Niestety wszystkie roszady taktyczne toruńskiego menadżera wzięły w łeb, bowiem
fatalnie dla Jasona Doyle'a zakończył się udział w sobotnim Grand Prix Wielkiej
Brytanii. Zawody od początku nie układały się po myśli Jasona Doyle'a. Po
czterech seriach startów aktualny mistrz świata miał na swoim koncie ledwie 3
punkty i nie miał już szans na awans do półfinałów. W dwudziestym wyścigu
Australijczyk walczył o drugą pozycję z Robertem Lambertem. Brytyjczyk w
bezpardonowy sposób zaatakował rzydziestodwulatka, ale zrobił to w taki sposób,
że Doyle trafił w tył jego motocykla. Zawodnik z Antypodów groźnie
przekoziołkował i z pełnym impetem uderzył o tor. Przy australijskim zawodniku
bardzo szybko pojawiły się służby medyczne. Doyle trafił na nosze, a następnie
do karetki. Pierwsze informacje mówią o tym, że Australijczyk wskutek uderzenia
o tor stracił przytomność. Medycy podjęli decyzję o przetransportowaniu go do
szpitala, gdzie ma zostać poddany szczegółowym badaniom.
Ponad dziesięć minut trwało przygotowywanie Jasona Doyle'a do transportu
karetką. Zawodnik dość długo nie odzyskiwał przytomności i nie był w stanie
samodzielnie wstać z toru. Wszystko trwało na tyle długo, że zmartwiona stanem
zdrowia mistrza świata na torze pojawiła się nawet żona zawodnika Emily Doyle.
To co zobaczyła mogło nią wstrząsnąć. Jej mąż zostać bardzo starannie opatrzony
przez lekarzy i z najwyższą starannością włożony do karetki. Kibice aby dodać mu
otuchy bili brawo, ale jego stan był na tyle poważny, że nie było mowy, by
zawodnik był w stanie odmachać kibicom czy dać jakikolwiek inny znak.
Po turnieju bardzo ostrożni byli też ludzie z jego najbliższego otoczenia. Na
pytania dziennikarzy o stan zdrowia odpowiadali tylko o utracie przytomności.
Nie chcieli jednak zdradzać co działo się, gdy zawodnik leżał na torze i jakie
są pierwsze diagnozy lekarzy. Ostatecznie skończyło się na wstrząśnieniu mózgu i
drobnych pęknięciach, ale zawodnik i tak musiał odpocząć od żużla przez kolejne
dwa tygodnie, a to oznaczało, że Australijczyk nie wspomoże swojej drużyny w
derbowym pojedynku przy Hallera.
Jacek Frątczak szybko zaczął układać w swojej głowie nowy plan na Grudziądz.
Ostatecznie zdecydował, że skorzysta z przepisu o zastępstwie zawodnika. Nie
brakowało jednak głosów, że ZZ-tka, to jednak nie to samo co zdrowy i w pełni
formy z ostatnich spotkań Doyle. Dlatego, żeby taktyka menadżera przyniosła
oczekiwany efekt, wszyscy seniorzy Get Well musieli wspiąć się na wyżyny swoich
możliwości.
Zanim doszło do sportowej rywalizacji doszło do małego nieporozumienia na
szczeblach klubowych władz, o czym na profilu społecznościowym poinformował
właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński: "Mecz zaczyna się ciekawie -
najpierw zostaliśmy zaproszeni z żoną na trybunę - a chwilę później nas z niej
wyproszono. Trybuna ponoć jest tylko dla działaczy GKM. Wstyd. Toruń do boju!".
Po meczu do całej sytuacji odniósł się członek grudziądzkiej rady nadzorczej
Zdzisław Cichoracki: "Ciężko coś takiego komentować, ale zacznijmy od początku.
Przygotowaliśmy 15 zaproszeń na trybunę główną pod wieżyczką dla naszych gości z
Torunia. Jeden z przedstawicieli klubu przyszedł do nas i zapytał, czy istnieje
możliwość, żeby je zamienić na tak zwaną trybunę X, która znajduje się nad
parkingiem. Zgodziliśmy się na to bez wahania. Trzeba jednak pamiętać, że
trybuna X składa się z miejsc numerowanych i stojących oraz małego podestu o
powierzchni 25 m2, który jest zamknięty i przeznaczony dla działaczy i
pracowników GKM-u.
Czy Przemysław Termiński został zaproszony na sektor przeznaczony dla
grudziądzan, a później z niego wyproszony? - W trakcie meczu okazało się, że ci,
którzy mieli być na trybunie X, ale nie tej przeznaczonej dla działaczy GKM-u,
przeszli na podest. Zostali zatem poproszeni, żeby go opuścić i przejść na
miejsca, które zostały im przypisane. Tak też się stało. Pretensje pana
Termińskiego jest nam jednak trudno zrozumieć, bo jego w tym gronie w ogóle nie
było. Kompletnie nie wiemy, dlaczego przedstawił całą sprawę w ten sposób. Fakty
były nieco inne".
Kibiców jednak mało interesowały, dziecinne zabawy wydawałoby się dorosłych
ludzi, w serwisach społecznościowych i z niecierpliwością czekali na pierwszy
bieg w meczu, a w tym doszło do spodziewanej rezerwy zastępującej Jasona Doyla.
Pojechał w niej Jack Holder, który wspólnie z Pawłem Przedpełskim pod lepszym
starcie od gospodarzy pognał do przodu. Co prawda na początku Przedpełskiego,
próbował po wewnętrznej wyprzedzić jadący z rezerwy zwykłej Pieszczek, ale
torunianin nie przestraszył się atakującego rywala i na wyjściu z łuku wykonał
swoje zadanie , a na mecie przewaga torunian była ogromna.
W biegu juniorskim młode Anioły zdeklasowały parę młodych Gołębi. Para Kaczmarek
- Kopeć-Sobczyński pewnie pokonała Wieczorka, bo Wawrzyniak zanotował defekt
motocykla tuż po starcie. Niestety gdy wydawało się, że żółto-biało-niebiescy
pójdą za ciosem w biegu trzecim przy stanie 10:2 dla Get Well Toruń, dał znać o
sobie pech. Rune Holta wystartował z podniesionym kołem, a gdy opadło, nie
opanował motocykla i przewrócił się. Efekty okazały się niestety, bardzo
dotkliwe. Na tor wyjechała karetka, która przetransportowała Norwega do
grudziądzkiego szpitala. Holta najpierw uderzył plecami i potylicą o tor, a
potem spadł na niego motocykl. Ucierpiała prawa noga (złamanie kości
piszczelowej) i prawa dłoń (złamanie palca). Jak później poinformował lekarz
klubowy Get Well, u Holty doszło do złamania dwóch kości podudzia i kości
śródręcza. Zawodnik jadąc do szpitala stracił też przytomność, dlatego czekało
go badanie tomografem. Niestety taki stan rzeczy oznaczał dla zawodnika koniec
startów w sezonie 2018. W powtórce biegu grudziądzanie byli bliscy objęcia
prowadzenia, ale Holder świetnie rozegrał przeciwległą prostą i uciekł rywalom
do przodu. Australijczyk uratował remis i na tablicy nadal widniała
ośmiopunktowa przewaga gości, ale już przy wyniku 13:5.
W wyścigu kończącym pierwszą serię startów, Iversen szybko objął prowadzenie,
ale musiał do końca uważać na czającego się za jego plecami Łagutę. Z kolei w
juniorskim pojedynku lepszy okazał się Wieczorek, ale to torunianie wygrali
indywidualnie wszystkie wyścigi, co dobrze wróżyło na dalszą część meczu, bowiem
oznaczało to, że liderzy byli spasowani do grudziądzkiej nawierzchni.
Iversen pojechał również po równaniu toru, bowiem menadżer desygnował go w
miejsce Doyla z którym klub był w ciągłym kontakcie i jak twierdził menadżer
Australijczyk musiał pauzować do 5 sierpnia, aby doprowadzić swoje zdrowie do
porządku przed kolejnymi ważnymi dla Get Well meczami. Wracając jednak do meczu
w Grudziądzu Iversen potwierdził, że złapał właściwy sportowy rytm, bowiem był
mocny na starcie i pewny na dystansie. W niegu piątym nie dał się dogonić
Buczkowskiemu, który starał się go atakować. Niestety to Przedpełskiemu nie
udało się zdobyć choćby punktu w biegu, bo na prostej przeciwległej dał się
łatwo wyprzedzić Lindbaeckowi.
Bieg szósty to dwie zmiany. W ekipie toruńskiej, za kontuzjowanego Holtę
pojechał młodszy z braci Holderów, a w Grudziądzu za Wawrzyniacka w ramach
rezerwy taktycznej pojechał Wieczorek. Rezerwy lepiej wszyły w zespole gości,
ale bieg zakończył się remisowo, bo Łaguta wygrał start i pewnie zwyciężył, a
bracia Holderwie za jego plecami nie byli w stanie zagrozić jego pozycji.
Wieczorek jechał w tym biegu bez żadnych szans na nawiązanie walki, co w efekcie
skutkowało tym, że młody zawodnik zrezygnował z z jazdy na trzecim okrążeniu.
Kolejny bieg to ponowny remis. Jednak tym razem ze wskazaniem na gości bo wygrał
piekielnie szybki na starcie Anioł w osobie Iversena. Pawlicki tylko na drugim
łuku mógł postraszyć jeźdźca Get Well, ale ten pozbawił go złudzeń po
przejechaniu kilku metrów przeciwległej prostej. Szansę na pierwszym łuku na
wyjście przed Pieszczka miał Kaczmarek, jednak błąd techniczny juniora Aniołów
sprawił, że to zawodnik GKM-u pokazywał plecy ostatniemu zawodnikowi w tym
biegu. Kończąc drugą serię Łaguta i Przedpełski powalczyli na wejściu w łuk na
łokcie, ale prowadzenie objął Rosjanin i to on dowiózł triumf do mety. Poważne
problemy na wejściu w drugi łuk miał z kolei z początku Holder, ale Wieczorek
nie potrafił z tego skorzystać i Toruń po dwóch seriach utrzymywał ośmiopunktową
przewagę, a z twardego toru wiało nudą.
Trzecia seria rozpoczęła się od kadrowych roszad w obu ekipach. Przewidywalnie
za Holte pojechał Jack Holder , ale z zespole gospodarzy Huckenbecka, dotychczas
zmienianego przez Piszczka, zastąpił Łaguta. Było to trafne posunięcie, bo GKM
odrobił część strat, po tryumfie Łaguty, a Pawlicki udanie zaatakował na drugim
wirażu Chrisa Holdera, który chwilę wcześniej zablokował go przy bandzie. Na
domiar złego ostrzeżenie otrzymał Chris Holder za utrudnianie startu i był to
raczej błąd sędziego Krzysztofa Meyze, bo Australijczyk raczej pod taśmą
startową stał nieruchomo jak skała. Niemniej po odważnej decyzji sędziego,
starszy z braci Holderów musiał się mocno pilnować w kolejnych biegach, aby nie
zostać wykluczonym. W dziesiątej odsłonie dnia GKM wyrównał wynik meczu, bo tym
razem Iversen zaspał na starcie i momentalnie uciekli mu rywale z Grudziądza, a
toruński junior nie był w stanie powalczyć o nic więcej jak tylko dojechanie do
mety.
Meczowy remis utrzymał się również po biegu numer jedenaście. Bo fenomenalny
tego dnia Łaguta przemknął na prostej przeciwstartowej obok prowadzącego
Przedpełskiego, a Jack Holder startujący ponownie za Holtę, nie miał rywala, bo
Hucekenbeck upadł na wyjściu z pierwszego łuku i szybko się pozbierał i ruszył
dalej za prowadzącą trójką. W kolejnym biegu torunianie, a konkretnie Paweł
Przedpełski miał dodatkową przerwę bowiem startował bieg po biegu zastępując
Jasona Doyla. W biegu tym było widać, że toruński zawodnik mimo zmiany tunera,
mógł tylko pomarzyć o wynikach które notował jako junior ogrywając wyżej
tytułowanych rywali. Na szczęście Przedpełski uporał się wspólnie z Kaczmarkiem
z jeszcze słabszym Wawrzyniakiem, ale bieg wygrał Lindbaeck i w meczu nadal był
remis 36:36. Ostatnia gonitwa w fazie zasadniczej pozwoliła gospodarzom wyjść na
upragnione prowadzenie, ale punkt bonusowy jechał do Torunia. W biegu tym po
znakomitym starcie Chrisa Holdera, na drugim wirażu przy samej bandzie na czoło
stawki wysforował się napędzony Pawlicki, a kibice na stadionie komentowali, że
był to atak w stylu Tomasza Golloba. Iversen niestety nie zdołał dogonić
Buczkowskiego i tym samym GKM po raz pierwszy objął meczowe prowadzenie, a wynik
meczu miał zostać ustalony w biegach nominowanych.
Niestety dla przyjezdnych już w czternastej odsłonie miejscowi pokazali, że
skoro oddali bonus, to chcą przynajmniej jeden punkt dla siebie, a kibice mogli
podziwiać znakomitą, kulturalną, sportową walkę Holdera z Buczkowskim przez
prawie cały wyścig. GKM miał szansę wygrać 5:1 i dobić rozbity kontuzjami Get
Well, ale Australijczyk nie odpuścił i minął na dystansie wychowanka
grudziądzkiego klubu, dając szansę w ostatnim biegu na meczowy remis. Niestety w
ostatniej gonitwie GKM wziął wszystko co było do wzięcia czyli pięć biegowych
oczek i meczowe dwa punkty. Wielu zastanawiało się czy Toruń chciał ten mecz
wygrać, bo Holder ponownie stracił punkty na dystansie, dając się ograć w
dziecinny sposób Lindbaeckowi, a na samej linii mety przy samej bandzie minął go
o centymetry Łaguta. Niestety coś zacięło się po świetnych trzech biegach w
jeździe Iversena, który nie nawiązał walki i było widać, że w drugiej części
meczu zgasł całkowicie.
Podsumowując. To nie był porywający mecz GKM-u, mimo że zwycięski, bo męczyć się
z przetrzebionym rywalem przez większość meczu nie przystoi zespołowi na własnym
obiekcie. Emocje na torze pojawiły się pod koniec meczu, wcześniej ścigania było
niewiele, bo decydował głównie start. Dla "Gołębi", było jednak istotne to, że
opuścił ostatnie miejsce, poprawiając swoją sytuację w kontekście walki o
utrzymanie. I choć tyle samo punktów co GKM miała tarnowska Unia, ale wyżej
klasyfikowani byli grudziądzanie z uwagi na wygrany dwumecz.
Z kolei Get Well pokazał się z dobrej strony i można sobie zadawać pytanie jak
skończyłoby się widowisko, gdyby nie kontuzja Holty i końcowa niemoc w silnikach
Iversena. Warto dodać, że Duńczyk startował na tym silniku z Grand Prix
Challenge, skąd uzyskał awans do przyszłorocznej walki o tytuł mistrza świata.
Początkowo sprzęt spisywał się świetnie, zawodnik zajął drugie miejsce, więc nic
dziwnego, że zabrał silnik na mecz ligowy do Grudziądza. I dopóki jednostka
napędowa miała moc, to Iversen był bezbłędny. Później jednak coś się zacięło.
Przyczyna nie została jeszcze w 100 procentach zdiagnozowana, ale po wstępnych
oględzinach zachodzi podejrzenie, że upał panujący w Grudziądzu zepsuł
elektrykę. Sprzęt można jednak naprawić, a klub znacznie bardziej martwił się o
Norwega z Polskim paszportem.
To była kolejna fatalna kontuzja w toruńskim teamie. Najpierw wypadł po
pierwszej kolejce Doyle, który na domiar złego nie pojawił się również w
Grudziądzu, bo doznał ponownie kontuzji. Za Australijczyka, można było jednak
stosować zastępstwo zawodnika. Za Holtę popularnej ZetZetki stosować nie można
było, a ewentualna absencja Holty w kolejnych spotkaniach stwarza też problem z
uwagi na limit dwóch polskich seniorów w składzie, bo jedynym zdrowym, zdolnym
do rywalizacji na ekstraligowym poziomie, pozostawał Paweł Przedpełski i
torunianie zmuszeni byli łatać skład zawodnikiem młodzieżowym, za którego
stosowane będzie zastępstwo zawodnikiem rezerwowym do lat 23 czyli Jackiem
Holderem.
Po meczu jeden z redaktorów portalu internetowego, podniósł wątek agresji wśród
toruńskich kibiców w momencie, gdy spotkanie zaczęło się wymykać spod kontroli
Get Well. Kibice rzekomo po zdemolowaniu sektora gości i ogrodzenia zaczęli
rzucać w grudziądzkich kibiców śrubami i butelkami z napojami. Musiało
interweniować pogotowie, bo jedna z kobiet miała uszkodzony piszczel. A do
całego zajścia doszło pod koniec meczu. Sytuacja miała być na tyle poważna, że
ochrona musiała użyć gazu łzawiącego, co doprowadziło do tego, że kibice Get
Well na własną rękę dzwonili na pogotowie, ale kiedy przyjechały trzy karetki,
to sektor gości był już jednak pusty.
Prawda jednak była nieco inna, bo oto jak sprawę relacjonował w mediach społecznościowych uczestnik meczu, zasiadający w sektorze toruńskich kibiców:
"Byłem w sektorze gości. Organizacja totalna masakra. Gaz poleciał a w sektorze
oprócz tych agresywnych ludzi były małe dzieci i wycieczka z Azji. Napisali że
ludzie wzywali karetki na własną rękę i jak służby przyjechały to sektor już był
pusty. Był pusty ponieważ nikt z ochrony nie reagował na wezwania medyków do
ludzi którzy zasłabli i do tej kobiety o której piszą. Dopiero po ok 15 minutach
na sektor od strony toru weszło 2 ratowników medycznych którzy byli na
stadionie. Na sektor zostaliśmy wpuszczenie dopiero na 3 bieg bo czekaliśmy w
kilometrowej kolejce gdzie ochrona wszystkich bez wyjątku przeszukiwała. Nawet
parasolki nie można było wnieść. Pomijam fakt jakie krzesełka zastaliśmy.
Ponadto w takim upale organizator nawet nie zapewnił ludziom wody...
W tracie całego zamieszania oprócz kobiety w toruńskim sektorze były 2 osoby
które wymagały natychmiastowej pomocy. Ludzie przez ponad 15 minut krzyczeli że
jeden chłopak mdleje drugi się siny robi a służby nie reagowały. Po prawie 20
minutach bezczynności ludzie zaczęli dzwonić po karetki, a w tym czasie
zdesperowani nawet napojami oczy przemywali. Dopiero później nadeszła pomoc
medyków ze stadionu od strony toru i w tym momencie dopiero zaczęli ludzi
wypuszczać. Najsmutniejsze z tego wszystkiego było to, że chyba ok. 8-letni
chłopczyk po wyjściu z sektora powiedział do swojego ojca: nie po to nas
stworzono żebyśmy się zabijali"
W kilka dni po meczu relacja toruńskiego kibica wydawała się bliższa prawdy,
bowiem organ zarządzający rozgrywkami wnikliwie przeanalizował zapis z siedmiu
kamer monitoringu, który znajduje się na grudziądzkim stadionie. Poza tym, pod
lupę został wzięty zapis ciągły, który zgodnie z regulaminem musi realizować
każdy klub i nie dopatrzył się żadnych poważnych ekscesów po zakończeniu meczu.
Z nagrań widać było, że atmosfera na trybunach rzeczywiście była nerwowa. Nie
doszło jednak do przekroczenia granicy. W ruch nie poszły żadne niebezpieczne
przedmioty. Co prawda doszło do użycia gazu łzawiącego wobec kilku najbardziej
krewkich kibiców gości, ale nie potwierdziły się informacje, że toruńscy fani
rzucali śrubami w kierunku sektorów zajmowanych przez gospodarzy. To oznacza, że
nie został złamany żaden z punktów Regulaminu Dyscyplinarnego i o wszczęciu
postępowania nie mogło być mowy.
Ekstraliga Żużlowa uznała również, że cała sprawa wygląda zupełnie inaczej po
dokładnej analizie niż na pierwszy rzut oka po obejrzeniu fragmentów transmisji
telewizyjnej. Najpierw można było odnieść wrażenie, że rzeczywiście wydarzyło
coś złego, bo w okolicach ogrodzenia pojawiła się duża liczba ochroniarzy.
Dosłownie po minucie sytuacja została jednak opanowana. I choć fani toruńscy
później jeszcze długo manifestowali swoje niezadowolenie, to organ analizujący
sprawę również nie znalazł podstaw do wyciągania konsekwencji.
Po zawodach powiedzieli:
Ilona Termińska - prezes z Torunia - Każdy punkt jest dla nas ważny. Czy ten
bonus jest sukcesem? Najistotniejsze są dla nas zwycięstwa. Ciężko powiedzieć,
kiedy wyczerpie się nasz limit pecha. Mecz sam w sobie był ładny. Nasi zawodnicy
walczyli i dawali z siebie wszystko, ale to nie wystarczyło do wygranej. To
nieprawda, że sprzyjała nam pogoda, bo jak było widać z przebiegu spotkania,
gospodarze potrafili ostatecznie się przełamać i dostosować do własnego toru.
Wydaje mi się, że lanie toru nie było takie jakie być powinno, a o wszystkim
decydowały starty.
Jacek Frątczak -
menedżer z Torunia - Na początek kurtuazja. Zasłużone
gratulacje dla drużyny z Grudziądza, bo byli naprawdę w ciężkiej sytuacji, a
potrafili odwrócić wynik meczu. Jak widać my nie mamy szczęścia, cały czas pod
górę. Kolejna kontuzja w zespole i to bardzo poważna. Myślę, że Holty do końca
sezonu nie zobaczymy na torze. Zdecydowanie na dziś najbardziej skupiam się i
martwię kontuzją Runego. Ona jest ze wszech miar bardzo poważna. To jest taka
sama kontuzja, jak u Gleba Czugunowa. Rune ma złamanie powyżej kostki. Chodzi o
prawą nogę. Wiadomo, że w tym roku nie wróci na tor, nie mam wątpliwości po
tym co widziałem, ale to nie jest kontuzja, która uniemożliwiłaby mu skuteczną
jazdę w kolejnych latach. Nie wiem, skąd te wieści o końcu kariery. Zwłaszcza że
nie przekazał ich żaden specjalista w dziedzinie chirurgii i ortopedii.
Wracając jednak do meczu jeżeli się jedzie z "z/z" i w dodatku wylatuje w swoim
pierwszym biegu prowadzący parę, to się później szyje tak jak się da. Trzeba
mieć świadomość, jakby ten mecz wyglądał pod kątem mentalnym, gdyby gospodarze
nie mieliby do odrobienia ośmiu punktów, tylko dwanaście. Musiałem zmienić
wszystkie plany, ale za to mi płacą. Już takie rzeczy przerabiałem, "ZZ-ka" i
kontuzja w pierwszym biegu. Gdzieś tam na górze Pan Bóg daje mi takie różne
zadania. Raz się sprawdziłem to sprawdźmy jeszcze raz, żeby nie było lipy Tak
się nieszczęśliwie albo szczęśliwie złożyło, że mam doświadczenie w tych
tematach. Miałem podobne nieszczęścia w Zielonej Górze i najważniejsze w takich
sytuacjach to nie panikować i generalnie mieć plan, cały czas reagować na to co
się dzieje.
Początek meczu był dla nas znakomity. Bardzo mocno później zmieniły się warunki
torowe i nie ma co się dziwić, że gospodarze zaczęli wyciągać lepsze wnioski.
Pogoda też bardzo mocno się zmieniła, w związku z czym ten tor się zaczął
szybciej przesuszać. Ja przede wszystkim chcę podziękować mojej drużynie,
dlatego że my nie mamy się czego wstydzić. Staram się nie czytać tego co piszą
media. Dzisiaj rano nawet docierały do mnie informacje, że nie mamy żadnych
szans, że się nie pozbieramy i tak dalej. W gruncie rzeczy, dopóki walczysz
jesteś zwycięzcą, więc walczymy dalej. Zostawiliśmy serce i w parkingu i na
torze. Wynik był tak naprawdę sprawą otwartą do czternastego biegu. Bonus dla
nas zamyka temat dyskusji o utrzymaniu i innych historiach.
Myślimy dalej co prawda matematycznie, ale jednak o play-offach, choć trudno
będzie nam połatać to wszystko. Na razie póki co wysyłam pozdrowienia do Runego.
Mam nadzieję, że jakoś się trzyma. Dziękuje Pawłowi Przedpełskiemu, bo świetnie
odnalazł się w meczu. Nie było łatwo, bo rzeźbiliśmy wynik jak się dało, co
zresztą widać na moim programie. Pozostali zawodnicy też są zmęczeni. Jack
Holder i Niels Kristian Iversen są po Grand Prix Challenge. W takich ciężkich
warunkach uratowaliśmy bonus, choć myśleliśmy o zwycięstwie. Zresztą Niels też
miał pecha. Rozmawiałem z nim i najprawdopodobniej doszło do awarii silnika.
Obecnie jest też tak, że one mogą pracować, ale są dużo słabsze. Mieliśmy już
podobne przypadki i wiemy czego szukać, bo to są raczej sprawy prądowe. Taka
jest wada dzisiejszych zapłonów. Uczulałem na to chłopaków, lecz trudno po
trzech wygranych biegach sprawdzać napięcie. Tej mocy później zabrakło
Paweł Przedpełski - Toruń - Przyjechaliśmy tutaj z myślą, że wywieziemy więcej punktów, niż tylko bonus. Pierwsze dwa biegi na to wskazywały, a później pojawiła się bardzo duża komplikacja po tym jak Rune zakończył zawody w swoim pierwszym biegu. Zawodnicy z Grudziądza później też złapali swoje ustawienia i byli bardzo szybcy. Dawaliśmy z siebie więcej niż wszystko. W każdym biegu każdy z nas chciał przywozić punkty, bo każdy był na wagę złota. Nigdy nie jest tutaj w Grudziądzu łatwo i my o tym wiedzieliśmy. Gratulacje dla gospodarzy, bo było naprawdę fajne spotkanie. Na pewno dużo by nam dała wygrana, patrząc pod kątem play-offów. Taki jest sport. Nie wszystko stracone, jedziemy dalej.
Robert Kempiński -
trener z Grudziądza - Zaczęliśmy źle, gdyby nie te
pierwsze dwa biegi, może byśmy pokusili się o ten bonus. Taki jest sport. Dzięki
Bogu, że wyszliśmy z tego meczu i wygraliśmy, bo po dwóch pierwszych biegach
mogło być ciężko. Generalnie jak pojedzie Kai Huckenbeck od pierwszego biegu, to
jedzie słabo. Jak pojedzie Krystian Pieszczek, to jedzie słabo od pierwszego
biegu. To tak jest. Jeżeli chodzi o tych zawodników, to trzeba mieć szczęście,
żeby któryś pojechał dobrze. Później są sami na siebie pogniewani, że nie jadą,
ale to zależy tylko od nich, czy pojadą dalej czy nie. O juniorach nie będę się
wypowiadał, bo to Robert Kościecha ich trenuje, choć ja też jeżdżę z nimi na
młodzieżówki. Jednak to nie jest taki kawałek chleba, jak niektórzy myśleli, że
przyjdzie inny trener i zrobi z nich zawodników.
Powiem osobiście, że jeszcze długo będzie trwało, aby coś się zmieniło w tym
temacie. Robert przyjeżdża na dwie, trzy godziny, bo tyle trwają treningi.
Potrafią jeden bieg wygrać, a drugi przyjechać ostatni. Na młodzieżówkach
czasami zajmujemy trzecie miejsce, a czasami ostatnie. Robert też nie bierze
najsilniejszego składu. Nie raz nie startuje Kamil Wieczorek, bo szkolimy tych
najmłodszych chłopaków, aby w przyszłym roku oni jeździli. Mieliśmy też trochę
szczęścia, ale nie patrzymy na inne drużyny i nikomu nie życzymy źle.
Artiom Łaguta - Grudziądz - Cóż mogę powiedzieć, po pierwszych dwóch biegach byłem zaskoczony, że przegrywamy tyloma punktami, bo myślałem, że to my tak będziemy wygrywać. Ze swojej strony robiłem wszystko, chociaż w pierwszym biegu pomyliłem się z przełożeniem. Później po zmianie jechałem już lepiej, choć zawsze chcę jeździć jeszcze lepiej. Mam nadzieję, że do końca sezonu będę mieć taką samą prędkość. Co zawody, to lepsze czasy na nich pokazuję. Oczywiście, chciałbym tak jeździć na Grand Prix i wygrywać tyle biegów, ale na Grand Prix nie jest tak łatwo wygrać każdy bieg. Te tory co robią na Grand Prix są bardzo ciężkie.
Get Well Toruń na Facebooku - Jak się okazało kontuzja jest mniej skomplikowana jak się początkowo wydawało! Rune został już dzisiaj wypisany ze szpitala. Teraz czeka go rehabilitacja, ale jak stwierdził sam zawodnik, jeszcze w tym roku chce wsiąść na żużlowy motocykl, czego mu bardzo życzymy.