2019-06-28 runda zasadnicza
KS Get Well Toruń - mr Garden GKM Grudziądz
     
Choć Anioły w poprzedniej kolejce zapukały do drzwi o nazwie pierwsza liga i drzwi zostały otwarte, to układ pozostałych spotkań spowodował, że kolejny mecz derbowy pomiędzy Toruniem a Grudziądzem, było z kategorii "być albo nie być" dla Get Well.  Co prawda po meczu z Motorem Lublin nikt nie wierzył w jakikolwiek sukces Aniołów, to szansa jaka się stworzyła w derbach nie pozwalała na nawet najmniejszego marginesu błędu, bowiem przegrana oznaczała już tylko matematyczne szanse na utrzymanie. Mówiąc wprost - porażka oznaczała dla drużyny z grodu Kopernika pierwszy w historii spadek z najwyższej klasy rozgrywkowej.
Get Well matematykę musiał odłożyć jednak na bok. Sytuacja była trudna, dlatego trzeba było skupić się na tym co było tu i teraz. Za mobilizacją musiały pójść jednak czyny i to był właśnie czas, aby zawodnicy pokazali, że naprawdę im zależy na klubie i nawet jeśli zespół przegra, to kibice zobaczą sportową złość i pozostawione serce na torze, a wówczas niekorzystny wynik zostanie przyjęty ze zrozumieniem. Torunianie potrzebowali konkretnego planu na ten mecz, ale też musieli bacznie patrzeć na pozostałe spotkania. Wydawało się, że Adam Krużyński zrezygnuje z usług Rune Holty, a kluczem do meczu pozostawał Niels Kristian Iversen, bo jeśli zakładano, że Jason Doyle zakręci się w okolicach kompletu, Chris Holder dorzuci około 10 punktów, młody Holder do spółki z Kościuchem około 8-9 punktów, to wychodziło, że wszystko może zależeć miało od postawy Duńczyka. Bez jego wysokiej dyspozycji o wygranej można było zapomnieć, bo na punkty juniorów nikt nie liczył. Niestety Krużyński narzekał, że Iversen miał być drugim filarem napędzającym drużynę, ale z tej roli się nie wywiązał. Jego forma, a zwłaszcza przygotowanie sprzętowe, przed każdym meczem było dużym znakiem zapytania. W Grand Prix zawodnik jechał naprawdę przyzwoicie, a gdy przychodziło do ścigania w polskiej lidze, z zawodnika schodziła motywacja i chęć do walki o każdy metr toru.
Niestety dla "Aniołów", "Gołębie" też miały swoje ambicje. Niektórzy śmiali się, że Grudziądz to drużyna, która nie potrafi wygrać meczu wyjazdowego, ale w klubie ciągle wierzono w przełamanie złej passy, bo w meczu dziesiątej kolejki w sezonie 2019 nie było ku temu lepszej okazji. Dodatkowo dobre wyniki z ostatnich sezonów na MotoArenie Artioma Łaguty, Przemysława Pawlickiego czy Kennetha Bjerre dawały nadzieję na pewne zwycięstwo i wiszące w powietrzu play-offy, do których wiodła autostrada o nazwie "trzy punkty wywiezione z Torunia".
Przed meczem padła ważna deklaracja ze strony rodziny Termińskich, bowiem prezes klubu Ilona Termińska zadeklarowała w jednym z wywiadów, że zostanie z drużyną nawet w razie spadku: "Wiemy, w jakiej jesteśmy sytuacji, myślimy nad wieloma rozwiązaniami, jednak teraz wolimy skupić się na tych meczach, które nam zostały. Jednak w razie spadku, zostaniemy z Get Well. Czujemy się odpowiedzialni za żużel w Toruniu i jesteśmy zdeterminowani do walki. Dość przewrotnie, im dalej w las tym pracujemy jeszcze ciężej, niemalże od rana do nocy. Szukamy sposobu na odwrócenie całej sytuacji. Od kilku tygodni spotykamy się z zawodnikami zarówno przed, jak i po meczach. Myślimy o tym, co się może zdarzyć na torze podczas meczu, analizujemy także każdy bieg po spotkaniu. Staramy się, by zawodnicy nie spotykali się tylko i wyłącznie na stadionie podczas meczu, ale także i w każdej wolnej chwili, bo wiemy, jak działa zespół. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Niestety nie wszyscy kibice są z nami. Rozumiemy frustrację, ale proszę mi wierzyć, że najbardziej rozżaleni jesteśmy my sami. Wulgaryzmy oraz te pojedyncze ekscesy nam nie pomagają, wręcz przeciwnie. Zawodnicy zostawiają tyle, ile mogą na torze i żadne wyzwiska im nie pomogą. Okazuje się, że jesteśmy w obecnym sezonie słabi i ten sposób motywacji dla zawodników nie działa. Rozmawialiśmy długo po meczu z Lublinem i zawodnicy sami są na siebie źli - nie zdobywają punktów, nie zarabiają pieniędzy. To jest prosty mechanizm i naprawdę tego typu zachowania ze strony naszych kibiców nie są potrzebne. Warto jednak zaznaczyć, że jest również ta druga grupa kibiców, która naprawdę chodzi na stadion, bo chce nam pomóc. Starają się zrobić oprawę przed meczem, dopingują przez całe spotkanie, a na samym końcu potrafią jeszcze przyjść, powiedzieć, że widzą, że jest bardzo źle, ale oni od klubu się nie odwrócą. To jest bardzo budujące i mam nadzieję, że właśnie te zachowania przełożą się na pozostałych, również tych bardziej krewkich, kibiców.
Jeszcze raz podkreślam, żużla uczymy się przez cały czas. W każdym sezonie jesteśmy w innej sytuacji i z każdej staramy się wyjść obronną ręką. Zawsze staraliśmy się dobierać osoby odpowiedzialne za zespół tak, by wszystko poszło po myśli zarówno naszej, jak i kibiców. Niestety łaska pańska na pstrym koniu jeździ. W trakcie sezonu 2017 kibice chcieli zmiany menadżera i ta ostatecznie nastąpiła. Po sezonie chcieli, by Jacek Frątczak został na kolejne sezony. Jak to obecnie wygląda, wszyscy wiemy. Polak mądry po szkodzie, końcówka zeszłego sezonu zamydliła nam oczy, ale bardzo dużo osób, włącznie z kibicami, wierzyło, że ten sezon będzie o wiele lepszy. Przypominam, że dyskusje na temat toruńskiego zespołu dotyczyły tak naprawdę braku wychowanków w Toruniu. Czy jadąc obecnie z Adrianem, czy też Pawłem w składzie bylibyśmy na innej pozycji w tabeli? Sądzę, że nie. Jest dużo czynników, które zaważyły o tym, że jesteśmy w tym, a nie innym miejscu. Proszę mi wierzyć, że bardzo dużo kosztuje nas, przede wszystkim nerwów, prowadzenie tego klubu, ale przyszłyśmy tu, by zrobić coś pozytywnego, i pomimo tego, co się obecnie dzieje, wierzę, że tak też ostatecznie będzie".

Jasna deklaracja właścicieli klubu, była niezwykle istotna, bowiem mogła nieco uspokoić sytuację i dać odpowiedź na pytanie co dalej z toruńskim żużlem, po ewentualnej degradacji na niższy poziom rywalizacji. Zespół musiał jednak podjąć rękawicę i walczyć do końca. Po porażce z bezpośrednim rywalem do spadku Motorem Lublin los "Aniołów" mimo, że wydawał się przesądzony to ciągle istniała szansa na utrzymanie ekstraklasy kosztem nie lublinian, a Stali Gorzów. Torunianie w pięciu ostatnich kolejkach mieli bowiem jeszcze do rozegrania, aż trzy mecze na własnym torze (z Grudziądzem, Wrocławiem i Zieloną Górą). Jeśli w tych spotkaniach wywalczyliby przynajmniej 5 punktów, to mieli szanse zrównać się punktami z zespołem gorzowskim. Ten zaś kalendarz miał tak ekstremalnie trudny, że mógł już więcej nie zapunktować i gdyby obie drużyny skończyły ligę z 8 punktami, to górą byliby torunianie, którzy mieli lepszy bilans w bezpośrednim pojedynku. Toruń musiał jednak zacząć wygrywać, a to nie było takie oczywiście i proste.

Niestety nie było to takie proste, ale wręcz nie wykonalne dla Aniołów, bo grudziądzanie zrobili ważny krok w kierunku fazy play-off, wygrywając na MotoArenie 46:44 i praktycznie wysłali torunian do pierwszej ligi. Dla przyjezdnych mecz ten był przełamaniem złej passy, która trwała 7614 dni lub jak kto woli GKM po 42 spotkaniach bez zwycięstwa na wyjeździe w końcu wygrał. Licznik niemocy GKM-u zatrzymał się na niecałych 21 latach, choć oczywiście należy pamiętać, że w okresie 2000-2014 grudziądzanie nie rywalizowali w krajowej elicie. Po tym, jak wygrali 23 sierpnia 1998 z Iskrą Ostrów (61:29), w tym samym sezonie przegrali jeszcze w Bydgoszczy, w następnym kolejne dziewięć razy (wtedy spadli), a od 2015 przegrali 30 spotkań, sensacyjnie remisując dwa razy w Częstochowie.
Mecz w Toruniu trzymał w napięciu do samego końca. Przyjezdnych poprowadzili do zwycięstwa fenomenalnie dysponowani Przemysław Pawlicki i Artiom Łaguta, a sporo ważnych punktów dorzucili Antonio Lindbäck i Kenneth Bjerre. Zawody rozpoczęły się od mocnego uderzenia gości, a cała pierwsza seria startów upłynęła pod znakiem przełamań i dawno niewidzianych obrazków. Antonio Lindbaeck wygrał pierwszy wyścig... od czwartej kolejki, kiedy GKM mierzył się z Betard Spartą. Po dwóch latach biegowe zwycięstwo zaliczył Igor Kopeć-Sobczyński, a dopiero drugą trójkę na wyjeździe w tym sezonie przywiózł Przemysław Pawlicki. Niestety dla Aniołów zdecydowanie więcej powodów do optymizmu mieli goście. Trzy z czterech wyścigów zakończyły się indywidualnymi zwycięstwami grudziądzan. Popis dał zwłaszcza Artiom Łaguta, który już na pierwszym łuku zakończył rywalizację z Jasonem Doyle'em. Get Well znowu kiepsko wszedł w mecz. Wszyscy seniorzy błądzili z ustawieniami. Na Motoarenie trwało nerwowe wyczekiwanie na przełamanie. Niestety to "Gołębie" latały wyżej pod "Aniołów", a w roli głównej występował Antonio Lindbaeck. Szwed, który do tej pory próbował być solidną drugą linią, niespodziewanie wyrósł na lidera grudziądzkiej ekipy. W biegu piątym ponownie nie dał najmniejszych szans rywalom i przewaga gości urosła do sześciu punktów (12:18). Adam Krużyński ponownie bardzo szybko mógł stosować rezerwy taktyczne. Problem polegał jednak na tym, że nie było kim. Seniorzy Get Well byli wolni i zagubieni. Zawodził nawet Jason Doyle. Australijczyk nie wyciągnął wniosków po porażce z Artiomem Łagutą i w równie kiepskim stylu przegrał z Przemysławem Pawlickim i po siedmiu biegach w programach widniało sześć indywidualnych zwycięstw zaliczyli gości!
GKM zachowywał się jak wytrawny bokser, który szybko zepchnęli przeciwnika do narożnika i systematycznie go punktowali. Na półmetku spotkania ekipa Roberta Kempińskiego miała osiem punktów zaliczki, trzech zawodników z kompletem punktów (Łaguta, Pawlicki, Lindbaeck) i wszystkie argumenty, by wysłać torunian do pierwszej ligi. Na szczęście Get Well nie zamierzał się poddawać. W trzeciej serii powiało optymizmem. W końcu wygrał Jason Doyle, a chwilę później za sprawą braci Holderów torunianie odnieśli pierwsze drużynowe zwycięstwo. Gospodarzom udało się zmniejszyć dystans do sześciu "oczek" i w końcu pojawili się kandydaci do rezerw taktycznych. Grudziądzanie zaczęli się mylić. Status niepokonanych straci Przemysław Pawlicki i Antonio Lindbaeck. W swojej własnej lidze jechał już tylko Artiom Łaguta. Rosjanin wygrał nawet z czwartego pola, które dla innych było kulą u nogi.
Gospodarze poszli za ciosem i z impetem wjechali w czwartą serię. Chris Holder i Jason Doyle wygrali podwójnie. Pierwszą trójkę na swoim koncie zapisał także Niels Kristian Iversen, a goście mieli coraz więcej problemów. Tym największym była postawa Krzysztofa Buczkowskiego. Gubić zaczynał się także Antonio Lindbaeck. W efekcie grudziądzanie prowadzili już tylko różnicą dwóch punktów (37:35) i o wszystkim zdecydować miały trzy ostatnie biegi. GKM w wyścigu trzynastym miał wszystko, żeby wyprowadzić bolesny cios. Na tor wyjechali Artiom Łaguta i Przemysław Pawlicki, a więc zdecydowanie najszybsi z grudziądzan. Z walki na żyletki zwycięsko wyszli goście, którzy powiększyli przewagę do sześciu punktów i byli o krok od upragnionej wygranej. Adam Krużyński miał spory ból głowy. Podwójna rezerwa taktyczna w wyścigu czternastym z udziałem Jasona Doyle'a i Nielsa Kristiana Iversena czy jednak piąty bieg dla Chrisa Holdera? Od wyborów menedżera zależało, czy torunianie pozostaną w grze o utrzymanie w Ekstralidze. Ale Krużyński miał nosa, stawiając w wyścigu czternastym na australijski duet Jason Doyle - Chris Holder a emocje na trybunach sięgnęły zenitu, gdyż australijska para mistrzów świata wygrała podwójnie czternasty bieg i na tablicy wyników widniał rezultat 41:43, co oznaczało, że każdy scenariusz był jeszcze możliwy. W ostatniej odsłonie dnia zdecydowanie najlepiej wystartował Jason Doyle, który pewnie pomknął do mety po wygraną. Za jego plecami toczyła się zażarta walka. Niels Kristian Iversen dwoił się i troił, żeby przedzielić parę Artiom Łaguta - Przemysław Pawlicki. Z ataków Duńczyka nic nie wyszło i trzy punkty pojechały do Grudziądza. W boksie gości mieliśmy szaloną radość, a po stronie toruńskiej łzy rozpaczy. Sytuacja Get Well Toruń była beznadziejna. Szanse na utrzymanie są już tylko matematyczne. Z kolei GKM był na kursie do fazy play-off. Nic więc dziwnego, że w szeregach przyjezdnych panowały radosne nastroje. Zespół miał zdecydowanie więcej atutów niż w poprzednich latach. Kenneth Bjerre znacząco wzmocnił formację seniorską. Punktował zarówno u siebie, jak i na wyjazdach. Zdecydowanie lepiej radzili sobie juniorzy. Dzięki temu zespół Roberta Kempińskiego był groźny dla rywali już nie tylko na własnym torze. Zwycięstwo na MotoArenie oraz triumf Unii w starciu z Włókniarzem sprawiły, że na cztery kolejki przed końcem fazy zasadniczej grudziądzanie wyprzedzili częstochowian o cztery punkty, a ponieważ obie drużyny czekała bezpośrednia konfrontacja na torze w Częstochowie, to właśnie rezultat tego rezultat miał przesądzić o tym, kto we wrześniu będzie bił się o medale.
Grudziądzcy kibice otrzymali w piątkowy wieczór jeszcze jedną wspaniałą wiadomość. Artiom Łaguta poinformował przed kamerami Eleven Sports, że w przyszłym roku dalej będzie reprezentował barwy drużyny z Grudziądza.
Niestety wśród sympatyków toruńskiego teamu, nastroje były zgoła odmienne. Najwierniejsi kibice toruńskiego klubu, którzy przybyli w piątek na MotoArenę, aby obejrzeć derbową potyczkę, po raz kolejny opuszczali stadion w minorowych nastrojach. Get Well przegrał dziewiąty mecz w sezonie, czwarty na własnym torze. Trudno jednak mówić o zaskoczeniu, skoro przed tygodniem ulegli kilkunastoma punktami Motorowi Lublin. Przed meczem z Grudziądzem w Toruniu nie było żadnych powodów do optymizmu. Wprawdzie teoretycznie w sporcie wszystko było możliwe, ale jeżeli zawodnicy jadą poniżej oczekiwań od blisko trzech miesięcy, to próżno było oczekiwać, aby w ciągu tygodnia po blamażu, jak nazwał ostatni mecz swojej drużyny menedżer Krużyński, nastąpiło wielkie odrodzenie. Co prawda Get Well prezentował się wyraźnie lepiej niż przed tygodniem, ale i tak była to forma daleka od tego co prezentowali najsłabsi rywale.
Przygnębiający był widok opustoszałej MotoAreny, ale te puste trybuny doskonale odzwierciedlały poziom toruńskiego zespołu w przekroju całego sezonu. Do końca fazy zasadniczej pozostały cztery kolejki. Ktoś mógł powiedzieć, że przedwcześnie nie należało skreślać torunian, bo ciągle była szansana utrzymanie. Jak trudno było mówić o szansach, czy nadziejach, jeżeli zespół, który przegrywa mecz za meczem, nawet na własnym obiekcie, za chwilę ma się mierzyć z głównymi kandydatami do tytułu. Zwycięstwa u siebie nad Falubazem i Spartą to było już za mało, by myśleć o utrzymaniu. Get Well musiał szukać punktów na wyjazdach, a nikt nie stawiał na triumf torunian w Częstochowie, a tym bardziej w Lesznie.
Dlatego po przegranej z Grudziądzem, który w przeszłości uchodził, za drużynę toruńskich rezerw, niemal wszyscy pogodzili się ze spadkiem do pierwszej ligi. Spadkiem na pewno nieoczekiwanym przed rozpoczęciem rozgrywek, ale patrząc na ostatnie sezony w wykonaniu toruńskiej ekipy, to nadchodzącą degradację wielu oceniało jako w pełni zasłużoną, bo toruńskie problemy nie pojawiły się z dnia na dzień. Był to proces dostrzegalny i długotrwały, na który pracowało i dalej pracuje wiele osób. Nie tylko te, które dzisiaj powoli gaszą światło na Motoarenie, ale i te, które tak chętnie teraz krytykują Get Well. Szkoda tylko nikt nie miał odwagi uderzyć się w piersi i przyznać, że popełnił błąd. Zdaniem wielu obserwatorów problemy Aniołów pojawiły się po słynnej ucieczce z finału w Zielonej Górze w 2013 roku. Od tamtej pory można było zaobserwować wyjątkowo kiepską passę. Nie tylko sportową, ale także wizerunkową. Niektórzy w tym miejscu przypomną jeszcze 2012 rok i odwołany półfinał play off z tarnowskimi Jaskółkami. Ktoś powie, że była to wina sędziego Piotra Lisa. Oczywiście, ale wszyscy pamiętają kto chodził za nim ze stoperem i liczył sekundy Gregowi Hancockowi. Niestety w dużym stopniu do kiepskiego wizerunku przyczyniły się media ze stronniczymi redaktorami i obserwatorami, ale Anioły niemal co sezon dawały pożywkę hejterom i krytykom. Co gorsze, w klubie tak naprawdę nie starano się na bieżąco wyciągać wniosków z niepowodzeń. Zimą po sezonie 2016, zamiast ciężko pracować w pocie czoła, w Toruniu ciągle trwały dyskusje na temat finałowego meczu w Gorzowie, który odbył się kilka miesięcy wcześniej. Wszystkim dookoła wmawiano, że gdyby nie jedna czy druga dziurka to Get Well byłby mistrzem, choć zawodnicy wcale wtedy nie narzekali, a burzę rozpętał ktoś inny. Potem całą energię skupiono na odejściu Martina Vaculika. Tym zajął się prezes. Zresztą długo był to temat zastępczy. W dalszej kolejności pojawiły się problemy z wychowankami, których się sukcesywnie pozbywano lub upokarzano sportowo. Nie wyciągnięto ponadto wniosków po szczęśliwym utrzymaniu się przed dwoma laty (po barażach), choć sportowo już wtedy torunianie nie zasłużyli na pozostanie w gronie najlepszych.
Nikt nie próbował znaleźć odpowiedzi w ostatnich latach, dlaczego tacy zawodnicy jak Emil Sajfutdinow, Grigorij Łaguta czy wspomniany Martin Vaculik odchodzili z drużyny po zaledwie jednorocznej przygodzie? Co więcej szefowie toruńskiego, żużla butnie mówili, że zawodnicy nie chcieli jeździć w Toruniu i że to były decyzje zawodników, ale nie dostrzegali w całym procesie swojej roli. A przecież gdyby pokornie powiedziano sobie, gdzie tkwiła przyczyna, w Toruniu można było zbudować perspektywiczny skład na wiele lat, który byłby bardziej przewidywalny i gwarantujący skuteczniejszą jazdę o najwyższe cele. W Toruniu działacze zapomnieli, że sport ma cieszyć i bawić. Przynajmniej w teorii, bo polski żużel już dawno poszedł w kierunku budowy silnych napięć. Co ciekawe w Toruniu niektórzy wskazywali, że Anioły mogą utrzymać się kosztem drużyn które mają zaległości finansowe lub co bardziej śmieszne kosztem powiększenia ekstraligo do dziesięciu drużyn. Od strony sportowej temat ten podnoszony był już wielokrotnie. Wspominał o tym swego czasu żużlowy wicemistrz świata - Zenon Plech, przed sezonem 2019 wypowiadał się też trener Stali Gorzów, Stanisław Chomski mówiąc, że "w Ekstralidze jest stanowczo za mało meczów". Teraz do sportowego aspektu należy dodać jeszcze ten marketingowo-reklamowy, bo ligę przyjdzie opuścić jednej z największych marek w tym sporcie, bo informacje o toruńskim klubie, czy transmisje meczów Get Well cieszyły się znacznie większym zainteresowaniem niż newsy o innych ośrodkach. Z torunianami pod tym względem mogły w zasadzie rywalizować tylko: Unia Leszno i Falubaz Zielona Góra. Pod kątem klubowych budżetów było podobnie. Klub Przemysława Termińskiego był jednym z najbogatszych w lidze, a na dodatek dysponował przepięknym, typowo żużlowym, stadionem. W Ekstralidze nie zamierzano jednak ratować zasłużonego klubu i nikt nawet przez chwilę nie zastanawiał się nad powiększeniem ligi, dlatego wiadomym było, że jeśli drużyna z miasta piernika i astronomii nie poradzi sobie sama na torze, to czekała ją pierwszoligowa banicja. Prezes najlepszej żużlowej ligi świata, Wojciech Stępniewski spytany wprost o możliwość jej poszerzenia do dziesięciu zespołów, stwierdził: "Do 2021 roku włącznie, nie ma takiej opcji! Żużlową centralę obowiązuje trzyletni kontrakt na transmisje telewizyjne zawarty z nc+ i Eleven Sports, warty 60 milionów złotych! Jest w nim wyraźny zapis mówiący o tym, iż do końca 2021 roku kształt ligi nie ma prawa się zmienić. Na ewentualne poszerzenie musiałaby się zgodzić telewizja, biorąc na siebie koszty transmisji dodatkowych meczów, a do tego Walne Zebranie Wspólników PGE Ekstraligi złożone z przedstawicieli klubów występujących w elicie. Zgodnie z nową umową telewizyjną z tytułu praw telewizyjnych na konto każdego z nich spływają rocznie przynajmniej 2 miliony złotych. By powiększyć ligę do dziesięciu zespołów wszystkie osiem klubów Ekstraligi musiałoby się zgodzić na dobrowolne pomniejszenie klubowych budżetów o około 400 tysięcy złotych rocznie. To nierealne!"

Po meczu powiedzieli:
Przemysław Termiński
- właściciel klubu z Torunia - Przy takim układzie tabeli raczej spodziewamy się, że już się nie wygrzebiemy. Na gruncie sportowym zwycięstwo raczej nie jest już możliwe. Gdy patrzę na tabelę czuję wkurzenie, smutek, żal. Wszystkie negatywne uczucia naraz we mnie buzują, bo to nie jest miejsce, które powinniśmy zajmować. Wierzymy w cuda, jedziemy do końca. Bronimy ligi, a jeśli się nie uda, za rok będziemy chcieli wrócić. Jest jeszcze opcja w której może się okazać, że żaden z zespołów nie będzie w stanie awansować. Ale to już liczenie na innych, a nie na siebie. Dlatego raczej spadniemy do niższej ligi, jednak ta drużyna ze mną spadła i ta drużyna wróci ze mną do Ekstraligi. Mam nadzieję, że już za rok, o ile faktycznie spadniemy. Dziś wierzę w to, że od klubu nie odwrócą się sponsorzy i kibice. Potrzebujemy konsolidacji, a nie wzajemnego wyrzucania swoich żalów i pretensji.
Wypowiedź podczas wywiadu dla "TV Toruń" - "Do Częstochowy przeszło dwóch naszych zawodników, którzy poszli się odbudowywać. Jak się odbudowują, to wszyscy kibice wiedzą. To chyba my nawet nie mamy tak słabych zawodników, jak nasi dwaj co odeszli do tej Częstochowy. Wcześniej były opowieści, że Pan trener Cieślak jest takim doskonałym menedżerem, doskonałym trenerem. Jak on to nie potrafi odbudowywać tych zawodników. No i co? Minął rok czasu i dzisiaj się okazuje, że Pan trener Cieślak ma same problemy".

Adrian Miedziński - w przeszłości zawodnik z Torunia - odpowiedź zawodnika na słowa toruńskiego właściela na portalu społecznościowego - Proponuję Panie Przemku zająć się miejscem i dyspozycją swojej drużyny... Mam problemy w polskiej lidze i mają kilka uwarunkowań... Kolejny mecz w Częstochowie, sprawdzimy... Mamy 4 mecze rundy zasadniczej. Wiem że ten sezon w lidze jest najsłabszy w mojej karierze.... W każdym razie potrafię to dobrze robić i zrobię tak by skończyć dobrze... Kwestia kontraktu to druga strona medalu i pretensje mogę mieć do siebie... W każdym razie z chęcią nie zmienię otoczenia Ale to zweryfikuje życie i moja postawa. Pozdrawiam Wszystkich serdecznie. Taki jest niestety sport A sport to dobre i złe decyzje, głowa i decyzje u mnie niestety nie zagrały Ale piłka jest nadal grze...!

Adam Krużyński - menadżer z Torunia - Uciekł nam początek meczu, no i potem próbując gonić wynik nie było daleko, troszkę nam tam się źle poskładał ten pierwszy bieg, który wydaje mi się ponownie nam ustawił niekorzystnie cały mecz. Mieliśmy też dwóch bardzo szybkich przeciwników, którzy tak na prawdę byli nie do złapania na początku. Przemek Pawlicki i Artiom Łaguta dysponowali atomowymi startami.
Zabrakło nam jednego zawodnika, który punktowałby lepiej. Zdobycze Norberta i Jacka są niewystarczające, by wesprzeć trójkę liderów. Nie możemy mieć pretensji do Igora, bo pojechał na swoim poziomie, jak na domowy tor. Cieszę się, że ten chłopak w jakiś sposób się odbudował. Nie mam nic ciekawego do powiedzenia w tym sensie, że liga odjeżdża nam coraz bardziej. Teraz będziemy mieli już tylko iluzoryczne, matematyczne szanse, by odwrócić nasz los. Wszyscy widzimy, w jakiej jesteśmy sytuacji. Nie mam nic do powiedzenia, by usprawiedliwić tę porażkę. Ponownie byliśmy słabsi. Zdajemy sobie z tego sprawę. Musimy powiedzieć wprost, że jesteśmy jedną nogą w pierwszej lidze, ale będziemy jechać do końca. Spróbujemy powalczyć tak samo na torze w Częstochowie, jak i w Lesznie. Musimy sobie jednak zdać sprawę, że na tę chwilę nie jesteśmy drużyną, która na wyjazdach będzie miała łatwą przeprawę. Żeby wygrywać na wyjazdach, trzeba mieć nie tylko trzech zawodników, ale czwartego, zbudowanego na tyle, by punktował w granicach 10 punktów. Będzie ciężko. Wiemy, jaką siłą dysponujemy. Będziemy jednak walczyć do końca

Igor Kopeć-Sobczyński - Toruń - Cały czas pracowałem, nie załamywałem się po poprzednich meczach. Cały czas próbowaliśmy wyeliminować błędy. Na pewno już mniej ich się pojawiło na starcie, co wydaje mi się zaprocentowało w dzisiejszym meczu. Poprosiłem przed meczem Nielsa, żeby się przejechał i powiedział co o moim sprzęcie myśli. Zgodził się. Pojeździł i stwierdził, że sprzęt jest dobry. Sprawdził przełożenia i jeszcze jedną ważną rzecz. Dał mi też kilka wskazówek jeśli chodzi o start. Zatem jak widać zmian sprzętowych nie było, bo jeżdżę cały czas na tych samych jednostkach. To bardziej kwestia dopasowania tego sprzętu i ciężkiej pracy, którą cały czas wykonuję. Mimo, że może nie było tego widać wcześniej. Popełniłem też mniej błędów. Wszystko złożyło się na wynik końcowy i wiem co się mówi o mojej jeździe. Nie można się jednak załamywać. Zwłaszcza, że w meczu przeciwko GKM Grudziądz dostałem sygnał, że ta ciężka praca przyniosła chociaż minimalne efekty. Zapewniam, że będę pracował dalej

Niels Kristian Iversen - Toruń - Było, jak było. Robiłem, co w mojej mocy, ale niestety, nie udało się wygrać.

Norbert Kościuch - Toruń - Po porażce z GKM-em nie spałem całą noc. Z tego co wiem, to działacze podobnie. Od początku sezonu brakuje nam wiatru w skrzydłach. Nie ma radości z jazdy, bo brakuje wyniku. Nie ma się czego dziwić. Każdy byłby szczęśliwy, gdyby zespół wygrywał. Ja próbuje nadrobić to, co uciekło mi na początku sezonu. Tak naprawdę mogę to tylko zminimalizować.
Wiem, że sezon sezonowi nierówny. To, że dzisiaj się nie układa, nie oznacza, że w przyszłości też będzie słabo. Będę dążyć, żeby było lepiej. Czekają nas niełatwe mecze. Będziemy jechać i walczyć. Rywal pokaże, na ile jesteśmy w stanie pojechać. Na pewno nie jest tak, że podniesiemy ręce do góry i oddamy bez walki końcówkę sezonu. Pojedziemy do końca, by godnie się zaprezentować
Ja w tym roku na pewno nie wyjdę finansowo na plus. Dużo więcej zarobiłbym jeżdżąc regularnie w Nice 1. LŻ. Prawda jest jednak taka, że nie poszedłem do elity dla pieniędzy, ale po to, by się spełniać. Uznałem, że to ten moment, w którym należy zainwestować w siebie i sprawdzić się na tle najlepszym. Po tym roku mogę powiedzieć, że jeśli tylko znów pojawi się oferta z Ekstraligi, to chętnie zostanę w tej lidze. Jestem dobrym zawodnikiem i wiem, że stać mnie na dobre wyniki w elicie. Mi po prostu został zabrany początek sezonu, a potem wszystko już się potoczyło. Dobry start sezonu to najważniejsza rzecz, a mi ona w tym roku została zabrana. Peleton odjechał a ja nie mam szans go dogonić. Dzisiaj zawodnicy są najeżdżeni, a ja się staram, ale nie zawsze wychodzi

Mark Lemon - menedżer Angielskiego zespołu Belle Vue Aces wspierający Adama Krużyńskiego w trkacie meczów w Polsce - na Toruniu spoczywa wielka presja, ponieważ znajdują w strefie spadkowej. Decyzje menedżerskie są kluczem do sukcesu. Uczymy się jednak wspólnie. Doświadczenie z Polski może być tylko benefitem dla mnie jako menedżera. Moja współpraca z Toruniem może także przerodzić się w więź pomiędzy Belle Vue a Get Well. W Polsce są bardzo wysokie standardy i w tym kierunku powinna podążać liga brytyjska. W Ekstralidze nie ma miejsca na przeciętność. Tory muszą być idealnie przygotowane. Ludzie nie chcą oglądać śmieciowego ścigania

Krzysztof Buczkowski - Grudziądz - Wreszcie ta wyliczanka niewygranych meczów na wyjeździe się skończyła. Zaczynamy nowy rozdział. Ten sezon jest dla nas jak do tej pory bardzo dobry. Udało się zwyciężyć, chłopacy spisali się naprawdę na medal. Bardzo się z tego cieszę. Wygrywamy i przegrywamy razem. Jeśli chodzi o mój występ, to wyraźnie mi nie szło. Mam troszeczkę zastój i moja forma jest bardzo niestabilna. Taki jest żużel, takie jest życie. Trzeba dalej podążać do celu i mieć wysokie aspiracje. Najważniejszy jest rezultat drużyny. Jestem szczęśliwy, że wygraliśmy. Pomijam już to, co sam wyczyniałem na tym torze. Ciężko rozmawia się po takim indywidualnym występie, ale wszystko wynagradza mi wynik drużynowy. Wygraliśmy i zdobyliśmy trzy punkty do tabeli. Wszyscy są zadowoleni. Teraz czeka nas przerwa, która na pewno się przyda. Czeka mnie jednak kilka startów w Szwecji. W poniedziałek wylatujemy już do Rosji, a dokładnie to do Władywostoku, bardzo daleka podróż. Chcę wrócić do dyspozycji z początku sezonu. Nie chcę odpoczywać i tracić kontaktu z motocyklem. Dobrze się przygotowałem i chcę jeździć jak najlepiej. Jestem grudziądzaninem i bardzo mi zależy na zwycięstwach drużyny

Artiom Łaguta - Grudziądz - Jechałem na próbie toru i wybraliśmy motor, który najlepiej pasował. Był naprawdę bardzo szybki.. Chciałem po prostu wykonać swoją robotę i walczyć na torze o punkty dla naszej drużyny. Wszyscy jesteśmy zadowoleni z tego, co osiągnęliśmy. Ciężko pracowaliśmy i udało się nam wywalczyć zwycięstwo w Toruniu. Każdy zawodnik pomógł nam wygrać. Zapracował na to cały zespół. Przed nami kolejne mecze i musimy cały czas walczyć. Nie bałem się, że przegramy ten piętnasty wyścig.
A tymi oto słowami Rosyjski żużlowiec w Eleven Sports ogłosił, że w sezonie 2020 nadal będzie reprezentować barwy klubu z Grudziądza - Dogadaliśmy się, co do kontraktu.

Marcin Turowski - Grudziądz - Odczuwałem presję i stres. Ciężko było mi się celebrować i cieszyć się ze zwycięstwa, ale zrobiłem to, ponieważ jeżdżę obecnie dla klubu, który mnie chciał. Odnieśliśmy bardzo ważne zwycięstwo i to jest najważniejsze. Najbardziej mi tylko szkoda trenera Jana Ząbika. Ja jednak czuję się w Grudziądzu jak w domu. Mam bardzo blisko z Torunia. To też jest duży pozytyw. Wszyscy pomagają i chcą to robić. Jest też kilku mechaników z mojego rodzinnego miasta i trener Robert Kościecha. Szybko się zaaklimatyzowałem. Mam nadzieję, że moje występy będą jeszcze lepsze.
W tym spotkaniu z mojej postawy jestem jednak tak średnio zadowolony, bo pierwszy bieg źle się przełożyłem, potem troszkę się pogubiłem. Na ostatni bieg coś niby znalazłem, ale to jeszcze nie było to. Jesteśmy silną drużyną i mam nadzieje, że tak zostanie. Teraz niedługo Patryk Rolnicki wraca to będzie lepiej. Można powiedzieć, że jesteśmy już jedną nogą w fazie play-off. Mam nadzieję, że uda się nam podtrzymać dobrą jazdę i zrealizujemy ten cel. Najlepiej byłoby zakończyć rundę zasadniczą na wyższym miejscu niż czwarte.
Bardzo mnie budowała i buduje postawa kibiców z Grudziądza. Byli naprawdę niesamowici. Przyjechało do Torunia dużo ludzi. Jak zaczęli śpiewać i krzyczeć, to miałem ciarki. Grudziądzcy fani są fantastyczni i zawsze nas wspierają.
Gratuluję Igorowi dobrego występu. Wszyscy zawodnicy potrafią jechać. Jak ktoś nie zdobywa punktów, to nie znaczy, że nie umie jeździć. Przegrana nie jest wstydem. Można wygrać i przegrać z każdym przeciwnikiem

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt