Urodzony w 26 listopada 1955 roku w Rogowie.
Z zawodu ślusarz - mechanik. W czasie kariery zatrudniony w EMA-Apator, jako ślusarz remontowy. Jako uzupełnienie sportu żużlowego uprawiał gimnastykę akrobatyczną, a jego zamiłowaniem był teatr współczesny.
Karierę rozpoczynał w drugoligowej Stali Toruń w roku 1974 i w tym samym roku uzyskał żużlową licencję.. Dwa lata później święcił tryumf awansu do grona pierwszoligowców. Nie wiedział jednak, że na pierwszoligowych torach pozostawi to co człowiek ma najcenniejsze - własne życie. Do dziś każdego 25 dnia lipca mijają kolejne rocznice tragicznej śmierci Kazimierza Araszewicza. Ten niezwykle utalentowany zawodnik zmarł w częstochowskim szpitalu, w wyniku obrażeń odniesionych podczas meczu ligowego. Mało kto dziś pamięta dlaczego przerwany po siedmiu wyścigach pojedynek Włókniarza i Stali nigdy nie został powtórzony. Sezon 1976 dla toruńskich żużlowców był debiutem w pierwszej lidze (wówczas obowiązywał podział na dwie ligi). Oparty na własnych wychowankach zespół stanowiący mieszankę rutyny z młodością, miał jeden cel - utrzymać się w gronie najlepszych. Zgodnie z ustalonym wcześniej terminarzem, pierwsze dwa mecze beniaminek miał rozegrać na wyjeździe. Jednak z uwagi na przedłużający się remont częstochowskiego toru "włókniarze" zaproponowali, by spotkanie drugiej kolejki rozegrać w Toruniu, a rewanż w Częstochowie. Mało kto przypuszczał, że taka kosmetyczna zmiana w kalendarzu przyniesie tragiczne skutki.
W ostatni dzień maja na stadion przy ul. Broniewskiego
zawitał naszpikowany gwiazdami zespół z Gorzowa. Jancarz i spółka uchodzili za
stuprocentowych faworytów potyczki z beniaminkiem. Ten jednak pokazał przybyłym
w komplecie kibicom, na czym polega piękno sportu. Niezwykła ambicja i wola
walki sprawiły, że toruńska drużyna stanęła przed szansą pokonania utytułowanych
rywali. Przed ostatnim wyścigiem gospodarze prowadzili różnicą zaledwie jednego
oczka. Do decydującego wszystkim wyścigu stanęli Jancarz i Woźniak z Gorzowa
oraz Ząbik i Araszewicz z Torunia. Od startu do mety prowadził bezbłędny w tym
dniu Jancarz, lecz za jego plecami toczył się zacięty bój o pozostałe miejsca.
Gdy cała czwórka rozpoczynała ostatnie okrążenie, bieg układał się po myśli
gorzowian, którzy jechali na 4:2. To oni w tym momencie byli zwycięzcami całego
spotkania. Tymczasem na ostatnim wirażu Araszewicz, po brawurowym i zapierającym
dech w piersiach ataku, objechał pilnującego trzeciej pozycji Woźniaka, który
nie wytrzymał presji widząc, że traci pozycje przewrócił się. Stadion na moment
zamarł w obawie czy desperacka szarża nie skończy się karambolem. W chwilę
później kilka tysięcy gardeł krzyczało wniebogłosy, a bohater meczu Kazimierz
Araszewicz, długo nie mógł stanąć na ziemi, podrzucany przez rozradowanych
kibiców.
To był prawdziwy przełom, bo torunianie uwierzyli, że
przynajmniej na swoim torze mogą wygrywać z najlepszymi. I wiara zamieniła się w
konkretne dokonania. W niespełna trzy tygodnie później faworyzowana Unia Leszno
uległa w Toruniu gospodarzom, aż 31:65, a coraz lepiej spisujący się Araszewicz
zgromadził 11 pkt. Dwudziestojednoletni junior Stali należał też do najlepszych
herbowym spotkaniu z Polonią. Jego 10 oczek i czterdzieści uzbieranych przez
kolegów sprawiło, że bydgoszczanie wracali do siebie na tarczy. Dobra passa
została utrzymana w meczu z Falubazem. Rewanż, za nieznaczną porażkę w Zielonej
Górze, udał się w pełni. Stal rozgromiła żużlowców spod znaku myszki Miki 68:28.
I tym razem Araszewicz jeździł wybornie. Zdobył 12 pkt. Udowadniając iż obok
Kniazie, Plewińskiego i Ząbika jest najsilniejszym filarem zespołu.
Po dziesięciu kolejkach spotkań, toruńska Stal dość
nieoczekiwanie wspięła się na czwarte miejsce w tabeli, mając tyle samo punktów
co trzecia Unia Leszno i zaledwie dwa oczka brakowało "stalowcom" do literującej
imienniczki z Gorzowa i częstochowskich "włókniarzy". Na kolejny mecz żużlowcy z
Torunia udali się do Częstochowy. Nikt nie oczekiwał od nich pokonania temu
Marka Cielaka, liczono natomiast na nawiązanie walki. Po pierwszych czterech
niezbyt udanych wyścigach, na tor wyjechali Andrzej Jurczyński i Marek Nabiałek
z Włókniarza oraz Jan Ząbik i Kazimierz Araszewicz ze Stali. Teoretycznie bieg
ten miał przynieść remis. I po starcie wszystko na to wskazywało. Prowadził ze
sporą przewagą Jurczyński. Za nim jechali torunianie, którzy starali się
stworzyć szczelną zaporę dla depczącego im po piętach Nabiałka. Ząbik
jednocześnie asekurował będącego nieco z przodu Araszewicza. Nikt na stadionie nie
przeczuwał zbliżającej się tragedii, gdy wtem wchodząc w pierwszy wiraż
trzeciego okrążenia, junior Stali zbyt mocno wykontrował motocykl. Postawiło go
w poprzek toru. W tym momencie na nic zdało się doświadczenie Ząbka, który nie
miał szans ominąć klubowego kolegi. Chwilę później na koziołkujących zawodników
wpadł rozpędzony Nabiałek. Wypadek wyglądał makabrycznie. O ile jednak Ząbik z
Nabiałkiem dawali od początku znaki życia, o tyle Araszewicz leżał w bezruchu na
torze. Dopiero po chwili przybył na miejsce lekarz stwierdza, że torunianie
jeszcze żyje. Kiedy więc karetka niknie w bramie stadionu, sędzia Aleksander
Chmielewski z Warszawy decyduje się wznowić zawody. Traw siódmy wyścig, gdy na
wieżyczkę dociera tragiczna wiadomość...
Oto jak opisuje w Świecie Żużla nr 25, Krzysztof
Błażejewski owe tragiczne wydarzenie: "Akurat trwała montrealaska olimpiada,
przekazywana przez tamtejszą telewizję na żywo.... 25 w niedzielę o 23.05 nie
mogłem jednak nie włączyć radia, by wśród szumów na długich falach poszukać
słabo słyszalnej ale obecnej w eterze Warszawy. Tego dnia przecież w kraju była
liga. Apator jeździł w Częstochowie. Że przegrali wiedziałem, ale przecież
musiałem wiedzieć iloma.
Tamten moment też zapamiętam na zawsze. Spiker, kiedy przeszedł do żużla, nie
podał, jak zwykle suchych wyników. Rozpoczął od wieści, ze znów doszło do
tragedii. Jak błyskawica przeleciało mi przez myśl, że dotyczy to Kazimierza
Araszewicza. Miał chłopak niesamowitą smykałkę do ścigania się, wchodził na
torze tam gdzie nikt inny by się na to nie zdobył. Kibicowałem mu wiernie od
początku kariery, przez cały czas obawiając się jednak, że kiedyś może mu
przydarzyć się przez taki ryzykancki styl jazdy, najgorsze.
... Po długiej jak wieczność chwili z radiowej skrzynki rzeczywiście padło jego
nazwisko. Chwilę potem trąciłem klawisz. Przestało istnieć wszystko: olimpiada,
świetne piwo, piękny nastrój letniego wieczoru. Siedziałem w ciszy długo bardzo
długo....Są takie chwile, może w żużlu szczególnie, kiedy kilkanaście tysięcy
par oczu wpatruje się w jednego człowieka i tyleż samo serc mocniej bije,
podobne ilości kciuków silnie się zaciskają. Tak było właśnie wtedy.
Spontanicznie zrywa się doping. Każdy z widzów chciałby pomóc, pchnąć zawodnika
do przodu siłą swej woli. To samo pragnienie jednoczy w tej chwili tysiące.
Ostatni łuk. Jeszcze jedna szarża Araszewicza. Dochodzi rywala. Wodniak nie
wytrzymuje presji. Widząc, że traci pozycję, popełnia błąd przewraca się. Mecz
wygrany znów niemożliwe staje się możliwe. Na trybunach powszechna euforia.
Bohater frunie w górę, przez wiele następnych dni będzie na ustach wielu
mieszkańców Torunia. Takim rozradowanym w dniu tryumfu zapamiętałem go na
zawsze. Los nie pozwolił by na to przeżycie złożyły się kolejne, nie pozwolił
już nigdy, ani jemu, ani jego kibicom, znaleźć się w podobnej sytuacji. Nikt
przecież nie mógł wiedzieć, że temu tak oklaskiwanemu zostały niecałe dwa
miesiące życia".
Cztery dni później 29 lipca tłumy kibiców żegnały
Kazimierza Araszewicz na cmentarzu w podtoruńskim Rogowie, rodzinnej
miejscowości żużlowca. Zginął w wieku dwudziestu jeden lat, będąc u progu
wielkiej żużlowej kariery.
Jego tragiczne odejście było dla kolegów z drużyny szokiem.
Wystąpili oni do GKSŻ o przesunięcie terminu czekającego ich meczu z Wybrzeżem w
Gdańsku. Nie chcieli też zbyt szybko wracać do Częstochowy na powtórkę spotkania
z Włókniarzem. Toteż zaplanowano ją dopiero na wtorek 24 sierpnia.
W czasie, gdy sympatycy żużla zapełniali już trybuny, w parkingu ciągle
brakowało części toruńskiej ekipy. Nie było czwórki żużlowców - Miastkowskiego, Więckowskiego, Moskwicza i Kniazia. Jak się później okazało nie
dane im było cało i zdrowo stawić się pod Jasną Górą. Oto bowiem kilkanaście
kilometrów od Piotrkowi Trybunalskiego, kierowana przez Jerzego Kniazie Dacia,
zderza się czołowo ze starem, którego kierowca nie bacząc na nadjeżdżająca z
przeciwka osobówkę, próbuje wyprzedzić inną ciężarówkę. Pasażerowie rumuńskiego
auta mogą mówić o szczęściu w nieszczęściu, bowiem Moskwicz ma złamany
kręgosłup, Więckowski zwichnięty staw biodrowy, Kniaź połamane żebra i miednicę.
Tylko Miastkowski wychodzi z wypadku bez szwanku.
Trudno się dziwić, że w tej sytuacji "stalowcy" nie chcieli
po raz trzeci wybierać się do Częstochowy. W obawie przed kolejnym nieszczęściem
poprosili żużlowe władze o przyznanie "włókniarzom" walkowera. I taki właśnie
rezultat figuruje w statystykach, skrywając tragiczną śmierć i zarazem zawiłą
historię tego meczu.
Źródło: Świat Żużla nr 31-32
Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon | mecze | biegi | punkty | bonusy |
Średnia biegowa |
Miejsce w ligowym rankingu |
1974 | ? | 3 | ? | ? | 0,33 | 90 |
1975 | ? | 31 | ? | ? | 2,35 | 11 |
1976 | 9 | 39 | 57 | 13 | 1,79 | 23 |
Po latach przeglądając ówczesną prasę dochodzi się do wniosku, że śmierć młodego toruńczyka wstrząsnęła całą żużlową Polską, bowiem w prasie ukazało się wiele artykułów w prasie i podjęto szeroką dyskusję na temat bezpieczeństwa zawodników. Oto jak prasa komentowała to tragiczne zdarzenie:
Kazimierz Araszewicz nie żyje.
W piątym biegu żużlowego meczu Włókniarz Częstochowa - Stal Toruń wydarzył się
tragiczny w skutkach wypadek. Jadącego tuż za Jurczyńskim żużlowca Stali Toruń
Kazimierza Araszewicza postawiło z motocyklem w poprzek toru. Uderzył w niego
klubowy kolega Ząbik, na dwójkę toruńczyków wpadł jeszcze drugi zawodnik
Włókniarza, Nabiałek.
Przewieziony do szpitala w wyniku odniesionych ran Kazimierz Araszewicz zmarł.
Sędzia, nie przypuszczając, iż wypadek zakończył się tragicznie, dopuścił
jeszcze do rozegrania dwóch biegów. Przerwał zawody przy stanie 29:13 dla
Włókniarza po siódmym biegu.
Kazimierz Araszewicz był młodym wielce utalentowanym zawodnikiem, wychowankiem
toruńskiego klubu. Miał 21 lat, przed dwoma laty zdobył żużlową licencję, a był
już podporą swojego zespołu.
Tragiczna śmierć toruńskiego żużlowca na
torze w Częstochowie.
W jedenastej kolejce rozgrywek żużlowych o mistrzostwo ekstraklasy toruńska Stal
gościła w Częstochowie, gdzie walczyła z wicemistrzem polski - tamtejszym
Włókniarzem. W piątym biegu doszło do tragicznego w skutkach wypadku. Młody
zawodnik Stali Toruń - Kazimierz Araszewicz jadąc na drugiej pozycji zza
Jurczyńskim (Włókniarz), przez nikogo nie atakowany nagle stanął w poprzek toru.
Znajdujący się blisko niego kolega klubowy Ząbik uderzył w niego. Obaj się
przewrócili, a jadący z tyłu drugi częstochowianin Nabiałek, najechał na
leżących żużlowców toruńskich. Najbardziej poszkodowanego Araszewicz odwieziono
natychmiast do szpitala. Rozegrano jeszcze dwa wyścigi (szósty i siódmy), kiedy
nadeszła wieść, iż toruński żużlowiec zmarł. Zawody przy stanie 29:13 zostały
przerwane.
A oto co powiedział "Gazecie" sędzia tych zawodów Aleksander Chmielewski z
Warszawy - przewodniczący Głównego Kolegium Sędziów:
- kolizja była nie do uniknięcia. Araszewicz stanął w poprzek toru tak
nieoczekiwanie, iż ani Ząbik, ani Nabiałek, będący bardzo blisko i jadąc na
dużej szybkości nie mogli nic zrobić, aby go wyminąć. Do zderzenia musi dojść,
gdy zawodnika nieoczekiwanie stawia w poprzek toru. Przyczyn zgonu nie znam.
Lekarze w częstochowskim szpitalu nie byli w stanie jeszcze ich podać.
Zapewne GKSŻ przeprowadzi jeszcze w tej sprawie dochodzenie. W niczym ono
jednak nie zmieni faktu, że na żużlu znowu zginął człowiek.
Kazimierz Araszewicz urodził się w 1955 roku w Rogowie pod Toruniem. Licencję
żużlową zdobył po przeszkoleniu w Stali Toruń pod okiem trenera Bogdana
Kowalskiego w 1974 roku. Z zawodu był ślusarzem mechanikiem, zatrudnionym w
toruńskim kombinacie Ema - Apator. Należał do najmłodszego pokolenia polskich
żużlowców. Wyróżniał się wielka ambicją i bojowością. Macierzysty klub i cała
dyscyplina sportu wiązała z nim duże nadzieje.
Chciałeś być mistrzem -
Witold Kurecki
Wiadomość nadesłana przez Polską Agencję Prasową była lakoniczna.
"Mecz o mistrzostwo pierwszej ligi żużlowej między Włókniarzem
(Częstochowa) i Stalą (Toruń) został przerwany na skutek tragicznego wypadku na
torze, w którym zginął Kazimierz Araszewicz".
Dla postronnego kibica sportowego była to wiadomość smutna, dla miłośników
czarnego sportu w Toruniu szokująca. Zginął ich ulubieniec zawodnik, który w
ostatnich tygodniach wyrastał na bohatera żużlowych meczów ligowych, który ich
zdaniem był uosobieniem odwagi i brawury. Dwudziestojednoletni Kazimierz walczył
na torze już nie tylko z fantazją, ale z wielką brawurą. Po cichu mówiono, że
nieco przesadza, że przecież ligowe punkty nie mogą być celem samym w sobie, że
warto wyjechać na tor z postanowieniem wygrania biegu i rozsądniej równocześnie
jazdy. Jedno drugiego przecież nie wyklucza.
Rozmawiałem po wypadku w Częstochowie z wieloma ludźmi, którzy każdego niemal
dnia stykają się z żużlowcami, rozmawiają z kibicami, którzy co pewien czas
przychodzą na zawody, płaca za bilety i chcą mieć widowisko, które ich porwie,
dostarczy tematu do opowiadań na cały tydzień. Rozmawiałem z poważnymi
działaczami sportu żużlowego i trenerami, zawodnikami "czarnego sportu" i innych
dyscyplin. We wszystkich tych rozmowach przejawiała się nutka smutku, żal za
straconym młodym życiem, przewijały się refleksje na temat bezpieczeństwa na
torze, metod szkolenie i wychowywania młodych ludzi. Usłyszałem sporo słów
goryczy pod adresem niektórych wychowawców, wspominano o pogoni za punktami na
żużlowych torach, o "serdeczności" kibiców, którzy podjudzają do kawaleryjskiej
szarży miedzy bandami. Nie wytykano palcami, nie padały nazwiska, nie wspominano
faktów, ale i tak wiemy, że żużel jest sportem, który w naszym kraju zbiera
najobficiej tragiczne żniwo. Tylko w Toruniu zanotowano pięć śmiertelnych
wypadków. Po każdej tragicznej kraksie budzi się żywiołowa dyskusja w gronie
ludzi związanych z tym sportem, wśród zawodników i trenerów. Tylko kibice
pozostają obojętni na to wszystko. Oni pragną widowiska, cyrku, walki koło w
koło. A to - czego ukryć się nie da - imponuje młodym, mało jeszcze
doświadczonym zawodnikom, tym którzy stawiają pierwsze kroki na drodze do
błyskotliwej kariery. Tym którzy mają po dwadzieścia lat. Chciałeś być mistrzem
Polski - powiedział jeden z kolegów nad trumną 21-letniego Kazimierza i nie
doczekałeś się. Każdy z tych młodych ludzi śni o zwycięstwach, mistrzowskich
szarfach, międzynarodowych sukcesach, rekordach toru i nie każdy jest na tej
drodze właściwie prowadzony.
Wypadkiem w Częstochowie zajmuje się specjalna komisja i GKKFiT, zajmują się
władze sportowe. Ustalą przyczyny tragicznego wypadku, opiszą dokładnie przebieg
ostatniego wyścigu i … obawiam się, że wszystko wróci do normy. To znaczy, nadal
ścigać się będą młodzi ludzie, nadal tłumy będą żądać zwycięstw za wszelka cenę,
nadal będzie liczyć się punkty i wpływy kasowe z meczów. Nadal mało będzie się
mówić o konieczności zachowania ostrożności, o tym, że na czarnym torze śmierć
jest bardzo blisko i nie trzeba jej prowokować. Jestem przekonany, że nie
uczynione jeszcze wszystkiego, aby do minimum ograniczyć ilość wypadków. Żużel
jak każdy inny sport, ma w sobie element ryzyka. Tego nie da się uniknąć. Rzecz
w tym, aby w codziennej pracy szkoleniowej i wychowawczej w klubach pamiętano o
szczególnym niebezpieczeństwie, jakie grozi właśnie na żużlowym torze. Jeżeli
nie wystarcza perswazja, to można stosować sankcje administracyjne, usuwać z
drużyny, karać za zbędną brawurę. Innymi słowy czynić wszystko, aby pogrzeby
21-letnich sportowców należałyby do wielkiej rzadkości. Odwaga nie może
graniczyć z brawurą, a licencję zawodnika ligowego powinien otrzymać ten, kto w
pełni posiadł umiejętność prowadzenia maszyny i poznał tajniki walki na torze...
Powie ktoś, że to są sprawy oczywiste i będzie mieć rację, tylko doświadczenie
uczy, że te oczywiste prawdy nie zawsze docierają do ludzi, którzy powinni się
nimi przejąć. Życie jest najcenniejszym skarbem człowieka, chrońmy je tak długo
jak to jest tylko możliwe. W sporcie również.
"Proszę nie szukać mordercy" - Andrzej Szmak
W meczu żużlowym rozgrywanym w Częstochowie zginął na torze dwudziestoletni
zawodnik toruńskiej Stali.
Główna Komisja Sportu Żużlowego po przeprowadzeniu dochodzenia orzekła, że
przyczyną śmierci był nieszczęśliwy, przez nikogo nie zawiniony wypadek.
Prezes Stali uważa, iż jakiekolwiek próby stawiania przy tej śmierci znaku
zapytania są niepotrzebne, wręcz niedopuszczalne. Życzył sobie także, aby pisząc
o niej nie szukać za wszelką cenę mordercy i zrezygnować z posługiwania się
nazwiskami.
Prezes ma swoje racje, z którymi można się zgadzać lub nie, nie wypadaj jednakże
ich pomijać. Jeśli chodzi o nazwiska nie są tu wcale konieczne. Podczas meczów
żużlowych zawodnicy zakładają na kaski kolorowe pokrowce: niebieski, czerwony,
biały i żółty.
Tego dnia Araszewicz jeździł w kasku białym.
Po czwartym biegu zawodów Włókniarz prowadził 14:10. Faworytami byli gospodarze,
wicemistrzowie Polski, ale ostateczny wynik spotkania nie był jeszcze
przesądzony. W biegu piątym - do chwili rozpoczęcia trzeciego okrążenia - układ
sił na torze przedstawiał się remisowo. Prowadził ze sporą przewagą czerwony, za
nim w niewielkiej odległości od siebie dwaj toruńczycy, biały i żółty, w tyle
jakieś 30-35 metrów - niebieski. Przy wejściu w pierwszy łuk trzeciego okrążenia
motocykl białego niespodziewanie stanął w poprzek toru. W języku żużlowym
zjawisko takie nazywa się "uślizgiem", a wywołuje je utrata przyczepności
tylnego koła motoru.
Partner białego jadący tuż za nim nie miał żadnej szansy, aby go wyminąć.
Błyskawicznie wyłożył motocykl i dzięki swemu upadkowi złagodził znacznie siłę
uderzenia wpadając na białego ślizgiem i podcinając od spodu jego maszynę.
Zdarzenie nie było specjalnie groźne i obaj zawodnicy o własnych siłach zaczęli
podnosić się z toru. W tym momencie jadący za nimi niebieski uderzył w tylny
błotnik motocykla białego. Maszyna niebieskiego wystrzeliła pionową świecą w
powietrze i z szybkością 80 km/h wpadła na podnoszącego się białego.
Żółty, który znajdował się w czasie wypadku najbliżej białego, powiedział mi
później, że w jego odczuciu śmierć nastąpiła natychmiast. Zdążył jeszcze
uchwycić ostatnie dwa, znikające uderzenie tętna na przegubie kolegi i to
wszystko. Krew pojawił się na jego ustach i spływała mu z uszu. Żółty chciał
jeszcze zamknąć oczy białego, ale odsunął go lekarz i zrobił to sam.
Żółty był przeświadczony o śmierci białego, już na torze, jednakże przedwcześnie
to okazało się błędne. Po przewiezieniu toruńskiego zawodnika do szpitala - w
drodze przeniesiono go ze zwykłej karetki pogotowia ratunkowego, do karetki
reanimacyjnej - podano że stan jest ciężki i … kontynuowano zawody. Kontynuowano
w zgodzie z regulaminem, ponieważ sędzia nie miał oficjalnej wiadomości o
śmierci jednego z zawodników nie był zobowiązany do ich przerwania. Wprawdzie
żółty twierdzi, że lekarz zawodów od momentu kiedy podbiegł do leżącego na torze
białego zachowywał się tak, jakby miał przed sobą już tylko trupa, powiedział
podobno nawet do białego, że jego kolega nie żyje. Wprawdzie ordynator szpitala
do którego przewieziono białego również mówił tylko o trupie, na co są
świadkowie, lekarz zawodów nieco później podał oficjalną wiadomość o śmierci
białego, łącząc się przez radiotelefon ze szpitalem, choć i tutaj znalazły się
osoby, które twierdziły, że żadnej rozmowy telefonicznej pomiędzy lekarzem, a
szpitalem nie było. Jednak pomimo tych wszystkich dziwnych sytuacji i zachowań
należy uznać, że żółty się mylił. Mylił się, bowiem nie mieści się w głowie,
aby lekarz zawodów mógł zataić fakt śmierci białego do chwili rozegrania takiej
ilości biegów, która pozwoliłaby na zaliczenie wyniku bez potrzeby powtarzania
zawodów. W chwili przerwania do takiego stanu brakowało tylko jednego biegu, a
gospodarze prowadzili 29:13.
Startujący w powtórce piątego biegu żółty, po wejściu w pierwszy łuk zamknął gaz
i zjechał z toru. Być może wciąż jeszcze czuł w koniuszkach palców znikające
tętno białego.
Międzynarodowy sędzia żużlowy, członek GKSŻ - zastrzegając się, że to co mówi
należy traktować jako jego prywatną wypowiedź - sądzi, iż wypadek, a w jego
konsekwencji śmierć białego spowodowany był błędem w sztuce żużlowej.
Postawienie motocykla w poprzek toru i utworzenie tzw. ściany było następstwem
niewłaściwego operowania manetka gazu. W sytuacji gdy przy jeździe na motocyklu
o tak dużej mocy silnika zawodnik gwałtownie otwiera przepustnicę na całą
szerokość przy zbyt małej szybkości, następuje "buksowanie" tylnego koła, uślizg
i utrata przyczepności. Biały przy wejściu w łuk popełnił błąd, za szybko
otwierając pełny gaz, błąd ten kosztował go życie.
Zginął na skutek wylewu krwi do mózgu, spowodowanego najprawdopodobniej
uderzeniem karteru motocykla przez zawodnika jadącego w chwili upadku 30 metrów
za nim. 30 metrów czyli co najmniej półtora, dwie sekundy. Z jednej strony to
tyle co nic, z drugiej jednak wystarczająco dużo, aby móc wyminąć leżących na
torze zawodników i ich motocykle. Skoro żółty, jadący tuż za kolegą potrafił
jeszcze położyć motocykl, to niebieski posiadający znacznie większą możliwość
manewru, powinien zdążyć wyminąć ich obu. Nie zdążył…
Niech Pan nie szuka mordercy - powiedział mi na samym początku rozmowy prezes
Stali. Skąd bowiem możemy wiedzieć, czy niebieski nie miał ograniczonej
widoczności, spowodowanej szprycą drobnego żużla, która przecież na łukach jest
najsilniejsza. Mógł mieć zakurzone okulary, mógł też całą uwagę skupić na tym,
aby nie wpaść na żółtego i niespodziewanie dla samego siebie uderzyć w białego.
Proszę nie szukać mordercy bo ten nie istnieje i w niczyim interesie nie leży,
aby kogokolwiek obciążać odpowiedzialnością za tę śmierć. Tor był przygotowany
do zawodów bardzo dobrze, zresztą biały sam pojechał na próbę toru i nie
zgłaszał najmniejszych zastrzeżeń. Mamy w tej sprawie oficjalne orzeczenie GKSŻ
i wszelkie spekulacje wybiegające poza nie, uważam za niedopuszczalne. W
podobnej sytuacji zginął przed laty na torze w Rzeszowie inny toruński zawodnik,
członek kadry narodowej, zawodnik o wielkim stażu żużlowym i ogromnym
doświadczeniu.
Żużel to jest sport, w którym nie sposób zapomnieć o ryzyku, jakie podejmuje się
podczas każdego startu i dla każdego - doświadczonego zawodnika czy też
rozpoczynające dopiero swoje występy w drużynie - ryzyko to bywa takie samo
Biały był zawodnikiem młodym. Jeździł zaledwie trzeci sezon, rok w szkółce i
dwa w drużynie. Wróżono mu karierę. Kto jednak choć raz widział go na torze
podczas zawodów, musiał odnieść wrażenie, że jeździł ryzykancko, zbyt
ryzykancko. Jego brawura wzbudzała ryk zachwytu na trybunach i właśnie za tę
brawurę kibice cenili go najbardziej. Dla nich był odważny, dzielny, śmiały, w
drużynie zaś - choć nikt się do tego zapewne nigdy nie przyzna - nie chciano
jeździć z nim w parze. Wśród ludzi znających się nieźle na tej dyscyplinie
sportu byli nawet tacy, którzy - bynajmniej nie na uboczu - twierdzili, że jeśli
białemu uda się przeżyć ten sezon, to wyrośnie z niego znakomity żużlowiec.
Obecny trener drużyny, swego czasu jeden z najlepszych polskich żużlowców,
człowiek, który jechał w parze z Raniszewskim na torze w Wiedniu i do dzisiaj
przechowuje zdjęcia, na których uchwycony został, klatka po klatce, obraz
śmierci jego partnera, także wiązał z białym duże nadzieje. Zdaniem trenera
zawodnik ten zaczynał w ostatnim czasie jeździć spokojniej i pewniej, a jego
przygotowanie techniczne i znajomość arkanów tego sportu były bez zarzutu.
To opanowanie i spokój białego pękały jednakże jeszcze zbyt często w
bezpośredniej walce. Owacje kibiców, gdy wyczytywano jego nazwisko podczas
prezentacji zawodników, przypominały mu czego od niego oczekują i starał się
tych oczekiwań nie zawieść. Dla kibiców cena nie grała roli, dla niego zaś -
sądząc choćby po ostatnim biegu meczu ze Stalą Gorzów rozegranego w Toruniu -
musiała być wysoka. Czy zdawał sobie sprawę, że aż tak?
Jeszcze do niedawna zawodnicy startujący na torach żużlowych nie musieli
posiadać prawa jazdy, ponieważ tor kwalifikowano jako obiekt zamknięty.
Dziś chłopak wstępujący do szkółki żużlowej przechodzi ogólne badania w
przychodni sportowej i po czasie uznanym przez trenera za wystarczający do
zdobycia przez niego potrzebnej wiedzy i umiejętności, może ubiegać się przed
komisją o przyznanie licencji. Aby ją uzyskać musi przejechać cztery okrążenia
toru ze średnią prędkością 18,5 m/sek., w określonym czasie wchodząc w pierwszy
łuk przy zawężonym krawężniku. Drugi bieg to sprawdzian umiejętności jazdy w
czwórce. Ponadto należy zdać egzamin teoretyczny ze znajomości motocykla, zasad
zachowania się w czasie jazdy i badania psychotechniczne. W czasie treningów
zawodnicy ćwiczą także zachowanie się w sytuacji, gdy jeden z nich ma wywrotkę,
ale to tylko w czasie treningów. Przyznanie licencji nie jest uzależnione od
posiadania takich umiejętności.
Żółty, który startuje na żużlu jedenasty rok i jest zawodnikiem bez wątpienia
doświadczonym, uważa, że badania psychotechniczne, jakim poddaje się zawodników
oraz kandydatów do szkółki, są zbyt liberalne. Nie tak dawno temu podczas
analizy śmiertelnego wypadku na torze okazało się, że jeden z zawodników
biorących w nim udział, ma kłopoty ze wzrokiem. Żółty twierdzi, że wiele
ciężkich wypadków na torze powoduje nieumiejętność wyłożenia motocykla przez
zawodnika jadącego bezpośrednio za lub w pobliżu maszyny mającej wywrotkę. Taki
kontrolowany upadek przed momentem kolizji znacznie łagodzi jej skutki. Żeby
jednak umiejętność te opanować trzeba posiadać nie tylko znakomity refleks, ale
i obycie na torze, czyli po prostu doświadczenie ułatwiające podejmowanie
właściwej decyzji. I jeszcze jedno. Kolizja zawodników jadących z pewną
szybkością jest zazwyczaj o wiele mniej groźna, aniżeli najechanie na zawodnika
leżącego już nieruchomo z motorem na torze.
Żółty zdążył wyłożyć motocykl przed uderzeniem w białego i gdyby na tym cały
wypadek się zakończył, pozostały by jedynie po nim drobne potłuczenia. Niebieski
jadący za żółtym wpadł na podnoszącego się z ziemi białego z pełną szybkością.
Był rówieśnikiem swego przeciwnika.
Także zdaniem trenera Stali technika jazdy na torze w przypadku wywrotki
któregoś z jadących na przedzie zawodników, powinna zostać opanowana na
treningach. Najprościej byłoby wrzucać niespodziewanie na tor szmacianą kukłę.
Tylko kto zechce podzielić się odpowiedzialnością z trenerem, gdy w trakcie
takiego ćwiczenia doszłoby do groźnego upadku?
Toruńska Stal weszła w tym roku - dzięki rozszerzeniu ligi - do ekstraklasy i
jak dotąd radzi sobie w rozgrywkach nadspodziewanie dobrze. Klub przezywa okres
prosperity, jakiej nigdy przedtem w swej historii nie doświadczył, a
zainteresowanie żużlem w Toruniu zawsze spore, sięga obecnie zenitu.
W drużynie jeździ kilu doświadczonych zawodników, ale główną podporą i nadzieją
jest młodzież. Podczas ubiegłorocznych zawodów w Rzeszowie, którą było prawo do
spotkania barażowego o wejście do ekstraklasy, członkowie toruńskiej drużyny
wyszli najpierw na tor obejrzeć miejsce, w którym zginął Marian Rose, jeden z
najlepszych zawodników toruńskiego żużla. Później już w trakcie zawodów, do
ósmego biegu nie mogli się jakoś odnaleźć. Jeździli po prostu źle. Aż nagle,
właśnie w ósmym biegu, wszystko się odwróciło i wygrali mecz w znakomitym stylu.
Pośród tych kilku chłopców oglądających miejsce śmierci Rosego dzisiaj dwóch już
nie żyje.
Prezes Stali nie chce mówić o tej śmierci zbyt wiele i doskonale go
rozumiem. Zginął jedne z najbardziej obiecujących zawodników w chwili, gdy klub
nareszcie po latach, stanął silnie na nogach, a trybuny na każdym meczu
zapełniają się po brzegi. Trzeba teraz jak najszybciej zrzucić z klubu i
zawodników piętno tej śmierci i znowu stawać na linii startu w ogłuszającym ryku
maszyn, z cieniutką linią taśmy przed kołem. Trzeba walczyć i trzeba wygrywać.
Za jaką cenę tym razem?
Biały pochodzi z niewielkiej podtoruńskiej wioski. Na Jego pogrzebie zgromadził
się taki tłum ludzi, że prawdopodobnie nigdy przedtem, ani nigdy później nie
zbierze się ich w Rogowie tylu na raz. Kibice wysyłali w ostatnią drogę swego
ulubieńca i być może niektórzy z nich zadawali sobie sprawę z tego, że zginął,
ponieważ oni tak chcieli, ponieważ obdarzyli go swymi nadziejami, radością,
żądzą emocji mającej zrekompensować ich jakże szare i często nijakie życie. A On
to wszystko przyjął na siebie i nie chciał im sprawić zawodu, płacąc za to cenę
najwyższą. Zginął, bo za szybko chcieli go widzieć sławnym, a On przecież sławy
także pragnął na równi z nimi, gwałtownie i niecierpliwie. I prawie nikt Go w
tym dążeniu nie powstrzymywał, choćby o krok, choćby o jeden bieg.
A teraz ci, którzy jeszcze wczoraj żegnali Go ze Łazami w oczach wyznaczą Jego
następcę, oznajmiając mu to rykami uznania i zachwytu podczas najbliższej
prezentacji zawodników.
I rzeczywiście ma pan rację panie prezesie, mówiąc że nie należy szukać
mordercy. Był to przecież nieszczęśliwy, niezawiniony wypadek.
Po śmierci Kazimierza Araszewicza przez kilka lat rozgrywano w Toruniu Jego memoriał. Zawody Memoriałowe, rozgrywano najczęściej w obsadzie młodzieżowej jako turnieje indywidualne - często łączone z mistrzowskimi zawodami juniorów, lub jako biegi memoriałowe. Pierwszy turniej odbył się w roku 1978, natomiast w późniejszym okresie rozgrywano zawody memoriałowe bardzo nieregularnie.
Zdobywcami czołowych lokat w rozegranych memoriałach byli:
Rok | Tryumfatorzy Memoriału |
Klub | |
1 | 1978 | Lilleblrol Jonansson Wiesław Patynek Andrzej Huszcza |
Szwecja Polonia Bydgoszcz Falubaz Zielona Góra |
2 | 1979 | Wojciech Żabiałowicz Rembas Jerzy Roman Jankowski |
Apator Toruń Stal Gorzów Unia Leszno |
3 | 1980 | Tadeusz Wiśniewski Adam Olkiewicz Marek Makowski |
Apator Toruń Apator Toruń Apator Toruń |
4 | 1981 | Mirosław Berliński Herbert Karwat Maciej Jaworek |
Wybrzeże Gdańsk Kolejarz Opole Falubaz Zielona Góra |
5 | 1982 | Maciej Jaworek Grzegorz Szymko Roman Fedeczko |
Falubaz Zielona Góra Wybrzeże Gdańsk Wybrzeże Gdańsk |
6 | 1983 | Wojciech Załuski Krzysztof Grzelak Zenon Kasprzak |
Kolejarz Opole Stal Gorzów Unia Leszno |
1984 -1995 |
|||
7 | 1996 | Maciej Jąder Andrzej Szymański Paweł Nizioł |
Unia Leszno Unia Leszno Stal Gorzów |
8 | 1997 | Robert Kościecha Rafał Okoniewski Mariusz Franków |
Apator Toruń Polonia Piła Polonia Piła |
9 | 1998 | Robert Kościecha Krzysztof Pecyna Robert Dados |
Apator Toruń Polonia Piła GKM Grudziądz |
10 | 1999 | Roman Chromik Mariusz Firlej Michał Aszenberg |
RKM Rybnik Unia Leszno Pergo Gorzów |
11 | 2000 | Jarosław Hampel Mariusz Węgrzyk Tomasz Chrzanowski |
Polonia Piła Atlas Wrocław Apator Toruń |
12 | 2001 | Robert Miśkowiak Tomasz Chrzanowski Tomasz Gapiński |
Polonia Piła Apator Toruń Polonia Piła |
2002 |
|||
13 | 2003 | Janusz Kołodziej Krzysztof Kasprzak Michał Rajkowski |
Unia Tarnów Unia Leszno Stal Gorzów |
14 | 2004 | Karol Ząbik Adrian Miedzińki Krystian Klecha |
Apator Adriana Toruń Apator Adriana Toruń Polonia Bydgoszcz |
15 | 2005 | Adrian Miedziński Janusz Kołodziej Marcin Jędrzejewski |
Apator Adriana Toruń Unia Tarnów Polonia Bydgoszcz |
16 | 2006 | Karol Ząbik Paweł Hlib Krzysztof Buczkowski |
KS Adriana Toruń Unia ŻSSA Tarnów Polonia Bydgoszcz |
2007 - 2017 memoriału nie rozgrywano |
|||
17 | 2018 |
Kiełbasa, Kowalski Kościelski, Rydlewski Turowski, Żupiński |
Kraków Toruń Gdańsk |
2019 - 2022 brak informacji na temat rozgrywania turnieju |
|||
18 | 2023 |
Olivier Buszkiewicz Kevin Małkiewicz Antoni Kawczyński |
Bydgoszcz Grudziądz Toruń |
W 2013 roku za sprawą byłego żużlowego arbitra Wiesława Rożka z wortalem www.speedway.hg.pl skontaktował się brat Kazimierza Araszewicza - Zbigniew, którzy przekazał do opublikowania własną galerię bardzo osobistych zdjęć. Pan Zbigniew w rozmowie zdobył się na krótkie wspomnienie o swoim bracie. Oto zapis tej rozmowy, a poniżej zdjęcia z rodzinnego albumu:
Kazimierz Araszewicz jako dziecko? Co Pan
może powiedzieć o tamtym okresie, byliście niemal w jednym wieku.
- Kazik w dzieciństwie był normalnym chłopakiem. Tak jak każdy trochę
rozrabiał, ale był poukładany. Nic nie wskazywało na to, że ma tyle odwagi, aby
ścigać się żużlu. Był jednak twardzielem. Pamiętam jak spadł z wozu i rozciął
głowę. Chyba nawet specjalnie nie płakał. Za młodu sporo czasu spędzaliśmy na
powietrzu. Nie było przecież komputerów, a w TV był tylko jeden program. Sporo
biegaliśmy jak to chłopaki po całej wsi. Pływaliśmy w stawie niedaleko naszego
domu lub graliśmy w piłkę. Mieliśmy nawet drużynę piłkarską, ale nie szło nam to
granie zbyt dobrze. Zimą grywaliśmy też w hokeja na tym samym stawie w którym
latem się kąpaliśmy. To była fajna zabawa, przypinaliśmy łyżwy do butów, kije
hokejowe robiliśmy sami i zasuwaliśmy po lodowisku.
Pamięta Pan jak to się stało, że brat
zaistniał na żużlowym torze?
- jako starszy o dwa lata brat, doskonale to pamiętam. W tamtym czasie
kontuzję leczył Janusz Plewiński, który był cały w gipsie. Kontuzję tę leczył
chyba przez pół roku. Ponieważ mieszkaliśmy w Rogowie obok siebie odwiedzaliśmy
naszego kumpla. Na te spotkania przychodził również nasz kuzyn Gienek
Miastkowski i całe dnie graliśmy w karty, albo oglądaliśmy "Bonanzę". No i
chłopaki wciągnęli Kazika swoimi opowieściami w żużel.
A czy brat wcześniej przejawiał
zainteresowanie motocyklami?
- oczywiście, że tak. Ojciec miał WFM-kę. Przerobiliśmy ją na żużlówkę,
założyliśmy podwójną oponę z tyłu i szaleliśmy po polach i drogach Rogowa.
A jak to było gdy "Kajtek" trafił do
szkółki, Pana nie ciągnęło, aby spróbować wspólnie z bratem, żużlowego ścigania?
- ja nie miałem tyle odwagi, aby ścigać się na żużlu, choć przyznaję, że
motocykle mnie interesowały. Kazik do szkółki trafił jak wspomniałem za namową
Janusza Plewińskiego, który również podrobił podpis Mamy (śmiech), bo ta
oczywiście nie chciała się na początku zgodzić, by brat startował na żużlu.
Później jednak to zaakceptowała i kibicowała Kazikowi z całych sił. A trzeba
było mocno trzymać kciuki za Kazika, bo zanim nauczył się jeździć to często
upadał. Ale jak już nauczył się żużlowej jazdy, to śmigał po torze jak
dzisiejszy Tomek Gollob - odważnie pod bandą, na pełnej prędkości. Owe upadki
wiązały się oczywiście z urazami. Pamiętam wypadek Kazika z Kasą, po którym
bydgoszczanin chyba zakończył karierę. Kazik bardzo to przeżywał, ale się nie
poddawał.
Ze zdjęć które Pan posiada widać, że Pan
Kazimierz żył w dobrej komitywie z Jerzym Kniaziem.
- tak, tak Kazik z Jurkiem Kniaziem trzymał się bardzo blisko. Jeździli
wspólnie parą. Po prostu dwaj kumple na torze i poza nim. Trudno mi po latach
coś więcej powiedzieć, bo pamięć jest ulotna, a relacje z Jurkiem znam z
opowieści Kazika, bo gdy Kazik rozpoczął starty na żużlu w domu był gościem i
najczęściej nocował w hotelu Grunwald, który współpracował z klubem. Musze
jednak przyznać, że Kazikowi pomagał też Janusz Plewiński, który zawsze służył
radą i pomocą.
Na koniec już ostatnie bardzo osobiste
pytanie. Jak zareagowała rodzina na wieść o śmierci Pana Kazimierza?
- Było to dwa tygodnie po moim ślubie. Nie byliśmy na tym meczu. O
wypadku usłyszeliśmy przez radio o 23.20. Chciałem przekazać tę smutną wieść
mamie, ale Ona już wiedziała.......
Po latach przebudowywaliśmy rodzinny grób. Trumna Kazika już spróchniała i
wdziałem Jego głowę w której były dwie dziury.....
To była dla nas wielka tragedia.
Kazik zawsze pozostanie w naszych sercach. Po śmierci Kazika pojawiło się wiele
artykułów szukających przyczyn wypadku, winnych. Ja nie mam do nikogo pretensji.
Tak po prostu musiało być. Chciałbym tylko, żeby pamięć o Kaziku została jak
najdłużej wśród kibiców, bo to dla nich się ścigał, wygrywał i oddał to co
najcenniejsze.
Zdjęcia w galerii chronione są prawem
autorskim autorem wybranych zdjęć jest Andrzej Kamiński |
||||
egzamin na licencję Ż | ||||
<<< Kajtek prywatnie >>>
<<< Kajtek prywatnie >>> |
||||
Araszewicz, Krzyżaniak, Kwiatkowski, Kniaź, Więckowski, Kościecha, Rabczyński, Plewiński |
||||
Araszewicz, Kościecha, Olkiewicz | ||||
z trenerem Florianem Kapałą |
zawsze z uśmiechem |
|||
Araszewicz,
Janczuro, Licznerski, Plewiński, Moryto |
||||
z Jerzym Kniaziem |
z Jerzym Kniaziem |
|||
Miastkowski, Kościecha, Araszewicz | ||||
Plewiński, Araszewicz, Więckowski | Araszewicz,
Krzyżaniak, Kwiatkowski, Kniaź, ???, Kościecha, Rapczyński, Plewiński |
Kwiatkowski, Ząbik, Araszewicz, Kniaź | ||
Mistrzostwa Par |
||||
Mistrzostwa Par | Mistrzostwa Par | |||
Mistrzostwa
Par Araszewicz, Kniaź |
<<< parada pierwszomajowa >>> |
Araszewicz, Puk, w tle trener Kowalski | ||
<<< w drodze na zawody >>> | ||||
Zimowe przygotowanie do sezonu | ||||
przedsezonowe zgrupowanie w Osieku | ||||
<<<
ostatnie zdjęcia wykonane w Toruniu>>> |
||||
Zdjęcie z ostatniego meczu | Upadek - klęczy Jan Ząbik | Minuta ciszy na toruńskim stadionie | ||
Droga z domu do kościoła |
||||
w domu zawodnika |
w domu
Ojciec, Kwiatkowski, Moskowicz, Rapczyński |
Droga z
domu do kościoła Miastkowski, Plewiński |
w kościele |
|
Droga na cmentarz | ||||
Przed kościołem |
najmłodszy z braci |
|||
Przed cmentarzem Kościecha i Podolski z motocyklami |
||||
???, Plewiński, Miastkowski | Plewiński, Miastkowski, płacze brat | Miastkowski, Kniaź, Plewiński, Ząbik | ||
Jan Ząbik czyta list pożegnalny | Pomnik na cmentarzu w Rogowie | |||
tekst listu pożegnalnego | ||||
wiersz napisany po śmierci zawodnika przez ciotkę Zofię Araszewicz |
wiersz napisany w rocznicę śmierci zawodnika przez ciotkę Zofię Araszewicz |