W tym ciekawym porównaniu żużla do himalaizmu było sporo prawdy.
Jednak w ekipie żółto-niebiesko-białych dwóch jeźdźców którzy punktowali, to było zdecydowanie
za mało, zespół potrzebował trzeciego lidera. Ten problem ciągnął się od
dłuższego czasu za toruńczykami. Pocieszające było to, że bardzo dobrze zaczął
jechać Jason Doyle. Większych zastrzeżeń nie można było mieć do Rune Holty.
Jednak mecz
w Częstochowie pokazał, że dwóch ludzi to za mało, żeby wygrywać w ekstralidze. Menadżer
musiał uruchomić trzeciego lidera, który zdobędzie powyżej 10 punktów.
Teoretycznie wcale nie musiał to być Chris Holder, ale patrząc na to jak
menadżer zestawiał meczowe pary, to właśnie w tym zawodniku pokładano największe
nadzieje. W Toruniu menadżer i zawodnicy musieli dojść też do porozumienia z
torem. Po spotkaniu z Unią Leszno, można było usłyszeć od zawodników, że tor
różnił się od tego, na którym zawodnicy trenowali przed spotkaniem. I
rzeczywiście coś było na rzeczy, bo najlepszym zawodnikiem okazał się wówczas Doyle, który w tygodniu poprzedzającym spotkanie nie uczestniczył w żadnych
treningach. To był jednak smutny wniosek i przed meczem z Włókniarzem sytuacja taka była niedopuszczalna,
bowiem należało pamiętać, że żużlowcy spod Jasnej Góry wybierali się do Torunia w
bojowych nastrojach, po tym jak na ich ambicja na domowym torze została podrażniona.
Trener Marek Cieślak miał co prawda do "ogarnięcia" nierówno jadącego Mateja Zagara,
który przeplatał dobre mecze z kompletnie nieudanymi. Niestety to nie
był jedyny problem częstochowskiego menago, bowiem spadła skuteczność Fredrika
Lindgrena, który nie był już tak skutecznym jeźdźcem jak u progu sezonu, ale we
Włókniarzu wszyscy oczekiwali, że w kluczowych momentach Szwed załatwi drużynie
meczowe punkty. To nie ułatwiało jazdy Fredrikowi, który czuł odpowiedzialność i
powtarzał, że zmobilizowana musi być cała drużyna.
Kluczem do wygrania w talii częstochowian miał być Adrian Miedziński, który
przyjeżdżał do Torunia w roli zawodnika drużyny gości. Wychowanek Apatora był
już bohaterem pierwszej konfrontacji Włókniarza Częstochowa z Get Well, kiedy to
w czternastym biegu pokonał na dystansie Jasona Doyle'a i zapewnił gospodarzom
dwa punkty. Jednak zatrzymanie znajdującego się w dobrej formie wychowanka toruńskiech Aniołów, to
nie było najważniejszym zmartwieniem Jacka Frątczaka, bowiem
w klubie, trwał wyścig z czasem w sprawie Nielsa Kristiana Iversena. Duńczyk był
świeżo po operacji barku i dopiero dzień przed meczem miała zapaść decyzja co do
jego występu. W przypadku absencji Duńczyka, do akcji od początku meczu do
składu miał wskoczyć Jack Holder, ale niestety młodszy z australijskich braci
nie był w ostatnich meczach gwarantem solidnych zdobyczy punktowych. Puk
ostatecznie wystąpił w meczu, a to wlało w serca kibiców, którzy nie dopuszczali
myśli o innej wygranej niż za trzy punkty.
Częstochowianie potrafili jednak jechać na
MotoArenie i choć w latach 2009-2014 tylko raz przekroczyli barierę 40 zdobytych
punktów (w półfinale sezonu 2013 41:49) i ani razu nie wygrali, to w ostatniej
konfrontacji przełamali swoją niemoc, bezwzględnie wykorzystując po stronie
miejscowych brak kontuzjowanych: Grega Hancocka i Adriana Miedzińskiego i
wyjechali z Torunia z 49 punktami.
Niestety początek dziesiątej konfrontacji Aniołów z Lwami na MotoArenie wskazywał ponownie na
tryumf gości, bowiem
gospodarze nie najlepiej weszli w ten mecz. Pierwsza seria była remisowa, ale ze
wskazaniem na Włókniarza. Nadziei torunianom nie dawał nawet wygrany podwójnie
bieg juniorski, bowiem riposta gości była natychmiastowa. Na licznie zgromadzonej
publiczności wrażenie robiła przede wszystkim szybkość liderów częstochowskiej
drużyny. Nie tylko Fredrika Lindgrena, do czego Szwed przyzwyczaił całą ligę w
sezonie 2018,
ale też Leona Madsena. Po pierwszych wyścigach wiele wskazywało na to, że Get
Well może wylądować na deskach.
Menedżer Aniołów Jacek Frątczak zaczął jednak szybko reagować i już po pierwszej serii odstawił na boczny tor
Pawła Przedpełskiego. Narada z zespołem, gdzie Frątczak poinformował o zmianie
Pawła na Jacka Holdera, odbyła się z dala od boksów zawodników Get Well. Tak
jakby opiekun toruńskiego zespołu chciał uciec przed okiem wścibskich kamer.
Daniel Kaczmarek w rozmowie z nSport+ wyjaśnił jednak, że poszli z bossem na
bok, bo w parku maszyn mechanicy grzali motocykl i nie było nic słychać.
Prawda jednak leżała gdzieś po środku, bowiem Frątczak w poprzednich spotkaniach
miał kłopot z podjęciem odważnych decyzji. Tym razem działał jednak szybko i
zdecydowanie. Wyraźnie wiedział, czego chce. Zdawał też sobie sprawę z tego, że
jeśli z Włókniarzem nie wygra, chociaż za dwa punkty, to jego dalsza praca w Get
Well może kompletnie stracić sens. Postawą w meczu z częstochowianami toruński
menadżer
pokazał, że jeszcze nie zamierza pakować walizek, a z całą pewnością pomagała mu
w tym obecność w parku maszyn Adama Krużyńskiego, bowiem zespół zyskał więcej
spokoju. Nie był dąsów, obrażania się, wszystko było na swoim miejscu.
Na przeciwnym biegunie do Frątczaka, który szybko zdecydował się na zmianę, był
trener Marek Cieślak, który nie miał serca, by skreślić Tobiasza Musielaka po
dwóch nieudanych biegach. Włókniarz sporo na tym stracił, bo Musielak był
najsłabszym seniorskim ogniwem i nie zmieniły tego punkty zdobyte w biegu numer
osiem, skoro Tobiasz dwa razy zablokował na trasie szybszego od niego Madsena i
Duńczyk nie mógł nawiązać skutecznej walki z Chrisem Holderem.
W przeszłości nie brakował w meczach obu drużyn ostrych spięć
i nie inaczej było i
tym razem, kiedy to w dziesiątej odsłonie dnia niesamowitą walkę stoczył młodszy
z braci Holderów z Lindgrenem. Zaczęło się od tego, że Szwed niebezpiecznie
przejechał młodemu Australijczykowi przed nosem. To tylko podrażniło Jacka,
który po minięciu Lindgrena co rusz oglądał się na rywala, jakby zapraszał go do
ataku pod bandą. Wyglądało to tak, jakby Jack, w rewanżu, chciał wprasować
przeciwnika w ogrodzenie.
Im dłużej trwało spotkanie, tym częstochowianie byli coraz mocniej pogubieni.
Powtórzyła się sytuacja z wyjazdowego meczu ze Stalą Gorzów, gdzie Włókniarz
zaczął gasnąć, zanim gorzowianie zalali tor przed czwartą serią. W Toruniu
załamanie Lwów przyszło znacznie wcześniej, bo przełomowa dla losów spotkania
okazała się trzecia seria, gdy Get Well odskoczył rywalowi, a trzeba przyznać,
że mógł w niej wypracować dużo większą przewagę, gdyby nie defekt Rune Holty na
prowadzeniu. W biegu trzynastym doszło do kolejnego incydentu po którym rozgorzały mediowe
dyskusje. Oto bowiem kierownik startu długo dyskutował z Matejem Zagarem, aż ten
opuścił koleinę, z której chciał wystartować i przesunął się o kilkanaście
centymetrów. To zdarzenie mogło mieć wpływ na jazdę Słoweńca w tym wyścigu.
Zresztą zawodnik ten zajął ostatnie miejsce i po biegu w nSport+ mówił, że to
nie jest fair, iż nie pozwolono mu jechać z koleiny, z której biegu
wcześniejszym startował Igor Kopeć-Sobczyński, junior Get Well. Jednak sędzia
Krzysztof Meyze zwracał przed zawodami uwagę, iż zawodnicy muszą startować tak,
żeby kierownica bądź łokieć nie wystawały poza przeznaczone dla nich pole. Z
zapisu wideo jasno wynika, że Kopeć-Sobczyński, podobnie jak Zagar, został
przestawiony przez kierownika startu, bo też pojawiła się kwestia wystających łokci.
Warto zwrócić uwagę, że zarówno Kopeć-Sobczyński, jak i Zagar to wysocy
zawodnicy i tylko z nimi kierownik startu rozmawiał o kwestii ustawienia się w
polu. Mniejsi żużlowcy nie mieli problemu, bo ich łokcie nie wystawały. I tylko
dlatego nie byli usuwani z koleiny, w której później ustawił się Zagar. Z
protokołu, jaki otrzymała Ekstraliga Żużlowa, jasno wynikało, że kierownik
startu przestawiając Zagara, wykonał polecenie sędziego. Zresztą i tu znów
kłaniał się zapis wideo, bo chwilę przed zmianą miejsca przez Słoweńca,
kierownik popatrzył na arbitra i była między nimi komunikacja.
Cały incydent nie wpłyną jednak na postawę Aniołów, bo na finiszu Anioły były
podwójnie szczęśliwe, bo mecz zakończył się wygraną za trzy punkty meczowe i nie
sposób było w tym momencie uciec od refleksji, że przerwa pomogła drużynie Get
Well. Zespół złapał oddech, zawodnicy się zresetowali, a Frątczak nie chciał
zdradzić w studio nSport+, co mogło dać drużynie ten impuls. Wiadomym jednak
było, że zmieniło się podejście samego menedżera. O ile wcześniej przed meczami
zawodnicy z Torunia sporo trenowali, by jak najlepiej dopasować ustawienia, o
tyle tym razem żadnych specjalnych zajęć na torze nie było. Frątczak uznał, że
to tylko miesza zawodnikom w głowie. Poza tym żużlowcy odpoczęli od siebie i
złapali luz, a wygrywając za trzy, uciekli spod co najmniej "barażowego topora".
Po zawodach powiedzieli:
Jacek Frątczak - menadżer z Torunia - Dziękuję państwu Termińskim, którzy ani
przez moment nie tracili wiary. A także Adamowi Krużyńskiemu, którego obecność
bardzo mi pomaga. Nie ma w tym nawet odrobiny przesady Poza tym była 6:20 na
zegarku, kiedy otrzymałem SMS-a od Jacka Holdera, który martwił się, że chłopaki
donieśli mu o braku uśmiechu z mojej strony. Napisał mi "keep smiling, Ty masz
robić swoje, a my zrobimy swoje". Zadeklarował, że zawodnicy chcą ze mną
pracować, a ja mam się nie przejmować. Jeżeli dostaje się taką wiadomość od
chłopaka, którego niejako zaszczepiłem w polskim żużlu, to aż się chce działać.
Mam do niego ogromny sentyment, jak on jest szybki to wygrywamy mecze.
Nie należy skreślać w naszym zespole Pawła w którym nadal drzemie ogromny
potencjał. Wygrała cała drużyna i bardzo dziękuję wszystkim.
Jack Holder - Toruń - Z rezerwowym jest tak, że ktoś musi niestety zostać zmieniony. Tutaj padło na Pawła, który nie radził sobie najlepiej. Ja jestem zadowolony ze swojej postawy i z tego, że udało nam się wyrwać punkt bonusowy
Niels Kristian Iversen - Toruń - Minęło dopiero trzynaście dni od czasu zabiegu i musi jeszcze upłynąć trochę, zanim będę w pełni sprawny. Najważniejszy był jednak problem ze sprzętem. Brak szybkości powodował, że jakakolwiek rywalizacja stawała pod znakiem zapytania. W tym meczu to to było to, czego potrzebowałem. Może nie wyszedł mi ostatni wyścig, ale poprawiłem starty, szybkość była satysfakcjonująca. Są efekty moich poszukiwań. Cieszę się, z wygranej drużyny. Teraz mamy bardzo ciężki mecz w Lesznie, ale po nim też jest życie - komentuje Iversen w rozmowie z naszym portalem.
Jason Doyle - Toruń - wszyscy wiedzą, jeździliśmy ze sporym obciążeniem. Początek sezonu nie był dobry i dlatego ta wygrana z bonusem jest tak istotna. Dzięki temu zwiększyliśmy nasze szanse na play-offy. Dobrze wiedzieć, że mamy teraz tak dużo wsparcia ze strony toruńskich kibiców, bo kłopotów w ostatnich tygodniach było sporo. Na stadion przyszło dużo ludzi, a my pokazaliśmy jak dobrą drużyną jesteśmy.
Chris Holder - Świetne spotkanie w naszym wykonaniu. Tor był o wiele lepszy, w końcu dostaliśmy taką nawierzchnię, na jakiej wcześniej ciężko trenowaliśmy. Bardzo potrzebowaliśmy punktów, więc ten bonus ma dla nas ogromne znaczenie. Liczę na to, że ta pewność siebie, którą zbudowaliśmy zaprocentuje w kolejnych meczach. Świetnie spisał się Niels. Widać było u niego, że wróciła prędkość w motocyklach. Podkreślam to jeszcze raz, ciężko trenowaliśmy w podobnych warunkach torowych. Fajnie, że pokazaliśmy jak mocny zespół potrafimy stworzyć.
Rune Holta - Toruń - ludzie mówili mi, że kibice mnie obrażali, ale ja tego nie słyszałe,. Oczekuję więcej szacunku od fanów Włókniarza. Ludzie powinni pamiętać, że przez 10 lat wykonywałem ogromną pracę dla częstochowskiego klubu. Ciągle czuję pewną więź z Włókniarzem, choć już tam nie startuję. Raz się przegrywa, raz się wygrywa. Tym razem byliśmy lepszym zespołem od Włókniarza i zasłużyliśmy na to zwycięstwo, choć w trakcie zawodów mieliśmy pewne problemy. W dodatku zdobyliśmy bonus, z czego jesteśmy bardzo szczęśliwi. Ja mogłem nieco lepiej zapunktować, ale w jednym zbiegów zerwał się łańcuch. Miałem pecha, ale tak się zdarza. Los chciał, że awaria przydarzyła się w momencie, gdy jechałem na prowadzeniu. Taki jest jednak sport.
Michał Świącik - prezes Włókniarza - Nie oceniałbym nas przez pryzmat meczu z
Get Well. To mocny zespół, który kiedyś musiał odpalić. A z nami to chyba nie
jest tak źle, skoro przegraliśmy tam tylko dziesięcioma punktami, mimo słabszej
niż zwykle zdobyczy punktowej Lindgrena, kłopotów Musielaka i Zagara, czy
gorszego biegu juniorskiego w wykonaniu Michała Gruchalskiego. Dlatego
poczekajmy, bo my dopiero będziemy w sztosie. Chcemy być w czwórce, ale czy nam
się uda, tego nie wiemy. Nie budujmy jednak historii, że forma naszej drużyny
spadła. My jeszcze nie mieliśmy szczytu formy. Najlepsze wciąż przed nami. W
drugiej części sezonu, taką mam nadzieję, powinien lepiej jechać Matej Zagar.
Przed rokiem tak było.
Zresztą, co ja mam publicznie oceniać Zagara, skoro on sam otwarcie mówi, że nie
jest ze swojej postawy zadowolony. Myślę sobie jednak, że jak trener Marek
Cieślak na spokojnie popracuje z drużyną, to zła karta się odwróci.
Marek Cieślak - trener z Częstochowy - Przewidywałem, że torunianie mając takie nazwiska w składzie, kiedyś w końcu się przebudzą i przełamią. To już nie ta sama drużyna, co na początku sezonu. Oni teraz dochodzą do sił.
Matej Zagar - Częstochowa - to przestawianie nie było fair. Kierownik startu podjął tą decyzję samodzielnie. Niczego takiego nie sugerował mu sędzia zawodów. Mam więc nadzieję, że stosowne konsekwencje zostaną wyciągnięte
Fredrik Lindgren - Częstochowa - ostatnio moje ciało jest zmuszone do ogromnego
wysiłku. Szczególnie dużo energii pochłonęły rozgrywki Speedway of Nations. Nie
ma co jednak szukać wymówek, po prostu trzeba się starać z tym walczyć. Jeśli
chodzi o ten mecz to jesteśmy rozczarowani stratą całej puli. Daliśmy z siebie
wszystko i szkoda przede wszystkim tego ostatniego biegu, gdzie wciąż była
szansa na punkt bonusowy. Rywale pojechali dobrze i trzeba po prostu im
pogratulować.