróbowałem. Z roku na rok coraz bardziej się z tym męczyłem i gdzieś się wypaliłem sportowo. Sytuacja coraz bardziej mnie przerastała, a po tym wypadku Darcy'ego Warda, którego znam od młodych lat, uświadomiłem sobie, że trzeba w końcu zejść ze sceny. Sportowo osiągnąłem to, co miałem osiągnąć".
Przed ogłoszeniem nowej funkcji spekulowano, że Kościecha może zostać jeżdżącym trenerem, który wspierałby drużynę w przypadku ewentualnych kontuzji czy czerwonych kartek, ale sam zainteresowany oraz właściciel klubu zdementowali te pogłoski, a "Kostek" myślał tylko o tym jak wprowadzić na wyżyny speedway toruńskich młodzieżowców i jak wspomagać w trakcie meczów menadżera Jacka Gajewskiego.

O zatrudnieniu Roberta Kościechy klub poinformował na specjalnie zwołanej konferencji, która była jednocześnie podsumowaniem okresu transferowego i pretekstem do ogłoszenia nowej nazwy klubu, która w sezonie 2016 brzmiała KS Get Well Toruń i była wparciem dla kontuzjowanego Darcy Warda. Działacze zaskoczyli jednak toruńskich fanów i obok przywołanych faktów, sfinalizowali również kontrakt z Grzegorzem Walaskiem, o którym wiele się mówiło w toruńskim środowisku żużlowym, ale nikt nie brał go na poważnie, bowiem skład Aniołów był teoretycznie zamknięty, a MotoArena nie należała do ulubionych obiektów zielonogórskiego wychowanka. Kontrakt Walaska był jednak tzw. kontraktem warszawskim (bez aneksu finansowego), ale w klubie nie wykluczano, że IMP z 2004 roku mógł być uzupełnieniem toruńskiego składu, jeśli kontuzji nabawi się jeden z seniorów. Sam zawodnik deklarował, że będzie rywalizować o miejsce w składzie z Kacprem Gomólskim i Adrianem Miedzińskim w meczach sparingowych i jeśli ta rywalizacja skończy się fiaskiem miał startować na zasadzie wypożyczenia w pierwszej lidze.
Wielu zarzucało właścicielowi KS Get Well Toruń arogancje i brak szacunku dla zawodnika klasy Walaska, z którym podpisano kontrakt bez gwarancji startowych, ale Przemysław Termiński na portalu społecznościowym wyjaśnił dlaczego zdecydował się na takie rozwiązanie: "Spotkałem się z zarzutem, że proponowanie zawodnikom kontraktu warszawskiego to przejaw arogancji i braku szacunku. Nic bardziej mylnego. To tylko i wyłącznie przejaw aktualnych możliwości kontraktowych klubu. W sytuacji, kiedy skład bazowy został ustalony, kiedy klub nie poszukuje zawodników bazowych, pozostają miejsca dla zawodników rezerwowych. Ich zadaniem jest zastępować zawodników bazowych w przypadku ich kontuzji lub niedyspozycji. A w przypadku trwałej kontuzji lub niedyspozycji - mają szanse wejść do podstawowego składu. Walasek pojedzie w turnieju charytatywnym dla Warda, pokaże się w meczach sparingowych i nasz menedżer Jacek Gajewski zdecyduje czy ten zawodnik nam się przyda. Dla mnie sytuacja wygląda tak, że pewniakami do jazdy są Greg Hancock i Martin Vaculik, a reszta walczy o skład. Z czwórki: Holder, Miedziński, Gomólski i Walasek wybierzemy trzech żużlowców, którzy dołączą do wymienionej dwójki. W przypadku Walaska jest tak, że w minionych rozgrywkach jeździł w kratkę, leczył kontuzję, więc trzeba sprawdzić czy coś się zmieniło na lepsze. Od strony formalnej mamy wszystko ustalone, bo w ostatnim czasie prawnicy klubowi rozmawiali z prawnikami Walaska i uzgodnili, że jeśli zawodnik przegra walkę o skład to będzie wolny i natychmiast dostanie zgodę na wypożyczenie do innego klubu. Żużel to sport zawodowy i mówimy w nim o kontraktach profesjonalnych, nie amatorskich. De facto o umowie pomiędzy firmą, jaką jest klub a firmą, jaką jest zawodnik możemy mówić o dwóch składowych wynagrodzenia: kwota za podpis przeznaczona jest na przygotowanie do sezonu; kwota za punkty - na funkcjonowanie firmy zawodnika. Czasami zawodnik może zrezygnować z kwoty na przygotowanie do sezonu jeśli uzna, ze mu się to ostatecznie opłaci np. w związku z wyższymi kwotami otrzymywanymi za punkt. Dlatego proszę nie traktować potencjalnych kontraktów warszawskich jako przejawu arogancji, lekceważenia czy braku szacunku. Takie są po prostu możliwe propozycje klubu. To sport i jednocześnie praca. Dla wszystkich".

Gdy wydawało się, że Toruń już niczym nie zaskoczy swoich kibiców, na dzień przed zamknięciem okienka transferowego, "obrodziło" w Toruniu kolejnymi kontraktami tzw. warszawskimi, które dawały zawodnikom szansę na starty w lidze polskiej na zasadzie wypożyczenia. Pierwszym takim zawodnikiem, który skorzystał z opcji "przedłużonych negocjacji" z ostatecznym pracodawcą na sezon 2016, okazał się wychowanek GTŻ Grudziądz - Artur Mroczka. Jednak jego szanse na starty w barwach KS Get Well Toruń były iluzoryczne i zawodnik miał być wypożyczony do innego klubu. Mroczka negocjował warunki kontraktu ze swoim dotychczasowym klubem - Unią Tarnów, ale ostatecznie nie doszedł do porozumienia. Prezes "Jaskółek" uznał, że zawodnik żądał zbyt dużej podwyżki. Jednak kwota, jakiej oczekiwał zawodnik wynikała ze średniej biegowej 1,447 jaką uzyskał w poprzednim sezonie, co dało mu 34 miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników Ekstraligi i była to pozycja znacznie wyższa niż w sezonie 2014. Zgodnie z przepisami Mroczce przysługiwała spora podwyżka kontraktu. W tarnowskim klubie nie akceptowano takiego stanu rzeczy, bowiem grudziądzki wychowanek miał pośród seniorów Unii najniższą średnią i w jego miejsce zakontraktowano Piotra Świderskiego.

Podobnie rzecz miała się z Niemcem Mathiasem Schultzem, który w przeszłości startował w niższych polskich ligach żużlowych, a kontrakt z jedną z najlepszych drużyn w Polsce, był dla niego tak wielkim zaszczytem, że tuż po podpisaniu kontraktu "warszawskiego" w Toruniu wyeksponował logo drużyny z miasta Kopernika na swojej witrynie i z dumą opowiadał, że stał się członkiem tak zacnej ekipy. "Matze" jednak podobnie jak Mroczka miał iluzoryczne szanse na występy z Aniołem na piersi i toruński kontrakt był jedynie stworzeniem "przestrzeni czasowej" na znalezienie klubu, do którego zawodnik mógłby zostać wypożyczony.

Z kolei inną koncepcję klub miał względem młodziutkiego Gleba Czugunowa, który po parafowaniu kontraktu miał zostać wypożyczony do pierwszej ligi i ścigać się w rozgrywkach młodzieżowych w Polsce. Można powiedzieć, że torunianie wzięli tym samym przykład z Unii Leszno, która podpisała kontrakt z szesnastoletnim Wiktorem Trofimowem licząc, że inwestycja w młodego jeźdźca zwróci się w przyszłości. Oto jak komentował ów angaż toruński trener Robert Kościecha: "Wiem, że właściciel klubu, Przemysław Termiński chce pomagać żużlowym talentom i normalną koleją rzeczy jest to, że podpisuje się z nimi kontrakty. Czugunow chce się dalej rozwijać i dla niego podpisanie kontraktu w Polsce jest na pewno dobrym rozwiązaniem. Jest jeszcze za młody, by myśleć o składzie w Toruniu, ale podpisany teraz kontrakt warszawski daje perspektywy na przyszłe lata. Nie można wykluczyć, że za dwa-trzy lata będziemy brać go poważnie pod uwagę".

Po zamknięciu okienka transferowego kibiców zaskoczyła dyskusja w której podnoszono, że zawodnicy co prawda podpisali umowy, ale nie chcieli podpisywać dokumentu "entry form". Wynikało to z tego, że podpisując ów dokument potwierdziliby, że zaznajomili się i zaakceptowali regulamin, który w międzyczasie został zmieniony. A przecież wielu jeźdźców parafowało angaże nie mając świadomości zmian jakie do końca okresu transferowego zaserwują im działacze żużlowej centrali. Zagrożenia rozwiązania kontraktów jednak nie było, bowiem jeśli zawodnicy nie podpiszą druków "entry form" do 31 stycznia to Ekstraliga Żużlowa zgodnie z regulaminem wyznaczy czas, w którym kluby będą musiały uzupełnić brakujące dokumenty w przeciwnym razie kontrakty miały być unieważnione, a to automatycznie skutkowało utratą licencji, bez której żużlowcy nie mogli startować w żadnej polskiej lidze.

Dlatego w Toruniu nikt nie przejmował się brakiem podpisu na jednym dokumencie, który można było uzupełnić, a nowi zawodnicy, nowy trener młodzieży, nowa prezes, nowa nazwa drużyny uprawniała toruńskich działaczy do odważnych deklaracji, w których zespół miał walczyć o mistrzostwo kraju. Oto jak właściciel klubu podsumował okres transferowy: "Nie znaleźliśmy sponsora tytularnego, więc postanowiliśmy oddać nazwę drużyny fundacji. W przyszłym sezonie będziemy jeździć pod szyldem KS Get Well Toruń - poinformował właściciel żużlowego klubu, Przemysław Termiński. Drużyna jest kompletna. Nowymi zawodnikami będą Greg Hancock, Martin Vaculik, Norbert Krakowiak oraz Grzegorz Walasek, z którym podpisaliśmy tzw. "kontrakt warszawski". Finansowo chcemy się zamknąć w budżecie 9 mln zł, w tym roku wydaliśmy 10,3 mln, z czego dwa musiały pokryć moje firmy. W minionym sezonie mówiłem, że naszym celem jest awans do play off i to się udało. Teraz stawiam bardziej ambitny cel, czyli walkę o złoty medal".
Właścicielowi wtórował menadżer Jacek Gajewski: "Pierwszą rzeczą, na której się skupiliśmy, było poszukanie liderów, którzy w decydujących momentach, będą w stanie rozstrzygać mecze na naszą korzyść. W roku 2015 naszą główną bolączką, to brak liderów w decydujących momentach. Odzwierciedla to klasyfikacja biegopunktowa po sezonie, gdzie junior był najwyżej sklasyfikowany.
Kontraktując juniora chcemy zmobilizować chłopaków, którzy są na miejscu i przejechali poprzedni sezon w barwach naszego klubu. Rywalizacja jest potrzebna i będzie owocowała tym, że ten drugi junior obok Pawła Przedpełskiego nie będzie tylko dostarczycielem punktów i mam nadzieję, że Norbert okaże się wzmocnieniem. Nasza drużyna jest kompletna i zbilansowana. Jak patrzę po innych klubach, to również bardzo mocno działają. Mimo jakichś tam problemów w niektórych ośrodkach, przynajmniej w 4-5 ekipach składy wyglądają dość solidnie. Na pewno czeka nas ciekawy sezon, ale patrząc na toruński skład można zaryzykować stwierdzenie, że wygranie ligi jest możliwe i realne, ale jak patrzę na moje żużlowe doświadczenia to sport uczy pokory. Nawet tutaj w Toruniu były takie drużyny, które miały wygrywać nawet po kilkadziesiąt meczów z rzędu, a wiemy jak to się kończyło".

Ostatecznie w marcu po domknięciu wszystkich kontraktów, szeroką ligową kadrę Aniołów potwierdziło GKSŻ w komunikacie:
Zawodnik Rok
urodzenia
średnia biegowa
w sezonie 2015
Chris Holder
Australia
1987 1,833 straniero - senior
dziewiąty ligowy sezon w Toruniu
Greg Hancock
USA
1970 2,373 straniero - senior
w roku 2015 startował w Rzeszowie
Martin Vaculik
Słowacja
1990 2,242 straniero - senior
w roku 2015 startował w Tarnowie
Mathias Schultz
Niemcy
1984 1,300
(2 liga)
straniero - senior
w roku 2015 startował w Rawiczu
Gleb Czugunow
Rosja
1999 - ns - straniero - junior
pierwszy kontrakt w Polsce
Adrian Miedziński
Polska
1985 1,532 senior
piętnasty ligowy sezon w Toruniu
Kacper Gomólski
Polska
1993 1,271 senior
drugi ligowy sezon w Toruniu
Grzegorz Walasek
Polska
1976 1,654 senior
w roku 2015 startował w Zielonej Górze
Mroczka Artur
Polska
1989 1,447 senior
w roku 2015 startował w Tarnowie
Paweł Przedpełski
Polska
1995 2,050 junior
szósty sezon w Toruniu
Norbert Krakowiak
Polska
1999 1,625
(1 liga)
junior
w roku 2015 startował w Ostrowie
Dawid Krzyżanowski
Polska
1997 - ns - junior
trzeci ligowy sezon w Toruniu
Tomasz Przywieczerski
Polska
1997 - ns - junior
nie startował w lidze jako torunanin

Młodzieżową kadrę stanowiła toruńska szkółka żużlowa prowadzona przez Roberta Kościechę.
      Paweł Przedpełski

      Dawid Krzyżanowski
      Norbert Krakowiak
      Tomasz Przywieczerski
      Adrian Bułanowski
      Igor Kopeć-Sobczyński
      Marcin Kościelski
      Marcin Turowski
- wypożyczony w ramach rozgrywek ligowych do Krosna. W rozgrywkach młodzieżowych reprezentował klub z Torunia
      Mateusz Adamczewski (
zawodnik przed licencją)
      Adam Wankiewicz
(zawodnik przed licencją)

Z kadry Aniołów na rok 2016 odeszli:
Grigorij Łaguta
Rosja
1984 1,867 straniero - senior
odszedł do Rybnika
Jason Doyle
Australia
1985 1,802 straniero - senior
odszedł do Zielonej Góry
Oskar Fajfer
Polska
1994 1,172 senior
odszedł do Gdańska
Max Fricke
Australia
1996 - ns - straniero - junior
odszedł do Rybnika
Wiktor Kułakow
Rosja
1995 - ns - straniero - junior
odszedł do Bydgoszczy
Siergiej Łogaczew
Rosja
1995 - ns - straniero - junior
odszedł do Krosna
Brady Kurtz
Australia
1998 - ns - straniero - junior
odszedł do Piły
Łukasz Przedpełski
Polska
1992 - ns - senior
odszedł do Opola

Kariery zakończyli lub klub postanowił dalej nie inwestować w rozwój zawodników:
Karol Ząbik
Polska
1986 - ns - senior
przed sezonem 2015 zakończył karierę
Paweł Wolender
Polska
1994 - ns - junior
w trakcie sezonu 2015 zakończył karierę
Tomasz Beyger
wychowanek
1995 - ns - junior
Patryk Sikora
wychowanek
1995 - ns - junior

Przygotowania do sezonugóra strony


Przygotowania do sezonu podobnie jak okres transferowy rozpoczęło się od studiowania regulaminów, w ramach których klub mógł ubiegać się o starty w ekstralidze w roku 2016. Na pierwszy ogień poszła analiza zapisów związanych z procesem licencyjnym, który mijał 7 grudnia 2015. Dla części klubów termin ten oznaczał walkę z czasem, jednak "Anioły" mogły być spokojne, bowiem klub obok Unii Leszno uchodził na ośrodek stabilny finansowo i nie miał problemów z wynagradzaniem zawodników za wykonaną pracę. Zwłaszcza, że w klubie liczono na znacznie bardziej okazałe zdobycze punktowe zawodników i w założenia z roku 2015, klub nieco zaoszczędził na kontraktach. Nic więc dziwnego, że klub ambitnie kontraktował nowych liderów, w osobach Grega Hancocka i Martina Vaculika i spokojnie oczekiwał na bezwarunkową licencję uprawniającą drużynę do startów w ekstralidze. Po zakończonym procesie licencyjnym obok torunian (licencja nr 4/E/2016) bezwarunkowo do rywalizacji w sezonie 2016 dopuszczone zostały kluby z Leszna i Gorzowa. Z kolei ekipy z Zielonej Góry, Tarnowa, Grudziądza i Rybnika otrzymały licencje warunkowe, a zespołowi z Wrocławia odmówiono przyznania licencji, ale w tym przypadku, była to odmowa kurtuazyjna, bowiem ekipa z Dolnego Śląska była w trakcie remontu Stadionu Olimpijskiego i dogrywała swoje starty na obiekcie poznańskim.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że o tym, czy dany klub mógł wystartować w sezonie 2016 w rozgrywkach ligowych decydował tak jak przed rokiem zespół do spraw licencji, w skład którego wchodziło od 4 do 6 osób powołanych przez Zarząd Główny PZM, a podmioty ubiegające się o licencje musiały spełnić cztery rodzaje kryteriów:
    - prawne
    - sportowe
    - dotyczące infrastruktury sportowej
    - finansowe
W ramach kryteriów wyodrębniono dwa typy wymagań:
- "A" - kryteria obowiązkowe - Jeżeli wnioskodawca nie spełniał któregokolwiek z kryteriów A, wówczas Licencja uprawniająca do udziału w Rozgrywkach Klubowych PZM nie mogła zostać przyznana.
- "B" - kryteria uzupełniające - jeżeli Wnioskodawca nie spełnia któregokolwiek z kryteriów B, Wnioskodawca mógł, wedle uznania Organów Licencyjnych, otrzymać Licencję zwykłą, Licencję Warunkową lub Licencję Nadzorowaną, uprawniającą warunkowo do udziału w Rozgrywkach Klubowych PZM.
Prezydium ZG PZM w szczególnych wypadkach miało prawo do udzielenia, na wniosek Zespołu lub na udokumentowany i poparty wiarygodnymi dokumentami wniosek Strona 6 z 27 Wnioskodawcy lub Licencjobiorcy, zgody na odstępstwo od Kryteriów A, określając jednocześnie warunki udzielenia takiej zgody.
Organy Licencyjne mogły współpracować z wybranymi przez siebie Ekspertami, którzy byli powoływani i odwoływani przez Przewodniczącego danego Organu Licencyjnego. Ekspert ds. Kryteriów finansowych musiał posiadać aktualne uprawnienia biegłego rewidenta, certyfikat CIA (Certified Internal Auditor) albo ACCA (Association of Chartered Certified Accountants), a ekspert ds. Kryteriów prawnych musiał posiadać zdany egzamin sędziowski, adwokacki lub radcowski.
Postępowanie licencyjne było dwuinstancyjne. Organem I instancji jest Zespół Licencyjny, a organem odwoławczym ZG PZM. Podmioty ubiegające się o licencję zobowiązane były do:
    - wniesienia opłaty (w zależności od ligi odpowiednio 3000 zł, 2000 zł i 500 zł)
    - złożenia wniosku najpóźniej do 7 grudnia
    - dostarczenia dokumentów osobiście, pocztą (listem poleconym), kurierem lub e-mailem (na adres licencja.zuzel@pzm.pl)
Zespół Licencyjny mógł przyznać licencję, odmówić przyznania licencji lub pozbawić licencji. Odwołania od decyzji Zespołu Licencyjnego należało wnieść na piśmie w terminie 7 dni od daty doręczenia decyzji, a w przypadku decyzji o odmowie lub odebraniu licencji najpóźniej do 21 grudnia. Jeżeli wnioskodawca spełniał wszystkie kryteria, to wydawano licencję. Możliwe było również przyznanie licencji warunkowej lub nadzorowanej.
Zespół mógł przyznać Licencję warunkowo (Licencja Warunkowa), ale w takim przypadku postanowienia warunkowe musiały być spełnione w terminie określonym w wydanej decyzji, z tym, że:

- dla Klubów Ekstraligi termin nie mógł przekroczyć dnia 31 grudnia Roku Poprzedzającego - w zakresie postanowień finansowych innych niż zobowiązania w stosunku do zawodników (możliwe jest zawieranie ugód w tym zakresie) oraz dnia 31 marca Roku Bieżącego - w zakresie pozostałych postanowień warunkowych
- dla Klubów DM I Ligi i DM II Ligi terminem nieprzekraczalnym był dzień 31 stycznia Roku Bieżącego - w zakresie postanowień finansowych i dnia 31 marca Roku Bieżącego - w zakresie pozostałych postanowień warunkowych. Zespół jednak miał prawo zmienić termin realizacji postanowień warunkowych z uwzględnieniem terminów, o których mowa powyżej.
Licencja Warunkowa wygasała z chwilą stwierdzenia przez Zespół niewykonania przez Klub postanowień warunkowych określonych w tejże Licencji.
W uzasadnionych przypadkach Prezydium ZG PZM mogło, na wniosek Zespołu, określający jednocześnie proponowane warunki programu naprawczego dla Klubu (w tym szczegółowe nakazy lub zakazy nałożone na Licencjobiorcę w związku z objęciem go nadzorem), przyznać Licencję Nadzorowaną, umożliwiającą udział Wnioskodawcy w danych Rozgrywkach Klubowych PZM, jednocześnie określając ostateczne warunki programu naprawczego dla Klubu (w tym szczegółowe nakazy lub zakazy nałożone na Licencjobiorcę w związku z objęciem go nadzorem).
Zespół mógł stosować względem Licencjobiorców środki nadzoru finansowego (tj. nakazy lub zakazy podejmowania określonych działań przez Klub), w szczególności w postaci:

    - ograniczenia możliwości kontraktowania zawodników ze względu na sytuację finansową Licencjobiorcy
    - nakazu rozwiązania kontraktu zawartego z określonym zawodnikiem
    - określenia limitu finansowego jaki Licencjobiorca może wydać na wypłaty dla swoich zawodników
    - nakazu określonego zachowania się przez Licencjobiorcę lub wykonania określonej czynności w zakresie dotyczącym finansów Licencjobiorcy.

Również zawodnicy musieli przestudiować, albo być przeszkoleni przez włodarzy klubowych w zakresie zawiłości regulaminowych. A najważniejszą zmianą były bardzo kontrowersyjne zapisy, które uchwalono w dniu 12 i 13 grudnia 2-15 roku podczas seminarium dla sędziów i komisarzy torów, na którym oprócz bezpieczeństwa, poruszono również temat lotnych startów. W seminarium brali udział również przedstawiciele zawodników, których reprezentował Tomasz Gollob oraz były żużlowiec Krzysztof Cegielski. O ile temat bezpieczeństwa był niezwykle ważną sprawą, bowiem kontuzja Darcy Warda i wiele innych urazów, jakie odnieśli w ostatnim czasie zawodnicy dobitnie pokazywała, że na żużlowych torach nie jest bezpiecznie i należy pochylić się nad przygotowaniem nawierzchni oraz budową i konstrukcją band. W dyskusji podjęto również temat konkretnych sytuacji torowych i wiele czasu poświęcono na analizę zapisów wideo ze spornymi akcjami.
W ramach seminarium sędziowie poruszyli też kontrowersyjny, ale doskonale znany kibicom i zawodnikom temat nierównych startów zwanych potocznie "lotnymi" lub "kradzionymi", z którymi problem mieli tylko sędziowie, którzy nie potrafili brać odpowiedzialności za swoje decyzje. Regulamin, bowiem jasno określał jak zawodnicy powinni być ustawieni na starcie i poprawne ustawienie żużlowców wykluczało nierówny start zawodników. Sędziowie jednak szczegółowo przeanalizowali ten temat i postanowili skategoryzować nierówne wyjścia spod taśmy, jednocześnie ustalając karomierz dla niezdyscyplinowanych zawodników:
1 kategoria: Zawodnik sam się ukarał i wyszedł ze startu jako ostatni. Czyli ruszył się po zapaleniu zielonego światła i na tym stracił lub czołgał się i w ostatniej chwili skręcił kierownicę aby nie dotknąć taśmy. W tej sytuacji bieg nie będzie przerywany, a zawodnik po biegu otrzyma ostrzeżenie (warning!) za utrudnianie startu. Ostrzeżenie pokazywał będzie kierownik startu oraz telefonicznie sędzia do kierownika drużyny w parkingu.
2 kategoria: Zawodnik lub zawodnicy ruszyli się na starcie (zawodnik drgnął, ale na tym nie stracił) lub też zawodnik "czołgał się " na starcie ale nie został "przytrzymany" przez sędziego. W tej sytuacji bieg będzie przerywany, a winowajca przerwania biegu otrzyma ostrzeżenie.
3 kategoria: Tak zwane wstrzelenie się zawodnika w moment startowy (falstart). Kategoria najbardziej dyskusyjna, ale sport ma polegać na równej rywalizacji. Dlatego te biegi będą przerywane. Ponieważ w żużlu nie mamy czujników ruchu na starcie sędzia będzie analizował powtórki. Jeżeli wykażą, że zawodnik poruszył się przed zwolnieniem maszyny startowej, to otrzyma ostrzeżenie.

W każdym w/w przypadku, jeżeli sytuacja powtarzała się w zawodach po raz kolejny, to bieg miał być przerwany, a winowajca wykluczony i dodatkowo otrzymywał żółtą kartę.

Wielu po takich nieco oczywistych zapisach zadawało sobie pytanie, czy cokolwiek zmieni się w aspekcie równego startu, czy to tylko kolejny regulaminowy pusty zapis, który nie ma prawa zaistnienia, bez używania zdrowego rozsądku i ducha sportu przez osoby zasiadające na wieżyczce sędziowskiej. Pytania te były tym bardziej zasadne, że władze żużlowe zajmowały się sprawami naprawdę najmniej istotnymi, podczas gdy na zapleczu ekstraligi działo się naprawdę źle i polski żużel wołał o "reanimację". Decyzją władz GKSŻ dokonano połączenia pierwszej i drugiej ligi, a przy tym wprowadzono naprawdę dziwną i niecodzienną formułę rywalizacji. Oto bowiem do zmagań przystąpić miało jedenaście drużyn. Dziewięć z nich miało walczyć w systemie każdy z każdym. Jednak kluby z Rawicza i Opola miały rozgrywać mecze tylko na własnym torze. Zatem Lokomotiv Daugavpils, Renault Zdunek Wybrzeże Gdańsk, Włókniarz Częstochowa, Speedway Wanda Instal Kraków, Polonia Bydgoszcz, Stal Rzeszów, KSM Krosno, Polonia Piła i Orzeł Łódź z założenia miały odjechać w sumie osiemnaście kolejek. Kolejarz Rawicz i Hawi Racing Team Opole czeka jednak już tylko łącznie jedenaście spotkań (dziesięć u siebie i jeden wyjazdowy w Rawiczu lub Opolu). Wyjazdowe mecze obu tych drużyn do rywali u których zespoły w ogóle się nie pojawiały miały być zweryfikowane jako walkowery 40:0 dla przeciwników.
Po zakończeniu sezonu czołowa ósemka zapewniała sobie pozostanie w Nice Polskiej Lidze Żużlowej na kolejny sezon. Natomiast zespoły z miejsc 9-11 w sezonie 2017 miały rywalizować w Polskiej 2 Lidze Żużlowej. Na zapleczu ekstraligi zrezygnowano również z fazy play-off, a dwie najlepsze ekipy miały zmierzyć się w finałowym dwumeczu. I choć wszyscy działacze żużlowej centrali twierdzili, że wprowadzony system jest przejściowy to wielu kibiców zastanawiało się co przyświecało twórcom tak dziwnej rywalizacji.
Poniżej pełna treść oficjalnego komunikatu GKSŻ:
W rozgrywkach Polskiej Ligi Żużlowej 2016 udział biorą drużyny klubów, które otrzymały licencję na udział w zawodach o DM I i DM II ligi w sezonie 2016.
Rozgrywki PLŻ składać miały się z dwóch części:
- część zasadnicza, w której każda z drużyn spotyka się z każdym przeciwnikiem dwukrotnie, po jednym razie na torze własnym i przeciwnika. W sezonie 2016 drużyny klubów Hawi Racing Opole i RKS Kolejarz Rawicz rozgrywają jedynie po jednym spotkaniu z każdym przeciwnikiem na własnym torze, nie dotyczy to meczów pomiędzy drużynami klubów Hawi Racing Opole i RKS Kolejarz Rawicz, rozgrywanych na zasadach ogólnych (mecz i rewanż). Ustala się, że zaplanowane w terminarzu mecze wyjazdowe rozgrywane przez drużyny klubów Hawi Racing Opole i RKS Kolejarz Rawicz zwane dalej "meczami nierozegranymi" są rozstrzygane na korzyść ich przeciwnika w stosunku 40:0. Weryfikacja tych oraz pozostałych meczów następuje zgodnie z RSŻ w ciągu 14 dni od daty kalendarzowej rozegranych zawodów.
- Część finałowa rozgrywana jest w formie dwumeczu, w którym drużyny spotykają się po jednym razie na torze własnym i przeciwnika.
- W rundzie finałowej spotykają się drużyny, które zajęły pierwsze i drugie miejsce w tabeli po części zasadniczej. Punkty zdobyte w części zasadniczej nie są zaliczane do części finałowej.
O zwycięstwie w dwumeczu decyduje w kolejności:
- większa suma punktów meczowych,
- większa suma punktów biegowych,
- wyższa pozycja w końcowej tabeli po części zasadniczej rozgrywek.
W pierwszym meczu rundy finałowej, gospodarzem jest drużyna niżej sklasyfikowana w tabeli po części zasadniczej rozgrywek.
Rozgrywki prowadzone są według terminarza rozgrywek. Terminarz podzielony jest na rundy ponumerowane od 1 do 22 w części zasadniczej rozgrywek oraz od 1 do 2 w części finałowej.
Tabele w częściach zasadniczych rozgrywek tworzy się, szeregując drużyny w kolejności zdobytych punktów meczowych.
Końcowe klasyfikacje drużyn w poszczególnych rozgrywkach będą następujące:
- drużyna sklasyfikowana na pierwszym miejscu uzyska prawo do uczestniczenia w rozgrywkach Ekstraligi w następnym sezonie,
- drużyna sklasyfikowana na drugim miejscu rozegra dwa mecze barażowe z drużyną Ekstraligi.
- drużyny sklasyfikowane na miejscach 1 - 8 mają prawo do uczestnictwa w PLŻ (1) na 2017 o ile liczba drużyn, które uzyskały stosowaną licencję pozwoli na utworzeniu rozgrywek DM I i DM II ligi 2017.
- drużyny sklasyfikowane na miejscach 9 - 11 będą uczestniczyć w PLŻ (2) w 2017 o ile liczba drużyn, które uzyskały stosowaną licencję pozwoli na utworzeniu rozgrywek DM I i DM II ligi 2017.

Obok zapisów licencyjnych, w oparciu o które miały funkcjonować kluby oraz w tle regulaminowych zawiłości, według których mieli rywalizować zawodnicy na dwóch szczeblach rozgrywek. Najwięcej kontrowersji budziła ingerencja żużlowych władz w płatności za punkty dla zawodników. Było to o tyle dziwne, że novum które próbowano wprowadzić w postaci 25% wynagrodzenia podstawowego dla zawodnika, który przyjeżdżał do mety na trzeciej pozycji w biegu przegranym 5:1 miał wpłynąć na poprawę kondycji finansowej klubów, jednak nie uwzględniał w swych założeniach zawodników. O ile zawodnicy ze światowego toru, a nawet najlepsi zawodnicy w lidze polskiej z takim zapisem sobie potrafili poradzić, bowiem ich wynagrodzenie było znaczące, o tyle zawodnicy tzw. drugiej linii byli niezwykle pokrzywdzeni absurdalnym przepisem. Do całej sytuacji odniósł się prezes ekstraligi Wojciech Stępniewski: Decyzja wynika z ekonomicznych racji klubów. Zapisy w regulaminie przynależności klubowej, które dotyczą płacenia 25% stawki podstawowej za trzecią pozycję w biegach przegranych przez drużynę 1:5, wprost wynikają z ekonomicznych kalkulacji w klubach. Nam jako zarządowi Ekstraligi czy Głównej Komisji Sportu Żużlowego byłoby bardzo nieekonomicznie nie słuchać tych głosów. To działacze gromadzą środki i płacą zawodnikom. Uważam, że te racje są w tym przypadku po ich stronie. Jeśli za rok czy dwa sytuacja finansowa klubów poprawi się na tyle, że będą one chciały wycofania się z tych przepisów, to Ekstraliga wraz z GKSŻ z pewnością zachowają się w tej sprawie tak samo jak teraz i zmienią ten zapis.

Toruń jednak żył swoim żużlowym rytmem i działacze wiedzieli, że z regulaminem pierwszej ligi jest poza sferą klubowych wpływów, a z przepisami ekstraligowymi trzeba się poukładać, a nie z nim dyskutować. I w tym duchu planowano przygotowania do kolejnego sezonu oraz zimowe spotkania z kibicami. Nowa Pani prezes tak wypowiadała się w tym aspekcie; "Na początku chcemy skupić się na zaproponowaniu kilku zabaw i rozstrzygnięciu konkursów ogłoszonych w sezonie 2015. Zbieranie programów oraz naklejek do specjalnego plakatu, czy też konkurs na hasło drużyny na przyszły sezon - rozwiązaniem tym punktów zajmiemy się w pierwszej kolejności. Następnie czeka na nas, jakże piękny, okres gwiazdkowy, gdzie postaramy się sprawić kilka niespodzianek naszym fanom. Wiemy, jak ważny dla całego Grodu Kopernika jest żużel i mimo, że jest to sport typowo sezonowy, chcemy mieć kontakt z naszymi kibicami przez cały rok!"

Tak jak wspomniano wcześniej w Toruniu głośno mówiło się o sponsorze tytularnym, jednak gdy do mariaży KS Toruń i firmy Monster nie doszło, toruńscy działacze i "energetyczny darczyńca" zaskoczyli wszystkich, bowiem na konferencji prasowej oznajmiono, że drużyna w roku 2016 wystąpi pod nazwą, KS Get Well Toruń. Był to swoisty początek, akcji "Get well" dla Darcy'ego Warda i działacze postanowili w pełni wykorzystać kibicowski odruch serca i wspomóc nie tylko Warda, ale również innych poszkodowanych żużlowców. A wsparcie miało płynąć od kibiców, ale również na rynku pojawił się nowym sezonie napój izotoniczny Get Well, a dochody z jego sprzedaży były przeznaczone m.in. na leczenie Darcy'ego Warda.

Na bazie tej zmiany w klubie pojawił się kolejny pomysł, w którym kibice mogli zostać częścią drużyny na torze, projektując kevlar dla zawodników na sezon 2016.
Był to swoisty ukłon w stronę fanów, bowiem wielu z nich pamiętało, jak z początkiem lat dziewięćdziesiątych nastała pewna moda na przygotowanie nie tylko sprzętowe, ale również właśnie kevlarów oraz osłon motocykli, którą zapoczątkowali obcokrajowcy pojawiający się w polskiej lidze. W pierwszym etapie konkursu, należało pobrać ze strony internetowej klubu szkic stroju zawodnika, w który należało wpisać ręcznie lub pomocą programów graficznych w komputerze własny projekt i dostarczyć go do klubu. W drugiej części komisja konkursowa wyłaniała pięć najlepszych projektów, które w formie głosowania wybierali wszyscy kibice. Dla zwycięzcy najciekawszego projektu przewidziana była oczywiście całoroczna wejściówka na mecze KS Toruń na Motoarenie w sezonie 2016.

projekt nr 1 projekt nr 2 projekt nr 3 projekt nr 4 projekt nr 5

Ostatecznie zwyciężył po niewielkich modyfikacjach projekt nr 5, a Adrian Miedziński podczas konferencji prasowej, na której przedstawiono oficjalne stroje zespołu tak komentował ten wybór: "Cieszymy się, że było tyle emocji związanych ze strojami, w których będziemy występować w sezonie 2016. Według mnie wygląda fajnie, zwłaszcza, że nawiązuje on do lat 80-tych, kiedy startował mój tata. Nie ma czarno-białych barw, jesteśmy w barwach klubowych i jest to swego rodzaju przełamanie, gdyż czarny kolor gdzieś tam nam trochę przynosił pecha i zawsze brakowało kropki nad "i", aby osiągnąć końcowy sukces. Miejmy nadzieję, że ten nowy strój będzie przełomowy i sezon 2016 będzie dla nas lepszy

Wracając jednak do oferty dla najwierniejszych fanów finansujących drużynę przed sezonem, przez zakup całorocznych karnetów w przeciwieństwie do roku poprzedniego wejściówka umożliwiała oglądanie meczów tylko w rundzie zasadniczej lub przez cały sezon przy założeniu, że drużyna "Aniołów" awansuje do rundy play - off. Ceny całorocznych wejściówek jak zawsze była zróżnicowane zależnie od sektora i wspomnianej liczby meczów, które toruński kibic chciał oglądać i przedstawiały się następująco:
I. Karnet na rundę zasadniczą
    1. Strefa Niebieska:
        - Karnet Normalny - 220 zł.;
        - Karnet Normalny Lojalnościowy - 200 zł., dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie 2015;
        - Karnet Ulgowy - 170 zł., dla urodzonych w 1998 roku i później oraz dla studentów urodzonych w 1992 roku i później;
    2. Strefa Czerwona - Trybuna Główna:
        - Karnet Normalny - 550 zł.;
        - Karta Parkingowa - 150 zł.,
        (miejsce parkingowe na Parkingu B na wszystkie mecze DMP, nie obowiązuje w trakcie Speedway Grand Prix);
II. Karnet całoroczny (runda zasadnicza + play-off)
    1. Strefa Niebieska:
        - Karnet Normalny - 290 zł.;
        - Karnet Normalny Lojalnościowy - 260 zł., dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie 2015;
        - Karnet Ulgowy - 220 zł., dla urodzonych w 1998 roku i później oraz dla studentów urodzonych w 1992 roku i później;
    2. Strefa Czerwona - Trybuna Główna:
        - Karnet Normalny - 700 zł.;
        - Karta Parkingowa - 150 zł.,
        (miejsce parkingowe na Parkingu B na wszystkie mecze DMP, nie obowiązuje w trakcie Speedway Grand Prix);

Klub jednak oprócz ciekawej oferty wejściówek, tak jak deklarowała Pani Prezes, starał się też być bardziej aktywny niż w latach poprzednich i być blisko kibiców. Nowością przed sezonem AD 2016 były "wideo czwartki" organizowane w speedway restauracji na MotoArenie, podczas których kibice wspólnie z zaproszonymi zawodnikami oglądali archiwalne mecze "Aniołów". Spotkania te były nie tylko zwykłym oglądaniem meczów żużlowych, ale stanowiły również pewnego rodzaju konferencje, podczas których przedstawiano kolejne informacje na temat bieżącej działalności klubu. Pierwszymi gośćmi podczas wideo czwartków oprócz kibiców był nowy trener Aniołów Robert Kościecha i ustępujący szkoleniowcy Jan Ząbik oraz Jacek Krzyżaniak. Drugie spotkanie dało możliwość porozmawiania z Wojciechem Żabiałowiczem, Tomaszem Chrzanowskim i menedżerem toruńskiej drużyny, Jackiem Gajewskim.

Największe zainteresowanie w czasie spotkań wzbudziła osoba Wojciecha Żabiałowicza, który komplementował toruński skład, który miał walczyć o medale DMP: "Transfery potencjalnych liderów, takich jak Martin Vaculik czy Greg Hancock, muszą obligować do walki o najwyższe laury i ja drużynie z Torunia wróżę jak najlepiej. Jacek Gajewski podobierał sobie zawodników z górnej półki, za pozwoleniem pani prezes i teraz zarówno kibice oraz ja, jako były zawodnik, oczekują zdobycia mistrzostwa Polski. Niektórzy zawodnicy muszą ustabilizować formę, bo nie może tak być, że raz będą przywozić dwanaście punktów, a w innych zawodach po dwa. Jedną z kluczowych osób w składzie Aniołów będzie z pewnością Paweł Przedpełski, który nabrał już tyle doświadczenia, widać charyzmę w jego jeździe i od dwóch lat puka do ścisłej czołówki. Uważam, że ma bardzo duże szanse na to, żeby sezon 2016 należał do niego. Oczywiście, można powiedzieć, że w Lesznie mają teoretycznie najsilniejszy skład, ale sezon wszystko zweryfikuje. Potrzeba także dużo szczęścia, bo jedna kontuzja może wszystko zepsuć. Do tego musi być jedność i odpowiednia taktyka w drużynie. Są to niezbędne elementy, aby myśleć o sukcesie".

W kontekście wszystkich regulaminowych zmian i zabaw organizowanych dla kibiców, trwały przygotowania zawodników, którzy tradycyjne szlifowali formę w siłowni, na lodowisku i w czasie zajęć terenowych. Juniorzy przygotowywali się wspólnie pod okiem nowego trenera Roberta Kościechy. W miarę możliwości z grupą trenował również Norbert Krakowiak oraz Kacper Gomólski. Do tego grona dochodzi Adrian Miedziński, który czynnie uczestniczył niemalże we wszystkich zajęciach. Zawodnicy ćwiczyli na siłowni, robili zawody przeciągania liny, a nie brakowało też kickboxingu. Zagraniczni seniorzy KS Get Well Toruń przygotowywali się indywidualnie. W styczniu odbyła się tradycyjnie gala lodowa, z której dochód został przekazany na toruńskie hospicjum. Jednak mimo szczytnej idei, nie lód był wyzwanie dla zawodników, a prawdziwe ściganie, dlatego korzystali oni ze sprzyjającej pogody i wielu z jeźdźców bardzo szybko wyjechało swoimi motocyklami na crossowe trasy i oswajało się z prędkością przez żużlowym ściganiem.
W klubie też starano się stworzyć warunki do jak najlepszego ścigania oraz sztab szkoleniowo-menadżerski kalkulował jak na MotoArenie zapewnić zespołowi handicap własnego toru. Czwarte miejsce na koniec sezonu 2015 nie zachwyciło kibiców w Toruniu, ale biorąc pod uwagę potencjał zespołu, nie był to wynik poniżej oczekiwań. Anioły mogłyby jednak osiągnąć więcej, gdyby rywale nie czuli się tak dobrze na ich torze. Niejednokrotnie w pomeczowych wypowiedziach zawodników drużyn przeciwnych, można było usłyszeć pochwały dla osób przygotowujących nawierzchnię na Motoarenie oraz wielokrotnie podkreślane zdanie "Dobrze mi się tu jeździ". Jak podkreślał Adrian Miedziński, wynikało to z wielu imprez odbywających się w Toruniu: "Na żadnym innym stadionie w Polsce nie odbyło się tyle zawodów. Challenge SEC, mistrzostwa par, sama runda SEC, Grand Prix i oczywiście treningi, to był duży minus dla tutejszych zawodników. Tor traci swój atut. Wiadomo, że stadion musi żyć własnym życiem, ale ja jestem za tym, żeby tych imprez nie było aż tyle. Musimy zdecydować, czy jedziemy o mistrzostwo, czy robimy obiekt otwarty dla wszystkich. Moim zdaniem trzeba dosypać nowej nawierzchni, co spowoduje, że motocykle trzeba będzie przygotować nieco inaczej. O innych zmianach będzie decydować Jacek Gajewski, ale na pewno trzeba to wszystko przemyśleć aby miało to jakiś pozytywny oddźwięk podczas naszej jazdy i nieco utrudniło rywalom jazdę ". Nic więc dziwnego, że po takich słowach, w klubie zaczęto czynić starania, aby ekipa Jacka Gajewskiego miała tak jak wiele klubów w Polsce atut własnego toru. KS Get Well Toruń chcąc walczyć o najwyższe cele musiał taki atut posiadać, bowiem oprócz zdobyczy punktowych w pojedynczych biegach, był to ważny sprzymierzeniec w walce o punkty bonusowe, bowiem bez tych punktów trudno jest walczyć każdej drużynie w fazie play-off.

W toku przygotowań i organizacyjnych poczynań, tradycyjnie zaplanowano mnóstwo sparingów i turniejów, w ramach których zawodnicy mieli testować sprzęt, ale również poczuć żużlowego rumaka po zimowej przerwie. Jednak pierwsze ściganie musiało rozpocząć się od treningów na toruńskiej MotoArenie po zimowej przerwie, które zawodnicy zainaugurowali 11 marca. W stolicy województwa kujawsko-pomorskiego od kilku dni panowała świetna pogoda. Temperatura w nocy nie spadała poniżej zera, a były chwile, że w ciągu dnia wzrastała nawet do dziesięciu stopni. Nic więc dziwnego, że sztab szkoleniowy Get Well Toruń znacznie wcześniej niż zazwyczaj rozpoczął prace na torze i w pierwszych dniach marca zorganizował pierwszy trening, na którym zabrakło tylko Grega Hancocka i Artura Mroczki. Najbardziej aktywnym w inauguracyjnych jazdach był Kacper Gomólski. 23-latek kipiał energią zarówno na torze, jak i w czasie gdy miał chwilę na oddech. Ginger" jako pierwszy wyjechał w piątek na tor. Po chwili gdy złapał pewności siebie, odkręcił manetkę gazu do końca, co nieczęsto zdarza się podczas pierwszych próbnych okrążeń. Chwilę później zaczęli mu asystować Paweł Przedpełski i Adrian Miedziński. Następnie z parkingu wyjechali Martin Vaculik i Grzegorz Walasek, a na samym końcu juniorzy z Norbertem Krakowiakiem na czele. Później do reszty dołączył też Chris Holder. Po kilku seriach tor zaczął mocno się kurzyć. Powodem tego był... brak polewaczki, która miała dojechać nieco później, ale zawodnicy nie chcieli czekać, bowiem wygrał głód jazdy, który ciągnął ich na tor.
Oto co powiedział Ginger po pierwszym treningu: "Pierwsze półtora okrążenia zrobiłem powolutku, bo mam nowe kierownice i nie czułem się jeszcze zbyt pewnie. Wiadomo jednak, że motocykl najlepiej sprawdza się, gdy jedzie się na pełnym gazie. Co roku robię tak, że maksimum dwa okrążenia robię na wyczucie, a potem odkręcam gaz do końca. Przerwa była długa, ale dla mnie to bez znaczenia. W przerwach rozmawiałem z chłopakami, bo z Martinem jeździłem w Tarnowie i teraz znów trafiliśmy do jednego klubu. Bardzo mnie to cieszy i mam nadzieję, że jego obecność pomoże mi w osiąganiu lepszych rezultatów. Norberta z kolei znam od bardzo dawna, bo nawet jak ja jeszcze w szkółce jeździłem, to on gdzieś tam latał po parkingu. Myślę, że będzie dobrym drugim, obok Pawła, młodzieżowcem. Wiadomo, to jest jego walka, a ja muszę się skupić na sobie, ale sądzę, że to miejsce będzie jego".

Potem przyszedł czas na kolejne treningi, a w końcu na poważniejsze ściganie w sparingach i turniejach towarzyskich, pośród których najciekawszym turniejem, który zaplanowano w przedsezonowych jazdach, były zawody charytatywne, z których dochód przeznaczono na rzecz kontuzjowanego Darcy'ego Warda. KS Toruń postanowił rozpocząć sezon właśnie od tego meczu, a data zawodów (28 marca - lany poniedziałek) miała zachęcić rzesze kibiców do stawienia się na MotoArenie i wspomóc toruńskiego, kangura. Po wielu konsultacjach zdecydowano, że turniej będzie meczem dwóch drużyn, na zasadach podobnych, jakie obowiązują w Ekstralidze, a lista startowa była iście wyborna. Co ciekawe turniejem tym postanowiono również wrócić do tradycji oddawania hołdu Marianowi Rose i po zawodach rozegrano wyścig memoriałowy. Prezes toruńskiego klubu zabiegała jednocześnie, aby Memoriał im. Mariana Rosego na stałe wpisał się w kalendarz rozgrywek żużlowych w Polsce i tak komentowała charytatywne ściganie: "W tym roku zdecydowaliśmy się rozegrać zawody według schematu ligowego z dodatkowym biegiem memoriałowym. Od przyszłego sezonu chcemy już systematycznie rozgrywać sam Memoriał, który będzie turniejem indywidualnym. Chcemy, by sezon żużlowy rozpoczynał się właśnie na Motoarenie, która niejednokrotnie pokazała, że nie straszne jej są warunki atmosferyczne. Cel jest szczytny, a zawody z pewnością rozgrzeją nas do czerwoności.
Warto też wspomnieć, że kibiców do licznego przybycia na zawody zachęcał koncert jednego z zespołu synthpopowych, popularnego na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego wieku, co było miłym uzupełnieniem meczu żużlowego. Scena została zainstalowana na drugim łuku i była tak ustawiona, by kibice mogli bez problemu oglądać to co się na niej dzieje.

Oto jak wyglądały wyniki przedsezonowych konfrontacji z udziałem Aniołów:

KS Get Well Toruń

2016-03-19

43 : 46

MrGarden GKM Grudziądz

wyniki turnieju


MrGarden GKM Grudziądz

2016-03-20

45 : 45

KS Get Well Toruń

wyniki turnieju


KS Get Well Toruń

2016-03-23

45 : 45

Renault Zdunek Gdańsk

wyniki turnieju


2016-03-28


Mecz charytatywny
dla Darcy'ego Warda


memoriał
Mariana Rose

wyniki turnieju


KS Get Well Toruń

2016-04-08

48 : 41

Orzeł Łódź

wyniki turnieju


KS Get Well Toruń

2016-04-14

52 : 35

Orzeł Łódź

wyniki turnieju


W tle żużlowych przygotowań i lokalnych plebiscytów kibice mogli oddawać głosy w najważniejszym żużlowym wyborze, a mianowicie w XXVI Plebiscycie Tygodnika Żużlowego, którego tryumfatorem został Maciej Janowski z Wrocławia. Przyznano też wyróżnienia za wyniki w sezonie 2015 w 15 innych kategoriach, w których nie zabrakło statuetek dla obecnych i byłych zawodników toruńskiej drużyny.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że kategoria "Dętka roku" ma charakter symboliczny i choć jest przyznawana, nigdy nie była wręczana, a jej zadaniem nie jest zwracanie uwagi na to co jest do poprawy, dla dobra nie tylko polskiego, ale też światowego żużla. Z kolei kategoria pechowiec roku, za sezon 2015 została nie rozstrzygnięta, bowiem ilość kontuzji jakie spotkały zawodników spowodowała, że pechowców było bardzo wielu.
Oto zwycięzcy poszczególnych kategorii.

Najpopularniejszy żużlowiec:
    1. Maciej Janowski (Sparta Wrocław)
    2. Piotr Pawlicki (Unia Leszno)
    3. Bartosz Zmarzlik (Stal Gorzów)
    4. Janusz Kołodziej (Unia Tarnów)
    5. Maksym Drabik (Spaeta Wrocław)
    6. Jarosław Hampel (Falubaz Zielona Góra)
    7. Grzegorz Zengota (Unia Leszno)
    8. Piotr Protasiewicz (Falubaz Zielona Góra)
    9. Tomasz Gollob (GKM Grudziądz)
    10. Paweł Przedpełski (KS Toruń)

Najlepszy zawodnik zagraniczny - Tai Woffinden
    Dętka roku -Ole Olsen i jego firma za blamaż na Stadionie Narodowym
        Międzynarodowa impreza roku - Grand Prix w Toruniu
            Krajowa impreza roku - Międzynarodowe Indywidualne Mistrzostwa Ekstraligi
                Mister elegancji - Grzegorz Zengota
                    Widowiskowa jazda - Darcy Ward
                        Najsympatyczniejszy zawodnik - Maciej Janowski
                                Pechowiec roku - kategoria nie rozstrzygnięta, ze względu na wiele kontuzji w roku 2015
                                    Fair play - wszyscy którzy pomagali kontuzjowanym żużlowcom
                                Objawienie sezonu - Maksym Drabik
                            Junior roku- Bartosz Zmarzlik
                        Najpopularniejszy trener PLŻ 2 - Grzegorz Dzikowski
                    Najpopularniejszy trener Nice PLŻ - Marek Cieślak
                Najpopularniejszy trener Ekstraligi żużlowej - Adam Skórnicki
            Działacz roku PLŻ 2- Tadeusz Zdunek
        Działacz roku Nice PLŻ - Witold Skrzydlewski
    Działacz roku Ekstraligi żużlowej - Piotr Rusiecki
Wyróżnienia specjalne - ŻKS Ostrovia, Rafał Dobrucki, WP Sportowe Fakty, NC+, Andrzej Rusko, Nice Polska

W czasie plebiscytu przyznano również szesnastu zawodnikom nominacje do kadry narodowej.

Seniorzy:
    Krzysztof Buczkowski
    Patryk Dudek
    Tomasz Gollob
    Jarosław Hampel
    Maciej Janowski
    Janusz Kołodziej
    Piotr Pawlicki
    Przemysław Pawlicki
    Piotr Protasiewicz
    Grzegorz Zengota

Juniorzy:
    Adrian Cyfer
    Maksym Drabik
    Bartosz Zmarzlik
    Paweł Przedpełski
    Krystian Pieszczek
    Kacper Woryna

Wraz z końcem okresu przygotowawczego do rozgrywek AD 2016 zaistniał jeszcze jeden istotny fakt, który definitywnie rozwiązał sprawę walkowera jakim Unibax zakończył finał ligowych zmagań w sezonie 2013. Doszło bowiem do porozumienia między Falubazem Zielona Góra, a właścicielem Unibaxu Toruń - Romanem Karkosikiem. Strony ustaliły, że z odszkodowania, które zdaniem zielonogórzan miało wynosić ponad milion złotych miliarder zapłaci 100 tysięcy złotych i sprawa zostanie zamknięta. Co ważne były to ustalenia pomiędzy prawnikami Falubazu, a prawnikami Romana Karkosika i wspomniana kwota nie obciążała konta KS Get Well Toruń. Zatem po dwóch latach zielonogórska batalia o odszkodowanie zakończyła się można powiedzieć niczym, bowiem 100 tysięcy, było tak naprawdę adekwatnym dodatkowym zadośćuczynieniem za straty moralne, przy absurdalnych milionowych żądaniach Lubuszan.

Rozgrywki ligowe seniorówgóra strony


  
Start sezonu żużlowego AD 2016 miał miejsce 13 marca o godz. 11.00 w Górsku, gdzie jak co roku zawodnicy z Bydgoszczy, Grudziądza, Torunia... i innych miast oraz działacze uczestniczyli we mszy świętej i modlili się o szczęśliwy i bezpieczny sezon.

Zanim jednak ruszyły rozgrywki kibice zostali obdarowani ogromną dawką żużlowych emocji pokazywanych za pośrednictwem TV. Oto bowiem, aż 73 procent meczów zaplanowanych na sezon 2016 w Ekstralidze, telewizja nSport+ planowała pokazać na żywo. Takiej dawki Najlepszej Żużlowej Ligi Świata na szklanym ekranie jeszcze nigdy w historii żużla nie było. Nic więc dziwnego, że spółka Ekstraliga opublikowała terminarz rozgrywek na nowy sezon, który wystartował 8 kwietnia, a w którym to było wie dat rezerwowych i podwójnych terminów. Już pierwsza ligowa kolejka zakładała rozgrywanie meczów od piątku do niedzieli, tym samym cała pierwsza (również druga) kolejka zostały pokazane w bezpośrednim przekazie telewizyjnym. Ogółem w rundzie zasadniczej nSport+ planował pokazać 39 meczów na żywo, a w rundzie play-off wszystkie 8 spotkań miała oglądać w TV cała żużlowa Polska. Cieszyło to zarówno kibiców, ale też sponsorów, bo w sezonie 2016 na 64 mecze Ekstraligi zaplanowano 47 transmisji LIVE, a plany pokrzyżować mogła tylko pogoda.

Niestety telewizyjne plany i start z wielkim hukiem pokrzyżowała pogoda, która storpedowała dwie pierwsze kolejki żużlowej PGE Ekstraligi rozłożone łączne na sześć dni. Dość powiedzieć, że z ośmiu spotkań które miały się odbyć, aż pięć meczów zostało odwołanych, w tym jeden dwukrotnie - Get Wellu Toruń w Rybniku. Zatem ten kto się szykował na wielkie święto, wysłał gdzieś rodzinkę na weekend, poczynił niezbędne zakupy, by nie umrzeć z głodu lub pragnienia, w piątek i sobotę jedynie zgrzytał zębami z rozczarowania. Kibice w Toruniu musieli zatem poczekać na inaugurację do meczu drugiej kolejki, kiedy to na własnym torze podejmowali Faluzbaz Zielona Góra, dla którego był to również pierwszy ligowy mecz w roku 2016, bowiem spotkanie ze Spartą Wrocław w Zielonej Górze zostało także przełożone. Włodarze toruńskiego klubu nie mogli sobie wyobrazić lepszego otwarcia sezonu, bowiem spotkanie jeszcze zanim zawarczały ligowe motocykle określane było mianem klasyki ligowego speedwaya. Kiedy bowiem mierzyły się te dwa zespoły, to zawsze takiemu spotkaniu towarzyszyć musiało wiele podtekstów i ogrom emocji. Zanim jednak doszło do potyczki obu ekip dla Get Well Toruń zapowiadał się bardzo intensywny weekend. W sobotę klub z grodu Kopernika miał odrabiać zaległości z pierwszej kolejki i na Śląsku miał walczyć z ROW-em Rybnik. Nie przeszkadzało to jednak zawodnikom, którzy byli głodni jazdy po zimowej przerwie i w jednym z wywiadów potwierdził to toruński menadżer Jacek Gajewski: "Już wcześniej zdarzało się, że przychodziło nam jeździć mecze ligowe dzień po dniu. Myślę, że dla większości zawodników to nie jest jakieś nowe rozwiązanie. Zanim dogadaliśmy się z klubem z Rybnika w sprawie nowego terminu, konsultowaliśmy to z zawodnikami. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że warto jechać i wpaść w odpowiedni rytm. Godzinowo nam wszystko pasuje, mechanicy mają czas na przygotowanie sprzętu, a zawodnicy na odpoczynek. Trzeba pamiętać, że jesteśmy na początku sezonu i ten terminarz nie jest jeszcze napięty. Później, gdy dojdą starty chociażby w lidze szwedzkiej, to byłoby trudniej o dobry termin".
Niestety do potyczki w Rybniku nie doszło, bowiem na przeszkodzie stanęła po raz kolejny pogoda i drużyna Get Well mogła skupić tylko i wyłącznie na niedzielnym rywalu.
Na papierze torunianie wydawali się być faworytem, a przedsezonowa forma Aniołów potwierdzała te spekulacje. W rolę liderów mieli wcielić się pozyskani przed sezonem Martin Vaculik oraz Greg Hancock, a nadzieje na dobre wyniki rozbudzili także Chris Holder i Adrian Miedziński, którzy błyszczeli w sparingach. W zasadzie, po treningach punktowanych ciężko było wskazać słaby punkt, w seniorskiej formacji Aniołów.
Zespół miał jednak swoje słabe punkty, a był nim przede wszystkim brak drugiego juniora. O ile Paweł Przedpełski gwarantował solidną zdobycz punktową swojemu zespołowi, o tyle zarówno Igor Kopeć-Sobczyński, jak i Dawid Krzyżanowski, przed sezonem nie błyszczeli w jazdach testowych. Uzupełnieniem składu mógł być jeszcze sprowadzony przed sezonem młodziutki dobrze zapowiadający się jeździec Norbert Krakowiak, ale niestety na sparingu w Grudziądzu nabawił się urazu, który wykluczył go z jazdy na żużlu przez kilka tygodni. Trenerzy mieli jednak pomysł na inauguracyjne spotkania i Jacek Gajewski tak mówił o kadrowym problemie na pozycji juniorskiej: "Mamy swoje przemyślenia po wczorajszym treningu punktowanym z drużyną z Łodzi i musimy wspólnie podjąć decyzję. Wielka szkoda, że na dzień dzisiejszy z rywalizacji o skład wypada Norbert Krakowiak. Nie chcę tego dziś przesądzać, ale wygląda na to, że będzie potrzebował jeszcze trochę czasu, aby dojść do dobrej dyspozycji po upadku. Reszta juniorów powalczy o miejsce w składzie". W tej sytuacji obok Vaculika i Hancocka ligowego debiutu w barwach Aniołów doczekał się Igor Kopeć-Sobczyński, który co prawda w trzech startach punktu nie zdobył, ale wydawał się najsolidniejszym partnerem do pary dla Pawła Przedpełskiego. Co ciekawe ten sam czas debiutu w żółto-niebiesko-białych barwach Grega i Igora dzieliła ogromna różnica wieku, bo aż 28 lat.
W drużynie Falubazu Zielona Góra sytuacja kadrowa była jeszcze bardziej skomplikowana. Marek Cieślak zdecydował się na zastosowanie zastępstwa zawodnika za kontuzjowanego Jarosława Hampela mimo, że wcześniej do składu awizował Kenni Larsena. Uwagę kibiców przyciągał jednak inny nowy zawodnik w zespole Falubazu, a był nim Jason Doyle. Australijczyk poprzedni sezon spędził w KS Toruń i szczególnie w końcówce sezonu, nie spełniał oczekiwań, dlatego wszyscy toruńscy kibice zastanawiali się jak Kangur poradzi sobie pod opieką "mistrza żużlowej motywacji" Marka Cieślaka. Głównymi "strzelbami" w drużynie gości, miał być jednak Piotr Protasiewicz oraz Patryk Dudek, ale trener liczył również na dobry rezultat Krystiana Pieszczka, który w sezonie 2015 zachwycił na Motoarenie, gdy zdobył 11 punktów i dwa bonusy walnie przyczyniając się do tego, że osłabiony wówczas zespół z Zielonej Góry do końca nękał gospodarzy. Nic więc dziwnego, że zielonogórski trener Marek Cieślak liczył na wyrównany pojedynek: Toruńska ekipa startuje podobnie jak my. Nie odjechali meczu w pierwszej kolejce. My pojedziemy "ZZ", stąd wydaje mi się, że będzie to wyrównany mecz. Dudek dobrze tam jeździ. Podobnie Piotrek Protasiewicz, Jason Doyle czy też Krystian Pieszczek nieźle się tam czują. Myślę, że na tym torze i Karpow coś zrobi. Każdy z nich przy zastępstwie zawodnika pojedzie po sześć albo i siedem razy. W momencie, kiedy trafi się na dwóch zawodników, którzy dobrze jadą, to możemy naprawdę namieszać. Liczę, że to będzie wyrównany mecz.
I tak faktycznie było, po niezwykle wyrównanym spotkaniu torunianie pokonali Falubaz Zielona Góra
51 : 39 i udanie zainaugurowali sezon i drużyna miała co świętować, bowiem po meczu okazało się, że posiada w swoich szeregach czterech liderów, którzy zakończyli niedzielny mecz z dwucyfrową zdobyczą punktową. Znakomicie jeździła para Chris Holder - Adrian Miedziński. Polak tylko w swoim pierwszym starcie przegrał z rywalem (Dudek), a następnie jeszcze dwukrotnie przyjechał za Holderem i dwa biegi wygrał. Z kolei Australijczyk poza porażką z Dudkiem w trzecim biegu, uległ tylko Pieszczkowi w dwunastym wyścigu meczu. Miedziński z Holderem pojawili się na torze czterokrotnie i odnieśli trzy podwójne zwycięstwa. Dobrze ze swojej roli wywiązał się również Martin Vaculik, który zanotował jedenaście punktów i jedno wykluczenie. Do skutecznej jazdy na MotoArenie przyzwyczaił Paweł Przedpełski. Spory zawód to z pewnością postawa Grega Hancocka. Amerykanin dopiero w trzecim swoim starcie pokonał rywala, a naprawdę udany miał tylko jeden bieg. Jeszcze słabiej wypadł Kacper Gomólski, choć wychowanek Startu Gniezno dowiózł bardzo ważne 5:1 w biegu siódmym. Były to jednak pierwsze jazdy tych zawodników i wszyscy liczyli na lepszą postawę Amerykanina i wychowanka gnieźnieńskiego Startu.

A okazję do sportowej rehabilitacji toruńscy outsiderzy pierwszej kolejki mieli już po pięciu dniach w Lesznie, gdzie zespół do meczu podchodził z marszu. Po wygranym meczu z Falubazem Zielona Góra obcokrajowcy rozjechali się do domów i czasu na wspólne treningi nie było. Jednocześnie menedżer toruńskiej ekipy Jacek Gajewski przed meczem w Wielkopolsce zdecydował się na przesunięcie Grega Hancocka pod numer 4, bowiem szukał optymalnego ustawienia par. Hancock pod czwórką oznaczał jednocześnie rozbicie duetu Miedziński - Holder, ale to maiło zapewnić bardziej zrównoważoną siłę poszczególnych duetów, bowiem Adrian i Chris pokazali na MotoArenie, że są w nieco lepszej dyspozycji. Niestety toruński sztab szkoleniowy miał nadal duży problem z obsadą drugiego numeru juniorskiego. Przed meczem trzeciej kolejki trenerzy mieli wybór pomiędzy Dawidem Krzyżanowskim i Igorem Kopeć-Sobczyńskim, bowiem nadal niedysponowany pozostawał ten, na którego mocno liczono, czyli Norbert Krakowiak. Problemy Aniołów nie zmieniały faktu, że to właśnie oni mogli sięgnąć w Lesznie po zwycięstwo, bowiem u progu sezonu nie zawodził Martin Vaculik, a dobrą formę ze sparingów potwierdzał także Chris Holder.
Jednak pojedynki leszczyńsko-toruńskie rządziły się swoimi prawami i niosły w ostatnich latach wielką dawkę emocji, dość powiedzieć, że w latach 2011-2013 aż trzykrotnie w meczu tych drużyn na torze w Lesznie padał remis!
Wszyscy zagorzali kibice pamiętali też finałowe dwumecze o złoto z lat 2007-2008, kiedy najpierw wygrały Byki, a w następnym roku żużlowcy z grodu Kopernika. Oprócz emocji czysto sportowych nie brakowało także tych pozatorowych, jak choćby perturbacje i kłótnie związane z przygotowaniem toru na zawody. Nic więc dziwnego, że trzecia kolejka spotkań w sezonie AD 2016, była ważną potyczką dla obu ekip i budziła spore emocje jeszcze przed zwolnieniem taśmy do pierwszego biegu. Torunianie mieli bowiem sprawdzić swoje żużlowe armaty w meczu wyjazdowym, z kolei Lesznianie, jako jedyni rozegrali mecze w dwóch pierwszych kolejkach, ale nie zdołali zapisać na swoim koncie żadnego punktu meczowego. Nic więc dziwnego, że przed spotkaniem kibice "Byków" zastanawiali się jak ich ulubieńcy poradzą sobie w starciu z "piekielnie" silną drużyną z Torunia. Unia Leszno przystąpiła do starcia z "Aniołami" osłabiona tak jak w poprzednich spotkaniach, brakiem kontuzjowanego Emila Sajfutdinowa oraz Dominika Kubery. Na dodatek w Duńskich eliminacjach do mistrzostw świata i Europy kontuzji żeber nabawił się Peter Kildemand, a Daniel Kaczmarek również pauzował przed tym pojedynkiem kilka dni po groźnym upadku. Na początku sezonu swoją jazdą na torze w pierwszych dwóch pojedynkach ligowych nie zachwycał Piotr Pawlicki. Więc nastrój przed pojedynkiem z takim trudnym rywalem nie był najlepszy. Ostatecznie Kaczmarek i Klidemand w meczu wystąpili, ale występ Duńczyka wzbudził sporo kontrowersji i po zawodach zaczęto dyskutować czy zawodnicy po kontuzji powinni być dopuszczani do rywalizacji. Dyskusja toczyła się oczywiście nad osobą Petera Kildemanda, który zanotował upadek podczas Duńskich eliminacji do Grand Prix i Indywidualnych Mistrzostw Europy, wskutek czego doznał kontuzji żeber. W czwartek "Pająk" pojawił się jednak w Lesznie, gdzie przeszedł szczegółowe badania i dostał zgodę na występ w meczu Ekstraligi pomiędzy Unią Leszno, a Get Well Toruń. Duńczyk w świetnym stylu rozpoczął zawody, ale później już tylko upadał i doprowadzając do nieszczęścia w biegu dziesiątym, gdy doprowadził do kontuzji Igora Kopeć-Sobczyńskiego. Dopiero wówczas stało się jasne, że Duńczyk nie będzie startował w w kolejnych wyścigach, a na Fecebooku właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński grzmiał: "Może jednak Kildemand, który ma połamane żebra i nie jest w stanie utrzymać motocykla, nie powinien być dopuszczony do jazdy?! Czekamy aż kogoś zabije?!"
Przed trzynastą gonitwą Kildemand musiał jednak skorzystać z pomocy lekarzy. Duńczyk zasłabł w parkingu i trzeba mu było podawać tlen, a Termiński grzmiał ponownie: "Podobno Kildemand nie jest w stanie jechać. Ciekawe. A może adrenalina dożylnie, dwa Tramale i niech go przywiążą do motocykla. Da radę!"
Dopuszczenie Kildemanda do występu w Lesznie skrytykował również prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski: "Dopuszczanie do jazdy zawodników w stanie, w jakim jest Peter Kildemand przez lekarzy klubowych, daje efekt taki jak widać w relacji. Nieatakowany zawodnik nie potrafi utrzymać motocykla, przez co cierpią inni zawodnicy."
Wydarzenia z Leszna pokazały, że stan zdrowia Kildemanda już przed meczem budził wątpliwości i Duńczyk powinien oglądać piątkowe zawody z wysokości trybun. Leszczyńska drużyna, osłabiona brakiem kontuzjowanego Emila Sajfutdinowa, postanowiła jednak zaryzykować i wystawić nie w pełni zdrowego żużlowca do składu.
Zgodę na start Kildemanda w meczu udzielił klubowy lekarz, Tomasz Gryczka. Pytany po zawodach, czy podjęto słuszną decyzję, odparł: "Telewizja czy eksperci mogą mieć oczywiście swoje zdanie. Uważam jednak, że po tym co ja i cały sztab zrobiliśmy w tej sprawie, Peter nadawał się do jazdy. Nikt z nas nie mógł przewidzieć, że w czasie zawodów wszystko potoczy się tak, a nie inaczej. Mecz był naprawdę ciężki, a tor też nie należał do najłatwiejszych. Podkreślam, że przed zawodami nic nie wskazywało na to, by jego występ stwarzał zagrożenie. Po zawodach okazało się jednak, że zawodnikowi podczas pierwszego upadku odnowił swój uraz. Później, po swoim kolejnym biegu mu się pogorszyło i miał w szatni trudności z oddychaniem. Dlatego też podjechała do niego karetka. Sytuacja została jednak opanowana i potem Peter chodził już o własnych siłach. Jest jeszcze za wcześnie, by mówić, czy pojedzie z drużyną do Zielonej Góry. Ma teraz tydzień na odpoczynek i regenerację."
W tej sytuacji mimo wielu komentarzy nadal pozostawało pytanie, gdzie jest granica zdrowego rozsądku u lekarzy, działaczy i samych zawodników. A receptę na wszystko zdawał się podawać w pomeczowym komentarzu toruński menadżer Jacek Gajewski: "Jeśli chodzi o upadek Kildemanda i kontuzję Igora, to powiem tylko tyle, ze to czy zawodnik może startować powinien oceniać lekarz lub sztab szkoleniowy gospodarzy. Wrócił jednak temat, na który zwracałem uwagę wcześniej. Kiedyś proponowałem, żeby na meczach pojawiały się niezależne komisje lekarskie, które będą podejmować decyzje zamiast klubów. Każdy widział, co się działo z biegu na bieg i reakcja była dopiero wówczas, gdy doszło do nieszczęścia".
W cieniu tej dyskusji na dalszy plan zeszła dziesięciopunktowa porażka "Aniołów" i fakt, że drużyna odjechała swój najsłabszy mecz w ostatnich latach na leszczyńskim torze. W drużynie Get Well Toruń praktycznie tylko Greg Hancock stanął na wysokości zadania. Pozostali zawodnicy rozczarowali swoją jazda na "Smoku". Więcej można było spodziewać się po postawie Chrisa Holdera oraz Pawła Przedpełskiego, który notował już w swojej karierze dużo lepsze występy na tym torze, niż miało to miejsce w piątkowym meczu. Największy zawód sprawił jednak chyba Martin Vaculik. Słowak tego dnia miał sporo problemów sprzętowych. Rozpoczął, co prawda bardzo dobrze, od dwóch trójek. Świetnie startował i bardzo szybko odjeżdżał rywalom. Ale w swoim trzecim biegu zaczął notować pierwsze kłopoty i później "Vacul" nie był już tak skuteczny. Tor, jak zwykle, zmieniał się w trakcie meczu i zawodnik gości stracił szybkość w motocyklu, której nie odnalazł do końca konfrontacji. Anioły przyczyn porażki mogli upatrywać w słabej postawie Adriana Miedzińskiego. Dla niego to spotkanie ułożyło się niepomyślnie. Już w pierwszym swoim starcie upadł on na tor i w dalszej fazie rywalizacji stanowił tło dla rywali. Z kolei wynik nie odzwierciedla postawy Kacpra Gomólskiego. Wychowanek gnieźnieńskiego klubu imponował zwłaszcza w trzecim starcie, kiedy to zawzięcie ścigał Nickiego Pedersena. Reprezentant gości był bardzo bliski wyprzedzenia Duńczyka, a przecież taki wyczyn na torze w Lesznie to już spore wydarzenie. Później został zmieniony, co najwyraźniej wytrąciło go z rytmu i dopasowania do nawierzchni.

Mecz kolejnej rundy w rywalizacji o DMP pomiędzy KS Get Well Toruń, a Unią Tarnów stał po d znakiem zapytania o formę polskich seniorów, którzy delikatnie mówiąc nie zachwycili podczas meczu w Lesznie. Działacze szukali rozwiązań i choć cały czas prowadzili rozmowy odnośnie wzmocnienia składu, to przed czwartą kolejką działania te przybrały na sile i ponownie próbowano namówić do startów z Aniołem na piersi Grzegorza Walaska. Zielonogórski wychowanek jednak nie doszedł do finansowego porozumienia z właścicielem toruńskiego klubu i został wypożyczony na zaplecze ekstraligi zasilając szeregi Wandy Kraków, która borykała się z nierówną postawą formacji seniorskiej. Jacek Gajewski tak komentował prowadzone negocjacje: "Namawiałem Grzegorza, żeby się jeszcze wstrzymał i poczekał. Jednak nic na siłę. Niewiele byłem w stanie zrobić. Musiałem uszanować jego decyzję. Ciężko było mi go ocenić. Przestał jeździć w Anglii. Odjechał kilka treningów w Polsce. W Toruniu się za bardzo ostatnio nie pokazywał. Miał zamiar być w czwartek i piątek na treningu, ale doszedł do wniosku, że wybiera Kraków. Być może wynikało to z tego, że Wanda ma w czwartek zaległy mecz i była szansa, żeby w nim pojechał. Trudno było mi powiedzieć, w jakiej jest dyspozycji. Jeździł naprawdę mało, a opinie na podstawie treningów bywają złudne". Słowa Jacka Gajewskiego okazały się trafne bowiem w środę 27 kwietnia parafował kontrakt przynależności do drużyny krakowskiej, a dzień później starował już w ligowej potyczce ze Stalą Rzeszów i choć nowy zespół Indywidualnego mistrza Polski z 2004 roku spotkanie przegrał, były mistrz zaprezentował się z jak najlepszej strony zdobywając 11 pkt. i był najskuteczniejszym zawodnikiem meczu.

W tej sytuacji działacze skierowali swoje zainteresowanie w kierunku Artura Mroczki i wiele wskazywało na to, że grudziądzanin z pochodzenia zamierzał podjąć walkę o skład w Toruniu, co również oznajmił toruński menadżer: "Artur Mroczka ma w czwartek i piątek treningi w Toruniu. Będziemy chcieli dogadać się w kwestiach finansowych. Jeśli deklaruje chęć walki o skład, to niech próbuje. Nie mogę przecież przesądzać, że będzie słabszy od innych. Widzę, że Artur ma ogromne chęci, żeby podjąć u nas wyzwanie. Teraz jedyna kwestia to dogadanie warunków finansowych. Będziemy próbować".

Mimo, że rozmowy o wzmocnieniach były dość zaawansowane działacze postanowili dać jeszcze szansę dotychczasowym riderom i z respektem podchodzono do kolejnego rywala, bowiem historia pojedynków obu ekip pokazywała, że należały one niemal zawsze do emocjonujących, a te na MotoArenie potrafiły przyprawiać kibiców o drżenie rąk. W roku 2016 wszyscy jednak stawiali w roli murowanego faworyta ekipę Aniołów, która mimo problemów na miała zdecydowanie więcej atutów. W odniesieniu zwycięstwa nie mógł przeszkodzić nawet, brak formy sprzed roku u Pawła Przedpełskiego, czy nierówna postawa liderów. W zespole doszło jednak do kolejnego debiutu, a mianowicie kontuzjowanego Igora Kopcia-Sobczyńskiego, który od początku sezonu wskoczył do ligowego składu i wydawało się, że zadomowił się w nim na dłużej, zastąpił Norbert Krakowiak. Nowy jeździec Get Well Toruń miał tym samym pierwszą okazję do zaprezentowania się w Ekstralidze i Jacek Gajewski z liczył, że będzie on w stanie dorzucić jakieś punkty do dorobku liderującego drużynie w poprzednich latach Przedpełskiego.
Z kolei po drugiej stronie stali przybysze z województwa małopolskiego, którzy chcieli jednak pokazać, że wyjazdowy blamaż na torze w Grudziądzu nie czynił z nich chłopców do bicia, w meczach wyjazdowych. Drużynie prowadzona przez Pawła Barana miała podobnie jak torunianie problemy z drugą linią zespołu, a jedynie Janusz Kołodziej oraz Leon Madsen jeździli na przyzwoitym poziomie. Nieco optymizmu wlewała w serca Jaskółek wygrana z mistrzem Polski, choć należy pamiętać, że był to tryumf przed własną publicznością, a Unii Tarnów zawsze jeździ się dużo lepiej na własnym specyficznym torze. Starcie z Bykami pokazało, że ważne punkty mogą zdobywać Kenneth Bjerre oraz Krystian Rempała. I na postawę formacji juniorskiej trener gości liczył najbardziej, bowiem powinni wygrywać przynajmniej z Krakowiakiem.
Pierwsze biegi wskazywały na to, że będzie to mecz przede wszystkim szybki. Już w inauguracyjnej gonitwie Leon Madsen wykręcił czas ledwie o 0,09 s. gorszy od sześcioletniego rekordu toru Tomasza Golloba. Co nie udało się Duńczykowi oraz Pawłowi Przedpełskiemu w kolejnej odsłonie, zrobił Chris Holder w trzecim biegu. Australijczyk jako pierwszy na Motoarenie, przynajmniej oficjalnie, zszedł z czasem poniżej 57 sekund (56,83 s.), a w następnym wyścigu Greg Hancock poprawił ustanowiony co dopiero rekord o ponad dwie dziesiąte sekundy (56,40 s.). Zgodnie z oczekiwaniami, miejscowi mieli wyraźną przewagę i gdy wydawało się że wszystko jest pod kontrolą kibice Get Wellu przecierali oczy ze zdumienia, jak ich zawodnicy zaczęli trwonić zaliczkę. Ostatnia przed biegami nominowanymi seria na pewno wlała trochę nadziei w serca tarnowskich kibiców. Zmiany taktyczne Pawła Barana dały efekt, bo Madsen i Bjerre odrobili dwa punkty, a później ten pierwszy z równie rozpędzonym Rempałą triumfowali podwójnie. Mimo że później znów przewagę powiększyli gospodarze (43:35), goście zdawali się być dużo lepiej dopasowani do toru. Ostatecznie tryumfowali jednak gospodarze odprawiając z sześciopunktowym minusem gości. Spotkanie potwierdziło jednak, że forma zwłaszcza polskich riderów jest daleka od co najmniej dobrej. Zastanawiający był brak zwycięstw Vaculika. Na pocieszenie dla kibiców Holder i Hancock pokazali swoją szybkość na MotoArenie i bili rekordy toru w pięknym stylu. Uznanie zyskał zwłaszcza długo oklaskiwany Holder, który po blisko sześciu latach złamał po raz kolejny barierę prędkości na toruńskiej MotoArenie. Od dnia 23 maja 2010 roku najszybciej cztery okrążenia na torze w Toruniu pokonał Tomasz Gollob, a uczynił to w czasie 57,07 sek. Helder jednak tak jak wspomniano w trzeciej gonitwie pokonał dystans 1300 metrów szybciej i potrzebował na to 56,83 sek. Australijczyk nie cieszył się zbyt długo tytułem najszybszego jeźdźca MotoAreny, bowiem już w kolejnym biegu jeszcze szybciej, bo w czasie 56,40 sek. cztery okrążenia pokonał Greg Hancock. Warto dodać, że Amerykanin uwzględniając na przestrzeni lat wszystkich rekordzistów toru na wszystkich trzech obiektach żużlowych w Toruniu, stał się tym samym 90 jeźdźcem, który wygrywał z czasem i rywalami.

Przed piątą kolejką ekstraligi, w której toruńska drużyna jechała do Gorzowa zmierzyć się z niepokonaną w czterech pierwszych meczach Stalą, w grodzie Kopernika kibice zastanawiali się co się dzieje z Pawłem Przedpełskim? Wychowanek toruńskiej drużyny spisał się udanie na inaugurację Ekstraligi, zdobywając przeciwko Falubazowi dziesięć punktów i bonus. W pozostałych meczach było już jednak znacznie gorzej. Paweł Przedpełski zdobył w Lesznie pięć "oczek" i bonus, ale taki sam dorobek punktowy uzbierał na własnym torze przeciwko Unii Tarnów i to zaczęło być niepokojące. W międzyczasie niedawny lider toruńskiego zespołu, nie przebrnął przez krajowe eliminacje do IMŚJ, a w Szwecji uzbierał raptem trzy punkty i bonus. Działacze zachowywali jednak w sprawie Przedpełskiego spokój i starali się nie stwarzać zbędnej presji na swoim wychowanku. Jednak słabsza postawa Przedpełskiego była zauważalna i co ważne nie dotyczyła ona pojedynczych nieudanych zawodów, a kilku turniejów w których Paweł najzwyczajniej w świecie sportowo się męczył. Przyczyna mogła leżeć w sprzęcie, ale sam zawodnik dementował takie spekulacje i twierdził, że potrzebuje więcej czasu, aby "wjeździć" się w sezon.
W Gorzowie jednak od postawy Przedpełskiego miało zależeć bardzo wiele. Po Falubazie Zielona Góra i Unii Leszno, to Stal Gorzów była dla Aniołów najczęściej spotykanym rywalem w walce o ligowe punkty. Kolejna osiemdziesiąta dziewiąta potyczka w historii rywalizacji gorzowsko-toruńskiej, w której minimalnie lepsza była Stal, mająca jedną wygraną więcej (44-43) była niezwykle istotna dla obu ekip z punktu widzenia psychologicznego na dalszą część rozgrywek oraz z punktu widzenia układu tabeli.
Gorzowianie sezon rozpoczęli bardzo dobrze i byli zupełnie inną ekipą, niż rok wcześniej, kiedy to przespali początek sezonu. Żółto-niebiescy na inaugurację pokonali mistrzów Polski, Unię Leszno na torze rywala. Później bez problemów pokonali u siebie ekipę z Grudziądza, a z wyjazdu do Poznania przywieźli remis ze Spartą Wrocław. Zatem Stal Gorzów była jedyną niepokonaną drużyną i nie chciała tracić tego miana, licząc na przedłużenie zwycięskiej serii.
Torunianie również rozegrali trzy spotkania i na swoim koncie mieli dwa zwycięstwa. Get Well u siebie pokonał zielonogórski Falubaz oraz Unię Tarnów. Nieco gorzej zaprezentowały się "Anioły" w rywalizacji z leszczyńskimi "Bykami" na torze w Lesznie.

Nic więc dziwnego, że gospodarze byli faworytem spotkania, ale nikt się nie spodziewał pogromu, bowiem Anioły poległy w rozmiarach 62:28.  Jacek Gajewski nie mógł skorzystać z usług Norberta Krakowiak, który ponownie upadł i nabawił się urazu. Z kolei Igor Kopeć-Sobczyński nie doszedł jeszcze do pełnej sprawności. W tej sytuacji na pozycji juniorskiej kibicie zobaczyli kolejnego debiutanta Marcina Kościelskiego. Ten niezwykle wysoki jak na żużlowca młodzian pokazał się na trudnym gorzowskim terenie dwukrotnie i niestety były to występy z zerowym dorobkiem punktowym. Poza ligowym debiutem wśród Aniołów próżno było szukać jakiegoś pozytywnego aspektu, bowiem wywalczyli oni zaledwie jedno indywidualne zwycięstwo biegowe i w sumie pięć remisów. To zdecydowanie za mało, aby zagrozić Stali. Okazało się to nawet za mało, aby wyjść w Gorzowie z 30 punktów. To był prawdziwy pogrom w wykonaniu gospodarzy! Porażka w Gorzowie nikogo chyba nie powinna dziwić, za to jej rozmiar i styl, w jakim została poniesiona - już tak. Drużyna gwiazd, jak mówiono o torunianach przed sezonem, nie podjęła praktycznie walki. Najgorsze było jednak to, że pole manewru w zakresie kadrowym trenerzy mieli praktycznie żadne. Bo cóż mogli zrobić? Zastąpić Kacpra Gomólskiego Arturem Mroczką? Zmiana ta nie mogła postawić zespołu do pionu, bowiem obudzić musieli się pozostali zawodnicy. I to wszyscy, z Hancockiem i Vaculikiem na czele bowiem bez tego mogło być fatalnie.
Rozgoryczony toruński kibic w jednym w internetowych komentarzy napisał: "toruńska drużyna skończyła się w momencie, gdy przestał jeździć Wiesław Jaguś. Zgadzam się z tym wpisem w stu procentach, przy czym dodałbym jeszcze do tego Ryana Sullivana. To były takie zakapiory, które nie dałyby sobie jeździć na nosie, jak to było w niedzielę w Gorzowie. Dziś mamy gromadę grzecznych chłopaków. I mamy duży problem." Było sporo prawdy w tych słowach.
Nieco więcej optymizmu w serca kibiców próbował wlać Piotr Bednarczyk z toruńskich Nowości, który pisał: "początki czterech sezonów, w których zespół z Torunia zdobywał Drużynowe Mistrzostwo Polski nie zawsze był różowy na starcie. W takim 1990 roku na "dzień dobry" przegraliśmy dwa spotkania. Ale potem, jak się chłopaki "rozhulały"(oj, co to była za ekipa - młodzi, gniewni Krzyżaniak, Kowalik, Sawina, Baron, a do tego doświadczeni Żabiałowicz i E. Miastkowski, czyli nasi wychowankowie, lali na wyjazdach Stal Rzeszów 56:33, Unię Leszno 58:32 czy Falubaz Zielona Góra 59:31!Scenariusz wyjazdów się powtarzał - pierwszy bieg wygrywa Krzyżaniak i zdobywa najlepszy czas dnia, a potem już idzie z górki. Na taką drużynę chciało się chodzić, takiej drużynie chciało się kibicować. Gdybyśmy dziś mieli taki zespół, niepotrzebne byłyby żadne akcje marketingowe, nogi same by zanosiły kibiców na Motoarenę. No, ale tamte czasy nie wrócą, trzeba więc stanąć realnie na ziemi i wierzyć, że będzie lepiej. Skoro bowiem w 1990 roku po dwóch porażkach drużyna potrafiła mieć serię efektownych zwycięstw z rzędu, to dlaczego teraz, ekipa złożona z Hancocka, Vaculika, Holdera i spółki nie miałaby też zaliczyć podobnego scenariusza? W końcu personalnie jest to zespół, który może wygrać z każdym. Warunek jest jeden - musi przestać być drużyną na papierze.

Przed meczem ze Spartą Wrocław wszyscy w Toruniu na moment zapomnieli o niedyspozycji zawodników w Gorzowie, bowiem Darcy Ward publicznie wypowiedział się niezbyt przychylnie o toruńskim klubie, zamieszczając na swoim profilu społecznościowym wpis, z którego wynikało, że Get Well Toruń nie rozliczył się z nim za turniej, z którego dochód miał być przeznaczony na jego leczenie: "Ciągle nie mogę dowiedzieć się, ile pieniędzy zebrano na moje leczenie podczas meczu charytatywnego w Toruniu".
Całą sprawę wyjaśniał właściciel klubu Przemysław Termiński: "Problem polega na tym, że nie mamy wszystkich faktur związanych z tym turniejem. Zawodnicy nie wystawili swoich, bo płacą podatek VAT i się im nie śpieszy. Druga sprawa to streaming. On jeszcze kilka tygodni po meczu był aktywny. Australijczycy, którzy to organizowali również nie śpieszyli się z rozliczeniem. Wszystko trwa, bo każdy z kontrahentów ma czas.
Wypowiedź Darcego jest bardzo niegrzeczna. Mam maila, w którym Ward poinformował nas, że go ta akcja generalnie nie interesuje. Kiedy prosiliśmy o nagranie filmu zapraszającego na mecz, to negocjacje w tej sprawie trwały 3 miesiące. Teraz publicznie nas atakuje. Nie rozumiem tego."

Ostatnie słowa właściciela klub wydają się dość ostre, jednak Termiński, miał prawo się zdenerwować, bo - w sumie - mógł nic nie robić w temacie Warda. Przecież zawodnik stracił zdrowie w momencie, gdy nie reprezentował toruńskiego klubu, a nawet trochę go zrobił w konia. Bo obiecał przecież, że wróci do Torunia po odbyciu zawieszenia, a jak przyszło co do czego, to, tłumacząc się tym, że nie chce zabierać miejsca w składzie Chrisowi Holderowi (do dziś kibice są podzieleni, czy to był szlachetny gest, czy tylko wymówka) wybrał konkurencyjną propozycję Falubazu Zielona Góra, akurat największego rywala Klubu Sportowego Toruń w walce o play off. Termiński mógłby powiedzieć - proszę, to niech się teraz o Warda martwi Zielona Góra. Zwłaszcza że przecież on w klubie na współpracę z Australijczykiem się nie załapał - przejął drużynę, gdy Ward był już zawieszony. Ale nie - klub z Torunia najaktywniej włączył się w pomoc po tragedii, która spotkała żużlowca. A teraz jeszcze miał z tego powodu nieprzyjemności
Szybko więc rozliczono mecz wspierający zawodnika i szkoda tylko, że pani prezes Ilona Termińska przyznała, że z Wardem klub kontaktuje się jedynie poprzez fundację #DW43. To oznaczało bowiem, że między obiema stronami nie ma się co spodziewać jakiejś dalszej współpracy. Szkoda, bo to może zniechęcić kibiców do dalszego kupowania koszulek, gadżetów itp., może po prostu utrudnić działanie wspaniałym ludziom ze wspomnianej fundacji, którzy od początku dramatu Warda poświęcili wiele serca i czasu, a teraz kładzie im się kłody pod nogi. A jak wyglądały wydatki klubowe w opinii Prezes klubu: "Wszystko odbywa się zgodnie z harmonogramem. Na stadionie było około 12 tysięcy widzów. Bilety kosztowały 10 zł, co daje przychód ze sprzedaży biletów, reklam, programów oraz liczne wpłaty od partnerów łącznie wyniosły ok. 200 tysięcy złotych. Jeżeli odejmiemy od tego VAT, podatek dochodowy, bezpośrednie koszty organizacji turnieju w kwocie ok. 140 tysięcy złotych, mecz, koncert, zwroty dla zawodników, to przelew dla Darcy'ego Warda będzie wynosił nieco ponad 48 tysięcy złotych, a ze zbiórki doliczamy jeszcze ponad 25 tysięcy, co łącznie daje kwotę ok. 74 tysięcy złotych. Pieniądze powinny wpłynąć na jego konto do końca tego tygodnia."
A przecież wszystko mogłoby wyglądać inaczej, jednak przez brak rozmowy i nieporozumienia, po kilku miesiącach stworzyło się przekonanie, że niewdzięczny Ward czeka tylko na pieniądze, nie chcąc nawet specjalnie promować... meczu charytatywnego, z którego dochód miał być przeznaczony na jego leczenie. Tylko że nie jest to takie proste. Na pewno delikatnym tematem jest to, że Get Well to produkt konkurencyjny dla Monstera. Cokolwiek by nie mówić, Monster po wypadku Australijczyka zachował się znakomicie. Położył ogromne pieniądze na stół jeszcze wtedy, gdy zaraz po wypadku Australijczyk przebywał w klinice w Anglii, w której każdy spędzony dzień trzeba było liczyć w tysiącach funtów. I pewnie na tej pomocy się nie skończyło. W każdym razie zawodnik znalazł się w dość niekomfortowej sytuacji. Wspierać wizerunkowo Get Well, z którego sprzedaży mógłby liczyć na jakieś pieniądze, czy swojego starego, sprawdzonego przyjaciela, czyli Monster? Poza tym należało mieć na względzie sytuację w jakiej znajdował się Ward. Jego wpis mógł być przejawem "słabszego dnia", a być może byłemu zawodnikowi zaczyna brakować środków na rehabilitację. Ale tego można było się spodziewać, że z miesiąca na miesiąc po tragedii zapał do akcji charytatywnych na całym świecie będzie coraz mniejszy, a skuteczna może być jedynie stała działalność fundacji - np. w Polsce. Niestety Ward tak jak przez całą swoją karierę "chlapnął" coś na Twitterze i zrobiła się afera. To jednak to trzeba zrozumieć, bo najwyraźniej pożałował, publikując drugi wpis, łagodzący sprawę: "Chcę, żeby było jasne, że ja nie atakuję klubu, który kocham. Stwierdziłem tylko, że nie otrzymałem powiadomienia dotyczącego, ile pieniędzy zostało zebranych, pomimo wielokrotnych zapytań. Próbujemy uzyskać odpowiedź o spotkaniu i stream do spotkania na żywo, które było kilka tygodni temu. Jeżeli będę oskarżany o to, że "tylko chcę pieniędzy" czy "atakuję klub" to przestanę być uczciwym wobec moich fanów. Właśnie zarezerwowaliśmy lot do Torunia. To smutne."
Niestety, jak się okazuje, wyjaśnienia były już trochę spóźnione, bo temat został podjęty i kontynuowany przez żądne sensacji media. Generalnie obie strony popełniły błąd, rozmawiając ze sobą poprzez portale społecznościowe czy media. A przecież nie od dawien dawna wiadomo, że ustalenia finansowe niewątpliwie najlepiej załatwiać między sobą w życzliwej rozmowie. W całej sprawie należało mimo wszystko mieć nadzieję, że ten przykry incydent nie wpłynie na kibiców, którzy mogą zniechęcić się do kupowania charytatywnych gadżetów.

Na drugim biegunie toczyła się jednak dyskusja na temat tego co można zrobić z Aniołami po niezbyt udanym początku sezonu. Wielu twierdziło, że należy zmienić menagera, poszukać wzmocnień wśród zawodników, którzy byli jeszcze do "wzięcia" na transferowym rynku. Sugerowano zmianę sposobu przygotowania nawierzchni na toruńskiej MotoArenie. Dwutygodniowa przerwa sprzyjała różnym przemyśleniom i toruńscy działacze postanowili nieco mocniej zaangażować się w negocjacje finansowe z Arturem Mroczką. Co prawda pojawiły się głosy, że wychowanek GKM-u Grudziądz może trafić do Zielonej Góry, jednak właściciel toruńskiego klubu dementował te doniesienia: Nie planujemy wypożyczenia Artura Mroczki do innego klubu. To nasze stanowisko i nie przewiduję, aby do końca sezonu uległo ono zmianie. Nie jest wykluczone, że Mroczka dostanie szansę startu w barwach naszego zespołu. Wszystko zależy jednak od tego, czy dogadamy się odnośnie warunków finansowych. Jeżeli tak się stanie, to zastąpi jednego z zawodników, którzy nas w tym sezonie zawodzą. Jednak jego wypożyczenia do innego klubu nie przewidujemy. Po takich słowach, to co zakomunikował toruński Senator stało się faktem i Mroczka stał się pełnoprawnym zawodnikiem potwierdzonym do startów już od piątej kolejki ligowych zmagań. W Toruniu zatem zapowiada się ciekawa rywalizacja o miejsce w składzie i co ważne nie dotyczyła ona tylko najbliższego spotkania, ale także kolejnych meczów. Jacek Gajewski był jednak przekonany, że nie wpłynie to na atmosferę w zespole: "Wszystko musi odbywać się na zdrowych zasadach. Wtedy nie będzie problemu z atmosferą. Decydować o miejscu w składzie będzie wiele kwestii: dyspozycja dnia czy wyniki osiągane na poszczególnych torach w przeszłości. Nie przewiduję walki o skład na treningach. To nie są okoliczności, w których zawodnicy powinni się eliminować. O wszystkim ma decydować szersza perspektywa. Na treningu żużlowcy mają jedynie potwierdzić, że decyzja menedżera jest dobra. Nie jest to jedyny i najważniejszy czynnik". To, że słowa te nie były pustymi frazesami zawodnicy mieli przekonać się już przed meczem z Wrocławiem, bowiem menadżer Get Well Toruń nie chciał mówić tym który z zawodników wystartuje w meczu, bowiem czekał to co pokażą zawodnicy podczas treningów oraz w półfinałach IMP. Ostatecznie w indywidualnej rywalizacji spośród trójki Mroczka - Miedziński - Gomólski najlepiej wypadł ten ostatni i to "Ginger" wespół z Miedziakiem znaleźli się w ligowym składzie na piątą kolejkę żużlowych zmagań o DMP.

W tym miejscu warto też podkreślić, że toruński menadżer, który mimo nacisków ze strony kibiców otrzymał dalszy kredyt zaufania od właściciela klubu i mając oręż w postaci roszad w składzie, bowiem stworzona została ławka rezerwowych, zapowiadał również zmiany w przygotowaniu toru, bowiem ten nie był stuprocentowym atutem jego zespołu: Korekty i poprawki będą. Zamierzam zastosować rozwiązanie, które sprawi, że na dystansie będzie więcej ścigania. W meczu z Falubazem nie było tego zbyt wiele, a podczas rywalizacji z Unią w większości biegów wszystko rozstrzygało się na starcie i w pierwszym łuku. Start to czasami loteria. Wiele zależy od pogody, która ma wpływ na przygotowanie pól startowych. Jest kłopot, żeby za każdym razem były one jednakowe. Czasami jedne są lepsze, a inne gorsze. To był dla nas problem. Nie mamy doskonałych startowców, ale niektórzy są skuteczni w tym elemencie. Mimo wszystko, jestem przekonany, że lepszym rozwiązaniem na własnym torze będzie stworzenie zawodnikom warunków, które pozwalają na więcej walki". I jak się okazało z zapowiedzi tych zrealizowano całkiem sporo, bowiem kibice mogli emocjonować się walką zawodników już od pierwszego biegu, a tor po zawodach był niemal w nienaruszonym stanie. Co prawda czasy były znacznie gorsze od rekordów toru jakie "wykręcili" zawodnicy w meczu z Tarnowem, ale dla kibiców liczyło się widowisko, a nie szybka jazda. W Toruniu wszyscy jednak przed spotkaniem ze Spartą Wrocław drżeli o formę Aniołów, ale obawy te okazały się bezpodstawne, bowiem torunianie od początku nadawali ton rywalizacji i tak jak przed tygodniem gorzowianie, zadali serię nokautujących ciosów, po których zawodnicy z Dolnego Śląska, nie byli w stanie złapać meczowego rytmu i polegli różnicą trzydziestu punktów. Prawdziwym fenomenem w spotkaniu okazał się mistrz świata z roku 2012 Chris Holder, który nie znalazł pogromcy i zainkasował komplet punktów. Był to kolejny pełny komplet punktów toruńskiego zawodnika po wielu latach "posuchy", i aż trudno uwierzyć, że na przestrzeni dziewięciu sezonów był to dopiero trzeci taki wyczyn Kangura i choć daleko mu było do 39 kompletów Wojtka Żabiałowicza, to wielu toruńskich kibiców widziało w jeździe Holdera powrót do dawnej sportowej świetności.

Na kolejne ligowe ściganie "Anioły" miały udać się do pobliskiego Grudziądza. Niestety tragiczne okoliczności, w wyniku których śmierć poniósł wychowanek tarnowskiej Unii - Krystian Rempała spowodowały, że żużlowe władze oddając cześć młodemu zawodnikowi odwołały całą żużlową siódmą kolejkę spotkań. Młody tarnowianin, tak fatalnie upadł na tor w Rybniku, że spadł mu kask co w konsekwencji doprowadziło do rozległych urazów głowy i mimo kilkudniowej walki, lekarzom nie udało się uratować życia osiemnastolatka, który zmarł w szpitalu w Jastrzębiu Zdroju. Śmierć młodego zawodnika wstrząsnęła środowiskiem żużlowym. Tragiczna wiadomość nadeszła w sobotę po południu. Początkowo pojawił się komunikat, że niedzielne mecze żużlowe zostaną uczczone minutą ciszy. Ostatecznie, po konsultacjach Ekstraligi z GKSŻ i PZM podjęto decyzję o odwołaniu wszystkich spotkań żużlowych w kraju. W tej sytuacji torunianie czekali na potyczkę na własnym torze w ramach ósmej rundy z beniaminkiem ROW-em Rybnik. Początkowo starcie "Aniołów" z "Rekinami" miało być spotkaniem rewanżowym. Ze względu jednak na niekorzystne warunki atmosferyczne u progu sezonu mecz w Rybniku przełożono na 12 czerwca i de facto pojedynek w Grodzie Kopernika był dopiero pierwszym starciem obu drużyn w sezonie 2016. Natchnieni bardzo pewnym zwycięstwem nad Spartą Wrocław torunianie byli faworytem tej konfrontacji, jednak beniaminek udowodnił we wcześniejszych meczach, że nie można go lekceważyć, nawet jeżeli jedzie na wyjeździe.
Tak jak wspomniano Get Well Toruń w ostatnim meczu pokonał Drużynowego Vice-Mistrza Polski nadzwyczaj łatwo, bo w stosunku 60:30. Torunianie przygotowali wówczas inną nawierzchnię toru i w końcu trafili w przysłowiową dziesiątkę, bowiem w szeregach toruńskiej drużyny w tamtym meczu praktycznie wszyscy zrobili swoje. Po spotkaniu z drużyną ze stolicy Dolnego Śląska menadżer Jacek Gajewski miał problem, ale wyłącznie bogactwa. Bardzo dobrze pojechał ten, który dotychczas zawodził, a więc Kacper Gomólski. To właśnie w alternatywie na słabszą jazdę przede wszystkim popularnego "Gingera" w Toruniu postawiono na kontrakt z Arturem Mroczką, a gnieźnieński wychowanek tak komentował tę sytuację: "Artur już przed sezonem podpisał kontrakt w Toruniu. Teraz ma aneks i dla mnie jest to całkowicie zrozumiałe. Trzeba mieć w drużynie zmienników. Ja dzisiaj potwierdziłem, że nikogo zmieniać nie potrzeba", i na treningach wygrywał walkę o miejsce w składzie ze wspomnianym Mroczką.
Rybniczanie z kolei byli ekipą, która w połowie rundy zasadniczej rozegrała najmniej spotkań, bo zaledwie trzy. Mimo to podopieczni trenera Piotra Żyto pozostawili po sobie dobre wrażenie i niespodziankę, chociażby w postaci remisu w wyjazdowym spotkaniu z Unią Leszno. Oprócz tego meczu "Rekiny" doznały minimalnej porażki w Zielonej Górze z tamtejszym Falubazem i odniosły bardzo pewne zwycięstwo na własnym torze z GKM Grudziądz. Dzięki temu mieli w swoim dorobku trzy duże punkty i tracili tyle samo do drugiego w ligowej tabeli zespołu z Torunia.
Najskuteczniejszymi zawodnikami w szeregach beniaminka byli ci, którzy już przed sezonem byli kreowani na liderów drużyny. Grigorij Łaguta i Andreas Jonsson plasowali się w czołowej dziesiątce najlepiej punktujących zawodników Ekstraligi i choć obaj wystąpili zaledwie w trzech meczach, to średnia wyjazdowa na poziomie dwóch punktów na bieg uzyskana na bardzo trudnych terenach w Lesznie i Zielonej Górze mogła robić wrażenie. Dlatego zdaniem wielu to właśnie ten duet powinien ciągnąć wynik rybnickiej drużyny na MotoArenie. Tym bardziej, że popularny "Girsza" jeszcze przed rokiem reprezentował barwy klubu z Torunia i miał okazję poznać tajniki toru. Warto też wspomnieć, że największym zaskoczeniem in plus w ekipie Ślązaków była postawa Maxa Fricke'a. Australijczyk zanotował bardzo udany początek sezonu. Z dobrej strony prezentował się praktycznie w każdych zawodach. Jeżeli Australijczyk sprowadzony do polskiej ligi przez menadżerów toruńskich będzie równie wysoko dysponowany, rybniczanie mogą napsuć sporo krwi toruńskim zawodnikom i niewykluczone, że to właśnie postawa młodego "Kangura" może okazać się kluczową dla losów całego spotkania.
Oba zespoły miały jednak swoje dylematy. W Toruniu drobnej kontuzji doznał Adrian Miedziński, który miał problem z więzadłami w kolanie, ale przekonywał, że podczas jazdy tego nie odczuwa: "Podczas jazdy jest okej, więc tutaj mogę uspokoić. Ucierpiały więzadła, za miesiąc zrobimy jeszcze raz rezonans i wtedy podejmiemy decyzję co robić z tym kolanem po sezonie. Ja już wcześniej miałem problem z więzadłami w tej nodze, tylko że teraz zostało to bardziej doprawione. Na szczęście na motocyklu mi to w żaden sposób nie przeszkadza. Dobrze, że skończyło się tak a nie inaczej, bo szczerze mówiąc, w Szwecji jeszcze nigdy nie zaliczyłem takiego upadku jaki miał miejsce teraz. Bogu dzięki, że mogę normalnie funkcjonować i jeździć. Jeżeli okaże się, że operacja jest niezbędna, to zrobimy ją, ale na pewno po sezonie." Niestety kontuzja okazała się jednak niemały problemem bo choć Anioły wygrały wysoko 56:32 to Adrian przywiózł tylko trzy oczka, a jego punkty były bardzo istotne, w aspekcie tego, że Anioły chciały zbudować dużą przewagę przed walką o punkt bonusowy.

Do poziomu żużlowców dostosowali się również kibic, którzy przed spotkaniem pokazali sportową jedność i braterstwo ponad podziałami, bowiem podczas prezentacji minutą ciszy uczcili pamięć Krystiana Rempały, na telebimach kibice ze łzami w oczach oglądali najlepsze żużlowe akcje w wykonaniu tarnowskiego juniora, a wszyscy zawodnicy wystąpili w czarnych opaskach. Ponadto oklaskami został przywitany rybnicki junior Kacper Woryna, który uczestniczył w tragicznym wyścigu, a gromkie brawa miały dodać młodemu zawodnikowi otuchy i pokazać, że nikt nie ma do rybnickiego zawodnika pretensji w aspekcie tragicznych wydarzeń na torze.

Niemal zaraz po meczu obie ekipy zaczęły analizować przebieg całego spotkania, bowiem za niespełna 5 dni Rekiny miały wziąć rewanż na Aniołach na własnym torze. Mecz Rybnika z Toruniem miał inaugurować ligowy sezon obu zespołów. Niestety aura sprawiła psikusa i mecz pierwszej kolejki stał się pierwszym meczem rewanżowym obu ekip. Dla Torunia mecz na Śląsku miał spokojnie zapewnić punkt bonusowy, ale żużlowcy z grodu Kopernika planowali zgarnąć pełną trzypunktową pulę meczową, bowiem spotkanie w Rybniku miało dać odpowiedź - na co może liczyć zespół Get Well w spotkaniach wyjazdowych. Dużo w ekipie Jacka Gajewskiego zależało od postawy liderów. O Grega Hancocka można było być spokojnym, więcej niepewności pozostawało przy Chrisie Holderze i Martinie Vaculiku. Niepewność była również w polskiej formacji seniorskiej. W rezerwie toruński menadżer miał, co prawda Artura Mroczkę, ale Adrian Miedziński jak i Kacper Gomólski zaczęli spisywać się znacznie lepiej niż na początku sezonu i grudziądzki wychowanek musiał uzbroić się w cierpliwość i czekać na debiut w nowej drużynie, a Jacek Gajewski tak komentował tę sytuację: jazda Artura wygląda już lepiej pod względem sprzętowym. W piątek mieliśmy kolejny trening i myślimy o tym, żeby ściągnąć zawodników z innych klubów, żeby można było się pościgać. Artur wiedział zresztą, do jakiej rzeki wchodzi i jak wygląda nasza sytuacja kadrowa. Jego kontraktowanie miało też miejsce w trudnym momencie, bo po meczu w Gorzowie. A odbicie nastąpiło w naszym przypadku dość szybko. Raz jeszcze podkreślam, że jego problemem jest brak jazdy. Określenie wartości sportowej na podstawie treningów bywa trudne, ryzykowne i może okazać się złudne. Trening a zawody to dwie różne bajki. Artur musiałby zacząć gdzieś jeździć.

Rewanżowe starcie w Rybniku niestety nie wyszło gospodarzom, bowiem potrafili uzbierać raptem cztery punkty więcej niż w Toruniu. Dlatego mecz ten pokazał, że "Rekiny" jako czarny koń rozgrywek ma znacznie więcej słabych punktów niż mogło się wydawać. Jedynie pozyskany przed sezonem z Torunia Grigorij Łaguta i rybnicki wychowanek Kacper Woryna dotrzymywali kroku Aniołom, które udowodniły, że w wysokiej formie są nie tylko na własnym torze, ale również na wyjazdach. Nic więc dziwnego, że do wracającej do gry o play-off Zielonej Góry, wszyscy jechali z nadziejami na obronę co najmniej punktu bonusowego, a najwięksi optymiści wieszczyli nawet wygraną w grodzie Bachusa.

Zanim jednak doszło do spotkania na ziemi lubuskiej jak zwykle przed meczem pojawiły się emocje pozasportowe. Kibice już zdążyli się przyzwyczaić, że przed meczem w grodzie Bachusa pojawiały się kolejne doniesienia o finale z roku 2013. Wówczas obie drużyny po czterech latach ponownie spotkały się w wielkim finale Ekstraligi i ponownie rywalizacja naznaczona była negatywnymi emocjami. Unibax odmówił startu w meczu rewanżowym, tłumacząc się tym, że zespół jest porozbijany kontuzjami (dzień przed meczem ciężkiego urazu doznał Tomasz Gollob). Kierownictwo torunian liczyło na przełożenie spotkania, na co nie przystali gospodarze. Mecz w ogóle się nie odbył, Falubazowi przyznano walkower i tym samym złote medale.
W sezonie 2016 powrócił ów finał na usta kibiców, bowiem w dniu 15 czerwca 2016, Sąd Okręgowy w Bydgoszczy wydał nieprawomocny wyrok w sprawie: Klub Sportowy Toruń (poprzednio KST Unibax S.A.) przeciw PZM oraz Ekstralidze Żużlowej. Klub z Torunia domagał się uznania za nieważne orzeczeń dyscyplinarnych Komisji Orzekającej Ligi oraz Trybunału PZM w sprawie nieprzystąpienia do meczu finałowego DMP w roku 2013. Sąd odrzucił wszystkie zarzuty Klubu Sportowego Toruń w zakresie sankcji sportowych (8 ujemnych punktów) i pozostałych rozpatrywanych sankcji dyscyplinarnych, orzeczonych przez KOL oraz zmienionych przez Trybunał PZM, za wyjątkiem jednego.
Sąd uznał, iż dodatkowy środek dyscyplinarny zadośćuczynienia kibicom w Toruniu i Zielonej Górze, w postaci nakazu ustalenia ceny biletów na pierwszy mecz w sezonie na 1 zł oraz ceny za bilety dla kibiców z Zielonej Góry, na meczu w Toruniu w sezonie 2014 także na 1 zł, był zbyt dotkliwy i nakazał wyrównanie strat klubu wynoszących 308.244,61 zł. Zatem łączna suma orzeczonych kar pieniężnych, środków dyscyplinarnych oraz odszkodowania w kwocie 1.040.000 zł, została zmniejszona przez Sąd Okręgowy w Bydgoszczy do kwoty 731.755,39. zł.
Jednocześnie, w ustnych motywach rozstrzygnięcia, sąd wskazał, iż zachowanie Klubu Sportowego Toruń było ewidentnym złamaniem zasad współżycia społecznego i w związku z tym, w części dotyczącej kwestionowanych przez klub sankcji sportowych nie zasługuje on na ochronę prawną. Wyrok nie jest prawomocny, a Ekstraliga Żużlowa i PZM zapowiedziały apelacje.
Po tych swoistego rodzaju wspomnieniach zaczęto szacować siłę poszczególnych zespołów.
A było co analizować, bowiem historia 101 pojedynków obu ekip wywodzących się ze struktur LPŻ była niezwykle ciekawa, ale zarazem burzliwa. I tak pierwszy raz w Zielonej Górze miał miejsce 1959 roku w III Lidze, gdy triumfowali miejscowi (39:33). Przez kilkanaście kolejnych lat żużlowcy z obu miast ścigali się w tej klasie, a także w II Lidze. Pierwszą wyjazdową wygraną toruńska Stal odniosła w 1968 roku (42:36). Kolejnych dziesięć odniosła już w najwyższej lidze, w której startuje nieprzerwanie od 1976 roku. Drugą jednak dopiero w mistrzowskim dla siebie roku 1990, gdy padł wynik 59:31 dla Apatora.
Choć dla zielonogórzan bezwzględnie najważniejszymi meczami w każdej ligowej kampanii są derby przeciwko Stali Gorzów, to jednak bardzo ważne były także potyczki z toruńskimi Aniołami. Odkąd Falubaz na stałe powrócił do krajowej czołówki, co roku toczy z zawodnikami z grodu Kopernika zacięte boje. Od 2007 roku oba zespoły mierzyły się ze sobą cztery razy w rundzie play-off: dwa razy w finale, raz o brązowy medal i raz w półfinale. Mecze Falubazu i Unibaxu elektryzowały jednak żużlową Polskę nie tylko poprzez aspekt sportowy, o którym wspomniano na początku. Warto wspomnieć, że rok wcześniej także towarzyszyły walce obu zespołów wielkie emocje. W sezonie 2012 kwestia brązowych krążków rozstrzygnęła się na... ostatnich metrach. Prezentujący heroiczną postawę kapitan Unibaxu Ryan Sullivan (jadący z kontuzjowanym nadgarstkiem) szaleńczym atakiem tuż przed metą wyprzedził Andreasa Jonssona i zapewnił swojemu zespołowi miejsce na końcowym podium.
W roku 2016 w roli faworyta startowała jednak drużyna Get Well i choć wszyscy przypisywali, co najmniej punkt bonusowy po stronie gości, Falubaz nie stał na straconej pozycji mimo, że stracił atut w postaci zastępstwa zawodnika za Jarosława Hampela.W zespole toruńskim jeszcze w połowie tygodnia wydawało się, że zespół pojedzie do winnego Grodu w najsilniejszym składzie i na tej bazie właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński był przekonany o wygranej swojego zespołu. Niestety w kilka dni kontuzje dały znać o sobie, bowiem drugi rybnicki Turniej Zaplecza Kadry Juniorów zakończył się pechowo dla Dawida Krzyżanowskiego. Junior Get Well Toruń po upadku trafił do szpitala z podejrzeniem urazu nogi, a na domiar złego Paweł Przedpełski zanotował groźny upadek podczas finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w King's Lynn, kiedy to zahaczył w dwunastym wyścigu o tylne koło Krystiana Pieszczka i z dużym impetem uderzył o tor. Zawodnik Get Well Toruń został na noszach przeniesiony do karetki, a następnie przewieziony do szpitala. Najważniejsza informacja jednak była taka, że lekarze nie stwierdzili u niego żadnych złamań ani pęknięć, a zawodnik był jedynie poobijany. Nie było też przeciwwskazań, żeby wypisać zawodnika ze szpitala. Torunianie częściowo odetchnęli z ulgą. Na dłuższą przerwę w startach u Przedpełskiego się jednak nie zanosiło, bo po powrocie do Polski i badaniach przeprowadzonych przez lekarza klubowego Paweł pojawił się w protokole zawodów i na torze. Wiadomym było jednak, że ciężar walki o punkty na swoje barki musiała wziąć piątka seniorów.
A punkty były potrzebne obu zespołom, choć to zielonogórzanie mieli większą presję, bowiem zdawali sobie sprawę, że starcie było bardzo ważne w kontekście awansu do play-off. Torunianie zajmowali drugie miejsce w ligowej tabeli z bilansem pięciu zwycięstw i dwóch porażek. Falubaz natomiast posiadał na swoim koncie jedną wygraną mniej, a także jedną przegraną więcej. I początek spotkania wskazywał, że Anioły mogą zrealizować swój plan minimum, bowiem po dwóch pierszych wyścigach prowadzili 7:5 i dalsza część meczu układała się po myśli gości którzy odrobili straty, to przed biegiem dziewiątym utrzymywała się tylko dwupunktowa strata przyjezdnych. Falubaz jednak w kolejnych czterech biegach wyprowadził trzy mocne ciosy, przy jednym GetWell-owców i biegi nominowane toczyły się o to kto zadowoli się punktem bonusowym. Niestety podwójne przegrane "Aniołów" w dwóch ostatnich biegach ustaliły szesnastopunktową różnicę na korzyść zielonogórzan, a to oznaczało, że punkt bonusowy zostanie zapisany po ich stronie.

W tej sytuacji niezwykle ważnym wydawało się być spotkanie z kolejnym kandydatem do walki w fazie play-off, mistrzem Polski Unią Leszno. Torunianie chcąc spokojnie myśleć o finałowej batalii powinni wygrać spotkanie z Wielkopolanami za trzy punkty meczowe i choć nawet przegrana w meczu nie przekreślała szans Aniołów" na pierwszą czwórkę, to każdy wynik niż wygrana za trzy punkty mógł wprowadzić niepotrzebną nerwowość na finiszu rundy zasadniczej. NIc więc dziwnego, że mecz w Toruniu okrzyknięto hitem kolejki ligowej i oczy całej żużlowej Polski były zwrócone na MotoArenę.
Do ostatniego pojedynku pomiędzy obiema drużynami na Motoarenie doszło 6 września 2015 roku. W pierwszym półfinale Ekstraligi, drużyna z Torunia pokonała lesznian 49:41, a najlepszym zawodnikiem miejscowych był Paweł Przedpełski, który zdobył jedenaście punktów i bonus. W zespole z Wielkopolski liderem był Rosjanin Emil Sajfutdinow, który zakończył zawody z dorobkiem piętnastu "oczek".
Początek spotkania obu drużyn był bardzo wyrównany, a spotkanie trzymało w sporym napięciu licznie zgromadzoną publiczność. Lesznianie po meczu u siebie mieli dziesięciopunktową zaliczkę, ale powoli ją tracili. Wszystko przez to, że na placu boju tak naprawdę został tylko Sajfutdinow. Zawodzić zaczął też Pawlicki. Zatem nic dziwnego, że gospodarze kontrolowali sytuację i zmierzali pewnie po całą pulę meczową. Jednak w biegu trzynastym "do akcji wkroczył sędzia", który podjął zaskakującą decyzję. W biegu tym zanosiło się na podwójne zwycięstwo pary gospodarzy nad Zengotą i Pedersenem, ale przy prowadzeniu Vaculika na wejściu w pierwszy łuk drugiego okrążenia Adrian Miedziński miał problemy z utrzymaniem motocykla i był bliski upadku. "Miedziak" przeszkodził tym samym w jeździe Grzegorzowi Zengocie, który również miał problemy z opanowaniem swojej maszyny, na szczęście nie doszło do zderzenia zawodników, ale po gestykulacji "Zengiego" sędzia przerwał bieg i postanowił wykluczyć "Miedziaka" z powtórki biegu, co nie spodobało się większości obecnych na stadionie, bowiem w podobnych sytuacjach sędzia zazwyczaj nie przerywał biegu, a wykluczenie zawodnika miało miejsce w trakcie biegu lub po jego zakończeniu. W powtórce biegu trzynastego pecha miał Vaculik, który zaliczył defekt i Lesznianie wygrali 5:0 i zmniejszyli swoje straty do pięciu oczek i drużyna Get Well zamiast zapewnić sobie końcowy triumf z bonusem musiała walczyć o wygraną. Jednak toruńscy liderzy pomimo niesprzyjających okoliczności nie poddali się i utrzymali przewagę w biegach nominowanych wygrywając 48:41, ale punkt bonusowy zapisali na swoje konto lesznianie.

W końcu nadeszły długo wyczekiwane "Derby Pomorza", które zawsze budziły wśród kibiców wielkie emocje. Jednak przez wiele lat utarło się, że "Derby Pomorza" to rywalizacja toruńsko - bydgoska, ale od dwóch sezonów miejsce bydgoszczan i to z powodzeniem zajęli grudziądzanie, którzy do najwyższej klasy rozgrywkowej awansowali dopiero po osiemnastu latach od powołania drużyny żużlowej, w której od lat startował toruński Apator. I to właśnie w pierwszym roku dla grudziądzan w gronie najlepszych, rywalizacja w derbach województwa toruńskiego przyniosła zaskakujące rozstrzygnięcia. W obu meczach zwyciężali bowiem zawodnicy przyjezdni, co do dziś pozostaje jedynymi takim przypadkami w historii derbów. W latach 1998-1999 na torze w Grudziądzu górą byli już gospodarze - w obu przypadkach po bardzo wyrównanych spotkaniach, w których najskuteczniejszymi zawodnikami okazywali się Billy Hamill i Wiesław Jaguś.
Ubiegłoroczny pojedynek przy Hallera był pierwszym po szesnastu latach i pierwszym w Ekstralidze pomiędzy oboma zespołami. GKM triumfował na własnym obiekcie trzeci raz z rzędu (49:41), a niepokonanym zawodnikiem  był wówczas Rafał Okoniewski. Wśród gości brakowało tak wyrazistej postaci, przez co torunianom trudno było skutecznie zawalczyć o drugą wygraną w Grudziądzu.
Pierwotnie rywalizacja pomorskich klubów miała odbyć się z końcem maja, jednak tak jak wcześnie wspomniano tragiczne wydarzenia, do których doszło podczas szóstej kolejki spotkań spowodowały, że żużlowe władze odwołały całą siódmą ligową kolejkę, i tym akcentem miała zostać uczczona pamięć o tragicznie zmarłym Krystianie Rempale. W tej sytuacji ponad miesięczna różnica w terminie rozgrywania Derbów Pomorza wprowadziła nowe rozwiązania i nowe podejście do rywalizacji. Torunianie rozegrali w międzyczasie aż cztery spotkania, w których odprawili dwa razy z kwitkiem beniaminka z Rybnika w kiepskim stylu przegrali w Zielonej Górze tracąc dwunastopunktową zaliczkę z MotoAreny i bonus, a także wygrali z Unią Leszno, ale również nie potrafili powalczyć o punkt bonusowy. Nie przeszkodziło to Aniołom wskoczyć na drugą pozycję w tabeli i przy wygranych na własnym torze, być niemal pewnym jazdy w play-off. Grudziądzanie z kolei pomimo dwóch minimalnych wyjazdowych porażek w Tarnowie i Wrocławiu, prezentowali doskonałą jazdę, którą potwierdzili gromiąc na własnym torze niepokonaną gorzowską Stal i udowodnili, że mogą być czwartym do play-off’owego brydża.
Nic więc dziwnego, że miejsce w tabeli nie było wyznacznikiem dla znawców speedwaya, kto wygra to spotkanie i choć sympatycy Aniołów liczyli na drugie wyjazdowe zwycięstwo w sezonie to faworytem spotkania pozostawali gospodarze. Podopieczni Roberta Kempińskiego byli świetnie dopasowani do twardej nawierzchni i chcieli podtrzymać zwycięską passę przy Hallera. Ponadto kolejny triumf na własnym owalu zwiększał szansę GKM-u na wspomniany play-off. Przed meczem w obu zespołach w porównaniu do pierwszego awizowanego składu dokonano kilku ciekawych zmian kadrowych. Oto bowiem grudziądzki trener jasno zdeklarował, że w meczach wyjazdowych będzie korzystał z usług Petera Ljunga, a w meczach na własnych torze zmiennikiem Szweda będzie polski multimedalista Tomasz Gollob który na torze przy ulicy Hallera nie miał sobie równych. Z kolei w Toruniu miejsce kontuzjowanego podczas Turnieju Zaplecza Kadry Juniorów Dawida Krzyżanowskiego zajął, nader często upadający, przez co nieprzewidywalny Norbert Krakowiak, a Kacpra Gomólskiego zmienił Artur Mroczka. Dla byłego żużlowca tarnowskiej Unii miał być to ligowy debiut w nowym klubie, a zarazem powrót na tor który go wychował. Duży wpływ na występ Mroczki miała postawa "Gingera", który w ostatnim czasie spisywał się poniżej oczekiwań, a jednocześnie w przeszłości notował przeciętne wyniki na trudnym grudziądzkim owalu. Dlatego toruński menadżer postanowił spróbować nowego rozwiązania, bo jak twierdził Mroczka wykonał w ostatnich tygodniach bardzo ciężką pracę i jeśli miał otrzymać szansę jazdy z Aniołem na piersi to grudziądzki tor był doskonałym poligonem doświadczalnym na tego typu eksperymenty. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że Jacek Gajewski i Robert Kościecha odsuwając od składu Gomólskiego, nie mieli nic do stracenia, bowiem ambitny Mroczka był głodny jazdy, ale też potrafił odpowiednio zmobilizować się na mecze w swoim rodzinnym mieście i utrzeć nosa macierzystemu klubowi, co pokazał w przeszłości reprezentując barwy Wybrzeża Gdańsk i przed rokiem z Unii Tarnów.
Sam Mroczka meczu wygrać jednak nie mógł i w toruńskim teamie wiele zależało od postawy Adriana Miedzińskiego, który nie zachwycał tak jak przed laty swoją jazdą i wciąż szukał optymalnej formy. Na szczęście w szeregach Aniołów różnicie na korzyść gości mógł stworzyć Paweł Przedpełski, który wchodząc z rezerwy potrafił wygrywać z najlepszymi. Ale siła rażenia i ciężar wygrywania wyścigów spoczywał na uczestnikach cyklu Grand Prix - Gregu Hancocku i Chrisie Holderze. Choć Australijczyk podobnie jak Amerykanin byli dalecy od swojej doskonałej dyspozycji i w sezonie AD 2016 ich jazda na obcych torach, była wyrachowaną kalkulacją, to kibice ciągle pokładali nadzieję w tej dwójce. Toruński Sztab szkoleniowy liczył też na udane wyjazdowe występy Martina Vaculika. Słowak otwarcie kajał się za swoje przeciętne występy i miał zamiar w końcu pojechać na miarę swoich możliwości.

Zatem jak nie trudno się domyśleć przedmeczowe napięcie było ogromne, a sama rywalizacja bardzo zacięta, ale Grudziądzanie na swoim torze kolejny już raz nie dali szans przeciwnikom na wygraną. W biegu szóstym co prawda jeszcze notowano remis pomiędzy drużynami, ale od biegu siódmego GKM, zaczął podnosić poprzeczkę i rozpoczął marsz ku zwycięstwu. Po udanym dla "Gołębi" siódmym wyścigu, który sprawił mnóstwo radości miejscowym fanom, stała się rzecz historyczna. Oto Tomasz Gollob przekroczył kolejną barierę i pobił następny rekord. Tym razem został liderem w klasyfikacji największej liczby zdobytych punktów w historii w polskiej lidze. Mistrz świata z 2010 roku zapisał się w historii z dorobkiem ponad 6000 punktów. Łącznie po tym meczu ma on ich na swoim koncie już 6006,5 i dalej mógł śrubować wydaje się niedościgniony dla innych rekord polskiej ligi. Za swoje osiągniecie W trakcie spotkania został uhonorowany i do końca zawodów jechał z numerem 6000 na plastronie. Co ciekawe był to już drugi historyczny moment w karierze Tomasza Golloba z udziałem toruńskiego zespołu, bowiem przed laty najlepszy polski zawodnik na przestrzeni lat meczem z ówczesnym Apatorem debiutował w ligowej rywalizacji, a redaktor Krzysztof Błażejewski tak opisywał ten moment: "18 lipca 1988 roku. Kibice w Toruniu licznie zgromadzeni na stadionie Apatora szykują się na wielkie derby. Kiedy żużlowcy Polonii wychodzą do prezentacji, nawet najwięksi znawcy żużla zastanawiają się, kim jest młody człowiek z numerem 8 na plastronie. Dziś po raz pierwszy w życiu ma wziąć udział w ligowym spotkaniu. Nazywa się Tomasz Gollob. Młodzik startuje raz, zdobywa pierwszy punkt. Ale toruńscy kibice nie zwracają na niego uwagi. O wiele bardziej ich frapuje postawa kolejnych dwóch debiutantów w derby Pomorza, tyle że w szeregach Aniołów: Jacka Krzyżaniaka i Mirosława Kowalika". Po latach okazało się, że bydgoski wychowanek będzie na tyle skutecznym jeźdźcem, że wyśrubuje zdobycze punktowe do niewyobrażalnego poziomu 6000 pkt. W cieniu tego wydarzenia dalej toczyło się jednak ligowe spotkanie, w którym środkowa faza meczu była koncertem gospodarzy. Przebudził się Rafał Okoniewski, który źle rozpoczął swoje zmagania. Po dwóch zerach w końcu znalazł odpowiednie przełożenie i uciekał przeciwnikom ze startu. Zresztą w ogóle moment startowy był tego dnia bardzo ważny, choć tacy zawodnicy jak Antonio Lindbaeck, Tomasz Gollob, Artiom Łaguta, Adrian Miedziński, czy Chris Holder pokazywali, że można wyprzedzać również na dystansie. Przed biegami nominowanymi wiadomo już było, że Toruń nie ma szans na odrobienie straconych punktów. Tomasz Gollob tworzył świetny duet wraz z Antonio Lindbaeckiem, dzięki czemu doprowadzili swoją drużynę do zwycięstwa.

Grudziądzanie wygrali siódme z rzędu i piąte w tym sezonie spotkanie na własnym torze. Robert Kempiński dwa lata temu zaufał koncepcji Golloba i zaczął przygotowywać bardzo twardą nawierzchnię. Prawdziwe owoce grudziądzanie zbierają w tym sezonie. Gollob przypomina siebie z najlepszych lat, a jego styl ten znany z bydgoskich rund Grand Prix. Wróciła dawna pewność siebie. Dzięki temu żużlowiec bardziej niż na sobie skupia się na współpracy z kolegami z drużyny wskazując im podczas jazdy najkorzystniejsze ścieżki. A jego partnerem był Antonio Lindbäck. Niepokorny Szwed pod wpływem mistrza świata z 2010 roku przemienił się w pokornego ucznia, który posłusznie realizował na torze wszystkie wizje starszego kolegi i efekt był piorunujący. Polsko-szwedzki duet pięć z siedmiu wspólnych wyścigów wygrał podwójnie. Należy jednak podkreślić, że w drużynie gospodarzy wszyscy pojechali doskonale. Nawet juniorom udało się zdobyć cenne punkty. Rafał Okoniewski, pomimo gorszego początku zakończył spotkanie z trzema zwycięstwami, a Krzysztof Buczkowski oraz Artiom Łaguta mieli problemy w niektórych biegach, ale zakończyli mecz ze znaczącą liczbą oczek dla zespołu.
Z kolei w ekipie gości na pochwały zasługiwał jedynie Vaculik, Holder i po części Miedziński, ale i oni nie ustrzegli się błędów. "Miedziak" np. przeszarżował w dziewiątym biegu na pierwszym łuku drugiego okrążenia. Wówczas zbyt ostro wszedł w wiraż i w efekcie wylądował na dmuchanej bandzie. Największe problemy z pokonywaniem grudziądzkiego owalu miał jednak tego dnia Norbert Krakowiak. Z pochodzenia gnieźnianin najpierw upadł na drugim łuku w biegu numer dwa. Zawodni nie opanował motocykla i wpadł na niego Mike Trzensiok. Obaj zawodnicy wrócili do parku maszyn o własnych siłach, ale winny przerwania biegu - Krakowiak wykluczony został z powtórki. Niestety ponownie Norbert upadł w gonitwie czwartej. Tym razem nie doszło do zderzenia z innym zawodnikiem, ale bieg został przerwany i Krakowiak ponownie został wykluczony. Mecz pokazał, że toruński junior musiał ewidentnie sporo popracować nad techniką pokonywania łuków i "ułożeniem" swojej sylwetki na motocyklu. Z kolei Artur Mroczka, o występie którego sporo mówiło się przed meczem mogłoby się wydawać, że doskonale zna tor w Grudziądzu, niestety nie pokazał tego podczas spotkania i zakończył spotkanie z bardzo słabym wynikiem (1+1pkt).
Dość wysokie zwycięstwo grudziądzan pozwalało myśleć realnie o bonusie wywalczonym na MotoArenie i utrzymaniu czwartego miejsca w tabeli Ekstraligi na koniec rundy zasadniczej.

Po meczu z grudziądzanami toruńskich kibiców czekała czterotygodniowa ligowa przerwa. Nie oznaczało to jednak, że przerwę mieli żużlowcy, bowiem ścigali się oni z "pełnym gazem" w Drużynowym pucharze świata i innych rozgrywkach w randze mistrzowskiej. Niestety toruńskich zawodników zabrakło w rywalizacji na poziomie seniorskim, ale w finałach Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski oraz Brązowym Kasku pokazali się młodzieżowcy w osobach Pawła Przedpełskiego, Igora Kopeć-Sobczyńskiego i Marcina Kościelskiego. Znaczącą rolę w młodzieżowej rywalizacji odegrał jednak tylko Przedpełski zajmując drugie miejsce w finale MIMP, a pozostali jeźdźcy byli tylko tłem dla swoich rywali. Jednak nie pojedyncze młodzieżowe indywidualne rozgrywki przyprawiały o zakłopotanie toruńskich kibiców i działaczy, ale ogólny trend szkoleniowy i marazm w jaki popadła toruńska żużlowa młodzież. W szkółce bowiem było kilu młodych zawodników, którzy prezentowali poziom sportowy dalece odbiegający od tego, do czego przyzwyczaili fanów żółto-niebiesko-białych barw ich poprzednicy w latach minionych. W zainaugurowanych w ligowej przerwie rozgrywkach ligi juniorów oraz młodzieżowych drużynowych mistrzostw polski młode Anioły bez Pawła Przedpełskiego po prostu nie istniały na tle swoich rówieśników z innych klubów. Dość powiedzieć, że podczas pierwszego z eliminacyjnych turniejów MDMP jaki rozegrano w Gdańsku Marcin Turowski pokonał tylko jednego przeciwnika, a cały toruński zespół na dwadzieścia startów dziewięciokrotnie zamykał stawkę, zaliczył dwa upadki, defekt, a ze zdobytych ośmiu punktów trzy zainkasowali dzięki pomocy losu i pechowi rywali. Był to zatem najgorszy start juniorskiej drużyny w historii tych rozgrywek i nic dziwnego, że trener Robert Kościecha szybko wyjechał ze stadionu w Gdańsku i niezwykle krótko komentował występy swoich podopiecznych: "Nie wiem, co mam powiedzieć. Po ostatnich kilku słabszych zawodach długo rozmawialiśmy z chłopakami, ale czegoś takiego się nie spodziewałem. Chyba nigdy jeszcze tak szybko nie wyjeżdżałem ze stadionu, było mi po prostu wstyd".
Wielu zastanawiało się nad takim stanem rzeczy, bowiem jeszcze dekadę wstecz talentów na miarę Pawła Przedpełskiego toruński klub "wypuszczał" przynajmniej jednego w ciągu sezonu. Postawa młodych jeźdźców była o tyle dziwna, że klub raczej nie oszczędzał na szkoleniu, a licencjonowani zawodnicy jeszcze rok czy dwa lata temu z powodzeniem ścigali się na minitorach. Przez klub w ostatnich latach przewinęło się mnóstwo młodych chłopaków, ale ich ilość nie przeszła w jakość. Można było co prawda powiedzieć, że w lidze juniorów i MDMP nie jeździli najlepsi, czyli Paweł Przedpełski, Norbert Krakowiak czy Dawid Krzyżanowski, ale aż tak słabej postawy w grodzie Kopernika nikt się nie spodziewał. Dodatkowo notoryczne upadki Krzyżanowskiego i sprowadzonego przez sezonem Krakowiaka powodowały, że żaden z nich nie mógł na dłużej zadomowić się w ligowym składzie Get Well. Nic więc dziwnego, że w meczach ligowych jechał ten junior, który akurat chwilowo nie leczył kontuzji. I w tej można powiedzieć selekcji najlepiej wypadał Igor Kopeć-Sobczyński. Nic więc dziwnego, że w wielu komentarzach dało się słyszeć, że toruńska myśl szkoleniowa sięgnęła dna, bo w to, że poza Przedpełskim przez tyle lat do szkółki zgłaszały się same antytalenty, też trudno było uwierzyć. Zatem problem być może tkwił w trenerach? Jan Ząbik wychował wcześniej kilku czołowych polskich żużlowców, ale gdy zajął się pracą na minitorze Stali Toruń, z entuzjazmem do pracy na dużym torze przystępowali po kolei: Mirosław Kowalik, Jacek Krzyżaniak i Robert Kościecha. Zatem czy wśród czterech trenerów do pracy z młodzieżą również nikt się nie nadawał? Zatem problem chyba nie tkwi w myśli szkoleniowej.
Nie dało się jednak ukryć, bowiem wskazywały na to młodzieżowe wyniki, że w Toruniu rozmieniona na drobne została szkoleniowa tradycja i działacze myśląc o przyszłości powinni zadbać o teraźniejsze kadry zawodników. Nie należało jednak w tym przypadku szukać wytłumaczenia, że młodzież nie garnie się do sportu tak jak kiedyś, że żużel to sport drogi i można powiedzieć elitarny, że młodzi chłopcy są "żądni sukcesów od razu", a gdy ich nie ma szybko zniechęcają się do ciężkiej pracy, itd., bowiem klub nie miał problemu z dopływem świeżego żużlowego narybku, który należało oszlifować, a problem tkwił raczej w rozwiązaniach systemowych wewnątrz klubu. Wydawanie niemałych przecież pieniędzy powinno być poparte konkretnym planem działania i pomysłem na żużlową młodzież, konkretnymi startami na różnych torach, a młodzi toruńczycy ścigali się jakby od przypadku do przypadku, bez wiary w jakikolwiek sukces. A przecież należało pamiętać, że w roku 2017 Paweł Przedpełski tracił status juniora i jego miejsce miał wypełnić inny młodzian. Pytanie który z jeźdźców mógłby chociaż w połowie tę lukę wypełnić? Sztab szkoleniowy nie załamywał jednak rąk i podejmował dalsze próby wykrzesania z toruńskiej młodzieży żużlowej iskierki, która mogła być nadzieją na przyszłość.

Ligowa przerwa szybko minęła i zawodnicy powrócili do ścigania w najlepszej lidze świata. Przed Aniołami było bardzo ważne spotkanie z ligową czerwoną latarnią Unią Tarnów, która chcąc uniknąć spadku nie mogła sobie już pozwolić na porażki na własnym torze, przez co była zespołem niezwykle zdeterminowanym i nieobliczalnym. Żużlowcy z miasta Kopernika nie zawiedli jednak swoich kibiców i pewnie wygrali 31:58. Natomiast w najważniejszej potyczce sezonu 2016 podopieczni Pawła Barana zawiedli na całej linii. Zamiast zewrzeć szyki odjechali najgorszy mecz w sezonie. Po meczu widać było, że zawodników jak i sztab szkoleniowy zjadła presja, a w ekipie gospodarzy próżno było szukać pozytywów poza Januszem Kołodziejem. Apogeum niefrasobliwości i braku żużlowego myślenia wykazał jednak Leon Madsen, który swoją postawą osłabił drużynę oraz naraził się na spore koszty. Duńczyk reprezentujący Unię Tarnów otrzymał dwie żółte, a co za tym idzie w konsekwencji czerwoną kartkę. Ekstraligowy regulamin w tej sytuacji nakładał na zawodnik ukaranego żółtą kartką karę w wysokości 1500 zł, a za czerwoną 4500 zł. Oczywiście kary podlegają sumowaniu.
Na domiar złego po otrzymaniu czerwonej kartki Madsen wziął udział w wywiadzie. Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, gdyby nie krytyka decyzji arbitra, a to z kolei podlega paragrafom regulaminowym i sprawą miał zająć się trybunał Ekstraligi.
Kolejnym przewinieniem Madsena był fakt, że po otrzymaniu czerwonej kartki żużlowiec powinien udać się do szatni i nie wracać do parku maszyn do momentu podpisania protokołu meczowego przez kierowników oraz arbitra. Jak się okazało Madsen nadal pozostawał w parkingu i za to Ekstraliga zapewne również ukarze zawodnika sporą karą finansową. A to oznacza, że Duńczykowi może uzbierać się grubo powyżej 10 tysięcy kary.
Czerwona kartka rodziła jednak dalsze konsekwencje finansowe, bowiem zawodnik z kraju Hamleta nie mógł wystąpić w kolejnym meczu w Unii Tarnów w Poznaniu, a tym samym nie miał możliwości zarabiania.
Niestety sama Unia Tarnów po blamażu po meczu z Get Well pogodziła się raczej ze spadkiem, ale styl, w jakim żegnała się z Ekstraligą, daleki był od optymizmu. Jaskółki ścigały się bowiem w Ekstralidze - z roczną przerwą w 2009 roku - od dwunastu lat. Zdobyły w tym czasie sześć medali: trzy złote (2004, 2005, 2012) i trzy brązowe (2013-2015). Sezon 2016 był jednak dla Unistów z wielu względów nieszczęśliwy, co odbiło się na wynikach osiąganych przez podopiecznych trenera Pawła Barana. Poprzednio tak nieudanie Unia prezentowała się tylko w 2008 roku, w którym zaznała goryczy spadku do I ligi.
Na bardzo trudną sytuację w tabeli złożyły się przede wszystkim niesatysfakcjonujące wyniki osiągane na własnym torze. Przedstawiciele Unii niejednokrotnie podkreślali, że wygrywanie spotkań na własnym terenie będzie kluczowe w walce o utrzymanie. Tymczasem na sześć takich meczów Jaskółki doznały czterech porażek. Przy Zbylitowskiej udało się im pokonać tylko Unię Leszno (48:42) i GKM Grudziądz (47:43).
Na dodatek ostatnia przegrana zapisała się w niechlubnej historii występów Unii w Ekstralidze. Wynik 31:58 przeciwko Get Well Toruń to dla unistów najgorszy wynik na własnym torze odkąd startują w Ekstralidze. Poprzednio tak dotkliwych porażek doznawali we wspomnianym roku 2008 w konfrontacjach z drużynami z Częstochowy, ponownie Torunia oraz Leszna. W całym tamtym sezonie na osiem meczów triumfowali tylko raz - przeciwko ekipie z Wrocławia.
Torunianie z kolei byli blisko pobicia własnego rekordu wyjazdowej wygranej w Ekstralidze. W sezonie 2003 pokonali Polonię Piła wynikiem 60:30. Niedzielne osiągnięcie znajduje się ostatecznie na drugim miejscu wśród najwyższych wyjazdowych zwycięstw Aniołów. Zawodnicy Aniołów świetnie startowali, a to już była połowa sukcesu. Na dystansie też jechali bardzo dobrze i skutecznie bronili się przed atakami gospodarzy. Przewagę z początku budowali powoli, później włączyli wyższy bieg, aż po trzynastym wyścigu wyniosła ona 25 punktów.

Na dwunastą kolejkę spotkań czekali niemal wszyscy fani żużlowego Torunia. Oto bowiem do miasta Kopernika przyjeżdżała liderująca niemal od początku rozgrywek gorzowska Stal. Anioły wzięły srogą lekcję żużla na torze w Gorzowie, dlatego wszyscy liczyli na udany rewanż, jednak o bonusie nikt nawet nie marzył, bowiem różnica 34 punktów z tak klasowym rywalem była praktycznie nie do odrobienia.
W grodzie Kopernika panowały bardzo dobre nastroje. Po pokonaniu tydzień wcześniej Unii Tarnów, awans do fazy play-off Anioły miały na wyciągnięcie ręki. Znakomite zawody w starciu ze swoim byłym klubem pojechał Martin Vaculik, który chciał potwierdzić, że przeciętne wejście w sezon ma już za sobą. Kibice z Torunia liczyli również, że na własnym torze liderem będzie Chris Holder. W ostatnich trzech spotkaniach przed własną publicznością Australijczyk tylko raz został pokonany przez zawodnika drużyny przeciwnej. Szczęśliwcem był Grigorij Łaguta. W Tarnowie bardzo dobrze funkcjonowała też druga linia Aniołów. Jacek Gajewski mógł być zadowolony z postawy Adriana Miedzińskiego, a ważne punkty przywiózł również Kacper Gomólski. Nie zawiódł także Igor Kopeć-Sobczyński, który dwukrotnie przyjeżdżał przed juniorami "Jaskółek", ale w meczu z Gorzowem zadanie miał o wiele trudniejsze, gdyż w Stali pozycje juniorskie były bardzo mocno obsadzone.
Niestety w trakcie meczu okazało się, że emocji w konfrontacji dwóch zespołów aspirujących do miana drużynowego mistrza polski, było jak na lekarstwo. Po pierwszej serii startów prowadzili już sześcioma punktami. W kolejnych biegach przewaga gospodarzy utrzymywała się i w ósmym wyścigu Stanisław Chomski posłał w bój w ramach rezerwy taktycznej Krzysztofa Kasprzaka, ale strat nie udało się jednak zmniejszyć, gdyż Kasprzaka ograł na dystansie mający niesamowitą szybkość Greg Hancock. Kolejne rezerwy gorzowian też na niewiele się zdały, bowiem torunianie dominowali na torze i z pomysłem rozgrywali kolejne biegi. To powodowało, że z toru wiało nudą, a zazwyczaj na Motoarenie fani oglądają bardzo ciekawe wyścigi, jednak tym razem decydował głównie start i mądre pokonanie pierwszego okrążenia. Potem wystarczyło nie popełniać błędów, odpowiednio ustawić parę i obierać optymalne ścieżki.
Całe spotkanie było bardzo czystym od strony jeździeckiej meczem, ale na torze zaiskrzyło w ostatnim wyścigu, kiedy to Kasprzak ostro zaatakował Hancocka, doprowadzając do upadku Amerykanina. Arbiter nie miał wątpliwości i wykluczył z powtórki Polaka, choć Krzysztof się z tym nie zgadzał i doszło do ostrego spięcia między nim i Rafałem Hajem, mechanikiem Hancocka. Obaj żużlowcy wyjaśnili sobie całą sytuację, Kasprzak przeprosił Hancocka i można było dokończyć spotkanie, które zakończyło się dziesięciopunktowym tryumfem gospodarzy, a dla Hancocka, kompletem punktów. Dzięki zwycięstwu za dwa punkty, torunianie umocnili swoją pozycję w czołowej czwórce Ekstraligi, zaś dla gorzowian była to dopiero druga porażka w lidze i warto podkreślić, że pogromcami Stalowców były kluby z województwa kujawsko-pomorskiego.

Kibice oprócz rywalizacji czysto sportowej mieli jeszcze jedną nie lada gratkę, bowiem na meczu z liderem ekstraklasy swoją obecność zaanonsował Darcy Ward, po czym na kilka dni przed meczem odwołał swój przyjazd, ale ostatecznie pojawił się na MotoArenie, a dwudziestoczterolatkowi w wyprawie do Torunia pomógł Joe Parsons z Monster Energy. Zawodnik, którego żużlowej Polsce pokazał klub z Torunia, w którym później zawodnik spędził większą część sportowego życia został bardzo gorąco przywitany przez kibiców, a wywiadom i wspólnym zdjęciom nie było końca. Kontuzjowany żużlowiec również nie krył radości z wspierania swoich kolegów w parkingu i tymi słowami przywitał się z kibicami: "Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę być tutaj z Wami. Dziękuję Wam bardzo za te wszystkie lata spędzone w klubie i za to, że ciągle jesteście ze mną. Nie zapomnę ani jednej chwili spędzonej w Toruniu. Drużyna toruńska jest ciągle bliska mojemu sercu. Dziękuję Toruń! Kocham Was bardziej niż możecie sobie wyobrazić".
Po meczu rzecznik prasowy prezydenta Torunia, poinformowała, że "Darky" następnego dnia spotka się z Prezydentem Michałem Zaleskim i kibicami na Rynku Staromiejskim, gdzie będzie ponownie okazja do porozmawiania i wspólnego zdjęcia. Na spotkanie ze swoim idolem przyszło kilkaset osób. Oprócz zwykłych kibiców nie zabrakło jego kolegów z toru w osobach Chrisa Holdera, Adriana Miedzińskiego, Pawła Przedpełskiego, pojawił się także menedżer Get Well Toruń Jacek Gajewski. Gospodarzem wieczoru był prezydent Torunia Michał Zaleski, który przywitał byłego zawodnika tymi słowami: "nasze miasto czekało na ciebie cały rok. Reprezentowałeś Toruń i byłeś zawodnikiem, który zawsze dawał nam wiele radości i szczęścia. Pamiętaj, że są tu ludzie, którzy cię kochają i chcą żebyś do nich przyjeżdżał", po czym wręczył Darcy'emu Wardowi pamiątkowe upominki: kosz toruńskich pierników oraz obraz z podobizną żużlowca na tle ratuszowej wieży.
Australijczyk był w bardzo dobrym humorze i autentycznie cieszył się ze spotkania z fanami i komentował całą sytuację: "
Bardzo się cieszę z powrotu do tego miasta. Zawsze będę tutaj wracał, to właśnie tu, czuję się jak w domu. W toruńskim klubie spędziłem jedne z piękniejszych chwil mojego życia. To, że już się nie ścigam, nie oznacza, że nie będę się już z wami spotykał. Mogę zapewnić, że co roku będę starał się być w Toruniu, może z wyjątkiem przyszłego, ponieważ będę musiał załatwić jeszcze kilka spraw. Jestem wdzięczny, że tu przyszliście. Bardzo dziękuję wam za wsparcie i za to spotkanie. To bardzo uderzające w piersi, że tak wielu tu was przybyło".
Spotkanie z poszkodowanym żużlowcem trwało ponad półtorej godziny, a wśród pytań zadawanych przez fanów nie brakowało zarówno tych poważniejszych, o przebieg rehabilitacji sparaliżowanego żużlowca, ale pytano, też o najzabawniejsze wspomnienie związane z Toruniem. Pojawiły się również pytania typowo sportowe, w których "Darky" odpowiadając na jedno z nich zdradził, że ma stały kontakt z innymi byłymi australijskimi zawodnikami, gdyż jego bliskim sąsiadem jest Ryan Sullivan, a kilka ulic dalej mieszka Jason Crump. Z kolei na pytanie jak postrzega szanse Get Well w ligowej rywalizacji Kangur odpowiedział: "Na pewno w tym sezonie istnieje duża szansa dla Get Well i gorąco w to wierzę. Typuję, że finał odbędzie się między Get Well i Stalą Gorzów Wielkopolski. Drużyna, do której dołączyli: Greg Hancock i Martin Vaculik ma wszelkie predyspozycje ku temu, aby pojechać w finale i wygrać go"
Dwudziestoczterolatek po wizycie w Toruniu uda się do Anglii, skąd w przyszłym tygodniu wróci do Australii wraz ze swoją dziewczyną Lizzie Turner, która była z nim obecna w Toruniu.

Po wyjeździe Darcy Warda Anioły udały się w podróż do ..... Poznania, gdzie ligowe boje toczyła Sparta Wrocław, której obiekt był w remoncie i tor na poznańskim Golęcinie był domową areną żużlowców z Dolnego Śląska. Niestety sześć spotkań rozegranych na "zastępczym obiekcie" pokazało, że nawierzchnia poznańskiego toru nie zawsze była sprzymierzeńcem gospodarzy. Wrocławianie musieli jednak poradzić sobie z tym problem, bowiem rywalizacja z Get Well była niezwykle ważnym pojedynkiem. Z jednej strony ekipa Sparty nadal zachowywała szanse na awans do fazy play-off, z drugiej ciągle była zagrożona jazdą w meczach barażowych. W ostatnich spotkaniach podopieczni Piotra Barona potrafili wykorzystać atut toru w Poznaniu, ale żużlowcy z grodu Kopernika będący pewni udziału w play-off, mając pięć punktów przewagi nad czwartym GKM-em Grudziądz oraz sześć nad piątym ROW-em Rybnik, byli w sztosie i z chcieli wywieźć komplet punktów z stolicy Wielkopolski, gdyż bonus po wygranej 60: 30 na MotoArenie był sprawą oczywistą. Niestety jak się okazało wrocławianie zawiesili poprzeczkę niezwykle wysoko i toruńczycy polegli różnicą sześciu punktów, a totalną niemoc okazał Chris Holder, który kompletnie sobie nie radził na poznańskim owalu i w pomeczowych wypowiedziach obiecał zdecydowaną poprawę swojej formy w kolejnych meczach.

A kolejne spotkanie było meczem o podwójną stawkę bowiem na Pomorzu miało dojść do kolejnych derbów, gdyż do miasta Kopernika przyjeżdżał GKM Grudziądz. Spotkanie to było jubileuszowym, dziesiątym aktem w historii starć toruńsko-grudziądzkich. Po lipcowej wygranej na plus wyszedł walczący o awans do play-off GKM, ale na Motoarenie to gospodarze byli faworytem. Wygrana GKM-u w pierwszym spotkaniu pozwoliła "Gołębiom" wyjść na minimalne prowadzenie (5-0-4) w ogólnym bilansie derbowych potyczek z torunianami. Get Well oczywiście był upatrywany, jako kandydat do wygranej w rewanżu w Toruniu i szybkiego wyrównania statystyki, ale i tak należało pochwalić grudziądzki klub za to, że potrafił postawić bardziej utytułowanemu, lokalnemu rywalowi poprzeczkę na tyle wysoko, że w Toruniu przed rewanżem wszyscy byli bardzo zmobilizowani, bowiem trzy zwycięstwa Aniołów na własnym torze były przekonujące, ale GKM potrafił raz mecz wyjazdowy rozstrzygnąć na własną korzyść. Było to w sezonie 1998, gdy goście nieoczekiwanie wygrali 48:42, odbijając sobie porażkę na własnym obiekcie odniesioną dwa lata wcześniej. Liderem grudziądzan był wówczas Billy Hamill, który stanowił w tamtym czasie wspólnie z Gregiem Hancockiem o sile reprezentacji USA. Niestety w roku 2016 mistrzowski poziom prezentował już tylko "toruński Kalifornijczyk", a Hamill ścigał się w USA już tylko rekreacyjnie, choć trzeba przyznać, że potrafił wygrywać słabiej obsadzone turnieje.
Przed spotkaniem w Toruniu, podobnie jak w wielu innych polskich miastach, przez cały dzień padał deszcz. Opady - mniej lub bardziej intensywne - na szczęście ustały na około 45 minut przed planowaną godziną rozpoczęcia meczu, a dach nad torem MotoAreny spełnił swoje zadanie i uchronił nawierzchnię przed zmoczeniem. Do tego organizatorzy rozłożyli plandeki na najbardziej zagrożonych miejscach: prostej startowej i pierwszym łuku, dzięki czemu mecz odbył się bez problemu, a w trakcie ostatnich przygotowań tor był nawet polewany.
Do meczu zespoły przystąpiły w najsilniejszych składach. W ekipie gości początkowo awizowano Petera Ljunga, ale ostatecznie trener Robert Kempiński, postawił na dwuletnie doświadczenie wyniesione z MotaAreny przez Tomka Golloba i ostatecznie w składzie pojawił się polski multimedalista. Co ciekawe bydgoski wychowanej poznał smak derbów w trójnasób, bowiem startował zarówno po stronie "Gryfów" znad Brdy, "Aniołów" znad Wisły i "Gołębi" znad basenu jezior Rudnik, Rządz i Tarpno.
W ekipie gospodarzy Artura Mroczkę zmienił Kacper Gomólski, a w miejsce Norberta Krakowiaka, który odpoczywał od żużla i zastanawiał się nad swoją sportową przyszłością wystartował Igor Kopeć-Sobczyński. Anioły poza pierwszym biegiem, który dość niespodziewani przegrały 4:2 w kolejnych biegach nadawały ton rywalizacji i nie zamierzały odpuszczać żadnego biegowego punktu i pewnie wygrały mecz już przed biegami nominowanymi, a po piętnastym biegu na tablicy wyników widniał wynik 59 : 31.
W zespole Get Well Toruń, niezawodni liderzy zaliczyli doskonałe starty. Zrehabilitował się za słabą postawę w Poznaniu kapitan Chris Holder, który na swoim koncie zgromadził (14pkt.), natomiast Greg Hancock i Martin Vaculik, zakończyli spotkanie z (12pkt.). Paweł Przedpełski, który dzień wcześniej wywalczył Drużynowe Mistrzostwo Świata Juniorów udowodnił jak dużym wzmocnieniem może być dla swojej drużyny. Pomimo starań GKM’u i dobrego początku Antonio Lindbaecka i Tomasza Golloba, goście nie byli w stanie nadrobić straconych punktów. Największą ilość punktów dla teamu z Grudziądza zdobyli Lindbaeck (9pkt.), oraz Artiom Łaguta (9pkt.), ale pozostali jeźdźcy dowozili do mety pozycje znacznie poniżej ich możliwości.
Przegrana oznaczała dla grudziądzan, że musieli czekać na wynik pojedynku z Leszna, gdzie miejscowa Unia podejmowała ekipę wrocławską. Niestety dla GKM-u, Unia przegrała 43:47 co spowodowało, że wrocławianie zajęli na zakończenie rundy zasadniczej czwartą pozycję w tabeli i tym samym to on mogli przygotowywać się do play-off, a dla grudziądzanie musieli cieszyć się z faktu, że na własnym torze wygrali wszystkie spotkania, a piąte miejsce w lidze było najwyższym w historii startów w Drużynowych Mistrzostwach Polski.

Dzięki triumfowi nad Unią Leszno wrocławianie drugi rok z rzędu awansowali do strefy play-off, w której toczyła się walka o medale. System ten przez wielu uznawany za niesprawiedliwy, jest niezwykle medialny i obecny w dyscyplinach drużynowych na całym świecie. W Polsce od lat występuje m.in. w ligach piłki siatkowej i koszykowej czy też w hokeju na lodzie. Co ciekawe w lidze żużlowej po raz pierwszy wprowadzono go w życie w roku… 1952. Po fazie zasadniczej do decydującej części sezonu awans wywalczała pierwsza czwórka, która najpierw ścigała się w półfinałach, a następnie w meczach o miejsca na podium. Taka formuła rozgrywek obowiązywała jednak tylko przez jeden sezon. Powróciła dopiero z w roku 1990, kiedy to cztery drużyny rywalizowały każdy z każdym o miano najlepszej ekipy. Wówczas toruńczycy okazali się po raz drugi w historii najlepszą ekipą w Polsce. Runda finałowa jedna zniknęło ponowie na kilka lat i do rywalizacji w finałach powrócono w ostatnim okresie istnienia I Ligi, jako najwyższego szczebla ligowego, czyli w latach 1996-1999. W istniejącej od 2000 roku Ekstralidze formuła play-off po raz pierwszy pojawiła się pięć lat później, gdy awansem do tej fazy premiowano, aż sześć drużyn. Dwie najlepsze ekipy po rundzie zasadniczej miały automatycznie zagwarantowany udział w półfinale. Pozostałe natomiast rywalizowały w pierwszej rundzie o awans do pierwszej czwórki. Z tegorocznych szczęśliwców w ówczesnej batalii o medale udział brali torunianie i wrocławianie. Drużyna z Zielonej Góry walczyła o utrzymanie, a jej rywal zza miedzy Stal Gorzów startował wówczas w I Lidze.
Po roku przerwy ten kontrowersyjny dla wielu system na stałe wpisał się już w żywot Ekstraligi. Przez pięć kolejnych sezonów (2007-2011) szansę udziału w play-off ponownie otrzymywały zespoły z miejsc 1-6 po rundzie zasadniczej. Rywalizacja była podzielona na trzy etapy: ćwierćfinały, półfinały i finały. Walka w czołowej szóstce co roku była obecna w Toruniu, a poza sezonem 2007 także w Gorzowie i Zielonej Górze. We Wrocławiu z kolei zabrakło play-offów w 2009 roku.
Od 2012 roku zmniejszono liczbę drużyn, którym przysługuje jazda o medale DMP. Podobnie jak pod koniec XX wieku, szansę otrzymuje czwórka najwyżej sklasyfikowanych po fazie zasadniczej. Tylko raz brakowało w tej części "Aniołów" z Torunia i "Myszy" z Zielonej Góry, dwukrotnie nie udawało się to Stali Gorzów, natomiast Sparta Wrocław pierwszy taki awans wywalczyła dopiero przed rokiem.
Zatem dla drużyny Get Well Toruń wrześniowa jazda w play-off miała być dziesiątą, odkąd powołano Ekstraligę i żużlowcy z miasta pierników i astronomii, byli pod tym względem najlepszym zespołem w historii. Drugie miejsce w tej statystyce zajmował ustępujący mistrz Polski z Leszna, mający na swoim koncie osiem takich startów, z którym zrównała się ekipa z Zielonej Góry.

Po meczu dość niespodziewanie swoją karierę zakończył Dawid Krzyżanowski, który w wywiadzie poinformował o swojej decyzji: Początkowo byłem co do tego przekonany i sztab szkoleniowy był zdania, że jakoś się z tego wszystkiego odbiję. Niestety z tego co widziałem i odczuwałem, ta jazda nie była nawet trochę lepsza od tego, co było w poprzednim sezonie. Ten wypadek też swoje zrobił. Lekarze stwierdzili, że z moją głową może być jeszcze gorzej. Jestem uzależniony od mojego zdrowia. Po ostatnim upadku w Częstochowie oraz wcześniejszym z tego sezonu, gdzie możliwe, że również miałem wstrząs mózgu, ale nie zostałem przebadany, wynika, iż mogłem mieć równie dobrze dwa. Byłem na tomografie głowy i od tego czasu mam problemy z pamięcią krótkotrwałą. Nie jest to fajne uczucie, a jeszcze w przyszłym roku mam maturę w szkole. Po tym poważnym wypadku z ubiegłego sezonu, dwa tygodnie z życia mi wypadły kompletnie. Do dzisiaj nie mogę sobie tego przypomnieć oglądając nagrania. Lekarz neurolog ocenił, że przy kolejnym uderzeniu w głowę grozi mi atak padaczki. Jeśli chcę prowadzić w miarę normalne życie, to nie mogę się narazić na kolejny wstrząs głowy. Przy tym sporcie jest to możliwe niemalże na każdym kroku. To mnie wyklucza z bycia żużlowcem.
Ludzie w klubie jak najbardziej rozumieją moją sytuację. Trener mówił, że on wielokrotnie notował złamania. Niestety głowa to głowa. Jestem także po rozmowie z wiceprezesem Jackiem Gajewskim, który doskonale zdaje sobie sprawę, że zdrowie jest najważniejsze. Z wszelkimi formalnościami dotyczącymi rozwiązania kontraktu poczekamy do zakończenia sezonu. Na szczęście mam też duże wsparcie ze strony mojej dziewczyny.
Nie wiem czy wrócę kiedykolwiek? Nie mogę teraz niczego powiedzieć. Oczywiście - chciałbym nadal jeździć, ale nie mam pojęcia, co się wydarzy.

Po zakończeniu rundy zasadniczej w oczekiwaniu na finałową batalię o medale z myślą o wielbicielach jednośladów, toruńskie centrum handlowe Copernicus przygotowało niecodzienną wystawę historycznych motocykli żużlowych. Przez ponad dwa tygodnie, torunianie mogli podziwiać unikalne eksponaty wpisujące się w klimat miasta słynącego ze speedwaya. Kibice z bliska mogli przyjrzeć się modelom motocykli takim jak ESO, Jawa czy Godden, a nawet można było przypomnieć sobie czerwone osłony motocykla, z którymi ścigał się wieloletni lider Aniołów Wiesław Jaguś, podpięte do Jawy z roku 1991, czyli do motocykla, który był w powszechnym użyciu, gdy "Mały Wojownik" zaczynał przygodę ze speedwayem. Współtwórcą wystawy, a zarazem właścicielem historycznych motocykli żużlowych był Maciej Gralak, który zgromadził w swojej kolekcji ponad 30 maszyn, a których fotografie można obejrzeć na stronie pod intrygującą nazwą speedway nostalgia. Oto kilka zdjęć z tej wyjątkowej wystawy.

         
   
  Rotrax JAP rok 1956
ESO S 45
rok 1993
Godden
 
unikatowa konwersja
Jawy z v2 na v4
rok 1982
Jawa 895
rok 1985
Jawa 897
rok 2013
JRM
nagroda dla Darcego Warda
w Zlatej Prilbie
rok 1991
Jawa 898
z osłonami motocykla z których korzystał
Wiesław Jaguś

Po dwóch tygodniach przerwy kibice w końcu doczekali się finałowej rozgrywki.
Przed pierwszym meczem play-off, w którym trzeci po rundzie zasadniczej Get Well Toruń, podejmował drugi Falubaz Zielona Góra, obie drużyny komplementowały się i straszyły swoją siłą jednocześnie.

Zielonogórzanie byli niewygodnym rywalem dla każdego, a dla torunian już w szczególności, bo zawodnicy drużyny Marka Cieślaka lubili ściganie na Motoarenie i zawsze stawiali spory opór gospodarzom. Jednak drużyna prowadzona przez Jacka Gajewskiego zakończyła fazę zasadniczą niepokonana przed własną publicznością, a jej wygrane bardzo często były bardzo okazałe. Także ekipa z Zielonej Góry wyjechała z Motoareny na tarczy, ale dwanaście punktów straty zostały przez nią odrobione z nawiązką u siebie. Mimo wszystko wydawało się, że podobna zaliczka satysfakcjonowałaby gospodarzy pierwszego spotkania. Atut własnego toru mieli wykorzystać szczególnie Chris Holder oraz Greg Hancock. Liderzy Get Well spisywali się w Toruniu wręcz wspaniale i to od nich wymagało się zdecydowanie najwięcej. Jeżeli Anioły miały konsekwentnie budować przewagę, to margines błędów tej dwójki był bardzo mały. Wynik poniżej dziesięciu punktów nie wchodzi w grę, a wielu po cichu liczyło na bezbłędne zawody w wykonaniu Australijczyka oraz Amerykanina. Oczy kibiców z grodu Kopernika były także zwrócone na Kacpra Gomólskiego oraz Adriana Miedzińskiego. Jeżeli coś zawodziło przez cały sezon w toruńskim zespole, to była to z pewnością druga linia. Dla obu zawodników ostatni mecz z Grudziądzem był dość udany i mógł dodać nieco pewności siebie "Gingerowi" i "Miedziakowi". Zatem spotkanie z Falubazem było dla nich sporą szansą na zmazanie plamy z sezonu zasadniczego. W zespole z Zielonej Góry panowały bardzo dobre nastroje. Zakończenie pierwszej fazy rozgrywek na drugim miejscu zbiegło się z powrotem do ścigania Jarosława Hampela, który miał duży wpływ na świetny wynik w konfrontacji Falubazu z Unią Tarnów. Marek Cieślak zaufał mu na tyle, że postanowił wystawić "Małego" jako prowadzącego parę z Jasonem Doylem, ale doświadczonego zawodnika na jednym z najtrudniejszych terenów w Ekstralidze czyli w Toruniu czekało znacznie większe wyzwanie.
Kibice dostrzegali sportowy potencjał widowiska i wierzyli w końcowy sukces, dlatego ochoczo nabywali bilety na pierwszy pojedynek w rundzie play-off, co cieszyło Panią Prezes Ilonę Termińską, która tak komentowała frekwencyjny boom: "Tak jak się spodziewaliśmy, bilety na Falubaz sprzedają się najlepiej w sezonie. Od pierwszego dnia sprzedaży kibice licznie przychodzą zarówno na Motoarene, jak i do Atrium Copernicus, co oczywiście bardzo nas cieszy. Prosimy jednak kibiców zdecydowanych na uczestniczeniu w niedzielnym widowisku o szybszy zakup biletów na niedzielne spotkanie, tak byście Państwo nie musieli Państwo czekać w niedzielę w długich kolejkach do kas przed stadionem. Przypominam także, iż przed sezonem sprzedawaliśmy wejściówki całoroczne dwojakiego rodzaju. Jedne były na cały sezon wraz z rundą Play - Off, drugie z kolei bez tej rundy. Kibice, którzy kupili karnety bez rozgrywek o medale mieli prawo pierwokupu do minionego wtorku włącznie. Staramy się o tym przypominać, tak by w niedzielę nikt chcący obejrzeć na żywo mecz na Motoarenie nie został bez wejściówki".
Fani zastosowali się do słów Pani Prezes i ci co przybyli na zawody zobaczyli kapitalny pojedynek. Warto dodać, że Frekwencja na meczu Get Well Toruń - Falubaz Zielona Góra znacznie przerosła średnią z sezonu 2016 na meczach w Toruniu i według oficjalnych danych osiem spotkań w Toruniu obejrzało 82 407 osób i w dużej mierze było to efektem spotkania z Falubazem. Na żywo spotkanie obejrzało 13 741 osób i był to najlepszy wynik tego sezonu. Co ciekawe, liczba kibiców Get Well z obecnych rozgrywek była bardzo zbliżona do wyników z roku 2015, kiedy to na Motoarenie w całym sezonie na trybunach zasiadało średnio 10,3 tys. osób. Na tle innych ekip ekstraligi był to bardzo dobry wynik. Najlepszą średnią kibiców na stadionie miała bowiem Stal Gorzów (11 756). Drugie miejsce zajmował jednak Toruń.

Twierdza Toruń nie padła, a Falubaz zakończył swój zwycięski szlak bojowy w Grodzie Kopernika. W Zielonej Górze zabrakło punktów Patryka Dudka i Jarosława Hampela. Swojego kapitalnego występu z rundy zasadniczej nie powtórzył też Krystian Pieszczek. Za to na słowa uznania zasługuje postawa Jasona Doylea i Piotra Protasiewicza, którzy ciągnęli wynik zespołu i byli jego liderami. I to właśnie oni w biegu piętnastym uratowali dla Falubazu korzystny wynik przed rewanżem. Zielona Góra przegrała, ale na pewno w swoich szeregach posiadała zawodników, których potencjał na MotoArenie nie został wykorzystany. Dotyczy to zwłaszcza Patryka Dudka, który zapewne nie będzie miło wspominał pierwszego meczu półfinałowego, bowiem był to jego najsłabszy występ w sezonie 2016. "Duzers" w pierwszym meczu ekipy z Winnego Grodu z Get Well także nie zaprezentował się z dobrej strony - wówczas w siedmiu gonitwach zdobył sześć oczek, ale od tego momentu przyszłoroczny uczestnik Grand Prix miał świetną serię, bowiem w kolejnych 13 spotkaniach kończył spotkania z dwucyfrowym dorobkiem punktowym. Wśród gospodarzy nie zawiodło trio Hancock-Holder-Vaculik, którzy byli liderami z prawdziwego zdarzenia. Cenne punkty dorzuciła druga linia w postaci Miedzińskiego i Gomólskiego, którzy robili, co mogli, aby wesprzeć liderów. Niezwykle ważne punkty do zwycięstwa dowiózł także Paweł Przedpełski. Po meczu były jednak obawy o stan zdrowia Chrisa Holdera, który upadł w czternastym biegu. Pierwsze informacje mówiły o złamaniu nadgarstka. Badania wykazały jednak, że jest on jedynie zbity. Po sytuacji, która miała miejsce w Toruniu Holder opuścił poniedziałkowe spotkanie Elite League, w którym jego Poole przegrało na wyjeździe z Wolverhampton Wolves 42:48. Australijczyk poddał się jednak fizjoterapii i w środę wystąpi już w spotkaniu Elite League, co świadczyło o tym, że czuł się lepiej i jego występ w rewanżowym meczu z Falubazem w Zielonej Górze był niezagrożony.

A w rewanżu drużyna pod wodzą trenera Marka Cieślaka miała w opinii wielu powtórzyć rezultat z czerwca, kiedy to pokonała torunian 53:37. I choć nikt nie dawał tak wysokiej wygranej zawodnikom z winnego grodu, to niemal każdy twierdził, że Falubaz odrobi dziesięciopunktową stratę z Torunia, bowiem w porównaniu ze spotkaniem rundy zasadniczej, gospodarze mieli do dyspozycji Jarosława Hampela zamiast słabo spisującego się Justina Sedgmena. Trener Marek Cieślak był wręcz niemal pewny siły swojej drużyny i tak komentował przed meczem zielonogórską potęgę: "Trener musi być optymistą, bo zespół patrzy na trenera i jeśli zauważą, że trener chodzi smutny czy wystraszony, to ekipa też będzie wystraszona. Stać nas na wszystko, a Get Well na wyjazdach też nie jest wielkim orłem. Wszyscy jesteśmy bardzo zmotywowani i myślę, że ten mecz pokaże prawdziwe oblicze naszej drużyny. Wszyscy będą gryźli tor. Uważam w ciemno, że nasza trójka liderów na zielonogórskim torze jest lepsza niż liderzy Get Well. Doparowych, a więc Hampela i Karpowa, też oceniam wyżej niż Gomólskiego i Miedzińskiego, przynajmniej u nas. Można powiedzieć, że na porównywalnym poziomie są pary juniorskie".
Niestety dla Aniołów początek spotkania wskazywał, że słowa zielonogórskiego trenera znajdą swoje potwierdzenie na torze. Jednak jak wiadomo, mecz meczowi nierówny i pojedynek w fazie play-off był całkowicie innym spotkaniem, a przede wszystkim ze miał inną wagę sportową. Nic więc dziwnego, że spotkanie było widowiskiem dla osób o mocnych nerwach. Drużyna spod znaku Myszki Miki potrzebowała zaledwie trzech gonitw, by odrobić straty z Motoareny. Dwa zwycięstwa w stosunku 5:1 i jeden bieg wygrany 4:2 sprawił, że Falubaz już przed czwartym wyścigiem prowadził 14:4 i tylko Paweł Przedpełski w biegu juniorskim był w stanie powalczyć z rywalami i dowieźć inne punkty niż te, które przysługiwały zgodnie z regulaminem za zajęcie trzeciego miejsca. Liderzy, czyli Greg Hancock i Chris Holder, byli ewidentnie niedopasowani do śliskiej zielonogórskiej nawierzchni toru i przegrywali przede wszystkim starty. Dopiero w czwartym biegu lepszym refleksem od rywali wykazał się Przedpełski i Martin Vaculik. Podwójnej wygranej do mety jednak nie dowieźli, bo Słowaka wyprzedził Piotr Protasiewicz. W tym miejscu należy podkreślić doskonały zmysł taktyczny Jacka Gajewskiego, który już we wspomnianym czwartym biegu skorzystał z pierwszej rezerwy taktycznej i do ósmej gonitwy łącznie wykorzystał aż trzy takie roszady zostawiając sobie w jedną zmianę na końcową fazę spotkania. Na szczęście te manewry przyczyniły się do odrobienia start i w połowie zawodów Get Well miała spotkanie pod kontrolą, choć ciągle przegrywał, bowiem zielonogórzanie po świetnym początku, w połowie spotkania zdecydowanie wytracili impet i przed decydującymi wyścigami zielonogórzanie mieli sześć punktów przewagi (42:36), a do pełni szczęścia potrzebowali jeszcze ośmiu oczek. Torunianie natomiast musieli zdobyć tylko pięć punktów, by cieszyć się z awansu do finału. W finałowych gonitwach bohaterem Torunia okazał się "Miedziak", który w pierwszym z biegów nominowanych, zwyciężył ze sporą przewagą nad rywalami, dał swojej drużynie awans do finału, niezależnie od rozstrzygnięcia w ostatnim biegu, bowiem na trzecim miejscu przyjechał pilnowany przez rywali Vaculik. Ostatni bieg zakończył się remisem, ale jak wspomniano wynik tego pojedynku nie miał znaczenia dla ostatecznego awansu do finału, bowiem toruńskie boksy zawodników świętowały już od kilku minut swoje dwumeczowe zwycięstwo.
W Falubazie Zielona Góra zapanował smutek. Dziwić mogło jednak to, bowiem wszyscy widzieli żółto-zielonych ze złotym medalem na szyi, a należało pamiętać, że drużyna borykała się z problemami kadrowo-finansowymi i zbudowano ją na ostatnią chwilę, bez znaczących transferów, wynalazek Karpow, niechciany Doyle po poważnej kontuzji i niepewność wokół Jarka Hampela. Trener Marek Cieślak potrafił jednak wykrzesać ze swoich podopiecznych 300% normy i zespół skutecznie walczył o ligowe punkty. Niestety nie wystarczyło rozpędu na walkę o najwyższe cele.
Z kolei w ekipie GetWell Toruń panowała uzasadniona euforia. Cichym bohaterem Aniołów był menedżer zespołu Jacek Gajewski, który rozegrał swój najlepszy mecz w sezonie. Poprowadził drużynę idealnie. Grał tak umiejętnie, że w każdym istotnym momencie miał możliwość wprowadzenia rezerwy taktycznej. Torunianie prawie cały czas mogli jechać dwójką liderów, którzy byli tego dnia bardzo dobrze dysponowani. Nie bez znaczenia była rola Grega Hancocka, który przez kilka sezonów jeździł w Falubazie i zna specyfikę tamtejszego toru. Dlatego strzałem w dziesiątkę okazały się zmiany w ustawieniu toruńskich par dokonane po pierwszym meczu play - off. Hancock dzięki temu startował w każdej serii po równaniu, znakomicie czytał warunki torowe i doradzał kolegom, co mają zmienić w swoich motocyklach. Pierwszy bieg mu nie wszedł, ale później dokonał właściwych korekt i to jego śladem poszedł cały zespół. Torunianie stali się dzięki temu groźniejsi.
Jacek Gajewski zrobił jeszcze jedną bardzo ważną rzecz. Był cierpliwy w stosunku do Adriana Miedzińskiego i w ten sposób zbudował toruńskiego wychowanka w sferze psychicznej. "Adi" nie zaczął spotkania najlepiej. Komentatorzy w pewnym momencie dziwili się, dlaczego nie jedzie za niego rezerwa taktyczna. To był jednak bardzo przemyślany ruch. Adrian złapał właściwy rytm i drużyna dostała jeszcze jedno ważne ogniwo, które dodatkowo mogło kąsać w finałowym rozdaniu medali. Żużlowiec drugiej linii złapał wiatr w żagle i pokazał, że jest groźny dla każdego, nawet na obcym torze. Dlatego wielu kibiców widziało w "Miedziaku" ojca zwycięstwa, który po zmianie motocykla w drugiej fazie był niesamowicie waleczny, a w czternastym biegu to jego trójka zdobyta po starcie z pola wewnętrznego dała Toruniowi finał.

Po meczu szerokim echem wśród kibiców odbił się komentarz redaktorów realizujących transmisję w TV nSport+. Kibice "Aniołów" oskarżali Pawła Ruszkiewicza i Michała Łopacińskiego o stronniczość i sprzyjanie drużynie z winnego grodu.
Gdy po piętnastym biegu stało się jasne, że Falubaz nie pojedzie w finale, obaj panowie dali "popis" swoich oratorskich umiejętności. Wyraźnie byli podłamani tym, że zielonogórzanie nie pojadą w wielkim finale. I takie właśnie zachowanie spotkało się z ogromną krytyką wielu kibiców, którzy na różnego rodzaju portalach dali wyraz swojego niezadowolenia.
Jedna z kibicek pisała, że "komentatorzy w końcówce meczu przeżywali tylko i wyłącznie biegi gospodarzy, kompletnie nie zwracając uwagi na poczynania toruńskich zawodników. Zgłosiłam do nc+ żenującą postawę panów Ruszkiewicza i Łopacińskiego podczas meczu Torunia z Zieloną Górą. Ku mojemu zdziwieniu potraktowano mnie poważnie i odpisano, że sprawa zostaje przekazana do odpowiedniego działu. Teraz poczekamy czy coś z tego wyniknie.
Z jej opinią zgadzała się zdecydowana większość kibiców z Torunia. W podobnym tonie pisali inni kibice zdaniem, których: "…wyglądało to tak, jakby Toruń jechał przeciwko całej Polsce…" i "…od samego początku transmisji "dziennikarze" o niczym innym nie mówili, jak o derbach lubuskich w finale…".
Wszyscy mieli jednak nadzieję, że w finale poziom redaktorów dorówna do poziomu sportowego widowiska i niesmaczne sytuacje nie będą przedmiotem dyskusji, a w pamięci pozostaną wydarzenia wyniesione z rywalizacji na torze.

Po tym jak torunianie w półfinałowej batalii pokonali Falubaz Zielona Góra i awansowali do wielkiego finału PGE Ekstraligi żużlowy toruń ogarnęło istne szaleństwo. W ciągu pierwszych sześciu godzin sprzedaży biletów na mecz finałowy, kibice nabyli ponad 12 tysięcy wejściówek. Właściciel klubu Przemysław Termiński nie krył zadowolenia z tego faktu: "Obecnie na stadionie, co zauważyłem z ogromną satysfakcją, zajęte jest już ponad 12 300 miejsc. Oznacza to, że na chwilę obecną pozostało trochę ponad 1 700 biletów, plus około 1 200 miejsc pod płachtami reklamowymi, które we wtorek zostaną udostępnione również do sprzedaży. Bardzo dobry wynik, zwłaszcza jeśli uwzględni się, że sprzedaż trwa dopiero sześć godzin. Część miejsc jest na razie zarezerwowana dla posiadaczy karnetów - chociaż tu nie spodziewam się uwolnienia jakiejś znaczącej puli biletów. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim Kibicom Get Well Toruń. Jesteście super. Do zobaczenia na Motoarenie".

Finał Ekstraligi nie miał jednak wyraźnego faworyta. Wiadomym było bowiem od dawna, że Stal Gorzów nie czuła się najlepiej na Motoarenie, a torunianie mieli problemy z dopasowaniem się do toru na stadionie Edwarda Jancarza. W rundzie zasadniczej w dwumeczu lepsza była drużyna prowadzona przez Stanisława Chomskiego, stąd minimalnym faworytem pozostawał zespół z Gorzowa, ale mecze o najwyższą stawkę rządziły się swoimi prawami i nawet zwycięstwo gorzowian u siebie podczas piątej kolejki w stosunku 62: 28 musiało pójść w zapomnienie, bo stawka rywalizacji w play-off miała zupełnie inny wymiar.
Jacek Gajewski, który błysnął znakomitym zmysłem taktycznym podczas półfinałowej wyprawy do Zielonej Góry, zdawał sobie sprawę, że jego zespół musiał wypracować solidną zaliczkę na własnym terenie chcąc skutecznie rywalizować o złote medale. W półfinale Get Well wygrał w grodzie Kopernika dziesięcioma punktami, ale kibice z Torunia w finale liczyli na znacznie więcej. W mieście Aniołów, o formę liderów wszyscy byli spokojni, a dodatkowym atutem miało być to, że Adrian Miedziński, który był bohaterem swojego zespołu na torze w Zielonej Górze złapał właściwy rytm jazdy i mógł skutecznie odbierać punkty rywalom. Niestety nieco inaczej wygląda sprawa drugiego zawodnika drugiej linii, czyli Kacpra Gomólskiego. Wychowanek Startu Gniezno musiał jednak wspiąć się na wyżyny, by dowozić do mety, co najmniej trzecie miejsca.
Z kolei w ekipie lubuskiej cieszyła równa forma wszystkich zawodników i świetna postawa w półfinale Przemysława Pawlickiego, którego punktów zabrakło w fazie zasadniczej, gdy Stal rywalizowała na MotoArenie. Koszmarny występ zanotował wówczas również Michael Jepsen Jensen, który w półfinałach zanotował pierwsze indywidualne zwycięstwo w lidze.
Nic więc dziwnego, że przy tak wyrównanych zespołach, zdaniem ekspertów jeśli można było szukać zdecydowanej różicy potencjałów pomiędzy drużynami, to należało to robić w formacji juniorskiej. Bartosz Zmarzlik prezentował bowiem w przeciągu całego sezonu dużo lepszą i bardziej wyrównaną formę od Pawła Przedpełskiego, z kolei Adrian Cyfer z całą pewnością powinien przywozić za swoimi plecami Igora Kopcia-Sobczyńskiego, a jeden punkt, zdobyty w wyścigu młodzieżowym mógł mieć niebagatelne znaczenie w kwestii końcowego rozstrzygnięcia.
Ostatecznie pierwszy finał Ekstraligi padł łupem torunian i sprawa złotego medalu pozostawała nadal otwarta. Gospodarzy do zwycięstwa poprowadzili Chris Holder, Greg Hancock oraz Paweł Przedpełski. Zawody stały cały czas pod znakiem zapytania ze względu na ryzyko przełożenia rozgrywanej dzień wcześniej rundy mistrzostw Europy, którą torpedował deszcz. Organizatorzy SEC w Rybniku stanęli jednak na wysokości zadania wygrali z pogodą, dzięki czemu finał na MotoArenie ruszył zgodnie z planem, a Motoarena kolejny raz okazała się niezdobytą, nawet dla takiego zespołu jak Stal Gorzów. Gospodarze zbliżyli się do tytułu Mistrza Polski. W ekipie gospodarzy brylowali Holder i Hancock. Australijczyk zanotował tylko jedną pomyłkę, kiedy przyjechał na ostatnim miejscu w dziesiątym biegu, ale ostatecznie pojechał tak, jak przystało na kapitana. Z kolei Amerykanin był nie do ugryzienia w pierwszej fazie meczu i wiee wskazywało na to, ze może nie być w niedzielę na niego mocnych. Niestety W dwóch ostatnich seriach przyjeżdżał jednak do mety trzeci, ale torunianie wygrywali te biegi w stosunku 4:2 i w rewanżu nestor światowego żużla nie może sobie pozwolić na takie wpadki. Dwójkę liderów dzielnie wspierał Paweł Przedpełski, dla którego był to ostatni mecz w roli juniora na MotoArenie. Kończący wiek juniora "Pawełek" pokazał się z jak najlepszej strony, bowiem nie wyszedł mu tylko wyścig dziewiąty, kiedy został na starcie i nie był w stanie dogonić rywali na dystansie. Bez wątpienia był on jednak jednym z jaśniejszych punktów toruńskiego zespołu. Ważne punkty dorzucił też waleczny na dystansie Vaculik, a trudno oceniać występ Kaspra Gomólskiego, który był szybki i punktował, ale niestety w ferworze taktycznych roszad został zmieniony i po dwóch biegach nie pojawił się więcej na torze. Podobnie rzecz miała się z Igorem Kopeć-Sobczyńskim, który kąsał rywali, ale niestety nie zdobywał punktów.
Dla odmiany w ekipie gospodarzy lider był jeden - Bartosz Zmarzlik, który w końcu przełamał kompleks MotoAreny. Pozostali zawodnicy dobre biegi przeplatali słabszymi. Jednak w drugiej części zawodów trio Kasprzak, Pawlicki, Zagar stanęło na wysokości zadania i dołączyło do wspomnianego Zmarzlika i zdołało odrobić zniwelować czternastopunktową stratę do ośmiu oczek. Największe rozczarowanie w obozie gorzowian wzbudził Iversen, który rozpoczął zmagania od wygranej i wydawało się, że po raz kolejny będzie jednym z liderów swojej drużyny. W trzech kolejnych wyścigach zdobył jednak tylko dwa punkty i to na koledze z pary oraz słabszym juniorze rywali. Skutkowało to brakiem Iversena w biegach nominowanych, a to mówiło samo za siebie.
W meczu nie brakowało też sędziowskich kontrowersji. Pierwsza sytuacja miała miejsce w biegu drugim, którego pierwszą próbę rozegrania przerwał arbiter. Ostatecznie żaden z zawodników nie otrzymał ostrzeżenia. Początkowo wydawało się, że start próbował ukraść Paweł Przedpełski. A całą sytuację oceniał szef polskich sędziów Leszek Demski: "Sędzia miał uwagi do Pawła Przedpełskiego. Patrząc jednak na powtórki, nie było wcześniejszej reakcji zawodnika niż maszyny startowej. Był natomiast bardzo dobry refleks. Sędzia po obejrzeniu powtórek nie udzielił ostrzeżenia, więc w pewnym sensie przyznał się do tego, że niesłusznie przerwał wyścig. Aby to prawidłowo ocenić, należało przerwać bieg. Inaczej się po prostu nie da". Podobna sytuacja miała miejsce w pierwszej odsłonie gonitwy numer czternaście. Tym razem dotyczyła ona startu Przemysława Pawlickiego. I tu również sędziowski arbiter komentował: "Taka sama sytuacja jak z Pawłem Przedpełskim. Start był praktycznie rzecz biorąc idealny, zawodnik popisał się bardzo dobrym refleksem. Sędzia znów nie przyznał ostrzeżenia. Po obejrzeniu powtórek arbiter przyznał się, że wyścig nie powinien być przerwany". Demski miał również zastrzeżenia do innych decyzji Remigiusza Substyka, bowiem w biegu jedenastym, po którym ostrzeżenie otrzymał co prawda Krzysztof Kasprzak, lecz zdaniem doświadczonego arbitra, istniało lepsze rozwiązanie tej sytuacji: Wyścig został przerwany, aczkolwiek zawodnik wyjechał ostatni ze startu. Sędzia przerwał bieg, ale w momencie podniesienia taśmy startowej, Krzysztof Kasprzak był w ruchu. Sam się ukarał i tutaj tak naprawdę start powinien być o ułamek sekundy dłużej przytrzymany i wówczas nie byłoby problemu. Kasprzak zostałby na starcie, sam by się ukarał, a zawodnicy pojechaliby wyścig. Błąd sędziego polegał na tym, że zbyt wcześnie puścił taśmę do góry.
Jednak jak się okazało po spotkaniu na podstawie protokołów sędziowskich, Leszek Demski nie docenił "kreatywności", kolegi po fachu i nie mając wglądu do meczowych protokołów w trakcie zawodów, oceniał sytuacje na torze z przeświadczeniem, że w biegu drugim i czternastym zarówno Przedpełski jak i Pawlicki nie otrzymali ostrzeżeń za utrudnianie startu. Niestety na bazie pomeczowego protokołu okazało się, że sędzia Remigiusz Substyk, który miał możliwość obejrzenia powtórek (spotkanie było transmitowane przez telewizję) nie zauważył swoich błędów i szedł w zaparte udzielając ostrzeżeń wspomnianym zawodnikom, co potwierdził w pomeczowym protokole, a to jeszcze bardziej obniżało ocenę jego pracy na Motoarenie.

Wszyscy jednak szybko zapomnieli o sędziowskiej nieudolności i skupili się na przygotowaniach do ostatecznego rozstrzygnięcia w Gorzowie. Dla Aniołów finał AD 2016 był już szóstym w rywalizacji o złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Niestety ilość startów w finale nie przekładała się na jakość bilans finałowych batalii nie był dla żużlowców z grodu Kopernika korzystny i wynosił 1-4. Jedyny zwycięski dwumecz na korzyść Aniołów padł w 2008 roku, gdy ówczesny Unibax zrewanżował się Unii Leszno za porażkę rok wcześniej. Pierwszą finałową potyczkę Anioły zanotowały w roku 1990 i wówczas okazały się najlepszym zespołem w I lidze (najwyższa klasa rozgrywek). Jednak wówczas rywalizacja nosiła miano rundy finałowej, a nie play-off. Klasyczny finał play-off Toruń zaliczył w roku 1996 roku. Również w I lidze dość nieoczekiwanie lepsi od Apatora Toruń okazali się wówczas zawodnicy Włókniarza Częstochowa.
Finał 2016 był dla Get Well trzecim z rzędu, w którym mierzył się z drużyną z województwa lubuskiego. Tym razem jednak rywalem była gorzowska Stal, a nie jak dotychczas Falubaz Zielona Góra, z którym Unibax dwukrotnie przegrywał batalię o złoty medal. Najpierw w 2009 roku, a następnie cztery lata później. W obu przypadkach nie brakowało kontrowersji. Pierwszy dwumecz odbywał się po czterokrotnym przełożeniu meczu w Winnym Grodzie, drugi zaś odbył się połowicznie. Przed rewanżem Unibax odmówił jazdy i po walkowerze zwycięzcą rozgrywek został Falubaz.

Bez kontrowersji nie obyło się również przed kolejnym finałem w roku 2016 i można powiedzieć, że gdy jakaś lubuska drużyna startuje w finale ligi żużlowej, to emocje pozasportowe będą gwarantowane. Oto bowiem okazało się, że działacze gorzowscy postanowili sprzedać niemal wszystkie bilety swoim kibicom, nie udostępniając regulaminowej puli wejściówek kibicom drużyny przeciwnej. Takie postępowanie oburzyło działacze Get Well Toruń, bowiem zamiast 725, do rąk kibiców przyjezdnych trafić trafiło zaledwie 370 wejściówek. A przecież o tym, ilu kibiców gości powinno mieć możliwość obejrzenia zawodów na żywo na obiekcie gospodarza, mówił jasno regulamin licencyjny. Właściciel Get Well, Przemysław Termiński tak komentował tę sytuację: "Stal chciała ograniczyć do minimum liczbę gości z Torunia i dokładnie to zrobiła. Notabene bilety w liczbie 370 były sprzedawane przez Internet i tak naprawdę nie mam żadnej pewności, czy faktycznie trafiły w ręce kibiców Torunia. To już wyjaśni się w dniu meczu... Swoją droga akurat ze strony Stali takiego postępowania się nie spodziewałem. My wyszliśmy z założenia, że chętni z Gorzowa mają również prawo obejrzeć mecz i pomimo nacisków, nie ograniczyliśmy w żaden sposób strefy gości. Przygotowaliśmy ok. 800 miejsc siedzących i 100 stojących". Z kolei prezes Stali Ireneusz Maciej Zmora, kontrargumentował, że strona toruńska nie zgłaszała żadnego zapotrzebowania na wejściówki dla grupy zorganizowanej: "Przygotowaliśmy dla kibiców gości 885 miejsc. Klub z Torunia nie skorzystał z nich i nie zgłosił swoich fanów. Zgodnie z regulaminem, mieliśmy prawo rozdysponować wszystkie te miejsca, włącznie z tymi w strefie buforowej. Dokładnie taki zapis znajduje się w przepisach. Do tematu podeszliśmy zresztą rozsądnie. Sprawdziliśmy, ilu fanów toruńskiego zespołu było w Gorzowie na naszym pierwszym meczu. W rundzie zasadniczej przyjechało do nas 45 osób. Uznaliśmy, że 375 wejściówek na finał to wystarczająca liczba. Przesunęliśmy strefy buforowe. Do sprzedaży trafiła dzięki temu dodatkowa pula biletów dla naszych fanów, która zniknęła natychmiast. Naprawdę nie chcemy awantury przed finałem, ale tej sprawy już nie odkręcimy. Nie można przesunąć na poprzednie miejsce strefy buforowej, bo kibice zajęli już te miejsca". Jednak jak tłumaczyły władze Ekstraligi, jeśli Get Well nie zgłosił grupy zorganizowanej, klub z Gorzowa nie ma obowiązku wydzielania sektora dla kibiców przyjezdnych. Tym niemniej nie było to równoznaczne ze zwolnieniem Stali z obowiązku zapewnienia dla fanów drużyny gości 5% biletów i nie musiały to być wejściówki na wydzielony sektor.
Nic więc dziwnego, że strona toruńska w geście solidarności z Kibicami, których pozbawiono możliwości obejrzenia "na żywo" meczu w Gorzowie, podjęła wspólnie decyzję, że nikt z działaczy Klubu nie weźmie udziału w niedzielnym spotkaniu w Gorzowie. Taką samą decyzje podjął Prezydent Miasta Torunia Michał Zaleski, inni przedstawiciele Miasta Torunia oraz duże grono sponsorów toruńskiego klubu, którzy planowali wyjazd do Gorzowa. Swoją decyzję klubowi działacze przedstawili w stosownym oświadczeniu, podpisanym przez właściciela i prezesa klubu. W cieniu pozasportowych kontrowersji prawdziwi fani analizowali szanse obu zespołów. W Gorzowie rzecz jasna przez wszystkie przypadki odmieniano liczbę 49, bowiem tyle punktów potrzebowali gospodarze, by po dwóch latach ponownie cieszyć się ze złotego medalu DMP i aby na stadionie im. Edwarda Jancarza odbyła się wielka feta. Dla torunian magiczną liczbą było 42, ponieważ zdobycie tylu punktów sprawiało, że po ośmiu latach złoto mogło wrócić do Torunia. Jednak na własnym torze to gorzowianie byli faworytem. Wyrównany skład i niemal bezbłędny lider ekstraligowych statystyk Bartosz Zmarzlik miały bez problemu uporać się z ośmiopunktową stratą i poprowadzić Stal do kolejnego tytułu Drużynowego Mistrza Polski.
Pierwsze biegi pokazały jednak, że zaliczka z MotoAreny może okazać się wystarczająca, aby złoto pojechało do grodu Kopernika. Toruńscy liderzy znakomicie odczytali tor i wręcz dominowali nad gospodarzami. Drużynie Jacka Gajewskiego do wyjścia na prowadzenie brakowało punktów juniorów i drugiej linii, która z kolei miała spore problemy z gospodarzami. To spowodowało, że przynajmniej na początku wynik meczu oscylował w okolicach remisu. Gospodarze z pewnością liczyli na to, że na torze powstaną kolejne ścieżki i start nie będzie aż tak kluczowy, bo w tym elemencie w pierwszych wyścigach spisywali się dość kiepsko. Podopieczni Stanisława Chomskiego wyjścia spod taśmy poprawili dopiero w okolicach siódmego biegu i również wówczas rozpoczął się prawdziwy spektakl, w którym udział miała też gorzowska nawierzchnia. Biegi wygrywali głownie ci, którzy unikali błędów i dziur. Prowadziło to też do dość niebezpiecznych sytuacji, jak w biegu dziewiątym, w którym prowadzący Vaculik w jednym momencie spadł na koniec stawki, bo ratował się przed groźną kolizją z bandą. Akurat w tym momencie gospodarze mogli wykorzystać znajomość swojej nawierzchni i pokazali, że radzili sobie z nią lepiej od gości. Po biegu ósmym odrobili bowiem straty z pierwszego meczu, a po kolejnym wyszli na prowadzenie w całym dwumeczu, którego nie oddali aż do końca.

Wśród gości zdecydowanie zabrakło punktów solidnego juniora. Paweł Przedpełski dobrze pojechał tylko w jednym wyścigu. Zawiodła też druga linia, która niejednokrotnie w tym sezonie robiła różnicę. Trójka liderów na finał najsilniejszej ligi na świecie to za mało, choć Jacek Gajewski nie miał okazji wszystkich wykorzystać w stu procentach. Greg Hancock odjechał bowiem tylko pięć biegów i nie skorzystano z niego w ramach rezerwy taktycznej. Po meczu można było rozważać - co by było, gdyby żużlowcy Get Wellu Toruń nie potracili głupio kilku punktów w pierwszym finałowym meczu ze Stalą Gorzów? Można dywagować - co byłoby, gdyby w rewanżu, w trzynastym biegu tuż przed metą Martin Vaculik przepuścił Chrisa Holdera, co skutkowałoby tym, że w dwóch decydujących wyścigach można byłoby wystawić pary Greg Hancock - Vaculik oraz Hancock - Holder?
Na pewno w sercach kibiców i zawodników pozostawał niedosyt, bo mistrzostwo było na wyciągnięcie ręki, bo tak naprawdę w polskiej lidze żużlowej tylko ono się liczy. Z drugiej strony, po średnio udanym początku sezonu, co biorąc pod uwagę choćby porażkę 28:62 w Gorzowie niedosyt jest bardzo delikatnym określeniem, bo ostateczny wynik jest i tak znakomity. Po sezonie można jednak było znaleźć również pozytywne strony, a najważniejsza to chyba ta, że zawodnicy "dogadali się" z torem na Motoarenie. W 2015 roku atut własnego stadionu Anioły miały niewielki. W roku 2016 było zgoła odmiennie. Jeszcze wprawdzie zespół męczył się w meczu z Unią Tarnów, ale po nim już naprawdę wszystko "zagrało" tak, jak powinno. I oby trwało to jak najdłużej, bo myśląc o zdobyciu złota w polskiej ekstraklasie, trzeba było mieć duży handicap w meczach u siebie. Dlatego z perspektywy czasu torunianie nie mogli być smutni, a srebrny medal to ogromny sukces, bo od złotego stały tylko o 5 punkty.

Mecz finałowy o Drużynowe Mistrzostwo Polski na żużlu nie skończył się wraz ze zgaszeniem światła w gorzowskim parkingu. Włodarze Get Well Toruń oczekiwali bowiem, że spór biletowy zostanie rozstrzygnięty się w postępowaniu dyscyplinarnym i zgłosili sprawę, wysyłając pismo do Ekstraligi z prośbą o wszczęcie postępowania art. 316 pkt. 5 RSŻ. zgodnie, z którym za nieprzestrzeganie, nie wykonywanie lub nienależyte wykonywanie przepisu regulaminu przyznawania i pozbawiania licencji dla klubów Ekstraligi żużlowej i DM I i II Ligi możliwa jest kara pieniężna od trzech tysięcy do stu tysięcy złotych. A właściciel toruńskiego klubu komentował tę decyzję następująco: "Muszę przyznać, że z niecierpliwością będziemy czekać na to, jak zachowają się organy dyscyplinarne. Od ich stanowiska zależeć będzie to, czy można bezkarnie likwidować strefę gości. Kluby przy meczach na szczycie mają ten problem, że spora część krzesełek jest wyłączona ze sprzedaży, ponieważ trzeba utworzyć strefę buforową. Jeżeli z orzeczenia dowiemy się, że Stal nie złamała zapisów regulaminu, to naszym zdaniem będzie to oznaczać, że kluby mogą bezkarnie rezygnować z przyjmowana kibiców na sektor gości. Jeżeli jednak to nam przyzna się rację, Stal będzie musiała ponieść konsekwencje swego działania."

Również najwyższe władze Ekstraligi podjęło stanowcze kroki po finale w związku z przygotowaną nawierzchnią na najważniejszy mecz w sezonie, uznając, że finał odbył się na niebezpiecznym torze i wszczęto odrębne postępowanie, w ramach którego szybko zostały wyciągnięte konsekwencje względem komisarza toru Grzegorza Janiczaka. O złym przygotowaniu nawierzchni na niedzielny finał jako pierwsi zaczęli mówić torunianie. Spore zastrzeżenia do stanu toru miał ich menedżer Jacek Gajewski. Jego zdanie podzielało później wiele osób ze środowiska żużlowego. Głos w całej sprawie postanowiły zabrać również szef Ekstraligi Wojciech Stępniewski: "Odniosłem wrażenie, że wróciły dawne koszmary. Kilka lat temu w Ekstralidze byliśmy świadkami notorycznego przygotowywania niebezpiecznych torów. Później sytuacja się uspokoiła, a teraz to wróciło. Mam wrażenie, że ponownie przyjdzie nam się zmierzyć z chorą mentalnością, gdzie dla niektórych atut toru oznacza niebezpieczny tor. Cała Polska widziała ten mecz. Strona gorzowska nie powinna udowadniać, że wszystko było w porządku. Zgadzam się, że tor był jednakowy dla wszystkich, ale dodam że jednakowo dla wszystkich niebezpieczny. Jeśli tak doświadczeni zawodnicy jak Greg Hancock czy Martin Vaculik wchodzą w łuk i po chwili jadą wyprostowanym motocyklem w bandę, to oznacza, że nawierzchnia nie została przygotowana we właściwy sposób. Mam również wrażenie, że niektórzy bardzo łatwo zapomnieli o tragedii, która spotkała całe środowisko żużlowe w maju tego roku. Wtedy wszyscy stawiali się tłumnie na pogrzebie Krystiana Rempały. Minęło kilka miesięcy i jestem zaskoczony, że tak szybko zapominamy, że bezpieczeństwo zawodników jest najważniejsze.
Teoretycznie tor miał ocenę dobrą. Byłem na III i IV Jury. Prawdą jest, że menedżer Jacek Gajewski zgłaszał zastrzeżenia. Jury uznało, że tor jest w porządku, jednak przebieg meczu pokazał, iż w ocenie bezpieczeństwa toru się pomyliło. Nie mamy zamiaru chować głowy w piasek i udawać, że wszystko było jak należy. Pierwsze konsekwencje spotkały już komisarza toru, pana Grzegorza Janiczaka, który osobiście przeze mnie został już poinformowany, iż dalsza jego współpraca z PGE Ekstraligą musi się zakończyć. Co do jego dalszej obecności przy innych rozgrywkach, to decyzje należą do GKSŻ. Kroki muszą być radykalne. Nie może być również tak, że trener gospodarzy udziela wywiadu, w którym mówi, że musiał zrobić taki tor, bo w przeciwnym razie straciłby pracę. Jak mamy to traktować, jako Ekstraliga? To przyznanie się do oszustwa? To jeszcze wyjaśnimy, ale pewnym jest to, że komisarz powinien stać na straży bezpieczeństwa toru, czasami nawet kosztem widowiska. Argumenty dotyczące niedopasowanych motocykli do mnie w ogóle nie trafiają, bo są po prostu absurdalne. Na przyszłość zastanowimy się nad dalszymi krokami. Jeśli jednak będzie dochodzić do takich sytuacji, to potrzebne będą zdecydowane działania. Tor niebezpieczny nie powinien być dopuszczany do zawodów. W sprawie niedzielnego meczu przeprowadzone zostanie postępowanie dyscyplinarne. Poinformowałem już o tym prezesa Stali Gorzów pana Ireneusza Macieja Zmorę. Ekstraliga zajmie się także tematem dotyczących biletów dla kibiców drużyny gości. Obie sprawy zostaną bardzo dokładnie wyjaśnione".

Sprawę faktycznie dogłębnie zbadano, ale niestety dla żużla wymiarem kary żużlowe władze pokazały, że "karomierz" zależał od aktualnej sytuacji finansowej klubów, a nie od faktycznych przewinień. bo cóż ż tego, że po finale wielu nie kryło oburzenia, skoro 23 grudnia 2016 roku Ekstaliga zasądziła śmieszną karę dla gorzowskiego klubu i ludzi odpowiedzialnych za kadłubowy finał. I cóż z tego, że wielu po tragedii Krystiana Rempały u progu sezonu grzmiało, że należy przygotowywać bezpieczne tory, skoro Ekstraliga swoją decyzją dała przyzwolenie na łamanie regulaminu i walkę o medale za cenę zdrowia zawodników. Być może to ostre słowa, ale wina organizatorów i decydentów w żużlowym finale AD 2016 była potwierdzona komunikatem w który podano, że komisja orzekająca ligi prowadziła postępowanie w dziewięciu różnych wątkach by ostatecznie wskazać winnych i orzec:
- wyrok dyscyplinarny dla Stali Gorzów w postaci kary finansowej 50 tysięcy złotych w zawieszeniu na rok oraz wymianę nawierzchni, która i tak musiała być wymieniona, bowiem uznano, że aktualny stan nawierzchni w Gorzowie sprzyja błędom w sztuce przygotowaniu bezpiecznego toru.
- roczne odebranie licencji trenerowi Stanisławowi Chomskiemu, kierownikowi zawodów Sławomirowi Jacha i toromistrzowi Jarosławowi Gale. We wszystkich przypadkach kara była również w zawieszeniu, a nałożona kara została w związku niedopełnieniem regulaminowych obowiązków, które spowodowały błąd w sztuce przygotowania toru do zawodów.
- za niedostateczny nadzór nad przestrzeganiem regulaminów ostrzeżenie oraz zakaz pełnienia funkcji Przewodniczącego Jury przez okres siedmiu miesięcy spotkały Stanisława Bazelę, który podczas meczu Stali z Get Well Toruń pełnią funkcję Przewodniczącego Jury.
- za niedopełnienie regulaminowych obowiązków komisarza toru, które spowodowało błąd w sztuce przygotowania toru do zawodów bezwzględne, siedmiomiesięczne zawieszenie licencji komisarza toru orzeczono w stosunku do Grzegorza Janiczaka.
- w stosunku do sędziego zawodów Krzysztofa Meyze, komisja orzekając ligi skierowała wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego do GKSŻ.
- za nie udostępnienie 5 procent miejsc dla drużyny gości, gorzowski klub ukarano grzywną w wysokości 10 tysięcy złotych. Wykonanie tej kary również zawieszono.

I w tym miejscu rodzi się pytanie jak orzeczona kara dla kluby balansującego na skraju wypłacalności, miała się do kary z 2013 roku dla klubu uchodzącego za finansowego potentata ligi żużlowej. Odpowiedź jest jedna ma się nijak. Jednak żużlowe władze powinny zdawać sobie sprawę, że swoimi decyzjami pozbywają się możnych mecenasów sportu, którzy nie chcą być "dojnymi krowami" tylko dlatego, że ich na to stać.

Nic więc dziwnego, że oburzenia z orzeczonego werdyktu komisji nie krył właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński: "Te kary to jakaś kpina! Zawieszenie na siedem miesięcy w trakcie których nie ma rozgrywek, tak aby na pewno od kwietnia winni mogli wrócić do sportu i dalej go psuć. Teraz przynajmniej już wiem ze spreparowanie toru na finał nic nie kosztuje (bo zabawna co do samej wysokości kara 50.000 tez została zawieszona); a wywalenie kibiców gości to koszt raptem 10.000. Właściwie na finale to się opłaca. Warto zapamiętać. Jak w tym sporcie ma być dobrze? Zwykle dziadostwo i tyle".

Dla kibiców najważniejsi byli jednak bohaterowie żużlowych aren, dlatego w ostatnim dniu września zawodnicy Get Well Toruń spotkali się z kibicami na Rynku Staromiejskim, aby podziękować za świetny doping w trakcie sezonu i wspólnie świętować zdobycie srebrnego medalu w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Działacze planowali takie podziękowanie po ostatnim meczu ligowym na MotoArenie, jednak zawodnicy nie mogli wyjść do kibiców, a było to spowodowane kontrolą antydopingową i upadkiem toruńskich żużlowców w czternastym biegu. Jednak 30 września w trakcie spotkania była możliwość zadawania pytań zawodnikom, jak również znalazła się chwila na wspólne zdjęcia i autografy. Podczas spotkania klub otrzymał również finansową nagrodę za emocje, sukcesy i promocję miasta Torunia w roku 2016. Spontaniczne plenerowe spotkanie "żużlowych Aniołów" ze swymi "wyznawcami" nie było jednak ostatnim, bowiem 7 października w Centrum Kulturalno-Kongresowym Jordanki zorganizowano specjalną galę, w trakcie której Przemysław Termiński poinformował o pierwszych ruchach kadrowych zespołu na sezon 2017. Ale o tym już w następnym roczniku.....

Oprócz gali toruńskiej miały miejsce również gale ogólnopolskie, spośród których najważniejszą była, którą zorganizowała spółka PGE Ekstraliga w dniu 3 października w "Hilton Warsaw Hotel and Convention Centre" kiedy to uroczyście podsumowano sezon 2016 w Najlepszej Żużlowej Lidze Świata. Gala była połączona z przedstawieniem zawodnika 10-lecia Ekstraligi Żużlowej. Nagrody w pięciu kategoriach zostały przyznane w wyniku wyboru kibiców, którzy oddali ponad 120 tys. głosów na oficjalnej stronie internetowej Ekstraligi. W dwóch kolejnych kategoriach decyzje podejmowała Kapituła Gali, a najlepsza drużyna sezonu - Stal Gorzów - wyłoniła się automatycznie – wygrywając rozgrywki PGE Ekstraligi. Laureaci Gali zostali uhonorowani "Szczakielami" - statuetkami nazwanymi na cześć Jerzego Szczakiela, pierwszego polskiego Indywidualnego Mistrza Świata na żużlu, który tytuł wywalczył w 1973 roku, w Chorzowie. "Złoty Szczakiel" powędrował do rąk Tomasza Golloba, który zdaniem ekspertów i dziennikarzy zasłużył na miano najlepszego żużlowca Ekstraligi minionych dziesięciu lat. Warto w tym miejscu przypomnieć, że dwa lata spośród tych dziesięciu polski multimedalista spędził w Toruniu. A sam nagrodzony tak podsumował to wyróżnienie: Nie przypuszczałem, że w takim wieku jeszcze mogę coś dostać. To taka zapłata za te lata na żużlu. Życzę kolegom, aby zdobywali wiele sukcesów nie tylko dla siebie, ale też dla swoich miast. Dziękuję PZM za moje pożegnanie na PGE Narodowym. To najpiękniejszy stadion w Europie i na świecie.

WYNIKI GŁOSOWANIA KIBICÓW:

  NAJLEPSZY POLSKI ZAWODNIK SEZONU 2016
    Bartosz Zmarzlik (Stal Gorzów) 38,8 %
        Patryk Dudek (Zielona Góra) 28,3 %
            Janusz Kołodziej (Tarnów) 21,2 %
                Piotr Protasiewicz (Zielona Góra) 8,6 %
                    Krzysztof Kasprzak (Gorzów) 3,1 %

NAJLEPSZY ZAWODNIK ZAGRANICZNY SEZONU 2016
    Jason Doyle (Zielona Góra) 34,5 %
        Greg Hancock (Toruń) 23,7 %
            Tai Woffinden (Wrocław) 20,9 %
                Grigorij Laguta (Rybnik) 13,1 %
                    Vaclav Milik (Wrocław) 7,8 %

NAJLEPSZY JUNIOR SEZONU 2016
    Bartosz Zmarzlik (Gorzów) 55,2 %
        Krystian Pieszczek (Zielona Góra) 20,3 %
            Paweł Przedpełski (Toruń) 13,4 %
                Kacper Woryna (Rybnik) 7,7 %
                    Dominik Kubera (Leszno) 3,4 %

NAJLEPSZY TRENER/MENEDŻER SEZONU 2016
    Marek Cieślak (Zielona Góra) 40,5 %
        Stanisław Chomski (Gorzów) 29,5 %
            Jacek Gajewski (Toruń) 11,7 %
                Robert Kempiński (Grudziądz) 10,4 %
                    Piotr Baron (Wrocław) 7,9 %

ODKRYCIE SEZONU 2016
    Max Fricke (Rybnik) 34,3 %
        Antonio Lindbaeck (Grudziądz) 23,2 %
            Andriy Karpov (Zielona Góra) 17,5 %
                Krystian Pieszczek (Zielona Góra) 14,6 %
                    Szymon Woźniak (Wrocław) 10,3 %

NAGRODY KAPITUŁY GALI PGE EKSTRALIGI:
    ZAWODNIK DZIESIĘCIOLECIA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ:
        Tomasz Gollob (Grudziądz)
    WYŚCIG SEZONU 2016:
        XI wyścig meczu III rundy PGE Ekstraligi Grudziądz – Wrocław,
        w którym zwyciężył Tomasz Gollob po zaciętej walce z Taiem Woffindenem i Vaclavem Milikiem.

Rozgrywki ligowe juniorówgóra strony


    
      TABELA LIGI JUNIORÓW
      ZESPÓŁ PUNKTY
DUŻE
PUNKTY
MAŁE
II runda 6 lipca Poznań Unia Leszno 40 175
IV runda 20 lipca Zielona Góra Sparta Wrocław 28,5 141
V runda 21 lipca Gorzów Falubaz Zielona Góra 26,5 136
III runda 14 lipca
przełożony 25.07
Tarnów ROW Rybnik 19,5 130
VI runda 27 lipca Toruń GTŻ Grudziądz 17 105
VII runda 28 lipca Grudziądz Stal Gorzów 16,5 120
III runda 13 lipca
przełożony 01.08
Rybnik KS Toruń 12 98
I runda 5 lipca
przełożony 04.08
Leszno Unia Tarnów 8 91
 

Finał indywidualny Ligi Juniorów

  24 sierpnia Po rozegraniu rywalizacji drużynowej, na torze Unii Leszno,
spośród 16 najlepszych jeźdźców, wyłoniony został Mistrz Ligi juniorów

Rozgrywki pozaligowe góra strony


    
Indywidualne Mistrzostwa Świata - Grand Prix
Indywidualne Mistrzostwa Europy
Drużynowy Puchar Świata toruńscy zawodnicy nie otrzymali powołania
do drużynowej kadry narodowej
Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów
Speedway Best Pairs
Mistrzostwa Pomorza
Nice Cup
Turnieje Zaplecza Kadry Juniorów

2016-01-31 ice speedway - Toruń
2016-03-28 turniej charytatywny dla Darcy'ego Warda - Toruń
(Holder, Vaculik, Hanock, Gomólski, Przedpełski, Miedziński, Krzyżanowski, Walasek)
2016-04-03 memoriał Edwarda Jancarza - Gorzów
(Przedpełski, Vaculik)
2016-05-15 Polska Reszta Świata - Warszawa
(Przedpełski)
2016-05-21 memoriał Rifa Saitgariejewa - Ostrów
(Vaculik)
2016-05-21 Łańcuch Herbowy - Ostrów
(Miedziński)
2016-09-17 Turniej Hil-Gaz "Black In Town" - Gniezno
(Gomólski, Hancock)
2016-09-30 Memoriał Alfreda Smoczyka - Leszno - torunianie nie startowali w tych zawodach
2016-10-08 Pożegnanie z torem Piotra Śwista - Piła - (Gomólski)

2016-08-13 MEP (Gomólski)
2016-08-20 DMŚJ (Przedpełski)
2016-08-28 DMEJ
- toruńscy zawodnicy nie otrzymali powołania do kadry juniorów do lat 19.
2016-09-10 IMEJ -
(Czugunow)
2016 - cykl
MACEC - torunianie nie startowali w tych zawodach
2016-xx-xx WSL
- rozgrywki zawieszono

2016-07-01 IMP (Gomólski)
2016-07-15 MMPPK
- torunianie nie awansowali do finału
2016-07-15 MIMP
(Przedpełski)
2016-08-09 MDMP
(Kościelski, Kopeć-Sobczyński)
2016-08-28 IMME (Holder, Hancock)
2017-04-08 MPPK przełożony na rok 2017 (Miedziński, Przedpełski, Kaczmarek)

2016-04-25 ZK - torunianie nie awansowali do finału
2016-08-06 SK
- torunianie nie awansowali do finału
2016-07-24 BK
(Kościelski, Kopeć-Sobczyńsk)

WYNIKI MECZÓW LIGOWYCH ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2016góra strony


          
Kolejka Data Rywale Wynik
Runda Zasadnicza
I 10 kwietnia
12 czerwca 2016

Rybnik - Toruń
38 : 52
II 17 kwietnia
Toruń - Zielona Góra
51: 39
III 22 kwietnia
Leszno - Toruń
50 : 40
IV  1 maja   
Toruń - Tarnów
48 : 42
V  8 maja    
Gorzów - Toruń
62 : 28
VI  22 maja
Toruń - Wrocław
 
60 : 30
VII  29 maja
03 lipca 2016

Grudziądz - Toruń
 
51 : 39
VIII 5 czerwca   
Toruń - Rybnik
  
56 : 34
IX 19 czerwca   
Zielona Góra - Toruń
  
53 : 37
X 26 czerwca
Toruń - Leszno
  
48 : 41
XI 31 lipca   
Tarnów - Toruń
  
31 : 58
XII 7 sierpnia  
Toruń - Gorzów
  
50 : 40
XIII 15 sierpnia   
Wrocław - Toruń
  
48 : 42
XIV 21 sierpnia   
Toruń - Grudziądz
 
59 : 31
Runda play-off
XV 4 września
Toruń - Zielona Góra
50 : 40
XVI 11 września
Zielona Góra - Toruń
47 : 43
XVII 18 września   
Toruń - Gorzów
49 : 41
XVIII 25 września   
Gorzów - Toruń
51 : 39

KADRA TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2016 góra strony


         
Zawodnik - Działacz mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
miejsce w
ligowym rankingu
komentarz/ocena po sezonie
seniorzy


Greg HANCOCK
USA
18 92 190 12 2,196 5    
Amerykanin przed sezonem trafił do Get Well Toruń, gdzie miał być jednym z liderów. Hancocka czekało jednak niełatwe zadanie, bowiem na początku rozgrywek zmagał się z problemami sprzętowymi. Szybko jednak je wyeliminował i w kolejnych spotkaniach potwierdzał swoją wysoką klasę. Jankes nie zawiódł oczekiwań i ze swojej roli wywiązywał się znakomicie pokaując, że mimo upływu lat ciągle przewodzi drużynom w których dane jest mu startować. To głównie dzięki niemu Get Well Toruń wywalczył awans do finału Ekstraligi. A przecież po pierwszym półfinałowym meczu przeciwko Falubazowi Zielona Góra praktycznie nikt nie dawał Aniołom szans na jazdę w finale. Zielonogórzanie z łatwością mieli odrobić 10-punktową stratę. Jednak dzięki Hancockowi to Get Well Toruń zapewnił sobie przepustkę do udziału w finale. Amerykanin w parkingu dwoił się i troił, doradzając swoim kolegom odpowiednie ustawienia motocykli.
Można powiedzieć, że po wielkich zagranicznych nazwiskach jak Per Jonsson, Tony Rickardsson, Jason Crump, Amerykanin stał się kolejnym światowym Aniołem w talii toruńskiego klubu.  Do występów Hancocka trudno mieć jakieś zastrzeżenia, bowiem na przestrzeni całego sezony wykonał pracę do której został zatrudniony. Jednak dla niego ciągle od rywalizacji ligowej ważniejsza pozostawała rywalizacja o tytuł IMŚ i na zdobyciu czwartego tytułu w drugiej części sezonu skupiał się najbardziej. Co ciekawe w rywalizacji o światowy championat uprzykrzał mu życie, niechciany przed sezonem w Toruniu, Jason Doyle.
Ciekawostką było również to, że po sezonie Greg Hancock mógł zapisać na swoim koncie nowy rekord toru, bowiem w dniu 1 maja przejechał 4 okrążenia w czasie 56,40 sek.
  
 
Chris HOLDER
Australia
18 91 180 14 2,132 9   
W sezonie 2016 toruński kapitan powoli wracał do formy sprzed lat, a w rundzie play-off zachwycał już swoją skutecznością tak jak przed laty. Chris nieźle punktował na wyjazdach, ale stał się niezwykle skuteczny przede wszystkim na domowym torze, co potwierdził złamaniem po blisko sześciu latach bariery prędkości na toruńskiej MotoArenie. Od dnia 23 maja 2010 roku najszybciej cztery okrążenia na torze w Toruniu pokonał Tomasz Gollob, a uczynił to w czasie 57,07 sek. Holder jednak pokonał dystans 1300 metrów szybciej i potrzebował na to 56,83 sek. Australijczyk nie cieszył się zbyt długo tytułem najszybszego jeźdźca MotoAreny, bowiem już w kolejnym biegu jeszcze szybciej, bo w czasie 56,40 sek. cztery okrążenia pokonał Greg Hancock.
Kangur po wielu latach "posuchy" stał się również posiadaczem kolejnego pełnego kompletu punktów w Anielskich barwach i choć daleko mu było do 39 kompletów Wojtka Żabiałowicza, to aż trudno uwierzyć, że na przestrzeni dziewięciu sezonów był to dopiero trzeci taki wyczyn Chrisa.
Dla Chrisa niezwykle ważne było też zwycięstwo w Australijskiej rundzie Grand Prix. Musiał bowiem czekać ponad cztery lata taki sukces. Jednak zwycięstwo na Etihad Stadium w Melbourne miało dla niego szczególne znaczenie. 29-latek nie tylko mógł świętować przed własną publicznością, ale też odniósł pierwszą wygraną po 43 turniejach przerwy. A liczba 43 była liczbą szczególną dla Holdera, bowiem z numerem "43" do niedawna w SGP startował jego przyjaciel Darcy Warda i po wygranym biegu finałowym Chris krzyczał - To dla ciebie - wskazując na bidon, na którym znajdował się numer 43 i logo Warda. W Grand Prix ostatecznie zawodnik uplasował się na czwartej pozycji i przed ostatnimi dwoma gonitwami miał szansę na medal, ale młodziutki Polak Bartosz Zmarzlik nie wypuścił medalowej szansy z rąk i na finiszu utrzymał wcześniej wypracowaną przewagę.
   

Martin VACULIK
Słowacja
19 93 174 12 2,00 12  
Zawodnik o dwóch obliczach ligowych. Pierwsze to oblicze zawodnika, który do szóstej kolejki ligowej męczył się niesamowicie. Na szczęście przed rundą rewanżową Słowak poczynił nowe inwestycje w sprzęt, które okazały się trafione i powrócił do ligowego ścigania na poziomie jaki prezentował w poprzednich sezonach.
Sporym sukcesem zawodnika był bezpośredni awans do rywalizacji o IMŚ w roku 2017. W przeszłości co prawda Martin miał okazję zaprezentować swoje umiejętności w międzynarodowym towarzystwie, ale wówczas otrzymał zaproszenie do cyklu od organizatorów i jak sam po latach podkreślił nie był w tamtym czasie gotowy sportowo i logistycznie na takie wyzwanie.
Na przestrzeni lat w szeregach Unii Tarnów, a także po zmianie barw klubowych w sezonie 2016 zawodnik pokazał, że stać go na rywalizację z każdym zawodnikiem na świecie, stąd nic dziwnego, że w trakcie sezonu pojawiły się sygnały, że zawodnik znajdzie miejsce w składzie Aniołów na kolejny sezon. Niestety sam zainteresowany po awansie do cyklu GP szukał dla siebie optymalnego rozwiązania i nieco zwlekał z podjęciem decyzji o pozostaniu w Toruniu na kolejny rok.
  
 
Adrian MIEDZIŃSKI
wychowanek
18 80 111 16 1,588 32   
Adrian od dwóch sezonów próbował odjechać sezon w miarę spokojnie czyli bez kontuzji i w roku 2016 sztuka ta w końcu się udała. Adrian punktował w miarę solidnie, ale startował w parze z Chrisem Holderem i trudno było oczekiwać, że będzie zdobywał 10 czy więcej punktów. Wszyscy oczekiwali zdobyczy na poziomie siedem - osiem, ale niestety tylko w niektórych meczach Adrianowi udało się osiągać satysfakcjonujący poziom. Zastanawiające był jednak to, że "Adi" miał średnią z meczów u siebie podobną do wyjazdowej. Zazwyczaj była to różnica trzech - czterech dziesiętnych na korzyść toru "domowego". Było to o tyle dziwne, że toruński wychowanek znał MotoArenę od początku jej istnienia i nie powinna mieć przed nim żadnych tajemnic. Przyszłość jednak pozwalała sądzić, że przepracowany sportowo, a nie rehabilitacyjne sezon zimowy może spowodować, że Adrian nawiąże do swoich dawnych lat świetności. A że tak może się stać zawodnik pokazał choćby w meczu półfinałowym, kiedy to "Adi" nie zaczął spotkania najlepiej, ale menadżer zaufał mu i mimo zdziwienia komentatorów telewizyjnych nie wprowadzał za niego rezerw taktycznych. To był jednak bardzo przemyślany ruch. Adrian złapał właściwy rytm i drużyna dostała ważne ogniwo, które kąsało niemiłosiernie zielonogórzan na ich własnym torze. Wielu kibiców widziało w "Miedziaku" ojca zwycięstwa, który po zmianie motocykla w drugiej fazie był niesamowicie waleczny, a w czternastym biegu to jego trójka zdobyta po starcie z pola wewnętrznego dała Toruniowi finał. Dlatego sezon w wykonaniu Adriana można opisać przysłowiem, "nie ważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy"
    

Kacper GOMÓLSKI
pozyskany z Tarnowa
17 56 54 15 1,232 42    
Kasper to niezwykle sympatyczny i emocjonalny zawodnik. Przed sezonem zmienił swój tok przygotowań, poprawił sylwetkę i motorykę na motocyklu, ale niestety nie przełożyło się to na wyniki w lidze polskiej. Kasper częściej zawodnił oczekiwania niż je spełniał. To powodowało, że GinGer strasznie przejmował się tym stanem rzeczy i spinał się na każdy bieg, chcąc za wszelką cenę udowodnić swoją wartość, a to nie było jego sprzymierzeńcem. Niestety przeciętne występy w rundzie zasadniczej stworzyły przekonanie w myśleniu toruńskiego menadżera, że zawodnik nawet jak prezentuje się dobrze na torze, należy go zmienić, bo kolejne biegi w wykonaniu Kacpra mogą być słabsze. Było to jednak błędne przekonanie, bowiem w fazie play-off zawodnik zainwestował w nowe rozwiązania sprzętowe, zdecydował się na jednego tunera i wydawało się, że mógł dać Aniołom coś więcej niż tylko dwa biegi w meczu.
W roku 2017 z uwagi na przejście do grona seniorów Pawła Przedpełskiego wiadomym było, że dla Kacpra zabraknie miejsca w gronie Aniołów, dlatego po sezonie, gnieźnieński wychowanek musiał zastanowić się, co dalej. Był bowiem w takim momencie kariery, w którym mógł jeszcze wiele osiągnąć w sporcie żużlowym. A z całą pewnością stać go było na to, aby zostać solidną drugą linię w ekstralidze, a w pierwszej lidze mógłby aspirować do miana lidera zespołu. Cokolwiek wybierze GinGer, będzie to zapewne przemyślana decyzja?
     

Artur MROCZKA
pozyskany z Tarnowa
1 3 1 1 0,667 nklas 16
Długo trwały negocjacje z grudziądzkim wychowankiem, który podpisał z toruńskim klubem kontrakt bez gwarancji startowych i finansowych.  W połowie rundy zasadniczej strony doszły jednak do porozumienia i Artur Mroczka zadebiutował jako Anioł na torze na którym się wychował czyli w Grudziądzu. Niestety meczem tym nie zawojował serc kibiców i nie przekonał menadżera Jacka Gajewskiego do tego, aby dać mu kolejną szansę.
Problemem zawodnika było to, że nie startował również w innych turniejach i ciężko było klubowym decydentom kreśli poziom przygotowania sportowo-sprzętowego do sezonu. Dla zawodnika z całą pewnością zabraknie miejsca w roku 2017 w teamie Aniołów, a również sporym sukcesem będzie znalezienie klubu w którym odbuduje swoją formę z dawnych lat.
   
juniorzy

Paweł PRZEDPEŁSKI
wychowanek
18 78 129 17 1,872 17   
Pawełek jak do niedawna mówili o nim kibice przeistaczał się w planach klubowych działaczy w żużlowego Pawła, który rok 2016 mógł zaliczyć do udanych. Najlepszy toruński zawodnik młodzieżowy ostatnich lat, przyzwyczaił jednak kibiców do regularnych dwucyfrowych zdobyczy punktowych i swoimi wynikami potwierdził, że w przyszłości będzie mógł być zaliczany do krajowej czołówki. Niestety w lidze zawodnik nieco obniżył loty. Wpływ na to miała zapewne silna formacja straniero, której Paweł tak jak w latach poprzednich nie zastępował w trakcie zawodów, ale był regularnym zmiennikiem dla "GinGera" i "Miedziaka". Niestety zmiany te nie były tak pewne i oczywiste jak w dwóch ostatnich sezonach, a i sprzęt Pawła był jakby wolniejszy. Oczywiście toruński wychowanek trzymał pewien poziom poniżej którego nie schodził, i zdarzały mu się przebłyski doskonałej jazdy, ale nie był już takim pewniakiem w anielskiej talii jak przez ostatnie dwa sezony. Paweł został jednak powołany do kadry narodowej juniorów i rywalizował o DMŚJ, a także uzyskał awans do IMŚJ w ramach dzikiej karty (Przedpełski nie przeszedł krajowych eliminacji) oraz drugie miejsce w MIMP, pod nieobecność największego rywala Bartosza Zmarzlika, który ścigał się o tytuł IMŚ, można uznać za małą porażkę. Po finale MIMP zawodnik był jednak zadowolony i tak komentował swój srebrny medal: "Lubię jeździć na torze w Częstochowie. Jest on naprawdę fajny, przede wszystkim można na nim powalczyć, znajduje się na nim sporo ścieżek. Wszyscy zakończyli zawody zdrowo, więc ten owal jest też bezpieczny mimo, że padała delikatna mżawka. Byłem drugi i mam powód do zadowolenia, bo wicemistrzostwo Polski zdobyłem drugi raz. Po złoty medal w kategorii juniorów już nie sięgnę, więc szkoda, ale jeszcze przede mną wiele lat jazdy i wiele sukcesów do osiągnięcia. Dziś jestem drugi, jutro mogę być pierwszy. To jest sport i trzeba jechać".
Zatem jak widać sezon 2016 sam zawodnik oceniał jednak pozytywnie, bowiem patrzył na niego nie tylko przez pryzmat wyników, ale również zdobytego doświadczenia i braku kontuzji, które nie oszczędzały go w latach poprzednich. Co ważne dla toruńskiego dwudziestojednolatka był to ostatni rok w kategorii młodzieżowej i wszyscy mieli nadzieję, że wkraczający w dorosły żużel toruński wychowanek, będzie naturalnym zmiennikiem dla Kacpra Gomólskiego, który po sezonie rozstał się z Aniołami. Jednak po zakończeniu wieku juniora przez Pawła toruńscy działacze mieli duży problem, by uzupełnić formację młodzieżową o zawodnika, który tak jak Pawełek gwarantowałby solidnie zdobycze choćby w walce z rówieśnikami.        
    

Igor KOPEĆ-SOBCZYŃSKI
wychowanek
11 29 4 2 0,207 nklas 21  
Zawodnik, który poczynił największy postęp w żużlowym ściganiu. Do ligowego składu wskoczył niejako z konieczności i zupełnie sobie nie radził w konfrontacji z bardziej utytułowanymi jeźdźcami. W drugiej części sezonu poprawił jednak swoją sylwetkę na motocyklu, a także otrzymał nieco lepszy sprzęt i mimo, że punktów nie zdobywał potrafił już trzymać kontakt z najlepszymi, a niekiedy mieszał szyki i kąsał jeźdźców o klasę lepszych.
Co ciekawe Igor debiutował w żółto-niebisko-białych barwach w tym samym meczu w którym debiutował trzykrotny mistrz świata Greg Hancock oraz mistrz Europy Martin Vaculik i niby w debiucie trzech jeźdźców na pozór nie widać nic szczególnego to warto podkreślić, że polski junior był młodszy od Amerykanina, aż o 28 lat.
W roku kolejnym miał stać się podstawowym jeźdźcem na pozycji juniorskiej i wokół niego planowano budować siłę młodych Aniołów.
 

Norbert KRAKOWIAK
pozyskany z Ostrowa
3 8 4 2 0,750 nklas 14  
Pozyskany przed sezonem jeździec rodem z Gniezna, który rozpoczął żużlowe ściganie w Ostrowie. W trakcie sezonu okazało się, że o ile Norbert pokazał się z dobrej strony na zapleczu ekstraligi, o tyle w najwyższej lidze przewartościowano jego możliwości. Zawodnik zaliczył w sezonie więcej upadków niż ligowych meczów. Nic więc dziwnego że w połowie sezonu musiał zaleczyć niekończące się drobne urazy i siniaki w efekcie czego nieco zniechęcił się do jazdy w lewo. W końcówce sezonu powrócił na tor, a było to za sprawą psychologa, który "wyciągnął" młodego jeźdźca z psychicznego sportowego zniechęcenia. Praca ta spowodowała, że podobnie jak przed rokiem Krakowiak, w końcówce sezonu pokazał się z dobrej strony w turnieju Zaplecza Kadry Juniorów w Ostrowie, kiedy to jako rezerwowy pojawił się trzy razy na torze i wywalczył 5 pkt. i tak komentował swój powrót do ścigania po kilkutygodniowej przerwie: "Nie żałuję decyzji o przejściu do Torunia, bo trafiłem na świetny klub. Gdy miałem problemy to nikt mnie nie naciskał. Panowie Gajewski i Kościecha byli bardzo cierpliwi. Bardzo dobrze się tutaj czuję. Nie chcę już jednak wracać do tego, co było i płakać nad rozlanym mlekiem. Spoglądam w przyszłość z optymizmem, bo wiem, jakie błędy popełniłem i wyciągam z nich wnioski. W pewnym momencie bałem się jazdy i zamykałem gaz. Dużo dała mi praca z psychologiem. Poukładałem sobie wszystko, a dodatkowo jeszcze doszedłem do ładu z techniką jazdy i nauczyłem się pokory. Patrząc na ten sezon z boku, można powiedzieć, że był on dla mnie nieudany. Zawiodłem wiele osób, w tym również siebie, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Wyciągnąłem wnioski z tych wszystkich porażek i dużo się nauczyłem, więc to na pewno zaprocentuje w przyszłości. Mam ważny kontrakt w Toruniu, a umowa obowiązuje jeszcze przez dwa lata. Chciałbym dobrze rozpocząć kolejny sezon i regularnie jeździć, a przede wszystkim unikać upadków, które bardzo wybijały mnie z rytmu w tym sezonie".
 

Dawid KRZYŻANOWSKI
wychowanek
3 9 2 1 0,333 nklas 19

 
Zawodnik wrócił po kontuzji
i mimo podjęcia próby powrotu na tor w roku 2016 po rundzie zasadniczej dość niespodziewanie zakończył karierę, a o swojej decyzji poinformował w wywiadzie: Początkowo byłem co do tego przekonany i sztab szkoleniowy był zdania, że jakoś się z tego wszystkiego odbiję. Niestety z tego co widziałem i odczuwałem, ta jazda nie była nawet trochę lepsza od tego, co było w poprzednim sezonie. Ten wypadek też swoje zrobił. Lekarze stwierdzili, że z moją głową może być jeszcze gorzej. Jestem uzależniony od mojego zdrowia. Po ostatnim upadku w Częstochowie oraz wcześniejszym z tego sezonu, gdzie możliwe, że również miałem wstrząs mózgu, ale nie zostałem przebadany, wynika, iż mogłem mieć równie dobrze dwa. Byłem na tomografie głowy i od tego czasu mam problemy z pamięcią krótkotrwałą. Nie jest to fajne uczucie, a jeszcze w przyszłym roku mam maturę w szkole. Po tym poważnym wypadku z ubiegłego sezonu, dwa tygodnie z życia mi wypadły kompletnie. Do dzisiaj nie mogę sobie tego przypomnieć oglądając nagrania. Lekarz neurolog ocenił, że przy kolejnym uderzeniu w głowę grozi mi atak padaczki. Jeśli chcę prowadzić w miarę normalne życie, to nie mogę się narazić na kolejny wstrząs głowy. Przy tym sporcie jest to możliwe niemalże na każdym kroku. To mnie wyklucza z bycia żużlowcem.
Ludzie w klubie jak najbardziej rozumieją moją sytuację. Trener mówił, że on wielokrotnie notował złamania. Niestety głowa to głowa. Jestem także po rozmowie z wiceprezesem Jackiem Gajewskim, który doskonale zdaje sobie sprawę, że zdrowie jest najważniejsze. Z wszelkimi formalnościami dotyczącymi rozwiązania kontraktu poczekamy do zakończenia sezonu. Na szczęście mam też duże wsparcie ze strony mojej dziewczyny.
 


Marcin KOŚCIELSKI
wychowanek
1 2 0 0 0,000 nklas 22   
Niestety Marcin nie mógł liczyć na regularne starty w żółto-niebiesko-białych barwach, bowiem juniorska ławka była bardzo długa, dlatego szukał startów w niższej lidze i trafił do Rawicza, gdzie mógł liczyć na w miarę regularne powołania na mecze ligowe. Marcin miał jednak okazję zadebiutować w ekstralidze, bowiem z powodu kontuzji innych jeźdźców. Niestety poza tym, że nazwisko zawodnika zostało zapisane w protokole zawodów nie więcej o występie zawodnik nie da się powiedzieć, bowiem nie zdobył punktu, a postawa na torze była daleka od oczekiwań. Marcin jednak bardzo chciał uprawiać żużel i jako jedyny z toruńskich juniorów awansował do finału brązowego kasku, ale i ten występ należał do przeciętnych. Być może wynikało to z tego, że postępy jakie czynił nie szły w parze z jego wzrostem. Zawodnik bowiem bardzo urósł w zimowej przerwie i nie zamierzał zwalniać tempa wzrostu w trakcie sezonu, a niestety wysocy zawodnicy mieli w żużlu znacznie trudniej niż "mikrusy". Historia pokazywała jednak, że również rosłe chłopaki mogą w żużlu osiągać sukcesy. Przykładem mógł był Per Jonsson, czy trener młodzieżowej kadry polski Rafał Dobrucki. Każdy musiał jednak znaleźć właściwy styl jazdy, a to wymagało ciężkiej pracy i .... ciężkiej pracy. Niestety nie tylko w przypadku Marcina można było odnieść wrażenie, że toruńscy juniorzy nie potrafili wykorzystać rad i podpowiedzi Roberta Kościechy, aby budować swój sportowy kapitał. Nie należało jednak skreślać ani Marcina, ani pozostałych juniorów, tylko należało poczekać jeszcze sezon lub dwa i wówczas dokonać realnej oceny wszystkich toruńskich juniorów. 
  

Marcin TUROWSKI
wychowanek
- - - - - -
O Marcinie po sezonie 2016 trudno cokolwiek napisać. Niby uprawiał żużel w jednej z najlepszych drużyn w Polsce, a można było odnieść wrażenie, że młody żużlowiec z pradziada ciągle bawi się w ściganie. Startował też na zapleczu ekstraklasy w zespole krośnieńskich Wilków. Zawodnik jednak nie mógł rozstać się z minitorem i niemal do ostatnich dni w których skończył 17 lat ścigał się z dziećmi o 5-6 lat młodszymi. Dziwne to były wybory, bowiem dla Marcina zawody na małym torze robiły więcej szkody niż pożytku, bowiem zawodnik zamiast nabierać nawyków z dorosłego speedwaya, ciągle kręcił kółka w lewo jak dziecko. W drugiej części sezonu pokazał się jednak w młodzieżowych turniejach na dużym torze, a najpoważniejszym turniejem w którym startował był cykl Nice Speedway Cup, ale na podstawie pojedynczych biegów trudno było wyrokować o postępach w ściganiu.
  
osoby funkcyjne z pierwszych stron gazet

Ilona TERMIŃSKA
prezes
   
Można by powiedzieć, że Pani Ilona to papierowy prezes, bowiem wszelkie decyzje i tak podejmował właściciel klubu czyli jej mąż Przemysław Termiński. Po części tak było, ale tylko w sferze finansowej, gdzie naturalnym było, że skoro właściciel daje pieniądze to chce mieć nad nimi pełną kontrolę. Jednak Pani Prezes doskonale radziła sobie w sferze organizacyjnej. To dzięki jej inicjatywie zmieniła się jakość w sferze meczowych opraw, a także wszelkiego rodzaju eventy sportowe z udziałem toruńskich żużlowców to również Jej zasługa. W toruńskim klubie zmieniła się również tak trywialny element jak moda i można powiedzieć, że "drużyna w końcu była ubrana" jak należy, a ocenić to można było choćby na gali podsumowującej sezon w centrum kongresowym Jordanki.. W poprzednich latach w tym elemencie była to duża dowolność i duża samowola. Dlatego działalność Pani prezes należy uznać za jak najbardziej pozytywną, a klimat jaki roztaczała nad toruńskim zespołem mógł tyko pozytywnie wpłynąć na mediowy odbiór Aniołów.
  

Robert KOŚCIECHA
Trener
  
Kostek już jako zawodnik pokazywał, że ma niezwykłą charyzmę. Potrafi w środowisku, w którym przebywa wprowadzić elementy rozprężenia, ale też mobilizacji. Przełożył tę cechę na pierwszy sezon bycia trenerem w klubie który go wychował. Wspólnie z Jackiem Gajewskim tworzyli duet, który doskonale się uzupełniał i można powiedzieć, że po trenerach z ostatnich lat, "Kostek" najlepiej wkomponował się w drużynę. Robert znał jednak doskonale swoje miejsce w szeregu trenerskim i po finale ekstraligi podkreślał, że on ciągle uczy się trenerskiego fachu, a współpraca z takim klubem jak Toruń i z takim fachowcem jak Gajewski, jest dla niego najlepszym rozwiązaniem.`
Kościecha w klubie odpowiadał przede wszystkim za najmłodszych zawodników ścigających się na pięćsetkach i co by nie powiedzieć czasami orał na ugorze. Zaniedbania poprzednich lat dawały mocno znać o sobie, a jak mawia przysłowie z pustego i Salomon nie naleje. Do drużyny przed sezonem został sprowadzony na pozycję juniorską Krakowiak, ale na skutek wielu upadków częściej leczył kontuzje niż się ścigał. Obok Przedpełskiego podstawowym juniorem miał być Krzyżanowski, ale po groźnym upadku zakończył swoją karierę. W tej sytuacji Kościecha mając do dyspozycji trójkę nieopierzonych jeźdźców Kościelskiego, Turowskiego i Kopeć-Sobczyńskiego, odważnie postawił na tego ostatniego, a Igor odpłacił się szybkimi postępami sportowymi pod okiem nowego trenera i na bazie tego jeźdźca należało mieć nadzieję, że w Toruniu "Kostek" odbuduje "krzyżacką myśl szkoleniową".
   

Jacek GAJEWSKI
menadżer
    
Kontrowersyjny, małomówny, zwalniany w trakcie sezonu przez wielu, a najczęściej przez Mirka Kowalika. Co by jednak nie powiedzieć o Gajewskim, Toruniowi trudno będzie znaleźć równie godnego następcę. W trakcie sezonu wielu kibiców żądało głowy Gajewskiego, zwłaszcza po przegranym sromotnie meczu w Gorzowie. Gajewskiemu jednak można powiedzieć bezgranicznie ufał właściciel klubu Przemysław Termiński, z którym przed sezonem toruński menadżer nie miał łatwej przeprawy i mówiło się nawet o zmianie na stanowisku menadżera. Obaj Panowie przetrwali jednak trudny czas i z końcem sezonu wspólnie świętowali zdobycie srebrnego medalu.
Wielu analizowało działalność Gajewskiego tylko w aspekcie sportowym, a przecież był on również wiceprezesem klubu, a to dawało mu znacznie szersze kompetencje i znacznie większy zakres obowiązków. Gajewski bowiem oprócz prowadzenia zespołu w trakcie meczów ligowych pomagał w kwestiach organizacyjnych, sponsorskich i marketingowych. Menadżer Aniołów, miał też szerokie spojrzenie na regulaminy, a to przydawało się w trakcie sezonu. Tak więc jego działalność nie kończyła i nie zaczynała się na prowadzeniu drużyny w meczach ligowych, bowiem niewielu ludzi w tym fachu w swoich klubach działało na tak wielu płaszczyznach.
Nie zdziwiło więc nikogo, gdy po srebrnym sukcesie menadżer otrzymał właścicielski kredyt zaufania i walczył o kolejne medale w sezonie 2017. Tak samo jak nikogo nie dziwiło, że nie wszyscy byli zachwyceni z takiego obrotu sprawy. Ale Jacek Gajewski niewiele sobie robił ze swoich adwersarzy. I dobrze bo prawdziwa sztuka menadżerska krytyk się nie boi, a krytykę konstruktywną przyjmuje za dobrą monetę.
   

Arkadiusz SZYDERSKI
trener ogólnorozwojowy
  
Obaj kulturyści pracowali nad formą ogólnorozwojową i wytrzymałością toruńskich żużlowców. Dbali również o prawidłową dietę zawodników. Efekty tych działań były najbardziej widoczne u Kacpra Gomólskiego, który zimą "zgubił" sporo kilogramów i dzięki temu miał być znacznie szybszy na torze. Niemniej wszyscy zawodnicy którzy trenowali pod okiem Szyderskiego i Smyka nie narzekali na brak siły czy kondycji na torze. Najważniejsze jednak było dla zawodników to, że siła połączona z wytrzymałością nie budowała ich masy, a to niezwykle istotny element z żużlowym fachu.

Obaj trenerzy święci również własne sukcesy. Arek Szyderski, bowiem indywidualnie trenował również Radosława Smyka, który odnosił sukcesy na kulturystycznych wybiegach zarówno w Hiszpanii (w mistrzostwach Europy zweryfikowano ubiegłoroczny wynik w ramach kontroli antydopingowej i Smyk z czwartego awansował na drugie miejsce)  oraz w USA  w zawodach Arnold Sports Festiwal, które porównywane są swoją rangą z mistrzostwami świata, a przez niektórych traktowane nawet wyżej w hierarchii. Arnold Sports Festiwal to nie tylko kulturystyka, ale i zumba, szermierka, podnoszenie ciężarów, zawody dla strongman, to tak naprawdę miniolimpiada w wydaniu amerykańskim. Startuje w niej około 1000 osób. Niestety przed zawodami połączono kategorie i ze wzrostem, do 175 cm musiał walczyć z kulturystami znacznie wyższymi, a zarazem bardziej masywnymi. Gdyby do połączenia kategorii nie doszło polski zawodnik zająłby drugie miejsce.
 


Radosław SMYK
trener ogólnorozwojowy
Zawodnicy którzy zdali licencję w sezonie 2016

Niestety w roku 2016 Toruń nie doczekał się żadnej nowej licencji zawodniczej. Jednak i w całej Polsce sytuacja była niezbyt optymistyczna. Po wielu próbach przeprowadzenia egzaminu z braku chętnych do uprawiania żużla pierwszy sprawdzian umiejętności młodych zawodników odwoływano. W końcu 11 sierpnia na gnieźnieńskim owalu oraz 14 września w Rybniku, odbyły się egzaminy na certyfikat "Ż". Tradycyjnie składały się one z dwóch części: praktycznej oraz teoretycznej.

W sierpniu żużlowe  "prawo jazdy" ubiegło się szesnastu adeptów. Najwięcej - bo po trzech - zgłosiły kluby z Lublina, Tarnowa oraz Ostrowa Wielkopolskiego. Dwóch przedstawicieli miał klub z Torunia, a po jednym ośrodki z Rzeszowa, Bydgoszczy, Rybnika, Łodzi i Gniezna.
Z kolei we wrześniu egzamin zakończył się sukcesem dla 12 jeźdźców z Częstochowy (2), Rybnika (4), Lublina (1), Zielonej Góry (2), Świętochłowic (2) i Bydgoszczy (1)
Przewodniczącym komisji egzaminacyjnej wyznaczony został Leszek Demski, zaś członkami: Marek Cieślak (trener reprezentacji Polski seniorów) oraz Rafał Dobrucki (trener młodzieżowej reprezentacji Polski).
Część praktyczną egzaminu na licencję żużlową zaliczyli: Wiktor Lampart (Rzeszów), Krystian Stefanow (Tarnów), Mateusz Gorzelańczyk (Ostrów Wlkp.), Piotr Pióro (Tarnów), Mateusz Błażykowski (zaczynał w Gnieźnie, ale zgłoszony został do egzaminu przez klub z Łódzi) oraz Kevin Fajfer (Gniezno, syn Adama Fajfera wieloletniego lidera żużlowców z pierwszej stolicy Polski). Adepci, którzy pozytywnym wynikiem zakończyli tę część egzaminu, przystąpili do testu pisemnego.
Toruń reprezentował Mateusz Adamczewski i Adrian Rumiński, który wcześniej trenował w Grudziądzu, ale z uwagi na zbyt wolne postępy w żużlowej edukacji trener Kempiński podziękował zawodnikowi za współpracę. Niestety dla obu jeźdźców egzamin praktyczny był jeszcze zbyt wysokim progiem, dlatego młodzi jeźdźcy musieli poczekać na kolejną szansę.

Nie trudno było dostrzec w toruńskim, ale też ogólnopolskim szkoleniu dziurę pokoleniową. W szkółkach nie było 13-14-15-latków, którzy chcieliby wyrzec się komputera i play-station na rzecz sportowej kariery. W Toruniu oprócz wspomnianej trójki trenował również czternastoletni Denis Zieliński, który od kwietnia 2016 pod okiem Roberta Kościechy trenował na dużym torze, rezygnując z miniżużla. Zawodnik pokazał już publiczności swoje umiejętności, ścigając się "z wiatrem" pomiędzy biegami imprez młodzieżowych, ale z uwagi na swój wiek licencję mógł uzyskać dopiero w roku 2017.


Toruńskie podprowadzające w sezonie 2016!
od lewej: Ola, Sandra, Dagmara, ????, Kamila

TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ PO RUNDZIE ZASADNICZEJ W SEZONIE 2016góra strony


       
zespół mecze zw. rem. por. pkt
duże
bon. razem pkt
małe
Stal Gorzów 14 10 1 3 21 6 27 +111
Falubaz Zielona Góra 14 10 1 3 21 6 27 +101
KS Toruń 14 9 - 5 18 4 22 +78
Betard Sparta Wrocław 14 7 1 6 15 2 17 +26
GKM Grudziądz 14 7 - 7 14 2 16 -18
ROW Rybnik 14 4 1 9 9 3 12 -59
Fogo Unia Leszno 14 3 2 9 8 2 10 -72
Unia Tarnów 14 3 - 11 6 1 7 -167

OSTATECZNA TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2016
bilans zwycięstw i przegranych oraz małych punktów ma charakter czysto poglądowy
w drugiej fazie rozgrywek rywalizacja odbywała się systemem play-off
zespół mecze zw. rem. por. pkt
małe
Stal Gorzów 18 13 1 4 +156
KS Toruń 18 11 - 7 +82
Falubaz Zielona Góra 18 13 1 4 +109
Betard Sparta Wrocław 18 7 1 10 -31
GKM Grudziądz 14 7 - 7 -18
ROW Rybnik 14 4 1 9 -59
Fogo Unia Leszno 14 3 2 9 -72
Unia Tarnów 14 3 - 11 -167

STATYSTYKA I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2016góra strony


       
lista zawodników zastępowanych
w sezonie
2016

statystyka Aniołów (rar ok. 200 kb)
średnie punktowe wszystkich zawodników startujących w polskich ligach
| E-liga | 1 Liga |

regulamin sportu żużlowego w rozgrywkach PZM w sezonie 2016
Regulaminy dla rozgrywek pod auspicjami ekstraligi

STAL Toruńgóra strony


w sezonie 2016 młodzi zawodnicy toruńskiej szkółki miniżużlowej trenowali pod okiem trenerów Jana Ząbika oraz Karola Ząbika i deklasowali rywali, zdobywając tytuł mistrza i wicemistrza Polski w kategorii 50ccm. Od jazdy w ramach szkółki żużlowej pod okiem Jana Ząbika zaczynał, m.in. Paweł Przedpełski, który w wieku 14 lat rozpoczął swoją przygodę z czarnym sportem. W Toruniu trenowali jednak również chłopcy z Grudziądza czy z Bydgoszczy. Toruńska Stal dysponowała dobrze przygotowanym torem, dlatego każdy chciał z tego dobrodziejstwa korzystać. W sezonie 2016 młodzież z Torunia prezentowała się na bardzo i ścigała się wysokim poziomie. Wśród osiągnięć na mini żużlu, nie zabrakło wielu sukcesów zarówno indywidualnych, jak i drużynowych. Miniżuzlową kadrę Stali Toruń stanowili:

Breński Jakub
Rocznik 2008 r. Treningi na minitorze rozpoczął w lipcu 2015 r. Jego pierwszym motocyklem był mini pocket. Obecnie trenuje na motocyklu miniżużlowym i pitbike.

Czmut Nikodem - IMP w klasie 50 ccm
Rocznik 2009 r. Przygodę z miniżużlem zaczął w wieku 4 lat. W 2014 r. wraz z Mikołajem Duchińskim i Borysem Kopeć-Sobczyńskim zdobył drużynowe wicemistrzostwo Polski w klasie 50 ccm3.

Duchiński Mikołaj - vice IMP w klasie 50 ccm
Rocznik 2009 r. Ściganie rozpoczął w wieku 5 lat. W 2014 roku zajął 8. miejsce w całym cyklu Indywidualnych Mistrzostw Polski w klasie 50 ccm3. W tym samym roku wraz z Nikodemem Czmutem i Borysem Kopeć-Sobczyńskim zdobył drużynowe wicemistrzostwo Polski w klasie 50 ccm3.

Kopeć-Sobczyński Borys
Rocznik 2007. W 2013 r. zadebiutował w zawodach miniżużla w Gdańsku w klasie 50ccm3. W 2014 r. zdobył indywidualnie wicemistrzostwo Polski oraz drużynowe wicemistrzostwo Polski w klasie 50 ccm3 wraz z Mikołajem Duchińskim i Nikodemem Czmutem. Interesuje się również piłką nożną.

Makowski Kacper
Rocznik 2004 r. Mieszka w Golubiu - Dobrzyniu. Swoja przygodę z miniżużlem rozpoczął w maju 2015 r. W 2016 r. zdobył licencję żużlową w klasie 80 - 125 ccm3. Marzy o startach w barwach toruńskiego klubu.

Nizgorski Filip
Uczeń Gimnazjum nr 1 w Brodnicy, licencje żużlową w klasie 125 ccm3 uzyskał w sierpniu 2016 r. na minitorze w Toruniu.

Słomski Ksawery
Rocznik 2008 r. Uczeń Szkoły Podstawowej w Lubiczu. Treningi rozpoczął w 2014 r.

Zieliński Denis
Rocznik 2002 r. Karierę miniżużlową rozpoczął w 2015 r. W 2016 r. startował w Pucharze Europy w Danii w klasie 250 ccm3 oraz FIM Long Track Youth World Cup w Toruniu.

Wiele emocji w ostatnim czasie dostarczył także październikowy turniej Jawa Cup 250cc, który skierowany był do młodych żużlowców. Indywidualnie drugie miejsce w zawodach tych zajął torunianin Marcin Turowski. Ponadto w zawodach Jawa Cup, które odbyły się w październiku, drużyna z Polski zajęła drugie miejsce, przegrywając tylko z Duńczykami. Bardzo dobrze podczas wspomnianego turnieju zaprezentował się ponownie Marcin Turowski. Sukcesy te dostarczały wiele satysfakcji kibicom i młodym jeźdźcom, tym bardziej że na Motoarenie planowano zorganizować Mistrzostwa Europy w klasie 125cc.
Te wszystkie sukcesy powodowały, że w szkółce Jana i Karola Ząbików trenowali już kilkulatkowie. Na tor do mini żużla, który znajduje się po sąsiedzku z "dużą" Motoareną przyjeżdżają dzieciaki z całymi rodzinami. Marzą o karierach sportowych, ale na początku jest to przede wszystkim zabawa, nauka podstaw i dyscypliny. Gdy okazuje się, że żużel ich wciągnął i jest potencjał w młodym adepcie, zaczynają się dalsze kroki. Zawody, pierwsze sukcesy i porażki, a najlepsi po kilku latach ze "Stali Toruń" trafiają do pierwszego składu i tak jak wspomniany Paweł Przedpełski mają stanowić o sile toruńskiego żużla w "dużym wydaniu".

  
Wyniki rozgrywek miniżużlowych 80-125ccm
  
Inne wybrane
rozgrywki miniżużlowe
DMP PPPK IMP
12.06 | Wawrów 24.04 | Rybnik   26.04 | Rybnik   30.07 | Rybnik   01.05
Unijne
Talenty Europy

(Wawrów)

06.05
Gold Trophy FIM

(Toruń)

07.05
FIM  Long Truck
World Cup

(Toruń)

19.06
Youth Speedway Racing European Cup

(Grinsted, Dania)

15.07
Speeydway Young
World Cup

(Gustrow, Niemcy)

22.10
Jawa Cup
Turniej Drużynowy

(Toruń)

23.10
Jawa Cup
Turniej Indywidualny

(Toruń)

24.07 | Wawrów 15.05 | Częstochowa   14.05 | Częstochowa   13.07 | Toruń
przełożony 13.08
13.07 | Toruń
przełożony 13.08
22.05 | Gdańsk 21.05 | Gdańsk 27.08 | Bydgoszcz
przełożony 10.09
 
28.08 | Bydgoszcz
przełożony 11.09
  29.05 | Toruń
odwołany
28.05 | Toruń 03.09 | Częstochowa  
04.09 | Częstochowa   28.08 | finał Rybnik
odwołany
11.06 | Wawrów 24.09 | Gdańsk
25.09 | Gdańsk 18.06 | Bydgoszcz
  23.07 | Wawrów 01.10 | finał (Wawrów)
Ostateczna klasyfikacja medalowa

   1. Bydgoszcz
   2. Tarnów
   3. Gdańsk
   4. Wawrów
   5. Rybnik
   6. Toruń
   7. Częstochowa

Gdańsk - 28 | 122
Tarnów - 25 | 122
Bydgoszcz - 18 | 101
Wawrów I - 17 | 87
Częstochowa - 6,5 | 63
Rybnik - 6,5 | 57
Wawrów II - 4 | 62

klasyfikacja końcowa
IMP 80-125 ccm

Nikodem Czmut - Toruń
IMP w klasie 50 ccm

  
Prezentowane wyniki pochodzą ze strony

góra strony

    

Źródło: przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
gazeta wyborcza
nowosci.com.pl

espeedway.pl

         strona główna        

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt