Niestety dla drużyny gości, zespół musiał walczyć na MotoArenie bez dopingu
kibiców z grodu Bachusa, bowiem , Get Well Toruń nie mógł przyjąć na spotkanie
18 czerwca zorganizowanych grup kibiców Falubazu Zielona Góra. Powodem była
decyzja wojewody kujawsko-pomorskiego z 4 listopada 2016 roku, która zapadła po
półfinałowym spotkaniu, które odbyło się 4 września 2016 roku na Motoarenie.
Policja negatywnie oceniła wówczas stan zabezpieczenia meczu żużlowego przez
miejscową ochronę. Walkę o finał oglądało około 800 kibiców z Zielonej Góry. Nie
wytrzymali oni jednak emocji.
Zgodnie z raportem policji, po dziesiątym biegu fani gości rozłożyli dwie flagi
o wymiarach 2x2 m i odpalili 20 rac świetlnych i dymnych. Ponadto nałożyli na
twarz kominiarki. Czarę goryczy przelało rzucenie jednej z flag na tor. Służba
porządkowa miała nie zareagować na takie zachowanie, ale postawa zielonogórzan
była niezgodna z regulaminem imprezy masowej, który zabrania wnoszenia flag. Ze
względu na brak odpowiednich działań służby porządkowej podczas spotkania 4
września zeszłego roku, sektor gości (żółty) 18 czerwca został zamknięty.
Absencja kibiców gości nie przekreślała jednak szans na doskonałe widowisko na
MotoArenie. Zielonogórzanie byli bowiem pierwszymi gośćmi, którzy wygrali na
torze przy ul. Pera Jonssona, a miało to miejsce w roku 2009 kiedy pokonali
ówczesny Unibax (40:38). Kolejną wygraną w Toruniu Falubaz zapisał na swoje
konto w sezonie 2012, kiedy w rundzie zasadniczej wygrał różnicą, aż 12 punktów
(51:39), co było najwyższym zwycięstwem drużyny przyjezdnej na tym
stadionie. Ostatni, trzeci triumf przypadł na kolejny sezon po znakomitym
widowisku (46:44). Od tamtej pory Myszy przegrały jednak pięciokrotnie z rzędu.
Mniej błyskotliwe występy Falubaz zanotował przede wszystkim w roku 2016. Get
Well dwa razy dość pewnie pokonywał rywala, nie dając mu przy tym przekroczyć
bariery 40 punktów. Drugie ze spotkań (50:40), będące jednocześnie półfinałowym,
dało Aniołom przepustkę do finału Ekstraligi, bowiem w rewanżu zespół Jacka
Gajewskiego obronił przewagę (43:47).
W przeszłości szczególnie udane występy na toruńskim owalu notował Piotr
Protasiewicz, który był zdecydowanym liderem Falubazu. Jego średnia punktowa z
pięciu poprzednich konfrontacji w Toruniu wynosiła 13,2 pkt na mecz.
Nic więc dziwnego, że mecze obu drużyn były od kilku lat tymi z serii
najbardziej prestiżowych, a dodatkowego smaczku dodawał fakt, że Get Well nie
mógł sobie pozwolić na trzecią domową porażkę. Torunianie
przygotowywali się nieco inaczej niż zwykle do tego pojedynku. Sztab szkoleniowy
i zawodnicy spotkali się bowiem na strzelnicy, gdzie n najlepiej radzili sobie
Greg Hancock i Chris Holder i to właśnie na barkach tych żużlowców spoczywała
odpowiedzialność za wynik konfrontacji. Jacek Gajewski postanowił jednak nie
zmieniać składu sprzed tygodnia, ale uznał że Hancock nie będzie już wsparciem
dla Przedpełskiego, jak miało to miejsce w Gorzowie. Toruński menadżer uznał, że zagubiony wcześniej Przedpełski, pokazał się z dobrej strony, a przy
tym poprawiła się jego sytuacja sprzętowa i może nieść odpowiedzialność za swoje
punkty na własnych barkach.
Niestety ruch ten okazał się mało trafiony, a walka gospodarzy od samego
początku wyglądała dość desperacko, jakby drużynie brakowało pewności siebie.
Holder w pierwszym biegu miał prędkość, aby uciec Dudkowi, ale obierał zbyt
szerokie tory jazdy i do końca musiał się bronić przed liderującym w GP
zielonogórzaninem. Potem w trzecim biegu Hancock nawet nie obejrzał się na
Kopcia-Sobczyńskiego i uciekał przed stawką ile sił w silniku, choć była szansa
na podwójne zwycięstwo. Liderzy nie zawiedli i można powiedzieć, że dawało to
efekt. Falubaz wchodził jednak w mecz powoli, na spokojnie, bez szaleństw.
Zawodnicy dali sobie trochę czasu na oswojenie się z nawierzchnią, złapanie
kątów i odpowiednich ustawień. Gdy po pierwszej serii Get Well prowadził, aż
sześcioma punktami, a kibice nie potrafili ukryć swojej radości, Marek Cieślak
ze swoim charakterystycznym, delikatnym uśmiechem czekał na rozwój wypadków.
I się doczekał, zielonogórzanie zaczęli jechać na poważnie. Inna sprawa, że
wśród torunian wciąż brakowało pewności na trasie. Starty Aniołów były nie
najgorsze, ale na dystansie zawodnicy mieli problem z obieraniem właściwych
ścieżek na torze. Goście nie przejawiali entuzjazmu w jeździe, albo ponosiła ich
nadmierna ambicja, tak jak choćby w przypadku Adriana Miedzińskiego w pierwszej
serii startów. Toruński wychowanek za atak na Jacobie Thorssellu został
wykluczony, a Mirosław Jabłoński w nSport+ stwierdził, że według niego taka
jazda to bandytyzm. Była to skandaliczna wypowiedź, bowiem redaktor
współkomentujący Tomasz Dryła w pierwszych swoich słowach uznał, że wina za
kontakt obu zawodników leży po stronie Thorssella, który co prawda nie zmienił
swojego toru jazdy, ale niemal zatrzymał się w miejscu. Gnieźnieński wychowanek
grzmiał jednak do mikrofonu nie przebierając w cierpkich słowach w kierunku
Miedziaka.
Zupełnie inaczej wyglądały nastroje w obozie zielonogórskim. U zawodników Falubazu widać było zadziorność i nawet jak przegrywali starty, byli w stanie na
dystansie odrobić dystans do rywala i go wyprzedzać. Wystarczy wymienić akcje
Piotra Protasiewicza z biegu dziesiątego, czy Patryka Dudka z odsłony numer
dwanaście. Niestety momentami wyglądało to tak, jakby MotoArena była domowym
stadionem właśnie Falubazu, a nie Get Wella. To powodowało, że mecz trzymał w napięciu do samego końca, a wynik na
punktowym styku powodował, że trenerzy nie mieli nawet okazji do korzystania ze
zmian taktycznych. Sytuację gospodarzy dodatkowo skomplikował przedostatni
wyścig, który miał, aż trzy odsłony. W pierwszym podejściu na tor upadł Doyle,
który startując od bandy wystartował nieco wolniej niż rywale i próbując założyć
się na rywali trącił Adriana Miedzińskiego i upadł. Sędzia zarządził powtórkę w
pełnej obsadzie. Niestety w drugim podejściu Doyle i Miedziński ponownie byli
reżyserami przerwania biegu. Po stracie z przodu rywalizowali Hampel z Jensenem,
za ich plecami o jeden punkt walczyli Miedziński z Doylem. Na wyjściu z drugiego
łuku drugiego okrążenia Jason Doyle wysunął się nieco przed jadącego po
zewnętrznej Adriana Miedzińskiego. Na prostej startowej, tuż przed wejściem w
kolejny wiraż, jednak nieco uniosło przednie koło Australijczyka i ten zamiast
wyłamać motocykl wyniósł się na zewnętrzną. W tej samej chwili Miedziński
postanowił ściąć do krawężnika i doszło do kontaktu obu zawodników. Polak
stracił panowanie nad motocyklem i chciał zeskoczyć z motocykla, ale ten uderzył
w dmuchaną bandę i dokładnie w to samo miejsce na tor runął Miedziak. Maszyna
nieszczęśliwie odbijając się od toru trafiła w toruńskiego wychowanka, który na
chwilę stracił przytomność. Na szczęście Miedziakowi szybko wróciła świadomość,
ale tor opuścił w karetce pogotowia i nie pojawił się w powtórce bowiem został
uznany sprawcą przerwania biegu. Również Doyle nie pojechał w trzeciej odsłonie
czternastego biegu, bowiem nabawił się urazu prawej stopy i zastąpił go Alex
Zgardziński, który po defekcie dobiegł do mety na trzeciej pozycji.
Po zawodach okazało się Doyle z pęknięciem dwóch kości śródstopia przeszedł
operację w toruńskim szpitalu. Australijczyk trafił w ręce tego samego lekarza,
który jesienią 2016 roku zajmował się jego kontuzjowanym łokciem. Z kolei Adrian
Miedziński złamał kość łokciową i promieniową i po operacji, którą przeprowadził
Damian Janiszewski czekała go 3-4 tygodniowa przerwa w startach
Cały upadek wyglądał bardzo groźnie, a gdy Miedziak leżał na torze cała
MotoArena milczała, jedynie sektor dopingujący skandował Adrian Miedziński. Niestety po biegu telewizyjni eksperci, a następnego dnia portale internetowe
zaczęły robić z Miedziaka żużlowca bandytę, jak sugerował Mirosław Jabłoński.
Niestety eksperci stacji transmitującej rozgrywki ligowe, zapomnieli, że cała
nagonka na zawodnika była bezpodstawna bowiem jeśli dany zawodnik zasługiwał na
upomnienie, to decyzję podejmowały żużlowe władze, a nie media prowadzące niemal
lincz na zawodnikach, którzy dopuścili się kontrowersji torowych. Żużel bowiem
to sport w którym zawodnik ma ułamki sekund na podejmowanie decyzji, czasem
błędnych, ale to powodowało wielką presję u zawodników, którzy zjeżdżali do
parkingu i mieli świadomość swoich błędów.
Poza tym tragedii osobistych w niezwykle stresującym sporcie jakim jest
speedway, było wiele i niejeden zawodnik nie wytrzymał presji otoczenia i
przedwcześnie podejmował decyzję o zjechaniu z żużlowego toru. Dlatego nazywanie kogoś bandytą było nie na miejscu, bowiem słowo to ma zupełnie inne
znacznie. Groteskowe było to tym bardziej, że wypowiadał te słowa czynny
zawodnik, który doskonale wiedział na czym polega walka na torze, walka w
kontakcie. Adrian przez całą swoją karierę, jeździł brawurowo, ale publiczny sąd
nad zawodnikiem był nie na miejscu, bowiem takie sprawy załatwiało się zupełnie
w inny sposób.
Ostatni bieg był obrazem całego spotkania i obnażył wszystkie problemy Get Well
i był idealnym podsumowaniem postawy obu drużyn w tym meczu. Torunianie musieli
wygrać ten bieg podwójnie, aby zainkasować dwa punkty. Po starcie wydawało się,
że uda się tego dokonać, bowiem Hancock i Holder jechali prowadząc podwójnie.
Skończyło się jednak na porażce 2:4 i 44:46 w meczu, bowiem, Holdera po kolei
wyprzedzili Dudek i Protasiewicz, a na ostatnich metrach jeszcze z Amerykaninem
poradził sobie Dudek.
Po trzeciej porażce na własnym torze sytuacja Aniołów stała się bardzo poważna.
Był to dziewiąty mecz i już siódma porażka torunian w sezonie. Tak słabego
sezonu w grodzie Kopernika nie było już dawno. Kiedy 2 czerwca Get Well przegrał
w Częstochowie z (38:52) zastanawiano się, co robić dalej. To była piąta porażka
w sezonie ograniczająca szansę na play-off do minimum. Różne warianty brano pod
uwagę, ale rewolucyjne pomysły ostatecznie odrzucono, a Termiński zaprosił
wówczas zespół na integracyjnego grilla. Po kolejnej porażce, tym razem w
Gorzowie (35:55) zabrał zawodników na strzelnicę. To również nie pomogło.
W klubie zaczęto otwarcie mówić, że moment na zmiany został przespany i trzeba
dokończyć ten sezon ratując co się da. Celem było szóste miejsce, żeby uniknąć
jazdy w barażu o utrzymanie. Plan był taki, aby wygrać rewanżowe spotkanie z GKMem Grudziądz i zainkasować punkt bonusowy. W Toruniu liczono też na
zwycięstwo na Motoarenie ze Spartą Wrocław i wygraną z Włókniarzem za dwa i
bonus w Rybniku. Razem dawało to 8 punktów, czyli w sumie 12, bo 4 już zespół
na swoim kocie posiadał. Według obliczeń owe 12 punktów miało wystarczyć do utrzymania. Niestety jak się
miało wkrótce okazać wszystkie plany spełzły na niczym, a sytuację zaczęli
komplikować grudziądzanie, którzy zaczęli zdobywać punkty na wyjazdach.
Po zawodach powiedzieli:
Robert Kościecha - trener z Torunia - Walczyliśmy z całych sił. Przegraliśmy po
raz kolejny dwoma punktami i to jest smutne. Chłopacy naprawdę w niedzielę dali
z siebie bardzo dużo. Było widać, że każdemu zależy. Zarówno na parkingu jak i
na torze tworzyliśmy drużynę, ale drużyna z Zielonej Góry okazała się lepsza.
Gratulacje dla nich. My przegrywamy po raz trzeci w takim samym stosunku i to
bardzo boli.
Adrian Miedziński - Toruń - Po upadku czuje się dobrze, wszystko pamiętam. Z Jasonem spotkaliśmy się jeszcze w szpitalu. Nie było żadnych pretensji. To była
walka na torze. Jechaliśmy o punkty. Jasona pociągnęło na zbronowanej części
toru na polach startowych, a ja się tego nie spodziewałem. Nie czuję się winny.
Jechałem z prawej strony i nie spodziewałem się, że on nagle poszerzy tor jazdy.
Nic nie mogłem zrobić. Moje wykluczenia nie są jednoznaczne. Oczywiście, jeżdżę
bardziej ofensywnie i to prokuruje błędy. Jeżdżę dla Torunia od zawsze i
zostawiam serce na torze. Może czasami, jak człowiek za bardzo chce, to tak
wychodzi. Sport jest nieprzewidywalny i to jest piękne. To jest sinusoida.
Czasem trzeba upaść niżej, na dno, żeby potem się od tego dna odbić. Nie będzie
zawsze świecić słońce. Teraz musimy zebrać wszystkie siły, by uratować wynik dla
Torunia. Mam nadzieję, że nam się to uda. Mnie niestety dopadł mnie pech. Po raz
kolejny, gdy jestem w dobrej dyspozycji, zdarzenie losowe sprawia, że muszę
odpocząć od żużla. Tracę szansę na Indywidualne Mistrzostwo Polski, na punkty w
pierwszej rundzie SEC, ale zapewniam, że wrócę jeszcze silniejszy. Nic nie jest
jeszcze stracone. Stracę jedno spotkanie ligowe, a SEC składa się z czterech
rund, więc jeszcze jest dużo punktów do zdobycia.
Wypowiedź zawodnika kilka dni po meczu w odpowiedzi na medialną nagonkę na jego
osobę - Odnosząc się do ostatnich publikacji dotyczących mojej osoby, chciałbym
oświadczyć, że są one dla mnie bardzo krzywdzące. Publikacje te spowodowały, że
otrzymuję liczne negatywne opinie na mój temat, które źle wpływają na moją
psychikę, w szczególności teraz, w okresie mojej rekonwalescencji związanej z
wypadkiem. Jednocześnie bardzo dziękuję wszystkim osobom, które wspierają mnie w
tych trudnych dla mnie chwilach. Chciałbym poinformować, że podjąłem kroki
prawne zmierzające do oczyszczenia mojego dobrego imienia oraz pociągnięcia do
odpowiedzialności osób odpowiedzialnych za opublikowane pomówienia. Ze sportowym
pozdrowieniem
Greg Hancock - Toruń - Zostaliśmy pokonani przez lepszą drużynę w niedzielny wieczór. Niestety dla mnie, wypuściłem z rąk ostatni bieg. Walka nie jest skończona, dopóki sezon trwa. Jak możecie sobie wyobrazić, czuje się źle. Miałem poczucie, że kontroluję wyścig, a potem nadszedł ten feralny ostatni łuk, który będzie mi siedział w głowie przez następne kilka dni. Teraz wydaje mi się, że wyrzuciłem do kosza cały trud, który włożyłem w ciągu zawodów. To już jest taki rok. Nienawidzę tego mówić, ale nieważne jak się staramy, co zmieniamy, i jak walczymy, to na końcu i tak zawsze coś się posypie. Potrzebujemy czegoś, co nam da nadzieję. Byłem pewien, że to nastąpi w meczu z Falubazem, ale znów jest to samo.
Paweł Przedpełski - Toruń - Troszeczkę tych nieporozumień było w mojej parze, ale będę tutaj siebie bronił, bo zawsze grzecznie przytakiwałem, a teraz mam swoje zdanie. Chcę siebie usprawiedliwić. W jednym biegu mogliśmy przywieźć podwójny triumf, a skończyło się 3:3. Ewentualna wygrana mogła zaprocentować. Z pewnością czuje się lepiej na motocyklu i jeżdżę z większą pewnością siebie. Ten rok nauczył mnie wielu rzeczy, gdyż nigdy wcześniej nie znajdowałem się w takiej sytuacji. Jestem teraz mądrzejszy.
Marek Cieślak - trener z Zielonej Góry -
Jestem bardzo zadowolony, ponieważ wywieźliśmy trzy punkty z trudnego terenu.
Motoarena jest torem, na którym trzeba umieć jeździć. Gospodarze wcześniej
przegrywali u siebie, ale również po ciężkich bataliach, w których ostatnie
biegi decydowały. Mogę być dumny z moich chłopaków, że walczyli do końca.
Kapitan ratował nam skórę, bo ciągnął wynik. Patryk Dudek po słabszym momencie,
w końcu zatrybił. Dobrze, że Jarosław Hampel
wraca na wysoki poziom jeździecki. Jason Doyle miał w niedzielę pecha. Pojechał
na badania, żeby zobaczyć co z jego stopą. Trochę mi smutno, bo Greg Hancock
przez wiele lat był moim zawodnikiem, a po tymmeczu ma popsuty humor. Cóż, taki jest
sport.
Miedziński, to jest duży problem, od którego wszyscy uciekają. Za moich czasów,
gdy ktoś otrzymał trzy wykluczenia za niebezpieczną jazdę, to obowiązkowo został
wysyłany na badania, a Miedziński już dawno na to zasłużył. To nie było
normalne, co widzieliśmy w Toruniu. W pewnym momencie sport się tam skończył, a
zaczęła jakaś rzeźnia.
Piotr Protasiewicz - Zielona Góra - Mój dorobek jest ok, ale najbardziej cieszą trzy punkty, które jadą do Zielonej Góry. Tak jak zawsze w Ekstralidze, trzeba bardzo mocno się starać i walczyć o każde "oczko". Lubię jeździć w Toruniu. Tor jest zawsze świetnie przygotowany, równy i bez pułapek, co jest bardzo ważne. Liczy się sport, a nie kombinacje alpejskie. Po przegranych startach można wyprzedzać, tylko trzeba wszystko odpowiednio rozegrać. Najważniejsze jest jednak to, aby chłopacy, którzy mają kontuzje, szybko wrócili do pełni sprawności. Sport jest sportem, ale zdrowie na pierwszym miejscu.
Jacob Thorssell - Zielona Góra - Nie jestem dokładnie pewien, co zrobił Adrian. Może popełnił jakiś błąd i dlatego we mnie wpadł. Mogłem położyć motocykl, ale to jest bardziej niebezpieczne rozwiązanie, dlatego cieszę się, że utrzymałem się na maszynie. Oczywiście zgadzam się z decyzją sędziego.
Patryk Dudek - Zielona Góra - Gdyby tor w Toruniu miał taką geometrię jaką miał rok temu, z pewnością nie udałaby mi się spektakularna akcja, jaką wykonałem. Przejechałbym dwoma kołami po trawie. Greg jechał przy krawężniku. Nie utrzymał się jednak przy nim i zrobiła się dwumetrowa luka w którą się wcisnąłem i wyprzedziłem go. Szczerze mówiąc liczyłem na to. Po zewnętrznej z pewnością bym Grega nie wyprzedził
Leszek Demski - szef sędziów żużlowych - Adrian od początku zawodów jechał dość agresywnie. Delikatnie mówiąc. Już w trzecim biegu został wykluczony. Zdecydowanie zabrakło mi tam żółtej kartki. Gdyby ją otrzymał, być może byłby to dla niego kubeł zimnej wody. Wówczas może inaczej pojechałby w czternastym biegu. Zrobił sobie krzywdę i przeciwnikowi. Był zawodnikiem atakującym, najechał z tyłu. Ewidentnie była to wina Adriana.
Mirosław Jabłoński - żużlowiec, komentator stacji TV - Dla mnie taka jazda to bandytyzm. Widziałem tutaj celową jazdę a nie chociażby próbę uniknięcia kontaktu. Z perspektywy całego sezonu Adrian jedzie najlepiej z toruńskiej ekipy, ale czasami jest wolniejszy od kogoś i próbuje w niesportowy sposób przeszkodzić rywalowi. Każdy zawodnik inaczej do tego podchodzi, to już są indywidualne przypadki. Trzeba byłoby zapytać Adriana co miał na myśli robiąc taki manewr.