Przed spotkaniem mimo, że wielu kibiców i ekspertów widziało tarnowską Unię w
roli spadkowicza z Ekstraligi, to jednak drużyna pod wodzą Pawła Barana miała
ambicje wykorzystać matematyczne szanse na utrzymanie Ekstraligi dla Tarnowa.
Pierwszym warunkiem, który żużlowcy musieli spełnić, było jednak pokonanie
drużyny z Torunia, w której startowało trzech byłych zawodników Jaskółek. W
Tarnowie nikt nie tracił nadziei na pozytywne zakończenie walki o utrzymanie.
Z
każdym meczem margines błędu jednak kurczył się niemiłosiernie, dlatego pokonanie Get Well, a najlepiej zdobycie również punktu bonusowego (w pierwszy meczu
wygrali torunianie 48:42), był koniecznością.
Goście zajmowali trzecią pozycję w
tabeli, ale swój dorobek punktowy zawdzięczają przede wszystkim meczom na
własnym torze. Co ciekawe, na wyjeździe w tym sezonie wygrali tylko raz, a było
to 12 czerwca w Rybniku. Spotkania na obcych torach były, więc do tej pory
bolączką Aniołów, dlatego w tym aspekcie Unia mogła szukać swojej szansy. Z
drugiej zaś strony Get Well stał przed najlepszą okazją do przełamania złej
passy, bowiem do triumfu w Jaskółczym Gnieździe Anioły poprowadzić miał były
zawodnik Unii, startujący w niej w latach 2012 i 2014 – Greg Hancock, który
pomimo 46 lat, prezentował bardzo wysoką formę. W składzie toruńczyków rzecz
jasna pojawili się
też dwaj inni jeźdźcy, niedawno broniący barw Jaskółek – Martin Vaculik i Kacper
Gomólski i właśnie od ich postawy zależał wynik całego zespołu. Mocnym ogniwem
miał być też kapitan reprezentacji Australii, Chris Holder, a dobre występy w
Tarnowie chciał sobie przypomnieć Adrian Miedziński. Zestawienie Roberta Kościechy uzupełniali Paweł Przedpełski oraz jeden z pozostałych toruńskich
juniorów. Nic więc dziwnego, że toruńscy fani zgodnie twierdzili, że jeśli Get
Well nie wygra na torze ligowego outsidera, to nawet w przypadku
awansu do play-off (co było wielce prawdopodobne w przypadku toruńczyków)
rywalizacja z najlepszymi zespołami w kraju będzie tylko przedłużeniem
ligowego sezonu i walką o przysłowiową pietruszkę.
Żużlowcy z miasta Kopernika nie zawiedli jednak swoich kibiców i pewnie wygrali
31:58. Natomiast w najważniejszej potyczce sezonu 2016 podopieczni Pawła Barana
zawiedli na całej linii. Zamiast zewrzeć szyki odjechali najgorszy mecz w
sezonie. Po meczu widać było, że zawodników jak i sztab szkoleniowy zjadła
presja. Dowodem na tę tezę mogły być wydarzenia jakie rozegrały się na torze,
jak i w parku maszyn. Na lekkie usprawiedliwienie trzeba wspomnieć o opadach
deszczu, które na dobre nawiedziły Jaskółcze Gniazdo tuż przed pierwszym
biegiem. Tor trzeba było przygotowywać na nowo, a to oznaczało, że Jaskółki o
atucie domowego obiektu mogły zapomnieć. Nawierzchnia "pod siebie" to jedno, ale
w takiej formie, jaką pokazały Jaskółki, raczej nie ugrałyby wiele więcej.
Mecz od początku toczył się w nerwowej atmosferze w obozie "Jaskółek:. W inauguracyjnym wyścigu,
który rozgrywany był w strugach deszczu, odważnym atakiem pod Kacpra Gomólskiego
wszedł Leon Madsen i wydawało się, że przedzieli podwójnie prowadzącą parę
torunian. Duńczyk nie opanował jednak motocykla na śliskiej nawierzchni i
zanotował upadek. Wcześniej z jazdy zrezygnował Piotr Świderski i spotkanie
rozpoczęło się od wyniku 0:5. Po biegu Duńczyk miał pretensje do "Gingera" i gdy
obaj się spotkali, Madsen uderzył Gomólskiego a następnie doszło między nimi do
szarpaniny. Chwilę później arbiter ukarał Duńczyka żółtą kartką. Po
pierwszym biegu
zawody zostały przerwane, ze względu na nasilające się opady deszczu i
sędzia wznowił je po ponad godzinnym oczekiwaniu, na lepszą aurę. Bieg drugi
zakończył się planowaną wygraną Przedpełskiego, ale gonitwie trzeciej, na
pierwszym łuku upadł Mikkel Michelsen. Zawodnik długo nie mógł wydostać się spod
dmuchanej bandy. Na torze pojawiła się karetka, ale Duńczyk zdołał wstać z niego
o własnych siłach. Jego ręka została obłożona lodem, lecz jak się okazało nie
był to na szczęście poważny uraz i zawodnik był zdolny do kontynuowania zawodów.
Upłynął jednak czas na przedstawienie sędziemu orzeczenia lekarskiego i
ostatecznie Michelsen został z tego powodu wykluczony. W drugim podejściu do
tego biegu, jako pierwszy linię mety minął osamotniony Kenneth Bjerre. Kolejny
wyścig także zakończył się podziałem punktów i po pierwszej serii startów na
tablicy wyników widniał wynik 8:15.
Biegi numer pięć i sześć zakończyły się zwycięstwami "Aniołów", które tym samym
powiększyły przewagę do jedenastu punktów. W kolejnym, Kenneth Bjerre jadący
jako rezerwa taktyczna w miejsce Piotra Świderskiego, mocno naciskał
prowadzącego Grega Hancocka, ale nie zdołał wyprzedzić Amerykanina. Za plecami
Duńczyka na metę wpadł jego rodak Leon Madsen i wyścig zakończył się remisem.
W gonitwie otwierającej trzecią serię startów, niezwykle szybki tego dnia Martin
Vaculik na dystansie wyprzedził prowadzącego Janusza Kołodzieja i pomknął do
mety po swoje trzecie indywidualne zwycięstwo. W kolejnym biegu, trener Paweł
Baran zdecydował się posłać do boju kapitana "Jaskółek" w miejsce Świderskiego.
Z powodu awarii łączności z wieżą sędziowską doszło do sporego zamieszania.
Arbiter uruchomił zegar odmierzający czas dwóch minut. Ostatecznie zmiana
została jednak potwierdzona i "Koldi" w ostatniej chwili zdążył pojawić się na
starcie. W wyniku całego zamieszania, pozbawiony regulaminowej przerwy kapitan
Unii wystąpił w tym biegu… bez rękawiczek. Jakby tego było mało w trakcie jazdy
odpięła mu się łyżwa i był zmuszony zjechać z toru. Bieg zakończył się podwójnym
zwycięstwem żużlowców z Grodu Kopernika. W kolejnym, ładnym atakiem na dystansie
popisał się Mikkel Michelsen, który po szerokiej wyprzedził Grega Hancocka i
gospodarze odnieśli pierwsze tego dnia zwycięstwo.
Get Well Toruń zapewnił sobie końcowy triumf w dwunastym biegu, za sprawą
podwójnej wygranej pary Martin Vaculik- Paweł Przedpełski nad Kennethem Bjerre i
Patrykiem Rolnickim. W ostatnim wyścigu przed biegami nominowanymi zaiskrzyło
pomiędzy Leonem Madsenem a Adrianem Miedzińskim. Po przegranym starcie Duńczyk
rzucił się w pogoń za zmierzającym po drugą lokatę "Miedziakiem". W końcu dopadł
go na jednym z okrążeń przy wejściu w pierwszy łuk. Już wtedy doszło do
kontaktu. Na wyjściu z wirażu straniero Unii Tarnów wysforował się przed
torunianina, ale pojechał bardzo szeroko. Dla Miedzińskiego zabrakło miejsca pod
bandą, czego konsekwencją była niebezpiecznie wyglądająca wywrotka. Na szczęście
Miedziński szybko pozbierał się z toru i na własnych nogach powędrował do parku
maszyn. Madsen za swoją jazdę słusznie otrzymał żółtą kartkę. A że w
inauguracyjnej odsłonie puściły mu już nerwy po rywalizacji z Kacprem Gomólskim,
to był to już jego drugi żółty kartonik w tym spotkaniu i z gradacji otrzymał od
sędziego Ryszarda Bryły kartkę czerwoną. Z Duńczyka uleciała cała frustracja
spowodowana kompletnie zawalonym spotkaniem. Do tego najważniejszym w sezonie.
Nie usprawiedliwiało go to jednak przed opanowaniem złych emocji do samego
końca, bowiem jego postawa oznaczała, że nie mógł wystartować w kolejnym meczu
ligowym Unii. W powtórce biegu trzynastego, osamotniony Michelsen nie sprostał
duetowi gości i ich przewaga urosła już do 25 punktów.
Wyścig czternasty to trzeci z rzędu podwójny triumf żużlowców z Grodu Kopernika.
W ostatniej odsłonie dnia, niejako na osłodę dla tarnowskich kibiców, których na
stadionie pojawiła się zaledwie garstka, Janusz Kołodziej zdołał pokonać
bezbłędnego do tej pory Martina Vaculika.
Po porażce z Aniołami, Unia Tarnów praktycznie pogrzebała swoje szanse na utrzymanie w Ekstralidze. Z kolei torunianie byli już niemal pewni udziału w fazie play-off.
Podsumowując spotkanie można powiedzieć, że w ekipie gospodarzy
próżno było szukać jakiegoś pozytywu, poza postawą Janusza Kołodzieja. Apogeum niefrasobliwości i braku żużlowego
myślenia wykazał jednak Leon Madsen, który swoją postawą osłabił drużynę oraz
naraził się na spore koszty. Duńczyk reprezentujący Unię Tarnów otrzymał dwie
żółte, a co za tym idzie w konsekwencji czerwoną kartkę. Ekstraligowy regulamin
w tej sytuacji nakładał na zawodnik ukaranego żółtą kartką karę w wysokości 1500
zł, a za czerwoną 4500 zł. Oczywiście kary podlegają sumowaniu.
Na domiar złego po otrzymaniu czerwonej kartki Madsen wziął udział w wywiadzie.
Nie byłoby w tym oczywiście nic złego, gdyby nie krytyka decyzji arbitra, a to z
kolei podlega paragrafom regulaminowym i sprawą miał zająć się trybunał
Ekstraligi.
Kolejnym przewinieniem Madsena był fakt, że po otrzymaniu czerwonej kartki
żużlowiec powinien udać się do szatni i nie wracać do parku maszyn do momentu
podpisania protokołu meczowego przez kierowników oraz arbitra. Jak się okazało
Madsen nadal pozostawał w parkingu i za to Ekstraliga zapewne również ukarze
zawodnika sporą karą finansową. A to oznacza, że Duńczykowi może uzbierać się
grubo powyżej 10 tysięcy kary.
Czerwona kartka rodziła, jednak dalsze konsekwencje finansowe, bowiem zawodnik z
kraju Hamleta nie mógł wystąpić w kolejnym meczu w Unii Tarnów w Poznaniu, a tym
samym nie miał możliwości zarabiania.
Niestety sama Unia Tarnów po blamażu po meczu z Get Well pogodziła się raczej ze
spadkiem, ale styl, w jakim żegnała się z Ekstraligą, daleki był od optymizmu.
Jaskółki ścigały się, bowiem w Ekstralidze - z roczną przerwą w 2009 roku - od
dwunastu lat. Zdobyły w tym czasie sześć medali: trzy złote (2004, 2005, 2012) i
trzy brązowe (2013-2015). Sezon 2016 był jednak dla Unistów z wielu względów
nieszczęśliwy, co odbiło się na wynikach osiąganych przez podopiecznych trenera
Pawła Barana. Poprzednio tak nieudanie Unia prezentowała się tylko w 2008 roku,
w którym zaznała goryczy spadku do I ligi.
Na bardzo trudną sytuację w tabeli złożyły się przede wszystkim
niesatysfakcjonujące wyniki osiągane na własnym torze. Przedstawiciele Unii
niejednokrotnie podkreślali, że wygrywanie spotkań na własnym terenie będzie
kluczowe w walce o utrzymanie. Tymczasem na sześć takich meczów Jaskółki doznały
czterech porażek. Przy Zbylitowskiej udało się im pokonać tylko Unię Leszno
(48:42) i GKM Grudziądz (47:43).
Na dodatek ostatnia przegrana zapisała się w niechlubnej historii występów Unii
w Ekstralidze. Wynik 31:58 przeciwko Get Well Toruń to dla unistów najgorszy
wynik na własnym torze odkąd startują w Ekstralidze. Poprzednio tak dotkliwych
porażek doznawali we wspomnianym roku 2008 w konfrontacjach z drużynami z
Częstochowy, ponownie Torunia oraz Leszna. W całym tamtym sezonie na osiem
meczów triumfowali tylko raz - przeciwko ekipie z Wrocławia.
Torunianie z kolei byli blisko pobicia własnego rekordu wyjazdowej wygranej w
Ekstralidze. W sezonie 2003 pokonali Polonię Piła wynikiem 60:30. Niedzielne
osiągnięcie znajduje się ostatecznie na drugim miejscu wśród najwyższych
wyjazdowych zwycięstw Aniołów. Zawodnicy Aniołów świetnie startowali, a to już
była połowa sukcesu. Na dystansie też jechali bardzo dobrze i skutecznie bronili
się przed atakami gospodarzy. Przewagę z początku budowali powoli, później
włączyli wyższy bieg, aż po trzynastym wyścigu wyniosła ona 25 punktów.
Po zawodach powiedzieli:
Jacek
Gajewski - menadżer z Torunia - Martina Vaculika niego drgnęły przede
wszystkim sprawy sprzętowe. Trochę pomogli mu chłopacy z drużyny, a trochę ja.
Spróbował silników z dwóch nowych źródeł. Poza tym, bardzo dobrze wykorzystał
martwy okres. W Toruniu w tym czasie pojawił się kilka razy. To mu wiele dało.
Nowy sprzęt jedzie naprawdę dobrze.
Cieszę się, że po tej przerwie w rozgrywkach odjechaliśmy tak dobry mecz.
Jedynym minusem jest aspekt finansowy. Jeśli mecze, które nam jeszcze zostały w
rundzie zasadniczej, ułożą się po naszej myśli, to będziemy mogli podejść w
dobrych nastrojach do decydującej części sezonu. Na tym się teraz skupiamy.
Robert Kościecha - trener z Torunia - Dobrze, że zawody się odbyły, bo po pierwszym biegu zaczął padać deszcz. Zawody musiały zostać przerwane na ponad godzinę. Gospodarze spisali się na medal, że zrobili ten tor po tych opadach. Widać, że byliśmy dzisiaj lepszą drużyną. Cieszy mnie, że wszyscy punktowali. Wszyscy jechali równo. Cieszą też punkty Igora Kopća, który dopiero wchodzi w ten skład i robi coraz większe postępy.
Adrian Miedziński - Toruń -
jechałem po zewnętrznej, a Madsen wchodził pode mnie, ale nie był na tyle z
przodu by móc dyktować tor jazdy. Powinien zostawić trochę miejsca, a nie
podążać po trupach do celu. Leon zamknął mi drogę do końca… Szanujmy się trochę,
bo nie musimy jeździć na śmierć i życie. Nie będę też roztrząsał czy zrobił to z
premedytacją. Chcę żebyśmy wszyscy byli wobec siebie w porządku, ponieważ na
jednym biegu świat się nie kończy.
Cieszymy się z tego zwycięstwa. Nie ulega wątpliwości, że gospodarzom plany
pokrzyżowała pogoda. Ale nie wiem też na ile on się zmienił w stosunku do tego
na jakim oni trenują i jeżdżą na co dzień. Tarnów ma zupełnie inne cele niż
nasze. My jesteśmy zadowoleni, bo ten triumf może się okazać pomocny w
kontekście awansu do pierwszej czwórki.
Martin Vaculik - Toruń - W
Toruniu jesteśmy wszyscy kumplami i można to porównać do tego, co było kiedyś w
Tarnowie. Może jeszcze nie jestem Aniołem, tylko diabłem. Oczywiście żartuję. To
jest bardzo profesjonalnie prowadzony klub, a stadion to taki Camp Nou żużla.
Dlatego to był dla mnie bardzo trudny występ, bo Tarnów traktuję jak drugi dom.
Od dziecka przyjeżdżałem tutaj na treningi i nakręciłem tyle kółek, co na żadnym
innym stadionie. Takie sytuacje w życiu się zdarzają. Dziękuję kibicom
tarnowskim, za to że pamiętają i nadal mi kibicują. Przed tym spotkaniem miałem
dziwne uczucia. Dziwnie mi dzisiaj się jechało. Po spotkaniu nawet łza w oku się
zakręciła. 6 lat to jest dużo czasu. Taki jest sport, takie jest życie. Tak to
się wszystko ułożyło. Dziękuję również kibicom z Torunia, którzy przebyli tutaj
bardzo daleką drogę.
Przed spotkaniem pomogło mi też to, że zmieniłem tunera i moje silniki wreszcie
zaczęły jechać. Ten mecz pokazał, że to był dobry ruch. Nadal używam silników
Jensena, ale to już w formie testowej. Cieszę się, że wreszcie mogę się skupić
na jeździe, a nie myśleć o silnikach..
Łukasz Sady - prezes z Tarnowa -
Nie znajduję żadnej wymówki. Na pewno nie mogą nią być opady deszczu, które
pojawiły się przed spotkaniem i w czasie pierwszego biegu. Zawodowcy i
profesjonaliści, którzy zarabiają potężne pieniądze, nie mogą tłumaczyć się w
ten sposób. Później okazało się zresztą, że tor został perfekcyjnie
przygotowany. Występ żużlowców Unii Tarnów to był jeden wielki dramat i jedna
wielka masakra. Dla nikogo nie ma usprawiedliwienia. Dwóch zawodników meczu nie
wygra. Mam na myśli Janusza Kołodzieja i Kennetha Bjerre.
Sportowo na pewno będziemy walczyć do końca. Trzeba jednak powiedzieć, że nasze
szanse są w tej chwili praktycznie zerowe. Możemy liczyć na sytuację, która
miała miejsce w poprzednich latach, kiedy nie było chętnych do awansu. To nasza
nadzieja na pozostanie w PGE Ekstralidze. W tym roku sezon nie układał się nam
od początku pod różnymi względami. Były problemy z pogodą. Praktycznie na każdym
meczu w Tarnowie padał deszcz, spotkania były odwoływane. Później przyszedł
nieszczęśliwy wypadek i śmierć Krystiana Rempały. Cały czas upieram się, że
gdyby Krystian żył i z nami był, to szóste miejsce byłoby w naszym zasięgu. Jest
mi bardzo przykro i smutno. Jestem teraz naprawdę mocno wkurzony. Umówiłem się
już na rozmowy z zawodnikami. Będę rozmawiać z Kennethem Bjerre i Leonem
Madsenem o wewnętrznych sprawach naszego klubu
Mam nadzieję, że nie dojdzie do dramatycznego scenariusza i nawet po spadku
żużel w Tarnowie przetrwa. Wiem, że różnie bywało z ważnymi ośrodkami, które
spadały. W naszej historii takie sytuacje miały już miejsce. Były lata tłuste i
chude. Pewne rzeczy musimy sobie zresztą powiedzieć wprost. Jeśli miasto nie
tworzy żadnego klimatu dla żużla i sportu w ogóle, to trudno cokolwiek zdziałać.
W Tarnowie nie ma zainteresowania dyscypliną sportu, która sama w sobie jest
gotowym produktem marketingowym promującym miasto i region. Władze i radni
miasta nie podejmują żadnych tematów związanych z żużlem. Zapalonych sponsorów
jest garstka. Naszą podstawą i sprawdzonym partnerem jest Grupa Azoty, na którą
zawsze możemy liczyć, ale to niestety nie wystarcza. Prowadzimy inne rozmowy,
ale one nie dają efektu, bo brakuje wspomnianego klimatu dla rozwoju żużla. Nie
pomagają nam nawet pięcioletnie sukcesy medalowe. Mamy też bardzo niewielu
wiernych kibiców. Tym, którzy z nami są, oczywiście bardzo z tego miejsca
dziękuję i doceniam to, co robią dla klubu. W takich okolicznościach nie da się
stworzyć żużla na wysokim poziomie. Mamy w klubie zapalańców. Jest nas dokładnie
siedmiu, ale nawet jeśli będziemy stawać na głowie, to pewnych rzeczy i tak nie
przeskoczymy. Proszę spojrzeć na inne ośrodki ekstraligowe i pierwszoligowe. One
żyją żużlem. Tam jest święto, a u nas w mieście nie ma kompletnie z kim na ten
temat porozmawiać.
Paweł Baran - trener z Tarnowa -
Uczulaliśmy Leona, żeby uważał na starcie, ponieważ często za przewinienia przy
taśmie dostaje upomnienia. A tutaj też czaiło się niebezpieczeństwo otrzymania
żółtej kartki i wykluczenia z biegu. W trakcie spotkania pojechał jednak ostro z
Adrianem Miedzińskim. Arbiter uznał, że przewinienie kwalifikowało się do
pokazania drugiej żółtej kartki.
Spotkanie to szło nam cały czas pod górkę. Było dużo nerwów. Zarówno przed
zawodami, jak i w trakcie meczu. Dużo działo się w parku maszyn, dużo działo się
na torze. Przed biegiem trzecim zgłosiliśmy sędziemu zdolność Mikkela do jazdy.
W odpowiedzi usłyszeliśmy, że jest już za późno. Tylko, że my Michelsena
wyciągaliśmy spod bandy trzy minuty. Lekarz miał go później nie obejrzeć? My też
mieliśmy stopery. Zawsze mierzymy czas i w momencie przerwania wyścigu włączamy
sekundomierz. Wezwaliśmy karetkę, aby szybko go zwieźć do parku maszyn. W
momencie wjazdu do parkingu sędzia już dostawał informację, że Duńczyk jest
zdolny do kontynuowania zawodów. Wtedy usłyszeliśmy, że czas został
przekroczony.
Niemal podobnie było w biegu dziewiątym. Janusz wiedział, że ma wystartować i
był przygotowany. Chcieliśmy zgłosić zmianę, ale nie zadziałał telefon zarówno w
parku maszyn, jak i na murawie. Sędzia włączył zegar i dwie minut. Sekundy
upływały, zostawało coraz mniej czasu, a zmiana jeszcze nie została przyjęta.
Myślałem, że arbiter nie zdążył jej odnotować więc powiedziałem Januszowi, żeby
się rozebrał, a Piotrkowi kazałem się szykować do wyścigu. W tym momencie spiker
zaanonsował rezerwę taktyczną. Sytuacja się odwróciła. Janusz zaczął się
ubierać, a "Świdra" wycofałem. Wynikło zamieszanie, a Janusz wyjechał
nieprzygotowany do biegu. Wcześniej machaliśmy z murawy, ale summa summarum
kierownik zawodów wbiegł na wieżyczkę. Ja już tego nie widziałem. Chciałbym w
tym miejscu przeprosić Janusza Kołodzieja, że musiał stratować bez rękawiczek.
Mogę się do wielu rzeczy przyznać, ale na złośliwość rzeczy martwych nikt nie ma
wpływu. W całym meczu tylko Janusz i Kenneth Bjerre nawiązali walkę z rywalami.
Janusz Kołodziej - Tarnów - Ten mecz od pierwszego biegu się kompletnie dla nas nie układał. Nie byłem dzisiaj w swojej „super” dyspozycji. Po opadach tor nie był już naszym torem. Musieliśmy na nowo szukać ustawień i odszukiwać tego co by nam dawało prędkość. Ewidentnie widać, że zawodnicy z Torunia się ścigali, a my po prostu jechaliśmy. Ja tylko w swoim pierwszym i ostatnim starcie coś tam pojechałem i załapałem o co chodzi, a tak poza tym cały czas się ślizgałem. Miałem minimalnie słabszych zawodników, dlatego przywoziłem punkty. Zawiedliśmy na całej linii. Jest nam bardzo szkoda przede wszystkim kibiców, bo oni na nas bardzo liczą i chcą nas wspomóc, a wychodzi, jak wychodzi. Miejmy nadzieję, że jakoś się poprawimy.
Leszek Demski - sędzia weryfikujący
pracę sędziów podczas meczów - Madsen wykluczył się sam. Gomólski na
wykluczenie w tym przypadku nie zasługiwał. Arbiter podjął słuszną decyzję.
Kacper nie pomógł rywalowi w tym upadku. Jednocześnie byłbym zdziwiony, gdyby
żółtej kartki nie było. Czy powinien ją otrzymać także Gomólski? Nie, bo on
swojego rywala z toru nie uderzył. Podjechał do niego, ale to nie powód, żeby go
karać. Równie dobrze mógł to zrobić po to, żeby zorientować się, co stało się z
przeciwnikiem i mu pomóc w dotarciu do parkingu. W zachowaniu Gomólskiego nie
widziałem agresji. Nie był inicjatorem całego zajścia.
Z kolei sytuacja z biegu trzynastego, gdy upadł Miedziński nie jestem pewny do
końca czy należało pokazać żółtą kartkę. Na pewno sędzia postąpił słusznie
wykluczając Duńczyka. W sumie jednak Madsenowi zbierało się cały mecz, więc tą
decyzję można spokojnie obronić.
Źródło:
www.espeedway.pl
www.nicesport.pl
www.nowosci.com.pl
www.sportowefakty.pl