MIASTKOWSKI Eugeniusz


Urodzony 24 grudnia 1956 roku w Rogowie.

Jeden z ulubieńców toruńskiej publiczności na początku lat 90. Nieustępliwy, zadziorny i z charakterystyczną łysiną.
Z zawodu technik ślusarz - mechanik zatrudniony w czasie kariery w fabryce maszyn budowlanych BUMA-TOR w Toruniu na stanowisku ślusarza remontowego i  wówczas twierdził, że jego zamiłowaniem jest kulturystyka. Dbał o swoją sylwetkę, ale kariery w tej branży nie zrobił. Wybrał żużel, a w wyborze tej dyscypliny pomogło to, że urodził się jednak  w Rogowie, które w owym czasie było miejscem o wielkich żużlowych tradycjach, bo stąd pochodzili
Kazimierz Araszewicz czy Janusz Plewiński. Miastkowski postanowił pójść w ich ślady.
Licencję żużlową zdobył 21 września 1974
roku w szkółce KS Stal prowadzonej w Grudziądzu przez Bogdana Kowalskiego. Jednak trzeba dodać, że pierwsze treningi "Miastek" odbył w Stali Grudziądz, lecz jako żużlowiec zadebiutował w Apatorze. Żużlowe papiery uzyskał w pierwszym podejściu, ale w latach siedemdziesiątych o żużlowe prawo jazdy wcale nie było łatwo, bo choć zaczynało siedemdziesięciu, osiemdziesięciu odważnych jeźdźców, to finalny egzamin zdawało zaledwie dwóch trzech chłopaków. To była prawdziwa weryfikacja. Wespół z młodym Eugeniuszem swoich pierwszych startów próbował syna ś.p. Mariana Rosego, który chciał być żużlowcem, ale miał więcej odwagi niż umiejętności i po uderzeniu w bandę, co skończyło się dla niego ciężkimi obrażeniami twarzy, stwierdził, że to jednak sport nie dla niego. Miastek jednak wytrwał i w roku 1976 pojawia się w składzie pierwszoligowego teamu z Torunia. Jednak średnia poniżej 1 pkt. go nie zadowalała i postanowił rozwinąć swój jeździecki kunszt w GSŻ-cie Grudziądz. W Grudziądzu spędził dwa lata (1977-1978). To był strzał w dziesiątkę. Po powrocie w roku 1979 do macierzystej drużyny, stał się silnym punktem zespołu Apatora, aż do zakończenia kariery w roku 1991. Co prawda był w cieniu Wojciecha Żabiałowicza, ale i popularny "Miastek" odnosił wiele sukcesów, głównie drużynowych. Indywidualnie nie miał tak dużo szczęścia. Najbardziej cieszył się ze złotych medali DMP wywalczonych w 1986 i 1990 roku: "złotych medali się nie zapomina. Cieszę się, gdy ktoś mi przypomni, że np. w tamtym mistrzowskim sezonie 1986 zrobiłem trzy komplety - z Rzeszowem, Tarnowem i Rybnikiem" - mówił w rozmowie z "Nowościami". Medal za tamto mistrzostwo przekazał na WOŚP, by w ten sposób podziękować za to, że ze sprzętu kupionego przez Orkiestrę mogła skorzystać jego wnuczka Laura.

Gienek był systematycznym i pilnym żużlowym uczniem, ale również koleżeńskim i mobilizującym ogniwem w zespole. W czasie swej długoletniej kariery należał do czołowych zawodników krajowych i mimo, że nie dane mu było zdobyć "worka medali", wystąpił w wielu finałach mistrzostw Polski, a także był współautorem sukcesów osiąganych przez toruńskim klub. Przez wiele lat był też kapitanem drużyny. Koledzy doceniali jego cechy charakteru i to, że pomagał im także poza torem. Dla niego najważniejsze było to, by rywale unikali kontuzji. Za swoje zachowanie w 1990 roku dostał nawet nagrodę fair play od działaczy Polonii Bydgoszcz. To było dla niego duże zaskoczenie: "Są czasami zaskakujące wspomnienia, na przykład w czasie wygranych derbów w Bydgoszczy, które mocno przybliżyły nas do złota w 1990 roku, położyłem na prostej, na pełnej prędkości motocykl, żeby nie wpaść w zawodnika Polonii Sokołowskiego, który przewrócił się przede mną. Zapomniałem całkowicie o tym zdarzeniu, a tu nagle po sezonie działacze Polonii Bydgoszcz wręczyli mi puchar fair play za to, że tak się zachowałem. Miłe to było".

Sam "Miastek" wspominał, że kiedyś drużyny były jedną wielką rodziną. Fani też go uwielbiali i żałowali, że już w wieku 35 lat zakończył karierę.
W 1992 roku rozegrano turniej pożegnalny Miastkowskiego i Żabiałowicza. Zwyciężył w nim Krzysztof Kuczwalski przed Tomaszem Gollobem i Jackiem Krzyżaniakiem.

Po zjechaniu z toru nie kontynuował pracy w żużlu i zajął się swoją firmą elektromechaniczną. Co roku otrzymywał karnet z zaproszeniem na trybuny od grudziądzkiego klubu. Żałował, że tak samo o byłych żużlowcach nie pamiętano w Toruniu. Nadal interesuje się żużlem, ale nie ma już tak dużo czasu i mecze ogląda głównie w telewizji, a zamiast wybrać się na stadion, woli pojechać na ryby. Pojawił się jednak na torze w roku 2006 w turnieju dinozaury żużla i pokazał że pomimo upływu czasu nie zapomniał jak się jeździ w lewo. "Miastek" wystartował także w lodowej odmianie speedwaya organizowanej w Toruniu. W V Mistrzostwach Torunia w speedwayu na lodzie zajął co prawda ostatnie miejsce, jednak atmosfera jaką tworzył zawodnik w parku maszyn była fantastyczna.

Po latach w jednym z wywiadów dla toruńskiego dziennika Nowości tak opowiadał Marcinowi Orłowskiemu o swojej karierze.
Był Pan w składzie drużyny, która zdobyła dwa tytuły Drużynowego Mistrza Polski dla Torunia, w 1986 i 1990 roku.
Tak, złotych medali się nie zapomina. Trochę inaczej jest z meczami - było ich tak wiele i tak różnych, w czasie ciągłych podróży, że wielu szczegółów się już nie pamięta. Często przecież dochodziło do sytuacji, że myślało się, że przegrywamy, a prowadziliśmy, były też niestety sytuacje odwrotne. Cieszę się, gdy ktoś mi przypomni, że np. w tamtym mistrzowskim sezonie 1986 zrobiłem trzy komplety - z Rzeszowem, Tarnowem i Rybnikiem. Są czasami zaskakujące wspomnienia, na przykład w czasie wygranych derbów w Bydgoszczy, które mocno przybliżyły nas do złota w 1990 roku, położyłem na prostej, na pełnej prędkości motocykl, żeby nie wpaść w zawodnika Polonii Sokołowskiego, który przewrócił się przede mną. Zapomniałem całkowicie o tym zdarzeniu, a tu nagle po sezonie działacze Polonii Bydgoszcz wręczyli mi puchar fair play za to, że tak się zachowałem. Miłe to było. A medale? Złoty medal za sezon 1986 przekazałem na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy kilka lat temu. To była forma podziękowania za to, że ze sprzętu Orkiestry mogła skorzystać wcześniej moja wnuczka Laura. W karierze miałem sporo szczęścia do medali drużynowych, pierwszy brązowy zdobyliśmy już przecież w 1983 roku. Gorzej było z sukcesami indywidualnymi. Choć i tych pucharów z indywidualnych turniejów też jest wiele. Najważniejsze stoją przy kominku, reszta kurzy się na strychu.

Kibice zapamiętali Pana jednak z innych indywidualnych wyczynów, był Pan ich ulubieńcem…
Tak, było trochę tego indywidualizmu. Na pewno w odróżnieniu od wielu zawodników lubiłem po podjechaniu na start zsiąść z motocykla i dokładnie sobie przygotować rowek startowy kopiąc nogą, tak robiłem od młodego do starego. Było to istotne, bo wtedy były inne przepisy i na starcie można było jeszcze trochę tańczyć z motocyklem, było też dozwolone dotknięcie, ba nawet najechanie na taśmę. Inną rzeczą, którą wszyscy jakoś wspominają, a ja jej za bardzo nie chcę pamiętać, były nerwy po jednym z biegów w lidze. Mocno wkurzony, zjechałem z toru do mojego boksu i natychmiast zdjąłem kask i rzuciłem go w poprzek parku maszyn. Podobno był to rzut grubo na ponad 20 metrów. Kiedyś zdarzyła się równie nerwowa sytuacja i już miałem rzucić znowu moim kaskiem, a tu nagle kierownik drużyny Janusz Kaczmarek podetknął mi pod rękę kask rezerwowy, jakiś starty już zniszczony… i rzuciłem tym zapasowym kaskiem. Jak widać kierownik był przygotowany i do takiej sytuacji po pierwszych doświadczeniach. Zawodnicy przeżywają wielkie emocje w czasie biegów to i nerwy ich czasami ponoszą. W jednym z meczów Wojtek Żabiałowicz tak był nie fair blokowany przez bydgoszczan Gomólskiego i Cieślewicza, że po biegu skończyło się to dla nich kopniakiem. Już nie powiem w jakie miejsce.

Jak Pan patrzy na drużyny wtedy i teraz?
Kiedyś drużyna to była rodzina. Razem się jeździło i mieszkało, razem się jadło i piło. Lubiłem jeździć w parze z Tadziem Wiśniewski, Krzysztofem Kuczwalskim, Janem Woźnickim i Markiem Makowskim, zresztą od czasu do czasu widujemy się do dziś, utrzymujemy kontakty. Wtedy za dowiezienie 5:1 w parze z młodzieżowcem było specjalne premiowanie, a młodzi zawodnicy podchodzili do starszych z ogromnych szacunkiem. Pamiętało się też o zawodnikach, którzy już nie jeżdżą, byli zapraszani na trybuny. Do dziś, a przecież dawno, dawno temu jeździłem w Grudziądzu, na początku każdego nowego roku z GKM otrzymuję karnet na cały sezon i zaproszenie na zawody… a u nas w Toruniu - nic. Teraz drużyny, kluby wyglądają inaczej, żużel stał się zawodem, a zawodnicy firmami. Zawody, sponsorzy, kasa - każdy leci do przodu byle wygrać i nie patrzy na innych. Inna różnica - kiedyś herb klubowy, herb drużyny był świętością, czyli kolory żółty, niebieski, biały, napis Apator i charakterystyczny kształt. Zawsze było wiadomo, że jak przyjeżdża Apator, to przyjeżdża Toruń. Teraz co roku drużyna nazywa się inaczej, zmienia się co chwilę herb i nazwa klubu, które powinny być święte. Co to był za jakiś pomysł niedawno z tymi Krzyżakami, teraz za to mamy jakiś angielski Get Well - co to w ogóle jest i jak to wymówić? Nowe czasy, nowe prawa, niech robią co chcą, ale dlaczego robią to w oparciu o historyczny herb? Powinni sobie wymyślić coś zupełnie innego, nowego, a herb Apatora pozostawić w spokoju, bo to tradycja. To nie tylko moja opinia, ale i dawnego kierownika drużyny Janusza Kaczmarka.

Interesuje się Pan jeszcze żużlem po zakończeniu kariery?
Tak, chociaż, żartem mówiąc, nie mam za dużo na żużel czasu. Myślałem przez moment, że będę musiał być bliżej żużla i teraz, bo przymierzał się do żużlowej kariery syn Łukasz, ale ostatecznie zrezygnował, z czego, szczerze mówiąc, się cieszę. Na Broniewskiego bywałem dosyć często, na Motoarenie byłem ze dwa-trzy razy, jakoś ten stadion nie ma dla mnie tego kibicowskiego ducha, co poprzedni. Za to żużel w telewizji - oglądam wszystko i nie ma wtedy na mnie bata, który odegnałby mnie sprzed ekranu. Poza tym w wolnym czasie to ja… pracuję, a jak przychodzi wolna niedziela, to wolę pojechać nad rzekę, czy jezioro, to jest teraz mój sport, cisza, spokój, przyroda i… łowienie ryb. Chociaż też z przyjemnością dosiadam czasami Jawy mojego syna i robię kółka na żużlowym torze przy lotnisku. Cieszę się, że niektórzy mówią, że jak bym tak pojechał w lidze, tak jak tam szarżuję, to jeszcze nie jeden kibic otworzyłby z niedowierzaniem oczy, a ja niejeden wykręciłbym komplet. Takie tam żartowanie z tymi kompletami, ale mam, tak naprawdę, pewne marzenie - żeby kiedyś zrobić jednak trochę kółek na Motoarenie.

I marzenie Miastka się spełniło. Choć po skończonej karierze zawodnik usunął się nieco w cień żużlowych wydarzeń, to ciągle śledził je w mediach i pojawiał się na stadionach podczas ważnych wydarzeń żużlowych, jak choćby podczas żużlowej Katarzynki" toruńskich Aniołów przed dworem Artusa w roku 2019 czy podczas retro derbów 2019, organizowanych przez Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Toruniu, Stal Toruń oraz Bohaterów Czarnego Gryfa i wówczas miał okazję zrobić kilka kółek na MotoArenie, wygrywając pojedynek z Waldemarem Cisoniem, ale był wolniejszy od Roberta Bonina.

Osiągnięcia:

DMP

1983/3; 1986/1; 1990/1; 1991/3

MDMP

1979/2
IMP 1979/13; 1985/8
MIMP 1978/10; 1979/12
MPPK 1982/5; 1983/7; 1984/5; 1988/8
SK 1979/5
ZK 1983/9; 1986/11

   
Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon mecze biegi punkty bonusy Średnia
biegowa
Miejsce w
ligowym rankingu
1976 8 29 22 5 0,93 78
1979 18 83 163 3 2,00 29
1980 15 78 139 10 1,91 34
1981 18 87 114 14 1,47 45
1982 16 75 123 16 1,85 25
1983 18 91 166 14 1,98 21
1984 15 72 120 13 1,84 33
1985 18 86 157 14 1,99 18
1986 17 74 127 14 1,905 26
1987 18 86 143 20 1,895 23
1988 12 65 106 9 1,769 30
1989 18 85 161 11 2,24 20
1990 20 80 102 19 1,513 35
1991 2 4 2 0 0,500 -

        
     

Rok 2017 - Benefis Roberta Kościechy


retro derby 2019 

Podziękowania dla
Sławka Kowalskiego
Wiesława Ruhnke
Michała Szmydta
Eugeniusza Miastkowskiego
za udostępnienie zdjęć

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt