2016-07-31 Runda zasadnicza
Unia Tarnów - KS Get Well Toruń
 
Po czterotygodniowej ligowej przerwie w której zawodnicy rywalizowali w ramach Drużynowego Pucharu Świata, a polskie kluby nadrabiały zaległości ligowe Torunianie jechali na bardzo ważne spotkanie do Tarnowa, gdzie miejscowa Unia chcąc uniknąć spadku nie mogła sobie pozwolić na porażki na własnym torze, przez co była zespołem niezwykle zdeterminowanym i nieobliczalnym. Kibice byli jednak świadkami jednostronnego widowiska, bowiem „Anioły” pokonały „Jaskółki” 31:58. Pierwszorzędną postacią Aniołów był Martin Vaculik, który zainkasował 14 oczek. Honoru Jaskółek bronił Janusz Kołodziej, który wywalczył 12 punktów.

Przed spotkaniem mimo, że wielu kibiców i ekspertów widziało tarnowską Unię w roli spadkowicza z Ekstraligi, to jednak drużyna pod wodzą Pawła Barana miała ambicje wykorzystać matematyczne szanse na utrzymanie Ekstraligi dla Tarnowa. Pierwszym warunkiem, który żużlowcy musieli spełnić, było jednak pokonanie drużyny z Torunia, w której startowało trzech byłych zawodników Jaskółek. W Tarnowie nikt nie tracił nadziei na pozytywne zakończenie walki o utrzymanie. Z każdym meczem margines błędu jednak kurczył się niemiłosiernie, dlatego pokonanie Get Well, a najlepiej zdobycie również punktu bonusowego (w pierwszy meczu wygrali torunianie 48:42), był koniecznością.
Goście zajmowali trzecią pozycję w tabeli, ale swój dorobek punktowy zawdzięczają przede wszystkim meczom na własnym torze.
Co ciekawe, na wyjeździe w tym sezonie wygrali tylko raz, a było to 12 czerwca w Rybniku. Spotkania na obcych torach były, więc do tej pory bolączką Aniołów, dlatego w tym aspekcie Unia mogła szukać swojej szansy. Z drugiej zaś strony Get Well stał przed najlepszą okazją do przełamania złej passy, bowiem do triumfu w Jaskółczym Gnieździe Anioły poprowadzić miał były zawodnik Unii, startujący w niej w latach 2012 i 2014 – Greg Hancock, który pomimo 46 lat, prezentował bardzo wysoką formę. W składzie toruńczyków rzecz jasna pojawili się też dwaj inni jeźdźcy, niedawno broniący barw Jaskółek – Martin Vaculik i Kacper Gomólski i właśnie od ich postawy zależał wynik całego zespołu. Mocnym ogniwem miał być też kapitan reprezentacji Australii, Chris Holder, a dobre występy w Tarnowie chciał sobie przypomnieć Adrian Miedziński. Zestawienie Roberta Kościechy uzupełniali Paweł Przedpełski oraz jeden z pozostałych toruńskich juniorów. Nic więc dziwnego, że toruńscy fani zgodnie twierdzili, że jeśli Get Well nie wygra na torze ligowego outsidera, to nawet w przypadku awansu do play-off (co było wielce prawdopodobne w przypadku toruńczyków) rywalizacja z najlepszymi zespołami w kraju będzie tylko przedłużeniem ligowego sezonu i walką o przysłowiową pietruszkę.

Żużlowcy z miasta Kopernika nie zawiedli jednak swoich kibiców i pewnie wygrali 31:58. Natomiast w najważniejszej potyczce sezonu 2016 podopieczni Pawła Barana zawiedli na całej linii. Zamiast zewrzeć szyki odjechali najgorszy mecz w sezonie. Po meczu widać było, że zawodników jak i sztab szkoleniowy zjadła presja. Dowodem na tę tezę mogły być wydarzenia jakie rozegrały się na torze, jak i w parku maszyn. Na lekkie usprawiedliwienie trzeba wspomnieć o opadach deszczu, które na dobre nawiedziły Jaskółcze Gniazdo tuż przed pierwszym biegiem. Tor trzeba było przygotowywać na nowo, a to oznaczało, że Jaskółki o atucie domowego obiektu mogły zapomnieć. Nawierzchnia "pod siebie" to jedno, ale w takiej formie, jaką pokazały Jaskółki, raczej nie ugrałyby wiele więcej.
Mecz od początku toczył się w nerwowej atmosferze w obozie "Jaskółek:. W inauguracyjnym wyścigu, który rozgrywany był w strugach deszczu, odważnym atakiem pod Kacpra Gomólskiego wszedł Leon Madsen i wydawało się, że przedzieli podwójnie prowadzącą parę torunian. Duńczyk nie opanował jednak motocykla na śliskiej nawierzchni i zanotował upadek. Wcześniej z jazdy zrezygnował Piotr Świderski i spotkanie rozpoczęło się od wyniku 0:5. Po biegu Duńczyk miał pretensje do "Gingera" i gdy obaj się spotkali, Madsen uderzył Gomólskiego a następnie doszło między nimi do szarpaniny. Chwilę później arbiter ukarał Duńczyka żółtą kartką. Po pierwszym biegu zawody zostały przerwane, ze względu na nasilające się opady deszczu i sędzia wznowił je po ponad godzinnym oczekiwaniu, na lepszą aurę. Bieg drugi zakończył się planowaną wygraną Przedpełskiego, ale gonitwie trzeciej, na pierwszym łuku upadł Mikkel Michelsen. Zawodnik długo nie mógł wydostać się spod dmuchanej bandy. Na torze pojawiła się karetka, ale Duńczyk zdołał wstać z niego o własnych siłach. Jego ręka została obłożona lodem, lecz jak się okazało nie był to na szczęście poważny uraz i zawodnik był zdolny do kontynuowania zawodów. Upłynął jednak czas na przedstawienie sędziemu orzeczenia lekarskiego i ostatecznie Michelsen został z tego powodu wykluczony. W drugim podejściu do tego biegu, jako pierwszy linię mety minął osamotniony Kenneth Bjerre. Kolejny wyścig także zakończył się podziałem punktów i po pierwszej serii startów na tablicy wyników widniał wynik 8:15.
Biegi numer pięć i sześć zakończyły się zwycięstwami "Aniołów", które tym samym powiększyły przewagę do jedenastu punktów. W kolejnym, Kenneth Bjerre jadący jako rezerwa taktyczna w miejsce Piotra Świderskiego, mocno naciskał prowadzącego Grega Hancocka, ale nie zdołał wyprzedzić Amerykanina. Za plecami Duńczyka na metę wpadł jego rodak Leon Madsen i wyścig zakończył się remisem.
W gonitwie otwierającej trzecią serię startów, niezwykle szybki tego dnia Martin Vaculik na dystansie wyprzedził prowadzącego Janusza Kołodzieja i pomknął do mety po swoje trzecie indywidualne zwycięstwo. W kolejnym biegu, trener Paweł Baran zdecydował się posłać do boju kapitana "Jaskółek" w miejsce Świderskiego. Z powodu awarii łączności z wieżą sędziowską doszło do sporego zamieszania. Arbiter uruchomił zegar odmierzający czas dwóch minut. Ostatecznie zmiana została jednak potwierdzona i "Koldi" w ostatniej chwili zdążył pojawić się na starcie. W wyniku całego zamieszania, pozbawiony regulaminowej przerwy kapitan Unii wystąpił w tym biegu… bez rękawiczek. Jakby tego było mało w trakcie jazdy odpięła mu się łyżwa i był zmuszony zjechać z toru. Bieg zakończył się podwójnym zwycięstwem żużlowców z Grodu Kopernika. W kolejnym, ładnym atakiem na dystansie popisał się Mikkel Michelsen, który po szerokiej wyprzedził Grega Hancocka i gospodarze odnieśli pierwsze tego dnia zwycięstwo.
Get Well Toruń zapewnił sobie końcowy triumf w dwunastym biegu, za sprawą podwójnej wygranej pary Martin Vaculik- Paweł Przedpełski nad Kennethem Bjerre i Patrykiem Rolnickim. W ostatnim wyścigu przed biegami nominowanymi zaiskrzyło pomiędzy Leonem Madsenem a Adrianem Miedzińskim. Po przegranym starcie Duńczyk rzucił się w pogoń za zmierzającym po drugą lokatę "Miedziakiem". W końcu dopadł go na jednym z okrążeń przy wejściu w pierwszy łuk. Już wtedy doszło do kontaktu. Na wyjściu z wirażu straniero Unii Tarnów wysforował się przed torunianina, ale pojechał bardzo szeroko. Dla Miedzińskiego zabrakło miejsca pod bandą, czego konsekwencją była niebezpiecznie wyglądająca wywrotka. Na szczęście Miedziński szybko pozbierał się z toru i na własnych nogach powędrował do parku maszyn. Madsen za swoją jazdę słusznie otrzymał żółtą kartkę. A że w inauguracyjnej odsłonie puściły mu już nerwy po rywalizacji z Kacprem Gomólskim, to był to już jego drugi żółty kartonik w tym spotkaniu i z gradacji otrzymał od sędziego Ryszarda Bryły kartkę czerwoną. Z Duńczyka uleciała cała frustracja spowodowana kompletnie zawalonym spotkaniem. Do tego najważniejszym w sezonie. Nie usprawiedliwiało go to jednak przed opanowaniem złych emocji do samego końca, bowiem jego postawa oznaczała, że nie mógł wystartować w kolejnym meczu ligowym Unii. W powtórce biegu trzynastego, osamotniony Michelsen nie sprostał duetowi gości i ich przewaga urosła już do 25 punktów.
Wyścig czternasty to trzeci z rzędu podwójny triumf żużlowców z Grodu Kopernika. W ostatniej odsłonie dnia, niejako na osłodę dla tarnowskich kibiców, których na stadionie pojawiła się zaledwie garstka, Janusz Kołodziej zdołał pokonać bezbłędnego do tej pory Martina Vaculika.

Po porażce z Aniołami, Unia Tarnów praktycznie pogrzebała swoje szanse na utrzymanie w Ekstralidze. Z kolei torunianie byli już niemal pewni udziału w fazie play-off.

Podsumowując spotkanie można powiedzieć, że w ekipie gospodarzy próżno było szukać jakiegoś pozytywu, poza postawą Janusza Kołodzieja. Apogeum niefrasobliwości i braku żużlowego myślenia wykazał jednak Leon Madsen, który swoją postawą osłabił drużynę oraz naraził się na spore koszty. Duńczyk reprezentujący Unię Tarnów otrzymał dwie żółte, a co za tym idzie w konsekwencji czerwoną kartkę. Ekstraligowy regulamin w tej sytuacji nakładał na zawodnik ukaranego żółtą kartką karę w wysokości 1500 zł, a za czerwoną 4500 zł. Oczywiście kary podlegają sumowaniu.
Na domiar złego po otrzymaniu czerwonej kartki Madsen wziął udział w wywiadzie. Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, gdyby nie krytyka decyzji arbitra, a to z kolei podlega paragrafom regulaminowym i sprawą miał zająć się trybunał Ekstraligi.
Kolejnym przewinieniem Madsena był fakt, że po otrzymaniu czerwonej kartki żużlowiec powinien udać się do szatni i nie wracać do parku maszyn do momentu podpisania protokołu meczowego przez kierowników oraz arbitra. Jak się okazało Madsen nadal pozostawał w parkingu i za to Ekstraliga zapewne również ukarze zawodnika sporą karą finansową. A to oznacza, że Duńczykowi może uzbierać się grubo powyżej 10 tysięcy kary.
Czerwona kartka rodziła, jednak dalsze konsekwencje finansowe, bowiem zawodnik z kraju Hamleta nie mógł wystąpić w kolejnym meczu w Unii Tarnów w Poznaniu, a tym samym nie miał możliwości zarabiania.
Niestety sama Unia Tarnów po blamażu po meczu z Get Well pogodziła się raczej ze spadkiem, ale styl, w jakim żegnała się z Ekstraligą, daleki był od optymizmu. Jaskółki ścigały się, bowiem w Ekstralidze - z roczną przerwą w 2009 roku - od dwunastu lat. Zdobyły w tym czasie sześć medali: trzy złote (2004, 2005, 2012) i trzy brązowe (2013-2015). Sezon 2016 był jednak dla Unistów z wielu względów nieszczęśliwy, co odbiło się na wynikach osiąganych przez podopiecznych trenera Pawła Barana. Poprzednio tak nieudanie Unia prezentowała się tylko w 2008 roku, w którym zaznała goryczy spadku do I ligi.
Na bardzo trudną sytuację w tabeli złożyły się przede wszystkim niesatysfakcjonujące wyniki osiągane na własnym torze. Przedstawiciele Unii niejednokrotnie podkreślali, że wygrywanie spotkań na własnym terenie będzie kluczowe w walce o utrzymanie. Tymczasem na sześć takich meczów Jaskółki doznały czterech porażek. Przy Zbylitowskiej udało się im pokonać tylko Unię Leszno (48:42) i GKM Grudziądz (47:43).
Na dodatek ostatnia przegrana zapisała się w niechlubnej historii występów Unii w Ekstralidze. Wynik 31:58 przeciwko Get Well Toruń to dla unistów najgorszy wynik na własnym torze odkąd startują w Ekstralidze. Poprzednio tak dotkliwych porażek doznawali we wspomnianym roku 2008 w konfrontacjach z drużynami z Częstochowy, ponownie Torunia oraz Leszna. W całym tamtym sezonie na osiem meczów triumfowali tylko raz - przeciwko ekipie z Wrocławia.
Torunianie z kolei byli blisko pobicia własnego rekordu wyjazdowej wygranej w Ekstralidze. W sezonie 2003 pokonali Polonię Piła wynikiem 60:30. Niedzielne osiągnięcie znajduje się ostatecznie na drugim miejscu wśród najwyższych wyjazdowych zwycięstw Aniołów. Zawodnicy Aniołów świetnie startowali, a to już była połowa sukcesu. Na dystansie też jechali bardzo dobrze i skutecznie bronili się przed atakami gospodarzy. Przewagę z początku budowali powoli, później włączyli wyższy bieg, aż po trzynastym wyścigu wyniosła ona 25 punktów.

Po zawodach powiedzieli:
Jacek Gajewski
- menadżer z Torunia - Martina Vaculika niego drgnęły przede wszystkim sprawy sprzętowe. Trochę pomogli mu chłopacy z drużyny, a trochę ja. Spróbował silników z dwóch nowych źródeł. Poza tym, bardzo dobrze wykorzystał martwy okres. W Toruniu w tym czasie pojawił się kilka razy. To mu wiele dało. Nowy sprzęt jedzie naprawdę dobrze.
Cieszę się, że po tej przerwie w rozgrywkach odjechaliśmy tak dobry mecz. Jedynym minusem jest aspekt finansowy. Jeśli mecze, które nam jeszcze zostały w rundzie zasadniczej, ułożą się po naszej myśli, to będziemy mogli podejść w dobrych nastrojach do decydującej części sezonu. Na tym się teraz skupiamy.

Robert Kościecha - trener z Torunia - Dobrze, że zawody się odbyły, bo po pierwszym biegu zaczął padać deszcz. Zawody musiały zostać przerwane na ponad godzinę. Gospodarze spisali się na medal, że zrobili ten tor po tych opadach. Widać, że byliśmy dzisiaj lepszą drużyną. Cieszy mnie, że wszyscy punktowali. Wszyscy jechali równo. Cieszą też punkty Igora Kopća, który dopiero wchodzi w ten skład i robi coraz większe postępy.

Adrian Miedziński - Toruń - jechałem po zewnętrznej, a Madsen wchodził pode mnie, ale nie był na tyle z przodu by móc dyktować tor jazdy. Powinien zostawić trochę miejsca, a nie podążać po trupach do celu. Leon zamknął mi drogę do końca… Szanujmy się trochę, bo nie musimy jeździć na śmierć i życie. Nie będę też roztrząsał czy zrobił to z premedytacją. Chcę żebyśmy wszyscy byli wobec siebie w porządku, ponieważ na jednym biegu świat się nie kończy.
Cieszymy się z tego zwycięstwa. Nie ulega wątpliwości, że gospodarzom plany pokrzyżowała pogoda. Ale nie wiem też na ile on się zmienił w stosunku do tego na jakim oni trenują i jeżdżą na co dzień. Tarnów ma zupełnie inne cele niż nasze. My jesteśmy zadowoleni, bo ten triumf może się okazać pomocny w kontekście awansu do pierwszej czwórki.

Martin Vaculik - Toruń - W Toruniu jesteśmy wszyscy kumplami i można to porównać do tego, co było kiedyś w Tarnowie. Może jeszcze nie jestem Aniołem, tylko diabłem. Oczywiście żartuję. To jest bardzo profesjonalnie prowadzony klub, a stadion to taki Camp Nou żużla. Dlatego to był dla mnie bardzo trudny występ, bo Tarnów traktuję jak drugi dom. Od dziecka przyjeżdżałem tutaj na treningi i nakręciłem tyle kółek, co na żadnym innym stadionie. Takie sytuacje w życiu się zdarzają. Dziękuję kibicom tarnowskim, za to że pamiętają i nadal mi kibicują. Przed tym spotkaniem miałem dziwne uczucia. Dziwnie mi dzisiaj się jechało. Po spotkaniu nawet łza w oku się zakręciła. 6 lat to jest dużo czasu. Taki jest sport, takie jest życie. Tak to się wszystko ułożyło. Dziękuję również kibicom z Torunia, którzy przebyli tutaj bardzo daleką drogę.
Przed spotkaniem pomogło mi też to, że zmieniłem tunera i moje silniki wreszcie zaczęły jechać. Ten mecz pokazał, że to był dobry ruch. Nadal używam silników Jensena, ale to już w formie testowej. Cieszę się, że wreszcie mogę się skupić na jeździe, a nie myśleć o silnikach..

Łukasz Sady - prezes z Tarnowa - Nie znajduję żadnej wymówki. Na pewno nie mogą nią być opady deszczu, które pojawiły się przed spotkaniem i w czasie pierwszego biegu. Zawodowcy i profesjonaliści, którzy zarabiają potężne pieniądze, nie mogą tłumaczyć się w ten sposób. Później okazało się zresztą, że tor został perfekcyjnie przygotowany. Występ żużlowców Unii Tarnów to był jeden wielki dramat i jedna wielka masakra. Dla nikogo nie ma usprawiedliwienia. Dwóch zawodników meczu nie wygra. Mam na myśli Janusza Kołodzieja i Kennetha Bjerre.
Sportowo na pewno będziemy walczyć do końca. Trzeba jednak powiedzieć, że nasze szanse są w tej chwili praktycznie zerowe. Możemy liczyć na sytuację, która miała miejsce w poprzednich latach, kiedy nie było chętnych do awansu. To nasza nadzieja na pozostanie w PGE Ekstralidze. W tym roku sezon nie układał się nam od początku pod różnymi względami. Były problemy z pogodą. Praktycznie na każdym meczu w Tarnowie padał deszcz, spotkania były odwoływane. Później przyszedł nieszczęśliwy wypadek i śmierć Krystiana Rempały. Cały czas upieram się, że gdyby Krystian żył i z nami był, to szóste miejsce byłoby w naszym zasięgu. Jest mi bardzo przykro i smutno. Jestem teraz naprawdę mocno wkurzony. Umówiłem się już na rozmowy z zawodnikami. Będę rozmawiać z Kennethem Bjerre i Leonem Madsenem o wewnętrznych sprawach naszego klubu
Mam nadzieję, że nie dojdzie do dramatycznego scenariusza i nawet po spadku żużel w Tarnowie przetrwa. Wiem, że różnie bywało z ważnymi ośrodkami, które spadały. W naszej historii takie sytuacje miały już miejsce. Były lata tłuste i chude. Pewne rzeczy musimy sobie zresztą powiedzieć wprost. Jeśli miasto nie tworzy żadnego klimatu dla żużla i sportu w ogóle, to trudno cokolwiek zdziałać. W Tarnowie nie ma zainteresowania dyscypliną sportu, która sama w sobie jest gotowym produktem marketingowym promującym miasto i region. Władze i radni miasta nie podejmują żadnych tematów związanych z żużlem. Zapalonych sponsorów jest garstka. Naszą podstawą i sprawdzonym partnerem jest Grupa Azoty, na którą zawsze możemy liczyć, ale to niestety nie wystarcza. Prowadzimy inne rozmowy, ale one nie dają efektu, bo brakuje wspomnianego klimatu dla rozwoju żużla. Nie pomagają nam nawet pięcioletnie sukcesy medalowe. Mamy też bardzo niewielu wiernych kibiców. Tym, którzy z nami są, oczywiście bardzo z tego miejsca dziękuję i doceniam to, co robią dla klubu. W takich okolicznościach nie da się stworzyć żużla na wysokim poziomie. Mamy w klubie zapalańców. Jest nas dokładnie siedmiu, ale nawet jeśli będziemy stawać na głowie, to pewnych rzeczy i tak nie przeskoczymy. Proszę spojrzeć na inne ośrodki ekstraligowe i pierwszoligowe. One żyją żużlem. Tam jest święto, a u nas w mieście nie ma kompletnie z kim na ten temat porozmawiać.

Paweł Baran - trener z Tarnowa - Uczulaliśmy Leona, żeby uważał na starcie, ponieważ często za przewinienia przy taśmie dostaje upomnienia. A tutaj też czaiło się niebezpieczeństwo otrzymania żółtej kartki i wykluczenia z biegu. W trakcie spotkania pojechał jednak ostro z Adrianem Miedzińskim. Arbiter uznał, że przewinienie kwalifikowało się do pokazania drugiej żółtej kartki.
Spotkanie to szło nam cały czas pod górkę. Było dużo nerwów. Zarówno przed zawodami, jak i w trakcie meczu. Dużo działo się w parku maszyn, dużo działo się na torze. Przed biegiem trzecim zgłosiliśmy sędziemu zdolność Mikkela do jazdy. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że jest już za późno. Tylko, że my Michelsena wyciągaliśmy spod bandy trzy minuty. Lekarz miał go później nie obejrzeć? My też mieliśmy stopery. Zawsze mierzymy czas i w momencie przerwania wyścigu włączamy sekundomierz. Wezwaliśmy karetkę, aby szybko go zwieźć do parku maszyn. W momencie wjazdu do parkingu sędzia już dostawał informację, że Duńczyk jest zdolny do kontynuowania zawodów. Wtedy usłyszeliśmy, że czas został przekroczony.
Niemal podobnie było w biegu dziewiątym. Janusz wiedział, że ma wystartować i był przygotowany. Chcieliśmy zgłosić zmianę, ale nie zadziałał telefon zarówno w parku maszyn, jak i na murawie. Sędzia włączył zegar i dwie minut. Sekundy upływały, zostawało coraz mniej czasu, a zmiana jeszcze nie została przyjęta. Myślałem, że arbiter nie zdążył jej odnotować więc powiedziałem Januszowi, żeby się rozebrał, a Piotrkowi kazałem się szykować do wyścigu. W tym momencie spiker zaanonsował rezerwę taktyczną. Sytuacja się odwróciła. Janusz zaczął się ubierać, a "Świdra" wycofałem. Wynikło zamieszanie, a Janusz wyjechał nieprzygotowany do biegu. Wcześniej machaliśmy z murawy, ale summa summarum kierownik zawodów wbiegł na wieżyczkę. Ja już tego nie widziałem. Chciałbym w tym miejscu przeprosić Janusza Kołodzieja, że musiał stratować bez rękawiczek. Mogę się do wielu rzeczy przyznać, ale na złośliwość rzeczy martwych nikt nie ma wpływu. W całym meczu tylko Janusz i Kenneth Bjerre nawiązali walkę z rywalami.

Janusz Kołodziej - Tarnów - Ten mecz od pierwszego biegu się kompletnie dla nas nie układał. Nie byłem dzisiaj w swojej „super” dyspozycji. Po opadach tor nie był już naszym torem. Musieliśmy na nowo szukać ustawień i odszukiwać tego co by nam dawało prędkość. Ewidentnie widać, że zawodnicy z Torunia się ścigali, a my po prostu jechaliśmy. Ja tylko w swoim pierwszym i ostatnim starcie coś tam pojechałem i załapałem o co chodzi, a tak poza tym cały czas się ślizgałem. Miałem minimalnie słabszych zawodników, dlatego przywoziłem punkty. Zawiedliśmy na całej linii. Jest nam bardzo szkoda przede wszystkim kibiców, bo oni na nas bardzo liczą i chcą nas wspomóc, a wychodzi, jak wychodzi. Miejmy nadzieję, że jakoś się poprawimy.

Leszek Demski - sędzia weryfikujący pracę sędziów podczas meczów - Madsen wykluczył się sam. Gomólski na wykluczenie w tym przypadku nie zasługiwał. Arbiter podjął słuszną decyzję. Kacper nie pomógł rywalowi w tym upadku. Jednocześnie byłbym zdziwiony, gdyby żółtej kartki nie było. Czy powinien ją otrzymać także Gomólski? Nie, bo on swojego rywala z toru nie uderzył. Podjechał do niego, ale to nie powód, żeby go karać. Równie dobrze mógł to zrobić po to, żeby zorientować się, co stało się z przeciwnikiem i mu pomóc w dotarciu do parkingu. W zachowaniu Gomólskiego nie widziałem agresji. Nie był inicjatorem całego zajścia.
Z kolei sytuacja z biegu trzynastego, gdy upadł Miedziński nie jestem pewny do końca czy należało pokazać żółtą kartkę. Na pewno sędzia postąpił słusznie wykluczając Duńczyka. W sumie jednak Madsenowi zbierało się cały mecz, więc tą decyzję można spokojnie obronić.

Źródło: www.espeedway.pl
www.nicesport.pl
www.nowosci.com.pl

www.sportowefakty.pl

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt