2018-05-18 runda zasadnicza
KS Get Well Toruń - Fogo Unia Leszno
     
Get Well Toruń dotychczas pojechał dwa spotkania ligowe na Motoarenie, pokonując Spartę Wrocław (47:43) i GKM Grudziądz (51:39). Dla torunian były to jedyne zwycięstwa w tym sezonie, bo na wyjazdach Anioły trzykrotnie uznawały wyższość rywali.
Nic więc dziwnego, że w ich obozie była pełna mobilizacja. Jacek Frątczak zarządził prace torowe, które miały doprowadzić nawierzchnię do takie stanu, który byłby atutem gospodarzy. Jednak to co działo się na torze było rzecz jasna owiane było tajemnicą, a menadżer jedynie zagadkowo mówił, że kibice na Motoarenie powinni obejrzeć bardzo ciekawe zawody. Toruńska drużyna miała jednak wiele problemów. Jason Doyle i Niels Kristian Iversen sprowadzeni za niemałe pieniądze, mieli być w tym sezonie lokomotywami i zagwarantować swoją jazdą play-off, a pozostałym dać komfort jazdy w rundzie zasadniczej. Niestety w pięciu kolejkach, obaj zawodnicy jechali na wstecznym biegu. Duńczyk na dokładkę skarżył się w mediach, że nie był darzony zaufaniem, że czasami dostaje za mało szans, a to rodziło konflikty pomiędzy zawodnikami, a także na linii menadżer - zawodnicy. Przykładem mogła być ostra wymiana zdań podczas ostatniego spotkania z Falubazem Zielona Góra, kiedy to Iversen burzył się, że był zastępowany przez kolegów z drużyny. Nie spodobało się to nie tylko kibicom, ale też sporej grupie ludzi w toruńskim klubie, która była za tym, żeby Duńczyk odpoczął w kolejnym meczu, bowiem w odwodzie pozostawał Jack Holder, który kilka razy sprawdził się w roli dżokera. Było w tym sporo prawdy, bo Iversen sportowo niczego drużynie nie gwarantował. Sprzętowo był pogubiony, a pod presją czasu popełniał kolejne błędy. Legitymował się najgorszą średnią biegopunktową w drużynie. Zastąpienie go młodszym z braci Holderów, zwłaszcza na Motoarenie, wielkim ryzykiem zatem nie było. Zwłaszcza, że Anioły z dyspozycją jaką prezentowały nie były faworytem w konfrontacji z Bykami i nawet przy przegranej menadżer zyskałby wiedzę czy może otwarcie postawić na Australijski zaciąg w składzie. W przeszłości Toruń potrafił zaryzykować, jak choćby w 2015 roku, gdy ówczesna drużyna prowadzona przez Jacka Gajewskiego jechała przeciętnie i trafiła w półfinale play-off na ekipę z Leszna. Niektórzy twierdzili nawet, że polegną już na Motoarenie. Wtedy zdecydowano się na zaskakujący ruch i przygotowano bardzo twardy tor. W Toruniu kurzyło się jak nigdy i goście się pogubili. Ostatecznie przegrali 41:49 i przed rewanżem w Lesznie sprawa awansu do finału była otwarta. W sezonie 2018 mówiło się, że Get Well znowu nie miał wielkich szans w rywalizacji z ekipą Piotra Barona. Jednak czy robienie toru przeciwko gościom miało sens? Czy drastyczne zmiany kadrowe mogły odmienić obraz drużyny?

Jacek Frątczak milczał i nie zdradzał swojego planu na Unię z Leszna, ale odpowiedź na drugie pytanie udzielona została po tym, gdy opublikowano meczowe składy w których Piotr Baron zdecydował się na sprawdzony układ "Byczych" par, a "Anielski" menago wstawiając Iversena w roli doparowego dał jasny sygnał, że od początku w składzie będzie Jack Holder i Duńczyk mógł w ogóle nie wyjechać na tor. Zmiany te nie miały jednak sensu, jeśli w ekipie miejscowych zawiedzie choć jeden zawodnik, bowiem Leszno miażdżyło rywali jak walec i nie miało litości dla słabeuszy. A ponadto Anioły nigdy nie miały lekkiej przeprawy z Wielkopolską drużyną na MotoArenie. Drużyna z Leszna była pierwszą w Polsce, która miała okazję gościć na nowo otwartym obiekcie w maju 2009 roku i uległa wówczas Unibaxowi 42:48. Wydawało się, że w kolejnym sezonie uda się Unii pokonać miejscowych, wszak zmierzała ona po mistrzowski tytuł. Ponownie jednak się nie udało i to dwukrotnie, wliczając w to półfinał play-offów. W kolejnych latach goście kontynuowali serię porażek, niekiedy wysokich. Przełom nastąpił dopiero przy dziewiątym spotkaniu - w sezonie 2015. Wówczas Fogo Unia Leszno zwyciężyła po emocjonującym meczu 46:44. Klasą samą dla siebie był niepokonany Piotr Pawlicki, który w sezonie 2018 przyjeżdżał do Grodu Kopernika po wywalczeniu dwóch kompletów na własnym torze. I nie tylko on czuł się na Motoarenie jak u siebie w domu, bo wiosną w turnieju cyklu Speedway Best Pairs zdążyli wygrać w Toruniu Jarosław Hampel i Emil Sajfutdinow.
Po premierowym triumfie Byków na Motoarenie dwie kolejne wizyty nie były już tak udane, choć Unia nie przegrywała zbyt wysoko. Na uwagę zasługuje jednak mecz z sezonu 2016, gdy Get Well Toruń przez cały rok był u siebie niepokonany, a Unia nie wygrała na wyjeździe żadnego meczu. Mimo to nawiązała na Motoarenie walkę, przegrywając siedmioma "oczkami" i broniąc przy tym punkt bonusowy. W ubiegłym roku leszczynianie zdołali z kolei wygrać po raz drugi, bo pogrążyli gospodarzy najmniejszym możliwym wynikiem 46:44 i na bazie tego doświadczenia i aktualnej formy Aniołów, niemal wszyscy wieszczyli trzeci tryumf gości w sezonie 2018 i niestety przepowiednie te ziściły się. Jednak nie przegrana była problemem, ale styl w jakim to się stało oraz sytuacje do których doszło w trakcie i po meczu.

Już pierwsza seria startów pokazała, że nie będzie to przyjemny wieczór dla torunian. Po niej goście prowadzili już sześcioma punktami, a wśród gospodarzy jedynie Jason Doyle mógł się pochwalić większą zdobyczą niż jeden punkt. To zwiastowało katastrofę, która nadeszła w kolejnych seriach startów. Gospodarzom nie pomogły przedmeczowe zabiegi torowe, bo lekko przyczepny tor, czyli taki jaki preferowali zawodnicy Get Well był idealnym rozwiązaniem dla aktualnych mistrzów Polski. Lesznianie od samego początku wyglądali na doskonale spasowanych. Kapitalnie startowali, a jeśli spod taśmy coś im nie wyszło, potrafili nadrobić to na trasie. W Get Well brakowało przede wszystkim wygranych wyścigów. Seniorski skład zanotował za dużo zer, aby zespół mógł wygrać ten mecz. Światełkiem w tunelu było jedynie to, że końcu dobre zawody pojechał Jason Doyle i widać było, że jego dyspozycja zbliżała się do tej, z jaką zdobył tytuł mistrza świata. Warto też odnotować, że Australijczyk jako pierwszy po dwunastu wyścigach przywiózł za plecami kapitalnego w tym sezonie Piotra Pawlickiego. Dobre zawody pojechał również Daniel Kaczmarek, który swoją postawą zasłużył nawet na miejsce w biegu z rezerwy taktycznej.
Niestety słaby występ zanotowali bracia Holderowie. Starszy wlał trochę nadziei w serca fanów Get Well podczas warszawskiej rundy GP. Niestety tym razem to nie był ten sam zawodnik. Słabe starty, brak prędkości na trasie i w efekcie tego tylko 1 punkt. Dodatkowo Chris Holder skręcił nogę podczas jednego z próbnych startów i już po siedmiu wyścigach meczu zrezygnował z dalszej jazdy. Na szczęście uraz okazał się niegroźny i Australijczyk nie musiał pauzować w kolejnych meczach. Równie mizernie wyglądał jego młodszy brat, który dostał w tym meczu swoje szanse już od pierwszej serii. Menadżer jednak szybko zauważył, że to nie był dzień Jacka Holdera i po jego dwóch wyścigach postanowił wypuścić Nielsa Kristiana Iversena. Duńczyk szału nie zrobił i potwierdził, że jego forma daleka była od optymalnej.

W szeregach Unii, zaskakująco słabo, pojechali juniorzy. Bartosz Smektała i Dominik Kubera z dobrej strony pokazali się jedynie w wyścigu młodzieżowym i aż strach pomyśleć co zostałoby z Aniołów, gdyby ta dwójka pojechała na poziomie do którego przyzwyczaili swoich fanów. Poza juniorami w szeregach Byków na oklaski zasłużyli wszyscy pozostali zawodnicy. Kolejne świetne zawodny pojechał Piotr Pawlicki, który zachwycił nonszalanckim atakiem na Rune Holcie. Tym razem nie zdobył jednak kompletu. Jeszcze lepiej od kapitana zaprezentował się Emil Sajfutdinow, dla którego były to najlepsze zawody w tym sezonie, a jechał on po fatalnym upadku dzień wcześniej w Grand Prix. Rosjanin mógł zdobyć duży komplet punktów, ale odstąpił ostatni wyścig juniorowi. Mecz ten potwierdził, że Unia była w niesamowitym gazie. Kolektyw, drużyna, zespół idealnie zbilansowany i można się było prześcigać w komplementach, ale najlepszym komplementem dla tego zespołu były jego wyniki. Kolejni rywale, patrząc na to, co wyprawiali mistrzowie Polski, mogli mieć nocne koszmary, bo jedynie katastrofa mogła sprawić, że Leszno nagle przestanie jechać i z tą dyspozycją uniści mogli rozjechać Ekstraligę jak walec.
Na przeciwległym biegunie byli torunianie, którzy po sześciu kolejkach mieli na koncie tylko 4 punkty i zajmowali przedostatnie miejsce w tabeli. Nic więc dziwnego, że upust swoim emocjom dali toruńscy fani, którzy po meczu wygwizdali swoją drużynę. I choć nie był to czas aby wyrokować, kto miał szansę na fazę play-off, to patrząc na aktualną dyspozycję Aniołów, nasuwało się jedynie na myśl, że Get Well powinien skupić się na utrzymaniu bez meczów barażowych. Pozytywem dla Jacka Frątczaka na pewno była dobra dyspozycja wspomnianego Kaczmarka i Doyla, ale dwóch zawodników meczu nie wygra.

Podsumowując.
Get Well mógł zakładać przegraną z lesznianami, ale nikt nie zakładał, że stanie się to w takim stylu. Dość powiedzieć, że Anioły, jeśli już przegrywały na nowym stadionie, zwykle ulegały rywalom kilkoma "oczkami". Wyjątkami były mecze z 2012 roku z Falubazem Zielona Góra (39:51), czy też Unią Tarnów z 2015 (40:50). Drużyna z Torunia była uznawana za jedną z tych, którą na jej owalu pokonać w lidze było bardzo trudno. Przez wiele lat tak jak wcześniej wspomniano, sztuka ta nie udawała się samej Unii, ale też innym zespołom. Dopiero przed rokiem pierwszy raz z Motoareny z tarczą wyjechały Betard Sparta Wrocław i Włókniarz Częstochowa, a po siedmiu latach Cash Broker Stal Gorzów. Efektem porażek była jednak nie tylko słabsza dyspozycja, ale też kontuzje. Jednak w sezonie 2018 do meczu z Unią, Get Well przystąpił w pełnym zestawieniu, a mimo to zdobycie 37 punktów na własnym torze to najgorszy wynik nie tylko w historii Motoareny, ale też najgorszy od 2008 roku w Ekstralidze, gdy ówczesny Unibax przegrał na stadionie przy Broniewskiego 34:59 z Włókniarzem. Co więcej, oba mecze były jedynymi w XXI wieku na własnym terenie, w których żółto-niebiesko-biali nie dobrnęli do granicy 40 punktów.

Mimo wszystko nie wynik smucił toruńskich fanów, a to co działo się z drużyną.

Po pierwsze drużyna nie wiedziała na jakim torze startuje. I chyba nikt nie panował nad tym, co dzieje się z toruńską nawierzchnią. Po meczu menedżer narzekał, że było za dużo wody, że funkcyjni komisarze kazali lać. Prawda była jednak taka, że gospodarze sami zalali sobie tor, a potem się w tej wodzie utopili. Znamienne było to, że każdy wyjazd polewaczki wywoływał coraz szerszy uśmiech na twarzy menedżera Fogo Unii Leszno Piotra Barona. Przed sezonem były zapowiedzi, że Get Well uczyni tor swoją twierdzą. Jednak na tak przygotowanej nawierzchni, jaką przygotowano na mecz z Unią Leszno to goście czuli się jak u siebie na "Smoczyku".

Po drugie zespół Get Well nie miał szefa. Frątczak ciągłym medialnym show i pozycją na kolanach przed zawodnikami, nie zbudował sobie autorytetu. Menadżer chciał, żeby wszyscy go kochali, a w efekcie nikt go nie szanował. W kuluarach mówiło się, że żużlowcy Get Well śmiali się z niego po kątach, a to nie było pozytywnym objawem. Mało tego drużyna, była rozstrojona emocjonalnie, tak jak jej menedżer, który został sam na polu walki. Adam Krużyński, czyli człowiek, który pomagał budować zespół i mocno dotąd wspierał Frątczaka, awansował w firmie Nice, przeniósł się do Włoch i miał czasu dla drużyny, a w tej sytuacji menedżer nie miał nikogo, kto stanąłby za nim murem i wsparłby go swoim autorytetem. Ktoś powie, a jakie ma znaczenie to, co dzieje się z Frątczakiem? Przecież on nie jedzie. Jednak każda drużyna potrzebuje kapitana, który w trudnym momencie zmobilizuje i wymyśli coś, żeby dodać im otuchy, ewentualnie podać na tacy pomysł na odwrócenie losów meczu.

Po trzecie relacje między zawodnikami nie układały się najlepiej, a można było to zaobserwować w pomeczowym magazynie żużlowym, gdzie jednym z gości był Paweł Przedpełski, który jako jedyny odważył się zmierzyć się z serią niewygodnych pytań. Tym bardziej, że dziennikarze zaserwowali meczowy materiał "od kuchni", pokazujący kulisy piątkowego meczu w Toruniu. Atmosfera była gorąca, czasami nawet za bardzo. Przekleństwa padały bez liku, a antybohaterem był Rune Holta, który po jednym z biegów w rozmowie z Jackiem Frątczakiem nawał Daniela Kaczmarka "pierdolonym idiotą". Nie da się ukryć, że Holta w tych słowach mocno się zagalopował, bo na torze mimo nieco lepszej zdobyczy punktowej niż koledzy z drużyny, był bardzo słaby, a swoją złość wyładował na młodszym koledze, któremu przecież miał pomagać na torze. Właśnie ten moment pokazał, że atmosfera w Toruniu wśród zawodników była napięta. Całą sytuację trafnie skomentował w pomeczowym felietonie redaktor prowadzący Gabriel Waliszko: "Nie chodzi o to żeby po kimś jechać. Bo jeździć najlepiej potrafią żużlowcy, a rolą dziennikarzy było przekazywać kibicom najbardziej rzetelne informacje i tłumaczyć pewne zawiłości. Dlatego też do magazynu Ekstraligi próbowaliśmy już nie raz i nie dwa zapraszać ludzi z toruńskiego klubu, poczynając od początku sezonu czyli od programu 1 dnia kwietnia. Ale w prima aprilis się nie udało, więc najbardziej przemeblowany klub i jeden z pretendentów do medali przedstawiliśmy w formie materiału nagranego wcześniej w grodzie Kopernika.
I tak próbując później prawie tydzień w tydzień dzwonić i pytać wyczerpaliśmy szybko (poza juniorami) listę zapraszanych…do momentu aż trafiliśmy na kapitana. Nie wiem czemu tak późno do niego uderzyliśmy, ale wiem, że był to strzał w dziesiątkę. Paweł potwierdził wizytę jeszcze przed piątkowym laniem z Lesznem, a po dramatycznych wydarzeniach na Motoarenie nie zmienił zdania. Wiem z autopsji, że takie postawy nie zdarzają się często i nikt nachalnie nie pcha się do telewizji po takich zdarzeniach jakie kibicom zafundowali toruńscy żużlowcy. Paweł miał inaczej i przyjechał. Usiadł, uśmiechnął się, raz czy drugi nabrał powietrza, odpowiedział jak mógł i wyjechał z tarczą. Inaczej niż jego bardziej doświadczone otoczenie z anielskiego klubu. Pokazał jak można wyjść z kryzysu z klasą. Można spojrzeć w twarz, czasem się nawet zawstydzić, ale zyskać na swej postawie więcej niż dalsi i bliżsi koledzy. Można wygrać szacunek tych, którzy w charakter zawodnika wątpili i sympatię tych, którzy psioczyli na toruńskiego rodzynka w talii przyjezdnych asów. Brawo on, brawo kapitan. 23 lata, a zachowanie godne prawdziwych, charyzmatycznych mistrzów. Wielu kolegów może się uczyć.
Drużyna? To znaczy zlepek nazwisk? Nie będę pochylał się dłużej nad Norwegiem z polskim paszportem, bo szkoda papieru. Jak mawiał klasyk - cała Polska widziała jak rutyniarz Holta zachowywał się w stosunku do młodszego kolegi z pary. Jasne, że to były emocje, walka o kasę, o wygraną pewnie też. Ale to w żaden sposób nie usprawiedliwia 24 lata starszego faceta, który już w żużlu wszystko widział i przeżył.
Co dalej z Toruniem? Będzie stał jak stoi, a turyści wciąż będą smakować pierniki. Pewnie jak kurz opadnie, to znajdzie się jakiś sposób, żeby poukładać ten bałagan. O Aniołach wiadomo było tyle, że w tym nieporządku nie było widać żadnej twórczej idei. A może warto zapytać człowieka stamtąd, który jako jedyny zdecydował się bronić dobrego imienia klubu? Kapitan jako taki żużlowy Totti albo inny Maldini mógłby stać się liderem tej odbudowanej drużyny. Takim swoistym Il Capitano. O ile dostanie więcej zaufania od najbliższych ludzi w żużlowej pracy".

Jakby tego wszystkiego było mało kontuzji doznał Chris Holder, który miał być motorem napędowym Get Well Toruń w meczu z Unią Leszno, tymczasem podczas próbnego startu przed swoim drugim biegiem zawinęła się nogo pod hak. Zawodnik pojechał do szpitala na prześwietlenie i nie było wiadomo jak długo potrwa ewentualna przerwa w startach, a ta byłaby niemałym problemem, bowiem zawodników z grodu Kopernika, czekały dwie konfrontacje z Włókniarzem Częstochowa.

Po zawodach powiedzieli:
Przemysław Termiński
- właściciel klubu z Torunia - wypowiedź z portalu społecznościowego - Leszno przejechało się po nas, jakby przyjechali tu na trening punktowany. Dobrze, że tor był przygotowany pod nas bo inaczej z 30 byśmy nie wyszli. Wstyd Panowie zawodnicy. I to podwójny, bo przed własna publicznością.

Ilona Termińska - prezes klubu z Torunia - Jestem przekonana, że zawodników na stać na wygrywanie. To jest bardzo dobra drużyna. Obecnie nie rozważamy zmiany menadżera. Zawsze musimy sobie zdawać pytanie - "Co dalej?". Trzeba ewentualnie znaleźć jakieś rozwiązanie w zamian. Z przekazów, które do mnie docierają wynika, że powinniśmy wszystkich powymieniać. Dobre rady lubią ograniczać się do zwolnień, a my na ten moment działamy w określonej rzeczywistości. Sytuację klub ma taką, jak jeszcze dwa inne w lidze, natomiast to na nas nie wiedzieć czemu skupia się cała ta nieprzyjemna otoczka medialna. Jak się źle dzieje, to fajnie sobie o tym Toruniu pogadać, bo podwinęła im się noga. Zdaję sobie sprawę, że teraz jest mnóstwo emocji, ale moim zdaniem jest to bardzo niefortunna ocena ze strony środowiska. Media potrafią sporo dodawać, scalić kilka wypowiedzi w jedną i w efekcie przekłamać rzeczywistość.

Jacek Frątczak - menedżer z Torunia - To nie jest tak, że nie ma refleksji. Po raz kolejny uważam, że było zbyt dużo wody wylane na tor przed meczem, po to by się nie kurzyło. Wiem, że ten tor inaczej reaguje. Dlatego właśnie było tak mało ścigania. Wcześniej było zdecydowanie łatwiej. Chodzi o to, żeby start nie decydował, tutaj natomiast po pierwszym łuku nie było już za bardzo co robić. Krawężnik zrobił się zbyt szybki. Zdecydowanie zabrakło punktów Chrisa Holdera, a ta zamiana Jacka nie do końca wypaliła. Po ostatnim meczu, kiedy Jackowi zatarł się silnik, gdzieś te ustawienia sprzętu uciekły. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko przeprosić kibiców za ten wynik. Dziękuje Jasonowi i całej drużynie bo na prawdę wspinaliśmy się na nasze maksimum. Mistrz Świata wraca, Rune Holta jedzie na swoim poziomie, Daniel Kaczmarek też walczy. To nie jest tak, że nie chcemy pracować.

Jason Doyle - Toruń - W Toruniu możemy pokazać dobry żużel i zdobywać punkty. Problemem jest zbyt duża presja wywierana na klub. To nie ułatwia nam pokazania pełni możliwości. Po spotkaniach dostaje bardzo dużo negatywnych wiadomości od kibiców. Staramy się dawać z siebie wszystko. Potrzebujemy dobrego ścigania. Rywalizowaliśmy z najlepszą drużyną, w której jeździ siedmiu mocnych zawodników. Nie ma jednak mowy o żadnych warunkach. Jechaliśmy u siebie, na własnym torze. Musimy iść naprzód, jutro jest nowy dzień. Musimy myśleć pozytywnie. Negatywne podejście z naszej strony, ze strony kibiców i klubu nie pomoże nam odnosić sukcesów.

Rune Holta - Toruń - Nie możemy jednak obwiniać nawierzchni. Była równa dla każdego. Być może na łukach było trochę za dużo wody. Nawierzchnia była tam bardzo ciężka. Z moim sprzętem wszystko jest ok. Miałem zbyt dużo mocy. To był główny problem. Przez cały czas musieliśmy ograniczać tą moc w silniku. Dopasowanie się do tego toru było na prawdę trudnym zadaniem. Dopiero w ostatnim wyścigu udało się odnaleźć perfekcyjne ustawienia

Piotr Baron - menedżer z Leszna - Spodziewałem się, że będzie to na prawdę bardzo ciężki mecz i wcale nie był on łatwy. Nie spodziewaliśmy się szczerze takiego wyniku, nie mówię jednak, ze nam nie odpowiada. Przy takim stosunku punktów prawdopodobne jest to, ze zdobędziemy u siebie bonus, więc oczywiście się cieszymy.

Janusz Kołodziej - Leszno - Cieszę się, że Jarek przyjeżdżał pierwszy, a ja mogłem zamykać tyły. Najbardziej jednak cieszymy się z wygranej. Dużo lekcji domowych odrabialiśmy, żeby, te zawody dobrze pojechać. Bardzo nam na tym zależało. Wiadomo, sezon jest długi i ciężki. Chcieliśmy powalczyć tak jak wszędzie. Jednym radość, drugim smutek ale co poradzimy - taki jest sport.

Wojciech Żabiałowicz - były żużlowiec i trener z Torunia - Ręce opadają. Dużo się mówi, a mało się robi. Jako były zawodnik jestem za tym, żeby menedżera Jacka Frątczaka odwołać z klubu. Nie wiem, co zrobi właściciel, ale według mnie taki ruch jest oczywisty. Pan menedżer cały czas dużo krzyczy, ale efektów nie ma. Tor ewidentnie został zrobiony pod gości. Przecież spotkały się dwie drużyny z górnej półki i nie powinno być aż takiej różnicy. Tymczasem oni się bawili z nami jak z chłopcami. Sajfutdinow z Kołodziejem robili co chcieli. Jak można było do tego dopuścić. Inni, choć są komisarze, kombinują z torem i potrafią go zrobić tak, żeby zyskać jakąś przewagę na starcie. A w Get Well wszyscy skulili uszy po sobie. Już rok temu tak było. Teraz nic się w tej kwestii nie zmieniło. Menedżer Frątczak mówi, że zmienia tor, ale nic mu nie wychodzi. Niech zapyta Barona, jak to się robi. Ten to potrafi z leszczyńskiego toru zrobić atut drużyny. W Zielonej Górze jest tak samo. Poza tym nie tylko tor jest problemem Get Well. Atmosfera jest niezdrowa. Jack Holder stanął przed kamerami i powiedział to. Jeśli nic się w tej kwestii nie zmieni, wylecimy. Gdybym ja był menedżerem Get Well, to po takim meczu jak piątkowym podałbym się do dymisji. Powiedziałbym, że nie potrafię wam pomóc i trzeba to skończyć.

Robert Kościecha - były zawodnik i trener z Torunia - Wygranej Fogo Unii można było się spodziewać, ale mimo wszystko liczyłem, że wynik będzie nieco inny. Byłem zszokowany torem, który przed meczem był bardzo namoczony. Nawierzchnia była dość przyczepna. Czytałem, że Get Well chciał zaskoczyć gości torem, a mam wrażenie, że torunianie zaskoczyli samych siebie. Gdyby Sajfutdinow nie odpuścił biegu i gdyby Kołodziej nie miał upadku, to zwycięstwo gości mogło być jeszcze bardziej okazałe. Dobrze, że Jack Holder dostał szansę od razu. Do tej pory było tak, że wskakiwał gdzieś w połowie spotkania lub jeździł bardzo rzadko. Iversen od początku sezonu nic nie jedzie. Widać, że jest pogubiony. Ruch z Jackiem był dla mnie rozsądny. Mam niestety wrażenie, że torunianie jadą coraz gorzej. Po tym spotkaniu jedynym plusem jest postawa Jasona Doyle'a. Pretensji nie można mieć też do Daniela Kaczmarka, który od początku sezonu przejawia dużą ochotę do walki. Cała reszta jeździ bardzo w kratkę lub po prostu słabo. Wydaje mi się, że drużyna ma problem gdzieś wewnątrz. Coś w środku tej drużyny ewidentnie nie gra, bo nazwiska przecież są. Nie chce mi się wierzyć, że cały zespół tak po prostu nie jedzie. Ciągle jest jednak szansa na play-off. Get Well jedzie teraz do Częstochowy, ale to nie ten mecz jest kluczowy. Najważniejszy będzie rewanż z Włókniarzem na Motoarenie. Jeśli torunianie to spotkanie przegrają, to czwórka definitywnie im odjedzie.

Kibice na trybunach:
- Dzięki, Jacek. Jak to się dzieje, że goście jadą u nas jak u siebie? To jest jakiś koszmar.
- Jest remis, brawo! To już jakiś sukces. Trzeba skupić się na walce o zachowanie twarzy i resztek honoru.
- Co się odwlecze, to nie uciecze. Tym razem spadną. Wychodzę stąd
- Co wy robicie? Apator, co wy robicie?
- Igor, dlaczego cię nie wystawili? Powiedz mi chłopie. Wytłumacz mi do cholery, czemu wy tak jedziecie?

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt