|
Zmiany regulaminowe Kontrakty 2018 Przygotowania do sezonu Liga seniorów Liga juniorów Rozgrywki pozaligowe Wyniki Kadra 2018 Tabela sezonu 2018 Statystyka i Regulaminy |
||||
Kapitan | Anielskie powroty | MIMP |
ZMIANY REGULAMINOWE W SEZONIE 2018
Sezon 2017 Get Well zakończył na
siódmym miejscu w tabeli i o utrzymanie musiał walczyć w barażach. Wynik ten był
wielkim rozczarowaniem. Nic więc dziwnego, że wszyscy oczekiwali z nadziejami na
rok 2018, który miał być zupełnie inny. Zwłaszcza, że Anioły na złoto DMP
czekały od roku 2008, a srebrny medal wywalczony w sezonie 2016 tylko rozbudził
apetyty w "Grodzie Kopernika". Właściciel toruńskiego klubu musiał jednak podjąć
męskie rozmowy z zawodnikami i zbudować taki skład, który zapewniłby spokojny
awans do fazy play-off, a później walkę o najwyższe cele.
Efekty tych rozmów bazowały rzecz jasna na klubowej kasie, bowiem od jej
zasobności zależał poziom zakontraktowanych zawodników oraz ich zaangażowanie w
sportowe obowiązki. W sukurs
Przemysławowi Termińskiemu przyszła nowa
umowa
Ekstraligi Żużlowej z Koncernem PGE, który pozostał sponsorem tytularnym na
kolejne 3 lata, a do kasy spółki zarządzającej rozgrywkami miały trafić miliony,
których beneficjentami miały być kluby.
Wywodzący się z toruńskiego środowiska żużlowego, Prezes Ekstraligi
Wojciech
Stępniewski nie krył zadowolenia z podpisanej umowy: "Jestem bardzo szczęśliwy,
że kontynuujemy współpracę i dziękuję PGE Polskiej Grupie Energetycznej za
zaufanie oraz dotychczasowe trzy lata sponsoringu, które okazały się dużym
sukcesem. Wzrost frekwencji na stadionach, duże i niesłabnące zainteresowanie
transmisjami telewizyjnymi z meczów, a także ciągły rozwój infrastruktury
stadionowej i organizacji rozgrywek to nasze atuty. Żużel stale się rozwija,
polscy zawodnicy od lat stanowią jego motory napędowe, a to oznacza, że razem
możemy jeszcze wiele osiągnąć w zakresie popularyzacji tej dyscypliny i jej
pozytywnego, rodzinnego wizerunku".
Ponadto Ekstraliga podpisała nowy kontrakt telewizyjny z platformą nc+ (na lata
2019-21 za ponad 60 milionów złotych). Dzięki nowej umowie ze sponsorem
tytularnym i obowiązującemu kontraktowi telewizyjnemu z nc+, kluby PGE
Ekstraligi miały dostać w roku 2018 milion złotych z kasy podmiotu
zarządzającego, a mistrz mógł liczyć na 1,5 miliona.
Nic więc dziwnego, że zarówno kluby jak i ekstraliga poczuły moc finansową,
która w dobie gdy pieniądz rządził sportem, dawała solidne podstawy do budowania
potęgi żużlowej nad Wisłą i snucia dalekosiężnych planów na przyszłość.
Warunkiem koniecznym, aby silny polski żużel, stał się potęgą oprócz finansów
było priorytetowe traktowanie zawodów ligowych w Polsce przez zawodników i inne
znacznie słabsze w swych strukturach nacje żużlowe.
Po ubiegłorocznych zawirowaniach z deklaratywnym wyborem dwóch innych lig oprócz
polskiej przez zawodników startujących w Ekstralidze w roku 2018, ponieważ
przepis ten zdał egzamin, żużlowe władze poszły krok dalej i wystosowały do FIM
wniosek, w którym domagały się wprowadzenia tzw. Speedway Slot System, który
wzorem rozwiązań piłkarskiej UEFA przydzielał każdej z lig określone dnia
tygodnia. W żużlu było to o tyle ważne, że zawodnicy startujący w kilku ligach,
w przypadku nałożenia się terminów mieli problem z wypełnieniem swoich
obowiązków względem priorytetowych pracodawców. Zaproponowany przez Ekstraligę Żużlową i PZM, Speedway Slot System zakładał, że
liga brytyjska otrzymała do ligowej dyspozycji poniedziałki i czwartki, szwedzka
wtorki, duńska środy, a polska piątki i niedziele. Sobota była zarezerwowana dla FIM, z zastrzeżeniem, że jeśli w danym dniu nie było zawodów organizowanych
przez międzynarodową federację, to ekstraliga zyskiwała dodatkowy termin.
Oczywiście każda z lig mogła jeździć w inne dni tygodnia, jednak musiała się
liczyć z tym, że zawodnicy jako priorytet mieli w kontrakcie ligę startującą we
wskazanym dniu. System Slot nie uwzględniał kadłubowych lig - czeskiej,
niemieckiej i rosyjskiej oraz piątkowych treningów Grand Prix, gdyż nie miały
one należytego prestiżu lub nie były one obowiązkowe.
Niestety w pewnym momencie pojawił się problem ze slot systemem, bowiem FIM nie
chciał się zgodzić na to, aby w przypadku odwołania sobotniej imprezy z powodu
deszczu przekładać ją na inną sobotę. Dlatego światowe władze domagały się jako
rezerwowego terminu niedzieli, gdzie jak wiadomo, startowała liga polska. W tej
sytuacji była pokusa, by zostawić obowiązujący w 2017 roku deklaratywny limit
lig. To byłoby dodatkowe zabezpieczenie i szansa na znalezienie większej ilości
wolnych terminów w tygodniu w razie konieczności przełożenia spotkań Ekstra i I
ligi. Zawodnicy, mając do wyboru opcję 1+2 zwykle odpuszczali Anglię, czyli
nasze ligi zyskałby de facto poniedziałek i czwartek.
Limit jednak został ostatecznie zniesiony, bo władzom Ekstraligi Żużlowej i
GKSŻ
udało się znaleźć porozumienie z angielską federacją BSPA w którym Polacy
zmienili limity i zawodnicy poza ligą polską i ligą narodową, mogli wskazać nie
jedną a dwie inne ligi. Z kolei Anglicy na czas rozgrywania w Polsce rundy
play-off oddali czwartkowe terminy Polakom. Oczywiście zasada ta miała
obowiązywać tylko w takiej sytuacji, gdy FIM bądź FIM Europe zmuszone były do
przełożenia imprezy z soboty na niedzielę, burząc kalendarz rywalizacji ligowej
nad Wisłą. Było to niemałe osiągnięcie polskich działaczy, którzy pokazali, że
nie chodzi im o ograniczanie swobody zawodników, ale o wolne terminy i sportową
dyspozycję najważniejszych jeźdźców.
Po ustaleniach na szczeblu międzynarodowym i organu zarządzającego przyszedł czas na regulamin dla klubów. Ponieważ w poprzednim roku zawodnicy mogli negocjować warunki kontraktu z dotychczasowym klubem przed otwarciem okienka transferowego, rodziło to nieporozumienia wynikające z tego, że zawodnicy ustalali warunki na bazie istniejących przepisów. Potem jednak wchodziły zmiany i wynikały z tego różne problemy i wzajemne pretensje. Działacze, chcąc się dopasować do nowych regulaminów, wprowadzali korekty w zawartych wcześniej porozumieniach, a żużlowcy irytowali się, mówiąc, że przecież nie tak się umawiali. W roku 2018 postanowiono zrobić z tym porządek, a kluby musiały uzbroić się w cierpliwość i liczyć na to, że zawodnicy, z którymi zawarli dżentelmeńskie umowy, nie wycofają się z ustaleń, gdy zobaczą nowe regulacje. Większość działaczy była jednak rozczarowana takim obrotem sprawy, bowiem chciała, żeby było tak, jak dawniej. Rok temu okienko transferowe zostało otwarte 1 listopada i trwało dwa tygodnie, jednak prezesi mieli możliwość wcześniejszego dogadania się ze swoimi zawodnikami, którym kończyły się umowy. W myśl regulaminu na rok 2018 nie mogli tego zrobić i Ekstraliga trzymała tych ustaleń i nie zamierzała zmieniać wcześniej podjętej tłumacząc, że nie można robić zmian dla zmiany i pod wpływem kaprysu, a chodzi o to, żeby wszystkie umowy były zawarte z zawodnikami w tym samym reżimie prawnym. I było to słuszne podejście, bowiem innym z postulatów klubowych włodarzy było poszerzenie ligi do 10 zespołów czyli do stanu który obowiązywał w latach 2012-2013. Wówczas odstąpiono od tego rozwiązania, bo zwyczajnie się ono nie sprawdziło. Nie wszystkie kluby poradziły sobie z większą liczbą spotkań, a dodatkowo problemem była nieustanna licytacja o topowych zawodników. To wszystko odbiło się na kondycji finansowej kilku ośrodków. Temat poszerzenia Ekstraligi wracał jednak i zapewne będzie wracać w przyszłości, bowiem w niższych ligach, wyłaniały się co jakiś czas kluby aspirujące do ekstraligowego grona. I tak było przed sezonem 2018, kiedy to struktury sportowo-orgnizacyjn-finansowe w Gdańsku, Łodzi czy zdegradowanym za doping Grigorija Łaguty Rybniku predysponowały te kluby do walki na najwyższym poziomie. Kluczowe było jednak to, aby podejść do sprawy z zimną głową i tak właśnie podchodziła Ekstraliga, która zamiast żonglować ilością zespołów na ligowych poziomach starała się znaleźć alternatywne rozwiązanie, jak choćby to w którym kluby nie kończyłyby sezonu już w sierpniu. Trudno jednak było o złoty środek i pewnym było, że na sezon 2018 żadnych zmian ilości zespołów w ekstralidze nie będzie, a wszelkie zmiany w tym obszarze były możliwe dopiero od roku 2020.
Aby zapobiec niepotrzebnym spekulacjom, żużlowe władze nie zamierzały zbyt długo trzymać klubów w niepewności regulaminowej i w drugiej połowie października przedstawiły nowe zasady rywalizacji na rok 2018, wśród których najważniejszą zmianą było wprowadzenie zawodnika rezerwowego do 23 roku życia, a także odmienne uregulowanie kwestii związanych z zastępstwem zawodnika i przekładaniem meczów. Oto skrót najważniejszych zmian:
Zawodnicy rezerwowi i składy drużyn | ||
W meczach nowego sezonu drużyny uczestniczyć będą w składach liczących od 6 do 8
zawodników (drużyna gospodarza z numerami startowymi od 9 do 16 i drużyna gościa
– od 1 do 8). Zawodnicy z numerami 8 oraz 16, którzy będą krajowymi zawodnikami
młodzieżowymi będą mogli w niektórych przypadkach stanowić zastępstwo zawodników
z numerami odpowiednio 6, 7 i 14, 15. Ponadto, będą mogli w biegach II – XIII
zastąpić zawodników z numerami 6, 7 i 14, 15 jako rezerwa zwykła maksymalnie po
jednym razie każdego z nich. Zawodnicy z numerami 6 – 8 i 14 – 16 będą mogli zostać zgłoszeni do biegów I, III – XV w zastępstwie innego zawodnika jako rezerwa zwykła, a także w powtórzonych biegach I, III – XV zastąpić zawodnika pod warunkiem, że łączna liczba ich startów w biegach I – XV nie przekroczy: 5 plus 1 rezerwa taktyczna plus 1 rezerwa zastępująca. Rezerwowymi mogą być zawodnicy krajowi lub obcokrajowcy do 23 roku życia (biorąc pod uwagę rok urodzenia). |
||
Nowe reguły zastępstwa zawodnika (ZZ) | ||
Zgłoszony w składzie zawodnik spełniający łącznie następujące warunki: | ||
1) ma prawo być zgłoszonym do zawodów, 2) posiada pierwszą, drugą, trzecią, czwartą lub piątą średnią indywidualną (SI) w składzie aktualnej na dzień zawodów kadry klubu, określoną wg zasad zamieszczonych w postanowieniach na dany rok, 3) w dniu meczu bierze udział w zawodach: FIM lub FIM Europe 4) nie był zgłoszony z numerem 6, 7, 8 oraz 14, 15, 16, |
||
otrzyma status zawodnika zastępowanego, który będzie liczony do składu drużyny, spełniającego określone wymogi. | ||
- Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM
Europe będzie pokrywać się z datą meczu części zasadniczej rozgrywek PGE
Ekstraligi i zawodnik, który ma wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe
zostanie podany w składzie drużyny na mecz oraz spełni warunki zawodnika
zastępowanego, mecz nie będzie odwołany przez podmiot zarządzający, a drużyna
tego zawodnika uzyska uprawnienie do zastosowania za niego zastępstwa zawodnika. - Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe będzie pokrywać się z datą meczu części zasadniczej rozgrywek PGE Ekstraligi i dwaj zawodnicy, którzy mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostaną podani w składzie drużyny na mecz i spełniają warunki zawodnika zastępowanego, mecz nie będzie odwołany przez podmiot zarządzający, a drużyna tych zawodników uzyska uprawnienie do zastosowania za jednego z nich zastępstwa zawodnika. - Jednakże, mecz ten będzie odwołany przez podmiot zarządzający, jeżeli drużyna zawodników, o których mowa w zdaniu poprzedzającym skorzysta z zastępstwa zawodnika i prześle niezwłocznie na tę okoliczność do podmiotu zarządzającego oświadczenie lub zwolnienie lekarskie. |
||
Mecz będzie odwołany przez podmiot zarządzający, jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe pokryje się z datą meczu części zasadniczej rozgrywek i spełniony będzie jeden z poniższych warunków: | ||
1) trzej zawodnicy drużyny, którzy mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM
Europe zostali podani w składzie na mecz i spełnią warunki zawodnika
zastępowanego, 2) dwaj zawodnicy drużyny, którzy mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostali podani w składzie na mecz i spełniają warunki zawodnika zastępowanego oraz w zawodach FIM lub FIM Europe bierze udział krajowy zawodnik młodzieżowy podany w składzie tej drużyny na mecz, który posiada pierwszą wśród krajowych zawodników młodzieżowych aktualnej kadry klubu średnią indywidualną (SI), określoną wg zasad zamieszczonych w postanowieniach na dany rok, 3) dwaj krajowi zawodnicy młodzieżowi drużyny mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe innych niż finały i zostali podani w składzie na mecz, 4) krajowy zawodnik młodzieżowy podany w składzie drużyny na mecz ma wziąć udział w finałowych zawodach FIM lub FIM Europe. |
||
We wszystkich powyższych przypadkach (pkt 1 – 4) musi być spełniony warunek, że
wraz ze składem drużyny klub poda informację do podmiotu zarządzającego oraz
przeciwnika, że nie wyraża zgody na rozegranie meczu bez tych zawodników. Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe pokryje się z datą meczu części finałowej rozgrywek i zawodnik, który ma wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostanie podany w składzie drużyny na mecz oraz spełni warunki zawodnika zastępowanego, mecz nie będzie odwołany przez podmiot zarządzający, a drużyna tego zawodnika uzyska uprawnienie do zastosowania za niego zastępstwa zawodnika. Jednakże, mecz ten będzie odwołany przez podmiot zarządzający, jeżeli drużyna zawodników, o których mowa w zdaniu poprzedzającym korzysta z zastępstwa zawodnika i prześle niezwłocznie na tę okoliczność do podmiotu zarządzającego oświadczenie lub zwolnienie lekarskie. Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe pokryje się z datą meczu części finałowej rozgrywek i co najmniej dwaj zawodnicy, którzy mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostaną podani w składzie drużyny na mecz oraz spełnią warunki zawodnika zastępowanego, mecz będzie odwołany przez podmiot zarządzający, o ile oraz wraz ze składem drużyny klub poda informację do podmiotu zarządzającego oraz przeciwnika, że nie wyraża zgody na rozegranie meczu bez tych zawodników. |
||
Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe, w których ma wziąć udział reprezentant Polski podany w składzie drużyny na mecz pokryje się z datą kalendarzową meczu części finałowej rozgrywek, mecz będzie odwołany przez podmiot zarządzający, o ile spełnione są łącznie poniższe warunki: | ||
1) reprezentant Polski, który ma wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe
był
krajowym zawodnikiem młodzieżowym, 2) wraz ze składem drużyny, klub podał informację do podmiotu zarządzającego oraz przeciwnika, że nie wyraża zgody na rozegranie meczu bez tych zawodników. |
Zmiany te budziły sporo kontrowersji, bowiem wielu liczyło na ochronę rodzimych
jeźdźców, ale jak się okazało paszport zawodnika nie miał żadnego znaczenia.
Ekstraliga Żużlowa wprowadzając przepis, chciała bowiem zabezpieczyć się na
wypadek kontuzji żużlowców czy też przekładania międzynarodowych zawodów
organizowanych przez FIM, w których startowali nie tylko zawodnicy krajowi. Przy
ośmioosobowych składach, nawet jeśli dwóch żużlowców miało "wypaść" ze składu
(dopiero pięciu oznaczało walkower) z różnych przyczyn, drużyna mogła
spokojnie odjechać ligowe spotkanie. Niektórym klubom pomysł jednak nie podobał
się również z tego powodu, że ich zdaniem rozwiązanie to podnosiło koszty i
oczekiwały szerszego zastosowanie instytucji gościa w pierwszej i drugiej lidze.
Problem polegał jednak na tym, że kluby niższych lig nie chciały takich
udoskonaleń i zadowalały się "juniorskim gościem", bowiem seniorzy z Ekstraligi,
dla działaczy oczekujących wyniku za wszelką cenę, mogliby wypaczać wyniki
meczów.
Większość klubów jednak zacierała ręce na na nowe rozwiązania i snuła konkretne
plany transferowe. Nie inaczej było w Get Well Toruń, który myślał, aby pod
ósemką wystawiać
Jacka Holdera, który miał
rewelacyjny debiut w ekstralidze
przed rokiem. Również dla Włókniarza Częstochowa nowa opcja była pretekstem do
zatrzymania kończącego wiek juniora Oskara Polisa, a Sparta Wrocław miała dać
szansę Damianowi Dróżdżowi, który również stał się regulaminowym seniorem. Ale
nie tylko w Toruniu, Częstochowie i Wrocławiu zwiększył się popyt na żużlowców, którzy nie ukończyli 23 roku życia,
ale w każdym klubie regulaminowa nowość zmusiła działaczy do poszukiwania
żużlowców, którzy ukończyli wiek juniora. Poniżej zaprezentowano listę zawodników w przedziale wiekowym 22-25 startujący w lidze polskiej w
roku 2017, dla których nowy regulamin otwierał nowe możliwości w roku 2018:
Zawodnik | Klub w roku 2017 | Rok urodzenia | |
Oskar Ajtner-Gollob | Bydgoszcz | 1995 | |
Adrian Cyfer | Piła | 1995 | |
Artur Czaja | Tarnów | 1995 | |
Gleb Czugunow | Łódź | 1998 | |
Damian Dróżdż | Wrocław | 1996 | |
Max Fricke | Rybnik | 1996 | |
Jack Holder | Toruń | 1997 | |
Eduard Krcmar | Gniezno | 1996 | |
Brady Kurtz | Rybnik | 1996 | |
Roman Lachbaum | Rybnik | 1998 | |
Robert Lambert | Lublin | 1998 | |
Andrzej Lebiediew | Wrocław | 1995 | |
Nick Morris | Rzeszów | 1995 | |
Marcin Nowak | Gniezno | 1995 | |
Sebastian Niedźwiedź | Zielona Góra | 1997 | |
Krystian Pieszczek | Grudziądz | 1995 | |
Oskar Polis | Częstochowa | 1996 | |
Mike Trzensiok | Grudziądz | 1996 | |
Paweł Przedpełski | Toruń | 1995 | |
Kacper Woryna | Rybnik | 1996 | |
Bartosz Zmarzlik | Gorzów | 1995 |
Całą sytuację podczas
przedsezonowego telewizyjnego magazynu PGE Ekstraligi, skomentował
trener kadry narodowej Marek Cieślak: "Nie mam nic przeciwko,
żeby rezerwowy był, ale nie powinno być działania z premedytacją.
Tymczasem czasami już przed meczem wiemy, że ktoś jest w składzie, ale
na tor nie wyjedzie". Do tych słów odniósł się menadżer
toruńskiego klubu Jacek Frątczak: "W jednej rzeczy się z Markiem
Cieślakiem zgadzam - jeśli zawodnik wychodzi tylko do prezentacji, to trudno
mówić o dwóch Polakach. Z drugiej jednak strony mamy rezerwy taktyczne,
a zastępstwo zawodnika może być stosowane za polskiego seniora i wtedy
on też widnieje tylko w programie, a jadą za niego obcokrajowcy. W
trakcie meczu nie obowiązuje żadna klauzula, która chroni Polaków i
gwarantuje im starty. Nie zgadzam się jednak ze stwierdzeniami, że ktoś
omija regulamin i należy go skazać na ostracyzm. Zapisy były jasne i
czytelne już zimą. Każdy mógł pod to szyć skład. To jest tak samo jak z
protestami. Byłem traktowany jak wyrzutek, a robiłem wszystko w zgodzie
z przepisami. Jeśli coś nam się nie podoba, to można o tym powiedzieć i
dyskutować o zmianach po sezonie. Punkt widzenia zależy od
punktu siedzenia. Mam wrażenie, że wszystko może się zmienić, jeśli w klubie,
który krytykuje rezerwowego, pojawi się jakaś kontuzja. Wtedy jego działacze
mogą spojrzeć na całą sprawę zupełnie inaczej". I Jacek Frątczak w ostatnich
dwóch zdaniach nie zdawał sobie sprawy, że właśnie kontuzje w trakcie
sezonu i nowy przepis o zawodniku do lat 23 uratuje Get Well przed
katastrofą.
Zatem wprowadzenie zawodnika
kończącego wiek juniora nie oznaczało, że żużlowe władze nie myślały o
kolejnych młodych jeźdźcach, a wręcz przeciwnie, PZM starał się również regulaminowo zobowiązać kluby do szkolenia, wprowadzając
wysokie kary za brak wychowanków! Już rok temu powstał plan zakładający liczbę
młodzieżowców w różnych klasach sprzętowych, których kluby w ciągu najbliższych
lat muszą wyszkolić. W roku 2018 opublikowany został jednak "Regulamin Funduszu
Szkoleniowego Sportu Żużlowego" w myśli którego za mniejszą liczbę zawodników
niż przewidywały wymogi licencyjne, kluby musiały sporo zapłacić. Zwłaszcza ten z
Ekstraligi. Mówiąc oględnie kluby z Ekstraligi i Nice 1LŻ do 1 lipca 2020 roku
musiały wyszkolić przynajmniej po czterech zawodników w klasie 250 cc (do 15.
roku życia) i sześciu w klasie 500 cc (do 21. roku życia), którzy wystartują w
zawodach wpisanych do Kalendarza Sportu Żużlowego. Ponadto do 2022 roku kluby
musiały też wyszkolić czterech zawodników w klasie 80-125 cc (do 13 roku
życia), którzy również wystąpią w zawodach wpisanych do Kalendarza Sportu
Żużlowego.
Mniej restrykcyjne wymagania były w stosunku do II-ligowców, bowiem do 1 lipca
2020 roku musiały wyszkolić czterech zawodników w klasie 500 cc, a do 1 lipca
2021 roku dwóch zawodników w klasie 250 cc. Wymogi te dotyczą jednak jedynie
klubów, które miały siedzibę w Polsce.
Za lekceważące potraktowanie szkolenia klub z Ekstraligi, mógł zapłacić nawet
920 tys. zł kary! Pieniądze miały trafić do Funduszu Szkoleniowego, zarządzany
przez Zespół ds. Licencji dla klubów.
Tabela opłat za niewypełnienie kryteriów licencyjnych w zakresie szkolenia (wysokość opłaty szkoleniowej dotyczy jednego niewyszkolonego zawodnika) | |||
w klasie motocykli mini-żużlowych o pojemności 80-125 cc | 20.000,00 zł | 10.000,00 zł | - |
w klasie motocykli żużlowych o pojemności 250 cc | 30.000,00 zł | 20.000,00 zł | 10.000,00 zł |
w klasie motocykli żużlowych o pojemności 500 cc | 120.000,00 zł | 60.000,00 zł | 30.000,00 zł |
Wyszkolenie jednego zawodnika w wyższej klasie ponad wymaganą liczbę w regulaminie, wypełniało obowiązek wyszkolenia jednego zawodnika niższej klasy. |
90% środków z Funduszu Szkoleniowego miało być przeznaczonych na dofinansowanie
szkółek klubów we wszystkich trzech ligach. 8% trafić miało na dofinansowanie
szkółek dla klubów miniżużla, uczestniczących wyłącznie w rozgrywkach w klasach
85-125 cc. Pozostałe 2% miało zasilić obsługę Funduszu Szkoleniowego.
Pieniądze z funduszu mógł otrzymać wyłącznie klub, który wypełnił w danym
sezonie w całości wymogi licencyjne w zakresie szkolenia, a środki rozdzielane
miały być w ramach danej klasy rozgrywkowej, czyli te zgromadzone z wpłat np.
klubów Ekstraligi, dystrybuowane były wyłącznie do klubów Ekstraligi i dzielono
je proporcjonalnie do liczby zawodników, którzy uzyskali licencję i wypełnili
wymogi regulaminu szkolenia w danym sezonie.
Co ważne, wyszkolenie odpowiedniej liczby zawodników, to nie jedyny wymóg
postawiony w regulaminie licencyjnym. Od 2019 roku kluby z Ekstraligi i
pierwszej ligi musiały też organizować zajęcia i zawody dla dzieci na pit-bike'ach
(pojemność 50cc). Ponadto kluby ze wszystkich trzech lig, w rozgrywkach
młodzieżowych w 2018 roku (podobnie jak w 2017), musiały dysponować minimum
trzema juniorami. W latach 2019-2020 już czterema, a od 2021 roku - pięcioma.
Ponadto w roku 2018, za niekompletny skład na
Drużynowe Mistrzostwa Polski Juniorów najpierw
przyznawane było ostrzeżenie, a następnie kara 3 tys. zł za brak pojedynczego
zawodnika.
Wyżej opisane zmiany nie budziły większych kontrowersji, bo można powiedzieć,
były potrzebne w polskim żużlu.
Jednak po opublikowaniu regulaminu na sezon 2018
zawrzało, bowiem zawodnicy nie akceptowali faktu ograniczenia ich swobody w
zakresie umów sponsorskich oraz reklamowych, a także dodatkowych obowiązków i
kar finansowych. W mediach społecznościowych zawodnicy chcieli zademonstrować
swoje niezadowolenie i stworzyli zestawienie porównujące warunki kontraktowe
żużlowców do tych zawieranych przez profesjonalnych piłkarzy.
Władze ligowe były zdziwione tym protestem i przypominały, że postulaty zawarte w regulaminach były wynikiem rozmów między poszczególnymi klubami. Jednocześnie prezes Wojciech Stępniewski, zwrócił uwagę, na to że większość zapisów regulaminowych istniała już od kilku lat i nikt wcześniej pewnych tematów nie podnosił, a ekstraligowe władze nie nadużywały ich w stosunku do zawodników. Żużlowa centrala odniosła się jednak szczegółowym komentarzem do 21 zapisów regulaminowych, wyjaśniając zawodnikom intencje poczynionych korekt.
Oto pełna lista wyjaśnień:
dostarczanie klubowi na jego żądanie dokumentacji medycznej zawodnika celem weryfikacji czy zawodnik przestrzega przepisów antydopingowych, koszt pokrywa zawodnik. Cena to ok. 1000 zł za każde badanie. | |
Komentarz:
nie ma takiego kosztu. Chodzi wyłącznie o dostarczenie do klubu dokumentacji medycznej z leczenia szpitalnego, żeby klub mógł sprawdzić, czy nie były podawane specyfiki z listy substancji uznawanych za doping. |
|
45 dokładnie wydzielonych miejsc reklamowych, jednolite osłony, za kevlar i osłony - płaci zawodnik. | |
Komentarz:
zawodnik od zawsze płacił za swój kevlar. Zmiana, jaką wprowadzono, polega na tym, że wyszczególniono 45 miejsc na kombinezonie, które klub może żużlowcowi: odsprzedać lub przekazać za symboliczną złotówkę. |
|
brak możliwości reklamy na golfie, z tyłu na kołnierzu ochronnym. | |
Komentarz:
golf musi być odbiciem kevlaru, czyli zawodnik musi na nim umieścić te same logotypy, by móc je eksponować w razie zdjęcia kevlaru. |
|
brak możliwości umieszczenia loga sponsora na tylnej części kevlaru, na siedzeniu. | |
Komentarz:
od dawna jest tak, że w tym miejscu jest logo zawodnika, czyli np. jego pseudonim lub szczęśliwa liczba. |
|
brak możliwości reklamy na tłumiku, brak reklamy na ocieplaczu silnika, | |
Komentarz:
zgadza się. Wcześniej oba miejsca nie były określone w regulaminie. |
|
tylny kołpak - logo tylko jednego sponsora, kask - maksymalnie 3 miejsca, czapka - maksymalnie 3 miejsca. | |
Komentarz:
te zapisy nie pojawiły się w tym roku. W każdym z przypadków zawodnik musi rozmawiać z klubem o przekazaniu konkretnych miejsc. |
|
wszystkie umowy sponsorskie dłuższe niż do 2018 roku są nieważne. | |
Komentarz:
zawodnik nie może podpisywać umów sponsorskich dłuższych niż na rok, bo co rok zmienia się regulamin. To obowiązuje już od kilku sezonów, więc nie ma mowy o żadnym skracaniu. Zasady gry określone w regulaminie obowiązują na rok, więc zawodnik, na taki okres może się umówić ze sponsorem. |
|
każdy musi uzyskać pisemną zgodę na podpisanie umowy ze sponsorem przed jej podpisaniem, jeśli podpisze się bez pisemnej zgody, trzeba zapłacić - klubowi 1/3 przychodu i Ekstralidze 1/3 przychodu. | |
Komentarz:
oba te zapisy obowiązywały wcześniej. |
|
obowiązek startu we wszystkich imprezach o nagrody PZM w kombinezonie i osłonach klubowych FINAŁ IMP - nie jadą w szwedzkich kevlarach. | |
Komentarz:
to wydaje się logiczne. Jeśli ktoś jedzie w finale mistrzostw Polski, to nie może startować w kevlarze szwedzkiego zespołu, a tak się zdarzało. |
|
uczestniczenie w prezentacji-ceremonii bez bidonu, kasku, ochraniacza lub innych akcesoriów z logiem sponsora. | |
Komentarz:
to jest nowy zapis, bo też nie może być tak, że zawodnicy, uczestnicząc w pewnym ceremoniale, zabierają ze sobą po trzy bidony i przeróżne gadżety, na których mają logotypy sponsorów. Każdy z żużlowców idzie w trakcie meczu do wywiadu na ściance i tam może reklamować różne produkty. |
|
obowiązek udzielania wywiadów na każde życzenie telewizji. | |
Komentarz: ten zapis obowiązywał jako niepisane prawo, ale zawodnicy tego nie przestrzegali, lekceważyli telewizję płacącą duże pieniądze, więc trzeba było to zapisać. | |
6 spotkań marketingowych w sezonie na własny koszt dla PZM i Ekstraligi . | |
Komentarz:
to było i w praktyce ograniczało się do dwóch spotkań. |
|
na żądanie Ekstraligi konieczność pisania raportów marketingowych. | |
Komentarz:
każdy zawodnik ma obowiązek umieszczenie na swoim fanpage'u, Twitterze czy stronie internetowej logotypu rozgrywek i aplikacji mobilnej PGE Ekstraligi. To samo dotyczy drzwi busa. Zrobienie raportu polega na wykonaniu zdjęcia i wysłaniu nam, żebyśmy mogli sprawdzić, czy żużlowiec wypełnił obowiązek. |
|
konieczna zgoda na każdy występ publiczny na terenie Polski. | |
Komentarz:
to bardzo ważny zapis. Teraz sponsorem ligi jest PGE, więc wyobraźmy sobie, co by było, gdyby żużlowiec wziął udział w evencie Enei, czyli konkurencyjnej firmy. Chcemy też wykluczyć udział zawodników identyfikowanych z konkretnym klubem w wydarzeniach, które można uznać za kontrowersyjne. |
|
każde samodzielne wykorzystanie przez zawodnika swojego imienia i nazwiska, logotypu, pseudonimu podlega karze w wysokości 500 tys. zł (czyli np. za zrobienie swojego kalendarza, kubka, smyczy itp.). | |
Komentarz:
zawodnicy nie są prywatnymi osobami. Jeżdżą w lidze, w której zarabiają, ale i też sprzedają swoje gadżety. Robią to także dzięki temu, że są żużlowcami konkretnych klubów. Bez nich nie mieliby takiej wartości. Kubek, kalendarz czy smycz to jest w pewnym sensie dobro wspólne. Żadnemu zawodnikowi nie przyszło dotąd do głowy, żeby na gadżetach umieszczać logo klubu czy ligi, co przecież, w pewnym sensie, rozwiązałoby problem. Inna sprawa, że przepis obowiązuje już od jakiegoś czasu, a o karach jakoś nie słychać. |
|
klub lub PZM mogą w każdej chwili cofnąć zgodę zawodnikowi na start za granicą bez podania przyczyny. | |
Komentarz:
to prawo obowiązuje od dawna, ale nikt nie korzysta z tego w praktyce. Cofnięcie zgody może grozić w przypadku poważnego wybryku i postępowania dyscyplinarnego. |
|
obowiązek startu w zawodach o Mistrzostwo Ekstraligi, Speedway World League i Super Puchar Ligi. | |
Komentarz:
to obowiązuje, choć rozgrywek o Super Puchar Ligi nie ma jeszcze w kalendarzu. |
|
możliwość potrącenia wynagrodzenia o 5 proc. za każdy przegrany mecz. | |
Komentarz:
nie ma czegoś takiego. Można obciąć 5 procent za punkt w razie przegranej zespołu. |
|
rezerwa taktyczna lub zwykła 50 proc. wynagrodzenia za każdy punkt, przegrana 1:5 - wynagrodzenie 25 proc. za każdy punkt, potrącenia za kontuzje z kwoty za podpis za każdy mecz nieobecności. | |
Komentarz:
te przepisy obowiązywały już wcześniej. |
|
za naruszenie przepisów antydopingowych - 500 tys. zł kary. | |
Komentarz:
ROW Rybnik w związku z dopingiem Grigorija Łaguty spadł do pierwszej ligi i stracił sporo pieniędzy. Pół miliona kary ma stanowić rekompensatę dla klubu, który poniósł konsekwencje wybryku żużlowca. |
|
za pozbawienie się możliwości startu w zawodach (np. kontuzja na crossie czy upadek ze schodów) 50 tys. zł. | |
Komentarz:
jeśli zawodnik pozbawił się możliwości startu z własnej winy, to musi ponieść konsekwencje. Żużlowcy nie są pracownikami, ale firmami, które zawierają kontrakt na wykonanie konkretnej usługi. Jeśli nie dbają o zdrowie i coś im się stanie, to muszą się liczyć z tym, że na tym stracą. Ten zapis nie byłby potrzebny, gdyby zawodnicy przeszli na kontrakty amatorskie, ale przecież sami walczyli o to, żeby prowadzić działalność. |
Zatem na bazie powyższych wyjaśnień można było odnieść wrażenie, że na zawodników nie zostały nałożone żadne dodatkowe obciążenia finansowe i ani o złotówkę nie zostały zmienione warunki finansowe na których startują. Dodatkowo niezwykle istotne było to, że w regulaminie mowa była o karach umownych, które dany klub mógł nałożyć na żużlowca, a wcale nie musiał. Nic więc dziwnego, że organ zarządzający rozgrywkami nie zamierzał dyskutować z zawodnikami, a działacze Ekstraligi Żużlowej mówili otwarcie, że mają w sejfie 39 ważnych kontraktów (ważne umowy wieloletnie) i jeśli buntujący się zawodnicy nie odpuszczą, wówczas liga zrezygnuje z jeźdźca rezerwowego pod numerem 8 i 16 i wspólnie z klubowymi prezesami poszuka 17 zawodników (nawet w niższej lidze) gotowych do startu na zasadach wprowadzonych przez Ekstraligę. 39 + 17 = 56, a to było niezbędne minimum (przy 7-osobowych składach), by liga mogła wystartować. Oczywiście opcją alternatywną pozostawało roczne zamknięcie ligi i powrót w roku 2019 z zachowaniem układu ligowego z roku 2018,, ale minusem tego rozwiązania była utrata szyldu najmocniejszej ligi na świecie, dlatego Ekstraliga i GKSŻ gotowe były stawić czoła protestującym gwiazdom, twierdząc, że nie było przymusu jazdy w Polsce.
Ostatecznie strony doszły do porozumienia na linii zawodnicy – GKSŻ/Ekstraliga i
w dniu 9 listopada 2017 roku strony podpisały stosowny dokument w
sprawie:
Przez ostatnie kilka dni trwały intensywne prace obu stron w zakresie analizy
nowych oraz od wielu lat obowiązujących zapisów Regulaminu Przynależności
Klubowej w Sporcie Żużlowym oraz Zbioru Zasad Regulujących Stosunki Pomiędzy
Zawodnikiem i Klubem.
Wyjaśniono sobie wzajemnie szereg kwestii i doprecyzowano kilka ważnych punktów
wspomnianych regulaminów. Niektóre punkty sporne, których zmianę postulowało
środowisko zawodników, po zgodzie klubów PGE Ekstraligi oraz GKSŻ i PGE
Ekstraligi, zostały całkowicie wykreślone z regulaminu. Z kolei strona
zawodnicza zaakceptowała, że niektóre punkty z przyczyn prawnych, federacyjnych,
ustawowych i ekonomicznych nie mogą ulec zmianie.
Obie strony sporu jednocześnie zadeklarowały wspólną pracę dla dobra dyscypliny,
klubów i środowiska zawodniczego poprzez ramowe spotkania, na których w
spokojnej atmosferze dialogu będzie można analizować wszystkie aspekty
współpracy na linii klub – zawodnicy.
Podpisano:
Piotr Szymański – Przewodniczący GKSŻ
Wojciech Stępniewski – Prezes Zarządu Ekstraliga Żużlowa sp. z o.o.
Krzysztof Cegielski – Przewodniczący Stowarzyszenia Metanol
Do całej sytuacjo odniósł się prezes Stępniewski:
"Nikt z klubów, GKSŻ ani z PGE
Ekstraligi nigdy nie miał żadnych chęci do uprawiania polityki konfrontacyjnej
wobec zawodników. Myślę, że kompromis, jaki zawarły kluby i zawodnicy z
pewnością można było zawrzeć w zaciszu gabinetów i bez fleszy. Tego na pewno
zabrakło. Myślę, że obie strony wyciągnęły wnioski z tej sytuacji. W kilku
punktach przyznano zawodnikom rację i je wykreślono a pozostałe zostały
sprecyzowane, gdyż środowisko zwodnicze odbierało te zapisy zbyt dosłownie. Przy
10 punktach z postulatów zawodników nie było zgody na dyskusję ze względów
prawnych i ekonomicznych, co zawodnicy zaakceptowali. Temat reklam na kevlarach
jest unormowany na następne dwa lata. Zawodnicy zrozumieli, że wpływy do klubu
są de facto wpływami dla nich w postaci opłacania kontraktów. Przed nami na
pewno seria spotkań i dalszego ścierania się dwóch różnych filozofii w tym
zakresie, ale na pewno w innej atmosferze".
Na czym zależało żużlowcom najbardziej i co ostatecznie udało im się uzyskać? Na
mocy zawartego porozumienia zawodnicy mieli otrzymywać 100 proc. wynagrodzenia
za jazdę w ramach rezerwy taktycznej (było 50 proc.). Zrezygnowano z potrącenia
w wysokości 5 proc. za każdy przegrany mecz. Poza tym zniknęła kara za kontuzję
odniesioną poza torem, której wysokość była określona na poziomie 50 000 zł. We
władanie zawodników wróci także kilka miejsc reklamowych (na motocyklu i
kevlarze).
Spora zmiana zaistniała natomiast w aspekcie kombinezonów. Dotychczas zawodnicy
płacili całą kwotę za swój kevlar. Ale od sezonu 2018 to się zmieniło, bo do
każdego kevlaru kluby miały dopłacać 3500 zł netto. Ciekawostką było to, że po
sezonie kombinezony miały być przekazane do szkółek żużlowych. Żużlowcy mogli
jednak korzystać ze swoich kevlarów we wszystkich imprezach indywidualnych
rozgrywanych w Polsce poza IMME i Pucharem Nice 1. LŻ.
Problemem przestały być także badania dopingowe. Żużlowcy nie musieli za nie
płacić tak jak sugerowali, bowiem zapis został doprecyzowany i każdy zawodnika
musiał jedynie dostarczyć medyczną dokumentację z leczenia. Klub miał dzięki
temu pewność, że nie doszło do podania niedozwolonych substancji jak w swojej
linii obrony udowadniał przyłapany na dopingu Grigorij Łaguta. Wprowadzone
jednak surową karę za stosowanie dopingu i była ona określona na poziomie do 500
000 zł i zależała od rodzaju przewinienia.
W kontekście zmian regulaminowych, Get Well prowadził
rozmowy z zawodnikami odnośnie składu na rok 2018. Zanim jednak to nastąpiło,
klub zmierzył się ze swoistą kokieterią tego, który pojawił się w Toruniu w
ubiegłym roku, jako strażak gaszący pożar na tonącym okręcie po menago, który
prowadził okręt na żużlową mieliznę. Mowa oczywiście o
Jacku Frątczaku, o którym
przez pewien czas krzyczały nagłówki wszystkich portali żużlowych:
- Czy Jacek Frątczak zostanie w Get Well Toruń?
- Jacek Frątczak zostaje w Toruniu!? Termiński wysłał wiadomość do kibiców!
- Jest decyzja w sprawie przyszłości Jacka Frątczaka w Toruniu!
- Jacek Frątczak zostaje w Get Wellu. To już pewne!
- Jacek Frątczak: Oferta nie do odrzucenia. Klub ma już moją listę życzeń.
- Frątczak: Takich ofert się nie odrzuca!
Jak nie trudno się domyśleć, po wyżej zacytowanych nagłówkach utożsamiany z
Zieloną Górą, Frątczak robił medialny show, ale ostatecznie pozostał w Toruniu,
mimo, że po ostatnim meczu rundy zasadniczej w minionym sezonie mówił: "Raczej
będzie ciężko o mój pobyt w Toruniu. Chciałem utrzymać się z drużyną. Jednak
myślałem, że zajmiemy szóste miejsce. O tydzień za późno zostałem zainstalowany
w Toruniu przez pana Przemysława. Zabrakło mi kilku dni na zapoznanie się z
torem i z zawodnikami. Natomiast uważam, że zwycięstwo w meczu z Grudziądzem to
zasługa przede wszystkim zawodników. Dwa lata temu również kończyłem swoją
przygodę z żużelem w meczu z Grudziądzem. Jak będzie przyszłość? Trudno
powiedzieć. Wszystko zależy od moich planów zawodowych i zarządu Get Well.
Jeżeli będą baraże, to deklaruję chęć wsparcia. Przyznaję jednak, że Wydawało mi
się, że to będzie projekt od-do. Myślałem, że potraktuję to mniej emocjonalnie,
ale okazało się, że w Toruniu czułem się lepiej niż się spodziewałem".
Ostatecznie baraże zostały rozstrzygnięte na korzyść Aniołów i Frątczak ponownie
kokietował kibiców i Przemysława Termińskiego. Właściciel toruńskiego klubu
wiedział jednak, że po "rozwodzie" z innym
Jackiem (Gajewskim) wiedział, że musi
szybko załatwić sprawę menadżera drużyny bowiem od tego zależały właściwe ruchy
transferowe. Nic więc dziwnego, że dość szybo zorganizowano konferencję prasową,
na której Pani Prezes
Ilona Termińska zakomunikowała:
"Po kilku godzinach
negocjacji możemy potwierdzić oficjalnie – Jacek Frątczak zostaje w Grodzie
Kopernika na sezon 2018! – Miło mi poinformować, że negocjacje z Panem Jackiem
Frątczakiem się zakończyły i ostatecznie doszliśmy do porozumienia odnośnie
sezonu 2018, co bardzo nas cieszy". Z kolei nowozakontraktowany menago
obszerną wypowiedzią (co stanie się w sezonie niemal regułą) potwierdził swoją
klubową przynależność i uchylił rąbka transferowego podejścia do przyszłych
transferów: "tak jak powiedziała Pani Prezes, Ilona Termińska, dzisiaj wraz z
właścicielem Klubu, Radą Nadzorczą oraz Zarządem Klubu uzgodniliśmy szczegóły
mojego kontraktu na przyszły rok i mogę oficjalnie powiedzieć "Zostaję!".
Przyznam, że bardzo mocno się wahałem. Tak zresztą było już w czerwcu, kiedy
pierwszy telefon wykonał do mnie
Adam Krużyński. Doskonale ten moment pamiętam.
Miałem wtedy myśli, żeby nie odbierać, bo wiedziałem, co za chwilę usłyszę. Z
racji naszej znajomości to jednak zrobiłem, a dalej sprawy toczyły się już
bardzo szybko. To miał był miesiąc, okres na odświeżenie się, ale trudno było mi
się wycofać. Potraktowano mnie jak człowieka. Czasami podchodzi się do tego typu
projektów na zasadzie: ja płacę – ja wymagam. Kluczowe było to, że po drugiej
stronie zdefiniowano człowieka ze wszystkimi parametrami mającymi wpływ na
komfort jego pracy. Zresztą mam też świadomość, że teraz wchodzę do klubu w
innej roli, bowiem dotychczas byłem strażakiem, a teraz będę budowniczym. To
naprawdę ogromna różnica. Poza tym, poznałem ludzi, którzy okazali się wobec
mnie bardzo życzliwi. Wcześniej w pamięci miałem tylko 2013 rok, kiedy z powodu
relacji toruńsko - zielonogórskich zostały mi wyjęte dwa miesiące z życia. Byłem
wtedy targany po trybunałach i musiałem się z różnych rzeczy tłumaczyć. Teraz to
jest jednak zupełnie inny klub. Nadal funkcjonuje w tym samym mieście i na
MotoArenie, ale ludzie się zmienili. Kiedy podniosłem kotarę, poznałem lepiej to
środowisko, zmieniłem zdanie.
Przed nami ogrom pracy, chcemy jak najlepiej być przygotowani do
przyszłorocznego sezonu. Oczywistym jest, że od pewnego czasu myślimy już także
nad składem zespołu na przyszły sezon. W scenariusz porozumienia z klubem jest
wpisana gwarancja odpowiednich transferów. Moim celem nie jest walka o
przeżycie. Miałem to w tym roku i chciałbym ten rozdział zamknąć po spotkaniach
barażowych. Wraz z właścicielami mamy zdecydowanie wyższe ambicje, które są
poparte określonymi środkami finansowymi. Do tego dochodzą głodni sukcesu
kibice. To wszystko powoduje, że chcemy zbudować zespół, dla którego celem
minimum będzie walka o awans o play-off. Jestem jednak przekonany, że starania
państwa Termińskich oraz Adama Krużyńskiego z Rady Nadzorczej dadzą odpowiedni
efekt, i w przyszłym sezonie będziemy mieli dużo radości na żużlowych torach".
Angaż Frątczaka budził skrajnie różne opinie, bowiem o zielonogórski menago dla jednych był wyłącznie znakomitym PR-owcem i nazywano go złośliwie "Pa-Jacykiem", który biega po parku maszyn niczym oparzony, co ze skutecznością miało nie mieć nic wspólnego. Zapominano w tych opiniach jednak, że Frątczak był osobą, która bardzo angażowała się w swoje obowiązki, żył tymi obowiązkami i potrafił zarażać innych swoją pasją. Być może było w tym trochę efekciarstwa i odrobina błazenady, ale przecież nie było na świecie ludzi bez wad. Frątczak na pewno nie był alfą i omegą, miał jednak wizję popartą własnymi przemyśleniami i setkami rozmów z zawodnikami i osobami, które znały się na żużlu, na sporcie i sportowej psychologii. Miał też wysoką zdolność do autorefleksji.
Po pierwszym mimo wszystko pozytywnym angażu, przyszedł czas na transfery
zawodników. Get Well nie miał jednak na rynku transferowym zbyt dobrej opinii,
bowiem mówiło się, że zawodnicy, bali się krytyki
Przemysława Termińskiego.
Obawy te pojawiły się po tym jak Termiński nie mógł wybaczyć
Vaculikowi
słabszych meczów, a później wypomniał Słowakowi odejście do Stali Gorzów. Ta
opinia niestety znacząco ukształtowała wyniki w sezonie 2017, kiedy to niewielu
zawodników chciało przywdziać plastron z Aniołem, a klub miał kłopot z
realizacją transferowych założeń i skończyło się na zakupach, które nie mogły
zrobić większego wrażenia. Zresztą wówczas mówiło się, że Toruń uratował twarz
rzutem na taśmę, sprowadzając mistrza Polski juniorów
Daniela Kaczmarka.
W roku 2018 był jednak Jacek Frątczak, który miał konkretną wizję drużyny i był
dla zawodników gwarantem innej jakości współpracy. Wizja menadżera opierała się
na trójce zawodników krajowych w podstawowym składzie, ubiegłorocznej formacji
juniorskiej oraz solidnym zawodniku rezerwowym pod numerem 8 lub 16. Poza tym
dla Frątczaka liczyło się to, aby zakontraktowany zawodnik potrafił wpisać się w
tzw. team spirit drużyny i nie był "najemnikiem", a zawodnikiem z perspektywami
i dużymi ambicjami sportowymi.
Przy takiej koncepcji składu wiadomym było, że w Toruniu potrzebny był generalny
remont i trzeba było postawić na doświadczenie, wsparte udziałem młodych i
gniewnych zawodników, którzy reprezentowali odpowiedni poziom, a takich na rynku
było jak na lekarstwo, dlatego Toruń miał długą listę kontraktowych
życzeń. A znajdowali się na niej obiecujący straniero w osobach
Maxa Fricke, Andersa Thomsena,
Bradyego Kurtza oraz Polacy, z których na
pierwszym miejscu znajdowało się nazwisko Indywidualnego Mistrza Polski AD 2017
Szymona Woźniaka.
Młodą kadrę wspierać miał dwójka zawodników z doświadczeniem, spośród nazwisk
Jasona Doylea,
Nielsa Kristiana Iversena, Artioma Łaguty, Leona Madsena,
Emila Sajfutdinowa, Jarosława Hampela oraz ubiegłoroczne lokomotywy
Chris Holder i
Adrian Miedziński. Silne uderzenie z rezerwy zapewnić mieli
Paweł Przedpełski
lub Jack Holder.
Klub oczywiście miał też "plan B" i w dalszej kolejności w kręgu zainteresowań
pozostawali
Greg Hancock, który mimo upływu lat był najlepszym zawodnikiem
Aniołów w poprzednim sezonie.
Michael Jepsen Jensen,
będący w barażach pod
nieobecność Amerykanina liderem zespołu i
Grzegorz Walasek, bez
którego toruński klub budowałoby zapewne kadrę na pierwszoligowym poziomie
rywalizacji. W "planie B" znajdowało się również, nazwisko juniora,
gdyż w
sezonie 2017 jednym z najsłabszych punktów zespołu Get Well Toruń byli właśnie
młodzieżowcy. Przegląd Sportowy informował, że w kręgu zainteresowań klubu był
utalentowany Jakub Miśkowiak z Orła Łódź. Szesnastolatek wystartował w trzech
meczach pierwszej ligi, w których wyjechał 12 razy na tor, a swoje starty
zwieńczył średnią na poziomie 1,6 pkt na bieg, co dało mu blisko 6 punktów w
każdym meczu. Kibice byli zdziwieni chęcią pozyskania kolejnego juniora, ale w Toruniu nikt nie ukrywał, że rozglądają się za obiecującym
młodzieżowcem, tylko w ostateczności, a na jednej z konferencji prasowych Jacek Frątczak
zapewnił, że wierzy w
Daniela Kaczmarka i
Igora Kopcia-Sobczyńskiego.
Solidny kadrowy "plan B", udowadniał, że torunianie wyciągnęli wnioski z
bolesnej nauczki w sezonie 2017 i wiedzieli, że na poważnie musza rozważać różne
opcje i nie mogą powiedzieć nikomu "do widzenia" dopóki nie będą na sto procent
pewni pozyskania liderów z prawdziwego zdarzenia. Dlatego szybko zabrali się do
pracy i próbowali pozyskać solidnych zawodników na rezerwę. Jednak już po pierwszych sondażach
kontaktowych podejmowali szybkie decyzje, jak choćby ta o odpuszczeniu tematu Maxa Fricke, o którego zabiegały
niemal wszystkie ekstraligowe kluby. Niestety pozyskanie Australijczyka wiązało
się z dużym wydatkiem, na który składała się kwoty dla zawodnika oraz dla ROW-u
Rybnik, za odstąpienie od wieloletniego kontraktu. Frątczakowi pozostało zatem
skierować kroki w kierunku Thomsena i Kurtza, ale ponownie po rozpoznaniu
oczekiwań zawodników szybko zaniechano poważniejszych rozmów. Na placu boju
został zatem Szymon Woźniak, ale ten niemal bez większych negocjacji związał
się z Gorzowem, gdzie wywalczył tytuły Mistrza Polski juniorów i seniorów. W tej
sytuacji w klubie skupiono się na pozyskaniu doświadczonych liderów. Po tym gdy okazało się, że Sajfutdinow pozostaje w Lesznie i dołączy do niego Hampel, a
Madsen i Łaguta doskonale czują się w dotychczasowych klubach menadżer z
ziemi lubuskiej, walczący o kontrakty dla zi;emi pomorskiej, udał się w rodzinne strony do Zielonej Góry i Gorzowa,
skąd do wzięcia byli
Doyle oraz
Iversen. I choć na szczycie toruńskiej układanki
znalazł się Australijczyk, jako pierwszy z Toruniem związał się Duńczyk, którzy
przez ostatnie sezony reprezentował klub z Gorzowa. Przemysław Termiński dwukrotnie
starał się o zatrudnienie "Puka", ale zawsze na drodze do porozumienia
stawały zaległości
finansowe względem zawodnika, których spłacenie gorzowski klub uzależniał od
przedłużenia kontraktu na kolejny sezon. Ostatecznie jak mawiają mędrcy, do trzech razy
sztuka i Niels powrócił do Torunia, po 11 latach, tak żegnając się z byłym
pracodawcą: "Mówię dziękuję klubowi i fanom którzy zawsze byli ze mną w dobrych
i złych momentach przez te wszystkie lata. Podchodzę do tego rozstania w bardzo
emocjonalny sposób, ale czuję też nadszedł czas kiedy w moja kariera potrzebuje
zmian aby dalej się rozwijać".
Kontrakt Duńczyka negocjowany był bardzo szybko, a
sam zawodnik pokazał, że mimo wysokiej klasy sportowej dotrzymuje danego słowa i
nie pieniądze są dla niego najważniejsze. Oto bowiem jeszcze na kilka dni przed
podpisaniem rocznego kontraktu, Iversen miał przenieść się, ze
Stali Gorzów do Unii Tarnów. Duńczyk wynegocjował nawet kontrakt na poziomie
1,2-1,3 miliona złotych, ale ostatecznie umowy nie podpisał, bowiem do gry
wkroczył Get Well Toruń, który praktycznie położył na stole te same pieniądze, a
dodatkowym bonusem miała być premia za złoto, która pozwoliłaby Nielsowi zarobić 1,4
mln zł. Beniaminek z Tarnowa nie dawał jednak za wygraną i w ostatniej chwili
podniósł ofertę do 1,5 mln zł, ale Iversen odmówił, mówiąc, że dał już słowo
działaczom z Torunia. To podbiło serca jego fanów, bowiem pokazał, że był
poważnym facetem, który nie sprzeda się za 100 tysięcy "srebrników". Inną kwestią pozostawało to, że
"Puk" sportowo
wybrał lepszą ofertę, w której aspiracje klubu sięgały finału, a to z
kolei miało znaczenie, bo sezon rozszerzony o play-off zapewniał w sezonie
cztery mecze więcej.
Angaż Iversena był dla Torunia korzystny nie tylko z punktu widzenia sportowego,
ale tez mentalnego, bowiem drogi zawodnika i toruńskiego menadżera
skrzyżowały się, kiedy obaj byli związani z Falubazem. Wówczas w sezonie 2009,
podczas finałowego spotkania pomiędzy Unibaxem a drużyną z Zielonej Góry,
Duńczyk zaimponował obecnemu menedżerowi Get Well. Finały w owym czasie z uwagi
na aurę odbywały się dzień po dniu. Najpierw obie ekipy pojechały w Zielonej
Górze, gdzie Falubaz wygrał i następnego dnia jechał do Torunia
bronić sześciopunktowej zaliczki. Iversen jednak doznał zatrucia pokarmowego i przez całą drogę
na mecz przyjmował kroplówkę. Szanse na jego występ, spadły praktycznie do zera,
bo zawodnik był bardzo odwodniony. Udało się jednak postawić Duńczyka na nogi, on sam
zacisnął zęby i odjechał najlepszy mecz w sezonie, który był kluczowy dla losów
złotego medalu. Warto w tym miejscu wspomnieć, że przygoda duńskiego zawodnika z
zielonogórskim klubem nie była udana, bo eździł słabo i działacze bez żalu oddali
go do Stali Gorzów, gdzie rozwinął skrzydła. Jednak finałowe spotkanie w Zielonej
Górze było pamiętane bardzo długo, bo Iversen stanął na wysokości zadania w
kluczowym momencie sezonu.
Nic więc dziwnego, że gdy obaj panowie ponownie
spotkali się na MotoArenie, tyle że już w barwach innego klubu, by bronić
niepodległości MotoAreny, dorabiano do tego swoistą symbolikę, a Frątczak tak
komentował swój pierwszy kontraktowy sukces: "Niels to nie jest
klasyczny "skoczek", który co chwilę zmienia klub. Miałem okazję Współpracować z
Nielsem przez trzy sezony w Zielonej Górze. Jest bardzo inteligentnym
człowiekiem, zawodnikiem świetnym technicznie. Przy tym to dobry duch drużyny.
Jestem głęboko przekonany, że będzie jednym z fundamentów naszego zespołu i to
nie tylko w przyszłym sezonie".
Pozyskanie Iversena rozwiązało worek z kontraktami w mieście Kopernika i w kilka
dni na kolejnej konferencji prasowej informowano o podpisaniu dwuletniej umowy z
Jasonem Doylem. Fani z Zielonej Góry oraz działacze, niezbyt pochlebnie
wypowiadali się o odchodzącym Doyleu, bowiem ich zdaniem to zielonogórski klub
przygarnął niechcianego po słabym sezonie AD 2015 zawodnika i pozwolił mu wzbić
się na wyżyny światowego żużla. Dodatkowo jak donosiły media, zawodnik był po
słowie z prezesem zielonogórskiego klubu i trenerem, ale ostatecznie wybrał
Toruń, bo … klub z grodu Bachusa nie wywiązał się ze wszystkich płatności.
Ciekawostką był fakt, że w sezonie 2015 Doyle miał w toruńskim klubie gażę na
poziomie miliona złotych. W sezonie 2018 miał dostać 1,5 miliona złotych, przy
awansie do play-off i zdobyczy punktowej na poziomie 180 punktów. Wybrał jednak
wóczas Zieloną Górę, ale w Toruniu specjalnie nie rozdzierano szat z powodu jego
odejścia. Australijczyk, pomimo
startów w Zielonej Górze, zawodnik pozostawił swoją bazę sportową w Europie,
właśnie w mieście Kopernika, bowiem z tego miasta pochodzili jego mechanicy, a to oznaczało,
że Jason wracał do dobrze znanego środowiska. Żużlowi eksperci upatrywali
jednak w kontrakcie Iversena i Doyla ryzykownego posunięcia ze strony Frątczaka.
Wynikało to z tego, że obaj niemłodzi już zawodnicy powracali na tor po kontuzji, a dodatkowo
Australijczyk wyraźnie podkreślał w jednym z wywiadów, że jego organizm
potrzebuje swoistego "tuningu": "Co roku muszę wybierać się do szpitala, ale
ciężko było normalnie funkcjonować z kontuzjowaną stopą. To jedna z tych rzeczy,
która zawsze daje o sobie znać i nic się nie poprawia. Zaliczyłem w tym roku ok.
stu imprez i nie było szans, żeby to zaleczyć. Miałem wiele upadków i groźnych
kontuzji, które trochę mnie stopowały. Mam nadzieję, że w końcu wszystko się
opłaci. Mówią, że do grobu nie idzie się w nieskazitelnym stanie i wiem, że
zdecydowanie tak nie będzie ze mną. Żużel sprawił, że moje ciało nie jest
doskonałe".
Frątczak zamierzał jednak dotrzymać słowa o mocnej drużynie zbudowanej na lata i
tak komentował, kolejną twarz w drużynie: "Chciałbym mieć w zespole samych
21-letnich seniorów i 16-letnich młodzieżowców z wielkimi perspektywami. To jest
jednak nierealne. Jeśli chce się mieć drużynę z wielkimi aspiracjami, taka
sytuacja jest praktycznie niemożliwa. Zasadniczo chodziło nam o to, żeby mieć
dwie armaty, czyli dwóch zawodników z Top 10 PGE Ekstraligi. Ten cel udało się
osiągnąć, bo są z nami Doyle oraz Iversen. Chcemy stworzyć konglomerat. Drużyna
będzie oparta o ludzi, którzy nie bawią się jednoroczne romanse z zespołami i
potrafią się związać z kimś na dłużej. Wokół nich będą funkcjonować żużlowcy
młodego pokolenia, na których nie będzie spoczywać presja związana z ciągnięciem
wyniku drużyny. Wiadomo, że ciśnienie i tak będzie im towarzyszyć, ale w takiej
konfiguracji powinni jechać na większym luzie i dzięki temu osiągać lepsze
wyniki. A o formę sportową po kontuzji Nielsa i Jasona jestem spokojny, to
profesjonaliści, których tak jak każdego zawodnika będziemy poddawali testom
wydolnościowym, na podstawie których ocenimy formę sportową i postępy w
rehabilitacji".
Kontrakt z Australijczykiem oznaczał w mieście Anioła, ni mniej ni więcej, że w drużynie GetWell nie będzie miejsca dla Grega Hancocka. Według pierwszej koncepcji trzecim liderem miał zostać właśnie Amerykanin, który w poprzednim sezonie do momentu odniesienia kontuzji miał rewelacyjną średnią i był mocnym punktem drużyny. Takie trio jeszcze w minionych rozgrywkach na pewno zaprowadziłoby klub do mistrzostwa. Problem jednak polegał na tym, że Hancock podobnie jak Iversen i Doyle najbliższe kilka miesięcy spędził na rehabilitacji, a na motocykl miał powrócić dopiero w lutym. To były jednak optymistyczne prognozy, bowiem w okienku transferowym, nawet sam zawodnik nie wiedział czy będzie kontynuował karierę i mogło się tak zdarzyć, że przed sezonem zawodnik zdecyduje się zakończyć karierę. Leczenie kontuzjowanego barku, mogło bowiem uniemożliwić powrót do odpowiedniej dyspozycji sportowej, a Hancock nie chciał rozmieniać na drobne swjej przebogatej kariery. Dlatego po namyśle działacze Get Well uznali, że zatrudnienie Jankesa będzie zbyt dużym ryzykiem i mimo, że Greg nigdy poniżej pewnego poziomu sportowego nie schodził, zerwali dalsze negocjacje, tym bardziej, że sam zawodnik, również nie kwapił się do jednoznacznych deklaracji. Amerykanin nie zamierzał jednak zakończyć kariery i poddał się o operacji kontuzjowanego barku i rozpoczął przygotowania do sezonu, prowadząc jednocześnie negocjował z innymi klubami. Jego nazwisko pojawiało się w kontekście startów w Falubazie Zielona Góra i Unii Tarnów, ale czterdziestosiedmiolatek ogłosił za pośrednictwem swojej strony internetowej, że w przyszłym roku nie zobaczymy go w najlepszej lidze świata, a zamierza się skupić na startach w Dackarnie i Grand Prix, jeśli szczęśliwie otrzyma zaproszenie do cyklu z którego przez kontuzję wypadł. Było to o tyle zaskakujące, że nestor żużlowych torów w lidze polskiej ścigał od 1992 roku. Jedynie w 1995 nie wystartował nad Wisła w żadnym spotkaniu ligowym, ale przez ćwierć wieku zdobywał punkty dla klubów z Leszna, Gniezna, Wrocławia, Gdańska, Częstochowy, Zielonej Góry, Tarnowa, Bydgoszczy, Rzeszowa, a przez ostatnie dwa sezony dla Get Well Toruń. Część ekspertów zaczęła sugerować, że Hancock powoli może myśleć o sportowej emeryturze i wycofa się z ligi szwedzkiej i Grand Prix, ale Amerykański żużlowiec zaprzeczył tym plotkom i podpisał kontrakt w .... Rzeszowie. Był to zaskakujący kontrakt, bowiem "Żurawie" w przeszłości "wystawiły zawodnika do wiatru", a przy tym w sezonie 2018 miały startować w II lidze. Klub przejął jednak hojny sponsor, który zapragnął mieć w swojej talii Grega i oprócz kontraktu zaproponował Jankesowi prowadzenie treningów i odkrywanie młodych żużlowych talentów, które w Rzeszowie pod okiem mistrza miały być oszlifowane jak prawdziwe diamenty.
Toruń choć zaskoczony jak cała żużlowa Polska decyzją Amerykanina,
miał w transferowej rezerwie Michaela Jepsena Jensena lub Chrisa Holdera, ale musiał zająć
inną sprawą, bowiem konkurencja nie spała i zaczęła robić podchody pod
wieloletniego krajowego lidera Aniołów,
Adriana Miedzińskiego.
Niestety były
to podchody skuteczne, i ta oto ostatni zawodnik, który nie zmienił nigdy klubu, a
pierwsze żużlowe kroki stawiał w minionym tysiącleciu złożył podpis nie w
Toruniu, a w Częstochowie, a to co do niedawna wydawało się niemożliwe, stało się
faktem. Adrian Miedziński po 16 sezonach startów w barwach Aniołów, został Lwem.
Do niedawna ten transfer brzmiał jak science-fiction i nie tylko z powodu
klubowej wierności "Adika, ale również dlatego, że wśród części częstochowskich
fanów zawodnik nie cieszył się zbytnią sympatią. W Toruniu jednak wszyscy liczyli,
że zmiana klimatu zrobi Miedzińskiemu dobrze i wróci on za rok do Get Well jako
lepszy zawodnik, wszak torunianin sam kilkakrotnie mówił, że przez lata zainteresowanie jego osobą
wykazywało kilka klubów, ale zawsze górę brał lokalny patriotyzm, przywiązanie
do rodzimych barw i silna więź ze środowiskiem kibiców i sponsorów, których
wielu miał sprawdzonych i w pełni oddanych. Wszystko, czego potrzebował, miał na
miejscu. Oprócz corocznej walki o najwyższe cele w Ekstralidze dochodziła
satysfakcjonująca współpraca z kolejnymi władzami, cechującymi się
wypłacalnością i profesjonalnym podejściem. Nie bez znaczenia było nieustające
wsparcie fanów, szczególnie w trudnych chwilach.
Pamiętając te słowa, wielu zadawało sobie pytanie - skoro zawodnik miał dobry kontrakt z władzami klubu, ale także szerokie
grono lokalnych sponsorów, dlaczego doszło do rozwodu? Można powiedzieć, że była
to wspólna decyzja. W klubie nie brakowało opinii, że zawodnik potrzebował
zmian. W ostatnich sezonach zaliczał wiele upadków i kontuzji, ostatnia prawie
kosztowała Get Well spadek z Ekstraligi. Zdarzało się, że presja i duża ambicja
zawodnika była powodem napiętej atmosfery w parkingu. Sam żużlowiec chyba także
dojrzał do zmiany klimatu i choć padły propozycje dalszych negocjacji, rozmów
już praktycznie nie było. W podłożu sportowo-mentalnym w tym rozstaniu był
pewien sens, bowiem niewykluczone, że tak jak wyżej wspomniano, decyzja podjęta przez Adriana mogła pchnąć
jego karierę do przodu, gdyż od najlepszego w swojej karierze sezony 2013
sportowa forma zawodnika nieco stanęła w miejscu i nie można było oczekiwań
zmian robiąc wciąż to samo.
Co ciekawe Adrian przed podpisaniem kontraktu pod Jasną Górą, zasięgnął rady
byłego toruńskiego zawodnika
Ryana Sullivana, który w przeszłości reprezentował
również barwy częstochowskie i polecał "Miedziakowi" Włókniarz, bowiem jak
twierdził czuł się świetnie w tym klubie i swoje najlepsze lata kariery miał
właśnie pod Jasną Góra.
Zatem po tym, jak po sezonie 2014 po 20 latach Unię Leszno opuścił Damian Baliński,
Adrian stał się najdłużej nieprzerwanie jeżdżącym w macierzystym klubie
zawodnikiem w polskiej lidze. Po sezonie 2017 niestety szesnastoletni pobyt Adriana w
Toruniu na pewien czas dobiegł końca, a jego kariera miała być kontynuowana w
Częstochowie, gdzie nie musiał obawiać się o miejsce w podstawowym składzie
Włókniarza. Miedziński, choć przebił długością startów w Toruniu
Wojciecha Żabiałowicza (lata 1977-1991), nie dogonił w tym
Jana Ząbika (1966-1986) i
Wiesława Jagusia (1992-2010), choć być może w niedalekiej przyszłości, po
powrocie do macierzy, zdoła ustanowić kolejny rekord. A tych żużlowiec urodzony
w 1985 roku przez szesnaście sezonów jazdy w żółto-niebiesko-białych barwach w
lidze i turniejach osiągnął przecież niemało. Drużynowo najważniejszym był z
całą pewności tytuł mistrzowski z Unibaxem w 2008 roku i łącznie, aż osiem
krążków DMP. Indywidualnie zabrakło medalu w IMP, gdzie najbliżej zdobycia go
był w 2009 roku na MotoArenie (czwarte miejsce). Zdobył za to wszystkie Kaski,
co w Polsce udało się jeszcze zaledwie czterech innym żużlowcom. Nie zabrakło
osiągnięć na arenie międzynarodowej, choć nie udało się awansować do wymarzonego
Grand Prix. Ponadto warto podkreślić, że
Adrian w barwach Aniołów odjechał 283 mecze, w których
zdobył 1960 punktów. Skuteczniejsi byli tylko
Żabiałowicz (2802),
Jaguś (2523,5)
i
Mirosław Kowalik (1986). Kibice Aniołów z pewnością mają nadzieję, że to
jeszcze nie był koniec "Miedziaka" jako Anioła i po powrocie do domu jeden z symboli klubu poprawi swoje
osiągi, dalej pisząc bogatą kartę toruńskiej historii żużlowej.
Oficjalnie klub i zawodnik potwierdzili swoje rozstanie 3 listopada na
konferencji prasowej, na której toruński wychowanek z nieskrywanym wzruszeniem
mówił: "To nie był łatwy krok. Toruń to mój dom, ale ostatecznie postawiłem
zmienić otoczenie. Kiedy zastanawiałem się co robić, pociły mi się ręce. Pani
prezes dziękuję za te wszystkie lata. Mieliśmy tu wszystko co potrzebowaliśmy.
Rozstaliśmy się w przyjaźni. Być może wrócę jeszcze do Torunia jako zawodnik,
ale nie koncentruję się na tym, co będzie po sezonie. Teraz przed nami zima,
podczas której moim celem jest przygotować się jak najlepiej do sezonu. Serce na
torze będę zostawiać dla klubu z Częstochowy. A to, co będzie po sezonie to
melodia przyszłości. W tej chwili naprawdę o tym nie myślę. Kto powiedział, że
nie będę się czuł we Włókniarzu lepiej? Nigdy w Polsce klubu nie zmieniałem,
więc trudno mi dywagować. Powtórzę jeszcze raz: nie przechodziły mi przez głowę
myśli o tym, co będzie za rok.
Wybierając Częstochowę, przede wszystkim chciałem jeździć w drużynie dobrej. W
zespole, który będzie bił się o najwyższe cele. Będziemy chcieli wejść do
play-offów. Nikt z nas nie chce szybko kończyć sezonu. Dlatego zawodnicy i siła
drużyny to były jedne z aspektów przy wyborze klubu. Chcę też fajnie wkomponować
się w częstochowskie środowisko, pomóc młodzieżowcom, by jechali jak najlepiej.
Wiadomo, że dużo też zależy od nich. Mam nadzieję, że stworzymy kolektyw i
będzie w porządku. Moje pierwsze wrażenia dotyczące Włókniarza są bardzo
pozytywne".
Komentujący całą sytuację legendarny zawodnik Apatora, Eugeniusz Miastkowski nie miał wątpliwości, że powrót Adriana do macierzy był kwestią czasu: " Nie jestem wcale zaskoczony, że z Adrianem nie przedłużono umowy na kolejny sezon. Zmiana otoczenia powinna mu pomóc odbudować się. Jestem pewny, że Adrian prędzej czy później i tak wróci do Torunia".
Ponieważ w klubie rozważano scenariusz, w którym "Miedziak' żegna się z klubem, niemal natychmiast uruchomiono rozwiązania alternatywne. Najpierw szybko uporządkowano formację juniorską stawiając na trójkę zawodników którzy w ostatnim roku pozostawali pod opieką trenera Roberta Kościechy, a byli to Daniel Kaczmarek, Igor Kopeć Sobczyński i Marcin Kościelski. Zwłaszcza w pierwszym z jeźdźców do lat dwudziestu jeden działacze i kibice toruńskiej drużyny upatrywali szansy na pokaźne zdobycze punktowe. Wynikało to z tego, że sezon 2017 nie był udany dla Daniela Kaczmarka. Zawodnik przychodził do Torunia jako potencjalny lider formacji młodzieżowej, ale nieco zawiódł. Pod koniec rozgrywek sam mówił, że był rozczarowany swoją postawą w lidze i w sezonie 2018 zamierza spełnić pokładane w nim nadzieje. Z kolei Jacek Frątczak na jednej z konferencji pokusił się o komentarz w sprawie toruńskiej młodzieży: "Get Well miał w tym roku juniorskie sukcesy. Przecież młodzież zdobywała. Słyszałem narzekania, że co z tego, skoro nie było przełożenia na ligę. Nie można do tego tak podchodzić. Robert Kościecha zasłużył na słowa uznania. Wykonał kawał dobrej roboty i był w nią zaangażowany w 200 proc. Jestem pewny, że za rok o tej porze o naszych juniorach będzie mówić się zupełnie inaczej. Trzeba tylko wykonać pracę, zwłaszcza zimą. I my to w Toruniu zrobimy, bo wyciągnęliśmy wnioski i wiemy jak należy się za to zabrać".
Wolną rękę w poszukiwaniu klubu otrzymał jednak sprowadzony przez Jacka Gajewskiego, Norbert Krakowiak. Ostatecznie utalentowany młodzieżowiec, którego karierę zastopowały groźne wypadki, postanowił jeździć w I-ligowym Starcie Gniezno, w barwach którego ścigał się już pod koniec minionych rozgrywek, na torach II ligi, a do którego został oficjalnie wypożyczony na sezon 2018. Toruński menadżer wiedział jednak co robi i nie stopował dalszej kariery zawodnika: "Norbert mógłby u nas mieć problem z przebiciem się do składu. Bardzo liczyłem na tego zawodnika, zanim jeszcze przyszedłem do ekipy z Torunia. Miałem pomysł, aby ściągnąć tego młodzieżowca do Zielonej Góry, gdyż świetnie się zapowiadał. Obecnie ta kariera stanęła nieco w miejscu. Teraz pozostały już tylko formalności przed wypożyczeniem."
Równolegle z decyzjami na pozycji juniorskiej toczyło się rozwiązanie zagadki
Holder –
Jensen.
Duńczyk walczył o kontrakt swoją postawą w sezonie 2017, z
kolei za Australijczykiem przemawiała klubowa wierność oraz młodszy brat, który
mógłby stanowić silną rezerwę w myśl nowego regulaminu. W układzie tym wiele
przemawiało za Jensenem, który był o 5 lat młodszy i znacznie tańszy od Holdera,
a jednocześnie był w zawodnikiem Get Well, który przez cały rok 2017 prezentował
w miarę równą formę, w odróżnieniu od Kangura, który momentami był przeraźliwie
słaby. Ostatecznie klub nie zastanawiał się zbyt długo i po skonkretyzowaniu
oczekiwań przez strony postawił na braterski duet rodem z Australi, a Jensen musiał pożegnać się z Aniołami, bowiem nie otrzymał gwarancji startowych,
o czym poinformował menadżer: "Sytuacja z Jensenem wygląda tak, Michael
dostał propozycję kontraktu, nawet mogę zdradzić, że był pomysł, aby był to
kontrakt dwuletni. Atutem były znakomite warunki finansowe. Podstawowym
argumentem zawodnika było jednak hasło "chcę jeździć". Wahał się czy ma walczyć
o skład w drużynie z Torunia, czy podjąć wyzwanie w innym klubie i być może mieć
pewne miejsce w zespole. Muszę przyznać, że zaimponował mi profesjonalizmem.
Liczyliśmy, że podejmie walkę u nas, ale ta decyzja jest oczywiście związana z
chęcią jego rozwoju. To bardzo dobrze świadczy o samym zawodniku. Rozstajemy się
w bardzo dobrych relacjach i trzymam za niego kciuki. Nie ma jednak mowy o
żadnym obrażaniu. Proszę spytać samego Michaela, czy jest na nas zły. Z nim może
być tak samo, jak z Adrianem Miedzińskim. Jeśli będzie mocny, to niewykluczone,
że za rok zaproponujemy mu powrót".
Pewne miejsce w składzie "Liglad" otrzymał za to w Zielonej Górze, ale po odejściu Doyla i Hampela, kadra Falubazu nawet z tak dobrym jak w minionym sezonie
Jensenem, nie była stawiana w roli faworyta ligi.
Frątczak wybierając pomiędzy Jensenem, a Holderem wiedział co robi, bo Australijczyk, mimo słabego sezonu miał coś do udowodnienia i już w końcówce sezonu 2017, znalazł nową motywację do jazdy, którą stracił po wypadku przyjaciela Darcy Warda, a motywacją tą był angaż w zespole Aniołów jego dwudziestojednoletniego brata Jacka. Klub oczywiście potwierdził kolejnje kontrakty, na kolejnej konferencji prasowej, które to stały się pewną nową tradycją w mieście Anioła. Dla Chrisa Holdera był to już jedenasty sezon spędzony w grodzie Kopernika i wraz z przejściem Miedzińskiego do Włókniarza, miał w polskich ligach żużlowych status zawodnika z jedną z dłuższych ciągłości startów w jednym klubie. W koncepcji klubu, Chris miał też otoczyć opieką swego brata, a takie rozwiązanie mogło wyjść na dobre obu braciom. Już w trakcie minionych rozgrywek dało się zauważyć, że opieka nad Jackiem dobrze działała na jego starszego brata. Stał się bardziej odpowiedzialny. Poza tym miał zajęcie, które pozwalało mu zapomnieć o problemach rodzinnych. Jack oczywiście też mocno korzystał, na tej współpracy, bo jego kariera toczyła się bardzo szybko, a ponieważ tkwił w nim spory potencjał (nominowany do objawienia roku na Gali Ekstraligi) potrzebował mentora na sportowej drodze. Niektórzy jednak obawiali się, że Jack Holder nie był gotowy na najlepszą ligę świata, a przy tym w cieniu brata, nie koniecznie musi rozwinąć skrzydła. Sam zawodnik zapewniał niedowiarków o swojej ekstraligowej gotowości zarówno sportowej jak i sprzętowej. Poza tym najmłodszy Australijczyk w teamie Aniołów, wcale nie musiał wychowywać w cieniu Chrisa, bowiem mimo, że ciągle potrzebował wsparcia, dojrzał do własnej drogi w żużlu, także w polskiej lidze. Miał odpowiednie podejście do treningów i pracy w parkingu, a przy tym był zapowiadaną przez Frątczaka opcją budowania składu Aniołów z myślą o przyszłości, a nie tylko jednosezonowym kaprysem.
Wracając jednak do starszego z braci Hoderów miał on również zajmować się młodymi zagranicznymi zawodnikami, których Get Well planował ściągnąć do Torunia, a nazwisk których nie chciano ich ujawniać, tłumacząc, że konkurencja nie śpi. Żużlowe nadzieje, które planowano sprowadzić do Polski choćby na przedsezonowe mecze sparingowe, nie koniecznie miały znaleźć się w ligowej kadrze Aniołów, ale Chris miał pokazać im jak stawiać pierwsze kroki w najlepszej żużlowej lidze świata, aby nie popełniły tych błędów, które on sam popełnił na początku swojej żużlowej drogi na Wisłą. Pomysł ten spodobał się Australijczykowi i ze zdwojonym zapałem zabrał się do budowania formy oraz parku maszyn na nowy sezon. Frątczak pozostawał jednak czujny i chciał mieć pod kontrolą tok przygotowań Chrisa, aby ten wrócił na szczyt sportowych możliwości: "Klub postanowił mu zaufać. Starszy z braci zostaje na kolejny rok w Toruniu i wrócić do wysokiej formy. Chcę jak najszybciej poznać plany Australijczyka na zimę. Najpierw go wysłuchamy, a później będziemy wyciągać wnioski i pomagać, jeśli będzie taka potrzeba. Nie będzie jednak żadnego dyscyplinowania ani ingerowania w jego okres przygotowawczy. Takie coś nigdy się nie sprawdza. Do pewnych rzeczy musimy dojść wspólnie. Wiemy, że w pierwszej połowie sezonu największą bolączką Australijczyka był sprzęt. Holder rozpaczliwie szukał różnych rozwiązań, ale efektów za bardzo nie było. Należy jednak pamiętać, że mówimy o zawodniku, który jeździł w Grand Prix i zdaje sobie sprawę z tego w jakim jest położeniu sprzętowym. Na pewno i w tym przypadku porozmawiamy, a później wspólnie będziemy podejmować decyzje".
W składzie ciągle pozostawały jednak nieobsadzone pozycje polskich seniorów.
Wiadomym było, że nie ziściła się opcja budowania składu w oparciu o trzech
zawodników krajowych na pozycjach seniorskich i choć słowo dane przez Pawła
Przedpełskiego, było gwarantem kontraktu, to nadal brakowało jednego Polaka w
składzie. Był co prawda
Grzegorz Walasek, ale myśląc o medalu opcja
zielonogórskiego wychowanka była głęboką rezerwą. W tej sytuacji podjęto
negocjacje z
Rune Holtą, który był krajowym liderem częstochowskiego Włókniarza,
tego samego Włókniarza, który wyrwał z rodzinnego gniazda Adriana Miedzińskiego.
Holta był doskonale znany w Toruniu, bowiem posiadał już Anielską przeszłość, a
mimo Norweskiego rodowodu, posiadał też polskie obywatelstwo i był traktowany w
polskiej lidze jak zawodnik krajowy. To z kolei oznaczało, że mógłby zastąpić w
toruńskim zespole Adriana Miedzińskiego. Wielu zastanawiało się czy
Toruń wykonał dobry ruch, bowiem rozstanie z zawodnikiem, po sezonie 2011 było
dość chłodne. Wówczas jednak Norweg z polskim obywatelstwem, borykał się z
problemami zdrowotnymi (kontuzje nadgarstków) i niestety nie spełnił pokładanych
w nim nadziei. Należało jednak pamiętać, że miał on za sobą znakomity
sezon i pod względem średniej był czwartym najskuteczniejszym Polakiem w
Ekstralidze. Jego plusem było również to, że bardzo dobrze od lat współpracował
ze swoim tunerem Flemmingiem Graversenem, a to gwarantowało mu bardzo dobre
zaplecze sprzętowe. Holta miał jednak już swoje lata i jego angaż był zagadką,
bo trudno było przewidzieć jak będzie się spisywać, w nowym/starym klubie, a
złośliwi mówili, że u schyłku kariery odcina ostatni żużlowy kupon totolotka, w
którym milion wypłaca Przemysław Termiński. W toruńskim klubie jednak przed podjęciem decyzji o zamianie Adriana Miedzińskiego na Runego Holtę
przeprowadzono swoistą burzę mózgów. Adam Krużyński, jako jeden z
twórców składu na sezon 2018, słusznie zauważył, że największym problemem
Aniołów w minionym roku były kontuzje, spowodowane często brakiem chłodnej
kalkulacji ze strony zawodnika. Dlatego postanowiono poszukać alternatywy w osobie zawodnika, który będzie co
najmniej tak samo skuteczny, a na dokładkę będzie umiał kalkulować. Wybór w
drugiej kolejności padł na Holtę (pierwszym wyborem był wspomniany wczesniej
Szymon Woźniak). W przypadku spolonizowanego Norwega uznano, że nawet jeśli
będzie miał słabszy sezon niż w Częstochowie, to i tak będzie bardziej
pożyteczny od nieobliczalnego wychowanka, bowiem jego głowa będzie bardziej chłodna,
a sam zawodnik czasami odpuści ryzykowną
walkę o punkt w danym biegu w myśl zasady, że na jednym wyścigu świat się nie
kończy. Ich zdaniem Miedziński nie potrafił tego zrobić, bo ambitnie walczył do
upadłego, ale w sezonie 2017 stracił na tym nie tylko on sam, ale i zespół.
Ściągnięcie Holty do Torunia nie było jednak łatwe, bo zawodnik był wstępnie dogadany z Włókniarzem,
ale
wycofał się z negocjacji czym potwierdził, że rozmowy z nim bywają bardzo trudne
i często główną rolę odgrywają w nich pieniądze. Nic więc dziwnego, że decyzja Holty dla fanów Włókniarza była ciosem między oczy. Warto też podkreślić, że
tak jak w Częstochowie kibice nie chcieli transferu Miedzińskiego, tak wielu
toruńskich kibiców nie było przekonanych Holcie. Na portalu
społecznościowym powstała nawet specjalna strona - Nie dla Rune Holty w Toruniu
2018. Zatem podobnie jak Miedziak, również Holta zmieniając
środowisko, w którym był uwielbiany, na miejsce w którym musiał przekonać do siebie
wielu ludzi stąpał po cienkim lodzie, ale zdaniem menadżera był to przemyślany
ruch obu stron: "Kiedy ja przychodziłem do Get Well, też mówiono, że jestem
koniem trojańskim podrzuconym przez Falubaz. Po kilku tygodniach, kiedy emocje
opadły, nikt już nie pisał takich komentarzy. To naturalne, że jak się ludzie
bliżej poznają, to złe emocje opadają. Nie inaczej, taką mam nadzieję, będzie z
Holtą. On też nie będzie koniem trojańskim. Są rzeczy, o których nie mogę mówić,
ale może nie bylibyśmy w tym miejscu, jako klub, gdyby nie Rune. On wie, o co
chodzi i bardzo mu za to dziękuję".
Kontrakt
doświadczonego Norwega, skutecznego Australijczyka i solidnego Duńczyka, zamykał w Toruniu sprawę trzech
liderów, prowadzących meczowe pary. Klub przygotował dla każdego z nowych zawodników
miejsce na MotoArenie w postaci indywidualnych boksów i każdy z nich mógł
zacząć myśleć jak zinstalować swoją bazę w mieście pierników i astronomii.
Działacze musieli jednak jeszcze dopełnić
formalności kontraktowych z
Pawłem Przedpełskim.
W ostatnim roku,
nieźle zapowiadającemu się juniorowi nie szło tak jak tego oczekiwano. Startował już jako senior,
ale daleko było mu do jego rówieśników w osobach choćby Patryka Dudka czy
Przemysława Pawlickiego, a do tego nie najlepiej spisywał się jego sprzęt. To
spowodowało, że nie czuł pewnego miejsca w
składzie, bo nie miał stuprocentowego zaufania menedżera Jacka Gajewskiego.
Później przyszły kontuzje i dopiero po zmianie menadżera, sytuacja Pawła się
zmieniła. Po trudnym sezonie zasadniczym, w końcowej fazie rywalizacji zawodnik
pokazał że nie zapomniał jak się jeździ na żużlu i jeżdżac nawet z numerem 9
spełniał pokładane w nim nadzieje. Było to jednak celowe
zagranie, którym Frątczak chciał odbudować sportową mentalność zawodnika i dać mu do
zrozumienia, że był kimś ważnym, bo z dziewiątką jeździł przeważnie lider
zespołu.
Nic więc dziwnego, że po sezonie Paweł chciał spłacić ten kredyt zaufania i z
miejsca zadeklarował, że nie zmienia barw klubowych i na pewno będzie startował
w Toruniu, a ponieważ w klubie wierzono w jego potencjał, strony szybko doszły
do porozumienia i po zakontraktowaniu liderów sfinalizowały umowę z toruńskim
wychowankiem. W planie menadżera, było zestawianie Pawła w parze z Iversenem,
który od lat był świetnym ligowcem współpracującym z partnerem z pary. Sam
zawodnik dostrzegał plusy tego rozwiązania, a także miał świadomość, że dla
niego okres ochronny jako zawodnika
startującego pierwszy rok w roli seniora przeminął. Stąd nie oszczędzał się na
treningach i można powiedzieć, że pracował za dwóch,
ćwicząc nie tylko indywidualnie, ale brał też udział w grupowych zajęciach
organizowanych przez klub. Do tego dochodziły spotkania z trenerem mentalnym,
podczas których Paweł chciał przygotować swoje ciało i umysł do wielkich wyzwań
w których być może jako lider zespołu doprowadzi drużynę do mistrzostwa Polski.
Liderem przynajmniej w parkingu Paweł został jeszcze przed inauguracją ligi.
Stało się to w momencie, gdy Jacek
Frątczak powierzył mu funkcję Kapitana drużyny, był to kolejny znak, że menadżer
w pełni ufał dwudziestodwulatkowi i wierzył, że w roku 2018 będzie mocnym
punktem Get Well Toruń: "proszę nie doszukiwać się w tym drugiego dna. Mamy
młodego chłopaka, wychowanka, to musimy go budować, jednoczyć wokół niego
drużynę, opierać na nim działania marketingowe. To naturalne. Podobnie przecież
robią w innych ośrodkach. Piotr Pawlicki jest przecież np. kapitanem
leszczyńskiej Unii, a Kacper Woryna rybnickiego ROW-u". Z kolei nowy kapitan
tak oceniał całą sytuację: "Na pewno jest to dla mnie
wyróżnienie, to fajne uczucie. Jestem, poza Jackiem Holderem, najmłodszym z
seniorów w zespole, jedynym Polakiem. Aczkolwiek funkcję kapitana w żużlu trudno
porównywać z piłką nożną. Wiadomo, że w niej kapitan jest odpowiedzialny za dużo
więcej rzeczy. Dlatego nie jest to jakaś wielka zmiana. Wiadomo, że wszyscy
jedziemy dla jednego wyniku. Są w tym zespole zawodnicy bardziej doświadczeni
ode mnie, ale nasz skład wygląda bardzo fajnie. Przede wszystkim drużyna składa
się z zawodników, z którymi można normalnie porozmawiać, również prywatnie, a
przecież wiadomo, jak ważna jest atmosfera. A sportowo - wiadomo, są to
zawodnicy ze światowej czołówki, na pewno będą się starali zdobywać jak
najwięcej punktów dla Torunia, po to, żeby po roku przerwy był kolejny medal".
Umowa z Pawłem Przedpełskim zamykała skład toruńskich Aniołów.
Jedną z ostatnich
kwestii pozostawało jedynie podpisanie umowy z żużlowcem, który zostawałby w
odwodzie jako opcja rezerwowa na wypadek czyjejś kontuzji czy niepowodzenia.
Jednym z kandydatów był
Grzegorz Walasek. Frątczak znał doskonale możliwości
zielonogórskiego wychowanka, a posiadanie w składzie polskiego, tak
doświadczonego zawodnika dla klubu miało dużą wartość. Wiadomym
było też, że obu gentelmanów łączyła koleżeńska znajomość i to miało pewien
wpływ na decyzje o zatrudnieniu właśnie tego jeźdźca.
Pozostawało jednak pytanie, czego chciał sam żużlowiec. Walasek w trakcie
negocjacji z Get Well nie dostał gwarancji startowych, ale bardzo poważnie
zastanawiał się nad pozostaniem na kolejny sezon w toruńskim klubie. Bardzo
dobrze się w nim czuł, miał też pełne zaufanie do działaczy siódmej drużyny
Ekstraligi, a na jego korzyść przemawiała doskonała dyspozycja w meczach
barażowych, po których chwalił się nawet menedżerowi, że odzyskał radość z
jazdy. Nic więc dziwnego, że Frątczak niczego nie wykluczał, ale jednocześnie
przyznawał, że po podpisaniu kontraktu najbardziej prawdopodobne będzie się
wypożyczenie Walaska do innego klubu, choć widziałby
Walaska w swoim zespole i podkreślał, że inicjatywa była po stronie żużlowca:
"Grzegorz ma w portfelu lepsze oferty pod względem finansowym. Trudno go do
czegoś zmuszać. Mogę zapewnić, że jako klub nie będziemy mu robić żadnych
przeszkód, jeśli wybierze inną opcję. Taka sytuacja w jego przypadku była
zresztą przerabiana już dwa lata temu. Grzegorz ma teraz sporo czasu na
przemyślenia, więc może wyrazi jeszcze wolę kolejnych negocjacji dotyczących
warunków finansowych kontraktu. Furtka jest otwarta, ale nie ma sensu się też
czarować. Jeśli weźmiemy pod uwagę naszą kadrę, to większy komfort
funkcjonowania miałby w innym klubie".
Ostatnim klubowym kontraktem było podpisanie umowy z bratem Pawła Przedpełskiego, Łukaszem, który przed rokiem reprezentował barwy drugoligowego PSŻ Poznań, ale wystartował tylko w jednym meczu Skorpionów. Łukasz choć podpisał umowę z Aniołami nie miał szans na ekstraligowe starty, dlatego umowę tę traktowano jedynie jako ukłon w kierunku zawodnika, który dawał mu możliwość wypożyczenia do innego klubu w trakcie rozgrywek.
Ostatecznie w marcu po domknięciu wszystkich kontraktów, szeroką ligową kadrę Aniołów potwierdziło GKSŻ w komunikacie:
Zawodnik |
Rok urodzenia |
średnia biegowa w sezonie 2017 |
|||
Doyle Jason Australia |
1985 | 2,074 |
straniero - senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Holder Chris
Australia |
1987 | 1,776 |
straniero - senior jedenasty ligowy sezon w Toruniu |
||
Holder Jack Australia |
1996 | 1,828 |
straniero - senior do lat 23 drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Iversen Niels-Kristian Dania |
1982 | 2,060 |
straniero - senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Holta Rune Polska |
1973 | 2,013 |
straniero - senior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Kaczmarek Daniel Polska |
1997 | 1,037 |
junior drugi ligowy sezon w Toruniu |
||
Kopeć-Sobczyński Igor
Polska |
1999 | 0,844 |
junior trzeci ligowy sezon w Toruniu |
||
Kościelski Marcin
Polska |
1998 | - ns - |
junior trzeci ligowy sezon w Toruniu |
||
Przedpełski Paweł
Polska |
1995 | 1,419 |
senior - kapitan ósmy ligowy sezon w Toruniu |
||
Walasek Grzegorz Polska |
1976 | 1,635 |
senior drugi ligowy sezon w Toruniu, bez gwarancji startowych |
||
Młodzieżową kadrę stanowiła toruńska
szkółka żużlowa prowadzona przez Roberta Kościechę. Mateusz Adamczewski - Stal Toruń Daniel Kaczmarek Marcin Kościelski Igor Kopeć-Sobczyński Aleks Rydlewski Adam Wankiewicz (zawodnik przed licencją) |
|||||
Z kadry Aniołów na rok 2018 ubyli: | |||||
Hancock Greg USA |
1970 | 2,240 |
straniero - senior odszedł do Rzeszowa |
||
Jensen Jepsen Michael Dania |
1992 | 1,754 |
straniero - senior odszedł do Zielonej Góry |
||
Krakowiak Norbert Polska |
1999 | 0,000 |
junior odszedł do Gniezna |
||
Miedziński Adrian
Polska |
1985 | 1,549 |
senior odszedł do Częstochowy |
||
Adamczewski Mateusz Polska |
2000 | - ns - |
junior wypożyczony do Poznania |
Po zakończeniu okresu
transferowego wydawało się, że w Toruniu nie będzie już żadnych zmian kadrowych.
Jednak Jacek Frątczak sukcesywnie wymieniał ludzi z czasów Jacka Gajewskiego,
robiąc kadrową czystkę. Nie chciał bowiem pracować z tymi, którzy ciągnęli bądź
też mogą ciągnąć wózek w inną stronę niż zakładała jego filozofia prowadzenia
drużyny. Nie było w tym nic dziwnego, bo skoro drużyna omal nie spadła z ligi,
to trzeba wszystko zaorać i poukładać od nowa i taka myśl przyświecała zapewne
menedżerowi. Nikt jednak nie spodziewał się, że sprytnym zabiegiem polegającym
na ogłoszeniu konkursu, stanowisko trenera straci komplementowany wcześniej, za pracę z
młodzieżą
Robert Kościecha. Trudno powiedzieć, komu
"Kostek" się
naraził, ale można było podejrzewać, że nie było chemii między nim, a menedżerem, choć
ten kategorycznie temu zaprzeczał. Na finiszu sezonu 2017 dało się jednak
słyszeć o nieporozumieniach między obu gentelmanami i mówiło się, że panowie
muszą znaleźć wspólny język i gdy wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym
kierunku został rozpisany konkurs, a Robert w oszczędnych słowach komentował całą sytuację:
"Jacek
miał swoją wizję, która nie pokrywała się z moją. Choćby taka kwestia - ja jako
były zawodnik, który jeździł przez ponad 20 lat jestem w stanie więcej na pewne
tematy powiedzieć, niż osoba która nigdy nie siedziała na motocyklu. To był
jeden z głównych problemów. Faktem jest, że moje relacje z Jackiem Frątczakiem
nie były najlepsze. Nie będę pewnych kwestii poruszał publicznie. Więcej na
pewno są w stanie powiedzieć osoby, które dobrze go znają. One wiedzą, o czym
mówię. Mam swoją wizję szkoleniową i wydaje mi się, że szło to we właściwym
kierunku. Zawodnicy byli zadowoleni".
Zdziwiony taki obrotem sprawy był były menadżer
Jacek Gajewski:
"O moich
relacjach z Robertem Kościechą w pierwszej kolejności powinniśmy się wypowiadać
ja i on, bo to nas sprawa dotyczy. Chcę bardzo głośno powiedzieć, że bardzo
dobrze nam się współpracowało i nie mieliśmy żadnych problemów, żeby się
porozumieć. Byłem z niego naprawdę zadowolony. Oczywiście była czasem między
nami różnica zdań, ale to normalne, kiedy ludzie ze sobą bezpośrednio
współpracują. Takie coś musi się czasami zdarzyć. Uważam jednak, że znamy się na
tyle dobrze i mamy do siebie wystarczająco duży szacunek, że potrafiliśmy to w
normalny sposób za każdym razem załatwić. Nigdy nie było żadnych intryg czy
robienia czegoś za plecami. Wszystko wyjaśnialiśmy w cztery oczy i dochodziliśmy
do porozumienia. Obaj potrafiliśmy zwrócić sobie uwagę, ale też się później
dogadać. To była i jest szczera relacja. Odnosząc się jednak do samego Roberta,
moim zdaniem młodzieżowcy pod jego wodzą zrobili duże postępy. Wystarczy
spojrzeć na średnią Igora Kopcia - Sobczyńskiego z 2016 roku i porównać ją do
tej z roku ubiegłego. Różnica może nie jest ogromna, ale jednak zauważalna gołym
okiem. Do tego trzeba dodać imprezy juniorskie. W zeszłym roku Get Well zdobył
brązowy medal MMPPK, a wcześniej nie było nawet awansu do finału. To samo
dotyczy MDMP i DMPJ. Przecież w tegorocznym DMPJ po drodze do finału chłopacy
wygrywali wszystkie eliminacje, a później był brąz. Jak można zatem mówić, że na
tle dwóch czy trzech wcześniejszych sezonów nie było progresu? Był i to duży.
Norbert Krakowiak, Marcin Kościelski czy wspomniany Igor jechali lepiej.
Wchodzili przecież też do finałów imprez młodzieżowych".
Frątczak nie chciał komentować całej sytuacji, ale z czasem wyszło, na jaw, że
"Kostek", oddał stanowisko walkowerem, a menadżer wysłał w przestrzeń publiczną
informację, że były trener nie miał wizji pracy z młodzieżą: "Trener Kościecha
nie zgłosił się do konkursu, a od początku chodziło nam o wizję oraz plan.
Oczekiwałem, że również przez niego zostanie on przedstawiony. Co tu dużo mówić,
nawet próba wymuszenia formalnego miała na celu taką refleksję. Trudno oczekiwać
od klubu, aby nie wymagał od potencjalnych kandydatów pomysłu na szkolenie i
ustalić czy jest zgodność między wizją klubu, a pomysłem trenera. Dostaliśmy
taki plan od kogoś innego, kto miał bardziej spójną wizję z klubem i tylko tak
należy interpretować tę zmianę. Natomiast decyzję Roberta trudno mi oceniać, ale
absolutnie nie odbieram mu jego klasy trenerskiej i nie umniejszam jego
możliwości trenerskich".
Kimś innym, kto stanął do konkursu, a mówił o nim Frątczak, był
Karol Ząbik, o
zatrudnieniu, którego menadżer wspólnie z Panią prezes Iloną Termińska
poinformował na konferencji w dniu 28 listopada: "Czekałem, aż Karol się
odezwie. Trochę podświadomie. Znaliśmy się wcześniej, ale nie mieliśmy wielkich
relacji. Uważam, że powinniśmy korzystać z tego, co mamy w Toruniu. Muszę
powiedzieć szczerze, że myślimy podobnie. Nie miałem wątpliwości, żeby postawić
na Karola. Jak widać wracamy do pewnych tradycyjnych metod, bowiem wraz z
angażem Karola, wracamy do pana Zbigniewa Wójtowicza, który przygotowywał
zawodników przed laty. Bardzo się cieszę, że trafiłem na osoby, które myślą
podobnie".
Karol Ząbik od razu rozpoczął pracę z toruńską młodzieżą spotykając się z
zawodnikami i ich rodzicami i nie ukrywał, że będzie współpracował ze swoim
tatą, czyli Janem Ząbikiem: "Jestem szczęśliwy, że mogę wrócić do klubu. Czuję
chęć, żeby pomóc chłopakom. Mam plan działania. Nie chcę go teraz zdradzić w
całości. Mogę jedynie powiedzieć, że to plan długofalowy. Będziemy współpracować
ze Stalą Toruń, czyli z moim tatą. Wszyscy wiemy, że szkolenie jest istotne. Mój
tata będzie koordynatorem. To człowiek, który wyszkolił wielu zawodników i na
pewno będzie pomocny. Chciałem wrócić do klubu w roli trenera, bo poczułem na
własnej skórze, co zrobiłem źle w trakcie mojej kariery i teraz chcę sprawić, by
nasi chłopcy nie popełniali podobnych błędów. Potwierdzam, to o powiedział
menadżer, że wrócimy do pewnych starych sprawdzonych metod, ale proszę pamiętać,
że to nie jest też tak, że przyjdzie Ząbik i od razu młodzi zaczną robić po
trzynaście punktów. Wystarczy spojrzeć na przykłady moje, czy Adriana
Miedzińskiego. Nic nie przyszło od razu, tylko ciężką pracą budowaliśmy formę.
Na wszystko potrzeba czasu".
I właśnie powrót, do sprawdzonych metod, a co za tym idzie sprawdzonych w
przeszłości ludzi, którzy święcili sukcesy z młodzieżą cieszył kibiców. Wielu
uważało bowiem, że potencjał odstawionego na boczny tor przez poprzednich
menadżerów
Jana Ząbika nie był przez kilka lat w pełni wykorzystany. Każdy
jednak wiedział, że metody sprzed lat Jana Ząbika, mogły być już zdewaluowane,
ale wystarczyło do nich dodać młodą myśl Karola i można było zakładać nową
jakość na bazie sprawdzonych metod. Należy podkreślić, że angaż Pana Janka, zrobił
klubowi również świetną robotę propagandową w urzędzie miasta, gdzie Ząbik senior
piastował funkcję radnego i znał się doskonale z prezydentem miasta Michałem Zaleskim, a
jak wiadomo dobre relacje z władzami samorządowymi mogły przynieść same korzyści
dla klubu.
Oprócz trenera żużlowego, do sztabu szkoleniowego ponownie dołączył odsunięty
przez poprzedników trener ogólnorozwojowy Zbigniew Wójtowicz. Frątczak pamiętał, że
w toruńskim klubie jakiś czas temu był ktoś taki jak Pan Zbigniew. Zadzwonił i zaprosił byłego dżudokę AZS-u
AWF-u Wrocław, MDK Toruń oraz UKS Ippon Toruń, a obecnie szkoleniowca
prowadzącego sekcję judo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, do współpracy.
Cieszyło to kibiców, bo właśnie duet Ząbik – Wójtowicz świecili w przeszłości spore sukcesy młodzieżowe
i menadżer budujący od nowa cały sztab szkoleniowy doskonale o tym wiedział. To
nie był jednak koniec zmian w Get Well. Frątczak chcąc otoczyć się zaufanymi
ludźmi, dokonał również roszad na stanowiskach kierownika drużyny, kierownika
parku maszyn i kierownika zawodów. Walec zmian przejechał po całym składzie
personalnym, bowiem marzeniem menedżera było, aby na koniec sezonu toruński
zespół stanął na medalowym podium. A do tego potrzebował "swoich", zaufanych
ludzi, którzy wiedzieli za co odpowiadają i pracując ciągnęliby żużlowy wózek w
stronę, w którą kierowała ich myśl i koncepcja menadżera.
Wielu widziało w tym jednak bardzo ryzykowną grę, w której menadżer uzależniał
klub od swoich ludzi, którzy przecież przychodzili do klubu jako jego ludzie i
gdyby w przyszłości Frątczaka miało zabraknąć (a swoje odejście po sezonie 2018
Frątczak sygnalizował otwarcie), również mogło zabraknąć osób
prowadzących i szkolących drużynę, a także zawodników na równych poziomach zaangażowania
organizacyjno-sportowego. Obserwatorzy mieli jednak nadzieję, że właściciel
klubu w pełni kontrolował sytuację i nie został "zaczarowany" opowieściami o
potędze Get Well pod wodzą menadżera Jacka Frątczaka.
Po wszystkich kadrowych roszadach przyszedł czas na prezentację drużyny, która
była najstarszym zespołem w Ekstralidze i wielu szukało w tym tego o czym mówił
przed okresem transferowym menadżer Aniołów, czyli składu na kilka lat. Jednak
czy najstarsza drużyna oznaczała, że to zespół bez przyszłości? Wieku zawodników rzecz
jasna nie dało się oszukać i wiadomym było, że starsi zawodnicy mają bliżej niż dalej do
końca kariery, ale na pewno data urodzenia nie oznaczała długości funkcjonowania
zawodnika w danym teamie, a wręcz przeciwnie dało się zauważyć, że młodzi zawodnicy po
zakończeniu wieku juniora częściej zmieniali kluby, niż ci którzy uchodzili za
sportowych weteranów. Nic więc dziwnego, że w Toruniu panowało przekonanie, że Rune Holta, który należał w lidze do zawodników najczęściej zmieniających
kluby, pojeździ do końca swojej kariery, podobnie jak Jason Doyle, który nie
zagrzał miejsca w jednym klubie dłużej niż dwa lata. Niezaprzeczalnym było
jednak to, że aby strony chciały współpracować potrzebne było zaufanie i
sportowa jedność, bo walcząc o najwyższe cele, nie mogło być żadnego koleżeństwa
i poklepywania po plecach, a jedynie determinacja i zrozumienie na drodze do sukcesu drużyny.
A toruńska drużyna przed sezonem prezentowała się iście imponująco, tworząc swoistego rodzaju rodzinę w stylu sycylijskiej mafii. Kibicom w
Polsce od razu zrodziły się porównania do gangsterów i mafiosów co spowodowało
lawinę krytyki w której podnoszono to, że torunianom wciąż brakuje pokory, a ich zachowanie
było
buńczuczne. Jednak w Toruniu nic sobie nie robiono z tych opinii, a zacierano
ręce, bo to oznaczało, że próba wyróżnienia się i wyeksponowania drużyny w
stylistyce lat trzydziestych, nie przeszła bez echa.
Sama prezentacja zespołu miała uroczystą oprawę i rozpoczęła się od
prezentacji nowego wzoru żużlowego kevlaru, w którym zawodnicy mieli startować w sezonie
2018. Po ciężkim i trudnym sezonie klub odszedł od koloru czarnego, który się
źle kojarzył i nastąpił powrót do kolorów bardziej optymistycznych. Góra
żużlowego stroju była biała, dół niebieski, a cały kevlar jaśniejszy i bardziej
radosny. Projektując nowe stroje zachowano nawiązanie do barw klubowych, bez
krzykliwych walorów artystycznych, pamiętając też o wymaganych regulaminem
miejscach reklamowych.
Ale
po prezentacji największą furorę robiło zamieszczone w Internecie przez Jacka Frątczaka zdjęcie, na którym menedżer torunian, niczym prawdziwy ojciec
chrzestny, zasiadał w fotelu, a wokół niego stało soldato, czyli szeregowi
pracownicy mafii, w role których wcielili się sami żużlowcy. Wyjątkowo pewnie w
nowej roli czuł się Rune Holta, który mógłby równie dobrze uchodzić za wiceszefa
całej organizacji.
To właśnie jak wspomniano wcześniej transfer spolonizowanego Norwega, wzbudził
najwięcej kontrowersji w toruńskim środowisku i działacze mieli sporo obaw jak
zawodnik zostanie przyjęty przez przybyłych na prezentację kibiców. Sam zawodnik
też miał pewne obawy i nie do końca wiedział, czego może się spodziewać,
zwłaszcza że niektórzy wieszczyli mu powitanie przy głośnych gwizdach. Podczas
prezentacji był jednak pełen szacunek dla zawodnika, gdy ten pojawił się na
scenie, a kibice skandowali jedynie imię i nazwisko swojego wychowanka, Adriana
Miedzińskiego.
Nikogo jednak to nie dziwiło, bowiem, fani byli emocjonalnie związani z
"Miedziakiem", dlatego Rune nie miał nikomu takiego zachowania za złe, a toruński
menadżer nawet skomplementował to jako inteligentne zachowanie, w którym nie
było popularnego hejtu.
Warto też podkreślić, że na prezentacji pojawili się wszyscy toruńscy zawodnicy,
oprócz Jacka Holdera, który jak co roku ścigał się w turniejach o Indywidualne
Mistrzostwo Australii.
Rzecz jasna całą prezentację jak każde wcześniejsze wydarzenie związane z
toruńskim żużlem, skomentował Jacek Frątczak: "Gdyby od stylizacji zależał
wynik sportowy, czyli wygrana, to mogę wyglądać jak Snoke z Gwiezdnych Wojen.
Inna sprawa, że faktycznie pomysł sesji znakomity. Szkoda, że ciężko będzie mnie
wyciąć z tych zdjęć, jak nie wyjdzie. W trakcie prezentacji toruńskiego zespołu
poczułem, jak wielkie są oczekiwania. Jeśli do tego dodamy, że bardzo dobrze
znam i lubię ludzi pracujących i kierujących klubem, to jasno wychodzi z tego,
że po prostu głupio byłoby mi ich zawieść. Poza tym przecież nikt nie
przystępuje do rywalizacji z myślą żeby przegrać. Za plecami miałem dwóch
mistrzów świata, w tym jednego aktualnego. Do tego dziewiątą (Niels-Kristian
Iversen) i trzynastą (Rune Holta) strzelbę Ekstraligi. To co mam powiedzieć? Że
będziemy walczyć o utrzymanie? Przecież kibice zabiliby mnie śmiechem. Mam w
składzie chłopaków, którzy nie są w tym sporcie od wczoraj. To naturalne, że
musimy sobie stawiać najwyższe cele. Braku pokory i buńczuczności na pewno nie
można mi jednak zarzucić, bo nie powiedziałem przecież, że na pewno wygramy. Nie
będę ludzi pouczał, ale to jest sport. Sukces zależy od bardzo wielu czynników".
"Mafijna prezentacja", która mogła się podobać, została jednak wymyślona
przez Jacka Gajewskiego dwa
lata wcześniej, gdy ten zobaczył reklamę cygar i zaproponował pokazanie
zespołu w stylu, który towarzyszył włoskiej prohibicji. W klubie pomysł chwycił, bo mafia to
don i jego soldati, a to oddawało pewną spójność grupy. Niestety dla Gajewskiego
donem został jego następca, który miał nie lada wyzwanie do zrealizowania i aby
temu wyzwaniu sprostać z miejsca, po całym medialnym zamieszaniu wspólnie z
klubem zaczął zabiegać o stworzenie optymalnych warunków do drużynowego sukcesu
Aniołów. Na pierwszy ogień poszła toruńska nawierzchnia na MotoArenie. Wielu pamiętało
ubiegłoroczne zmiany, podczas których przebudowano drugi łuk, który miał stać się handicapem dla miejscowych zawodników, a
okazał się ich utrapieniem. Menadżer dostrzegał ten problem i planował zrobić z MotoAreny twierdzę nie do zdobycia dla rywali. Kluczem do tego miała być wymiana
nawierzchni na taką, która będzie bardziej przewidywalna w przygotowaniu i
utrzymaniu we właściwej kondycji w trakcie zawodów. A trzeba przypomnieć, że
ostatnim toruńskim menadżerem, który
nie miał problemów z utrzymaniem nawierzchni toru w ryzach był
Sławomir Kryjom,
który pracował w Toruniu w sezonach 2011, 2013 i 2014. Podczas pierwszego roku
jego obecności na MotoArenie torunianie wygrali u siebie wszystkie 10 spotkań, a
średnia punktów zdobywanych na mecz wynosiła prawie 50 pkt. Dwa lata później też
było bardzo dobrze. Na 11 spotkań Unibax wygrał 10, z meczową średnia ponad 56
pkt. Co ciekawe, jedyną domową porażkę w trakcie swojej pracy w Toruniu Kryjom
zanotował z Falubazem Zielona Góra z którym wówczas związany był Frątczak. W
2014 roku Unibax wygrał u siebie wszystkie siedem meczów. Rywale nie mieli
praktycznie żadnych szans z torunianami (średnia 56,4 na własnym torze mówiła
wszystko). Kryjom po odejściu z klubu dostrzegał problemy z przygotowaniem toru
i podpowiadał zmianę struktury nawierzchni, bo rywale w kolejnych sezonach czuli się na niej coraz
lepiej, ale gospodarze nie zawsze potrafili wyciągnąć właściwe wnioski, by zrobić z
MotoAreny swój atut. Ale przyszedł Frątczak i postanowił zmienić ten stan
rzeczy, wspólnie z firmą, która przed rokiem dokonała przebudowy drugiego łuku, a w
roku 2018 drugiej połowie listopada uzupełniła nawierzchnię toru o frakcję, której dotąd
brakowało i po zimowym "uleżeniu" i "związaniu" toru, Anioły miały latać znacznie szybciej na MotoArenie od rywali.
Zmiany te
oczywiście nie mogły zaistnieć, bez menadżerskiego komentarza: "czekaliśmy na
pogodę i dostępność ciężkiego sprzętu drogowego. To nie był łatwy temat, bo w
kraju mają miejsce inwestycje drogowe na naprawdę dużą skalę. Ściągnięcie tego
wszystkiego z autostrad było naprawdę wielkim przedsięwzięciem. Bardzo dziękuję
wszystkim, którzy nam tym w tym pomogli. Wykazaliśmy cierpliwość i się udało.
Wszystko jest gotowe na zimę. Kuchni zdradzać nie będę, ale zapewniam, że nie
dokonaliśmy rewolucji. To zmiana serwisowa. Cel jest jasny. Na Motorenie ma być
więcej ścigania, a tor ma stać się łatwiejszy w przygotowaniu. Powinien lepiej
absorbować wodę. Zostawiamy sobie pewien margines błędu. Jest rezerwa materiału
tego samego rodzaju, więc dodatkowa kosmetyka wchodzi w grę. Gdyby efekt nie był
taki, jak oczekujemy, to na wiosnę jeszcze zareagujemy. Dosypywanie mniejszych
ilości materiału jest zdecydowanie bardziej komfortowym rozwiązaniem. Przesadzić
jest łatwo, a wyciągnięcie tego, co się wcześniej wsypało, to już złożony
temat".
Po uporaniu się z torem przyszedł czas na kibiców i na ofertę karnetową. I była to oferta zaskakująco dobra, bo właściciel klubu zdecydował o tym, że ceny karnetów pozostaną na ubiegłorocznym poziomie, co bardzo ucieszyło najwierniejszych fanów z Torunia i okolic.
Ceny karnetów na rundę zasadniczą: 1. Strefa Niebieska: Karnet Normalny - 220 zł; Karnet Normalny Lojalnościowy - 200 zł, dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie 2017; Karnet Ulgowy - 170 zł, dla urodzonych w 2000 roku i później oraz dla studentów urodzonych w 1994 roku i później; 2. Strefa Czerwona - Trybuna Główna: Karnet Normalny - 550 zł; Karta Parkingowa - 150 zł, Ceny karnetów całorocznych (runda zasadnicza + play-off) 1. Strefa Niebieska: Karnet Normalny - 290 zł; Karnet Normalny Lojalnościowy - 260 zł, dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie 2017; Karnet Ulgowy - 220 zł, dla urodzonych w 2000 roku i później oraz dla studentów urodzonych w 1994 roku i później; 2. Strefa Czerwona – Trybuna Główna: Karnet Normalny - 700 zł; Karta Parkingowa - 150 zł, |
To
co ucieszyło kibiców w aspekcie całorocznych wejściówek, nie cieszyło w aspekcie
historycznym. Oto bowiem w okresie zimowym można powiedzieć już tradycyjnie,
najzagorzalsi fani zaczęli domagać się od
władz klubowych powrotu do legendarnej nazwy Apator, z którą tysiące sympatyków
żużla w mieście Kopernika od lat się utożsamiało, skandując podczas ligowych spotkań
tylko i wyłącznie właśnie tę wieloletnią nazwę, z którą toruński klub był najbardziej kojarzony w sportowej
Polsce. Fani już w poprzednich latach próbowali wymóc na toruńskich władzach powrót do
nazwy Apator.
Nadzieje te odżyły po tym, jak zespół przejął Przemysław Termiński, lecz szybko stwierdził, że ewentualny powrót nazwy był uzależniony od samej firmy Apator S.A.,
która od lat nie była zainteresowana powrotem do sponsoringu, a wykupienie przez
klub praw od początku nie wchodziło w rachubę. Jednak bardziej operatywni
okazali się kibice ze Stowarzyszenie Sympatyków Sportu Żużlowego "Krzyżacy"
zastrzegając w roku 2012 znak słowno graficzny w urzędzie patentowym i na oficjalnym fan page'u społecznościowym
przed sezonem AD 2018, wystosowało kolejny apel, w którym
deklarowało bezpłatne użyczenie Klubowi Sportowemu Toruń swojego szyldu. Kibice
powoływali się na klasyfikację nicejską, w myśl której istniało upoważnienie do
stosowania danego znaku (w domyśle herbu/logo) i nazwy m.in. w działalności
sportowej. Oto pełna treść apelu:
Drodzy Kibice
Już jutro konferencja prasowa w której włodarze klubu poinformują nas o składzie
drużyny na sezon 2018.
Ponownie w mediach wraca temat nazwy drużyny pod jaką będą występowały "Anioły".
Był Unibax, był KS Toruń, był KS Get Well, lecz w sercach i na ustach fanów jest
cały czas jedna nazwa -APATOR.
Prezes Termiński jakiś czas temu wypowiedział się, że powrót do nazwy Apator
jest uzależniony od samej firmy APATOR S.A. aczkolwiek sama firma nie jest
zainteresowana sponsoringiem, a Prezes nie wyobraża sobie sytuacji w której
muszą wykupywać prawa do nazwy.
Sytuacja jest bardzo prosta. Zgodnie z publikacją Urzędu Patentowego
Rzeczpospolitej Polskiej prawo do znaku słowno-graficznego KS Apator Toruń
posiada Stowarzyszenie Sympatyków Sportu Żużlowego "Krzyżacy"!
Według klasyfikacji nicejskiej klasa 41 upoważnia między innymi do stosowania
znaku oraz nazwy również w działalności sportowej oraz rozrywkowej.
SSSŻ "Krzyżacy" po raz kolejny deklaruje BEZPŁATNE użyczenie nazwy dla Klubu
Sportowego Toruń!
Tu chodzi tylko o dobrą wolę oraz kontynuację tradycji która nigdy nie zginie.
Nikt nie będzie skandował na stadionie Unibax, Get Well itp. Dla Nas fanów liczy
się tylko APATOR więc??
Piłka po Waszej stronie!
Powrót do nazwy da klubowi ogromną wartość marketingową więc korzyść będzie
wspólna!
Prosimy o udostępnianie! Niech każdy kibic o tym wie, że powrót do nazwy zależy
tylko od dobrej woli klubu!
Obojętnie obok tematu nie przeszedł właściciel klubu Przemysław Termiński,
który skomentował całą sytuację: "powrót Apatora jest możliwy,
ale to zależy od tej firmy. Niestety z tego co wiem nie jest zainteresowana ani
wspieraniem żużla, ani żadnego innego sportu. Nie wyobrażam sobie natomiast,
abyśmy mieli wykupić od nich nazwę. Mamy jednak nazwę Get Well, która to coraz
szerzej funkcjonuje w środowisku i marka się rozwija. Zapewniam kibiców, że mamy
takie intencje. Nie wiemy jednak, czy wydarzy się to już w sezonie 2018. Szanse
na start pod nazwą Apator są zdecydowanie większe w sezonie 2019. Problem
stanowią kwestie formalno - prawne. Do tego dochodzą sprawy marketingowe
związane z naszym obecnym sponsorem tytularnym, którym jest Get Well. Pewne
umowy są zawarte i teraz pojawia się pytanie, czy pewne decyzje należy podjąć va
banque czy jednak poczekać.
Słowa właściciela klubu potwierdzały tym samym, że powrót do tradycji nie był
wcale taki prostu jakby się mogło wydawać. Należało bowiem uwzględnić w całej
zmianie sferę historyczną, społeczną, obyczajową, wizerunkową, marketingową czy
finansową, które w pewnych okolicznościach mogły rodzić określone skutki prawne,
bo na przestrzeni lat właśnie te sfery stworzyły precedensy dla aspektów
prawnych.
Klub przecież nie był oderwanym bytem, ale podmiotem prawnym, tak samo jak Apator S.A. czy
Stowarzyszenie "Krzyżacy" z prawem do znaku klubowego. Klub, który co sezon
liczył każdy grosz, przy zmianie nazwy może nie zostałby procesami sądowymi
postawiony pod ścianą w aspekcie swego istnienia, ale mógł znacznie więcej
stracić niż zyskać. I o tym należało pamiętać wybierając wariant optymalny,
bowiem kibicowskie chciejstwo równało się odpowiedzialność Termińskiego.
Obok zmiany nazwy starsi kibice, żyli też tym co pojawiło
się na sprzedaż na
popularnym portalu aukcyjnym, a mianowicie chodziło długi na 30 metrów i ważący
ponad 250 kg szyld z napisem "Stadion żużlowy K.S. Toruń im. M. Rose", wiszący
nad wejściem na nieistniejący już stadion przy ulicy Broniewskiego. Szyld miał
ponad 20 lat i powstał, gdy stadion żużlowy otrzymał imię
Mariana Rosego,
toruńskiej legendy czarnego sportu, tragicznie zmarłego w 1970 r. po wypadku na
torze w Rzeszowie. W 2008 r. obiekt razem z działką kupiła spółka Plaza, która w
tym miejscu postawiła galerię handlową. Napis miał trafić na złomowisko. Wtedy
do akcji wkroczył Stefan Kornacki, performer i grafik, znany z odzyskiwania
napisów i neonów po nieistniejących toruńskich zakładach i obiektach usługowych
i wspólnie z kolegą po fachu Dominikiem Smużnym nabył historyczny napis. Ale
droga do przejęcia szyldu była wyjątkowo kręta. Zainteresowani nabyciem szyldu
kolekcjonerzy, po wizycie na stadionie zaczęli kontaktować się z władzami klubu,
które stwierdziły, że nie mogą przekazać mi napisu, gdyż właścicielem był MOSiR,
który z kolei twierdził, że należy kontaktować się z klubem. Tej niekończącej
się zabawie towarzyszył fakt, że zbliżał się termin przejęcia terenu przez Plazę.
A rozmowy utknęły w martwym punkcie. Sprawa nabrała przyspieszenia dopiero, gdy
artyści odezwali się do polskiego oddziału Plazy. W międzyczasie okazało się, że
szyld zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, ale szybko wyszło na jaw, że
poprzedni właściciel zdjął go nielegalnie. Udało się odzyskać ten cenny napis w
bardzo złym stanie, ale opieka Kornackiego dała napisowi drugie życie. Był m.in.
elementem artystycznego projektu "Inscription", w którym wykorzystywał odzyskane
szyldy i neony, a torunianie mogli podziwiać efekty renowacyjnej pracy na jednej
wystaw w Centrum Sztuki Współczesnej.
Ostatecznie w grudniu 2017 roku wysłużony szyld trafił na portal allegro,
ponieważ artysta przenosił się za granicę i nie miał możliwości zabrać go ze
sobą, dlatego postanowił sprzedać go za 6.000 zł, mówiąc: "Chciałbym, by trafił w
dobre ręce. Szukam kogoś, dla którego ma wartość sentymentalną i będzie w stanie
zainwestować swój czas i pieniądze po to, by odzyskał swój dawny blask.
Niestety, toruńskie muzeum żużla nie stać na zakup napisu, więc dalej poszukuję
zainteresowanych kupnem. Jego cena pokrywa wieloletnie koszty magazynowania oraz
transportu z miejsca na miejsce".
Na szczęście dla żużlowej historii Torunia, znalazł się nabywca, który zapłacił aukcyjne 6.000 zł i
zadeklarował, że odnowi i przekaże historyczny dla toruńskiego żużla napis do
Muzeum Sportu Żużlowego w Toruniu.
W cieniu kibicowskich dywagacji zawodnicy przygotowywali się do sezonu. Seniorzy budowali formę według własnych sprawdzonych metod. A o kondycję zawodników młodzieżowych w osobach Daniela Kaczmarka, Igora Kopeć-Sobczyńskiego, Marcina Kościelskiego i Aleksa Rydlewskiego, w których klub sporo zainwestował, dbali nowi trenerzy Karol Ząbik i Zbigniew Wójtowicz. Plany treningowe toruńskiej młodzieży zostały ułożone głownie pod popularnego wśród kibiców IK-S'a. Wynikało to z tego, że zawodnik przygotowywał się do matury, dlatego klub poszedł mu na rękę, aby sport nie kolidował z nauką. Oczywiście można było zrobić dla Igora indywidualny tok treningowy, ale uznano, że to nie miałoby sensu, bowiem zajęcia w grupie miały większy wydźwięk, gdyż wkradał się mały element rywalizacji, która motywowała do jeszcze cięższej pracy. Co prawda Daniel Kaczmarek, najlepszy junior Get Well, ćwiczył głównie pod okiem byłego trenera Patryka Dudka, a w zajęciach u Ząbika brał udział raz w tygodniu, ale wynikało to z odległości jaką zawodnik musiał pokonać z miejsca zamieszkania do Torunia. Nie zmieniało to jednak faktu, że młodzieżowcy Get Well mieli szczelnie wypełniony grafik, bowiem w okresie przygotowawczym oprócz formy fizycznej, budowali formę mentalną, a nad prawidłowym funkcjonowaniem wszystkich elementów układanki pod nazwą "kondycja żużlowa" oraz zaplecze sprzętowe czuwał, nie kto inny jak Jacek Frątczak, czyli człowiek od wszystkiego w żużlowym mieście Aniołów: "Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób właściciele klubu podeszli do kwestii inwestycji sprzętowych i szkolenia juniorów. Zawsze tak jest, że wydatkowane pieniądze nie zawsze się zwracają. To inwestycja, którą trzeba było poczynić, aby mieć później efekty w sezonie. Nie było oszczędności i duży ukłon w stronę klubowych włodarzy, że dali się namówić na taką formę. Wychodzę z założenia, że wszędzie należy poszukiwać wartości dodanej. Mam nadzieję, że będą nią juniorzy. Dla mnie satysfakcją będzie każdy punkt zdobyty w lidze. Nie jest tajemnicą, że wprowadziliśmy program dotyczący juniorów i okresu zimowego. Treningi mentalne odbywają się z dużą intensywnością według planu przygotowanego w październiku. Toruń jest jednym z nielicznych klubów, jak nie jedyny, który na tak dużą skalę prowadzi przygotowania w oparciu o trenera mentalnego. Jest to spójne z przygotowaniami ogólnorozwojowymi".
Wszyscy jednak czekali na pierwsze jazdy treningowe, aby sprawdzić jak zima
wpłynęła na formę zawodników i zaplecze sprzętowe.
Sparingowymi rywalami Get
Well mały być zespoły z Leszna,
Grudziądza,
Łodzi i
Ostrowa. Planując testmecze,
toruńskim włodarzom chodziło przede wszystkim o to, aby forma Aniołów została sprawdzona na tle
różnych rywali, o różnej klasie sportowej. Zatem pierwsze jazdy zostały
zaplanowane z Ostrowem, a w miarę rozjeżdżenia się zawodników klasa rywali
rosła. Przy układaniu planów treningowych duże znaczenie miała także dostępność
torów i związane z tym prognozy pogody. Jedynie wybór GKM-u Grudziądz na
sparingpartnera, był niejako naturalnym wyborem, z racji położenia obu klubów.
Gdy
ukazał się sparingowy grafik, torunianie zaskoczyli wszystkich, bowiem dwóch
zawodników już 6 lutego wyjechało na tor i kręcili pierwsze kółka na MotoArenie.
Tak wcześnie na tor nie wyjechała w ostatnich latach żadna drużyna, a kilka
okrążeń na torze pokonali Marcin Kościelski i Igor Kopeć-Sobczyński. Cała
sytuacja była nieco zaskakująca, bowiem termometry w chwili treningowej próby
wskazywały kilka stopni poniżej zera. Ale mróz nie był straszny młodym żużlowcom,
którzy czuli głód jazdy. Trzeba jednak przyznać, że lutowy wyjazd na tor był nieco
spontaniczny, a działacze z Torunia znacznie wcześniej informowali o
zaskakująco dobrej kondycji nawierzchni na MotoArenie i nie było w tym nic dziwnego, że
podczas tradycyjnej wizyty w klubie menedżera padł pomysł, by sprawdzić się na
torze. Próbne okrążenia wyszły dość dobrze, choć żużlowcom przeszkadzał kurz
jaki unosił się spod kół motocykli, a z wiadomych względów nikt nie zdecydował
się na polanie toru. Jak zwykle całą sytuację komentował toruński menadżer:
"Korciło nas już od początku stycznia, żeby wyjechać na tor. Puszczamy oko do
środowiska, a i tak każdy sobie to zinterpretuje, jak będzie chciał. Dla nas nie
ma tu, żadnych podtekstów, bo chłopaki po prostu przejechali po kilka kółek. O
wszystkim dowiedzieli się tak naprawdę dopiero w poniedziałek. Dla nich samych
to było pewne zaskoczenie. Do tego byłem ciekawy, jak się zachowuje tor po
dosypaniu nawierzchni. Mocno się kurzyło, ale ogólnie rzecz biorąc, jesteśmy
zadowoleni. Chcę podkreślić, że nie wyciągamy żadnych wniosków sportowych. To
był czysto treningowy przejazd, kilkanaście minut dobrej zabawy. To była
jednorazowa akcja. Mamy konkretny plan treningowy i w lutym już na tor nie
wyjedziemy. Chcieliśmy pokazać w środowisku, że jesteśmy i klub funkcjonuje.
Sygnalizujemy, że tor mamy gotowy do treningów, ale trenować będziemy tylko ze
sparingpartnerami, aby zbytnio nie odkrywać kart związanych z nieco zmienioną
nawierzchnią toru".
I Frątczak słowa dotrzymał. Jazd treningowych w lutym już nie było, a żużlowcy
na pierwszy oficjalny i zaplanowany trening wyjechali miesiąc później czyli 9
marca. Wówczas to pięciu żużlowców zjawiło się na toruńskim minitorze, by odbyć
pierwsze oficjalne zajęcia na motocyklu. Jeździli Daniel Kaczmarek, Igor
Kopeć-Sobczyński, Marcin Kościelski, Aleks Rydlewski i Paweł Przedpełski.
Minitorowy trening miał w zamyśle oswoić zawodników z motocyklem i hamować
zapędy do mocniejszego odkręcania przepustnicy. Zatem można powiedzieć, było to
spokojne wejście z sezonu zimowego, w sezon startowy z wykorzystaniem
infrastruktury, która była dostępna w Toruniu. Wielu pokładało w wątpliwość
jazdy na małym torze, ale klub miał w tym swój cel, bowiem oprócz aspektów
sportowych, chodziło o pokazanie młodym potencjalnym adeptom żużla, że w mieście
Aniołów są możliwości do trenowania nawet dla kilkuletnich chłopców.
Niestety w trakcie przygotowań niezbyt optymistyczne wieści napłynęły z
Australii, bowiem
Jack Holder złamał obojczyk. Na szczęście mimo złamania, uraz
należał do tej kategorii, kontuzji które dało się szybko wyleczyć i
Australijczyk miał być gotowy do wyjazdu na tor jeszcze przed inauguracją ligi,
a wariant optymistyczny zakładał udział młodszego z braci Holderów we wszystkich
przedsezonowych sparingach. Klub jednak chciał wiedzieć w jakim miejscu leczenia
był zawodnik i po otrzymaniu zdjęcia obojczyka, przekazano je klubowemu chirurgowi
Damianowi Janiszewskiemu, celem konsultacji medycznej.
Kontuzja Jacka nieco przyćmiła powrót na tor, po dość długiej przerwie
Nielsa
Kristiana Iversena, który reprezentant Danii odbył na torze w
Leicester, o czym poinformował w mediach społecznościowych: "Wróciłem dziś na
motocykl żużlowy. To świetne uczucie - długo trzeba było na to czekać. Dziękuję Poultec (firma, która wraz z BSPA stworzyła program szkoleniowy dla żużlowców)
za możliwość skorzystania z toru w Leicester".
W końcu jednak przyszedł również czas na prawdziwy trening w Polsce na
MotoArenie, na który stawili się wszyscy podstawowi zawodnicy toruńskiego
zespołu z wyjątkiem, dochodzącego do pełnej sprawności Jacka Holdera i jego
brata
Chrisa, który z kolei dopinał sprawy związane ze startami w Europie.
Obecny na treningu był też, zgodnie ze wcześniejszymi zapowiedziami
Grzegorz
Walasek, który trenował wspólnie z kolegami aspirującymi do pierwszego
składu. Sam trening był bez zbędnych fajerwerków, a w czasie
niespełna dwóch godzin, po kilku próbnych przejazdach, zawodnicy zdecydowali się
na dwójkowe starty spod taśmy, na dystansie dwóch okrążeń. Nawierzchnia na MotoArenie wydawała się być dobrze przygotowana do sezonu, bowiem na torze nie
tworzyły się koleiny, a zawodnicy sprawnie pokonywali łuki. Pod koniec jazd
niegroźny upadek na drugim wirażu zaliczył Daniel Kaczmarek, ale na szczęście
młodzieżowiec po chwili podniósł się o własnych siłach.
Wraz z końcem marca pojawiły
się jednak problemy z treningami i sparingami. Większość klubów w tym Toruń z
uwagi na opady śniegu i mróz, miało problem z właściwym przygotowaniem toru do
żużlowego ścigania.
W Toruniu powrót mrozów niekorzystnie wpłynął na stan toruńskiej nawierzchni, w
związku z czym menedżer Aniołów zdecydował się na stanowcze działania i wymianę
fragmentu toru, który został dokumentnie zmrożony na pierwszym łuku, bowiem
chciał przygotować
tor zgodnie ze sztuką do ścigania, a nie tylko do jeżdżenia w pojedynkę.
Zbronowanie i ułożenie toru przy użyciu wody w mroźne dni i noce nie dawało
bowiem gwarancji jak długo będzie trwało odmrażanie
tego co zostało zalane wodą.
Przy normalnych, wiosennych temperaturach klub w ogóle nie zawracałby sobie
głowy stanem toru, bo zwykła kosmetyka załatwia wszelkie jego niedoskonałości.
Niestety w tym przypadku dach okazał się niewystarczającym atutem, bo choć
zabezpieczał tor przed skutkami opadów deszczu czy śniegu i pozwalał jeździć na
MotoArenie nawet zimą, to mrozy powyżej minus 5 stopni brał górę na wszystkim
działaniami, bowiem na "wiecznej zmarzlinie" nie dało się jeździć.
To spowodowało, że kolejny sparing z Unią Leszno najpierw został przełożony z 20
na 22 marca, po czym całkowicie odwołany. Niestety również zaplanowany na 24
marca turniej Speedway Best Pair również został przesunięty o jeden dzień,
bowiem niedzielne prognozy pogody były bardziej obiecujące, a temperatura miała
oscylować powyżej 10 stopni Celsjusza. Przekładanie spotkani nie do końca
odpowiadało zawodnikom, bowiem pragnęli oni jak jak najszybciej wsiąść na swoje
stalowe rumaki, ale był na rękę toruńskiej drużynie, ponieważ do zespołu ciągle
nie mógł dołączyć Chris Holder, który nie mógł uporać się z wspomnianą
wizą i pozwoleniem na pracę, a co za tym
idzie pozwoleniem na starty w Europie. Niestety nie był to pierwszy przypadek
kiedy to Kangur raczył swoich fanów niepewnością, ale toruński menadżer
twierdził, że w całej sytuacji nie na drugiego dna i zawodnik po prostu czeka na
wydanie wizy i z całą pewnością zdąży uporać się z tym elementem do inauguracji
ligi. Wielu kibiców zachodziło
jednak w głowę, o co chodzi z wizami dla Chrisa. Przecież chcący mieć wszystko
pod kontrolą menadżer, powinien przewidzieć takie sytuacje i skoro żużlowiec
otrzymał z wyprzedzeniem plany tereningowe, to pewnymi sprawami powinien zająć
się znacznie wcześniej, bo w przeciwnym razie jego podejście do klubowych
obowiązków było mało profesjonalne. Wiadomym było, że
gwiazdy sportowe miewały różne kaprysy i zdarzało się, że na topowych zawodników
trzeba było czekać i organizować dla nich specjale akcje transportowe, ale w
przypadku Chrisa nie był to pierwszy tego typu incydent. Sytuacja była o tyle
dziwna, że po kilku dniach klub zmienił nieco front i opóźnienia w dotarciu
Australijczyka do Polski, tłumaczył jego prywatnymi problemami i twierdził, że
zaangażował się w pomoc w rozwiązaniu problemu. A indywidualny mistrz świata z
2012 roku stworzył swoimi działaniami kłopot nie tylko toruńskiemu GetWelowi,
ale również brytyjskiej drużynie Piratów, gdzie już trenował na
torze w Poole i brał udział w spotkaniach z mediami, ale ostatecznie miał być
niedostępny dla zespołu Neila Middleditcha w pierwszych 4-6 meczach i jego
zmiennikiem został Peter Kildemand. Gdy dotarła ta wieść do Torunia, Jacek
Frątczak z miejsca deklarował, że Get Well Toruń
miał również zmiennika dla Australijskiego jeźdźca, a był nim posiadający kontrakt
warszawski Grzegorz Walasek lub młodszy brat Chrisa - Jack. W Toruniu nikt nie miał
wątpliwości, ze zespół był sportowo w pełni zabezpieczony, ale refleksja po
kolejnej wizowej wpadce starszego z Holderów pozostawała w głowach kibiców, tym
bardziej, że sprawa wydawała się być bardziej poważna, niż donosiły
media.
Żużlowiec nie miał w ogóle głowy do uprawiania
żużla, zaniedbał treningi, bowiem absorbowało go rozstanie z partnerką i walka o
prawo do opieki nad wspólnym dzieckiem. Dodatkowo 30 marca na jednym z portali
społecznościowych napisał życzenia urodzinowe dla swojego synka, w których można
było dostrzec wielką dozę rozczarowania i tęsknoty za dzieckiem: "Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin mój mały
Maxie. Kończysz dziś 6 lat. Jak ten czas szybko leci. Jestem bardzo dumny z
ciebie i żałuję, że nie mogę być w tym dniu z tobą. Przepisy nie pozwalają na
to, co jest śmieszne. Kiedy jednak to wszystko się skończy, wrócimy do
normalności i wszystko będzie w porządku. Miłego dnia, gdziekolwiek jesteś.
Widzimy się niebawem".
Ów wpis dowodził niezbicie, że ze starszym
Holderem nawet jeśli wróci do ścigania będzie problem. A Chris miał pojawić się
w Toruniu dopiero na dwa dni przez inauguracją ligi, bowiem był w notesie
Frątczaka jako kandydat do składu na mecz w Gorzowie, ale menadżer nie był
pewien obecności Australijczyka: "Ze strony klubu
wszystko zostało załatwione. Jak
tylko Chris przyleci do Polski, a ja dotknę go palcem, to on będzie mógł jechać.
Motocykle są gotowe, kevlary również, załatwiliśmy też wszystkie formalności.
Zawodnik wciąż jednak nie rozwiązał problemu wizy, a dodatkowo urząd przetrzymuje jego paszport. Tu
się kończą fakty, bo cała reszta to spekulacje. Nie wiem, czy jest w tej sprawie
jakieś drugie dno, bo Chris mi o niczym takim nie mówi. Z ostatniej rozmowy
wynika, że Holder spodziewa się załatwienia swoich spraw w każdej chwili. Z mojego punktu widzenia nie ma takiej opcji, by Holdera
miało zabraknąć. Czekamy. A jeśli nie dojedzie na pierwszy mecz, to oczywiście
rozważamy różne warianty. Grzegorz Walasek? Mamy z nim kontrakt warszawski.
Wystarczy, że ustalimy warunki płacowe i on mógłby jechać. Nic więcej nie powiem".
Zaniepokojenie wykazywał również właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński:
"Na dziś nie mamy pewności,
czy zobaczymy Chrisa Holdera w tym sezonie w barwach Aniołów. Jego problemy jakoś nie mogą się skończyć. Pamiętajmy też o
koniecznym okresie na przygotowanie do sezonu. Póki co, to Chris Holder nie
jeździł jeszcze z nami i nie ma możliwości by ocenić jak jest do nowego sezonu
przygotowany. Wystawienie go na mecz pierwszej kolejki to duże ryzyko".
Sytuacja stała się tak napięta, że media zaczęły nawet spekulować, że Get Well Toruń rozwiąże kontrakt z Australijczykiem,
ale w klubie zaprzeczano tym doniesieniom, a cała sprawa została ostatecznie
załatwiona po myśli toruńskich działaczy i kibiców. Choć starszego z braci
Holderów próżno było szukać w protokole zawodów u progu sezonu.
Sportowe życie gnało jednak do przodu i wszyscy skupili się na
pierwszym sparingu, który rozegrano w Wielki Piątek, a Get Well Toruń
podejmował rywala zza miedzy - MrGarden GKM Grudziądz. Wcześniej, bo w środę i czwartek
zaplanowano testy z Unią Leszno. Na torze pojawili się wszyscy dostępni
toruńscy zawodnicy, a na godzinę przed sparingiem kibice zostali zaproszeni do parku
maszyn, gdzie na specjalnie przygotowanych programach zawodów można było zbierać autografy
zawodników.
A oto jak przedstawiały się wyniki toruńskich sparingów i treningów
punktowanych:
|
|||
KS Get Well Toruń |
2018-03-28
Towarzyski Turniej Tar |
Fogo Unia Leszno |
|
|
|||
KS Get Well Toruń |
2018-03-30 47 : 42 |
MrGarden GKM Grudziądz |
|
|
Fogo Unia Leszno |
2018-04-04 64 : 26 |
KS Get Well Toruń |
|
|
MrGarden GKM Grudziądz |
2018-04-05 46 : 38 |
KS Get Well Toruń |
|
|
Podsumowując okres przygotowawczy nie trudno dostrzec, że zmiana na stanowisku menadżerskim spowodowała małą rewolucję w przygotowaniu do sezonu. Frątczak skupił się na siedmiu aspektach, a mianowicie:
Treningi mentalne zdaniem menadżera było, to rownie ważne jak przygotowanie kondycyjne i sprzętowe. Dlatego przez całą zimę zawodnicy raz w tygodniu uczestniczyli w zajęciach z psychologiem, którego zadaniem było ukierunkowane zawodników na współpracę i integrację oraz mentalne dopasowane celów na sezon do potrzeb każdego żużlowca. |
||
Połączenie szkolenia miniżużla z sekcją Get Well Toruń
to podejście wymuszone było trochę przez nowy regulamin, ale należy podkreślić, że w końcu w Toruniu plan współpracy Stali Toruń i GetWell był spójny, a koordynatorem całości został Jan Ząbik. |
||
Wymiana nawierzchni był to zabieg konieczny, bowiem przygotowanie teru przestało być pod kontrolą toromistrza. Dlatego dosypano grubszą frakcję granitu, aby tor nie był zbyt gliniasty, co było jedną z przyczyn wcześniejszych kłopotów z przygotowaniem toru. |
||
Nowy dostawca silników w sezonie który niemal nie zakończył się spadkiem z najwyższej ligi, była to największa bolączka Aniołów i władze klubowe nie chcą popełnić tego samego błędu po raz drugi, podjęły decyzję o przygotowaniu silników u różnych tunerów, gdyż jak życie pokazało opieranie się na jednym tunerze było ryzykowne, bo nawet najlepszym ludziom w tym fachu zdarzały się słabsze momenty. Dodatkowo został opracowany plan inwestycji i podziału klubowego sprzętu, tak aby by juniorzy nie mieli problemów z motocyklami i prezentowali się znacznie lepiej podczas zawodów młodzieżowych. |
||
Budowa zespołu wielu mówiło, że wielkie nazwiska da się przyciągnąć tylko wielkimi pieniędzmi. Twierdzenie to było jednak mocno naciągane, gdyż każdy topowy zawodnik chciał znać strategię drużyny, w której byłby tzw. team spirit, a zawodnicy własne ligowe ambicje przedkładaliby nad wynik zespołu. |
||
Nowy trener przygotowania fizycznego Zbigniew Wójtowicz
w klubie zrezygnowano ze współpracy z Radosławem Smykiem i Arkiem Szyderskim na rzecz praktykowanych przed laty metod Zbigniewa Wójtowicza. Frątczak wierzył, że powrót do tego co sprawdziło się w latach świetności Aniołów, również w sezonie 2018 może zaowocować złotym medalem DMP. |
||
Postrzeganie drużyny i klubu menadżer odmienił wizerunek klubu. Jedną z części planu była ciekawa prezentacja zawodników, ale też większa otwartość i znacznie większy pozytywny przekaz jaki płynął od klubowych działaczy do kibiców, którzy na inaugurację ligi zostali zaskoczeni małym powrotem do przeszłości, bowiem nowy wzór plastronu nawiązywał do wzoru który obowiązywał w latach osiemdziesiątych. |
Przed
meczem drugiej kolejki wszyscy w Toruniu zastanawiali się jak skończy się
sprawa z
Chrisem Holderem.
Po meczu w Gorzowie, żużlowiec w poniedziałek (9 kwietnia) odebrał swój
paszport i wizę, zgodnie z którą mógł przez 183 dni swobodnie podróżować po
starym kontynencie. W Get Well działacze nie robili z tego faktu żadnych
fajerwerków, ale zachowywali spokój i unikali jasnych komentarzy. Ostatnie
tygodnie tej mało zrozumiałej historii pokazywały bowiem, że lepiej było w
ogóle nic nie mówić, niż cokolwiek komentować do momentu pojawienia się
Chrisa w Toruniu. W kuluarach mówiło się jednak, że starszy z braci Holderów
był w doskonałej formie, a swoje pierwsze kroki po Europie skierował do Jana
Anderssona, swojego tunera w Szwecji, gdzie w warsztacie pojawił się też
Anders Fjoerd, menedżer Lejonen Gislaved. W czwartek (12 kwietnia) zawodnik
pojawił się w Toruniu, gdzie przez dwa dni przygotowywał się do spotkania ze
Spartą Wrocław. Nie został jednak awizowany do wyjściowego składu, bowiem
jego przyjazd był niepewny, podobnie jak sprzęt i forma sportowa. Nic więc
dziwnego, że zawodnik musiał udowodnić swoją wartość w potajemnym sparingu z
Orłem Łódź, bowiem meczowa "randka" z niezdyscyplinowanym jeźdźcem była
niezwykle ryzykowna. Menedżer Aniołów tak jednak ustawił awizowany skład na
mecz ze Spartą, że Holder mógł wskoczyć pod numery 10 lub 12. Pod pierwszym
wpisany był Paweł Przedpełski, pod drugim Grzegorz Walasek. Bardziej
prawdopodobna była jednak zamiana Holdera na Walaska. I tak też się stało. A
całą sytuację w swoim medialnym stylu skomentował menadżer
Jacek Frątczak:
"W trakcie treningów przyjemnie patrzyło się na jazdę Chrisa Hodera, ale
wszystko zweryfikuje mecz. Trening daje jakiś obraz pracy sprzętu czy formy
zawodnika, ale staram się tym nie posiłkować. Dla mnie to jest zawsze
narzędzie do wyciągania wniosków, co po części pokazał pierwszy mecz w
Gorzowie. Nie mamy jednak powodów, żeby czymkolwiek się podniecać. Na
inaugurację była walka, niektórzy zasłużyli na pochwałę, ale to tyle. Nie
możemy się rozczulać. Mecz przegrany nigdy nie jest meczem wygranym.
Przygotowujemy się do spotkania ze Spartą. W końcu pojedziemy składem, który
został zaprezentowany w połowie grudnia. Wreszcie mam zespół, który mozolnie
budowałem zimą. Tak naprawdę w sobotę będę mógł powiedzieć, że to w stu
procentach jest mój Get Well Toruń. To cieszy. Mam teraz nadzieję, że w tym
zestawieniu pojedziemy od 1 do 15 wyścigu i wszystko zacznie się
krystalizować. Przed meczem w Gorzowie nie było Chrisa Holdera, więc był
potrzebny Walasek. Teraz Australijczyk przyjechał i dla Grzegorza nie ma
miejsca i to jest bardzo trudny temat i chciałbym zostać dobrze zrozumiany.
Jeśli weźmiemy pod uwagę długość turbulencji związanych z Chrisem, to w
ubiegłym tygodniu nie można było niczego zakładać. Pewne fakty nie były do
końca jasne. Mieliśmy różne informacje, ale w praktyce ten sam stan
utrzymywał się tygodniami. W takiej sytuacji trudno mieć nadzieję, że
wszystko będzie super. My tego naprawdę nie planowaliśmy. Z Grzegorzem
Walaskiem wszystko sobie wyjaśniliśmy i po treningu Grzegorz przyznał, że
przy tej konfiguracji składu wolałby mieć komfort i jeździć w innym klubie.
Zadał pytanie, czy jest taka możliwość, a my wyraziliśmy zgodę.
Zrozumieliśmy go, bo wiemy, że żużel to też biznes. Od początku mówiłem, że
nie będziemy blokować zawodnika. Poza tym, za duża liczba żużlowców nie była
też komfortowa dla menedżera. Proszę też pamiętać, że pewnych rzeczy nie
można było przewidzieć. Tych zwrotów akcji było ostatnio zbyt dużo. Dla mnie
pojawienie się Chrisa Holdera w Toruniu jest w sumie sporą niespodzianką, bo
jeśli mam być szczery, to przestawałem w to wierzyć. Koncertowaliśmy się na
tym, co jest i szukaliśmy zabezpieczenia. Podpisaliśmy z Grzegorzem aneks
finansowy. Teraz odchodzi, ale to jest przede wszystkim decyzja zawodnika.
Nikt go stąd nie wyrzucał, a już na pewno nie zrobiłem tego ja. Zawarcie
umowy było zobowiązaniem ze strony klubu. Wiązały się z tym niemałe kwoty.
Nie byłoby tej decyzji, gdyby nie problemy Chrisa Holdera".
Ostatecznie
Grzegorz Walasek dołączył do gorzowskiej Stali, która znalazła się w
bardzo trudnym położeniu kadrowym. Oto bowiem w tygodniu po meczu z
GetWell, podczas meczu ligi brytyjskiej kontuzji doznał kapiatan
żółto-niebieskich Martin Vaculik. Działacze Stali i sztab szkoleniowy
zmuszeni więc byli szybko poszukać uzupełnienia składu. Wybór padł właśnie
na Grzegorza Walaska, bo uznali, że z wszystkich dostępnych na rynku opcji,
ta była zdecydowanie najlepsza. Działacze z Gorzowa szybko porozumieli się z
władzami KS Toruń i prezes nadwarciańskiego klubu dziękował Ilonie
Termińskiej za bezproblemowe wypożyczenie zawodnika do jego drużyny.
W tle transferowych wypożyczeń, trwały przygotowania do meczu drugiej
kolejki.
W Toruniu wszyscy zdawali sobie sprawę z powagi tego spotkania, bowiem
mogło ono być pokazem siły zespołu w pełnym już składzie lub powrotem do
ubiegłorocznej niemocy. Jacek Frątczak przed meczem mówił, że czas wypędzić
z Torunia demona i sprawić, by na Motoarenie zaczęły rządzić anioły. Po
wygranej ze Spartą 47 : 43, do panowania Get Well było jeszcze daleko, ale
spotkanie pokazało, że zespół miał ciągle duże rezerwy. Najważniejsze było
jednak zwycięstwo, którego torunianie potrzebowali jak tlenu. Ciekawe było
to, że gospodarze odnieśli je przede wszystkim dzięki zawodnikom, którzy
byli na Motoarenie już w ubiegłym roku, a to oznaczało, że z transferów
wielkiego pożytku na razie nie było. Tak naprawdę spłacał się tylko
Rune Holta. Inna sprawa, że trudno obwiniać
Jasona Doyle'a, który po fatalnym upadku w Gorzowie wsiadł na motocykl i
robił co mógł, żeby pomóc drużynie. Bardziej martwiła forma
Nielsa Kristiana Iversena, ale Frątczak obiecywał, że znajdzie na to
sposób. Bohaterem meczu był Chris Holder, który z uśmiechem na twarzy
wymachiwał przed kamerami nc+ swoim paszportem, jednak nikt nie
przypuszczał, że jego obecność okaże się aż tak cenna. Aż strach pomyśleć,
co zrobiłaby prasa z Australijczykiem, gdyby ten nie pojechał w toruńskim
zespole, przeciwko Sparcie. Różnicę zrobił już w pierwszym biegu, kiedy w
kapitalnym stylu ograł Macieja Janowskiego. Później to przede wszystkim on
ciągnął wynik zespołu. W ostatnim wyścigu, kiedy ważyły się losy spotkania,
również stanął na wysokości zadania. Nie wygrał, ale skutecznie przyblokował
Janowskiego i dzięki temu Get Well mógł cieszyć się z pierwszego ligowego
triumfu. Należy w tym miejscu podkreślić, że nieobecność Chrisa Holdera
spowodowała niemały chaos w Toruniu i konieczność sięgnięcia po Grzegorza
Walaska. W związku z absencją w klubie zastanawiano się nad konsekwencjami
jakie poniesie zawodnik w związku z zamieszaniem do którego doszło. Klub
poniósł bowiem określone koszty związane z zastępstwem zawodnika i
podpisaniem innego kontraktu. Postanowiono jednak nie drążyć sprawy i
Chris miał odpokutować swoją winę dobrą jazdą na torze.
Do
meczu w Tarnowie, Anioły przystępowały po raz pierwszy w sezonie, bez
kadrowych perturbacji. Jednak mecz w "Jaskółczym gnieździe" podzielił
ekspertów, którzy nie byli jednomyślni w swoich przewidywaniach.
Faworytem był Get Well Toruń, ale po stosunkowo niezłym początku sezonu w
wykonaniu Unii, wszyscy liczyli się z tym, że beniaminek tanio skóry w tym
meczu nie sprzeda. Poza tym gospodarze doskonale zdawali sobie sprawę,
że punktów muszą szukać przede wszystkim u siebie. Stąd też sztab
szkoleniowy zaordynował mozolne treningi do późnych godzin wieczornych w
piątek i sobotę, podczas których cel był jeden - pokonać gwiazdy z Torunia.
Jak mawiało stare porzekadło - praca popłaca, bo od samego początku
tarnowianie prezentowali się w meczu naprawdę dobrze. Byli szybcy i pewni
siebie i zaczęli od mocnego uderzenia i niczym wytrawny bokser punktowali,
od czasu do czasu przyjmując w sposób kontrolowany drobne ciosy, które
większej krzywdy im nie wyrządzały. Kończący cios gospodarze wyprowadzili w
biegu trzynastym, w którym Nicki Pedersen z Jakubem Jamrogiem pokonali
podwójnie Chrisa Holdera i Rune Holtę i mała sensacja stała się faktem. Unia
wygrała 51 : 39.
Inna sprawa, że w Toruniu Australijczycy dali plamę, a reszta zespołu
wcale nie jechała lepiej. Zastanawiająca była niemoc mistrza świata Jasona
Doyla, którego bilans w ekstralidze to jeden łuk przejechany w Gorzowie i
dwa kiepskie występy w meczach ze Spartą Wrocław i Unią Tarnów. Mistrz
świata z kontraktem na poziomie 1,8 miliona złotych zdobył w tych meczach
łącznie 10 punktów, wygrał tylko jeden bieg. Nikt się tego nie spodziewał.
Nawet po wypadku na inaugurację Jacek Frątczak, menedżer Get Well Toruń,
przekonywał, że Jason wróci mocniejszy. Mówił, że Australijczyk ma ciekawą
konstrukcję psychiczną, że upadki tylko go wzmacniają. Niestety u mistrza
świata z ubiegłego roku było widać że jednostki napędowe Flemminga
Graversena, ale też inne testowane silniki, nie należały do najszybszych, co
z całą pewnością mocno frustrowało Doyle'a, bo czas niestety nie był
sprzymierzeńcem Australijczyka, gdyż za chwilę ruszało Grand Prix, a
wiadomym było, że Doyle miał apetyt na drugie z rzędu złoto. On sam jednak
widział, że w tej chwili daleko mu do czołówki. Zwłaszcza do duetu Lindgren
- Nicki Pedersen, którzy startowali tak jakby w innej lidze. Jasonowi do
nich daleko. Wiele zależy od tego, jak zabierze się do skracania dystansu.
Jeśli pod presją czasu zrobi jakiś nerwowy ruch, to może sobie tylko
zaszkodzić. W Get Well była jednak nadzieję, że po wysłaniu silników do
serwisu sytuacja Doyle'a ulegnie znaczącej poprawie, bowiem nie po to
kontraktowano mistrza świata i dominatora żużlowych torów w sezonach 2016 i
2017, żeby przegrywać takie mecze, jak ten ostatni w Tarnowie.
Światełkiem w tunelu była zaskakująco dobra postawa
Daniela Kaczmarka, który nieoczekiwanie stał się liderem drużyny.
Brzmi jak żart? Nie tym razem. Liczby meczowe pokazywały wszystko, a w
Toruniu należało bić na alarm. Get Well był słaby podobnie jak przed rokiem
i wielu kibiców miało w głowie aby nie spełnił się czarny scenariusz z roku
minionego, bowiem w bieżącym sezonie na pewno nie będzie dopingowych wpadek.
Po wygranej ze Spartą Wrocław wydawało się, że Get Well Toruń przepędził z własnego stadionu ubiegłoroczne demony. Jednak w Tarnowie drużyna z mistrzem świata Jasonem Doylem w składzie znowu prezentowała się fatalnie. Liderzy byli niczym zagubione dzieci we mgle. Przez cały mecz szukali optymalnych ustawień, ale niczego mądrego nie wymyślili. Przemysław Termiński, właściciel klubu, napisał po tamtym meczu, że chyba warto zastanowić się, czy był sens, z taką jazdą, pakować się do play-off. Menedżer Jacek Frątczak nie pytał, lecz szukał sposobu na odbudowanie formy zawodników, których sam wskazał jako liderów drużyny. W kuluarach mówiło się, że gdyby tylko Doyle dostał jeden szybki silnik, to sytuacja toruńskiej drużyny diametralnie by się zmieniła, a trzeba przyznać, że sytuacja sprzętowa zespołu nie była najlepsza. Chris Holder posiadał tylko jeden szybki silnik, który oszczędzał na Motoarenę, a pozostali zawodnicy poza Holtą i młodszym z braci Holderów, chyba zupełnie nie wiedzieli na co było stać ich motocykle.
Receptą na derbowy sukces miało być
trzydniowe zgrupowanie, podczas którego zawodnicy mieli testować i optymalizować
ustawienia silników i motocykli do toruńskiego toru. Menedżer zdawał sobie
bowiem sprawę z tego, że tylko wysoka wygrana w niedzielę z GKM-em odbuduje
morale zespołu. Od czwartku do soboty na Motoarenie trenowali oprócz zawodników
miejscowych również Doyle i Rune Holta. Niels Kristian Iversen miał dołączyć do
zespołu w sobotę, bowiem miał wcześniej zaplanowaną konsultację medyczną po
ubiegłorocznej kontuzji. Punktem kulminacyjnym trzydniowego zgrupowania był
piątkowy trening punktowany z drużyną Polonii Piła, niestety niedostępny dla
kibiców i mediów.
Mimo poważnych przygotowań w obozie toruńskim, goście nie byli stawiani w roli
faworyta spotkania. Na ich niekorzyść przemawiała nie tylko bieżąca forma
sportowa drużyny, ale też historia, w której żółto-niebiescy nie triumfowali w
ligowej delegacji od września 2014 roku. Ubiegłoroczne spotkanie wydawało się
jednak naprawdę dobrą okazją, by wreszcie się przełamać, zmazać plamę z dwóch
poprzednich występów w Toruniu (dwie porażki po 31:59), zrewanżować się za
czerwcową porażkę u siebie (33:45). Niestety "Gołębie" nie wykorzystały swojej
szansy, bowiem gospodarze mimo ogromnego ciśnienia i poważnych osłabień w
postaci braku Grega Hancocka i Adriana Miedzińskiego ostatecznie pokonali
grudziądzan 49:41, zdobyli trzy duże punkty. Tym samym GKM nadal pozostał z
jednym zwycięstwem na ziemi toruńskiej na koncie z roku 1998.
Po pierwszym biegu w sezonie 2018 wydawało się, że sytuacja ta może ulec
zmianie, bowiem spotkanie rozpoczęło się od niespodzianki i kontrowersji.
W pierwszym biegu na drugim okrążeniu Paweł Przedpełski, jadąc po wewnętrznej
części toru chciał pokonać pierwszy łuk wchodząc tuż przy krawężniku, ale w dość
sprytny sposób dojechał do niego Przemysław Pawlicki i upadł na tor. Sędzia dał się
nabrać na cwaniactwo grudziądzanina i wykluczył zawodnika Get Well. Wzbudziło to
sporo kontrowersji wśród kibiców, ale całą sytuację zinterpretował szef kolegium
sędziów Leszek Demski: "Przyznaję, że nasze pierwsze wrażenie było takie, że
sędzia się pomylił. Pozornie wyglądało to tak, że Przedpełski jedzie swoim
torem, a Pawlicki kładzie się na niego i upada. Żeby jednak lepiej zrozumieć, to
co się stało, trzeba się cofnąć. Zwykle bywa tak, że zawodnik wyjeżdżający z
łuku przejeżdża prostą szeroko, przez trzecie, czwarte pole startowe. Paweł
wyszedł jednak z łuku wąsko, przejechał przez drugie pole, a Pawlicki poruszał
się szerzej. Zawodnik GKM wchodząc w kolejny łuk, prowadził, dyktował warunki,
więc choć Paweł faktycznie jechał swoim torem, to jednak 60 procent winy było po
jego stronie".
W powtórce kibice przecierali oczy ze zdumienia, bo książkową jazdę parą
zaprezentował duet GKM-u, który bez problemu pokonał podwójnie osłabionego i
wolnego Nielsa Kristiana Iversena. W dalszej części meczu grudziądzanie nie
odpuszczali pola walki, ale spuścili nieco z tonu i zaczęli szybko tracić
dystans do gospodarzy, by w ostatnim wyścigu nieoczekiwanie wygrać 5:1, ale to
Toruń zwyciężył z Grudziądzem 51:39, a ale po raz kolejny zawiodła formacja
juniorska oraz liderzy zakontraktowani przed sezonem, a przede wszystkim
Iversen, który cały czas był cieniem zawodnika z ubiegłego sezonu. Nie dość, że
w niedzielę nie pomógł drużynie, to jeszcze jej przeszkadzał. Ponadto gdy na
trybunach trwała radość ze zwycięstwa, przed kamerami pojawił się Paweł
Przedpełski, który ostro skrytykował Jacka Frątczaka. Wychowanek toruńskiego
klubu miał pretensje, że został niesłusznie odsunięty od jazdy po swoich dwóch
pierwszych biegach. Decyzje menedżera Przedpełski określił śmiesznymi, a
nieświadomy niczego Frątczak szalał w parku maszyn i co rusz unosił ręce w
geście triumfu.
Na plus można zapisać widoczna poprawę u
Doyla,
ale i u niego podobnie jak u
Iversena do ubiegłorocznej formy ciągle była daleka droga. Australijczyk
klasę pokazał w dwóch wyścigach. W pozostałych wprawdzie punktował, ale był
zdecydowanie wolniejszy od liderów GKM-u, a na tle Artioma Łaguty i Przemysława
Pawlickiego wypadł dość przeciętnie. To czego od nich oczekiwano wykonali
Holta
z
Chrisem Holderem, a cichym bohaterem derbów był jego młodszy brat
Jack,
który zaliczył prawdziwe wejście smoka w trzeciej serii i był prawdziwym liderem
w ekipie Jacka Frątczaka. To dzięki niemu Get Well posłał GKM na deski i
zapewnił sobie zwycięstwo.
Po
czterech kolejkach spotkań, próżno było szukać szczególnego podekscytowania
w obozie toruńskim, a wszystko za sprawą wyników. Co prawda sezon
dopiero się rozkręcał i za wcześnie było na wyciąganie jednoznacznych
wniosków i wieszczenie czarnych scenariuszy, ale toruńscy i zielonogórscy
kibice mieli przed startem ligowych rozgrywek nieco większe apetyty. Mocno
przebudowana toruńska drużyna miała przede wszystkim odzyskać atut własnego
toru, a poza tym kąsać rywali na wyjazdach. Dotychczasowe mecze na
MotoArenie przyniosły jednak niższe triumfy niż można było się spodziewać.
Zwycięstwa przełożyły się jednak na punkty do ligowej tabeli, co w zeszłym
sezonie nie było takie oczywiste. Z tego względu domowych meczów torunian
nie można było rozpatrywać w kategorii nieudanych, ale zostawiły one lekki
niedosyt. Tym bardziej, że mecze wyjazdowe z ligową czołówką torunianie
mieli dopiero przed sobą, a drużyna, która chciał bić się o medale, musiała
wykazać większą skuteczność na swoim terenie, toczyć wyrównaną walkę na
obczyźnie, a od czasu do czasu urwać punkty gospodarzom.
O wiele gorzej wygląda dyspozycja żółto-niebiesko-białych na wyjazdach,
bowiem na torach rywali nie osiągnęli jeszcze do granicy 40 punktów.
Zielonogórzanie zdawali sobie sprawę, że w sezonie 2018 kluczem do
korzystnego wyniku będą przede wszystkim mecze przed własną publicznością.
Zimą drużyna spod znaku "Myszki Miki" uległa sporej, choć nie do końca
planowanej przebudowie. Nic więc dziwnego, że obie drużyny przystąpiły do
rywalizacji na punktowym głodzie. Falubaz nie mógł sobie pozwolić na
drugą przegraną z rzędu na swoim terenie, a trzecią w sezonie. Torunianie
natomiast uporczywie wypatrywali szansy na odniesienie w końcu wyjazdowego
zwycięstwa, które zwiększyłoby ich szanse na skuteczną walkę o play-off, bo
niestety porażka w Tarnowie spowodowała, że margines błędu dla Get Well na
wyjazdach został poważnie zawężony.
Dodatkowym
pozasportowym smaczkiem był powrót na stare śmieci
Jacka Frątczaka, dla którego był to wyjątkowy moment. Jego
ekscytacja mieszała się z profesjonalizmem. Po raz pierwszy w życiu bowiem
poprowadził toruńską drużynę (drużynę z którą próbował pogrążyć po finale w
roku 2013) na terenie, który przez całe życie był jego żużlową ostoją. To w
Zielonej Górze toruński menago zdobywał żużlowe szlify, to tu pełnił różne
klubowe funkcje - był między innymi członkiem zarządu, wiceprezesem ds.
sportowych, kierownikiem drużyny, a następnie menedżerem zespołu, dokładając
cegiełki do wielu sportowych sukcesów, między innymi trzech mistrzostw
Polski. Frątczak jednak po raz ostatni pracował w Falubazie w 2015 roku, gdy
prowadził zielonogórską drużynę wspólnie ze Sławomirem Dudkiem. Sezon ten
zakończył się piątym miejscem w Ekstralidze i fatalną kontuzją Darcy'ego
Warda. Swoją drogą Frątczak wielokrotnie podkreślał, że mocno przeżył dramat
Australijczyka. Po sezonie 2015 Falubaz rozstał się z Frątczakiem.
Menedżerskie stery w drużynie objęli wówczas powracający do Winnego Grodu
Marek Cieślak, a także Tomasz Walczak. Frątczak zapowiadał wówczas, że chce
zrobić sobie przerwę od czarnego sportu, choć przyznawał, że nigdy nie można
kategorycznie niczego przesądzać i jeśli pojawi się ciekawy projekt, to być
może z niego skorzysta. Przez sezonem 2016 dostał oferty z klubów
Ekstraligi, chciał go między innymi ROW Rybnik, jednak Frątczak grzecznie
odmawiał. Ograniczył się do roli eksperta, przy okazji prowadził też zespół
eport2000.pl w trzech turniejach Speedway Best Pairs.
Jednak w lipcu 2017 roku Frątczak wrócił do żużla pełną gębą, stając się
kołem ratunkowym zawodzącego Get Well Toruń. Zielonogórzanin w toruńskim
klubie zastąpił Jacka Gajewskiego, pod którego sterami Anioły brnęły w
kierunku spadku z Ekstraligi. Choć początkowo Frątczak nie zakładał dłuższej
współpracy z toruńskim klubem, zdecydował się na kolejny rok w Get Well.
Zbudował mocną na papierze drużynę, na czele z mistrzem świata Jasonem
Doyle'em, jednak zespół zawodził mając na swoim koncie dwie wygrane i dwie
porażki i mecz na doskonale znanym mu terenie miał odmienić ten obraz. A
pomóc mieli mu w tym zawodnicy z przeszłością zielonogórską, bo w Falubazie
oprócz Doyle’a jeździli też Holta i Iversen. Jednak to nie byli ci sami
zawodnicy co przed laty i zastanawiano się po której stronie wystrzelą
potężniejsze armaty. A wiele wskazywało na to, że to zielone kule będą kąsać
nisko latające Anioły, bo licząc od ostatniego triumfu torunian w Winnym
Grodzie, który miał miejsce w rundzie zasadniczej sezonu 2013 (46:43 po
podwójnej wygranej Tomasza Golloba i Darcy'ego Warda w 15. biegu), a
pomijając słynny walkower w finale tego samego sezonu, gdy Anioły wyjeżdżały
na tor przy Wrocławskiej 69, to jeździły w kratkę, i wygrać z Falubazem nie
potrafiły, choć najczęściej dzielenie walczyły do końca. W spotkaniach fazy
zasadniczej w sezonach 2014, 2016 i 2017, Toruń zdobywał w Zielonej Górze
kolejno: 37, 37 i 36 punktów. W 2015 i półfinale play-off zgromadził
dwukrotnie po 43 "oczka". Ta matematyczna zależność wskazywała, że w
niedzielę nadszedł czas na lepszy występ, choć minimalna przegrana z
pewnością GetWellowców nie satysfakcjonowała.
Niestety wejście w mecz Anioły miały nie najlepsze i niestety Get Well w Zielonej Górze nie wyglądał na drużynę, która w tym sezonie miał bić się o najwyższe cele. A przecież właśnie rywalizacja o medale była w sezonie 2018 misją torunian. Anioły w starciu z Falubazem Zielona Góra drużynowo wygrały tylko dwa wyścigi, a na 15 możliwych do przywiezienia zer (uwzględniając defekty, upadki itd.), zawodnicy Get Well zdobyli 11 z nich. Fatalnie przy Wrocławskiej 69 pojechał Jason Doyle. Słabe wyścigi przydarzały się też niemal wszystkim pozostałym żużlowcom Get Well, z wyjątkiem Pawła Przedpełskiego. Kapitan Aniołów spisał się nadspodziewanie dobrze, gromadząc przy swoim nazwisku 10 punktów.
Nic więc dziwnego, że po spotkaniu w
Zielonej Górze toruńscy kibice byli wściekli, na zespół i Jacka Frątczaka
skandując z trybun - Co to jest? Gdzie jest Frątczak? Jacek, tłumacz się!
Menedżer Get Well długo nie reagował. A gdy już podszedł pod "klatkę", po chwili
udał się na konferencję prasową. I było to chyba najlepsze wyjście z sytuacji,
bo toruński menedżer w Winnym Grodzie nie miał łatwego zadania. Oprócz
Przedpełskiego, praktycznie nie miał w drużynie żadnego pewnego ogniwa, jednak
imo wszystko, zaledwie jedna zmiana, dawała do myślenia.
Dwojako można było też interpretować zachowanie kibiców Get Well wobec
Michaela Jepsena Jensena. Duńczyk, który przed rokiem zdobywał punkty
dla Aniołów, a przed sezonem trafił do Falubazu, po niedzielnym spotkaniu zbijał
piątki z toruńskimi fanami. Ci z kolei głośno skandowali jego nazwisko. Z jednej
strony chcieli mu podziękować za starty w barwach Get Well, a z drugiej, być
może pragnęli zasygnalizować szefostwu toruńskiego klubu, że są rozczarowani
postawą nowo zakontraktowanych żużlowców, którzy są przecież następcami Jepsena
Jensena, który zdobył więcej punktów, niż każdy z zawodników Get Well.
Niestety
nic nie wskazywało na to, aby sytuacja Get Well Toruń, który dotychczas
pojechał dwa spotkania ligowe na Motoarenie, pokonując Spartę Wrocław
(47:43) i GKM Grudziądz (51:39) miała się odmienić w kolejnym meczu. Dla
torunian wymienione zwycięstwa były tryumfami na własnym torze, bo na
wyjazdach Anioły trzykrotnie uznawały wyższość rywali.
Nic
więc dziwnego, że w ich obozie była pełna mobilizacja przed kolejnym meczem,
bo do Torunia przybywał rywal, który był równie skuteczny na wyjazdach jak i
na własnym torze. menadżer zarządził prace torowe, które miały doprowadzić
nawierzchnię do takie stanu, który byłby atutem gospodarzy. Jednak to co
działo się na torze było rzecz jasna owiane było tajemnicą, a menadżer
jedynie zagadkowo mówił, że kibice na
Motoarenie powinni obejrzeć bardzo ciekawe zawody. Toruńska drużyna
miała jednak wiele problemów.
Jason Doyle i
Niels Kristian Iversen sprowadzeni za niemałe pieniądze, mieli być w tym
sezonie lokomotywami i zagwarantować swoją jazdą play-off, a pozostałym dać
komfort jazdy w rundzie zasadniczej. Niestety w pięciu kolejkach, obaj
zawodnicy jechali na wstecznym biegu. Duńczyk na dokładkę skarżył się w
mediach, że nie był darzony zaufaniem, że czasami dostaje za mało szans, a
to rodziło konflikty pomiędzy zawodnikami, a także na linii menadżer -
zawodnicy. Przykładem mogła być ostra wymiana zdań podczas ostatniego
spotkania z Falubazem Zielona Góra, kiedy to
Iversen burzył się, że był zastępowany przez kolegów z drużyny. Nie
spodobało się to nie tylko kibicom, ale też sporej grupie ludzi w toruńskim
klubie, która była za tym, żeby Duńczyk odpoczął w kolejnym meczu, bowiem w
odwodzie pozostawał Jack Holder, który kilka razy sprawdził się w roli
dżokera. Było w tym sporo prawdy, bo Iversen sportowo niczego drużynie nie
gwarantował. Sprzętowo był pogubiony, a pod presją czasu popełniał kolejne
błędy. Legitymował się najgorszą średnią biegopunktową w drużynie.
Zastąpienie go młodszym z braci Holderów, zwłaszcza na Motoarenie, wielkim
ryzykiem zatem nie było. Zwłaszcza, że Anioły z dyspozycją jaką
prezentowały nie były faworytem w konfrontacji z Bykami i nawet przy
przegranej menadżer zyskałby wiedzę czy może otwarcie postawić na
Australijski zaciąg w składzie. W przeszłości Toruń potrafił zaryzykować,
jak choćby w 2015 roku, gdy ówczesna drużyna prowadzona przez Jacka
Gajewskiego jechała przeciętnie i trafiła w półfinale play-off na ekipę z
Leszna. Niektórzy twierdzili nawet, że polegną już na Motoarenie. Wtedy
zdecydowano się na zaskakujący ruch i przygotowano bardzo twardy tor. W
Toruniu kurzyło się jak nigdy i goście się pogubili. Ostatecznie przegrali
41:49 i przed rewanżem w Lesznie sprawa awansu do finału była otwarta. W
sezonie 2018 mówiło się, że Get Well znowu nie miał wielkich szans w
rywalizacji z ekipą Piotra Barona. Jednak czy robienie toru przeciwko
gościom miało sens? Czy drastyczne zmiany kadrowe mogły odmienić obraz
drużyny?
Jacek Frątczak milczał i nie zdradzał swojego planu na Unię z Leszna,
ale odpowiedź na drugie pytanie udzielona została po tym, gdy opublikowano
meczowe składy w których Piotr Baron zdecydował się na sprawdzony układ
"Byczych" par, a "Anielski" menago wstawiając Iversena w roli doparowego dał
jasny sygnał, że od początku w składzie będzie Jack Holder i Duńczyk mógł w
ogóle nie wyjechać na tor. Zmiany te nie miały jednak sensu, jeśli w ekipie
miejscowych zawiedzie choć jeden zawodnik, bowiem Leszno miażdżyło rywali jak
walec i nie miało litości dla słabeuszy. Niestety już pierwsza seria startów
pokazała, że nie będzie to przyjemny wieczór dla torunian, którzy męczyli się
okrutnie by ulec lesznianom 53 : 37. Get Well mógł zakładać przegraną z Bykami,
ale nikt nie zakładał, że stanie się to w takim stylu. Dość powiedzieć, że
Anioły, jeśli już przegrywały na nowym stadionie, zwykle ulegały rywalom kilkoma
"oczkami". Wyjątkami były mecze z 2012 roku z Falubazem Zielona Góra (39:51),
czy też Unią Tarnów z 2015 (40:50). Drużyna z Torunia była uznawana za jedną z
tych, którą na jej owalu pokonać w lidze było bardzo trudno. Przez wiele lat tak
jak wcześniej wspomniano, sztuka ta nie udawała się samej Unii, ale też innym
zespołom. Dopiero przed rokiem pierwszy raz z Motoareny z tarczą wyjechały
Betard Sparta Wrocław i Włókniarz Częstochowa, a po siedmiu latach Cash Broker
Stal Gorzów. Efektem porażek była jednak nie tylko słabsza dyspozycja, ale też
kontuzje. Jednak w sezonie 2018 do meczu z Unią, Get Well przystąpił w pełnym
zestawieniu, a mimo to zdobycie 37 punktów na własnym torze to najgorszy wynik
nie tylko w historii Motoareny, ale też najgorszy od 2008 roku w Ekstralidze,
gdy ówczesny Unibax przegrał na stadionie przy Broniewskiego 34:59 z
Włókniarzem. Co więcej, oba mecze były jedynymi w XXI wieku na własnym terenie,
w których żółto-niebiesko-biali nie dobrnęli do granicy 40 punktów.
Mimo wszystko nie wynik smucił toruńskich fanów, a to co działo się z
drużyną.
Po pierwsze drużyna nie wiedziała na jakim torze startuje. I chyba
nikt nie panował nad tym, co dzieje się z toruńską nawierzchnią. Po meczu
menedżer narzekał, że było za dużo wody, że funkcyjni komisarze kazali lać.
Prawda była jednak taka, że gospodarze sami zalali sobie tor, a potem się w tej
wodzie utopili. Znamienne było to, że każdy wyjazd polewaczki wywoływał coraz
szerszy uśmiech na twarzy menedżera Fogo Unii Leszno Piotra Barona. Przed
sezonem były zapowiedzi, że Get Well uczyni tor swoją twierdzą. Jednak na tak
przygotowanej nawierzchni, jaką przygotowano na mecz z Unią Leszno to goście
czuli się jak u siebie na "Smoczyku".
Po drugie zespół Get Well nie miał szefa. Frątczak ciągłym medialnym show
i pozycją na kolanach przed zawodnikami, nie zbudował sobie autorytetu. Menadżer
chciał, żeby wszyscy go kochali, a w efekcie nikt go nie szanował. W kuluarach
mówiło się, że żużlowcy Get Well śmiali się z niego po kątach, a to nie było
pozytywnym objawem. Mało tego drużyna, była rozstrojona emocjonalnie, tak jak
jej menedżer, który został sam na polu walki. Adam Krużyński, czyli człowiek,
który pomagał budować zespół i mocno dotąd wspierał Frątczaka, awansował w
firmie Nice, przeniósł się do Włoch i nie miał czasu dla drużyny, a w tej sytuacji
menedżer nie miał nikogo, kto stanąłby za nim murem i wsparłby go swoim
autorytetem. Ktoś powie, a jakie miało znaczenie to, co dzieje się z
Frątczakiem? Przecież on nie jedzie. Jednak każda drużyna potrzebuje kapitana,
który w trudnym momencie zmobilizuje i wymyśli coś, żeby dodać im otuchy,
ewentualnie podać na tacy pomysł na odwrócenie losów meczu.
Po trzecie relacje między zawodnikami nie układały się najlepiej, a można
było to zaobserwować w pomeczowym magazynie żużlowym, gdzie jednym z gości był
Paweł Przedpełski, który jako jedyny odważył się zmierzyć się z serią
niewygodnych pytań. Tym bardziej, że dziennikarze zaserwowali meczowy materiał
"od kuchni", pokazujący kulisy piątkowego meczu w Toruniu. Atmosfera była
gorąca, czasami nawet za bardzo. Przekleństwa padały bez liku, a antybohaterem
był Rune Holta, który po jednym z biegów w rozmowie z Jackiem Frątczakiem nazwał
Daniela Kaczmarka "pierdolonym idiotą". Nie da się ukryć, że Holta w tych
słowach mocno się zagalopował, bo na torze mimo nieco lepszej zdobyczy punktowej
niż koledzy z drużyny, był bardzo słaby, a swoją złość wyładował na młodszym
koledze, któremu przecież miał pomagać na torze. Właśnie ten moment pokazał, że
atmosfera w Toruniu wśród zawodników była napięta.
Jakby tego wszystkiego było mało kontuzji doznał
Chris Holder, który miał być motorem napędowym Get Well Toruń w meczu z
Unią Leszno, tymczasem podczas próbnego startu przed swoim drugim biegiem
zawinęła się noga pod hak. Zawodnik pojechał do szpitala na prześwietlenie i nie
było wiadomo jak długo potrwa ewentualna przerwa w startach, a ta byłaby
niemałym problemem, bowiem zawodników z grodu Kopernika, czekały dwie
konfrontacje z Włókniarzem Częstochowa. Na szczęście pierwsze diagnozy nie
potwierdziły się o po kilku dniach odpoczynku Australijczyk powrócił do
ścigania.
Pojedynek Lwów z Aniołami, w sezonie 2018 budził szczególne emocje, bowiem jeszcze przed rokiem Rune Holta jechał jeden z lepszych sezonów, razem z Leonem Madsenem ciągnął zespół Lwów i był wielbiony przez fanów. Z kolei Adrian Miedziński w toruńskim klubie był swoistego rodzaju ikoną i jedynym wychowankiem o niepodważalnej pozycji w drużynie.
Okres transferowy spowodował jednak, że to co wydawało się niemożliwe stało się faktem i czterdziestoczterolatek wybrał ofertę torunian, zaś Miedziński wybrał ofertę Lwów. Niestety na transferowej zmianie wydawało się, że lepiej wyszła drużyna spod Jasnej Góry, bowiem "Miedziak" odrodził się w nowym środowisku i poza pierwszym meczem nie zawodził oczekiwań swoich nowych kibiców i działaczy. W Toruniu z kolei brakowało atmosfery, a na światło dzienne co rusz wychodziły wzajemne oskarżenia. Antybohaterem jednej z takich sytuacji był właśnie Rune Holta, który wulgarnie wyzywał Daniela Kaczmarka. Ponadto doświadczony zawodnik obniżył loty względem ubiegłego sezonu, ale trzeba przyznać, że zawodził najrzadziej i legitymował się najwyższą meczową średnią w Get Well. Na domiar złego przed meczem przymierzany do roli jednego z liderów w drużynie Iversen oznajmił, że po spotkaniu musi poddać się operacji barku, a była ona konieczna, bowiem po ubiegłorocznej kontuzji czuł dyskomfort jazdy. Informacje o planowanej przerwie przekazali Anglicy z King's Lynn Stars, brytyjskiego klubu Duńczyka, gdy "PUK" potwierdził absencję w meczu Premiership. Duńczyk zdecydował się na ten krok, bowiem chciał wykorzystać m.in. przerwę na rozgrywki Speedway of Nations, zaplanowane na 2-9 czerwca. Zawodnik miał być jednak gotowy na rewanżowy pojedynek z Włókniarzem, ale niesmak pozostawał, ponieważ menadżer Jacek Frątczak przed sezonem zapewniał, że Duńczyk będzie w pełni zdrów i gotowy do ligowej walki.
Nic wiec dziwnego, że w Toruniu zadawano sobie pytanie, gdzie notorycznie popełniano błąd, bo drużyna zamiast bić się o medale ciągle walczyła sama ze sobą. Z drugiej strony widząc niezbyt korzystną sytuację zespołu zastanawiano się jak z obecnego potencjału drużyny wykrzesać to co najlepsze. Wiadomym było, że Rune Holta nie powinien jeździć w parze z juniorami. Niestety menedżer doszedł do takiego wniosku dopiero po szóstej kolejce, gdy telewizyjna kamera pokazała wspomnianą niezręczną sytuację z udziałem Holty i Kaczmarka i przesunął Norwega pod numer trzy, by jechał w parze z Iversenem. Z juniorami od tego momentu miał startować Chris Holder. To rodziło jednak kolejne pytania, bo starszy z braci Holderów na Motoarenie i wyjazdach miał dwa różne oblicza.
W Częstochowie jednak Anioły już w pierwszym biegu pokazały, że nie przyjechały pod Jasną Górę odjechać kolejnego meczu. Toruńscy zawodnicy walczyli w każdym biegu, jakby ktoś podmienił im motocykle, ale niestety cały mecz wygrał Włókniarz Częstochowa 49:41 i w teamie Get Well nie było powodów do zadowolenia, bowiem kolejne punkty meczowe trafiały do rywali. Nikt nie robił jednak z tej przegranej tragedii, bo w to, że żużlowcy z Torunia mogą wywieźć punkty z Częstochowy, wierzyli tylko najbardziej zagorzali kibice. Tym bardziej, że Aniołom sprzyjał układ innych spotkań, bowiem swoje mecze przegrał również Grudziądz, Zielona Góra i Tarnów czyli najwięksi konkurenci w walce o utrzymanie. Dodatkowo przegrana tylko ośmioma punktami dawała nadzieję na wygraną w Toruniu z kandydatem do play-off. Pocieszające było również to, że w drużynie coś drgnęło w pozytywną stronę. Być może stało się to za sprawą Adama Krużyńskiego, który mocno sponsorsko i osobowościowo zaistniał w toruńskim klubie wraz z pojawieniem się Przemysława Termińskiego w Get Well. Pomagał budować drużynę na sezon 2018. Prowadził rozmowy z Jasonem Doylem, Rune Holtą i Nielsem Kristianem Iversenem. Kontraktował awaryjnie Grzegorza Walaska. Ostatnio jednak Krużyński nie miał zbyt wiele czasu dla Get Well, bo awansował na dyrektora sprzedaży we włoskiej centrali Nice (dotąd był dyrektorem zarządzającym Nice Polska). Kiedy jednak zespół wpadł w tarapaty, Krużyński spakował walizki, przyleciał do Polski i wziął kurs na Częstochowę. Jego obecność na meczu z forBET Włókniarzem Częstochowa miała o tyle znaczenie, że z toruńskiego obozu dało się słyszeć głosy, iż menedżer Jacek Frątczak traci posłuch u zawodników. Faktem było, że ostatnio Frątczak miał wiele trudnych rozmów i czasami aż się prosiło, żeby ktoś z zarządu stanął za nim murem, wsparł go swoim autorytetem. Dlatego pojawienie się Krużyńskiego u boku Frątczaka w Częstochowie miało znaczenie. Krużyński uczestniczył we wszystkich naradach, że chodził za Frątczakiem jak cień, że próbował doradzać. Jego obecność wprowadziła z pewnością większy spokój do sztabu.
Po meczu wszyscy jednak mówili o Adrianie Miedzińskim, który jako wychowanek wierny przez wiele lat swemu klubowi, w kapitalny sposób dla Włókniarza pozbawił swój były team szans na wygraną. To, co Miedziak wykonał w czternastej odsłonie dnia, było niczym innym jak majstersztykiem, czym wprawił w euforię komplet publiczności na trybunach, która długo skandowała jego nazwisko.
Podczas meczu pojawili się również przedstawiciele POLADA, którzy przeprowadzili kontrole antydopingowe. Obecność tego organu, była efektem podpisania umowy pomiędzy Ekstraligą Żużlową a Polską Agencją Antydopingową (POLADA) w marcu 2018. Na jej mocy od sezonu 2018 w Ekstralidze przeprowadzonych miało zostać 70 badań antydopingowych wśród zawodników. Koszty badań pokrywać miały kluby za pośrednictwem Ekstraligi. Co istotne, wyniki próbki "A" miały być znane w ciągu 96 godzin od przeprowadzenia pojedynczego badania. W przypadku wyniku pozytywnego można było zatem natychmiastowo podejmować działania związane z zawieszeniem zawodnika, a to miało wyeliminować sytuacje, w których żużlowiec przyłapany na dopingu, brał udział w więcej niż jednym meczu Ekstraligi. POLADA sama wyznaczała sobie spotkanie, na którym przeprowadzi kontrolę. PZM, GKSŻ bądź Ekstraliga Żużlowa mogły co prawda zasugerować wizytę na tym czy innym meczu, ale polska antydopingówka wcale nie musiała brać tych sugestii pod uwagę. Mogła też, i tak było w przypadku spotkania Częstochowa - Toruń, samemu dokonać wyboru. Zainteresowani nie byli jednak informowani, a kontrola przeprowadzana była z zaskoczenia. I właśnie w Częstochowie zaskoczeni zostali po stronie gospodarzy Adrian Miedziński i Michał Gruchalski, natomiast po stronie gości Niels Kristian Iversen i Chris Holder. Ostatecznie wszyscy zawodnicy okazali się "czyści", a ich wybór był zupełnie przypadkowy, bo choć POLADA mogła wskazać zawodników których chce skontrolować, to w tym przypadku przed meczem w towarzystwie kierowników drużyn wylosowano zawodników do badania.
Mecz z częstochowskimi Lwami, kończył
pierwszą rundę sezonu zasadniczego i na półmetku rozgrywek można było
powiedzieć o drużynie Aniołów, że balonik pękł z hukiem, a dla Get
Well zanosiło się na przedwczesne wakacje. Po siedmiu kolejkach
Ekstraligi nastroje w Toruniu były dalekie od dobrych. Spotkania, z
których fani mogli być zadowoleni były zaledwie dwa, a co gorsza
znacznie więcej mówiło się o atmosferze i zawodnikach, którzy byli bez
formy i pomysłu na wyjście z kryzysu. Na pierwszy ogień szedł rzecz
jasna
Niels Kristian Iversen, który po transferze miał z marszu zostać
liderem Get Well, a od pierwszej kolejki borykał się ze sporymi
problemami nie tylko sportowymi, ale i zdrowotnymi po ubiegłorocznej
kontuzji. Spore medialne "baty" zbierał również
Paweł Przedpełski, którego swego czasu Jacek Frątczak namaścił na
jednego z najważniejszych ludzi w swoim projekcie, jednak toruński
wychowanek zawodził na całej linii, a zero pod Jasną Górą jedynie
potęgowało frustracje nie tylko kibiców, ale i samego zawodnika. W toruńskim środowisku pojawiły się głosy, że klub popełnił ogromny błąd, oddając Adriana Miedzińskiego oraz Michaela Jepsena Jensena. Pierwszy z zawodników potrzebował jednak zmiany otoczenia dla sportowej higieny, z kolei drugi mógł zostać w Toruniu, ale odszedł i ratował przed kompletnym blamażem Falubaz Zielona Góra i legitymował się drugą najwyższą średnią w lubuskim teamie. Niestety w trakcie sezonu można było już tylko zastanawiać się, jakie wyniki Duńczyk notowałby Get Well, ale z całą pewnością drużyna mogłaby być teraz w innym miejscu, gdyby miała go w składzie zamiast Nielsa Kristiana Iversena lub Chrisa Holdera, który nie startował w pierwszej kolejce. Jednak wszystkie te rozważania pozostawały jedynie w sferze domysłów, bo przecież nikt nie mógł zakładać, że Iversen będzie spisywać się tak słabo, a przy tym każdy z zespołów poza Unią z Leszna wziąłby Jepsena Jensena w ciemno, bowiem wszędzie były "kadrowe dziury". Jednak w słabej formie toruńskiego zespołu, można było dostrzec światełko na lepszą jazdę, bowiem wyjazdowy mecz z Włókniarzem pokazał, że przyszłość wcale nie musi rysować się jedynie w czarnych barwach. Porażka na terenie jednego z lepszych zespołów w sezonie, wstydu Aniołom nie przyniosła, a Jason Doyle i Rune Holta udowodnili, że są w stanie wcielić się w rolę liderów. Niestety straty na własnym terenie z Unią Leszno oraz oddanie punktów u rywali walczących o utrzymanie (Tarnów, Zielona Góra) wskazywały, że Get Well może już we wrześniu udać się na wakacje. Przebudzenie Doyle'a oraz układ kalendarza i forma rywali podejmowanych na MotoArenie pozwalało mieć nadzieję na to, że torunianie nie będą mieli problemów z utrzymaniem ekstraligi na kolejny rok. Z drugiej strony strata do czołowej czwórki była ogromna, ale torunianie w meczach w Grudziądzu i Wrocławiu nie stali na straconej pozycji. W zespole musiała jednak poprawić się atmosfera i ktoś musiał eksplodować z formą, która pozwoliłaby wyprzedzić Gorzów, Wrocław lub Częstochowę, bowiem Leszno było już niemal pewne pierwszego miejsca po rundzie zasadniczej. Zatem półmetek wskazywał, że przy coraz słabszym GKM-ie Grudziądz i Falubazie Zielona Góra i niezbyt korzystnym terminarzu Unii Tarnów, sezon dla Aniołów miał zakończyć się piątą lokatą, ale w sporcie przecież wszystko było możliwe. |
Po dwóch tygodniach odpoczynku od ligowego ścigania i całkiem niezłej postawie w Częstochowie, były menadżer toruńskiej ekipy Sławomir Kryjom, tak oto komentował szanse Aniołów, przed rundą rewanżową: "Żużlowcy Get Well wyglądają jak himalaiści, którzy właśnie zaaklimatyzowali się w drugim obozie i planują atak szczytowy. Tak to widzę, bo pierwsza runda rozgrywek nie była dla toruńskiej drużyny udana. Na pewno więcej się spodziewali. Jednak przerwa w rozgrywkach to zawsze jest jakiś reset i szansa na odbicie. Teraz zobaczymy, jak zespół przepracował ten okres. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że mecz z Włókniarzem to może być punkt zwrotny. Jeśli Get Well wygra z Włókniarzem za trzy, czyli zdobędzie bonus, to powiem, że czekan został dobrze wbity, hak też, a lina trzyma mocno. Przy wygranej za dwa będzie obawa, że wszystko odpadnie. A udany atak szczytowy będzie wtedy, jak Anioły wejdą do czwórki. Nad tym będą musieli ciężko popracować. Teraz to jest taki stan, że czekają na otwarcie okna pogodowego. Prognozy na niedzielę mają dobre, ale co z tego wyjdzie, to się okaże".
W tym ciekawym porównaniu żużla do
himalaizmu było sporo prawdy.
Jednak w ekipie żółto-niebiesko-białych dwóch jeźdźców którzy punktowali, to
było zdecydowanie za mało, zespół potrzebował trzeciego lidera. Ten problem
ciągnął się od dłuższego czasu za toruńczykami. Pocieszające było to, że bardzo
dobrze zaczął jechać Jason Doyle. Większych zastrzeżeń nie można było mieć do
Rune Holty. Jednak mecz w Częstochowie pokazał, że dwóch ludzi to za mało, żeby
wygrywać w ekstralidze. Menadżer musiał uruchomić trzeciego lidera, który
zdobędzie powyżej 10 punktów. Teoretycznie wcale nie musiał to być Chris Holder,
ale patrząc na to jak menadżer zestawiał meczowe pary, to właśnie w tym
zawodniku pokładano największe nadzieje. W Toruniu menadżer i zawodnicy musieli
dojść też do porozumienia z torem. Po spotkaniu z Unią Leszno, można było
usłyszeć od zawodników, że tor różnił się od tego, na którym zawodnicy trenowali
przed spotkaniem. I rzeczywiście coś było na rzeczy, bo najlepszym zawodnikiem
okazał się wówczas Doyle, który w tygodniu poprzedzającym spotkanie nie
uczestniczył w żadnych treningach. To był jednak smutny wniosek i przed meczem z
Włókniarzem sytuacja taka była niedopuszczalna, bowiem należało pamiętać, że
żużlowcy spod Jasnej Góry wybierali się do Torunia w bojowych nastrojach, po tym
jak na ich ambicja na domowym torze została podrażniona. Kluczem do wygrania w
talii częstochowian miał być Adrian Miedziński, który przyjeżdżał do Torunia w
roli zawodnika drużyny gości. Wychowanek Apatora był już bohaterem pierwszej
konfrontacji Włókniarza Częstochowa z Get Well, kiedy to w czternastym biegu
pokonał na dystansie Jasona Doyle'a i zapewnił gospodarzom dwa punkty. Jednak
zatrzymanie znajdującego się w dobrej formie wychowanka toruńskiech Aniołów, to
nie było najważniejszym zmartwieniem Jacka Frątczaka, bowiem w klubie, trwał
wyścig z czasem w sprawie Nielsa Kristiana Iversena. Duńczyk był świeżo po
operacji barku i dopiero dzień przed meczem miała zapaść decyzja co do jego
występu. W przypadku absencji Duńczyka, do akcji od początku meczu do składu
miał wskoczyć Jack Holder, ale niestety młodszy z australijskich braci nie był w
ostatnich meczach gwarantem solidnych zdobyczy punktowych. Puk ostatecznie
wystąpił w meczu, a to wlało w serca kibiców, którzy mieli nadzieję na wygraną
za trzy punkty i nadzieje te zostały spełnione, bo mecz zakończył się wygraną
Aniołów za trzy punkty meczowe i uciekły spod co najmniej "barażowego topora".
W przeszłości nie brakował w meczach obu drużyn ostrych spięć i nie inaczej
było i tym razem, kiedy to w dziesiątej odsłonie dnia niesamowitą walkę
stoczył młodszy z braci Holderów z Lindgrenem. Zaczęło się od tego, że Szwed
niebezpiecznie przejechał młodemu Australijczykowi przed nosem. To tylko
podrażniło Jacka, który po minięciu Lindgrena co rusz oglądał się na rywala,
jakby zapraszał go do ataku pod bandą. Wyglądało to tak, jakby Jack, w rewanżu,
chciał wprasować przeciwnika w ogrodzenie.
Im dłużej trwało spotkanie, tym częstochowianie byli coraz mocniej pogubieni.
Powtórzyła się sytuacja z wyjazdowego meczu ze Stalą Gorzów, gdzie Włókniarz
zaczął gasnąć, zanim gorzowianie zalali tor przed czwartą serią. W Toruniu
załamanie Lwów przyszło znacznie wcześniej, bo przełomowa dla losów spotkania
okazała się trzecia seria, gdy Get Well odskoczył rywalowi, a trzeba przyznać,
że mógł w niej wypracować dużo większą przewagę, gdyby nie defekt Rune Holty na
prowadzeniu. W biegu trzynastym doszło do kolejnego incydentu, po którym
rozgorzały mediowe dyskusje. Oto bowiem kierownik startu długo dyskutował z
Matejem Zagarem, aż ten opuścił koleinę, z której chciał wystartować i przesunął
się o kilkanaście centymetrów. To zdarzenie mogło mieć wpływ na jazdę Słoweńca w
tym wyścigu. Zresztą zawodnik ten zajął ostatnie miejsce i po biegu w nSport+
mówił, że to nie jest fair, iż nie pozwolono mu jechać z koleiny, z której biegu
wcześniejszym startował Igor Kopeć-Sobczyński, junior Get Well. Jednak sędzia
Krzysztof Meyze zwracał przed zawodami uwagę, iż zawodnicy muszą startować tak,
żeby kierownica bądź łokieć nie wystawały poza przeznaczone dla nich pole. Z
zapisu wideo jasno wynika, że Kopeć-Sobczyński, podobnie jak Zagar, został
przestawiony przez kierownika startu, bo też pojawiła się kwestia wystających
łokci. Warto zwrócić uwagę, że zarówno Kopeć-Sobczyński, jak i Zagar to wysocy
zawodnicy i tylko z nimi kierownik startu rozmawiał o kwestii ustawienia się w
polu. Mniejsi żużlowcy nie mieli problemu, bo ich łokcie nie wystawały. I tylko
dlatego nie byli usuwani z koleiny, w której później ustawił się Zagar. Z
protokołu, jaki otrzymała Ekstraliga Żużlowa, jasno wynikało, że kierownik
startu przestawiając Zagara, wykonał polecenie sędziego. Zresztą i tu znów
kłaniał się zapis wideo, bo chwilę przed zmianą miejsca przez Słoweńca,
kierownik popatrzył na arbitra i była między nimi komunikacja.
Po wygranej 50:40, toruński zespół złapał oddech, zawodnicy się zresetowali, a
Frątczak nie chciał zdradzić w studio nSport+, co mogło dać drużynie ten impuls.
Wiadomym jednak było, że zmieniło się podejście samego menedżera. O ile
wcześniej przed meczami zawodnicy z Torunia sporo trenowali, by jak najlepiej
dopasować ustawienia, o tyle tym razem żadnych specjalnych zajęć na torze nie
było. Frątczak uznał, że to tylko miesza zawodnikom w głowie. Przed drużyną,
była jednak bardzo ciężka przeprawa w Lesznie.
A Byki i Anioły były najdłużej nieprzerwanie jeżdżącymi ekipami w całej Ekstralidze. Torunianie ścigali się wśród najlepszych od roku 1976, a lesznianie od 1997 choć w szeregach najlepszych zagościli znacznie wcześniej, ale spadali do niższej ligi. Niedzielne starcie było już 106 w historii między tymi klubami. Gospodarze zbliżającego się pojedynku pokonywali rywala 55 razy, z czego 39 na własnym obiekcie, na którym goście ostatnio nie notowali najlepszych występów. Ze Stadionu im. Alfreda Smoczyka Get Well Toruń ostatnie punkty wywiózł przed trzema laty, gdy jako jedyny w ówczesnej kampanii pokonał kroczącą po mistrzowski tytuł Unię Leszno na jej terenie (46:44). Bohaterem tamtego meczu był obecny lider zespołu z Grodu Kopernika, Jason Doyle. Australijczyk zdobył przeciwko Bykom 13 punktów, wygrywając decydujący bieg. W tym samym sezonie Anioły raz jeszcze zawitały do Wielkopolski, ale w rewanżowym meczu półfinałowym play-off miejscowi wygrali 53:37. W minionym sezonie jak się później miało okazać Mistrz Polski, również pokonał Get Well (53:37). Warto odnotować, że w tym spotkaniu świetny debiut w polskiej lidze zanotował Jack Holder (13+3), a jako menadżer zespołu debiutował Jacek Frątczak.
Rok 2018 był jednak nowym rozdaniem, a oba
zespoły miały przed spotkaniem zupełnie inne cele. Trzy punkty zdobyte w
poprzedniej kolejce sprawiły, że Toruń wrócił do walki o czołową czwórkę
Ekstraligi, a kibice i działacze uwierzyli w skuteczną rywalizację z
najlepszymi, co w jednym z wywiadów potwierdziła prezes klubu Ilona Termińska:
"Uważam, że w każdym meczu zwycięstwo jest możliwe, niezależnie od przeciwnika i
toru, na którym nam przyjdzie rywalizować. Naszą drużynę stać na to, by móc
powalczyć na każdym terenie, dlatego uważam, że powalczymy w Lesznie. Jesteśmy w
lepszych nastrojach niż chociażby tydzień lub dwa tygodnie temu. Widać, że coś
drgnęło i mam nadzieję, że teraz już będzie tylko lepiej".
Jednak ewentualna porażka była wliczona w przedsezonowe straty, wszak wygrać
na terenie Unii było sporym wyczynem. W składzie gości zabrakło kapitana
Pawła Przedpełskiego, którego zastąpił
Marcin Kościelski. Jak poinformował sponsor toruńskiego klubu
Adam Krużyński, decyzję podjął menedżer Jacek Frątczak, a oficjalna wersja
była taka, że Przedpełski dostał czas na odbudowanie formy (w ostatnich dwóch
meczach kapitan Get Wellu nie zdobył punktu). W Lesznie od pierwszego wyścigu za
Kościelskiego miał jeździć Jack Holder, a gdyby młody Australijczyk miał słabszy
dzień, do dyspozycji pozostawał jeszcze junior
Daniel Kaczmarek.
Zatem w Toruniu już od pierwszego biegu rotowano składem, ale pierwsza zmiana
niewiele pomogła gościom, bo ze startu najlepiej wyszli gospodarze i w kolejnych
biegach powiększali swoją przewagę, by do biegu piątego przystępować już z
czternastopunktową przewagą, ale goście nie zmierzali składać broni i nieco
rozkręcili się w drugiej serii. Właściwie to rozkręcili się tylko ich liderzy,
bo druga linia nadal nie istniała. Rune Holta czy wspomniany wcześniej
Kaczmarek, kiedy jechali jako ostatni, odpuszczali gaz i nie kończyli biegów.
Problemem Holty okazały się silniki, które wróciły z serwisu i kompletnie
przestały pasować zawodnikowi. Może sam moment startowy nie był u niego tragiczny,
ale dojazd do łuku już tak, a na trasie też było fatalnie. Holta robiący średnio
od 8 do 10 punktów tym razem zrobił zero, defekt i już nie wyjechał na tor.
Jeśli chodzi o Kaczmarka, to niepotrzebnie spiął się na to spotkanie. Wychowanek
Unii pamiętał jednak czasy rywalizacji w jednej drużynie z Dominikiem Kuberą i
Bartoszem Smektałą i za wszelką cenę chciał udowodnić, że nie jest od nich
gorszy. To myślenie sprawiło, że spalił się psychicznie i zdobył tylko 1 punkt.
Najgorsze, że w biegu młodzieżowym prowadził, ale obaj leszczyńscy juniorzy
minęli go na trasie. To tylko dolało oliwy do ognia. Wtedy Daniel kompletnie się
zagotował.
Na szczęście wynik nieco ratowali Jason Doyle i
Chris Holder, którzy dobrze zaczęli wychodzić spod taśmy, a to gwarantowało
dobrą pozycję na mecie. Na trasie mijać potrafili tylko lesznianie, choć kiedy
rywale dobrze startowali, na nic zdawały się ich liczne ataki. Holder niestety
nie był zbyt regularny i świetne wyścigi przeplatał słabymi, a w większości
spotkania to rywale lepiej wychodzili spod taśmy. Przyzwoity występ zanotował
Jack Holder, który tym razem pojawił się już od pierwszego wyścigu. Zastępował
młodego Marcina Kościelskiego, który niespodziewanie pojawił się w kadrze
zespołu w miejsce Pawła Przedpełskiego. Po cichu w parkingu mówiło się, że
Przedpełski obraził się na menadżera zespołu, bo ten już z góry zapowiedział, że
Holder będzie go zmieniał od początku zawodów. Zapowiedź ta była zapewne
prawdziwa, bo Kościelski który pojawił się w składzie toru nie powąchał i wydaje
się, że to samo spotkałoby Przedpełskiego, więc trudno się zawodnikowi dziwić,
ale takie zachowanie na pewno nie budowało atmosfery w drużynie, zwłaszcza w
wykonaniu kapitana.
Ostatecznie
wygrała Unia 54:36, ale w Toruniu warto zwrócić uwagę na dość kuriozalną sytuację. Otóż przez wszystkie ligowe lata, do tego meczu na stronie
www.speedway.hg.pl
skatalogowano 237 zawodników, pośród których 171 zostało zgłoszonych w
protokołach ligowych i przynajmniej wyszło do prezentacji.
Przez cały okres swojej działalności klub bazował na zawodnikach wyszkolonych w
Toruniu i w tym przypadku skatalogowano 147 własnych wychowanków, pośród
których:
- 97 wychowanków zostało zgłoszonych w protokołach do ligowej
rywalizacji i przynajmniej wyszli do ligowej prezentacji.
- 50 żużlowców, którzy zdobyli licencję w Toruniu, nigdy nie
stanęło pod ligową taśmą
W Toruniu zakontraktowano też 40 polskich zawodników, którzy żużlową
licencję zdobyli w innym klubie, a wśród nich:
- 34 zostało zgłoszonych w protokołach ligowych i
przynajmniej wyszło do prezentacji.
- 6 żużlowców podpisało umowę w Toruniu, ale nigdy nie
stanęło pod ligową taśmą.
Z toruńskim klubem podpisało umowę 54 obcokrajowców, przy czym 10 nie
miało okazji stanąć pod ligową taśmą.
W roku 2018 A w ósmej kolejce walki o DMP wystąpiła jednak sytuacja, o której
nie śnili najwięksi pesymiści wśród toruńskich fanów, bowiem w klubie o
którym mówiło się toruńska szkoła żużla, żaden zawodnik na pozycji seniora nie
mówił po polsku, a jedyny toruński wychowanek w składzie nie zdobył nawet
punktu. Get Well miał zatem problem ze swoją przyszłością i tożsamością drużyny.
Niestety nikt w klubie o tym nie myślał, bo trzeba było uporać się z demonami
sezonu 2018. Przede wszystkim brakowało drugiej linii. W meczach u siebie
jeszcze nie było tak źle, ale jak pokazało spotkanie w Lesznie przyzwoity
Jack
Holder i chimeryczna postawa jego starszego brata to za mało, aby marzyć o
medalach. Cieszyć mogła jedynie rosnąca forma
Nielsa Kristiana Iversena. Na wynik drużyny nie powinna mieć wpływu sytuacja
z Przedpełskim, na którego w zespole i wśród kibiców nikt już praktycznie nie
liczył. Niestety u Przedpełskiego było widać brak "chciwości" na zwycięstwa, a
to oznaczało brak należytej motywacji. Wiadomo, że Paweł tak jak każdy
sportowiec chciał wygrywać, ale nie było widać u niego tego ognia, który
charakteryzował, chociażby Jacka Holdera. Młodszy o rok od Pawła Australijczyk
był tu świetnym materiałem porównawczym. Przyjechał do Europy z niczym, a
jeszcze rok temu był praktycznie nikomu nieznaną osobą. W sensie życiowym ani
sportowym nie miał nic, więc szansę daną mu przez Get Well potraktował
śmiertelnie poważnie. I to było widać w każdej akcji na torze.
Przedpełski oczywiście również bardzo chciał, ale jego determinacja była na
zupełnie innym poziomie. Podstawową sprawą było to, że Paweł nie żył z żużla.
Pochodził z zamożnego domu, w klubie mówiło się, że na obecnym etapie sam
prowadzi interesy. Żużel lubił, czy wręcz kochał, ale to nie było tak, że musiał
na żużlu jeździć. Paweł tylko mógł, bo musiał to wspomniany wcześniej Holder.
Wychowanek Get Well po raz ostatni spełniał oczekiwania klubu w wieku juniora.
Dorastał u boku Tomasza Golloba i robił swoje. W Toruniu komentowano, że wówczas
Paweł, podobnie jak każdy młodzieżowiec, był pod zbyt dużym kloszem ochronnym i
to mu pomagało. Miał ochronkę, a każdy zdobyty punkt działał na jego korzyść. Na
seniorskim polu oczekiwania wzrosły, pojawiła się permanentna rywalizacja o
skład, a Przedpełski, co wszyscy widzieli, kompletnie się w tym nie odnajdywał.
Miał dobre momenty, ale te należały do rzadkości. Być może Paweł jeszcze nie
dojrzał, może nadal chciał bawić się żużlem, tyle że tak mogło być wtedy, gdy
był młodzieżowcem. Problem żużla na najwyższym poziomie polegał na tym, że ten
sport był również wielkim biznesem. Get Well, podobnie jak każdy inny klub w
Polsce, chciał wygrywać i osiągać sukcesy, bo za tym szły pieniądze. Tu nie było
miejsca na dopieszczanie zawodnika i dawanie mu szans w nieskończoność.
Zwłaszcza jeśli w drużynie był nadmiar żużlowców, którzy zdobywali punkty.
Jakby nie było, Przedpełski musiał wyciągnąć wnioski, jeśli za kilka lat nie
chciał o sobie przeczytać, że jest kolejnym zmarnowanym talentem.
Jacek Frątczak, nie skreślał jednak toruńskiego kapitana i miał odpowiedni
plan na dalszą część sezonu, a wszystko zależało od zawodnika, bo powód, dla
którego Przedpełski nie pojechał w Lesznie tak jak napisano, nie miał większego
znaczenia, ale plotkowało się, że Paweł "strzelił focha", był już problemem
samego jeźdźca.
Mecz w ramach dziesiątej kolejki spotkań, był kolejnym meczem o wysoką stawkę. Get Well Toruń podejmował bowiem Falubaz Zielona Góra i spotkanie było niezwykle istotne dla dalszych celów, jakie drużyny mogły sobie stawiać na finiszu rundy zasadniczej. Falubaz chcąc uniknąć meczów barażowych musiał z Torunia wywieźć co najmniej punkt bonusowy. Z kolei Get Well, aby podtrzymać nadzieje na jazdę w play-off musiał wygrać z bonusem. Kluby awizowały do rywalizacji swoich najlepszych zawodników, ale w ekipie aniołów wkradła się nerwowość, bowiem Jack Holder nie dokończył czwartkowego meczu półfinałowego Premiership Knock Out Cup, po upadku ostatnim wyścigu tego meczu. Australijczyk wylądował na torze na pierwszym łuku i choć sędzia nie wykluczył żadnego z zawodników, a 22-latek podniósł się o własnych siłach, to nie pojawił się w powtórce. Zastąpił go Richard Lawson. Na szczęście dzień po spotkaniu okazało się, że z młodym Kangurem wszystko było dobrze i bez kłopotów będzie mógł wystąpić w rywalizacji z Falubazem, który mimo, że bronił się przed spadkiem w ostatniej rundzie pokonał za trzy punkty Spartę, aspirującą do tytułu mistrza Polski. Na MotoArenie czekało ich jednak nie lada wyzwanie. Co prawda mieli zapas dziesięciu punktów z pierwszego meczu, ale torunianie trzy tygodnie wcześniej zdołali odrobić podobne straty w starciu z Włókniarzem.
I nie inaczej było w starciu z MotoMyszami.
Patrząc na wynik spotkania, można było odnieść wrażenie, że mecz był do jednej
bramki. Jednak nic bardziej mylnego. Mijanek na torze było sporo, trafiały
się wykluczenia, jak również niecodzienne sytuacje nie do końca związane z samą
jazdą. Na gwiazdę meczu zaczął wyrastać Daniel Kaczmarek, który kapitalnie
prezentował się w swoich pierwszych dwóch startach. Junior doskonale
wychodził spod taśmy i nie dawał rywalom szans. Problemy, żeby go doścignąć miał
nawet Chris Holder, który był tego popołudnia szybki jak za swoich najlepszych
czasów. Niestety jak to zwykle bywało w spotkaniach toruńsko-zielonogórskich
również w tym spotkaniu doszło do kuriozalnej sytuacji. Oto bowiem w siódmym
wyścigu, kierownik startu po uwolnieniu taśmy w górę zapomniał usunąć stojak
spomiędzy drugiego i trzeciego pola. Żużlowcy zdążyli objechać dwa okrążenia
i dopiero wtedy sędzia Paweł Słupski zatrzymał wyścig. Kierownik startu nie
zauważył swojego błędu, mimo że nawet zawodnicy na pełnej szybkości wskazywali
na pozostający na torze element. Sędzia nie miał wątpliwości i natychmiast
wykluczył z zawodów kierownika startu. Zastąpił go drugi z funkcyjnych, a
winowajca powędrował na trybuny.
Get Well szybko wyjaśnił wynik meczu, ale walka szła jeszcze o bonus w
dwumeczu, ale i ten został po stronie gospodarzy, którzy po 15 biegu zapisali na
swoim koncie cztery małe punkty więcej w dwumeczu. Torunianie odjechali
drugi z rzędu bardzo dobry mecz na własnym torze i wyglądało na to, że Jacek
Frątczak, w końcu doszedł do porozumienia z domową nawierzchnią i zawodnikami.
Get Well pokazał, że u siebie może być groźny dla każdego, a do play-off
toruńska lokomotywa może się rozkręcić, bo zwycięstwo za trzy w tym spotkaniu
nadal pozostawiało ich w grze o medale. Jednak droga Get Well do play-off
wiodła przez wyjazdowe spotkania w Grudziądzu i Wrocławiu, gdzie Anioły
musiały wygrać, by myśleć o wyprzedzeniu Włókniarza. Na szczęście dla Aniołów
majowy kryzys i mocne słowa kibiców, pomogły Get Well, a menedżer uważał, że
drużyna wyszła z całej opresji mocniejsza. Sam menadżer również ostro
krytykowany, niektórzy wręcz twierdzili, że Frątczak w Get Well Toruń został
zaorany przed media, ale przemyślał swoje poczynania i zdołał przewartościować
pewne rzeczy i zmienił swoje podejście. Przestał być miękki w relacjach z
zawodnikami, co mu zarzucano. Dowodem na to, był odważny ruch z odstawieniem
Pawła Przedpełskiego na boczny tor, ale jak pokazało życie decyzja ta zaczynała
przynosić korzyści, bo Przedpełski przestał się mazgaić, pokazał sportową złość.
Kolejną ważną zmianą było to, że Frątczak przestał pompować w mediach balonik
pod nazwą Get Well. Od kilku tygodni menadżer milczał, nie tracąc energii na
gierki słowne. Skupił się na zmobilizowaniu zespołu. Trzecim filarem ostatnich
dobrych wyników toruńskiej drużyny był domowy tor. W maju kompletnie nie był on
atutem, a obraz totalnego zagubienia menedżera i zawodników można było oglądać w
spotkaniu z Unią Leszno (37:53). Od tamtego czasu zmieniło się tyle, że Frątczak
przestał katować zespół treningami. Na torze spędzał jednak nadal dużo czasu, by
lepiej go poznać i wspólnie z toromistrzem wypracować taką formułę, by zawodnicy
mogli przyjeżdżać i w ciemno dobierać przełożenia. Efekt tego był taki, że
żużlowcy w trakcie ostatniego meczu mówili menedżerowi, że niepotrzebna jest im
próba toru, bo wiedzą, jakie przełożenia dobrać. To oznaczało, że po Lesznie
wyciągnięto trafne wnioski, a Get Well do końca sezonu miał być u siebie mocny
jak nigdy dotąd.
A
moc drużynie miał zapewnić odbudowany sprzętowo
Paweł Przedpełski. Wychowanek toruńskiego klubu od kiedy wszedł w wiek
seniora spisywał się znacznie poniżej oczekiwań i nie mógł odnaleźć się w roli
kapitana. W roku 2018 wystąpił tylko w 28 biegach uzyskując średnią 1,429
pkt/bieg. Jednak jego wyniki miały się diametralnie zmienić. Za przemianą stał
doskonale znany w toruńskim środowisku żużlowym
Ryszard Kowalski. Najlepszy tuner świata miał dostarczyć zawodnikowi silnik
przygotowywany przez siebie. Do tej pory Przedpełski był wierny Peterowi
Johnsowi, a gdy angielskiemu tunerowi zaczęło wieść się gorzej, w kryzys wpadł
także Polak. Do tej pory torunianin nie myślał o zmianie dostawcy silników, bo
cały czas wierzył w odrodzenie Johnsa, ale presja ze strony klubu była coraz
większa. A trzeba powiedzieć, że dostać się do "stajni" Kowalskiego nie było
łatwo, bo tuner konsekwentnie odmawiał największym gwiazdom światowego żużla.
Za Przedpełskim wstawiły się wpływowe osoby ze środowiska toruńskiego i w ten
sposób udało się złożyć jeden silnik i zawodnik miał wystąpić w pierwszej
kolejce po przerwie letniej czyli podczas meczu w Grudziądzu. Oto co o całej
sytuacji powiedział uznany tuner: "Nie mogę pomagać wszystkim żużlowcom, bo
chcę cały czas konkurować i analizować swoją pracę na tle innych. Gdybym
remontował silniki wszystkim zawodnikom, nie wiedziałbym co robię źle, bo i tak
wiadomo, że wygrywałby jeden z moich klientów. Kiedyś miałem założenie, by
pomagać maksymalnie czterem zawodnikom z Grand Prix i maksymalnie dwóm z każdego
klubu Ekstraligi. Czasy się zmieniły a zawodnicy tak często zmieniają zespoły,
że nie jest możliwe zachowanie tej reguły. Jeżeli jednak oni zachowują się
lojalnie, to ja jestem wobec nich w porządku i przygotowuję im silniki bez
względu na poziom rozgrywkowy, w którym się ścigają".
Czy Przedpełski wykorzysta tę zmianę? Oby tak się stało, bo na
przygotowywanych przez Kowalskiego jednostkach w II lidze ścigają się choćby
Tomasz Jędrzejak czy Greg Hancock, a w Nice 1 lidze żużlowej, furorę dzięki
niemu robią Adrian Gała czy Marcin Nowak. Dwaj ostatni mieli niebywałe
szczęście, bo do teamu Kowalskiego dołączyli jeszcze w czasach, gdy był on
jednym z wielu polskich tunerów, a na szczyt wdrapał się dopiero później.
Paradoks polega na tym, że dzięki lojalności wobec tunera obaj jeżdżą teraz na
lepszym sprzęcie niż większość uczestników Grand Prix.
Poza
ligowym ściganiem z początkiem letniej przerwy ligowej, pojawił się spory
problem finansowy, bowiem sześć klubów ekstraligowych miało zapłacić blisko
milion złotych kary, które miały skonsumować kluby z Leszna i Tarnowa. Sprawa
dotyczyła zapisu regulaminowego, w którym kluby które do dnia 1 lipca nie
spełnią wymogu dotyczącego szkolenia młodzieży zapłacą karę. Wg. regulaminowego
limitu, że każdy klub z Ekstraligi i 1 ligi od 2017 roku do 1 lipca 2018
powinien wyszkolić trzech juniorów w klasie 500 cc oraz dwóch w klasie 250 cc.
Klubom z elity za niespełnienie wymagań groziło odpowiednio 120 i 30 tysięcy
kary za każdego niewyszkolonego zawodnika, z zastrzeżeniem, że wychowanie
większej ilości zawodników w wyższej kategorii cofa wymóg szkolenia w niższej.
Regulamin zakładał odroczenie kary finansowej, ale decyzja w tej sprawie była w
gestii organu zarządzającego. Niestety tylko dwóm klubom z elity (Unii Tarnów i
Unii Leszno) udało się w pełni wypełnić zakładane kryteria. Jeżeli władze PZM
nie zdecydowałby się zastosować taryfy ulgowej, to te dwa kluby miały podzielić
między siebie 90 procent kar nałożonych na pozostałe kluby, proporcjonalnie do
przeszkolonych i gotowych do startów wychowanków. Tarnowianie otrzymaliby więc
396 tysięcy, a lesznianie 330 tysięcy złotych. Zgodnie z regulaminem osiem
procent tej kwoty czyli 65 tysięcy miało trafić do klubów mini żużlowych.
Pozostałe dwa procent pokrywało koszty administracyjne obsługi systemu.
Największe kłopoty miały kluby z Wrocławia i Zielonej Góry. Sparta z
regulaminowych trzech zawodników w klasie 500ccm i dwóch w klasie 250ccm
wyszkoliła tylko jednego juniora w klasie 500ę i to w klasie 250 cc. W zeszłym
roku egzamin zaliczył także Nikodem Bartoch, ale klubem zgłaszającym nie był
wcale Falubaz a Automobilklub Gorzowski, dlatego zielonogórzanom groziła kara
390 tysięcy złotych.
W Get Well działacze byli pewni swego szkolenia, ale zastanawiali się, jak
zostaną potraktowani, bo we wspomnianym wyżej okresie zdobyli tylko jedną
licencję w klasie 500ccm, a zdobył ją 31 lipca ubiegłego roku
Aleks Rydlewski.
Problemu jednak miało nie być, bo w marcu 2017 roku przez egzamin przebrnęli
również Dawid Wiwatowski i
Mateusz Adamczewski. Z kolei w maju licencję w klasie 250 cc uzyskał Denis
Zieliński, który trafił później do GKM-u Grudziądz, gdzie uzyskał licencję w
klasie 500 ccm. Zatem Aniołom brakowało jednej licencji miniżużlowej. Problem
jednak miał być rozwiązany 26 lipca, bo wówczas na MotoArenie miał odbyć się
egzamin i Get Well zamierzał nie tylko uzupełnić braki, ale wykorzystać okazję i
spełnić wymogi z nadwyżką, bo do egzaminu zgłoszeni mieli być adepci
reprezentujący toruński klub w klasie 250ccm, jak i 500ccm.
W tej sytuacji Ekstraliga wysłała stosowne pisma do klubów i postanowiła
zweryfikować poziom szkolenia na jednym z wrześniowych posiedzeń. Należało
jednak być pewnym, że kluby które ewidentnie zaniedbywały szkolenie nie unikną
kary. A oto jak wyglądał poziom szkolenia na dzień 1 lipca 2018 na
przestrzeni ostatnich 18 miesięcy.
zespół |
Potencjalna Kara |
Klasa 500 ccm |
Klasa 250 ccm |
|
Grupa Azoty Unia Tarnów | 0 zł |
Dawid Rempała Mateusz Cierniak Dawid Knapik Przemysław Konieczny |
Patryk Nater Piotr Świercz |
|
Fogo Unia Leszno | 0 zł |
Wiktor Trofimow Tymoteusz Picz Krzysztof Sadurski Kacper Pludra |
Damian Ratajczak | |
KS Get Well Toruń | 30.000 zł |
Mateusz Adamczewski Dawid Wiwatowski Aleks Rydlewski |
Denis Zieliński | |
mr Garden GKM Grudziądz | 30.000 zł |
Damian Lotarski Denis Zieliński Filip Nizgorski |
Kacper Łobodziński | |
forBET Włókniarz Częstochowa | 30.000 zł |
Monika Nietyksza Dominik Majchrzak Daniel Bajor |
Kacper Dymek | |
Cash Broker Stal Gorzów | 150.000 zł |
Kamil Pytlewski Mateusz Bartkowiak |
Mateusz Bartkowiak | |
Betard Sparta Wrocław | 300.000 zł | Mateusz Dul | - | |
Falubaz Zielona Góra | 390.000 zł | - | Fabian Ragus |
W dniu 26 lipca 2018 na torze w Toruniu
odbył się jednak kolejny żużlowy egzamin i dziesięciu adeptów zaliczyło
część praktyczną i teoretyczną na licencję żużlową oraz 250cc.
żużlowa licencja "Ż" 500 ccm
Jakub Janik - 2000 - KS Toruń SA - wcześniej
startował w Pitbike
Justin Stolp
- 2001 - KS Toruń SA - rozpoczynał starty w szkółce grudziądzkiej pod okiem
Roberta Kempińskiego.
Kacper Gosik - 2003 - KM Cross Lublin
Nile Tufft - 2001 - ZKŻ Zielona Góra
Damian Boduch - 2000 - ZKŻ Zielona Góra
Sebastian Helwing - 2001 - ZKŻ Zielona Góra
Miłosz Cichy - 2002 - Akademia Żużlowa Janusza Kołodzieja
Michał Lewandowski - 2001 - GTM Start Gniezno
miniżużlowa licencja 250cc
Kacper
Makowski - 2004 - KS Toruń SA - pochodzi z Golubia-Dobrzynia.
Kamil Pytlewski - 2003 - KS Stal Gorzów
Zatem niektóre kluby w tym klub z Torunia, w niespełna miesiąc po terminie, spełniły wymogi regulaminowe i pozostawało tylko pytanie jak do kwestii terminowości szkolenia podejdą żużlowe władze oraz kluby z Tarnowa i Leszna, które przy nałożeniu kar mogły liczyć na spory zastrzyk finansowy na kształcenie kolejnych żużlowych adeptów.
Sprawami
regulaminowymi zajmowali się jednak działacze, a liga miała swój kalendarz i po
prawie miesięcznej przerwie kluby powróciły do walki o play-off lub utrzymanie
na kolejny sezon. Nie inaczej było w Toruniu, który miał zmierzyć się z lokalnym
rywalem z Grudziądza. Obie ekipy miały zgoła odmienne cele na finiszu
rywalizacji w ekstralidze, bowiem "Anioły" walczyły o fazę finałową, z kolei
"Gołębie" potrzebowały jak tlenu punktów, aby zachować ekstraligowy byt. Nic
więc dziwnego, że obie ekipy chciały zgarnąć całą trzypunktową pulę, a dla obu
zespołów pojedynek jedenastej rundy był meczem, po którym mogło nastąpić nowe
rozdanie kart w ligowej układance.
Niestety wszystkie roszady taktyczne toruńskiego menadżera wzięły w łeb,
bowiem fatalnie dla Jasona Doyle'a zakończył się udział w sobotnim Grand Prix
Wielkiej Brytanii. Zawody od początku nie układały się po myśli Jasona
Doyle'a. Po czterech seriach startów aktualny mistrz świata miał na swoim koncie
ledwie 3 punkty i nie miał już szans na awans do półfinałów. W dwudziestym
wyścigu Australijczyk walczył o drugą pozycję z Robertem Lambertem. Brytyjczyk w
bezpardonowy sposób zaatakował trzydziestodwulatka, ale zrobił to w taki sposób,
że Doyle trafił w tył jego motocykla. Zawodnik z Antypodów groźnie
przekoziołkował i z pełnym impetem uderzył o tor. Przy australijskim zawodniku
bardzo szybko pojawiły się służby medyczne. Doyle trafił na nosze, a następnie
do karetki. Pierwsze informacje mówią o tym, że Australijczyk wskutek uderzenia
o tor stracił przytomność. Medycy podjęli decyzję o przetransportowaniu go do
szpitala, gdzie ma zostać poddany szczegółowym badaniom.
Ponad dziesięć minut trwało przygotowywanie Jasona Doyle'a do transportu
karetką. Zawodnik dość długo nie odzyskiwał przytomności i nie był w stanie
samodzielnie wstać z toru. Wszystko trwało na tyle długo, że zmartwiona stanem
zdrowia mistrza świata na torze pojawiła się nawet żona zawodnika Emily Doyle.
To co zobaczyła mogło nią wstrząsnąć. Jej mąż zostać bardzo starannie opatrzony
przez lekarzy i z najwyższą starannością włożony do karetki. Kibice aby dodać mu
otuchy bili brawo, ale jego stan był na tyle poważny, że nie było mowy, by
zawodnik był w stanie odmachać kibicom czy dać jakikolwiek inny znak.
Po turnieju bardzo ostrożni byli też ludzie z jego najbliższego otoczenia. Na
pytania dziennikarzy o stan zdrowia odpowiadali tylko o utracie przytomności.
Nie chcieli jednak zdradzać co działo się, gdy zawodnik leżał na torze i jakie
są pierwsze diagnozy lekarzy. Ostatecznie skończyło się na wstrząśnieniu mózgu i
drobnych pęknięciach, ale zawodnik i tak musiał odpocząć od żużla przez kolejne
dwa tygodnie, a to oznaczało, że Australijczyk nie wspomoże swojej drużyny w
derbowym pojedynku przy Hallera.
Jacek Frątczak szybko zaczął układać w swojej głowie nowy plan na Grudziądz.
Ostatecznie zdecydował, że skorzysta z przepisu o zastępstwie zawodnika. Nie
brakowało jednak głosów, że ZZ-tka, to jednak nie to samo co zdrowy i w pełni
formy z ostatnich spotkań Doyle. Dlatego, żeby taktyka menadżera przyniosła
oczekiwany efekt, wszyscy seniorzy Get Well musieli wspiąć się na wyżyny swoich
możliwości.
Spotkanie rozpoczęło się zatem od spodziewanej rezerwy zastępującej Jasona
Doyla.
Pojechał w niej Jack Holder, który wspólnie z Pawłem Przedpełskim po lepszym
starcie od gospodarzy pognał do przodu. Co prawda na początku Przedpełskiego,
próbował po wewnętrznej wyprzedzić jadący z rezerwy zwykłej Pieszczek, ale
torunianin nie przestraszył się atakującego rywala i na wyjściu z łuku wykonał
swoje zadanie , a na mecie przewaga torunian była ogromna.
W biegu juniorskim młode Anioły zdeklasowały parę młodych Gołębi. Niestety gdy
wydawało się, że żółto-biało-niebiescy pójdą za ciosem w biegu trzecim przy
stanie 10:2 dla Get Well Toruń, ponownie dał znać o sobie pech. Rune Holta
wystartował z podniesionym kołem, a gdy opadło, nie opanował motocykla i
przewrócił się. Efekty okazały się niestety, bardzo dotkliwe. Na tor wyjechała
karetka, która przetransportowała Norwega do grudziądzkiego szpitala. Holta
najpierw uderzył plecami i potylicą o tor, a potem spadł na niego motocykl.
Ucierpiała prawa noga (złamanie kości piszczelowej) i prawa dłoń (złamanie
palca). Jak później poinformował lekarz klubowy Get Well, u Holty doszło do
złamania dwóch kości podudzia i kości śródręcza. Zawodnik jadąc do szpitala
stracił też przytomność, dlatego czekało go badanie tomografem. Niestety taki
stan rzeczy oznaczał dla zawodnika koniec startów w sezonie 2018. W powtórce
biegu grudziądzanie byli bliscy objęcia prowadzenia, ale Holder świetnie
rozegrał przeciwległą prostą i uciekł rywalom do przodu. Australijczyk uratował
remis i na tablicy nadal widniała ośmiopunktowa przewaga gości, ale już przy
wyniku 13:5.
W wyścigu kończącym pierwszą serię startów, Iversen szybko objął prowadzenie,
ale musiał do końca uważać na czającego się za jego plecami Łagutę. Z kolei
w juniorskim pojedynku lepszy okazał się Wieczorek, ale to torunianie wygrali
indywidualnie wszystkie wyścigi, co dobrze wróżyło na dalszą część meczu, bowiem
oznaczało to, że liderzy byli spasowani do grudziądzkiej nawierzchni. Niestety,
tak się tylko wydawło, bo od tego momentu Anioły albo remisowały poszczególne
biegi, albo traciły swoją przewagę, bo nie wygrały już żadnego biegu do końca
spotkania i choć nie był to porywający mecz GKM-u, mimo że zwycięski 49:41, to
grudziądzanie zainkasowali 2 pkt, a torunianie tylko jeden. Strata dwóch punktów
nie przekreślała jednak szans Get Well na play-off, bo zespół pokazał się z
dobrej strony i można sobie zadawać pytanie jak skończyłoby się widowisko, gdyby
nie kontuzja Holty i końcowa niemoc w silnikach Iversena. Warto dodać, że
Duńczyk startował na tym silniku z Grand Prix Challenge, skąd uzyskał awans do
przyszłorocznej walki o tytuł mistrza świata. Początkowo sprzęt spisywał się
świetnie, zawodnik zajął drugie miejsce, więc nic dziwnego, że zabrał silnik na
mecz ligowy do Grudziądza. I dopóki jednostka napędowa miała moc, to Iversen był
bezbłędny. Później jednak coś się zacięło. Przyczyna nie została jeszcze w 100
procentach zdiagnozowana, ale po wstępnych oględzinach zachodzi podejrzenie, że
upał panujący w Grudziądzu zepsuł elektrykę. Sprzęt można jednak naprawić, a
klub znacznie bardziej martwił się o Norwega z Polskim paszportem. To była
kolejna fatalna kontuzja w toruńskim teamie.
Spotkanie dwunastej kolejki dla Unii Tarnów
może nie było jeszcze meczem o wszystko, ale beniaminek doskonale zdawał sobie
sprawę z wagi tego meczu. Celem gości, był punkt bonusowy. Bez niego trudno
było im myśleć o utrzymaniu. Problem jednak w tym, że tarnowianie w sezonie
2018, na wyjeździe zdobyli najwyżej 37 punktów. A na domiar złego Get Well Toruń
też miał o co walczyć. Menadżer Jacek Frątczak jak mantrę powtarzał, że ciągle
wierzy w awans do rundy play-off. Co prawda scenariusz ten wydawał się mało
realny, ale z punktu widzenia matematyki ciągle możliwy. Dlatego gospodarze
jasno celowali w zwycięstwo różnicą przynajmniej trzynastu punktów. Kluczem do
sukcesu dla gospodarzy miała być postawa Pawła Przedpełskiego. Kapitan pod
nieobecność kontuzjowanego Holty, dostał numer 11, a ze jechał na własnym torze,
dawało mu to spory komfort i z rywalem dołu tabeli wielu stawiało na jego dobry
mecz. Bardzo odpowiedzialne zadanie czekało go w biegu dwunastym, kiedy miał
startować z juniorem, ale menadżer był przekonany, że młody zawodnik udźwignie
ten ciężar.
Unia fatalnie rozpoczęła mecz. Już po dwóch biegach przegrywała 10:2. Już w
pierwszym biegu toruński menadżer przeprowadził spodziewaną rezerwę zwykłą i
Jack Holder wystartowała za Marcina Kościelskiego. Manewr ten okazał się
słuszny, bo mimo niezłego momentu startowego w wykonaniu Bjerre, na wyjściu z
pierwszego łuku przed Duńczykiem była para gospodarzy, a na mecie pewnie
triumfował Holder przed swoim krajanem, a Mroczka nie nawiązał żadnej walki z
rywalami.
Bieg juniorski miał dwa podejścia, bowiem sędzia powtórzył procedurę startową,
bo wydawało się że Rolnicki ruszył szybciej niż taśma, ale ostatecznie po
obejrzeniu powtórek arbiter postanowił nie karać żadnego z zawodników. W
powtórce pewnie wygrał Kaczmarek, ale Rolnicki znów popisał się dobrym startem i
choć przyjechał dopiero trzeci to dzielnie walczył z Kopciem-Sobczyńskim, który
wykorzystał znajomość toru i uporał się z rywalem na drugim okrążeniu.
W trzeciej odsłonie jak z katapulty wystrzelił Jamróg, który pewnie pomknął do
mety po trzy punkty, a za jego plecami para torunian nękała Kildemanda, który
słabł z każdym okrążeniem. Ostatecznie Duńczyk nie zdobył żadnego "oczka", gdyż
na ostatnim kółku minęli go zarówno Holder jak i Przedpełski. W ostatnim biegu
pierwszej serii nie było większych emocji, poza tym, że Iversen sprytnie
przedarł się na czoło stawki już w pierwszym łuku i swoim zwycięstwem utrzymał
dziesięciopunktową przewagę gospodarzy.
W dalszej części meczu jednak trener Paweł Baran stosował rezerwy taktyczne i
gospodarzom nie udawało się uzyskać wysokiej przewagi. W efekcie przed biegami
nominowanymi na tablicy wyników widniał w dwumeczu remis. Brak bonusa dla
kogokolwiek był dla torunian obojętny, bo z jazdą jaką zespół prezentował przez
cały sezon, próżno było szukać szczęścia w finałowej części rozgrywek o DMP. Dla
tarnowian brak choćby jednego punktu meczowego, oznaczał niemal pewny spadek z
ligi, bo uratować mogła ich tylko wygrana w ostatniej kolejce w Zielonej Górze i
wówczas to lubuski zespół pożegnałby się z Ekstraligą.
Przedostatnia
kolejka była smutnym obowiązkiem, bowiem kilka dni wcześniej samobójstwo
popełnił zawodnik Stali Rzeszów - Tomasz Jędrzejak, który jeszcze w ubiegłym
sezonie zdobywał punkty dla drużyny wrocławskiej. Na trybunach można było
dostrzec mnóstwo kibiców w czarnych koszulkach, którzy chcieli takim gestem
uczcić pamięć zmarłego, wieloletniego kapitana WTS-u. Oprócz minuty ciszy i
meczu bez muzyki, spotkaniu towarzyszyła symboliczna oprawa, przygotowana przez
kibiców spod "Wieży", a okrzyki "Tomasz Jędrzejak" wzruszyły aż do bólu....
Oto jak całą sytuację skomentował były zawodnik Aniołów, Greg Hancock, w sezonie
2018 startujący wspólnie z Tomkiem Jędrzejakiem w Stali Rzeszów, a w przeszłości
wspólnie obaj Panowie reprezentowali klub z Wrocławia: "Jestem w szoku, pewnie
jak wszyscy. Nie powiem nic odkrywczego. To był wspaniały człowiek i niesamowity
żużlowiec. Wszyscy dookoła podkreślają, że Tomek był po prostu bardzo lubianą
osobą. To szczera prawa. Są momenty w życiu, kiedy wszystko inne traci sens.Nie
jestem w stanie pojąć tego, co się stało. Nie mogę sobie wyobrazić, co czują
jego najbliżsi: żona i dwie wspaniałe córki. Słowa nie wyrażą tego, co czuję.
Moje serce krwawi i nadal ciężko uwierzyć w to, że Tomka już nie ma z nami. To
był strasznie trudny dzień. Cały czas jest nam wszystkim ciężko pogodzić się z
tym, co się stało. Pytamy ciągle, dlaczego? Odpowiedzi nie poznamy. To był
serdeczny kolega. Niezwykle pogodny i uśmiechnięty człowiek".
Kolejka ligowa musiała się jednak odbyć,
bo w cieniu tragedii, życie musiało toczyć się dalej.
Anioły jechały do Wrocławia,
gdzie musiały wygrać, aby myśleć o play-off. Niestety Spartanie o
tym wiedzieli, bo dla nich przegrana oznaczała absencję w finałowej czwórce,
kosztem drużyny toruńskiej. Konfrontacja we Wrocławiu była 78 potyczką, pomiędzy
oboma klubami w historii i statystyki były zdecydowanie na korzyść żużlowców z
Grodu Kopernika, bo przy jednym remisie 48 meczów Anioły rozstrzygnęły na swoją
korzyść, a przegrały tylko 28. Niestety kolejna wygrana była misją prawie
niewykonalną, bo kontuzji nabawił się Rune Holta, co znacznie osłabiało formację
seniorską. Na domiar złego dzień wcześniej w Drużynowych Mistrzostwach Świata
Juniorów urazu doznał Daniel Kaczmarek, a to powodowało, że Toruń teoretycznie
mógł zapomnieć o jakichkolwiek punktach w konfrontacji juniorów. Kaczmarek urazu
nabawił się w biegu dziewiętnastym w duńskim Outrup, gdy w powtórce
przedostatniego starcia na wyjściu z pierwszego łuku pierwszego okrążenia
zawodnik upadł wraz z Patrickiem Hansenem. Duńczyk atakował od wewnętrznej
Polaka i spowodował upadek zawodnika Get Well Toruń. Młodzieżowy Indywidualny
Mistrz Polski w asyście kolegów opuścił tor i udał się do parku maszyn, jednak w
powtórce wyjechał za niego rezerwowy Wiktor Lampart. Późnym wieczorem toruński
klub za pośrednictwem Facebooka poinformował, że występ dwudziestojednolatka
jest zagrożony. Po powrocie do Polski zawodnik przeszedł jednak szczegółowe
badania i zabiegi rehabilitacyjne, ale sztab szkoleniowy uznał, że zawodnik we
Wrocławiu nie wystąpi. Co prawda Kaczmarek dotarł do stolicy Dolnego Śląska, ale
do prezentacji wyszedł Marcin Kościelski.
Pomimo tylu przeciwności Get Well nie
pękł we Wrocławiu, a wiara w końcowy sukces mimo braku Holty i Kaczmarka tliła
się tylko w sercu menadżera Jacka Frątczaka. I
toruński menago miał rację, bo jego drużyna była o krok od olbrzymiej
niespodzianki. Gdyby nie błąd Jason Doyle'a w piętnastym biegu, torunianie sensacyjnie
mogliby wskoczyć do play-offów. Ostatecznie skończyło się remisem, ale i tak
należało zdejmować czapki z głów przed ambitną postawą Get Well. Niestety mimo, że Anioły za remis otrzymywały
punkt meczowi i dodatkowo bonus, to w ekipie wrocławskiej była większa radość,
bo jeden meczowy duży punkt gwarantował im jazdę w fazie finałowej, ale Menedżer
Rafał Dobrucki miał o czym myśleć w fazie play-off, bo jego zespół nie wyrastał
na faworyta w walce o medale. Torunianie nie tracili jednak szans na play-off,
bo ich los leżał w rękach Grudziądza, który wybierał się w ostatniej kolejce do
Częstochowy i przy wygranej "Gołębi" oraz "Aniołów" na MotoArenie nad
Stalą Gorzów za 3 pkt. zadanie awansu do fazy, w której drużyny walczyły o medale
zostałoby wykonane. Był to jednak jeszcze większy sience fiction niż remis jaki
zafundowali swoim kibicom żółto-niebiesko-biali we Wrocławiu.
Jacek Frątczak z uporem maniaka od kilku tygodni powtarzał, że Get Well Toruń
nie przegrał walki o fazę play-off. Większość na takie słowa reagowała z
uśmiechem, a tymczasem wyszło, że pan Jacek nie żartował. Nie wiadomo jak
potoczyłby się mecz w Grudziądzu, gdyby nie kontuzja Rune Holty, podobnie było z
meczem na MotoArenie z Tarnowem. Zaskakująco dobrze Anioły pojechały we
Wrocławiu, gdzie niespodziewanie zremisowali i ciągle liczyli się w rywalizacji
o play-off. Niestety już nie wszystko zależało od Get Well, ale by dać sobie
szansę ekipa Frątczaka musi pokonać Stal Gorzów za trzy punkty. Nie było to
łatwe zadanie, bo do odrobienia było aż 19 "oczek", lecz Anioły miały swoje
argumenty. Wysoką formę złapał Niels Kristian Iversen, a dodatkowo tak słabo jak
na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, na Motoarenie nie jeździł Chris Holder.
Mogło jednak okazać się, że Get Well ze Stalą walczy o nic, bo wcześniej
zaplanowane było spotkanie Włókniarza Częstochowa z GKM-em Grudziądz, a tylko
wygrana grudziądzan otwierała przed torunianami szansę na wejście do play-offów.
Zatem jedyny korzystny scenariusz dla Aniołów to
była, wygrana Torunia z Gorzowem za
3 i porażka Włókniarza z Grudziądzem. Wówczas w tabeli Get Well i Włókniarz
miałby po 18 pkt, ale lepszym bilansem to żółto-niebiesko-biali byliby na 4
pozycji w tabeli, a Włókniarz musiałby zadowolić się 5 lokatą.
Przed meczem toczyła się
też swoistego rodzaju gierka menadżera i zawodników o
kontrakty w przyszłym sezonie. Frątczak w swoim stylu kokietował dziennikarzy
twierdząc, że niby chce pracować w Toruniu, ale ma inne "projekty" i rodzinę. Z
kolei zawodnicy deklarowali chęć pozostania w zespole, ale klub nie ze
wszystkimi chciał podpisywać kontrakty na sezon 2019. Dlatego ci, którzy
zawodzili w sezonie w pierwszych meczach, w tym ostatnim musieli dać z siebie wszystko, aby
poprawić swój wizerunek w oczach właściciela klubu i przyszłego menadżera. A
Stal Gorzów była rywalem z najwyższej półki i na tle takiego przeciwnika można było udowodnić swoją wartość.
Anioły sezon 2018 rozpoczęły od przegranej ze Stalą Gorzów, na wyjeździe.
Już w pierwszym biegu dramatyczny upadek zaliczył Jason Doyle, a drużyna została
rozbita i uległa 35:54. W kilku kolejnych tygodniach słabsza dyspozycja
Australijczyka była jedną z głównych przyczyn tego, że torunianie potracili
ważne punkty i awans do play-off nie zależał tylko od nich, ale od układu innych
spotkań.
Ogólny bilans pojedynków toruńsko-gorzowskich niestety nie sprzyjał toruńskiej ekipie, bo w
95 meczach 49 razy wygrywali gorzowianie, przy 45 tryumfach torunian i
jednym remisie. Zatem zadanie w którym należało zgarnąć, całą trzypunktową pulę
meczową było arcytrudne, ale ….. jak się okazało po meczu do wykonania, bo
już po dwunastym biegu, gdy upokorzenia doznał zwycięzca gorzowskiego
Grand Prix - Martin Vaculik, który przez cztery okrążenia musiał bronić się przed
atakami Igora Kopeć-Sobczyńskiego, by ostatecznie na samej mecie uznać wyższość
toruńskiego juniora, a Jack Holder przyjechał na metę jako pierwszy, Anioły wyszły na
dwudziestodwupunktowe prowadzenie w dwumeczu
i nie oddały go do końca, zapewniając sobie trzy punkty do tabeli już
po czternastym biegu i ciągle mieli matematyczne szanse na awans do
fazy play-off, ale po meczu ściskali kciuki za cud w Częstochowie.
Niestety mało kto
wierzył w tryumf grudziądzan, którzy jeszcze trzy kolejki wstecz bronili się
przed spadkiem. Jednak oglądając przełożony mecz pod Jasną Górą, kibice przecierali oczy ze zdumienia, bo jeszcze po czternastym biegu GKM prowadził z
Włókniarzem i torunianie byli w playo-ffach, ale ostatecznie tak się nie stało, bowiem
Leon Madsen na ostatnich metrach piętnastego biegu uratował remis
(45:45), a przy okazji play-offy dla swojej drużyny. To z kolei oznaczało koniec
sezonu dla Aniołów, co było sporym rozczarowaniem, bo
przed rozpoczęciem sezonu nie ukrywali, że mają wielkie aspiracje. Celem minimum
był awans do play-off. Po to do Torunia ściągnięto przecież Jasona Doyle'a, Nielsa Kristiana Iversena i Runego Holtę.
Rozgrywki brutalnie zweryfikowały plany Aniołów, które zakończyły rundę
zasadniczą na piątym miejscu. Po meczu
Jacek Frątczak z nieudanego w wykonaniu Get Well Toruń sezonu 2018 twierdził, że
szczególnie zapamięta jeden mecz: "Na pewno mieliśmy trudne wejście w sezon,
jeśli chodzi o poszczególnych zawodników. Jason przejechał bodajże zaledwie 100
metrów inauguracyjnego meczu w Gorzowie Wielkopolskim. Całe szczęście, że
skończyło się tylko na wstrząśnieniu mózgu, ale jak wiemy miało to wpływ jeszcze
przez kilka tygodni na jego dyspozycję. Kompletnie nie wyszedł nam mecz na Motoarenie z Fogo
Unią Leszno. Byliśmy wówczas jednak w dołku, na co miały wpływ różne czynniki. W
każdym innym terminie wyglądałoby to zupełnie inaczej. To mi najbardziej w
głowie siedzi z tego całego sezonu, jeśli mówimy o tak zwanych upadkach". I po
sezonie można obiektywnie przyznać rację toruńskiemu menadżerowi, który mimo
początkowych kłopotów z prowadzeniem drużyny, zdołał poskładać zespół w
jednolity organizm, który w końcówce sezonu zdolny był kąsać najlepsze drużyny w
kraju i zaskoczył nie tylko piorunującym finiszem, ale drużyna, która w
poprzednim sezonie miała ogromny kłopot z wygrywaniem u siebie, zrobiła z Motoareny
twierdzę, co nie mogło obejść się bez menadżerskiego komentarza: "Już nikt nie
może powiedzieć, że domowy tor nie jest naszym atutem, bo liczby mówią coś
innego. Średnia punktowa zdobycz w domu wynosi 50 punktów. Rok temu tak dobrej
nie było. Wygraliśmy u siebie sześć z siedmiu spotkań. Tylko Fogo Unia Leszno nas ograła.
Osiągnęliśmy świetny efekt z torem, robiąc powtarzalną nawierzchnię. To
wystarczyło. Zawodnicy w ciemno, bez treningów, wiedzą, jak mają jechać. Warto zauważyć, że zdobyliśmy pięć z
siedmiu punktów bonusowych. Trzy na topowych zespołach, czyli Włókniarzu,
Sparcie oraz Stali. To też pokazuje, że mamy atut własnego toru. W końcu na
bonusy pracuje się głównie u siebie. W naszym przypadku niewiele brakowało,
byśmy zdobyli sześć na siedem bonusów. Drobny błąd zdecydował o tym, że z Unią
Tarnów wyszliśmy na zero, zamiast oczko, czy dwa do przodu".
Niestety po sezonie Jacek Frątczak w swoim stylu kokietował toruńskie środowisko
żużlowe, nie składając jednoznacznej deklaracji odnośnie swojego zaangażowania w
toruński zespół w roku 2019. Jednak sygnały jakie były wysyłane przez menadżera
i szefostwo Get Well, które nadal chciało współpracować z Frątczakiem
wskazywało, że w aspekcie etatu dla menadżera w Toruniu nie przewiduje się
zmian, a sam menago po meczu we Wrocławiu zapowiadał ruchy transferowe w drużynie z
grodu Kopernika, niejako dając do zrozumienia, że zostaje na swoim stanowisku,
bo jak twierdził był jeszcze coś winny Toruniowi, ale chciał swoją
decyzję przedyskutować z rodziną.
Wszyscy jednak zastanawiali się jak będzie wyglądał skład na kolejny sezon,
a ponieważ klub nie próżnował i był po słowie z liderami w kuluarach mówiło się,
że nadal Aniołami pozostaną Doyle,
Iversen i młody Holder. Poza wymienioną trójką klub chciał zatrzymać Daniela Kaczmarka,
który kończył wiek juniora i mieścił się w dwóch koncepcjach składu. Miało też
dojść do spotkania z leczącym
kontuzję Rune Holtą i jeśli zdrowie zawodnika pozwalałby na jazdę na najwyższym
poziomie, to klub również był zainteresowany przedłużeniem umowy. Niestety dla
Przedpełskiego i starszego z braci Holderów mogło zabraknąć miejsca w
zółto-niebiesko-białych barwach. To wszystko były jednak spekulacje i z
ostatecznym składem należało poczekać do okresu transferowego.
Sezon ligowy zakończyła już po raz czwarty żużlowa gala, podczas której podsumowano sezon 2018 i nagrodzono bohaterów rozgrywek. W pięciu kategoriach o nagrodach decydowali kibice. Pod koniec sierpnia kapituła gali PGE Ekstraligi złożona z dziennikarzy i ekspertów żużlowych wybrała nominowanych do nagród w pięciu kategoriach. Od 1 września do 1 października kibice oddawali głosy na swoich faworytów na stronie internetowej speedwayekstraliga.pl. W roku 2018 oddano rekordową liczbę 210 tysięcy głosów. I zgodnie z wolą kibiców nagrody przypadły:
NAJLEPSZY
POLSKI ZAWODNIK SEZONU 2018 Bartosz Zmarzlik (Gorzów)
NAJLEPSZY
ZAWODNIK ZAGRANICZNY SEZONU 2018
NAJLEPSZY
JUNIOR SEZONU 2018
NAJLEPSZY
TRENER/MENEDŻER SEZONU 2018
NIESPODZIANKA
SEZONU 2018
NAGRODY
KAPITUŁY GALI PGE EKSTRALIGI: Nagroda
specjalna ufundowana przez prezydenta Andrzeja Dudę: |
1ROZGRYWKI LIGOWE JUNIORÓW
DMP rozgrywano w trzech turach. W pierwszej
drużyny zostały podzielone na 3 grupy eliminacyjne i każdy zespół wziął udział w siedmiu turniejach.
Przepustkę do fazy
półfinałowej uzyskały cztery drużyny z każdej grupy oraz dwie najlepsze z
piątych miejsc. W kolejnej turze zespoły podzielona na dwie kolejne grupy (I i
II), gdzie po rozegraniu siedmiu rund zostały wymieszane i powstały grupy III i IV,
które ścigały się w kolejnych siedmiu rundach. Ostateczna klasyfikacja zespołów
odbywała się w jednej tabeli po zsumowaniu punktów z czternastu rund
półfinałowych.
W zawodach rund eliminacyjnych i półfinałowych, drużyny otrzymywały duże punkty
meczowe za: I miejsce - 6 pkt, II/5, III/4, IV/3 pkt, V/2, VI/1, VII/0. Oprócz
punktów meczowych, o których mowa w ust. 1, drużyny zdobywały punkty biegowe,
które są sumami punktów, zdobytych przez zawodników danej drużyny. Jeżeli dwie
lub więcej drużyn kończyły zawody eliminacyjne z taką samą sumą punktów
biegowych, klasyfikowane były na tych samych miejscach, a punkty z zajętych
miejsc dzieliło się po równo pomiędzy te drużyny. Siedem
najlepszych drużyn było nominowanych do
startu w finale Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów.
ELIMINACJE Grupa C |
PÓŁFINAŁY runda I Grupa 2 |
PÓŁFINAŁY runda II Grupa 3 |
|||||||||||||||||||||||||
Zespół |
Suma zespołu |
05.06 TOR |
06.06 GRU |
12.06 PIŁA |
13.06 GDA |
19.06 GNIE |
20.06 GORZ |
26.06 BYD |
27.06 POZ |
Zespół |
Suma zespołu |
10.07 LES |
11.07 18.08 WRO |
17.07 TAR |
18.07 06.09 ŁÓDŹ |
24.07 02.08 TOR |
25.07 14.08 GRU |
31.07 CZE |
Zespół |
Suma zespołu |
01.08 ZG |
07.08 WRO |
08.08 13.08 RYB |
21.08 ŁÓDŹ |
22.08 05.09 TOR |
28.08 04.09 GOR |
29.08 22.08 CZE |
Gdańsk |
33,5
+155 |
22 | 28 | 21 | 23 | - | 17 | 23 | 21 |
Toruń |
38,5 +160 |
26 | 25 | 21 | 24 | 23 | 20 | 21 |
Gorzów |
36,5 +159 |
26 | 20 | 22 | 22 | 20 | 24 | 25 |
Toruń |
29
+145 |
23 | - | 22 | 15 | 19 | 25 | 22 | 21 |
Leszno |
29 +139 |
16 | 19 | 25 | 17 | 22 | 20 | 20 |
Toruń |
33 +153 |
19 | 21 | 26 | 19 | 26 | 25 | 17 |
Gorzów |
28,5
+149 |
19 | 23 | 20 | - | 23 | 24 | 22 | 18 |
Tarnów |
27,5 +134 |
15 | 21 | 15 | 23 | 19 | 21 | 20 |
Rybnik |
24 +133 |
17 | 18 | 21 | 22 | 18 | 15 | 22 |
Grudziądz |
27
+142 |
18 | 16 | - | 21 | 24 | 27 | 18 | 18 |
Wrocław |
18,5 +124 |
23 | 16 | 21 | 20 | 17 | 13 | 14 |
Z. Góra |
21,5 +120 |
22 | 22 | 15 | 9 | 16 | 16 | 20 |
Gniezno |
26,5 +142 |
18 | 13 | 19 | 25 | 20 | - | 18 | 27 |
Grudziądz |
15,5 +116 |
20 | 17 | 12 | 13 | 19 | 17 | 18 |
Wrocław |
16,5 +118 |
17 | 15 | 15 | 20 | 19 | 19 | 13 |
Poznań |
13
+94 |
- | 13 | 23 | 18 | 14 | 9 |
11 n.klas |
6 n.klas |
Częstochowa |
11,5 +100 |
12 | 12 | 18 | 8 | 10 | 20 | 20 |
Częstochowa |
12,5 +112 |
17 | 17 | 19 | 15 | 14 | 15 | 15 |
Piła |
7 +82 |
11 | 12 | 12 | 12 | 11 | 12 | - | 13 |
Łódź |
6,5 +92 |
14 | 13 | 13 | 15 | 10 | 14 | 13 |
Łódź |
3 +84 |
8 | 13 | 7 | 17 | 13 | 12 | 14 |
Bydgoszcz |
3,5 +46 |
13 n.klas |
16 n.klas |
9 |
11 n.klas |
15 | 11 | 11 | - |
kolejność po dwóch rundach półfinałowych |
Finał 20 września 2018 Gorzów |
|||||||
miejsce | Zespół |
Punkty duże |
Punkty małe |
miejsce | Zespół |
Punkty duże |
Punkty małe |
|
1 |
Toruń |
71,5 | +313 | 1 |
Tarnów |
6 | 26 | |
2 |
Gorzów |
71,5 | +306 | |||||
3 |
Gniezno |
55 | +278 | 2 |
Gorzów |
5 | 21 | |
4 |
Tarnów |
54 | +272 | |||||
5 |
Leszno |
52 | +265 | 3 |
Leszno |
4 | 20 | |
6 |
Gdańsk |
48,5 | +265 | |||||
7 |
Rybnik |
45,5 | +255 | 4 |
Toruń |
3 | 19 | |
8 |
Lublin |
40,5 | +250 | |||||
9 |
Wrocław |
35 | +241 | 5 |
Gniezno |
2 | 18 | |
10 |
Z. Góra |
31,5 | +221 | |||||
11 |
Grudziądz |
25 | +219 | 6 |
Rybnik |
1 | 11 | |
12 |
Daugavpils |
24,5 | +223 | |||||
13 |
Częstochowa |
23,5 | +212 | 7 |
Gdańsk |
0 | 11 | |
14 |
Łódź |
10 | +176 |
Indywidualne Mistrzostwa Świata - Grand Prix | ||
Indywidualne Mistrzostwa Europy | torunianie nie startowali w tych zawodach | |
Drużynowy Puchar Świata | nie rozgrywano w roku 2018 na rzecz SoN | |
Speedway of Nations (MŚP) | torunianie nie startowali w tych zawodach | |
Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów | ||
Speedway Best Pairs | ||
Nice Cup | ||
Diamond Cup |
2018-07-07 DPEJ (torunianie
startowali)
2018-08-11 IPEJ (torunianie
startowali)
2018-08-18 DMŚJ (Daniel
Kaczmarek)
2018-09-01 DMEJ (Daniel
Kaczmarek, Igor
Kopeć-Sobczyński)
2018-09-01 MEP (torunianie
startowali)
2018-09-15 IMEJ (Igor
Kopeć-Sobczyński)
2018 - cykl MACEC (torunianie
startowali)
2018-05-03 MPPK (torunianie nie awansowali
do finału)
2018-07-21 MMPPK (torunianie nie awansowali
do finału)
2018-08-03 MIMP (Daniel
Kaczmarek, Igor
Kopeć-Sobczyński)
2018-08-04 IMP (Daniel
Kaczmarek)
2018-08-05 IMME (Jason
Doyle, Daniel
Kaczmarek)
2018-04-19 ZK (torunianie nie awansowali
do finału)
2018-05-24 SK (Daniel
Kaczmarek, Igor
Kopeć-Sobczyński)
2018-05-01 BK (Igor
Kopeć-Sobczyński)
2018-01-29 ice speedway
- Toruń
2018-05-09 turniej zaplecza kadry juniorów (Igor
Kopeć-Sobczyński, Daniel Kaczmarek)
2018-05-13 memoriał Alfreda Smoczyka
(Jason Doyle)
2018-05-09 turniej zaplecza kadry juniorów
(Igor Kopeć-Sobczyński)
2018-05-31 memoriał Edwarda Jancarza
(Paweł Przedpełski)
2018-09-16 drużynowy turniej narodów
(Jason Doyle)
2018-09-18 turniej zaplecza kadry juniorów
(Igor Kopeć-Sobczyński)
2018-09-19 turniej zaplecza kadry juniorów
(Igor Kopeć-Sobczyński)
2018-09-27 turniej par w Ostrowie
(Daniel Kaczmarek)
2018-09-28 turniej drużynowy o koronę B. Chrobrego
(Jason Doyle)
2018-10-07 turniej indywidualny "Asy dla
Tomasza Golloba"
(Iversen Niels Kristian)
2018-10-13 memoriał
Mariana Rose
2018-10-13 pożegnanie z torem
Mariusza Puszakowskiego
2018-10-14 memoriał Krystiana Rempały
2018-10-17 memoriał
Kazimierza Araszewicza
2018-10-21 Łańcuch Herbowy
(Paweł Przedpełski, Iversen Niels Kristian)
WYNIKI MECZÓW LIGOWYCH ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2018
Kolejka | Data | Rywale | Wynik |
Runda Zasadnicza | |||
I | 8 kwietnia |
Gorzów - Toruń |
54 : 35 |
II | 14 kwietnia |
Toruń - Wrocław |
47 : 43 |
III | 22 kwietnia |
Tarnów - Toruń |
51 : 39 |
IV | 29 kwietnia |
Toruń - Grudziądz |
51 : 39 |
V | 6 maja |
Zielona Góra - Toruń |
50 : 40 |
VI | 18 maja |
Toruń - Leszno |
37 : 53 |
VII | 27 maja |
Częstochowa - Toruń |
49 : 41 |
VIII | 10 czerwca |
Toruń - Częstochowa |
50 : 40 |
IX | 17 czerwca |
Leszno - Toruń |
54 : 36 |
X | 1 lipca |
Toruń - Zielona Góra |
52 : 38 |
XI | 29 lipca |
Grudziądz - Toruń |
49 : 41 |
XII | 12 sierpnia |
Toruń - Tarnów |
51 : 39 |
XIII | 19 sierpnia |
Wrocław - Toruń |
45 : 45 |
XIV | 26 sierpnia |
Toruń - Gorzów |
55 : 35 |
Runda play-off | |||
torunianie nie awansowali do rundy finałowej |
KADRA TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2018
Zawodnik - Działacz | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
komentarz/ocena po sezonie |
DOYLE Jason Australia |
14 | 63 | 119 | 10 | 2,048 | 12 |
Australijczyk w minionym sezonie w bardzo pewnym stylu wywalczył mistrzostwo świata, kończąc cykl Grand Prix z 18 punktami przewagi nad drugim w rankingu Patrykiem Dudkiem. Niestety w roku 2018 spisywał się już o wiele gorzej, czego efektem była pozycja poza podium w klasyfikacji GP. Jason nie poradził sobie w Grand Prix, ale w rozgrywkach ligowych raczej nie zawodził swoich pracodawców. W Ekstralidze dla Get Well Toruń zdobywał średnio 2,048 punktu na wyścig. Indywidualny mistrz świata miał być liderem i takim ostatecznie był, choć i on nie ustrzegł się wpadek. Niewątpliwie miał trudny początek sezonu, związany z wypadkami. Kontuzja już w pierwszym spotkaniu polskiej ekstraligi ustawiła cały sezon dla Jasona. W rankingu wszystkich zawodników zajął dopiero 14. miejsce. Co ciekawe - w zeszłym roku był piąty, a średnią miał niewiele wyższą - 2,074. Działacze w Toruniu rozumieli sytuację Doyla i wiedzieli, że drużynie potrzebna jest kadrowa stabilizacja i szybko doszli do porozumienia z Jasonem na kolejny sezon. |
IVERSEN Niels Kristian Dania |
14 | 63 | 106 | 8 | 1,810 | 21 |
Podpisał w Toruniu dwuletni kontrakt, a klub toruński decydując się na taki ruch sporo ryzykował, bo zawodnik wracał do ścigania, po bardzo ciężkiej kontuzji z roku 2017. Czy ryzyko się opłaciło? Można powiedzieć, że tylko połowicznie, bo do połowy rundy zasadniczej "PUK" praktycznie nie istniał. Po meczu siódmej kolejki dodatkowo wszystkich zaskoczył, poddając się planowanej operacji mającej doleczyć ubiegłoroczne urazy. Na pierwszy rzut oka sytuacja ta wydawała się jakby zrozumiała, ale niestety w klubie nikt nie wiedział o planowanych zabiegach medycznych. Świadczyło to nie najlepiej, nie tylko o zawodniku, ale również o menadżerze, który nie do końca zgłębił dokumentację medyczna zawodnika po przebytej kontuzji. Na szczęście zawodnik po udanej interwencji chirurga, zaczął jechać jak z nut. Drużyna mogła liczyć na jego dwucyfrowe wyniki niemal w każdym meczu i Duńczyk zaczął spłacać zaufanie jakim go obdarzono przed sezonem, stając się jednym liderów zespołu. W kolejnym roku toruński klub powinien mieć z niego sporą pociechę, ale powinien bardzo mocno popracować nad logistyką zawodnika, bowiem po powrocie do GP, Iversen może wybierać inne priorytety niż ligowe ściganie. |
HOLDER Chris Australia |
13 | 60 | 92 | 12 | 1,733 | 24 |
To ponownie nie był sezon starszego z braci Holderów. Zaczęło się od kłopotów z paszportem, przez co opuścił pierwszy mecz w Gorzowie. Przez chwilę było zagrożenie, że w roku 2018 w ogóle nie wystartuje w Polsce. Ostatecznie jednak dołączył do drużyny. Generalnie zawodził w meczach wyjazdowych, a i na Motoarenie nie zawsze błyszczał. Miał poprowadzić toruńską szkółkę młodych talentów z zagranicy Niestety przez sportowe i osobiste problemy nic z tego nie wyszło. Na pewno był dobrym duchem dla doskonale startującego w toruńskich barwach młodszego brata Jacka. Władze klubu powinny mocno przemyśleć angaż Chrisa na kolejny sezon. Jesli do angażu by doszło, to z całą pewnością należało zadbać wspólnie z zawodnikiem o jego sprawy prywatne i znacznie wcześniej przygotować zaplecze wizowo-logistyczne. Jeśli jednak klub podjąłby trudną decyzję o rozstaniu z Australijczykiem, który jeździ w zespole z Torunia od 2008 roku, to zmiana otoczenia mogła mu wyjść na dobre, tak jak na dobre wyszła Adrianowi Miedzińskiemu. |
HOLDER Jack Australia |
14 | 48 | 76 | 6 | 1,708 | 26 |
Zmiana regulaminu przed sezonem 2018 wskazywała, że Jack będzie w toruńskim teamie wiecznym rezerwowym. Jednak jak sie okazało w tracie sezonu młodszy z braci Holderów miał zaskakująco duży wpływ na wyniki Get Well Toruń, bo ze swej roli wywiązał się znakomicie, wchodząc w mecz często w trudnych momentach dla drużyny i potrafił wygrywać biegi. Po sezonie okazał się najlepszym rezerwowy Ekstraligi. Zwłaszcza w drugiej części sezonu, kiedy zabrakło w składzie Rune Holty, zapewniał punkty, które przesądziły o utrzymaniu, a finalnie trzymały Anioły do samego końca w walce o play-off. Jack ma niewątpliwie talent do jazdy na żużlu i warto w niego zainwestować. Młody chłopak ma też inną zaletę - jest bezkonfliktowy, wiecznie uśmiechnięty, co przydaje się zespołowi zwłaszcza w trudnych chwilach. Co ciekawe był to jego pierwszy pełny sezon w Polsce na najwyższym poziomie rozgrywek. W kolejnym sezonie toruński żużel mógł śmiało stawiać na młodego Kangura, który za 2-3 sezony miał szansę zostać czołową postacią na żużlowych torach. |
HOLTA Rune Norweg z Polskim paszportem |
11 | 49 | 77 | 5 | 1,674 | 27 |
Wrócił do Torunia i mimo niechęci części kibiców, stał się czołową postacią zespołu. Jego zatrudnienie w miejsce wychowanka Apatora Adriana Miedzińskiego wzbudziło wiele kontrowersji. Kibice zastanawiali się, jaki jest sens inwestowania w 45-letniego zawodnika. Norweg zaliczył spory spadek, jeśli chodzi o średnią (2,013 w 2017 roku) i można powiedzieć, że dołączył do grona zawodników, od których oczekuje się więcej, ale ogólnie Holta spełnił pokładane w nim nadzieje. Zdarzyły mu się też poważne wpadki jak choćby ta w Lesznie, ale gdy w Grudziądzu na cztery kolejki przed końcem rundy zasadniczej zawodnik z własnej winy upadł na tor i doznał poważnej kontuzji, która wykluczyła go ze startów do końca sezonu wszyscy trzymali za niego kciuki i życzyli szybkiego powrotu do zdrowia i choć kontuzja była ciosem dla zespołu który walczył o play-off, ale nikt nie przejmował się wynikiem, gdy zawodnik walczył o powrót do pełni sił. Niektórzy wieszczyli koniec kariery dla Norwega, ale Rune twierdził, że wraca do ścigania w kolejnym sezonie. A że w Toruniu miał drzwi otwarte, jego powrót wydawał się wielce prawdopodobny. Jednak toruńscy działacze nauczeni przykładem "niedoleczonego" Iversena, chcieli decyzje odnośnie zatrudnienia Holty, podejmować po analizie dokumentacji medycznej, która była bardzo obiecująca, dlatego jeszcze przed rozpoczęciem okresu transferowego Rune przedłużył umowę na sezon 2019. |
kapitan drużyny PRZEDPEŁSKI Paweł wychowanek |
13 | 46 | 57 | 11 | 1,478 | 36 |
Przed sezonem mianowany kapitanem drużyny. Jednak z perspektywy czasu można powiedzieć, że Paweł do tej roli nie dorósł. Bardziej walczył o swoje miejsce w składzie, niż był przykładem kapitana który daje sygnał do mobilizacji drużyny w sytuacjach kryzysowych. Zapewne na taką postawę złożyło się to, że wszyscy, na czele z samym zainteresowanym, liczyli na więcej. Pawłowi wybitnie nie pasowała rywalizacja o skład, na tym tle doszło zresztą do sporych napięć między nim, a kadrą szkoleniową i w efekcie zawodnik w kolejnym roku, nie uwolnił drzemiącego w nim potencjału. A skuteczny Przedpełski, jedyny toruński wychowanek w formacji seniorów był potrzebny drużynie jak tlen! Niestety, Paweł jako młody jeździec, na pewno myślał o poważnej karierze żużlowca, ale nie potrafił przewartościować celów życiowych i skupić się tylko na żużlu, bowiem ciągle krążyło wokół niego inne czynności zaprzątające jego głowę. Niestety dla toruńskiego wychowanka koniec okazał się smutny, bo po sezonie 2018 rozstał się z macierzystym klubem. |
WALASEK Grzegorz wychowanek z Zielonej Góry |
1 | 4 | 4 | 1 | 1,250 | n.klas |
Wystąpił zaledwie w jednym meczu toruńskiego zespołu i ..... został medalistą DMP z drużyną z Gorzowa. Walasek po raz kolejny został zatrudniony w mieście Kopernika na zasadzie koła ratunkowego i został tym kołem dwukrotnie. Najpierw w Toruniu już w pierwszej kolejce spotkań, pod nieobecność borykającego się z problemami wizowymi Chrisa Holdera sięgnął po niego Jacek Frątczak, a później na skutek kontuzji Martina Vaculika, koła ratunkowego potrzebowali gorzowianie i Walasek został wypożyczony do tego klubu, z którym dojechał, aż do finału DMP. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że był to dobry ruch ze strony zawodnika, ale fatalny dla Torunia. Oto bowiem, zielonogórski wychowanek spisywał się znacznie lepiej od Przedpełskiego, a na domiar złego Toruń znalazł się w trudnej sytuacji, po kontuzji Rune Holty. Niestety powrotu do Torunia nie było. |
KACZMAREK Daniel pozyskany z Leszna |
13 | 46 | 66 | 5 | 1,544 | 34 |
Można powiedzieć o Kaczmarku "Król wyścigów juniorskich". Wystąpił w 13 meczach i w drugim biegu każdego meczu wygrał aż dziesięć razy, a przegrał jedynie dwukrotnie z Bartoszem Smektałą i Dominikiem Kuberą oraz raz z Maksem Drabikiem. W biegach tych uzyskał średnią - 2,615, co było wynikiem naprawdę imponującym. Potrafił też skutecznie walczyć z seniorami, a w kilku meczach można powiedzieć był kreatorem wyniku toruńskich Aniołów. Sezon zatem Daniel mógł zaliczyć na plus zwłaszcza, że indywidualnie również miał czym się pochwalić, bowiem po raz drugi wywalczony tytuł IMP, a także złoto DMEJ było dla zawodnika zwieńczeniem wieku młodzieżowego. W kolejnym roku jako senior będzie musiał walczyć o seniorski skład w ligowych rozgrywkach. Dlatego rozważał przejście do niższej klasy rozgrywkowej, ale w Toruniu dwie koncepcje składu opierały się na Kaczmarku. Zatem decyzja o pozostaniu w Toruniu, będzie należała do zawodnika i oby to była decyzja właściwa, bowiem szkoda, aby dwukrotny IMPJ popdał w przeciętność i ligowe zapomnienie. |
KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor wychowanek |
12 | 34 | 22 | 7 | 0,853 | 49 |
Igor był skuteczny w biegach juniorskich, jednak w rywalizacji z seniorami było już znacznie gorzej. Można powiedzieć, że "odblokował" się w dwóch ostatnich meczach - we Wrocławiu i w Toruniu ze Stalą Gorzów. Uznanie wśród kibiców zyskał świetną walką z Martinem Vaculikiem, w ostatnim meczu rundy zasadniczej, którą wygrał. Pokazał tym samym, że drzemią w nim znacznie większe możliwości, co daje cień optymizmu przed kolejnym sezonem, w którym Igor miał stanowić podstawowe ogniwo juniorskie. W sezonie 2018 zawodnik na konto swojej kariery zapisał swój pierwszy medal na arenie międzynarodowej, a było to złoto DMEJ. Igor wystąpił również w IMEJ, ale zajął dopiero ósmą lokatę. |
KOŚCIELSKI Marcin wychowanek |
6 | 7 | 1 | 1 | 0,286 |
19 nklas |
|
RYDLEWSKI Aleks wychowanek |
1 | - | - | - | - | - |
Żużlową licencję uzyskał w 2017 roku i nie miał okazji wystartować w zawodach innych niż rozgrywki młodzieżowe. A regularnie pojawiał się w składzie toruńskich Aniołów w DMPJ czy cyklu turniejów Noce Cup. Aleks otarł się jednak o ligowy skład i na skutek kontuzji Rune Holty i Daniela Kaczmarka pojawił się w pierwszym składzie podczas meczu we Wrocławiu (19.08). Na torze jednak się nie pojawił, ponieważ był zmieniany kolegów z drużyny, ale jak sam podkreślał, było to dla niego cenne doświadczenie, bowiem miał okazję poznać dotknąć ligowego stresu, a także uczestniczyć w ligowych zawodach obserwując je z pozycji zawodnika, który w każdej chwili może dostać sygnał wyjazdu na tor. |
TERMIŃSKI Przemysław właściciel klubu |
Bliscy pracownicy mówią, że Termiński lubi pracować na arkuszach kalkulacyjnych. Poza tym był ciepłym i pogodnym człowiekiem z dużym poczuciem humoru. W świecie wirtualnym wygląda to troszeczkę inaczej. Wpisy pana Przemysława na Facebooku sieją zwykle spustoszenie. Wystarczy wspomnieć, ostre słowa na temat Vaculika i jego podejściu do obowiązków czy prztyczek jaki dostał Lindgren po ataku na Pawła Przedpełskiego. W sezonie 2018 Pan senator RP spokorniał. Wyciszył się. Trzyma klub w niemal nieskazitelnej kondycji finansowej, bowiem nie szasta kasą na lewo i prawo, a każdy zakup analizuje z kalkulatorem w ręce. Za jego czasów wprowadzono w Toruniu kontrakty motywacyjne, gdzie zawodnicy dostają premie za awans do play-off, a potem do finału. |
||||||
TERMIŃSKA Ilona prezes |
Szefowa toruńskiego żużla należy do osób, które spośród wszystkich ekstraligowych prezesów najmniej pokazuje się w świecie medialnym i jast najbardziej oszczędna w słowach do mediów i swoich kibiców. To zatrudniony przez nią menadżer i właściciel klubu a zarazem mąż Pani Ilony brylują w medialnych komentarzach. Patrząc jednak nieco z boku na taki układ można dojść do wniosku, że swoją funkcję Pani prezes pełni najlepiej jak potrafi, a co najważniejsze odpowiada zarówno zawodnikom jak i kibicom, bo klub od strony administracyjnej, finansowej, organizacyjnej zarządzany jest niemal perfekcyjnie. Do tego kobieca skrupulatność i dostrzeganie elementów, które dla większości "Panów prezesów" są niewidoczne powoduje, że Toruń uchodzi za wzorowy ośrodek żużlowy. |
||||||
KRUŻYŃSKI Adam członek zarządu |
Pozostawał nieco w tyle, ale był doskonale znanym w żużlowym światku. Były członek GKSŻ, sponsor reprezentacji i pierwszej ligi, ale też wielu zawodników. Wystarczy popatrzeć, kto w parku maszyn paraduje z czapeczką z logo Nice. Żużlowcy postrzegają Krużyńskiego jako osobę niezwykle wiarygodną. Może dlatego było mu łatwiej. W roku 2017 to za sprawę Krużynskiego w Toruniu pojawił się Michael Jepsen Jensen i Daniel Kaczmarek. W połowie poprzedniego sezonu namówił menedżera Frątczaka do poprowadzenia toruńskiego klubu. W roku 2018, dołożył wielką cegłę do rozmów z Doyle'em, Iversenem i Holtą. Świetne kontakty i talenty negocjacyjne Adama pomogły szybko załatwić każdy z tych tematów. A łatwo nie było, bo przecież Jason był cięty na Toruń. Długo nie mógł darować klubowi tego, że po sezonie 2015 został odstawiony przez klub i musiał iść do Falubazu Zielona Góra. |
||||||
FRĄTCZAK Jacek menadżer |
Przyszedł do Torunia na finiszu sezonu 2017 i tchnął w zespół nowego ducha. W żużlu pojawił się w 2000 roku. Wtedy przychodził jako sponsor Falubazu. W 2007 roku został osobą funkcyjną w tym klubie. Najpierw kierownikiem parku maszyn, potem kierownikiem drużyny. W 2009 stał się osobą, o której mówiło się, że regulaminy miał w małym palcu. Frątczak okazał się specjalistą od planowania i zarządzania strategicznego. Taki zresztą kierunek kończył na politechnice zielonogórskiej. Przez 8 lat był nauczycielem akademickim. To niedoszły doktorant na wydziale organizacji i zarządzania. Transferowe szachy Get Well to można powiedzieć jego robota. Układał w głowie różne warianty, inspirował rozmowy na wielu frontach, by ostatecznie nadać drużynie nowy kształt. To on poniekąd odmienił negatywny wizerunek toruńskiego klubu w oczach całej Polski. Jakby nie patrzeć Jacek Frątczak wyciągnął zespół z… krateru, bo kryzysem formy Get Well z połowy sezonu nazwać nie można. W drugiej części sezonu torunianie mimo, że kontuzje ich nie oszczędzały jechali wyśmienicie. Niemała była w tym zasługa właśnie Frątczaka, który potrafił we właściwy sposób zestawić drużynę, a w sytuacjach którego tego wymagały sięgał po właściwe rezerwy. Po sezonie kokietował swoim niezdecydowaniem, odnośnie pozostania z toruńskim zespołem na kolejny sezon. Kiedy rok temu wracał do pracy z żużlową drużyną, był pełen zapału, ale po sezonie 2018 miał wątpliwości. Ostatnie miesiące pokazały mu, że wszystko może być zapięte na ostatni guzik, ale kontuzje trapiące zespół przez cały sezon potrafią zniszczyć wszystko, bo play-off w Toruniu to był cel minimum i owo minimum nie zostało osiągnięte. |
||||||
ZĄBIK Karol trener młodzieży |
Przed sezonem wygrał konkurs na trenera "Aniołków". Karol skierował na egzamin licencyjny kliku młodych chłopaków, ale nie powalczył o obiecującego Denisa Zielińskiego, który poszedł do Grudziądza za Robertem Kościechą. Po roku pracy trudno obiektywnie oceniać pracę byłego mistrza świata juniorów. Niezaprzeczalnym jest jednak fakt, jak trener szkółki poradzi sobie w zimowej przerwie ze\ skautingiem i rekrutacją młodych chłopaków do żużlowej szkółki. |
||||||
30.03.2018 na torze w Grudziądzu odbył się pierwszy w roku 2018 egzamin na licencję żużlową. Do egzaminu podeszło siedmiu zawodników. Wszyscy pozytywnie przebrnęli przez część praktyczną i teoretyczną, uzyskując tym samym żużlową licencję. Patryk Beśko i Dawid Wiwatowski odnowili swoje licencje, z kolei Josh Grajczonek uzyskał polski certyfikat. Pełna lista nowolicencjonowanych zawodników przedstawiała się następująco. Josh Grajczonek - 1990 - KŻ Orzeł Łódź Denis Zieliński - 2002 - GKM Grudziądz SA Filip Nizgorski - 2002 - GTŻ Grudziądz Mateusz Cierniak - 2002 - UKS Jaskółki Tarnów Patryk Beśko - 1996 - GKŻ Wybrzeże Gdańsk Dawid Wiwatowski - 1991 - SSSM Stal Toruń Mateusz Bartkowiak - 2003 - KS Stal Gorzów Wlkp.
26.07.2018 na torze w Toruniu
dziesięciu adeptów zaliczyło część praktyczną i teoretyczną na licencję
żużlową oraz 250cc.
31.08.2018 Rybnik był kolejnym
ośrodkiem żużlowym, w którym odbył się kolejny egzamin na żużlowe prawo
jazdy. Pomyślnie przebrnęło przez niego ośmiu zawodników, w tym trzech w
kategorii 250cc.
Pozytywny wynik egzaminu "Ż" uzyskali i tym samym otrzymali licencje
następujący adepci:
4 października 2018 Rzeszów był areną
zmagań dla pięciu nowych żużlowców w klasie 500cc i czterech w klasie 250cc.
|
Toruńskie podprowadzające w sezonie 2018!
Sandra, Natalia, Patrycja, ???, Dagmara.
Toruńskie podprowadzające zawodników na pola startowe, podobnie jak wszystkie pozostałe dziewczyny upiększające ekstraligowe zawody miały możliwość wzięcia udziału w corocznym konkursie na Miss startu. Turniej rozgrywano w dwóch etapach, a w wielkim finale konkursu startowały podprowadzające z najlepszym wynikiem z eliminacji, reprezentujące każdy klub z najwyższej klasy rozgrywkowej. Przez cały wrzesień kibice głosowali na stronie internetowej speedway i w końcowym rozrachunku najlepsza okazała się Sandra Muzalewska z Torunia (na zdjęciu powyżej czerwone spodnie), która zdobyła 24.603 % wszystkich głosów. Za plecami torunianki uplasowały się Roksana Wróbel z GKM Grudziądz i Paulina Orzeł ze Stali Gorzów.
Szczegółowe wyniki finału Miss Startu PGE Ekstraligi 2018:
1.
Sandra Muzalewska - 24.603%
2.
Roksana Wróbel - 23.693%
3. Paulina Orzeł - 22.859%
4.
Kornelia Sikora - 8.937%
5.
Sara Krawczak - 7.87%
6. Agnieszka Pawlusek - 5.167%
7. Angelika Mastela - 5.075%
8. Paulina Majcher - 1.796%
Zwyciężczyni konkursu w dniu ogłoszenia wyników miała 26 lat i 170 cm wzrostu. Jej wymiary to 82/58/88. Sandra Muzalewska uczy się w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i projektowania Ubioru o specjalizacji projektant ubioru. Z wykształcenia jest technikiem organizacji i reklamy. Jej pasją jest moda. Tytuł Miss Startu to dla niej kolejny sukces, bowiem w przeszłości była też m.in. finalistką Miss Polski 2014, Miss Publiczności Łeba 2016, I vice Miss Polski Kujaw i Pomorza 2014 czy finalistką Queen of Poland 2013.
TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ PO RUNDZIE ZASADNICZEJ W SEZONIE 2018
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
Fogo Unia Leszno | 14 | 10 | 2 | 2 | 22 | 7 | 29 | +168 | |
Cash Broker Stal Gorzów | 14 | 8 | 1 | 5 | 17 | 4 | 21 | +43 | |
forBET Włókniarz Częstochowa | 14 | 7 | 2 | 5 | 16 | 3 | 19 | +2 | |
Betard Sparta Wrocław | 14 | 7 | 2 | 5 | 16 | 3 | 19 | +54 | |
KS Get Well Toruń | 14 | 6 | 1 | 7 | 13 | 5 | 18 | -19 | |
mr Garden GKM Grudziądz | 14 | 4 | 2 | 8 | 10 | 2 | 12 | -86 | |
Falubaz Zielona Góra | 14 | 4 | 0 | 10 | 8 | 2 | 10 | -64 | |
Grupa Azoty Unia Tarnów | 14 | 5 | 0 | 9 | 10 | 0 | 10 | -98 |
OSTATECZNA TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2018
bilans zwycięstw i przegranych oraz
małych punktów ma charakter czysto poglądowy
w drugiej fazie rozgrywek rywalizacja odbywała się systemem play-off
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt małe |
||
Fogo Unia Leszno | 18 | 12 | 2 | 4 | +188 | ||
Cash Broker Stal Gorzów | 18 | 10 | 1 | 7 | +39 | ||
Betard Sparta Wrocław | 18 | 8 | 2 | 8 | +62 | ||
forBET Włókniarz Częstochowa | 18 | 9 | 2 | 7 | -6 | ||
KS Get Well Toruń | 14 | 6 | 1 | 7 | -19 | ||
mr Garden GKM Grudziądz | 14 | 4 | 2 | 8 | -86 | ||
Falubaz Zielona Góra | 14 | 4 | 0 | 10 | -64 | ||
Grupa Azoty Unia Tarnów | 14 | 5 | 0 | 9 | -98 |
W sezonie 2018 postanowiono powołać do życia nową tradycję, a mianowicie zespół który zdobywał Drużynowe Mistrzostwo Polski na żużlu otrzymywał puchar przechodni, którego projektantem był pracujący na co dzień w Berlinie Dawid Celek, który był również autorem murali w kilku miejscach Polski. Wykonawstwem zajęła się firma STAL-POL. Na podstawie pucharu – po finałowym meczu – grawerowana miała być nazwa klubu wraz z datą odniesienia sukcesu. Po dwunastu miesiącach mistrz posiadał będzie w swojej kolekcji replikę pucharu. Oryginał będzie zaś przekazywany kolejnemu triumfatorowi rozgrywek Ekstraligi. Szef GKSŻ Przemysław Szymkowiak, tak komentował pomysł: "Wprowadzamy nową tradycję, trofeum nawiązuje do sportu żużlowego, czego do tej pory nie było. Kamienna podstawa nadaje mu majestatyczności, a jak podkreślił wykonawca – puchar wpisuje się w niewielką rodzinę pucharów, które mają w sobie jakiś przekaz.
STATYSTYKA I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2018
statystyka Aniołów
(rar ok. 200 kb)
średnie punktowe zawodników startujących w polskich ligach
regulaminy i komunikaty sportu żużlowego w sezonie 2018
W roku 2018 szkółka Stal Toruń funkcjonowała nadal jako samodzielny klub miniżuzlowy, ale zacieśniona została współpraca z KS Toruń z uwagi na angaż Karola Ząbika jako trenera kadry młodzieżowej KS Toruń
Wyniki opublikowanych rozgrywek miniżużlowych w klasie 80-125ccm |
Inne wybrane rozgrywki miniżużlowe |
|||||||
DMP | PPPK | IMP | ||||||
2018-07-15 Wawrów | 2018-04-28 Rybnik | 2018-04-28 Rybnik | ????-??-?? - ????? |
2018-05-05 Puchar Prezydenta Torunia
2018-05-06
2018-07-06
2018-09-07 |
||||
2018-08-18 Gdańsk | 2018-05-06 Bydgoszcz | 2018-05-05 Bydgoszcz | 2018-08-18 Gdańsk | |||||
????-??-?? - ????? | 2018-05-26 Wawrów | 2018-05-26 Wawrów | 2018-08-26 Częstochowa | |||||
2018-09-08 Rybnik | 2018-06-03 Gdańsk | 2018-06-03 Gdańsk | 2018-09-08 Rybnik | |||||
2018-09-16 Bydgoszcz | 2018-06-17 Toruń | 2018-06-17 Toruń | 2018-09-15 Toruń | |||||
2018-08-25 Częstochowa | 2018-07-14 Wawrów | |||||||
Ostateczna klasyfikacja medalowa |
||||||||
BTŻ Polonia Bydgoszcz JUST FUN GUKS Speedway Wawrów MKMŻ Rybki Rybnik |
I. Wawrów - 32,5 pkt. / +95 II. Bydgoszcz - 32 pkt. / +99 III. Rybnik - 25,5 pkt. / + 79 |
1. Wiktor Przyjemski
(Bydgoszcz) - 153 2. Jacek Fajfer (Wawrów) - 128+3 3. Wojciech Fajfer (Wawrów) - 128+2 |
Źródło:
przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
nowosci.com.pl