Zmiany regulaminowe
Kontrakty 2018
Przygotowania do sezonu
Liga seniorów
Liga juniorów
Rozgrywki pozaligowe
Wyniki
Kadra 2018
Tabela sezonu 2018

Statystyka i Regulaminy

Toruń - miniżużel

     

Kapitan Anielskie powroty MIMP

ZMIANY REGULAMINOWE W SEZONIE 2018góra strony


Sezon 2017 Get Well zakończył na siódmym miejscu w tabeli i o utrzymanie musiał walczyć w barażach. Wynik ten był wielkim rozczarowaniem. Nic więc dziwnego, że wszyscy oczekiwali z nadziejami na rok 2018, który miał być zupełnie inny. Zwłaszcza, że Anioły na złoto DMP czekały od roku 2008, a srebrny medal wywalczony w sezonie 2016 tylko rozbudził apetyty w "Grodzie Kopernika". Właściciel toruńskiego klubu musiał jednak podjąć męskie rozmowy z zawodnikami i zbudować taki skład, który zapewniłby spokojny awans do fazy play-off, a później walkę o najwyższe cele.
Efekty tych rozmów bazowały rzecz jasna na klubowej kasie, bowiem od jej zasobności zależał poziom zakontraktowanych zawodników oraz ich zaangażowanie w sportowe obowiązki. W sukurs Przemysławowi Termińskiemu przyszła nowa umowa Ekstraligi Żużlowej z Koncernem PGE, który pozostał sponsorem tytularnym na kolejne 3 lata, a do kasy spółki zarządzającej rozgrywkami miały trafić miliony, których beneficjentami miały być kluby. Wywodzący się z toruńskiego środowiska żużlowego, Prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski nie krył zadowolenia z podpisanej umowy: "Jestem bardzo szczęśliwy, że kontynuujemy współpracę i dziękuję PGE Polskiej Grupie Energetycznej za zaufanie oraz dotychczasowe trzy lata sponsoringu, które okazały się dużym sukcesem. Wzrost frekwencji na stadionach, duże i niesłabnące zainteresowanie transmisjami telewizyjnymi z meczów, a także ciągły rozwój infrastruktury stadionowej i organizacji rozgrywek to nasze atuty. Żużel stale się rozwija, polscy zawodnicy od lat stanowią jego motory napędowe, a to oznacza, że razem możemy jeszcze wiele osiągnąć w zakresie popularyzacji tej dyscypliny i jej pozytywnego, rodzinnego wizerunku".
Ponadto Ekstraliga podpisała nowy kontrakt telewizyjny z platformą nc+ (na lata 2019-21 za ponad 60 milionów złotych). Dzięki nowej umowie ze sponsorem tytularnym i obowiązującemu kontraktowi telewizyjnemu z nc+, kluby PGE Ekstraligi miały dostać w roku 2018 milion złotych z kasy podmiotu zarządzającego, a mistrz mógł liczyć na 1,5 miliona. Nic więc dziwnego, że zarówno kluby jak i ekstraliga poczuły moc finansową, która w dobie gdy pieniądz rządził sportem, dawała solidne podstawy do budowania potęgi żużlowej nad Wisłą i snucia dalekosiężnych planów na przyszłość. Warunkiem koniecznym, aby silny polski żużel, stał się potęgą oprócz finansów było priorytetowe traktowanie zawodów ligowych w Polsce przez zawodników i inne znacznie słabsze w swych strukturach nacje żużlowe.
Po ubiegłorocznych zawirowaniach z deklaratywnym wyborem dwóch innych lig oprócz polskiej przez zawodników startujących w Ekstralidze w roku 2018, ponieważ przepis ten zdał egzamin, żużlowe władze poszły krok dalej i wystosowały do FIM wniosek, w którym domagały się wprowadzenia tzw. Speedway Slot System, który wzorem rozwiązań piłkarskiej UEFA przydzielał każdej z lig określone dnia tygodnia. W żużlu było to o tyle ważne, że zawodnicy startujący w kilku ligach, w przypadku nałożenia się terminów mieli problem z wypełnieniem swoich obowiązków względem priorytetowych pracodawców. Zaproponowany przez Ekstraligę Żużlową i PZM, Speedway Slot System zakładał, że liga brytyjska otrzymała do ligowej dyspozycji poniedziałki i czwartki, szwedzka wtorki, duńska środy, a polska piątki i niedziele. Sobota była zarezerwowana dla FIM, z zastrzeżeniem, że jeśli w danym dniu nie było zawodów organizowanych przez międzynarodową federację, to ekstraliga zyskiwała dodatkowy termin. Oczywiście każda z lig mogła jeździć w inne dni tygodnia, jednak musiała się liczyć z tym, że zawodnicy jako priorytet mieli w kontrakcie ligę startującą we wskazanym dniu. System Slot nie uwzględniał kadłubowych lig - czeskiej, niemieckiej i rosyjskiej oraz piątkowych treningów Grand Prix, gdyż nie miały one należytego prestiżu lub nie były one obowiązkowe. Niestety w pewnym momencie pojawił się problem ze slot systemem, bowiem FIM nie chciał się zgodzić na to, aby w przypadku odwołania sobotniej imprezy z powodu deszczu przekładać ją na inną sobotę. Dlatego światowe władze domagały się jako rezerwowego terminu niedzieli, gdzie jak wiadomo, startowała liga polska. W tej sytuacji była pokusa, by zostawić obowiązujący w 2017 roku deklaratywny limit lig. To byłoby dodatkowe zabezpieczenie i szansa na znalezienie większej ilości wolnych terminów w tygodniu w razie konieczności przełożenia spotkań Ekstra i I ligi. Zawodnicy, mając do wyboru opcję 1+2 zwykle odpuszczali Anglię, czyli nasze ligi zyskałby de facto poniedziałek i czwartek. Limit jednak został ostatecznie zniesiony, bo władzom Ekstraligi Żużlowej i GKSŻ udało się znaleźć porozumienie z angielską federacją BSPA w którym Polacy zmienili limity i zawodnicy poza ligą polską i ligą narodową, mogli wskazać nie jedną a dwie inne ligi. Z kolei Anglicy na czas rozgrywania w Polsce rundy play-off oddali czwartkowe terminy Polakom. Oczywiście zasada ta miała obowiązywać tylko w takiej sytuacji, gdy FIM bądź FIM Europe zmuszone były do przełożenia imprezy z soboty na niedzielę, burząc kalendarz rywalizacji ligowej nad Wisłą. Było to niemałe osiągnięcie polskich działaczy, którzy pokazali, że nie chodzi im o ograniczanie swobody zawodników, ale o wolne terminy i sportową dyspozycję najważniejszych jeźdźców.

Po ustaleniach na szczeblu międzynarodowym i organu zarządzającego przyszedł czas na regulamin dla klubów. Ponieważ w poprzednim roku zawodnicy mogli negocjować warunki kontraktu z dotychczasowym klubem przed otwarciem okienka transferowego, rodziło to nieporozumienia wynikające z tego, że zawodnicy ustalali warunki na bazie istniejących przepisów. Potem jednak wchodziły zmiany i wynikały z tego różne problemy i wzajemne pretensje. Działacze, chcąc się dopasować do nowych regulaminów, wprowadzali korekty w zawartych wcześniej porozumieniach, a żużlowcy irytowali się, mówiąc, że przecież nie tak się umawiali. W roku 2018 postanowiono zrobić z tym porządek, a kluby musiały uzbroić się w cierpliwość i liczyć na to, że zawodnicy, z którymi zawarli dżentelmeńskie umowy, nie wycofają się z ustaleń, gdy zobaczą nowe regulacje. Większość działaczy była jednak rozczarowana takim obrotem sprawy, bowiem chciała, żeby było tak, jak dawniej. Rok temu okienko transferowe zostało otwarte 1 listopada i trwało dwa tygodnie, jednak prezesi mieli możliwość wcześniejszego dogadania się ze swoimi zawodnikami, którym kończyły się umowy. W myśl regulaminu na rok 2018 nie mogli tego zrobić i Ekstraliga trzymała tych ustaleń i nie zamierzała zmieniać wcześniej podjętej tłumacząc, że nie można robić zmian dla zmiany i pod wpływem kaprysu, a chodzi o to, żeby wszystkie umowy były zawarte z zawodnikami w tym samym reżimie prawnym. I było to słuszne podejście, bowiem innym z postulatów klubowych włodarzy było poszerzenie ligi do 10 zespołów czyli do stanu który obowiązywał w latach 2012-2013. Wówczas odstąpiono od tego rozwiązania, bo zwyczajnie się ono nie sprawdziło. Nie wszystkie kluby poradziły sobie z większą liczbą spotkań, a dodatkowo problemem była nieustanna licytacja o topowych zawodników. To wszystko odbiło się na kondycji finansowej kilku ośrodków. Temat poszerzenia Ekstraligi wracał jednak i zapewne będzie wracać w przyszłości, bowiem w niższych ligach, wyłaniały się co jakiś czas kluby aspirujące do ekstraligowego grona. I tak było przed sezonem 2018, kiedy to struktury sportowo-orgnizacyjn-finansowe w Gdańsku, Łodzi czy zdegradowanym za doping Grigorija Łaguty Rybniku predysponowały te kluby do walki na najwyższym poziomie. Kluczowe było jednak to, aby podejść do sprawy z zimną głową i tak właśnie podchodziła Ekstraliga, która zamiast żonglować ilością zespołów na ligowych poziomach starała się znaleźć alternatywne rozwiązanie, jak choćby to w którym kluby nie kończyłyby sezonu już w sierpniu. Trudno jednak było o złoty środek i pewnym było, że na sezon 2018 żadnych zmian ilości zespołów w ekstralidze nie będzie, a wszelkie zmiany w tym obszarze były możliwe dopiero od roku 2020.

Aby zapobiec niepotrzebnym spekulacjom, żużlowe władze nie zamierzały zbyt długo trzymać klubów w niepewności regulaminowej i w drugiej połowie października przedstawiły nowe zasady rywalizacji na rok 2018, wśród których najważniejszą zmianą było wprowadzenie zawodnika rezerwowego do 23 roku życia, a także odmienne uregulowanie kwestii związanych z zastępstwem zawodnika i przekładaniem meczów. Oto skrót najważniejszych zmian:
Zawodnicy rezerwowi i składy drużyn
  W meczach nowego sezonu drużyny uczestniczyć będą w składach liczących od 6 do 8 zawodników (drużyna gospodarza z numerami startowymi od 9 do 16 i drużyna gościa – od 1 do 8). Zawodnicy z numerami 8 oraz 16, którzy będą krajowymi zawodnikami młodzieżowymi będą mogli w niektórych przypadkach stanowić zastępstwo zawodników z numerami odpowiednio 6, 7 i 14, 15. Ponadto, będą mogli w biegach II – XIII zastąpić zawodników z numerami 6, 7 i 14, 15 jako rezerwa zwykła maksymalnie po jednym razie każdego z nich.
Zawodnicy z numerami 6 – 8 i 14 – 16 będą mogli zostać zgłoszeni do biegów I, III – XV w zastępstwie innego zawodnika jako rezerwa zwykła, a także w powtórzonych biegach I, III – XV zastąpić zawodnika pod warunkiem, że łączna liczba ich startów w biegach I – XV nie przekroczy: 5 plus 1 rezerwa taktyczna plus 1 rezerwa zastępująca.
Rezerwowymi mogą być zawodnicy krajowi lub obcokrajowcy do 23 roku życia (biorąc pod uwagę rok urodzenia).
Nowe reguły zastępstwa zawodnika (ZZ)
  Zgłoszony w składzie zawodnik spełniający łącznie następujące warunki:
    1) ma prawo być zgłoszonym do zawodów,
2) posiada pierwszą, drugą, trzecią, czwartą lub piątą średnią indywidualną (SI) w składzie aktualnej na dzień zawodów kadry klubu, określoną wg zasad zamieszczonych w postanowieniach na dany rok,
3) w dniu meczu bierze udział w zawodach: FIM lub FIM Europe
4) nie był zgłoszony z numerem 6, 7, 8 oraz 14, 15, 16,
  otrzyma status zawodnika zastępowanego, który będzie liczony do składu drużyny, spełniającego określone wymogi.
    - Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe będzie pokrywać się z datą meczu części zasadniczej rozgrywek PGE Ekstraligi i zawodnik, który ma wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostanie podany w składzie drużyny na mecz oraz spełni warunki zawodnika zastępowanego, mecz nie będzie odwołany przez podmiot zarządzający, a drużyna tego zawodnika uzyska uprawnienie do zastosowania za niego zastępstwa zawodnika.
- Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe będzie pokrywać się z datą meczu części zasadniczej rozgrywek PGE Ekstraligi i dwaj zawodnicy, którzy mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostaną podani w składzie drużyny na mecz i spełniają warunki zawodnika zastępowanego, mecz nie będzie odwołany przez podmiot zarządzający, a drużyna tych zawodników uzyska uprawnienie do zastosowania za jednego z nich zastępstwa zawodnika.
- Jednakże, mecz ten będzie odwołany przez podmiot zarządzający, jeżeli drużyna zawodników, o których mowa w zdaniu poprzedzającym skorzysta z zastępstwa zawodnika i prześle niezwłocznie na tę okoliczność do podmiotu zarządzającego oświadczenie lub zwolnienie lekarskie.
  Mecz będzie odwołany przez podmiot zarządzający, jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe pokryje się z datą meczu części zasadniczej rozgrywek i spełniony będzie jeden z poniższych warunków:
    1) trzej zawodnicy drużyny, którzy mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostali podani w składzie na mecz i spełnią warunki zawodnika zastępowanego,
2) dwaj zawodnicy drużyny, którzy mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostali podani w składzie na mecz i spełniają warunki zawodnika zastępowanego oraz w zawodach FIM lub FIM Europe bierze udział krajowy zawodnik młodzieżowy podany w składzie tej drużyny na mecz, który posiada pierwszą wśród krajowych zawodników młodzieżowych aktualnej kadry klubu średnią indywidualną (SI), określoną wg zasad zamieszczonych w postanowieniach na dany rok,
3) dwaj krajowi zawodnicy młodzieżowi drużyny mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe innych niż finały i zostali podani w składzie na mecz,
4) krajowy zawodnik młodzieżowy podany w składzie drużyny na mecz ma wziąć udział w finałowych zawodach FIM lub FIM Europe.
  We wszystkich powyższych przypadkach (pkt 1 – 4) musi być spełniony warunek, że wraz ze składem drużyny klub poda informację do podmiotu zarządzającego oraz przeciwnika, że nie wyraża zgody na rozegranie meczu bez tych zawodników.
Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe pokryje się z datą meczu części finałowej rozgrywek i zawodnik, który ma wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostanie podany w składzie drużyny na mecz oraz spełni warunki zawodnika zastępowanego, mecz nie będzie odwołany przez podmiot zarządzający, a drużyna tego zawodnika uzyska uprawnienie do zastosowania za niego zastępstwa zawodnika.
Jednakże, mecz ten będzie odwołany przez podmiot zarządzający, jeżeli drużyna zawodników, o których mowa w zdaniu poprzedzającym korzysta z zastępstwa zawodnika i prześle niezwłocznie na tę okoliczność do podmiotu zarządzającego oświadczenie lub zwolnienie lekarskie.
Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe pokryje się z datą meczu części finałowej rozgrywek i co najmniej dwaj zawodnicy, którzy mają wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe zostaną podani w składzie drużyny na mecz oraz spełnią warunki zawodnika zastępowanego, mecz będzie odwołany przez podmiot zarządzający, o ile oraz wraz ze składem drużyny klub poda informację do podmiotu zarządzającego oraz przeciwnika, że nie wyraża zgody na rozegranie meczu bez tych zawodników.
  Jeżeli data zawodów FIM innych niż SGP, SGP Challenge lub SWC lub zawodów FIM Europe, w których ma wziąć udział reprezentant Polski podany w składzie drużyny na mecz pokryje się z datą kalendarzową meczu części finałowej rozgrywek, mecz będzie odwołany przez podmiot zarządzający, o ile spełnione są łącznie poniższe warunki:
    1) reprezentant Polski, który ma wziąć udział w zawodach FIM lub FIM Europe był krajowym zawodnikiem młodzieżowym,
2) wraz ze składem drużyny, klub podał informację do podmiotu zarządzającego oraz przeciwnika, że nie wyraża zgody na rozegranie meczu bez tych zawodników.

Zmiany te budziły sporo kontrowersji, bowiem wielu liczyło na ochronę rodzimych jeźdźców, ale jak się okazało paszport zawodnika nie miał żadnego znaczenia. Ekstraliga Żużlowa wprowadzając przepis, chciała bowiem zabezpieczyć się na wypadek kontuzji żużlowców czy też przekładania międzynarodowych zawodów organizowanych przez FIM, w których startowali nie tylko zawodnicy krajowi. Przy ośmioosobowych składach, nawet jeśli dwóch żużlowców miało "wypaść" ze składu (dopiero pięciu oznaczało walkower) z różnych przyczyn, drużyna mogła spokojnie odjechać ligowe spotkanie. Niektórym klubom pomysł jednak nie podobał się również z tego powodu, że ich zdaniem rozwiązanie to podnosiło koszty i oczekiwały szerszego zastosowanie instytucji gościa w pierwszej i drugiej lidze. Problem polegał jednak na tym, że kluby niższych lig nie chciały takich udoskonaleń i zadowalały się "juniorskim gościem", bowiem seniorzy z Ekstraligi, dla działaczy oczekujących wyniku za wszelką cenę, mogliby wypaczać wyniki meczów.
Większość klubów jednak zacierała ręce na na nowe rozwiązania i snuła konkretne plany transferowe. Nie inaczej było w Get Well Toruń, który myślał, aby pod ósemką wystawiać Jacka Holdera, który miał rewelacyjny debiut w ekstralidze przed rokiem. Również dla Włókniarza Częstochowa nowa opcja była pretekstem do zatrzymania kończącego wiek juniora Oskara Polisa, a Sparta Wrocław miała dać szansę Damianowi Dróżdżowi, który również stał się regulaminowym seniorem. Ale nie tylko w Toruniu, Częstochowie i Wrocławiu zwiększył się popyt na żużlowców, którzy nie ukończyli 23 roku życia, ale w każdym klubie regulaminowa nowość zmusiła działaczy do poszukiwania żużlowców, którzy ukończyli wiek juniora. Poniżej zaprezentowano listę zawodników w przedziale wiekowym 22-25 startujący w lidze polskiej w roku 2017, dla których nowy regulamin otwierał nowe możliwości w roku 2018:
  Zawodnik Klub w roku 2017 Rok urodzenia
  Oskar Ajtner-Gollob Bydgoszcz 1995
  Adrian Cyfer Piła 1995
  Artur Czaja Tarnów 1995
  Gleb Czugunow Łódź 1998
  Damian Dróżdż Wrocław 1996
  Max Fricke Rybnik 1996
  Jack Holder Toruń 1997
  Eduard Krcmar Gniezno 1996
  Brady Kurtz Rybnik 1996
  Roman Lachbaum Rybnik 1998
  Robert Lambert Lublin 1998
  Andrzej Lebiediew Wrocław 1995
  Nick Morris Rzeszów 1995
  Marcin Nowak Gniezno 1995
  Sebastian Niedźwiedź Zielona Góra 1997
  Krystian Pieszczek Grudziądz 1995
  Oskar Polis Częstochowa 1996
  Mike Trzensiok Grudziądz 1996
  Paweł Przedpełski Toruń 1995
  Kacper Woryna Rybnik 1996
  Bartosz Zmarzlik Gorzów 1995

Całą sytuację podczas przedsezonowego telewizyjnego magazynu PGE Ekstraligi, skomentował trener kadry narodowej Marek Cieślak: "Nie mam nic przeciwko, żeby rezerwowy był, ale nie powinno być działania z premedytacją. Tymczasem czasami już przed meczem wiemy, że ktoś jest w składzie, ale na tor nie wyjedzie". Do tych słów odniósł się menadżer toruńskiego klubu Jacek Frątczak: "W jednej rzeczy się z Markiem Cieślakiem zgadzam - jeśli zawodnik wychodzi tylko do prezentacji, to trudno mówić o dwóch Polakach. Z drugiej jednak strony mamy rezerwy taktyczne, a zastępstwo zawodnika może być stosowane za polskiego seniora i wtedy on też widnieje tylko w programie, a jadą za niego obcokrajowcy. W trakcie meczu nie obowiązuje żadna klauzula, która chroni Polaków i gwarantuje im starty. Nie zgadzam się jednak ze stwierdzeniami, że ktoś omija regulamin i należy go skazać na ostracyzm. Zapisy były jasne i czytelne już zimą. Każdy mógł pod to szyć skład. To jest tak samo jak z protestami. Byłem traktowany jak wyrzutek, a robiłem wszystko w zgodzie z przepisami. Jeśli coś nam się nie podoba, to można o tym powiedzieć i dyskutować o zmianach po sezonie. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Mam wrażenie, że wszystko może się zmienić, jeśli w klubie, który krytykuje rezerwowego, pojawi się jakaś kontuzja. Wtedy jego działacze mogą spojrzeć na całą sprawę zupełnie inaczej". I Jacek Frątczak w ostatnich dwóch zdaniach nie zdawał sobie sprawy, że właśnie kontuzje w trakcie sezonu i nowy przepis o zawodniku do lat 23 uratuje Get Well przed katastrofą.
Zatem wprowadzenie zawodnika kończącego wiek juniora nie oznaczało, że żużlowe władze nie myślały o kolejnych młodych jeźdźcach, a wręcz przeciwnie, PZM starał się również regulaminowo zobowiązać kluby do szkolenia, wprowadzając wysokie kary za brak wychowanków! Już rok temu powstał plan zakładający liczbę młodzieżowców w różnych klasach sprzętowych, których kluby w ciągu najbliższych lat muszą wyszkolić. W roku 2018 opublikowany został jednak "Regulamin Funduszu Szkoleniowego Sportu Żużlowego" w myśli którego za mniejszą liczbę zawodników niż przewidywały wymogi licencyjne, kluby musiały sporo zapłacić. Zwłaszcza ten z Ekstraligi. Mówiąc oględnie kluby z Ekstraligi i Nice 1LŻ do 1 lipca 2020 roku musiały wyszkolić przynajmniej po czterech zawodników w klasie 250 cc (do 15. roku życia) i sześciu w klasie 500 cc (do 21. roku życia), którzy wystartują w zawodach wpisanych do Kalendarza Sportu Żużlowego. Ponadto do 2022 roku kluby musiały też wyszkolić czterech zawodników w klasie 80-125 cc (do 13 roku życia), którzy również wystąpią w zawodach wpisanych do Kalendarza Sportu Żużlowego.
Mniej restrykcyjne wymagania były w stosunku do II-ligowców, bowiem do 1 lipca 2020 roku musiały wyszkolić czterech zawodników w klasie 500 cc, a do 1 lipca 2021 roku dwóch zawodników w klasie 250 cc. Wymogi te dotyczą jednak jedynie klubów, które miały siedzibę w Polsce.
Za lekceważące potraktowanie szkolenia klub z Ekstraligi, mógł zapłacić nawet 920 tys. zł kary! Pieniądze miały trafić do Funduszu Szkoleniowego, zarządzany przez Zespół ds. Licencji dla klubów.

Tabela opłat za niewypełnienie kryteriów licencyjnych w zakresie szkolenia (wysokość opłaty szkoleniowej dotyczy jednego niewyszkolonego zawodnika)
    w klasie motocykli mini-żużlowych o pojemności 80-125 cc 20.000,00 zł 10.000,00 zł -
    w klasie motocykli żużlowych o pojemności 250 cc 30.000,00 zł 20.000,00 zł 10.000,00 zł
    w klasie motocykli żużlowych o pojemności 500 cc 120.000,00 zł 60.000,00 zł 30.000,00 zł
Wyszkolenie jednego zawodnika w wyższej klasie ponad wymaganą liczbę w regulaminie, wypełniało obowiązek wyszkolenia jednego zawodnika niższej klasy.

90% środków z Funduszu Szkoleniowego miało być przeznaczonych na dofinansowanie szkółek klubów we wszystkich trzech ligach. 8% trafić miało na dofinansowanie szkółek dla klubów miniżużla, uczestniczących wyłącznie w rozgrywkach w klasach 85-125 cc. Pozostałe 2% miało zasilić obsługę Funduszu Szkoleniowego. Pieniądze z funduszu mógł otrzymać wyłącznie klub, który wypełnił w danym sezonie w całości wymogi licencyjne w zakresie szkolenia, a środki rozdzielane miały być w ramach danej klasy rozgrywkowej, czyli te zgromadzone z wpłat np. klubów Ekstraligi, dystrybuowane były wyłącznie do klubów Ekstraligi i dzielono je proporcjonalnie do liczby zawodników, którzy uzyskali licencję i wypełnili wymogi regulaminu szkolenia w danym sezonie.
Co ważne, wyszkolenie odpowiedniej liczby zawodników, to nie jedyny wymóg postawiony w regulaminie licencyjnym. Od 2019 roku kluby z Ekstraligi i pierwszej ligi musiały też organizować zajęcia i zawody dla dzieci na pit-bike'ach (pojemność 50cc). Ponadto kluby ze wszystkich trzech lig, w rozgrywkach młodzieżowych w 2018 roku (podobnie jak w 2017), musiały dysponować minimum trzema juniorami. W latach 2019-2020 już czterema, a od 2021 roku - pięcioma. Ponadto w roku 2018, za niekompletny skład na Drużynowe Mistrzostwa Polski Juniorów najpierw przyznawane było ostrzeżenie, a następnie kara 3 tys. zł za brak pojedynczego zawodnika.

Wyżej opisane zmiany nie budziły większych kontrowersji, bo można powiedzieć, były potrzebne w polskim żużlu.
Jednak po opublikowaniu regulaminu na sezon 2018 zawrzało, bowiem zawodnicy nie akceptowali faktu ograniczenia ich swobody w zakresie umów sponsorskich oraz reklamowych, a także dodatkowych obowiązków i kar finansowych. W mediach społecznościowych zawodnicy chcieli zademonstrować swoje niezadowolenie i stworzyli zestawienie porównujące warunki kontraktowe żużlowców do tych zawieranych przez profesjonalnych piłkarzy.

Władze ligowe były zdziwione tym protestem i przypominały, że postulaty zawarte w regulaminach były wynikiem rozmów między poszczególnymi klubami. Jednocześnie prezes Wojciech Stępniewski, zwrócił uwagę, na to że większość zapisów regulaminowych istniała już od kilku lat i nikt wcześniej pewnych tematów nie podnosił, a ekstraligowe władze nie nadużywały ich w stosunku do zawodników. Żużlowa centrala odniosła się jednak szczegółowym komentarzem do 21 zapisów regulaminowych, wyjaśniając zawodnikom intencje poczynionych korekt.

Oto pełna lista wyjaśnień:
dostarczanie klubowi na jego żądanie dokumentacji medycznej zawodnika celem weryfikacji czy zawodnik przestrzega przepisów antydopingowych, koszt pokrywa zawodnik. Cena to ok. 1000 zł za każde badanie.
Komentarz: 
nie ma takiego kosztu. Chodzi wyłącznie o dostarczenie do klubu dokumentacji medycznej z leczenia szpitalnego, żeby klub mógł sprawdzić, czy nie były podawane specyfiki z listy substancji uznawanych za doping.
45 dokładnie wydzielonych miejsc reklamowych, jednolite osłony, za kevlar i osłony - płaci zawodnik.
Komentarz: 
zawodnik od zawsze płacił za swój kevlar. Zmiana, jaką wprowadzono, polega na tym, że wyszczególniono 45 miejsc na kombinezonie, które klub może żużlowcowi: odsprzedać lub przekazać za symboliczną złotówkę.
brak możliwości reklamy na golfie, z tyłu na kołnierzu ochronnym.
Komentarz: 
golf musi być odbiciem kevlaru, czyli zawodnik musi na nim umieścić te same logotypy, by móc je eksponować w razie zdjęcia kevlaru.
brak możliwości umieszczenia loga sponsora na tylnej części kevlaru, na siedzeniu.
Komentarz: 
od dawna jest tak, że w tym miejscu jest logo zawodnika, czyli np. jego pseudonim lub szczęśliwa liczba.
brak możliwości reklamy na tłumiku, brak reklamy na ocieplaczu silnika,
Komentarz: 
zgadza się. Wcześniej oba miejsca nie były określone w regulaminie.
tylny kołpak - logo tylko jednego sponsora, kask - maksymalnie 3 miejsca, czapka - maksymalnie 3 miejsca.
Komentarz: 
te zapisy nie pojawiły się w tym roku. W każdym z przypadków zawodnik musi rozmawiać z klubem o przekazaniu konkretnych miejsc.
wszystkie umowy sponsorskie dłuższe niż do 2018 roku są nieważne.
Komentarz: 
zawodnik nie może podpisywać umów sponsorskich dłuższych niż na rok, bo co rok zmienia się regulamin. To obowiązuje już od kilku sezonów, więc nie ma mowy o żadnym skracaniu. Zasady gry określone w regulaminie obowiązują na rok, więc zawodnik, na taki okres może się umówić ze sponsorem.
każdy musi uzyskać pisemną zgodę na podpisanie umowy ze sponsorem przed jej podpisaniem, jeśli podpisze się bez pisemnej zgody, trzeba zapłacić - klubowi 1/3 przychodu i Ekstralidze 1/3 przychodu.
Komentarz: 
oba te zapisy obowiązywały wcześniej.
obowiązek startu we wszystkich imprezach o nagrody PZM w kombinezonie i osłonach klubowych FINAŁ IMP - nie jadą w szwedzkich kevlarach.
Komentarz: 
to wydaje się logiczne. Jeśli ktoś jedzie w finale mistrzostw Polski, to nie może startować w kevlarze szwedzkiego zespołu, a tak się zdarzało.
uczestniczenie w prezentacji-ceremonii bez bidonu, kasku, ochraniacza lub innych akcesoriów z logiem sponsora.
Komentarz: 
to jest nowy zapis, bo też nie może być tak, że zawodnicy, uczestnicząc w pewnym ceremoniale, zabierają ze sobą po trzy bidony i przeróżne gadżety, na których mają logotypy sponsorów. Każdy z żużlowców idzie w trakcie meczu do wywiadu na ściance i tam może reklamować różne produkty.
obowiązek udzielania wywiadów na każde życzenie telewizji.
Komentarz:  ten zapis obowiązywał jako niepisane prawo, ale zawodnicy tego nie przestrzegali, lekceważyli telewizję płacącą duże pieniądze, więc trzeba było to zapisać.
6 spotkań marketingowych w sezonie na własny koszt dla PZM i Ekstraligi .
Komentarz: 
to było i w praktyce ograniczało się do dwóch spotkań.
na żądanie Ekstraligi konieczność pisania raportów marketingowych.
Komentarz: 
każdy zawodnik ma obowiązek umieszczenie na swoim fanpage'u, Twitterze czy stronie internetowej logotypu rozgrywek i aplikacji mobilnej PGE Ekstraligi. To samo dotyczy drzwi busa. Zrobienie raportu polega na wykonaniu zdjęcia i wysłaniu nam, żebyśmy mogli sprawdzić, czy żużlowiec wypełnił obowiązek.
konieczna zgoda na każdy występ publiczny na terenie Polski.
Komentarz: 
to bardzo ważny zapis. Teraz sponsorem ligi jest PGE, więc wyobraźmy sobie, co by było, gdyby żużlowiec wziął udział w evencie Enei, czyli konkurencyjnej firmy. Chcemy też wykluczyć udział zawodników identyfikowanych z konkretnym klubem w wydarzeniach, które można uznać za kontrowersyjne.
każde samodzielne wykorzystanie przez zawodnika swojego imienia i nazwiska, logotypu, pseudonimu podlega karze w wysokości 500 tys. zł (czyli np. za zrobienie swojego kalendarza, kubka, smyczy itp.).
Komentarz: 
zawodnicy nie są prywatnymi osobami. Jeżdżą w lidze, w której zarabiają, ale i też sprzedają swoje gadżety. Robią to także dzięki temu, że są żużlowcami konkretnych klubów. Bez nich nie mieliby takiej wartości. Kubek, kalendarz czy smycz to jest w pewnym sensie dobro wspólne. Żadnemu zawodnikowi nie przyszło dotąd do głowy, żeby na gadżetach umieszczać logo klubu czy ligi, co przecież, w pewnym sensie, rozwiązałoby problem. Inna sprawa, że przepis obowiązuje już od jakiegoś czasu, a o karach jakoś nie słychać.
klub lub PZM mogą w każdej chwili cofnąć zgodę zawodnikowi na start za granicą bez podania przyczyny.
Komentarz: 
to prawo obowiązuje od dawna, ale nikt nie korzysta z tego w praktyce. Cofnięcie zgody może grozić w przypadku poważnego wybryku i postępowania dyscyplinarnego.
obowiązek startu w zawodach o Mistrzostwo Ekstraligi, Speedway World League i Super Puchar Ligi.
Komentarz: 
to obowiązuje, choć rozgrywek o Super Puchar Ligi nie ma jeszcze w kalendarzu.
możliwość potrącenia wynagrodzenia o 5 proc. za każdy przegrany mecz.
Komentarz: 
nie ma czegoś takiego. Można obciąć 5 procent za punkt w razie przegranej zespołu.
rezerwa taktyczna lub zwykła 50 proc. wynagrodzenia za każdy punkt, przegrana 1:5 - wynagrodzenie 25 proc. za każdy punkt, potrącenia za kontuzje z kwoty za podpis za każdy mecz nieobecności.
Komentarz: 
te przepisy obowiązywały już wcześniej.
za naruszenie przepisów antydopingowych - 500 tys. zł kary.
Komentarz: 
ROW Rybnik w związku z dopingiem Grigorija Łaguty spadł do pierwszej ligi i stracił sporo pieniędzy. Pół miliona kary ma stanowić rekompensatę dla klubu, który poniósł konsekwencje wybryku żużlowca.
za pozbawienie się możliwości startu w zawodach (np. kontuzja na crossie czy upadek ze schodów) 50 tys. zł.
Komentarz: 
jeśli zawodnik pozbawił się możliwości startu z własnej winy, to musi ponieść konsekwencje. Żużlowcy nie są pracownikami, ale firmami, które zawierają kontrakt na wykonanie konkretnej usługi. Jeśli nie dbają o zdrowie i coś im się stanie, to muszą się liczyć z tym, że na tym stracą. Ten zapis nie byłby potrzebny, gdyby zawodnicy przeszli na kontrakty amatorskie, ale przecież sami walczyli o to, żeby prowadzić działalność.

Zatem na bazie powyższych wyjaśnień można było odnieść wrażenie, że na zawodników nie zostały nałożone żadne dodatkowe obciążenia finansowe i ani o złotówkę nie zostały zmienione warunki finansowe na których startują. Dodatkowo niezwykle istotne było to, że w regulaminie mowa była o karach umownych, które dany klub mógł nałożyć na żużlowca, a wcale nie musiał. Nic więc dziwnego, że organ zarządzający rozgrywkami nie zamierzał dyskutować z zawodnikami, a działacze Ekstraligi Żużlowej mówili otwarcie, że mają w sejfie 39 ważnych kontraktów (ważne umowy wieloletnie) i jeśli buntujący się zawodnicy nie odpuszczą, wówczas liga zrezygnuje z jeźdźca rezerwowego pod numerem 8 i 16 i wspólnie z klubowymi prezesami poszuka 17 zawodników (nawet w niższej lidze) gotowych do startu na zasadach wprowadzonych przez Ekstraligę. 39 + 17 = 56, a to było niezbędne minimum (przy 7-osobowych składach), by liga mogła wystartować. Oczywiście opcją alternatywną pozostawało roczne zamknięcie ligi i powrót w roku 2019 z zachowaniem układu ligowego z roku 2018,, ale minusem tego rozwiązania była utrata szyldu najmocniejszej ligi na świecie, dlatego Ekstraliga i GKSŻ gotowe były stawić czoła protestującym gwiazdom, twierdząc, że nie było przymusu jazdy w Polsce.

Ostatecznie strony doszły do porozumienia na linii zawodnicy – GKSŻ/Ekstraliga i w dniu 9 listopada 2017 roku strony podpisały stosowny dokument w sprawie:
Przez ostatnie kilka dni trwały intensywne prace obu stron w zakresie analizy nowych oraz od wielu lat obowiązujących zapisów Regulaminu Przynależności Klubowej w Sporcie Żużlowym oraz Zbioru Zasad Regulujących Stosunki Pomiędzy Zawodnikiem i Klubem.
Wyjaśniono sobie wzajemnie szereg kwestii i doprecyzowano kilka ważnych punktów wspomnianych regulaminów. Niektóre punkty sporne, których zmianę postulowało środowisko zawodników, po zgodzie klubów PGE Ekstraligi oraz GKSŻ i PGE Ekstraligi, zostały całkowicie wykreślone z regulaminu. Z kolei strona zawodnicza zaakceptowała, że niektóre punkty z przyczyn prawnych, federacyjnych, ustawowych i ekonomicznych nie mogą ulec zmianie.
Obie strony sporu jednocześnie zadeklarowały wspólną pracę dla dobra dyscypliny, klubów i środowiska zawodniczego poprzez ramowe spotkania, na których w spokojnej atmosferze dialogu będzie można analizować wszystkie aspekty współpracy na linii klub – zawodnicy.
Podpisano:
Piotr Szymański – Przewodniczący GKSŻ
Wojciech Stępniewski – Prezes Zarządu Ekstraliga Żużlowa sp. z o.o.
Krzysztof Cegielski – Przewodniczący Stowarzyszenia Metanol

Do całej sytuacjo odniósł się prezes Stępniewski: "Nikt z klubów, GKSŻ ani z PGE Ekstraligi nigdy nie miał żadnych chęci do uprawiania polityki konfrontacyjnej wobec zawodników. Myślę, że kompromis, jaki zawarły kluby i zawodnicy z pewnością można było zawrzeć w zaciszu gabinetów i bez fleszy. Tego na pewno zabrakło. Myślę, że obie strony wyciągnęły wnioski z tej sytuacji. W kilku punktach przyznano zawodnikom rację i je wykreślono a pozostałe zostały sprecyzowane, gdyż środowisko zwodnicze odbierało te zapisy zbyt dosłownie. Przy 10 punktach z postulatów zawodników nie było zgody na dyskusję ze względów prawnych i ekonomicznych, co zawodnicy zaakceptowali. Temat reklam na kevlarach jest unormowany na następne dwa lata. Zawodnicy zrozumieli, że wpływy do klubu są de facto wpływami dla nich w postaci opłacania kontraktów. Przed nami na pewno seria spotkań i dalszego ścierania się dwóch różnych filozofii w tym zakresie, ale na pewno w innej atmosferze".
Na czym zależało żużlowcom najbardziej i co ostatecznie udało im się uzyskać? Na mocy zawartego porozumienia zawodnicy mieli otrzymywać 100 proc. wynagrodzenia za jazdę w ramach rezerwy taktycznej (było 50 proc.). Zrezygnowano z potrącenia w wysokości 5 proc. za każdy przegrany mecz. Poza tym zniknęła kara za kontuzję odniesioną poza torem, której wysokość była określona na poziomie 50 000 zł. We władanie zawodników wróci także kilka miejsc reklamowych (na motocyklu i kevlarze).
Spora zmiana zaistniała natomiast w aspekcie kombinezonów. Dotychczas zawodnicy płacili całą kwotę za swój kevlar. Ale od sezonu 2018 to się zmieniło, bo do każdego kevlaru kluby miały dopłacać 3500 zł netto. Ciekawostką było to, że po sezonie kombinezony miały być przekazane do szkółek żużlowych. Żużlowcy mogli jednak korzystać ze swoich kevlarów we wszystkich imprezach indywidualnych rozgrywanych w Polsce poza IMME i Pucharem Nice 1. LŻ.
Problemem przestały być także badania dopingowe. Żużlowcy nie musieli za nie płacić tak jak sugerowali, bowiem zapis został doprecyzowany i każdy zawodnika musiał jedynie dostarczyć medyczną dokumentację z leczenia. Klub miał dzięki temu pewność, że nie doszło do podania niedozwolonych substancji jak w swojej linii obrony udowadniał przyłapany na dopingu Grigorij Łaguta. Wprowadzone jednak surową karę za stosowanie dopingu i była ona określona na poziomie do 500 000 zł i zależała od rodzaju przewinienia.

KONTRAKTY 2018góra strony


W kontekście zmian regulaminowych, Get Well prowadził rozmowy z zawodnikami odnośnie składu na rok 2018. Zanim jednak to nastąpiło, klub zmierzył się ze swoistą kokieterią tego, który pojawił się w Toruniu w ubiegłym roku, jako strażak gaszący pożar na tonącym okręcie po menago, który prowadził okręt na żużlową mieliznę. Mowa oczywiście o Jacku Frątczaku, o którym przez pewien czas krzyczały nagłówki wszystkich portali żużlowych:
    - Czy Jacek Frątczak zostanie w Get Well Toruń?
    - Jacek Frątczak zostaje w Toruniu!? Termiński wysłał wiadomość do kibiców!
    - Jest decyzja w sprawie przyszłości Jacka Frątczaka w Toruniu!
    - Jacek Frątczak zostaje w Get Wellu. To już pewne!
    - Jacek Frątczak: Oferta nie do odrzucenia. Klub ma już moją listę życzeń.
    - Frątczak: Takich ofert się nie odrzuca!

Jak nie trudno się domyśleć, po wyżej zacytowanych nagłówkach utożsamiany z Zieloną Górą, Frątczak robił medialny show, ale ostatecznie pozostał w Toruniu, mimo, że po ostatnim meczu rundy zasadniczej w minionym sezonie mówił: "Raczej będzie ciężko o mój pobyt w Toruniu. Chciałem utrzymać się z drużyną. Jednak myślałem, że zajmiemy szóste miejsce. O tydzień za późno zostałem zainstalowany w Toruniu przez pana Przemysława. Zabrakło mi kilku dni na zapoznanie się z torem i z zawodnikami. Natomiast uważam, że zwycięstwo w meczu z Grudziądzem to zasługa przede wszystkim zawodników. Dwa lata temu również kończyłem swoją przygodę z żużelem w meczu z Grudziądzem. Jak będzie przyszłość? Trudno powiedzieć. Wszystko zależy od moich planów zawodowych i zarządu Get Well. Jeżeli będą baraże, to deklaruję chęć wsparcia. Przyznaję jednak, że Wydawało mi się, że to będzie projekt od-do. Myślałem, że potraktuję to mniej emocjonalnie, ale okazało się, że w Toruniu czułem się lepiej niż się spodziewałem".
Ostatecznie baraże zostały rozstrzygnięte na korzyść Aniołów i Frątczak ponownie kokietował kibiców i Przemysława Termińskiego. Właściciel toruńskiego klubu wiedział jednak, że po "rozwodzie" z innym Jackiem (Gajewskim) wiedział, że musi szybko załatwić sprawę menadżera drużyny bowiem od tego zależały właściwe ruchy transferowe. Nic więc dziwnego, że dość szybo zorganizowano konferencję prasową, na której Pani Prezes Ilona Termińska zakomunikowała: "Po kilku godzinach negocjacji możemy potwierdzić oficjalnie – Jacek Frątczak zostaje w Grodzie Kopernika na sezon 2018! – Miło mi poinformować, że negocjacje z Panem Jackiem Frątczakiem się zakończyły i ostatecznie doszliśmy do porozumienia odnośnie sezonu 2018, co bardzo nas cieszy". Z kolei nowozakontraktowany menago obszerną wypowiedzią (co stanie się w sezonie niemal regułą) potwierdził swoją klubową przynależność i uchylił rąbka transferowego podejścia do przyszłych transferów: "tak jak powiedziała Pani Prezes, Ilona Termińska, dzisiaj wraz z właścicielem Klubu, Radą Nadzorczą oraz Zarządem Klubu uzgodniliśmy szczegóły mojego kontraktu na przyszły rok i mogę oficjalnie powiedzieć "Zostaję!". Przyznam, że bardzo mocno się wahałem. Tak zresztą było już w czerwcu, kiedy pierwszy telefon wykonał do mnie Adam Krużyński. Doskonale ten moment pamiętam. Miałem wtedy myśli, żeby nie odbierać, bo wiedziałem, co za chwilę usłyszę. Z racji naszej znajomości to jednak zrobiłem, a dalej sprawy toczyły się już bardzo szybko. To miał był miesiąc, okres na odświeżenie się, ale trudno było mi się wycofać. Potraktowano mnie jak człowieka. Czasami podchodzi się do tego typu projektów na zasadzie: ja płacę – ja wymagam. Kluczowe było to, że po drugiej stronie zdefiniowano człowieka ze wszystkimi parametrami mającymi wpływ na komfort jego pracy. Zresztą mam też świadomość, że teraz wchodzę do klubu w innej roli, bowiem dotychczas byłem strażakiem, a teraz będę budowniczym. To naprawdę ogromna różnica. Poza tym, poznałem ludzi, którzy okazali się wobec mnie bardzo życzliwi. Wcześniej w pamięci miałem tylko 2013 rok, kiedy z powodu relacji toruńsko - zielonogórskich zostały mi wyjęte dwa miesiące z życia. Byłem wtedy targany po trybunałach i musiałem się z różnych rzeczy tłumaczyć. Teraz to jest jednak zupełnie inny klub. Nadal funkcjonuje w tym samym mieście i na MotoArenie, ale ludzie się zmienili. Kiedy podniosłem kotarę, poznałem lepiej to środowisko, zmieniłem zdanie.
Przed nami ogrom pracy, chcemy jak najlepiej być przygotowani do przyszłorocznego sezonu. Oczywistym jest, że od pewnego czasu myślimy już także nad składem zespołu na przyszły sezon. W scenariusz porozumienia z klubem jest wpisana gwarancja odpowiednich transferów. Moim celem nie jest walka o przeżycie. Miałem to w tym roku i chciałbym ten rozdział zamknąć po spotkaniach barażowych. Wraz z właścicielami mamy zdecydowanie wyższe ambicje, które są poparte określonymi środkami finansowymi. Do tego dochodzą głodni sukcesu kibice. To wszystko powoduje, że chcemy zbudować zespół, dla którego celem minimum będzie walka o awans o play-off. Jestem jednak przekonany, że starania państwa Termińskich oraz Adama Krużyńskiego z Rady Nadzorczej dadzą odpowiedni efekt, i w przyszłym sezonie będziemy mieli dużo radości na żużlowych torach".

Angaż Frątczaka budził skrajnie różne opinie, bowiem o zielonogórski menago dla jednych był wyłącznie znakomitym PR-owcem i nazywano go złośliwie "Pa-Jacykiem", który biega po parku maszyn niczym oparzony, co ze skutecznością miało nie mieć nic wspólnego. Zapominano w tych opiniach jednak, że Frątczak był osobą, która bardzo angażowała się w swoje obowiązki, żył tymi obowiązkami i potrafił zarażać innych swoją pasją. Być może było w tym trochę efekciarstwa i odrobina błazenady, ale przecież nie było na świecie ludzi bez wad. Frątczak na pewno nie był alfą i omegą, miał jednak wizję popartą własnymi przemyśleniami i setkami rozmów z zawodnikami i osobami, które znały się na żużlu, na sporcie i sportowej psychologii. Miał też wysoką zdolność do autorefleksji.

Po pierwszym mimo wszystko pozytywnym angażu, przyszedł czas na transfery zawodników. Get Well nie miał jednak na rynku transferowym zbyt dobrej opinii, bowiem mówiło się, że zawodnicy, bali się krytyki Przemysława Termińskiego. Obawy te pojawiły się po tym jak Termiński nie mógł wybaczyć Vaculikowi słabszych meczów, a później wypomniał Słowakowi odejście do Stali Gorzów. Ta opinia niestety znacząco ukształtowała wyniki w sezonie 2017, kiedy to niewielu zawodników chciało przywdziać plastron z Aniołem, a klub miał kłopot z realizacją transferowych założeń i skończyło się na zakupach, które nie mogły zrobić większego wrażenia. Zresztą wówczas mówiło się, że Toruń uratował twarz rzutem na taśmę, sprowadzając mistrza Polski juniorów Daniela Kaczmarka.
W roku 2018 był jednak Jacek Frątczak, który miał konkretną wizję drużyny i był dla zawodników gwarantem innej jakości współpracy. Wizja menadżera opierała się na trójce zawodników krajowych w podstawowym składzie, ubiegłorocznej formacji juniorskiej oraz solidnym zawodniku rezerwowym pod numerem 8 lub 16. Poza tym dla Frątczaka liczyło się to, aby zakontraktowany zawodnik potrafił wpisać się w tzw. team spirit drużyny i nie był "najemnikiem", a zawodnikiem z perspektywami i dużymi ambicjami sportowymi.
Przy takiej koncepcji składu wiadomym było, że w Toruniu potrzebny był generalny remont i trzeba było postawić na doświadczenie, wsparte udziałem młodych i gniewnych zawodników, którzy reprezentowali odpowiedni poziom, a takich na rynku było jak na lekarstwo, dlatego Toruń miał długą listę kontraktowych życzeń. A znajdowali się na niej obiecujący straniero w osobach Maxa Fricke, Andersa Thomsena, Bradyego Kurtza oraz Polacy, z których na pierwszym miejscu znajdowało się nazwisko Indywidualnego Mistrza Polski AD 2017 Szymona Woźniaka.
Młodą kadrę wspierać miał dwójka zawodników z doświadczeniem, spośród nazwisk Jasona Doylea, Nielsa Kristiana Iversena, Artioma Łaguty, Leona Madsena, Emila Sajfutdinowa, Jarosława Hampela oraz ubiegłoroczne lokomotywy Chris Holder i Adrian Miedziński. Silne uderzenie z rezerwy zapewnić mieli Paweł Przedpełski lub Jack Holder.
Klub oczywiście miał też "plan B" i w dalszej kolejności w kręgu zainteresowań pozostawali Greg Hancock, który mimo upływu lat był najlepszym zawodnikiem Aniołów w poprzednim sezonie. Michael Jepsen Jensen, będący w barażach pod nieobecność Amerykanina liderem zespołu i Grzegorz Walasek, bez którego toruński klub budowałoby zapewne kadrę na pierwszoligowym poziomie rywalizacji. W "planie B" znajdowało się również, nazwisko juniora, gdyż w sezonie 2017 jednym z najsłabszych punktów zespołu Get Well Toruń byli właśnie młodzieżowcy. Przegląd Sportowy informował, że w kręgu zainteresowań klubu był utalentowany Jakub Miśkowiak z Orła Łódź. Szesnastolatek wystartował w trzech meczach pierwszej ligi, w których wyjechał 12 razy na tor, a swoje starty zwieńczył średnią na poziomie 1,6 pkt na bieg, co dało mu blisko 6 punktów w każdym meczu. Kibice byli zdziwieni chęcią pozyskania kolejnego juniora, ale w Toruniu nikt nie ukrywał, że rozglądają się za obiecującym młodzieżowcem, tylko w ostateczności, a na jednej z konferencji prasowych Jacek Frątczak zapewnił, że wierzy w Daniela Kaczmarka i Igora Kopcia-Sobczyńskiego.
Solidny kadrowy "plan B", udowadniał, że torunianie wyciągnęli wnioski z bolesnej nauczki w sezonie 2017 i wiedzieli, że na poważnie musza rozważać różne opcje i nie mogą powiedzieć nikomu "do widzenia" dopóki nie będą na sto procent pewni pozyskania liderów z prawdziwego zdarzenia. Dlatego szybko zabrali się do pracy i próbowali pozyskać solidnych zawodników na rezerwę. Jednak już po pierwszych sondażach kontaktowych podejmowali szybkie decyzje, jak choćby ta o odpuszczeniu tematu Maxa Fricke, o którego zabiegały niemal wszystkie ekstraligowe kluby. Niestety pozyskanie Australijczyka wiązało się z dużym wydatkiem, na który składała się kwoty dla zawodnika oraz dla ROW-u Rybnik, za odstąpienie od wieloletniego kontraktu. Frątczakowi pozostało zatem skierować kroki w kierunku Thomsena i Kurtza, ale ponownie po rozpoznaniu oczekiwań zawodników szybko zaniechano poważniejszych rozmów. Na placu boju został zatem Szymon Woźniak, ale ten niemal bez większych negocjacji związał się z Gorzowem, gdzie wywalczył tytuły Mistrza Polski juniorów i seniorów. W tej sytuacji w klubie skupiono się na pozyskaniu doświadczonych liderów. Po tym gdy okazało się, że Sajfutdinow pozostaje w Lesznie i dołączy do niego Hampel, a Madsen i Łaguta doskonale czują się w dotychczasowych klubach menadżer z ziemi lubuskiej, walczący o kontrakty dla zi;emi pomorskiej, udał się w rodzinne strony do Zielonej Góry i Gorzowa, skąd do wzięcia byli Doyle oraz Iversen. I choć na szczycie toruńskiej układanki znalazł się Australijczyk, jako pierwszy z Toruniem związał się Duńczyk, którzy przez ostatnie sezony reprezentował klub z Gorzowa. Przemysław Termiński dwukrotnie starał się o zatrudnienie "Puka", ale zawsze na drodze do porozumienia stawały zaległości finansowe względem zawodnika, których spłacenie gorzowski klub uzależniał od przedłużenia kontraktu na kolejny sezon. Ostatecznie jak mawiają mędrcy, do trzech razy sztuka i Niels powrócił do Torunia, po 11 latach, tak żegnając się z byłym pracodawcą: "Mówię dziękuję klubowi i fanom którzy zawsze byli ze mną w dobrych i złych momentach przez te wszystkie lata. Podchodzę do tego rozstania w bardzo emocjonalny sposób, ale czuję też nadszedł czas kiedy w moja kariera potrzebuje zmian aby dalej się rozwijać".
Kontrakt Duńczyka negocjowany był bardzo szybko, a sam zawodnik pokazał, że mimo wysokiej klasy sportowej dotrzymuje danego słowa i nie pieniądze są dla niego najważniejsze. Oto bowiem jeszcze na kilka dni przed podpisaniem rocznego kontraktu, Iversen miał przenieść się, ze Stali Gorzów do Unii Tarnów. Duńczyk wynegocjował nawet kontrakt na poziomie 1,2-1,3 miliona złotych, ale ostatecznie umowy nie podpisał, bowiem do gry wkroczył Get Well Toruń, który praktycznie położył na stole te same pieniądze, a dodatkowym bonusem miała być premia za złoto, która pozwoliłaby Nielsowi zarobić 1,4 mln zł. Beniaminek z Tarnowa nie dawał jednak za wygraną i w ostatniej chwili podniósł ofertę do 1,5 mln zł, ale Iversen odmówił, mówiąc, że dał już słowo działaczom z Torunia. To podbiło serca jego fanów, bowiem pokazał, że był poważnym facetem, który nie sprzeda się za 100 tysięcy "srebrników". Inną kwestią pozostawało to, że "Puk" sportowo wybrał lepszą ofertę, w której aspiracje klubu sięgały finału, a to z kolei miało znaczenie, bo sezon rozszerzony o play-off zapewniał w sezonie cztery mecze więcej.
Angaż Iversena był dla Torunia korzystny nie tylko z punktu widzenia sportowego, ale tez mentalnego, bowiem drogi zawodnika i toruńskiego menadżera skrzyżowały się, kiedy obaj byli związani z Falubazem. Wówczas w sezonie 2009, podczas finałowego spotkania pomiędzy Unibaxem a drużyną z Zielonej Góry, Duńczyk zaimponował obecnemu menedżerowi Get Well. Finały w owym czasie z uwagi na aurę odbywały się dzień po dniu. Najpierw obie ekipy pojechały w Zielonej Górze, gdzie  Falubaz wygrał i następnego dnia jechał do Torunia bronić sześciopunktowej zaliczki. Iversen jednak doznał zatrucia pokarmowego i przez całą drogę na mecz przyjmował kroplówkę. Szanse na jego występ, spadły praktycznie do zera, bo zawodnik był bardzo odwodniony. Udało się jednak postawić Duńczyka na nogi, on sam zacisnął zęby i odjechał najlepszy mecz w sezonie, który był kluczowy dla losów złotego medalu. Warto w tym miejscu wspomnieć, że przygoda duńskiego zawodnika z zielonogórskim klubem nie była udana, bo eździł słabo i działacze bez żalu oddali go do Stali Gorzów, gdzie rozwinął skrzydła. Jednak finałowe spotkanie w Zielonej Górze było pamiętane bardzo długo, bo Iversen stanął na wysokości zadania w kluczowym momencie sezonu.
Nic więc dziwnego, że gdy obaj panowie ponownie spotkali się na MotoArenie, tyle że już w barwach innego klubu, by bronić niepodległości MotoAreny, dorabiano do tego swoistą symbolikę, a Frątczak tak komentował swój pierwszy kontraktowy sukces: "Niels to nie jest klasyczny "skoczek", który co chwilę zmienia klub. Miałem okazję Współpracować z Nielsem przez trzy sezony w Zielonej Górze. Jest bardzo inteligentnym człowiekiem, zawodnikiem świetnym technicznie. Przy tym to dobry duch drużyny. Jestem głęboko przekonany, że będzie jednym z fundamentów naszego zespołu i to nie tylko w przyszłym sezonie".

Pozyskanie Iversena rozwiązało worek z kontraktami w mieście Kopernika i w kilka dni na kolejnej konferencji prasowej informowano o podpisaniu dwuletniej umowy z Jasonem Doylem. Fani z Zielonej Góry oraz działacze, niezbyt pochlebnie wypowiadali się o odchodzącym Doyleu, bowiem ich zdaniem to zielonogórski klub przygarnął niechcianego po słabym sezonie AD 2015 zawodnika i pozwolił mu wzbić się na wyżyny światowego żużla. Dodatkowo jak donosiły media, zawodnik był po słowie z prezesem zielonogórskiego klubu i trenerem, ale ostatecznie wybrał Toruń, bo … klub z grodu Bachusa nie wywiązał się ze wszystkich płatności.
Ciekawostką był fakt, że w sezonie 2015 Doyle miał w toruńskim klubie gażę na poziomie miliona złotych. W sezonie 2018 miał dostać 1,5 miliona złotych, przy awansie do play-off i zdobyczy punktowej na poziomie 180 punktów. Wybrał jednak wóczas Zieloną Górę, ale w Toruniu specjalnie nie rozdzierano szat z powodu jego odejścia. Australijczyk, pomimo startów w Zielonej Górze, zawodnik pozostawił swoją bazę sportową w Europie, właśnie w mieście Kopernika, bowiem z tego miasta pochodzili jego mechanicy, a to oznaczało, że Jason wracał do dobrze znanego środowiska. Żużlowi eksperci upatrywali jednak w kontrakcie Iversena i Doyla ryzykownego posunięcia ze strony Frątczaka. Wynikało to z tego, że obaj niemłodzi już zawodnicy powracali na tor po kontuzji, a dodatkowo Australijczyk wyraźnie podkreślał w jednym z wywiadów, że jego organizm potrzebuje swoistego "tuningu": "Co roku muszę wybierać się do szpitala, ale ciężko było normalnie funkcjonować z kontuzjowaną stopą. To jedna z tych rzeczy, która zawsze daje o sobie znać i nic się nie poprawia. Zaliczyłem w tym roku ok. stu imprez i nie było szans, żeby to zaleczyć. Miałem wiele upadków i groźnych kontuzji, które trochę mnie stopowały. Mam nadzieję, że w końcu wszystko się opłaci. Mówią, że do grobu nie idzie się w nieskazitelnym stanie i wiem, że zdecydowanie tak nie będzie ze mną. Żużel sprawił, że moje ciało nie jest doskonałe".
Frątczak zamierzał jednak dotrzymać słowa o mocnej drużynie zbudowanej na lata i tak komentował, kolejną twarz w drużynie: "Chciałbym mieć w zespole samych 21-letnich seniorów i 16-letnich młodzieżowców z wielkimi perspektywami. To jest jednak nierealne. Jeśli chce się mieć drużynę z wielkimi aspiracjami, taka sytuacja jest praktycznie niemożliwa. Zasadniczo chodziło nam o to, żeby mieć dwie armaty, czyli dwóch zawodników z Top 10 PGE Ekstraligi. Ten cel udało się osiągnąć, bo są z nami Doyle oraz Iversen. Chcemy stworzyć konglomerat. Drużyna będzie oparta o ludzi, którzy nie bawią się jednoroczne romanse z zespołami i potrafią się związać z kimś na dłużej. Wokół nich będą funkcjonować żużlowcy młodego pokolenia, na których nie będzie spoczywać presja związana z ciągnięciem wyniku drużyny. Wiadomo, że ciśnienie i tak będzie im towarzyszyć, ale w takiej konfiguracji powinni jechać na większym luzie i dzięki temu osiągać lepsze wyniki. A o formę sportową po kontuzji Nielsa i Jasona jestem spokojny, to profesjonaliści, których tak jak każdego zawodnika będziemy poddawali testom wydolnościowym, na podstawie których ocenimy formę sportową i postępy w rehabilitacji".

Kontrakt z Australijczykiem oznaczał w mieście Anioła, ni mniej ni więcej, że w drużynie GetWell nie będzie miejsca dla Grega Hancocka. Według pierwszej koncepcji trzecim liderem miał zostać właśnie Amerykanin, który w poprzednim sezonie do momentu odniesienia kontuzji miał rewelacyjną średnią i był mocnym punktem drużyny. Takie trio jeszcze w minionych rozgrywkach na pewno zaprowadziłoby klub do mistrzostwa. Problem jednak polegał na tym, że Hancock podobnie jak Iversen i Doyle najbliższe kilka miesięcy spędził na rehabilitacji, a na motocykl miał powrócić dopiero w lutym. To były jednak optymistyczne prognozy, bowiem w okienku transferowym, nawet sam zawodnik nie wiedział czy będzie kontynuował karierę i mogło się tak zdarzyć, że przed sezonem zawodnik zdecyduje się zakończyć karierę. Leczenie kontuzjowanego barku, mogło bowiem uniemożliwić powrót do odpowiedniej dyspozycji sportowej, a Hancock nie chciał rozmieniać na drobne swjej przebogatej kariery. Dlatego po namyśle działacze Get Well uznali, że zatrudnienie Jankesa będzie zbyt dużym ryzykiem i mimo, że Greg nigdy poniżej pewnego poziomu sportowego nie schodził, zerwali dalsze negocjacje, tym bardziej, że sam zawodnik, również nie kwapił się do jednoznacznych deklaracji. Amerykanin nie zamierzał jednak zakończyć kariery i poddał się o operacji kontuzjowanego barku i rozpoczął przygotowania do sezonu, prowadząc jednocześnie negocjował z innymi klubami. Jego nazwisko pojawiało się w kontekście startów w Falubazie Zielona Góra i Unii Tarnów, ale czterdziestosiedmiolatek ogłosił za pośrednictwem swojej strony internetowej, że w przyszłym roku nie zobaczymy go w najlepszej lidze świata, a zamierza się skupić na startach w Dackarnie i Grand Prix, jeśli szczęśliwie otrzyma zaproszenie do cyklu z którego przez kontuzję wypadł. Było to o tyle zaskakujące, że nestor żużlowych torów w lidze polskiej ścigał od 1992 roku. Jedynie w 1995 nie wystartował nad Wisła w żadnym spotkaniu ligowym, ale przez ćwierć wieku zdobywał punkty dla klubów z Leszna, Gniezna, Wrocławia, Gdańska, Częstochowy, Zielonej Góry, Tarnowa, Bydgoszczy, Rzeszowa, a przez ostatnie dwa sezony dla Get Well Toruń. Część ekspertów zaczęła sugerować, że Hancock powoli może myśleć o sportowej emeryturze i wycofa się z ligi szwedzkiej i Grand Prix, ale Amerykański żużlowiec zaprzeczył tym plotkom i podpisał kontrakt w .... Rzeszowie. Był to zaskakujący kontrakt, bowiem "Żurawie" w przeszłości "wystawiły zawodnika do wiatru", a przy tym w sezonie 2018 miały startować w II lidze. Klub przejął jednak hojny sponsor, który zapragnął mieć w swojej talii Grega i oprócz kontraktu zaproponował Jankesowi prowadzenie treningów i odkrywanie młodych żużlowych talentów, które w Rzeszowie pod okiem mistrza miały być oszlifowane jak prawdziwe diamenty.

Toruń choć zaskoczony jak cała żużlowa Polska decyzją Amerykanina, miał w transferowej rezerwie Michaela Jepsena Jensena lub Chrisa Holdera, ale musiał zająć inną sprawą, bowiem konkurencja nie spała i zaczęła robić podchody pod wieloletniego krajowego lidera Aniołów, Adriana Miedzińskiego. Niestety były to podchody skuteczne, i ta oto ostatni zawodnik, który nie zmienił nigdy klubu, a pierwsze żużlowe kroki stawiał w minionym tysiącleciu złożył podpis nie w Toruniu, a w Częstochowie, a to co do niedawna wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Adrian Miedziński po 16 sezonach startów w barwach Aniołów, został Lwem. Do niedawna ten transfer brzmiał jak science-fiction i nie tylko z powodu klubowej wierności "Adika, ale również dlatego, że wśród części częstochowskich fanów zawodnik nie cieszył się zbytnią sympatią. W Toruniu jednak wszyscy liczyli, że zmiana klimatu zrobi Miedzińskiemu dobrze i wróci on za rok do Get Well jako lepszy zawodnik, wszak torunianin sam kilkakrotnie mówił, że przez lata zainteresowanie jego osobą wykazywało kilka klubów, ale zawsze górę brał lokalny patriotyzm, przywiązanie do rodzimych barw i silna więź ze środowiskiem kibiców i sponsorów, których wielu miał sprawdzonych i w pełni oddanych. Wszystko, czego potrzebował, miał na miejscu. Oprócz corocznej walki o najwyższe cele w Ekstralidze dochodziła satysfakcjonująca współpraca z kolejnymi władzami, cechującymi się wypłacalnością i profesjonalnym podejściem. Nie bez znaczenia było nieustające wsparcie fanów, szczególnie w trudnych chwilach.
Pamiętając te słowa, wielu zadawało sobie pytanie - skoro zawodnik miał dobry kontrakt z władzami klubu, ale także szerokie grono lokalnych sponsorów, dlaczego doszło do rozwodu? Można powiedzieć, że była to wspólna decyzja. W klubie nie brakowało opinii, że zawodnik potrzebował zmian. W ostatnich sezonach zaliczał wiele upadków i kontuzji, ostatnia prawie kosztowała Get Well spadek z Ekstraligi. Zdarzało się, że presja i duża ambicja zawodnika była powodem napiętej atmosfery w parkingu. Sam żużlowiec chyba także dojrzał do zmiany klimatu i choć padły propozycje dalszych negocjacji, rozmów już praktycznie nie było. W podłożu sportowo-mentalnym w tym rozstaniu był pewien sens, bowiem niewykluczone, że tak jak wyżej wspomniano, decyzja podjęta przez Adriana mogła pchnąć jego karierę do przodu, gdyż od najlepszego w swojej karierze sezony 2013 sportowa forma zawodnika nieco stanęła w miejscu i nie można było oczekiwań zmian robiąc wciąż to samo. Co ciekawe Adrian przed podpisaniem kontraktu pod Jasną Górą, zasięgnął rady byłego toruńskiego zawodnika Ryana Sullivana, który w przeszłości reprezentował również barwy częstochowskie i polecał "Miedziakowi" Włókniarz, bowiem jak twierdził czuł się świetnie w tym klubie i swoje najlepsze lata kariery miał właśnie pod Jasną Góra.
Zatem po tym, jak po sezonie 2014 po 20 latach Unię Leszno opuścił Damian Baliński, Adrian stał się najdłużej nieprzerwanie jeżdżącym w macierzystym klubie zawodnikiem w polskiej lidze. Po sezonie 2017 niestety szesnastoletni pobyt Adriana w Toruniu na pewien czas dobiegł końca, a jego kariera miała być kontynuowana w Częstochowie, gdzie nie musiał obawiać się o miejsce w podstawowym składzie Włókniarza. Miedziński, choć przebił długością startów w Toruniu Wojciecha Żabiałowicza (lata 1977-1991), nie dogonił w tym Jana Ząbika (1966-1986) i Wiesława Jagusia (1992-2010), choć być może w niedalekiej przyszłości, po powrocie do macierzy, zdoła ustanowić kolejny rekord. A tych żużlowiec urodzony w 1985 roku przez szesnaście sezonów jazdy w żółto-niebiesko-białych barwach w lidze i turniejach osiągnął przecież niemało. Drużynowo najważniejszym był z całą pewności tytuł mistrzowski z Unibaxem w 2008 roku i łącznie, aż osiem krążków DMP. Indywidualnie zabrakło medalu w IMP, gdzie najbliżej zdobycia go był w 2009 roku na MotoArenie (czwarte miejsce). Zdobył za to wszystkie Kaski, co w Polsce udało się jeszcze zaledwie czterech innym żużlowcom. Nie zabrakło osiągnięć na arenie międzynarodowej, choć nie udało się awansować do wymarzonego Grand Prix. Ponadto warto podkreślić, że Adrian w barwach Aniołów odjechał 283 mecze, w których zdobył 1960 punktów. Skuteczniejsi byli tylko Żabiałowicz (2802), Jaguś (2523,5) i Mirosław Kowalik (1986). Kibice Aniołów z pewnością mają nadzieję, że to jeszcze nie był koniec "Miedziaka" jako Anioła i po powrocie do domu jeden z symboli klubu poprawi swoje osiągi, dalej pisząc bogatą kartę toruńskiej historii żużlowej.
Oficjalnie klub i zawodnik potwierdzili swoje rozstanie 3 listopada na konferencji prasowej, na której toruński wychowanek z nieskrywanym wzruszeniem mówił: "To nie był łatwy krok. Toruń to mój dom, ale ostatecznie postawiłem zmienić otoczenie. Kiedy zastanawiałem się co robić, pociły mi się ręce. Pani prezes dziękuję za te wszystkie lata. Mieliśmy tu wszystko co potrzebowaliśmy. Rozstaliśmy się w przyjaźni. Być może wrócę jeszcze do Torunia jako zawodnik, ale nie koncentruję się na tym, co będzie po sezonie. Teraz przed nami zima, podczas której moim celem jest przygotować się jak najlepiej do sezonu. Serce na torze będę zostawiać dla klubu z Częstochowy. A to, co będzie po sezonie to melodia przyszłości. W tej chwili naprawdę o tym nie myślę. Kto powiedział, że nie będę się czuł we Włókniarzu lepiej? Nigdy w Polsce klubu nie zmieniałem, więc trudno mi dywagować. Powtórzę jeszcze raz: nie przechodziły mi przez głowę myśli o tym, co będzie za rok.
Wybierając Częstochowę, przede wszystkim chciałem jeździć w drużynie dobrej. W zespole, który będzie bił się o najwyższe cele. Będziemy chcieli wejść do play-offów. Nikt z nas nie chce szybko kończyć sezonu. Dlatego zawodnicy i siła drużyny to były jedne z aspektów przy wyborze klubu. Chcę też fajnie wkomponować się w częstochowskie środowisko, pomóc młodzieżowcom, by jechali jak najlepiej. Wiadomo, że dużo też zależy od nich. Mam nadzieję, że stworzymy kolektyw i będzie w porządku. Moje pierwsze wrażenia dotyczące Włókniarza są bardzo pozytywne".

Komentujący całą sytuację legendarny zawodnik Apatora, Eugeniusz Miastkowski nie miał wątpliwości, że powrót Adriana do macierzy był kwestią czasu: " Nie jestem wcale zaskoczony, że z Adrianem nie przedłużono umowy na kolejny sezon. Zmiana otoczenia powinna mu pomóc odbudować się. Jestem pewny, że Adrian prędzej czy później i tak wróci do Torunia".

Ponieważ w klubie rozważano scenariusz, w którym "Miedziak' żegna się z klubem, niemal natychmiast uruchomiono rozwiązania alternatywne. Najpierw szybko uporządkowano formację juniorską stawiając na trójkę zawodników którzy w ostatnim roku pozostawali pod opieką trenera Roberta Kościechy, a byli to Daniel Kaczmarek, Igor Kopeć Sobczyński i Marcin Kościelski. Zwłaszcza w pierwszym z jeźdźców do lat dwudziestu jeden działacze i kibice toruńskiej drużyny upatrywali szansy na pokaźne zdobycze punktowe. Wynikało to z tego, że sezon 2017 nie był udany dla Daniela Kaczmarka. Zawodnik przychodził do Torunia jako potencjalny lider formacji młodzieżowej, ale nieco zawiódł. Pod koniec rozgrywek sam mówił, że był rozczarowany swoją postawą w lidze i w sezonie 2018 zamierza spełnić pokładane w nim nadzieje. Z kolei Jacek Frątczak na jednej z konferencji pokusił się o komentarz w sprawie toruńskiej młodzieży: "Get Well miał w tym roku juniorskie sukcesy. Przecież młodzież zdobywała. Słyszałem narzekania, że co z tego, skoro nie było przełożenia na ligę. Nie można do tego tak podchodzić. Robert Kościecha zasłużył na słowa uznania. Wykonał kawał dobrej roboty i był w nią zaangażowany w 200 proc. Jestem pewny, że za rok o tej porze o naszych juniorach będzie mówić się zupełnie inaczej. Trzeba tylko wykonać pracę, zwłaszcza zimą. I my to w Toruniu zrobimy, bo wyciągnęliśmy wnioski i wiemy jak należy się za to zabrać".

Wolną rękę w poszukiwaniu klubu otrzymał jednak sprowadzony przez Jacka Gajewskiego, Norbert Krakowiak. Ostatecznie utalentowany młodzieżowiec, którego karierę zastopowały groźne wypadki, postanowił jeździć w I-ligowym Starcie Gniezno, w barwach którego ścigał się już pod koniec minionych rozgrywek, na torach II ligi, a do którego został oficjalnie wypożyczony na sezon 2018. Toruński menadżer wiedział jednak co robi i nie stopował dalszej kariery zawodnika: "Norbert mógłby u nas mieć problem z przebiciem się do składu. Bardzo liczyłem na tego zawodnika, zanim jeszcze przyszedłem do ekipy z Torunia. Miałem pomysł, aby ściągnąć tego młodzieżowca do Zielonej Góry, gdyż świetnie się zapowiadał. Obecnie ta kariera stanęła nieco w miejscu. Teraz pozostały już tylko formalności przed wypożyczeniem."

Równolegle z decyzjami na pozycji juniorskiej toczyło się rozwiązanie zagadki HolderJensen.
Duńczyk walczył o kontrakt swoją postawą w sezonie 2017, z kolei za Australijczykiem przemawiała klubowa wierność oraz młodszy brat, który mógłby stanowić silną rezerwę w myśl nowego regulaminu. W układzie tym wiele przemawiało za Jensenem, który był o 5 lat młodszy i znacznie tańszy od Holdera, a jednocześnie był w zawodnikiem Get Well, który przez cały rok 2017 prezentował w miarę równą formę, w odróżnieniu od Kangura, który momentami był przeraźliwie słaby. Ostatecznie klub nie zastanawiał się zbyt długo i po skonkretyzowaniu oczekiwań przez strony postawił na braterski duet rodem z Australi, a Jensen musiał pożegnać się z Aniołami, bowiem nie otrzymał gwarancji startowych, o czym poinformował menadżer: "Sytuacja z Jensenem wygląda tak, Michael dostał propozycję kontraktu, nawet mogę zdradzić, że był pomysł, aby był to kontrakt dwuletni. Atutem były znakomite warunki finansowe. Podstawowym argumentem zawodnika było jednak hasło "chcę jeździć". Wahał się czy ma walczyć o skład w drużynie z Torunia, czy podjąć wyzwanie w innym klubie i być może mieć pewne miejsce w zespole. Muszę przyznać, że zaimponował mi profesjonalizmem. Liczyliśmy, że podejmie walkę u nas, ale ta decyzja jest oczywiście związana z chęcią jego rozwoju. To bardzo dobrze świadczy o samym zawodniku. Rozstajemy się w bardzo dobrych relacjach i trzymam za niego kciuki. Nie ma jednak mowy o żadnym obrażaniu. Proszę spytać samego Michaela, czy jest na nas zły. Z nim może być tak samo, jak z Adrianem Miedzińskim. Jeśli będzie mocny, to niewykluczone, że za rok zaproponujemy mu powrót".
Pewne miejsce w składzie "Liglad" otrzymał za to w Zielonej Górze, ale po odejściu Doyla i Hampela, kadra Falubazu nawet z tak dobrym jak w minionym sezonie Jensenem, nie była stawiana w roli faworyta ligi.

Frątczak wybierając pomiędzy Jensenem, a Holderem wiedział co robi, bo Australijczyk, mimo słabego sezonu miał coś do udowodnienia i już w końcówce sezonu 2017, znalazł nową motywację do jazdy, którą stracił po wypadku przyjaciela Darcy Warda, a motywacją tą był angaż w zespole Aniołów jego dwudziestojednoletniego brata Jacka. Klub oczywiście potwierdził kolejnje kontrakty, na kolejnej konferencji prasowej, które to stały się pewną nową tradycją w mieście Anioła. Dla Chrisa Holdera był to już jedenasty sezon spędzony w grodzie Kopernika i wraz z przejściem Miedzińskiego do Włókniarza, miał w polskich ligach żużlowych status zawodnika z jedną z dłuższych ciągłości startów w jednym klubie. W koncepcji klubu, Chris miał też otoczyć opieką swego brata, a takie rozwiązanie mogło wyjść na dobre obu braciom. Już w trakcie minionych rozgrywek dało się zauważyć, że opieka nad Jackiem dobrze działała na jego starszego brata. Stał się bardziej odpowiedzialny. Poza tym miał zajęcie, które pozwalało mu zapomnieć o problemach rodzinnych. Jack oczywiście też mocno korzystał, na tej współpracy, bo jego kariera toczyła się bardzo szybko, a ponieważ tkwił w nim spory potencjał (nominowany do objawienia roku na Gali Ekstraligi) potrzebował mentora na sportowej drodze. Niektórzy jednak obawiali się, że Jack Holder nie był gotowy na najlepszą ligę świata, a przy tym w cieniu brata, nie koniecznie musi rozwinąć skrzydła. Sam zawodnik zapewniał niedowiarków o swojej ekstraligowej gotowości zarówno sportowej jak i sprzętowej. Poza tym najmłodszy Australijczyk w teamie Aniołów, wcale nie musiał wychowywać w cieniu Chrisa, bowiem mimo, że ciągle potrzebował wsparcia, dojrzał do własnej drogi w żużlu, także w polskiej lidze. Miał odpowiednie podejście do treningów i pracy w parkingu, a przy tym był zapowiadaną przez Frątczaka opcją budowania składu Aniołów z myślą o przyszłości, a nie tylko jednosezonowym kaprysem.

Wracając jednak do starszego z braci Hoderów miał on również zajmować się młodymi zagranicznymi zawodnikami, których Get Well planował ściągnąć do Torunia, a nazwisk których nie chciano ich ujawniać, tłumacząc, że konkurencja nie śpi. Żużlowe nadzieje, które planowano sprowadzić do Polski choćby na przedsezonowe mecze sparingowe, nie koniecznie miały znaleźć się w ligowej kadrze Aniołów, ale Chris miał pokazać im jak stawiać pierwsze kroki w najlepszej żużlowej lidze świata, aby nie popełniły tych błędów, które on sam popełnił na początku swojej żużlowej drogi na Wisłą. Pomysł ten spodobał się Australijczykowi i ze zdwojonym zapałem zabrał się do budowania formy oraz parku maszyn na nowy sezon. Frątczak pozostawał jednak czujny i chciał mieć pod kontrolą tok przygotowań Chrisa, aby ten wrócił na szczyt sportowych możliwości: "Klub postanowił mu zaufać. Starszy z braci zostaje na kolejny rok w Toruniu i wrócić do wysokiej formy. Chcę jak najszybciej poznać plany Australijczyka na zimę. Najpierw go wysłuchamy, a później będziemy wyciągać wnioski i pomagać, jeśli będzie taka potrzeba. Nie będzie jednak żadnego dyscyplinowania ani ingerowania w jego okres przygotowawczy. Takie coś nigdy się nie sprawdza. Do pewnych rzeczy musimy dojść wspólnie. Wiemy, że w pierwszej połowie sezonu największą bolączką Australijczyka był sprzęt. Holder rozpaczliwie szukał różnych rozwiązań, ale efektów za bardzo nie było. Należy jednak pamiętać, że mówimy o zawodniku, który jeździł w Grand Prix i zdaje sobie sprawę z tego w jakim jest położeniu sprzętowym. Na pewno i w tym przypadku porozmawiamy, a później wspólnie będziemy podejmować decyzje".

W składzie ciągle pozostawały jednak nieobsadzone pozycje polskich seniorów.
Wiadomym było, że nie ziściła się opcja budowania składu w oparciu o trzech zawodników krajowych na pozycjach seniorskich i choć słowo dane przez Pawła Przedpełskiego, było gwarantem kontraktu, to nadal brakowało jednego Polaka w składzie. Był co prawda Grzegorz Walasek, ale myśląc o medalu opcja zielonogórskiego wychowanka była głęboką rezerwą. W tej sytuacji podjęto negocjacje z Rune Holtą, który był krajowym liderem częstochowskiego Włókniarza, tego samego Włókniarza, który wyrwał z rodzinnego gniazda Adriana Miedzińskiego.
Holta był doskonale znany w Toruniu, bowiem posiadał już Anielską przeszłość, a mimo Norweskiego rodowodu, posiadał też polskie obywatelstwo i był traktowany w polskiej lidze jak zawodnik krajowy. To z kolei oznaczało, że mógłby zastąpić w toruńskim zespole Adriana Miedzińskiego. Wielu zastanawiało się czy Toruń wykonał dobry ruch, bowiem rozstanie z zawodnikiem, po sezonie 2011 było dość chłodne. Wówczas jednak Norweg z polskim obywatelstwem, borykał się z problemami zdrowotnymi (kontuzje nadgarstków) i niestety nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Należało jednak pamiętać, że miał on za sobą znakomity sezon i pod względem średniej był czwartym najskuteczniejszym Polakiem w Ekstralidze. Jego plusem było również to, że bardzo dobrze od lat współpracował ze swoim tunerem Flemmingiem Graversenem, a to gwarantowało mu bardzo dobre zaplecze sprzętowe. Holta miał jednak już swoje lata i jego angaż był zagadką, bo trudno było przewidzieć jak będzie się spisywać, w nowym/starym klubie, a złośliwi mówili, że u schyłku kariery odcina ostatni żużlowy kupon totolotka, w którym milion wypłaca Przemysław Termiński. W toruńskim klubie jednak przed podjęciem decyzji o zamianie Adriana Miedzińskiego na Runego Holtę przeprowadzono swoistą burzę mózgów. Adam Krużyński, jako jeden z twórców składu na sezon 2018, słusznie zauważył, że największym problemem Aniołów w minionym roku były kontuzje, spowodowane często brakiem chłodnej kalkulacji ze strony zawodnika. Dlatego postanowiono poszukać alternatywy w osobie zawodnika, który będzie co najmniej tak samo skuteczny, a na dokładkę będzie umiał kalkulować. Wybór w drugiej kolejności padł na Holtę (pierwszym wyborem był wspomniany wczesniej Szymon Woźniak). W przypadku spolonizowanego Norwega uznano, że nawet jeśli będzie miał słabszy sezon niż w Częstochowie, to i tak będzie bardziej pożyteczny od nieobliczalnego wychowanka, bowiem jego głowa będzie bardziej chłodna, a sam zawodnik czasami odpuści ryzykowną walkę o punkt w danym biegu w myśl zasady, że na jednym wyścigu świat się nie kończy. Ich zdaniem Miedziński nie potrafił tego zrobić, bo ambitnie walczył do upadłego, ale w sezonie 2017 stracił na tym nie tylko on sam, ale i zespół.
Ściągnięcie Holty do Torunia nie było jednak łatwe, bo zawodnik był wstępnie dogadany z Włókniarzem, ale wycofał się z negocjacji czym potwierdził, że rozmowy z nim bywają bardzo trudne i często główną rolę odgrywają w nich pieniądze. Nic więc dziwnego, że decyzja Holty dla fanów Włókniarza była ciosem między oczy. Warto też podkreślić, że tak jak w Częstochowie kibice nie chcieli transferu Miedzińskiego, tak wielu toruńskich kibiców nie było przekonanych Holcie. Na portalu społecznościowym powstała nawet specjalna strona - Nie dla Rune Holty w Toruniu 2018. Zatem podobnie jak Miedziak, również Holta zmieniając środowisko, w którym był uwielbiany, na miejsce w którym musiał przekonać do siebie wielu ludzi stąpał po cienkim lodzie, ale zdaniem menadżera był to przemyślany ruch obu stron: "Kiedy ja przychodziłem do Get Well, też mówiono, że jestem koniem trojańskim podrzuconym przez Falubaz. Po kilku tygodniach, kiedy emocje opadły, nikt już nie pisał takich komentarzy. To naturalne, że jak się ludzie bliżej poznają, to złe emocje opadają. Nie inaczej, taką mam nadzieję, będzie z Holtą. On też nie będzie koniem trojańskim. Są rzeczy, o których nie mogę mówić, ale może nie bylibyśmy w tym miejscu, jako klub, gdyby nie Rune. On wie, o co chodzi i bardzo mu za to dziękuję".

Kontrakt doświadczonego Norwega, skutecznego Australijczyka i solidnego Duńczyka, zamykał w Toruniu sprawę trzech liderów, prowadzących meczowe pary. Klub przygotował dla każdego z nowych zawodników miejsce na MotoArenie w postaci indywidualnych boksów i każdy z nich mógł zacząć myśleć jak zinstalować swoją bazę w mieście pierników i astronomii. Działacze musieli jednak jeszcze dopełnić formalności kontraktowych z Pawłem Przedpełskim. W ostatnim roku, nieźle zapowiadającemu się juniorowi nie szło tak jak tego oczekiwano. Startował już jako senior, ale daleko było mu do jego rówieśników w osobach choćby Patryka Dudka czy Przemysława Pawlickiego, a do tego nie najlepiej spisywał się jego sprzęt. To spowodowało, że nie czuł pewnego miejsca w składzie, bo nie miał stuprocentowego zaufania menedżera Jacka Gajewskiego. Później przyszły kontuzje i dopiero po zmianie menadżera, sytuacja Pawła się zmieniła. Po trudnym sezonie zasadniczym, w końcowej fazie rywalizacji zawodnik pokazał że nie zapomniał jak się jeździ na żużlu i jeżdżac nawet z numerem 9 spełniał pokładane w nim nadzieje. Było to jednak celowe zagranie, którym Frątczak chciał odbudować sportową mentalność zawodnika i dać mu do zrozumienia, że był kimś ważnym, bo z dziewiątką jeździł przeważnie lider zespołu. Nic więc dziwnego, że po sezonie Paweł chciał spłacić ten kredyt zaufania i z miejsca zadeklarował, że nie zmienia barw klubowych i na pewno będzie startował w Toruniu, a ponieważ w klubie wierzono w jego potencjał, strony szybko doszły do porozumienia i po zakontraktowaniu liderów sfinalizowały umowę z toruńskim wychowankiem. W planie menadżera, było zestawianie Pawła w parze z Iversenem, który od lat był świetnym ligowcem współpracującym z partnerem z pary. Sam zawodnik dostrzegał plusy tego rozwiązania, a także miał świadomość, że dla niego okres ochronny jako zawodnika startującego pierwszy rok w roli seniora przeminął. Stąd nie oszczędzał się na treningach i można powiedzieć, że pracował za dwóch, ćwicząc nie tylko indywidualnie, ale brał też udział w grupowych zajęciach organizowanych przez klub. Do tego dochodziły spotkania z trenerem mentalnym, podczas których Paweł chciał przygotować swoje ciało i umysł do wielkich wyzwań w których być może jako lider zespołu doprowadzi drużynę do mistrzostwa Polski.
Liderem przynajmniej w parkingu Paweł został jeszcze przed inauguracją ligi. Stało się to w momencie, gdy Jacek Frątczak powierzył mu funkcję Kapitana drużyny, był to kolejny znak, że menadżer w pełni ufał dwudziestodwulatkowi i wierzył, że w roku 2018 będzie mocnym punktem Get Well Toruń: "proszę nie doszukiwać się w tym drugiego dna. Mamy młodego chłopaka, wychowanka, to musimy go budować, jednoczyć wokół niego drużynę, opierać na nim działania marketingowe. To naturalne. Podobnie przecież robią w innych ośrodkach. Piotr Pawlicki jest przecież np. kapitanem leszczyńskiej Unii, a Kacper Woryna rybnickiego ROW-u". Z kolei nowy kapitan tak oceniał całą sytuację: "Na pewno jest to dla mnie wyróżnienie, to fajne uczucie. Jestem, poza Jackiem Holderem, najmłodszym z seniorów w zespole, jedynym Polakiem. Aczkolwiek funkcję kapitana w żużlu trudno porównywać z piłką nożną. Wiadomo, że w niej kapitan jest odpowiedzialny za dużo więcej rzeczy. Dlatego nie jest to jakaś wielka zmiana. Wiadomo, że wszyscy jedziemy dla jednego wyniku. Są w tym zespole zawodnicy bardziej doświadczeni ode mnie, ale nasz skład wygląda bardzo fajnie. Przede wszystkim drużyna składa się z zawodników, z którymi można normalnie porozmawiać, również prywatnie, a przecież wiadomo, jak ważna jest atmosfera. A sportowo - wiadomo, są to zawodnicy ze światowej czołówki, na pewno będą się starali zdobywać jak najwięcej punktów dla Torunia, po to, żeby po roku przerwy był kolejny medal".

Umowa z Pawłem Przedpełskim zamykała skład toruńskich Aniołów.
Jedną z ostatnich kwestii pozostawało jedynie podpisanie umowy z żużlowcem, który zostawałby w odwodzie jako opcja rezerwowa na wypadek czyjejś kontuzji czy niepowodzenia. Jednym z kandydatów był Grzegorz Walasek. Frątczak znał doskonale możliwości zielonogórskiego wychowanka, a posiadanie w składzie polskiego, tak doświadczonego zawodnika dla klubu miało dużą wartość. Wiadomym było też, że obu gentelmanów łączyła koleżeńska znajomość i to miało pewien wpływ na decyzje o zatrudnieniu właśnie tego jeźdźca.
Pozostawało jednak pytanie, czego chciał sam żużlowiec. Walasek w trakcie negocjacji z Get Well nie dostał gwarancji startowych, ale bardzo poważnie zastanawiał się nad pozostaniem na kolejny sezon w toruńskim klubie. Bardzo dobrze się w nim czuł, miał też pełne zaufanie do działaczy siódmej drużyny Ekstraligi, a na jego korzyść przemawiała doskonała dyspozycja w meczach barażowych, po których chwalił się nawet menedżerowi, że odzyskał radość z jazdy. Nic więc dziwnego, że Frątczak niczego nie wykluczał, ale jednocześnie przyznawał, że po podpisaniu kontraktu najbardziej prawdopodobne będzie się wypożyczenie Walaska do innego klubu, choć widziałby Walaska w swoim zespole i podkreślał, że inicjatywa była po stronie żużlowca: "Grzegorz ma w portfelu lepsze oferty pod względem finansowym. Trudno go do czegoś zmuszać. Mogę zapewnić, że jako klub nie będziemy mu robić żadnych przeszkód, jeśli wybierze inną opcję. Taka sytuacja w jego przypadku była zresztą przerabiana już dwa lata temu. Grzegorz ma teraz sporo czasu na przemyślenia, więc może wyrazi jeszcze wolę kolejnych negocjacji dotyczących warunków finansowych kontraktu. Furtka jest otwarta, ale nie ma sensu się też czarować. Jeśli weźmiemy pod uwagę naszą kadrę, to większy komfort funkcjonowania miałby w innym klubie".

Ostatnim klubowym kontraktem było podpisanie umowy z bratem Pawła Przedpełskiego, Łukaszem, który przed rokiem reprezentował barwy drugoligowego PSŻ Poznań, ale wystartował tylko w jednym meczu Skorpionów. Łukasz choć podpisał umowę z Aniołami nie miał szans na ekstraligowe starty, dlatego umowę tę traktowano jedynie jako ukłon w kierunku zawodnika, który dawał mu możliwość wypożyczenia do innego klubu w trakcie rozgrywek.

Ostatecznie w marcu po domknięciu wszystkich kontraktów, szeroką ligową kadrę Aniołów potwierdziło GKSŻ w komunikacie:
Zawodnik Rok
urodzenia
średnia biegowa
w sezonie 2017
Doyle Jason
Australia
1985 2,074 straniero - senior
drugi ligowy sezon w Toruniu
Holder Chris
Australia
1987 1,776 straniero - senior
jedenasty ligowy sezon w Toruniu
Holder Jack
Australia
1996 1,828 straniero - senior do lat 23
drugi ligowy sezon w Toruniu
Iversen Niels-Kristian
Dania
1982 2,060 straniero - senior
drugi ligowy sezon w Toruniu
Holta Rune
Polska
1973 2,013 straniero - senior
drugi ligowy sezon w Toruniu
Kaczmarek Daniel
Polska
1997 1,037 junior
drugi ligowy sezon w Toruniu
Kopeć-Sobczyński Igor
Polska
1999 0,844 junior
trzeci ligowy sezon w Toruniu
Kościelski Marcin
Polska
1998 - ns - junior
trzeci ligowy sezon w Toruniu
Przedpełski Paweł  
Polska
1995 1,419 senior - kapitan
ósmy ligowy sezon w Toruniu
Walasek Grzegorz
Polska
1976 1,635 senior
drugi ligowy sezon w Toruniu, bez gwarancji startowych
  
 Młodzieżową kadrę stanowiła toruńska szkółka żużlowa prowadzona przez Roberta Kościechę.
      Mateusz Adamczewski
- Stal Toruń
      Daniel Kaczmarek
      Marcin Kościelski
      Igor Kopeć-Sobczyński
      Aleks Rydlewski
      Adam Wankiewicz
(zawodnik przed licencją)
  
Z kadry Aniołów na rok 2018 ubyli:
Hancock Greg
USA
1970 2,240 straniero - senior
odszedł do Rzeszowa
Jensen Jepsen Michael
Dania
1992 1,754 straniero - senior
odszedł do Zielonej Góry
Krakowiak Norbert
Polska
1999 0,000 junior
odszedł do Gniezna
Miedziński Adrian
Polska
1985 1,549 senior
odszedł do Częstochowy
Adamczewski Mateusz
Polska
2000 - ns - junior
wypożyczony do Poznania

PRZYGOTOWANIA DO SEZONUgóra strony


Po zakończeniu okresu transferowego wydawało się, że w Toruniu nie będzie już żadnych zmian kadrowych. Jednak Jacek Frątczak sukcesywnie wymieniał ludzi z czasów Jacka Gajewskiego, robiąc kadrową czystkę. Nie chciał bowiem pracować z tymi, którzy ciągnęli bądź też mogą ciągnąć wózek w inną stronę niż zakładała jego filozofia prowadzenia drużyny. Nie było w tym nic dziwnego, bo skoro drużyna omal nie spadła z ligi, to trzeba wszystko zaorać i poukładać od nowa i taka myśl przyświecała zapewne menedżerowi. Nikt jednak nie spodziewał się, że sprytnym zabiegiem polegającym na ogłoszeniu konkursu, stanowisko trenera straci komplementowany wcześniej, za pracę z młodzieżą Robert Kościecha. Trudno powiedzieć, komu "Kostek" się naraził, ale można było podejrzewać, że nie było chemii między nim, a menedżerem, choć ten kategorycznie temu zaprzeczał. Na finiszu sezonu 2017 dało się jednak słyszeć o nieporozumieniach między obu gentelmanami i mówiło się, że panowie muszą znaleźć wspólny język i gdy wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku został rozpisany konkurs, a Robert w oszczędnych słowach komentował całą sytuację: "Jacek miał swoją wizję, która nie pokrywała się z moją. Choćby taka kwestia - ja jako były zawodnik, który jeździł przez ponad 20 lat jestem w stanie więcej na pewne tematy powiedzieć, niż osoba która nigdy nie siedziała na motocyklu. To był jeden z głównych problemów. Faktem jest, że moje relacje z Jackiem Frątczakiem nie były najlepsze. Nie będę pewnych kwestii poruszał publicznie. Więcej na pewno są w stanie powiedzieć osoby, które dobrze go znają. One wiedzą, o czym mówię. Mam swoją wizję szkoleniową i wydaje mi się, że szło to we właściwym kierunku. Zawodnicy byli zadowoleni".
Zdziwiony taki obrotem sprawy był były menadżer Jacek Gajewski: "O moich relacjach z Robertem Kościechą w pierwszej kolejności powinniśmy się wypowiadać ja i on, bo to nas sprawa dotyczy. Chcę bardzo głośno powiedzieć, że bardzo dobrze nam się współpracowało i nie mieliśmy żadnych problemów, żeby się porozumieć. Byłem z niego naprawdę zadowolony. Oczywiście była czasem między nami różnica zdań, ale to normalne, kiedy ludzie ze sobą bezpośrednio współpracują. Takie coś musi się czasami zdarzyć. Uważam jednak, że znamy się na tyle dobrze i mamy do siebie wystarczająco duży szacunek, że potrafiliśmy to w normalny sposób za każdym razem załatwić. Nigdy nie było żadnych intryg czy robienia czegoś za plecami. Wszystko wyjaśnialiśmy w cztery oczy i dochodziliśmy do porozumienia. Obaj potrafiliśmy zwrócić sobie uwagę, ale też się później dogadać. To była i jest szczera relacja. Odnosząc się jednak do samego Roberta, moim zdaniem młodzieżowcy pod jego wodzą zrobili duże postępy. Wystarczy spojrzeć na średnią Igora Kopcia - Sobczyńskiego z 2016 roku i porównać ją do tej z roku ubiegłego. Różnica może nie jest ogromna, ale jednak zauważalna gołym okiem. Do tego trzeba dodać imprezy juniorskie. W zeszłym roku Get Well zdobył brązowy medal MMPPK, a wcześniej nie było nawet awansu do finału. To samo dotyczy MDMP i DMPJ. Przecież w tegorocznym DMPJ po drodze do finału chłopacy wygrywali wszystkie eliminacje, a później był brąz. Jak można zatem mówić, że na tle dwóch czy trzech wcześniejszych sezonów nie było progresu? Był i to duży. Norbert Krakowiak, Marcin Kościelski czy wspomniany Igor jechali lepiej. Wchodzili przecież też do finałów imprez młodzieżowych".
Frątczak nie chciał komentować całej sytuacji, ale z czasem wyszło, na jaw, że "Kostek", oddał stanowisko walkowerem, a menadżer wysłał w przestrzeń publiczną informację, że były trener nie miał wizji pracy z młodzieżą: "Trener Kościecha nie zgłosił się do konkursu, a od początku chodziło nam o wizję oraz plan. Oczekiwałem, że również przez niego zostanie on przedstawiony. Co tu dużo mówić, nawet próba wymuszenia formalnego miała na celu taką refleksję. Trudno oczekiwać od klubu, aby nie wymagał od potencjalnych kandydatów pomysłu na szkolenie i ustalić czy jest zgodność między wizją klubu, a pomysłem trenera. Dostaliśmy taki plan od kogoś innego, kto miał bardziej spójną wizję z klubem i tylko tak należy interpretować tę zmianę. Natomiast decyzję Roberta trudno mi oceniać, ale absolutnie nie odbieram mu jego klasy trenerskiej i nie umniejszam jego możliwości trenerskich".
Kimś innym, kto stanął do konkursu, a mówił o nim Frątczak, był Karol Ząbik, o zatrudnieniu, którego menadżer wspólnie z Panią prezes Iloną Termińska poinformował na konferencji w dniu 28 listopada: "Czekałem, aż Karol się odezwie. Trochę podświadomie. Znaliśmy się wcześniej, ale nie mieliśmy wielkich relacji. Uważam, że powinniśmy korzystać z tego, co mamy w Toruniu. Muszę powiedzieć szczerze, że myślimy podobnie. Nie miałem wątpliwości, żeby postawić na Karola. Jak widać wracamy do pewnych tradycyjnych metod, bowiem wraz z angażem Karola, wracamy do pana Zbigniewa Wójtowicza, który przygotowywał zawodników przed laty. Bardzo się cieszę, że trafiłem na osoby, które myślą podobnie".
Karol Ząbik od razu rozpoczął pracę z toruńską młodzieżą spotykając się z zawodnikami i ich rodzicami i nie ukrywał, że będzie współpracował ze swoim tatą, czyli Janem Ząbikiem: "Jestem szczęśliwy, że mogę wrócić do klubu. Czuję chęć, żeby pomóc chłopakom. Mam plan działania. Nie chcę go teraz zdradzić w całości. Mogę jedynie powiedzieć, że to plan długofalowy. Będziemy współpracować ze Stalą Toruń, czyli z moim tatą. Wszyscy wiemy, że szkolenie jest istotne. Mój tata będzie koordynatorem. To człowiek, który wyszkolił wielu zawodników i na pewno będzie pomocny. Chciałem wrócić do klubu w roli trenera, bo poczułem na własnej skórze, co zrobiłem źle w trakcie mojej kariery i teraz chcę sprawić, by nasi chłopcy nie popełniali podobnych błędów. Potwierdzam, to o powiedział menadżer, że wrócimy do pewnych starych sprawdzonych metod, ale proszę pamiętać, że to nie jest też tak, że przyjdzie Ząbik i od razu młodzi zaczną robić po trzynaście punktów. Wystarczy spojrzeć na przykłady moje, czy Adriana Miedzińskiego. Nic nie przyszło od razu, tylko ciężką pracą budowaliśmy formę. Na wszystko potrzeba czasu".
I właśnie powrót, do sprawdzonych metod, a co za tym idzie sprawdzonych w przeszłości ludzi, którzy święcili sukcesy z młodzieżą cieszył kibiców. Wielu uważało bowiem, że potencjał odstawionego na boczny tor przez poprzednich menadżerów Jana Ząbika nie był przez kilka lat w pełni wykorzystany. Każdy jednak wiedział, że metody sprzed lat Jana Ząbika, mogły być już zdewaluowane, ale wystarczyło do nich dodać młodą myśl Karola i można było zakładać nową jakość na bazie sprawdzonych metod. Należy podkreślić, że angaż Pana Janka, zrobił klubowi również świetną robotę propagandową w urzędzie miasta, gdzie Ząbik senior piastował funkcję radnego i znał się doskonale z prezydentem miasta Michałem Zaleskim, a jak wiadomo dobre relacje z władzami samorządowymi mogły przynieść same korzyści dla klubu.
Oprócz trenera żużlowego, do sztabu szkoleniowego ponownie dołączył odsunięty przez poprzedników trener ogólnorozwojowy Zbigniew Wójtowicz. Frątczak pamiętał, że w toruńskim klubie jakiś czas temu był ktoś taki jak Pan Zbigniew. Zadzwonił i zaprosił byłego dżudokę AZS-u AWF-u Wrocław, MDK Toruń oraz UKS Ippon Toruń, a obecnie szkoleniowca prowadzącego sekcję judo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, do współpracy. Cieszyło to kibiców, bo właśnie duet Ząbik – Wójtowicz świecili w przeszłości spore sukcesy młodzieżowe i menadżer budujący od nowa cały sztab szkoleniowy doskonale o tym wiedział. To nie był jednak koniec zmian w Get Well. Frątczak chcąc otoczyć się zaufanymi ludźmi, dokonał również roszad na stanowiskach kierownika drużyny, kierownika parku maszyn i kierownika zawodów. Walec zmian przejechał po całym składzie personalnym, bowiem marzeniem menedżera było, aby na koniec sezonu toruński zespół stanął na medalowym podium. A do tego potrzebował "swoich", zaufanych ludzi, którzy wiedzieli za co odpowiadają i pracując ciągnęliby żużlowy wózek w stronę, w którą kierowała ich myśl i koncepcja menadżera.
Wielu widziało w tym jednak bardzo ryzykowną grę, w której menadżer uzależniał klub od swoich ludzi, którzy przecież przychodzili do klubu jako jego ludzie i gdyby w przyszłości Frątczaka miało zabraknąć (a swoje odejście po sezonie 2018 Frątczak sygnalizował otwarcie), również mogło zabraknąć osób prowadzących i szkolących drużynę, a także zawodników na równych poziomach zaangażowania organizacyjno-sportowego. Obserwatorzy mieli jednak nadzieję, że właściciel klubu w pełni kontrolował sytuację i nie został "zaczarowany" opowieściami o potędze Get Well pod wodzą menadżera Jacka Frątczaka.

Po wszystkich kadrowych roszadach przyszedł czas na prezentację drużyny, która była najstarszym zespołem w Ekstralidze i wielu szukało w tym tego o czym mówił przed okresem transferowym menadżer Aniołów, czyli składu na kilka lat. Jednak czy najstarsza drużyna oznaczała, że to zespół bez przyszłości? Wieku zawodników rzecz jasna nie dało się oszukać i wiadomym było, że starsi zawodnicy mają bliżej niż dalej do końca kariery, ale na pewno data urodzenia nie oznaczała długości funkcjonowania zawodnika w danym teamie, a wręcz przeciwnie dało się zauważyć, że młodzi zawodnicy po zakończeniu wieku juniora częściej zmieniali kluby, niż ci którzy uchodzili za sportowych weteranów. Nic więc dziwnego, że w Toruniu panowało przekonanie, że Rune Holta, który należał w lidze do zawodników najczęściej zmieniających kluby, pojeździ do końca swojej kariery, podobnie jak Jason Doyle, który nie zagrzał miejsca w jednym klubie dłużej niż dwa lata. Niezaprzeczalnym było jednak to, że aby strony chciały współpracować potrzebne było zaufanie i sportowa jedność, bo walcząc o najwyższe cele, nie mogło być żadnego koleżeństwa i poklepywania po plecach, a jedynie determinacja i zrozumienie na drodze do sukcesu drużyny.
A toruńska drużyna przed sezonem prezentowała się iście imponująco, tworząc swoistego rodzaju rodzinę w stylu sycylijskiej mafii. Kibicom w Polsce od razu zrodziły się porównania do gangsterów i mafiosów co spowodowało lawinę krytyki w której podnoszono to, że torunianom wciąż brakuje pokory, a ich zachowanie było buńczuczne. Jednak w Toruniu nic sobie nie robiono z tych opinii, a zacierano ręce, bo to oznaczało, że próba wyróżnienia się i wyeksponowania drużyny w stylistyce lat trzydziestych, nie przeszła bez echa.
Sama prezentacja zespołu miała uroczystą oprawę i rozpoczęła się od prezentacji nowego wzoru żużlowego kevlaru, w którym zawodnicy mieli startować w sezonie 2018. Po ciężkim i trudnym sezonie klub odszedł od koloru czarnego, który się źle kojarzył i nastąpił powrót do kolorów bardziej optymistycznych. Góra żużlowego stroju była biała, dół niebieski, a cały kevlar jaśniejszy i bardziej radosny. Projektując nowe stroje zachowano nawiązanie do barw klubowych, bez krzykliwych walorów artystycznych, pamiętając też o wymaganych regulaminem miejscach reklamowych.
Ale po prezentacji największą furorę robiło zamieszczone w Internecie przez Jacka Frątczaka zdjęcie, na którym menedżer torunian, niczym prawdziwy ojciec chrzestny, zasiadał w fotelu, a wokół niego stało soldato, czyli szeregowi pracownicy mafii, w role których wcielili się sami żużlowcy. Wyjątkowo pewnie w nowej roli czuł się Rune Holta, który mógłby równie dobrze uchodzić za wiceszefa całej organizacji.
To właśnie jak wspomniano wcześniej transfer spolonizowanego Norwega, wzbudził najwięcej kontrowersji w toruńskim środowisku i działacze mieli sporo obaw jak zawodnik zostanie przyjęty przez przybyłych na prezentację kibiców. Sam zawodnik też miał pewne obawy i nie do końca wiedział, czego może się spodziewać, zwłaszcza że niektórzy wieszczyli mu powitanie przy głośnych gwizdach. Podczas prezentacji był jednak pełen szacunek dla zawodnika, gdy ten pojawił się na scenie, a kibice skandowali jedynie imię i nazwisko swojego wychowanka, Adriana Miedzińskiego. Nikogo jednak to nie dziwiło, bowiem, fani byli emocjonalnie związani z "Miedziakiem", dlatego Rune nie miał nikomu takiego zachowania za złe, a toruński menadżer nawet skomplementował to jako inteligentne zachowanie, w którym nie było popularnego hejtu.
Warto też podkreślić, że na prezentacji pojawili się wszyscy toruńscy zawodnicy, oprócz Jacka Holdera, który jak co roku ścigał się w turniejach o Indywidualne Mistrzostwo Australii.
Rzecz jasna całą prezentację jak każde wcześniejsze wydarzenie związane z toruńskim żużlem, skomentował Jacek Frątczak: "Gdyby od stylizacji zależał wynik sportowy, czyli wygrana, to mogę wyglądać jak Snoke z Gwiezdnych Wojen. Inna sprawa, że faktycznie pomysł sesji znakomity. Szkoda, że ciężko będzie mnie wyciąć z tych zdjęć, jak nie wyjdzie. W trakcie prezentacji toruńskiego zespołu poczułem, jak wielkie są oczekiwania. Jeśli do tego dodamy, że bardzo dobrze znam i lubię ludzi pracujących i kierujących klubem, to jasno wychodzi z tego, że po prostu głupio byłoby mi ich zawieść. Poza tym przecież nikt nie przystępuje do rywalizacji z myślą żeby przegrać. Za plecami miałem dwóch mistrzów świata, w tym jednego aktualnego. Do tego dziewiątą (Niels-Kristian Iversen) i trzynastą (Rune Holta) strzelbę Ekstraligi. To co mam powiedzieć? Że będziemy walczyć o utrzymanie? Przecież kibice zabiliby mnie śmiechem. Mam w składzie chłopaków, którzy nie są w tym sporcie od wczoraj. To naturalne, że musimy sobie stawiać najwyższe cele. Braku pokory i buńczuczności na pewno nie można mi jednak zarzucić, bo nie powiedziałem przecież, że na pewno wygramy. Nie będę ludzi pouczał, ale to jest sport. Sukces zależy od bardzo wielu czynników".
"Mafijna prezentacja", która mogła się podobać, została jednak wymyślona przez Jacka Gajewskiego dwa lata wcześniej, gdy ten zobaczył reklamę cygar i zaproponował pokazanie zespołu w stylu, który towarzyszył włoskiej prohibicji. W klubie pomysł chwycił, bo mafia to don i jego soldati, a to oddawało pewną spójność grupy. Niestety dla Gajewskiego donem został jego następca, który miał nie lada wyzwanie do zrealizowania i aby temu wyzwaniu sprostać z miejsca, po całym medialnym zamieszaniu wspólnie z klubem zaczął zabiegać o stworzenie optymalnych warunków do drużynowego sukcesu Aniołów. Na pierwszy ogień poszła toruńska nawierzchnia na MotoArenie. Wielu pamiętało ubiegłoroczne zmiany, podczas których przebudowano drugi łuk, który miał stać się handicapem dla miejscowych zawodników, a okazał się ich utrapieniem. Menadżer dostrzegał ten problem i planował zrobić z MotoAreny twierdzę nie do zdobycia dla rywali. Kluczem do tego miała być wymiana nawierzchni na taką, która będzie bardziej przewidywalna w przygotowaniu i utrzymaniu we właściwej kondycji w trakcie zawodów. A trzeba przypomnieć, że ostatnim toruńskim menadżerem, który nie miał problemów z utrzymaniem nawierzchni toru w ryzach był Sławomir Kryjom, który pracował w Toruniu w sezonach 2011, 2013 i 2014. Podczas pierwszego roku jego obecności na MotoArenie torunianie wygrali u siebie wszystkie 10 spotkań, a średnia punktów zdobywanych na mecz wynosiła prawie 50 pkt. Dwa lata później też było bardzo dobrze. Na 11 spotkań Unibax wygrał 10, z meczową średnia ponad 56 pkt. Co ciekawe, jedyną domową porażkę w trakcie swojej pracy w Toruniu Kryjom zanotował z Falubazem Zielona Góra z którym wówczas związany był Frątczak. W 2014 roku Unibax wygrał u siebie wszystkie siedem meczów. Rywale nie mieli praktycznie żadnych szans z torunianami (średnia 56,4 na własnym torze mówiła wszystko). Kryjom po odejściu z klubu dostrzegał problemy z przygotowaniem toru i podpowiadał zmianę struktury nawierzchni, bo rywale w kolejnych sezonach czuli się na niej coraz lepiej, ale gospodarze nie zawsze potrafili wyciągnąć właściwe wnioski, by zrobić z MotoAreny swój atut. Ale przyszedł Frątczak i postanowił zmienić ten stan rzeczy, wspólnie z firmą, która przed rokiem dokonała przebudowy drugiego łuku, a w roku 2018 drugiej połowie listopada uzupełniła nawierzchnię toru o frakcję, której dotąd brakowało i po zimowym "uleżeniu" i "związaniu" toru, Anioły miały latać znacznie szybciej na MotoArenie od rywali. Zmiany te oczywiście nie mogły zaistnieć, bez menadżerskiego komentarza: "czekaliśmy na pogodę i dostępność ciężkiego sprzętu drogowego. To nie był łatwy temat, bo w kraju mają miejsce inwestycje drogowe na naprawdę dużą skalę. Ściągnięcie tego wszystkiego z autostrad było naprawdę wielkim przedsięwzięciem. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy nam tym w tym pomogli. Wykazaliśmy cierpliwość i się udało. Wszystko jest gotowe na zimę. Kuchni zdradzać nie będę, ale zapewniam, że nie dokonaliśmy rewolucji. To zmiana serwisowa. Cel jest jasny. Na Motorenie ma być więcej ścigania, a tor ma stać się łatwiejszy w przygotowaniu. Powinien lepiej absorbować wodę. Zostawiamy sobie pewien margines błędu. Jest rezerwa materiału tego samego rodzaju, więc dodatkowa kosmetyka wchodzi w grę. Gdyby efekt nie był taki, jak oczekujemy, to na wiosnę jeszcze zareagujemy. Dosypywanie mniejszych ilości materiału jest zdecydowanie bardziej komfortowym rozwiązaniem. Przesadzić jest łatwo, a wyciągnięcie tego, co się wcześniej wsypało, to już złożony temat".

Po uporaniu się z torem przyszedł czas na kibiców i na ofertę karnetową. I była to oferta zaskakująco dobra, bo właściciel klubu zdecydował o tym, że ceny karnetów pozostaną na ubiegłorocznym poziomie, co bardzo ucieszyło najwierniejszych fanów z Torunia i okolic.
Ceny karnetów na rundę zasadniczą:
       
1. Strefa Niebieska:
            Karnet Normalny - 220 zł;
            Karnet Normalny Lojalnościowy - 200 zł, dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie 2017;
            Karnet Ulgowy - 170 zł, dla urodzonych w 2000 roku i później oraz dla studentów urodzonych w 1994 roku i później;
        2. Strefa Czerwona - Trybuna Główna:
            Karnet Normalny - 550 zł;
            Karta Parkingowa - 150 zł,

Ceny karnetów całorocznych (runda zasadnicza + play-off)

        1. Strefa Niebieska:
            Karnet Normalny - 290 zł;
            Karnet Normalny Lojalnościowy - 260 zł, dla posiadaczy karnetów normalnych w sezonie 2017;
            Karnet Ulgowy - 220 zł, dla urodzonych w 2000 roku i później oraz dla studentów urodzonych w 1994 roku i później;
        2. Strefa Czerwona – Trybuna Główna:
            Karnet Normalny - 700 zł;
            Karta Parkingowa - 150 zł,

To co ucieszyło kibiców w aspekcie całorocznych wejściówek, nie cieszyło w aspekcie historycznym. Oto bowiem w okresie zimowym można powiedzieć już tradycyjnie, najzagorzalsi fani zaczęli domagać się od władz klubowych powrotu do legendarnej nazwy Apator, z którą tysiące sympatyków żużla w mieście Kopernika od lat się utożsamiało, skandując podczas ligowych spotkań tylko i wyłącznie właśnie tę wieloletnią nazwę, z którą toruński klub był najbardziej kojarzony w sportowej Polsce. Fani już w poprzednich latach próbowali wymóc na toruńskich władzach powrót do nazwy Apator. Nadzieje te odżyły po tym, jak zespół przejął Przemysław Termiński, lecz szybko stwierdził, że ewentualny powrót nazwy był uzależniony od samej firmy Apator S.A., która od lat nie była zainteresowana powrotem do sponsoringu, a wykupienie przez klub praw od początku nie wchodziło w rachubę. Jednak bardziej operatywni okazali się kibice ze Stowarzyszenie Sympatyków Sportu Żużlowego "Krzyżacy" zastrzegając w roku 2012 znak słowno graficzny w urzędzie patentowym i na oficjalnym fan page'u społecznościowym przed sezonem AD 2018, wystosowało kolejny apel, w którym deklarowało bezpłatne użyczenie Klubowi Sportowemu Toruń swojego szyldu. Kibice powoływali się na klasyfikację nicejską, w myśl której istniało upoważnienie do stosowania danego znaku (w domyśle herbu/logo) i nazwy m.in. w działalności sportowej. Oto pełna treść apelu:
Drodzy Kibice
Już jutro konferencja prasowa w której włodarze klubu poinformują nas o składzie drużyny na sezon 2018.
Ponownie w mediach wraca temat nazwy drużyny pod jaką będą występowały "Anioły". Był Unibax, był KS Toruń, był KS Get Well, lecz w sercach i na ustach fanów jest cały czas jedna nazwa -APATOR.
Prezes Termiński jakiś czas temu wypowiedział się, że powrót do nazwy Apator jest uzależniony od samej firmy APATOR S.A. aczkolwiek sama firma nie jest zainteresowana sponsoringiem, a Prezes nie wyobraża sobie sytuacji w której muszą wykupywać prawa do nazwy.
Sytuacja jest bardzo prosta. Zgodnie z publikacją Urzędu Patentowego Rzeczpospolitej Polskiej prawo do znaku słowno-graficznego KS Apator Toruń posiada Stowarzyszenie Sympatyków Sportu Żużlowego "Krzyżacy"!
Według klasyfikacji nicejskiej klasa 41 upoważnia między innymi do stosowania znaku oraz nazwy również w działalności sportowej oraz rozrywkowej.
SSSŻ "Krzyżacy" po raz kolejny deklaruje BEZPŁATNE użyczenie nazwy dla Klubu Sportowego Toruń!
Tu chodzi tylko o dobrą wolę oraz kontynuację tradycji która nigdy nie zginie. Nikt nie będzie skandował na stadionie Unibax, Get Well itp. Dla Nas fanów liczy się tylko APATOR więc??
Piłka po Waszej stronie!
Powrót do nazwy da klubowi ogromną wartość marketingową więc korzyść będzie wspólna!
Prosimy o udostępnianie! Niech każdy kibic o tym wie, że powrót do nazwy zależy tylko od dobrej woli klubu!
Obojętnie obok tematu nie przeszedł właściciel klubu Przemysław Termiński, który skomentował całą sytuację: "powrót Apatora jest możliwy, ale to zależy od tej firmy. Niestety z tego co wiem nie jest zainteresowana ani wspieraniem żużla, ani żadnego innego sportu. Nie wyobrażam sobie natomiast, abyśmy mieli wykupić od nich nazwę. Mamy jednak nazwę Get Well, która to coraz szerzej funkcjonuje w środowisku i marka się rozwija. Zapewniam kibiców, że mamy takie intencje. Nie wiemy jednak, czy wydarzy się to już w sezonie 2018. Szanse na start pod nazwą Apator są zdecydowanie większe w sezonie 2019. Problem stanowią kwestie formalno - prawne. Do tego dochodzą sprawy marketingowe związane z naszym obecnym sponsorem tytularnym, którym jest Get Well. Pewne umowy są zawarte i teraz pojawia się pytanie, czy pewne decyzje należy podjąć va banque czy jednak poczekać.
Słowa właściciela klubu potwierdzały tym samym, że powrót do tradycji nie był wcale taki prostu jakby się mogło wydawać. Należało bowiem uwzględnić w całej zmianie sferę historyczną, społeczną, obyczajową, wizerunkową, marketingową czy finansową, które w pewnych okolicznościach mogły rodzić określone skutki prawne, bo na przestrzeni lat właśnie te sfery stworzyły precedensy dla aspektów prawnych. Klub przecież nie był oderwanym bytem, ale podmiotem prawnym, tak samo jak Apator S.A. czy Stowarzyszenie "Krzyżacy" z prawem do znaku klubowego. Klub, który co sezon liczył każdy grosz, przy zmianie nazwy może nie zostałby procesami sądowymi postawiony pod ścianą w aspekcie swego istnienia, ale mógł znacznie więcej stracić niż zyskać. I o tym należało pamiętać wybierając wariant optymalny, bowiem kibicowskie chciejstwo równało się odpowiedzialność Termińskiego.

Obok zmiany nazwy starsi kibice, żyli też tym co pojawiło się na sprzedaż na popularnym portalu aukcyjnym, a mianowicie chodziło długi na 30 metrów i ważący ponad 250 kg szyld z napisem "Stadion żużlowy K.S. Toruń im. M. Rose", wiszący nad wejściem na nieistniejący już stadion przy ulicy Broniewskiego. Szyld miał ponad 20 lat i powstał, gdy stadion żużlowy otrzymał imię Mariana Rosego, toruńskiej legendy czarnego sportu, tragicznie zmarłego w 1970 r. po wypadku na torze w Rzeszowie. W 2008 r. obiekt razem z działką kupiła spółka Plaza, która w tym miejscu postawiła galerię handlową. Napis miał trafić na złomowisko. Wtedy do akcji wkroczył Stefan Kornacki, performer i grafik, znany z odzyskiwania napisów i neonów po nieistniejących toruńskich zakładach i obiektach usługowych i wspólnie z kolegą po fachu Dominikiem Smużnym nabył historyczny napis. Ale droga do przejęcia szyldu była wyjątkowo kręta. Zainteresowani nabyciem szyldu kolekcjonerzy, po wizycie na stadionie zaczęli kontaktować się z władzami klubu, które stwierdziły, że nie mogą przekazać mi napisu, gdyż właścicielem był MOSiR, który z kolei twierdził, że należy kontaktować się z klubem. Tej niekończącej się zabawie towarzyszył fakt, że zbliżał się termin przejęcia terenu przez Plazę. A rozmowy utknęły w martwym punkcie. Sprawa nabrała przyspieszenia dopiero, gdy artyści odezwali się do polskiego oddziału Plazy. W międzyczasie okazało się, że szyld zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, ale szybko wyszło na jaw, że poprzedni właściciel zdjął go nielegalnie. Udało się odzyskać ten cenny napis w bardzo złym stanie, ale opieka Kornackiego dała napisowi drugie życie. Był m.in. elementem artystycznego projektu "Inscription", w którym wykorzystywał odzyskane szyldy i neony, a torunianie mogli podziwiać efekty renowacyjnej pracy na jednej wystaw w Centrum Sztuki Współczesnej.
Ostatecznie w grudniu 2017 roku wysłużony szyld trafił na portal allegro, ponieważ artysta przenosił się za granicę i nie miał możliwości zabrać go ze sobą, dlatego postanowił sprzedać go za 6.000 zł, mówiąc: "Chciałbym, by trafił w dobre ręce. Szukam kogoś, dla którego ma wartość sentymentalną i będzie w stanie zainwestować swój czas i pieniądze po to, by odzyskał swój dawny blask. Niestety, toruńskie muzeum żużla nie stać na zakup napisu, więc dalej poszukuję zainteresowanych kupnem. Jego cena pokrywa wieloletnie koszty magazynowania oraz transportu z miejsca na miejsce". Na szczęście dla żużlowej historii Torunia, znalazł się nabywca, który zapłacił aukcyjne 6.000 zł i zadeklarował, że odnowi i przekaże historyczny dla toruńskiego żużla napis do Muzeum Sportu Żużlowego w Toruniu.

W cieniu kibicowskich dywagacji zawodnicy przygotowywali się do sezonu. Seniorzy budowali formę według własnych sprawdzonych metod. A o kondycję zawodników młodzieżowych w osobach Daniela Kaczmarka, Igora Kopeć-Sobczyńskiego, Marcina Kościelskiego i Aleksa Rydlewskiego, w których klub sporo zainwestował, dbali nowi trenerzy Karol Ząbik i Zbigniew Wójtowicz. Plany treningowe toruńskiej młodzieży zostały ułożone głownie pod popularnego wśród kibiców IK-S'a. Wynikało to z tego, że zawodnik przygotowywał się do matury, dlatego klub poszedł mu na rękę, aby sport nie kolidował z nauką. Oczywiście można było zrobić dla Igora indywidualny tok treningowy, ale uznano, że to nie miałoby sensu, bowiem zajęcia w grupie miały większy wydźwięk, gdyż wkradał się mały element rywalizacji, która motywowała do jeszcze cięższej pracy. Co prawda Daniel Kaczmarek, najlepszy junior Get Well, ćwiczył głównie pod okiem byłego trenera Patryka Dudka, a w zajęciach u Ząbika brał udział raz w tygodniu, ale wynikało to z odległości jaką zawodnik musiał pokonać z miejsca zamieszkania do Torunia. Nie zmieniało to jednak faktu, że młodzieżowcy Get Well mieli szczelnie wypełniony grafik, bowiem w okresie przygotowawczym oprócz formy fizycznej, budowali formę mentalną, a nad prawidłowym funkcjonowaniem wszystkich elementów układanki pod nazwą "kondycja żużlowa" oraz zaplecze sprzętowe czuwał, nie kto inny jak Jacek Frątczak, czyli człowiek od wszystkiego w żużlowym mieście Aniołów: "Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób właściciele klubu podeszli do kwestii inwestycji sprzętowych i szkolenia juniorów. Zawsze tak jest, że wydatkowane pieniądze nie zawsze się zwracają. To inwestycja, którą trzeba było poczynić, aby mieć później efekty w sezonie. Nie było oszczędności i duży ukłon w stronę klubowych włodarzy, że dali się namówić na taką formę. Wychodzę z założenia, że wszędzie należy poszukiwać wartości dodanej. Mam nadzieję, że będą nią juniorzy. Dla mnie satysfakcją będzie każdy punkt zdobyty w lidze. Nie jest tajemnicą, że wprowadziliśmy program dotyczący juniorów i okresu zimowego. Treningi mentalne odbywają się z dużą intensywnością według planu przygotowanego w październiku. Toruń jest jednym z nielicznych klubów, jak nie jedyny, który na tak dużą skalę prowadzi przygotowania w oparciu o trenera mentalnego. Jest to spójne z przygotowaniami ogólnorozwojowymi".

Wszyscy jednak czekali na pierwsze jazdy treningowe, aby sprawdzić jak zima wpłynęła na formę zawodników i zaplecze sprzętowe.
Sparingowymi rywalami Get Well mały być zespoły z Leszna, Grudziądza, Łodzi i Ostrowa. Planując testmecze, toruńskim włodarzom chodziło przede wszystkim o to, aby forma Aniołów została sprawdzona na tle różnych rywali, o różnej klasie sportowej. Zatem pierwsze jazdy zostały zaplanowane z Ostrowem, a w miarę rozjeżdżenia się zawodników klasa rywali rosła. Przy układaniu planów treningowych duże znaczenie miała także dostępność torów i związane z tym prognozy pogody. Jedynie wybór GKM-u Grudziądz na sparingpartnera, był niejako naturalnym wyborem, z racji położenia obu klubów.
Gdy ukazał się sparingowy grafik, torunianie zaskoczyli wszystkich, bowiem dwóch zawodników już 6 lutego wyjechało na tor i kręcili pierwsze kółka na MotoArenie. Tak wcześnie na tor nie wyjechała w ostatnich latach żadna drużyna, a kilka okrążeń na torze pokonali Marcin Kościelski i Igor Kopeć-Sobczyński. Cała sytuacja była nieco zaskakująca, bowiem termometry w chwili treningowej próby wskazywały kilka stopni poniżej zera. Ale mróz nie był straszny młodym żużlowcom, którzy czuli głód jazdy. Trzeba jednak przyznać, że lutowy wyjazd na tor był nieco spontaniczny, a działacze z Torunia znacznie wcześniej informowali o zaskakująco dobrej kondycji nawierzchni na MotoArenie i nie było w tym nic dziwnego, że podczas tradycyjnej wizyty w klubie menedżera padł pomysł, by sprawdzić się na torze. Próbne okrążenia wyszły dość dobrze, choć żużlowcom przeszkadzał kurz jaki unosił się spod kół motocykli, a z wiadomych względów nikt nie zdecydował się na polanie toru. Jak zwykle całą sytuację komentował toruński menadżer: "Korciło nas już od początku stycznia, żeby wyjechać na tor. Puszczamy oko do środowiska, a i tak każdy sobie to zinterpretuje, jak będzie chciał. Dla nas nie ma tu, żadnych podtekstów, bo chłopaki po prostu przejechali po kilka kółek. O wszystkim dowiedzieli się tak naprawdę dopiero w poniedziałek. Dla nich samych to było pewne zaskoczenie. Do tego byłem ciekawy, jak się zachowuje tor po dosypaniu nawierzchni. Mocno się kurzyło, ale ogólnie rzecz biorąc, jesteśmy zadowoleni. Chcę podkreślić, że nie wyciągamy żadnych wniosków sportowych. To był czysto treningowy przejazd, kilkanaście minut dobrej zabawy. To była jednorazowa akcja. Mamy konkretny plan treningowy i w lutym już na tor nie wyjedziemy. Chcieliśmy pokazać w środowisku, że jesteśmy i klub funkcjonuje. Sygnalizujemy, że tor mamy gotowy do treningów, ale trenować będziemy tylko ze sparingpartnerami, aby zbytnio nie odkrywać kart związanych z nieco zmienioną nawierzchnią toru".
I Frątczak słowa dotrzymał. Jazd treningowych w lutym już nie było, a żużlowcy na pierwszy oficjalny i zaplanowany trening wyjechali miesiąc później czyli 9 marca. Wówczas to pięciu żużlowców zjawiło się na toruńskim minitorze, by odbyć pierwsze oficjalne zajęcia na motocyklu. Jeździli Daniel Kaczmarek, Igor Kopeć-Sobczyński, Marcin Kościelski, Aleks Rydlewski i Paweł Przedpełski. Minitorowy trening miał w zamyśle oswoić zawodników z motocyklem i hamować zapędy do mocniejszego odkręcania przepustnicy. Zatem można powiedzieć, było to spokojne wejście z sezonu zimowego, w sezon startowy z wykorzystaniem infrastruktury, która była dostępna w Toruniu. Wielu pokładało w wątpliwość jazdy na małym torze, ale klub miał w tym swój cel, bowiem oprócz aspektów sportowych, chodziło o pokazanie młodym potencjalnym adeptom żużla, że w mieście Aniołów są możliwości do trenowania nawet dla kilkuletnich chłopców.
Niestety w trakcie przygotowań niezbyt optymistyczne wieści napłynęły z Australii, bowiem Jack Holder złamał obojczyk. Na szczęście mimo złamania, uraz należał do tej kategorii, kontuzji które dało się szybko wyleczyć i Australijczyk miał być gotowy do wyjazdu na tor jeszcze przed inauguracją ligi, a wariant optymistyczny zakładał udział młodszego z braci Holderów we wszystkich przedsezonowych sparingach. Klub jednak chciał wiedzieć w jakim miejscu leczenia był zawodnik i po otrzymaniu zdjęcia obojczyka, przekazano je klubowemu chirurgowi Damianowi Janiszewskiemu, celem konsultacji medycznej.
Kontuzja Jacka nieco przyćmiła powrót na tor, po dość długiej przerwie Nielsa Kristiana Iversena, który reprezentant Danii odbył na torze w Leicester, o czym poinformował w mediach społecznościowych: "Wróciłem dziś na motocykl żużlowy. To świetne uczucie - długo trzeba było na to czekać. Dziękuję Poultec (firma, która wraz z BSPA stworzyła program szkoleniowy dla żużlowców) za możliwość skorzystania z toru w Leicester".
W końcu jednak przyszedł również czas na prawdziwy trening w Polsce na MotoArenie, na który stawili się wszyscy podstawowi zawodnicy toruńskiego zespołu z wyjątkiem, dochodzącego do pełnej sprawności Jacka Holdera i jego brata Chrisa, który z kolei dopinał sprawy związane ze startami w Europie. Obecny na treningu był też, zgodnie ze wcześniejszymi zapowiedziami Grzegorz Walasek, który trenował wspólnie z kolegami aspirującymi do pierwszego składu. Sam trening był bez zbędnych fajerwerków, a w czasie niespełna dwóch godzin, po kilku próbnych przejazdach, zawodnicy zdecydowali się na dwójkowe starty spod taśmy, na dystansie dwóch okrążeń. Nawierzchnia na MotoArenie wydawała się być dobrze przygotowana do sezonu, bowiem na torze nie tworzyły się koleiny, a zawodnicy sprawnie pokonywali łuki. Pod koniec jazd niegroźny upadek na drugim wirażu zaliczył Daniel Kaczmarek, ale na szczęście młodzieżowiec po chwili podniósł się o własnych siłach.

Wraz z końcem marca pojawiły się jednak problemy z treningami i sparingami. Większość klubów w tym Toruń z uwagi na opady śniegu i mróz, miało problem z właściwym przygotowaniem toru do żużlowego ścigania. W Toruniu powrót mrozów niekorzystnie wpłynął na stan toruńskiej nawierzchni, w związku z czym menedżer Aniołów zdecydował się na stanowcze działania i wymianę fragmentu toru, który został dokumentnie zmrożony na pierwszym łuku, bowiem chciał przygotować tor zgodnie ze sztuką do ścigania, a nie tylko do jeżdżenia w pojedynkę. Zbronowanie i ułożenie toru przy użyciu wody w mroźne dni i noce nie dawało bowiem gwarancji jak długo będzie trwało odmrażanie tego co zostało zalane wodą. Przy normalnych, wiosennych temperaturach klub w ogóle nie zawracałby sobie głowy stanem toru, bo zwykła kosmetyka załatwia wszelkie jego niedoskonałości. Niestety w tym przypadku dach okazał się niewystarczającym atutem, bo choć zabezpieczał tor przed skutkami opadów deszczu czy śniegu i pozwalał jeździć na MotoArenie nawet zimą, to mrozy powyżej minus 5 stopni brał górę na wszystkim działaniami, bowiem na "wiecznej zmarzlinie" nie dało się jeździć.
To spowodowało, że kolejny sparing z Unią Leszno najpierw został przełożony z 20 na 22 marca, po czym całkowicie odwołany. Niestety również zaplanowany na 24 marca turniej Speedway Best Pair również został przesunięty o jeden dzień, bowiem niedzielne prognozy pogody były bardziej obiecujące, a temperatura miała oscylować powyżej 10 stopni Celsjusza. Przekładanie spotkani nie do końca odpowiadało zawodnikom, bowiem pragnęli oni jak jak najszybciej wsiąść na swoje stalowe rumaki, ale był na rękę toruńskiej drużynie, ponieważ do zespołu ciągle nie mógł dołączyć Chris Holder, który nie mógł uporać się z wspomnianą wizą i
pozwoleniem na pracę, a co za tym idzie pozwoleniem na starty w Europie. Niestety nie był to pierwszy przypadek kiedy to Kangur raczył swoich fanów niepewnością, ale toruński menadżer twierdził, że w całej sytuacji nie na drugiego dna i zawodnik po prostu czeka na wydanie wizy i z całą pewnością zdąży uporać się z tym elementem do inauguracji ligi.  Wielu kibiców zachodziło jednak w głowę, o co chodzi z wizami dla Chrisa. Przecież chcący mieć wszystko pod kontrolą menadżer, powinien przewidzieć takie sytuacje i skoro żużlowiec otrzymał z wyprzedzeniem plany tereningowe, to pewnymi sprawami powinien zająć się znacznie wcześniej, bo w przeciwnym razie jego podejście do klubowych obowiązków było mało profesjonalne. Wiadomym było, że gwiazdy sportowe miewały różne kaprysy i zdarzało się, że na topowych zawodników trzeba było czekać i organizować dla nich specjale akcje transportowe, ale w przypadku Chrisa nie był to pierwszy tego typu incydent. Sytuacja była o tyle dziwna, że po kilku dniach klub zmienił nieco front i opóźnienia w dotarciu Australijczyka do Polski, tłumaczył jego prywatnymi problemami i twierdził, że zaangażował się w pomoc w rozwiązaniu problemu. A indywidualny mistrz świata z 2012 roku stworzył swoimi działaniami kłopot nie tylko toruńskiemu GetWelowi, ale również brytyjskiej drużynie Piratów, gdzie już trenował na torze w Poole i brał udział w spotkaniach z mediami, ale ostatecznie miał być niedostępny dla zespołu Neila Middleditcha w pierwszych 4-6 meczach i jego zmiennikiem został Peter Kildemand. Gdy dotarła ta wieść do Torunia, Jacek Frątczak z miejsca deklarował, że Get Well Toruń miał również zmiennika dla Australijskiego jeźdźca, a był nim posiadający kontrakt warszawski Grzegorz Walasek lub młodszy brat Chrisa - Jack. W Toruniu nikt nie miał wątpliwości, ze zespół był sportowo w pełni zabezpieczony, ale refleksja po kolejnej wizowej wpadce starszego z Holderów pozostawała w głowach kibiców, tym bardziej, że sprawa wydawała się być bardziej poważna, niż donosiły media. Żużlowiec nie miał w ogóle głowy do uprawiania żużla, zaniedbał treningi, bowiem absorbowało go rozstanie z partnerką i walka o prawo do opieki nad wspólnym dzieckiem. Dodatkowo 30 marca na jednym z portali społecznościowych napisał życzenia urodzinowe dla swojego synka, w których można było dostrzec wielką dozę rozczarowania i tęsknoty za dzieckiem: "Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin mój mały Maxie. Kończysz dziś 6 lat. Jak ten czas szybko leci. Jestem bardzo dumny z ciebie i żałuję, że nie mogę być w tym dniu z tobą. Przepisy nie pozwalają na to, co jest śmieszne. Kiedy jednak to wszystko się skończy, wrócimy do normalności i wszystko będzie w porządku. Miłego dnia, gdziekolwiek jesteś. Widzimy się niebawem". Ów wpis dowodził niezbicie, że ze starszym Holderem nawet jeśli wróci do ścigania będzie problem. A Chris miał pojawić się w Toruniu dopiero na dwa dni przez inauguracją ligi, bowiem był w notesie Frątczaka jako kandydat do składu na mecz w Gorzowie, ale menadżer nie był pewien obecności Australijczyka: "Ze strony klubu wszystko zostało załatwione. Jak tylko Chris przyleci do Polski, a ja dotknę go palcem, to on będzie mógł jechać. Motocykle są gotowe, kevlary również, załatwiliśmy też wszystkie formalności. Zawodnik wciąż jednak nie rozwiązał problemu wizy, a dodatkowo urząd przetrzymuje jego paszport. Tu się kończą fakty, bo cała reszta to spekulacje. Nie wiem, czy jest w tej sprawie jakieś drugie dno, bo Chris mi o niczym takim nie mówi. Z ostatniej rozmowy wynika, że Holder spodziewa się załatwienia swoich spraw w każdej chwili. Z mojego punktu widzenia nie ma takiej opcji, by Holdera miało zabraknąć. Czekamy. A jeśli nie dojedzie na pierwszy mecz, to oczywiście rozważamy różne warianty. Grzegorz Walasek? Mamy z nim kontrakt warszawski. Wystarczy, że ustalimy warunki płacowe i on mógłby jechać. Nic więcej nie powiem". Zaniepokojenie wykazywał również właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński: "Na dziś nie mamy pewności, czy zobaczymy Chrisa Holdera w tym sezonie w barwach Aniołów. Jego problemy jakoś nie mogą się skończyć. Pamiętajmy też o koniecznym okresie na przygotowanie do sezonu. Póki co, to Chris Holder nie jeździł jeszcze z nami i nie ma możliwości by ocenić jak jest do nowego sezonu przygotowany. Wystawienie go na mecz pierwszej kolejki to duże ryzyko". Sytuacja stała się tak napięta, że media zaczęły nawet spekulować, że Get Well Toruń rozwiąże kontrakt z Australijczykiem, ale w klubie zaprzeczano tym doniesieniom, a cała sprawa została ostatecznie załatwiona po myśli toruńskich działaczy i kibiców. Choć starszego z braci Holderów próżno było szukać w protokole zawodów u progu sezonu.

Sportowe życie gnało jednak do przodu i wszyscy skupili się na pierwszym sparingu, który rozegrano w Wielki Piątek, a Get Well Toruń podejmował rywala zza miedzy - MrGarden GKM Grudziądz. Wcześniej, bo w środę i czwartek zaplanowano testy z Unią Leszno. Na torze pojawili się wszyscy dostępni toruńscy zawodnicy, a na godzinę przed sparingiem kibice zostali zaproszeni do parku maszyn, gdzie na specjalnie przygotowanych programach zawodów można było zbierać autografy zawodników.
A oto jak przedstawiały się wyniki toruńskich sparingów i treningów punktowanych:


KS Get Well Toruń

2018-03-28

Towarzyski Turniej Tar
z udziałem zawodników
Torunia i Leszna

Fogo Unia Leszno

wyniki turnieju


KS Get Well Toruń

2018-03-30

47 : 42

MrGarden GKM Grudziądz

wyniki turnieju


Fogo Unia Leszno

2018-04-04

64 : 26

KS Get Well Toruń

wyniki turnieju


MrGarden GKM Grudziądz

2018-04-05

46 : 38

KS Get Well Toruń

wyniki turnieju


Podsumowując okres przygotowawczy nie trudno dostrzec, że zmiana na stanowisku menadżerskim spowodowała małą rewolucję w przygotowaniu do sezonu. Frątczak skupił się na siedmiu aspektach, a mianowicie:

Treningi mentalne
zdaniem menadżera było, to rownie ważne jak przygotowanie kondycyjne i sprzętowe. Dlatego przez całą zimę zawodnicy raz w tygodniu uczestniczyli w zajęciach z psychologiem, którego zadaniem było ukierunkowane zawodników na współpracę i integrację oraz mentalne dopasowane celów na sezon do potrzeb każdego żużlowca.
 
Połączenie szkolenia miniżużla z sekcją Get Well Toruń
to podejście wymuszone było trochę przez nowy regulamin, ale należy podkreślić, że w końcu w Toruniu plan współpracy Stali Toruń i GetWell był spójny, a koordynatorem całości został Jan Ząbik.
  
Wymiana nawierzchni
był to zabieg konieczny, bowiem przygotowanie teru przestało być pod kontrolą toromistrza. Dlatego dosypano grubszą frakcję granitu, aby tor nie był zbyt gliniasty, co było jedną z przyczyn wcześniejszych kłopotów z przygotowaniem toru.
  
Nowy dostawca silników
w sezonie który niemal nie zakończył się spadkiem z najwyższej ligi, była to największa bolączka Aniołów i władze klubowe nie chcą popełnić tego samego błędu po raz drugi, podjęły decyzję o przygotowaniu silników u różnych tunerów, gdyż jak życie pokazało opieranie się na jednym tunerze było ryzykowne, bo nawet najlepszym ludziom w tym fachu zdarzały się słabsze momenty. Dodatkowo został opracowany plan inwestycji i podziału klubowego sprzętu, tak aby by juniorzy nie mieli problemów z motocyklami i prezentowali się znacznie lepiej podczas zawodów młodzieżowych.
  
Budowa zespołu
wielu mówiło, że wielkie nazwiska da się przyciągnąć tylko wielkimi pieniędzmi. Twierdzenie to było jednak mocno naciągane, gdyż każdy topowy zawodnik chciał znać strategię drużyny, w której byłby tzw. team spirit, a zawodnicy własne ligowe ambicje przedkładaliby nad wynik zespołu.
  
Nowy trener przygotowania fizycznego Zbigniew Wójtowicz
w klubie zrezygnowano ze współpracy z Radosławem Smykiem i Arkiem Szyderskim na rzecz praktykowanych przed laty metod Zbigniewa Wójtowicza. Frątczak wierzył, że powrót do tego co sprawdziło się w latach świetności Aniołów, również w sezonie 2018 może zaowocować złotym medalem DMP.
  
Postrzeganie drużyny i klubu
menadżer odmienił wizerunek klubu. Jedną z części planu była ciekawa prezentacja zawodników, ale też większa otwartość i znacznie większy pozytywny przekaz jaki płynął od klubowych działaczy do kibiców, którzy na inaugurację ligi zostali zaskoczeni małym powrotem do przeszłości, bowiem nowy wzór plastronu nawiązywał do wzoru który obowiązywał w latach osiemdziesiątych.
 

ROZGRYWKI LIGOWE SENIORÓWgóra strony


     
Inauguracja sezonu w Toruniu toczyła się w cieniu dyskusji na temat osobistych problemów Chrisa Holdera, które z kolei doprowadziły do problemów wizowych. Efektem tego było to, że od momentu rozpoczęcia przygotowań na torze przez Get Well, zawodnik nie mógł pojawić się w Polsce i nie mógł trenować wspólnie z drużyną. Australijczyk co prawda został wstawiony do składu w inauguracyjnym spotkaniu Aniołów w Gorzowie, jednak było wiadomym, że jeśli Chris nie otrzyma wizy w meczu zostanie zastąpiony przez brata Jacka lub Grzegorza Walaska, z którym klub miał podpisany kontrakt, bez aneksu finansowego. Poirytowany całą sytuacją właściciel klubu Przemysław Termiński w swoim stylu grzmiał, że że jeśli Chris Holder nie pojawi się w tygodniu przedmeczowym w Toruniu, to wówczas kontrakt z nim zostanie rozwiązany. Od tak radykalnych kroków odżegnywał się menadżer Jacek Frątczak, ale i jego cierpliwość została wystawiona na wielką próbę: "Nie mogę wykluczyć, że w kolejnych tygodniach będę mógł liczyć na Chrisa. Mimo wszystko, to on spowodował trudną sytuację klubu w przededniu rozgrywek i dla mnie nie ma znaczenia, kto jest tam winny itd. Fakt jest taki, że go nie ma. Umówiliśmy się na coś, pewne rzeczy są w kontrakcie, a chłop nie przyjechał. Pozostaje pytanie, czy gdybyśmy mieli taką wiedzę w listopadzie, to czy by do tego doszło? Wiadomo, że właściciel toruńskiego klubu podchodzi do pewnych spraw w sposób radykalny, a ja jednak traktuje to z większym dystansem". Ostatecznie po tych słowach stało się to co było do przewidzenia i Holder wypadł ze składu meczowego, a zastąpił go Grzegorz Walasek. Jeszcze kilka tygodni temu eksperci wysyłali żużlowca do innych klubów. Np. Krzysztof Cugowski lider zespołu "Budka Suflera", jednocześnie wielki sympatyk speedwaya mówił, że Walasek przydałby się w Motorze Lublin. Z kolei Stal Rzeszów rozważała angaż zawodnika w miejsce Tomasza Jędrzejaka, z którym trener Mirosław Kowalik nie mógł znaleźć wspólnego języka. Walasek jednak wybrał klub, z którym wcześniej podpisał tzw. umowę warszawską, czyli kontrakt bez ustalonych warunków finansowych i miał bronić drugi sezon z rzędu żółto-niebiesko-białych barw. Dla Torunia była to jedyna słuszna opcja w zaistniałej sytuacji, a dodatkowo za kolejnym angażem Walaska przemawiało to, że menedżer Jacek Frątczak i żużlowiec, obecnie związani z Get Well, w przeszłości pracowali na rzecz Falubazu Zielona Góra i doskonale się znali. Frątczak w ubiegłym sezonie komplementował doświadczonego zawodnika, bo miał za co, bo to Walasek uratował Ekstraligę dla torunian. To dzięki jego świetnej jeździe w barażu z Wybrzeżem Gdańsk Get Well zapewnił sobie bezpieczny byt w ekstralidze na sezon 2018.
Wracając jednak do samego spotkania w Gorzowie i przygotowania obu zespołów można było dostrzec, że mecze sparingowe drużyny toruńskiej dały trochę niepokojący obraz Aniołów na inaugurację ligi. Z kolei Stal Gorzów, dopiero na trzy dni poprzedzające ligową inaugurację, sprawdziła się na tle Polonii Piła. Żużlowych musieli jednak mimo różnego poziomu przygotowania do rozgrywek, po blisko dwustu dniach przystąpić do poważnej rywalizacji, a żużlowi kibice mogli ponownie emocjonować się ściganiem na najwyższym poziomie. Niestety, początek spotkania okazał się wyjątkowo pechowy dla gości, bowiem Jason Doyle tuż po starcie w pierwszym wyścigu zaliczył bardzo groźnie wyglądający upadek na wyjściu z pierwszego łuku. Australijczyk po starciu z Linusem Sundstroemem spadł z motocykla i mocno uderzył o tor pod bandą. Maszyna niemal trafiła Doyle'a w głowę. W wyniku uderzenia o podłoże zawodnik stracił przytomność. W wywiadzie telewizyjnym dla stacji nSport+ lekarz zawodów potwierdził utratę przytomności aktualnego indywidualnego mistrza świata i podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Doyle nie zgłaszał dolegliwości bólowych, ale trzeba było poddać go badaniom. Zawodnik szybko został przewieziony do szpitala. Wbrew temu, jakie informacje krążyły po zakończeniu meczu, Doyle nie doznał na szczęście żadnego złamania. Menadżer Jacek Frątczak w wywiadzie dla nSport+ informował o prawdopodobnym złamaniu kciuka. Po przejściu szczegółowych badań, wykluczono również ten uraz, o czym zawodnik poinformował już na swoim fanpagu. Pod nieobecność ubiegłorocznego mistrza świata, zawodnicy gospodarzy, nie pozostawili cienia wątpliwości, kto na inaugurację zasłużył na zwycięstwo, aż dziewiętnastoma punktami (54:35).

Przed meczem drugiej kolejki wszyscy w Toruniu zastanawiali się jak skończy się sprawa z Chrisem Holderem. Po meczu w Gorzowie, żużlowiec w poniedziałek (9 kwietnia) odebrał swój paszport i wizę, zgodnie z którą mógł przez 183 dni swobodnie podróżować po starym kontynencie. W Get Well działacze nie robili z tego faktu żadnych fajerwerków, ale zachowywali spokój i unikali jasnych komentarzy. Ostatnie tygodnie tej mało zrozumiałej historii pokazywały bowiem, że lepiej było w ogóle nic nie mówić, niż cokolwiek komentować do momentu pojawienia się Chrisa w Toruniu. W kuluarach mówiło się jednak, że starszy z braci Holderów był w doskonałej formie, a swoje pierwsze kroki po Europie skierował do Jana Anderssona, swojego tunera w Szwecji, gdzie w warsztacie pojawił się też Anders Fjoerd, menedżer Lejonen Gislaved. W czwartek (12 kwietnia) zawodnik pojawił się w Toruniu, gdzie przez dwa dni przygotowywał się do spotkania ze Spartą Wrocław. Nie został jednak awizowany do wyjściowego składu, bowiem jego przyjazd był niepewny, podobnie jak sprzęt i forma sportowa. Nic więc dziwnego, że zawodnik musiał udowodnić swoją wartość w potajemnym sparingu z Orłem Łódź, bowiem meczowa "randka" z niezdyscyplinowanym jeźdźcem była niezwykle ryzykowna. Menedżer Aniołów tak jednak ustawił awizowany skład na mecz ze Spartą, że Holder mógł wskoczyć pod numery 10 lub 12. Pod pierwszym wpisany był Paweł Przedpełski, pod drugim Grzegorz Walasek. Bardziej prawdopodobna była jednak zamiana Holdera na Walaska. I tak też się stało. A całą sytuację w swoim medialnym stylu skomentował menadżer Jacek Frątczak: "W trakcie treningów przyjemnie patrzyło się na jazdę Chrisa Hodera, ale wszystko zweryfikuje mecz. Trening daje jakiś obraz pracy sprzętu czy formy zawodnika, ale staram się tym nie posiłkować. Dla mnie to jest zawsze narzędzie do wyciągania wniosków, co po części pokazał pierwszy mecz w Gorzowie. Nie mamy jednak powodów, żeby czymkolwiek się podniecać. Na inaugurację była walka, niektórzy zasłużyli na pochwałę, ale to tyle. Nie możemy się rozczulać. Mecz przegrany nigdy nie jest meczem wygranym. Przygotowujemy się do spotkania ze Spartą. W końcu pojedziemy składem, który został zaprezentowany w połowie grudnia. Wreszcie mam zespół, który mozolnie budowałem zimą. Tak naprawdę w sobotę będę mógł powiedzieć, że to w stu procentach jest mój Get Well Toruń. To cieszy. Mam teraz nadzieję, że w tym zestawieniu pojedziemy od 1 do 15 wyścigu i wszystko zacznie się krystalizować. Przed meczem w Gorzowie nie było Chrisa Holdera, więc był potrzebny Walasek. Teraz Australijczyk przyjechał i dla Grzegorza nie ma miejsca i to jest bardzo trudny temat i chciałbym zostać dobrze zrozumiany. Jeśli weźmiemy pod uwagę długość turbulencji związanych z Chrisem, to w ubiegłym tygodniu nie można było niczego zakładać. Pewne fakty nie były do końca jasne. Mieliśmy różne informacje, ale w praktyce ten sam stan utrzymywał się tygodniami. W takiej sytuacji trudno mieć nadzieję, że wszystko będzie super. My tego naprawdę nie planowaliśmy. Z Grzegorzem Walaskiem wszystko sobie wyjaśniliśmy i po treningu Grzegorz przyznał, że przy tej konfiguracji składu wolałby mieć komfort i jeździć w innym klubie. Zadał pytanie, czy jest taka możliwość, a my wyraziliśmy zgodę. Zrozumieliśmy go, bo wiemy, że żużel to też biznes. Od początku mówiłem, że nie będziemy blokować zawodnika. Poza tym, za duża liczba żużlowców nie była też komfortowa dla menedżera. Proszę też pamiętać, że pewnych rzeczy nie można było przewidzieć. Tych zwrotów akcji było ostatnio zbyt dużo. Dla mnie pojawienie się Chrisa Holdera w Toruniu jest w sumie sporą niespodzianką, bo jeśli mam być szczery, to przestawałem w to wierzyć. Koncertowaliśmy się na tym, co jest i szukaliśmy zabezpieczenia. Podpisaliśmy z Grzegorzem aneks finansowy. Teraz odchodzi, ale to jest przede wszystkim decyzja zawodnika. Nikt go stąd nie wyrzucał, a już na pewno nie zrobiłem tego ja. Zawarcie umowy było zobowiązaniem ze strony klubu. Wiązały się z tym niemałe kwoty. Nie byłoby tej decyzji, gdyby nie problemy Chrisa Holdera".
Ostatecznie Grzegorz Walasek dołączył do gorzowskiej Stali, która znalazła się w bardzo trudnym położeniu kadrowym. Oto bowiem w tygodniu po meczu z GetWell, podczas meczu ligi brytyjskiej kontuzji doznał kapiatan żółto-niebieskich Martin Vaculik. Działacze Stali i sztab szkoleniowy zmuszeni więc byli szybko poszukać uzupełnienia składu. Wybór padł właśnie na Grzegorza Walaska, bo uznali, że z wszystkich dostępnych na rynku opcji, ta była zdecydowanie najlepsza. Działacze z Gorzowa szybko porozumieli się z władzami KS Toruń i prezes nadwarciańskiego klubu dziękował Ilonie Termińskiej za bezproblemowe wypożyczenie zawodnika do jego drużyny.
W tle transferowych wypożyczeń, trwały przygotowania do meczu drugiej kolejki.
W Toruniu wszyscy zdawali sobie sprawę z powagi tego spotkania, bowiem mogło ono być pokazem siły zespołu w pełnym już składzie lub powrotem do ubiegłorocznej niemocy. Jacek Frątczak przed meczem mówił, że czas wypędzić z Torunia demona i sprawić, by na Motoarenie zaczęły rządzić anioły. Po wygranej ze Spartą 47 : 43, do panowania Get Well było jeszcze daleko, ale spotkanie pokazało, że zespół miał ciągle duże rezerwy. Najważniejsze było jednak zwycięstwo, którego torunianie potrzebowali jak tlenu. Ciekawe było to, że gospodarze odnieśli je przede wszystkim dzięki zawodnikom, którzy byli na Motoarenie już w ubiegłym roku, a to oznaczało, że z transferów wielkiego pożytku na razie nie było. Tak naprawdę spłacał się tylko Rune Holta. Inna sprawa, że trudno obwiniać Jasona Doyle'a, który po fatalnym upadku w Gorzowie wsiadł na motocykl i robił co mógł, żeby pomóc drużynie. Bardziej martwiła forma Nielsa Kristiana Iversena, ale Frątczak obiecywał, że znajdzie na to sposób. Bohaterem meczu był Chris Holder, który z uśmiechem na twarzy wymachiwał przed kamerami nc+ swoim paszportem, jednak nikt nie przypuszczał, że jego obecność okaże się aż tak cenna. Aż strach pomyśleć, co zrobiłaby prasa z Australijczykiem, gdyby ten nie pojechał w toruńskim zespole, przeciwko Sparcie. Różnicę zrobił już w pierwszym biegu, kiedy w kapitalnym stylu ograł Macieja Janowskiego. Później to przede wszystkim on ciągnął wynik zespołu. W ostatnim wyścigu, kiedy ważyły się losy spotkania, również stanął na wysokości zadania. Nie wygrał, ale skutecznie przyblokował Janowskiego i dzięki temu Get Well mógł cieszyć się z pierwszego ligowego triumfu. Należy w tym miejscu podkreślić, że nieobecność Chrisa Holdera spowodowała niemały chaos w Toruniu i konieczność sięgnięcia po Grzegorza Walaska. W związku z absencją w klubie zastanawiano się nad konsekwencjami jakie poniesie zawodnik w związku z zamieszaniem do którego doszło. Klub poniósł bowiem określone koszty związane z zastępstwem zawodnika i podpisaniem innego kontraktu. Postanowiono jednak nie drążyć sprawy i Chris miał odpokutować swoją winę dobrą jazdą na torze.

Do meczu w Tarnowie, Anioły przystępowały po raz pierwszy w sezonie, bez kadrowych perturbacji. Jednak mecz w "Jaskółczym gnieździe" podzielił ekspertów, którzy nie byli jednomyślni w swoich przewidywaniach.  Faworytem był Get Well Toruń, ale po stosunkowo niezłym początku sezonu w wykonaniu Unii, wszyscy liczyli się z tym, że beniaminek tanio skóry w tym meczu nie sprzeda. Poza tym gospodarze doskonale zdawali sobie sprawę, że punktów muszą szukać przede wszystkim u siebie. Stąd też sztab szkoleniowy zaordynował mozolne treningi do późnych godzin wieczornych w piątek i sobotę, podczas których cel był jeden - pokonać gwiazdy z Torunia. Jak mawiało stare porzekadło - praca popłaca, bo od samego początku tarnowianie prezentowali się w meczu naprawdę dobrze. Byli szybcy i pewni siebie i zaczęli od mocnego uderzenia i niczym wytrawny bokser punktowali, od czasu do czasu przyjmując w sposób kontrolowany drobne ciosy, które większej krzywdy im nie wyrządzały. Kończący cios gospodarze wyprowadzili w biegu trzynastym, w którym Nicki Pedersen z Jakubem Jamrogiem pokonali podwójnie Chrisa Holdera i Rune Holtę i mała sensacja stała się faktem. Unia wygrała 51 : 39.
Inna sprawa, że w Toruniu  Australijczycy dali plamę, a reszta zespołu wcale nie jechała lepiej. Zastanawiająca była niemoc mistrza świata Jasona Doyla, którego bilans w ekstralidze to jeden łuk przejechany w Gorzowie i dwa kiepskie występy w meczach ze Spartą Wrocław i Unią Tarnów. Mistrz świata z kontraktem na poziomie 1,8 miliona złotych zdobył w tych meczach łącznie 10 punktów, wygrał tylko jeden bieg. Nikt się tego nie spodziewał. Nawet po wypadku na inaugurację Jacek Frątczak, menedżer Get Well Toruń, przekonywał, że Jason wróci mocniejszy. Mówił, że Australijczyk ma ciekawą konstrukcję psychiczną, że upadki tylko go wzmacniają. Niestety u mistrza świata z ubiegłego roku było widać że jednostki napędowe Flemminga Graversena, ale też inne testowane silniki, nie należały do najszybszych, co z całą pewnością mocno frustrowało Doyle'a, bo czas niestety nie był sprzymierzeńcem Australijczyka, gdyż za chwilę ruszało Grand Prix, a wiadomym było, że Doyle miał apetyt na drugie z rzędu złoto. On sam jednak widział, że w tej chwili daleko mu do czołówki. Zwłaszcza do duetu Lindgren - Nicki Pedersen, którzy startowali tak jakby w innej lidze. Jasonowi do nich daleko. Wiele zależy od tego, jak zabierze się do skracania dystansu. Jeśli pod presją czasu zrobi jakiś nerwowy ruch, to może sobie tylko zaszkodzić. W Get Well była jednak nadzieję, że po wysłaniu silników do serwisu sytuacja Doyle'a ulegnie znaczącej poprawie, bowiem nie po to kontraktowano mistrza świata i dominatora żużlowych torów w sezonach 2016 i 2017, żeby przegrywać takie mecze, jak ten ostatni w Tarnowie. Światełkiem w tunelu była zaskakująco dobra postawa Daniela Kaczmarka, który nieoczekiwanie stał się liderem drużyny. Brzmi jak żart? Nie tym razem. Liczby meczowe pokazywały wszystko, a w Toruniu należało bić na alarm. Get Well był słaby podobnie jak przed rokiem i wielu kibiców miało w głowie aby nie spełnił się czarny scenariusz z roku minionego, bowiem w bieżącym sezonie na pewno nie będzie dopingowych wpadek.

Po wygranej ze Spartą Wrocław wydawało się, że Get Well Toruń przepędził z własnego stadionu ubiegłoroczne demony. Jednak w Tarnowie drużyna z mistrzem świata Jasonem Doylem w składzie znowu prezentowała się fatalnie. Liderzy byli niczym zagubione dzieci we mgle. Przez cały mecz szukali optymalnych ustawień, ale niczego mądrego nie wymyślili. Przemysław Termiński, właściciel klubu, napisał po tamtym meczu, że chyba warto zastanowić się, czy był sens, z taką jazdą, pakować się do play-off. Menedżer Jacek Frątczak nie pytał, lecz szukał sposobu na odbudowanie formy zawodników, których sam wskazał jako liderów drużyny. W kuluarach mówiło się, że gdyby tylko Doyle dostał jeden szybki silnik, to sytuacja toruńskiej drużyny diametralnie by się zmieniła, a trzeba przyznać, że sytuacja sprzętowa zespołu nie była najlepsza. Chris Holder posiadał tylko jeden szybki silnik, który oszczędzał na Motoarenę, a pozostali zawodnicy poza Holtą i młodszym z braci Holderów, chyba zupełnie nie wiedzieli na co było stać ich motocykle.

Receptą na derbowy sukces miało być trzydniowe zgrupowanie, podczas którego zawodnicy mieli testować i optymalizować ustawienia silników i motocykli do toruńskiego toru. Menedżer zdawał sobie bowiem sprawę z tego, że tylko wysoka wygrana w niedzielę z GKM-em odbuduje morale zespołu. Od czwartku do soboty na Motoarenie trenowali oprócz zawodników miejscowych również Doyle i Rune Holta. Niels Kristian Iversen miał dołączyć do zespołu w sobotę, bowiem miał wcześniej zaplanowaną konsultację medyczną po ubiegłorocznej kontuzji. Punktem kulminacyjnym trzydniowego zgrupowania był piątkowy trening punktowany z drużyną Polonii Piła, niestety niedostępny dla kibiców i mediów.
Mimo poważnych przygotowań w obozie toruńskim, goście nie byli stawiani w roli faworyta spotkania. Na ich niekorzyść przemawiała nie tylko bieżąca forma sportowa drużyny, ale też historia, w której żółto-niebiescy nie triumfowali w ligowej delegacji od września 2014 roku. Ubiegłoroczne spotkanie wydawało się jednak naprawdę dobrą okazją, by wreszcie się przełamać, zmazać plamę z dwóch poprzednich występów w Toruniu (dwie porażki po 31:59), zrewanżować się za czerwcową porażkę u siebie (33:45). Niestety "Gołębie" nie wykorzystały swojej szansy, bowiem gospodarze mimo ogromnego ciśnienia i poważnych osłabień w postaci braku Grega Hancocka i Adriana Miedzińskiego ostatecznie pokonali grudziądzan 49:41, zdobyli trzy duże punkty. Tym samym GKM nadal pozostał z jednym zwycięstwem na ziemi toruńskiej na koncie z roku 1998.
Po pierwszym biegu w sezonie 2018 wydawało się, że sytuacja ta może ulec zmianie, bowiem spotkanie rozpoczęło się od niespodzianki i kontrowersji. W pierwszym biegu na drugim okrążeniu Paweł Przedpełski, jadąc po wewnętrznej części toru chciał pokonać pierwszy łuk wchodząc tuż przy krawężniku, ale w dość sprytny sposób dojechał do niego Przemysław Pawlicki i upadł na tor. Sędzia dał się nabrać na cwaniactwo grudziądzanina i wykluczył zawodnika Get Well. Wzbudziło to sporo kontrowersji wśród kibiców, ale całą sytuację zinterpretował szef kolegium sędziów Leszek Demski: "Przyznaję, że nasze pierwsze wrażenie było takie, że sędzia się pomylił. Pozornie wyglądało to tak, że Przedpełski jedzie swoim torem, a Pawlicki kładzie się na niego i upada. Żeby jednak lepiej zrozumieć, to co się stało, trzeba się cofnąć. Zwykle bywa tak, że zawodnik wyjeżdżający z łuku przejeżdża prostą szeroko, przez trzecie, czwarte pole startowe. Paweł wyszedł jednak z łuku wąsko, przejechał przez drugie pole, a Pawlicki poruszał się szerzej. Zawodnik GKM wchodząc w kolejny łuk, prowadził, dyktował warunki, więc choć Paweł faktycznie jechał swoim torem, to jednak 60 procent winy było po jego stronie".
W powtórce kibice przecierali oczy ze zdumienia, bo książkową jazdę parą zaprezentował duet GKM-u, który bez problemu pokonał podwójnie osłabionego i wolnego Nielsa Kristiana Iversena. W dalszej części meczu grudziądzanie nie odpuszczali pola walki, ale spuścili nieco z tonu i zaczęli szybko tracić dystans do gospodarzy, by w ostatnim wyścigu nieoczekiwanie wygrać 5:1, ale to Toruń zwyciężył z Grudziądzem 51:39, a ale po raz kolejny zawiodła formacja juniorska oraz liderzy zakontraktowani przed sezonem, a przede wszystkim Iversen, który cały czas był cieniem zawodnika z ubiegłego sezonu. Nie dość, że w niedzielę nie pomógł drużynie, to jeszcze jej przeszkadzał. Ponadto gdy na trybunach trwała radość ze zwycięstwa, przed kamerami pojawił się Paweł Przedpełski, który ostro skrytykował Jacka Frątczaka. Wychowanek toruńskiego klubu miał pretensje, że został niesłusznie odsunięty od jazdy po swoich dwóch pierwszych biegach. Decyzje menedżera Przedpełski określił śmiesznymi, a nieświadomy niczego Frątczak szalał w parku maszyn i co rusz unosił ręce w geście triumfu.
Na plus można zapisać widoczna poprawę u Doyla, ale i u niego podobnie jak u Iversena do ubiegłorocznej formy ciągle była daleka droga. Australijczyk klasę pokazał w dwóch wyścigach. W pozostałych wprawdzie punktował, ale był zdecydowanie wolniejszy od liderów GKM-u, a na tle Artioma Łaguty i Przemysława Pawlickiego wypadł dość przeciętnie. To czego od nich oczekiwano wykonali Holta z Chrisem Holderem, a cichym bohaterem derbów był jego młodszy brat Jack, który zaliczył prawdziwe wejście smoka w trzeciej serii i był prawdziwym liderem w ekipie Jacka Frątczaka. To dzięki niemu Get Well posłał GKM na deski i zapewnił sobie zwycięstwo.

Po czterech kolejkach spotkań, próżno było szukać szczególnego podekscytowania w obozie toruńskim, a wszystko za sprawą wyników. Co prawda sezon dopiero się rozkręcał i za wcześnie było na wyciąganie jednoznacznych wniosków i wieszczenie czarnych scenariuszy, ale toruńscy i zielonogórscy kibice mieli przed startem ligowych rozgrywek nieco większe apetyty. Mocno przebudowana toruńska drużyna miała przede wszystkim odzyskać atut własnego toru, a poza tym kąsać rywali na wyjazdach. Dotychczasowe mecze na MotoArenie przyniosły jednak niższe triumfy niż można było się spodziewać. Zwycięstwa przełożyły się jednak na punkty do ligowej tabeli, co w zeszłym sezonie nie było takie oczywiste. Z tego względu domowych meczów torunian nie można było rozpatrywać w kategorii nieudanych, ale zostawiły one lekki niedosyt. Tym bardziej, że mecze wyjazdowe z ligową czołówką torunianie mieli dopiero przed sobą, a drużyna, która chciał bić się o medale, musiała wykazać większą skuteczność na swoim terenie, toczyć wyrównaną walkę na obczyźnie, a od czasu do czasu urwać punkty gospodarzom.
O wiele gorzej wygląda dyspozycja żółto-niebiesko-białych na wyjazdach, bowiem na torach rywali nie osiągnęli jeszcze do granicy 40 punktów. Zielonogórzanie zdawali sobie sprawę, że w sezonie 2018 kluczem do korzystnego wyniku będą przede wszystkim mecze przed własną publicznością. Zimą drużyna spod znaku "Myszki Miki" uległa sporej, choć nie do końca planowanej przebudowie. Nic więc dziwnego, że obie drużyny przystąpiły do rywalizacji na punktowym głodzie. Falubaz nie mógł sobie pozwolić na drugą przegraną z rzędu na swoim terenie, a trzecią w sezonie. Torunianie natomiast uporczywie wypatrywali szansy na odniesienie w końcu wyjazdowego zwycięstwa, które zwiększyłoby ich szanse na skuteczną walkę o play-off, bo niestety porażka w Tarnowie spowodowała, że margines błędu dla Get Well na wyjazdach został poważnie zawężony.
Dodatkowym pozasportowym smaczkiem był powrót na stare śmieci Jacka Frątczaka, dla którego był to wyjątkowy moment. Jego ekscytacja mieszała się z profesjonalizmem. Po raz pierwszy w życiu bowiem poprowadził toruńską drużynę (drużynę z którą próbował pogrążyć po finale w roku 2013) na terenie, który przez całe życie był jego żużlową ostoją. To w Zielonej Górze toruński menago zdobywał żużlowe szlify, to tu pełnił różne klubowe funkcje - był między innymi członkiem zarządu, wiceprezesem ds. sportowych, kierownikiem drużyny, a następnie menedżerem zespołu, dokładając cegiełki do wielu sportowych sukcesów, między innymi trzech mistrzostw Polski. Frątczak jednak po raz ostatni pracował w Falubazie w 2015 roku, gdy prowadził zielonogórską drużynę wspólnie ze Sławomirem Dudkiem. Sezon ten zakończył się piątym miejscem w Ekstralidze i fatalną kontuzją Darcy'ego Warda. Swoją drogą Frątczak wielokrotnie podkreślał, że mocno przeżył dramat Australijczyka. Po sezonie 2015 Falubaz rozstał się z Frątczakiem. Menedżerskie stery w drużynie objęli wówczas powracający do Winnego Grodu Marek Cieślak, a także Tomasz Walczak. Frątczak zapowiadał wówczas, że chce zrobić sobie przerwę od czarnego sportu, choć przyznawał, że nigdy nie można kategorycznie niczego przesądzać i jeśli pojawi się ciekawy projekt, to być może z niego skorzysta. Przez sezonem 2016 dostał oferty z klubów Ekstraligi, chciał go między innymi ROW Rybnik, jednak Frątczak grzecznie odmawiał. Ograniczył się do roli eksperta, przy okazji prowadził też zespół eport2000.pl w trzech turniejach Speedway Best Pairs.
Jednak w lipcu 2017 roku Frątczak wrócił do żużla pełną gębą, stając się kołem ratunkowym zawodzącego Get Well Toruń. Zielonogórzanin w toruńskim klubie zastąpił Jacka Gajewskiego, pod którego sterami Anioły brnęły w kierunku spadku z Ekstraligi. Choć początkowo Frątczak nie zakładał dłuższej współpracy z toruńskim klubem, zdecydował się na kolejny rok w Get Well. Zbudował mocną na papierze drużynę, na czele z mistrzem świata Jasonem Doyle'em, jednak zespół zawodził mając na swoim koncie dwie wygrane i dwie porażki i mecz na doskonale znanym mu terenie miał odmienić ten obraz. A pomóc mieli mu w tym zawodnicy z przeszłością zielonogórską, bo w Falubazie oprócz Doyle’a jeździli też Holta i Iversen. Jednak to nie byli ci sami zawodnicy co przed laty i zastanawiano się po której stronie wystrzelą potężniejsze armaty. A wiele wskazywało na to, że to zielone kule będą kąsać nisko latające Anioły, bo licząc od ostatniego triumfu torunian w Winnym Grodzie, który miał miejsce w rundzie zasadniczej sezonu 2013 (46:43 po podwójnej wygranej Tomasza Golloba i Darcy'ego Warda w 15. biegu), a pomijając słynny walkower w finale tego samego sezonu, gdy Anioły wyjeżdżały na tor przy Wrocławskiej 69, to jeździły w kratkę, i wygrać z Falubazem nie potrafiły, choć najczęściej dzielenie walczyły do końca. W spotkaniach fazy zasadniczej w sezonach 2014, 2016 i 2017, Toruń zdobywał w Zielonej Górze kolejno: 37, 37 i 36 punktów. W 2015 i półfinale play-off zgromadził dwukrotnie po 43 "oczka". Ta matematyczna zależność wskazywała, że w niedzielę nadszedł czas na lepszy występ, choć minimalna przegrana z pewnością GetWellowców nie satysfakcjonowała.

Niestety wejście w mecz Anioły miały nie najlepsze i niestety Get Well w Zielonej Górze nie wyglądał na drużynę, która w tym sezonie miał bić się o najwyższe cele. A przecież właśnie rywalizacja o medale była w sezonie 2018 misją torunian. Anioły w starciu z Falubazem Zielona Góra drużynowo wygrały tylko dwa wyścigi, a na 15 możliwych do przywiezienia zer (uwzględniając defekty, upadki itd.), zawodnicy Get Well zdobyli 11 z nich. Fatalnie przy Wrocławskiej 69 pojechał Jason Doyle. Słabe wyścigi przydarzały się też niemal wszystkim pozostałym żużlowcom Get Well, z wyjątkiem Pawła Przedpełskiego. Kapitan Aniołów spisał się nadspodziewanie dobrze, gromadząc przy swoim nazwisku 10 punktów.

Nic więc dziwnego, że po spotkaniu w Zielonej Górze toruńscy kibice byli wściekli, na zespół i Jacka Frątczaka skandując z trybun - Co to jest? Gdzie jest Frątczak? Jacek, tłumacz się! Menedżer Get Well długo nie reagował. A gdy już podszedł pod "klatkę", po chwili udał się na konferencję prasową. I było to chyba najlepsze wyjście z sytuacji, bo toruński menedżer w Winnym Grodzie nie miał łatwego zadania. Oprócz Przedpełskiego, praktycznie nie miał w drużynie żadnego pewnego ogniwa, jednak imo wszystko, zaledwie jedna zmiana, dawała do myślenia.
Dwojako można było też interpretować zachowanie kibiców Get Well wobec Michaela Jepsena Jensena. Duńczyk, który przed rokiem zdobywał punkty dla Aniołów, a przed sezonem trafił do Falubazu, po niedzielnym spotkaniu zbijał piątki z toruńskimi fanami. Ci z kolei głośno skandowali jego nazwisko. Z jednej strony chcieli mu podziękować za starty w barwach Get Well, a z drugiej, być może pragnęli zasygnalizować szefostwu toruńskiego klubu, że są rozczarowani postawą nowo zakontraktowanych żużlowców, którzy są przecież następcami Jepsena Jensena, który zdobył więcej punktów, niż każdy z zawodników Get Well.

Niestety nic nie wskazywało na to, aby sytuacja Get Well Toruń, który dotychczas pojechał dwa spotkania ligowe na Motoarenie, pokonując Spartę Wrocław (47:43) i GKM Grudziądz (51:39) miała się odmienić w kolejnym meczu. Dla torunian wymienione zwycięstwa były tryumfami na własnym torze, bo na wyjazdach Anioły trzykrotnie uznawały wyższość rywali.
Nic więc dziwnego, że w ich obozie była pełna mobilizacja przed kolejnym meczem, bo do Torunia przybywał rywal, który był równie skuteczny na wyjazdach jak i na własnym torze. menadżer zarządził prace torowe, które miały doprowadzić nawierzchnię do takie stanu, który byłby atutem gospodarzy. Jednak to co działo się na torze było rzecz jasna owiane było tajemnicą, a menadżer jedynie zagadkowo mówił, że kibice na Motoarenie powinni obejrzeć bardzo ciekawe zawody. Toruńska drużyna miała jednak wiele problemów. Jason Doyle i Niels Kristian Iversen sprowadzeni za niemałe pieniądze, mieli być w tym sezonie lokomotywami i zagwarantować swoją jazdą play-off, a pozostałym dać komfort jazdy w rundzie zasadniczej. Niestety w pięciu kolejkach, obaj zawodnicy jechali na wstecznym biegu. Duńczyk na dokładkę skarżył się w mediach, że nie był darzony zaufaniem, że czasami dostaje za mało szans, a to rodziło konflikty pomiędzy zawodnikami, a także na linii menadżer - zawodnicy. Przykładem mogła być ostra wymiana zdań podczas ostatniego spotkania z Falubazem Zielona Góra, kiedy to Iversen burzył się, że był zastępowany przez kolegów z drużyny. Nie spodobało się to nie tylko kibicom, ale też sporej grupie ludzi w toruńskim klubie, która była za tym, żeby Duńczyk odpoczął w kolejnym meczu, bowiem w odwodzie pozostawał Jack Holder, który kilka razy sprawdził się w roli dżokera. Było w tym sporo prawdy, bo Iversen sportowo niczego drużynie nie gwarantował. Sprzętowo był pogubiony, a pod presją czasu popełniał kolejne błędy. Legitymował się najgorszą średnią biegopunktową w drużynie. Zastąpienie go młodszym z braci Holderów, zwłaszcza na Motoarenie, wielkim ryzykiem zatem nie było. Zwłaszcza, że Anioły z dyspozycją jaką prezentowały nie były faworytem w konfrontacji z Bykami i nawet przy przegranej menadżer zyskałby wiedzę czy może otwarcie postawić na Australijski zaciąg w składzie. W przeszłości Toruń potrafił zaryzykować, jak choćby w 2015 roku, gdy ówczesna drużyna prowadzona przez Jacka Gajewskiego jechała przeciętnie i trafiła w półfinale play-off na ekipę z Leszna. Niektórzy twierdzili nawet, że polegną już na Motoarenie. Wtedy zdecydowano się na zaskakujący ruch i przygotowano bardzo twardy tor. W Toruniu kurzyło się jak nigdy i goście się pogubili. Ostatecznie przegrali 41:49 i przed rewanżem w Lesznie sprawa awansu do finału była otwarta. W sezonie 2018 mówiło się, że Get Well znowu nie miał wielkich szans w rywalizacji z ekipą Piotra Barona. Jednak czy robienie toru przeciwko gościom miało sens? Czy drastyczne zmiany kadrowe mogły odmienić obraz drużyny?

Jacek Frątczak milczał i nie zdradzał swojego planu na Unię z Leszna, ale odpowiedź na drugie pytanie udzielona została po tym, gdy opublikowano meczowe składy w których Piotr Baron zdecydował się na sprawdzony układ "Byczych" par, a "Anielski" menago wstawiając Iversena w roli doparowego dał jasny sygnał, że od początku w składzie będzie Jack Holder i Duńczyk mógł w ogóle nie wyjechać na tor. Zmiany te nie miały jednak sensu, jeśli w ekipie miejscowych zawiedzie choć jeden zawodnik, bowiem Leszno miażdżyło rywali jak walec i nie miało litości dla słabeuszy. Niestety już pierwsza seria startów pokazała, że nie będzie to przyjemny wieczór dla torunian, którzy męczyli się okrutnie by ulec lesznianom 53 : 37. Get Well mógł zakładać przegraną z Bykami, ale nikt nie zakładał, że stanie się to w takim stylu. Dość powiedzieć, że Anioły, jeśli już przegrywały na nowym stadionie, zwykle ulegały rywalom kilkoma "oczkami". Wyjątkami były mecze z 2012 roku z Falubazem Zielona Góra (39:51), czy też Unią Tarnów z 2015 (40:50). Drużyna z Torunia była uznawana za jedną z tych, którą na jej owalu pokonać w lidze było bardzo trudno. Przez wiele lat tak jak wcześniej wspomniano, sztuka ta nie udawała się samej Unii, ale też innym zespołom. Dopiero przed rokiem pierwszy raz z Motoareny z tarczą wyjechały Betard Sparta Wrocław i Włókniarz Częstochowa, a po siedmiu latach Cash Broker Stal Gorzów. Efektem porażek była jednak nie tylko słabsza dyspozycja, ale też kontuzje. Jednak w sezonie 2018 do meczu z Unią, Get Well przystąpił w pełnym zestawieniu, a mimo to zdobycie 37 punktów na własnym torze to najgorszy wynik nie tylko w historii Motoareny, ale też najgorszy od 2008 roku w Ekstralidze, gdy ówczesny Unibax przegrał na stadionie przy Broniewskiego 34:59 z Włókniarzem. Co więcej, oba mecze były jedynymi w XXI wieku na własnym terenie, w których żółto-niebiesko-biali nie dobrnęli do granicy 40 punktów.
Mimo wszystko nie wynik smucił toruńskich fanów, a to co działo się z drużyną.
Po pierwsze drużyna nie wiedziała na jakim torze startuje. I chyba nikt nie panował nad tym, co dzieje się z toruńską nawierzchnią. Po meczu menedżer narzekał, że było za dużo wody, że funkcyjni komisarze kazali lać. Prawda była jednak taka, że gospodarze sami zalali sobie tor, a potem się w tej wodzie utopili. Znamienne było to, że każdy wyjazd polewaczki wywoływał coraz szerszy uśmiech na twarzy menedżera Fogo Unii Leszno Piotra Barona. Przed sezonem były zapowiedzi, że Get Well uczyni tor swoją twierdzą. Jednak na tak przygotowanej nawierzchni, jaką przygotowano na mecz z Unią Leszno to goście czuli się jak u siebie na "Smoczyku".
Po drugie zespół Get Well nie miał szefa. Frątczak ciągłym medialnym show i pozycją na kolanach przed zawodnikami, nie zbudował sobie autorytetu. Menadżer chciał, żeby wszyscy go kochali, a w efekcie nikt go nie szanował. W kuluarach mówiło się, że żużlowcy Get Well śmiali się z niego po kątach, a to nie było pozytywnym objawem. Mało tego drużyna, była rozstrojona emocjonalnie, tak jak jej menedżer, który został sam na polu walki. Adam Krużyński, czyli człowiek, który pomagał budować zespół i mocno dotąd wspierał Frątczaka, awansował w firmie Nice, przeniósł się do Włoch i nie miał czasu dla drużyny, a w tej sytuacji menedżer nie miał nikogo, kto stanąłby za nim murem i wsparłby go swoim autorytetem. Ktoś powie, a jakie miało znaczenie to, co dzieje się z Frątczakiem? Przecież on nie jedzie. Jednak każda drużyna potrzebuje kapitana, który w trudnym momencie zmobilizuje i wymyśli coś, żeby dodać im otuchy, ewentualnie podać na tacy pomysł na odwrócenie losów meczu.
Po trzecie relacje między zawodnikami nie układały się najlepiej, a można było to zaobserwować w pomeczowym magazynie żużlowym, gdzie jednym z gości był Paweł Przedpełski, który jako jedyny odważył się zmierzyć się z serią niewygodnych pytań. Tym bardziej, że dziennikarze zaserwowali meczowy materiał "od kuchni", pokazujący kulisy piątkowego meczu w Toruniu. Atmosfera była gorąca, czasami nawet za bardzo. Przekleństwa padały bez liku, a antybohaterem był Rune Holta, który po jednym z biegów w rozmowie z Jackiem Frątczakiem nazwał Daniela Kaczmarka "pierdolonym idiotą". Nie da się ukryć, że Holta w tych słowach mocno się zagalopował, bo na torze mimo nieco lepszej zdobyczy punktowej niż koledzy z drużyny, był bardzo słaby, a swoją złość wyładował na młodszym koledze, któremu przecież miał pomagać na torze. Właśnie ten moment pokazał, że atmosfera w Toruniu wśród zawodników była napięta.
Jakby tego wszystkiego było mało kontuzji doznał Chris Holder
, który miał być motorem napędowym Get Well Toruń w meczu z Unią Leszno, tymczasem podczas próbnego startu przed swoim drugim biegiem zawinęła się noga pod hak. Zawodnik pojechał do szpitala na prześwietlenie i nie było wiadomo jak długo potrwa ewentualna przerwa w startach, a ta byłaby niemałym problemem, bowiem zawodników z grodu Kopernika, czekały dwie konfrontacje z Włókniarzem Częstochowa. Na szczęście pierwsze diagnozy nie potwierdziły się o po kilku dniach odpoczynku Australijczyk powrócił do ścigania.

Pojedynek Lwów z Aniołami, w sezonie 2018 budził szczególne emocje, bowiem jeszcze przed rokiem Rune Holta jechał jeden z lepszych sezonów, razem z Leonem Madsenem ciągnął zespół Lwów i był wielbiony przez fanów. Z kolei Adrian Miedziński w toruńskim klubie był swoistego rodzaju ikoną i jedynym wychowankiem o niepodważalnej pozycji w drużynie.

Okres transferowy spowodował jednak, że to co wydawało się niemożliwe stało się faktem i czterdziestoczterolatek wybrał ofertę torunian, zaś Miedziński wybrał ofertę Lwów. Niestety na transferowej zmianie wydawało się, że lepiej wyszła drużyna spod Jasnej Góry, bowiem "Miedziak" odrodził się w nowym środowisku i poza pierwszym meczem nie zawodził oczekiwań swoich nowych kibiców i działaczy. W Toruniu z kolei brakowało atmosfery, a na światło dzienne co rusz wychodziły wzajemne oskarżenia. Antybohaterem jednej z takich sytuacji był właśnie Rune Holta, który wulgarnie wyzywał Daniela Kaczmarka. Ponadto doświadczony zawodnik obniżył loty względem ubiegłego sezonu, ale trzeba przyznać, że zawodził najrzadziej i legitymował się najwyższą meczową średnią w Get Well. Na domiar złego przed meczem przymierzany do roli jednego z liderów w drużynie Iversen oznajmił, że po spotkaniu musi poddać się operacji barku, a była ona konieczna, bowiem po ubiegłorocznej kontuzji czuł dyskomfort jazdy. Informacje o planowanej przerwie przekazali Anglicy z King's Lynn Stars, brytyjskiego klubu Duńczyka, gdy "PUK" potwierdził absencję w meczu Premiership. Duńczyk zdecydował się na ten krok, bowiem chciał wykorzystać m.in. przerwę na rozgrywki Speedway of Nations, zaplanowane na 2-9 czerwca. Zawodnik miał być jednak gotowy na rewanżowy pojedynek z Włókniarzem, ale niesmak pozostawał, ponieważ menadżer Jacek Frątczak przed sezonem zapewniał, że Duńczyk będzie w pełni zdrów i gotowy do ligowej walki.

Nic wiec dziwnego, że w Toruniu zadawano sobie pytanie, gdzie notorycznie popełniano błąd, bo drużyna zamiast bić się o medale ciągle walczyła sama ze sobą. Z drugiej strony widząc niezbyt korzystną sytuację zespołu zastanawiano się jak z obecnego potencjału drużyny wykrzesać to co najlepsze. Wiadomym było, że Rune Holta nie powinien jeździć w parze z juniorami. Niestety menedżer doszedł do takiego wniosku dopiero po szóstej kolejce, gdy telewizyjna kamera pokazała wspomnianą niezręczną sytuację z udziałem Holty i Kaczmarka i przesunął Norwega pod numer trzy, by jechał w parze z Iversenem. Z juniorami od tego momentu miał startować Chris Holder. To rodziło jednak kolejne pytania, bo starszy z braci Holderów na Motoarenie i wyjazdach miał dwa różne oblicza.

W Częstochowie jednak Anioły już w pierwszym biegu pokazały, że nie przyjechały pod Jasną Górę odjechać kolejnego meczu. Toruńscy zawodnicy walczyli w każdym biegu, jakby ktoś podmienił im motocykle, ale niestety cały mecz wygrał Włókniarz Częstochowa 49:41 i w teamie Get Well nie było powodów do zadowolenia, bowiem kolejne punkty meczowe trafiały do rywali. Nikt nie robił jednak z tej przegranej tragedii, bo w to, że żużlowcy z Torunia mogą wywieźć punkty z Częstochowy, wierzyli tylko najbardziej zagorzali kibice. Tym bardziej, że Aniołom sprzyjał układ innych spotkań, bowiem swoje mecze przegrał również Grudziądz, Zielona Góra i Tarnów czyli najwięksi konkurenci w walce o utrzymanie. Dodatkowo przegrana tylko ośmioma punktami dawała nadzieję na wygraną w Toruniu z kandydatem do play-off. Pocieszające było również to, że w drużynie coś drgnęło w pozytywną stronę. Być może stało się to za sprawą Adama Krużyńskiego, który mocno sponsorsko i osobowościowo zaistniał w toruńskim klubie wraz z pojawieniem się Przemysława Termińskiego w Get Well. Pomagał budować drużynę na sezon 2018. Prowadził rozmowy z Jasonem Doylem, Rune Holtą i Nielsem Kristianem Iversenem. Kontraktował awaryjnie Grzegorza Walaska. Ostatnio jednak Krużyński nie miał zbyt wiele czasu dla Get Well, bo awansował na dyrektora sprzedaży we włoskiej centrali Nice (dotąd był dyrektorem zarządzającym Nice Polska). Kiedy jednak zespół wpadł w tarapaty, Krużyński spakował walizki, przyleciał do Polski i wziął kurs na Częstochowę. Jego obecność na meczu z forBET Włókniarzem Częstochowa miała o tyle znaczenie, że z toruńskiego obozu dało się słyszeć głosy, iż menedżer Jacek Frątczak traci posłuch u zawodników. Faktem było, że ostatnio Frątczak miał wiele trudnych rozmów i czasami aż się prosiło, żeby ktoś z zarządu stanął za nim murem, wsparł go swoim autorytetem. Dlatego pojawienie się Krużyńskiego u boku Frątczaka w Częstochowie miało znaczenie. Krużyński uczestniczył we wszystkich naradach, że chodził za Frątczakiem jak cień, że próbował doradzać. Jego obecność wprowadziła z pewnością większy spokój do sztabu.

Po meczu wszyscy jednak mówili o Adrianie Miedzińskim, który jako wychowanek wierny przez wiele lat swemu klubowi, w kapitalny sposób dla Włókniarza pozbawił swój były team szans na wygraną. To, co Miedziak wykonał w czternastej odsłonie dnia, było niczym innym jak majstersztykiem, czym wprawił w euforię komplet publiczności na trybunach, która długo skandowała jego nazwisko.

Podczas meczu pojawili się również przedstawiciele POLADA, którzy przeprowadzili kontrole antydopingowe. Obecność tego organu, była efektem podpisania umowy pomiędzy Ekstraligą Żużlową a Polską Agencją Antydopingową (POLADA) w marcu 2018. Na jej mocy od sezonu 2018 w Ekstralidze przeprowadzonych miało zostać 70 badań antydopingowych wśród zawodników. Koszty badań pokrywać miały kluby za pośrednictwem Ekstraligi. Co istotne, wyniki próbki "A" miały być znane w ciągu 96 godzin od przeprowadzenia pojedynczego badania. W przypadku wyniku pozytywnego można było zatem natychmiastowo podejmować działania związane z zawieszeniem zawodnika, a to miało wyeliminować sytuacje, w których żużlowiec przyłapany na dopingu, brał udział w więcej niż jednym meczu Ekstraligi. POLADA sama wyznaczała sobie spotkanie, na którym przeprowadzi kontrolę. PZM, GKSŻ bądź Ekstraliga Żużlowa mogły co prawda zasugerować wizytę na tym czy innym meczu, ale polska antydopingówka wcale nie musiała brać tych sugestii pod uwagę. Mogła też, i tak było w przypadku spotkania Częstochowa - Toruń, samemu dokonać wyboru. Zainteresowani nie byli jednak informowani, a kontrola przeprowadzana była z zaskoczenia. I właśnie w Częstochowie zaskoczeni zostali po stronie gospodarzy Adrian Miedziński i Michał Gruchalski, natomiast po stronie gości Niels Kristian Iversen i Chris Holder. Ostatecznie wszyscy zawodnicy okazali się "czyści", a ich wybór był zupełnie przypadkowy, bo choć POLADA mogła wskazać zawodników których chce skontrolować, to w tym przypadku przed meczem w towarzystwie kierowników drużyn wylosowano zawodników do badania.

Mecz z częstochowskimi Lwami, kończył pierwszą rundę sezonu zasadniczego i na półmetku rozgrywek można było powiedzieć o drużynie Aniołów, że balonik pękł z hukiem, a dla Get Well zanosiło się na przedwczesne wakacje. Po siedmiu kolejkach Ekstraligi nastroje w Toruniu były dalekie od dobrych. Spotkania, z których fani mogli być zadowoleni były zaledwie dwa, a co gorsza znacznie więcej mówiło się o atmosferze i zawodnikach, którzy byli bez formy i pomysłu na wyjście z kryzysu. Na pierwszy ogień szedł rzecz jasna Niels Kristian Iversen, który po transferze miał z marszu zostać liderem Get Well, a od pierwszej kolejki borykał się ze sporymi problemami nie tylko sportowymi, ale i zdrowotnymi po ubiegłorocznej kontuzji. Spore medialne "baty" zbierał również Paweł Przedpełski, którego swego czasu Jacek Frątczak namaścił na jednego z najważniejszych ludzi w swoim projekcie, jednak toruński wychowanek zawodził na całej linii, a zero pod Jasną Górą jedynie potęgowało frustracje nie tylko kibiców, ale i samego zawodnika.
W toruńskim środowisku pojawiły się głosy, że klub popełnił ogromny błąd, oddając Adriana Miedzińskiego oraz Michaela Jepsena Jensena. Pierwszy z zawodników potrzebował jednak zmiany otoczenia dla sportowej higieny, z kolei drugi mógł zostać w Toruniu, ale odszedł i ratował przed kompletnym blamażem Falubaz Zielona Góra i legitymował się drugą najwyższą średnią w lubuskim teamie. Niestety w trakcie sezonu można było już tylko zastanawiać się, jakie wyniki Duńczyk notowałby Get Well, ale z całą pewnością drużyna mogłaby być teraz w innym miejscu, gdyby miała go w składzie zamiast Nielsa Kristiana Iversena lub Chrisa Holdera, który nie startował w pierwszej kolejce. Jednak wszystkie te rozważania pozostawały jedynie w sferze domysłów, bo przecież nikt nie mógł zakładać, że Iversen będzie spisywać się tak słabo, a przy tym każdy z zespołów poza Unią z Leszna wziąłby Jepsena Jensena w ciemno, bowiem wszędzie były "kadrowe dziury".
Jednak w słabej formie toruńskiego zespołu, można było dostrzec światełko na lepszą jazdę, bowiem wyjazdowy mecz z Włókniarzem pokazał, że przyszłość wcale nie musi rysować się jedynie w czarnych barwach. Porażka na terenie jednego z lepszych zespołów w sezonie, wstydu Aniołom nie przyniosła, a Jason Doyle i Rune Holta udowodnili, że są w stanie wcielić się w rolę liderów. Niestety straty na własnym terenie z Unią Leszno oraz oddanie punktów u rywali walczących o utrzymanie (Tarnów, Zielona Góra) wskazywały, że Get Well może już we wrześniu udać się na wakacje. Przebudzenie Doyle'a oraz układ kalendarza i forma rywali podejmowanych na MotoArenie pozwalało mieć nadzieję na to, że torunianie nie będą mieli problemów z utrzymaniem ekstraligi na kolejny rok.
Z drugiej strony strata do czołowej czwórki była ogromna, ale torunianie w meczach w Grudziądzu i Wrocławiu nie stali na straconej pozycji. W zespole musiała jednak poprawić się atmosfera i ktoś musiał eksplodować z formą, która pozwoliłaby wyprzedzić Gorzów, Wrocław lub Częstochowę, bowiem Leszno było już niemal pewne pierwszego miejsca po rundzie zasadniczej.
Zatem półmetek wskazywał, że przy coraz słabszym GKM-ie Grudziądz i Falubazie Zielona Góra i niezbyt korzystnym terminarzu Unii Tarnów, sezon dla Aniołów miał zakończyć się piątą lokatą, ale w sporcie przecież wszystko było możliwe.

Po dwóch tygodniach odpoczynku od ligowego ścigania i całkiem niezłej postawie w Częstochowie, były menadżer toruńskiej ekipy Sławomir Kryjom, tak oto komentował szanse Aniołów, przed rundą rewanżową: "Żużlowcy Get Well wyglądają jak himalaiści, którzy właśnie zaaklimatyzowali się w drugim obozie i planują atak szczytowy. Tak to widzę, bo pierwsza runda rozgrywek nie była dla toruńskiej drużyny udana. Na pewno więcej się spodziewali. Jednak przerwa w rozgrywkach to zawsze jest jakiś reset i szansa na odbicie. Teraz zobaczymy, jak zespół przepracował ten okres. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że mecz z Włókniarzem to może być punkt zwrotny. Jeśli Get Well wygra z Włókniarzem za trzy, czyli zdobędzie bonus, to powiem, że czekan został dobrze wbity, hak też, a lina trzyma mocno. Przy wygranej za dwa będzie obawa, że wszystko odpadnie. A udany atak szczytowy będzie wtedy, jak Anioły wejdą do czwórki. Nad tym będą musieli ciężko popracować. Teraz to jest taki stan, że czekają na otwarcie okna pogodowego. Prognozy na niedzielę mają dobre, ale co z tego wyjdzie, to się okaże".

W tym ciekawym porównaniu żużla do himalaizmu było sporo prawdy. Jednak w ekipie żółto-niebiesko-białych dwóch jeźdźców którzy punktowali, to było zdecydowanie za mało, zespół potrzebował trzeciego lidera. Ten problem ciągnął się od dłuższego czasu za toruńczykami. Pocieszające było to, że bardzo dobrze zaczął jechać Jason Doyle. Większych zastrzeżeń nie można było mieć do Rune Holty. Jednak mecz w Częstochowie pokazał, że dwóch ludzi to za mało, żeby wygrywać w ekstralidze. Menadżer musiał uruchomić trzeciego lidera, który zdobędzie powyżej 10 punktów. Teoretycznie wcale nie musiał to być Chris Holder, ale patrząc na to jak menadżer zestawiał meczowe pary, to właśnie w tym zawodniku pokładano największe nadzieje. W Toruniu menadżer i zawodnicy musieli dojść też do porozumienia z torem. Po spotkaniu z Unią Leszno, można było usłyszeć od zawodników, że tor różnił się od tego, na którym zawodnicy trenowali przed spotkaniem. I rzeczywiście coś było na rzeczy, bo najlepszym zawodnikiem okazał się wówczas Doyle, który w tygodniu poprzedzającym spotkanie nie uczestniczył w żadnych treningach. To był jednak smutny wniosek i przed meczem z Włókniarzem sytuacja taka była niedopuszczalna, bowiem należało pamiętać, że żużlowcy spod Jasnej Góry wybierali się do Torunia w bojowych nastrojach, po tym jak na ich ambicja na domowym torze została podrażniona. Kluczem do wygrania w talii częstochowian miał być Adrian Miedziński, który przyjeżdżał do Torunia w roli zawodnika drużyny gości. Wychowanek Apatora był już bohaterem pierwszej konfrontacji Włókniarza Częstochowa z Get Well, kiedy to w czternastym biegu pokonał na dystansie Jasona Doyle'a i zapewnił gospodarzom dwa punkty. Jednak zatrzymanie znajdującego się w dobrej formie wychowanka toruńskiech Aniołów, to nie było najważniejszym zmartwieniem Jacka Frątczaka, bowiem w klubie, trwał wyścig z czasem w sprawie Nielsa Kristiana Iversena. Duńczyk był świeżo po operacji barku i dopiero dzień przed meczem miała zapaść decyzja co do jego występu. W przypadku absencji Duńczyka, do akcji od początku meczu do składu miał wskoczyć Jack Holder, ale niestety młodszy z australijskich braci nie był w ostatnich meczach gwarantem solidnych zdobyczy punktowych. Puk ostatecznie wystąpił w meczu, a to wlało w serca kibiców, którzy mieli nadzieję na wygraną za trzy punkty i nadzieje te zostały spełnione, bo mecz zakończył się wygraną Aniołów za trzy punkty meczowe i uciekły spod co najmniej "barażowego topora".
W przeszłości nie brakował w meczach obu drużyn ostrych spięć i nie inaczej było i tym razem, kiedy to w dziesiątej odsłonie dnia niesamowitą walkę stoczył młodszy z braci Holderów z Lindgrenem. Zaczęło się od tego, że Szwed niebezpiecznie przejechał młodemu Australijczykowi przed nosem. To tylko podrażniło Jacka, który po minięciu Lindgrena co rusz oglądał się na rywala, jakby zapraszał go do ataku pod bandą. Wyglądało to tak, jakby Jack, w rewanżu, chciał wprasować przeciwnika w ogrodzenie.
Im dłużej trwało spotkanie, tym częstochowianie byli coraz mocniej pogubieni. Powtórzyła się sytuacja z wyjazdowego meczu ze Stalą Gorzów, gdzie Włókniarz zaczął gasnąć, zanim gorzowianie zalali tor przed czwartą serią. W Toruniu załamanie Lwów przyszło znacznie wcześniej, bo przełomowa dla losów spotkania okazała się trzecia seria, gdy Get Well odskoczył rywalowi, a trzeba przyznać, że mógł w niej wypracować dużo większą przewagę, gdyby nie defekt Rune Holty na prowadzeniu. W biegu trzynastym doszło do kolejnego incydentu, po którym rozgorzały mediowe dyskusje. Oto bowiem kierownik startu długo dyskutował z Matejem Zagarem, aż ten opuścił koleinę, z której chciał wystartować i przesunął się o kilkanaście centymetrów. To zdarzenie mogło mieć wpływ na jazdę Słoweńca w tym wyścigu. Zresztą zawodnik ten zajął ostatnie miejsce i po biegu w nSport+ mówił, że to nie jest fair, iż nie pozwolono mu jechać z koleiny, z której biegu wcześniejszym startował Igor Kopeć-Sobczyński, junior Get Well. Jednak sędzia Krzysztof Meyze zwracał przed zawodami uwagę, iż zawodnicy muszą startować tak, żeby kierownica bądź łokieć nie wystawały poza przeznaczone dla nich pole. Z zapisu wideo jasno wynika, że Kopeć-Sobczyński, podobnie jak Zagar, został przestawiony przez kierownika startu, bo też pojawiła się kwestia wystających łokci. Warto zwrócić uwagę, że zarówno Kopeć-Sobczyński, jak i Zagar to wysocy zawodnicy i tylko z nimi kierownik startu rozmawiał o kwestii ustawienia się w polu. Mniejsi żużlowcy nie mieli problemu, bo ich łokcie nie wystawały. I tylko dlatego nie byli usuwani z koleiny, w której później ustawił się Zagar. Z protokołu, jaki otrzymała Ekstraliga Żużlowa, jasno wynikało, że kierownik startu przestawiając Zagara, wykonał polecenie sędziego. Zresztą i tu znów kłaniał się zapis wideo, bo chwilę przed zmianą miejsca przez Słoweńca, kierownik popatrzył na arbitra i była między nimi komunikacja.
Po wygranej 50:40, toruński zespół złapał oddech, zawodnicy się zresetowali, a Frątczak nie chciał zdradzić w studio nSport+, co mogło dać drużynie ten impuls. Wiadomym jednak było, że zmieniło się podejście samego menedżera. O ile wcześniej przed meczami zawodnicy z Torunia sporo trenowali, by jak najlepiej dopasować ustawienia, o tyle tym razem żadnych specjalnych zajęć na torze nie było. Frątczak uznał, że to tylko miesza zawodnikom w głowie. Przed drużyną, była jednak bardzo ciężka przeprawa w Lesznie.

A Byki i Anioły były najdłużej nieprzerwanie jeżdżącymi ekipami w całej Ekstralidze. Torunianie ścigali się wśród najlepszych od roku 1976, a lesznianie od 1997 choć w szeregach najlepszych zagościli znacznie wcześniej, ale spadali do niższej ligi. Niedzielne starcie było już 106 w historii między tymi klubami. Gospodarze zbliżającego się pojedynku pokonywali rywala 55 razy, z czego 39 na własnym obiekcie, na którym goście ostatnio nie notowali najlepszych występów. Ze Stadionu im. Alfreda Smoczyka Get Well Toruń ostatnie punkty wywiózł przed trzema laty, gdy jako jedyny w ówczesnej kampanii pokonał kroczącą po mistrzowski tytuł Unię Leszno na jej terenie (46:44). Bohaterem tamtego meczu był obecny lider zespołu z Grodu Kopernika, Jason Doyle. Australijczyk zdobył przeciwko Bykom 13 punktów, wygrywając decydujący bieg. W tym samym sezonie Anioły raz jeszcze zawitały do Wielkopolski, ale w rewanżowym meczu półfinałowym play-off miejscowi wygrali 53:37. W minionym sezonie jak się później miało okazać Mistrz Polski, również pokonał Get Well (53:37). Warto odnotować, że w tym spotkaniu świetny debiut w polskiej lidze zanotował Jack Holder (13+3), a jako menadżer zespołu debiutował Jacek Frątczak.

Rok 2018 był jednak nowym rozdaniem, a oba zespoły miały przed spotkaniem zupełnie inne cele. Trzy punkty zdobyte w poprzedniej kolejce sprawiły, że Toruń wrócił do walki o czołową czwórkę Ekstraligi, a kibice i działacze uwierzyli w skuteczną rywalizację z najlepszymi, co w jednym z wywiadów potwierdziła prezes klubu Ilona Termińska: "Uważam, że w każdym meczu zwycięstwo jest możliwe, niezależnie od przeciwnika i toru, na którym nam przyjdzie rywalizować. Naszą drużynę stać na to, by móc powalczyć na każdym terenie, dlatego uważam, że powalczymy w Lesznie. Jesteśmy w lepszych nastrojach niż chociażby tydzień lub dwa tygodnie temu. Widać, że coś drgnęło i mam nadzieję, że teraz już będzie tylko lepiej".
Jednak ewentualna porażka była wliczona w przedsezonowe straty, wszak wygrać na terenie Unii było sporym wyczynem. W składzie gości zabrakło kapitana Pawła Przedpełskiego, którego zastąpił Marcin Kościelski. Jak poinformował sponsor toruńskiego klubu Adam Krużyński, decyzję podjął menedżer Jacek Frątczak, a oficjalna wersja była taka, że Przedpełski dostał czas na odbudowanie formy (w ostatnich dwóch meczach kapitan Get Wellu nie zdobył punktu). W Lesznie od pierwszego wyścigu za Kościelskiego miał jeździć Jack Holder, a gdyby młody Australijczyk miał słabszy dzień, do dyspozycji pozostawał jeszcze junior Daniel Kaczmarek.
Zatem w Toruniu już od pierwszego biegu rotowano składem, ale pierwsza zmiana niewiele pomogła gościom, bo ze startu najlepiej wyszli gospodarze i w kolejnych biegach powiększali swoją przewagę, by do biegu piątego przystępować już z czternastopunktową przewagą, ale goście nie zmierzali składać broni i nieco rozkręcili się w drugiej serii. Właściwie to rozkręcili się tylko ich liderzy, bo druga linia nadal nie istniała. Rune Holta czy wspomniany wcześniej Kaczmarek, kiedy jechali jako ostatni, odpuszczali gaz i nie kończyli biegów. Problemem Holty okazały się silniki, które wróciły z serwisu i kompletnie przestały pasować zawodnikowi. Może sam moment startowy nie był u niego tragiczny, ale dojazd do łuku już tak, a na trasie też było fatalnie. Holta robiący średnio od 8 do 10 punktów tym razem zrobił zero, defekt i już nie wyjechał na tor. Jeśli chodzi o Kaczmarka, to niepotrzebnie spiął się na to spotkanie. Wychowanek Unii pamiętał jednak czasy rywalizacji w jednej drużynie z Dominikiem Kuberą i Bartoszem Smektałą i za wszelką cenę chciał udowodnić, że nie jest od nich gorszy. To myślenie sprawiło, że spalił się psychicznie i zdobył tylko 1 punkt. Najgorsze, że w biegu młodzieżowym prowadził, ale obaj leszczyńscy juniorzy minęli go na trasie. To tylko dolało oliwy do ognia. Wtedy Daniel kompletnie się zagotował.
Na szczęście wynik nieco ratowali Jason Doyle i Chris Holder, którzy dobrze zaczęli wychodzić spod taśmy, a to gwarantowało dobrą pozycję na mecie. Na trasie mijać potrafili tylko lesznianie, choć kiedy rywale dobrze startowali, na nic zdawały się ich liczne ataki. Holder niestety nie był zbyt regularny i świetne wyścigi przeplatał słabymi, a w większości spotkania to rywale lepiej wychodzili spod taśmy. Przyzwoity występ zanotował Jack Holder, który tym razem pojawił się już od pierwszego wyścigu. Zastępował młodego Marcina Kościelskiego, który niespodziewanie pojawił się w kadrze zespołu w miejsce Pawła Przedpełskiego. Po cichu w parkingu mówiło się, że Przedpełski obraził się na menadżera zespołu, bo ten już z góry zapowiedział, że Holder będzie go zmieniał od początku zawodów. Zapowiedź ta była zapewne prawdziwa, bo Kościelski który pojawił się w składzie toru nie powąchał i wydaje się, że to samo spotkałoby Przedpełskiego, więc trudno się zawodnikowi dziwić, ale takie zachowanie na pewno nie budowało atmosfery w drużynie, zwłaszcza w wykonaniu kapitana.
Ostatecznie wygrała Unia 54:36, ale w Toruniu warto zwrócić uwagę na dość kuriozalną sytuację. Otóż przez wszystkie ligowe lata, do tego meczu na stronie www.speedway.hg.pl skatalogowano  237 zawodników, pośród których 171 zostało zgłoszonych w protokołach ligowych i przynajmniej wyszło do prezentacji.
Przez cały okres swojej działalności klub bazował na zawodnikach wyszkolonych w Toruniu i w tym przypadku skatalogowano 147 własnych wychowanków, pośród których:
    - 97 wychowanków zostało zgłoszonych w protokołach do ligowej rywalizacji i przynajmniej wyszli do ligowej prezentacji.
    - 50 żużlowców, którzy zdobyli licencję w Toruniu, nigdy nie stanęło pod ligową taśmą
W Toruniu zakontraktowano też 40 polskich zawodników, którzy żużlową licencję zdobyli w innym klubie, a wśród nich:
    - 34 zostało zgłoszonych w protokołach ligowych i przynajmniej wyszło do prezentacji.
    - 6 żużlowców podpisało umowę w Toruniu, ale nigdy nie stanęło pod ligową taśmą.
Z toruńskim klubem podpisało umowę 54 obcokrajowców, przy czym 10 nie miało okazji stanąć pod ligową taśmą.
W roku 2018 A w ósmej kolejce walki o DMP wystąpiła jednak sytuacja, o której nie śnili najwięksi pesymiści wśród toruńskich fanów, bowiem w klubie o którym mówiło się toruńska szkoła żużla, żaden zawodnik na pozycji seniora nie mówił po polsku, a jedyny toruński wychowanek w składzie nie zdobył nawet punktu. Get Well miał zatem problem ze swoją przyszłością i tożsamością drużyny. Niestety nikt w klubie o tym nie myślał, bo trzeba było uporać się z demonami sezonu 2018. Przede wszystkim brakowało drugiej linii. W meczach u siebie jeszcze nie było tak źle, ale jak pokazało spotkanie w Lesznie przyzwoity Jack Holder i chimeryczna postawa jego starszego brata to za mało, aby marzyć o medalach. Cieszyć mogła jedynie rosnąca forma Nielsa Kristiana Iversena. Na wynik drużyny nie powinna mieć wpływu sytuacja z Przedpełskim, na którego w zespole i wśród kibiców nikt już praktycznie nie liczył. Niestety u Przedpełskiego było widać brak "chciwości" na zwycięstwa, a to oznaczało brak należytej motywacji. Wiadomo, że Paweł tak jak każdy sportowiec chciał wygrywać, ale nie było widać u niego tego ognia, który charakteryzował, chociażby Jacka Holdera. Młodszy o rok od Pawła Australijczyk był tu świetnym materiałem porównawczym. Przyjechał do Europy z niczym, a jeszcze rok temu był praktycznie nikomu nieznaną osobą. W sensie życiowym ani sportowym nie miał nic, więc szansę daną mu przez Get Well potraktował śmiertelnie poważnie. I to było widać w każdej akcji na torze.
Przedpełski oczywiście również bardzo chciał, ale jego determinacja była na zupełnie innym poziomie. Podstawową sprawą było to, że Paweł nie żył z żużla. Pochodził z zamożnego domu, w klubie mówiło się, że na obecnym etapie sam prowadzi interesy. Żużel lubił, czy wręcz kochał, ale to nie było tak, że musiał na żużlu jeździć. Paweł tylko mógł, bo musiał to wspomniany wcześniej Holder. Wychowanek Get Well po raz ostatni spełniał oczekiwania klubu w wieku juniora. Dorastał u boku Tomasza Golloba i robił swoje. W Toruniu komentowano, że wówczas Paweł, podobnie jak każdy młodzieżowiec, był pod zbyt dużym kloszem ochronnym i to mu pomagało. Miał ochronkę, a każdy zdobyty punkt działał na jego korzyść. Na seniorskim polu oczekiwania wzrosły, pojawiła się permanentna rywalizacja o skład, a Przedpełski, co wszyscy widzieli, kompletnie się w tym nie odnajdywał. Miał dobre momenty, ale te należały do rzadkości. Być może Paweł jeszcze nie dojrzał, może nadal chciał bawić się żużlem, tyle że tak mogło być wtedy, gdy był młodzieżowcem. Problem żużla na najwyższym poziomie polegał na tym, że ten sport był również wielkim biznesem. Get Well, podobnie jak każdy inny klub w Polsce, chciał wygrywać i osiągać sukcesy, bo za tym szły pieniądze. Tu nie było miejsca na dopieszczanie zawodnika i dawanie mu szans w nieskończoność. Zwłaszcza jeśli w drużynie był nadmiar żużlowców, którzy zdobywali punkty.
Jakby nie było, Przedpełski musiał wyciągnąć wnioski, jeśli za kilka lat nie chciał o sobie przeczytać, że jest kolejnym zmarnowanym talentem. Jacek Frątczak, nie skreślał jednak toruńskiego kapitana i miał odpowiedni plan na dalszą część sezonu, a wszystko zależało od zawodnika, bo powód, dla którego Przedpełski nie pojechał w Lesznie tak jak napisano, nie miał większego znaczenia, ale plotkowało się, że Paweł "strzelił focha", był już problemem samego jeźdźca.

Mecz w ramach dziesiątej kolejki spotkań, był kolejnym meczem o wysoką stawkę. Get Well Toruń podejmował bowiem Falubaz Zielona Góra i spotkanie było niezwykle istotne dla dalszych celów, jakie drużyny mogły sobie stawiać na finiszu rundy zasadniczej. Falubaz chcąc uniknąć meczów barażowych musiał z Torunia wywieźć co najmniej punkt bonusowy. Z kolei Get Well, aby podtrzymać nadzieje na jazdę w play-off musiał wygrać z bonusem. Kluby awizowały do rywalizacji swoich najlepszych zawodników, ale w ekipie aniołów wkradła się nerwowość, bowiem Jack Holder nie dokończył czwartkowego meczu półfinałowego Premiership Knock Out Cup, po upadku ostatnim wyścigu tego meczu. Australijczyk wylądował na torze na pierwszym łuku i choć sędzia nie wykluczył żadnego z zawodników, a 22-latek podniósł się o własnych siłach, to nie pojawił się w powtórce. Zastąpił go Richard Lawson. Na szczęście dzień po spotkaniu okazało się, że z młodym Kangurem wszystko było dobrze i bez kłopotów będzie mógł wystąpić w rywalizacji z Falubazem, który mimo, że bronił się przed spadkiem w ostatniej rundzie pokonał za trzy punkty Spartę, aspirującą do tytułu mistrza Polski. Na MotoArenie czekało ich jednak nie lada wyzwanie. Co prawda mieli zapas dziesięciu punktów z pierwszego meczu, ale torunianie trzy tygodnie wcześniej zdołali odrobić podobne straty w starciu z Włókniarzem.

I nie inaczej było w starciu z MotoMyszami. Patrząc na wynik spotkania, można było odnieść wrażenie, że mecz był do jednej bramki. Jednak nic bardziej mylnego. Mijanek na torze było sporo, trafiały się wykluczenia, jak również niecodzienne sytuacje nie do końca związane z samą jazdą. Na gwiazdę meczu zaczął wyrastać Daniel Kaczmarek, który kapitalnie prezentował się w swoich pierwszych dwóch startach. Junior doskonale wychodził spod taśmy i nie dawał rywalom szans. Problemy, żeby go doścignąć miał nawet Chris Holder, który był tego popołudnia szybki jak za swoich najlepszych czasów. Niestety jak to zwykle bywało w spotkaniach toruńsko-zielonogórskich również w tym spotkaniu doszło do kuriozalnej sytuacji. Oto bowiem w siódmym wyścigu, kierownik startu po uwolnieniu taśmy w górę zapomniał usunąć stojak spomiędzy drugiego i trzeciego pola. Żużlowcy zdążyli objechać dwa okrążenia i dopiero wtedy sędzia Paweł Słupski zatrzymał wyścig. Kierownik startu nie zauważył swojego błędu, mimo że nawet zawodnicy na pełnej szybkości wskazywali na pozostający na torze element. Sędzia nie miał wątpliwości i natychmiast wykluczył z zawodów kierownika startu. Zastąpił go drugi z funkcyjnych, a winowajca powędrował na trybuny.
Get Well szybko wyjaśnił wynik meczu, ale walka szła jeszcze o bonus w dwumeczu, ale i ten został po stronie gospodarzy, którzy po 15 biegu zapisali na swoim koncie cztery małe punkty więcej w dwumeczu. Torunianie odjechali drugi z rzędu bardzo dobry mecz na własnym torze i wyglądało na to, że Jacek Frątczak, w końcu doszedł do porozumienia z domową nawierzchnią i zawodnikami. Get Well pokazał, że u siebie może być groźny dla każdego, a do play-off toruńska lokomotywa może się rozkręcić, bo zwycięstwo za trzy w tym spotkaniu nadal pozostawiało ich w grze o medale. Jednak droga Get Well do play-off wiodła przez wyjazdowe spotkania w Grudziądzu i Wrocławiu, gdzie Anioły musiały wygrać, by myśleć o wyprzedzeniu Włókniarza. Na szczęście dla Aniołów majowy kryzys i mocne słowa kibiców, pomogły Get Well, a menedżer uważał, że drużyna wyszła z całej opresji mocniejsza. Sam menadżer również ostro krytykowany, niektórzy wręcz twierdzili, że Frątczak w Get Well Toruń został zaorany przed media, ale przemyślał swoje poczynania i zdołał przewartościować pewne rzeczy i zmienił swoje podejście. Przestał być miękki w relacjach z zawodnikami, co mu zarzucano. Dowodem na to, był odważny ruch z odstawieniem Pawła Przedpełskiego na boczny tor, ale jak pokazało życie decyzja ta zaczynała przynosić korzyści, bo Przedpełski przestał się mazgaić, pokazał sportową złość. Kolejną ważną zmianą było to, że Frątczak przestał pompować w mediach balonik pod nazwą Get Well. Od kilku tygodni menadżer milczał, nie tracąc energii na gierki słowne. Skupił się na zmobilizowaniu zespołu. Trzecim filarem ostatnich dobrych wyników toruńskiej drużyny był domowy tor. W maju kompletnie nie był on atutem, a obraz totalnego zagubienia menedżera i zawodników można było oglądać w spotkaniu z Unią Leszno (37:53). Od tamtego czasu zmieniło się tyle, że Frątczak przestał katować zespół treningami. Na torze spędzał jednak nadal dużo czasu, by lepiej go poznać i wspólnie z toromistrzem wypracować taką formułę, by zawodnicy mogli przyjeżdżać i w ciemno dobierać przełożenia. Efekt tego był taki, że żużlowcy w trakcie ostatniego meczu mówili menedżerowi, że niepotrzebna jest im próba toru, bo wiedzą, jakie przełożenia dobrać. To oznaczało, że po Lesznie wyciągnięto trafne wnioski, a Get Well do końca sezonu miał być u siebie mocny jak nigdy dotąd.

A moc drużynie miał zapewnić odbudowany sprzętowo Paweł Przedpełski. Wychowanek toruńskiego klubu od kiedy wszedł w wiek seniora spisywał się znacznie poniżej oczekiwań i nie mógł odnaleźć się w roli kapitana. W roku 2018 wystąpił tylko w 28 biegach uzyskując średnią 1,429 pkt/bieg. Jednak jego wyniki miały się diametralnie zmienić. Za przemianą stał doskonale znany w toruńskim środowisku żużlowym Ryszard Kowalski. Najlepszy tuner świata miał dostarczyć zawodnikowi silnik przygotowywany przez siebie. Do tej pory Przedpełski był wierny Peterowi Johnsowi, a gdy angielskiemu tunerowi zaczęło wieść się gorzej, w kryzys wpadł także Polak. Do tej pory torunianin nie myślał o zmianie dostawcy silników, bo cały czas wierzył w odrodzenie Johnsa, ale presja ze strony klubu była coraz większa. A trzeba powiedzieć, że dostać się do "stajni" Kowalskiego nie było łatwo, bo tuner konsekwentnie odmawiał największym gwiazdom światowego żużla. Za Przedpełskim wstawiły się wpływowe osoby ze środowiska toruńskiego i w ten sposób udało się złożyć jeden silnik i zawodnik miał wystąpić w pierwszej kolejce po przerwie letniej czyli podczas meczu w Grudziądzu. Oto co o całej sytuacji powiedział uznany tuner: "Nie mogę pomagać wszystkim żużlowcom, bo chcę cały czas konkurować i analizować swoją pracę na tle innych. Gdybym remontował silniki wszystkim zawodnikom, nie wiedziałbym co robię źle, bo i tak wiadomo, że wygrywałby jeden z moich klientów. Kiedyś miałem założenie, by pomagać maksymalnie czterem zawodnikom z Grand Prix i maksymalnie dwóm z każdego klubu Ekstraligi. Czasy się zmieniły a zawodnicy tak często zmieniają zespoły, że nie jest możliwe zachowanie tej reguły. Jeżeli jednak oni zachowują się lojalnie, to ja jestem wobec nich w porządku i przygotowuję im silniki bez względu na poziom rozgrywkowy, w którym się ścigają".
Czy Przedpełski wykorzysta tę zmianę? Oby tak się stało, bo na przygotowywanych przez Kowalskiego jednostkach w II lidze ścigają się choćby Tomasz Jędrzejak czy Greg Hancock, a w Nice 1 lidze żużlowej, furorę dzięki niemu robią Adrian Gała czy Marcin Nowak. Dwaj ostatni mieli niebywałe szczęście, bo do teamu Kowalskiego dołączyli jeszcze w czasach, gdy był on jednym z wielu polskich tunerów, a na szczyt wdrapał się dopiero później. Paradoks polega na tym, że dzięki lojalności wobec tunera obaj jeżdżą teraz na lepszym sprzęcie niż większość uczestników Grand Prix.

Poza ligowym ściganiem z początkiem letniej przerwy ligowej, pojawił się spory problem finansowy, bowiem sześć klubów ekstraligowych miało zapłacić blisko milion złotych kary, które miały skonsumować kluby z Leszna i Tarnowa. Sprawa dotyczyła zapisu regulaminowego, w którym kluby które do dnia 1 lipca nie spełnią wymogu dotyczącego szkolenia młodzieży zapłacą karę. Wg. regulaminowego limitu, że każdy klub z Ekstraligi i 1 ligi od 2017 roku do 1 lipca 2018 powinien wyszkolić trzech juniorów w klasie 500 cc oraz dwóch w klasie 250 cc. Klubom z elity za niespełnienie wymagań groziło odpowiednio 120 i 30 tysięcy kary za każdego niewyszkolonego zawodnika, z zastrzeżeniem, że wychowanie większej ilości zawodników w wyższej kategorii cofa wymóg szkolenia w niższej. Regulamin zakładał odroczenie kary finansowej, ale decyzja w tej sprawie była w gestii organu zarządzającego. Niestety tylko dwóm klubom z elity (Unii Tarnów i Unii Leszno) udało się w pełni wypełnić zakładane kryteria. Jeżeli władze PZM nie zdecydowałby się zastosować taryfy ulgowej, to te dwa kluby miały podzielić między siebie 90 procent kar nałożonych na pozostałe kluby, proporcjonalnie do przeszkolonych i gotowych do startów wychowanków. Tarnowianie otrzymaliby więc 396 tysięcy, a lesznianie 330 tysięcy złotych. Zgodnie z regulaminem osiem procent tej kwoty czyli 65 tysięcy miało trafić do klubów mini żużlowych. Pozostałe dwa procent pokrywało koszty administracyjne obsługi systemu.
Największe kłopoty miały kluby z Wrocławia i Zielonej Góry. Sparta z regulaminowych trzech zawodników w klasie 500ccm i dwóch w klasie 250ccm wyszkoliła tylko jednego juniora w klasie 500ę i to w klasie 250 cc. W zeszłym roku egzamin zaliczył także Nikodem Bartoch, ale klubem zgłaszającym nie był wcale Falubaz a Automobilklub Gorzowski, dlatego zielonogórzanom groziła kara 390 tysięcy złotych.
W Get Well działacze byli pewni swego szkolenia, ale zastanawiali się, jak zostaną potraktowani, bo we wspomnianym wyżej okresie zdobyli tylko jedną licencję w klasie 500ccm, a zdobył ją 31 lipca ubiegłego roku Aleks Rydlewski. Problemu jednak miało nie być, bo w marcu 2017 roku przez egzamin przebrnęli również Dawid Wiwatowski i Mateusz Adamczewski. Z kolei w maju licencję w klasie 250 cc uzyskał Denis Zieliński, który trafił później do GKM-u Grudziądz, gdzie uzyskał licencję w klasie 500 ccm. Zatem Aniołom brakowało jednej licencji miniżużlowej. Problem jednak miał być rozwiązany 26 lipca, bo wówczas na MotoArenie miał odbyć się egzamin i Get Well zamierzał nie tylko uzupełnić braki, ale wykorzystać okazję i spełnić wymogi z nadwyżką, bo do egzaminu zgłoszeni mieli być adepci reprezentujący toruński klub w klasie 250ccm, jak i 500ccm.
W tej sytuacji Ekstraliga wysłała stosowne pisma do klubów i postanowiła zweryfikować poziom szkolenia na jednym z wrześniowych posiedzeń. Należało jednak być pewnym, że kluby które ewidentnie zaniedbywały szkolenie nie unikną kary. A oto jak wyglądał poziom szkolenia na dzień 1 lipca 2018 na przestrzeni ostatnich 18 miesięcy.

zespół Potencjalna
Kara
Klasa
500 ccm
Klasa
250 ccm
Grupa Azoty Unia Tarnów 0 zł Dawid Rempała
Mateusz Cierniak
Dawid Knapik
Przemysław Konieczny
Patryk Nater
Piotr Świercz
Fogo Unia Leszno 0 zł Wiktor Trofimow
Tymoteusz Picz
Krzysztof Sadurski
Kacper Pludra
Damian Ratajczak
KS Get Well Toruń 30.000 zł Mateusz Adamczewski
Dawid Wiwatowski
Aleks Rydlewski
Denis Zieliński
mr Garden GKM Grudziądz 30.000 zł Damian Lotarski
Denis Zieliński
Filip Nizgorski
Kacper Łobodziński
forBET Włókniarz Częstochowa 30.000 zł Monika Nietyksza
Dominik Majchrzak
Daniel Bajor
Kacper Dymek
Cash Broker Stal Gorzów 150.000 zł Kamil Pytlewski
Mateusz Bartkowiak
Mateusz Bartkowiak
Betard Sparta Wrocław 300.000 zł Mateusz Dul -
Falubaz Zielona Góra 390.000 zł - Fabian Ragus

W dniu 26 lipca 2018 na torze w Toruniu odbył się jednak kolejny żużlowy egzamin i dziesięciu adeptów zaliczyło część praktyczną i teoretyczną na licencję żużlową oraz 250cc.
  żużlowa licencja "Ż" 500 ccm

      Jakub Janik - 2000 - KS Toruń SA - wcześniej startował w Pitbike
            Justin Stolp - 2001 - KS Toruń SA - rozpoczynał starty w szkółce grudziądzkiej pod okiem Roberta Kempińskiego.
                  Kacper Gosik - 2003 - KM Cross Lublin
                        Nile Tufft - 2001 - ZKŻ Zielona Góra
                              Damian Boduch - 2000 - ZKŻ Zielona Góra
                                    Sebastian Helwing - 2001 - ZKŻ Zielona Góra
                                          Miłosz Cichy - 2002 - Akademia Żużlowa Janusza Kołodzieja
                                                Michał Lewandowski - 2001 - GTM Start Gniezno

  miniżużlowa licencja 250cc

            Kacper Makowski - 2004 - KS Toruń SA - pochodzi z Golubia-Dobrzynia.
                  Kamil Pytlewski - 2003 - KS Stal Gorzów

Zatem niektóre kluby w tym klub z Torunia, w niespełna miesiąc po terminie, spełniły wymogi regulaminowe i pozostawało tylko pytanie jak do kwestii terminowości szkolenia podejdą żużlowe władze oraz kluby z Tarnowa i Leszna, które przy nałożeniu kar mogły liczyć na spory zastrzyk finansowy na kształcenie kolejnych żużlowych adeptów.

Sprawami regulaminowymi zajmowali się jednak działacze, a liga miała swój kalendarz i po prawie miesięcznej przerwie kluby powróciły do walki o play-off lub utrzymanie na kolejny sezon. Nie inaczej było w Toruniu, który miał zmierzyć się z lokalnym rywalem z Grudziądza. Obie ekipy miały zgoła odmienne cele na finiszu rywalizacji w ekstralidze, bowiem "Anioły" walczyły o fazę finałową, z kolei "Gołębie" potrzebowały jak tlenu punktów, aby zachować ekstraligowy byt. Nic więc dziwnego, że obie ekipy chciały zgarnąć całą trzypunktową pulę, a dla obu zespołów pojedynek jedenastej rundy był meczem, po którym mogło nastąpić nowe rozdanie kart w ligowej układance.
Niestety wszystkie roszady taktyczne toruńskiego menadżera wzięły w łeb, bowiem fatalnie dla Jasona Doyle'a zakończył się udział w sobotnim Grand Prix Wielkiej Brytanii. Zawody od początku nie układały się po myśli Jasona Doyle'a. Po czterech seriach startów aktualny mistrz świata miał na swoim koncie ledwie 3 punkty i nie miał już szans na awans do półfinałów. W dwudziestym wyścigu Australijczyk walczył o drugą pozycję z Robertem Lambertem. Brytyjczyk w bezpardonowy sposób zaatakował trzydziestodwulatka, ale zrobił to w taki sposób, że Doyle trafił w tył jego motocykla. Zawodnik z Antypodów groźnie przekoziołkował i z pełnym impetem uderzył o tor. Przy australijskim zawodniku bardzo szybko pojawiły się służby medyczne. Doyle trafił na nosze, a następnie do karetki. Pierwsze informacje mówią o tym, że Australijczyk wskutek uderzenia o tor stracił przytomność. Medycy podjęli decyzję o przetransportowaniu go do szpitala, gdzie ma zostać poddany szczegółowym badaniom.
Ponad dziesięć minut trwało przygotowywanie Jasona Doyle'a do transportu karetką. Zawodnik dość długo nie odzyskiwał przytomności i nie był w stanie samodzielnie wstać z toru. Wszystko trwało na tyle długo, że zmartwiona stanem zdrowia mistrza świata na torze pojawiła się nawet żona zawodnika Emily Doyle. To co zobaczyła mogło nią wstrząsnąć. Jej mąż zostać bardzo starannie opatrzony przez lekarzy i z najwyższą starannością włożony do karetki. Kibice aby dodać mu otuchy bili brawo, ale jego stan był na tyle poważny, że nie było mowy, by zawodnik był w stanie odmachać kibicom czy dać jakikolwiek inny znak.
Po turnieju bardzo ostrożni byli też ludzie z jego najbliższego otoczenia. Na pytania dziennikarzy o stan zdrowia odpowiadali tylko o utracie przytomności. Nie chcieli jednak zdradzać co działo się, gdy zawodnik leżał na torze i jakie są pierwsze diagnozy lekarzy. Ostatecznie skończyło się na wstrząśnieniu mózgu i drobnych pęknięciach, ale zawodnik i tak musiał odpocząć od żużla przez kolejne dwa tygodnie, a to oznaczało, że Australijczyk nie wspomoże swojej drużyny w derbowym pojedynku przy Hallera.
Jacek Frątczak szybko zaczął układać w swojej głowie nowy plan na Grudziądz. Ostatecznie zdecydował, że skorzysta z przepisu o zastępstwie zawodnika. Nie brakowało jednak głosów, że ZZ-tka, to jednak nie to samo co zdrowy i w pełni formy z ostatnich spotkań Doyle. Dlatego, żeby taktyka menadżera przyniosła oczekiwany efekt, wszyscy seniorzy Get Well musieli wspiąć się na wyżyny swoich możliwości.
Spotkanie rozpoczęło się zatem od spodziewanej rezerwy zastępującej Jasona Doyla. Pojechał w niej Jack Holder, który wspólnie z Pawłem Przedpełskim po lepszym starcie od gospodarzy pognał do przodu. Co prawda na początku Przedpełskiego, próbował po wewnętrznej wyprzedzić jadący z rezerwy zwykłej Pieszczek, ale torunianin nie przestraszył się atakującego rywala i na wyjściu z łuku wykonał swoje zadanie , a na mecie przewaga torunian była ogromna.
W biegu juniorskim młode Anioły zdeklasowały parę młodych Gołębi. Niestety gdy wydawało się, że żółto-biało-niebiescy pójdą za ciosem w biegu trzecim przy stanie 10:2 dla Get Well Toruń, ponownie dał znać o sobie pech. Rune Holta wystartował z podniesionym kołem, a gdy opadło, nie opanował motocykla i przewrócił się. Efekty okazały się niestety, bardzo dotkliwe. Na tor wyjechała karetka, która przetransportowała Norwega do grudziądzkiego szpitala. Holta najpierw uderzył plecami i potylicą o tor, a potem spadł na niego motocykl. Ucierpiała prawa noga (złamanie kości piszczelowej) i prawa dłoń (złamanie palca). Jak później poinformował lekarz klubowy Get Well, u Holty doszło do złamania dwóch kości podudzia i kości śródręcza. Zawodnik jadąc do szpitala stracił też przytomność, dlatego czekało go badanie tomografem. Niestety taki stan rzeczy oznaczał dla zawodnika koniec startów w sezonie 2018. W powtórce biegu grudziądzanie byli bliscy objęcia prowadzenia, ale Holder świetnie rozegrał przeciwległą prostą i uciekł rywalom do przodu. Australijczyk uratował remis i na tablicy nadal widniała ośmiopunktowa przewaga gości, ale już przy wyniku 13:5.
W wyścigu kończącym pierwszą serię startów, Iversen szybko objął prowadzenie, ale musiał do końca uważać na czającego się za jego plecami Łagutę. Z kolei w juniorskim pojedynku lepszy okazał się Wieczorek, ale to torunianie wygrali indywidualnie wszystkie wyścigi, co dobrze wróżyło na dalszą część meczu, bowiem oznaczało to, że liderzy byli spasowani do grudziądzkiej nawierzchni. Niestety, tak się tylko wydawło, bo od tego momentu Anioły albo remisowały poszczególne biegi, albo traciły swoją przewagę, bo nie wygrały już żadnego biegu do końca spotkania i choć nie był to porywający mecz GKM-u, mimo że zwycięski 49:41, to grudziądzanie zainkasowali 2 pkt, a torunianie tylko jeden. Strata dwóch punktów nie przekreślała jednak szans Get Well na play-off, bo zespół pokazał się z dobrej strony i można sobie zadawać pytanie jak skończyłoby się widowisko, gdyby nie kontuzja Holty i końcowa niemoc w silnikach Iversena. Warto dodać, że Duńczyk startował na tym silniku z Grand Prix Challenge, skąd uzyskał awans do przyszłorocznej walki o tytuł mistrza świata. Początkowo sprzęt spisywał się świetnie, zawodnik zajął drugie miejsce, więc nic dziwnego, że zabrał silnik na mecz ligowy do Grudziądza. I dopóki jednostka napędowa miała moc, to Iversen był bezbłędny. Później jednak coś się zacięło. Przyczyna nie została jeszcze w 100 procentach zdiagnozowana, ale po wstępnych oględzinach zachodzi podejrzenie, że upał panujący w Grudziądzu zepsuł elektrykę. Sprzęt można jednak naprawić, a klub znacznie bardziej martwił się o Norwega z Polskim paszportem. To była kolejna fatalna kontuzja w toruńskim teamie.

Spotkanie dwunastej kolejki dla Unii Tarnów może nie było jeszcze meczem o wszystko, ale beniaminek doskonale zdawał sobie sprawę z wagi tego meczu. Celem gości, był punkt bonusowy. Bez niego trudno było im myśleć o utrzymaniu. Problem jednak w tym, że tarnowianie w sezonie 2018, na wyjeździe zdobyli najwyżej 37 punktów. A na domiar złego Get Well Toruń też miał o co walczyć. Menadżer Jacek Frątczak jak mantrę powtarzał, że ciągle wierzy w awans do rundy play-off. Co prawda scenariusz ten wydawał się mało realny, ale z punktu widzenia matematyki ciągle możliwy. Dlatego gospodarze jasno celowali w zwycięstwo różnicą przynajmniej trzynastu punktów. Kluczem do sukcesu dla gospodarzy miała być postawa Pawła Przedpełskiego. Kapitan pod nieobecność kontuzjowanego Holty, dostał numer 11, a ze jechał na własnym torze, dawało mu to spory komfort i z rywalem dołu tabeli wielu stawiało na jego dobry mecz. Bardzo odpowiedzialne zadanie czekało go w biegu dwunastym, kiedy miał startować z juniorem, ale menadżer był przekonany, że młody zawodnik udźwignie ten ciężar.
Unia fatalnie rozpoczęła mecz.
Już po dwóch biegach przegrywała 10:2. Już w pierwszym biegu toruński menadżer przeprowadził spodziewaną rezerwę zwykłą i Jack Holder wystartowała za Marcina Kościelskiego. Manewr ten okazał się słuszny, bo mimo niezłego momentu startowego w wykonaniu Bjerre, na wyjściu z pierwszego łuku przed Duńczykiem była para gospodarzy, a na mecie pewnie triumfował Holder przed swoim krajanem, a Mroczka nie nawiązał żadnej walki z rywalami.
Bieg juniorski miał dwa podejścia, bowiem sędzia powtórzył procedurę startową, bo wydawało się że Rolnicki ruszył szybciej niż taśma, ale ostatecznie po obejrzeniu powtórek arbiter postanowił nie karać żadnego z zawodników. W powtórce pewnie wygrał Kaczmarek, ale Rolnicki znów popisał się dobrym startem i choć przyjechał dopiero trzeci to dzielnie walczył z Kopciem-Sobczyńskim, który wykorzystał znajomość toru i uporał się z rywalem na drugim okrążeniu.
W trzeciej odsłonie jak z katapulty wystrzelił Jamróg, który pewnie pomknął do mety po trzy punkty, a za jego plecami para torunian nękała Kildemanda, który słabł z każdym okrążeniem. Ostatecznie Duńczyk nie zdobył żadnego "oczka", gdyż na ostatnim kółku minęli go zarówno Holder jak i Przedpełski. W ostatnim biegu pierwszej serii nie było większych emocji, poza tym, że Iversen sprytnie przedarł się na czoło stawki już w pierwszym łuku i swoim zwycięstwem utrzymał dziesięciopunktową przewagę gospodarzy.
W dalszej części meczu jednak trener Paweł Baran stosował rezerwy taktyczne i gospodarzom nie udawało się uzyskać wysokiej przewagi. W efekcie przed biegami nominowanymi na tablicy wyników widniał w dwumeczu remis. Brak bonusa dla kogokolwiek był dla torunian obojętny, bo z jazdą jaką zespół prezentował przez cały sezon, próżno było szukać szczęścia w finałowej części rozgrywek o DMP. Dla tarnowian brak choćby jednego punktu meczowego, oznaczał niemal pewny spadek z ligi, bo uratować mogła ich tylko wygrana w ostatniej kolejce w Zielonej Górze i wówczas to lubuski zespół pożegnałby się z Ekstraligą.

Przedostatnia kolejka była smutnym obowiązkiem, bowiem kilka dni wcześniej samobójstwo popełnił zawodnik Stali Rzeszów - Tomasz Jędrzejak, który jeszcze w ubiegłym sezonie zdobywał punkty dla drużyny wrocławskiej. Na trybunach można było dostrzec mnóstwo kibiców w czarnych koszulkach, którzy chcieli takim gestem uczcić pamięć zmarłego, wieloletniego kapitana WTS-u. Oprócz minuty ciszy i meczu bez muzyki, spotkaniu towarzyszyła symboliczna oprawa, przygotowana przez kibiców spod "Wieży", a okrzyki "Tomasz Jędrzejak" wzruszyły aż do bólu....
Oto jak całą sytuację skomentował były zawodnik Aniołów, Greg Hancock, w sezonie 2018 startujący wspólnie z Tomkiem Jędrzejakiem w Stali Rzeszów, a w przeszłości wspólnie obaj Panowie reprezentowali klub z Wrocławia: "Jestem w szoku, pewnie jak wszyscy. Nie powiem nic odkrywczego. To był wspaniały człowiek i niesamowity żużlowiec. Wszyscy dookoła podkreślają, że Tomek był po prostu bardzo lubianą osobą. To szczera prawa. Są momenty w życiu, kiedy wszystko inne traci sens.Nie jestem w stanie pojąć tego, co się stało. Nie mogę sobie wyobrazić, co czują jego najbliżsi: żona i dwie wspaniałe córki. Słowa nie wyrażą tego, co czuję. Moje serce krwawi i nadal ciężko uwierzyć w to, że Tomka już nie ma z nami. To był strasznie trudny dzień. Cały czas jest nam wszystkim ciężko pogodzić się z tym, co się stało. Pytamy ciągle, dlaczego? Odpowiedzi nie poznamy. To był serdeczny kolega. Niezwykle pogodny i uśmiechnięty człowiek".

Kolejka ligowa musiała się jednak odbyć, bo w cieniu tragedii, życie musiało toczyć się dalej.
Anioły jechały do Wrocławia, gdzie musiały wygrać, aby myśleć o play-off. Niestety Spartanie o tym wiedzieli, bo dla nich przegrana oznaczała absencję w finałowej czwórce, kosztem drużyny toruńskiej. Konfrontacja we Wrocławiu była 78 potyczką, pomiędzy oboma klubami w historii i statystyki były zdecydowanie na korzyść żużlowców z Grodu Kopernika, bo przy jednym remisie 48 meczów Anioły rozstrzygnęły na swoją korzyść, a przegrały tylko 28. Niestety kolejna wygrana była misją prawie niewykonalną, bo kontuzji nabawił się Rune Holta, co znacznie osłabiało formację seniorską. Na domiar złego dzień wcześniej w Drużynowych Mistrzostwach Świata Juniorów urazu doznał Daniel Kaczmarek, a to powodowało, że Toruń teoretycznie mógł zapomnieć o jakichkolwiek punktach w konfrontacji juniorów. Kaczmarek urazu nabawił się w biegu dziewiętnastym w duńskim Outrup, gdy w powtórce przedostatniego starcia na wyjściu z pierwszego łuku pierwszego okrążenia zawodnik upadł wraz z Patrickiem Hansenem. Duńczyk atakował od wewnętrznej Polaka i spowodował upadek zawodnika Get Well Toruń. Młodzieżowy Indywidualny Mistrz Polski w asyście kolegów opuścił tor i udał się do parku maszyn, jednak w powtórce wyjechał za niego rezerwowy Wiktor Lampart. Późnym wieczorem toruński klub za pośrednictwem Facebooka poinformował, że występ dwudziestojednolatka jest zagrożony. Po powrocie do Polski zawodnik przeszedł jednak szczegółowe badania i zabiegi rehabilitacyjne, ale sztab szkoleniowy uznał, że zawodnik we Wrocławiu nie wystąpi. Co prawda Kaczmarek dotarł do stolicy Dolnego Śląska, ale do prezentacji wyszedł Marcin Kościelski.
Pomimo tylu przeciwności Get Well nie pękł we Wrocławiu, a wiara w końcowy sukces mimo braku Holty i Kaczmarka tliła się tylko w sercu menadżera Jacka Frątczaka.
I toruński menago miał rację, bo jego drużyna była o krok od olbrzymiej niespodzianki. Gdyby nie błąd Jason Doyle'a w piętnastym biegu, torunianie sensacyjnie mogliby wskoczyć do play-offów. Ostatecznie skończyło się remisem, ale i tak należało zdejmować czapki z głów przed ambitną postawą Get Well.
Niestety mimo, że Anioły za remis otrzymywały punkt meczowi i dodatkowo bonus, to w ekipie wrocławskiej była większa radość, bo jeden meczowy duży punkt gwarantował im jazdę w fazie finałowej, ale Menedżer Rafał Dobrucki miał o czym myśleć w fazie play-off, bo jego zespół nie wyrastał na faworyta w walce o medale. Torunianie nie tracili jednak szans na play-off, bo ich los leżał w rękach Grudziądza, który wybierał się w ostatniej kolejce do Częstochowy i przy wygranej "Gołębi" oraz "Aniołów" na MotoArenie nad Stalą Gorzów za 3 pkt. zadanie awansu do fazy, w której drużyny walczyły o medale zostałoby wykonane. Był to jednak jeszcze większy sience fiction niż remis jaki zafundowali swoim kibicom żółto-niebiesko-biali we Wrocławiu.

Jacek Frątczak z uporem maniaka od kilku tygodni powtarzał, że Get Well Toruń nie przegrał walki o fazę play-off. Większość na takie słowa reagowała z uśmiechem, a tymczasem wyszło, że pan Jacek nie żartował. Nie wiadomo jak potoczyłby się mecz w Grudziądzu, gdyby nie kontuzja Rune Holty, podobnie było z meczem na MotoArenie z Tarnowem. Zaskakująco dobrze Anioły pojechały we Wrocławiu, gdzie niespodziewanie zremisowali i ciągle liczyli się w rywalizacji o play-off. Niestety już nie wszystko zależało od Get Well, ale by dać sobie szansę ekipa Frątczaka musi pokonać Stal Gorzów za trzy punkty. Nie było to łatwe zadanie, bo do odrobienia było aż 19 "oczek", lecz Anioły miały swoje argumenty. Wysoką formę złapał Niels Kristian Iversen, a dodatkowo tak słabo jak na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, na Motoarenie nie jeździł Chris Holder. Mogło jednak okazać się, że Get Well ze Stalą walczy o nic, bo wcześniej zaplanowane było spotkanie Włókniarza Częstochowa z GKM-em Grudziądz, a tylko wygrana grudziądzan otwierała przed torunianami szansę na wejście do play-offów.
Zatem jedyny korzystny scenariusz dla Aniołów to była, wygrana Torunia z Gorzowem za 3 i porażka Włókniarza z Grudziądzem. Wówczas w tabeli Get Well i Włókniarz miałby po 18 pkt, ale lepszym bilansem to żółto-niebiesko-biali byliby na 4 pozycji w tabeli, a Włókniarz musiałby zadowolić się 5 lokatą. Przed meczem toczyła się też swoistego rodzaju gierka menadżera i zawodników o kontrakty w przyszłym sezonie. Frątczak w swoim stylu kokietował dziennikarzy twierdząc, że niby chce pracować w Toruniu, ale ma inne "projekty" i rodzinę. Z kolei zawodnicy deklarowali chęć pozostania w zespole, ale klub nie ze wszystkimi chciał podpisywać kontrakty na sezon 2019. Dlatego ci, którzy zawodzili w sezonie w pierwszych meczach, w tym ostatnim musieli dać z siebie wszystko, aby poprawić swój wizerunek w oczach właściciela klubu i przyszłego menadżera. A Stal Gorzów była rywalem z najwyższej półki i na tle takiego przeciwnika można było udowodnić swoją wartość. Anioły sezon 2018 rozpoczęły od przegranej ze Stalą Gorzów, na wyjeździe. Już w pierwszym biegu dramatyczny upadek zaliczył Jason Doyle, a drużyna została rozbita i uległa 35:54. W kilku kolejnych tygodniach słabsza dyspozycja Australijczyka była jedną z głównych przyczyn tego, że torunianie potracili ważne punkty i awans do play-off nie zależał tylko od nich, ale od układu innych spotkań. Ogólny bilans pojedynków toruńsko-gorzowskich niestety nie sprzyjał toruńskiej ekipie, bo w 95 meczach 49 razy wygrywali gorzowianie, przy 45 tryumfach torunian i jednym remisie. Zatem zadanie w którym należało zgarnąć, całą trzypunktową pulę meczową było arcytrudne, ale ….. jak się okazało po meczu do wykonania, bo już po dwunastym biegu, gdy upokorzenia doznał zwycięzca gorzowskiego Grand Prix - Martin Vaculik, który przez cztery okrążenia musiał bronić się przed atakami Igora Kopeć-Sobczyńskiego, by ostatecznie na samej mecie uznać wyższość toruńskiego juniora, a Jack Holder przyjechał na metę jako pierwszy, Anioły wyszły na dwudziestodwupunktowe prowadzenie w dwumeczu i nie oddały go do końca, zapewniając sobie trzy punkty do tabeli już po czternastym biegu i ciągle mieli matematyczne szanse na awans do fazy play-off, ale po meczu ściskali kciuki za cud w Częstochowie.

Niestety mało kto wierzył w tryumf grudziądzan, którzy jeszcze trzy kolejki wstecz bronili się przed spadkiem. Jednak oglądając przełożony mecz pod Jasną Górą, kibice przecierali oczy ze zdumienia, bo jeszcze po czternastym biegu GKM prowadził z Włókniarzem i torunianie byli w playo-ffach, ale ostatecznie tak się nie stało, bowiem Leon Madsen na ostatnich metrach piętnastego biegu uratował remis (45:45), a przy okazji play-offy dla swojej drużyny. To z kolei oznaczało koniec sezonu dla Aniołów, co było sporym rozczarowaniem, bo przed rozpoczęciem sezonu nie ukrywali, że mają wielkie aspiracje. Celem minimum był awans do play-off. Po to do Torunia ściągnięto przecież Jasona Doyle'a, Nielsa Kristiana Iversena i Runego Holtę. Rozgrywki brutalnie zweryfikowały plany Aniołów, które zakończyły rundę zasadniczą na piątym miejscu. Po meczu Jacek Frątczak z nieudanego w wykonaniu Get Well Toruń sezonu 2018 twierdził, że szczególnie zapamięta jeden mecz: "Na pewno mieliśmy trudne wejście w sezon, jeśli chodzi o poszczególnych zawodników. Jason przejechał bodajże zaledwie 100 metrów inauguracyjnego meczu w Gorzowie Wielkopolskim. Całe szczęście, że skończyło się tylko na wstrząśnieniu mózgu, ale jak wiemy miało to wpływ jeszcze przez kilka tygodni na jego dyspozycję. Kompletnie nie wyszedł nam mecz na Motoarenie z Fogo Unią Leszno. Byliśmy wówczas jednak w dołku, na co miały wpływ różne czynniki. W każdym innym terminie wyglądałoby to zupełnie inaczej. To mi najbardziej w głowie siedzi z tego całego sezonu, jeśli mówimy o tak zwanych upadkach". I po sezonie można obiektywnie przyznać rację toruńskiemu menadżerowi, który mimo początkowych kłopotów z prowadzeniem drużyny, zdołał poskładać zespół w jednolity organizm, który w końcówce sezonu zdolny był kąsać najlepsze drużyny w kraju i zaskoczył nie tylko piorunującym finiszem, ale drużyna, która w poprzednim sezonie miała ogromny kłopot z wygrywaniem u siebie, zrobiła z Motoareny twierdzę, co nie mogło obejść się bez menadżerskiego komentarza: "Już nikt nie może powiedzieć, że domowy tor nie jest naszym atutem, bo liczby mówią coś innego. Średnia punktowa zdobycz w domu wynosi 50 punktów. Rok temu tak dobrej nie było. Wygraliśmy u siebie sześć z siedmiu spotkań. Tylko Fogo Unia Leszno nas ograła. Osiągnęliśmy świetny efekt z torem, robiąc powtarzalną nawierzchnię. To wystarczyło. Zawodnicy w ciemno, bez treningów, wiedzą, jak mają jechać. Warto zauważyć, że zdobyliśmy pięć z siedmiu punktów bonusowych. Trzy na topowych zespołach, czyli Włókniarzu, Sparcie oraz Stali. To też pokazuje, że mamy atut własnego toru. W końcu na bonusy pracuje się głównie u siebie. W naszym przypadku niewiele brakowało, byśmy zdobyli sześć na siedem bonusów. Drobny błąd zdecydował o tym, że z Unią Tarnów wyszliśmy na zero, zamiast oczko, czy dwa do przodu".
Niestety po sezonie Jacek Frątczak w swoim stylu kokietował toruńskie środowisko żużlowe, nie składając jednoznacznej deklaracji odnośnie swojego zaangażowania w toruński zespół w roku 2019. Jednak sygnały jakie były wysyłane przez menadżera i szefostwo Get Well, które nadal chciało współpracować z Frątczakiem wskazywało, że w aspekcie etatu dla menadżera w Toruniu nie przewiduje się zmian, a sam menago po meczu we Wrocławiu zapowiadał ruchy transferowe w drużynie z grodu Kopernika, niejako dając do zrozumienia, że zostaje na swoim stanowisku, bo jak twierdził był jeszcze coś winny Toruniowi, ale chciał swoją decyzję przedyskutować z rodziną.
Wszyscy jednak zastanawiali się jak będzie wyglądał skład na kolejny sezon, a ponieważ klub nie próżnował i był po słowie z liderami w kuluarach mówiło się, że nadal Aniołami pozostaną Doyle, Iversen i młody Holder. Poza wymienioną trójką klub chciał zatrzymać Daniela Kaczmarka, który kończył wiek juniora i mieścił się w dwóch koncepcjach składu. Miało też dojść do spotkania z leczącym kontuzję Rune Holtą i jeśli zdrowie zawodnika pozwalałby na jazdę na najwyższym poziomie, to klub również był zainteresowany przedłużeniem umowy. Niestety dla Przedpełskiego i starszego z braci Holderów mogło zabraknąć miejsca w zółto-niebiesko-białych barwach. To wszystko były jednak spekulacje i z ostatecznym składem należało poczekać do okresu transferowego.

Sezon ligowy zakończyła już po raz czwarty żużlowa gala, podczas której podsumowano sezon 2018 i nagrodzono bohaterów rozgrywek. W pięciu kategoriach o nagrodach decydowali kibice. Pod koniec sierpnia kapituła gali PGE Ekstraligi złożona z dziennikarzy i ekspertów żużlowych wybrała nominowanych do nagród w pięciu kategoriach. Od 1 września do 1 października kibice oddawali głosy na swoich faworytów na stronie internetowej speedwayekstraliga.pl. W roku 2018 oddano rekordową liczbę 210 tysięcy głosów. I zgodnie z wolą kibiców nagrody przypadły:

  NAJLEPSZY POLSKI ZAWODNIK SEZONU 2018
    Bartosz Zmarzlik (Gorzów)

NAJLEPSZY ZAWODNIK ZAGRANICZNY SEZONU 2018
    Leon Madsen (Częstochowa)

NAJLEPSZY JUNIOR SEZONU 2018
    Bartosz Smektała (Leszno)

NAJLEPSZY TRENER/MENEDŻER SEZONU 2018
    Stanisław Chomski (Gorzów)

NIESPODZIANKA SEZONU 2018
    Jakub Jamróg (Tarnów)

NAGRODY KAPITUŁY GALI PGE EKSTRALIGI:
    ZŁOTY SZCZAKIEL:
        Roman Jankowski (Leszno) - za efektywne szkolenie młodzieży
    WYŚCIG SEZONU 2018:
        Leon Madsen (Częstochowa) - 15 wyścig w meczu Włókniarz - Grudziądz
    Drużyna sezonu:
        Unia Leszno

     Nagroda specjalna ufundowana przez prezydenta Andrzeja Dudę:
    
Bartosz Zmarzlik (Cash Broker Stal Gorzów)

 

1ROZGRYWKI LIGOWE JUNIORÓWgóra strony


DMP rozgrywano w trzech turach. W pierwszej drużyny zostały podzielone na 3 grupy eliminacyjne i każdy zespół wziął udział w siedmiu turniejach.
Przepustkę do fazy półfinałowej uzyskały cztery drużyny z każdej grupy oraz dwie najlepsze z piątych miejsc. W kolejnej turze zespoły podzielona na dwie kolejne grupy (I i II), gdzie po rozegraniu siedmiu rund zostały wymieszane i powstały grupy III i IV, które ścigały się w kolejnych siedmiu rundach. Ostateczna klasyfikacja zespołów odbywała się w jednej tabeli po zsumowaniu punktów z czternastu rund półfinałowych.
W zawodach rund eliminacyjnych i półfinałowych, drużyny otrzymywały duże punkty meczowe za: I miejsce - 6 pkt, II/5, III/4, IV/3 pkt, V/2, VI/1, VII/0. Oprócz punktów meczowych, o których mowa w ust. 1, drużyny zdobywały punkty biegowe, które są sumami punktów, zdobytych przez zawodników danej drużyny. Jeżeli dwie lub więcej drużyn kończyły zawody eliminacyjne z taką samą sumą punktów biegowych, klasyfikowane były na tych samych miejscach, a punkty z zajętych miejsc dzieliło się po równo pomiędzy te drużyny. Siedem najlepszych drużyn było nominowanych do startu w finale Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów.
 
ELIMINACJE
Grupa C
PÓŁFINAŁY
runda I                     Grupa 2
PÓŁFINAŁY
runda II                     Grupa 3
Zespół Suma
zespołu
05.06
TOR
06.06
GRU
12.06 PIŁA 13.06
GDA
19.06
GNIE
20.06
GORZ
26.06
BYD
27.06
POZ
Zespół Suma
zespołu
10.07
LES
11.07
18.08
WRO
17.07
TAR
18.07
06.09
ŁÓDŹ
24.07
02.08
TOR
25.07
14.08
GRU
31.07
CZE
Zespół Suma
zespołu
01.08
ZG
07.08
WRO
08.08
13.08
RYB
21.08
ŁÓDŹ
22.08
05.09
TOR
28.08
04.09
GOR
29.08
22.08
CZE

Gdańsk
33,5
+155
22 28 21 23 - 17 23 21
Toruń
38,5
+160
26 25 21 24 23 20 21
Gorzów
36,5
+159
26 20 22 22 20 24 25

Toruń
29
+145
23 - 22 15 19 25 22 21
Leszno
29
+139
16 19 25 17 22 20 20
Toruń
33
+153
19 21 26 19 26 25 17

Gorzów
28,5
+149
19 23 20 - 23 24 22 18
Tarnów
27,5
+134
15 21 15 23 19 21 20
Rybnik
24
+133
17 18 21 22 18 15 22

Grudziądz
27
+142
18 16 - 21 24 27 18 18
Wrocław
18,5
+124
23 16 21 20 17 13 14
Z. Góra
21,5
+120
22 22 15 9 16 16 20

Gniezno
26,5
+142
18 13 19 25 20 - 18 27
Grudziądz
15,5
+116
20 17 12 13 19 17 18
Wrocław
16,5
+118
17 15 15 20 19 19 13

Poznań
13
+94
- 13 23 18 14 9 11
n.klas
6
n.klas

Częstochowa
11,5
+100
12 12 18 8 10 20 20
Częstochowa
12,5
+112
17 17 19 15 14 15 15

Piła
7
+82
11 12 12 12 11 12 - 13  
Łódź
6,5
+92
14 13 13 15 10 14 13
Łódź
3
+84
8 13 7 17 13 12 14

Bydgoszcz
3,5
+46
13
n.klas
16
n.klas
9 11
n.klas
15 11 11 -  

   

kolejność po dwóch
rundach półfinałowych
  Finał
20 września 2018
Gorzów
miejsce Zespół Punkty
duże
Punkty
małe
miejsce Zespół Punkty
duże
Punkty
małe
1
Toruń
71,5 +313 1
Tarnów
6 26
2
Gorzów
71,5 +306
3
Gniezno
55 +278 2
Gorzów
5 21
4
Tarnów
54 +272
5
Leszno
52 +265 3
Leszno
4 20
6
Gdańsk
48,5 +265
7
Rybnik
45,5 +255 4
Toruń
3 19
8
Lublin
40,5 +250
9
Wrocław
35 +241 5
Gniezno
2 18
10
Z. Góra
31,5 +221
11
Grudziądz
25 +219 6
Rybnik
1 11
12
Daugavpils
24,5 +223
13
Częstochowa
23,5 +212 7
Gdańsk
0 11
14
Łódź
10 +176

ROZGRYWKI POZALIGOWE góra strony


    
Indywidualne Mistrzostwa Świata - Grand Prix
Indywidualne Mistrzostwa Europy torunianie nie startowali w tych zawodach
Drużynowy Puchar Świata nie rozgrywano w roku 2018 na rzecz SoN
Speedway of Nations (MŚP) torunianie nie startowali w tych zawodach
Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów
Speedway Best Pairs
Nice Cup
Diamond Cup

2018-07-07 DPEJ  (torunianie startowali)
2018-08-11 IPEJ 
(torunianie startowali)  
2018-08-18 DMŚJ
  (Daniel Kaczmarek)  
2018-09-01 DMEJ
  (Daniel Kaczmarek, Igor Kopeć-Sobczyński)
2018-09-01 MEP 
(torunianie startowali)  
2018-09-15 IMEJ
  (Igor Kopeć-Sobczyński)  
2018 - cykl  MACEC (torunianie startowali)  

2018-05-03 MPPK (torunianie nie awansowali do finału)
2018-07-21 MMPPK (torunianie nie awansowali do finału)
2018-08-03 MIMP (Daniel Kaczmarek, Igor Kopeć-Sobczyński)
2018-08-04 IMP
(Daniel Kaczmarek)  
2018-08-05 IMME (Jason Doyle, Daniel Kaczmarek)  

2018-04-19 ZK (torunianie nie awansowali do finału)
2018-05-24 SK
(Daniel Kaczmarek, Igor Kopeć-Sobczyński)
2018-05-01 BK
(Igor Kopeć-Sobczyński)

2018-01-29 ice speedway - Toruń
2018-05-09 turniej zaplecza kadry juniorów
(Igor Kopeć-Sobczyński, Daniel Kaczmarek)
2018-05-13 memoriał Alfreda Smoczyka
(Jason Doyle)
2018-05-09 turniej zaplecza kadry juniorów
(Igor Kopeć-Sobczyński)
2018-05-31 memoriał Edwarda Jancarza
(Paweł Przedpełski)
2018-09-16 drużynowy turniej narodów
(Jason Doyle)
2018-09-18 turniej zaplecza kadry juniorów
(Igor Kopeć-Sobczyński)
2018-09-19 turniej zaplecza kadry juniorów
(Igor Kopeć-Sobczyński)
2018-09-27 turniej par w Ostrowie
(Daniel Kaczmarek)
2018-09-28 turniej drużynowy o koronę B. Chrobrego
(Jason Doyle)
2018-10-07 turniej indywidualny "Asy dla Tomasza Golloba"
(Iversen Niels Kristian)
2018-10-13 memoriał Mariana Rose
2018-10-13 pożegnanie z torem Mariusza Puszakowskiego
2018-10-14 memoriał Krystiana Rempały
2018-10-17 memoriał Kazimierza Araszewicza
2018-10-21 Łańcuch Herbowy
(Paweł Przedpełski, Iversen Niels Kristian)

WYNIKI MECZÓW LIGOWYCH ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2018góra strony


   
Kolejka Data Rywale Wynik
Runda Zasadnicza
I 8 kwietnia
Gorzów - Toruń
54 : 35
II 14 kwietnia
Toruń - Wrocław
47 : 43
III 22 kwietnia
Tarnów - Toruń
51 : 39
IV  29 kwietnia
Toruń - Grudziądz
51 : 39
V  6 maja
Zielona Góra - Toruń
50 : 40
VI  18 maja
Toruń - Leszno
37 : 53
VII  27 maja
Częstochowa - Toruń
49 : 41
VIII 10 czerwca
Toruń - Częstochowa
50 : 40
IX 17 czerwca
Leszno - Toruń
54 : 36
X 1 lipca
Toruń - Zielona Góra
52 : 38
XI 29 lipca
Grudziądz - Toruń
49 : 41
XII 12 sierpnia
Toruń - Tarnów
51 : 39
XIII 19 sierpnia
Wrocław - Toruń
45 : 45
XIV 26 sierpnia
Toruń - Gorzów
55 : 35
Runda play-off
torunianie nie awansowali do rundy finałowej

KADRA TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2018 góra strony


   
Zawodnik - Działacz mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
miejsce w
ligowym rankingu
komentarz/ocena po sezonie
seniorzy - obcokrajowcy

DOYLE Jason
Australia
14 63 119 10 2,048 12  
Australijczyk w minionym sezonie w bardzo pewnym stylu wywalczył mistrzostwo świata, kończąc cykl Grand Prix z 18 punktami przewagi nad drugim w rankingu Patrykiem Dudkiem. Niestety w roku 2018 spisywał się już o wiele gorzej, czego efektem była pozycja poza podium w klasyfikacji GP.
Jason nie poradził sobie w Grand Prix, ale w rozgrywkach ligowych raczej nie zawodził swoich pracodawców. W Ekstralidze dla Get Well Toruń zdobywał średnio 2,048 punktu na wyścig. Indywidualny mistrz świata miał być liderem i takim ostatecznie był, choć i on nie ustrzegł się wpadek. Niewątpliwie miał trudny początek sezonu, związany z wypadkami. Kontuzja już w pierwszym spotkaniu polskiej ekstraligi ustawiła cały sezon dla Jasona. W rankingu wszystkich zawodników zajął dopiero 14. miejsce. Co ciekawe - w zeszłym roku był piąty, a średnią miał niewiele wyższą - 2,074.
Działacze w Toruniu rozumieli sytuację Doyla i wiedzieli, że drużynie potrzebna jest kadrowa stabilizacja i szybko doszli do porozumienia z Jasonem na kolejny sezon.
   

IVERSEN Niels Kristian
Dania
14 63 106 8 1,810 21  
Podpisał w Toruniu dwuletni kontrakt, a klub toruński decydując się na taki ruch sporo ryzykował, bo zawodnik wracał do ścigania, po bardzo ciężkiej kontuzji z roku 2017. Czy ryzyko się opłaciło? Można powiedzieć, że tylko połowicznie, bo do połowy rundy zasadniczej "PUK" praktycznie nie istniał. Po meczu siódmej kolejki dodatkowo wszystkich zaskoczył, poddając się planowanej operacji mającej doleczyć ubiegłoroczne urazy. Na pierwszy rzut oka sytuacja ta wydawała się jakby zrozumiała, ale niestety w klubie nikt nie wiedział o planowanych zabiegach medycznych. Świadczyło to nie najlepiej, nie tylko o zawodniku, ale również o menadżerze, który nie do końca zgłębił dokumentację medyczna zawodnika po przebytej kontuzji.
Na szczęście zawodnik po udanej interwencji chirurga, zaczął jechać jak z nut. Drużyna mogła liczyć na jego dwucyfrowe wyniki niemal w każdym meczu i Duńczyk zaczął spłacać zaufanie jakim go obdarzono przed sezonem, stając się jednym liderów zespołu.
W kolejnym roku toruński klub powinien mieć z niego sporą pociechę, ale powinien bardzo mocno popracować nad logistyką zawodnika, bowiem po powrocie do GP, Iversen może wybierać inne priorytety niż ligowe ściganie.
 
 
HOLDER Chris
Australia
13 60 92 12 1,733 24
To ponownie nie był sezon starszego z braci Holderów. Zaczęło się od kłopotów z paszportem, przez co opuścił pierwszy mecz w Gorzowie. Przez chwilę było zagrożenie, że w roku 2018 w ogóle nie wystartuje w Polsce. Ostatecznie jednak dołączył do drużyny. Generalnie zawodził w meczach wyjazdowych, a i na Motoarenie nie zawsze błyszczał.
Miał poprowadzić toruńską szkółkę młodych talentów z zagranicy Niestety przez sportowe i osobiste problemy nic z tego nie wyszło. Na pewno był dobrym duchem dla doskonale startującego w toruńskich barwach młodszego brata Jacka.
Władze klubu powinny mocno przemyśleć angaż Chrisa na kolejny sezon. Jesli do angażu by doszło, to z całą pewnością należało zadbać wspólnie z zawodnikiem o jego sprawy prywatne i znacznie wcześniej przygotować zaplecze wizowo-logistyczne. Jeśli jednak klub podjąłby trudną decyzję o rozstaniu z Australijczykiem, który jeździ w zespole z Torunia od 2008 roku, to zmiana otoczenia mogła mu wyjść na dobre, tak jak na dobre wyszła Adrianowi Miedzińskiemu.
   

HOLDER Jack
Australia
14 48 76 6 1,708 26  
Zmiana regulaminu przed sezonem 2018 wskazywała, że Jack będzie w toruńskim teamie wiecznym rezerwowym. Jednak jak sie okazało w tracie sezonu młodszy z braci Holderów miał zaskakująco duży wpływ na wyniki Get Well Toruń, bo ze swej roli wywiązał się znakomicie, wchodząc w mecz często w trudnych momentach dla drużyny i potrafił wygrywać biegi. Po sezonie okazał się najlepszym rezerwowy Ekstraligi. Zwłaszcza w drugiej części sezonu, kiedy zabrakło w składzie Rune Holty, zapewniał punkty, które przesądziły o utrzymaniu, a finalnie trzymały Anioły do samego końca w walce o play-off.
Jack ma niewątpliwie talent do jazdy na żużlu i warto w niego zainwestować. Młody chłopak ma też inną zaletę - jest bezkonfliktowy, wiecznie uśmiechnięty, co przydaje się zespołowi zwłaszcza w trudnych chwilach. Co ciekawe był to jego pierwszy pełny sezon w Polsce na najwyższym poziomie rozgrywek. W kolejnym sezonie toruński żużel mógł śmiało stawiać na młodego Kangura, który za 2-3 sezony miał szansę zostać czołową postacią na żużlowych torach.

  

HOLTA Rune
Norweg z Polskim paszportem
11 49 77 5 1,674 27  
Wrócił do Torunia i mimo niechęci części kibiców, stał się czołową postacią zespołu. Jego zatrudnienie w miejsce wychowanka Apatora Adriana Miedzińskiego wzbudziło wiele kontrowersji. Kibice zastanawiali się, jaki jest sens inwestowania w 45-letniego zawodnika. Norweg zaliczył spory spadek, jeśli chodzi o średnią (2,013 w 2017 roku) i można powiedzieć, że dołączył do grona zawodników, od których oczekuje się więcej, ale ogólnie Holta spełnił pokładane w nim nadzieje. Zdarzyły mu się też poważne wpadki jak choćby ta w Lesznie, ale gdy w Grudziądzu na cztery kolejki przed końcem rundy zasadniczej zawodnik z własnej winy upadł na tor i doznał poważnej kontuzji, która wykluczyła go ze startów do końca sezonu wszyscy trzymali za niego kciuki i życzyli szybkiego powrotu do zdrowia i choć  kontuzja była ciosem dla zespołu który walczył o play-off, ale nikt nie przejmował się wynikiem, gdy zawodnik walczył o powrót do pełni sił. Niektórzy wieszczyli koniec kariery dla Norwega, ale Rune twierdził, że wraca do ścigania w kolejnym sezonie. A że w Toruniu miał drzwi otwarte, jego powrót wydawał się wielce prawdopodobny. Jednak toruńscy działacze nauczeni przykładem "niedoleczonego" Iversena, chcieli decyzje odnośnie zatrudnienia Holty, podejmować po analizie dokumentacji medycznej, która była bardzo obiecująca, dlatego jeszcze przed rozpoczęciem okresu transferowego Rune przedłużył umowę na sezon 2019.
   

kapitan drużyny
PRZEDPEŁSKI Paweł  
wychowanek
13 46 57 11 1,478 36   
Przed sezonem mianowany kapitanem drużyny. Jednak z perspektywy czasu można powiedzieć, że Paweł do tej roli nie dorósł. Bardziej walczył o swoje miejsce w składzie, niż był przykładem kapitana który daje sygnał do mobilizacji drużyny w  sytuacjach kryzysowych. Zapewne na taką postawę złożyło się to, że wszyscy, na czele z samym zainteresowanym, liczyli na więcej. Pawłowi wybitnie nie pasowała rywalizacja o skład, na tym tle doszło zresztą do sporych napięć między nim, a kadrą szkoleniową i w efekcie zawodnik w kolejnym roku, nie uwolnił drzemiącego w nim potencjału. A skuteczny Przedpełski, jedyny toruński wychowanek w formacji seniorów był potrzebny drużynie jak tlen! Niestety, Paweł jako młody jeździec, na pewno myślał o poważnej karierze żużlowca, ale nie potrafił przewartościować celów życiowych i skupić się tylko na żużlu, bowiem ciągle krążyło wokół niego inne czynności zaprzątające jego głowę.  Niestety dla toruńskiego wychowanka koniec okazał się smutny, bo po sezonie 2018 rozstał się z macierzystym klubem.
  

WALASEK Grzegorz
wychowanek z Zielonej Góry
1 4 4 1 1,250 n.klas   
Wystąpił zaledwie w jednym meczu toruńskiego zespołu i ..... został medalistą DMP z drużyną z Gorzowa.
Walasek po raz kolejny został zatrudniony w mieście Kopernika na zasadzie koła ratunkowego i został tym kołem dwukrotnie. Najpierw w Toruniu już w pierwszej kolejce spotkań, pod nieobecność borykającego się z problemami wizowymi Chrisa Holdera sięgnął po niego Jacek Frątczak, a później na skutek kontuzji Martina Vaculika, koła ratunkowego potrzebowali gorzowianie i Walasek został wypożyczony do tego klubu, z którym dojechał, aż do finału DMP.
Z perspektywy czasu można powiedzieć, że był to dobry ruch ze strony zawodnika, ale fatalny dla Torunia. Oto bowiem, zielonogórski wychowanek spisywał się znacznie lepiej od Przedpełskiego, a na domiar złego Toruń znalazł się w trudnej sytuacji, po kontuzji Rune Holty. Niestety powrotu do Torunia nie było.
  
juniorzy

KACZMAREK Daniel
pozyskany z Leszna
13 46 66 5 1,544 34    
Można powiedzieć o Kaczmarku "Król wyścigów juniorskich". Wystąpił w 13 meczach i w drugim biegu każdego meczu wygrał aż dziesięć razy, a przegrał jedynie dwukrotnie z Bartoszem Smektałą i Dominikiem Kuberą oraz raz z Maksem Drabikiem. W biegach tych uzyskał średnią - 2,615, co było wynikiem naprawdę imponującym. Potrafił też skutecznie walczyć z seniorami, a w kilku meczach można powiedzieć był kreatorem wyniku toruńskich Aniołów. Sezon zatem Daniel mógł zaliczyć na plus zwłaszcza, że indywidualnie również miał czym się pochwalić, bowiem po raz drugi wywalczony tytuł IMP, a także złoto DMEJ było dla zawodnika zwieńczeniem wieku młodzieżowego.
W kolejnym roku jako senior będzie musiał walczyć o seniorski skład w ligowych rozgrywkach. Dlatego rozważał przejście do niższej klasy rozgrywkowej, ale w Toruniu dwie koncepcje składu opierały się na Kaczmarku.
Zatem decyzja o pozostaniu w Toruniu, będzie należała do zawodnika i oby to była decyzja właściwa, bowiem szkoda, aby dwukrotny IMPJ popdał w przeciętność i ligowe zapomnienie.
  

KOPEĆ-SOBCZYŃSKI Igor

wychowanek
12 34 22 7 0,853 49
Igor był skuteczny w biegach juniorskich, jednak w rywalizacji z seniorami było już znacznie gorzej. Można powiedzieć, że "odblokował" się w dwóch ostatnich meczach - we Wrocławiu i w Toruniu ze Stalą Gorzów. Uznanie wśród kibiców zyskał świetną walką z Martinem Vaculikiem, w ostatnim meczu rundy zasadniczej, którą wygrał. Pokazał tym samym, że drzemią w nim znacznie większe możliwości, co daje cień optymizmu przed kolejnym sezonem, w którym Igor miał stanowić podstawowe ogniwo juniorskie.
W sezonie 2018 zawodnik na konto swojej kariery zapisał swój pierwszy medal na arenie międzynarodowej, a było to złoto DMEJ. Igor wystąpił również w IMEJ, ale zajął dopiero ósmą lokatę.
   

KOŚCIELSKI Marcin
wychowanek
6 7 1 1 0,286 19
nklas

  
Co roku wielu kibiców wiązało spore nadzieje i liczyło na rozwój Marcina. Niestety Kościelski ponownie nie miał zbyt wiele okazji do starów w sezonie 2019, ale też swoją postawą nie zachęcał trenerów i menadżerów do tego, aby odważnie postawić na niego w rozgrywkach DMP. Do ligowego składu wskoczył, gdy poważny regres zanotował Igor Kopeć-Sobczyński i Paweł Przedpełski lub gdy kontuzji doznał Daniel Kaczmarek. Ostatecznie w ligowym składzie pojawił się w sześciu meczach, ale na tor wyjechał tylko w trzech. Z końcem sierpnia został wypożyczony do Opola, gdzie na skutek kontuzji zabrakło jeźdźców młodzieżowych. Debiut w nowej drużynie zawodnik zanotował w pierwszym meczu półfinałowym fazy play-off, gdy opolanie zmierzyli się na swoim torze ze Stalą Rzeszów.
Czy w roku 2019, gdy Marcin nie będzie miał konkurencji w osobie Daniela Kaczmarka, ostro nie weźmie się do pracy nad sobą i sprzętem? Oby tak się stało.
  


RYDLEWSKI Aleks

wychowanek
1 - - - - -   
Żużlową licencję uzyskał w 2017 roku i nie miał okazji wystartować w zawodach innych niż rozgrywki młodzieżowe. A regularnie pojawiał się w składzie toruńskich Aniołów w DMPJ czy cyklu turniejów Noce Cup.
Aleks otarł się jednak o ligowy skład i na skutek kontuzji Rune Holty i Daniela Kaczmarka pojawił się w pierwszym składzie podczas meczu we Wrocławiu (19.08). Na torze jednak się nie pojawił, ponieważ był zmieniany kolegów z drużyny, ale jak sam podkreślał, było to dla niego cenne doświadczenie, bowiem miał okazję poznać dotknąć ligowego stresu, a także uczestniczyć w ligowych zawodach obserwując je z pozycji zawodnika, który w każdej chwili może dostać sygnał wyjazdu na tor.
  
osoby funkcyjne z pierwszych stron gazet

TERMIŃSKI Przemysław
właściciel klubu
 
Bliscy pracownicy mówią, że Termiński lubi pracować na arkuszach kalkulacyjnych. Poza tym był ciepłym i pogodnym człowiekiem z dużym poczuciem humoru. W świecie wirtualnym wygląda to troszeczkę inaczej. Wpisy pana Przemysława na Facebooku sieją zwykle spustoszenie. Wystarczy wspomnieć, ostre słowa na temat Vaculika i jego podejściu do obowiązków czy prztyczek jaki dostał Lindgren po ataku na Pawła Przedpełskiego. W sezonie 2018 Pan senator RP spokorniał. Wyciszył się. Trzyma klub w niemal nieskazitelnej kondycji finansowej, bowiem nie szasta kasą na lewo i prawo, a każdy zakup analizuje z kalkulatorem w ręce. Za jego czasów wprowadzono w Toruniu kontrakty motywacyjne, gdzie zawodnicy dostają premie za awans do play-off, a potem do finału.
 

TERMIŃSKA Ilona
prezes
   
Szefowa toruńskiego żużla należy do osób, które spośród wszystkich ekstraligowych prezesów najmniej pokazuje się w świecie medialnym i jast najbardziej oszczędna w słowach do mediów i swoich kibiców. To zatrudniony przez nią menadżer i właściciel klubu a zarazem mąż Pani Ilony brylują w medialnych komentarzach. Patrząc jednak nieco z boku na taki układ można dojść do wniosku, że swoją funkcję Pani prezes pełni najlepiej jak potrafi, a co najważniejsze odpowiada zarówno zawodnikom jak i kibicom, bo klub od strony administracyjnej, finansowej, organizacyjnej zarządzany jest niemal perfekcyjnie. Do tego kobieca skrupulatność i dostrzeganie elementów, które dla większości "Panów prezesów" są niewidoczne powoduje, że Toruń uchodzi za wzorowy ośrodek żużlowy.
  

KRUŻYŃSKI Adam
członek zarządu
  
Pozostawał nieco w tyle, ale był doskonale znanym w żużlowym światku. Były członek GKSŻ, sponsor reprezentacji i pierwszej ligi, ale też wielu zawodników. Wystarczy popatrzeć, kto w parku maszyn paraduje z czapeczką z logo Nice. Żużlowcy postrzegają Krużyńskiego jako osobę niezwykle wiarygodną. Może dlatego było mu łatwiej. W roku 2017 to za sprawę Krużynskiego w Toruniu pojawił się Michael Jepsen Jensen i Daniel Kaczmarek. W połowie poprzedniego sezonu namówił menedżera Frątczaka do poprowadzenia toruńskiego klubu. W roku 2018, dołożył wielką cegłę do rozmów z Doyle'em, Iversenem i Holtą. Świetne kontakty i talenty negocjacyjne Adama pomogły szybko załatwić każdy z tych tematów. A łatwo nie było, bo przecież Jason był cięty na Toruń. Długo nie mógł darować klubowi tego, że po sezonie 2015 został odstawiony przez klub i musiał iść do Falubazu Zielona Góra.
  

FRĄTCZAK Jacek
menadżer
 
Przyszedł do Torunia na finiszu sezonu 2017 i tchnął w zespół nowego ducha. W żużlu pojawił się w 2000 roku. Wtedy przychodził jako sponsor Falubazu. W 2007 roku został osobą funkcyjną w tym klubie. Najpierw kierownikiem parku maszyn, potem kierownikiem drużyny. W 2009 stał się osobą, o której mówiło się, że regulaminy miał w małym palcu. Frątczak okazał się specjalistą od planowania i zarządzania strategicznego. Taki zresztą kierunek kończył na politechnice zielonogórskiej. Przez 8 lat był nauczycielem akademickim. To niedoszły doktorant na wydziale organizacji i zarządzania. Transferowe szachy Get Well to można powiedzieć jego robota. Układał w głowie różne warianty, inspirował rozmowy na wielu frontach, by ostatecznie nadać drużynie nowy kształt. To on poniekąd odmienił negatywny wizerunek toruńskiego klubu w oczach całej Polski.
Jakby nie patrzeć Jacek Frątczak wyciągnął zespół z… krateru, bo kryzysem formy Get Well z połowy sezonu nazwać nie można. W drugiej części sezonu torunianie mimo, że kontuzje ich nie oszczędzały jechali wyśmienicie. Niemała była w tym zasługa właśnie Frątczaka, który potrafił we właściwy sposób zestawić drużynę, a w sytuacjach którego tego wymagały sięgał po właściwe rezerwy.
Po sezonie kokietował swoim niezdecydowaniem, odnośnie pozostania z toruńskim zespołem na kolejny sezon. Kiedy rok temu wracał do pracy z żużlową drużyną, był pełen zapału, ale po sezonie 2018 miał wątpliwości. Ostatnie miesiące pokazały mu, że wszystko może być zapięte na ostatni guzik, ale kontuzje trapiące zespół przez cały sezon potrafią zniszczyć wszystko, bo play-off w Toruniu to był cel minimum i owo minimum nie zostało osiągnięte.
  

ZĄBIK Karol
trener młodzieży
  
Przed sezonem wygrał konkurs na trenera "Aniołków". Karol skierował na egzamin licencyjny kliku młodych chłopaków, ale nie powalczył o obiecującego Denisa Zielińskiego, który poszedł do Grudziądza za Robertem Kościechą. Po roku pracy trudno obiektywnie oceniać pracę byłego mistrza świata juniorów. Niezaprzeczalnym jest jednak fakt, jak trener szkółki poradzi sobie w zimowej przerwie ze\ skautingiem i rekrutacją młodych chłopaków do żużlowej szkółki.
  
Zawodnicy którzy zdali licencję w sezonie 2018

30.03.2018 na torze w Grudziądzu
odbył się pierwszy w roku 2018 egzamin na licencję żużlową. Do egzaminu podeszło siedmiu zawodników. Wszyscy pozytywnie przebrnęli przez część praktyczną i teoretyczną, uzyskując tym samym żużlową licencję. Patryk Beśko i Dawid Wiwatowski odnowili swoje licencje, z kolei Josh Grajczonek uzyskał polski certyfikat. Pełna lista nowolicencjonowanych zawodników przedstawiała się następująco.
     Josh Grajczonek - 1990 - KŻ Orzeł Łódź
          Denis Zieliński - 2002 - GKM Grudziądz SA
               Filip Nizgorski - 2002 - GTŻ Grudziądz
                    Mateusz Cierniak - 2002 - UKS Jaskółki Tarnów
                         Patryk Beśko - 1996 - GKŻ Wybrzeże Gdańsk
                              Dawid Wiwatowski - 1991 - SSSM Stal Toruń
                                   Mateusz Bartkowiak - 2003 - KS Stal Gorzów Wlkp.

26.07.2018 na torze w Toruniu dziesięciu adeptów zaliczyło część praktyczną i teoretyczną na licencję żużlową oraz 250cc.
      żużlowa licencja "Ż" 500 ccm
      Jakub Janik - 2000 - KS Toruń SA - wcześniej startował w Pitbike
            Justin Stolp - 2001 - KS Toruń SA - rozpoczynał starty w szkółce grudziądzkiej pod okiem Roberta Kempińskiego.
                  Kacper Gosik - 2003 - KM Cross Lublin
                        Nile Tufft - 2001 - ZKŻ Zielona Góra
                              Damian Boduch - 2000 - ZKŻ Zielona Góra
                                    Sebastian Helwing - 2001 - ZKŻ Zielona Góra
                                          Miłosz Cichy - 2002 - Akademia Żużlowa Janusza Kołodzieja
                                                Michał Lewandowski - 2001 - GTM Start Gniezno
      miniżużlowe licencja w kategorii 250cc uzyskali
            Kacper Makowski - 2004 - KS Toruń SA - pochodzi z Golubia-Dobrzynia.
                  Kamil Pytlewski - 2003 - KS Stal Gorzów

31.08.2018 Rybnik był kolejnym ośrodkiem żużlowym, w którym odbył się kolejny egzamin na żużlowe prawo jazdy. Pomyślnie przebrnęło przez niego ośmiu zawodników, w tym trzech w kategorii 250cc. Pozytywny wynik egzaminu "Ż" uzyskali i tym samym otrzymali licencje następujący adepci:
      Kacper Duda - 2002 - KS ROW Rybnik SA
            Bartosz Hassa - 1998 - KS Stal Gorzów Wlkp.
                  Marcel Krzykowski - 2003 - MS Śląsk Świętochłowice
                        Dawid Kołodziej - 2001 - TS Kolejarz Opole
                              Łukasz Szczęsny - 2003 - MS Śląsk Świętochłowice
      Pozytywny wynik na egzaminie "250cc" uzyskali:
            Paweł Trześniewski - 2005 - KS ROW Rybnik
                  Jakub Staszewski - 2004 - GKŻ Wybrzeże Gdańsk
                        Adrian Bieszczak - 2004 - ZKŻ SSA Zielona Góra

4 października 2018 Rzeszów był areną zmagań dla pięciu nowych żużlowców w klasie 500cc i czterech w klasie 250cc.
      W gronie tych pierwszych znaleźli się
            Bartosz Curzytek - 2003 - Stali Rzeszów
                  Mateusz Majcher - 2002 - Stali Rzeszów SA
                        Sebastian Szostak 2003 - TŻ Ostrovia Ostrów
                              Mateusz Gzyl - 2002 - WTS Wrocław
                                    Wiktoria Grabowska - 2001 - WTS Wrocław
      W klasie 250cc żużlowe prawo jazdy zdobyli
            Jan Rachubik - 2005 -KM Cross Lublin
                  Jakub Krawczyk - 2004 - TŻ Ostrovia Ostrów
                        Kacper Grzelak - 2003 - TŻ Ostrovia Ostrów
                              Mateusz Panicz - 2004 - WTS Wrocław
  


Toruńskie podprowadzające w sezonie 2018!
Sandra, Natalia, Patrycja, ???, Dagmara.

Toruńskie podprowadzające zawodników na pola startowe, podobnie jak wszystkie pozostałe dziewczyny upiększające ekstraligowe zawody miały możliwość wzięcia udziału w corocznym konkursie na Miss startu. Turniej rozgrywano w dwóch etapach, a w wielkim finale konkursu startowały podprowadzające z najlepszym wynikiem z eliminacji, reprezentujące każdy klub z najwyższej klasy rozgrywkowej. Przez cały wrzesień kibice głosowali na stronie internetowej speedway i w  końcowym rozrachunku najlepsza okazała się Sandra Muzalewska z Torunia (na zdjęciu powyżej czerwone spodnie), która zdobyła 24.603 % wszystkich głosów. Za plecami torunianki uplasowały się Roksana Wróbel z GKM Grudziądz i Paulina Orzeł ze Stali Gorzów.

Szczegółowe wyniki finału Miss Startu PGE Ekstraligi 2018:
    1. Sandra Muzalewska - 24.603%
        2. Roksana Wróbel - 23.693%
            3. Paulina Orzeł - 22.859%
               
4. Kornelia Sikora - 8.937%
                5. Sara Krawczak - 7.87%
            6. Agnieszka Pawlusek - 5.167%
       
7. Angelika Mastela - 5.075%
    8. Paulina Majcher - 1.796%

Zwyciężczyni konkursu w dniu ogłoszenia wyników miała 26 lat i 170 cm wzrostu. Jej wymiary to 82/58/88. Sandra Muzalewska uczy się w Międzynarodowej Szkole Kostiumografii i projektowania Ubioru o specjalizacji projektant ubioru. Z wykształcenia jest technikiem organizacji i reklamy. Jej pasją jest moda. Tytuł Miss Startu to dla niej kolejny sukces, bowiem w przeszłości była też m.in. finalistką Miss Polski 2014, Miss Publiczności Łeba 2016, I vice Miss Polski Kujaw i Pomorza 2014 czy finalistką Queen of Poland 2013.

TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ PO RUNDZIE ZASADNICZEJ W SEZONIE 2018góra strony


       
zespół mecze zw. rem. por. pkt
duże
bon. razem pkt
małe
Fogo Unia Leszno 14 10 2 2 22 7 29 +168
Cash Broker Stal Gorzów 14 8 1 5 17 4 21 +43
forBET Włókniarz Częstochowa 14 7 2 5 16 3 19 +2
Betard Sparta Wrocław 14 7 2 5 16 3 19 +54
KS Get Well Toruń 14 6 1 7 13 5 18 -19
mr Garden GKM Grudziądz 14 4 2 8 10 2 12 -86
Falubaz Zielona Góra 14 4 0 10 8 2 10 -64
Grupa Azoty Unia Tarnów 14 5 0 9 10 0 10 -98

OSTATECZNA TABELA EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2018
bilans zwycięstw i przegranych oraz małych punktów ma charakter czysto poglądowy
w drugiej fazie rozgrywek rywalizacja odbywała się systemem play-off
zespół mecze zw. rem. por. pkt
małe
Fogo Unia Leszno 18 12 2 4 +188
Cash Broker Stal Gorzów 18 10 1 7 +39
Betard Sparta Wrocław 18 8 2 8 +62
forBET Włókniarz Częstochowa 18 9 2 7 -6
KS Get Well Toruń 14 6 1 7 -19
mr Garden GKM Grudziądz 14 4 2 8 -86
Falubaz Zielona Góra 14 4 0 10 -64
Grupa Azoty Unia Tarnów 14 5 0 9 -98

W sezonie 2018 postanowiono powołać do życia nową tradycję, a mianowicie zespół który zdobywał Drużynowe Mistrzostwo Polski na żużlu otrzymywał puchar przechodni, którego projektantem był pracujący na co dzień w Berlinie Dawid Celek, który był również autorem murali w kilku miejscach Polski. Wykonawstwem zajęła się firma STAL-POL. Na podstawie pucharu – po finałowym meczu – grawerowana miała być nazwa klubu wraz z datą odniesienia sukcesu. Po dwunastu miesiącach mistrz posiadał będzie w swojej kolekcji replikę pucharu. Oryginał będzie zaś przekazywany kolejnemu triumfatorowi rozgrywek Ekstraligi. Szef GKSŻ Przemysław Szymkowiak, tak komentował pomysł: "Wprowadzamy nową tradycję, trofeum nawiązuje do sportu żużlowego, czego do tej pory nie było. Kamienna podstawa nadaje mu majestatyczności, a jak podkreślił wykonawca – puchar wpisuje się w niewielką rodzinę pucharów, które mają w sobie jakiś przekaz.

STATYSTYKA I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2018góra strony


       
lista zawodników zastępowanych
w sezonie
2018

statystyka Aniołów (rar ok. 200 kb)
średnie punktowe zawodników startujących w polskich ligach
           

regulaminy i komunikaty sportu żużlowego w sezonie 2018

STAL Toruńgóra strony


W roku 2018 szkółka Stal Toruń funkcjonowała nadal jako samodzielny klub miniżuzlowy, ale zacieśniona została współpraca z KS Toruń z uwagi na angaż Karola Ząbika jako trenera kadry młodzieżowej KS Toruń

  
Wyniki opublikowanych rozgrywek miniżużlowych w klasie 80-125ccm
  
Inne wybrane
rozgrywki miniżużlowe
DMP PPPK IMP
2018-07-15 Wawrów   2018-04-28 Rybnik   2018-04-28 Rybnik   ????-??-?? - ????? 2018-05-05
Puchar Prezydenta Torunia

2018-05-06
Puchar Marszałka woj. kuj.-pom.

2018-07-06
Youth World Championship

2018-09-07
Międzynarodowy Turniej Szkoleniowy

2018-08-18 Gdańsk   2018-05-06 Bydgoszcz 2018-05-05 Bydgoszcz   2018-08-18 Gdańsk
????-??-?? - ?????   2018-05-26 Wawrów 2018-05-26 Wawrów   2018-08-26 Częstochowa  
2018-09-08 Rybnik   2018-06-03 Gdańsk 2018-06-03 Gdańsk 2018-09-08 Rybnik  
2018-09-16 Bydgoszcz   2018-06-17 Toruń 2018-06-17 Toruń 2018-09-15 Toruń  
  2018-08-25 Częstochowa 2018-07-14 Wawrów

Ostateczna klasyfikacja medalowa
 

BTŻ Polonia Bydgoszcz

JUST FUN GUKS Speedway Wawrów

MKMŻ Rybki Rybnik

I. Wawrów - 32,5 pkt. /  +95

II. Bydgoszcz - 32 pkt. / +99

III. Rybnik - 25,5 pkt. / + 79

1. Wiktor Przyjemski (Bydgoszcz) - 153

2. Jacek Fajfer (Wawrów) - 128+3

3. Wojciech Fajfer (Wawrów) - 128+2

góra strony

    

Źródło: przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
nowosci.com.pl

 

         strona główna        

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt