Niestety dla grudziądzan, a na szczęście dla toruńczyków, mecz nie doszedł do
skutku w pierwszym terminie, bowiem przeszkodziły opady deszczu. Nowy termin
wyznaczono po ósmej kolejce spotkań czyli w momencie, gdy rozgrywki wkroczyły w
fazę rewanżową.
Niestety w nowym terminie pozycja w "Aniołów" nie uległa zmianie, bowiem nadal
okupowali ostanie miejsce w tabeli, a GKM umacniał swoją pozycję w
walce o play-off. Nic więc dziwnego, że faworytem spotkania ponownie byli
gospodarze, ale należało pamiętać, że każde derby zawsze rządziły się swoimi
prawami i często dochodziło w nich do niespodziewanych rozstrzygnięć. Dlatego w
Grudziądzu nikt nie zamierzał lekceważyć niżej notowanego rywala, który odżył po
rozstaniu Jackiem Frątczakiem i drużyna z grodu Kopernika odniosła domowe
zwycięstwo nad Stalą Gorzów, czym przybliżyła się do utrzymania w Ekstralidze.
Ponadto torunianie, choć mieli problemy na MotoArenie, to na wyjazdach nie byli
chłopcami do bicia, co pokazali twardą walką najpierw w Lublinie, a później
wyrywając gorzowianom "oczko" bonusowe.
Jednak w derbach Get Well nie potwierdził dyspozycji z innych torów i wracał z
Grudziądz na tarczy. Bez punktów, ale i bez większych szans na dwumeczowy
bonus i otwarcie trzeba powiedzieć, że nie mogło być inaczej, skoro na wysokości
zadania stanął tylko Jason Doyle.
Po pierwszych czterech biegach, kibice z
Torunia drapali się po głowie i zastanawiali się, czy aby na pewno Anioły i
Gołębie jadą w tej samej lidze. Co prawda kibice na początku mogli ziewać z
nudów, bo zespoły nie zapewniły widzom fajerwerków na torze, ale grudziądzki zespół punktował rywala i szybko zaczął budować przewagę. Głównie za
sprawą juniorów. Dość powiedzieć, że młodzieżowcy GKM-u mieli po pierwszej serii
6 punktów z bonusem. Młodzież z Get Well Toruń miała po stronie zysków tylko 1
programowy punkcik. Wśród toruńskich fanów nikogo to nie dziwiło, skoro na
torze było widać, że Igor Kopeć-Sobczyński
nie miał jakiegoś dobrego planu na jazdę. Trzymał się kurczowo jednej ścieżki,
co jadący przed nim rywal i kiedy tylko do niego dojeżdżał, to musiał zamykać
gaz, żeby nie wjechać w rywala. Z czasem tor się odsypał i ścieżek
umożliwiających szybkie ściganie i wyprzedzanie na grudziądzkim torze nie
brakowało. Najlepiej pokazał to rywalom Kenneth Bjerre, któremu trenerzy przed siódmym
biegiem tłumaczyli, jak ma pojechać, żeby wygrać z Jasonem Doylem. Lekcja się
przydała, bo choć Duńczyk po starcie był za plecami Doyle’a, to na wyjściu z
łuku błyskawicznie zmienił tor jazdy, przeniósł się na ścieżkę pod bandą, a gdy
rywal go zablokował, to wjechał mu pod łokieć i pomknął do mety.
W kolejnym biegu miało dojść do historycznego triumfu Artioma Łaguty w parze z
juniorem MRGarden GKM-u Marcinem Turowskim, bo wcześniej juniorzy GKM-u nie
potrafili nawiązać walki z seniorami drużyn przeciwnych. Obaj zawodnicy
znakomicie wyszli spod taśmy i jechali na podwójnym prowadzeniu przed braćmi
Holderami. Niestety junior nie wytrzymał emocjonalnie i po chwili bardzo
niebezpiecznie upadł na tor. Tuż po wypadku stadion zamilkł i nikt nie wierzył,
że po tak groźnie wyglądającym upadku, zawodnik będzie jeszcze w stanie
kontynuować ściganie. Przed upadkiem, Turowski jechał na drugiej pozycji, a w
pierwszym łuku drugiego okrążenia postanowił wyjechać nieco szerzej. Zamiast
nabrać prędkości, zbyt mocno wykontrował maszynę przez co stracił panowanie i
motocykl stanął w poprzek toru, a po chwili zawodnik z impetem przeleciał przez
kierownicę i uderzył o tor. Ta sytuacja pokazała jak słabo wyszkoleni są polscy
juniorzy, bowiem na ekstraligowym poziomie takie błędy nie powinny mieć miejsca.
Wyścig rozgrywano co prawda tuż po dość obfitym polaniu toru, ale to nie
usprawiedliwiało błędu zawodnika. Junior jechał na drugim miejscu i miał bardzo
dużo przestrzeni, a w momencie wypadku żaden z rywali nie próbował go atakować.
Powtórkę wygrał Łaguta i w połowie meczu stało się jasne, że Get Well może
zapomnieć o wygranej, bowiem ośmiopunktowa strata oraz dyspozycja zawodników z
miasta Kopernika wskazywała, że goście mogli skupić się co najwyżej na walce o
wynik, który pozwoli im walczyć o punkt bonusowy na MotoArenie. Nie było to
jednak łatwe, bo bracia Holderowie jeździli w kratkę, Niels Kristian Iversen
każdym biegiem przekonywał, że grudziądzki tor mu nie leży, a Norbert Kościuch
już po swoim drugim starcie ponownie został zmieniony, co ponownie mu się nie
spodobało. W tej sytuacji Doyle w pojedynkę niewiele mógł zdziałać. Z udziałem
Australijczyka, doszło jednak do meczowej kontrowersji. W dziesiątym biegu
Krzysztof Buczkowski "powiózł" Jasona w bandę i sprowokował jego upadek. Na
trybunach pojawiły się komentarze, że trudno wymagać od zawodnika, żeby
odpuszczał, ale każdy zawodnik powinien znać granice, a w tym przypadku
Buczkowski posunął się nieco za daleko, zamykając Doyleowi ścieżkę pod płotem,
wręcz wymuszając, by ten położył się na torze. Arbiter uznała jednak, że w
drugim podejściu pojedzie cała czwórka i jedynym plus tej decyzji było to, że
znów kibice mogli podziwiać zażartą walkę Doyle’a z Buczkowskim.
Niestety również po stronie gości w tym meczu doszło do nieeleganckiego
zachowania. Oto bowiem, w trzynastym biegu Jack Holder jechał na czwartej
pozycji na i zawrócił na kilka metrów przed, zabierając tym samym punkt bonusowy
i pieniądze trzeciemu w tym wyścigu Bjerre (punkt bonusowy zawodnikowi jest
zaliczany wówczas, gdy za plecami pary jednej z drużyn przyjedzie zawodnik
rywalizującej drużyny). Swoim zachowaniem młodszy z braci Holderów postawił swoją
osobę niekoniecznie w pozytywnym świetle sportowym. Niestety nie był to pierwszy
incydent z udziałem dwudziestodwulatka. Wcześniej kopał już nogą motocykl
rywala, a w Grudziądzu do swojego CV dołożył "defekt" tuż przed metą. Zachowanie Holdera było
dla wielu niedpouszczalne i kolejny raz pokazało, że Australijczyk nie trzyma
ciśnienia i meczowej presji. Sędzia Krzysztof Meyze na zachowanie Holdera nie
zareagował, a powinien, bowiem był to przykład niesportowego zachowania i
należało za nie pokazać żółtą kartkę, aby tępić takie sytuacje w zarodku i
by nie dochodziło do nich w przyszłości. Inną kwestią pozostawało to, że młodszy z
braci Holderów był wyjątkowo rozpieszczany przez działaczy Get Wellu. Gwarancje
startów i to mimo wątpliwej formy, tolerowanie jego niesportowych wybryków stało
się niemal normą.
Ktoś powinien w końcu uderzyć pięścią w stół, a nie tłumaczyć tego charakterem i
luzem typowym dla australijskiej nacji. Nic więc dziwnego, że po niesportowym
zachowaniu Jacka Holdera zawrzało w mediach społecznościowych, a jeden z kibiców
tak oto skomentował postawę zawodnika: "Władze PGE Ekstraligi powinny chyba
zaprosić Australijczyka na dywanik, bo widać wyraźnie, że wprowadza do
najlepszej ligi świata wątpliwej jakości standardy. Żadnym usprawiedliwieniem w
tej sytuacji nie jest fakt, że torunianie dostali w Grudziądzu potężne lanie, a
sam Holder uzbierał ledwie 5 punktów. Porażka 35:55 w derbach daje też na
dodatek niewielkie nadzieje na punkt bonusowy w dwumeczu". Z kolei po meczu
młodszy z braci Holderów w mediach społecznościowych tłumaczył, że nie
miał pojęcia, że skrzywdzi Bjerre i pisał: " Chciałbym przeprosić wszystkich, a w
szczególności Kennetha Bjerre oraz fanów w związku z tym, co wydarzyło się po
13. biegu w ubiegłą niedzielę. Nie znałem dokładnie zasad przyznawania punktu
bonusowego w Polsce. W Premiership punkt bonusowy dostaje osoba, która
przyjechała za swoim kolegą z drużyny, niezależnie od tego, czy ostatni zawodnik
dojechał do mety, czy nie. Nie zrobiłem tego celowo, byłem bardzo zdenerwowany.
Kontaktowałem się z Kennethem, żeby wyjaśnić sytuację i oddać mu pieniądze.
Jeszcze raz bardzo przepraszam."
Jedynym zadowolonym człowiekiem w ekipie Get Well po meczu w Grudziądzu mógł być
Filip Nizgorski. Zadebiutował w ekstralidze i choć w dwóch biegach nie zdobył
punktu, to nie wypadł najgorzej i miał za sobą debiutancki stres. Dotychczas Nizgorski pojawiał się w składzie meczowym Aniołów, ale pełnił funkcję tzw.
"kevlaru" i był wypisywany pod numerami seniorskimi i zastępowany przez Jacka Holdera. W Grudziądzu miał okazję przekonać się, że w najlepszej lidze świata
nie będzie lekko i jak wiele pracy przed nim.
Mecz w Grudziądzu pokazał, też że Get Well to tylko Jason Doyle i aż strach
pomyśleć, co by się działo, gdyby Anioły musiały odjechać mecz w Grudziądzu w
pierwotnym terminie, bez
kontuzjowanego Australijczyka. Obrazu "Aniołów" nie odmieniło odstawienie na
boczny tor Rune Holty i Maksa Bogdanowicza. Niestety ich powrót do ligowego
zestawienia nie napawał optymizmem, bo forma obu gentelmanów była delikatnie
mówiąc słaba. To samo dotyczyło braci Holderów. Jack miał ratować drużynę, łatać
dziury w składzie z rezerwy, a sam nie zachwycał.
Anioły ciągle miały jednak szansę na utrzymanie ekstraligi, ale trzeba było
przezwyciężyć niemoc i marazm. W roku 2017 pomogła im dopingowa wpadka Łaguty, w
zeszłym sezonie Unia Tarnów była nad wyraz słaba, a obecnie torunianie nawet
przy spadającej formie Stali Gorzów nie byli w stanie odbić się od dna, bo poza
Doyle nikt nie jechał na swoim poziomie choćby sprzed roku.
Na domiar złego, toruńscy fani zaczęli być żużlowymi antybohaterami, bowiem po
incydentach w meczu ze Stalą Gorzów, ponownie dali znać o sobie w bardzo
negatywny sposób. Tym razem ich "ofiarą" padł Robert Kościecha, trener juniorów
GKM-u Grudziądz. Stadionowi chuligani nie mogli przyjąć faktu, że ich były
trener pracuje po drugiej stronie barykady i wyzywali go od sprzedawczyków i
zaczęli pluć na byłego zawodnika i trenera toruńskiego klubu. Niestety chuligani
zapomnieli, że Kościecha odchodził z toruńskiego klubu, bo klub w koncepcji
Jacka Frątczaka nie znalazł miejsca dla Roberta i nie przedłużono z nim umowy,
tylko zorganizowano konkurs na trenera, w którym Kościecha nie widział sensu
startować. Było to kolejne, karygodne zachowanie fanów Get Well. Wcześniej
sympatycy Apatora przeszkadzali i wyzywali swoich zawodników w trakcie meczu z
wicemistrzami Polski z Gorzowa, kiedy to na Motoarenie zgromadzili się nad
parkiem maszyn. Zachowanie fanów było na tyle chamskie, że zawodnicy i sztab
szkoleniowy miał problemy z normalnym funkcjonowaniem w trakcie meczu. Doszło do
absurdalnej sytuacji, w której bardziej niż na kolejnym wyścigu, wszyscy w parku
maszyn skupiali się na tym jak uniknąć kontaktu z zasiadającymi tuż nad ich
głowami rozżalonymi fanatycznymi obserwatorami, bez cienia szacunku dla
sportowców.
Po zawodach powiedzieli:
Adam Krużyński - menadżer z Torunia - Nie jest nerwowo, lecz smutno. Jeżeli
chodzi o nerwy, to musielibyśmy denerwować się tylko i wyłącznie na siebie.
Owszem jest trochę złości, ale to złość czysto sportowa, oznaczająca trochę
bezradność, bo robimy wiele, żeby wygrywać. Widać to w trakcie zawodów. Nie mamy
czasem pomysłu na ustawienia sprzętowe. Zwłaszcza na obcych torach, gdzie
maszyny nie zawsze jadą tak jak powinny. Liczyliśmy na lepszą postawę drużyny.
Dzisiaj tak naprawdę mieliśmy jednego dobrze punktującego zawodnika.
Próbowaliśmy wykorzystać ustawienia silnika, które działały u Jasona, żeby
przełożyć się u pozostałych zawodników. Nie chcę usprawiedliwiać zespołu, ale
jesteśmy naprawdę rozczarowani i sfrustrowani. Liczyliśmy na zupełnie inny
wynik, nawet jeżeli byśmy mieli tutaj przegrać, to nie sądziliśmy żebyśmy mogli
zdobyć tylko 35 punktów. Myśleliśmy, że gdy zdobędziemy około 40 punktów to
sprawa bonusa będzie otwarta, gdyż nasz tor może nam w tym pomóc. Po opadach
deszczu zaskoczył nas trochę tor, bo na początku był odmoczony, ale w pierwszych
sześciu wyścigach zdobyliśmy chyba trzy trójki. Nic nas nie usprawiedliwia.
Zawodnicy są profesjonalistami i jeżdżą na żużlu już wiele lat. Powinniśmy
lepiej odczytać tor. W drugiej części zawodów był taki jak zawsze w Grudziądzu.
Ustawienia po próbie toru nie były najgorsze. Mieliśmy szybkość podczas jazdy.
Na próbę wyjechał Iversen, ponieważ po raz pierwszy startował na nowym silniku
od innego tunera. Daliśmy mu szansę na sprawdzenie silnika.
Sytuacja klubu z Torunia jest zła. Dwa najbliższe mecze na Motoarenie będą
bardzo istotne. Musimy rozstrzygnąć piątkowy mecz z Lublinem na swoją korzyść i
wygrać za trzy punkty. Wtedy atmosfera i wiara w drużynie będzie zupełnie inna.
Czasu jest mało, ale musimy się odbudować. Kalendarz zawodów żużlowych jest dla
nas bardzo trudny. Większość zawodników będzie startowała w Szwecji i wielu
jeszcze w czwartek. Do piątkowego starcia podejdziemy z marszu
Zachowanie Jacka Holdera było naganne. Zdenerwowała go niemoc, którą miał w
ostatnich startach. Uważam, że było to niesportowe zachowanie. W tym sporcie
jest niewielu zawodników, więc powinni się szanować. Takie zachowanie nie
przystoi żadnemu żużlowcowi. Jack musi to przemyśleć, ponieważ taka sytuacja nie
powinna się zdarzyć Jack nie powinien zrobić tego co zrobił. I tu nie chodzi
tylko o pieniądze. Z pewnością też by nie chciał, żeby ktoś wobec niego tak się
zachował. Na pewno będziemy musieli sobie o tym porozmawiać. Nie popieramy
takich zagrań. Uważam, że nawet jeśli na torze nie idzie, to należy mieć trochę
dumy, honoru i zachować się po koleżeńsku
Zdzisław Cichoracki - członek rady nadzorczej w Grudziądzu - Komentarz do sytuacji w której Robert Kościecha został rzekomo opluty przez toruńskich kibiców - Będziemy rozmawiać z Robertem. Spotkamy się i wspólnie podejmiemy decyzję, co dalej. Wszystko wyjaśni się w ciągu najbliższych dni. Chciałbym jednak podkreślić, że cała sprawa jest dla nas równie bulwersująca, jak postawa Jacka Holdera. Robertowi z całego serca współczujemy. Musi być mu przykro, że został potraktowany tak przez kibiców klubu, któremu poświęcił ważną część swojego życia. Niech kibice z Torunia zastanowią się, co wyprawiają. Robert Kościecha był w tamtejszym klubie niechciany, a my przyjęliśmy go z otwartymi ramionami. Nie żałujemy, bo wykonuje świetną pracę.
Robert Kempiński - trener z Grudziądza - Mecz, w którym nie było wiadomo, co będzie w danym biegu. Get Well korzystał z rezerw taktycznych, w każdym wyścigu mieli Doyle'a, Holdera albo dwóch Holderów. Jeśli chodzi o nazwiska, w każdym biegu byli mocni zawodnicy. Moi żużlowcy pokazali, jednak na co ich stać, choć nadal mamy jeszcze trochę zapasu. Prosty przykład: Pawlickiego w domu stać na więcej niż 7-8 punktów. U siebie może robić po 12 "oczek". Dlatego wynik jest bardzo dobry. Mamy szansę, by w Toruniu walczyć o punkt bonusowy, a nawet o wygraną.
Robert Kościecha - trener młodzieży w Grudziądzu - Kennethowi uciekły pieniądze i punkty do średniej. Rozumiem, że zawodnik może zanotować defekt, ale to było ewidentnie uniknięcie przejazdu przez linię mety. Sport polega też na tym, żeby przegrywać fair i być fair wobec kolegów. Nawet z przeciwnej drużyny
Krzysztof Buczkowski - Grudziądz - Mamy solidną zaliczkę przed meczem
rewanżowym. Cieszę się, że daliśmy radę i nie traciliśmy tej przewagi, którą
uzyskaliśmy w połowie meczu. Cieszę się, że tym razem mogę po meczu jechać do
domu, a nie na jakieś kontrolne badania. Wysoka wygrana drużyny i mój
indywidualny wynik cieszą, jest super. Do Torunia jedziemy o pełną pulę.
Wreszcie mogłem się w piątek przygotować i dostroić motocykle, a nie że trening
polegał na tym, żeby się przejechać i sprawdzić czy jestem w stanie jechać w
meczu. Nie ma jednak wątpliwości, że sam potrzebuje dwóch, trzech dni na to żeby
po prostu odpocząć. Mam za sobą taki trochę słabszy okres. Indywidualne imprezy,
na których mi bardzo zależało nie powiodły się po mojej myśli. Staram się o tym
zapomnieć i jechać swoje. Byliśmy z Panem Rysiem i Danielem Kowalskim na stałych
łączach i dzięki ich ciężkiej pracy i zaangażowaniu, gdzie poświęcili sporo
czasu na moje silniki, to odpaliło. Cieszę się z tego i bardzo im za to
dziękuję, że to wszystko wraca do normy.
Kenneth Bjerre - Grudziądz - To nieprofesjonalne zachowanie, kiedy zawracasz
zaraz przed linią mety. Nie dostałem punktu bonusowego za ten bieg, co wiąże się
z mniejszą wypłatą. Czy następnym razem powinienem ścigać się z Buczkowskim, aby
dostać dwa punkty? To nie jest fair. Zatrzymał się zaraz przed metą. Pokazał, że
jest jeszcze dużym dzieckiem. To jest biznes, każdy punkt daje nam zarobek i nie
możemy sobie pozwolić na relaks. Jeśli mam jednak rywalizować twardo z
Buczkowskim, to nie ma to nic wspólnego z drużynową jazdą. Dlatego uważam, że ta
zasada powinna zostać zmieniona.
W rozmowie z Jackiem powiedziałem mu, że nie potrzebuję od niego pieniędzy.
Jeśli chce zapłacić, niech przekaże je na cele charytatywne. Dla mnie to już
nieistotne.
Marcin Turowski - Grudziądz - Pan Ryszard wykonuje świetną robotę. Bardzo dobrze przygotowuje silniki. Mam nadzieję, że cały czas będę mógł być w jego stajni tunerskiej. Upadek to był tylko mój błąd. Szkoda, że się wywróciłem kiedy jechaliśmy na 5:1. Stresowałem się tym meczem, nie wiedziałem jak kibice zareagują. Ciężko mi było. Toruń to mój macierzysty klub. Bardzo się stresowałem. Nie wiedziałem jak zareagują kibice i ludzie z parkingu. Przeżyłem to i czuje się dobrze. Tym lepiej, że Grudziądz wygrał.
Jan Szydlik - były zawodnik legenda grudziądzkiego żużla - Cieszę się, że nasi zawodnicy w meczu z Get Well przede wszystkim nie przegrywali startów. Właśnie to dało sukces. Gdyby tak jechali w poprzednim meczu w Lesznie z Unią, to wygraliby na jej terenie. To można sprawdzić, że starty w tamtym meczu były złe. Mecz z Get Well potwierdził, że w GKM leży ogromny potencjał. Nie zawsze jednak to wychodzi, bo to jest sport. Zwycięstwo z Get Well Toruń taką różnicą punktów, to ogromny sukces. Zwłaszcza, że goście przyjechali do nas po zwycięstwo. Przyznam, że nie wiem do końca co się dzieje z tą drużyną. Przecież mają zawodników, którzy nie są z łapanki. W innych drużynach zdobywali bardzo dużo punktów. W Ge Well brakuje takiego wojownika, który poprowadzi drużynę, zachęci do walki, pociągnie cały zespół. Tak jest teraz w Grudziądzu, gdzie obowiązuje zasada jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Pod tym względem Toruń może się od nas uczyć. W ligowym żużlu jest jak w rodzinie, czy pracy. Wszyscy muszą grać do jednej bramki. Jak się jeden wyłamie, to nie będzie sukcesu. Jak wszyscy nie będą zainteresowani tym co robią pozostali, to nie będzie wyniku. Tak jest w Toruniu. W Grudziądzu jest coś takiego, że zawodnicy, którzy tu są, chcą walczyć o każdy punkt. Nie ma przegranego biegu bez walki. To przyciąga kibiców, bo wszyscy są złączeni z klubem i się z nim identyfikują. Jak drużyna nie wygrywa, nie walczy, to kibic odchodzi. Tak jest właśnie w Toruniu. Wystarczy popatrzeć na ich piękny, światowy stadion, na którym kibiców jest coraz mniej, bo nie ma zawodników, nie ma drużyny, bo każdy jedzie sam sobie. Życzę Toruniowi lepszego jutra. Żeby się podnieśli, żeby za rok też były derby, bo widać, że to jest wielkie sportowe święto.
Jacek Gajewski - były menadżer z Torunia - Po ostatnim meczu w Grudziądzu
mieliśmy bardzo niepokojące obrazki. Trener Robert Kościecha był wyzywany przez
kibiców Get Well Toruń. Został także przez nich opluty. Przyznam szczerze, że
trudno mi się o tym wszystkim czytało. Znam Roberta i wiem, że sobie na to nie
zasłużył. Nie podejrzewam go, że swoim zachowaniem próbował kogoś sprowokować.
Martwię się, bo agresji na trybunach jest coraz więcej i nie chodzi już tylko o
przykład toruński. Musimy z takimi zjawiskami zdecydowanie walczyć i eliminować
margines.
Robert Kościecha na pewno chciał być nadal w Toruniu, ale po moim odejściu z Get
Well on także musiał pożegnać się z klubem. To nie był jego wybór. Konkurs
ofert, który ogłosił wtedy klub, był zwykłą fikcją. Już przed jego ogłoszeniem
było wiadomo, kto go wygra. Nie dziwię mu się, że nawet do niego nie przystąpił.
W tym wszystkim chodziło przecież o nie najlepsze relacje z Jackiem Frątczakiem.
Ktoś w klubie postanowił, że zielonogórzanin zostaje, a Kościecha odchodzi. To
cała historia. Jeśli ktoś twierdzi, że było inaczej, to kłamie.
Niektórzy twierdzą, że Kościecha po odejściu pluł we własne toruńskie gniazdo.
To śmiesznie. W jaki sposób niby to robił? Równie dobrze można by powiedzieć, że
tak samo postępuje ja czy Sławomir Kryjom. Wszyscy czasami wyrażam krytyczną
opinię. To nie ma jednak nic wspólnego z opluwaniem klubu. Za każdym razem
podajemy merytoryczne argumenty. Wypowiadamy się jako eksperci, bo proszą nas o
to media, ale nikogo nie obrażamy. Nie wyrażamy własnego zdania, bo kogoś nie
lubimy i chcemy mu przyłożyć. Krytyka a bezmyślne plucie, to dwie różne rzeczy.
Tak samo bezzasadne jest twierdzenie, że Kościecha podbierał zawodników z
Torunia. Ostatnio słyszałem, że zrobił tak z Marcinem Turowskim. Przecież ten
chłopak odszedł najpierw do Gdańska. Taką decyzję podjął zarząd. Robert nie miał
z nią nic wspólnego. Wcześniej był jeszcze Denis Zieliński, który poszedł do
Grudziądza. To jednak musiało się tak skończyć, bo chłopak nie miał najlepszych
relacji z klubem.
Wojciech Stępniewski - prezes Ekstraligi - Sytuacja z Robertem Kościechą, dla
ekstraligo na razie jest to tylko faktem medialnym. Do 18 czerwca nikt nas o tym
nie informował, zarówno z klubu, jak i nie zgłosił tego zdarzenia nam Robert
Kościecha. Nie wiemy, w jakich okolicznościach do tego doszło. Wiadomo, że
Robert Kościecha miał być najpierw wyzywany przez toruńskich kibiców, którzy
mieli mu za złe, że zamienił Get Well na MRGARDEN GKM. Trener postanowił udać
się do sektora gości, żeby wyjaśnić całą sytuację. Wtedy został opluty. Klub z
Grudziądza powinien oficjalnie zgłosić, że doszło do takiej sytuacji. Regulamin
dyscyplinarny przewiduje odpowiedni tryb dla takich spraw. Niezależnie od tego,
czy sprawa będzie mieć ciąg dalszy, to wydźwięk moralny tego tematu jest bardzo
negatywny. Robert Kościecha to człowiek, który łamał sobie kości dla klubu z
Torunia. Jest wychowankiem, jeździł tam wiele lat. Na pewno sobie na coś takiego
nie zasłużył. To naganne. Żużel jest dziś sportem komercyjnym, więc zmienianie
pracodawcy to normalna historia. Poza tym w tym konkretnym przypadku nie było
tak, że Robert nie chciał być w Toruniu. Z drugiej strony nie za bardzo
rozumiem, w jakim celu Robert udał się do klatki kibiców przyjezdnej drużyny z
koszulką miejscowej drużyny.
Jeśli chodzi o zachowania Jacka Holdera to było absurdalne. To było celowe
działanie i nikt nie ma co do tego wątpliwości. Chciałbym jednak zaapelować,
żebyśmy z jednej czy dwóch takich sytuacji nie robili wielkiego problemu, który
trzeba uregulować za pomocą 20 paragrafów. Proszę też pamiętać, że nie możemy
nikogo zmusić do przejechania czterech okrążeń. Ktoś może mieć defekt lub źle
się poczuć. Czasami o zjechaniu z toru decyduje siła wyższa.