Bez wątpienia wygrana z Unią Leszno u siebie tknęłaby w Get Well nową energię. Klub po nieudanym pierwszym meczu potrzebował punktów, by nie zostać na dnie tabeli. Pikanterii spotkaniu dodawało też to że lesznianie w ostatnich latach świetnie czuli się na MotoArenie. Jednak w roku 2019 mimo dwóch meczowych punktów na koncie z pierwszej kolejki, drużyna Unii Leszno zmaga się z poważnym problemem, czyli kontuzją Jarosława Hampela. Wobec nieobecności Hampela, Piotr Baron wpisał do składu Tymoteusza Picza, który z założenia miał być zastępowany przez juniorów, którzy stanowili najwyższą żużlową półkę.
Niestety po stronie toruńskiej również kontuzje ustawiały taktykę meczową, bo
Rune Holta choć rozpoczął treningi do drużyny ligowej miał wrócić dopiero na
mecz we Wrocławiu.
Były zawodnik Apatora Wojciech Żabiałowicz nie miał jednak wątpliwości, że
Anioły będą tryumfowały nad Bykami: "Za nami dopiero pierwsza kolejka.
Poczekajmy jeszcze chwilę na ferowanie odważniejszych wyroków. Nie skreślajmy
tych chłopaków, dajmy im się dotrzeć. Z drugiej strony trzeba mieć świadomość,
że początek jest chyba najważniejszą częścią zmagań ligowych. Wchodzimy od razu
na dobry tor i nastrajamy się pozytywnie, albo notujemy dwie, trzy porażki,
wpadamy w dół i pogrążamy się w marazmie. Z Lesznem jednak będzie zwycięstwo.
Zespół czeka poważna weryfikacja, ale jestem pewien, że egzamin zostanie zdany
celująco i dwa punkty zostaną w Toruniu. Przeważy atut własnego toru i brak w
szeregach gości Jarka Hampela. Nie trafia do mnie argument, że Leszno lubi
jeździć w Toruniu. Sezon sezonowi nierówny. U siebie dadzą radę. Zobaczymy
całkiem inny zespół i zupełnie innych Jacka i Chrisa Holderów niż tych w
Zielonej Górze. To może być punkt zwrotny dla nich i całego Get Well. Zwycięstwo
pozwoli nabrać rozpędu".
Słowa byłego lidera toruńskiej drużyny nie znalazły potwierdzenia na
torze, bowiem Get Well był bez szans na tle bawiących się jazdą na żużlu
Unistów. Byki prowadzenie objęły już po drugim biegu i ani przez chwilę nie
obawiały się o końcowy tryumf. Obudził się co prawda Chris Holder, ale poza nim
i liderami reszta składu nie pokazała nic. Z kolei wśród lesznian punktował
każdy.
Już pierwsza seria startów pokazała, że Anioły nie będą miały łatwo tego dnia,
bo żaden z żużlowców Unii nie przyjechał na ostatniej pozycji, bo zera były
zarezerwowane wyłącznie dla żółto-niebiesko-białych. Nic więc dziwnego, że po czterech biegach
przyjezdni prowadzili już sześcioma punktami. Menedżer Jacek Frątczak mógł zatem
sięgnąć po rezerwy taktyczną i zrobił to. Niespodziewanie postawił jednak na
Jacka Holdera, zastępując Filipa Nizgorskiego. Nie byłoby w tym nic dziwnego,
gdyby nie fakt, że młodszy z braci Holderów w pierwszym starcie dotarł do mety
na ostatniej pozycji, a jego chęć do walki budziła sporo wątpliwości. Ruch ten
miał jednak zapewnić Frątczakowi większe pole manewru w drugiej fazie zawodów.
Na szczęście dla miejscowych Jack Holder zdołał w ramach rezerwy pokonać
Dominika Kuberę, ale strata torunian nie malała. Na pierwsze biegowe zwycięstwo
miejscowi musieli poczekać do biegu siódmego, kiedy w ruch poszła kolejna
rezerwa taktyczna, tym razem Niels Kristian Iversen zastąpił Norberta Kościucha.
Duńczyk wspólnie z Jasonem Doylem zdołali zwyciężyć z Pawlickiem i Kuberą w
stosunku 4:2. Sytuacja nadal jednak nie wyglądała optymistycznie dla gospodarzy,
którym wyraźnie doskwierał brak kontuzjowanego Rune Holty.
Kolejne biegi nie przynosiły przełomu. Nie pomagały nawet permanentne roszady taktyczne. Po
dziesiątym wyścigu goście prowadzili już dziesięcioma punktami i chyba tylko
niepoprawni toruńscy optymiści wierzyli, że gospodarze mogą odwrócić losy meczu.
Pomimo całkiem przyzwoitej jazdy Chrisa Holdera, świetnej Jasona Doyle'a i
dobrej Nielsa Kristiana Iversena Get Well był bezbarwny. Gospodarze przede
wszystkim przegrywali starty i rozegranie pierwszego łuku, a to był decydujący
aspekt tego meczu. Z toru w większości wiało nudą. Owszem było kilka ciekawych
akcji, ale można je policzyć na palcach jednej ręki. Dawno w Toruniu nie było
tak nudno.
Leszno za to bawiło się żużlem, a w drużynie punktował każdy, kto wyjechał na
tor. Piotr Baron czuł się tak pewnie, że pozwolił pojechać Jaimonowi Lidseyowi,
który znalazł się w składzie w miejsce kontuzjowanego Jarosława Hampela.
Złośliwi kibice żartowali wtedy, że za chwilę na torze pojawi się rezerwowy
Unii, czyli Szymon Szlauderbach.
W dziewiątym biegu, sportowy koncert dali Jason Doyle i Janusz Kołodziej. Ten
drugi po średnim występie na inaugurację tym razem wiódł prym w składzie
mistrzów Polski. Kapitalny moment startowy, świetne rozegranie pierwszego łuku i
tyle rywale go widzieli. Jedynie Doyle był w stanie go pokonać, ale
Australijczyka pokonał...brak paliwa w motocyklu. Niektórzy w tym dziwnym
defekcie - bo z takim statusem Doyle ukończył bieg - dopatrywali się braku
profesjonalizmu w teamie Australijczyka, który zimą pożegnał się z
dotychczasowymi mechanikami, zatrudniając nowych pracowników. Jednak ci w hitowym meczu Ekstraligi, delikatnie mówiąc, nie popisali się.
Po biegu jedenastym Anioły zbliżyły się na sześć oczek do rywala i toruńskim
kibicom nieco szybciej mogły zabić serca w kolejnej gonitwie, gdy para Igor
Kopeć-Sobczyński - Chris Holder dość niespodziewanie wyszła na podwójne
prowadzenie. Torunianie przeszkadzali sobie w trakcie jazdy, a ich błędy
błyskawicznie wykorzystał Sajfutdinow, który jednym manewrem wyprzedził duet
gospodarzy i lesznianie utrzymali sześciopunktową przewagę i zachowując pełną
kontrolę nad spotkaniem, dzieląc się punktami z gospodarzami w biegach
nominowanych.
Podsumowując.
Nie tak miał wyglądać jubileuszowy 800 mecz toruńskiej drużyny w najwyższej
klasie rozgrywkowej. Przed sezonem menedżer Frątczak wskazywał, że plan torunian
zakłada zwycięstwa na własnym torze i zdobycie jak największej liczby punktów
bonusowych. Taką drogą torunianie mieli się dostać do fazy play-off. Po porażce
w pierwszym domowym meczu margines błędu dla Get Well się skończył, a drużyna
znalazła się ponowie pod ogromną presją. Samo spotkanie pokazało, że Anioły
miały jedynie trzech zawodników, którzy byli w stanie nawiązać walkę z rywalami.
Druga linia praktycznie nie istniała, a na dodatek słabo prezentowali się
juniorzy. Norbert Kościuch dostał jedną szansę i wypadł tak blado, że Jacek
Frątczak postanowił zostawić go w boksie, a za niego robił zmiany taktyczne. A
zmiany te były co najmniej zaskakujące, bo menago stawiał na młodszego z braci
Holderów, który przegrywał starty, a na dystansie był przerażająco wolny i w
całym spotkaniu zdobył zaledwie punkt z bonusem. Nie wiadomo jednak dlaczego
Frątczak dawał mu kolejne szansy, a po jednym wyścigu od jazdy odstawił Norberta
Kościucha. Niemniej dzięki maksymalnemu wykorzystaniu rezerw taktycznych i
dodatkowym biegom Jasona Doyle’a, Nielsa Kristiana Iversena i Chrisa Holdera
miejscowi zmniejszyli w pewnym momencie rozmiary porażki do sześciu punktów, ale
przebieg meczu nie pozostawiał wątpliwości, że to leszczynianie byli
zdecydowanie lepszym zespołem.
Po meczu kapitan gospodarzy Chris Holder, dla którego był to jubileuszowy 200
mecz w toruńskich barwach narzekał w wywiadach, że nawierzchnia była zbyt
twarda, a Emil Sajfutdinow zauważył, że nawierzchnia mocno zmieniła się w
porównaniu do zeszłego sezonu. Ścieżki, które były najskuteczniejsze w
poprzednich latach, tym razem nie działały. Oglądając mecz można było odnieść
wrażenie, że najbardziej ucierpieli na tym zawodnicy gospodarzy.
Patrząc na zespół z Leszna można mieć dejavu sprzed roku. Punkty zdobywa cały
zespół, a jeśli jeden ma słabszy dzień, nadrabia kto inny. Tak było choćby z
Dominikiem Kuberą, czy Piotrem Pawlickim, którzy już w poprzedniej kolejce
pokazali, że stać ich na większe zdobycze, choć trzeba przyznać, że w tym meczu
nie wypadli źle. Trzeba też jednak pamiętać, że Unia jechała osłabiona
brakiem Hampela i wyglądała na walec, który ponownie może rozjechać
Ekstraligę.
Podczas meczu na MotoArenie pojawili się goście specjalni. Mowa o muzykach
popularnego zespołu Big Cyc, którzy kręcili na toruńskim obiekcie swój teledysk,
a Krzysztof Skiba, lider zespołu Big Cyc tak komentował ten fakt: "Na stadionie
kręcimy specjalny teledysk do żużlowej piosenki. Mam nadzieję, że stanie się ona
hymnem KS Toruń. Widowiska muzyczne i sportowe mają wiele wspólnych cech. Są
emocje, są tłumy ludzi - to nas łączy".
Z kolei Jacek Jędrzejak, członek zespołu Big Cyc, a prywatnie kibic czarnego
sportu, mówił: "Kibicem żużla jestem od zawsze. Pochodzę z Ostrowa, mieszkam w
Ostrowie, na żużel chodzę od dziecka. Czasami bywam też na Motoarenie. Dla nas
nagranie teledysku w Toruniu to czysta przyjemność, a że kiedyś graliśmy w
Toruniu koncert. Prezes klubu zasugerował, byśmy stworzyli hymn. No to jesteśmy
na MotoArenie".
Wspomniany teledysk miał być gotowy za kilka tygodni, jednak żużlową piosenkę,
kibice usłyszeli ją już podczas meczu Get Well Toruń - Unia Leszno i był to jej
debiut przed szerszą publicznością.
Po meczu powiedzieli:
Adam Krużyński - przewodniczący rady nadzorczej Get Well Toruń - to co
przydarzyło się Jasonowi, oczywiście nie powinno było wydarzyć. W ferworze
walki, w pośpiechu doszło do ludzkiego błędu, którego jednak absolutnie nie chcę
usprawiedliwiać. Tak nie możemy tracić punktów. Zwłaszcza w takim meczu, gdzie
każdy punkt jest na wagę złota. Wina ewidentnie leży po stronie mechaników
Doyle’a. Przecież on nie może wkładać palca do baku. Nie ma też żadnej
niezdrowej rywalizacji pomiędzy naszymi Australijskimi zawodnikami. Jason miał w
tym meczu lepszy sprzęt, więc naturalne wydawało się, że to on powinien atakować
pierwszą pozycję. Sytuacja po starcie ułożyła się jednak tak, i chodzi nawet o
to, kto, po której stronie toru jechał, że nie dało się niczego zaplanować.
Chris Holder nie mógł zamknąć klapy, bo na plecach siedział rywal. Zapewniam
jednak, że żadnego problemu między Chrisem i Jasonem nie ma i nie było. Zresztą
panowie nie skakali sobie po biegu do gardeł, nie kłócili się, jeden do drugiego
nie miał pretensji. Gdy idzie o przeszkadzanie sobie na torze, to większym
błędem była postawa Igora Kopća-Sobczyńskiego, który zablokował Chrisa Holdera w
dwunastym biegu, a później za dużo tam było emocji, ale i też mecz był szalenie
ważny. Każdy chciał wygrać. Igor wiedział, że zrobił źle i po biegu poszedł do
Chrisa, panowie zrobili żółwika i sprawa jest załatwiona. Natomiast Chris
działał na torze w olbrzymich emocjach, ale potem odpuścił. W sumie szkoda, bo
to był ważny wyścig, ale przecież w biegu z juniorem nie da się ustalić taktyki.
W żużlu nie ma "team order" jak w Formule 1. Jeśli nie wygra się startu, to kto
goni determinuje sytuacja na torze. Nie może być takiej decyzji przed biegiem.
Zawodnicy wiedzą, który z nich wolniejszy i wtedy jeden z nich odpuszcza pole.
Takie ustalenia co do parowej jazdy robi się przed nominowanymi, ale nie w
rundzie zasadniczej. Naprawdę nie szukajmy dziur w całym, gdy sport jest tak
dynamiczny, że panowie przejeżdżają 1300 metrów w 60 sekund. Prawda jest taka,
że nie mamy problemu z atmosferą, lecz z szybkością i czwartym zawodnikiem.
Trzech punktujących na mecz to za mało. Zwłaszcza na tych najlepszych. Musimy
pracować nad tym, żeby inni zawodnicy dołączyli do tej trójki. Gdybym ja
podejmował decyzje, to dałbym szansę Kościuchowi. Zwłaszcza że był bieg z Kuberą
i to dawało temu zawodnikowi szansę na odbicie. Gadaliśmy już o tym ze sztabem,
ale wszystko, co dzieje się w trakcie meczu, to autonomiczne decyzje menedżera.
Nie załamujemy rąk, bo już przed sezonem wiedzieliśmy, że początek będzie
trudny. Mamy najtrudniejszy kalendarz z wszystkich drużyn. Inna sprawa, że
jakbyśmy wyrwali Unii 3,4 punkty, a szansa na to była, to na pewno nie byłoby
pytań, a nasze notowania w grze o play-off byłyby zdecydowanie większe. Zresztą
nadal uważam, że jesteśmy w grze. Możemy nawet nie wygrać pierwszych pięciu
spotkań. Chodzi o to, żebyśmy później zrobili swoje. A teraz trzeba wspierać
tych chłopaków, tak jak my to w klubie robimy. Tego samego oczekuję od kibiców,
że nawet w trudnych chwilach będą z zespołem. Efekty przyjdą, ale może trzeba
będzie poczekać nawet do siódmej kolejki.
Jacek Frątczak - toruński menadżer - Widać, że mamy potężną dziurę w składzie. W trzech zawodników nie da się wygrać meczu, tak jak w Zielonej Górze nie mieliśmy prawa wygrać w dwóch. W przypadku Jacka Holdera robiliśmy w ostatnim czasie wszystko co w naszej mocy, ale poprawy nie widać. Musimy jednak dać mu wsparcie. Pamiętajmy, że w ostatnich dwóch latach to on nas ratował. Teraz on potrzebuje naszej pomocy. Nie ukrywam, że czekam też na powrót Rune Holty. Potrzebujemy go bardzo i to w takiej formie, jaką prezentował przed rokiem. Jeśli chodzi o przygotowanie toru, to mówimy o torze, który poddawany jest ekstremalnym różnicom temperatur. Na to nie mamy żadnego wpływu. Na stadionie mamy do czynienia z "efektem szklarni". To nie jest też tak, że nawierzchnią załatwimy sprawę wyprzedzania na torze, bo to jest Ekstraliga. W piątek na treningach temperatura była o połowę niższa. W niedzielę od rana świeciło pełne słońce. Nie jest łatwo wyregulować ten tor. Jeżeli chcielibyśmy eksperymentować ze średnioprzyczepnym to trudno byłoby nad nim zapanować. Zalewanie toru wodą, który jest z natury twardy powoduje to, że on się spieka pod wpływem temperatury. Mamy dziury i nie ma tutaj co ukrywać. Próbowaliśmy różnych rozwiązań sprzętowych, nawet tych ekstremalnych. Szukaliśmy w jedną i drugą stronę. Ja jako menedżer wykorzystałem wszystko co mogłem. Patrząc na takiego rywala jak Unia Leszno nie miałem ochoty czekać ze zmianami. Uruchamiałem od razu wszystkie armaty. Można było się wstrzymać, zaryzykować i zobaczyć czy Norbert na kolejny bieg odpowiednio się przełoży. Natomiast jeśli mam osiem punktów straty i siódmy wyścig przed sobą, to ja nie ryzykuję. Była szybka decyzja - wstawiam zawodnika który poprzedni wyścig wygrał i jadę dwoma liderami. Musimy myśleć w jaki sposób w danym momencie wykorzystać rajderów, którzy są szybcy ze startu, bo to w żużlu jest podstawą. Jeżeli mam dwóch zawodników i jeden z nich mówi, że musi wprowadzić korekty i zobaczymy jak będzie to wybiorę inną opcje.
Chris Holder - Toruń - Jestem bardzo zawiedziony tym, że nie zdobyłem "trójki". Na torze trudno było się rozpędzać, był bardzo śliski. Próbowaliśmy różnych rozwiązań, kilka razy byliśmy blisko tego żeby wygrać, ale ciągle czegoś brakowało. Na torze trudno było się rozpędzać, był bardzo śliski. Powinno być trochę lepiej, lecz cały zespół potrzebuje więcej punktów, potrzebujemy zwycięstw. W tym meczu użyłem innego silnika, niż w zeszłym tygodniu podczas wyjazdowego meczu w Zielonej Górze i było dużo lepiej, lecz nadal nie jestem zadowolony ze swojej postawy. Nie zrozumieliśmy się z Igorem w jednym biegu, ale rozmawialiśmy po biegu, ale wtedy już było po wszystkim, a chodzi o to żeby odpowiednio zachować się w danej chwili. Mój partner nie obejrzał się na mnie. Mieliśmy okazję żeby zdobyć pięć punktów. To był jego błąd, po prostu nie zauważył tego gdzie jestem. Przeprosił mnie za swoje zachowanie. Jesteśmy po to, żeby sobie pomagać, a nie blokować siebie nawzajem. W pierwszym momencie każdy jest napompowany, ale teraz nie ma między nami żadnych problemów. To kolejne doświadczenia, a dla niego lekcja. Nie popełni już takiego błędu. Leszno jest mistrzem Polski sprzed roku, mają świetny zespół, rezerwy, dobrych juniorów, indywidualnego mistrza świata juniorów ubiegłego roku. Bardzo ciężko się jedzie przeciwko takiej drużynie.
Igor Kopeć-Sobczyński - Toruń - Cały czas coś zmienialiśmy, pogoda się zmienia, bo jest dużo cieplej niż w poprzednim tygodniu kiedy tu trenowaliśmy, dlatego trzeba dużo kombinować, to też jest początek sezonu. Nie jestem jeszcze na tyle doświadczonym zawodnikiem, żeby wprowadzać korekty, które od razu będą pasować. W kolejnych wyścigach byłem szybszy, przyjeżdżałem coraz bliżej za zawodnikami, więc pewnie stad decyzja pana Jacka o zmianie w biegu dwunastym. Poza tym błędem, który popełniłem w tym wyścigu, jechałem szybko i przywiozłem dwa punkty.
Norbert Kościuch - Toruń - Byłem gotowy do wyjazdu do każdego z moich programowych wyścigów. Czy czuję się słabszy od kolegów z drużyny, którzy pojechali w większej liczbie wyścigów? A wyniki pokazują, że jestem słabszy? Nie. Jesteśmy drużyną i w kontekście wyniku drużyny myślę, że mogłem wczoraj liczyć na coś więcej.
Przemysław Nasiukiewicz - menedżer Norberta Kościucha - Mecz z Unią Leszno był do wygrania. Drużynie z Torunia zabrakło kilku punktów jednego zawodnika, który mógł je zrobić. Norbert Kościuch jest gotowy na minimum 6 - 7 punktów, które w tym spotkaniu przechyliłyby szalę zwycięstwa na rzecz gospodarzy. Norbert dobrą dyspozycję pokazuje na treningach. Poza tym zrobił to również w memoriale Alfreda Smoczyka i eliminacji Złotego Kasku. A jego zero punktów w pierwszym biegu wczorajszych zawodów? W drużynie Get Well każdy z zawodników miał przynajmniej jeden gorszy bieg, ale problem w tym, że niektórzy mieli ich znacznie więcej. Uważam - zresztą jak większość komentatorów i kibiców - że Norbert powinien pojechać w swoich kolejnych wyścigach. Dobrze go znam i wiem, że gryzłby tor i zdobył punkty, a wtedy wynik drużyny byłby inny.
Dominik Kubera - Leszno - Słaby występ i nie ukrywam tego, bo pojechałem bardzo słabo, oprócz pierwszego wyścigu to nie pojechałem tak na prawdę nic. No gubię się na prawdę, ciężki mam ten początek sezonu, cały czas szukam, szukam i tak na prawdę nie mogę znaleźć i myślę, że przyszły tydzień będzie dosyć pracowity dla mnie, bo tak nie może być po prostu.
Emil Sajfutdinow - Leszno - na torze było trochę inaczej niż zwykle, bo nawierzchnia była twardsza. W niektórych momentach brakowało nam prędkości i trudno było wyprzedzać. Zawsze by tak się chciało by było lepiej, dlatego pracujemy ciężko i żeby było wszystko ok, ale nie jechaliśmy z byle kim i to są ciężkie spotkania. W Ekstralidze chyba nie jest tak, że możesz zaplanować sobie jedno, a nie wyjdzie to.
Piotr Pawlicki - Leszno - Przyjechaliśmy na bardzo ciężki teren do Torunia, więc zdobycz punktowa całej drużyny jest zadowalająca. Gospodarze są mocni i nie zmienia tego kontuzja Rune Holty. Pokazali duży pazur, a my jechaliśmy osłabieni brakiem Jarka Hampela. Absencje w obu drużynach jakoś się wyrównały. Tor naprawdę nie pozwalał na zbyt wiele walki. Było bardzo twardo i zmieniały się ścieżki. Zostaliśmy przyzwyczajeni do walki na toruńskim owalu, ale teraz było inaczej. Robiło się bardzo ślisko po polaniu i należało wyciągać dobre wnioski. Nie zawsze wprowadzone korekty są trafne, a za dobry przykład służą moje dwie jedynki. Cały czas czuliśmy oddech rywala. Nasza przewaga w pewnym momencie się powiększyła, ale wiedzieliśmy, że możemy stracić zaliczkę w przeciągu dwóch wyścigów. Utrzymywaliśmy pełną koncentrację i dużo dyskutowaliśmy, jak tor się zachowuje. Najważniejsze, że wyszliśmy zwycięsko z tego meczu i możemy z uśmiechami wracać do domu. Kolejne punkty znalazły się na naszym koncie, więc bardzo się z tego cieszymy. Sezon jest jednak długi i zobaczymy, co będzie dalej.
Janusz Kołodziej - Leszno - Zawody były ciężkie, bo choć znamy ten tor, to mieliśmy problemy z dopasowaniem naszych motocykli. Nawierzchnia była nieco inna niż zazwyczaj, było twardziej. Dawniej można było napędzać się po szerokiej, dziś był z tym problem - torunianie zamknęli tę drogę, więc musieliśmy sobie radzić w inny sposób. Optymalne ścieżki były mniej więcej w środkowej części. Całe spotkanie koncentrowaliśmy się na tym, żeby wygrać. I to nam się udało. Zadowolony jestem, też ze swojej postawy, bo sporo pracowaliśmy przy sprzęcie z moimi nowymi mechanikami, a nie wszystko od początku nam się układało. Na szczęście, po naprawdę wielu godzinach spędzonych w warsztacie, udało się znaleźć coś ciekawego. Obawiałem się tego spotkania w Toruniu. Tego, czy na pewno wszystko dobrze "siądzie" na twardej nawierzchni. Starty wygrywałem, na trasie też było dobrze, choć dwa razy przegrałem z Jasonem Doylem. Ostatecznie jednak mogę być zadowolony ze swojego występu. Na tym torze, jak ktoś się do niego nie "przykleił", to naprawdę mógł mieć problem z prędkością, nie mówiąc już o wyprzedzaniu. Szpryca, do tego kurz, więc nie dość, że nic nie widzisz, to jeszcze pochłaniasz to, dusisz się i wszystko cię zatrzymuje. Oczywiście to zależy od desperacji zawodnika, który może jeszcze próbować np. odbijać się od band, choć akurat może nie w tym meczu na Motoarenie. Torunianie byli stawiani pod ścianą, starali się gonić, ale z różnym skutkiem. Trzech zawodników zdobywało punkty, a reszta strasznie się męczyła. Ciężko wygrywać z taką drużyną, jak Unia Leszno, bo ona ma dwóch bardzo dobrych juniorów. My takich młodzieżowców nie mamy i jest przez to trudniej. Przed następnym spotkaniem musimy mieć czyste głowy, a będzie dobrze
Per Jonsson - były zawodnik Apatora Toruń -
Unii Leszno można pogratulować świetnej drużyny. Jadą wszyscy, a niezwykle cenni
są juniorzy. Wykonują ogromną robotę. To cechuje najlepsze ekipy. Tylko przy
takim wsparciu młodzieży można walczyć o najwyższe cele. Takiego atutu na pewno
nie ma Get Well Toruń. To było bardzo widoczne. Uważam, że zawodzą również
bracia Holderowie. Ani Chris, ani jego brat nie jadą na odpowiednim poziomie -
podkreśla. Przypomnijmy, że Jack Holder pojawił się w niedzielę pięć razy na
torze i zdobył zaledwie punkt. Chris uzbierał 11 "oczek". Był trzecią siłą w
drużynie, ale nie wygrał indywidualnie ani jednego wyścigu. Trudno zatem mówić,
że stanowił wartość dodaną.
Niepokojące są także obrazki z toru. Moim zdaniem nie tak powinna wyglądać
drużyna. Jest problem ze współpracą pomiędzy zawodnikami. Wszyscy walczą o każdy
punkt, ale nie zwracają na siebie uwagi. Każdy jedzie po swoje. Poza tym
zawodnicy powinni sobie pomagać także w innych kwestiach. Jeśli ktoś znajduje
odpowiednie ustawienia i potrafi wyjechać ze startu, to powinien się tym od razu
podzielić. To nie są zawody indywidualne, żeby po prostu wyjeżdżać do biegu i
gnać po swoje punkty. W tym widzę zdecydowanie największy problem drużyny.
Nie wypowiem się na temat Norberta Kościucha, bo trudno coś powiedzieć. Gdyby
dostał jeszcze jeden wyścig, to wtedy moglibyśmy go jakoś ocenić. Torunianie
mieli problemy z ustawieniami motocykli w pierwszej serii. To nie dotyczyło
tylko jego, więc chyba zasłużył na drugi raz. Generalnie zawodnicy z Torunia nie
wychodzili najlepiej spod taśmy. Nie byli w lepszym położeniu w pierwszym łuku.
Kiedy brakuje ci tego w Ekstralidze, to później jest bardzo trudno. Inna sprawa,
że gdy w Toruniu jest nieco przyczepniej, to żużlowcy mają do wyboru sporo linii
jazdy. Tym razem tor był dość twardy. Trudno mi jednak powiedzieć, czego chcieli
zawodnicy i jakie były uzgodnienia. Z drugiej strony pamiętajmy, że obie drużyny
rywalizowały na takiej samej nawierzchni, więc tym nie można się tłumaczyć.
Zgadzam się jednak, że na początku rozgrywek, po tak wielu treningach, domowy
tor powinien być atutem. Na pewno byłoby łatwiej o ściganie, gdyby było nieco
przyczepniej.
Sławomir Kryjom - były menadżer z Torunia - Motoarena jest uznawana za jeden z najlepszych torów do ścigania. A tak nudnych zawodów jak te niedzielne, ten obiekt nie widział od dawna. Nie rozumiem, co widział w młodym Holderze menedżer drużyny. Czemu Australijczyk dostał aż pięć szans, a Norbert Kościuch tylko jedną. Przecież to była kompromitacja brata Chrisa. Mam takie odczucie, że te problemy w Toruniu ciągle się piętrzą i zamiast ubywać jest ich więcej i więcej. Otrzymaliśmy kolejny dowód na to, że w klubie jest ogromne ciśnienie i presja. Zawodnicy tego nie wytrzymują, poziom frustracji wzrasta. Tam coś nie gra na każdej płaszczyźnie.
Marek Cieślak - menadżer żużlowej reprezentacji Polski - Nie chcę łączyć tych spraw, ale Doyle przed sezonem 2019 wymienił cały team, z którym zdobywał największe laury. Takie rzeczy teraz naprawdę rzadko się zdarzają. Pamiętam jak kilkanaście lat temu podczas Grand Prix podobna historia przytrafiła się Jasonowi Crumpowi. Mechanik wracał do domu taksówką.
Toruńskie podprowadzające z roku 2018 - Nasi
drodzy Kibice. Chciałybyśmy się z Wami pożegnać. Dziękujemy Wam za te wspólnie
spędzone lata razem z Wami. Wszystkie triumfy i porażki przeżywaliśmy razem,
byłyśmy nieodzowną częścią zespołu.
Niestety naszego klubu nie było stać na to, by się z nami pożegnać. Mimo to
chciałybyśmy podziękować klubowi KST za te 4 wspaniałe lata współpracy, było nam
niezmiernie miło reprezentować nasz klub. Będziemy miło wspominać czas spędzony
na Motoarenie. My jako część drużyny nie wyobrażamy sobie zakończenia współpracy
bez słowa pożegnania. Dlatego dziękujemy i życzymy klubowi samych sukcesów.
Pamiętajcie, że pasja rodzi profesjonalizm, profesjonalizm daje jakość, a jakość
to jest w życiu luksus. Do miłego. Team podprowadzających w latach 2015-2018.