Przed meczem władze miasta Torunia, wspólnie z właścicielem toruńskiego klubu otworzyły Toruńską Aleję Sportu Żużlowego. Pierwsza wmurowana tablica upamiętniała postać Mariana Rose. W oficjalnych przemówieniach zmarłego tragicznie na torze w Rzeszowie, toruńskiego zawodnika wspominali Michał Zaleski - Prezydent Torunia i Przemysław Termiński - właściciel Get Wel Toruń. Po odsłonięciu tablicy głos zabrała Danuta Dylewska - żona zawodnika, a całość w uroczystej oprawie prowadził Mariusz Składanowski z toruńskiego Radia Gra.
Przed meczem złośliwi śmiali się, że w sezonie 2019 było więcej Torunia w Częstochowie, niż w samym zespole Aniołów. Z faktami jednak trudno było dyskutować, bo we Włókniarzu na pozycjach seniorskich było dwóch wychowanków toruńskiego klubu, podczas gdy w Get Well nie było żadnego. Pierwszy raz w życiu przeciwko swojemu macierzystemu klubowi pojechać miał Paweł Przedpełski. Z kolei Adrian Miedziński już doświadczył tego przywileju i można powiedzieć, że to właśnie "Adi" przesądził o wygranej Włókniarza w Toruniu, fenomenalnie rozpracowując parę rywali w przedostatnim biegu. Paweł Przedpełski miał okazję pierwszy raz zmierzyć się z wyzwaniem i poznać jak to jest jechać przeciwko klubowi, dla którego przez wiele lat zdobywało się punkty i w którym rozpoczynało się żużlową przygodę. Ponadto toruński wychowanek miał okazję, aby udowodnić menedżerowi gospodarzy, Jackowi Frątczakowi, że jednak warto było na niego postawiać przed sezonem. Swoją drogą zachowanie toruńskiego menago, było o tyle dziwne, że w 2017 roku, kiedy to przychodził do Get Well Toruń by ratować zespół przed spadkiem, bezgranicznie ufał Przedpełskiemu. Budował zawodnika desygnując go z teoretycznie korzystniejszymi numerami, a on odwdzięczał się niezłą jazdą. Wystarczyło jednak kilka nieudanych występów, by Przedpełski został odstawiony na boczny tor. Nic więc dziwnego, że powrót Pawła Przedpełskiego na Motoarenę budził dużo emocji. Nie tylko wśród kibiców, ale również u samego Pawła, który miał stworzyć duet z liderem "Lwów", Leonem Madsenem. Jazda z kapitanem Włókniarza nie należała jednak do najłatwiejszych, ale w poprzednich meczach Przedpełskiemu wychodziło to na dobre.
Wśród gospodarzy największą uwagę przykuwał wracający do ścigania po kontuzji Rune Holta. Zawodnik, który dla Włókniarza robił wyjątkowe rzeczy, miał napsuć krwi częstochowianom i być może przesądzić o pierwszym w sezonie tryumfie "Aniołów". Swoją gotowość do ścigania w najlepszej lidze świata Holta sprawdził w lidze niemieckiej, kiedy to AC Landshut Devils zwyciężyło w otwierającym rozgrywki Speedway Bundesligi spotkaniu na torze w Brokstedt (42:41). Gości do wygranej poprowadził Martin Smolinski, a po stronie gospodarzy wyróżniającą się postacią, był startujący po raz pierwszy od czasu odniesienia kontuzji Rune Holta. Norweg z polskim paszportem pięciokrotnie minął linię mety na drugiej pozycji. W piątym biegu uczestniczył w kolizji z Maxem Dilgerem. Obaj byli jednak w stanie kontynuować ściganie.
Spotkanie ta jak dwa poprzednie rozpoczęło
się korzystnie dla rywali Aniołów. W pierwszej serii startów punktowali
wszyscy podopieczni Marka Cieślaka i jedynie Jason Doyle i Chris Holder
potrafili wygrywać z rywalami. Dziecinne błędy na trasie robił Rune Holta, ale
akurat jemu można było wybaczyć wpadki, bowiem był to dla niego pierwszy mecz po
kontuzji. Norweg potrafił jednak w kolejnych biegach zmobilizować się na tyle,
że jechał znacznie lepiej, ale było widać, że brakuje mu jazdy, a jego
dyspozycja była daleka od optymalnej.
Zaskoczeniem dla wszystkich była słaba postawa Nielsa Kristiana Iversena.
Duńczyk przyzwoicie wychodził spod taśmy, ale już na dojeździe do łuku sporo
tracił i na dystansie brakowało mu prędkości. W swoich pierwszych trzech
startach zdobywał za każdym razem po jednym punkcie, a przecież w poprzednich
meczach był liderem zespołu. Po meczu okazało się jednak, że na próbie toru
Duńczykowi eksplodował najlepszy silnik i startował na maszynie rezerwowej.
Gdyby nie wypadek Jasona Doyle'a, w siódmej gonitwie dnia Iversen byłby
pierwszym zawodnikiem do zmiany w drużynie Get Well. A wspomniany Doyle zaczął
mecz bardzo dobrze, ale już po drugim swoim wyjeździe na tor musiał się wycofać
z zawodów. W pechowym biegu siódmym, w jego pierwszej odsłonie wyszedł najlepiej
ze startu, ale sędzia uznał, że lotny start miał Matej Zagar i przerwał wyścig.
W powtórce Australijczyk ponownie dobrze wyszedł spod taśmy, ale tym razem ramię
w ramie z nim jechał z pierwszego toru Matej Zagar. Słoweniec nie chciał
odpuścić i poszerzał tor jazdy rywala, wywożąc go na szeroką i kiedy już
zaczynał się składać w wiraż, uderzył motocyklem w przeciwnika. Niestety po
prawej stronie Doyle’a jechał Michał Gruchalski i Australijczyk wzięty w
kleszcze mocno uderzył głową o tor, a po zderzeniu z dmuchaną bandą oberwał
jeszcze motocyklem. To właśnie uderzenie o kierownicę okazało się
najpoważniejszym problemem. Jeszcze na stadionie lekarze zdiagnozowali uraz
lewej części klatki piersiowej. Zawodnik od razu został przetransportowany do
szpitala, gdzie przeszedł szczegółowe badania rentgenowskie, które wykazały
złamanie żebra.
Jacek Frątczak nie miał w tej sytuacji wyjścia i musiał uruchomić Jacka Holdera.
Młody Australijczyk zaprezentował się jednak tego dnia nad podziw dobrze i
zmiany oraz taktyczne roszady pomogły miejscowym odrobić straty, które w pewnym
momencie wynosiły już 10 punktów. Wydatnie odrabianiu strat pomógł Chris Holder,
który tego dnia był bezkonkurencyjny. Jeździł nawet lepiej niż w czasie kiedy
zdobywał mistrzostwo świata. W końcówce obudził się również Iversen i "dzielna
trójka" z Torunia stawiała czoła całemu zespołowi Włókniarza.
Jednak częstochowianie byli zespołem kompletnym. W całych zawodach
uzbierali tylko trzy zera w swoim dorobku punktowym. Może trochę słabiej niż w
poprzednich meczach prezentował się Leon Madsen, ale nie można powiedzieć, że
zawiódł. Podobnie wyglądała sytuacja z Fredrikiem Lindgrenem. Punkty dorzucał
cały zespół, a jak można było przewidzieć wcześniej, na Motoarenie dobry występ
zanotowali Paweł Przedpełski i Adrian Miedziński. Cenne punkty dla drużyny
przyjezdnej dorzucali też juniorzy. Jakub Miśkowiak, który w poprzednich meczach
delikatnie mówiąc nie błyszczał wzbogacił swój team o osobę Rafała Haja.
Doświadczony menadżer udzielał chyba trafnych uwag, bo młodzieżowiec zaliczył
najlepszy mecz w tym sezonie. Dzielnie wtórował mu również Michał Gruchalski,
ale on już nie raz pokazywał, że potrafi punktować w Ekstralidze. Włókniarz
przypieczętował wygraną w czternastym wyścigu. Tak niestety musiało być, bo Get
Well nie miał w tym meczu drugiej linii. Chwilę później goście dołożyli jeszcze
wygraną w ostatnim biegu i z perspektywy całego spotkania można powiedzieć, że
goście mieli spotkanie cały czas pod kontrolą.
Ból głowy pojawił się z kolei w Toruniu.
Drużyna nie wygrywała, a na domiar złego nie wiadomo było czy i ile potrwa
absencja Doyle’a, a jak pokazały wcześniejsze mecze, bez niego Aniołom
będzie ciężko o jakiekolwiek ligowe punkty. Na plus na pewno można było zapisać
przebudzenie Holdera, który zaprezentował się kapitalnie ocierając się o komplet
punktów. Jednak druga linia zespołu prezentowała się bardzo słabo i Jacek
Frątczak oraz Przemysław Termiński mieli o czym myśleć, bo po trzech kolejkach
Ekstraligi zespół nie miał na koncie ani jednego punktu i skazywany był na
trudną walkę o utrzymanie w elicie. Nad przyczyną niepowodzeń drużyny Jacka
Frątczaka od dawna trwały gorące dyskusje i eksperci wskazywali, że
największym problemem zespołu była m.in. nierówna jazda liderów. W
pierwszych meczach gdy dobrze jechał Doyle i Iversen, brakowało punktów Holdera.
W meczu z Włókniarzem nastąpiło przebudzenie Holdera, który zdobył 15 punktów,
jednak zawiódł Iversen przegrywając pierwsze trzy biegi po 1:5, a Jason Doyle po
upadku w swoim drugim starcie został odwieziony do szpitala. Mówiono też o
słabej postawie młodzieżowców, którzy byli najsłabszą parą juniorską w lidze.
Kolejną teorią było przygotowanie MotoAreny do zawodów i wyciąganie na
tej podstawie odpowiednich wniosków. Teorię tę potwierdził m.in. mecz z
Częstochową, kiedy to w jednym z wyścigów, zawodnik Włókniarza na czwartym polu
ustawiał się przy samej bandzie i wygrywał start. Dwa kolejne biegi zawodnicy z
Torunia, na tym samym polu ustawiali się blisko trzeciego pola i w efekcie
zostawali z tylu. Zatem wielu pytało - kto jeździł u siebie? Zresztą dziwnych
wyborów po stronie gospodarzy, było jeszcze kilka, a goście zachowywali się
jakby byli u siebie. Madsen czy Lindgren po słabszym biegu bardzo szybko
wyciągali wnioski. Za to Toruń ponownie budował siłę przeciwnika, zamiast
pokazać swoją moc.
Zespół nie mógł się jednak załamywać, ale na skutek kontuzji Doyla, punkty
musieli zdobywać wszyscy. W przypadku seniorów sprawa wydawała się prosta.
Rune Holta potrzebował jazdy, a zatem wraz z upływem czasu powinien nabierać
pewności siebie i powinien prezentować się na torze na tyle dobrze, by móc
rywalizować choćby z druga linią przeciwnika. Natomiast największym kłopotem
pozostawała dyspozycja sprzętowa Norberta Kościucha. Zawodnik tuningował swój
sprzęt u Petera Johnsa, ale miał z tym duże kłopoty, bowiem Johns jednych
zawodników traktował lepiej, innych gorzej. Norbert niestety był w tej drugiej
grupie. Na nowy sprzęt i serwisy musiał więc czekać dłużej niż wybrańcy losu, a
to niestety odbijało się na wynikach. W Get Well mówiło się, że czas najwyższy,
by klub przejął inicjatywę w tej sprawie i aby nie stracić Kościucha na dobre,
powinien podstawić mu klubowe silniki od Ryszarda Kowalskiego. Na klubowych
silnikach jeździ m.in. Jack Holder i w jego przypadku było widać delikatną
poprawę w stosunku do tego, co było wcześniej. W meczu z częstochowianami był
szybki, a jego sprzęt był doregulowany lepiej niż w poprzednich meczach.
Osobną sprawą pozostawali juniorzy, bo nawet jeśli ktoś zakładał, że
polscy seniorzy z czasem staną na nogi i zaczną robić swoje, to z juniorami już
tak łatwo nie było, bo toruńscy dwudziestojednolatkowie z każdym meczem jechali
coraz gorzej. W tej sytuacji pojawiły się sugestie, aby postawić na Filipa
Nizgorskiego, który gorzej by nie pojechał, a zdobywałby cenne doświadczenie
ligowe, które po przejściu w wiek seniora Kopcia-Sobczynskiego i Bogdanowicza,
byłoby bezcenne.
Po meczu w poniedziałkowy poranek kontuzjowany Doyle, przeżył szok, kiedy
zaserwowano mu śniadanie i wrzucił zdjęcie z porcją jedzenia do sieci. Niestety
dobrze to nie wyglądało. Trzy kromki chleba, kilka plastrów szynki, pół
pomidora, małe płaskie pudełeczko z masłem i drugie, nieco wyższe z dżemem –
podane pod nos mistrza w iście "kelnerski sposób".
O żywieniu w polskich szpitalach krążą legendy, a bulwarowa prasa często miała z
tego powodu używanie. Swego czasu hitem był tekst o pacjencie, który chciał
popełnić samobójstwo na widok talerza z dwoma kromkami chleba, porcją masła i
miodu. Talerz Doyle'a wygląda nieco lepiej. Inna sprawa, że ktoś z klubu mógł
wpaść na pomysł, żeby dostarczyć zawodnikowi do szpitala coś dobrego do
zjedzenia.
Po zawodach powiedzieli:
Jacek Frątczak - menadżer z Torunia - Poza żużlem też się świat kręci i jest
mnóstwo innych rzeczy. Złapmy wszyscy trochę dystansu, bo momentami można
zwariować. Są rzeczy ważniejsze niż wynik sportowy. Mówię to w kontekście tego,
co się ostatnio stało z żoną Grega Hancocka, która poważnie zachorowała i za
którą mocno ściskam kciuki. Po upadku Jasona, na torze nie wyglądało to dobrze.
Został sfaulowany przez rywala. Decyzja sędziego była jednoznaczna. Już kiedyś
sygnalizowałem ten temat, chyba mam to gdzieś w mailach. Należy się zastanowić,
czy w sytuacji, gdy jeden zawodnik fauluje drugiego i jest on niezdolny do
jazdy, to czy ten, który fauluje też nie powinien być wykluczony do końca
zawodów. Nie chcę wywracać wszystkiego do góry nogami. Żebyśmy mieli jasność.
Jest tak, że faulujący jedzie dalej, a faulowany udaje się do szpitala. Mamy
koniec i nie mamy zawodnika - lidera. To niepowetowana strata. Jestem myślami z
Jasonem. Widziałem, jak cierpiał. Mam nadzieję, że nie doszło do poważnych
obrażeń. Na torze nie wyglądało to optymistycznie. Dla nas to największe
zmartwienie.
Musimy uruchomić innych zawodników i to natychmiast. Ja obserwuję ich na
treningach. Po meczu z Unią Leszno spłynęła na mnie fala hejtu. Wiem, że każdy
chce jeździć, zarabiać i się pokazać. Prawda jest taka, że ja wiem trochę więcej
i powiem tyle, że największym problemem Norberta Kościucha, nie jest waleczność
czy praca, ale wyjścia spod taśmy. W ekstralidze jest to niezbędne.
Jeśli chodzi o juniorów to unikam otwartej rozmowy na ich temat. Wiadomo, że to
jest inna psychika. Oni są bardzo wrażliwi na tego typu rzeczy. Tutaj nie chodzi
o to, by kogoś publicznie krytykować. Trzeba zastanowić się, co zrobić, by to
zaczęło jechać i zdobywać punkty. Maksymilian wiózł punkty w biegu juniorskim i
stracił je w całkowicie beznadziejny sposób. Z Karolem Ząbikiem i pozostałymi
chłopakami musimy o tym pomyśleć. Cieszy, że zaczynają się Drużynowe Mistrzostwa
Polski Juniorów. Mam nadzieję, że to pomoże chłopakom ogarnąć się pod kątem
wyścigowym.
Maksymilian Bogdanowicz - Toruń - Jako pierwszy wybiegł w stronę kibiców i w sprinterskim tempie podziękował im za doping, przybijając "piątki". W jego oczach widoczne były łzy, a do korespondentów sportowych powiedział tylko - Nie, dziękuję.
Chris Holder - Toruń - Byliśmy już głęboko pod wodą i staraliśmy się ratować. Naciskaliśmy, byliśmy blisko. W każdym z zespołów jeżdżą świetni zawodnicy i jeśli chcesz wygrywać, to nie możesz tracić najsilniejszych ogniw. My natomiast straciliśmy Jasona. Wszyscy jesteśmy niezwykle zawiedzeni. Mieliśmy ogromną szansę na zwycięstwo. Jesteśmy źli, zadajemy sobie pytania co robimy nie tak. Potrzebujemy trochę szczęścia i tego, aby pewne kwestie zaczęły działać na naszą korzyść. Każdy z nas czuje się dobrze, na torze też prezentujemy się całkiem nieźle. Czekamy jednak na coś ekstra i mam nadzieje, że to przyjdzie. Potrzebujemy punktów, zwycięstw i awansu do play-off. Trzy mecze za nami, ale możemy wygrać kolejne trzy. Nie należy spuszczać głów.
Norbert Kościuch - Toruń - Wolę, jak mniej się o mnie pisze, bo wtedy jest lepszy wynik. Ja oczywiście tego nie czytam, ale informacje do mnie docierają. Wolę pracować w cieniu i robić swoje. Do tej pory fajnie to wychodziło. Mam nadzieję, że to powróci. Na tę chwilę na pewno nie tak to miało wyglądać. Mam mało jazdy i ciężko mi się wbić w ten rytm. W sobotę pojechałem do Niemiec, by mieć więcej jazdy. Tam tor nie bardzo nadawał się do bezpiecznej rywalizacji i słusznie przerwano zawody. Nie mogę wskoczyć w rytm startowy. Tutaj wiadomo, jeden bieg nie wyjdzie i potem jest ciężko. Cały czas walczę, muszę znaleźć więcej jazdy, by się rozkręcić. Trening jest jakąś formą sprawdzania, ale nie budowania zawodnika. Jak widać, w ogóle w naszej drużynie nie układa się całość. Co chwilę jakieś kłody pod nogi - czy to dostaję ja czy cała drużyna. Miejmy nadzieję, że karta się odwróci. Mamy początek sezonu. Wiadomo, że dobrze byłoby od razu wejść z fajnymi punktami. Na razie jest ta druga strona medalu, ta gorsza. Trzeba się ogarnąć i z tego wyjść. Stać mnie na dobre punkty. Czy to duże zderzenie z ekstraligą? Nie wiem, może teraz tak to wygląda. Nie jest powiedziane, że dobrze jechałbym w pierwszej lidze. Sezon sezonowi nigdy nie jest równy. Mam tematy sprzętowe, które trzeba poogarniać. Brakuje mi jazdy, przez co ucieka mi czucie motocykli. Muszę znaleźć sobie jazdę. To napędza zawodnika.
Michał Zaleski - prezydent Torunia - Zawsze życzę zawodnikom, żeby wygrywali. Jednak wtedy, kiedy jest trudniej również dzielnie im kibicujemy. Trzymam kciuki za to, żeby był to jak najlepszy sezon i zespół osiągał jak najlepsze wyniki. Liczę na pierwszą czwórkę. Wszystko jeszcze przed nami. Zawodnicy dopiero rozkręcają się. W tym roku mija dziesięć lat, od powstania MotoAreny, która jest sportową wizytówką Torunia i która pokazuje, że torunianie kochają ten sport i chętnie przychodzą na mecze. Dlatego miasto przeznacza kilkaset tysięcy złotych na wsparcie drużyny, ale trzeba pamiętać, że to właśnie dzięki miastu klub organizuje Grand Prix. Te zawody cieszą się olbrzymi zainteresowaniem kibiców z całego świata.
Michał Świącik -
prezes z klubu z Częstochowy - Pojechali wszyscy. Pierwsze
mocne uderzenie wyprowadziliśmy w 4. biegu, kiedy to Jakub Miśkowiak razem z
Matejem Zagarem wygrali podwójnie. Oni dali sygnał do tego, że jedziemy o
zwycięstwo. Łatwo jednak nie było, bo gospodarze mocno się stawiali. Kluczem do
naszego sukcesu była równa postawa całej drużyny. Później, po nieszczęśliwym
upadku Jasona Doyle'a, jechaliśmy do końca. Myślę, że z Australijczykiem
niewiele by się zmieniło, bo zastępujący go zawodnicy nie pojechali najgorzej.
Ostatecznie odnieśliśmy pewną wygraną.
Upadek Jasona Doyle'a nie był spowodowany celowością Mateja Zagara. W magazynie
PGE Ekstraligi Krzysztof Cegielski mówił o tym, że w Toruniu zawodnicy często
wynoszą się na pierwszym łuku, bo tam się tak po prostu jeździ. Matej zrobił to
samo, co zrobiłby każdy w jego sytuacji, natomiast rzeczywiście było tam ciasno.
Jason był bardzo blisko, a zaraz obok niego Michał Gruchalski. W konsekwencji
Jason nie miał gdzie uciekać, bo z prawej był Gruchalski, który też nie chciał
odpuścić.
Żeby było jasne, to zaraz po pojawieniu się w parku maszyn Matej Zagar dopytywał
nas czy mamy jakieś informacje na temat stanu zdrowia Jasona Doyle'a. Nie jest
więc tak, jak przedstawiają to niektórzy dziennikarze i media. Według mnie szuka
się sensacji. U Mateja wkradła się nerwowość, bo nie spodziewał się wykluczenia.
Moim zdaniem w ostatnim czasie mamy podobne sytuacje, które skończyły się
inaczej. Ustalmy w końcu czy ktoś po wygranym starcie dyktuje warunki, czy nie.
Nie można takich samych sytuacji rozpatrywać i interpretować różnie. Jako prezes
Włókniarza nie zgadzam się z pisaniem, że Zagar skasował Doyle'a i potem nie
okazał żadnej skruchy. To brzmi tak, jakby Matej celowo chciał, aby Jason doznał
kontuzji, co jest niedorzeczne. Życzę tym, którzy to z boku opisują, aby w
trakcie zawodów weszli do parku maszyn i zobaczyli, jakie tam panują emocje,
zwłaszcza gdy dochodzi do kontrowersyjnych wykluczeń. Tu mieliśmy do czynienia
właśnie z taką sytuacją. Matej po wykluczeniu był wściekły, nie mógł tego
zrozumieć i w tym momencie jest proszony o wypowiedź przed kamerami. Odmówić nie
może, bo takie mamy przepisy. Prosiłem Mateja o opanowanie, więc odreagował w
taki sposób, że pozdrowił syna, który miał tego dnia urodziny. Udzielając
wypowiedzi był rozwścieczony i starał się jakoś zapanować nad emocjami, bo
powiedziałby dwa słowa za dużo i też byłoby larum, a do tego otrzymałby karę za
niestosowne komentarze.
Matej Zagar -
Częstochowa - (zapytany w trakcie meczu przed kamerami TV o
bieg siódmy) Najlepsze życzenia dla mojego syna Felixa, który ma dzisiaj
urodziny. Tyle mam do powiedzenia na ten temat.
Wypowiedź po zawodach: Bardzo się cieszę, że dwa punkty jadą do Częstochowy.
Naprawdę zasłużyliśmy na to zwycięstwo, zrobiliśmy fajną przewagę. Jest spoko!
Moim zdaniem nie popełniłem w tym biegu żadnego błędu. Tu się nigdy nie
odpuszcza, to jest żużel, każdy chce wygrywać, to normalne. Na torze zawsze jest
walka, zdarzają się też różne sytuacje i decyzje. Mam nadzieję, że Jason Doyle
nie jest mocno poszkodowany - mówi w rozmowie z klubową telewizją
częstochowskiego klubu Zagar, nawiązując do wypadku na toruńskiej Motoarenie.
Michał Gruchalski - Częstochowa - Z mojego motocykla do jazdy nie nadaje się już nic poza silnikiem. Maszyna jest cała pokrzywiona, ale na szczęście mi się nic nie stało.
Jacek Gajewski -
były menadżer z Torunia i Częstochowy - przyznam, że
kompletnie nie rozumiem, o co chodzi w dyskusji na temat Motoareny. Po ostatnim
przegranym przez torunian meczu pojawiły się głosy, że tor jest zbyt idealny i
to nie pomaga ekipie Get Well. Zastanawiam się, jak niektórzy definiują obecnie
atut własnego obiektu. W żużlu minęły już przecież czasy, kiedy gospodarz miał
swobodę i mógł robić z nawierzchnią, co chce. Ten "perfekcyjny" problem z
Motoareną to dla mnie nic innego, jak dorabianie ideologii do faktów. Unia
Leszno wprawdzie nie przegrała jeszcze meczu, ale męczyła się u siebie ze Stalą
Gorzów. Czy to oznacza, że czują się u siebie źle i nie mają atutu toru? Chyba
nie.
Motoarena funkcjonuje od 2009 roku. Nie trzeba się daleko cofać, żeby znaleźć
czasy, kiedy gospodarze byli na tym obiekcie bardzo skuteczni. Klub z Torunia
zdobywał przecież po drodze medale. Nad tym stadionem nie wisi żadne fatum i
egzorcysta nie jest potrzebny. Nawet w erze Przemysława Termińskiego mieliśmy
dwa razy play-off. Raz zdobyliśmy nawet srebrny medal. Wygrywaliśmy u siebie
mecz za meczem. Dlaczego wtedy było można, a teraz nie wychodzi? Tutaj
dochodzimy do sedna. Kluczowa jest jakość zawodników.
Kiedy klub z Torunia bił się o medale, to miał w składzie Martina Vaculika i
Grega Hancocka. Myślę, że przyczyn należy szukać w zawodnikach, którzy
gwarantowali konkretny poziom. Przed sezonem 2017 zespół został mocno osłabiony,
ale w ostatnich dwóch latach mieliśmy już głośniejsze transfery. Nazwiska się
zatem pojawiły, ale mają problem z pokazaniem swojego potencjału. To jest główny
problem. Trzeba pracować z zawodnikami, a nie szukać przyczyn tam, gdzie ich nie
ma. Przygotowanie toruńskiego toru nie odbiega jakoś radykalnie od tego, co
mieliśmy w czasach, kiedy klub odnosił sukcesy.
Sławomir Kryjom - były menadżer z Torunia - Przebudzenie Holdera nie mogło nic
dać, wobec kontuzji Jasona Doyle’a. A jeśli do tego dodamy, że na próbie toru
Nielsowi Kristianowi Iversenowi wybuchł najlepszy silnik, to mamy jasność, że
jakieś fatum wisi nad Get Well. W Toruniu muszą chyba pomyśleć o wizycie u
dobrego egzorcysty. Taki splot niekorzystnych zdarzeń, jaki przytrafił się Get
Well, zabiłby każdą drużynę. Zwłaszcza taką, jak Toruń, gdzie jest problem z
dobrą dyspozycją Norberta Kościucha i Runego Holty. Widać, że ten ostatni, po
dłuższej przerwie w startach, czuje się niepewnie. Widać było asekurację w jego
jeździe. Gdyby nie kontuzja Doyle i ten wybuch w sprzęcie Iversena, to trio
Chris Holder, Doyle, Iversen, wsparte Jackiem Holderem, mogło wygrać ten mecz
dla Get Well. Tym bardziej że we Włókniarzu ani Madsen, ani Lindgren nie
pojechali wielkiego meczu. Gościom dobrą robotę zrobili juniorzy Michał
Gruchalski i Jakub Miśkowiak. Łącznie zdobyli 10 punktów. Do tego swoje zrobił
Adrian Miedziński, choć w jednym biegu pojechał bez głowy, bo nie miał prawa
atakować Jacka Holdera. A najgorsze dopiero przed Get Well, bo teraz drużyna ma
trzy wyjazdy, czyli Grudziądz, Wrocław i Lublin. Jeśli pauza Doyle’a się
przedłuży, to nie zazdroszczę menedżerowi Jackowi Frątczakowi. Może się okazać,
że po sześciu meczach Get Well nadal będzie bez punktów.
Leszek Demski -
szef kolegium sędziów - Pojawiły się głosy, że powtórka
powinna się odbyć w czteroosobowym składzie. Zawodnik w kasku żółtym (Żagar) nie
złożył się w łuk w odpowiednim momencie. Jechał prosto, przedłużył prostą. Tym
spowodował upadek dwóch pozostałych zawodników i to on był, bezdyskusyjnie,
winny tej kolizji. W związku z tym nie karałbym Słoweńca na to wydarzenie żółtą
kartą, ale mamy informacje, że zółta karta, była za nieeleganckie zachowanie ze
strony Mateja w parkingu.
Zwracam też uwagę na to, że kontuzja Doyle’a i buńczuczne zachowanie Żagara,
który nawet nie przeprosił w telewizyjnym wywiadzie swojego rywala, wywołało
kolejne incydenty. Telewizyjne kamery wychwyciły, że w 14. biegu Jack Holder
jadący za Żagarem ewidentnie i z premedytacją kopnął w motocykl Słoweńca. Tak
nie może się zachowywać zawodnik. Sędzia niestety nie mógł tego zauważyć, bo
widok miał zasłonięty przez Mateja Żagara. Nie mieliśmy tego też na powtórkach w
bezpośredniej transmisji. Dopiero potem udało się to wychwycić
Krzysztof Cegielski - były żużlowiec, reprezentant Polski, komentator TV - Zgadzam się z interpretacją Leszka Demskiego, ale moglibyśmy pokazać dziesięciu innych zawodników, którzy startując z wewnętrznego pola wyjeżdżają na MotoArenie identyczną linią jak Słoweniec. Problem polegał na tym, że konsekwencje tego wyjazdu były inne, niż zazwyczaj. Gdyby nie było Gruchalskiego Doyle zostałby wypchnięty, ale pojechał by dalej. Może nawet wyprzedziłby Żagara, bo znalazłby się na szybkiej, zewnętrznej ścieżce.