W Toruniu wszyscy marzyli, żeby sezon wreszcie się skończył. Ciągłe powtarzanie, że nic nie układa się po ich myśli Aniołów nie miało już sensu, bowiem liczyły się przede wszystkim działania, a te od jakiegoś czasu można było dostrzec w ekipie z grodu Kopernika. Mimo stale narastających i mnożących się w zastraszającym tempie przeciwności losu w postaci kontuzji, nowy manager robił co mógł, by ocieplić obraz Aniołów. Transfer Jacka Holdera, specjalny tok przygotowań, większe medialne otwarcie w stosunku do kibiców. Wszystko po to by budować atmosferę, scalić drużynę w parku maszyn i maksymalnie wyżyłować jej morale. Głównym problemem, z którym zmagał się anielski zespół był brak zwycięstw meczowych. Zaledwie dwa triumfy odniesione na przełomie maja i czerwca to zdecydowanie za mało. Czkawką odbijały się trzy porażki na MotoArenie w stosunku 44:46. Gdyby choć te mecze ułożyły się na korzyść gospodarzy, to sytuacja byłaby dużo bardziej komfortowa. Jednak gdybanie, podobnie jak rozpaczanie nad zaistniałą żużlową rzeczywistością, mijało się z celem, bo patrząc na układ tabeli trudno było zaprzeczyć, że pod względem sportowym Toruń był najsłabszą drużyną Ekstraligi, bowiem zajmował ostatnie miejsce, z najmniejszą ilością punktów, najmniejszą liczbą zwycięstw i najgorszym bilansem małych punktów. W warunkach pozbawionych jakichkolwiek niespodzianek spadek do niższej klasy rozgrywkowej byłby już niestety przesądzony.
Ale nie w polskiej Ekstralidze, gdzie po wpadce dopingowej Grigorija Łaguty z
ROW-u Rybnik, wciąż tliła się szansa na utrzymanie. Niestety nie zależało to już
niestety od samych torunian, którzy w ostatniej kolejce musieli wygrać i czekać
na to co w ostatniej kolejce zrobią rybniczanie oraz na to ile ostatecznie
punktów zostanie odjętych rybniczanom. Scenariuszy było mnóstwo - łącznie z
uniewinnieniem Łaguty, co dla torunian oznaczałoby już brak jakichkolwiek szans
na utrzymanie. Najbardziej prawdopodobny był jednak regulaminowy scenariusz w
którym Łaguta tracił punkty, a co za tym idzie 3 lub 5 punków meczowych traciła
drużyna z Rybnika. W Toruniu nie mogli jednak kalkulować, ale musieli wygrywać.
Wydawało się, że po lipcowej przerwie torunianie będą faworytami do zwycięstw z
częstochowianami, rybniczanami i grudziądzanami. Kontuzje zrobiły jednak swoje i
mocno przerzedziły szeregi anielskiej drużyny. Dwa pierwsze mecze zakończyły się
porażką i triumfu nad rywalem z Grudziądza też nikt nie był pewny. Torunianie
oczywiście musieli zawalczyć o zwycięstwo, bo to (z racji triumfu na torze w
Grudziądzu) zapewniało im trzypunktowy zastrzyk do tabeli i to zapewniłoby
spokojny awans na siódme miejsce - nawet w przypadku odjęcia rybniczanom tylko
trzech, a nie pięciu oczek (oczywiście przy założeniu, że ROW nie wygra w
Lesznie). O wyższej pozycji Anioły mogły pomarzyć, bo rywale zbyt mocno uciekli.
Droga do ewentualnego utrzymania ekstraligowego bytu, wiodła zatem przez baraże.
O ich rozegraniu zadecydować miały finałowe mecze w pierwszej lidze i … jeśli
drugie miejsce tak jak przed rokiem zajęłaby drużyna Łotewska - Lokomotiv
Daugavpils, wówczas Toruń bez dodatkowych meczów utrzymałby status
ekstraligowaca, bowiem Łotysze zgodnie z regulaminem nie mogli awansować w
szeregi najlepszych drużyn ligowych na świecie.
W znacznie lepszym położeniu byli grudziądzanie, choć i oni musieli w sezonie
2017 uciekać z nie lada tarapatów. Oczekiwania w GKM-ie na pewno były nieco
większe, wszak to drużyna, która przed rokiem otarła się o play-off, a miejsce w
pierwszej czwórce straciła dopiero pod koniec rundy zasadniczej. W tym roku była
jednak bliska spadku, a w pewnym momencie wydawało się, że to właśnie
grudziądzanom przypadnie smutna rola ligowego outsidera. Sezon zaczęli nieźle i
wysoko pokonali częstochowian, ale później zaliczyli serię sześciu porażek, w
tym trzech na własnym torze. Gdy już wydawało się, że podopieczni Roberta
Kempińskiego mają poważne problemy ze znalezieniem punktów, pojawił się remis w
Częstochowie, co dało drużynie nowy power i od tamtego czasu grudziądzanie nie
przegrali już na własnym torze, dzięki czemu mocno podbudowali swoją pozycję w
tabeli. Przed ostatnią rundą spotkań, zajmowali siódme miejsce z dorobkiem
dziesięciu oczek. Po odjęciu punktów rybniczanom GKM miał awansować na szóste
miejsce, zatem widmo bezpośredniego spadku bezpowrotnie zniknęło. Co prawda
istnieje jeszcze matematyczna szansa że grudziądzanie będą musieli mierzyć się w
barażu, a stać się miało tak, gdy rybniczanie przez wybryk Łaguty stracą tylko 3
punktów, a na dodatek zdołają wygrać w Lesznie, przy czym grudziądzanie
przegrają w Toruniu lub po prostu gdy Łaguta zostanie uniewinniony. Oczywiście
żadnego scenariusza nie należało lekceważyć i GKM w derbach miał walczyć o jak
najlepszy wynik - po to by czuć się bezpiecznie i nie oglądać się na innych.
Wiadomym było, do jazdy w ostatnim meczu rundy zasadniczej w Toruniu ponownie do
jazdy nie będą zdolni Greg Hancock i Adrian Miedziński. Obaj zmagali się z
konsekwencjami wcześniejszych urazów- odpowiednio ramienia i barku. W przypadku
obu zawodników ściganie było wykluczone, ponieważ urazy ograniczały im komfort
jazdy i pewność siebie na motocyklu, a poza tym jazda groziła pogłębieniem się
kontuzji. Były to bardzo duże osłabienia, które na dodatek przydarzyły się w
najważniejszych meczach sezonu i znalazły one pewne odzwierciedlenie w wynikach
jakie osiągnęły Anioły w ostatnim czasie. W tej sytuacji Get Well przystąpił do
rywalizacji w identycznym zestawieniu jak w dwóch poprzednich meczach. Jacek
Frątczak przestał też rotować parami, by wprowadzić do drużyny pewną
stabilizację. Niemniej na papierze team Aniołów nie wygląda tak jak każdy by
tego oczekiwał. Siła rażenia liderów, znacznie się zmniejszyła, ale manager wraz
z trenerem Kościechą starali się wykrzesać z tego zestawienia tyle ile się dało.
Niestety próba ratowania wyniku drużyny, zawodnikami zdolnymi do jazdy, była
jedną wielką zagadką. Przy niesprzyjających okolicznościach mogło wszystko
legnąć w gruzach. Każdy z zawodników powołanych na mecz, miewał mniej lub
bardziej znaczące wpadki w trakcie sezonu. Z drugiej strony każdego zawodnika z
Aniołem na piersi stać było na wiele. Jak choćby toruńskiego kapitana Chrisa
Holdera, który wyraźnie się przebudził. Dwa poprzednie mecze zakończył z
dwucyfrowym wynikiem, co wcześniej mu się nie zdarzało. Wszyscy liczyli jednak
na kolejne popisy ekstraligowego debiutanta Jacka Holdera, czy powracającego po
urazie Pawła Przedpełskiego. W dwóch ostatnich meczach regularnie w każdym biegu
jakieś punkty dowoził też Grzegorz Walasek. Jeśli do tego zestawu dopasowałby
się niezwykle ambitny Michael Jepsen Jensen, który w przeciwieństwie do meczu z
Częstochową nie miał mieć problemów z dotarciem na zawody, to ten
nieprzewidywalny, ale też ciekawy zestaw mógł wygrać wszystko, ale też wszystko
przegrać. Oczy kibiców na pewno były też zwrócone na toruńskich młodzieżowców,
którzy na tle grudziądzan powinni wypaść znacznie lepiej niż we wcześniejszych
meczach.
Z kolei w ekipie gości wszyscy liczyli przede wszystkim na Artioma Łagutę.
Rosjanin wyrósł na lidera z prawdziwego zdarzenia. W rundzie rewanżowej był
drugim najskuteczniejszym jeźdźcem Ekstraligi. Imponował prędkością, a w sezonie
tylko dwa mecze zakończył bez dwucyfrowego wyniku - choć raz wynikało to z tego,
że mecz przerwano po ośmiu biegach. Z kolei w trzech ostatnich meczach nie
zszedł poniżej granicy trzynastu punktów. Nie należało też zapominać o Antonio Lindbaecku i Krystianie Pieszczku, którzy dobrze czuli się na toruńskim owalu.
Szwed dość szybko potrafił odnajdywać właściwe ustawienia i ścieżki na
MotoArenie, a w przeszłości w 2012 roku wygrał też toruńską rundę Grand Prix. Z
kolei "Krycha" w dwóch ostatnich sezonach był przy ul. Pera Jonssona bohaterem
drużyny z Zielonej Góry. Mecze rundy zasadniczej kończył z jedenastoma i
piętnastoma punktami na koncie. Wyżej wymienioną trójkę miał wspierać duet
seniorski w postaci Krzysztofa Buczkowskiego i Rafała Okoniewskiego. Jedynym
zmartwieniem w talii Roberta Kempińskiego byli juniorzy, którzy w ostatnim
czasie musieli przyjąć sporo krytyki, ale zdarzały się mecze w ich wykonaniu,
kiedy to potrafili uzbierać w granicach sześciu punktów.
Zatem postawa młodzieżowców mogła być języczkiem u wagi całego spotkania. Spokój
zachowywał jednak toruński menago, który zrezygnował z przedmeczowego treningu i
tak komentował całą sytuację: "Sobota w sporcie żużlowym jest bardzo ważnym
dniem. To wtedy mechanicy powinni mieć czas, żeby w spokoju przygotować sprzęt.
Treningi w ten dzień powinny odbywać się tylko w wyjątkowych sytuacjach i tej
zasady trzymam się od początku pracy w Toruniu, nawet w przypadku derbów. A te
kujawsko-pomorskie są mi obce, ale oczywiście atmosferę derbów doskonale znam,
przerabiałem ją kilkadziesiąt razy w derbach Ziemi Lubuskiej. Pamiętam derby
toruńsko-bydgoskie, które elektryzowały społeczność żużlową w całej Polsce.
Teraz podchodzę do tego tematu spokojnie. To spotkanie będzie absolutnie
kluczowe i mam nadzieję, że w końcu uda nam się wygrać. Od jakiegoś czasu czegoś
nam brakuje - jak nie Adriana Miedzińskiego, to później Pawła Przedpełskiego.
Ale mam nadzieję, że zakończymy z przytupem ten sezon i damy wreszcie kibicom
powód do radości, bo im się on należy".
Niezwykle energetyczny Jacek Frontczak się nie pomylił. Anioły wygrały trzeci
mecz sezonie i ten bilans musiał wystarczyć do uniknięcia bezpośredniego spadku
z ligi. Jednak to nie zależało już od sportowej rywalizacji
Samo spotkanie obfitowało w szereg ciekawych wyścigów oraz zaskakujących decyzji
menadżera spośród których na pierwszy plan wysuwała się zdecydowana zmiana
toruńskiej nawierzchni. Anioły zrobiły więc wszystko, by nawierzchnia znowu
faworyzowała zawodników miejscowych. Tor był tak przyczepny, że w piętnastu
biegach niemal wszyscy zawodnicy tryumfujących w swoich biegach, byli szybsi od
dotychczasowego rekordzisty Bartosza Zmarzlika, który 1272 metry pokonał w
czasie 57,56 sekundy.
Ustanawianie rekordów rozpoczęło się już w pierwszym biegu, kiedy to, Antonio
Lindbaeck cztery okrążenia przejechał w czasie 57,25 sek. Kolejny rekord padł w
biegu trzecim, a tym razem najszybszy był Krzysztof Buczkowski, który jako
pierwszy złamał granicę 56 sekund (56,97). Jednak w kolejnym biegu o 0,29 sek od
"Buczka" okazał się Artiom Łaguta.
Od grudziądzkich liderów, szybszy okazał się jednak tegoroczny debiutant w
polskiej lidze Jack Holder, który został tym samym nowym
rekordzistą
MotoAreny z czasem 56,50 sek.
Warto też wiedzieć, że:
- rekord ustanowiony w 2017 roku jest to dwunasty rekord w sezonie.
- 12 rekordów toru pobitych w jednym sezonie, to największa liczba tego rodzaju
osiągnięć na toruńskich torach żużlowych.
- 103 tyle wynosi łączna liczba rekordów toru ustanawianych w Toruniu.
- Jack Holder jest 53 zawodnikiem, który ustanowił nowy rekord toru,
- najczęściej rekordy toru bił Wojciech Żabiałowicz, a uczynił to aż 13 razy
Wracając do samego spotkania, pomimo że mecze drużyn zainteresowanych spadkiem odbywały się z tej samej godzinie, to z Leszna szybko dotarły informacje, że ROW Rybnik, zdecydowanie przegrywa w meczu ostatniej szansy i torunianom wystarczyło zdobyć zaledwie 40 punktów biegowych, by przy ewentualnej dyskwalifikacji Grugorija łaguty, zapewnić sobie co najmniej baraże. Anioły nie zamierzały jednak kalkulować i na Motoarenie im. Mariana Rosego można było oglądać doskonałe wyścigi. Gospodarze lepiej wychodzili spod taśmy, ale na dystansie szaleli Antonio Lindbaeck i Artiom Łaguta, którzy wspomagani Krzysztof Buczkowski ciągnęli wynik GKM-u. Jednak już po jedenastu biegach wiadomym było, że w ekipie Jacka Frątczaka zapanuje po meczu euforia. Jack Holder i Chris Holder wygrali podwójnie wspomniany wyścig i Anioły miały już na swoim koncie 36 "oczek" i cztery ostatnie biegi były już tylko przypieczętowaniem ośmiopunktowej wygranej.
Podsumowując.
Torunianie tryumfowali dzięki doskonałej postawie trójki
zawodników Jack Holder, Michael Jensen, Paweł Przedpełski. To oni w trudnych
momentach brali nie siebie ciężar walki i potrafili wytrzymać napór największych
strzelb rywali, czyli Lindbaecka i Łaguty. Jego rezultat nie powala na kolana,
ale dwa razy spisał się bardzo dobrze. Dodatkowo młodszy z braci Holderów, mimo
małego doświadczenia dobrze zastępuje trzykrotnego mistrza świata w toruńskiej
ekipie. No i pobił rekord toru.
Niezłe zawody pojechał też Walasek, który dobrze startował, ale momentami tracił
pozycje jak nieopierzony adept. Również nieco więcej można było oczekiwać od
kapitana Aniołów Chrisa Holdera. Klub z Torunia zapłaci mu za 11 punktów a de
facto powinien za 5. W pierwszych trzech startach mistrz świata z 2012 roku
jechał słabo i tak jak Walasek dał się dość łatwo wyprzedzać. Dopiero od swojego
przedostatniego startu był szybki i ścigał się na oczekiwanym od niego poziomie.
Obudził się w decydującym momencie meczu. Warto też podkreślić, że o
ośmiopunktowym zwycięstwie torunian zadecydowała też lepsza dyspozycja juniorów.
Daniel Kaczmarek w końcu pojechał na miarę oczekiwań, wygrywając nie tylko bieg
młodzieżowy, ale przywożąc także punkty w późniejszej fazie zawodów. Łącznie
juniorzy z Torunia zdobyli 8 "oczek", zaś grudziądzcy zaledwie jedno.
Drużynę z Torunia prawdopodobnie czekał jeszcze barażowy dwumecz. W październiku
rywalami Get Well mieli być zawodnicy, którzy w finale pierwszej ligi zajmą
drugie miejsce. Chyba, że w finale niższej klasy rozgrywkowej znajdzie się
Lokomotiv Daugavpils. Wówczas torunianie zachowają ligowy byt bez konieczności
przystąpienia do meczów barażowych.
Na przeciwnym biegunie byli goście z piekielnie szybkim Lindbaeckiem, który na
początku wręcz bawił się z rywalami. Usypiał ich a w decydujących momentach
wciskał się przed nich kompletnie ich zaskakując. Na przyczepnym toruńskim owalu
często czuł się wręcz idealnie. Podobnie było z Krzysztofem Buczkowskim, który
zadyszkę złapał dopiero w swoim czwartym starcie, ale już w odsłonie nominowanej
wrócił do wysokiego poziomu. Nieco słabiej pojechał Artiom Łaguta, który bez
swojego najlepszego silnika nie był tym samych zawodnikiem co w poprzednich
meczach oraz w GP challenge z którego wywalczył przepustkę do GP 2018.
Kompletnie zwiódł w GKM-ie Rafał Okoniewski oraz juniorzy. Doświadczony "Okoń"
za swoimi plecami przywiózł tylko Kopcia-Sobczyńskiego, który przez jakiś czas i
tak napsuł mu krwi podjeżdżając go co chwilę od wewnętrznej.
Dla GKM-u był to już definitywny koniec sezonu. Zespół z kujawsko-pomorskiego
zakończył fazę zasadniczą Ekstraligi na szóstym miejscu i mógł być z siebie
zadowolony, choć nie mógł spokojnie patrzeć na rozwój wydarzeń związanych z
Grigorijem Łagutą.
Niestety żużlowe derby zepsuli stadionowi bandyci podpisujący
się szyldem Elany Toruń. Kibice żużlowi z przerażeniem patrzyli na gromadzących się przy wejściu na
trybunę niebieską Motoareny fanów drużyny piłkarskiej. Wielu fanów czarnego
sportu udawało się do drugiej bramy wejściowej, często chowając swoje szaliki z
obawy przed ich utratą. Niestety, fani piłkarskiej drużyny Elana Toruń, w
liczbie około 80, zostali wpuszczeni na stadion, najpierw spenetrowali sektor
miejscowych kibiców dopingujących, a następnie udali się niższym poziomem pod
sektor kibiców z Grudziądza. Tam doszło do kilkuminutowej wymiany wyzwisk,
wulgaryzmów i pogróżek, a wrogich sobie kibiców oddzielił płot i ochrona.
Można zadać pytanie, dlaczego w tamtym momencie, gdy doszło do pierwszych
agresywnych zachowań cała grupa nie została usunięta ze stadionu. Po tej
sytuacji fani piłki nożnej wrócili na górny poziom na pierwszym łuku, przy czym
doszło do wielu pogróżek rzucanych w kierunku kibiców żużlowych "wypier...",
"zdejmuj te barwy..." etc. Nieproszeni goście dzieląc się na mniejsze
kilkuosobowe grupy, bez żadnej reakcji ochrony, której ewidentnie brakowało w
tamtej części stadionu, chodzili między kibicami na pierwszym łuku, i poza nim
między stanowiskami cateringowymi prowokując utarczki słowne.
Po pewnym czasie fani zespołu z Bema udali się w rejon trybuny głównej/VIP, na
której tym razem zgromadzili się kibice żużlowi, dopingujący swoich zawodników
na ogół na trybunie niebieskiej. Doszło do ataku na kratę oddzielającą oba
sektory, została ona wyłamana, przez wyłamaną kratę wlała się fala napastników.
Nad atakującymi zaczęły latać różne przedmioty, doszło do bijatyki z kibicami
miejscowymi. Kibice, w tym wielu sponsorów tzw. VIPów zaczęło opuszczać swoje
miejsca de facto uciekając w bezpieczniejsze miejsca.
Walczące strony usiłowała uspokoić żona jednego ze sponsorów klubu. Dopiero po
dłuższej chwili pojawiły się większe siły ochrony, które rozdzieliły bijących
się i wyparły atakujących z trybuny głównej. Kibice piłkarscy po ok. godzinnym
pobycie na stadionie żużlowym, który przemierzali bez większych przeszkód wzdłuż
i wszerz, opuścili go bramą i udali się kolumną w stronę ul. Łukasiewicza.
Najnowocześniejszy stadion żużlowy świata, doskonały monitoring i... czy kibice
żużlowi mogą czuć się bezpiecznie? Zaskakująca była w tej sytuacji bierna
postawa policji i służb ochraniających imprezę. Jak ustaliły "Nowości", po meczu
nie zgłoszono na policję żadnego zgłoszenia o pobiciu. Nie oznacza to, że
sprawcy stadionowej zadymy mogli czuć się bezkarni. Jak poinformowała Wioletta
Dąbrowska, oficer prasowy KMP w Toruniu, osoby miały być zidentyfikowane na
podstawie monitoringu, zainstalowanego na "Motoarenie".
Nazajutrz po meczu zarząd TKP Elany SA wydał oświadczenie, odcinając się od
występku kibiców swojego klubu. Oto treść:
"W imieniu Akcjonariuszy, Rady Nadzorczej oraz Zarządu Toruńskiego Klubu
Piłkarskiego Elana S.A. oświadczamy, iż Klub całkowicie odcina się od
chuligańskich zachowań i wydarzeń, które miały miejsce w dniu 20 sierpnia 2017
r. podczas meczu żużlowego GET WELL Toruń - MRGARDEN GKM Grudziądz. Jednocześnie
kompletnie nie akceptuje występku niewielkiej grupy osób, które w sposób
jednoznaczny próbowały działać na szkodę Klubu Piłkarskiego Elana S.A. i całego
toruńskiego sportowego środowiska.
Jest zupełnie niezrozumiałe, że w czasie bardzo ważnych zawodów dla toruńskiego
klubu żużlowego, grupa osób nazywających się "kibicami" naszego Klubu swoimi
działaniami próbowała zakłócić zawody żużlowe a zarazem zniszczyć wizerunek i
dobre imię naszego Klubu. W ten sposób niweczony jest ogromny wysiłek piłkarzy i
działaczy oraz entuzjazm i pomoc PRAWDZIWYCH KIBICÓW Elany Toruń w budowaniu
jakości, tożsamości i popularności toruńskiej piłki nożnej.
Jednocześnie pragniemy podkreślić, że TKP Elana Toruń przyłącza się do wielu
inicjatyw mających na celu łagodzenie lokalnych kibicowskich konfliktów oraz
wspiera działania zmierzające do minimalizowania przejawów antagonistycznych
zachowań w toruńskim sporcie i będzie działać aktywnie w celu wyeliminowania
patologii ze sportowych aren."
Zarząd
TKP Elana SA
Klub Sportowy Toruń nie wydał dotąd żadnego oświadczenia.
Wracając jednak do przyjemniejszych spraw a takimi są bez wątpienia emocje
żużlowe, po rozegraniu 14 kolejek spotkań rundy zasadniczej tabela Ekstraligi
wyglądała następująco: W klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników ligi liderem był Bartosz Zmarzlik
(śr. bieg. 2,438). Drugie miejsce zajął Greg Hancock (2,240), a trzecie Artiom
Łaguta (2,236). Należało jednak pamiętać, że tabela ekstraligo po rozegraniu 14 kolejek spotkań,
była tabelą przed podjęciem decyzji w sprawie weryfikacji wyników ROW-u Rybnik,
który posiadał w swoich szeregach wielokrotnie przywoływanego Grigorija Łagutę, w organizmie którego wykryto
niedozwoloną substancję. Sytuacja w tabeli była o tyle skomplikowana, że oprócz tego, że nie był znany
spadkowicz z Ekstraligi, to po zakończeniu rundy zasadniczej drugie miejsce
zajmowali wrocławianie, a trzecie gorzowianie.
3 września 2017 Półfinały play - off
10 września 2017 Półfinały play - off (rewanże)
17 września 2017 - Finał play - off
1 października 2017 - mecz barażowy Ilona Termińska - prezes klubu z Torunia - troszeczkę emocje opadają. Skończyło
się to wszystko świetnym wynikiem. Jacek Frątczak wykonał w Toruniu kawał dobrej
roboty, mamy do niego wielki szacunek i jesteśmy ogromnie wdzięczni. Cieszymy
się, bo drużyna została odbudowana, jego przyszłość u nas zależy teraz od jego
decyzji. Teraz czekamy na decyzję w sprawie Grigorija Łaguty. Mamy nadzieję, że
potwierdzą się przypuszczenia, które wynikają z regulaminu. Jacek Frątczak - menedżer z Torunia - Dziękuję przeciwnikom i trenerowi
Kempińskiemu, którzy nam się postawili, a także kibicom za wspaniałe widowisko.
Rywalizacja była fair play, na świetnym torze, gdzie padło kilka rekordów toru.
Z Grudziądzem i Częstochową, to były dwa odrębne spotkania i dwie zupełnie inne
historie. Wiadomo, że toru nie robi się przeciwko rywalowi, ale w przypadku
meczu z GKM-em o betonowej lub twardej nawierzchni nie było mowy. Gdybym tak
zrobił i byśmy przegrali, to pierwszy wisiałbym na lampie na Starym Rynku.
Przyczepna nawierzchnia była jedynym słusznym kierunkiem, dlatego tor był
przygotowany zupełnie inaczej niż do tej pory i taki był plan. Miało być na
pewno przyczepnie. Wyszło tak a nie inaczej, bo dużą rolę odegrała pogoda. Było
dużo chłodniej niż zawsze, a na Motoarenie jest bardzo gliniasta nawierzchnia.
Przez dach nad obiektem tworzy się często szklarnia. Słońce ma gigantyczne
znaczenie. Gdy go nie ma, trzeba bardzo uważać z wodą. Kiedy świeci, można wlać
jej całe mnóstwo, a tor i tak będzie bardzo śliski i twardy. Taki w Toruniu mamy
klimat. Na szczęście było mi z tym tematem o tyle łatwiej, że podobną
nawierzchnię miałem kiedyś w Zielonej Górze. To powoduje problemy z kontrolą
wilgotności, bo woda zostaje na górze. Wszystko wynika z braku frakcji grysowej.
Nie ma kamyczka, który powoduje, że tor się lepiej skrobie. Swoje w okresie
letnim robi też dach. Tym razem pomogła nam pogoda i tor się nie spiekał. Trzeba
jednak poszukać materiału, który zapewni jak największą kontrolę. Nie chodzi o
wymianę nawierzchni, ale o jej wzbogacenie. Jack Holder - Toruń - wygrana cieszy, bo nie udawało nam się to często w tym
sezonie. Odjechaliśmy dobre spotkanie, a cieszy szczególnie obecność wielu
fanów. Nigdy wcześniej nie startowałem przed tak liczną publicznością. Aż
dostawałem gęsiej skórki. Cudownie było jechać dla tych kibiców. Tor był
cudowny, sporo przyczepnej nawierzchni, czyli takiej jaką bardzo lubię, dlatego
zdobyłem wiele punktów i dołożyłem jeszcze rekord toru, więc jestem jeszcze
bardziej szczęśliwy. Podczas tego biegu na ostatnim okrążeniu zobaczyłem, że za
moimi plecami Przedpełski walczy z Łagutą. Zwolniłem trochę, bo chciałem pomóc
koledze. Kiedy dowiedziałem się, że mam rekord pomyślałem "To chyba jakiś żart,
przecież nie jechałem w całym wyścigu na pełnym gazie!". Ostatnie tygodnie są
dla mnie wspaniałe. Marzyłem o debiucie w polskiej lidze. Zawsze chciałem
jeździć z bratem w jednej drużynie i to się w tym sezonie spełniło. W dodatku
jadąc z nim w parze w jednym wyścigu wygraliśmy 5:1 w tak ważnym meczu. Gdy
mijałem metę czułem się naprawdę fantastycznie. Chciałbym zostać w Ekstralidze.
Kiedy dostałem propozycję startów, to nie sądziłem, że jestem gotów na ciężką
rywalizację. Zaskoczyłem samego siebie, bo pokonuje najlepszych zawodników na
świecie. W przyszłości chciałbym startować w cyklu Grand Prix, dlatego możliwość
startów w Ekstralidze jest dla mnie bardzo ważna. Michael Jepsen Jensen - Toruń - Pogubiłem punkty w moich pierwszych startach.
Tor różnił się nieco od tego, który mogłem zapamiętać z poprzednich spotkań tego
sezonu. Mimo wszystko czułem się lepiej niż na poprzedniej nawierzchni. Jakbym
miał porównywać z poprzednimi meczami, to tor w tym meczu pasował mi bardziej. W
wyścigu numer dwa przyjąłem sporą szprycę od Grzegorza Walaska i nie ustrzegłem
się błędów. Cieszę się, że udało mi się zakończyć dwoma wygranymi, choć do końca
nie jestem zadowolony. Najważniejsze, iż drużyna triumfował. Czuję, że
zasłużyliśmy na ten wynik. Cały team sobie pomaga, łącznie z Gregiem Hancockiem
i Adrianem Miedzińskim, którzy nie mogli się ścigać. To pokazuje, że wszyscy
chcemy być częścią tej ekipy. Ten sezon jest bardzo trudny, ale przez cały rok
byliśmy zjednoczeni. Po prostu wcześniej czegoś brakowało, czasem szczęścia, ale
taki jest sport i całe życie. Słyszałem, że ta wygrana ratuje dla nas ligowy
byt. Walczyliśmy o to z całych sił. Daniel Kaczmarek - Toruń - Patrząc na to, co prezentowałem dotychczas, to i tak
dobry wynik w moim przypadku. Trochę się podpaliłem w ostatnim starcie, tam
mogło być lepiej. To był mój błąd, dałem się powieźć rywalowi. Cieszę się
jednak, że chociaż na ten ostatni mecz doszedłem do ładu ze sprzętem. Muszę
podziękować osobom, które poświęciły swój cenny czas, aby mi pomóc. Zostałem
potraktowany priorytetowo. Miałem między innymi wsparcie mechanika Adriana
Miedzińskiego oraz Marcina Kowalika, którzy spędzili ze mną sporo czasu. Jestem
wdzięczny także samemu Adrianowi, bo nie miał nic przeciwko. Trener też wierzył
we mnie do końca, mimo że czasami mi naprawdę nie szło w tym sezonie. Ciężki rok
za nami, ale dobrze że udało się na koniec wygrać. W zeszłym roku więcej
osiągnąłem, a w tym z kolei więcej się nauczyłem. Jestem przekonany, że efekty
tego będą w kolejnym sezonie widoczne. Na razie musimy poczekać, prawdopodobnie
czekają nas baraże, dlatego to nie koniec naszej walki o ligowy byt, a ja do
tego parę turniejów młodzieżowych mam do odjechania. Szkoda, że dopiero teraz
wszedłem na właściwe tory. Przyszły sezon musimy zacząć już o wiele lepiej. Ja
na początku tego obecnego jeszcze jakiś tam wynik robiłem, nie było najgorzej.
Później jednak zaczęło się wszystko sypać. Tym bardziej cieszę się z takiego
zakończenia. Może nie idealnego, ale pozytywnego. Arkadiusz Tuszkowski - prezes klubu z Grudziądza - Jeśli chodzi o indywidualne
wyróżnienia, to na pewno trzeba pochwalić Lindbaecka i Buczkowskiego, bo reszta
pojechała poniżej oczekiwań. Co do Krzyśka, to przypominam, że on po ostatnim
meczu w Grudziądzu z Unią Leszno, gdzie wypadł słabiej, zapowiadał, że postara
się o dobrą jazdę na Motoarenie. Jak powiedział, tak zrobił.
Dla nas sezon się zakończył i zaczynamy myślenie o składzie na przyszły sezon.
Pewne jest, że zostaną z nami Lindbaeck i Pieszczek, bo mają ważne kontrakty. To
samo dotyczy juniorów Kamila Wieczorka i Dawida Wawrzyniaka. Co do Artioma, to
jesteśmy blisko zamknięcia rozmów. Telefon zawodnika może się grzać, ale liczymy
na to, że zostanie z nami. Robert Kempiński - trener z Grudziądza - Było widać, czyich punktów zabrakło, z
pewnością Rafał Okoniewskiego. Przede wszystkim gratuluję wygranej menedżerowi i
zawodnikom z Torunia. Nie cieszymy się z porażki, ale w 3,5 zawodnika jest
ciężko walczyć o zwycięstwo. Zrobiliśmy dobry wynik, do dziesiątego biegu
przegrywaliśmy tylko dwoma punktami, później rywale wygrali 5:1 i zasłużyli na
ten triumf. Artiom Łaguta -Grudziądz - Zabrakło w tym meczu przede wszystkim moich punktów,
by osiągnąć lepszy wynik. Miałem jednak pewne kłopoty, bo jechałem na rezerwowym
sprzęcie. Próbowałem raz jednego motocykla, później innego. Najlepszy silnik, na
którym cały sezon świetnie mi się jedzie, niestety nie dotarł do Torunia. Mam
nadzieję, że wkrótce będzie już z powrotem ze mną. Byłem przygotowany do tego
spotkania i chciałem wypaść jak najlepiej, ale tak jak powiedziałem, nie mogłem
korzystać z najlepszej jednostki. Nie spodziewałem się, że pojadę w GP
Challenge, jakieś 3 tygodnie temu się o tym dowiedziałem. Byłem bardzo
zdeterminowany, aby awansować. Nie jechałem tam na wakacje. Antonio Lindbaeck - Grudziądz - To był dobry mecz w naszym wykonaniu. Wydaje mi
się, że ten tor był inny niż zwykle, także dla gospodarzy, co było dla nas
korzystne. Lubię się ścigać w Toruniu. Ilekroć przyjeżdżam na Motoarenę, zawsze
czuję dużą radość z jazdy. Sławomir Kryjom - były menadżer z Torunia - Jacek Frątczak zrobił totalną
rewolucję. Przez ostatnie dwa lata w Toruniu jeździło się na twardej
nawierzchni. Wróciły w pewnym sensie czasy z torem, na których sukcesy odnosił Unibax Toruń. Zawodnicy jechali poniżej 60 sekund i to pasowało. Nie było
Miedzińskiego i Hancocka, ale mam wrażenie, że oni również by sobie poradzili.
To dobry kierunek dla tego zespołu - przekonuje Kryjom.
ZESPÓŁ
PUNKTY
DUŻE
PUNKTY
BONSUSOWE
PUNKTY
MAŁE
Spar Falubaz
Zielona Góra
20
5
+48
Betard Sparta Wrocław
19
6
+75
Cash Broker Stal Gorzów
18
5
+70
Fogo Unia Leszno
18
5
+86
Eko-Dir Włókniarz
Częstochowa
13
1
-72
ROW Rybnik
9
2
-70
GKM Grudziądz
9
1
-63
KS Toruń
6
2
-74
Niestety pozostali zawodnicy z Aniołem na piersi zajmowali miejsca w trzeciej
dziesiątce najskuteczniejszych jeźdźców najlepszej ligi świata:
Spekulacji na temat ilości punktów jakie miały być odjęte rybniczanom było
wiele. Brak weryfikacji wyników RKM-u skutkował tym, że Ekstralige opuszczał
Toruń, a w barażach miał jechać Grudziądz. Jednak najbardziej prawdopodobnym
scenariuszem było odjęcie "Rekinom" 3 lub 5 pkt. W każdej korekcie RKM opuszczał
Ekstraligę, ale tracąc 5 pkt, dochodziło do kolejnego zamieszania w ligowej
tabeli. Jeśli po weryfikacji meczów ROW-u Stal zyskałaby dodatkowe 2 "oczka", to
po 25 punktów miały trzy zespoły i decydujące były spotkania pomiędzy drużynami
- Falubazu Zielona Góra, Sparty Wrocław i Stali Gorzów. W tzw. Małej tabeli
niezmiennie rundę zasadniczą wygrała Zielona Góra, ale drugi byłby Gorzów, a
trzecia Wrocław. To z kolei oznaczało, że w półfinałach na pewno Falubaz miał
walczyć z Unią Leszno, a Sparta ze Stalą. Zatem teoretycznie nic się nie
zmieniało, poza ewentualnym pierwszym gospodarzem meczu Wrocław - Gorzów. Nie to
było jednak problemem, a fakt że układ tabeli miał kolosalne znaczenie, gdyby w
tej półfinałowej parze padł remis w dwumeczu, bowiem do finału awansowała miała
drużyna która zajmowała wyższe miejsce w tabeli po rundzie zasadniczej.
Zatem po rozegraniu rundy zasadniczej poza Częstochową i Lesznem, pozostałe
zespoły nie mogły być pewne tego co wywalczyły po czternastu kolejkach. A kibice
znali jedynie terminarz kolejnych spotkań:
Unia Leszno - Falubaz Zielona Góra
Sparta Wrocław - Stal Gorzów
Falubaz Zielona Góra - Unia Leszno
Stal Gorzów - Sparta Wrocław
wygrani z półfinałów mecz o złoty medal
przegrani z półfinałów mecz o brązowy medal
24 września 2017 - Finał play - off
wygrani z półfinałów mecz o złoty medal
przegrani z półfinałów mecz o brązowy medal
drugi zespół I ligi - siódma drużyna ekstraligi
1 października 2017 - mecz barażowy rewanż
siódma drużyna ekstraligi - drugi zespół I ligi
Po zawodach powiedzieli:
Przemysław Termiński - właściciel klubu z Torunia - Po meczu pojawiło się
ogromne wzruszenie. Powiem szczerze, że emocje większe niż na finale w zeszłym
roku, ale też i stawka była chyba wyższa. Osobiście liczyłem, że trzy ostatnie
mecze będą dla nas łatwiejsze. Niestety, kontuzje zarówno Adriana Miedzińskiego,
jak i Grega Hancocka bardzo mocno pokrzyżowały nam plany. Poza tym, w Rybniku
odnotowaliśmy brutalny faul Lingrena na Pawle Przedpełskim, co uniemożliwiło nam
zwycięstwo w Rybniku. Efekt był taki, że musieliśmy walczyć do końca i
bić się do ostatniego biegu. Jacek Frątczak wniósł nowego ducha do tego zespołu,
nowy pomysł na ten zespół. Na pewno był w stanie wykrzesać z tego zespołu
maksimum tego, co się dało z niego dało wykrzesać, w sytuacji braku dwóch
kluczowych zawodników. W drużynie to był największy team spirit w tym sezonie,
wszyscy byli zmobilizowani, także kontuzjowani zawodnicy. Trzeba zwrócić uwagę,
że realne zagrożenie spadkiem robiło się coraz bardziej niebezpieczne.
Cieszę się, że kibice pokazali, że chcą mieć ekstraligowy żużel w Toruniu, że
przyszli na stadion i wypełnili go niemal w całości. Bardzo im za to dziękuję.
Myślę, że kibiców przyciągnęło to, że było realne zagrożenie, że to będzie
ostatni mecz w ekstralidze i nie wiadomo kiedy do niej wrócimy.
Czekamy jednak na orzeczenia komisji i ostateczne decyzje Ekstraligi żużlowej.
Nasza wygrana, przy jednoczesnej przegranej Rybnika w Lesznie, powoduje, że
wystarczy, jeśli zostaną odebrane tylko trzy punkty rywalom. A te trzy punkty
raczej na pewno zostaną odebrane, dlatego że to wynika z regulaminu Ekstraligi i
regulaminu sportu motorowego. Przystępujemy w najbliższych dniach do
konstruowania zespołu na przyszły sezon i sztabu szkoleniowego, który będzie ten
zespół wspierał.
Jesteśmy jeszcze przed procesem budowania składu. Będziemy myśleć jak to zrobić
optymalnie. Chcemy wykorzystać możliwości zawodników, którzy u nas jeździli w
tym sezonie oraz tych, którzy będą dostępni na rynku transferowym i wyrażą chęć
startów w toruńskiej drużynie.
Tak naprawdę, ciężko w tej chwili zebrać myśli. Wiadomo, że od miesiąca moje
życie wywróciło się do góry nogami, mówiąc wprost - na własne życzenie. Przez
ten czas, życie w stresie, obserwowanie chłopaków, walka z torem, nie był to
moment na radykalne zmiany, więc troszeczkę błędów po drodze było. Chcieliśmy
załatwić sprawę w Rybniku, a wcześniej w starciu z Włókniarzem Częstochowa, a
nawet podczas wyjazdowego meczu w Lesznie. Zawsze jednak czegoś brakowało.
Mimo że byliśmy zdziesiątkowani w dalszym ciągu, to jednak pokazaliśmy
charakter. Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, jak wysoka jest stawka i jak wiele
osób nam źle życzy w Polsce, co nas dodatkowo motywowało. Chciałbym bardzo
podziękować całej drużynie, bo każdy z nich jest jak element pięści. Każdy palec
jest istotny, jak chce się uderzyć. Dwoma można co najwyżej naciskać. Dla mnie
to też sentymentalna podróż, bo dwa lata temu moją przygodę z żużlem też
kończyłem meczem z ekipą z Grudziądza. Jaka będzie moja przyszłość w klubie z
Torunia? Zakończyłem pewien rozdział. Wszystko zależy od ich planów, ale także
moich, zawodowych. Jeżeli trzeba będzie rywalizować w barażach, to deklaruję
wsparcie, natomiast jeśli chodzi o przyszły sezon, to może być ciężko. Chciałem
uniknąć baraży i szeroko pojętego zielonego stolika, z którym się całkowicie nie
zgadzam.
Jeśli Toruń będzie jechał w barażach, nie mogę zostawić tego zespołu. To jest
dla mnie oczywiste, ale piłka jest po stronie klubu, który najpierw musi wyrazić
taką wolę. Tym meczem zakończyłem pewien etap, ale sezon dla Get Well Toruń trwa. W
najbliższych dniach poznamy jednoznaczną odpowiedź na wszystkie pytania. Faktem
jest, że mocno tęsknie za moim życiem w Zielonej Górze. Swoim pobytem w Toruniu
jestem jednak pozytywnie zaskoczony. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy
stworzyli mi w klubie gigantyczny komfort pracy. Toruń ma ciągle szanse utrzymać
się w Ekstralidze i na to zapracował cały zespół ludzi - pracownicy klubu i
przede wszystkim zawodnicy. Wszystkim razem i każdemu z osobna jestem wdzięczny.
W całej układance ważną rolę odegrał też Jacek Gajewski. Bez czterech punktów z
jego udziałem, tej otwartej drogi do utrzymania by nie było. Jego wysoka wygrana
nad Rybnikiem dała drużynie punkt bonusowy. To jedno "oczko" może mieć ogromne
znaczenie dla losów klubu i warto o tym pamiętać. Dziękuję.
Nie da się jednak ukryć, że moje występy to też wielka pomoc Chrisa, która była
nieoceniona. Starszy brat pomógł mi wiele ze sprzętem, bo na początku nie
dysponowałem żadnymi motocyklami. Bez jego wsparcia nie zdołałbym tego ogarnąć.
Jestem ogromnie wdzięczny jemu i klubowi z Torunia. Jeżdżę na silnikach Grega
Hancocka. One są po prostu niesamowite! Chris ma niestety swoje problemy
sprzętowe. Jeśli pojechałbym na moim motocyklu, to zrobiłby ten sam wynik.
Jesteś tak dobry, jak to na czym jedziesz. Bez wątpienia nie jestem lepszy od
swojego brata. Przede mną jeszcze długa droga.
Szansa na moje pozostanie w GKM są duże, bo to Grudziądz ma priorytet w
rozmowach. Mamy dużo czasu i absolutnie się nie śpieszymy. W GKM czuję się
bardzo dobrze i nie widzę klubu, w którym mógłbym mieć lepiej. Jestem już w
drużynie jakiś czas i nie mam na co narzekać. Wierzę, że się dogadamy.
Grupa osiłków wystraszyła sympatyków żużla z Torunia, . Nie zabrakło także
wulgarnych przyśpiewek. Kibole pochwalili się swoim "wyczynem" na swoim
Facebooku.
Do podobnej sytuacji doszło już w 2014 roku. Kilkaset wejściówek na mecz
ówczesnego Unibaksu z Betardem Wrocław trafiło w ręce zorganizowanej grupy
kibiców piłkarskiej Elany.