2017-04-30 Runda zasadnicza
Betard Sparta Wrocław - KS Get Well Toruń
 
Ekipa Get Well Toruń przystąpiła do pojedynku po dwóch porażkach ze Stalą Gorzów i Falubazem Zielona Góra. Anioły tym samy liczyły we Wrocławiu jeśli nie na wygraną, to przynajmniej na lepszą jazdę czołowych zawodników.

Dla Dolnoślązaków, mecz z Aniołami miał jednak szczególny wymiar, bowiem był to pierwszy pojedynek na Stadionie Olimpijskim po ponad rocznej przerwie spowodowanej remontem, a nawet można powiedzieć budową nowego stadionu. W zeszłym sezonie ze względu na prace remontowe wrocławianie musieli gościnnie korzystać z obiektu w Poznaniu. Ostatni dzień kwietnia był też inauguracją Ekstraligi na Dolnym Śląsku - poprzednie spotkanie zostało odwołane z powodu kiepskiej pogody. Przed meczem działacze Sparty Wrocław walczyli jednak z czasem, bo na obiekcie konieczne były ostatnie poprawki. Brakowało na przykład łączności telefonicznej na linii wieżyczka - park maszyn - linia startu, która była bardzo nowoczesna. ale też skomplikowana. Dlatego podjęto prace nad jej uproszczeniem. Kolejnym problemem był brak materiału amortyzującego za bandą dmuchaną. Były też mniejsze problemy, jak niewłaściwa taśma startowa (ta, którą zamontowana nie chciała się zrywać). Ostatecznie jednak działacze uporali się z problemami i mogli przyjąć zawodników oraz kibiców na pięknym nowym obiekcie, który budził zachwyt tak jak przed laty toruńska MotoArena.

Tak jak wspomniano, torunianie jechali do Wrocławia po dwóch porażkach na starcie sezonu. Kibice Aniołów zastanawiali się, czy miejsce w składzie straci słabo dysponowany u progu rozgrywek Chris Holder, ale ostatecznie znalazł się w zestawieniu meczowym pod numerem 2 obok Grega Hancocka. Po udanym występie w Zielonej Górze kolejną szansę otrzyma Grzegorz Walasek, a w składzie Get Well ponownie zabrakło miejsca dla Pawła Przedpełskiego, dla którego początek sezonu nie był specjalnie udany. Wychowanek toruńskiego zespołu nie zachwycał w sparingach oraz innych przedsezonowych startach. Pod znakiem zapytania stał już jego występ w inauguracyjnym meczu ze Stalą Gorzów. Ostatecznie Przedpełski pojechał przeciwko gorzowianom i w czterech biegach zdobył pięć punktów. Decyzją menedżera nie wystąpił w drugim meczu swojej drużyny i nie pojawił się też w trzecim meczowym zestawieniu. Sam zainteresowany wierzył jednak, że wystartuje na Dolnym Śląsku i tak komentował decyzje menadżera: "To są na razie awizowane składy. Zobaczymy, jak to będzie ostatecznie wyglądało. Tydzień temu byłem w awizowanym składzie, ale ostatecznie zostałem zmieniony i w meczu nie pojechałem. Teraz może być odwrotnie. Nie jestem jednak menedżerem, to nie ja podejmuję decyzje. Gdybym znał przyczynę problemów, to pewnie zdobywałbym komplety punktów. Nie jest to prosta sprawa. Tak naprawdę co roku podczas tych pierwszych treningów i początkowych spotkań mam jakieś problemy. Potrzebuję trochę czasu, żeby się rozjeździć. Teraz mam jednak więcej jazdy i będzie już tylko lepiej. Sprzęt spisuje się dobrze. Nie mam z nim problemów. Tak na dobrą sprawę sezon się jeszcze dobrze nie rozpoczął, bo dotąd jeździliśmy niemal tylko my. Zobaczymy, jak będzie to dalej wyglądało. Przed nami jeszcze długi sezon, więc nie ma co się załamywać, czy nadmiernie stresować".
Wielu zastanawiało się kogo mógłby zmienić Paweł. Wiele wskazywało, że mógł to być Chris Holder, ale menadżer Jacek Gajewski ostatecznie nie zdecydował się na zmiany i awizowane przed meczem nazwiska pojawiły się również w składzie meczowym.

Już pierwsza seria startów pokazała, że torunianom trudno będzie wywieźć korzystny wynik z Wrocławia. Zawodnicy Sparty imponowali skutecznymi startami, co było kluczem do sukcesu w początkowej fazie zawodów. Jedynie Daniel Kaczmarek był w stanie przeciwstawić się gospodarzom. Żużlowiec Get Well wygrał bieg juniorów, a później wskutek taśmy Michaela Jepsena Jensena i rezerwy taktycznej ponownie pojawiał się na torze. Po czterech biegach Sparta prowadziła 17:7.
Ekipa Get Well rozpoczęła drugą serię od mocnego uderzenia. Chris Holder oraz Greg Hancock przywieźli dla gości podwójną wygraną. Odpowiedź gospodarzy była jednak natychmiastowa. Kolejne dwa wygrane biegi sprawiły, że przewaga Sparty wzrosła do dwunastu punktów (27:15). W szeregach miejscowych imponował przede wszystkim Tai Woffinden. Brytyjczyk w siódmej gonitwie, choć przegrał start, z łatwością uporał się na dystansie z Adrianem Miedzińskim.
To właśnie Woffinden udowodnił, że na Nowym Olimpijskim możliwe jest kapitalne ściganie. W dziewiątym wyścigu Brytyjczyk przez cztery okrążenia ścigał prowadzącego Jepsena Jensena, wykorzystując każdy centymetr toru. Na ostatnim łuku ostatniego okrążenia zawodnikowi Sparty zdefektował motocykl i stracił pewne dwa punkty. Po dziesięciu biegach gospodarze utrzymali dwunastopunktową przewagę (36:24).
W czwartej serii startów goście z Torunia zaczęli odrabiać straty za sprawą Hancocka. Najpierw Amerykanin, startując z rezerwy taktycznej, wygrał z Holderem bieg jedenasty. Po chwili Hancock dorzucił do swojego dorobku kolejną "trójkę". W efekcie przed biegami nominowanymi wrocławianie prowadzili już tylko 42:36. Gościom jednak w dwóch ostatnich biegach nie udało się wydrzeć zwycięstwa miejscowej ekipie i zawody zakończyły się wygraną wrocławian 51:39.

Podsumowując.
Wrocławska inauguracja walki o DMP, pokazała, że podopieczni Rafała Dobruckiego mają do poprawy pewne mankamenty.
Słabo wypadł debiut przed wrocławską publicznością Andrzeja Lebiediewa. Łotysz wygrał rywalizację o miejsce w składzie z Szymonem Woźniakiem i zadebiutował nie tylko w Sparcie, ale też w Ekstralidze. Zdobył cztery punkty w trzech startach, co nie była złym wynikiem. W jego jeździe brakowało jednak błysku. Być może wpływ na to miała presja związana z pierwszym startem przed wrocławską publicznością.
Najlepiej punktujący zawodnik w szeregach Sparty był z kolei Maciej Janowski, który miał za sobą długą podróż ze Słowenii, ale zmęczenie nie miało wpływu na jego jazdę. Wpadka przytrafiła mu się tylko w drugiej serii startów, gdy przegrał podwójnie z parą Holder - Hancock. Janowski pokazał, że złamany przed kilkoma tygodniami obojczyk nie wpłynął negatywnie na jego formę. Dzielnie wtórował mu Tai Woffinden. Brytyjczyk zakończył zawody z dziewięcioma punktami na koncie, ale należy pamiętać, że w dziewiątym wyścigu stracił pewne dwa "oczka" wskutek defektu maszyny. Woffinden był jednak szybki na trasie, o czym świadczy ustanowiony rekord toru. Potrafił też wyprzedzać rywalami. W kolejnym meczu przy jego nazwisku powinna pojawić się dwucyfrówka.
Klasą dla siebie był też junior Maksym Drabik, choć i jemu też przytrafiła się wpadka. W jedenastej gonitwie dnia dał się podwójnie ograć parze Hancock - Holder. Poza tym, bez większych zarzutów. Kluczowe okazały się jego punkty w pierwszym z biegów nominowanych. W ten sposób wrocławianie podcięli skrzydła toruńskim Aniołom, które przed czternastą gonitwą zbliżyły się na niebezpieczny dystans sześciu punktów.
Z kolei w Toruniu po wrocławskiej porażce nie było już miejsca na pomyłki, bowiem po trzech kolejkach Get Well miał na swoim koncie trzy porażki. Przed meczem menadżer Jacek Gajewski dokonał pokerowego zestawienia par i wystawił nieco bezradnego w dwóch pierwszych meczach Holdera pod numerem drugim co sprawiło, że w pierwszych biegach musiał startować z zewnętrznych pól. Zagranie to okazało się trafne, bowiem były mistrz świata poradził sobie z tym wyzwaniem. Para Hancock-Holder jako jedyna potrafiła przywieźć podwójne zwycięstwo dla gości w niedzielnym meczu. Warto też podkreślić, że znaczący postęp w porównaniu do ostatniego meczu ligowego wykonał Hancock. Jednak jego pierwszy wyścig mógł jednak wskazywać, że nadal ma on problemy ze sprzętem, ale w kolejnych gonitwach Amerykanin spisywał się bez zarzutu. To głównie dzięki niemu przed biegami nominowanymi torunianie mieli jeszcze nadzieję na wywiezienie punktów z Wrocławia.
Całkiem udane zawdy zanotował też Jensen. Duńczyk powrócił do miasta, w którym startował w roku 2015. Zaczął od taśmy, co obniża jego notę, ale później było lepiej. Zapisał na swoim koncie dwa zwycięstwa. Jensen we Wrocławiu miał patent na Taia Woffindena - pokonał Brytyjczyka aż dwukrotnie, a to się często na wrocławskim torze nie zdarzało. Niestety dla niego mecz ułożył się w taki sposób, że nie wystartował jako rezerwa taktyczna, a dodatkowy wyścig duńskiego żużlowca mógł poprawić bilans torunian w tym spotkaniu.
Z kolei Miedziński jechał bez błysku, który mu towarzyszył w dwóch pierwszych spotkaniach. Zdobył sześć punktów, ale zawodników rywali zdołał pokonać jedynie trzy razy. Wychowanek toruńskiego klubu w pokonanym polu pozostawił Andrzeja Lebiediewa oraz dwukrotnie Tomasza Jędrzejaka. To było za mało jak na żużlowca, który aspirował do roli lidera krajowej formacji Get Well Toruń.
Niestety po dwóch całkiem niezłych spotkaniach, nieco zawiedli toruńscy juniorzy. Kaczmarkowi wystarczyło energii tylko na jeden wyścig, bo każdym kolejnym gasł w oczach. Z kolei Kopeć-Sobczyński zanotował zerowy dorobek punktowy i choć od drugiego toruńskiego juniora na wyjazdach nie można było wymagać zbyt wiele, to we Wrocławiu nie podjął nawet walki ze swoimi rówieśnikami z drużyny gospodarzy.
Postawa juniorów była jednak niczym w porównaniu do fatalnego występu Grzegorza Walaska. Wrocławskim występem zielonogórski wychowanek zamknął sobie miejsce w składzie na kolejny mecz, bo na ławce rezerwowych czekał na swoją szansę Paweł Przedpełski. Walasek był wolny na starcie, na dystansie odstawał od kolegów. Jacek Gajewski nie zamierzał czekać na przebudzenie doświadczonego żużlowca. Po dwóch zerach, w dalszej części zawodów zastępowali go koledzy z zespołu.

Po zawodach powiedzieli:
Jacek Gajewski
- menadżer z Torunia - Sam obiekt zrobił wrażenie. Wszystko wyglądało doskonale. Duży wpływ na odbiór stadionu miała z pewnością również frekwencja, która była świetna jak na wrocławskie warunki. A sam tor? Ścigania za bardzo nie było. Większość wyścigów rozstrzygała się na starcie lub po pierwszym łuku. Inna sprawa, że na bardziej rzetelne oceny trzeba jeszcze poczekać. To może się zmienić, ale w tym spotkaniu problem tego toru polegał na tym, że jest sporo drobnych kamyków. To zdecydowanie nie pomaga w ściganiu, bo szpryca jest bardzo ciężka. Zawodnik, który jedzie z tyłu, naprawdę mocno obrywa. Ból jest odczuwalny. To wszystko działa na żużlowców jak hamulec.
Jeśli chodzi o mecz to w naszej drużynie coś drgnęło, ale jednocześnie coś się popsuło. Jestem pewny, że mogliśmy z tego spotkania wycisnąć więcej, ale zepsuliśmy biegi nominowane. Trudno powiedzieć, co byłoby, gdyby Grzegorz Walasek jechał w kolejnych wyścigach. Mecz nam się jednak nie układał. Nie punktował i jeździł daleko z tyłu. Musiałem robić rezerwy. W takiej sytuacji trudno było dać mu kolejną szansę.
Z kolei problemy Chrisa nie są związane tylko i wyłącznie z kwestiami sportowymi. Coś na pewno się ruszyło. W Grand Prix nie było rewelacji, ale w niektórych biegach zaczynał się ścigać i walczyć. Nie potrafię jednak powiedzieć, czy wszystkie kłopoty to już przeszłość. Bardzo chciałbym o tym mówić w czasie przeszłym, ale moja drużyna jest bardzo nieprzewidywalna. Na jednoznaczne oceny jeszcze za wcześnie.

Robert Kościecha - trener z Torunia - Drużyna z Wrocławia była lepsza, gratuluję jej sukcesu. My mieliśmy trochę dziur w składzie. Na pewno najjaśniejszymi postaciami w naszym zespole byli Greg Hancock i Chris Holder. Oni bardzo dobrze jechali. Greg zepsuł tylko pierwszy bieg. Mówiłem zresztą, że występ w Zielonej Górze to będzie u niego jednorazowa wpadka.

Greg Hancock - Toruń - Stoczyliśmy ciekawy pojedynek. Walka była wyrównana. Jedno co przykuło moją uwagę - piękny stadion, mnóstwo kibiców. Fajnie się jeździło w takich warunkach, w takiej atmosferze. Gorzej, że przegrywamy jako zespół kolejny mecz. Musimy przemyśleć parę spraw i jechać dalej, nie możemy się załamywać.

Chris Holder - Toruń - Chyba nigdy wcześniej nie widziałem tak dużej liczby publiczności na trybunach. Świetnie jest występować w spotkaniu przy prawie pełnych trybunach. Stadion po remoncie wygląda kapitalnie. Podobnie jak tor, na którym bardzo dobrze mi się jechało. Oby tak zostało. Jeśli chodzi o mój występ to dobrze jest wciąż być w tym zespole i nie wylecieć ze składu. To było ciężkie spotkanie. Tak naprawdę nie zaprezentowaliśmy się ze złej strony. Na początku spotkania gospodarze uzyskali znaczną przewagę nad nami, ale byliśmy w stanie powrócić do tego meczu i zniwelować stratę. Myślę, że to dobrze o nas świadczy. Potrzeba nam jeszcze większej mobilizacji, bo tak naprawdę każdy z nas ma dobre momenty tylko w innych meczach, przez co nie wygrywamy spotkań. W zeszłym tygodniu w Zielonej Górze ja z Gregiem zaprezentowaliśmy się ze słabszej strony, kiedy to z kolei Michael i Grzegorz pojechali bardzo dobrze. Dzisiaj z kolei ja miałem dobry dzień, ale innym poszło gorzej.
W tym meczu jechałem z nr dwa, ale to tylko numer startowy, chociaż jazda w parze z Gregiem nie jest łatwa. To dobry zawodnik i trzeba się postarać, by zdobyć z nim punkty w jednym wyścigu. Mam świadomość, że po meczu w Zielonej Górze pojawiły się pytania wokół mojej osoby i spadła na mnie lawina krytyki. Musiałem w końcu zacząć punktować. W zespole jest rywalizacja, mamy jednego zawodnika więcej i mógłbym nie pojechać w kolejnym spotkaniu. Myślę, że mój problem leży w sprzęcie. W tym meczu po raz pierwszy jechałem na silnikach, które przeszły generalny remont i od razu poczułem znaczącą różnicę. Używałem tych samych jednostek, które tak znakomicie sprawowały się w zeszłym roku, kiedy to m.in. odniosłem zwycięstwo w Grand Prix w Melbourne. Od początku sezonu ten sprzęt jednak nie jechał. Dokonywaliśmy różnych zmian, szukaliśmy ustawień, ale nic nie działało tak, jak powinno. W końcu jednak spakowałem te silniki, poleciałem do Anglii, oddałem je tunerowi i powiedziałem - musisz to naprawić, bo to jest niedorzeczne. Teraz w końcu jestem w stanie wyjechać ze startu i ścigać się na dystansie. Czekam z niecierpliwością na powrót do Torunia na tor, który znam jak własną kieszeń. W końcu wierzę, że będę tam w stanie solidnie zapunktować i powrócić do normalności.
Musimy w końcu wygrać. Nie lubimy przegrywać. Kibice także tego nie lubią. Musimy zdobywać punkty, w końcu to nasza praca. Za to nam płacą. Jeśli jedziemy źle, nie zarabiamy, a na to nie możemy sobie pozwolić. W trakcie tego tygodnia będziemy mieć treningi na MotoArenie, żeby lepiej przygotować się do nadchodzącego spotkania. Mimo przegranych w zespole panuje bardzo dobra atmosfera. Każdy z nas w najbliższym meczu musi dać z siebie wszystko, zdobyć cenne punkty, a wtedy na pewno odniesiemy zwycięstwo. Leszno to na pewno silny zespół. Czasem jednak potrzebujesz mocniejszego przeciwnika, żeby wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, odbudować się i triumfować. Mam nadzieję, że to przyniesie oczekiwany skutek - zakończył Australijczyk.

Michael Jepsen Jensen - Toruń - Czuję się bardzo dobrze. Mam zarówno motocykle, jak i silniki, które sprawują się tak jak powinny. Myślę, że to były dobre zawody w moim wykonaniu. Szkoda jednak tego pierwszego straconego biegu, w którym dotknąłem taśmy maszyny startowej. Szkoda pierwszego biegu, ale sędzia opóźniał procedurę startową. Najpierw przez dłuższą chwilę nie zapalał zielonego światła. Potem w końcu do tego doszło, ale zamiast spoglądać na zewnątrz na zamek taśmy maszyny startowej, spoglądałem wciąż do wewnątrz. Ułamek sekundy później Janowski poruszył się delikatnie do przodu. Nie chcąc przespać startu, ja również wykonałem ruch. Dłuższa niż zwykle procedura startowa spowodowała jednak, że zagrzało mi się sprzęgło. Zamiast delikatnie je puścić tak, by płynnie wystartować, od razu po moim delikatnym opuszczeniu wystrzeliło i było po zawodach. Taki jest jednak żużel. To tylko pokazuje, jak bardzo palę się do jazdy. Oczywiście, był to głupi błąd. Wierzę jednak, że takie rzeczy od czasu do czasu po prostu się zdarzają i muszę przez nie przejść.
Generalnie jednak czułem się bardzo dobrze na motocyklu i wiedziałem, że mogę stworzyć realne zagrożenie dla przeciwników w tym biegu. Później, startując z czwartego pola, musiałem wystartować z miejsca, w którym była zgromadzona bardzo duża ilość luźniej nawierzchni. Przez to ugrzęzłem w niej, przegrałem start, a na trasie ciężko było już cokolwiek zrobić. Czułem się jednak szybki na przestrzeni całego spotkaniu, nawet biorąc pod uwagę oczko przywiezione w ostatnim biegu.
Nie mam wpływu na zestawienie składu przed meczem i ciężko mi nawet przeanalizować, z kim najlepiej by mi się jeździ i pod jakim numerem startowym. Na tę chwilę to Jacek Gajewski decyduje o ostatecznym kształcie naszego składu przed każdym spotkaniem. My zaś wykonujemy swoją pracę najlepiej jak potrafimy. Oczywiście, bardzo chciałbym startować w pierwszej fazie zawodów z wewnętrznych pól. Wtedy miałbym taki naturalny komfort, jeśli chodzi o wychodzenie spod taśmy maszyny startowej ze względu na odsypywanie się materiału na zewnątrz w kolejnych wyścigach. To jednak nie zależy ode mnie.

Rafał Dobrucki - menadżer z Wrocławia - Na pewno jesteśmy bardzo zadowoleni i szczęśliwi, że wszystko się udało - zarówno, jeśli chodzi o wynik sportowy, jak i całą otoczkę - stadion, jego otwarcie. To wszystko zagrało. Kosztowało to wiele pracy, wysiłku. Myślę, że wiele osób z klubu tej nocy poprzedzającej nie przespało, przygotowując arenę do zawodów. Cieszymy się, że wszystko wypaliło, najbardziej, oczywiście, z wyniku sportowego.

Wojciech Dankiewicz - kierownik drużyny z Wrocławia - Dwa lata nie było we Wrocławiu żużla, stadion jest piękny. Mamy nowy tor i nawierzchnia ciągle się ściera i jest kwestią czasu, kiedy we Wrocławiu będzie fajne ściganie. Niemniej już teraz dało się zauważyć, że Stadion Olimpijski to już nie tylko krawężnik, można na nim atakować szerzej.
Jeśli chodzi o mecz to Maksym Drabik jechał tak, jakby nie miał rok temu złamanej nogi. To on zrobił nam bardzo ważny czternasty bieg. Rożnie mogło być, ale Drabik ładnie zablokował Michaela Jepsena Jensena. Maksym Drabik zdobył 10 punktów z bonusem, ale swoje zrobił też Damian Dróżdż, który godzinę przed meczem odebrał silnik z serwisu. I jego mechanicy wkładali go do ramy, bo on na tym silniku jechał. Na plus dla nas zaliczyłbym też jazdę parą i dobrą atmosferę - zwraca uwagę kierownik drużyny Betardu Sparty. - Minus? Za nisko wygraliśmy. Patrzę pod kątem rewanżu i punktu bonusowego.

Maciej Janowski - Wrocław - Szczerze mówiąc, rano jak wstałem po długiej podróży ze Słowenii już tak naprawdę nie się mogłem doczekać tej inauguracji. Wiedziałem też, że sprzedaż biletów na to spotkanie idzie w turbotempie, co wskazywało na komplet publiczności na trybunach. Czułem delikatne podenerwowanie z tego tytułu mimo że wracamy z Grand Prix, bardzo dużej imprezy. Czułem tę odpowiedzialność i rangę meczu. Cała drużyna fajne powalczyła. Nie zapominajmy, że jechaliśmy z drużyną z Torunia, która ma bardzo dobrych zawodników u siebie i też nie oddawali punktów za darmo. Nie był to łatwy mecz. Fajnie, że wszyscy zapunktowali, a kibice spędzili dobrze czas na trybunach. Zapraszamy częściej.

Tai Woffinden - Wrocław - Czuję się bardzo dobrze. To było niesamowite. Kiedy słyszysz kibiców krzyczących, dopingujących, to dodaje ci skrzydeł. Cieszę się, że w końcu się tego doczekałem. Mam nadzieję, że taka atmosfera na trybunach będzie panowała przez cały sezon. Tor jest naprawdę fajny. Chłopcy w naszym zespole pracują ze sobą bardzo dobrze. Czekam z niecierpliwością na kolejne spotkanie. Szkoda tylko, że rozpoczynamy sezon w Ekstralidze dopiero pod koniec kwietnia. Normalnie mamy za sobą już więcej spotkań. To dla mnie trochę dziwne, ale cieszę się, że pierwszy mecz już za nami.
Tegoroczny kevlar, w jakim startuje w cyklu Grand Prix, posiada m.in. logo Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Dwa lata temu współpracowałem z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Dla mnie istotnym jest ściganie się z symbolem tej fundacji na piersi. Ważnym jest wspieranie, pomaganie młodym schorowanym dzieciom, jak i starszym osobom. Zapewne po sezonie przekażę te kevlary i zostaną one zlicytowane na aukcjach organizowanych przez fundację. Mam nadzieję, że ktoś kupi je za niemałe pieniądze.

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt