Jednak nie toruńskie kontuzje wprowadziły smutek
do środowiska żużlowego.
Oto bowiem przedostatnia
kolejka stała się smutnym obowiązkiem, bowiem kilka dni wcześniej samobójstwo
popełnił zawodnik Stali Rzeszów - Tomasz Jędrzejak, który jeszcze w ubiegłym
sezonie zdobywał punkty dla drużyny wrocławskiej. Na trybunach można było
dostrzec mnóstwo kibiców w czarnych koszulkach, którzy chcieli takim gestem
uczcić pamięć zmarłego, wieloletniego kapitana WTS-u. Oprócz minuty ciszy i
meczu bez muzyki, spotkaniu towarzyszyła symboliczna oprawa, przygotowana przez
kibiców spod "Wieży", a okrzyki "Tomasz Jędrzejak" wzruszyły aż do bólu....
Oto jak całą sytuację skomentował były zawodnik Aniołów, Greg Hancock, w sezonie
2018 startujący wspólnie z Tomkiem Jędrzejakiem w Stali Rzeszów, a w przeszłości
wspólnie obaj Panowie reprezentowali klub z Wrocławia: "Jestem w szoku, pewnie
jak wszyscy. Nie powiem nic odkrywczego. To był wspaniały człowiek i niesamowity
żużlowiec. Wszyscy dookoła podkreślają, że Tomek był po prostu bardzo lubianą
osobą. To szczera prawa. Są momenty w życiu, kiedy wszystko inne traci sens.Nie
jestem w stanie pojąć tego, co się stało. Nie mogę sobie wyobrazić, co czują
jego najbliżsi: żona i dwie wspaniałe córki. Słowa nie wyrażą tego, co czuję.
Moje serce krwawi i nadal ciężko uwierzyć w to, że Tomka już nie ma z nami. To
był strasznie trudny dzień. Cały czas jest nam wszystkim ciężko pogodzić się z
tym, co się stało. Pytamy ciągle, dlaczego? Odpowiedzi nie poznamy. To był
serdeczny kolega. Niezwykle pogodny i uśmiechnięty człowiek".
Kolejka ligowa musiała się jednak odbyć,
bo w cieniu tragedii, życie musiało toczyć się dalej.
Torunianie jechali do Wrocławia na dużym ludzie, bo
kontuzje w drużynie i układ tabeli dawały tylko iluzoryczne nadzieje na to, że
zespół może powalczyć o fazę finałową w sezonie 2018. Na godzinę przed pierwszym
biegiem do stanu nawierzchni uwagi zgłosił menedżer gości Jacek Frątczak.
Poparli je: komisarz i sędzia zawodów. Przez kilkanaście minut ciągnik
uporczywie pracował na pierwszym łuku Stadionu Olimpijskiego. Spowodowało to
piętnastominutowe opóźnienie meczu.
Pomimo tylu przeciwności Get Well nie
pękł we Wrocławiu, a wiara w końcowy sukces mimo braku Holty i Kaczmarka tliła
się tylko w sercu menadżera Jacka Frątczaka. I
toruński menago miał rację, bo jego drużyna była o krok od olbrzymiej
niespodzianki. Gdyby nie błąd Jason Doyle'a w piętnastym biegu, torunianie sensacyjnie
mogliby wskoczyć do play-offów. Ostatecznie skończyło się remisem, ale i tak
należało zdejmować czapki z głów przed ambitną postawą Get Well. Pierwszy bieg
to planowana zmiana, w której Jack Holder zastąpił debiutującego w ligowym
składzie Aleksa Rydlewskiego. Po starcie na czele stawki usadowił się Woffinden,
ale nieustępliwie przez trzy okrążenia atakował go młodszy z braci Holderów i
wywalczył pierwszą pozycję, czym wprowadził w prawdziwą euforię toruńskich
kibiców, którzy przybyli na Stadion Olimpijski, bo za plecami walczącej dwójki
przyjechał Doyle i Dróżdż.
Niestety to co wypracowali seniorzy w pierwszym biegu, juniorzy w kolejnym
roztrwonili, bo już na starcie dali ograć się Drabikowi i Liszce. Niestety
Kościelski, jako zmiennik kontuzjowanego Kaczmarska nie pokazał nic wielkiego, a
Kopeć-Sobczyński w niczym nie przypominał zawodnika, który w rozgrywkach
młodzieżowych w ramach DMPJ zgromadził z bonusami komplet punktów.
Trzecia gonitwa to pojedynek Kapitanów (Janowski - Przedpełski), których
wspierali doskonale znany w Toruniu Max Fricke, który nie miał okazji zdobywać
punktów dla Aniołów oraz Chris Holder. Po starcie wydawało się, że z
gospodarzami powalczy Przedpełski, ale wrocławianie doskonale rozegrali pierwszy
i drugi łuk czym pokazali, że nie zamierzają zostawiać sprawy awansu do play-off
do ostatniej kolejki spotkań i pewnie wygrali 5:1. Ostatecznie za wrocławską
dwójką przyjechał Holder, a toruński kapitan zrezygnowany dojechał na ostatniej
pozycji.
Bieg czwarty kończący pierwszą serię startów to doskonała szarża Drabika, który
wysforował się na czoło stawki, ale za jego plecami ku zaskoczeniu wszystkich
przez jedno okrążenie jechał Kopeć-Sobczyński, który przeszkadzając Iversenowi,
w pewnym momencie dał wyprzedzić się Milikowi, który wyprzedził zarówno
toruńśkiego juniora jak i Duńczyka. Gdy zanosiło się na trzecie z rzędu 5:1 dla
gospodarzy, na prowadzeniu zdefektował motocykl wrocławskiego juniora i Anioły
uratowały biegowy remis, ale dostały wyraźny sygnał, że mecz nie będzie
spacerkiem, a ciężką walką o każdy centymetr toru.
Po przerwie na równanie toru, ponownie pod taśmą stanęła toruńska para, która
jako jedyna była w stanie urwać punkty Spartanom, ale tym razem Jack Holder
wyjechał jako rezerwa taktyczna. Najlepszym refleksem na starcie popisał się
Doyle, ale już na przeciwległej prostej Janowski znalazł sposób na minięcie
Australijczyka, a że drugi z wrocławskich zawodników na początku drugiego
okrążenia wyprzedził Holdera, zanosiło się na 4:2, ale Fricke przechodząc na
trzecią pozycję lekko dotknął Holdera, który upadł na tor. Sędzia musiał
przerwać bieg i z powtórki wykluczył toruńskiego rezerwowego. W drugi podejściu
do biegu piątego, ponownie ze startu najlepszy był Doyle, ale po raz drugi dał
się wyprzedzić Janowskiemu i torunianie przegrali kolejny bieg tym razem 4:2.
Szósta gonitwa to show Milika, który szybko uporał się z Przedpełskim, a Liska
dzielnie walczył z parą gości, jednak na trzecim okrążeniu Holder wyprzedził
juniora gospodarzy i bieg zakończył się remisem. Po biegu siódmym, którzy Anioły
wygrały 4:2 przewaga gospodarzy zmalała do sześciu punktów. W biegu tym w ramach
rezerwy taktycznej za Kościelskiego pojechał Kopeć-Sobczyński i gdy Iversen
wygrał start i mocno poszerzył tor jazdy gospodarzom przez moment torunianie
jechali na 5:1. Ostatecznie Woffinden szybko uporał się z Igorem, ale na
Iversena zabrakło mu prędkości.
Trzecia seria startów, to mocna kontra torunian, bo para Doyle - Jacka
Holder prowadziła 5:1 z Drabikiem i Milikiem, ale najlepszy junior świata, na
ostatnim łuku uporał się z Holderem i zapewnił swojej drużynie 2 pkt, ale Anioły
zbliżyły się do rywala na 4 pkt. Kolejny bieg rozpoczął się po regulaminowej
dodatkowej przerwie dla Drabika, który startował bieg po biegu w ramach rezerwy
zwykłe. Zmiana ta okazała się trafiona, bo Wrocław zyskał ponownie
sześciopunktową przewagę, a cztery okrążenia najszybciej pokonał zmiennik
Dróżdża, a za jego plecami a metę wjeżdżali kolejno Przedpełski, Woffinden i
Holder. Po biegu dziewiątym Przedpełśki otrzymał ostrzeżenie od sędziego, za
niebezpieczną jazdę, bo toruński kapitan na ostatnim łuku niemal staranował
Drabika. Torunianie nie zamierzali składać broni, bo w biegu dziesiątym ponownie
zwyciężyli 4:2, a kibice mogli podziwiać piękną walkę dwóch par Iversena i
Janowskiego oraz Kopeć-Sobczynskiego i Fricke. Zwycięsko z tych pojedynków
wyszli goście i w biegu kończącym trzecią serię ponownie przegrywali tylko
czterema punktami i wynik meczu ciągle pozostawał sprawą otwartą.
Jedenasta odsłona to dwie zmiany. W ekipie przyjezdnych na torze pojawił się
Holder za Rydlewskiego, a w parze gospodarzy Drabik zastąpił ponownie Dróżdża.
Jednak tym razem toruńska zmiana okazała się lepszą, bo po dwóch słabszych
biegach tryumfował młody Australijczyk, a za jego plecami przyjechał
Przedpełski, który dzielnie odpierał ataki Milka, bo Drabik zbyt wiele nie miał
do powiedzenia w tym biegu. Podwójny tryumf gości w biegu jedenastym doprowadził
do meczowego remisu i stawiał drużynę Get Well w bardzo korzystnej sytuacji, bo
wśród wrocławian swoje starty skończył Drabik, który stanowił znaczną różnice na
pozycji juniorskiej w drużynie Sparty. Wiele zależało jednak od biegów numer
dwanaście i trzynaście w których na wyżyny swoich umiejętności musieli wspiąć
się zarówno Doyle jak i Chris Holder. Zanim jednak doszło do rywalizacji, spiker
ogłosił, że bieg numer dwanaście poświęcony jest pamięci Tomasza Jędrzejaka.
Niestety bieg ten torunianie przegrali 4:2, bo ponownie bezkonkurencyjny był
Janowski, który za plecami przywiózł ubiegłorocznego mistrza świata. Natomiast w
biegu trzynastym starszego z Holderów zastąpił jego młodszy brat i po starcie na
czoło wysforowała się para toruńska, ale Jack nie wytrzymał naporu Woffindena i
ostatecznie przyjechał trzeci. Tryumf Iversena pozwolił jednak torunianom wygrać
bieg 4:2 i przed biegami nominowanymi na tablicy wyników widniał meczowy remis.
Dwie ostatnie odsłony to toruński szał radości, bo najpierw pewnie po
starcie do biegu czternastego Milik wygrał start, ale na trasie był bardzo
wolny, co na drugim okrążeniu wykorzystał Holder. Niestety jadący na trzeciej
pozycji Przedpełski nie potrafił wykorzystać słabości Czecha, a na domiar złego
dał się Fricke i do ostatniego startu obie drużyny przystępowały z nadziejami na
rozstrzygnięcie meczu na swoją korzyść. A na starcie stanęli po stronie
toruńskiej, Doyle - ubiegłoroczny mistrz świata oraz Iversen - siedmiokrotny
mistrz Danii. Z kolei po stronie wrocławskiej pod taśmę podjechali Woffinden -
były dwukrotny champion globu i Janowski - były mistrz świata juniorów. Bieg
początkowo układał się na 5:1 dla Torunia, ale Woffinden uporał się Doylem i gdy
wydawało się że Australijczyk dojedzie na trzeciej pozycji, niespodziewanie
popełnił błąd, który wykorzystał Janowski czym zapewnił remis swojej drużynie i
remis w cały spotkaniu.
Niestety mimo, że Anioły za remis otrzymywały punkt meczowi i dodatkowo bonus, to w ekipie wrocławskiej była większa radość, bo jeden meczowy duży punkt gwarantował im jazdę w fazie finałowej, ale Menedżer Rafał Dobrucki miał o czym myśleć w fazie play-off, bo jego zespół nie wyrastał na faworyta w walce o medale. Torunianie nie tracili jednak szans na play-off, bo ich los leżał w rękach Grudziądza, który wybierał się w ostatniej kolejce do Częstochowy i przy wygranej "Gołębi" oraz "Aniołów" na MotoArenie nad Stalą Gorzów za 3 pkt. zadanie awansu do fazy w której drużyny walczyły o medale zostałoby wykonane. Był to jednak jeszcze większy sience fiction niż remis jaki zafundowali swoim kibicom żółto-niebiesko-biali we Wrocławiu
Po zawodach powiedzieli:
Jacek Frątczak - Toruń - Przeżyliśmy bardzo mocno to, co się stało z
Tomkiem Jędrzejakiem, choć strona wrocławska na pewno mocniej, bo Tomek był
związany z tym klubem przez lata. Gdy zaczyna się rywalizacja, gdy taśma rusza w
górę, to jednak nie myśli się o tych emocjach. Oprawa była świetna. Myślę, że to
spotkanie było takim hołdem dla Tomasza Jędrzejaka. Stworzyliśmy dla niego
świetne widowisko. Jeszcze trochę będziemy się z tym męczyć. Pogrzeb był w
sobotę, a to nie jest nic przyjemnego. To musiało się odbić na zawodnikach, na
ich głowach. Staraliśmy się odizolować od tego. Robiliśmy wszystko, by nie
myśleć o tym, co się stało, ale to nie do końca się udało. Zresztą, to dość
zrozumiałe.
Jeśli chodzi o zawody to konferencja powinna się odbywać pół godziny po
zakończeniu meczu, bo ciągle buzują w nas emocje. Wiemy, gdzie byliśmy na
przedostatnim okrążeniu i co potem się wydarzyło. Robiłem w tym meczu, co
mogłem. Mieliśmy świetne starty, choć jechaliśmy w osłabieniu, bo przecież
brakowało nam dwójki podstawowych zawodników. Może w sprawie toru trochę się
posprzeczaliśmy z gospodarzami, ale wiadomo, że każdy ciągnął w swoją stronę.
Dziękuję chłopakom za ten mecz, bo zostawili serce na torze. Wykorzystanie w
zawodach Jacka Holdera było wariantem niejako z konieczności. Ale wariant ten
się sprawdził, bo Jack od początku sezonu był podtrzymywany w gotowości bojowej
i przez długi czas był strażakiem. Do pewnego momentu było tak, że nawet dwóch
seniorów jechało poniżej swoich możliwości. Gdybym wtedy wstawił kevlar pod
numery 1 do 5, to chyba nie dałoby to takiego efektu, jak we Wrocławiu.
Niels Kristian Iversen - Toruń - Bardzo wyrównane spotkanie. Na pewno jesteśmy rozczarowani ostatecznym wynikiem. Uzyskałem indywidualnie dobry rezultat, ale trudno się z niego cieszyć w tej sytuacji. Szkoda, że tak to się potoczyło. Jednak wiemy, że wrocławianie mają mocną drużynę. My możemy jedynie żałować, że te rozgrywki się tak ułożyły, że w końcówce sezonu prezentujemy najwyższą formę.
Daniel Kaczmarek - Toruń - Nie
byłem w stanie pojechać w tym meczu, bo doznałem urazu lewego lędźwia. Zrobił mi
się też krwiak. Zaraz po odniesieniu kontuzji nie mogłem ruszać prawym biodrem.
Od niedzieli się jednak rehabilituję. Już w pierwszym dniu odzyskałem trochę
sprawności ruchowej. Nie mogłem jednak pomóc Get Well. Wziąłem środki
przeciwbólowe, wsiadłem na motocykl, ale wibracje były za duże. Bolał każdy ruch
sprzęgłem. Będę jednak gotowy na niedzielne spotkanie ze Stalą Gorzów. Sezon się
kończy, ale nie rozmawiałem z żadnym klubem. Dwa lata w Toruniu wiele mi dały.
Pierwszy sezon był ciężki, bo po dobrym początku pogubiłem się sprzętowo. To
była jednak tylko i wyłącznie moja wina. Żadna presja, nic z tego. Wydawało mi
się, że wiem dużo o sprzęcie, ale żużlowe silniki mnie pokonały. Przed drugim
rokiem startów doszedł jednak do mnie Dariusz Łowicki, były mechanik Rafała
Okoniewskiego. Jest lepiej i korzystając z okazji, pięknie mu za to dziękuję.
Niestety kończę wiek juniora, i przeszło przez głowę, czy zostać w Ekstralidze,
czy zejść poziom niżej. Wiem jedno, dla mnie najważniejsze jest to, by jeździć.
Wytrzymam jednak jeszcze te kilka dni, a potem zacznę się martwić. Jakieś
zapytania z zewnątrz były, w Toruniu jakieś delikatne, sondujące rozmowy też się
odbyły, ale nikt nie składał deklaracji, niczego sobie nie obiecywaliśmy.
Skupialiśmy się na play-off, a na konkrety umawialiśmy się po sezonie.
Rafał Dobrucki - trener z Wrocławia - Remis z pewnością nas nie satysfakcjonował przed meczem, ale bierzemy co jest. Torunianie na pewno postawili nam wysoko poprzeczkę, mimo braku Daniela Kaczmarka. Szkoda głupich sytuacji, takich jak defekt Maksyma Drabika na prowadzeniu czy też problem sprzętowy Maćka Janowskiego, gdy też przewodził stawce. Na pewno cieszy występ Przemysława Liszki, bo wygrał z toruńskimi juniorami i pokazał się z dobrej strony.
Vaclav Milik - Wrocław - Nie jestem do końca zadowolony z tego spotkania. Z początku nam lepiej szło. W późniejszej fazie przestaliśmy wygrywać starty i to zadecydowało o tym, że torunianie nas dogonili. Brawa dla nich.