Dodatkowo władze ligowe nie ułatwiały sprawy zespołom walczącym o play-off,
ale też ewentualnym spadkowiczom. Ciągle nie było bowiem decyzji w sprawie
dopingowej wpadki Grigorija Łaguty i drużyny walczące o "coś" nie wiedziały w
jakiej sytuacji znajdą się na koniec rundy zasadniczej. Nic więc dziwnego, że
spekulacji na ten temat było niemal tyle ilu wypowiadających się ekspertów, dla
Torunia było jednak istotne to, że zespół musiał zacząć wygrywać, a niestety nie
było to zadanie łatwe w obliczu ilości kontuzji jakie dotknęły toruńską drużynę.
Greg Hancock potrzebował bowiem operacji barku, Paweł Przedpełski spacerował
z nogą w gipsie, po złamaniu w lidze angielskiej kości strzałkowej, Adrian
Miedziński z kolei podobnie jak Hancock po urazie ręki rehabilitował bark.
Zawodników tych zabrakło już w meczu z Lesznem, jednak nie to był zmartwieniem
menadżera, ale to, czy będzie mógł skorzystać z tych zawodników w walce o
ekstraligę. Niestety dość szybko okazało, że Hancock nie będzie wspomagał
Aniołów do końca sezonu oraz nie będzie startował w turniejach Grand Prix. Bark
Grega nie był w najlepszej formie. Badanie rezonansem magnetycznym wykazały, że
w ramieniu jest wiele uszkodzeń i potrzebował operacji. Hancock robił co prawda
wszystko, by uniknąć konieczności operacji w trakcie sezonu, bowiem jeżeli
zabieg doszedłby do skutku, Amerykanin potrzebowałby kilku miesięcy przerwy na
rehabilitację. Teoretycznie za Grega Hancocka można było zastosować zastępstwo
zawodnika. Jednak zastępstwa te były wielką niewiadomą, bo żaden z toruńskich
zawodników nie gwarantował tego, że przywiezie w ramach rezerwy co najmniej dwa
punkty. Na domiar złego walczący o utrzymanie torunianie nie mogli skorzystać
przed meczem z Częstochową z Jacka Holdera, który rewelacyjnie pojechał w
ostatnim, wyjazdowym spotkaniu z Unią Leszno. Zawodnik miał bowiem zobowiązania
w stosunku do klubów Peterborough Panthers i Poole Pirates, z którymi wcześniej
podpisał kontrakty. Do akcji wkroczył jednak nowy menadżer toruńskiej Jacek
Frątczak wespół z Przemysławem Termińskim i obaj panowie niemal "stając na
głowie" sprowadzi do Torunia, młodszego z braci Holderów na kluczowy mecz
sezonu oraz uzyskali zgodę na jego starty we wszystkich spotkaniach Aniołów do
końca sezonu.
Na szczęście kilka dni przed meczem okazało się, że mimo usztywnionej nogi w
przedmeczowych treningach może wziąć udział Paweł Przedpełski. Treningi były na
tyle obiecujące, że zawodnik wywalczył sobie miejsce w składzie.
Bolączką drużyny z miasta Kopernika, pozostawała również formacja juniorska.
Kibice w Toruniu zastanawiają się, co się działo z Igorem Kopeć - Sobczyńskim i
Danielem Kaczmarkiem, którzy jeździli jak natchnieni w rozgrywkach juniorskich,
po czym byli tłem tych zawodników w Ekstralidze. W opinii managera największym
problemem chłopaków była sfera mentalna, bowiem sprzętowo młodzi zawodnicy
wyglądali bardzo dobrze.
Zatem jak nie trudno było się domyśleć, że skład Aniołów, przed ważnym spotkanie
pozostawał ciągle daleki od optymalnego. Co prawda częstochowski beniaminek był
jednym z siedmiu zespołów, które nigdy nie wygrał na toruńskiej Motoarenie, bo w
latach 2009-2014 Lwy gościły na niej ośmiokrotnie i zawsze przegrywały i tylko
raz przekroczył granicę 40 punktów, to w sezonie 2017 "Lwy" były na fal
wznoszącej i nie zamierzały oddać pola bez walki. I tak też się stało.
Przed meczem ciśnienie na wynik w Toruniu było bardzo wysokie, ale zawrzało,
gdy miało się okazać, że Michael Jepsen Jensen miał kłopot z dotarciem na
spotkanie. Zawodnik po turnieju SEC pojechał na lotnisko w Sztokholmie i nie
zabrał paszportu (miał tylko ksero i prawo jazdy). Oczywistym było, że nie
został wpuszczony na pokład samolotu, a Get Well musiał zorganizować powietrzną
taksówkę, która najpierw poleciała do Gdańska po paszport Jensena, a potem
wzięła kurs na Szwecję. Jensen wpadł do toruńskiej szatni dokładnie o 15:54,
czyli na 36 minut przed rozpoczęciem spotkania. Duńczyka przywiózł z lotniska
Adrian Miedziński. Przekonywał, że jechał szybko, ale zgodnie z przepisami.
Nic więc dziwnego, że Jacek Frątczak miał niesamowity ból głowy, bowiem
podpisując kontrakt z Get Well miał prawo oczekiwać, że w kilka tygodni uratuje
ligę dla Torunia i odejdzie z łatką zbawcy. Jednak od początku tej przygody z
miastem Aniołów miał kłopoty.
Tak jak i w spotkaniu z Częstochową, które od początku nie układało się po myśli
Get Well. Pierwszy bieg pewnie wygrał Paweł Przedpełski (po raz pierwszy od 17
kwietnia), ale potem Toruń miał czarną serię. Częstochowscy zawodnicy wygrali
pięć kolejnych wyścigów i na półmetku prowadzili 22:20, a warto podkreślić, że
mogli wygrywać znacznie wyżej, ale wynik dla Torunia "trzymał" Przedpełski który
pokazywał, że jest bardzo szybki.
Przed meczem nikt nie zakładał, że Włókniarz będzie łatwym przeciwnikiem, bowiem
w sezonie częstochowianie na wyjeździe przegrywali dość wszystko. Najwięcej, bo
41 punktów, zdobyli w Rybniku. Średnia zdobycz Włókniarza na obcych torach,
przed meczem z Get Well, wynosiła 37 punktów. W Toruniu drużyna Lecha Kędziory
złamała jednak wszystkie bariery, bo też zdobywanie punktów przychodziło jej z
dużą łatwością.
W swoim stylu szalał Rune Holta. W pierwszej fazie zawodów dobrze jechał Matej
Zagar. Na półmetku Słoweniec miał drugi i trzeci czas dnia. Kędziora mógł się
obawiać o formę Leona Madsena, który w sobotę kiepsko pojechał w SEC, ale ten w
Toruniu przeszedł pozytywną metamorfozę. Był tak mocny, że menedżer Get Well
poprosił sędziego o sprawdzenie gaźnika Madsena. W parkingu zapanowała
konsternacja, bowiem nikt z obserwatorów nie wiedział, co w tym przypadku chciał
zyskać toruński menadżer, bo protest został złożony w momencie, kiedy jego
drużyna zaczynała się rozpędzać. Chwilę wcześniej Get Well wygrał 4:2 i
doprowadził do remisu. Frontczakowi jednak chodziło przede wszystkim o czas,
bowiem trzeba było przełożyć silnik z jednej ramy do drugiej. Normalna przerwa
była na to zbyt krótka, bo torunianie potrzebowali dodatkowych dziesięciu minut
i w ten sposób udało się je zyskać. Menedżer gospodarzy w szczegóły wchodzić nie
chciał. Nie powiedział, który zawodnik potrzebował dodatkowej przerwy. Wiemy
jednak, że chodziło o jego komfort. Żużlowiec Get Well czuł się lepiej na
konkretnej ramie i na konkretnym podwoziu. Oburzenie na takie zachowanie
torunian było wielkie, jednak wszystko zostało zrobione zgodnie z regulaminem, a
koszty obciążyły konto gospodarzy. Poza tym w środowisku żużlowym wiele ostatnio
mówiło się o ponadnormatywnych gaźnikach i torunianie ucięli wszelkie spekulacje
sprawdzając w oficjalny sposób i w zgodzie z regulaminem jeden z gaźników.
Kontrola, którą przeprowadził arbiter, nie wykazała żadnych nieprawidłowości, a
Duński zawodnik był nią zdziwiony. Chwilę później wyjechał na tor i wygrał w
wielkim stylu.
Get Well miał meczem z Włókniarzem odbić się od dna. To się jednak nie udało.
Zasadniczo miejscowym brakowało lidera. Chrisowi Holderowi niewiele pomogły
wspólne treningi z tunerem Peterem Johnsem, który w Toruniu pojawił się na 3 dni
przed meczem i uczestniczył w trakcie wszystkich jego treningowych sesji. Holder
testował nowe silniki, a mechanicy na bieżąco korygowali ustawienia. Ostatecznie
starszy z Holderów, korzystał z silników pożyczonych od Miedzińskiego.
Również jego brat Jack, korzystał z podpowiedzi Johnsa, ale już nie był tak
rewelacyjny, jak w Lesznie i ostatecznie korzystał z jednostek Ryszarda
Kowalskiego, który tuningował je dla Grega Hancocka.
Po meczu na duży plus należało zaliczyć odbudowanie Pawła Przedpełskiego, który u Jacka Gajewskiego, poprzedniego menedżera Get Well, miał prawo zastanawiać się, czy w ogóle nadaje się do żużla. Ciągłe tasowanie zawodnikiem sprawiło, że całkowicie wypadł z rytmu i przestał być wartościowym ogniwem zespołu. Jacek Frątczak zbudował Przedpełskiego jednym meczem. 10 punktów i 3 wygrane biegi w spotkaniu z to było coś. Paweł w tym sezonie jeszcze nie zdobył dwucyfrówki. Ostatni taki występ zaliczył w kończącym rundę zasadniczą rozgrywek 2016 spotkaniu z GKM-em Grudziądz (10+2). Postawienie na nogi Przedpełskiego, to nie jedyna zasługa Frątczaka. To dzięki niemu kibice Get Well zobaczyli ostatnio parę, o której dotąd im się nie śniło, czyli Przedpełskiego z Jackiem Holderem. To pokazywało, że menadżer szukał optymalnych rozwiązań na miarę czasu i potencjału zawodniczego. Niestety dla Frątczaka, gdy przychodził do Torunia, zespół był w miarę dobrej sytuacji kadrowej. Zaczęli ze składu wypadać mu najpierw wspomniany Przedpełski, potem Miedziński, Hancock i ponownie Miedziński, a nowy menedżer zmagał się z tymi problemami jak Syzyf z mityczną górą.
Po meczu z Częstochową sytuacją zespołu mocno zainteresował się nawet prezydent Torunia Michał Zalewski. I miał do tego prawo, bowiem miasto było jednym ze sponsorów toruńskich Aniołów. A włodarz miasta tuż po spotkaniu pojawił się na konferencji prasowej i usiadł wspólnie z dziennikarzami, a kiedy zaczęli przemawiać Paweł Przedpełski i Jacek Frątczak, wstał i przysłuchiwał się co mają do powiedzenia. Prezydent nic nie mówił i nie zadawał pytań. Zachowywał się jak każdy z obecnych na sali. Najpierw pocieszył wychodzącego z sali Pawła Przedpełskiego i życzył mu powodzenia, a potem przedstawił się Jackowi Frątczakowi i zaczął z nim rozmawiać. Dziennikarze po spotkaniu zapytali Frątczaka, o co pytał prezydent i czy były to słowa otuchy. Menadżer toruńskiego zespołu nie chciał jednak zdradzać i wytłumaczył, że chce, żeby pozostało to ich tajemnicą. Możemy tylko domniemać, że Michał Zaleski chciał się dowiedzieć, co się dzieje z drużyną i czy Jacek Frątczak ma pomysł na utrzymanie zespołu.
Po zawodach powiedzieli:
Przemysław Termiński - właściciel klubu z Torunia - noż k... mac!!!
Ile można przegrywać!!! Wychodzi brak kontuzjowanych zawodników. Ale jedziemy do
końca. Jeszcze dwa mecze i nie możemy odpuścić. Najwyżej powalczymy w
barażach!!!
Jacek Frątczak - menadżer z Torunia
- Muszę się pozbierać po tej porażce. Prawda jest taka, że brakuje nam lidera.
Wszyscy widzą, w jakiej dyspozycji jest Leon Madsen i Rune Holta, Matej Zagar
również spisuje się coraz lepiej w drugiej części sezonu. Nie będę dyskutować o
torze. Paweł Przedpełski pokazał od pierwszego biegu, że jest spasowany i dobrze
mu szło. Jest po kontuzji i jeździł tylko w czwartek i w piątek. Nie możemy też
zwalić winy na tor. Nawierzchnia w Toruniu bardzo szybko reaguje na wiatr, na
słońce i nie wolno nastawiać się, że będziemy dostosowywać tor do motocykli
zawodników. To jest bez sensu. Trzeba trenować na twardym torze, bo taki może
być w meczu. Mieliśmy trzy dni treningów. Paweł Przedpełski odrobił zadanie
domowe. Chris Holder też dobrze, ale brakuje mu zwycięstw. Pamiętajmy, że ten
zawodnik miał być tutaj liderem. Uważam, że brakuje nam Grega Hancocka, który
byłby w stanie dołożyć kilka zwycięstw. Teraz musimy pracować. Nie da się
nadrobić wszystkiego w trakcie sezonu. Trenować trzeba poza sezonem - praca
organiczna, mentalna, sprzętowa. Na szybko, to można wziąć tylko tabletkę na ból
głowy.
Wracającdo wspomnianego Grega Hancocka, to zawodnik sam mówi, że musi przejść
operację. Pytanie kiedy. Myślę, że Greg będzie próbował w tygodniu wyjechać na
tor. Jednak większość specjalistów mówi, że wielkich szans na starty nie ma.
Powiedziałem na pierwszym spotkaniu z drużyną, żebyśmy się nie skupiali na tych
kontuzjach. Brakuje nam lidera i jego nie ma. Musimy się z tym pogodzić i skupić
na innych tematach.
Przed nami mecz z ROW-em Rybnik i presja narasta, ale ja już trochę się
przyzwyczajam do tej presji. Radzę sobie z tym. To będzie również mecz o życie,
przed którym będziemy stacjonować na innym torze. Mam nadzieję, że będzie on
chociaż troszeczkę przypominał tor w Rybniku. Jest pod górę. Nie spodziewałem
się, że będzie tak ciężko. Kiedy tu przyszedłem, miałem Grega Hancocka i Pawła
Przedpełskiego, który nie miał kontuzji. Udało się w międzyczasie pozyskać Jacka
Holdera, który błysnął w Lesznie, ale w niedzielne popołudnie nie było już
wyniku dwucyfrowego. Mimo wszystko walczył bardzo dzielnie. Na pewno nie wycofam
się z tego klubu. Walczę z nim do końca. Obiecuję, że determinacji na pewno nie
zabraknie nam w kolejnych meczach. Nie jestem cudotwórcą. Jest ogromna presja i
zdaję sobie z tego sprawę. Robię wszystko, co się da. Jednak na niektóre rzeczy
wpływu nie mam.
Liczę, że do składu wróci Adrian Miedziński, który nie pojechał z Częstochową,
bo nie ma sensu puszczać zawodnika, który po połowie okrążenia będzie odczuwać
potężny ból. Byli inni zdrowi zawodnicy, ale to nie są liderzy. Lepiliśmy z tego
co było. Ponadto przydarzyła nam się sytuacja z Michaelem Jepsenem Jensenem.
Była dla mnie ona rozczarowująca. To o czymś świadczy. Muszę z nim porozmawiać,
bo nie może być tak, że ktoś zapomina dokumentów, jak jedzie na zawody. Takie
rzeczy nie powinny zdarzać się zawodowcowi. Jak się dowiedzieliśmy, to
zrobiliśmy wszystko. Wynajęliśmy prywatny samolot i udało mu się dotrzeć na
mecz.
Paweł Przedpełski - Toruń - Nie mam prawa być pocieszony, ponieważ przegraliśmy mecz u siebie, a w życiu bym nie przypuszczał, że tak może się stać. Ciężko cokolwiek powiedzieć o tym spotkaniu. Na pewno problemem jest to, iż nie dysponujemy wszystkimi zawodnikami. Są w parkingu, pomagają, ale nie na motocyklach. Ja dałem z siebie wszystko, można powiedzieć, że 200 procent. Wyszło fajnie, no ale nie ma wygranej całej drużyny. Pogubiliśmy punkty, są biegi, w których mogło być inaczej. To jeszcze nie koniec rozgrywek. Ten mecz był najważniejszym w sezonie, ale w takim razie nie wiem jak określić te dwa, które przed nami. Nie poddajemy się, walczymy, bo wiadomo - to jest sport i wszystko może się zdarzyć.
Chris Holder - Toruń - Zdecydowałem się na odłożenie sprzętu od Petera Johnsa i pojechałem na motocyklu Adriana Miedzińskiego, co natychmiast dało efekt. Próbowałem w poprzednim tygodniu wszystkiego, a Peter był przy mnie. Trzy dni treningów były po to, aby coś znaleźć. W pierwszym starcie wyszedłem dobrze spod taśmy, ale nie było szybkości i zostałem wyprzedzony. Mój kolega z drużyny zaproponował użycie jego motocykla. Zdecydowałem się na ten ruch i było zdecydowanie lepiej, chociaż nigdy wcześniej na nim nie siedziałem. Popełniłem poważny błąd w biegu z Leonem Madsenem i młodzieżowcem. Źle wystartowałem, a później mimo niezłej szybkości, było ciężko o wyprzedzanie. Nic nie ruszaliśmy potem przy sprzęcie.
Lech Kędziora -trener z Częstochowy - Cieszę się, że wygraliśmy ten mecz. Przed zawodami miałem pewne obawy, iż drużyna z Torunia robi wszystko, aby zdobyć punkty i ratować wynik. Niestety dla nich, w niedzielne popołudnie byliśmy mocniejsi. Dziękuję całej drużynie. Prawda jest taka, że od kilku meczów mamy wspaniałych liderów. To dzięki nim, dobrej komunikacji w parku maszyn i wsparciu prezesa Świącika udaje nam się wygrywać. Moi liderzy punktowali tak jak zawsze do tej pory. Druga linia może nie za bardzo, ale para młodzieżowców zrobiła różnicę na tle rywali. Cóż, są zwycięzcy i przegrani. Nas raduje sukces i jedziemy dalej. Byliśmy przed sezonem skazani na porażkę, mieliśmy zajmować pozycję, którą aktualnie zajmuje drużyna z grodu Kopernika. Wiedzie nam się i będziemy walczyć do końca.
Matej Zagar - Częstochowa - Walka z najlepszymi zawodnikami na świecie nie jest łatwym zadaniem. Aby z nimi rywalizować, wszystko musi być poukładane. Bez szybkiego motocykla nic się nie zdziała. Teraz mam dobrą prędkość i nie mam na co narzekać. Bardzo pomógł mi Peter Johns i jestem bardzo wdzięczny za jego pomoc. Odkąd startuję na silnikach przygotowanych przez niego, mam niezłą prędkość. Aż brakuje mi słów, by opisać tego człowieka - każdy wie, jaką jakość on oferuje. Wiem, że nie jestem złym zawodnikiem. Wiem na co mnie stać. Oczywiście do tego potrzebuję dobrego motocykla. W ostatnich turniejach pokazałem, co mogę zrobić, gdy dysponuję niezłym sprzętem.
Leon Madsen - Częstochowa - Jestem bardzo szczęśliwy. Nie poszło mi najlepiej podczas SEC-u, ale na ten moment skupiam się na klubie z Częstochowy. Wiedzieliśmy wszyscy, jak ważne to będzie spotkanie w kontekście walki o play-offy. Wciąż mamy niewielkie szanse. Mimo wszystko - spróbujemy po nie sięgnąć. Mój występ mnie zadowala, ale co najważniejsze, drużyna pracuje wspólnie. Atmosfera, dobry trener, zarząd, cały klub znakomicie funkcjonuje. Jeśli chodzi o tę maleńką akcję ze strony ekipy z Torunia, to jest to troszeczkę zabawne. Nawet nie wiem co mam powiedzieć. Teraz przynajmniej wszyscy wiedzą, że używałem dozwolonego sprzętu, takiego jak pozostali. Mówi się, że złodziej zawsze będzie myślał, iż wszyscy kradną. Nie mam z tym większego problemu. Tylko tyle, że lekko się uśmiałem