Niestety nie było to takie
proste, ale wręcz nie wykonalne dla Aniołów, bo grudziądzanie zrobili ważny krok
w kierunku fazy play-off, wygrywając na MotoArenie 46:44 i praktycznie wysłali
torunian do pierwszej ligi. Dla przyjezdnych mecz ten był przełamaniem złej
passy, która trwała 7614 dni lub jak kto woli GKM po 42 spotkaniach bez
zwycięstwa na wyjeździe w końcu wygrał. Licznik niemocy GKM-u zatrzymał się na
niecałych 21 latach, choć oczywiście należy pamiętać, że w okresie 2000-2014
grudziądzanie nie rywalizowali w krajowej elicie. Po tym, jak wygrali 23
sierpnia 1998 z Iskrą Ostrów (61:29), w tym samym sezonie przegrali jeszcze w
Bydgoszczy, w następnym kolejne dziewięć razy (wtedy spadli), a od 2015
przegrali 30 spotkań, sensacyjnie remisując dwa razy w Częstochowie.
Mecz w Toruniu trzymał w napięciu do samego końca. Przyjezdnych poprowadzili do
zwycięstwa fenomenalnie dysponowani Przemysław Pawlicki i Artiom Łaguta, a sporo
ważnych punktów dorzucili Antonio Lindbäck i Kenneth Bjerre. Zawody rozpoczęły
się od mocnego uderzenia gości, a cała pierwsza seria startów upłynęła pod
znakiem przełamań i dawno niewidzianych obrazków. Antonio Lindbaeck wygrał
pierwszy wyścig... od czwartej kolejki, kiedy GKM mierzył się z Betard Spartą.
Po dwóch latach biegowe zwycięstwo zaliczył Igor Kopeć-Sobczyński, a dopiero
drugą trójkę na wyjeździe w tym sezonie przywiózł Przemysław Pawlicki.
Niestety dla Aniołów zdecydowanie więcej powodów do optymizmu mieli goście. Trzy
z czterech wyścigów zakończyły się indywidualnymi zwycięstwami grudziądzan.
Popis dał zwłaszcza Artiom Łaguta, który już na pierwszym łuku zakończył
rywalizację z Jasonem Doyle'em. Get Well znowu kiepsko wszedł w mecz. Wszyscy
seniorzy błądzili z ustawieniami. Na Motoarenie trwało nerwowe wyczekiwanie na
przełamanie. Niestety to "Gołębie" latały wyżej pod "Aniołów", a w roli głównej
występował
Antonio Lindbaeck. Szwed, który do tej pory próbował być solidną drugą linią,
niespodziewanie wyrósł na lidera grudziądzkiej ekipy. W biegu piątym ponownie nie dał
najmniejszych szans rywalom i przewaga gości urosła do sześciu punktów (12:18).
Adam Krużyński ponownie bardzo szybko mógł stosować rezerwy taktyczne. Problem polegał
jednak na tym, że nie było kim. Seniorzy Get Well byli wolni i zagubieni.
Zawodził nawet Jason Doyle. Australijczyk nie wyciągnął wniosków po porażce z
Artiomem Łagutą i w równie kiepskim stylu przegrał z Przemysławem Pawlickim i
po siedmiu biegach w programach widniało sześć indywidualnych zwycięstw
zaliczyli gości!
GKM zachowywał się jak wytrawny bokser, który szybko zepchnęli
przeciwnika do narożnika i systematycznie go punktowali. Na półmetku spotkania ekipa
Roberta Kempińskiego miała osiem punktów zaliczki, trzech zawodników z kompletem
punktów (Łaguta, Pawlicki, Lindbaeck) i wszystkie argumenty, by wysłać torunian
do pierwszej ligi.
Na szczęście Get Well nie zamierzał się poddawać. W trzeciej serii powiało
optymizmem. W końcu wygrał Jason Doyle, a chwilę później za sprawą braci Holderów torunianie odnieśli pierwsze drużynowe zwycięstwo. Gospodarzom udało
się zmniejszyć dystans do sześciu "oczek" i w końcu pojawili się kandydaci do
rezerw taktycznych. Grudziądzanie zaczęli się mylić. Status niepokonanych straci
Przemysław Pawlicki i Antonio Lindbaeck. W swojej własnej lidze jechał już tylko
Artiom Łaguta. Rosjanin wygrał nawet z czwartego pola, które dla innych było
kulą u nogi.
Gospodarze poszli za ciosem i z impetem wjechali w czwartą serię. Chris Holder i
Jason Doyle wygrali podwójnie. Pierwszą trójkę na swoim koncie zapisał także
Niels Kristian Iversen, a goście mieli coraz więcej problemów. Tym największym
była postawa Krzysztofa Buczkowskiego. Gubić zaczynał się także Antonio Lindbaeck. W efekcie grudziądzanie prowadzili już tylko różnicą dwóch punktów
(37:35) i o wszystkim zdecydować miały trzy ostatnie biegi.
GKM w wyścigu trzynastym miał wszystko, żeby wyprowadzić bolesny cios. Na tor
wyjechali Artiom Łaguta i Przemysław Pawlicki, a więc zdecydowanie najszybsi z
grudziądzan. Z walki na żyletki zwycięsko wyszli goście, którzy powiększyli
przewagę do sześciu punktów i byli o krok od upragnionej wygranej.
Adam Krużyński miał spory ból głowy. Podwójna rezerwa taktyczna w wyścigu
czternastym z udziałem Jasona Doyle'a i Nielsa Kristiana Iversena czy jednak
piąty bieg dla Chrisa Holdera? Od wyborów menedżera zależało, czy torunianie
pozostaną w grze o utrzymanie w Ekstralidze. Ale Krużyński miał nosa, stawiając w wyścigu czternastym na australijski duet Jason
Doyle - Chris Holder a emocje na trybunach sięgnęły zenitu, gdyż australijska
para mistrzów świata wygrała podwójnie czternasty bieg i na tablicy wyników
widniał rezultat 41:43, co oznaczało, że każdy scenariusz był jeszcze możliwy.
W ostatniej odsłonie dnia zdecydowanie najlepiej wystartował Jason Doyle, który
pewnie pomknął do mety po wygraną. Za jego plecami toczyła się zażarta walka.
Niels Kristian Iversen dwoił się i troił, żeby przedzielić parę Artiom Łaguta -
Przemysław Pawlicki. Z ataków Duńczyka nic nie wyszło i trzy punkty pojechały do
Grudziądza. W boksie gości mieliśmy szaloną radość, a po stronie toruńskiej łzy
rozpaczy. Sytuacja Get Well Toruń była beznadziejna. Szanse na utrzymanie są już
tylko matematyczne. Z kolei GKM był na kursie do fazy play-off. Nic więc
dziwnego, że w szeregach przyjezdnych panowały radosne nastroje. Zespół miał
zdecydowanie więcej atutów niż w poprzednich latach. Kenneth Bjerre
znacząco wzmocnił formację seniorską. Punktował zarówno u siebie, jak i na
wyjazdach. Zdecydowanie lepiej radzili sobie juniorzy. Dzięki temu zespół
Roberta Kempińskiego był groźny dla rywali już nie tylko na własnym torze.
Zwycięstwo na MotoArenie oraz triumf Unii w starciu z Włókniarzem sprawiły, że
na cztery kolejki przed końcem fazy zasadniczej grudziądzanie wyprzedzili
częstochowian o cztery punkty, a ponieważ obie drużyny czekała bezpośrednia
konfrontacja na torze w Częstochowie, to właśnie rezultat tego rezultat miał
przesądzić o tym, kto we wrześniu będzie bił się o medale.
Grudziądzcy kibice otrzymali w piątkowy wieczór jeszcze jedną wspaniałą
wiadomość. Artiom Łaguta poinformował przed kamerami Eleven Sports, że w
przyszłym roku dalej będzie reprezentował barwy drużyny z Grudziądza.
Niestety wśród sympatyków toruńskiego teamu, nastroje były zgoła odmienne.
Najwierniejsi kibice toruńskiego klubu, którzy przybyli w piątek na MotoArenę,
aby obejrzeć derbową potyczkę, po raz kolejny opuszczali stadion w minorowych nastrojach.
Get Well przegrał dziewiąty mecz w sezonie, czwarty na własnym torze. Trudno
jednak mówić o zaskoczeniu, skoro przed tygodniem ulegli kilkunastoma punktami
Motorowi Lublin. Przed meczem z Grudziądzem w Toruniu nie było żadnych powodów
do optymizmu. Wprawdzie teoretycznie w sporcie wszystko było możliwe, ale jeżeli
zawodnicy jadą poniżej oczekiwań od blisko trzech miesięcy, to próżno było oczekiwać,
aby w ciągu tygodnia po blamażu, jak nazwał
ostatni mecz swojej drużyny menedżer Krużyński, nastąpiło wielkie odrodzenie. Co
prawda Get Well prezentował się wyraźnie lepiej niż przed tygodniem, ale i
tak była to forma daleka od tego co prezentowali najsłabsi rywale.
Przygnębiający był widok opustoszałej MotoAreny, ale te puste trybuny doskonale
odzwierciedlały poziom toruńskiego zespołu w przekroju całego sezonu. Do końca
fazy zasadniczej pozostały cztery kolejki. Ktoś mógł powiedzieć, że
przedwcześnie nie należało skreślać torunian, bo ciągle była szansana utrzymanie. Jak
trudno było mówić o szansach, czy nadziejach, jeżeli
zespół, który przegrywa mecz za meczem, nawet na własnym obiekcie, za chwilę ma
się mierzyć z głównymi kandydatami do tytułu. Zwycięstwa u siebie nad Falubazem i Spartą
to było już za mało, by myśleć o utrzymaniu. Get Well musiał szukać punktów na
wyjazdach, a nikt nie stawiał na triumf torunian w Częstochowie, a tym
bardziej w Lesznie.
Dlatego po przegranej z Grudziądzem, który w przeszłości
uchodził, za drużynę toruńskich rezerw, niemal wszyscy pogodzili się ze spadkiem
do pierwszej ligi. Spadkiem na pewno nieoczekiwanym przed rozpoczęciem
rozgrywek, ale patrząc na ostatnie sezony w wykonaniu toruńskiej
ekipy, to nadchodzącą degradację wielu oceniało jako w pełni zasłużoną, bo
toruńskie problemy nie pojawiły się z dnia na dzień. Był to proces dostrzegalny
i długotrwały, na który pracowało i dalej pracuje wiele osób. Nie tylko te,
które dzisiaj powoli gaszą światło na Motoarenie, ale i te, które tak chętnie
teraz krytykują Get Well. Szkoda tylko nikt nie miał odwagi uderzyć się w piersi i
przyznać, że popełnił błąd. Zdaniem wielu obserwatorów problemy
Aniołów pojawiły się po słynnej ucieczce z finału w Zielonej Górze w 2013 roku.
Od tamtej pory można było zaobserwować wyjątkowo kiepską passę. Nie tylko
sportową, ale także wizerunkową. Niektórzy w tym miejscu przypomną jeszcze 2012
rok i odwołany półfinał play off z tarnowskimi Jaskółkami. Ktoś powie, że była
to wina sędziego Piotra Lisa. Oczywiście, ale wszyscy pamiętają kto chodził za
nim ze stoperem i liczył sekundy Gregowi Hancockowi. Niestety w dużym stopniu do
kiepskiego wizerunku przyczyniły się media ze stronniczymi redaktorami i
obserwatorami, ale Anioły niemal co sezon dawały pożywkę hejterom i krytykom. Co
gorsze, w klubie tak naprawdę nie starano się na bieżąco wyciągać wniosków z
niepowodzeń. Zimą po sezonie 2016, zamiast ciężko pracować w pocie czoła, w
Toruniu ciągle trwały dyskusje na temat finałowego meczu w Gorzowie, który odbył
się kilka miesięcy wcześniej. Wszystkim dookoła wmawiano, że gdyby nie jedna czy
druga dziurka to Get Well byłby mistrzem, choć zawodnicy wcale wtedy nie
narzekali, a burzę rozpętał ktoś inny. Potem całą energię skupiono na odejściu
Martina Vaculika. Tym zajął się prezes. Zresztą długo był to temat zastępczy. W
dalszej kolejności pojawiły się problemy z wychowankami, których się sukcesywnie
pozbywano lub upokarzano sportowo. Nie wyciągnięto ponadto wniosków po
szczęśliwym utrzymaniu się przed dwoma laty (po barażach), choć sportowo już
wtedy torunianie nie zasłużyli na pozostanie w gronie najlepszych.
Nikt nie próbował znaleźć odpowiedzi w ostatnich latach, dlaczego tacy zawodnicy
jak Emil Sajfutdinow, Grigorij Łaguta czy wspomniany Martin Vaculik odchodzili z
drużyny po zaledwie jednorocznej przygodzie? Co więcej szefowie toruńskiego,
żużla butnie mówili, że zawodnicy nie chcieli jeździć w Toruniu i że to były
decyzje zawodników, ale nie dostrzegali w całym procesie swojej roli. A przecież
gdyby pokornie powiedziano sobie, gdzie tkwiła przyczyna, w Toruniu można było
zbudować perspektywiczny skład na wiele lat, który byłby bardziej przewidywalny
i gwarantujący skuteczniejszą jazdę o najwyższe cele.
W Toruniu działacze zapomnieli, że sport ma cieszyć i bawić. Przynajmniej w
teorii, bo polski żużel już dawno poszedł w kierunku budowy silnych napięć.
Co ciekawe w Toruniu niektórzy wskazywali, że Anioły mogą utrzymać się kosztem
drużyn które mają zaległości finansowe lub co bardziej śmieszne kosztem
powiększenia ekstraligo do dziesięciu drużyn. Od strony sportowej temat ten
podnoszony był już wielokrotnie. Wspominał o tym swego czasu żużlowy wicemistrz
świata - Zenon Plech, przed sezonem 2019 wypowiadał się też trener Stali Gorzów,
Stanisław Chomski mówiąc, że "w Ekstralidze jest stanowczo za mało meczów".
Teraz do sportowego aspektu należy dodać jeszcze ten marketingowo-reklamowy, bo
ligę przyjdzie opuścić jednej z największych marek w tym sporcie, bo informacje
o toruńskim klubie, czy transmisje meczów Get Well cieszyły się znacznie
większym zainteresowaniem niż newsy o innych ośrodkach. Z torunianami pod tym
względem mogły w zasadzie rywalizować tylko: Unia Leszno i Falubaz Zielona Góra.
Pod kątem klubowych budżetów było podobnie. Klub Przemysława Termińskiego był
jednym z najbogatszych w lidze, a na dodatek dysponował przepięknym, typowo
żużlowym, stadionem.
W Ekstralidze nie zamierzano jednak ratować zasłużonego klubu i nikt nawet przez
chwilę nie zastanawiał się nad powiększeniem ligi,
dlatego wiadomym było, że jeśli drużyna z miasta piernika i astronomii nie poradzi sobie sama na
torze, to czekała ją pierwszoligowa banicja. Prezes najlepszej żużlowej ligi
świata, Wojciech Stępniewski spytany wprost o możliwość jej poszerzenia do
dziesięciu zespołów, stwierdził: "Do 2021 roku włącznie, nie ma takiej opcji!
Żużlową centralę obowiązuje trzyletni kontrakt na transmisje telewizyjne zawarty
z nc+ i Eleven Sports, warty 60 milionów złotych! Jest w nim wyraźny zapis
mówiący o tym, iż do końca 2021 roku kształt ligi nie ma prawa się zmienić. Na
ewentualne poszerzenie musiałaby się zgodzić telewizja, biorąc na siebie koszty
transmisji dodatkowych meczów, a do tego Walne Zebranie Wspólników PGE
Ekstraligi złożone z przedstawicieli klubów występujących w elicie. Zgodnie z
nową umową telewizyjną z tytułu praw telewizyjnych na konto każdego z nich
spływają rocznie przynajmniej 2 miliony złotych. By powiększyć ligę do
dziesięciu zespołów wszystkie osiem klubów Ekstraligi musiałoby się zgodzić na
dobrowolne pomniejszenie klubowych budżetów o około 400 tysięcy złotych rocznie.
To nierealne!"
Po meczu powiedzieli:
Przemysław Termiński - właściciel klubu z Torunia - Przy takim układzie tabeli
raczej spodziewamy się, że już się nie wygrzebiemy. Na gruncie sportowym
zwycięstwo raczej nie jest już możliwe. Gdy patrzę na tabelę czuję wkurzenie,
smutek, żal. Wszystkie negatywne uczucia naraz we mnie buzują, bo to nie jest
miejsce, które powinniśmy zajmować. Wierzymy w cuda, jedziemy do końca. Bronimy
ligi, a jeśli się nie uda, za rok będziemy chcieli wrócić. Jest jeszcze opcja w
której może się okazać, że żaden z zespołów nie będzie w stanie awansować. Ale
to już liczenie na innych, a nie na siebie. Dlatego raczej spadniemy do niższej
ligi, jednak ta drużyna ze mną spadła i ta drużyna wróci ze mną do Ekstraligi.
Mam nadzieję, że już za rok, o ile faktycznie spadniemy. Dziś wierzę w to, że od
klubu nie odwrócą się sponsorzy i kibice. Potrzebujemy konsolidacji, a nie
wzajemnego wyrzucania swoich żalów i pretensji.
Wypowiedź podczas wywiadu dla "TV Toruń" - "Do Częstochowy przeszło dwóch
naszych zawodników, którzy poszli się odbudowywać. Jak się odbudowują, to
wszyscy kibice wiedzą. To chyba my nawet nie mamy tak słabych zawodników, jak
nasi dwaj co odeszli do tej Częstochowy. Wcześniej były opowieści, że Pan trener
Cieślak jest takim doskonałym menedżerem, doskonałym trenerem. Jak on to nie
potrafi odbudowywać tych zawodników. No i co? Minął rok czasu i dzisiaj się
okazuje, że Pan trener Cieślak ma same problemy".
Adrian Miedziński - w przeszłości zawodnik z Torunia - odpowiedź zawodnika na słowa toruńskiego właściela na portalu społecznościowego - Proponuję Panie Przemku zająć się miejscem i dyspozycją swojej drużyny... Mam problemy w polskiej lidze i mają kilka uwarunkowań... Kolejny mecz w Częstochowie, sprawdzimy... Mamy 4 mecze rundy zasadniczej. Wiem że ten sezon w lidze jest najsłabszy w mojej karierze.... W każdym razie potrafię to dobrze robić i zrobię tak by skończyć dobrze... Kwestia kontraktu to druga strona medalu i pretensje mogę mieć do siebie... W każdym razie z chęcią nie zmienię otoczenia Ale to zweryfikuje życie i moja postawa. Pozdrawiam Wszystkich serdecznie. Taki jest niestety sport A sport to dobre i złe decyzje, głowa i decyzje u mnie niestety nie zagrały Ale piłka jest nadal grze...!
Adam Krużyński - menadżer z Torunia - Uciekł
nam początek meczu, no i potem próbując gonić wynik nie było daleko, troszkę nam
tam się źle poskładał ten pierwszy bieg, który wydaje mi się ponownie nam
ustawił niekorzystnie cały mecz. Mieliśmy też dwóch bardzo szybkich
przeciwników, którzy tak na prawdę byli nie do złapania na początku. Przemek
Pawlicki i Artiom Łaguta dysponowali atomowymi startami.
Zabrakło nam jednego zawodnika, który punktowałby lepiej. Zdobycze Norberta i
Jacka są niewystarczające, by wesprzeć trójkę liderów. Nie możemy mieć pretensji
do Igora, bo pojechał na swoim poziomie, jak na domowy tor. Cieszę się, że ten
chłopak w jakiś sposób się odbudował. Nie mam nic ciekawego do powiedzenia w tym
sensie, że liga odjeżdża nam coraz bardziej. Teraz będziemy mieli już tylko
iluzoryczne, matematyczne szanse, by odwrócić nasz los. Wszyscy widzimy, w
jakiej jesteśmy sytuacji. Nie mam nic do powiedzenia, by usprawiedliwić tę
porażkę. Ponownie byliśmy słabsi. Zdajemy sobie z tego sprawę. Musimy powiedzieć
wprost, że jesteśmy jedną nogą w pierwszej lidze, ale będziemy jechać do końca.
Spróbujemy powalczyć tak samo na torze w Częstochowie, jak i w Lesznie. Musimy
sobie jednak zdać sprawę, że na tę chwilę nie jesteśmy drużyną, która na
wyjazdach będzie miała łatwą przeprawę. Żeby wygrywać na wyjazdach, trzeba mieć
nie tylko trzech zawodników, ale czwartego, zbudowanego na tyle, by punktował w
granicach 10 punktów. Będzie ciężko. Wiemy, jaką siłą dysponujemy. Będziemy
jednak walczyć do końca
Igor Kopeć-Sobczyński - Toruń - Cały czas pracowałem, nie załamywałem się po poprzednich meczach. Cały czas próbowaliśmy wyeliminować błędy. Na pewno już mniej ich się pojawiło na starcie, co wydaje mi się zaprocentowało w dzisiejszym meczu. Poprosiłem przed meczem Nielsa, żeby się przejechał i powiedział co o moim sprzęcie myśli. Zgodził się. Pojeździł i stwierdził, że sprzęt jest dobry. Sprawdził przełożenia i jeszcze jedną ważną rzecz. Dał mi też kilka wskazówek jeśli chodzi o start. Zatem jak widać zmian sprzętowych nie było, bo jeżdżę cały czas na tych samych jednostkach. To bardziej kwestia dopasowania tego sprzętu i ciężkiej pracy, którą cały czas wykonuję. Mimo, że może nie było tego widać wcześniej. Popełniłem też mniej błędów. Wszystko złożyło się na wynik końcowy i wiem co się mówi o mojej jeździe. Nie można się jednak załamywać. Zwłaszcza, że w meczu przeciwko GKM Grudziądz dostałem sygnał, że ta ciężka praca przyniosła chociaż minimalne efekty. Zapewniam, że będę pracował dalej
Niels Kristian Iversen - Toruń - Było, jak było. Robiłem, co w mojej mocy, ale niestety, nie udało się wygrać.
Norbert Kościuch - Toruń - Po porażce z GKM-em
nie spałem całą noc. Z tego co wiem, to działacze podobnie. Od początku sezonu
brakuje nam wiatru w skrzydłach. Nie ma radości z jazdy, bo brakuje wyniku. Nie
ma się czego dziwić. Każdy byłby szczęśliwy, gdyby zespół wygrywał. Ja próbuje
nadrobić to, co uciekło mi na początku sezonu. Tak naprawdę mogę to tylko
zminimalizować.
Wiem, że sezon sezonowi nierówny. To, że dzisiaj się nie układa, nie oznacza, że
w przyszłości też będzie słabo. Będę dążyć, żeby było lepiej. Czekają nas
niełatwe mecze. Będziemy jechać i walczyć. Rywal pokaże, na ile jesteśmy w
stanie pojechać. Na pewno nie jest tak, że podniesiemy ręce do góry i oddamy bez
walki końcówkę sezonu. Pojedziemy do końca, by godnie się zaprezentować
Ja w tym roku na pewno nie wyjdę finansowo na plus. Dużo więcej zarobiłbym
jeżdżąc regularnie w Nice 1. LŻ. Prawda jest jednak taka, że nie poszedłem do
elity dla pieniędzy, ale po to, by się spełniać. Uznałem, że to ten moment, w
którym należy zainwestować w siebie i sprawdzić się na tle najlepszym. Po tym
roku mogę powiedzieć, że jeśli tylko znów pojawi się oferta z Ekstraligi, to
chętnie zostanę w tej lidze. Jestem dobrym zawodnikiem i wiem, że stać mnie na
dobre wyniki w elicie. Mi po prostu został zabrany początek sezonu, a potem
wszystko już się potoczyło. Dobry start sezonu to najważniejsza rzecz, a mi ona
w tym roku została zabrana. Peleton odjechał a ja nie mam szans go dogonić.
Dzisiaj zawodnicy są najeżdżeni, a ja się staram, ale nie zawsze wychodzi
Mark Lemon - menedżer Angielskiego zespołu Belle Vue Aces wspierający Adama Krużyńskiego w trkacie meczów w Polsce - na Toruniu spoczywa wielka presja, ponieważ znajdują w strefie spadkowej. Decyzje menedżerskie są kluczem do sukcesu. Uczymy się jednak wspólnie. Doświadczenie z Polski może być tylko benefitem dla mnie jako menedżera. Moja współpraca z Toruniem może także przerodzić się w więź pomiędzy Belle Vue a Get Well. W Polsce są bardzo wysokie standardy i w tym kierunku powinna podążać liga brytyjska. W Ekstralidze nie ma miejsca na przeciętność. Tory muszą być idealnie przygotowane. Ludzie nie chcą oglądać śmieciowego ścigania
Krzysztof Buczkowski - Grudziądz - Wreszcie ta wyliczanka niewygranych meczów na wyjeździe się skończyła. Zaczynamy nowy rozdział. Ten sezon jest dla nas jak do tej pory bardzo dobry. Udało się zwyciężyć, chłopacy spisali się naprawdę na medal. Bardzo się z tego cieszę. Wygrywamy i przegrywamy razem. Jeśli chodzi o mój występ, to wyraźnie mi nie szło. Mam troszeczkę zastój i moja forma jest bardzo niestabilna. Taki jest żużel, takie jest życie. Trzeba dalej podążać do celu i mieć wysokie aspiracje. Najważniejszy jest rezultat drużyny. Jestem szczęśliwy, że wygraliśmy. Pomijam już to, co sam wyczyniałem na tym torze. Ciężko rozmawia się po takim indywidualnym występie, ale wszystko wynagradza mi wynik drużynowy. Wygraliśmy i zdobyliśmy trzy punkty do tabeli. Wszyscy są zadowoleni. Teraz czeka nas przerwa, która na pewno się przyda. Czeka mnie jednak kilka startów w Szwecji. W poniedziałek wylatujemy już do Rosji, a dokładnie to do Władywostoku, bardzo daleka podróż. Chcę wrócić do dyspozycji z początku sezonu. Nie chcę odpoczywać i tracić kontaktu z motocyklem. Dobrze się przygotowałem i chcę jeździć jak najlepiej. Jestem grudziądzaninem i bardzo mi zależy na zwycięstwach drużyny
Artiom Łaguta - Grudziądz - Jechałem na próbie
toru i wybraliśmy motor, który najlepiej pasował. Był naprawdę bardzo szybki..
Chciałem po prostu wykonać swoją robotę i walczyć na torze o punkty dla naszej
drużyny. Wszyscy jesteśmy zadowoleni z tego, co osiągnęliśmy. Ciężko
pracowaliśmy i udało się nam wywalczyć zwycięstwo w Toruniu. Każdy zawodnik
pomógł nam wygrać. Zapracował na to cały zespół. Przed nami kolejne mecze i
musimy cały czas walczyć. Nie bałem się, że przegramy ten piętnasty wyścig.
A tymi oto słowami Rosyjski żużlowiec w Eleven Sports ogłosił, że w sezonie 2020
nadal będzie reprezentować barwy klubu z Grudziądza - Dogadaliśmy się, co do
kontraktu.
Marcin Turowski - Grudziądz - Odczuwałem presję
i stres. Ciężko było mi się celebrować i cieszyć się ze zwycięstwa, ale zrobiłem
to, ponieważ jeżdżę obecnie dla klubu, który mnie chciał. Odnieśliśmy bardzo
ważne zwycięstwo i to jest najważniejsze. Najbardziej mi tylko szkoda trenera
Jana Ząbika. Ja jednak czuję się w Grudziądzu jak w domu. Mam bardzo blisko z
Torunia. To też jest duży pozytyw. Wszyscy pomagają i chcą to robić. Jest też
kilku mechaników z mojego rodzinnego miasta i trener Robert Kościecha. Szybko
się zaaklimatyzowałem. Mam nadzieję, że moje występy będą jeszcze lepsze.
W tym spotkaniu z mojej postawy jestem jednak tak średnio zadowolony, bo
pierwszy bieg źle się przełożyłem, potem troszkę się pogubiłem. Na ostatni bieg
coś niby znalazłem, ale to jeszcze nie było to. Jesteśmy silną drużyną i mam
nadzieje, że tak zostanie. Teraz niedługo Patryk Rolnicki wraca to będzie
lepiej. Można powiedzieć, że jesteśmy już jedną nogą w fazie play-off. Mam
nadzieję, że uda się nam podtrzymać dobrą jazdę i zrealizujemy ten cel.
Najlepiej byłoby zakończyć rundę zasadniczą na wyższym miejscu niż czwarte.
Bardzo mnie budowała i buduje postawa kibiców z Grudziądza. Byli naprawdę
niesamowici. Przyjechało do Torunia dużo ludzi. Jak zaczęli śpiewać i krzyczeć,
to miałem ciarki. Grudziądzcy fani są fantastyczni i zawsze nas wspierają.
Gratuluję Igorowi dobrego występu. Wszyscy zawodnicy potrafią jechać. Jak ktoś
nie zdobywa punktów, to nie znaczy, że nie umie jeździć. Przegrana nie jest
wstydem. Można wygrać i przegrać z każdym przeciwnikiem