2019-06-21 runda zasadnicza
KS Get Well Toruń - SpeedCar Motor Lublin
     
Drugi mecz rewanżowy pomiędzy Get Well Toruń a Motorem Lublin był spotkaniem o tzw. cztery punkty. Przed piątkowym meczem z Motorem, nikt w Toruniu nie był w stanie wyobrazić sobie tak koszmarnego scenariusza jaki miał się wydarzyć. Ciężar gatunkowy spotkania na Motoarenie był ogromny. Oba zespoły zdawały sobie sprawę, że to starcie może się okazać kluczowe dla losów walki o utrzymanie w elicie. W związku z tym zarówno w Toruniu, jak i w Lublinie obowiązywało hasło "wszystkie ręce na pokład".

Porażka torunian w praktyce oznaczała spadek do pierwszej ligi, wygrana lublinian dawała im niemal pewne miejsce w ekstralidze na kolejny sezon. Do toruńskiego składu wracał Rune Holta, który nie jeździł w ostatnich spotkaniach, bo był kompletnie bez formy i kierownictwo drużyny stwierdziło, że lepiej będzie, jak Norweg z polskim paszportem rozjeździ się w turniejach indywidualnych w Niemczech, gdzie w ostatnich zawodach zdobył nawet 12 punktów i bonus, a w trakcie zawodów wygrał z Robertem Lambertem, Bartoszem Smektałą i Kacprem Gomólskim. To jednak było za mało do wygryzienia ze składu Norberta Kościucha, a tym bardziej Jacka Holdera. W Get Well zabrakło ponownie miejsca dla Maksymiliana Bogdanowicza, który od początku sezonu prezentował bezbarwną jazdę, choć przed rokiem był jednym z najlepszych juniorów w w pierwszej lidze. Skuteczna i widowiskowa jazda poskutkowała przenosinami do Grodu Kopernika, ale dwudziestojednolatek w nowym środowisku nie mógł się odnaleźć. Zawodnik notował słabe wyniki i w konsekwencji odstawiono go od składu na derbowy pojedynek z GKM-em i choć pojawił się w Grudziądzu na jego twarzy było widać duży smutek. Get Well Toruń chciał jednak potrząsnąć swoim juniorem, ale też postanowiono dać szansę na debiut w Ekstralidze przed własną publicznością Filipowi Nizgorskiemu. Choć niewielu wierzyło, że młody żużlowiec zdobędzie jakiekolwiek punkty, to w Grodzie Kopernika, działacze byli przekonani, że Nizgorski ma duży potencjał i w przyszłości będzie znacznie lepszym zawodnikiem i nikt nie zamierzał go krytykować po debiucie w najlepszej lidze świata.
Kluczową dla losów spotkania wydawała się postawa braci Holderów, którzy zawodzili na wyjazdach, ale w spotkaniach domowych prezentowali przyzwoity poziom. I to oni mieli być języczkiem u wagi dla losów tego spotkania.

W ekipie gości uwaga kibiców była skupiona na powracającym po kontuzji Andreasie Jonssonie, który zdaniem niektórych miał zakończyć karierę. Lublin po kontuzji Szweda miał kadrowy kłopot, ale spisywał się nad podziw dobrze, a zadanie ułatwił im powrót na mecz z Aniołami Grigorija Łaguty, który zastąpił z nawiązką kontuzjowanego Szweda. Nic więc dziwnego, że działacze Motoru w ostatnich meczach za "AJ" stosowali zastępstwo zawodnika. Gdy Grigorij Łaguta i inni żużlowcy prezentowali wysoką formę, ten manewr się sprawdzał, czego najlepszym dowodem było zdobycie 7 punktów i bonusa w spotkaniu Motoru z Get Wellem w Lublinie. Obniżenie lotów liderów sprawiło, że ten manewr w tej chwili najprawdopodobniej nie dałby takich efektów, dlatego Jonsson powrócił do składu z dużymi szansami na jazdę.

Co ciekawe w trakcie sezonu wiele mówiło się o "dopingu sprzętowym". Zawodnicy mieli nieregulaminowo tuningować swoje motocykle przez stosowanie nieregulaminowych dyszy gaźnika czy stosując "wzmacniacze" paliwa. Reakcja żużlowej centrali była natychmiastowa i szef sędziów Leszek Demski zapowiedział, że na jednym wybranym meczu każdej kolejki Ekstraligi będą przeprowadzane kontrole sprzętu i paliwa. Adam Krużyński zapraszał kontrolerów z PZM mecz z Motorem, bowiem jak twierdził: "Chcemy pokazać, że gramy fair-play. Najważniejsze, żeby wygrał sport, dlatego cieszę się, że Jack Holder przeprosił Kennetha Bjerre za to, że zawrócił tuż przed metą i pozbawił Duńczyka punktu bonusowego. Utracone pieniądze też ma mu zwrócić i zamknąć sprawę, jak należy. A my idziemy w ślady Jacka i zapraszamy na nasze najbliższe spotkanie komisarzy technicznych z PZM. Słyszeliśmy, że zapowiadane są kontrole paliwa i sprzętu. Mogę powiedzieć, że my chętnie się im poddamy, bo sport musi być czysty".
Zaproszenie Krużyńskiego było o tyle ciekawe, że nikt nie wiedział gdzie pojawią się kontrolerzy, ale Krużyński wiedział co robi, bo wiele mówiło się, że Grigorij Łaguta po powrocie z dopingowej karencji, w pierwszych swoich jazdach miał paliwo nieco inne niż wszyscy zawodnicy. Nikt Rosjanina nie złapał na oszustwie, ale sygnał wysłany przez toruński sztab, pod przykrywką jazdy własnej fair-play miał zniechęcić kogokolwiek do nieuczciwości.

Niestety, żadne zasłony dymne, zaproszenia i taktyka nie pomogły Aniołom, które na własnym stadionie przegrały po raz kolejny i potrzebny cud, aby Toruń utrzymał się w lidze. Przy dyspozycji jaką prezentowali zawodnicy z żółto-niebiesko-białymi plastronami, trudno było liczyć na cokolwiek, bo lublinianie zasłużenie wygrali pierwszy mecz na wyjeździe i zrobili to w świetnym stylu.
Przed meczem sztab szkoleniowy Get Well podjął złą decyzję i przygotował tor pod zawodników Motoru, bo o kolejności na mecie decydował start i rozegranie pierwszego łuku. Wśród miejscowych jedynie Jason Doyle radził sobie w takich warunkach, a pozostali błądzili jak dzieci we mgle. Lublinianie prowadzenie objęli już po drugim wyścigu i nie oddali go aż do końca. Goście rozpędzali się w trakcie meczu i sukcesywnie budowali przewagę nad rywalem. Po remisie w pierwszym biegu, można było spodziewać się uderzenia Koziołków w biegu juniorów, bo para młodzieżowa z Torunia wynikami nie zachwycała od początku sezonu. Kilka chwil później kibice zgromadzeni na Motoarenie przecierali oczy ze zdumienia, bo lider miejscowych Jason Doyle przegrał z kretesem z Mikkelem Michelsenem. Duńczyk wyprzedził byłego mistrza świata o kilkanaście metrów i nie pozostawił mu złudzeń, kto w tym wyścigu był lepszy. Wspomniany Doyle robił, co mógł na dystansie, ale po prostu nie był w stanie, zbliżyć się do rywala. W pierwszej połowie meczu, kibice nie mieli okazji, aby podziwiać ścigających się zawodników na torze, bo o wszystkim decydował start i rozegranie pierwszego wirażu. Dlatego w głowach ekspertów rodziły się myśli, czy nowy zestaw szkoleniowców wie, co robi z przygotowaniem toru, bo miejscowi wyraźnie odstawali od przyjezdnych, którzy nie mieli problemu z odczytaniem ustawień motocykli, aby te były jak najszybsze na toruńskiej nawierzchni. Było to jednak bezpodstawne krytykowanie, bo kilka tygodni wcześniej na podobnie przygotowanej nawierzchni doskonale prezentował się Norbert Kościuch. Tym razem żużlowiec Get Well formą nie błysnął, a na dodatek równie słabo prezentowali się Rune Holta i Jack Holder, a na półmetku spotkania, efektem ich słabej postawy było dziesięć punktów przewagi gości i sytuacja gospodarzy stawała się dramatyczna. W ruch poszły rezerwy taktyczne i w odstawkę poszli spomniany Holta i Holder.
Wśród gości prym wiedli Grigorij Łaguta i wspomniany Michelsen. To właśnie ten drugi był zdecydowanym liderem gości. Nadspodziewanie dobrze prezentował się Andreas Jonsson. Szwed wrócił po kontuzji i nawet potrafił wygrać wyścig, i była to jego pierwsza wygrana w sezonie AD 2019. Lublinianie ponownie mogli również liczyć na cenne punkty swoich młodzieżowców.
Mijanki na dystansie pojawiły się dopiero w dziewiątym biegu, kiedy to Chris Holder wyprzedził na trasie Dawida Lamparta, a że Jason Doyle przyjechał na metę przed Łagutą. Get Well wygrał pierwszy wyścig tego dnia!!! Wydawało się, że podobnie jak w poprzednim meczu w Toruniu, Anioły obudzą się w drugiej części meczu i odrobią straty do rywala. Niestety tak się nie stało.
Po spotkaniu można było gdybać, że kluczowa dla losów meczu mogła okazać się decyzja podjęta przez sędziego z jedenastego wyścigu, kiedy to na wyjściu z drugiego łuku doszło do wypadku, w którym brali udział Paweł Miesiąc i Jack Holder.
Zawodnik Motoru napędzał się po zewnętrznej, ale na wyjściu z łuku pojechał nieco węziej, Holder zaś przejechał łuk bliżej krawężnika a siła odśrodkowa wyrzuciła go na wyjściu z łuku na zewnętrzną. Pech chciał, że obaj zawodnicy spotkali się w tym samym miejscu toru, a efektem tego był upadek Miesiąca. Bardziej naturalny wydawał się tor jazdy Holdera, bo Miesiąc po zjeździe z zewnętrznej zachowywał się dziwnie i jakby zwolnił. Ostatecznie sędzia uznał, że całe zajście to wina Australijczyka i to jego wykluczył z powtórki: "Gdybym był sędzią, to podjąłbym inną decyzję. Widocznie się nie znam", tak werdykt Substyka na antenie Eleven Sports skomentował Grzegorz Walasek. Goście wykorzystali osłabienie Get Well i w powtórce wygrali 4:2 i torunianie zamiast zmniejszać straty, pogrążali się coraz bardziej, bo goście w następnym biegu zapewnili sobie zdobycie punktu bonusowego w dwumeczu. Otwartym pozostawała sprawa dwóch punktów za to spotkanie, ale wiarę w Anielskie możliwości, mogli mieć już tylko oni sami oraz ich najzagorzalsi fani.
Biegi nominowane, były tylko formalnością, ale do bardzo dziwnej sytuacji doszło w ostatnim wyścigu dnia. Gospodarze wyszli na podwójne prowadzenie, a na jednej z prostych do groźnego starcia ze swoim kolegą z drużyny doprowadził Grigorij Łaguta. Obaj zawodnicy utrzymali się jednak na motocyklach, ale po chwili mocno się zdziwili, bo sędzia Remigiusz Substyk zdecydował się przerwać bieg i wykluczyć Rosjanina z powtórki. Arbiter ukarał Łagutę, ale jednocześnie pomógł gościom. W powtórce Michelsen wyszedł ze startu lepiej i zamiast podwójnej porażki, wywalczył dla swojej drużyny remis. Zachowanie arbitra spotkałoby się z pochwałami, gdyby nie fakt, że obaj zawodnicy uczestniczący w starciu byli z tej samej drużyny. Arbiter w ten sposób wypaczył wynik spotkania, bo w powtórce osamotniony Mikkel Michelsen zamiast podwójnej porażki, zdołał wywalczyć dla swojej drużyny remis. W przypadku piątkowego meczu w Toruniu nie miało to już co prawda żadnego znaczenia, ale w kontekście kolejnych spotkań, pojawienie się takiej interpretacja mogło okazać się bardzo groźne, bo po tym incydencie, po wyjściu z pierwszego łuku kibice prowadzącej podwójnie drużyny będą musieli troszczyć się nie tylko o swoich zawodników, ale także kibicować, by rywale tej samej drużyny nie walczyli pomiędzy sobą. Oczywiście trudno podejrzewać, by ktokolwiek chciał tworzyć groźne sytuacje na torze, tylko po to, by powtórzyć wyścig. Z drugiej strony nie takie sytuacje w żużlu już się zdarzały, a sędzia Remigiusz Substyk stworzył w piątek bardzo trudny do rozstrzygnięcia precedens.
Nic więc dziwnego, że rozgorzały dyskusje na ten temat, a w Magazynie Ekstraligi na antenie nSport+ szef polskich sędziów, Leszek Demski komentował: "arbiter nie powinien przerywać tego biegu i wkrótce wszyscy ligowi rozjemcy dostaną odpowiednią wykładnię przepisów: W piłce nożnej jeśli zawodnik kopnie swojego kolegę z drużyny, to też nie ma faulu. Żużlowiec za stworzenie niebezpiecznej sytuacji na torze i przeszkodzenie swojemu koledze powinien zostać upomniany, ale takiego biegu nie należy przerywać. To takie zastosowanie "prawa korzyści. Dobrze to zostało zinterpretowane w 10. biegu, gdzie również doszło do niebezpiecznej sytuacji między dwoma żużlowcami z Lublina: Wiktorem Trofimowem i Mikkelem Michelsenem. Tamtego wyścigu sędzia nie przerwał i tam samo miało być w ostatnim biegu.
Szef sędziów skomentował również wyżej opisywaną sytuację z biegu jedenastego: "Były pretensje o to, że Paweł Miesiąc jeszcze kilkanaście metrów przejechał, zanim upadł. Zwróćmy jednak uwagę na atak Jacka Holdera. Był na tyle niebezpieczny, że nie miało znaczenia czy zawodnik gości upadnie, czy nie. Holder w ten sposób wjeżdżając w rywala nadawał się do wykluczenia, niezależnie od tego czy żużlowiec z Lublina utrzymał się na motocyklu. Do kontaktu doszło przecież przy prędkości prawie 100 km/h".

Sytuacje torowe i decyzje sędziowskie nie zmieniały jednak faktu, że kadra gospodarzy to był dziurawy szwajcarski ser i tylko na Doyle’a można było liczyć. Reszta jeździła w kratkę. Choć ostatnie mecze wlały trochę nadziei w serca toruńskich kibiców, to sporo osób podkreślało, że Get Well miał w nich po prostu szczęście, a mecz z Motorem wyraźnie pokazał, że te osoby miały rację. Chaotyczna i szalona wymiana szkoleniowców niewiele pomogła. Patrząc na przygotowanie toru można było odnieść wrażenie, że wręcz zaszkodziła. Dodatkowo Adam Krużyński zrzucający po meczu winę za wynik na juniorów, działał już w akcie desperacji. Na jego obronę może świadczyć fakt, iż przyznał, że jego zespół jest po prostu słaby. Prawda jednak była jeszcze bardziej bolesna, bo toruńska drużyna nie była na dnie, ale pukała w to dno od spodu i była na autostradzie prowadzącej do spadku z Ekstraligi i tylko cud mógł już uratować żółto-niebiesko-białych.

Motor wygrał pierwszy mecz na wyjeździe i można chyba napisać, że był to mecz o życie. Wygraną zagwarantowała im para Michelsen i Lampart w trzynastym wyścigu i był to policzek dla gospodarzy, bo w pokonanym polu został Chris Holder. Zgromadzeni na trybunach kibice po tym wyścigu w zdecydowanej większości opuścili stadion. Wśród gości punktowali wszyscy zawodnicy i to było kluczem do wygrania tego spotkania. W porównaniu do poprzednich spotkań Motor nie zaprzepaścił przewagi, którą wypracował sobie na początku zawodów, a to dobrze rokowało na końcówkę sezonu dla tej drużyny, ale trzeba jasno powiedzieć, że rywal nie był z najwyższej półki, bo sezon w wykonaniu większości zawodników Get Well był na poziomie pierwszej ligi.

Do końca rundy zasadniczej obu drużynom pozostało do rozegrania pięć spotkań. W najbliższym meczu torunianie mieli podjąć w rewanżu GKM Grudziądz, zaś Motor Lublin miał skonfrontować się z Falubaz Zielona Góra. Po wakacyjnej przerwie Anioły jechały do Częstochowy i Leszna oraz czekały ich domowe potyczki z zespołami z Wrocławia i Zielonej Góry. Lublinianie natomiast jechali do Leszna i Grudziądza, zaś u siebie mieli zmierzyć się z częstochowianami i gorzowianami. Zatem sprawa spadku z Ekstraligi ostatecznie miała rozstrzygnąć się dopiero w sierpniu, jednak na chwilę obecną w zdecydowanie lepszej sytuacji byli lublinianie. W przypadku Get Well musiałaby nastąpić radykalna przemiana, na którą absolutnie się nie zanosiło i szanse Aniołów na utrzymanie były już w zasadzie czysto matematyczne.

Po zawodach powiedzieli:
Przemysław Termiński
- właściciel klubu z Torunia - wypowiedź pomeczowa na portalu społecznościowym - Cóż można napisać…. Dziękuję wszystkim za ogromne wsparcie. W ostatnim czasie bardzo tego potrzebowaliśmy. Kibice jesteście wspaniali. Sport jest nieprzewidywalny. To nie był nasz dzień. Walczymy dalej.
Wypowiedź w pomeczowym wywiadzie dla Sportowych Faktów - Powiem szczerze, że w nocy po meczu spało mi się bardzo źle. Zupełnie nie spodziewaliśmy się porażki z Motorem i nawet nie potrafię tego skomentować. Po prostu brak mi słów. To nie miało prawa się zdarzyć. Do 7. czy 8. biegu wierzyłem w zespół, ale potem zdałem sobie sprawę, że jesteśmy beznadziejnie słabi. Nasi zawodnicy w tym sezonie zupełnie nie trafili ze sprzętem. Zrobiliśmy wszystko, by zbudować mocny zespół. Juniorzy prezentują się tragicznie. Mają znakomite silniki, a mimo to zawodzą. Igor Kopeć-Sobczyński nawet jeśli wygrywał start, to zamiast jechać do przodu, oglądał się na rywali i zapraszał ich do ataków. Dziwię się, bo przecież jeszcze rok temu obaj młodzieżowcy jeździli bardzo dobrze, a Igor miał przed sobą naprawdę spore perspektywy. Nie ma jednak co nakładać na nich wielkiej presji. To wszystko jest dziwne. Nie potrafię sobie wytłumaczyć jak to możliwe, że Niels-Kristian Iversen jest jednym z najlepszych zawodników w Grand Prix, a potem przyjeżdża do Torunia i nie potrafi wygrać wyścigu. Bez wątpienia to właśnie jego postawa jest największym rozczarowaniem tego sezonu. Liczyliśmy, że będzie liderem, a on zupełnie nie sprostał tej roli. Inna sprawa, że w tym sezonie mamy dużo pecha. Z Włókniarzem mieliśmy spore szanse na zwycięstwo, ale już w drugim wyścigu kontuzji doznał Jason Doyle. Gdyby Australijczyk był wtedy zdrowy, to dziś bylibyśmy w zupełnie innej sytuacji. To nie tak, że powiemy sobie, że chcemy ściągnąć Jarosława Hampela, a po chwili zawodnik jest już u nas. Najlepsi niechętnie zmieniają otoczenie, bo takie decyzje mają wpływ na ich sprawy biznesowe czy rodzinne. Proszę zwrócić uwagę jak mało było w poprzednich latach transferów największych gwiazd. Rzadko zdarza się taki zawodnik jak Martin Vaculik, który co roku zmienia klub. Motor Lublin oferował wielkie pieniądze, a w szczęśliwych okolicznościach zdołał skusić tylko Grigorija Łagutę. Inni zawodnicy nie chcieli nawet myśleć o przenosinach do Lublina. Wielu namawiało mnie na transfer Grega Hancocka i faktycznie zastanawialiśmy się nad tym. Tylko pytanie co on by nam dał? Zapłacilibyśmy mu wielkie pieniądze, a przecież i tak nie mógłby nam pomóc, bo musiałby zajmować się chorą żoną. W listopadzie mogliśmy wymienić Iversena na Kennetha Bjerre. Pytanie tylko kto przewidywał, że ten pierwszy będzie miał tak słaby sezon, a drugi będzie jeździł doskonale. Nam wydawało się, że Iversen gwarantuje lepsze wyniki i dlatego zostawiliśmy go w zespole. Wszyscy mówią o Holderach, ale nikt nie potrafi powiedzieć, kogo mielibyśmy pozyskać w zamian. Na rynku nie ma tak wielu wartościowych zawodników, którzy dodatkowo dobrze spisywali się na Motoarenie. Po każdej porażce dostaję 500 maili od kibiców, którzy doradzają mi bym wywalił wszystkich, a w drużynie zostawił tylko Jasona Doyle’a. Niestety to tak nie działa, bo nie mogę wystawić drużyny złożonej z jednego zawodnika. Jack Holder w poprzednim sezonie pokazał, że stać go na regularne zdobywanie w meczach 15 punktów. W tym mu nie idzie i jakoś nie potrafi się przełamać.
Cały czas wierzę w utrzymanie. Jedziemy do końca. Trzeba koniecznie wygrać najbliższy mecz z GKM-em. Potem mamy mecze ze Spartą i Falubazem. Lublin też będzie miał trudne potyczki, więc szansa jest. Jeżeli spadniemy, to przystąpimy do rozgrywek I ligi i postaramy się szybko wrócić do elity. To nie jest coś nieodwracalnego. Oczywiście będę wkurzony, ale to nie będzie koniec świata. To dalej jest mój klub. Mogę zapewnić, że nie słucham hejterów i jeśli spadniemy, to zrobimy wszystko, by jak najszybciej wrócić. Wiadomo, że spadek do I ligi będzie oznaczał reorganizację klubu, zmianę w relacjach ze sponsorami czy miastem, ale podejmiemy się tego zadania. Ja wezmę odpowiedzialność za to, co się stało. Kto wie, może wyjdzie to klubowi na dobre. W środowisku nastąpi reset. Wkurza mnie gadanie, że klub się sypie, że niby dzieje się coś strasznego. To totalne bzdury. Nie potrafię zrozumieć jak kibice mogą życzyć spadku swojemu klubowi. U nas istnieje grupa oszołomów, którzy krzyczą, aby oddać klub w ręce kibiców. Tylko jakoś dziwnie się składa, że nie podają żadnego nazwiska, ani konkretnych pomysłów. Byli działacze klubu też zresztą robią nam dużą krzywdę. Ja mówię otwarcie, jeśli spadniemy, to dlatego, że jesteśmy obecnie najsłabsi i to nie podlega dyskusji. Mogę jedynie zapewnić, że nie interesują mnie żadne zielone stoliki czy powroty tylnymi drzwiami. Nie zamierzam się poddawać, a jeżeli ktoś mnie nie lubi, to trudno. Widocznie niektórzy muszą mnie polubić takim, jakim jestem. Tuż po przejęciu klubu postawiłem sobie cel, że odejdę z klubu dopiero, gdy zdobędziemy mistrzostwo Polski. Podtrzymuję tę deklarację.

Adam Krużyński - Toruń - Mogę tylko przeprosić naszych kibiców, bo to co pokazaliśmy było żenujące. Nie usprawiedliwiają nas nawet kontrowersyjne sytuacje torowe. Moim zdaniem Jack Holder został niesłusznie wykluczony, pojechał wtedy niezły bieg i dlatego wystawiliśmy go w gonitwie numer trzynaście. Porażka jest kumulacją wielu rzeczy, które sukcesywnie piętrzyły się na przestrzeni tego sezonu. Iversen już w pierwszym swoim starcie stracił silnik. Obawialiśmy się kolejnych wyścigów w jego wykonaniu, bo musiał się przesiąść na inny motocykl Niestety czterech naszych zawodników korzysta z silników Petera Johnsa, a tuner ten nie znajduje się w tej chwili na topie, co tylko pogrąża kryzys zespołu. Jeśli chodzi o Holtę, to niestety jest najsłabszym punktem tego zespołu. Wiem, że mądry Polak po szkodzie, ale teraz rozegrałbym tę potyczkę od taktycznej strony trochę inaczej. Zaufałbym Iversenowi i doprowadziłbym do zmiany w siódmym biegu. Holta był najszybszy na przedmeczowym treningu. Dokładał wszystkim blisko sekundę na dwa okrążenia. Szukaliśmy na siłę zawodnika, którego moglibyśmy zbudować. Nie myśleliśmy o Doyle'u w siódmym wyścigu, bo potem zabrakłoby nam zawodników. Nie mam zbyt wiele słów, które mógłbym przekazać, bo jestem tak samo rozczarowany. Okazaliśmy się ponownie drużyną bez juniorów i ekipą w zasadzie z jednym liderem, który był w stanie w niemal każdym biegu nawiązywać walkę. To, że znowu przegraliśmy wyścig z udziałem juniorów to jedno, ale styl w jakim te biegi są przegrywane, to drugie. Igor dostał od nas najlepsze silniki jakie mamy w klubie i faktycznie widać, że jest dość szybki. Szkoda, że nie przekłada się to na punkty. Chłopak pracuje z psychologiem i musi sobie zacząć radzić z hejtem. On ma o tyle większy problem, że pozostali zawodnicy po meczu wyjeżdżają z Torunia, a on zostaje z porażkami i musi sobie z nimi radzić na co dzień, gdy tylko wyjdzie z domu. Najważniejsze dla niego to cieszyć się żużlem. Ostatnio był tak naładowany emocjami, że musiałem podjąć decyzję o odstawieniu go od składu podczas zawodów młodzieżowych. Chciałem, aby chwilę odpoczął, bo emocje nie mogą doprowadzić do niczego dobrego.
Niestety jesteśmy po prostu słabi. Naprawdę ciężko to ogarnąć taktycznie, ciągle goniąc wynik. Musimy szybko reagować, stąd zawodnicy nie dostają tylu ilu by chcieli. Z nożem na gardle jedzie się inaczej. Presja pęta nogi. Czuję się odpowiedzialny i ja przegrałem tak samo jak cała drużyna. Może powinienem zrobić coś lepiej, coś inaczej. W tym roku nasza drużyna jest po prostu słaba . Jest mi tym bardziej przykro, bo te zawody powinny się zakończyć inaczej. Miały nas pobudzić do skutecznej walki o pozostanie w Ekstralidze. Teraz wydaje się to praktycznie nierealne. Oczywiście będziemy walczyć, mamy jeszcze kilka meczów na własnym torze i możemy je wygrać. Wszyscy widzą jednak w jakiej sytuacji jesteśmy. Będzie nam bardzo ciężko zmobilizować i wykrzesać coś jeszcze z drużyny. Komuś może się wydawać, że nic nie robimy, a zawodnicy są pozostawieni sami sobie. Każdy z boku widzi, że kłopotów nam nie brakuje. Nasze obecne działania to zarządzanie permanentnym kryzysem. Nie poddamy się, póki matematyka pozwala nam wierzyć w uniknięcie degradacji. Proszę nam wierzyć. Spróbujemy znaleźć sposoby, które pozwolą nam się podnieść i stanąć na nogi.

Norbert Kościuch - Toruń - Tor był ok., bo był przykryty i był normalny do jazdy. Może poza czwartym polem, które było najgorsze i ciężko było z niego wystartować, więc nawet dobrzy zawodnicy, którzy wozili trójki i startowali z tego pola to mieli ciężko dobrze wystartować, gdyż dojazd jest cięższy z czwartego pola. Reszta pół tego dnia była równomierna. Niestety nie jest euforia mojego sukcesu, bo to jakieś wow nie jest, ale myślę, że totalnej klapy w moim wykonaniu dzisiaj nie było. Brakowało płynnych wyjść spod taśmy i to był mankament, którego nie mogłem opanować, bo same wyjścia miałem szybkie, ale na jednym kole, a dzisiaj niestety wyjazdy na jednym kole tak jak kiedyś były fajne i cieszyły one oko, tak dzisiaj niestety one nie są szybkie. Wyjazd szybki spod taśmy to jest taki płynny, jak żużlowcy nazywają - szczur, dwa koła i 5 cm uniesione przednie koło. Wiadomo, że na trasie, nawet jak byłem szybki i blisko, ale jak rywal nie popełnił żadnego błędu to nie było możliwości wyprzedzenia i tak po prostu to się skończyło. Jedyny bieg, który zepsułem to był ten bieg, w którym przywiozłem zero. Tam zepsułem start i do tego się przyznaje. Oczywiście, staram się na ile tylko mogę, aby "wstrzelić się" w ten sezon, ale niestety, trzeba sobie jasno powiedzieć, że odbijają mi się czkawką wcześniejsze decyzje związane z odstawianiem mnie od składu. Inni zawodnicy złapali już odpowiedni rytm, można powiedzieć, że peleton się rozkręcił. Ja przez miesiąc odjechałem cztery, czy pięć biegów, gdy rywale po cztery razy więcej. Ciężko ich w takiej sytuacji dogonić. Robię, co w mojej mocy, jeżdżę w różnych ligach i turniejach, aby to nadrobić, ale wiem, że tego "peletonu" już nie dogonię, bo musiałby się on chyba zatrzymać, a to niestety nie jest możliwe. Ja jestem takim typem człowieka, który się nie obraża. Taka była decyzja menedżera, przyjąłem ją i tyle. Dziś staram się robić wszystko, aby spisywać się jak najlepiej i żeby pomóc drużynie, bo wiem, że jeśli będę jechał dobrze, to cały zespół na tym zyska. Być może wcześniej nie otrzymałem odpowiedniego zaufania, ale teraz ciężko o tym mówić. Trudno, było, minęło. Moje motto to carpe diem i zawsze staram się chwytać każdy dzień, by odnaleźć się w danej sytuacji, a rozmyślanie o przeszłości nie ma większego sensu. Wszyscy, którzy są blisko mnie wiedzą, że nie patrzę już, czy start w danych zawodach mi się opłaca, czy nie. Nie dbam też o ryzyko kontuzji, choć oczywiście, zawsze trzeba być ostrożnym. Po prostu korzystam z każdej okazji do jazdy, aby móc złapać właściwy rytm.

Wojciech Żabiałowicz - były zawodnik Apatora - Niestety od początku sezonu zrobiono błąd w przygotowaniu toru. Zawodnicy Get Well lubią przyczepne nawierzchnie, więc trzeba było spróbować coś takiego zrobić. Wielu narzekało, że na treningach tor był inny, a w czasie meczu inny, a to elementarny błąd. Mam zresztą wrażenie, że nikt nie miał pomysłu jak przygotować tor. Oczywiście teraz jest już za późno, a podjęcie ryzyka może oznaczać klęskę. Przyjmijmy, że torunianie przeorają tor i będą trenować na przyczepnej nawierzchni. W ten sposób mogą sobie tylko utrudnić, bo przyjedzie komisarz i nakaże ubijanie toru, a oni będą bezradni. Takie testy trzeba było robić w pierwszych meczach sezonu i tu tkwi największy grzech klubu. Nie zrobiono nic, by Motoarena była atutem.

Jacek Ziółkowski - menadżer z Lublina - Mówi się, że gra się tak jak przeciwnik pozwala. Drużyna była bardzo skoncentrowana. Zawsze jestem optymistą i wybierając się do Torunia myślałem o zwycięstwie, ale o takich rozmiarach nie śmiałem nawet marzyć. Oczekiwałem, że całe zawody będą niezwykle zacięte, a na końcu nasza przewaga będzie oscylowała maksymalnie w okolicach sześciu punktów. Przystąpiliśmy do tych zawodów z wielką wolą zwycięstwa i na prawdę udało się tego dopiąć. Wszyscy jechali bardzo dobrze i juniorzy i seniorzy. Nie było podziału na pierwszą i drugą linie, po prostu wszyscy jechali równo. Świetne zawody całej drużyny i przyjemnie będzie się wracało po takim meczu do Lublina.
Chcę przestrzec wszystkich, którzy myślą, że Motor już się utrzymał. To wcale nie jest koniec. Jesteśmy blisko celu, ale musimy wygrać jeszcze przynajmniej dwa mecze. Zgadzam się jednak, że ten triumf na Motoarenie smakuje wyśmienicie i nasze przygotowania do następnego spotkania przeciwko Falubazowi będą przyjemniejsze. Będę starał się dotrzeć do Lamberta, bo wiem, że tego chłopaka stać na zdecydowanie więcej, co pokazuje chociażby w cyklu Grand Prix, gdzie radzi sobie całkiem nieźle. W Toruniu Robert wiedział, że jako rezerwowy będzie od początku zawodów zastępował Dawida Lamparta. Miał więc ten komfort i świadomość w jakich biegach pojedzie. Mimo to nie wyszło

Jakub Miśkowiak - Lublin - W pierwszym dwóch swoich biegach spóźniłem start, bo się trochę pogubiłem. Na kolejny wyścig dokonałem korekty w sprzęcie i moja jazda wyglądała lepiej. Mam nadzieję, że kolejne spotkanie z Toruniem ułoży się po naszej myśli i wygrana przybliży nas do play-off. Muszę się jeszcze dużo nauczyć, aby udało mi się punktować na dobrym poziomie w Ekstralidze. Startują w niej najlepsi zawodnicy na świecie i naprawdę trudno o punkty. Jestem jeszcze młodym zawodnikiem więc mam sporo czasu na naukę. Powoli analizuję swoją jazdę i myślę, że z meczu na mecz będę nabierać coraz więcej doświadczenia i wszystko, to będzie wyglądać lepiej.
Jacek Gajewski - były menadżer z Torunia - Nic nie wiem o tym, abym miał wracać do toruńskiego klubu, po zwolnieniu menadżera. Nie wiem, o co chodzi. Zadzwonił do mnie Mariusz, który opowiedział mi o tych pogłoskach. Obaj od razu zaczęliśmy się bardzo głośno śmiać. Niektórzy lubią straszyć Gajewskim i nie za bardzo wiem, czemu ma to służyć. Nie mam zamiaru wracać i nie czynię żadnych starań w tym kierunku. Domyślam się jednak, kto za tym wszystkim stoi. Jest pewien człowiek, który chce nakręcić przekaz, co złego stanie się z klubem, kiedy nie uda się utrzymać Ekstraligi. Rzecz w tym, że ten Gajewski nie był aż taki zły. Przytrafił mu się jeden nieudany sezon, ale większość kończyła się play-offami i medalami. Można mnie nie lubić, ale wcale nie jestem jakimś wielkim złem. Niektórzy mają kompleks związany z moją osobą, ale na to już nic nie poradzę. Mam inne plany zawodowe. Z żużlem wiążą się one w niewielkim stopniu. Ograniczają się w zasadzie do tego, że jestem u was ekspertem i czasami komentuje bieżące wydarzenia. Tak samo jest w przypadku współpracy z telewizją nc+. Do tego dochodzi firma One Sport, której pomagam. Na nic więcej nie mam czasu ani chęci. Nazwisk podawać nie zamierzam, ale osobie, które dba o to, żeby takie plotki docierały do mediów, chciałbym dać tylko jedną radę. Weź się chłopie do roboty, bo już w 2006 roku dzięki twojej działalności ten klub prawie spadł z ligi. Teraz może być podobnie. Lepiej ciężko pracować, żeby tego uniknąć, niż oczerniać innych ludzi.

Andreas Jonsson - Lublin - Na pewno potrzebowałem tej przerwy. To były ciężkie tygodnie. W końcu wróciłem. Mam kilka punktów na koncie, to od razu pomogło drużynie. Z każdym rokiem jest mi trudniej, bo jestem starszy, stąd takie opinie, że powinienem kończyć karierę. Jednak nie przejmuję się takimi komentarzami. Jestem już na tyle długo w tym biznesie, że nie robi to na mnie wrażenia. Chcę podziękować kibicom w Lublinie. Za nami kilka trudnych meczów i tygodni. Otrzymałem też wiele pozytywnych wiadomości od lubelskich fanów. Okazali mi wsparcie w trudnym momencie i cieszę się, że mogę im się odpłacić skuteczną jazdą

Paweł Miesiąc - Lublin - Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że udało nam się tutaj wygrać. Jechaliśmy pod ogromną presją, bo po ostatnim przegranym meczu przeciwko Sparcie Wrocław nasza sytuacja nie była kolorowa. Byliśmy bardzo zmobilizowani i stanowiliśmy drużynę. Nie mam do Jacka pretensji, mimo że mnie podciął w jedenastym biegu. Wiem, że nie zrobił tego specjalnie. Ja też nie upadłem na tor umyślnie. Taki jest po prostu speedway. Jestem takim zawodnikiem, który w każdym biegu daje z siebie maksimum. Sprzęt mam bardzo dobry, a to że w jednym biegu przywiozłem "śliwkę", jest tylko i wyłącznie moją winą. Bardzo słabo wyszedłem spod taśmy i potem nie mogłem już nic zrobić. Mam tego sprzętu naprawdę sporo, ale to nie zawsze przekłada się na jakość. Dwa, praktycznie nowe, silniki leżą w garażu, bo nie nadają się w chwili obecnej do jazdy.

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt