ZMIANY REGULAMINOWE W SEZONIE 2022
Kolejne lata wzmacniały pozycje żużlowej spółki i po 15 latach Ekstraliga miała na tyle mocną pozycję finansowo-orgazniacjyjną, że zaczęła dyktować warunki w świecie speedwaya i kreować rozwój całej dyscypliny. W całym projekcie szybko dostrzeżono, że bolączką dyscypliny jest brak wartościowych zawodników. Dlatego wraz z rokiem 2022 podjęto zmiany w procesie pozyskiwania i szkolenia młodych polskich i zagranicznych zawodników. Powołano do życia coroczny camp, który ma być "oknem wystawowym" dla żużlowców, którzy nie zawsze mieli okazję, aby pokazać się na polskich torach. Celem campu było ściągnięcie do Polski utalentowanych młodych zawodników zagranicznych, którzy ze względu na barierę kosztów nie byliby w stanie sami zaprezentować się sztabom szkoleniowym klubów Ekstraligi. We współpracy z federacjami zagranicznymi Ekstraliga chciała tym samym organizować cyklicznie wydarzenia co najmniej raz w roku, by zaproszeni przedstawiciele wszystkich klubów Ekstraligi, w określonej kolejności, o której decydowały średnie biegopunktowe zawodników młodzieżowych, mogli zakontraktować ciekawych jeźdźców, którzy jeszcze w tym samym roku mogli wystartować w rozgrywkach dla zawodników do lat 24. "Uważam, że w wielu polskich ośrodkach nie ma odwagi, aby postawić na młodych zawodników, a bezpośredni kontakt z nimi, możliwość popatrzenia na realne umiejętności zawsze zwiększa szanse na wyłowienie utalentowanej młodzieży, która właściwie tylko w Polsce ma szansę na zrobienie kariery w sporcie żużlowym. Przyjazd młodego żużlowca do Polski z Australii, Nowej Zelandii czy Stanów Zjednoczonych, na przykład w okresie wakacyjnym, gdy tego typu adept nie ma profesjonalnego zaplecza sprzętowego i sponsorów, ale dysponuje chęcią do pokazania swoich umiejętności może być dla niego życiową szansą" - przekonywał Wojciech Stępniewski, prezes Ekstraligi.
W słowach prezesa Ekstraligi było sporo prawdy, ale też odwagi, jednak należało zorganizować podwaliny młodzieżowej rywalizacji. Ekstraliga o tym wiedział i postanowiła rozwijać sport żużlowy w szerszym przemyślanym i zaplanowanym procesie szkoleniowym. Powołano do życia tym samym dwie mocno rozbudowane formy rywalizacji młodzieżowej w klasie 500 ccm ale także w klasie 250 ccm, a także nieco mniej rozbudowane rozgrywki 125 ccm i PitBike. Systematyzując proces żużlowego szkolenia, zadbano również o podniesienie kwalifikacji kadr prowadzących treningi, szkolenie oraz zarządzanie karierami młodych zawodników i na tę okoliczność miała powstać Akademia Trenera Sportu Żużlowego.
Założenia szkoleniowe opracowało pięciu trenerów, którzy cały proces usystematyzowali w czterech kategoriach wiekowych:
Trener | Nabór | udział w zawodach | |
PitBike | Marcin Wójcik | od 6 lat | od 8 do 10 lat |
125 ccm | Jacek Woźniak | od 8 lat | od 10 do 12 lat |
250 ccm |
Robert Kościecha,
Rafał Dobrucki |
od 11 lat | od 13 do 14 lat |
500 ccm |
Stanisław Chomski,
Rafał Dobrucki |
od 14 lat | od 15
lat zawody młodzieżowe oraz możliwość udziału w U24 od 16 lat w zawodach na klasycznych "pięćsetkach" |
Zainicjowanie i wprowadzenie tych zmian było możliwe dzięki lukratywnemu kontraltowi jaki żużlowe władze podpisały z telewizją, z którego w okresie czteroletnim, 20 mln zł rocznie postanowiono wydatkować właśnie na szkolenie i drużynę rezerw. Była to słuszna koncepcja, bowiem rozwój sportu żużlowego i nowe szanse dla dyscypliny zapewnić mogli tylko młodzi zawodnicy. Tak więc od sezonu 2022 kluby w Ekstralidze musiały obowiązkowo zgłosić do odrębnych rozgrywek drużynę składającą się z zawodników do lat 24 oraz kadrę miniżużlową. Cały proces był przemyślany i obwarowany regulaminem tak, by już na samym początku przygody z motorsportem młody zawodnik miał zapewnioną odpowiednią liczbę startów w każdej klasie, a w roku powołania rozgrywek skrócony regulamin U24 zakładał, że:
Drużyny prowadziły rywalizację według tabeli DMP, Trenerzy w trakcie meczu mogli stosować rezerwy zwykłe (stanowili ją zawodnicy 6-8/14-16), zastępujące (wprowadzona za zawodnika który posiadał 1, 2 lub 3 średnią w zespole), taktyczne (stosuje drużyna przegrywająca 6 pkt) Biegi 14 i 15 kierownicy drużyn zgłaszali zawodników do tzw. biegów nominowanych, przy czym zawodnicy z najwyższą liczbą punktów mogli wystartować tylko w biegu 15 lub w ogóle. Jeśli w tym samym dniu rozgrywane były zawody Ekstraligi oraz U24 zawodnik mógł wziąć udziału tylko w jednym z meczów. |
Choć wiele osób chwaliło tę inicjatywę, cały projekt budził też sporo kontrowersji, a największą była wątpliwość dotycząca sztucznego przedłużania karier zawodników, którzy nie zdołali zaistnieć w okresie juniorskim. Swoje wątpliwości wyraził m.in. były wieloletni trener kadry narodowej Marek Cieślak: "Nie rozumiem z jakiego powodu pozwolono startować w tych rozgrywkach 23 i 24-letnim zawodnikom. Przecież jeśli ktoś do tego czasu nie prezentuje już odpowiedniego poziomu, to żadne dodatkowe rozgrywki już mu nie pomogą. Takie mecze powinny być przede wszystkim okazją dla najmłodszych zawodników z różnych krajów, którzy na razie nie mogą zbierać doświadczenia w wyższych ligach. Nie zdziwię się więc, jeśli rozgrywki w takiej formule okażą się tylko stratą olbrzymich pieniędzy i sztucznym przedłużeniem karier, dla tych, którzy nie mają talentu do żużla. Może się też okazać, że niektóre kluby nie mają tak mocnego zaplecza i braki będą łatać tanimi zawodnikami, którzy z powyciągają silniki z garażów i za kilkaset złotych zgodzą się spełnić regulaminowy wymóg. W teorii wszystko będzie super, bo klub będzie miał czyste ręce, a żużlowiec dorobi parę złotych. W rzeczywistości takie rozgrywki w ogóle nie wpłyną na poziom żużla w Polsce, chyba że negatywnie".
Były to mocne słowa, jednak jak intencja żużlowych władz była jak najbardziej słuszna i należało całemu projektowi dać szansę i ocenić go na przestrzeni nie jednego roku, a co najmniej 3-5 lat, a twórcy tak mówili o całym projekcie:
Stanisław Chomski - Uważam, że przy tych finansach, które teraz się
pojawią z tytułu nowego kontraktu telewizyjnego, jest zasadne, żeby przekazać
część na dobrze funkcjonującą i zorganizowaną drużynę z całym zapleczem. Na
pewno pierwszy rok będzie trudny. Trenerzy, menedżerowie czy prezesi będą
chcieli zbudować przemyślane składy. Takie, które już dawałyby gwarancję wzrostu
poziomu sportowego w rywalizacji sportowej pomiędzy poszczególnymi zawodnikami
oraz bezpieczeństwa, w razie problemów i kontuzji. Niemniej, dla klubów, które
szkolą i mają taką ilość zawodników, którym nie są w stanie zapewnić
odpowiedniej polityki startowej, adekwatnej do ich poziomu sportowego, to
stwarza duże pole manewru. Stworzenie piramidy szkoleniowej, będzie okazją do
skorzystania dla szerokiej masy chętnych zapaleńców motoryzacji. Podstawą jest
sport masowy - każdy umie biegać, jeździć na rowerze. Dopiero poprzez różne
etapy specjalizacji, coraz to węższe, rodzi się rywalizacja, prowadząca do
mistrzostwa. Możliwości pojeżdżenia na Pit Bike’ach, motocyklach o małej
pojemności, przystosowanych do rozwoju fizycznego dziecka. System ten
zobowiązuje do stworzenia miejsc treningowych, właśnie na torach, takich jak Pit
Bike, itp.. Chętni będą mieli możliwość przyjść, spróbować i ocenić pod fachowym
okiem swoje predyspozycje do sportów motorowych. Przejście z tej "masowości",
ogólnej dostępności, do węższej specjalizacji -do treningu na minitorze,
motocyklach o mniejszej pojemności, aż do jazdy motocykl o pojemności 500 cc,
przy uwzględnieniu kategorii wiekowych i umiejętności.
Jeśli chodzi o Akademię Trenerów Sportu Żużlowego to żużel jest na tyle
nieskomplikowany, bo sam trening żużlowy na torze jest bardzo prostym procesem i
tu akurat zawodnik, który jeździł i ma chęć pomóc w szkoleniu jest w stanie
przekazać i wyłapać pewne elementy, które rzutują na podniesienie poziomu
sportowego. Z mojego punktu widzenia, wydaje mi się, że trzeba wyjść z tym poza
skalę "własnego podwórka". Potrzeba wyjść w kierunku przygotowania rodziców,
samego adepta do pojęcia, jakie zadanie i cel ma trening, co niesie ze sobą
wynik, a co porażka sportowa, jak ważny jest w tym trening uzupełniający i wiele
innych elementów, które kształtują przyszłego mistrza. Do tej pory było tak, że
przychodził chłopak z ulicy, po krótkim instruktarzu siadał i jechał motocyklu
żużlowym. Tak było np. w moim pokoleniu, ale teraz się to zmieniło. Obecnie też
przychodzą młodzi adepci, próbują swoich jazd na motocyklu, czy to na minitorze,
czy inny formach, ale nie zawsze to czynią w pełni przygotowani do tego ludzie.
Ktoś, kto prowadzi takiego chłopaka musi mieć większą wiedzę, niż tylko
pokazywanie jazdy w lewo. Musi mieć świadomość, że trzeba korzystać z ludzi,
którzy specjalizują się na temat wysiłku fizycznego, metodyki treningu czy
psychologii sportu. Ważne jest, aby korzystać, zwłaszcza w tym czasie, z pomocy
wykwalifikowanego psychologa sportu po studiach psychologicznych, znającego
mechanizmy funkcjonowania zawodnika w sporcie od podszewki, nie coacha czy
trenera mentalnego, bo wielu ludzi to myli.
Jacek Woźniak - Uważam, że jest to dobre posunięcie. Jest jasno i przejrzyście pokazane, jak będzie wyglądał cały cykl szkoleniowy - od Pit Bike przez miniżużel, 250cc aż do kategorii 500cc, żeby adept był już objeżdżony w tym wszystkim. Myślę, że pozytywnie to wpłynie na rozwój szkolenia. Dzięki temu będzie można zachęcać o wiele młodszych, szczególnie dzieci, do uprawiania motocrossu, miniżużla, a w późniejszym czasie do sportu żużlowego. Cała ta piramida ma na celu przyciągnąć nowych, młodych adeptów i zarazić ich chęcią uprawiania tego sportu. Jak kluby i rodzice będą widziały, że jest to ułożone prawidłowo, to będzie pozytywne i jestem przekonany, że to się sprawdzi. Od kilku lat jest zauważalny spadek adeptów i jeżeli rodzice i kluby zobaczą, że cały cykl szkolenia jest ułożony prawidłowo, to miejmy nadzieję, że chętnych będzie więcej.
Robert Kościecha - Jest to rozwiązanie, które spowoduje, że młodzi zawodnicy będą mieli więcej jazdy i będą się rozwijali. Zawsze każdy mecz jest lepszym treningiem. Oczywiście trenować też trzeba, bo nie wszystko się da nauczyć na zawodach. Kilka elementów trzeba przyswajać w spokojnych warunkach. Jednak dla młodych zawodników - im więcej zawodów, tym lepiej. Na pewno jest to coś nowego, ale myślę, że to będzie dobry kierunek. Ja jestem otwarty na każde nowe pomysły czy doświadczenie. Jestem w stanie próbować nowych rzeczy, ale myślę, że jak w każdym zawodzie - potrzebne są szkolenia dla trenerów, którzy już są ale też dla nowych osób. Wszystko po to, aby każdy mógł podnosić swoje umiejętności trenerskie. Trener nie powie, że jest wszystkowiedzący. Każdy szkoleniowiec ma swoje doświadczenia i pomysły i można to realizować wspólnie.
Swoją opinię przedstawił też właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński - Zawodników do Ekstraligi U24 nie zabraknie, tym bardziej, że mogą startować obcokrajowcy. Tego się zatem nie obawiam. Nasza drużyna jest już zebrana. Minusem jest bardzo wysoki koszt, bo z perspektywy klubu to jest de facto otwarcie nowej drużyny. Może nie jest tak kosztowna jak zespół ekstraligowy, ale motocykle, mechanicy, wyjazdy, trenerzy, karetki - to wszystko musi być zabezpieczone. To jest uruchomienie nowego projektu, który dzisiaj kluby Ekstraligi potraktują jako formułę treningu. W kolejnych latach, jeżeli ta formuła się przyjmie i będzie kontynuowana, to powstanie nowy poziom rozgrywkowy, równolegle funkcjonujący do Ekstraligi. Za chwilę ta liga będzie mieć własnego sponsora tytularnego i własne prawa telewizyjne. To będzie zagrożenie dla całej reszty żużla w Polsce, bo ta liga zacznie żyć własnym życiem. Ekstraliga żużlowa zacznie budować wokół tego projektu wszystkie schematy, które buduje wokół projektu ekstraligowego. Przecież aż się prosi, żeby rozgrywki U24 były transmitowane w telewizji. Zatem projekt U24 z punktu widzenia konkurencyjności może być zagrożeniem zarówno dla pierwszej i drugiej ligi. Nie czarujmy się, że zawodnicy będą jeździć wszędzie. Nie, oni wybiorą te kluby, które zagwarantują im możliwość rozwoju i docelowego startu w Ekstralidze. Zatem dla żużla drużyna U24 to jest dobry pomysł, ale czy dla klubu? Szczerze mówiąc - finansowo tak sobie...
Dla kibiców najważniejsze były jednak rozgrywki ligowe, a w nich nie doszło do zbyt wielu zmian regulaminowych. Tym samy w sezonie 2022 zawodnicy ścigali się wg zasad:
- Drużyna liczyła 8 zawodników, którzy ścigali się według tabeli piętnastobiegowej.
- w składzie każdego zespołu obowiązkowo musiało znaleźć się miejsce dla dwóch zawodników z polską licencją rozstawionych pod numerami 1-5 i 9-13 oraz dwóch polskich juniorów z numerami 6-7 i 14-15. Trenerzy mogli uzupełnić skład obcokrajowcami, jednak musieli uwzględnić w swoich założeniach zawodnika do lat 24. Numery 8 i 16 zarezerwowane były dla zawodnika do lat 23, który mógł legitymować się licencją polską lub zagraniczną.
- po 14 rundach sezonu zasadniczego, w którym drużyny rywalizowały na
zasadzie mecz i rewanż, do rundy finałowej awansowało 6 zespołów. To sprawiło,
że systemie rozgrywek pojawiły się tzw. mecze ćwierćfinałowe, w których
zmierzyły się zespoły w następującej konfiguracji:
1. zespół w tabeli vs 6. zespół w tabeli
2. zespół w tabeli vs 5. zespół w tabeli
3. zespół w tabeli vs 4. zespół w tabeli
Do półfinałów awansowali trzej zwycięzcy ćwierćfinałów oraz jedna drużyna, która
przegrała dwumecz, jednak uzyskała najlepszy bilans punktów meczowych lub w
następnej kolejności biegowych. Przy równości punktów meczowych i biegowych, o
kolejności w klasyfikacji decydowała wyższa pozycja drużyny w końcowej tabeli po
części zasadniczej rozgrywek.
Półfinałowe zmagania były meczami zwycięskiej drużyny w ćwierćfinałach z
przegraną z najlepszym bilansem (tzw. lucky loser) oraz drugiego zespołu z
trzecim w tej fazie. W tym przypadku awans do finału Ekstraligi uzyskiwali
triumfatorzy półfinałów, a pokonani rywalizowali o 3 miejsce.
Taki układ rywalizacji oznaczał, że kibice mieli obejrzeć 70 meczów (Faza
zasadnicza 14. rund (mecz i rewanż) co dawało 56 spotkań. Ćwierćfinały,
półfinały oraz finały i spotkania o 3 miejsce to kolejne 14 meczów. Wszystkie
spotkania obejrzeć będzie można na żywo w nSport+ i ELEVEN SPORTS.
- Funkcja
"gościa" w drużynie ekstraligowej mogła mieć miejsce, gdy były
spełnione następujące warunki:
- w przypadku pozytywnego wyniku testu na COVID-19 zawodnika,
który miał 1 - 5 średnią biegopunktową w zespole
- w jednym meczu Ekstraligi mógł wystąpić tylko jeden "gość"
- zawodnikiem uprawnionym do występu jako "gość" był
żużlowiec z EWINNER 1. LŻ lub 2. LŻ
- "gość" w składzie klubu Ekstraligi mógł wystąpić tylko pod
numerami 1-5 / 9-13
Zgodnie z Regulaminem Przynależności Klubowej, pozwalał zawodnikom z Ekstraligi
pełnić funkcję "gościa" również w drugiej lidze żużlowej. Tu również musiały
zostać spełnione określone warunki. I tak:
- zawodnik klubu Ekstraligi mógł wystąpić w roli "gościa"
tylko w zespole z 2 Ligi Żużlowej
- "gościem" mógł być tylko krajowy zawodnik do 21 roku życia,
mający średnią biegopunktową poniżej 1.400
- w roli "gościa" nie mógł wystąpić zawodnik, który był
finalistą DMŚJ i IMŚJ z poprzedniego sezonu (2021). W tym przypadku są to:
Mateusz Cierniak, Jakub Miśkowiak, Wiktor Lampart oraz Mateusz Świdnicki
- gdy w meczu 2 Ligi Żużlowej w drużynie startował tylko
jeden "gość", to mógł on zostać zgłoszony pod numerami 1-7/9-15,
- w przypadku gdy w meczu 2 Ligi Żużlowej startowało dwóch
zawodników w roli "gościa", to jeden z nich musi zostać zgłoszony pod numerami
1-7/9-15 a drugi 1-5/9-13.
- W Regulaminie Przynależności Klubowej zostały zawarte również zapisy dotyczące wypożyczeń zawodników z Ekstraligi do niższych lig. I tak, zawodnik mógł zostać wypożyczony maksymalnie na 1 sezon rozgrywkowy. Co ważne, żużlowiec taki nie mógł przekroczyć granicy 12 punktów (łącznie z bonusami) zdobytych w DMP. Regulamin określał także, że jeżeli zawodnik pełnił rolę "gościa" w zespole 2 Ligi Żużlowej, mógł zostać wypożyczony tylko do tego klubu lub do dowolnego w EWINNER 1 Lidze Żużlowej.
Po ogłoszeniu regulaminu rozgrywek kluby przystąpiły do kontraktowania zawodników, a
żużlowe władze przyznały licencje dla torów i podzieliły pieniądze z
telewizyjnego kontraktu. Spośród wszystkich lig licencji na starty nie otrzymał
tylko niemiecki Wolfe Wittstock. Niemcom przysługiwało prawo do odwołania.
Żużlowa centrala nie zamierzała jednak tłumaczyć opinii publicznej, dlaczego
Niemcy nie dostali zgody na starty oraz dlaczego ani jeden z klubów Ekstraligi
nie otrzymał tzw. licencji zwykłej, tylko wszystkie dostały tzw. licencje
warunkową.
Na 24 kluby, tylko jeden otrzymał odmowną licencję, ale tylko trzy otrzymały
tzw. licencję zwykłą (ROW, Kolejarz Rawicz, Start Gniezno). Pozostałe kluby, a
więc 20 otrzymały tzw. licencję warunkowe (wszystkie z Ekstraligi!), czyli nie
dopełniły jakichś formalności: "Nie mogę się wypowiadać na temat przyczyn.
Jako członek zespołu podpisałem zobowiązanie do poufności. Zachowanie tych spraw
w tajemnicy leży też w interesie klubu. To są często dane wrażliwe, nierzadko
finansowe. Dlatego zmieliliśmy swoje podejście w komunikatach głównie ze względu
na kluby. Uzasadnienia często zawierały niezbyt pochlebne informacje, a kluby
nie chciały ich dłużej upubliczniać ze względu na swój interes. Tu chodzi też o
odbiór w mieście czy u sponsorów. Uspokajam jednak, bo licencje warunkowe to nie
jest powód do zmartwień. Te licencje wynikają głównie z kwestii
infrastrukturalnych. Dużo zmian przeprowadzono w tym zakresie. Te sprawy są
szczególnie wyśrubowane w Ekstralidze. Kluby są jednak na etapie korygowania i
dopasowywania się do wymogów. Pamiętajmy, że w sprawach infrastruktury kluby są
często uzależnione od samorządów, bo stadiony są miejskie. Takie inwestycje, jak
budowa odwodnienia liniowego, zakup plandeki czy bandy, o ile robi to miasto,
wymagają przetargu i czasu. To trzeba ogłosić, znaleźć wykonawcę i dopiero potem
działać" - mówił członek komicji licencyjne Łukasz Szmit.
W zakresie podziału finansów po raz pierwszy kluby Ekstraligi miały do
podziału aż 60,5 mln złotych rocznie z tytułu kontraktu telewizyjnego i około
czterech milionów z kontraktów reklamowych. Nowe zasady podziału promowały
najsłabsze drużyny, które miały zarobić niewiele mniej niż medaliści i to mimo,
że miały rozegrać aż sześć meczów mniej. Władze rozgrywek nie chciały tym samym
zwiększać dysproporcji pomiędzy drużynami i tak mistrz Polski otrzymał około 6,9 mln złotych, a najsłabsza drużyna ligi zaledwie 0,5 mln mniej, czyli 6,4 mln
złotych.
Łatwo więc dojść do wniosku, że finansowo na nowym podziale pieniędzy
najbardziej zyskała siódma drużyna rozgrywek. Klub rozegra tylko 14 meczów w
sezonie, a z żużlowej centrali otrzyma niewiele mniej niż drużyny, które będą
musiały wziąć udział w sześciu meczach więcej. Najbardziej stratny będzie z
kolei czwarty zespół, bo pojedzie w 20 meczach, a za udział w play-off nie
otrzyma od władz ligi nawet złotówki. Wiadomo jednak, że kluby i tak będą biły
się o awans do play-off, bo dodatkowe mecze to szansa na rekordowy przychód z
tytułu sprzedanych biletów oraz nagrody od sponsorów.
Zadowoleni z podziału pieniędzy byli również spadkowicze, bo ewentualną
perspektywę spadku z elity osładzało im nie tylko 6,4 mln złotych, ale także
gwarancja otrzymania miliona złotych w pierwszym sezonie po spadku na utrzymanie
inwestycji związanych podwyższonymi standardami infrastrukturalnymi
szkoleniowymi i marketingowymi, których spadkowicz nie byłby w stanie
kontynuować w I lidze bez dodatkowego wsparcia. Tym samym każdy ośrodek, który
spadał z Ekstraligi nie musiał rozpaczliwie szukać pieniędzy na utrzymanie
administracji i rozbudowanej szkółki, bo w pierwszym sezonie w I lidze miał
wsparcie na te potrzeby od najbogatszej żużlowej ligi świata.
Całą finansową układankę skomentował prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski: "Nie chcieliśmy doprowadzić do jeszcze większych dysproporcji pomiędzy klubami. Dwa miliony złotych wystarcza na zakontraktowanie lidera, który ze średniaka jest w stanie doprowadzić drużynę do medalu, więc jeśli wprowadzilibyśmy większe nagrody dla najlepszych, to de facto stworzylibyśmy elitę w elicie. Ważne jest, aby każdego było stać na jak najlepszych zawodników".
Przed sezonem 2022 dodatkowe wyróżnienie finansowe spotkało Apatora Toruń i Motor Lublin, które otrzymały o 300 tysięcy złotych więcej niż pozostali, jako symboliczny zwrot nakładów poniesionych po awansie do żużlowej elity. Do tej pory bowiem istniał mechanizm, zgodnie z którym każdy beniaminek dostawał z Ekstraligi o 1,2 mln złotych mniej i prezesi klubów postanowili symbolicznie wyrównać te koszty i przekazać o 300 tysięcy złotych więcej właśnie do Torunia i Lublina.
Ostateczny podział pieniędzy pomiędzy kluby Ekstraligi w sezonie 2022
wyglądał następująco:
1. miejsce - 6,9 mln
2. miejsce -
6,7 mln
3. miejsce - 6,6 mln
4. miejsce - 6,4 mln
5. miejsce - 6,4 mln
6. miejsce - 6,4 mln
7. miejsce -
6,4 mln
8. miejsce - 6,4 mln + 1 mln na kolejny sezon
Tak wielkie pieniądze w żużlu sprawiły, że
dyscyplina finansowo wyprzedziła siatkarską PlusLigę i koszykarską EnergaBasket
Ligę i goniła już tylko
piłkę nożną, gdzie porównanie żużlowego mistrza Polski Sparty Wrocław z piłkarskim dominatorem ostatnich
lat Legią Warszawa, dolnoślązacy wypadali krucho, bo była to relacja 20 mln złotych
do 100 mln złotych i postrzegania tej różnicy nie łagodził nawet fakt, że
wrocławianie organizowali na
własnym stadionie zaledwie 10 imprez rocznie na najwyższym poziomie, a do
opłacenia mieli około sześciu zawodowych sportowców. Dodatkowo żużlowcy mogli jedynie pomarzyć o wpływach z występów w europejskich pucharach.
Na tym tle Apator Toruń z budżetem na poziomie 17 mln, plasował się na trzecim
miejscy wśród żużlowych krezusów, a szacunkowa tabela klubowych budżetów,
przed sezonem wyglądała następująco:
Betard Sparta Wrocław | nie ujawniono (18-20 mln złotych) | |
Motor Lublin | nie ujawniono (17-18 mln złotych) | |
for Nature Solution Apator Toruń | 17 mln | |
Moje Bermudy Stal Gorzów | 16 mln | |
Eltrox Włókniarz Częstochowa | 15 mln | |
Fogo Unia Leszno | 12-13 mln | |
Zooleszcz DVP Logistic GKM Grudziądz | 11,5 mln | |
Arged Malesa Ostrów | 11 mln |
Władze
eWinner Apatora Toruń był mocno aktywne na transferowej giełdzie. Oprócz nowych
zawodników, postanowiono też zatrudnić toromistrza, dyrektora sportowego oraz
nowego trenera. Dwie pierwsze funkcje mieli sprawować odpowiednio Grzegorz
Węglarz i
Krzysztof Gałańdziuk, którzy pełnili te funkcje przez wiele lat w
Sparcie Wrocław. O Ile Gałańdziuk przejął szybko obowiązki dyrektorskie, o tyle
Węglarz choć kilka dni przed finałowymi turniejami Grand Prix Polski w Toruniu,
podpisał z toruńskim klubem dwuletni kontrakt wraz z umową na wyłączność i
zgodnie z umową przygotowywał nawierzchnię przed ostateczną koronacją IMŚ, to od
tego czasu nie pojawił się w klubie, a w nieoficjalnych rozmowach z
przedstawicielami Apatora przyznał, że nie zamierza wypełnić umowy. Było to o
tyle zaskakujące, bo klub zgodnie z warunkami postawionymi przy podpisywaniu
kontraktu, wyjął toromistrzowi mieszkanie niedaleko Motoareny, by mógł spędzać
na stadionie jak najwięcej czasu. Nic więc dziwnego, że władze Apatora poczuły
się oszukane i zlecili prawnikom oddanie tej sprawy do Trybunału PZM i sądu
powszechnego. W pierwszej sprawie, prawnicy mieli dowieść, że Grzegorz Węglarz
był zatrudniony w dwóch klubach, a w każdym z nich ma umowę na wyłączność. Co
ciekawe, kontrakt z Apatorem w żaden sposób nie został rozwiązany i w rozumieniu
prawa wciąż był obowiązujący. Przedstawiciele PZM musieli zatem zbadać sprawę i
podjąć odpowiednie kroki, a torunianie wnioskowali o zawieszenie mu prawa do
pracy w roli toromistrza podczas meczów Ekstraligi. Sprawa przed sądami
powszechnymi miała z kolei dotyczyć wypowiedzi Węglarza w mediach, w których
bagatelizował całą sprawę i twierdząc, że nie wie, jakie dokumenty podpisał z
Apatorem. Dodatkowo klub domagał się odszkodowania za poniesione straty, czyli
choćby za wynajęte mieszkanie. "Nie odpuścimy tej sprawy. Zależy nam, by
odpowiednie organy zbadały wnikliwie tę sprawę. Kiedy patrzę na to wszystko na
spokojnie po czasie, to mam wrażenie, że ten pan przyszedł do nas tylko po to,
żebyśmy go dopuścili do przygotowania toru na Grand Prix. Zostaliśmy oszukani i
wpędzeni w koszty. Nie oznacza to jednak, że w klubie nie będzie miał kto zająć
się torem. Mamy swojego toromistrza, ale plan był taki, żeby było ich dwóch" -
mówił w wywiadzie poirytowany właściciel klubu, Przemysław Termiński.
Po transferach organizacyjnych przyszedł czas na transfery sportowe i w tym
przypadku Przemysław Termiński wespół z Adamem Krużyńskim okrzyknięci zostali
transferowymi królami na sezon 2022. Stało się tak, ponieważ właściciel klubu
zrozumiał, że bez wzmocnień w Toruniu nadal będzie średni zespół, a tylko walka
o najwyższe cele może przyciągnąć z powrotem na trybuny Motoareny, uchodzącej za
najpiękniejszy żużlowy stadion na świecie, tysiące kibiców. Adam
Krużyński mówi: "Trzeba na pewno podejmować odważne decyzje. Czasami również
próbować rozmawiać z tymi, którzy - wydawałoby się - są nieosiągalni czy
potencjalnie nie zainteresowani startami w danym klubie. Generalnie w sporcie nie
ma rzeczy niemożliwych. Trzeba być trochę zuchwałym. Nie bezczelnym, ale na
pewno zuchwałym. Ci, którzy taką zuchwałość w sporcie posiadają, są zazwyczaj
ludźmi sukcesu. Wydaje mi się, że Przemysław Termiński po kilku latach, które
nie były dobrymi czasami dla toruńskiego żużla, podjął rękawicę. Chciałby, aby w
tym klubie ponownie był sukces i on był jego ojcem opatrznościowym".
Z kolei Jacek Gajewski, były menedżer toruńskiego klubu twierdził: "W czasie,
gdy właścicielem jest Termiński, Apator miewał solidne składy. Byli przecież
kontraktowani żużlowcy z Grand Prix jak Jason Doyle czy Niels Kristian Iversen.
Były wzmocnienia formacji juniorskiej, próbowano także różnych rozwiązań w
kwestii prowadzenia drużyny, ale nikt się nie spodziewał, że to może zakończyć
się taką katastrofą i spadkiem w 2019 roku. W sezonie 2021 celem było utrzymanie
w Ekstralidze, ale na sezon 2022 buduje się fundamenty pod kolejne lata, by
wrócić na pozycje medalowe".
W
słowach tych było wiele prawdy, należało jednak pamiętać, że toruński działacz w
swojej żużlowej karierze popełnił kilka błędów i drogo za nie zapłacił, bowiem
zraził do siebie i klubu wielu zawodników. Ale spadek z ekstraligi spowodował,
że Termiński spokorniał i pokazał, że potrafi wyciągać wnioski z porażek i dwa
razy tych samych błędów nie zamierza popełniać i transfery rozpoczął od mocnego
uderzenia sprowadzając ponownie do Torunia
Emila Sajfutdinowa. Rosjanin Emil
Sajfutdinow krótko po ostatniej rundzie Grand Prix już zaczął przygotowania do
następnego sezonu i pojawił się na toruńskiej Motoarenie, by wypróbować silniki
w kontekście kolejnego roku. Jak się okazało wizyta i wspólny trening ze szkółką
Apatora, nie była przypadkowa, bowiem brązowy medalista w Grand Prix z 14
średnią w Ekstralidze z sezon 2021, po siedmiu sezonach postawił pożegnać się z
Unią Leszno z którą wywalczył aż pięć złotych medali DMP, będąc co roku bardzo
silnym ogniwem i aż pięciokrotnie legitymował się najwyższą średnią biegową w
drużynie. Niestety ostatni sezon nie okazał się zbyt udany dla Emila. W
porównaniu do 2020, kiedy pierwszy raz w życiu zakończył ligowy rok w polskiej
Ekstralidze z najwyższą średnią ze wszystkich zawodników, jego osiągi znacząco
spadły i z wyniku 2,523 pkt/bieg jego średnia spadła na 1,954 i nie zmieścił się
w TOP10 na liście klasyfikacyjnej. Przyczyn takiego stanu rzeczy upatrywano w
problemach sprzętowych i zawirowaniach z tunerami. Rosyjski żużlowiec nie
zamierzał jednak kończyć kariery, a odejście z Unii miało być dla niego nowym
impulsem, a nowa drużyna pozwalała wierzyć, że powróci na prezentowany wcześniej
poziom. A pomóc miały w tym pieniądze jakie zawodnik wynegocjował w Toruniu, bo
jak donosiła prasa kontrakt opiewał na sumę gwarantującą wypłatę około miliona
złotych za podpis i osiem tysięcy złotych za każdy zdobyty punkt. Tak więc
Rosjanin zdobywając 11-12 punktów mógł zarobić w roku 2022 nawet 2,8 mln
złotych. Apator postanowił jednak sowicie zapłacić, by zyskać idealnego
kandydata do miana lidera, czyli do bycia kluczowym zawodnikiem w ważnych i
trudnych momentach meczu. Po podpisaniu kontraktu zawodnik tymi słowami
skomentował swoją decyzję: "Dlaczego Apator? To trudne pytanie. Po prostu
dostałem dobrą propozycję. Podjąłem nowe wyzwanie. Wiem, że Apator ma ambicje do
osiągnięcia sukcesu, podobnie jak ja. Cały czas walczę o to, by zostać mistrzem
świata. Potrzebuję nowych wyzwań, zmian w karierze, by znaleźć nową motywację.
Transfer do Apatora daje mi nową motywację, która pomoże mi i w zawodach
indywidualnych, i ligowych. Czuję, że mogę być jeszcze lepszy".
W imieniu Apatora negocjacje
transferowe prowadził Adam Krużyński, który uzasadnił dlaczego wybór padł właśnie na Rosyjskiego zawodnika:
"Emil Sajfutdinow jest świadomy swojej wartości, my wiedzieliśmy, po kogo
sięgamy. Wszystko poszło sprawnie. To był numer jeden na naszej liście życzeń od
czasu, gdy postanowiliśmy budować zespół walczący o wyższe cele. W naszym
zamyśle ten zawodnik powinien być liderem drużyny. To przecież brązowy medalista IMŚ. Z pełną świadomością podchodziliśmy do tego, z kim chcemy podpisać ten
kontrakt. Nie było w tym przypadku ani jakichś długich negocjacji, ani
skomplikowanych dyskusji. Nie mieliśmy obaw kontraktując tego zawodnika, bo
patrzymy przez pryzmat całej jego kariery. Poza tym, gdyby spojrzeć na całą
Ekstraligę i gdybyśmy chcieli celować w zawodnika, który nie miał żadnej wpadki
w sezonie, to nie wiem, czy byśmy takiego znaleźli. Nawet Bartoszowi Zmarzlikowi
zdarzały się mecze, jak choćby ten z Toruniem, gdzie dwa razy przegrywał na
swoim torze z Pawłem Przedpełskim. Nie można do tego podchodzić w ten sposób.
Patrzyliśmy także przez pryzmat osobowości rosyjskiego żużlowca i tego, co
potrzebujemy w zespole, mając młodych zawodników jak Robert Lambert czy Jack
Holder. Wydaje się, że Emil Sajfutdinow swoją osobowością będzie strzałem w
dziesiątkę, jeśli chodzi o formację zawodników zagranicznych. Po to, żeby wsparł
swoim doświadczeniem, warsztatem, który u Emila naprawdę jest niezwykły. On jest
tak świadomym zawodnikiem, potrafiącym przeanalizować swoje lepsze i gorsze
starty, by wyciągnąć odpowiednie wnioski. Mam nadzieję, że tym będzie się też
dzielił z pozostałymi zawodnikami, po to, by wszyscy na tym korzystali".
Angaż
Emila Sajfutdinowa oraz pogłoski o kolejnych wzmocnieniach, dały jasny sygnał
zawodnikom broniących barw Apatora w sezonie 2021, że dla któregoś z nich
zabraknie miejsca. Wydawało się, że pozycja mocno związanego z Aniołami
Chrisa
Holdera, z którym wiązany był transfer jego brata Jacka, jest niezagrożona.
Jednak działacze w Toruniu rozważali różne opcje i wiedzieli, że Chris dostał
mnóstwo szans na odbudowanie formy i choć starał się je wykorzystać zmieniając
nawet tunera i po raz pierwszy od lat miał okazję jeździć na silnikach od
Ryszarda Kowalskiego. Niestety jednostki napędowe od najlepszego tunera świata
znakomicie spisywały się na Motoarenie u innych zawodników Apatora, ale z
niewiadomych przyczyn nie pomogły starszemu z braci Holderów w osiągnięciu
choćby przyzwoitego poziomu na własnym torze. Holder zawodził więc nie tylko na
wyjazdach, ale także na własnym obiekcie. W tej sytuacji postanowiono rozstać
się z Australijczykiem i choć sam zawodnik zapewne nigdy nie podjąłby decyzji o
rozstaniu z klubem, to musiał przełknąć tę gorzką pigułkę i bez żalu do
toruńskich działaczy rozpoczął poszukiwania nowego pracodawcy. Chętni na usługi
byłego mistrza świata zaleźli się bardzo szybko, bo w kolejce ustawił się niemal
natychmiast Rybnicki ROW, ale Kangur nie zamierzał startować na ekstraligowym
zapleczu i wybrał ofertę beniaminka z Ostrowa, tak komentując swoje rozstanie z
Aniołami: "miałem więcej ofert na sezon 2022 niż kiedykolwiek wcześniej w mojej
karierze. Sam byłem tym faktem zaskoczony. Być może wynikało to z tego, że wielu
wiedziało, że szukam nowego klubu. Nie śpieszyłem się z wyborem i decyzjami.
Czekałem aż wszystko się wyjaśni. Rozmawiałem z moimi mechanikami. Powiedziałem
im co myślę i co zamierzam zrobić. Nie zmienia to faktu, że jest to dziwne
uczucie, odchodzić z Torunia po 14 sezonach, które spędziłem w tym klubie. To
istne szaleństwo, ale też nowy początek dla mnie. Tak sobie myślę, że może
powinienem zrobić to już kilka lat temu i zmienić wcześniej otoczenie. Naprawdę
jestem podekscytowany nowym wyzwaniem i bardzo się z tego cieszę. Chciałem
zostać w Ekstralidze, a beniaminek z Ostrowa stworzył mi taką szansę. Czuję, że
jestem potrzebny, a jednocześnie wiem, że mogę dać dużo tej drużynie. Mam
naprawdę jeszcze wiele niedokończonych spraw w tej lidze. Nie jest przecież
tajemnicą, że ostatnie kilka sezonów nie było nawet w pobliżu tego, do czego
jestem zdolny. Złożyło się na to wiele różnych rzeczy. Lubię tor w Ostrowie i
mam stamtąd dobre wspomnienia. Wierzę, że nasza współpraca wyjdzie na dobre obu
stronom. Zatem dla mnie następny sezon będzie dla nowym otwarciem. Wystartuję w
nowym klubie, nowy tor będzie moim domowym obiektem. Oczywiście przygotowania
też będą inne. Wspólnie z moim teamem mamy już pewne plany. Przede wszystkim
musimy być pewni, że nie popełniamy tych samych błędów, co w zeszłym roku. Czuję
się dobrze i wiem, że jeśli tylko będę miał odpowiedni sprzęt, mogę wykonywać
dobrze swoją pracę. Nasz zespół wygląda solidnie. Nie ma co prawda wielkich
gwiazd, ale ma dużo doświadczenia. Ta drużyna pokazała już, że może pojechać
dobrze i zaskoczyć. Jej siłą był zespół i podobnie może być w przyszłym roku.
Jeździłem już w zespołach z wielkimi nazwiskami, ale to nie zawsze przynosi
oczekiwany efekt. Nazwiska nie jeżdżą. Nie zawsze gwiazdorski skład gwarantuje
sukces. Jeśli będziemy razem pracować i tworzyć zgrany zespół, możemy zaskoczyć
ekspertów, którzy wróżą nam pewny spadek".
Pomimo świadomej decyzji o rozstaniu z Chrisem w Toruniu zakończyła się pewna
era. Toruńscy kibice z trudem przyjęli odejście ulubieńca,, dając temu znak pod
postem Arged Malesy informującym o transferze, gdzie pisali niemal wszyscy
pisali jednym głosem: "powodzenia Chris, wracaj do nas szybko", "traktujcie
dobrze naszego Krzyśka". Na ogłoszony przez ostrowian transfer zareagował też KS
Apator pisząc "Dbajcie nam o Chrisa Holdera. Zawsze będziesz aniołem". Dodatkowo
klub opublikował produkcję w ramach festiwalu "SpeedwayImage 2.0", w której
podziękował Chrisowi Holderowi za wszystkie lata w jego barwach, zamieszczając w
opisie filmu emocjonalne słowa: "Niezmiernie nam ciężko, że przychodzi nam się
rozstać z Chrisem, który nieprzerwanie przez 14 sezonów ścigał się z Aniołem na
plastronie. Chrispy - dziękujemy za te wszystkie lata spędzone w
żółto-niebiesko-białych barwach. Za każdy punkt, oddanie drużynie i serducho,
które zostawiałeś na torze. Mamy nadzieję, że przyjdzie taki dzień, kiedy nasze
drogi znowu się zejdą. Pamiętaj, że Motoarena i Toruń zawsze będą Twoim drugim
domem! Mocno trzymamy kciuki".
Działacze, żeby osłodzić kibicom odejście ulubieńca, szybko ogłosili kolejne transfery. I tak jako drugi umowę z Aniołami podpisał ten, który zawsze łączony w duecie transferowym z bratem. Mowa oczywiście o Jacku Holderze, który pomimo odejścia Chrisa postanowił zostać w Toruniu i zdobywać punkty z Aniołem na piersi. Sezon 2021 był dla młodszego z rodzinnego duetu całkiem dobry i działacze liczyli, że Jack będzie w dalszym ciągu czynił postępy i w sezonie 2022 roku będzie jednym z liderów drużyny. Kibice jednak pokładali w wątpliwość skuteczność Kangura. Jego siła tkwiła bowiem w braterskich konsultacjach z Chrisem, a dodatkowo jego krnąbrny charakter mógł mieć kolosalne znacznie dla atmosfery jaka była budowana w drużynie.
Dywagacje na temat przydatności Australijczyka w Anielskim teamie szybko zostały ucięte, bowiem kilka dni później zakomunikowano, że w Toruniu pozostaje wychowanek Paweł Przedpełski, dla którego sezon 2022 miał być szczególny, bowiem awansował do cyklu Grand Prix i miał walczyć o indywidualny światowy chamipinat. To było spore wyzwanie dla zawodnika i tak jak wielu ucieszył jego awans do elitarnego cyklu wyłaniającego najlepszego jeźdźca globu, tak równie szybko rozpoczęto dywagacje czy Paweł podoła trudom sezonu. Sam zawodnik jednak ucinał te spekulacje i wywiadzie wyjaśnił dlaczego pozostał w Toruniu i jakie wyzwania stawia przed nim cykl Grand Prix: "Wymagania są zawsze, niezależnie od tego, w jakiej jest się drużynie i kto jest w tym zespole. Każdy podświadomie wywiera na sobie presję, bo każdy chce wygrywać. Miniony sezon zapisuję na plus. Jazda do końca mnie cieszyła, choć w środku sezonu z rytmu trochę wybiła mnie kontuzja. Nie było czasu, by ją do końca wyleczyć, więc w każdych zawodach startowałem z lekkim bólem. W kolejnym sezonie będę też zawodnikiem Grand Prix i nie chciałem wszystkiego zmieniać, bo muszę powiększyć moją bazę sprzętową i nieco inaczej podejść do sezonu organizacyjnie, ale myślę, że damy radę. O to przecież chodzi w karierze żużlowca. To zawsze było moje marzenie by walczyć o mistrzostwo świata. Będę się starał, by się godnie zaprezentować".
Wszyscy w Toruniu czekali jednak na ogłoszenie transferu o którym mówiło się nie
tylko do dawna, ale od lat. Oto bowiem po spadku Falubazu do pierwszej ligi,
szeregi zielonogórskiego klubu postanowił opuścić
Patryk Dudek i po raz pierwszy
w swojej karierze zmienił barwy klubowe na żółto-niebiesko-białe. Zawodnik w
wywiadzie tak komentował swoją decyzję: "Na początku była to bardzo trudna
decyzja. Pierwsze trzy dni po ostatnim meczu były straszne, bo w głowie
wiedziałem, że nie wywiążemy się z tego, o czym rozmawialiśmy w klubie. Gdy po
sześciu latach zmieniałem klub w lidze szwedzkiej, nie wyobrażałem sobie co
będzie, gdy będę musiał odejść z Zielonej Góry. W środku mnie zakuło, ale z
czasem się z tym oswoiłem i teraz jestem bardziej zmotywowany. Chcę cieszyć
dalej swoich kibiców i przy okazji poznać się z nowymi. Patrzę przyszłościowo z
uśmiechem na twarzy".
Z taki stanem rzeczy nie mógł pogodzić się ówczesny prezes Falubazu, Wojdziech
Domagała i tak tłumaczył swoją negocjacyjna porażkę: "Gdy zobaczyłem
Patryka Dudka w bluzie Apatora Toruń poczułem się nieswojo. Mocniej serce mi
zabije, gdyby Patryk nie wrócił do nas, gdy uda nam się za rok wrócić do
Ekstraligi. Tak jak mówiłem, gdy się rozchodziliśmy, to ustaliliśmy, że gdy
odbijemy elitę, wówczas Patryk wróci do naszego klubu. Zawarliśmy dżentelmeńską
umowę, która ma pokrycie także w słowach Patryka. Gdy ostatnio się z nim
widzieliśmy, powiedział "montujcie ten skład mocny, bo chcę tu raz rok jeździć w
Ekstralidze". Wypowiedź ta z miejsca uruchomiła lawinę spekulacji, a sam
Patryk Dudek nie był zadowolony, że działacze jego byłego klubu ujawnili jego
prywatną rozmowę, bo w ten sposób postawili go w dość kiepskiej sytuacji przed
kibicami i działaczami z Torunia. Należało jednak podkreślić, że zawodnik
zachowywał się wobec toruńskiego klubu bardzo fair, bo szybko odciął się od
niefortunnej wypowiedzi zielonogórskiego działacza: "Perspektywa jazdy w
mocnej drużynie i walki o jak najwyższe cele. Skład Apatora robi wrażenie. To
był jeden z głównych czynników jaki mi przyświecał w poszukiwaniu klubu. A
stabilność klubu od wielu lat też przemawiała za tym, aby wybrać Toruń. Tak
naprawdę w sumie byłem trzy razy w Toruniu w związku z moją zmianą barw
klubowych. Raz na rozmowach, drugi raz, by podpisać kontrakt i trzeci raz kilka
dni temu, przy okazji nagrywania wideo dla Speedway Ekstraligi, odwiedziłem
lokalne radio i telewizję w Toruniu. Niestety po moim odejściu pojawiło się
szereg niedomówień i przekłamań. Otóż nie, niczego nie obiecałem, nie składałem
żadnych deklaracji odnośnie przyszłości. Owszem, była rozmowa, która
najwyraźniej została źle zinterpretowana i teraz muszę się tłumaczyć. Nie ma co
wybiegać daleko w przyszłość. Zobaczymy, co będzie jesienią. Na razie skupiam
się, żeby sezon 2022 był dla mnie jak najlepszy. W nowym klubie czuję
ekscytację. Nowa energia we mnie wstąpiła w przygotowaniach zimowych. Czytałem o
tym w biografiach różnych sportowców czy też znam osobiście przedstawicieli
innych dyscyplin, którzy mówili, że zmiana klubu pomaga, a nie szkodzi. Widzę po
sobie ogromne zaangażowanie w treningach. Oczywiście, nie daje to gwarancji, że
wyniki na torze będą adekwatne do tej ciężkiej pracy, jaką wykonuję zimą. Czuję
się bardzo zmobilizowany, by nie zawieść siebie i nowych pracodawców. Dla mnie
zmiana klubu to pozytywne wyzwanie".
Toruńscy
działacze nie zamierzali czekać na rozwój wydarzeń i postanowili zmniejszyć
szanse zielonogórzan na awans, oddając do Bydgoszczy
Adriana Miedzińskiego, czym
wzmocnili przedsezonowego największego rywala Falubazu w walce o ekstraligę.
Miedziak po dwuletnim rozbracie, powrócił do Apatora przed sezonem 2020 i miał
być jednym z zawodników, którzy wprowadzą Anioły ponownie do żużlowej elity w
Ekstralidze. Torunianie wygrali rozgrywki eWinner 1. Ligi w cuglach, a toruński
wychowanek osiągnął średnią na poziomie 1,889 pkt/bieg, będąc dopiero piątym
najlepiej punktującym zawodnikiem drużyny. Utrzymał jednak miejsce w składzie,
wygrywając rywalizację z Tobiaszem Musielakiem. Sezon 2021 nie należy jednak do
udanych dla Miedziaka. Średnia 1,450 pkt/bieg nie zrobiła na nikim wielkiego
wrażenia, bo doświadczony zawodnik był często najsłabszym punktem zespołu. Tak
więc toruński wychowanek, który z Aniołem na piersi startował łącznie 18
sezonów, gdy ogłosił, że jest gotów zmienić barwy klubowe, podobnie jak Holder
nie czekał długo na oferty innych klubów, a ostatecznym wyborem zawodnika po
konsultacjach z działaczami toruńskimi stała się Polonia Bydgoszcz, która
zbudowała skład aspirujący do awansu w szeregi ekstraligowców. Po podpisaniu
umowy w jednym z wywiadów Miedziak tak skomentował swoją decyzję: "Ciężko było
liczyć na kolejną szansę w Apatorze. Oczywiście, że chciałbym walczyć o
mistrzostwo Polski, ale przede wszystkim czuję, że muszę wrócić do odpowiedniej
formy. Wierzę, że mogę jeszcze co najmniej przez kilka lat jeździć na dobrym
poziomie. Niestety dla mnie wizja składu w Toruniu była taka, a nie inna i muszę
to zaakceptować. Ostatecznie zabrakło dla mnie miejsca w Toruniu, bo Falubaz
spadł, a Patryk Dudek wylądował w Toruniu. To właśnie główny powód, że jestem w
Polonii. W Bydgoszczy czuję się dobrze. Mam nadzieję, że zbudujemy fajną
atmosferę, która przełoży się na wynik. Jestem jednak przeciwny, aby nakręcać
spiralę sukcesu. Nie mówmy teraz kto będzie pierwszy i drugi. To jest sport.
Toruń i Bydgoszcz to tak naprawdę jedno środowisko. Mieszkam pomiędzy oboma
miastami, więc de facto jedną nogą jestem w domu. Mogłem też spokojnie poukładać
sprawy sponsorskie. W negocjacjach pomagał mi Adam Krużyński z którym znamy się
od wielu lat, zawsze mogłem na niego liczyć i tak też było w tym przypadku.
Marzą mi się Derby Pomorza. Rywalizacja klubów z Torunia i Bydgoszczy była czymś
absolutnie wyjątkowym. Moje początki są związane właśnie m.in. z tymi meczami.
Tej atmosfery nie da się z niczym porównać. Bardzo chciałbym dołożyć cegiełkę do
takiego rozwiązania".
Tak więc transfer Dudka i Miedzińskiego były niejako transakcją wiązaną z
potencjalnym zyskiem w przyszłości, w postaci kolejnego kontraktu z Patrykiem
Dudkiem na długie lata, bo gdyby bydgoszczanie wygrali eWinner 1. Ligę Żużlową
zastopowaliby awans Falubazu Zielona Góra, a to niemal na pewno gwarantowało
zatrzymanie na Motoarenie Patryka Dudka. Adam Krużyński nie omieszkał
skomentować również i tego kontraktu: "Rozmawiając o drużynie na sezon 2022
rozważaliśmy różne warianty. Rozpatrywaliśmy sytuacje, gdyby z Ekstraligi
spadł klub z Grudziądza jak również z Zielonej Góry. O nazwiskach nie chciałbym
teraz mówić, ale mieliśmy różne koncepcje na wypadek takiego czy innego
rozwiązania w dole tabeli. To jest normalne. Myślę, że wielu prezesów
przyglądało się walce o utrzymanie i zastanawiało się, co będzie przy wariancie
A i przy wariancie B. Jeżeli chodzi o Patryka Dudka to w przeszłości kilka razy
z Torunia bardziej lub mniej oficjalnie wychodziły sygnały, że zawodnik ten mile
widziany byłby w drużynie Apatora. Wydawało się, że tym najlepszym momentem na
taki ruch będzie sytuacja, w której Falubazu zabraknie w Ekstralidze. Tę
swoją szansę postanowiliśmy wykorzystać. Wystarczyły dwie rozmowy, żeby zawodnik
przekonał się do opcji jego startów w Toruniu. Nie będziemy tutaj niczego
udawać. Rozmowa miała dwie najważniejsze kwestie. Pierwsza dotyczyła aspektu
sportowego i celu Apatora oraz koncepcji drużyny. Druga to oczywiście sprawy
finansowe, które po drobnych negocjacjach udało się uszczegółowić. To sprawiło,
że same rozmowy nie były jakoś szczególnie długie. Teraz naszym celem,
przypuszczam, że również dla Patryka Dudka, jest ten sezon 2022, w którym
postawiliśmy sobie wspólne zamierzenia. Wiemy, o co jedziemy i na tym się
skupiamy. Wydaje mi się, że wybieganie rok do przodu i dzisiaj dyskutowanie o
tym, że coś się wydarzy za 12 miesięcy i że jest coś już pewne, jest kompletnie
niezasadne i trochę irracjonalne. Tym bardziej znając tę dyscyplinę sportu, w
której widzieliśmy już nie takie rzeczy. Wiemy, na co się umówiliśmy i robimy
swoje. Patryk jest na tyle doświadczonym zawodnikiem, że dla niego najbliższa
perspektywa sportowa, czyli starty w Ekstralidze jak również powrót do Grand
Prix w przyszłym sezonie są najważniejsze. Co będzie później? Pewnie więcej
będziemy mogli powiedzieć pod koniec przyszłego sezonu. Zobaczymy, jaka będzie
sytuacja, kiedy załóżmy Falubaz będzie ponownie ekstraligowcem, a my nie
zrealizujemy swoich celów. Wtedy ta sytuacja może być inna, a dywagowanie czy
odnoszenie się do wypowiedzi pana Domagała, którą uważam za trochę nie na
miejscu, jest niepotrzebne. Rozgrzewamy emocje, których w ogóle nie ma".
Ostatnią niewiadomą w składzie Aniołów było piąte miejsce dla seniora i choć kontrakt ten wydawał się formalnością, to wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy jako ostatni swój podpis na umowie finansowej złożył Robert Lambert. W przypadku Brytyjczyka na kontrakt działacze patrzyli ze spokojem, bowiem sprawa od początku była prosta, bo dwuletnia umowa z toruńskim klubem wymagała jedynie aneksowania na rok 2022. I choć takie umowy były w przeszłości rozwiązywane przed czasem, to po występach Lamberta w roku 2021 każda ze stron dążyła do porozumienia zwłaszcza, że Brytyjczyk miał być wielkim atutem Aniołów, ponieważ wciąż mógł ścigać się jako zawodnik do lat 24. Kontrakt Lamberta w mieście Kopernika, był również o tyle ważny dla samego zawodnika, że wybranka jego serca była torunianką i zawodnik mocno związał się z Toruniem lokując swoją bazę właśnie w tym mieście.
Po kontraktach seniorskich przyszedł czas na formację juniorską. Ponieważ formacja ta w sezonie 2022 była o tyle ważna, że oprócz umów z zawodnikami do lat 21, kluby ekstraligi musiały zbudować kadrę na rozgrywki do lat 24, dokonano szybkiej analizy kadrowej i mimo propozycji złożonej Kamilowi Marcińcowi, by odbudował się w Ekstralidze U24 i ewentualnie pojeździł jako gość w drugiej lidze żużlowiec postanowił rozwiązać kontrakt bowiem zdał sobie sprawę, że by zaistnieć w dorosłym żużlu musi się nieco usamodzielnić i spróbować swoich sił w I lidze. W kolejnym kroku działacze postanowili zabezpieczyć potrzeby pierwszej drużyny walczącej o DMP i zaczęto szukać wzmocnień dla tych juniorów, którzy zdobywali punkty w roku 2021. Wybór padł na Bartłomieja Kowalskiego. Niestety zawodnik okazał się mało poważny w swoich rozmowach z klubami i najpierw uzgodnił w obecności swojego ojca, warunki kontraktu z Toruniem, by po tygodniu zniknąć, by rozmawiać z Gorzowem w którym obiecał dokładnie to samo co w Toruniu. To nie był jednak koniec wędrówek po ekstraligowych klubach, bo ostatecznie zawodnik wylądował we Wrocławiu, ale prezes Rusko widząc jak zawodnik wędruje po klubach po danym słowie szybko związał go umową ze zarządzaną przez niego Spartą. Prezes Termiński nie akceptował takiego zachowania młodego zawodnika i mówił: "W życiu mówi się, że karma czasami wraca i tak było w tym przypadku. Mogę też zapewnić, że dopóki będę w Toruniu, to pan Kowalski tutaj nie pojedzie. Nawet jeśli zostanie mistrzem świata juniorów. Mnie można oszukać, ale tylko raz. To nie jest gra elektroniczna, w której ma się pięć żyć".
W tej sytuacji klub skierował swoje kroki do doskonale znanego im jeźdźca jakim był Denis Zieliński. Zawodnik swoją karierę zaczynał w Toruniu, trenując w szkółce pod okiem Jana Ząbika i Roberta Kościechy, jednak jeszcze przed egzaminem na licencję w klasie 500 ccm, przeszedł do Grudziądza za swoim wychowawcą. W sezonie 2022 powracał jednak do Apatora, by walczyć o miejsce w składzie z Karolem Żupińskim. Wydawać się mogło, że Denis spokojnie tę rywalizację wygra, ale należało pamiętać, że wracał on do ściganie po poważnej kontuzji, która odebrała mu niemal połowę sezonu 2021. Zatem nie było oczywistym czy ta rywalizacja padnie jego łupem. Gdański wychowanek uchodził bowiem za spory talent, ale po przenosinach do Torunia przed sezonem 2021 mocno rozczarował, szczególnie w drugiej części sezonu, gdy nie tylko nie robił postępów, ale wręcz jeździł coraz słabiej. Mimo to działacze postanowili dać mu szansę, ale przed zawodnikiem był rok prawdy, bo koleiny mógł sprawić, że jego kariera mogła stanąć na sportowym zakręcie. Siłą toruńskiej młodzieży miał być jednak Krzysztof Lewandowski. Debiut w roku 2021 był dla młodego jeźdźca, był przede wszystkim czasem nauki, ale pokazał on że drzemią w nim spore możliwości i ma serce do żużlowej walki, a także potrafi podpatrywać najlepszych. Kolejny rok miał jednak pokazać, czy faktycznie stać go na karierę jaką mu wróżyło wielu ekspertów.
To właśnie ta trójka miała wspierać drobnymi punktami niezwykle silną formację
seniorów, ale przede wszystkim zdobywać doświadczenie nie tylko w DMP, ale
również w U24, gdzie kibice liczyli również na rozwój
Mateusza Affelta, który
niejednokrotnie w 2020 pokazywał kawał dobrego żużla w zawodach młodzieżowych,
jeszcze przed zdaniem licencji "Ż". Skład U24 w żółto-niebiesko-białych barwach,
miał uzupełnić wiecznie czekający na swoją szansę Czech -
Petr Chlupac oraz
wracający z wypożyczenia do Bydgoszczy
Jewgienij Sajdullin. W Toruniu mocno
wierzono w progres Rosjanina, bo zawodnik zaskoczył na torach eWinner 1. Ligi,
zwłaszcza w Rybniku, gdzie wskoczył z marszu zastępując kontuzjowanych kolegów z
drużyny i wygrał indywidualnie trzy wyścigi kończąc zawody z dorobkiem 11
punktów. Młodzieżowa drużyna składać miała się jednak co najmniej z siedmiu
zawodników dlatego w Apatorze pojawiły się nowe, mało znane nazwiska, a wśród
nich Duńczycy -
Emil Portner i
Bastian Pedersen, Brytyjczycy -
Jordan Palin i
Kyle Bickley oraz Australijczyk -
Zach Cook. Największe umiejętności pośród
zakontraktowanych jeźdźców prezentował Portner oraz Cook, który startował
głównie na Wyspach Brytyjskich, gdzie reprezentował barwy Plymouth Gladiators i
był stałym gościem Poole Pirates. Co ważne, w jego boksie często widziano braci
Holderów i
Brady'ego Kurtza. Wszyscy jednak wpatrzeni byli syna byłego żużlowca
- Ronniego Pedersena, który był określany w swoim kraju mianem bardzo
obiecującego talentu, a swoje umiejętności szlifował na torach w Danii i
Niemczech. Żużlowe geny w tym przypadku robiły swoje, bo Bastian był
spokrewniony z samym Nickim Pedersenem.
Tak więc toruńskim działaczom ostatecznie udało się zbudować bardzo ciekawy, choć w
niektórych przypadkach nieco nieznany potencjał zawodników, który miał dołączyć
do Krzysztofa Lewandowskiego, Denisa Zielińskiego i Karola Żupińskiego w
rozgrywkach Ekstraligi U24.
Czajkowski Kacper |
Rumiński Oskar |
Krajewski Pascal |
Makowski Kacper |
||||
Chlupac Petr |
Portner Emil |
Cook Zach |
Palin Jordan |
Bickley Kyle |
Pedersen Bastian |
Sajdulin Jewgienij |
Henriksson Casper |
Jak widać ostatecznie wraz z końcem okresu transferowego w składzie Apatora
Toruń nastąpiła solidna wymiana najsłabszych ogniw. Przed rozgrywkami AD 2022
nie było drugiego takiego zespołu w Ekstralidze, którego siła uległaby tak
znaczącej poprawie - przynajmniej na papierze. Emil Sajfutdinow i Patryk Dudek
zastąpili Chrisa Holdera i Adriana Miedzińskiego, a tego nie można oceniać
inaczej niż wyraźne wzmocnienie siły uderzeniowej. Legendy toruńskiego klubu
zaliczyły słabszy rok, pojawiła się szansa na pozyskanie gwiazd i tę szanse
wykorzystano. W efekcie Apator stał się kandydatem do zajęcia miejsca
medalowego w 2022 roku, a przemawiał za tym wyrównany skład seniorski, ze
średnią wieku zaledwie 27 lat, w którym najstarszy trzydziestodwuletni Sajfutdinow
pozwalał myśleć o budowaniu podwalin nie tylko na jeden sezon, ale na znacznie
dłuższy czas, bo wszystkich zawodników bez wyjątku stać było bowiem na wielkie
rzeczy i jazdę na wysokim poziomie.
Tak zbilansowany skład seniorów musiał być niemal perfekcyjny, bo nie mógł
liczyć na wsparcie formacji juniorskiej w której mimo wszystko było wiele znaków zapytania.
Odszedł z zespołu
Kamil Marciniec, przyszedł Denis Zieliński i ruch ten wydawał
się lekkim wzmocnieniem toruńskiej młodzieżówki, bo w barwach grudziądzkich
zawodnik wychowany w toruńskiej Stali zebrał nieco ekstraligowego doświadczenia,
które mogło zaprocentować w Apatorze. Dokładając do tego obiecującego Krzysztofa
Lewandowskiego i Karola Żupińskiego juniorzy Apatora i tak należeli do grupy
ligowych ousiderów wśród jeźdźców do lat 21.
Dodatkowo sporym minusem były jednak obowiązki związane z cyklem Grand Prix, bo Apator
miał aż czterech uczestników którzy mieli rywalizować o miano najlepszego
jeźdźca na świecie, a to sprawiało, że kibice i działacze w Toruniu nerwowo
mieli obserwować poczynania kwartetu Sajfutdinow - Lambert - Dudek - Przedpełski
w sobotnie wieczory, ponieważ jazda w GP choć dodawała splendoru to wysysała z zawodników
spore pokłady energii, a to mogło przekładać się na zmęczenie w lidze. Co
ciekawe pierwszym rezerwowym cyklu był Jack Holder, a to oznaczało, że w jednym
turnieju Grand Prix mogło wystartować, aż pięciu jeźdźców związanych ekstraligowym z miastem Kopernika.
Niestety tak skonstruowany zespół kosztował krocie i jak wyliczyła jedna z gazet jeszcze nigdy wcześniej żadna z drużyn w historii Ekstraligi nie była warta aż tak dużo. Z wyliczeń tych wynikało, że jeśli drużyna prowadzona przez Tomasza Bajerskiego będzie w optymalnej formie, to działacze na utrzymanie pięciu seniorów musieli przeznaczyć 10,5 mln złotych. Łącznie z juniorami, koszt utrzymania pierwszej drużyny miał wynieść około 12 mln złotych. Była to kwota zawrotna, bo jeszcze trzy sezony wstecz w Ekstralidze mówiło się, że wystarczyło mieć budżet na pensje dla zawodników w graniach 6-7 milionów złotych, aby drużyna śmiało mogła bić się o medale na koniec sezonu. Niestety w sezonie 2022 to niemal każdy kontrakt stał się przynajmniej o 20 procent wyższy, co było efektem nowego porozumienia z TV, które sprawiło, że każdy zespół otrzymał w blisko 6,5 mln złotych dodatkowych funduszy z praw do transmisji telewizyjnych. Skorzystali na tym najlepsi żużlowcy, którzy zdecydowali się na zmianę klubu, w tym Patryk Dudek i Emil Sajfutdinow. Obaj jeźdźcy stanęli tym samym przed szansą na zarobienie nawet po 2,8 mln złotych. Wiele jednak miało zależeć od ich formy, bo torunianie tradycyjnie podpisali kontrakty, w których wartość każdego punktu uzależnili od wyniku zespołu i indywidualnej zdobyczy zawodnika. Nie zmieniało to faktu, że właśnie ta dwójka liderów miała być jednymi z najlepiej zarabiających zawodników w Polsce, ale koledzy z drużyny ustępowali im tylko nieznacznie. Kapitalny kontrakt już rok temu podpisał Robert Lambert i dzięki temu Brytyjczyk miał gwarantowane 750 tysięcy złotych na samo przygotowanie do sezonu. Tylko odrobinę mniejsze umowy mieli Jack Holder i Paweł Przedpełski. Każdy z nich bez większych problemów miał zarobić od 1,5 mln do nawet 2 mln złotych. To jednak nie był jednak koniec wydatków, bo działacze musieli także sfinansować zawodowy kontrakt Karola Źupińskiego, a także zaopiekować się jeżdżącymi na kontraktach amatorskich: Krzysztofem Lewandowskim, Mateuszem Affeltem i Denisem Zielińskim. Utrzymanie każdego z juniorów, w zależności od liczby występów i wyników, miało kosztować od 300 tys. do nawet 600 tys. złotych. Sama formacja młodzieżowa obciążała więc budżet kwotą przynajmniej 1,5 mln. Kalkulacja ta jasno wskazywała, że koszty związane z pierwszą drużyną, zbliżyły się w Toruniu do rekordowych 12 mln złotych. Ze sfinansowaniem wszystkich kontraktów nie było jednak większego problemu, bo poza wsparciem z Ekstraligi (6,5 mln złotych), klub mógł liczyć na zyski z organizacji Grand Prix (ponad 2 mln złotych), wpływów ze sprzedaży biletów na mecze ligowe (ok. 3 mln złotych) oraz pomocy sponsorów (ok. 2 mln złotych).
Ten najdroższy zespół w historii miało poprowadzić trio trenerskie w osobach
Tomasza Bajerskiego jako menedżera pierwszej drużyny,
Jana Ząbika, który wracał
do klubu po kilkuletniej przerwie i miał pracować z najmłodszymi adeptami oraz
Tomasza Zielińskiego, który od lat współpracował z klubem i po zdobyciu
uprawnień trenerskich miał zajmować się zawodnikami, którzy uzyskali żużlowe
licencje w klasie 500 ccm. Wszelkie aspekty organizacyjne miał prowadzić
dyrektor sportowy
Krzysztof Gałańdziuk, który miał być dodatkowo konsultantem
dla całej trójki trenerów. A za przygotowanie ogólnorozwojowe miał odpowiadać jak
co roku
Radosław Smyk.
Oto jak okres transferowy ocenił trener Tomasz Bajerski: "Obiło mi się o uszy,
że dostałem samograj i będę tylko wpisywał punkty do programu zawodów, a na
koniec wypnę pierś do orderów. Podobne sygnały docierały, gdy budowaliśmy
drużynę na szybki awans z eWinner 1. Ligi i okazało się, że nie była to wcale
taka bułka z masłem. Mamy fajną, mocną drużynę, z dużymi nazwiskami, ale trzeba
te klocki jeszcze odpowiednio poukładać. Daleki jestem od wieszania nam medali
na szyjach. Przyznaję jednak, że Emil Sajfutdinow i Patryk Dudek, których udało
się sprowadzić należą od lat do absolutnego topu Ekstraligi. To potężne
armaty i wartość dodana dla zespołu Apatora. Każdy trener przyjąłby ich u siebie
w pocałowaniem ręki. Jestem szczęściarzem, że będę miał ich teraz pod swoimi
skrzydłami. Jeśli chodzi o juniorów, to do dwóch miejsc w składzie aspiruje na
razie trójka: Lewandowski, Żupiński i Zieliński, a od czerwca konkurencje
wzmocni jeszcze młody Affelt. Ale spokojnie, raz, że od przybytku głowa nie
boli, dwa tych okazji do jazdy będzie naprawdę sporo. Pamiętajmy o powstającej
lidze U24 i całej masie DMPJ. Ja jednak będę rozliczany z tego co osiągnie
pierwszy zespół. Tomek Zieliński oraz trener Jan Ząbik będą zajmować się
młodzieżą, dlatego zawody juniorskie, ekipa w lidze U24, to ich działka.
Oczywiście, kiedy tylko sobie tego zażyczą jestem do ich dyspozycji. Służę
radami, wskazówkami, będę obecny na treningach, pojeżdżę z nimi na zawody, ale
odpowiedzialność za naszą młodzież spada głownie na ich barki. Z kolei Krzysztof
Gałańdziuk ma odpowiadać za organizację zawodów, wszystko to co dzieje się do
próby toru. Z Krzysztofem dogadujemy się bardzo dobrze, mam nadzieję, że nasza
kooperacja będzie owocna, a jak zajdzie potrzeba to z chęcią skorzystam z jego
sugestii, poddam analizie, to co mi przekaże, ale i tak wiadomo, że
najważniejsze decyzje będę podejmował samodzielnie, bo moim marzeniem jeśli
wszystko wypali i ominą nas kontuzje jest walka o medale. Jednak pycha kroczy
przed upadkiem, dlatego nie zapominamy o rywalach, którzy przed nami na sto
procent się nie położą. Ale ten scenariusz z finałem, jaki sobie rozpisaliśmy na
spółkę z kibicami i mediami wzięlibyśmy w ciemno".
O komentarz toruńskich transferów pokusił się też Per Jonsson, Szwedzka ikona toruńskiego żużla: "Toruń opuścił Chris Holder, ale wydaje mi się, że ta zmiana wyjdzie na dobre w jego karierze, która w ostatnich latach była pełna wzlotów i upadków. Zmiana środowiska, nowy klub, inne wyzwanie, powinny pomóc mistrzowi świata z 2012 roku. Myślę, jednak że większym zaskoczeniem niż odejście Chrisa, są dwa mocne transfery klubu z Torunia. Apator postawił naprawdę na dwa bardzo znane nazwiska i wzmocnił znacząco swoją siłę. Pozyskanie Patryka Dudka i Emila Sajfutdinowa diametralnie zmienia potencjał tej drużyny. Ta dwójka może sprawić, że Apator będzie walczył o medale, bo nie można przecież zapominać, że w Toruniu pozostali Paweł Przedpełski, który jest świetnym zawodnikiem i awansował do Grand Prix, a także młodszy z braci Holderów, Jack. Jeśli do tego dodamy Roberta Lamberta na pozycji U24, mamy bardzo mocny skład seniorski, który może walczyć o najwyższe laury. Myślę, że kibiców w Toruniu czeka bardzo interesujący sezon. Zwłaszcza, że równolegle będzie toczyła się ciekawa inicjatywa czyli liga U24, która stwarza szanse większej częstotliwości jazdy dla zawodników młodego pokolenia, także tych, kończących wiek juniora. Moim zdaniem dobrze, że w Polsce dano szanse także zawodnikom zagranicznym do lat 24, by pokazali swoje umiejętności. Im więcej jazdy dla tych żużlowców, tym lepiej".
Gdy
wydawało się, że Apator może spokojnie przygotowywać się do rozgrywek w
toruńskim środowisku żużlowym zawrzało za sprawą Tomasza Bajerskiego. Oto bowiem
niezbyt etyczny dziennikarz przeprowadził wywiad z byłą partnerką toruńskiego
trenera, w którym światło dzienne ujrzały prywatne sprawy zainteresowanych
stron. W całym zamieszaniu chodziło o ...??? pieniądze, które "Bajer" winien
zwrócić swojej byłej już sympatii. Do zadłużenia doszło, gdy trener Apatora nie
mógł uzyskać zgody na kredyt, zaciągnął zobowiązanie na byłą partnerkę. Niestety
firma z czasem została zlikwidowana, drogi partnerów w życiu prywatnym i
biznesie rozeszły się, ale pozostał kredyt do spłacenia obciążający partnerkę
toruńskiego menadżera. W sprawę został zaangażowany Apator Toruń, bowiem
poszkodowana skontaktowała się z prezes Iloną Termińską. Ta przeprowadziła
rozmowę z menedżerem, po której właściciel toruńskiego klubu Przemysław
Termiński dał do zrozumienia, że nie wyobraża sobie, by sprawa została
zamieciona pod dywan. Oczekiwał rozwiązania problemu przez Tomasza Bajerskiego,
bowiem "sprawa nie mogła rzutować na wizerunek klubu", a fakt nie załatwionych
tematów finansowych przez menedżera Termiński określił mianem
"niedopuszczalnego". Trener choć nie unikał odpowiedzialności nie chciał
pracować w atmosferze ograniczonego zaufania i 2 grudnia 2021 roku postanowił
zerwać kontrakt z Apatorem. Ilona Termińska, prezes czterokrotnych mistrzów
Polski, nie kryła zaskoczenia: "Po wszystkich informacjach, które pojawiły się
odnośnie Tomasza i jego partnerki porozmawialiśmy z Tomaszem i ustaliliśmy, że
konieczne jest załatwienie tych spraw. Tomasz miał rozwiązać swoje problemy, a
my mieliśmy na to poczekać. Niedługo później dostaliśmy jednak informację o
rezygnacji. Postawiliśmy pewien warunek i oczekiwaliśmy potwierdzenia
rozwiązania problemów. Być może pod wpływem emocji Tomasz podjął taką decyzję.
Do zerwania umowy jednak nie doszło, bo mieliśmy tyko wstępne porozumienie i
formalnie umowa miała być wkrótce podpisana. Wynikało to z tego, że w związku z
nowymi wymogami Ekstraligi i zmianami strukturalnymi w klubie kilka szczegółów
pomiędzy Tomaszem, a Klubem było do omówienia. Wypłynęły jednak pewne fakty
rzutujące na wizerunek Klubu, a nie możemy pozwolić, aby Klub cierpiał na takich
sytuacjach. Sytuacja ta nie powinna wpłynąć na przygotowania do sezony, bo
większość zawodników ma kontrakty profesjonalne. Młodzież niebawem rozpocznie
przygotowania pod okiem trenera juniorów i pod tym względem wszystko przebiega
zgodnie z planem. Nad nazwiskiem nowego kandydata jeszcze się nie
zastanawialiśmy. Kilka możliwości jednak jest. Chciałabym dodać na koniec, że
scenariusz, w którym Tomasz poukłada swoje sprawy i wróci na stanowisko nie jest
wykluczony".
Do całego zamieszania odniósł się również Tomasz Bajerski: "Jeśli chodzi o atak
na mnie, to nie jest on dla mnie żadnym zaskoczeniem. Od kilku miesięcy moja
była partnerka regularnie stosuje wobec mnie groźby, czy próby szantażu.
Wielokrotnie wykrzykiwała, że zrobi wszystko by mnie zniszczyć. Można zresztą
powiedzieć, że udzielony wywiad wcale nie był najgorszą rzeczą jaką zrobiła w
ostatnim czasie. Od 13 miesięcy, czyli od czasu rozstania ze mną, atakuje mnie w
każdy możliwy sposób. Sama powiedziała, że zablokowałem jej numer. Szkoda tylko,
że nie przyznała się do tego, że bywały dni, w których wydzwaniała do mnie nawet
60 razy i wysyłała nawet po kilkadziesiąt wiadomości z wyzwiskami. Niestety moja
była partnerka wpadła w amok i po naszym rozstaniu za najważniejszy cel
postawiła sobie zniszczenie mi życia. Poza wspomnianymi telefonami i
wiadomościami, wielokrotnie atakowała nas osobiście i to w sposób dla nas dość
dotkliwy. Mamy nawet nagranie jak telefonicznie wyzywa moją obecną partnerkę i
jej małe dzieci. Cały czas miałem nadzieję, że ta historia w końcu się skończy i
była partnerka w końcu da nam normalnie żyć. Niestety ataki przybierają na sile,
więc już teraz mogę oświadczyć, że mam skompletowany cały materiał, który
zostanie złożony do prokuratury. Próbowałem z nią wielokrotnie rozmawiać.
Chciałem nawet udać się z Moniką do notariusza, aby wszystko było czarno na
białym. Niestety szybko zorientowałem się, że jej nie chodzi o wyjaśnienie
sprawy, bo wtedy nie miałaby argumentów, by mnie atakować. To wszystko
doprowadziło do tego, że zrezygnowałem z pracy w Apatorze. Byłem w bardzo
dobrych relacjach z działaczami z Torunia, a pani prezes Ilonie Termińskiej już
w październiku zeszłego roku mówiłem, że mogę mieć problemy z byłą partnerką.
Tuż po naszym rozstaniu byłem bowiem przekonany, że Monika tak łatwo nie pogodzi
się z naszym rozstaniem i będzie próbowała mi zaszkodzić. Wtedy jeszcze miałem
pełne wsparcie klubu, a pani prezes o wszystkim wiedziała. Gdy przyszedłem z
teczką pełną dokumentów i chciałem wszystko wyjaśnić. Zdałem sobie sprawę, że
nie mogę dłużej pracować w tym klubie, który mi nie ufa.
Problem jednak w tym, że bardzo niewiele z tych zarzutów jest prawdą. Dwa
tygodnie przed artykułem dostałem wiadomość, że jestem winny 20 tysięcy złotych,
a dwa tygodnie później kwota, z dziwnych powodów, wzrosła do 30 tysięcy złotych.
Zresztą nie tak dawno, na rozmowie u prezes Termińskiej padła nawet kwota 300
tysięcy złotych. Trudno do tego podchodzić poważnie. Podobnie zresztą jak do
słów o jej wniosku do prokuratury, który złożyła Monika. Warto bowiem dodać, że
sprawa bardzo szybko została umorzona".
W sytuacji tej smutne było to, że jedna z najciekawszych postaci polskiego
żużla ponownie miała kłopoty osobiste. A przecież Bajer zapowiadał się na
zawodnika wielkiego formatu. Niestety był kompletnie pogubiony w życiu
prywatnym. Kibice jednak pamiętali ciągle szesnastolatka, który zaszokował
wszystkich fantastycznym debiutem w barwach Apatora Toruń. W meczu przeciwko
Unii Tarnów zdobył 9 punktów i 2 bonusy. W pierwszym sezonie uzbierał na torze
okrągłe sto punktów. Dla porównania dwukrotny mistrz świata, Bartosz Zmarzlik w
debiutanckim roku wykręcił 51. Nic więc dziwnego, że mówiono o złotym dziecku
toruńskiego żużla. Wychowanek Apatora ciągle pozostawał autorem najdroższego
transferu w historii polskiego żużla. Stal Gorzów w 1996 roku zapłaciła za niego
600 tysięcy złotych. Później tę sumę wyrównał jeszcze transfer Rafała
Okoniewskiego. Bajerski jako junior brylował. Wróżono mu wielką karierę. Jako
senior w Gorzowie zaczął świetnie. Później już tak kolorowo nie było. Jego droga
usłana różami nie była. Miewał wzloty i upadki, a czasem w jego życiu zdarzały
się dramaty, z których ledwo uciekł śmierci. Najpierw w 1998 roku przeżył
poważny wypadek samochodowy, kiedy auto prowadzone przez jego znajomą wpadło w
poślizg i uderzyło w ciężarówkę. Miał poważne obrażenia twarzy, złamaną żuchwę i
szczękę oraz oczodoły.
Po czterech latach spędzonych w Gorzowie, wrócił do rodzinnego Torunia. Zdobył z
Apatorem Drużynowe Mistrzostwo Polski. W 2002 roku zanotował jeden z lepszych
sezonów w karierze. Brylował nie tylko w lidze, ale także wywalczył awans do
cyklu Grand Prix. W światowej elicie długo nie zagościł. Wypadł z cyklu, a po
sezonie 2004 opuścił kolejny raz macierzysty klub. Tułał się po całej Polsce,
schodził coraz niżej w żużlowej hierarchii. Ze szczytu spadł na ligowe dno.
Żużlowiec, który ścigał się w Grand Prix, reprezentował później barwy klubów z
Gdańska, Grudziądza, Daugavpils, Krosna czy Piły.
Spadek sportowy miał pewnie swoją genezę także w problemach natury osobistej.
Pogubił się i wszedł w konflikt z prawem. W 2010 roku sąd uznał go winnym
wyłudzenia w różnych bankach kilkuset tysięcy złotych. Skazano go na karę dwóch
lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na cztery lata. Otrzymał też grzywnę i
musiał zwrócić uzyskane niezgodnie z prawem środki. Żużlowiec nie wykonał
wyroku. Ukrywał się przed wymiarem sprawiedliwości. Uciekł z kraju. Przebywał w
Stanach Zjednoczonych. Był poszukiwany listem gończym. Organy ścigania dopadły
go w 2012 roku. Wylądował za kratkami. Zakład karny w Wawrowie opuścił po
niespełna dwóch latach w 2014 roku.
Bajerski po wyjściu na wolność próbował jeszcze - bez powodzenia - wznowić
karierę sportową. Później został ekspertem telewizyjnym, a następnie trenerem. Z
dobrej strony pokazał się jako szkoleniowiec w Poznaniu. Po spadku z Ekstraligi
Apator Toruń sięgnął po wychowanka. Bajerski w 2020 roku szybko wrócił z
toruńskim klubem do elity, a później utrzymał zespół w najlepszej żużlowej lidze
świata.
Niestety,
gdy wydawało się że Bajerski z Patrykiem Dudkiem i Emilem Sajfutdinowem w
składzie będzie walczyć o Drużynowe Mistrzostwo Polski, odezwały się grzechy
przeszłości i "Bajer" musiał pożegnać się Toruniem, a jego nowym pracodawcą
został ponownie klub z Poznania.
W Toruniu powstał zatem spory ból głowy, bo drużyna została bez trenera, ale menadżerską rękawicę miał podjąć Krzysztof Gałandziuk, który miał poprowadzić w pojedynkę drużynę Apatora Toruń. Na szczęście toruńscy decydenci szybko doszli do wniosku, że takie rozwiązanie nie będzie najlepszym z możliwych i rozpoczęli poszukiwania nowego menadżera pierwszej drużyny. Pośród wielu kandydatów wśród których był m.in. Jacek Gajewski i Mirosław Jabłoński, ostateczny wybór padł na wychowanka Roberta Sawinę, który miał sprawić, że Anielski gwiazdozbiór miał skończyć sezon z medalem Ekstraligi. Niemal natychmiast żużlowe środowisko zaczęło doszukiwać się słabych punktów tej kandydatury. Nowy szkoleniowiec uciął jednak wszelkie spekulacje podkreślając, że ma świadomość iż dawno nie prowadził żadnej drużyny i długo nie śledził żużla od środka, a od czasu gdy prowadził jako menadżer gdańskie Wybrzeże (2007) i bydgoską Polonię (2011), żużel bardzo się zmienił i z chęcią skorzysta z każdej dobrej rady jakiej może udzielić mu pozostała część sztabu szkoleniowego. Oficjalna pięćdziesięciolatek, który w ostatnim czasie był ekspertem TV oficjalnie miał rozpocząć swoją pracę 1 marca i był to dla niego skok na głęboką wodę, bo w Toruniu nikt nie wyobrażał sobie końca bez walki o jeden z medali.
Niestety nowy menadżer Aniołów niemal natychmiast został postawiony pod ścianą i musiał zmierzyć się z wyzwaniem polegającym na wykluczeniu z ligowej rywalizacji jednego z najważniejszych ogniw. Oto bowiem po napaści Rosji na Ukrainę i rozpoczęciu oficjalnych działań wojennych wojsk rosyjskich na terytorium Ukrainy dwaj dziennikarze stacji Canal+, Marin Majewski i Tomasz Dryła swoimi stanowczymi wypowiedziami wpłynęli na żużlowe władze, które wykluczyły Rosjan z ligowej rywalizacji. Obaj dziennikarze tak mocno zatracili się w swych osądach, że można było odnieść wrażenie, że stało się to swoistą krucjatą w której Tomasz Dryła w obszernym felietonie nałożył na zawodników własne sankcje puentując "Ja decyduję się na swoją osobistą sankcję. Zrywam z wami stosunki dyplomatyczne. Nie chcę się z wami kontaktować, nie chcę od was żadnych wywiadów, nie chcę komentować waszych wyścigów. Nie istniejecie dla mnie".
Dziennikarską
postawę "ekspertów" TV, dobitnie skomentował dziennikarz Przeglądu Sportowego
Mateusz Wróblewski: "Dziennikarze powinni brać odpowiedzialność za swoje słowa,
w szczególności w delikatnych sprawach. Do takich należy kontrowersyjny temat
wykluczenia rosyjskich żużlowców z możliwości startów w polskich ligach
żużlowych. O ile wykluczenie Rosjan ze startów na arenie międzynarodowej nie
budzi kontrowersji, o tyle ich absencja w rozgrywkach ligowych już tak. Warto
wspomnieć, że przecież choćby w polskiej Ekstraklasie Rosjanie mogą grać w
meczach, a tacy występują w barwach Zagłębia Lubin. Również w innych ligach
piłkarskich na Rosjan nie nałożono sankcji. M.in. w czwartek Aleksei Miranczuk
wziął udział w meczu Ligi Europy w barwach Atalanty Bergamo (ba, z Ukraińcem,
Rusłanem Malinowskim w jednej drużynie! Malinowski zakończył mecz z bramką na
koncie). Podobna sprawa wygląda w hokeju, który w Rosji jest bardzo popularny.
Ocenę sankcji w postaci zakazu startu Rosjan w polskich ligach pozostawiam
indywidualnym przekonaniom.
Jednakże nie o tym ma być ten tekst… Zarówno Marcin Majewski - szef żużla w
Canal+, jak i Tomasz Dryła (komentator m.in. żużla w Canal+, w ocenie wielu
kibiców - najlepszy w swoim fachu) ochoczo zabrali głos w sprawie zawieszenia
Rosjan w startach na polskich stadionach (jeszcze zanim nałożono na Rosjan
sankcje). Nie byłoby w tym nic złego, niezależnie od tego, czy się zgadzam z ich
poglądami, czy nie. Jednakże sposób, w jaki tenże głos zabrali budzi spore
zastrzeżenia, a żadnemu z wyżej wspomnianych nie przyszło do głowy, jakie mogą
być konsekwencje wypowiadanych słów. Choćby Marcin Majewski w magazynie
emitowanym przez portal Sportowefakty nawoływał Wadima Tarasienkę, by ten wprost
skrytykował Putina i działania wojenne Rosji. Niedoszły reprezentant GKM-u
Grudziądz tak właśnie postąpił - otwarcie skrytykował działania wojenne. Jaki
był skutek? Ano taki, że o żużlu może zapomnieć na dłuższy okres czasu, bowiem
rosyjska federacja zawiesiła mu licencję, tłumacząc decyzję, jako dyskredytację
honoru i godności Federacji Rosyjskiej oraz prezydenta Władimira Putina. Podobny
los spotkał Artioma Łagutę. Czy sumienie Pana Majewskiego jakkolwiek to odczuło?
Nie wiem, ale zważyć należy, że Marcin Majewski o wojnie "zapomniał", kiedy
tylko oficjalnie Rosjan zawieszono. Już nie jest tak aktywny w social mediach,
jak na początku inwazji na Ukrainę. Wymagamy od żużlowców, by zachowywały się
jak małpy w zoo, które mają do kamery wydukać napisane regułki. Wymagajmy
przyzwoitej postawy społecznej, ale nie bycia ekspertami.
Z kolei Tomasz Dryła w swoim felietonie, który ukazał się we wszystkich mediach
żużlowych (a przynajmniej we wszystkich, które są poczytne) również nie
przebierał w słowach. Komentator pisał o odpowiedzialności zbiorowej Rosjan,
słownie atakując żużlowców, którzy przecież byli mu bliscy do niedawna. Ba! Jak
sam wspomniał, Artiomowi Łagucie puszczał nawet hymn Rosji z telefonu po
zwycięstwie w cyklu Grand Prix. Wielu z nas czuje, że w chwili tak bezdusznego
gwałcenia przez Rosję ludzkiej godności, nikt nie powinien wychodzić z rosyjskim
sportowcem na boisko, kort, do ringu, czy basenu. Z drużyną, czy zawodnikiem
reprezentującym morderców się nie gra. Nie bawi. Nie wstaje się do hymnu, nie
podaje ręki. Nie z nienawiści, ale by wyrazić szacunek dla elementarnych
wartości wspólnych ludziom myślącym i czującym - napisał w swoim felietonie
Tomasz Dryła. Stawiam pytanie - dlaczego? Czy Artiom Łaguta, Emil Sajfutdinow,
Wadim Tarasienko są winni temu, co dzieje się na Ukrainie? Czy przyłożyli do
bandyckich działań Putina jakąkolwiek cegiełkę? Czy należy na nich pluć? Nie
podawać im ręki? Obchodzić się jak z jakimiś wyrzutkami? Przecież do niedawna
Tomasz Dryła fotografował się z Emilem Sajfutdinowem. Teraz już nie chce go
znać? A co się w tym człowieku zmieniło w okresie od 23 lutego do 24 lutego,
czyli bezpośrednio przed inwazją na Ukrainę i w dzień inwazji? Stał się zły? Po
przebudzeniu coś mu się w głowie przestawiło i ma być traktowany jako wróg
narodu?
Zastanawia mnie fakt czy panowie w ogóle pomyśleli o możliwych konsekwencjach
przed publikacją swoich słów? Dobrze wiemy, jaki jest reżim w Rosji, a w
szczególności sami zainteresowani - czyli Rosjanie mają taką wiedzę. Dla nich
każde potępienie działań Rosji może zakończyć się zakazem wjazdu do tego państwa
(i to w najlepszym wypadku). Wspominał zresztą o tym Gleb Czugunow w wywiadzie
udzielonym Interii. Przypominam, że ci żużlowcy mają w Rosji rodzinę, która
teraz może być potępiana przez rosyjskie władze ze względu na wpis w mediach
społecznościowych ich syna, brata, ojca. Na to nikt nie zwraca uwagi, a przecież
to powszechna wiedza, którą dodatkowo doskonale nakreślił Gleb Czugunow
udzielając wywiadu.
Idąc dalej - czy panowie przed publikacją swoich słów pomyśleli o tym, jakie
konsekwencje mogą spotkać dla przykładu Artioma Łagutę na bydgoskiej ulicy
podczas niedzielnego spaceru z żoną i dziećmi? Nie jest wykluczone, że przez
budowanie nienawiści wobec rosyjskich żużlowców (bo dokładnie taka była narracja
i tak trzeba to nazwać) jakiś nierozgarnięty człowiek fizycznie nie zaatakuje
Artioma. Przecież mistrz świata na żużlu jest w Bydgoszczy rozpoznawalny, wszak
Bydgoszcz jest miastem żużlowym. Już teraz dochodzą nas słuchy, że dzieci
Artioma Łaguty są wyśmiewane i wytykane palcami przez rówieśników. To przykre.
Czemu te dzieci są winne? Mówią po polsku, mieszkają w Polsce…
Oczywiście znajdą się obrońcy redaktorów Canal+, którzy stwierdzą, że Putin
wyrządza Ukrainie większą krzywdę. Owszem, to prawda. Ale czy to ma tłumaczyć
potencjalne ataki na żużlowców? Tym bardziej tych, którzy także potępili
zachowanie Putina? Emil Sajfutdinow i Artiom Łaguta już poblokowali swoje
profile w social mediach. To pierwszy niepokojący znak.
Kolejny wątek w temacie to Gleb Czugunow, który mając polskie obywatelstwo i
licencję - będzie mógł prawdopodobnie startować w nadchodzącym sezonie. Tomasz
Dryła również się do niego odniósł, poruszając wątek fikcyjnego ślubu. Jak sam
Gleb Czugunow w magazynie Ekstraligi na Eleven Sports stwierdził - swoją
żonę widział zaledwie dwukrotnie. Zapytam wprost - dlaczego pan, panie Tomaszu
dopiero teraz oburza się na tę sytuację, a nie zrobił pan tego bezpośrednio po
ślubie Czugunowa? Przecież to była sytuacja, która ośmieszyła polski żużel! Co
więcej - ośmieszyła Polskę. Wówczas było wszystko w porządku? Kontynuując - w
audycji żużlowej na antenie Radia Free Tomasz Dryła powiedział, że jego tekst
nie miał większego wpływu na cokolwiek… Otóż ten tekst przeczytały setki tysięcy
osób, był szeroko komentowany.
Dlaczego wszyscy zwolennicy zawieszenia Rosjan budzą się dopiero teraz, po
bestialskiej napaści na Ukrainę? Dlaczego dopiero teraz chcemy zawieszać
sportowców tej nacji, a nie zrobiliśmy tego w 2015 roku po dołączeniu Rosjan do
napaści zbrojnej na Syrię? Warto pamiętać, że Rosjanie w 2015 roku zbombardowali
Aleppo. Zupełnie, jak teraz zbombardowali ukraińskie miasta. Dlaczego wówczas
nie pojawiały się tak burzliwe teksty w odniesieniu do Rosjan? Dlaczego wówczas
nie zawieszano zawodników? Czy tylko dlatego, że Syria leży dalej od Polski?
Więc jak Syryjczycy tracili domy, a spadające bomby rozrywały ciała cywilów,
matek i dzieci, to było wszystko w porządku? Czy Syryjczyk jest mniej ważny niż
Ukrainiec? Wówczas można było nadal pozować do zdjęć z rosyjskimi żużlowcami, a
dziś uważa się ich za wrogów narodu.
Osobiście nie wiem czy zawieszenie Rosjan w rozgrywkach ligowych to dobry ruch.
Raczej skłaniałbym się do ich startu w lidze, a zawieszeniu w zawodach
międzynarodowych. Niemniej jednak uprzejmie proszę, nawołuję - zaprzestańmy
budować nienawiść wokół Rosjan, którzy z wojną nie mają nic wspólnego. Przekazy
medialne naprawdę mocno kreują światopogląd odbiorców treści.
Ludzie ludziom zgotowali ten los - nie bądźmy hipokrytami, nie dzielmy ludzi na
lepszych i gorszych, gdyż takie dzielenie może doprowadzić do tragedii…"
W felietonie redaktora Przeglądu Sportowego było wiele prawdy, bo choć potępienie wojny wymagało radykalnych działań, to jednak działa jakie wytoczono przeciwko ligowemu speedwayowi, były ewenementem w skali świata, bowiem Rosyjscy sportowcy zostali wykluczeni z rywalizacji międzynarodowej, ale w innych dyscyplinach sportu mogli reprezentować swoje drużyny o ile nie popierali zbrodniczego reżimu. Retorykę dwóch dziennikarzy szybko podchwyciło żużlowe środowisko, a jedynie Krzysztof Cegielski reprezentujący interesy żużlowców, który również potępiał agresora, nawoływał do rozważnych i nieco bardziej powściągliwych osądów w sprawie indywidualnego piętnowania sportowców: "Uważam, że spłycamy te rozmowy i każdy teraz, w tych dywagacjach ma na myśli Łagutę czy Sajfutdinowa, tych którzy są najbliżej nas. Zupełnie jednak nie widzimy głosów, które myślałyby szerzej. Za chwilę okaże się, że nikt nie będzie jeździł. Sytuacja może wyglądać tak, że nie będzie warunków do jazdy, jeśli wojna rozleje się szerzej. To nie wina tych zawodników, ale na ich nieszczęście przywódca Rosji okazał się dyktatorem, mordercą. Mamy sytuację, w której obywatele agresora mogą uprawiać zawodowo sport, a np. Aleksandr Łoktajew jako Ukrainiec, siedzi tam, gdzie jest wojna i nie ze swojej winy uprawiać sportu nie może. Nikt sobie nie wyobraża Rosjan w imprezach międzynarodowych, jeszcze długo nie. Nie pod flagą rosyjską, nie jako reprezentanci Rosji czy federacji. Wiemy jednak, że to nie sportowcy wywołali wojnę, a Władimir Putin, który lubił wybielać się przez sport. Jeśli każdy Rosjanin poczuje, że dyktator prowadzi ich do wykończenia to może przynieść skutek. Jeśli będziemy uważać, że nikt nie jest winny, oprócz Putina to żadna presja nie zmieni jego postawy. On jest głównym winowajcą, ale nie sposób nic nie robić. Jeśli mamy wpłynąć jako cały świat na jego mordercze ruchy to presja musi być z każdej strony, a sport jest wielkim działem. Mam kontakt z zawodnikami i ich menedżerami. Doradzałem, żeby zajęli jakieś stanowisko, dali wyraz tego, co się aktualnie dzieje. Wielu kibiców na to czeka. Będę im pomagał, jak zawsze i nawet w tej sytuacji, wybrnąć z tych kłopotów, ale muszą liczyć się z dużymi konsekwencjami. Być może będą musieli się określić, czy nawet zrzec rosyjskiego obywatelstwa, żeby móc funkcjonować w swojej dziedzinie życia. Ich przywódca rozpętał wojnę na nieokreśloną skalę. Bomby spadają w centrach miast, giną ludzie, w tym dzieci. Żarty się skończyły. Sytuacja jest nadzwyczajna i myślę, że nasze władze nad tym rozmyślają, ale dzisiaj nie trzeba o tym decydować. Zaczął MKOl, czas na FIM, FIM Europe i dalej poszczególne federacje będą miały łatwiej. Osobiście, głównie skupiam się i do tego zachęcam, by pomóc zawodnikom, zwykłym ludziom i ich rodzinom na Ukrainie. Może uda się włączyć w to rosyjskich żużlowców, a znamy tych ludzi i oni są przecież przyzwoici. Pomagali w wielu sytuacjach i myślę, że nie będzie problemu, aby pomogli wbrew swojemu dyktatorowi".
Do całej sytuacji za pośrednictwem mediów społecznościowych odniósł się Artom Łaguta: "Jestem załamany obrazami wojny, które docierają do nas od kilku dni. One sprawiają, że nie mogę być dumnym Rosjaninem. Ciężko mi spoglądać w twarz ludziom, którzy przybywają do Polski z Ukrainy. Proszę rosyjskie wojsko, by zaprzestało tej nieludzkiej agresji. Porzućcie karabiny, przejdźcie na stronę dobra! Wojna jest zawsze złem! Marzeniem każdego rodzica jest to, żeby jego dzieci wzrastały w pokoju. Sam jestem szczęśliwym ojcem i pragnę, żeby moje dzieci żyły w świecie, w którym panuje pokój. Marzę o tym, by ludzie na całym świecie nie musieli być świadkami wojny". Niestety po tych słowach Artiom został zawieszony również przez Rosyjską federację i nie mógł startować w żadnych rozgrywkach żużlowych. Podobna sankcja dotknęła również Vadima Tarasienko, który choć nie miał polskiego obywatelstwa, ale był żonaty z Polką i jawnie otwarcie potępił działania wojenne.
Z kolei niegdyś związany z toruńskim klubem, a w ostatnich latach zdobywający
punkty dla Sparty Wrocław Gleb Czugunow, jako jedyny Rosjanin dopuszczony do
startów w polskiej lidze (posiadał polską licencję i w przeszłości reprezentował
Polskę na arenie międzynarodowej) mówił wprost, że za potępienie wojny on i jego
rodzina mogą mieć problemy: "Ja nie chcę mówić za innych rosyjskich zawodników.
Jeśli chodzi o mnie, to po prostu interesuję się polityką od bardzo dawna. Wiem,
w jakim kraju się urodziłem. A kiedy zacząłem podróżować po świecie i
zobaczyłem, jak to wygląda w innych krajach, to zacząłem zastanawiać się, o co
chodzi, z czasem zaczynałem bardziej protestować, a w efekcie zmieniłem
obywatelstwo na polskie. Moja opinia na temat rosyjskiej władzy jest znana. Jak
zmieniałem licencję, co może nie wszyscy pamiętają, to powiedziałem, że nie chcę
reprezentować kraju, w którym rządzą tacy ludzie. Przez pewien czas miałem to
nawet na Instagramie. Odkąd skończyłem 18 lat, to spełniałem swój obowiązek
wyborczy. Głosowałem. Potem przestałem, bo tak zrobiła cała opozycja w ramach
protestu wobec wyborczych fałszerstw, do których dochodziło w Rosji. Trzy razy
byłem na protestach. Ostatni raz, kiedy wsadzili do więzienia Nawalnego. Mogłem
mieć problemy z prawem. Nie mogłem jednak nie pójść na te protesty. Czułem, że
to, co się dzieje, nie jest sprawiedliwe. Dlatego myślę, że jako sportowiec
zrobiłem wszystko. Jakbym poszedł dalej, to straciłbym pracę, miałbym kłopoty z
prawem. Ja i tak mogę mieć problemy, jak służby odszukają ten wywiad.
Głos w sprawie zabrał też toruński jeździec mocno związany z Polską, Emil
Sajfutdinow, posiadający od 2009 roku polskie obywatelstwo, bowiem nie
pozostawił żadnych wątpliwości, jaki jest jego stosunek do agresji i na
twitterze zamieścił zdjęcie z wiele mówiącymi hashtagami "stop wojnie", stań z
Ukrainą". Emil po zamieszczeniu zdjęcia szybko tego pożałował, bo wylała się nie
tylko na jego osobę, ale również jego bliskich fala hejtu od polskich kibiców i
7 marca zawodnik najpierw opublikował czarne zdjęcie na swoim fanpage’u, a
następnie konto 32-latka zniknęło z Facebooka. Z kolei na Instagramie Rosjanin
także dodał czarne zdjęcie z dopiskiem "Account closed", co oznacza "Konto
zamknięte".
Jak widać sytuacja była niezwykle trudna dla każdej z zainteresowanych stron i
budziła skrajne emocje w których jak to zwykle bywa zaczęto przerzucać się
argumentami "za" i "przeciw". Niestety najmniej przejmowali się tym politycy z
kraju zbrodniarza, a można było nawet zaryzykować stwierdzenie, że kompletnie
nie wiedzieli o nałożonych sankcjach, a nawet gdyby zdawali sobie sprawę w
jakiej sytuacji postawili swoich rodaków i tak nie miałoby to wpływu na ich
decyzje.
Warto
w tym miejscu przytoczyć też stanowisko Przemysława Termińskiego, który jako
były senator popełnił na tę okoliczność felieton "Czy wolno nam być rasistami?",
w którym emocjonalnie odniósł się do dziennikarskich niezbyt przemyślanymi
wypowiedzi przed telewizyjnymi kamerami i w mediach społecznościowych:
"Ostatnie kilkanaście dni to istna eksplozja emocji i negatywnych nastrojów
związana z agresją Rosji na Ukrainę. Z całego serca łączę się z ofiarami wojny i
głęboko wierzę w zwycięstwo Ukrainy. Staram się, jak wielu Polaków, jak
najmocniej wspierać uchodźców. W tej chwili wielu z nas zdaje najpoważniejszy
egzamin z naszego człowieczeństwa. Ubolewam jednak, że nie wszyscy. 8-letni
chłopiec pobity za to, że mówił po rosyjsku, zniszczony samochód białoruskich
uchodźców, którzy nieśli pomoc uchodźcom z Ukrainy, niejaki "Miras Piotrowski"
wyzywający w komentarzach na FB Rosjankę od 15 lat mieszkającą w Polsce od k… i
wulgarnie komentujący jakoby jej dotyczące pozycje seksualne, Ukrainki (!)
pracujące w restauracji i odbierające dziesiątki telefonów z życzeniem śmierci…
to zaledwie wierzchołek góry nienawiści i hejtu, jaka dotyka dziś każdego, kto
tylko odezwie się po rosyjsku lub miał cokolwiek wspólnego z Rosją. Wiem, jak
bardzo złożona jest obecna sytuacja i jak wiele pytań zadają sobie wszyscy
obserwatorzy otaczającej nas rzeczywistości. I o ile jestem w stanie tłumaczyć
sobie, chociaż z trudem, bezrefleksyjne klikanie w klawiaturę różnych "Mirasów",
to zadaję sobie pytanie: "dlaczego to robią? Bo mogą? Bo w internecie są
bezkarni? A może dlatego, że wzorują się na tak zwanych liderach opinii?". Tu
pojawia się przykład żużlowca Emila Sayfutdinova. Przez ostatnie miesiące
poznałem Emila jako przykładnego i w pełni profesjonalnego zawodnika, który z
chęcią angażuje się w sprawy klubowe i który z chęcią pomaga innym. Nigdy z jego
strony nie doświadczyłem przejawów jakiegokolwiek wsparcia dla rosyjskiego
reżimu. Zawodnik ten od blisko 16 lat mieszka w Polsce, tak na marginesie jest
Baszkirem, a nie Rosjaninem, tu wychowuje dziecko i tu płaci podatki. Tu
wspierał wielokrotnie przeróżne inicjatywy POLSKIEGO środowiska żużlowego. Dziś
z dużą odrazą obserwuję narastającą w stosunku do niego i innych rosyjskich
żużlowców mowę nienawiści.
Liderami peletonu zostali dziennikarze jednej ze stacji sportowych. Nagonkę
zapoczątkował swoim kuriozalnym, pełnym rasistowskich odniesień "listem
otwartym" pan "redaktor" Dryła. Równocześnie w roli sekundanta ustawił się
kolejny as, pan "redaktor" Majewski, wypluwając z siebie potok jadu i
nienawiści. Do tego duetu dołączył właśnie pan "komentator" Krzystyniak, wprost
wyzywający zawodników od "morderców". BTW: panie Krzystyniak, a kogo niby
zamordował Emil, Artiom, Gleb czy którykolwiek z zawodników? A weź pan cegłę i
stuknij się w ten… może to pana otrzeźwi!
Rozumiem potrzebę stosowania sankcji oraz zawieszenia rosyjskich zawodników,
chociaż w rozgrywkach ligowych, póki co dotyczy to tylko sportu żużlowego.
Rozumiem buzujące emocje, gdy wszyscy jesteśmy wstrząśnięci zbrodniami armii
rosyjskiej w Ukrainie. Jednak pozostaję człowiekiem rozumnym i w żadnym wypadku
nie zamierzam się przyłączać do brutalnych wpisów grupy ekstremistycznych
"dziennikarzy" i "komentatorów", wzywających do prześladowania i
odpowiedzialności zbiorowej ze względu na pochodzenie etniczne. Zwłaszcza że
działania te przynoszą skutek odwrotny od zamierzonego, są wodą na młyn
putinowskiej propagandy, a dodatkowo w żaden sposób nie pomagają walczącej
Ukrainie ani cierpiącym z powodu napaści mieszkańcom Ukrainy. Dziwię się,
wydawałoby się, profesjonalnym mediom, które pozwalają, aby na ich łamach
gościła taka mowa nienawiści. Dziwię się, że robią takie prezenty rosyjskiej
propagandzie. Dziś już wiemy, że żużlowcy ci nie mogą wrócić do Rosji, bo tam im
grozi śmierć lub wieloletnie więzienie, a za chwilę w wyniku nagonki rozpętanej
przez kilku "dziennikarzy" śmierć będzie im grozić również w Polsce. To samo
dotyczy tysięcy innych Rosjan, Białorusinów, Kazachów, Uzbeków etc.
mieszkających od lat w Polsce. Wszystkich ich dotyka wojna, wszyscy są jej
ofiarami. Dotyczy to także rosyjskich obywateli Ukrainy, którzy również z niej
uciekają, zostawiając swoich ojców, mężów i braci walczących po stronie Ukrainy.
Tak, panowie, 17 proc. mieszkańców Ukrainy to rdzenni Rosjanie, dziś walczący z
najazdem swoich rodaków po stronie Ukrainy lub przeżywający traumę wojny na
równi z rdzennymi Ukraińcami. Czy panowie "redaktorzy" i "komentatorzy" wezmą tę
krew na swoje ręce? Czy może będą grać przysłowiowego "głupa" i udawać, że nie
rozumieją, o co mam do nich pretensje? W Europie mieliśmy już doświadczenia ze
stygmatyzacją ludzi, nie za to, co robią, ale za to, do jakiej narodowości czy
grupy etnicznej należą. Szczególnie my, Polacy, powinniśmy być wyczuleni na
takie rasistowskie działania, gdyż w naszej historii miały już one swój
niezwykle tragiczny wymiar. Apeluję więc o opamiętanie, zejście ze ścieżki
rasizmu i mowy nienawiści, a w to miejsce skoncentrowanie się na byciu
człowiekiem. Po prostu człowiekiem. Na empatii i pomaganiu. Bo dziś jest komu
pomagać. I oczekuję, że przeprosicie wszystkich, których bez powodu obrażacie,
poniżacie i stygmatyzujecie. Do tego czasu ja nie chcę mieć z Wami nic
wspólnego, nie chcę z Wami rozmawiać ani spotykać się na stadionie. To taka moja
osobista sankcja wobec Was".
Sytuacja jak widać nie była łatwa i jednoznaczna, dlatego ostateczna decyzja
należała do PZM, który szybko zajął stanowisko w stosownym oświadczeniu: "W
związku z bezprawną zbrojną inwazją Rosji na terytorium Ukrainy, jak również
wobec faktu, że ta brutalna napaść wspierana jest przez państwo białoruskie
Polski Związek Motorowy wyklucza aż do odwołania zawodników rosyjskich oraz
białoruskich z udziału we współzawodnictwie sportowym w sportach motorowych
organizowanym na terytorium Polski . Wyklucza się również reprezentacje tych
krajów z udziału w zawodach sportowych rozgrywanych w Polsce.
Ponadto zawodnikom z licencją Polskiego Związku Motorowego zakazuje się startów
w zawodach organizowanych na terenie Federacji Rosyjskiej oraz na terenie
Republiki Białoruskiej.
Wierzymy, że w obliczu zbrodniczych działań Federacji Rosyjskiej wspieranych
przez Republikę Białoruską konieczne jest podjęcie zdecydowanych kroków, które
pokażą stanowczy sprzeciw wobec agresji obu tych państw".
Po decyzji PZM na nic zdały się odwołania zawodników oraz klubów i oznaczało to
ni mniej ni więcej, że pracę w Polsce stracili:
Częstochowa: Maksim Sirotkin |
Bydgoszcz: Roman Lahbaum |
Daugavpils: Arsłan Fajzulin |
Nie bez znaczenia były też straty polskich klubów na sankcjach nałożonych na
sportowców z Rosyjskim paszportem miały wynieść nawet 4,5 miliona złotych,
bowiem większość klubów wypłaciła swoim gwiazdom sporą część umów kontraktowych
i pieniądze wydawały się nie do odzyskania. Najwięcej na sankcjach miały stracić
oczywiście zespoły Ekstraligi, bo nie dość, że gwarantowały swoim zawodnikom
największe pieniądze na przygotowanie do sezonu, to dodatkowo zawsze najszybciej
wywiązywały się ze swoich zobowiązań. Można było więc być pewnym, że większość
obiecanych środków była już na kontach Artioma Łaguty, Grigorija Łaguty, czy
Emila Sajfutdinowa. A rzecz rozbijała się o naprawdę gigantyczne kwoty, bo tylko
wymieniona trójka na przygotowanie do sezonu miała zgarnąć blisko trzy miliony
złotych. Oczywiście każdy rozumiał sankcje i potępiał działania wojenne, ale
nikt nie liczył się ze stratami jakie wynikały z tych decyzji dla tych którzy z
wojną nie mieli nic wspólnego.
Jednak kluby miały stracić coś więcej niż tylko pieniądze, a mianowicie
zainteresowanie fanów wynikające z osłabienia drużyny i wykluczenie z walki o
najwyższe laury. Żużlowe władze musiały zatem szybko znaleźć rozwiązanie by nie
narazić się na procesy sądowe ze strony klubów zarejestrowanych w sportowych
strukturach Ekstraligi czy GKSŻ. Adam Krużyński przewodniczący Rady Nadzorczej
toruńskiego klubu proponował: "Wszystkie pozostałe działania, które prowadzimy,
dotyczące wspierania Ukrainy czy Ukraińców są naturalną historią i o tym nie ma
co dyskutować. Wszyscy powinniśmy pamiętać o długofalowym wsparciu dla tego
kraju i tych ludzi, a nie tylko teraz, kiedy jesteśmy mocno powodowani emocjami.
Nasze życie musi jednak jakoś funkcjonować, więc trzeba zadbać o to, żeby polska
liga pojechała i żebyśmy mogli oglądać widowiska sportowe. Czekamy na decyzje
organu zarządzającego rozgrywkami Ekstraligi. Wydaje się, że w tej sytuacji
naturalnym rozwiązaniem byłaby jakaś formuła zastępstwa zawodnika za tych,
którzy nie zostali dopuszczeni do startu. Takie rozwiązania funkcjonowały w
sezonie covidowym. Wydaje mi się, że powinna podobna formuła również obowiązywać
teraz. Uważam, że dla bezpieczeństwa całej ligi i rozgrywania meczów, trzeba
wprowadzić pewne rozwiązania dotyczące zawodników kontuzjowanych w drużynach, w
których byli Rosjanie. Nagle może się okazać, że trzeba jechać mecz w trzech
seniorów, co dla widowiska i tempa meczu, generalnie sportowej rywalizacji,
byłoby pewnie nieporozumieniem. Chodzi o to, żeby zachować ciągłość rozgrywek.
Uważam, że jeśli sytuacja wojenna nie będzie eskalować, to najważniejsze jest,
żebyśmy tę ligę po prostu jechali i nie tylko w kwestii sportu, ale naszego
życia codziennego, próbowali normalnie funkcjonować".
Ostatecznie rozwiązanie o którym mówił Adam Krużyński znalazło swoje
odzwierciedlenie w decyzji organu zarządzającego ligą i zdecydowano, że za
żużlowców z Rosji, będzie można stosować "zastępstwo zawodnika", ale co
najciekawsze, będzie je można stosować przez cały czas trwania rozgrywek,
zarówno w całej rundzie zasadniczej, jak i play-off. Niestety Ekstraliga nie
zgodziła się na wprowadzenie instytucji "gościa z 1 ligi" na wypadek kontuzji i
zespoły stosujące "ZZ-tkę", musiały sięgnąć do rezerw. Choć było to oczekiwane rozwiązanie, również w Toruniu, ale
zdaniem
Wojciecha Żabiałowicza na sankcjach i nowych rozwiązaniach najbardziej stracił właśnie
jego były klub, bowiem zastępstwo zawodnika było dobrym rozwiązaniem, ale tylko
jeśli miało charakter doraźny, trwający o najwyżej kilka tygodni. Na przestrzeni
całego sezonu, taki system nie miał prawa się sprawdzić i mógł odbić się
niekorzystnie na formie wszystkich zawodników i wynikach drużyny. Ponadto przy
słabszej formie jednego z czterech seniorów, zespół mógł przegrać z każdym nie
tylko na wyjeździe, ale także na własnym torze.
O ile w ocenie niedoścignionego lidera Apatora z lat ’80 mogła być spora doza
emocji i faworyzowania Apatora, to niezmiennym pozostawał fakt, że wojenne
sankcje zmieniły układ sił w Ekstralidze i z typowanej na wielki finał Sparty
Wrocław i Apatora Toruń, na niespodziewanego faworyta rozgrywek wyrosły Motor
Lublin i Stal Gorzów. Co prawda lublinianie stracili Grigorija Łagutę, który
jako jedyny z Rosjan nie potępił działań Putina, ale i tak mieli w składzie
jednego seniora więcej i przed wykluczeniem Rosjan mieli spory dylemat na
którego z jeźdźców postawić. Co więcej swoją szansę na coś więcej niż tylko
walka o utrzymanie zwietrzyły zespołu z Leszna i Grudziądza, a beniaminek z
Ostrowa ze składem daleko odbiegającym od ekstraligowego potencjału upatrywał
swojej szansy na jakiekolwiek ligowe punkty.
Cały okres transferowy i przygotowania, a także możliwości Aniołów po wykluczeniu Rosjan, jak zwykle przed sezonem w ciekawym wywiadzie z Karolem Śliwińskim, podsumował Adam Krużyński:
W poprzednim sezonie Apator zrealizował podstawowy cel i utrzymał się w
Ekstralidze, ale mimo wszystko na koniec rozgrywek chyba był delikatny niedosyt.
Wiadomo, że rok temu nie byliśmy potentatem ligowym i znaliśmy swoje miejsce w
szeregu, ale na pewno liczyliśmy na nieco więcej. Przede wszystkim mieliśmy
nadzieję, że więcej meczów domowych rozstrzygniemy na swoją korzyść. Sezon
zaczęliśmy całkiem dobrze, więc była nadzieja, że trochę bardziej namieszamy.
Wydawało się nam, że szybciej zagwarantujemy sobie utrzymanie i nie będziemy
musieli praktycznie do samego końca oglądać się na zespoły, które podobnie jak
my walczyły o pozostanie w ekstralidze.
Okres transferowy pokazał, że w tym roku zwyciężyła koncepcja dużo silniejszego
składu.
Po awansie do ekstraligi zapowiadaliśmy, że w pierwszym sezonie będzie chodziło
przede wszystkim o to, żeby nie spaść z powrotem na zaplecze. Dla nas było
jednak jasne, że potem spróbujemy wrócić do czołówki. Chcemy mieć drużynę, która
znowu będzie walczyła o najwyższe cele, a nie tylko drżała o utrzymanie. Cały
poprzedni sezon się do tego przygotowywaliśmy. Wiadomo, że rynek transferowy
jest dość trudny, bo wielu zawodników nie chce zmieniać klubu, ale my szukaliśmy
swoich szans. Wkrótce okazało się, że możliwe będą pewne wzmocnienia, o które
dość szybko zaczęliśmy zabiegać. Nasze działania były skuteczne, więc drużyna
zgodnie z planem stała się mocniejsza.
Budżet był gotowy na te wzmocnienia? Rok temu nie dawał Wam przecież pełnej
swobody.
Teraz było łatwiej, bo nie musieliśmy wykupywać udziałów w ekstralidze, tak jak
w poprzednim sezonie, kiedy byliśmy beniaminkiem. Rok temu nasz budżet na pewno
był mniejszy, ale tym razem zostawił nam większe pole manewru. Wiadomo, że
pojawiła się nowa umowa telewizyjna, dzięki której spłynęły do nas dodatkowe
środki pieniężne. Wewnątrz klubu też wykonaliśmy kilka dużych działań, które
wzmocniły nas od strony finansowej. Zapewniam, że odpowiednio przygotowaliśmy
się na wszelkie transfery. Nasz budżet być może nie opiera się na spółkach
skarbu państwa czy wielkich i znanych markach, ale dzięki lokalnym sponsorom
oraz wsparciu właściciela możemy funkcjonować na zadowalającym nas poziomie.
Przed sezonem z drużyny odeszli Chris Holder i Adrian Miedziński, czyli dwaj
niezwykle zasłużeni zawodnicy dla toruńskiego żużla. Patrząc jednak na ich
wyniki z ubiegłorocznych rozgrywek chyba nie było innego wyjścia.
Skoro drużyna miała być mocniejsza, to wiadomo było, że ktoś będzie musiał z
niej odejść. Prawda jest taka, że obaj okazali się najsłabszymi ogniwami naszego
ubiegłorocznego zespołu, więc musiało paść na nich. W pierwszej kolejności
zawsze wymienia się te elementy składu, które nie funkcjonują najlepiej. Nie
mogliśmy zrobić inaczej, ale to nie były łatwe decyzje i trzeba było się z nimi
przespać. Na pewno żałujemy, że nie udało się utrzymać drużyny z tyloma
toruńskimi akcentami. Zdajemy sobie jednak sprawę, że skoro takie zestawienie
nie obroniło się sportowo, to chcąc walczyć o coś więcej trzeba było pójść w
innym kierunku. Nie ma jednak żadnych wątpliwości, że Chris i Adrian już na
zawsze pozostaną ważnymi elementami najnowszej historii toruńskiego klubu i
zawsze będą u nas ciepło przyjmowani.
Punktem wyjścia przy budowie składu na sezon 2022 była decyzja o kontynuowaniu
współpracy z Robertem Lambertem, Jackiem Holderem i Pawłem Przedpełskim, czyli
głównymi motorami napędowymi Apatora z ubiegłego roku. Ze strony klubu na pewno
nie było wątpliwości, że warto dalej na nich stawiać. Pytanie tylko czy każdy z
nich był przekonany do pozostania w Toruniu?
Z Robertem mieliśmy dwuletni kontrakt, więc nie było obawy, że od nas odejdzie.
Musieliśmy tylko dopiąć kwestie finansowe, ale to była formalność. Myślę jednak,
że nawet gdyby ta umowa nie obejmowała dwóch sezonów, to on i tak nie rozważałby
żadnej zmiany. Kiedy się z nim spotykaliśmy, to wielokrotnie powtarzał nam, że
dobrze czuje się w Toruniu. W przypadku Jacka znacznie większe zagrożenie, że
może nas opuścić, było rok temu, kiedy porządnie kusiła go drużyna z Gorzowa. W
pierwszym pandemicznym sezonie on jeździł tam jako gość i tak bardzo się
spodobał, że włodarze Stali próbowali namówić go na dalszą współpracę. Okazuje
się jednak, że Jack, podobnie jak przed laty Chris, czuje się już na tyle
związany z Toruniem, że na razie nie myśli o zmianie. Jeszcze w trakcie
ubiegłorocznej fazy play-off szybko doszliśmy z nim do porozumienia i nie było
ryzyka, że ktoś sprzątnie nam go sprzed nosa. Jeżeli chodzi o Pawła, to wiadomo,
że po poprzednim sezonie, który okazał się dla niego dużo lepszy niż
wcześniejsze, wiele klubów widziało go w swoim składzie i próbowało z nim
rozmawiać. On jednak docenia, że znowu może być ważną częścią swojej
macierzystej drużyny i na ten moment nie zamierza z tego rezygnować. Nie po to
wrócił do Torunia, żeby za chwilę ponownie gdzieś uciekać. Nie da się też ukryć,
że od kiedy w jego życiu pojawiła się córeczka, to jazda w klubie blisko domu
jest dla niego znacznie lepszym rozwiązaniem. Dzięki temu nie musi marnować
czasu na dojazdy w inny rejon Polski, tylko może więcej uwagi poświęcić swojej
rodzinie, która jest jego oczkiem w głowie.
Dla klubu to chyba dobra wiadomość, że tacy młodzi i perspektywiczni żużlowcy
mogą stanowić fundament pod budowę silnego składu.
Liczyliśmy na to, że każdy z nich będzie mocnym ogniwem tej drużyny. Cieszymy
się, że w zeszłym roku potwierdzili to na torze i wysłali jasny sygnał, że można
wiązać z nimi nadzieje na przyszłość. To są zawodnicy, którzy być może już
niedługo będą stanowić o sile światowego żużla i zaczną odgrywać w nim kluczowe
role. Jesteśmy zadowoleni z ich postawy, ale wiemy, że całą trójkę stać na
jeszcze więcej. Chcielibyśmy, żeby w tym roku nie tylko utrzymali swój poziom,
ale dodatkowo zrobili jakiś krok naprzód i prezentowali się jeszcze lepiej. Przy
ich nazwiskach stopniowo powinno pojawiać się coraz więcej punktów.
Czy Jack Holder poradzi sobie bez Chrisa u swojego boku? To będzie pierwszy
sezon, kiedy bracia nie pojadą razem w polskiej lidze.
Gdybyśmy rozmawiali ze trzy lata temu, to pewnie miałbym jakieś obawy, ale teraz
jestem w stu procentach przekonany, że Jack jest gotowy do samodzielnego
funkcjonowania w naszym klubie. Pamiętajmy, że on w marcu skończył 26 lat, więc
to już nie jest jakiś super młokos, który na każdym kroku potrzebowałby
wsparcia. To dorosły facet, który ma za sobą już trochę startów i zdążył
sportowo dojrzeć. W tej chwili on jest naprawdę świetnie zorganizowanym
sportowcem, który stawia sobie wysokie cele. Na każdym kroku widać u niego
potężną determinację. Przez ostatnie lata zbierał doświadczenie startując u boku
Chrisa czy obserwując pozostałych zawodników z naszej drużyny, a teraz korzysta
ze zdobytej wiedzy. Moim zdaniem nie ma możliwości, żeby cokolwiek przeoczył czy
pokpił sprawę. Dzisiaj to on może być bardzo pomocny dla kolegów z zespołu,
ponieważ posiada mnóstwo wartościowych informacji, którymi może się dzielić.
Porozmawiajmy teraz o dokonanych transferach. W jaki sposób zdołaliście
sprowadzić do Torunia Patryka Dudka? Kiedy stało się jasne, że ten zawodnik po
raz pierwszy w karierze zmieni barwy klubowe, bo jego macierzysta drużyna spadła
z Ekstraligi, a on nie chce jeździć na zapleczu, to ustawiła się po niego
kolejka chętnych.
Praktycznie wszystkie kluby sondowały możliwość pozyskania Patryka, a
przynajmniej dwa z nich, nie wliczając w to Torunia, wydawały się bardzo
zdeterminowane, żeby się z nim porozumieć. Myślę, że nasza oferta finansowa nie
była najwyższa, jaką Patryk otrzymał, ale pojawiło się wiele innych argumentów,
które go przekonały. Jemu zależało na tym, żeby walczyć z drużyną o jak
najwyższe cele. Bardzo spodobała mu się też wizja naszego składu. Okazało się,
że w zespole będzie miał wielu kolegów, z którymi lubi startować i wśród których
będzie się dobrze czuł. Odpowiadał mu także nasz tor. Dla Patryka to było bardzo
ważne, gdzie będzie jeździł i z kim będzie jeździł. Duże znaczenie miało również
to, żeby logistycznie można było wszystko odpowiednio poukładać, a Toruń dawał
taką możliwość. Widać zatem, że wiele przemawiało za tym, aby Patryk wybrał nasz
klub. Wbrew pozorom wcale nie zadecydowały względy rodzinne i mieszkająca w
pobliżu Torunia babcia, o której tyle się mówiło (śmiech). Nasze rozmowy były
raczej krótkie i całkiem szybko przyniosły oczekiwane przez nas efekty. Wiadomo,
że nie mieliśmy dużo czasu na negocjacje, bo dosyć późno okazało się, że Patryk
będzie zawodnikiem "do wzięcia". Gdyby nie spadek Falubazu, to raczej nie dałoby
się go stamtąd wyciągnąć. Cieszymy się, że potrafiliśmy skorzystać z
nadarzającej się okazji. Przed Patrykiem sporo wyzwań, ale on wydaje się tym
wszystkim podekscytowany. Wierzę, że będzie zadowolony z bycia częścią naszej
drużyny. Myślę, że my trochę identyfikujemy go z Toruniem ze względu na
pochodzenie jego rodziny ze strony mamy. Jestem pewien, że szybciutko go
pokochamy i będziemy pasjonować się jego startami. To jest zawodnik, który
powinien zagwarantować kibicom wiele pozytywnych emocji.
Wiadomo, że takiego zawodnika chciałoby się utrzymać w składzie jak najdłużej.
Myśli Pan, że jest szansa na wieloletnią współpracę z Patrykiem czy w przypadku
awansu Falubazu do Ekstraligi w sezonie 2022 on może chcieć po roku wrócić
do macierzy?
Myślę, że to jest trudne pytanie, na które nikt nie zna w tej chwili odpowiedzi.
Kiedy rozmawialiśmy z Patrykiem, to oczywiście rysowaliśmy mu perspektywę
dłuższej współpracy. Chcielibyśmy, żeby on był częścią tej drużyny jak
najdłużej, bo to jeden z najlepszych żużlowców w Polsce i potężne wzmocnienie
dla naszego składu. Pamiętajmy jednak, że Patryk ciągle mieszka w Zielonej Górze
i całe dotychczasowe żużlowe życie spędził na zielonogórskim owalu. Ten klub po
prostu nie może być mu obojętny i zapewne nigdy nie będzie. Nie można jednak
wykluczyć, że sezon w Toruniu pozwoli mu nabrać trochę dystansu i zmieni u niego
postrzeganie pewnych spraw. Być może to sprawi, że jeżeli Falubaz rzeczywiście
awansuje, a jemu przyjdzie dokonać wyboru, to nie będzie kierował się już
wyłącznie sercem i emocjami, ale też innymi kwestiami. Na pewno jesteśmy dobrej
myśli i wierzymy, że to nie musi być tylko jednoroczna współpraca.
Drugim nowo zakontraktowanym zawodnikiem Apatora został Emil Sajfutdinow, który
siedem ostatnich sezonów spędził w Lesznie. Skąd pomysł na ten transfer? W jaki
sposób zorientowaliście się, że ten zawodnik jest gotowy na zmianę?
Środowisko żużlowe nie jest przesadnie duże, więc takie informacje docierają,
gdzie trzeba (śmiech). Wszyscy widzieliśmy, że w poprzednim sezonie nie szło mu
tak dobrze jak wcześniej. W Lesznie nie był już tak mocnym punktem zespołu, jak
dotychczas. To na pewno nie było miejsce, w którym chciałby być. Dało się
wyczuć, że w jego karierze przydałby się jakiś powiew świeżości. Pomimo
słabszego sezonu wiedzieliśmy, że on nadal zalicza się do światowej czołówki i
ciągle potrafi jeździć na wysokim poziomie. W końcu nie przez przypadek zdobył w
zeszłym roku brązowy medal Mistrzostw Świata. Po prostu w polskiej lidze
potrzebował czegoś nowego. Skoro z jego strony była chęć rozmowy i zrodziła się
szansa, żeby pozyskać zawodnika takiego formatu, to nie można było za wiele się
zastanawiać. Emil w 2014 roku jeździł już w naszym klubie, więc wiedział czego
może się po nas spodziewać i za wiele nie ryzykował. Logistycznie też wszystko
bardzo mu pasowało, bo przecież jego baza znajduje się w Bydgoszczy. Na pewno
znacznie łatwiej było mu przenieść się do Torunia niż w jakiś inny zakątek
Polski. Nasze interesy okazały się zbieżne, więc negocjacje nie trwały długo.
Tak naprawdę potrzebowaliśmy dwóch spotkań, żeby dopiąć szczegóły kontraktu.
Przed sezonem często można było usłyszeć, że Emil jest podekscytowany zmianą
pracodawcy i mocno angażuje się w życie klubu. Teraz już jednak wiemy, że na
razie nie będzie mógł jeździć w Apatorze z powodu sankcji, którymi objęto
rosyjskich żużlowców po wybuchu wojny w Ukrainie. W jaki sposób Wy się do tego
odnosicie?
Jesteśmy ludźmi, którym los innych leży na sercu. Szczególnie dotyczy to tych
krzywdzonych. Zdajemy sobie sprawę, że izolacja rosyjskiego sportu to jedna z
metod wpływania na tamtejsze społeczeństwo. Jako społeczność międzynarodowa
musimy pokazywać, że nie będziemy stać bezczynnie, jeżeli jakieś narodowości
przestają szanować ludzkie życie i atakują swojego sąsiada w tak barbarzyński
sposób. W naszym klubie nikt nie ma wątpliwości, że trzeba było zachować się w
taki sposób. Wszelkimi metodami powinniśmy próbować powstrzymywać Rosję i Putina
przed tym co robią. Boli mnie jedynie to, że w środowisku sportowym nie ma
jednomyślności i solidarności. Dobrze wiemy, że w wielu dyscyplinach Rosjanie
nadal występują w lidze, jak gdyby nic się nie stało. Wygląda na to, że świat
żużla zareagował w zdecydowany sposób, a inni podeszli do tego ze znacznie
większą rezerwą. Nie taki obraz powinien się z tego wyłaniać. Chciałbym jednak
podkreślić, że godzenie się z sankcjami to jedno, ale w tym wszystkim kompletnie
nie akceptuję brutalnego i wulgarnego języka, którym wielu ludzi odnosi się do
rosyjskich żużlowców. W obliczu tego, co dzieje się wokół nas, nie potrzeba nam
jeszcze dodatkowego rozsiewania nienawiści i negatywnych emocji wszędzie, gdzie
tylko się da. Tak naprawdę powinniśmy trzymać kciuki za powrót Rosjan do sportu,
bo to by oznaczało, że sytuacja na świecie zaczyna się normalizować. Jeżeli oni
natomiast nie będą wracać, będzie to świadczyło wyłącznie o tym, że nadal
funkcjonujemy w takich warunkach, w jakich nie powinniśmy funkcjonować w
dzisiejszych czasach.
A jak Emil reaguje na tę sytuację?
Wszyscy, którzy znają Emila, wiedzą, że on mieszka w Polsce od 16. roku życia.
To nie jest typowy Rosjanin, który przyjeżdża do nas tylko na mecz, a potem
wraca do siebie. On stał się jednym z nas, dlatego bardzo przeżywa to, co się
dzieje. Mocno dotknęły go też wszystkie przejawy mowy nienawiści, które ludzie
wymierzali w jego stronę. To jest człowiek, który ma swoje uczucia. W tej chwili
Polska to jego dom, a trudno funkcjonować w domu, kiedy wielu ludzi nagle
zaczyna traktować cię jak wroga. Emil jest na tyle dojrzałym człowiekiem, że
postanowił się wyciszyć. Jak dla mnie jego zachowanie jest doskonałym przykładem
tego, jak powinien zachować się sportowiec w takiej sytuacji. On w tej chwili
nie próbuje wchodzić w polemikę, nie neguje też decyzji, które zostały podjęte.
Jedyne co może teraz zrobić, to po prostu czekać i wierzyć, że to się kiedyś
skończy. W tym momencie niewiele zależy od niego, dlatego musi uzbroić się w
cierpliwość.
Pojawiały się głosy, że Emil będzie chciał wspierać toruńską drużynę, ale z
drugiej strony niektórzy ripostowali, że skoro rosyjscy żużlowcy mają być
izolowani, to nie powinno się ich zagospodarowywać w żaden inny sposób.
Moim zdaniem nie da się doprowadzić do tego, żeby jakikolwiek z rosyjskich
zawodników był przy drużynie w parku maszyn i aktywnie wspierał ją podczas
zawodów. Po to wprowadzono sankcje, żeby do takich sytuacji nie dochodziło.
Tutaj chodzi też o to, żeby nie powodować zagrożenia dla ich zdrowia, a nawet
życia. Nie da się wykluczyć, że ich obecność na stadionie mogłaby sprowokować
kogoś do nagłego i tragicznego w skutkach wyrażenia swojego niezadowolenia. Nie
spodziewajmy się zatem, że Emil będzie funkcjonował przy drużynie w taki sposób.
To jednak nie znaczy, że po każdych zawodach nie będzie rozmawiał z kolegami lub
przedstawicielami klubu i nie będzie żył naszymi wynikami. Jeżeli zajdzie taka
potrzeba, to na pewno spróbuje coś podpowiedzieć i sprawi, że będziemy mogli
korzystać z jego doświadczeń.
Co jakiś czas możemy usłyszeć, że rosyjscy żużlowcy z polskimi paszportami
próbują szukać dla siebie jakichś furtek, żeby jednak startować w lidze. Czy Wy
jako klub bylibyście za tym, żeby coś takiego udało się znaleźć czy jednak kłóci
się to trochę z pewnymi wartościami?
Myślę, że od razu możemy uciąć tę dyskusję. Uważam, że w tej chwili znalezienie
jakiejkolwiek furtki jest niemożliwe od strony formalnej, więc tak naprawdę nie
mamy czego popierać albo negować.
Wiadomo, że Apator sportowo straci na absencji Emila. Niektórzy nie kryją
frustracji z tego powodu, a inni sugerują, że w obecnej sytuacji takie kwestie
schodzą na dalszy plan. Jak Wy na to patrzycie?
Powiem szczerze, że nie ma w nas złości. Nie mamy z tym problemu, nie czujemy
się poszkodowani i nie zamierzamy rozpaczać. Jesteśmy świadomi tego, co się
dzieje wokół nas i po prostu akceptujemy podjęte decyzje. Wiemy, że trzeba
patrzeć na to wszystko znacznie szerzej. Teraz nie można spoglądać wyłącznie na
czubek własnego nosa, bo sprawa jest zbyt poważna. W sporcie nie zawsze wszystko
układa się po naszej myśli, więc trzeba umieć odnajdywać się w niecodziennych
sytuacjach. Martwi mnie jedynie to, że bardzo często najwięcej do powiedzenia na
ten temat mają ludzie, którzy nie ponieśli żadnych strat i jakoś na tym
skorzystali. To każe poddawać w wątpliwość ich człowieczeństwo i troskę o ofiary
wojny. Można odnieść wrażenie, że oni po prostu próbują ugrać coś dla siebie, a
do takich sytuacji nie powinno teraz w ogóle dochodzić. W tak paskudnych czasach
jak nigdy powinniśmy być dla siebie przede wszystkim ludźmi.
Możliwość stosowania zastępstwa zawodnika za zawieszonego Rosjanina to
wystarczająco dobre rozwiązanie czy Pan widziałby to inaczej?
To na pewno jest uczciwa rekompensata. Nie da się ukryć, że dzięki temu możemy w
ogóle myśleć o jakiejkolwiek równorzędnej rywalizacji w lidze. Bez tego to
mogłoby nie mieć sensu, bo z góry bylibyśmy spisani na straty. Wiadomo, że w
październiku czy listopadzie nikt nie wiedział, że wybuchnie wojna, więc nie
posiadamy dodatkowego zawodnika, który byłby na podobnym lub tylko minimalnie
gorszym poziomie od Emila. Trzeba sobie jednak powiedzieć, że zastępstwo
zawodnika to jedynie połowiczna i minimalna odpowiedź na zaistniałą sytuację.
Nie chcę o tym za dużo myśleć, ale mimo tego wielokrotnie zastanawiam się co
będzie, jeśli nam lub innej drużynie, która straciła możliwość korzystania z
usług rosyjskiego żużlowca, przydarzy się jakaś kontuzja. W kadrze młodzieżowej
i u24 raczej nie znajdziemy zawodników, którzy mogliby zastąpić znacznie
bardziej doświadczonych seniorów. Na rynku zapewne też będzie brakowało wolnych
żużlowców, którzy punktowaliby na wystarczająco dobrym poziomie. W obliczu
kontuzji taka drużyna będzie zdziesiątkowana, co może skończyć się dla niej
bardzo źle. Myślę, że to odbije się negatywnie na całej lidze i zacznie wypaczać
wyniki. Spodziewaliśmy się, że oprócz zastępstwa zawodnika pojawi się też
instytucja gościa, która stanowiłaby zabezpieczenie na wypadek kontuzji i innych
zdarzeń losowych. Okazało się jednak, że większość była przeciwna, dlatego
musieliśmy to zaakceptować. Pozostaje tylko trzymać kciuki, żeby chłopacy cało i
zdrowo przejechali sezon, a drużyny, które miały w kadrze rosyjskich żużlowców,
nie musiały zmagać się z dodatkowymi problemami.
Jak seniorzy Apatora zapatrują się na konieczność zastępowania Emila w każdym
nadchodzącym meczu aż do odwołania, a być może nawet przez cały sezon? To
przecież zrzuca na ich barki dodatkową odpowiedzialność i zmniejsza im margines
błędu. W obecnej sytuacji czeka ich również dużo więcej pracy na torze i poza
torem.
Myślę, że oni nie są tym jakoś szczególnie przestraszeni. W poprzednim sezonie
często startowali po sześć razy, bo wielokrotnie byli wykorzystywani w ramach
rezerwy taktycznej, zatem w jakimś stopniu zdążyli się z tym oswoić. Dla nich to
nie będzie czymś całkowicie nowym. Wiadomo, że przy regularnym objeżdżaniu
większej liczby biegów w którymś momencie może pojawić się dodatkowe zmęczenie,
ale to są już na tyle doświadczeni żużlowcy, że nie powinni mieć problemu, aby
to przezwyciężyć. Przed nimi spore wyzwanie, ale nie mają wyjścia i muszą stawić
temu czoła. Nie mam wielkich obaw, że sobie z tym nie poradzą. Martwię się
jedynie czy przy wysokich temperaturach ich sprzęt wytrzyma taką częstotliwość
startów oraz czy między kolejnymi biegami uda się go wystarczająco dobrze
schłodzić. Osoby, które znają się trochę na żużlu wiedzą, że to jest bardzo
ważne. Pod tym względem mogą pojawić się pewne trudności, nad którymi nie będzie
łatwo zapanować, dlatego zawodnicy powinni wziąć to pod uwagę podczas
przygotowań do kolejnych spotkań.
Jak wielki wpływ na drużynę może mieć fakt, że wszyscy seniorzy Apatora będą
startowali w cyklu Grand Prix?
Na pewno zwiększa się ryzyko odniesienia kontuzji. W tym roku raczej nie będzie
mowy o śledzeniu kolejnych rund ze spokojną głową. Bądźmy jednak dobrej myśli,
bo zwariujemy. Z góry nie zakładajmy też, że jazda w Grand Prix negatywnie
odbije się na formie naszych zawodników w lidze. Widzieliśmy to chociażby w
zeszłym roku na przykładzie Roberta Lamberta. Pamiętajmy, że ci chłopacy
znajdują się na takich etapach swoich karier, kiedy mają w sobie ogromny głód
sukcesu. Bycie częścią Grand Prix stanowiło ich największe marzenie, które teraz
mogą spełniać. Nie można wykluczyć, że dzięki temu dostaną dodatkowego kopa i
jeszcze bardziej się napędzą.
Jak wielkie wsparcie dla drużyny mogą stanowić w tym sezonie juniorzy? W
ostatnich latach nie było najlepiej, a teraz ich punkty bardzo by się przydały.
O miejsce w składzie zapewne rywalizować będą Krzysztof Lewandowski, Karol
Żupiński i nowo zakontraktowany Denis Zieliński.
Mimo wszystko nie przekreślałbym też szans naszego młodziutkiego Mateusza
Affelta. Myślę, że będziemy mieli czterech dynamicznie rozwijających się
juniorów. Każdy z nich jest w fazie wzrostowej i daje nadzieję na całkiem niezłe
wyniki. Wierzymy, że któryś z nich może okazać się cichym objawieniem
tegorocznych rozgrywek. Mam wrażenie, że oni z każdym kolejnym wyjazdem na tor
prezentują się lepiej. Na pewno cieszy nas postawa tych chłopaków. Sztab
szkoleniowy podkreśla, że są bardzo zaangażowani, mają chęci do pracy i starają
się korzystać z doświadczeń innych. Oczywiście trzeba sobie powiedzieć, że to
nie będzie najlepsza formacja juniorska w lidze, ale wydaje mi się, że będziemy
cieszyć się jazdą tych zawodników i dostaniemy dużo frajdy z ich punktów.
Przed wybuchem wojny w Ukrainie i zawieszeniem rosyjskich żużlowców Apator
wydawał się jednym z kandydatów do wysokich lokat. Na co w tej chwili będzie
stać ten zespół? Czy pod wpływem bieżących wydarzeń zmieniły się założenia na
ten sezon?
Na pewno nie jesteśmy już tak mocni, jak moglibyśmy być, ale wciąż możemy
walczyć o jak najwyższe cele. Wiadomo, że musimy wziąć poprawkę na to, co się
stało, jednakże nie powiedziałbym, że wartość naszej drużyny spadła do tego
stopnia, że nie będzie nas stać na dobry wynik. Wydaje się, że nasz skład
seniorski dalej będzie jednym z najsilniejszych w całej lidze. Mam nadzieję, że
to potwierdzi się na torze. Jeżeli naszych zawodników ominą problemy zdrowotne,
a do tego wszyscy trafią z formą i zespół dobrze wykorzysta zastępstwo zawodnika
za Emila, to nadal mamy szansę, żeby być jedną z drużyn, które będą rozdawały
karty w tegorocznej ekstralidze. Myślę, że nasz rezultat końcowy nie powinien
znacząco odbiegać od tego, co sobie wymarzyliśmy i założyliśmy przed
rozpoczęciem rozgrywek. Najważniejsze, żebyśmy przez cały sezon nie musieli
drżeć o wynik, tylko mogli cieszyć się wieloma zwycięstwami. Mam nadzieję, że
drużyna bez problemu awansuje do czołowej szóstki, a potem spróbuje zawalczyć o
medal. Przez wielu tak zwanych ekspertów nie jesteśmy jednak postrzegani w roli
zdecydowanego faworyta, więc nie ciąży na nas żadna wielka presja. Sami również
nie zamierzamy pompować balonika, bo to nikomu nie pomaga. Pierwszy mecz
niestety nam nie wyszedł, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Nawet najlepszym
zdarzają się falstarty. Musimy o tym jak najszybciej zapomnieć i zrobić
wszystko, żeby nie podcięło nam to skrzydeł. W naszym zespole panuje bojowe
nastawienie, więc na razie staramy się być optymistami. Zawodnicy pojechali
bardzo niemrawo, jednakże w kolejnych meczach mogą pokazać się z dużo lepszej
strony. Liczyliśmy, że zaczniemy rozgrywki w innych nastrojach, ale jeszcze
wszystko przed nami.
Porozmawiajmy teraz trochę o sprawach organizacyjnych. W klubie pojawił się
dyrektor sportowy Krzysztof Gałańdziuk, którego sprowadziliście z Wrocławia.
Chcąc jechać o najwyższe cele potrzebowaliśmy osoby, która wesprze nas w
tematach okołosportowych i będzie nimi odpowiednio zarządzać. Chodzi głównie o
wszelkie formalności, regulaminy czy przygotowanie toru. Wszyscy dobrze wiemy,
że to są kwestie, które w dużym stopniu wpływają na wynik, więc muszą być
dopięte na ostatni guzik i właściwie poukładane. Warto otaczać się ludźmi,
którzy mogą usprawnić funkcjonowanie klubu i pomogą realizować przyjęte
założenia. To jednak nie był wyłącznie nasz wymysł, ale też regulaminowy
obowiązek. W każdym klubie musi działać taka osoba. Wbrew pozorom, wcale nie
jest łatwo znaleźć kogoś z odpowiednimi kompetencjami. Krzysztofa znaliśmy
jednak od długiego czasu. Wiedzieliśmy, że piastował różne funkcje, także z
ramienia Polskiego Związku Motorowego, więc nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że
będzie dla nas właściwym kandydatem. To jest człowiek, który dysponuje ogromnym
doświadczeniem i jest dobrze przygotowany do roli dyrektora sportowego. Mamy do
czynienia z naprawdę wielkim fachowcem. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że we
Wrocławiu odgrywał bardzo ważną rolę. Cieszymy się, że przyjął naszą propozycję,
ponieważ jesteśmy przekonani, że wiele wniesie do zespołu. Wierzymy, że wszyscy
skorzystamy z jego wiedzy i również dzięki niemu już niebawem zaczniemy osiągać
kolejne sukcesy.
Przed sezonem doszło też do zmiany trenera. Naprawdę nie było szans na
kontynuowanie współpracy z Tomaszem Bajerskim?
Na ten temat pojawiło się tyle informacji, że szczegółowo nie chciałbym już do
tego wracać. Mogę jedynie powiedzieć, że chcieliśmy, aby Tomek kontynuował swoją
pracę w klubie, bo tak się umawialiśmy. Po awansie do ekstraligi mieliśmy razem
z nim rozwijać drużynę i stawiać sobie coraz wyższe cele. Częścią życia Tomka są
jednak zawirowania w jego prywatnych sprawach, które ponownie zaczęły odbijać
się zbyt szerokim echem. Pojawiły się obawy, że to wszystko będzie miało
negatywny wpływ na klub. Nasze drogi się rozeszły, bo w tych okolicznościach nie
znaleźliśmy płaszczyzny porozumienia. Gdyby nie osobiste problemy Tomka, to nie
doszłoby do rozstania. Jeżeli chodzi o prowadzenie drużyny, to nie mieliśmy do
niego praktycznie żadnych zastrzeżeń. Jedyny zarzut, jaki moglibyśmy kierować w
jego stronę, to brak wyraźnego progresu formacji juniorskiej. To jednak nie było
nic takiego, co musiałoby przekreślić naszą dalszą współpracę. Myślę, że taki
komentarz powinien wystarczyć. Teraz już nie ma sensu znowu tego roztrząsać.
Nowym trenerem został Robert Sawina, który początkowo był niechętny, ale kiedy
dowiedział się, jak to wszystko będzie funkcjonowało i uświadomił sobie, że na
jego barki nie spadnie tak wiele obowiązków, jak pierwotnie mu się wydawało, to
jednak dał się przekonać. Wiele osób zastanawia się jak on sobie poradzi, bo
jednak w ostatnim czasie nie był zbyt blisko żużla.
Myślę, że nie powinniśmy mieć żadnych obaw. Od samego początku widać, że Robert
świetnie wpisał się w drużynę i bardzo dobrze odnalazł się w swojej roli. Dla
chłopaków to jest autorytet, który dysponuje ogromnym doświadczeniem i nadal
czuje żużel. Patrząc na to jak funkcjonuje zespół pod jego dowództwem, możemy
być spokojni. Śmiało można powiedzieć, że jak na razie dobrze sobie radzi.
Robert jest człowiekiem, który umie dzielić się swoją wiedzą i potrafi
zatroszczyć się o atmosferę w zespole. Myślę, że z każdym kolejnym meczem będzie
nabierał coraz większej pewności siebie, a to pozwoli mu jeszcze bardziej
wyzwolić swój potencjał.
W rozmowie z toruńskimi "Nowościami" Robert Sawina stwierdził, że wszelkie
decyzje dotyczące drużyny będą podejmowane wspólnie z innymi osobami pracującymi
przy zespole i zostaną poprzedzone szerokimi konsultacjami. Czy Pana zdaniem to
nie wprowadzi chaosu? Niektórzy zaczynają zwracać uwagę, że odpowiedzialność za
wynik w Apatorze może być trochę za bardzo rozmyta.
Ja myślę, że ta wypowiedź Roberta wynikała po prostu z jego osobowości. Taki już
ma charakter, że przez gardło ciężko przeszłoby mu stwierdzenie, że jest szefem.
Proszę mi jednak wierzyć, że w parkingu to on jest głównodowodzącym i podczas
zawodów to naprawdę widać. Nie dostrzegam jednak problemu, żeby przy okazji
wykonywania swoich obowiązków konsultował się z innymi osobami. Jeżeli starczy
mu czasu i uzna, że w danej sprawie jest taka potrzeba, to przecież nie będzie w
tym nic złego. To normalne, że trener czy menadżer stara się zbierać różne
informacje, a potem je selekcjonuje i również w oparciu o nie podejmuje swoje
decyzje.
Czy jest szansa, że w tym roku zobaczymy jakieś pozytywne zmiany w odniesieniu
do toruńskiego toru? Dobrze wiemy, że ostatnio nie był on zbyt dużym atutem dla
drużyny, a na dodatek nie zapewniał atrakcyjnego ścigania. W naszej
zeszłorocznej rozmowie wspomniał Pan też, że nawierzchnia nie bardzo się Was
słuchała i trudno było nad nią zapanować.
Przed sezonem wykonaliśmy dużo pracy, żeby wreszcie coś się ruszyło. Na torze
pojawiły się specjalne równiarki, a łuki zostały na nowo wyprofilowane.
Pozbyliśmy się zalegających kamieni i wywieźliśmy trochę niepotrzebnej
nawierzchni. Mamy nadzieję, że to przyniesie jakieś efekty. Wydaje się, że
zrobiliśmy wszystko, co było możliwe. Teraz musimy pracować nad powtarzalnością
tego toru i jego standaryzacją, aby zawsze nam pasował. Nasi zawodnicy powinni
wiedzieć, jak należy się po nim poruszać i jakie ustawienia trzeba dobierać,
żeby motocykle dobrze się zbierały. Na pewno musimy uruchomić zewnętrzną, bo w
ostatnich latach można było przeprowadzać tam coraz mniej ataków, a tak nie może
być. Chcielibyśmy, żeby ten tor był trochę bardziej przyczepny, a nie twardy jak
skamielina. Oczywiście wszystko w zakresie dozwolonych przepisów. Nasz dach
powinien dawać nam gwarancję, że będziemy mogli pozwolić sobie na trochę inne
przygotowanie nawierzchni, a ostatnio bardziej nam przeszkadzał niż pomagał.
Trzeba to wyeliminować. Nie możemy bać się pracować nad nawierzchnią, żeby
jeszcze bardziej jej nie popsuć. Liczymy, że teraz stanie się ona trochę
łatwiejsza w obsłudze i bardziej podatna na nasze operacje. Proszę mi wierzyć,
że naprawdę staramy się odzyskać atut własnego toru i uczynić z Motoareny
naszego sprzymierzeńca. Wszyscy mamy w tym interes. To nie jest tak, że
machnęliśmy na to ręką i zgadzamy się na coś, z czego nie jesteśmy zadowoleni.
Jak ocenia Pan układ sił w tegorocznej Ekstralidze?
Zawieszenie Rosjan na pewno wprowadziło pewne zmiany. Teraz paradoksalnie kluby
wydają się znacznie bardziej wyrównane. Trudno wskazać zdecydowanych faworytów,
bo praktycznie wszyscy mogą pozytywnie zaskoczyć albo rozczarować. Potrzebujemy
trochę czasu, żeby rozeznać się w potencjale poszczególnych drużyn, dlatego
teraz nie ma sensu za wiele typować.
Ekscytuje się Pan nowym sezonem czy w obliczu obecnych wydarzeń na świecie jest
z tym trochę trudniej?
Myślę, że nasze nastroje i emocje są zupełnie inne niż przed wybuchem wojny w
Ukrainie. Każdy z nas zapewne na swój sposób przeżywa wszystko, co dzieje się
tuż za rogiem. Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że to nie będzie normalny
sezon. Żużel to jednak nasza pasja, bez której trudno wyobrazić sobie życie.
Mimo paskudnych okoliczności zapewne cieszymy się z faktu, że po długiej zimie
znowu będzie można się nim ekscytować. Sport może nas choć na chwilę oderwać od
brutalnej rzeczywistości i przynieść nam trochę radości. Czasy są niepewne, więc
powinniśmy doceniać, że możemy zajmować się tym, co kochamy. Skoro mamy
możliwość chodzenia na stadiony i śledzenia rozgrywek, to korzystajmy z tego, a
przy tym nadal żyjmy nadzieją, że sytuacja na świecie z czasem zacznie się
normalizować.
Rozmawiał
KAROL ŚLIWIŃSKI
Sezon 2022 dla Apatora i jego kibiców miał być wyjątkowy, bowiem obchodzono 60-lecie Apatora Toruń, które to często błędnie łączono z rocznicą powstania klubu. Niestety nikt przez lata nie pokusił się o sprostowanie tej nieścisłości, która jako mit kilkukrotnie powielony i potwierdzony stała się przyjętą "prawdą". Dlaczego więc roku 1962 uznanawany jest za "rok pierwszy"? Otóż w roku tym toruński zespół, który z powodzeniem ścigał się już od trzech lat w ligowych rozgrywkach, zyskał stabilizację, o którą zaczęto zabiegać rok wcześniej po wycofaniu się z utrzymywania żużla przez LPŻ-ty. W lutym 1962 roku został założony Klub Sportowy Apator przy Pomorskich Zakładach Wytwórczych Aparatury Niskiego Napięcia (PZWANN), którego prezesem został dyrektor zakładów Jan Koźmiński. Warsztaty klubowe przeniesiono do Apatora, tam też na normalnych etatach zatrudnieni zostali zawodnicy i mechanicy. PZWANN organizował czyny społeczne swojej załogi przy porządkowaniu i rozbudowie stadionu. Z czasem Apator i żużel połączyły się na dobre, a dzięki doskonałej współpracy zarówno firma jak i sport stały się znane i uznane w Polsce. Zakład finansował sport, a żużel promował fabrykę przybierając nazwę Stal Apator Toruń - Stal (nazwa zrzeszenia w którym funkcjonował klub) Apator (fabryka wspierająca zrzeszenie) . Można w tym przypadku mówić o tym, iż toruński klub jako pierwszy w Polsce pozyskał strategicznego sponsora, bez którego od połowy lat dziewięćdziesiątych nie będzie mógł istnieć żaden zespół sportowy, aspirujący do miana najlepszego w kraju.
Historia toruńskiego klubu jest jednak odmienna,
bo pierwsze wzmianki o sporcie motocyklowym, który do Torunia trafił
dość późno i miał trudne początki
sięgają roku 1927.
Organizowano wówczas wyścigi motocyklowe na torze o
ziemnej nawierzchni. Niestety zawody te nie znalazły dobrego promotora, który
udźwignąłby ciężar organizacji tego typu turniejów dlatego w mieście
późniejszych "Aniołów" na początku lat trzydziestych rozegrano zaledwie kilka imprez.
Pierwszymi zawodami motocyklowymi na temat których doszukano się wzmianki
prasowej z dnia 8 września 1927 podana w "Sporcie Pomorskim" dodatku tygodniowym
do dziennika Bydgoskiego, były prawdopodobnie te rozegrane 4 września 1927
na torze o długości 11,5 km z okazji jubileuszu T.K.S., a zwyciężali w nich:
-
klasa do 250 ccm (wystartowało 2 zawodników) wygrał Ulkan (Toruń) na maszynie
DKW w czasie
18:13,
- klasa 350 ccm (wystartowało 5 zawodników) tryumfował Walenty Cierpiałkowski
Walenty (Toruń) na
Indian'ie
z czasem 12:57,
- kategorii motocykli z przyczepkami (wystartowało 3 zawodników) wygrał Okoński (Toruń) na
D. Rod. w czasie 14:26
Ten prekursorski speedway w mieście Kopernika,
przez lata przechodził różne koleje losu z rozwiązywaniem sekcji i
zawiązywaniem kolejnych włącznie. Dodatkowo zawodnicy nie ścigali się w
żadnej zorganizowanej lidze, bo takowych nie było, a ich indywidualne
dokonania zostały pominięte lub zapomniane. Zatem okres ten trudno z uwagi
na organizacyjną i sportową niestabilność, trudno uznać za początki
toruńskiego żużla, jednak nie można go pomijać, bowiem dał podwaliny pod to
co wydarzyło się w roku 1958. A
w roku tym w dniu 6 lipca zawodnicy LPŻ Toruń odpalili swoje maszyny, by
zaprezentować się po siedmiu latach w pierwszej oficjalnej potyczce. Pierwszym
rywalem torunian na nowo powstałym torze był zespół ligowy Unii Leszno z którymi
przyszło torunianom potykać się jeszcze w latach pięćdziesiątych w ramach
rozgrywek tzw. motocykli przystosowanych. Był to pierwszy od siedmiu lat
prawdziwy mecz żużlowy, w którym wystąpili wyłącznie miejscowi zawodnicy. Na tę swoistą inaugurację żużlową w
Toruniu Unia Leszno awizowała swój najsilniejszy skład, a zespół toruński
zapewniał, że będzie przygotowany kondycyjnie i technicznie.
Mecz jak zwykle w Toruniu, przyciągnął rzecze kibiców, lecz tym razem jak
wspomniano nie tylko rywal, był magnesem, ale zawodnicy miejscowego klubu. Mecz
ostatecznie zakończył się wygraną gospodarzy 32:30, prezentując bardzo ambitną i
szybka jazdę. Braki rutyny najmłodszy żużlowy zespół w Polsce, nadrabiał zaciętością, która
często graniczyła z brawurą. Samo spotkanie obfitowało w szereg ciekawych
pojedynków, z których pierwszy wygrali goście, później jednak do głosu coraz
częściej dochodzili zawodnicy miejscowi, a dobra jazda Szadzińskiego i
Jaworskiego, przyniosła w efekcie inauguracyjne zwycięstwo i pierwszy sukces,
który cieszył zawodników, trenerów jak i publiczność. Spotkanie pokazało, że
kilku toruńskich zawodników ma szansę w kolejnych latach osiągnąć przyzwoitą formę i
ścigać się nie gorszej niż ligowi rutyniarze.
Tak więc rok 1958 może już pretendować do miana "roku pierwszego".
Jednak dla wielu kibiców, jako początek klubowej historii istotna jest
rywalizacja w rozgrywkach ligowych. A ta w wykonaniu toruńskich żużlowców
miała miejsce rok później czyli w
roku 1959. Powstał wówczas
nowoczesny tor z drewnianymi bandami (był to warunek dopuszczenia drużyny do
rozgrywek ligowych) i zbudowano drużynę, która przystąpiła do rywalizacji w III lidze, która miała wystartował 19
kwietnia i tego dnia w grodzie Kopernika po raz pierwszy miały zawarczeć
"żużlowe ligowe motocykle", a toruńscy bohaterowie "czarnego toru" mieli ruszyć
do walki, dla kibiców, którzy swoim dopingiem mieli zagrzewać do walki i
wspomagać swoich ulubieńców. Pierwszym ligowym rywalem późniejszych Aniołów, był
zespół Cracovii Kraków, który stawił się w Toruniu w dniu 18 kwietnia 1959
roku, by ulec nowopowstałej drużynie, która w kolejnych latach miała sięgać
po tytuły Drużynowych Mistrzów Polski.
Zatem jako "rok pierwszy" dla toruńskiego żużla należałoby przyjąć rok 1959, a to oznaczało, że 60-lecie klubu powinno być obchodzone trzy lata wcześniej. Niestety rocznica ta przeszła bez większego echa, a w roku 2022 z wielką pompą w ramach "festiwalu speedway image", nawiązującego do głośnego w świecie filmowym toruńskiego festiwalu Camer Image, ogłaszano skład toruńskiej drużyny, która miała walczyć o medale w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Żużlowy festiwal podobnie jak renomowany festiwal filmowy odbył się w CKK Jordanki, a poprowadził do dziennikarz i żużlowy konferansjer Marcin Pułaczewski. Kolejne transferowe odsłony i prezentacje zawodników nawiązywały do głośnych produkcji filmowych i trzeba przyznać, że był to bardzo oryginalny sposób na przedstawienie składu na rok 2022.
Wkrótce po prezentacji kibice dowiedzieli się o możliwości zakupu całorocznych wejściówek na zmagania swoich żużlowych ulubieńców. I w tym przypadku toruński klub również zaskoczył swoich fanów, bowiem do każdego zakupionego karnetu, każdy otrzymał nieodzowny atrybut żużlowego kibica czyli klubowy szalik.
Działacze
toruńscy nie windowali cen biletów i karnetów, bowiem nieustannie zabiegali o
kolejnych sponsorów. Nie inaczej było przed sezonem AD 2022, bowiem działania
marketingowe sprawiły, że jedna z firm w której właściciel toruńskiego klubu
Przemysław Termiński miał swoje udziały została sponsorem tytularnym toruńskich
żużlowców i do sezonu Anioły przystąpiły pod nową nazwą For Nature Solutions
Apator Toruń! Nowy partner toruńskiego klubu żużlowego był producentem
pelletu drzewnego oraz palet. O tym że Apator Toruń pojedzie ze sponsorem
tytularnym w nazwie mówiło się od dłuższego czasu. Jednak dopiero u progu sezonu
udało się sfinalizować wszelkie rozmowy i parafować oficjalnie dokumenty.
Nowa nazwa nie przypadał jednak do gustu kibicom, którzy szybko podzielili się
swoimi spostrzeżeniami w social mediach i choć dla klubu był to z pewnością
spory zastrzyk gotówki, to z trybun nadal płynęło gromkie Apator Ka, Apator eS,
Apator mistrzem Polski jest.
Dla zawodników najważniejsze były jednak przedsezonowe przygotowania, a te oprócz budowania formy w siłowni wiązały się z zimową jazdą na motocyklach crossowych. Nie inaczej było w Toruniu, bowiem tor motocrossowy znajdujący się nieopodal toruńskiego lotniska od lat był miejscem, gdzie regularnie trenowali żużlowcy. Tak więc na obiekcie meldowali się m.in. juniorzy Apatora - Krzysztof Lewandowski oraz Denis Zieliński, zawodnicy GKM-u Grudziądz - Vadim Tarasenko i Fredrik Jakobsen oraz aktualny indywidualny mistrz świata Artem Laguta ze Sparty Wrocław. Mnogość żużlowców reprezentujących kluby z Kujaw i Pomorza na torze przy Bielańskiej 66 nie była niczym nowym, bo odkąd obiekt został oddany do użytku zawodnicy chętnie korzystali z jego walorów. W zimowej przerwie pomiędzy sezonami 2021 /2022 hitem okazała się być PUK Arena, która była pierwszą i jak dotąd jedyna w Polsce halą umożliwiająca profesjonalne trenowanie motocrossu. Zlokalizowana oba była w oddalonym o Torunia o 50 kilometrów Lipnie i zarządzało nią Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych. Obiekt wzbudzał ogromne zainteresowanie żużlowych herosów i oprócz wspomnianego Artema Laguty, trenował na nim świeżo upieczony Anioł - Emil Sajfutdinow oraz junior Motoru Lublin - Wiktor Lampart. Kryty umożliwiał też treningi na Pit Bike’ach i z tej opcji skorzystało również wielu żużlowców na czele z krajowymi seniorami Apatora, czyli Pawłem Przedpełskim oraz Patrykiem Dudkiem.
Oprócz organizacji zajęć mających wpływ na formę fizyczną, działacze Apatora zadbali o budowanie zespołowości i atmosfery w drużynie Po zatrudnieniu w roli dyrektora sportowego Krzysztofa Gałańdziuka, w Toruniu zaczęto podążać śladami Sparty Wrocław. Jednym z elementów zaczerpniętych od mistrzów Polski miało być miejsce przedsezonowego zgrupowania, a mianowicie obóz na Malcie, którego termin przewidziano w lutym. Ten kierunek był coraz bardziej popularny dla drużyn sportowych, bo nie dość, że nie obowiązywały tam zbyt restrykcyjne przepisy dotyczące koronawirusa, to dodatkowo w znakomitych warunkach można było spędzić tydzień, uprawiając przy tym różne sporty. Zawodnicy Apatora Toruń mieli tym samym dostęp nie tylko do rowerów szosowych, ale także mogli jeździć na motocrossie. Dodatkowo w samym klubie panowało przekonanie, że to znacznie ciekawsza i tańsza opcja niż szukanie miejsca w Polsce. W zagranicznych kurortach ceny przy gospodarce wychodzącej z popandemicznego kryzysu były naprawdę przystępne, a dodatkowo zespół miał znacznie większe możliwości do treningów.
W kilka dni po powrocie z Maltańskich wojaży żużlowcy rozpoczęli treningi na torze, a pierwsze oficjalne ściganie zamknięte dla oka mediów i kibiców miało miejsce 15 marca, a tydzień później drużyna Aniołów przystąpiła do pierwszego przedsezonowego sparingu. Jeszcze pod koniec 2021 roku Apator planował sparing z Włókniarzem Częstochowa. Jednak z powodu nieporozumień obu klubów, mecz odwołano. Zamiast tego drużyna Roberta Sawiny miała zmierzyć się z innym rywalem z Ekstraligi, a mianowicie GKM-em Grudziądz oraz odwiecznym rywalem Aniołów Polonią Bydgoszcz, która była faworytem rozgrywek w eWinner 1 lidze. Skład "Gryfów" był naszpikowani gwiazdami, które w Grodzie Kopernika były dobrze znane, a byli to m.in. Adrian Miedziński, Matej Zagar, Kenneth Bjerre oraz nadzieja polskiego speedwaya - Wiktor Przyjemski. Oto wyniki tych konfrontacji:
|
W tym miejscu warto odnotować, że w tle przygotowań Apatora do ligowej rywalizacji znalazło się miejsce dla mniej lub bardziej spektakularnych promocji toruńskiego żużla. Tak też było przed sezonem AD 2022, a promocja dotyczyła komunikacji miejskiej. Oto bowiem po Toruniu jeździło 19 nowoczesnych tramwajów typu Swing, a kolejne trzy miały wyjechać na tory z początkiem roku 2022. Dziewięć spośród tych pojazdów miało już swoich patronów, a było to siedem postaci związanych ze stuleciem powrotu Torunia do Wolnej Polski: gen. Józefa Haller, płk Stanisław Skrzyński, Helena Piskorska, Otton Steinborn, Stefan Łaszewski, Władysław Szuman i Helena Steinbornowa. Ósmy, któremu patronował Mikołaj Kopernik wyjechał na tory 28 grudnia 2021 r., a dziewiąty - noszący imię gen. Elżbiety Zawackiej wyruszył 10 stycznia 2022 r., w rocznicę śmierci Pani Generał. Tak więc na swoich patronów czekało jeszcze trzynaście pojazdów szynowych. Miasto decyzję odnośnie nazw postanowiło oddać w ręce mieszkańców Torunia i od 10 stycznia do 10 lutego 2022 r. każdy torunianin mógł wziąć udział w plebiscycie i wskazać najlepsze jego zdaniem nazwiska. Lista propozycji została przygotowana we współpracy z Towarzystwem Miłośników Torunia, a wśród 22 nazwisk znalazło się miejsce dla żużlowej ikony Torunia - Mariana Rose, który zajął w końcowym podsumowaniu piąte miejsce.
1. Tony Halik (podróżnik) - 1863
2. Grzegorz Ciechowski (muzyk) - 1786
3. Prof.
Maria Znamierowska-Prüfferowa (etnografka) - 1231
4. Samuel Bogumił Linde (językoznawca) - 1230
5.
Marian Rose (żużlowiec) - 1124
6. Prof. Wilhelmina Iwanowska (prof. astronomii) - 937
7. Prof. Władysław Dziewulski (prof. astronomii) - 900
8. Jakub Kazimierz Rubinkowski (kupiec, rajca toruński) - 725
9. Antoni Bolt (prezydent Torunia) - 642
10. Władysław Raczkiewicz (wojewoda pomorski, prezydent RP) - 642
11. Prof.
Tymon Niesiołowski (malarz, prof. UMK) - 569
12. Łukasz Watzenrode (wuj i mecenas
Mikołaja Kopernika) - 567
13. Prof. Ludwik Kolankowski (pierwszy rektor UMK) - 564
Oznaczało to, że nazwa laureata pojawi się na tramwaju, a ponieważ zabawa miała mieć również charakter edukacyjny w tramwaju mieszkańcy mogli zapoznać się z biografią osoby patronującej.
Spotkaniem otwierającym sezon żużlowy AD 2022 dla For Nature Solutions Apatora Toruń, był wyjazdowy pojedynek w stolicy dolnego Śląska z Betard Spartą Wrocław. Pojedynek mistrza kraju z pretendentem do tytułu określany był mianem hitu kolejki. Niestety jak się miało okazać, były to określenia na wyrost. Obrońcy mistrzowskiego tytułu rozgromili Apatora Toruń - 59:31, a dolnośląski kapitan - Maciej Janowski był niepokonany przez rywali. Torunianie przegrali zasłużenie i choć punkty Pawła Przedpełskiego i Roberta Lamberta wskazują, że prezentowali się na stadionie olimpijskim najlepiej, to zawiodła cała drużyna. Zaledwie trzy wygrane indywidualne, to zdecydowanie za mało jak na czterech uczestników Grand Prix. Kompletnie zawiodła toruńska formacja juniorska, która przegrała rywalizację z rówieśnikami 1:9, gdzie jeden punkt Denis Zieliński otrzymał tak naprawdę z urzędu. We Wrocławiu wszyscy zasłużyli na oklaski i wysokie noty nie tylko za zdobyte punkty, ale za styl w jakim te punkty zdobywali. Klasą dla samego siebie był Maciej Janowski. Kapitan Sparty Wrocław okazał się bezbłędny i zanotował bardzo mocne wejście w sezon, zdobywając 17 punktów z bonusem w sześciu startach. A w meczach sparingowych i zawodach indywidualnych wydawało się, że Janowski ma pewne problemy, gdyż nie imponował szybkością i refleksem. Wyróżnić należy również Bartłomieja Kowalskiego, który zaliczył udany debiut w barwach Sparty. W 6 biegu stoczył on emocjonującą walkę z Jackiem Holderem. Australijczyk jechał na ostatniej pozycji, ale po ładnym ataku zdołał znaleźć się przed juniorem wrocławian. Kowalski nie pozostał mu jednak dłużny i już na kolejnym łuku w bardzo podobny sposób odzyskał trzecią lokatę, nie oddając punktowanej pozycji do końca wyścigu.
Po meczu niestety doszło do przykrego incydentu, który można uznać nawet za
mały skandal.
Oto bowiem Startujący dzięki polskiej licencji, rosyjski zawodnik
Gleb Czugunow dał się sprowokować fanom drużyny toruńskiej, którzy po meczu
obrażali go nazywając "Ruska kur**" i rzucając różne przedmioty.
Dwudziestotrzylatek poczuł się tym aż tak mocno urażony, że nie zastanawiał się
zbyt długo i niemal natychmiast ruszył w stronę fanów Apatora, by osobiście
wymierzyć im sprawiedliwość. Ostatecznie do starcia nie doszło tylko dlatego, że
park maszyn od sektora gości oddziela wysoki płot, a także zareagowali
pracownicy ochrony. Jeden z fotoreporterów uchwycił zresztą moment, gdy jeden z
ochroniarzy łapie wpół Czugunowa i odciąga go od sektora gości.
Po tym zdarzeniu Rosjanin z polskim paszportem był tak roztrzęsiony, że rzecznik
prasowy klubu Adrian Skubis poprosił dziennikarzy o wyrozumiałość i zwolnił go z
obowiązku udzielania pomeczowych wywiadów, ze względu na zbyt duże emocje.
Warto w tym miejscu dodać, ze Czugunow, który w przeszłości reprezentował barwy
Apatora, był jedynym Rosjaninem, który dostał zgodę na jazdę w rozgrywkach
Ekstraligi, bowiem dwa lata temu otrzymał polskie obywatelstwo, a rok temu
zadebiutował w Polskiej reprezentacji. Dodatkowo zawodnik kilkukrotnie odcinał
się od agresji Rosji na Ukrainę i potępiał działania Putina pisząc m.in. "Każdy
Rosjanin, który siedzi w ciepłym moskiewskim mieszkaniu jest odpowiedzialny za
to, co się dzieje. Rok temu byłem na mitingach w Moskwie, ryzykując swoją
karierą i wolnością, kiedy większość Rosjan się śmiała i zostawała w domach. Na
każdym z nich jest odpowiedzialność za to".
Zawodnik po całym zamieszaniu, był świadomy, że za swoje zachowanie może
otrzymać karę finansową i próbował bronić się w mediach społecznościowych: "będę czekał, że ktoś na meczu wyjazdowym po prostu wystrzeli we mnie. Ale
pogodzę się z tym, bo musisz cierpieć, jak urodziłeś się w Rosji. Nawet jak
cztery lata jesteś otwarcie przeciwko władzy". Kara była jednak nieunikniona nie
tylko dla zawodnika, ale również dla toruńskich kibiców, którym za ksenofobię
groził zakaz stadionowy, a klub z miasta Kopernika musiał liczyć się z sankcjami
finansowymi
W tym miejscu rodzi się refleksja i pytanie czy żużlowe władze miały świadomość konsekwencji dopuszczenia Gleba jako jedynego Rosjanina do rywalizacji? Czy ktoś pomyślał co byłoby w sytuacji, gdyby we wspólnym biegu wystartował zawodnik z Ukrainy i Rosji? Co działoby się w razie jakiejś sytuacji stykowej pomiędzy nimi? Jak reagowaliby kibice? Skala tego wszystkiego byłaby trudna do opanowania i mogłoby dojść do skandalu większego niż we Wrocławiu i to na skalę międzynarodową. Czy dwaj redaktorzy stacji telewizyjnej, którzy przed startem rozgrywek nakręcili swoimi radykalnymi felietonami falę ksenofobii względem rosyjskich zawodników, mieli świadomość tego co czynią? Czy owym redaktorom chodziło o to aby zlinczować wszystkich Rosjan mieszkających od lat w Polsce i często posiadających polskie obywatelstwo? Na te pytania musieli odpowiedzieć sobie sami zainteresowani. To być ekstraligowi decydenci i dwaj dziennikarze, musieli żyć ze świadomością, że po ich opiniach i decyzjach może zginąć niewinny człowiek mówiący po Rosyjsku lub jakiś kibic za czyn niegodny kibica zostanie skazany prawomocnym wyrokiem.
55 : 35 - Patryk Dudek w pełni zrehabilitował się za ligowy falstart i poprowadził Anioły do pierwszego ligowego zwycięstwa w sezonie 2022.
Druga kolejka spotkań, była okazją do
rehabilitacji dla Aniołów, ale też dla ich rywala Ostrovii Ostrów, która
przybyła na MotoArenę z wieloletnim liderem Aniołów Chrisem Holderem.
Beniaminek swojej szansy upatrywał w właśnie w osobie Australijczyka, który
przed sezonem opuścił gród Kopernika po 14 sezonach i znał toruński obiekt jak mało kto, bo startował na
nim od momentu jego powstania. Chripsy pamiętał jednak jeszcze żużlowy obiekt
przy ulicy Broniewskiego, bo tam właśnie świętował z torunianami swój
jedyny mistrzowski tytuł w Polsce. Po tym, jak wyprowadzono się na Motoarenę im.
Mariana Rosego, zdobył pięć kolejnych medali: trzy srebrne i dwa brązowe, ale
nigdy więcej nie było mu dane ponownie świętować kolejnego tytułu DMP. Chris stał się
jednak współczesną legendą żużla w Toruniu. Uwielbiał ścigać się na obiekcie
przy ul. Pera Jonssona, często rozgrzewając rozkochaną publiczność do
czerwoności, a w 2012 roku właśnie w Toruniu pieczętował swój największy sukces w karierze
czyli tytuł IMŚ.
Kariera australijskiego zawodnika była też jednak
naznaczono kontuzjami i zakrętami w życiu pozasportowym, przez co z biegiem lat
jego wyniki znacząco spadły. Zawodnik i toruński klub ciągle pozostawali sobie
wierni i po
spadku torunian z Ekstraligi w 2019 roku, reprezentant Australii został w
zespole i pomógł w szybkim awansie. Niestety w elicie znów jeździł poniżej
oczekiwań i możliwości. I zanotował najsłabszy rok w Apatorze. Dlatego po
sezonie obie strony postanowiły od siebie odpocząć. Zakontraktowała go szukająca wzmocnień
Arged Malesa Ostrów, gdzie już w pierwszym meczu pokazał, że nadal może być liderem
tej ekipy. Kibice w Toruniu nie zapomnieli jednak wkładu zawodnika w
sukcesy klubowe i wracający już w innym plastronie Australijczyk został
przywitany wielkim aplauzem, transparentem "Witaj w domu, Chris!", a przez całe
spotkanie trybuny wyrażały swoją sympatię dla zawodnika tak, jakby dalej
startował w barwach Apatora. Ponadto przed meczem Chris został z honorami
przywitany przez przedstawicieli klubu, którzy wręczyli zawodnikowi pamiątkową
statuetkę.
Gdy zaczęło się jednak ściganie i na torze w sportowej walce uprzejmości się skończyły, a przedmeczowy faworyt nie zawiódł. W zespole Apatora na wyróżnienie zapracowali Patryk Dudek (13+2) i Robert Lamber (13+1). Z bardzo dobrej strony pokazał się Krzysztof Lewandowski, który w trzech wyjazdach na tor zainkasował 6 "oczek" i dwa bonusy, co było jego najlepszym osiągnięciem na ekstraligowych torach. W jeździe toruńskiego juniora było widać dojrzałość i być może pomogła mu przedmeczowa przymusowa zmiana motocykla W zespole z Ostrowa fantastycznie spisali się Grzegorz Walasek i Chris Holder. Polak zapisał przy swoim nazwisku 11 punktów i bonus, a "Chrispy" dołożył do dorobku zespołu 14 "oczek". Przed sezonem w Toruniu wiele mówiło się o torze. Sprowadzany m.in. w tym celu Krzysztof Gałańdziuk, miał przygotować nawierzchnię sprzyjającą walce, a ta była nuda jak zawsze. O wszystkim decydowało, mówiąc żużlowym żargonem, "wyjście spod taśmy". A przecież po to zawodnicy mieli atut własnego toru, żeby znać szybkie ścieżki i ewentualnie nadrabiać straty na dystansie po słabszych startach. W Toruniu takiego handicapu trudno było oczekiwać. Było to o tyle ważne, że przed drużyną było jeszcze wiele meczów i każdy zespół, który stawi się na MotoArenie i zaprezentuje lepsze od beniaminka z Ostrowa wyjścia spod taśmy, zrobi spory problem miejscowym Aniołom.
47 : 43 - Lambert wyrasta na lidera zespołu, ale wyniku zadecydował sędzia, a Apator musiał liczyć na trzypunktowy rewanż na MotoArenie.
Przed meczem trener Sawina mocno pracował nad ustabilizowaniem formacji seniorskiej, która "na papierze" była niezwykle silna, ale czterech uczestników Grand Prix przywdziewając plastron z Aniołem stawało się bardzo nierównymi jeźdźcami i trudno było przewidzieć ich zdobycze punktowe. Było to o tyle kłopotliwe, że wpadek seniorów nie rekompensowali młodzieżowcy, na których po ostatnim przegranym meczu spadła niewielka fala krytyki. Drużynie brakowało także lidera z prawdziwego zdarzenia, choć na takiego wyrastać zaczynał Robert Lambert, który był bardzo szybki na starcie i na dystansie. Za taką postawą stał zapewne sprzęt od Ashleya Hollowaya. Brytyjczyk jako pierwszy na świecie miał w roku 2022 do dyspozycji jeden motocykl z zupełnie nowym systemem, który ułatwiał dobieranie odpowiednich ustawień silnika i reagowanie na wydarzenia na torze. Służyły do tego dwa okrągłe wskaźniki umieszczone pomiędzy siodełkiem, a tylnym błotnikiem, które pokazywały ciśnienie w silniku, a dzięki temu mechanicy trafniej mogli dopasowywać do niego odpowiednie ustawienia zębatek czy dyszy. Rozwiązanie to było pokłosiem testów z roku poprzedniego, kiedy to Holloway zaprezentował światu nowy silnik z pneumatycznymi sprężynami, a obecnie pracował nad jego usprawnieniem. System miał nie tylko ułatwić regulację ustawień silnika w trakcie zawodów, ale także wydłużyć żywotność jednostki napędowej. Problemem systemu jednak wciąż pozostawała mała liczba testów nowego rozwiązania i zawodnicy zdawali sobie sprawę, że to może być przełom, to jednocześnie bali się testować silniki podczas spotkań Ekstraligi. Zaryzykować postanowił tylko Lambert i mógł być z siebie zadowolony, bo po dwóch spotkaniach stał się jednym z dwóch najlepszych zawodników Apatora Toruń. Wciąż uczymy się tego systemu, ale pierwsze rezultaty są bardzo pozytywne. W tym roku postanowiłem odpowiedzieć na potrzeby zawodników i poprawić system po pierwszych testach. Czekam obecnie na kilka części, a gdy je dostanę, to swoje silniki z nowym systemem dostanie kilku innych zawodników - komentował swoje dzieło czołowy tuner świata, Ashley Holloway.
Mecz stała na bardzo wysokim poziomie, a
obie ekipy pokazały się z jak najlepszej strony. Ogromne znaczenie dla losów spotkania miała decyzja
sędziego z wyścigu numer dziesięć. Arbiter tego spotkania, Paweł Słupski, podjął
decyzję o dopuszczeniu do powtórki czterech zawodników. Jak była to
kontrowersyjna i niejednoznaczna decyzja świadczyła choćby telewizyjna dyskusja
magazynie Ekstraligi: Zawodnik w kasku czerwonym delikatnie poszerza,
zawodnik w kasku żółtym jedzie w kierunku krawężnika. Te ruchy są naprawdę
minimalne. Winnego wskazać zawsze można. W tym wypadku, jeżeli szukać naprawdę
winnego, to bardziej byłby nim zawodnik w kasku czerwonym. Sędzia nie wskazał
winnego, a regulamin pozwala mu na powtórkę w czteroosobowym składzie. Można
doszukiwać się tutaj czy wina jest po stronie zawodnika w kasku czerwonym czy
żółtym. Sędzia skorzystał z punktu regulaminu zezwalającego na powtórkę w
czterech - mówił szef polskich sędziów Leszek Demski.
Z taką interpretacją nie do końca zgadzał się Mirosław Jabłoński i ekspertowi
Canal+ bliżej było do wykluczenia Słowaka: "Były inne gorsze sytuacje, w których
można było powtórzyć w czterech. Martin Vaculik według mnie zrobił ruch w
kierunku Jacka Holdera".
Ostatecznie .
42 : 48 - Drużyna bez kontuzjowanego Krzysztofa Lewandowskiego, przegrywa na własnym torze.
W
czwartej kolejce spotkań do szukającego formy Apatora przyjeżdżał lider
Ekstraligi Motor Lublin.
"Koziołki" na Motoarenę stawiły się osłabione brakiem
Dominika Kubery, który był w doskonałej formie u progu sezonu, ale podczas meczu
w Grudziądzu po fatalnym upadku podejrzewano złamania u leszczyńskiego
wychowanka, ale skończyło się na potłuczeniach. Było to spore osłabienie w
taktycznej układance, bo pod nieobecność Rosjanina Grigorija Łaguty lublinianie
wykorzystywali Kuberę w dodatkowym biegu, a poza tym miał on zmieniać z rezerwy
awizowanego w składzie juniora Mateusza Tudzieża, który również doznał kontuzji
w zawodach U-24 Ekstraligi. Anioły z koli pokazały w poprzedniej kolejce, że w drużynie drzemie spory
potencjał,
lecz zabrakło pomysłu na końcówkę meczu. Tym samym wszyscy sympatycy
żółto-niebiesko-białych liczyli na
podtrzymanie dobrej passy i kolejną wygraną z osłabionym rywalem. Niestety również
Apator przystępował do meczu osłabiony, bo urazu doznał najlepszy junior Apatora
Krzysztof Lewandowski i być może to zaważyło na wyniku, bo czwórka toruńskich
seniorów która musiała pokonać ponad 1000 km z chorwackiego Gorican, nie
sprostała rywalowi, który zaprezentował się na MotoArenie jako drużyna
kompletna,
potrafiący załatać personalne luki formacją juniorską oraz Jarosławem
Hampelem. Biorąc pod uwagę, że wychowanek Polonii Piła, skończył 40 lat
i był jednym z najstarszych żużlowców w Ekstralidze, pokazał, że nie zamierza
kończyć kariery, jak sugerowały media. W Toruniu "Mały" dysponował
świetnymi wyjściami spod taśmy, zwłaszcza w pierwszej części spotkania, co dało
mu ostatecznie 12 punktów.
W ekipie gospodarzy trudno było o optymizm. Porażka na własnym torze
potwierdzała, że w zespole brakuje tego czegoś, co miały inne ekipy. Wielu
wskazywało na to, że drużyna nie jest scementowana i nie było w niej atmosfery.
Postawa zawodników po przegranym starciu mogła zdziwić, bo w klubowym budynku
nie odbyło się żadne spotkanie, a zawodnicy praktycznie nie mieli okazji, żeby
na gorąco podzielić się swoimi przemyśleniami. Zresztą to już w Toruniu stawało się powoli
tradycją, bo odkąd rozpoczął się sezon, Apator jeszcze ani razu nie spotkał się
w pełnym składzie na wspólnym treningu. To sprawiało, że ekipa Aniołów była
jednym z największych rozczarowań u progu sezonu. Typowani do walki o złoty medal, po czterech kolejkach zajmowali przedostatnie
miejsce z zaledwie jednym zwycięstwem na koncie. Jednak miejsce w tabeli nie
było problemem, a to że drużyna jechała bez pomysłu i serca do walki. Drużyna
Aniołów stała się w rzeczywistości zlepkiem indywidualności, a odprawy w czasie
meczów na niewiele się zdały, bo zawodnicy nie znali swoich preferowanych
ustawień i w przypadku zmiany w przygotowaniu nawierzchni, nie mieli żadnego punktu odniesienia.
Nie byłoby pewnie w tym nic wyjątkowo, gdyby drużyna spisywała się zgodnie z
oczekiwaniami, a poszczególni zawodnicy dobrze czuli się na domowym torze.
W tej sytuacji zobligowano zawodników do obowiązkowego wspólnego treningu w
Toruniu przed meczem w Grudziądzu. Miało to ustabilizować ich dyspozycję, ale także dać więcej czasu na rozmowy o sprzęcie i torze,
by nie było wpadek w najważniejszych meczach sezonu.
Nie zmieniało to jednak faktu, że Apator miał gigantyczny problem, bo finałowa szóstka i play-off z taką
niezbyt dobrą dyspozycją zawodników nie była wcale taka pewna. Na
szczęście dla ekipy Roberta Sawiny zadyszkę złapał GKM Grudziądz i wcale nie
lepiej wyglądała
też Sparta Wrocław. Wszyscy zadawali sobie jednak pytanie jak menedżer zdoła
wpłynąć na swoich zawodników. Nic więc dziwnego, że w klubie atmosfera stała się napięta, bo kreował ją wynik i w Toruniu trzeba było bić na alarm.
44 : 46 - Jack Holder w ostatnim biegu dał wygraną Aniołom.
Pomimo wciąż wczesnej fazy sezonu stawka w derbach Pomorzabyła większa niż tylko dwa
punkty i lokalny prestż. Dotychczasowe wyniki i pewna ocena wartości obu zespołów pozwalała
bowiem sądzić, że właśnie pomiędzy Apatorem a GKM-em miała rozstrzygnąć się sprawa
awansu do play-off, bo mimo słabych punktów GKMowi i Apatorowi spadek raczej nie groził, bo Arged Malesa Ostrów,
prezentowała się jeszcze gorzej, a na domiar złego poważnej kontuzji nabawił się
krajowy lider tej drużyny Grzegorz Walasek. Nic więc dziwnego, że drużyny
stworzyły kapitalne widowisko, a swoim ekipom liderowali kapitalnie
dysponowali Nicki Pedersen oraz Patryk Dudek. Duńczyk przegrał tylko raz,
na kresce z "Duzersem", a Dudek dwukrotnie… z Pedersenem. W ten sposób
trzykrotny mistrz świata wywalczył 17 punktów, a Dudek 15 oraz bonus. Problemem
GKM-u był fakt, że nikt nie dotrzymał kroku Pedersenowi i nikt w zespole nie
wywalczył drugiej "dwucyfrówki". W Toruniu 11 punktów i bonus zdobył Lambert, a 12
"oczek" i bonus dołożył Jack Holder, który w ostatnim biegu kapitalnym
atakiem ograł Jacobsena i dał meczowe zwycięstwo swojej drużynie.
Warto w tym miejscu podkreślić, że zwyciężając na wyjeździe 8 maja 2022 roku
żółto-niebiesko-biali przerwali fatalną passę, bo nie potrafili wygrać przez
ostatnie lata w 26 próbach, czym wyśrubowali najgorszą taką serię w 60-letniej
historii swojego istnienia. Poprzednia wygrana Aniołów miała miejsce 4 czerwca
2017 roku... w Grudziądzu. Wtedy ówczesny Get Well pokonał GKM wynikiem 45:33
(zawody przerwano z powodu deszczu po trzynastu wyścigach).
Później torunianie tak zadowoleni do domu nie wrócili już ani razu. Dwukrotnie
udało im się jedynie zremisować. Było to w sezonie 2018 we Wrocławiu i w 2021 w
Grudziądzu, gdzie dogonili gospodarzy w końcówce. Podobnie było teraz, bo
przecież miejscowi w pewnym momencie mieli już przewagę sześciu punktów. Mimo to
Anioły odbudowały się i to one były górą. Na taki sukces czekały dokładnie 1799
dni.
Z jednego jeszcze punktu widzenia zwycięstwo Apatora było symboliczne. W
niedzielę niejako oddali GKM-owi pięknym za nadobne. W 2019 roku to
grudziądzanie cieszyli się bowiem w Derbach Pomorza z wyjazdowego sukcesu. Na
Motoarenie pokonali toruński zespół 46:44, czym przerwali swoją bardzo złą serię
w delegacji w najwyższej lidze. Ta ich jednak była o wiele dłuższa, bo wynosiła
aż 42 spotkania.
Po zawodach dało się słyszeć głosy, że były to derby, jakich oczekuje się zawsze. Emocjonujące, interesujące, ciekawe,
frapujące i trzymające w napięciu do samego końca, a przede wszystkim bardzo
istotne z punktu widzenia walki o udział w fazie play-off, w której miejsce było
tylko dla sześciu z ośmiu drużyn. Apator pokonując GKM, wykonał
więc duży krok w kierunku awansu do kolejnej fazy rozgrywek, która umożliwiała
walkę o medale Drużynowych Mistrzostw Polski.
47 : 43 - Apator przegrywa z arbitrem spotkania.
Unia Leszno i Apator Toruń do spotkania szóstej kolejki przystępowały w zgoła odmiennych nastrojach. Spektakularne zwycięstwo w derbach i zimny prysznic w meczu o fotel lidera - tak wyglądały ostatnie mecze kolejno torunian i lesznian. Podopieczni Roberta Sawiny przełamali się w Grudziądzu i pokonali GKM. Pozwoliło to drużynie na złapanie kontaktu z pozostałą częścią ekstraligowej stawki. Nic więc dziwnego, że w Lesznie Anioły liczyły na trzeci w sezonie triumf i awans w tabeli. Lesznianie z kolei, choć nie mieli wielkich oczekiwań przed meczem w Lublinie, to wydarzenia z Alei Zygmuntowskich zszokowały środowisko. Unia została zupełnie rozbita i tylko zrywy jej liderów pozwoliły na uratowanie honoru i przekroczenie 30 punktów. Tak więc mecz z "Aniołami" był dla wicelidera tabeli, doskonałą okazją do powrotu na zwycięską ścieżkę.
Ostatecznie Unia wygrała z Apatorem 47:43, a antybohaterem spotkania był sędzia Krzysztof Meyze. Zanim jednak doszło do sędziowskiego skandalu Apator na "Smoczyku" punktował Unię ja wytrawny bokser, bo uderzał wtedy, kiedy należało to robić, stawiał gardę gdy należało unikać ciosów. Jednak w biegu trzynastym przy dwupunktowym prowadzeniu Apatora doszło do dziwnej decyzji sędziego, która ustawiła wynik meczu. W biegu tym nie pierwszy raz przeszarżował Pawlicki, który na drugim wirażu zdecydowanie wywiózł w dmuchaną bandę Dudka, który tylko sobie znanym sposobem i wspinając się na wyżyny swoich umiejętności nie spadł z motocykla i uratował się przed upadkiem. Sędzia Krzysztof Meyze jednak w całym zdarzeniu uznał winę Duzersa i wykluczył go z powtórki. Było to o tyle dziwne, że jak pokazały kamery TV Piotra Pawlicki, po przerwanym biegu, został w swoim boksie, gdy usłyszał werdykt, był mocno zdziwiony decyzją i szybko zaczął przygotowywać się do powtórki. Patryk Dudek tak skomentował przed kamerami całą sytuację: "Ja tak naprawdę ratowałem się, aby nie upaść. Nie chcę za dużo mówić, aby nie zrobić gównoburzy w mediach. Czasem tak jest, że jak ktoś na kogoś poluje, to ten drugi zawodnik musi się ratować. Dobrze, że tu w Lesznie łuki są szerokie, bo mogłem wyjechać w karetce. Może to są za mocne słowa, mógłbym powiedzieć wiele, ale nie chcę, bo mogę dostać karę. Przepraszam kibiców, bo pewnie chcieliby usłyszeć więcej. Z drugiej strony nie wiem po co bieg został przerwany skoro mnie wykluczono. Było 3:3, a w powtórce 5:1. Końcowy wynik mógłby być inny". Sędzia tym samym swoją decyzją potwierdził, że rok 2022 to prawdziwe zatrzęsienie pomyłek osób zasiadających na wieżyczce. Rozpoczęła się dyskusja i analiza powtórek, ale na nic to się zdało. Mimo przerwy i możliwości zebrania myśli, torunianie zostali zupełnie wytrąceni z równowagi. Po ponownym zwolnieniu taśmy Lambert walczył z dwójką rywali, zajmował momentami drugą pozycję, ale ostatecznie to zawodnicy w niebieskim i czerwonym kasku byli górą i z pomocą sędziego przed wyścigami nominowanymi gospodarze ponownie wyszli na dwupunktowe prowadzenie (40:38). W biegach nominowanych najpierw triumfował Pawlicki, a lwi pazur raz jeszcze pokazał Lidsey, który wyprzedził obu zawodników z Torunia i to zamknęło sprawę zwycięstwa. Na koniec sposób na do tej pory ultraszybkiego i będącego jak wino Kołodzieja znalazł Lambert i waleczny Apator zmniejszył rozmiary porażki do czterech punktów. Niestety protesty nie zmieniły wyniku meczu i Apatorowi pozostała tylko satysfakcja z dobrej postawy na torze oraz szansa na punkt bonusowy w rewanżu.
48 : 42 - Lambert bohaterem Torunia. Apator pokonuje mocnego rywala na własnym torze.
Podrażniony stratą punktów w Lesznie, Apator Toruń stał przed trudnym zadaniem w kolejce wieńczącej pierwszą rundę spotkań, bowiem Anioły od 2018 roku nie potrafiły pokonać Włókniarza Częstochowa. W roku 2022 oba zespoły nie weszły w sezon najlepiej, ale z każdym meczem łapały właściwy rytm i wchodziły na coraz wyższy poziom sportowy. W tabeli przed meczem w tabeli lepszą sytuację miał Włókniarz. Drużyna prowadzona przez Lecha Kędziorę miała na swym koncie sześć punktów, czyli o dwa więcej od Apatora, który liczył na zniwelowanie tego dystansu do zera, ale presja kibiców na zespole była ogromna. I Anioły doskonale poradziły sobie z tą presją, bowiem kontrolował mecz od początku, ale zryw gości w końcówce sprawił, że Lwy zniwelowały straty, a gospodarzy uratował rewelacyjny tego dnia Robert Lambert, który zapisał na swoim koncie aż 15 punktów. Poza brylującym Lambertem dwucyfrowe zdobyczy punktowe wyszarpali Przedpełski i Dudek. Słabiej spisał się Jack Holder, ale punkty zdobyte przez juniorów w biegu młodzieżowym pomogły przechylić szalę zwycięstwa na korzyść gospodarzy. Po triumfie nad Włókniarzem torunianie mogli ze spokojem oczekiwać kolejnych spotkań, bo pokazali, że nie są już drużyną która zawodziła na początku sezonu, bo forma zawodników wyraźnie rosła i mogła dawać nadzieję na walkę o coś więcej niż tylko play-off. W perspektywie żółto-niebiesko-biali mieli jeszcze cztery mecze na własnym torze, a jak pokazał pojedynek z Lwami, byli w stanie wygrywać z każdym mocnym przeciwnikiem, bo MotoArena zaczęła być ich sprzymierzeńcem.
50 : 40 - "Duzers" i "Lambo" to za mało by wyrywać mecze i bronić punkty bonusowe.
Choć niespełna tydzień wcześniej Anioły pokonały Lwy 48:42 i zainkasowały 2 pkt do ligowej tabeli, ale także niespodziewanie bonus w Lesznie wywalczyli grudziądzanie i to sprawiło, że rewanż w Częstochowie urósł do meczu o bardzo dużą stawkę. Po przegranej w Toruniu Włókniarz nie zmienił miejsca w tabeli i dalej zajmował 4 lokatę, ale Apator awansował z 6 na 5. Zatem dla obu drużyn ważny był każdy punkt, gdyż walka toczyła się nie tylko o zwycięstwo, ale również o bonus. Stawka była tym większa, że aż cztery zespoły miały po 6 oczek w tabeli, więc aby móc powalczyć w fazie play-off, drużyny musiały dać z siebie wszystko. Każde potknięcie mogło skutkować brakiem możliwości walki o medale.
Wydawało się, że zawodnicy Apatora Toruń byli w nieco lepszej sytuacji, bowiem na bój przy Olsztyńskiej przejeżdżali z zaliczką 6 oczek, ale częstochowianie uporali się z własną nawierzchnią i na swoim obiekcie czuli się coraz lepiej. W porównaniu do poprzednich meczów domowych lub wyjazdowych, trenerzy nie zdecydowali się na większe rotacje w składzie. Kędziora postawił dokładnie na to samo ustawienie, w którym Włókniarz pojechał przeciwko GKM-owi Grudziądz, z kolei Sawina postanowił zmienić numery startowe Patryka Dudka i Jacka Holdera. Co oznaczało w praktyce, że Apator chciał wyprowadzać mocne ciosy w biegach z udziałem zielonogórskiego wychowanka. A miało to nastąpić w biegach z chimerycznym Lindgrenem, który najpierw miał pojechać w duecie z najsłabszym ogniwem Włókniarza - Jeppesenem, a następnie z szukającym formy Miśkowiakiem. W drugiej fazie meczu celem miało być ratowanie remisów, bo w dziewiątym biegu Dudek i Przedpełski mieli zmierzyć się z Madsenem i Smektałą, a w dwunastym z Miśkowiakiem i Woryną, kiedy to stawkę uzupełniał Zieliński. W takim ustawieniu przed meczem większym pewniakiem od Holdera, do wygrywania był właśnie Dudek, wobec czego to on rozstawiony został w roli prowadzącego, a zadaniem Holdera było przyjeżdżanie na co najmniej trzeciej pozycji. Po meczu można było powiedzieć, że Robert Sawina miał trenerskiego nosa, stawiając na dobrą dyspozycję "Duzersa", bowiem po wyśmienitym ściganiu w Włókniarz pokonał Apator 50:40 i zainkasował punkt bonusowy, ale zielonogórzanin dał z siebie 110% mocy, ale wsparcie miał tylko w Robercie Lambercie, który w biegu siódmym, ograł Madsena i pobił rekord toru o 0,15 sek, ustanowiony miesiąc wcześniej właśnie przez Duńczyka (63,02 sek). Na tablicy wyników jednak rekordy toru nie dopisywały punktów i po biegu dziesiątymdrużyny zjeżdżały odpowiednio z 35 i 25 punktami. "Lwy" satysfakcjonował ten wynik, ponieważ we wszystkich wyścigach czwartej serii odnotowano remisy, a to przybliżało gospodarz nie tylko do wygranej, ale też do bonusa. Torunianie próbowali jeszcze ów dodatkowy punkt wyrwać, bo ciągle był na wyciągniecie ręki i do boju obok Roberta Lamberta w wyścigu trzynastym desygnowali bojowo usposobionego Patryka Dudka. Niestety Smektała i Lindgren skutecznie zneutralizowali zapał Brytyjczyka, który dojechał na ostatnim miejscu, ale trener Sawina nie składał broni i pierwszy z biegów nominowanych to ponowna rezerwa taktyczna z której wszedł ograny bieg wcześniej Lambert i wygrał tę gonitwę, ale tym razem Paweł Przedpełski przyjechał ostatni. Wyścig kończący zawody mógł co prawda jeszcze pozbawić bonusa obie ekipy, ale kapitan Lwów - Leon Madsen stanął na wysokości zadania i wygrywając zapewnił swojej ekipie pełną trzypunktową meczową pulę. Torunianom na pocieszenie została wyśmienita forma wspomnianych Patryka Dudka i Roberta Lamberta, którzy zdobyli wspólnie, aż 31 z 40 punktów. Nikogo to jednak nie dziwiło, bo Brytyjczyk był najwyżej sklasyfikowanym Aniołem i zajmował dziewiąte 9 miejsce i ze średnią biegopunktową 2,143 brylując przy tym w gronie zawodników do lat 24. Lambert był ponadto niezwykle regularny i każdy mecz ligi polskiej od początku sezobo kończył z "dwucyfrówką", a w dwumeczu z Włókniarzem dwa razy zdobywał po 15 punktów. W obu starciach imponował szczególnie efektowną, ale też skuteczną jazdą na dystansie. Na przeciwnym biegunie znalazł się Jack Holder, który od początku sezonu szukał formy i był najsłabszym z toruńskich seniorów. Po przegranej Apator ciągle nie mógł być pewny awansu do play-off i u Holdera musiało nastąpić przełamanie, bo Anioły mogły sezon zakończyć już w sierpniu.
53 : 37 skuteczny rewanż na "Bykach" i trzeci z rzędu kapitalny mecz Lamberta.
Przed rozegraniem dziewiątej kolejki spotkań, na ekstraligę spadła plaga kontuzji. Osłabione zostały zwłaszcza te drużyny, które stosowały zastępstwo zawodnika w związku z zawieszeniem Rosjan w polskich rozgrywkach. Dotyczyło to również Apatora Toruń iUnią Leszno. Gospodarze od początku sezonu byli pozbawieni wsparcia Emil Sajfutdinowa. Ale w szeregach "Byków" z urazem obu łopatek zmagał się Piotr Pawlicki. Dodatkowo Janusz Kołodziej nabawił się kontuzji nogi i odpuścił ściganie na Motoarenie. Nieszczęście lesznian, było szansą dla Apatora na zdobycie pełnej puli punktów, bo też przewaga Unistów po pierwszym starciu nie była duża i wynosiła tylko cztery punkty, a zapewnił ją sędzia Krzysztof Meyze, który po błędnej decyzji w biegu trzynastym, pomógł gospodarzom w zdobyciu dwóch "oczek" do tabeli. Dla Aniołów spotkanie było też walką o prestiż, bo przez ostatnie lata torunianie mogli wręcz znienawidzić spotkania z Unią Leszno, bo na wygraną w Ekstralidze czekali od roku 2016. W latach 2017-2021 zawsze górą była już Unia, w tym czterokrotnie na Motoarenie. Tamten czas był jednak dla Byków latami obfitującymi w sukcesy, z kolei dla Aniołów były to lata niezwykle trudne. Nic więc dziwnego, że tym razem nikt w Grodzie Kopernika nie wyobrażał sobie, by nie wykorzystać tak poważnych kłopotów rywala i poprawić swojej sytuacji w ligowej tabeli. Zresztą także i przy pełnym zestawieniu leszczyńskiego zespołu gospodarze celowaliby w pełen sukces, chcąc iść za ciosem po tym, jak wygrali na własnym owalu z Włókniarzem Częstochowa.
Początek meczu pokazał jednak, że Unia bez walki tego spotkania nie odda. Szyki gospodarzom krzyżowali Doyle i Lidsey, którzy cały czas trzymali kontakt z rywalem. Ale niezawodny Robert Lambert i Patryk Dudek, skutecznie niwelowali liderów gości i byli wyróżniającymi się postaciami toruńskiej drużyny, a biegi z ich udziałem oglądało się z przyjemnością. To dzięki tej parze przed nominowanymi Apator wygrał mecz, a o losach punktu bonusowego miały zadecydować biegi nominowane, które rozpoczęły się od podwójnego zwycięstwa gospodarzy co przypieczętowało trzy punkty w dwumeczu na korzyść Aniołów. Ostatnia odsłona to zacięta walka, z której zwycięsko wyszedł Jason Doyle pokonując Patryka Dudka oraz Roberta Lamberta, ale tryumf ten nie miał większego znaczenia dla losów spotkania. Menedżer Robert Sawina, cieszył się z wygranej, ale miał też o czym myśleć. Przeciętne zawody odjechał Jack Holder oraz Paweł Przedpełski, a na dorobek Lamberta i Dudka cieniem rzuciła się seria bezdyskusyjnych porażek z Doylem. Drużyna Leszczyńska w pełnym składzie na pewno by wykorzystała moc Kołodzieja oraz Pawlickiego i mogłaby wrócić z Torunia z tarczą.
56 : 34 Derby ponownie dla Torunia.
Pięć dni po wygranej za trzy punkty z Unią Leszno przed Apatorem otwierała się szansa na zgarnięcie kolejnej pełnej puli. Na Derby Pomorza zawitał bowiem do Torunia GKM, który podobnie jak ostatni rywal Aniołów był mocno osłabiony. Z absencją do końca sezonu, kontuzjowanego Nickiego Pedersena, w Grudziądzu już się pogodzono, ale na dolegliwości związane z barkiem narzekał Przemysław Pawlicki, a podczas zmagań U-24 poobijał się Norbert Krakowiak. Mimo tego grudziądzanie nie składali broni i chcieli zdobywać punkty w ligowej tabeli, aby pierwszy raz w historii awansować do play-off. Gołębie błysnęły w Lesznie, gdzie przegrali tylko czterema punktami (43:47) i obronili cenny bonus, a przede wszystkim pokonali u siebie Włókniarza Częstochowa (48:42). W tych drugich zawodach Krakowiak zdobył aż 17 punktów i jawił się jako ten który może pociągnąć wynik GKM-u do końca sezonu. Niestety kontuzja dopadła zawodnika w najmniej odpowiednim momencie. W tej sytuacji trener Janusz Ślączka ogłosił, że w grudziądzkim składzie zadebiutuje Emil Breum, który był sklasyfikowany na siódmym miejscu w rozgrywkach do lat 24, w których 43 wyścigach wywalczył dla swojej drużyny 94 punkty i siedem bonusów, co dawało mu średnią biegową 2,256. Spośród wszystkich biegów, prawie połowę z nich wygrał (20), a tylko trzy razy nie zapisywał przy swoim nazwisku, choćby "oczka" - dwa razy był ostatni, a raz wykluczony. Dwudziestolatek został zatwierdzony do startów w Ekstralidze już przed meczem z Włókniarzem Częstochowa, ale swojej szansy nie otrzymał. W Toruniu miało być inaczej, bo debiutant z Danii zastąpił awizowanego w składzie niedoświadczonego juniora, Kacpra Wardulińskiego.
Przy kadrowych perturbacjach rywala, faworytem Derbów Pomorza byli torunianie. Żaden kibic w mieście Kopernika, nie chciał słyszeć o braku triumfu nad grudziądzanami. Tym bardziej że ostatni raz na Motoarenie, kiedy miejscowa publiczność mogła oklaskiwać wygraną w Ekstralidze nad lokalnym, znacznie mniej utytułowanym przeciwnikiem miał miejsce przed czterema laty. W 2019 górą byli goście, w 2020 torunianie jeździli w 1 Lidze, a w 2021 owszem, było zwycięstwo i to przekonujące (55:35), lecz przy pustych trybunach z uwagi na obostrzenia w związku z pandemią. Czwórka zawodników z cyklu Grand Prix, choć Jack Holder i Paweł Przedpełski jechali co prawda poniżej oczekiwań, ale cały czas stanowili dużą siłę uderzeniową zespołu prowadzonego przez Roberta Sawinę, zwłaszcza że mieli solidne wsparcie Roberta Lamberta i Patryka Dudka. Ostatecznie w Derbach Pomorza przeciwko GKM-owi ponownie lepszy w sezonie 2022 okazał się Apator Toruń. Zawody zakończyły się wynikiem 56:34, a najlepszym zawodnikiem spotkania był Patryk Dudek, który zdobył czysty komplet osiemnastu punktów i został 31 Aniołem, który nie znalazł pogromcy w spotkaniu ligowym. Przed "Duzersem" 18 punktów dla Aniołów zdobyło tylko sześciu innych jeźdźców, a byli to Żabiałowicz Wojciech - 6, Ząbik Jan - 1, Bajerski Tomasz - 1, Sullivan Ryan - 1, Miedziński Adrian - 1, Holder Chris - 1
Wygrana Apatora w dziesiątej kolejce za trzy punkty dała drużynie awans, aż na trzecie miejsce w tabeli i runda finałowa była już niemal pewna. Grudziądzanie myśląc o jeździe w play-offach, musieli szukać zdobyczy punktowych przede wszystkim w meczach u siebie. Do tego jednak potrzebny był punktujący Przemysław Pawlicki i Norbert Krakowiak, którzy w Toruniu pojechali poniżej swoich możliwości. Trzeba jednak pamiętać, że ta dwójka jechała mocno poobijana i przed meczem ich występ w Toruniu stał pod znakiem zapytania. Podobać mógł się debiutujący w lidze Emil Breum. Młody Duńczyk dobrze startował, ale często brakowało mu pomysłu na jazdę na trasie, co kończyło się utratą punktowanych pozycji. Apator z kolei kontrolował mecz od pierwszego biegu i stopniowo powiększał przewagę nad rywalem, ale nie oznaczało to, że w Grodzie Kopernika można było popadać w samozachwyt. Podobnie jak podczas starcia z Unią Leszno, martwiły słabsze momenty Jacka Holdera i Pawła Przedpełskiego. Zwłaszcza w przypadku konfrontacji z mocniejszymi rywalami, ich dyspozycja pozostawiała wiele do życzenia. Na przeciwległym biegunie byli Patryk Dudek i Robert Lambert, którzy na Motoarenie robili z rywalami co chcieli. Na brawa zasłużyli też Denis Zieliński oraz Krzysztof Lewandowski, którzy zdobyli łącznie aż 12 punktów i bonus, co było najlepszym wynikiem toruńskich juniorów do długiego czasu.
55 : 35 Ekstraligowy debiut Mateusza Affeta.
Faworytem
konfrontacji Koziołków z Aniołami, w ramach jedenastej kolejki spotkań bez
wątpienia był zdecydowany lider tabeli czyli Motor Lublin, dla którego sezon
układał się wprost idealnie. Atmosfera w drużynie po zawieszeniu Grigorija Łaguty polepszyła się, a osiągane wyniki mówiły same za siebie. Wicemistrzowie
kraju stracili w dziesięciu meczach tylko jeden punkt, remisując we Wrocławiu.
Pozostałe pojedynki wygrali, z czego połowę niezwykle przekonująco. Żaden z
ekstraligowych zespołów na swoim torze nie spisywał się tak dobrze, jak
lublinianie, którzy w pięciu występach zdobywali średnio 52,6 punktu.
Nikt zatem nie miał wątpliwości, że przed spotkaniem z Apatorem, to lublinianie
byli faworytem. Wprawdzie goście nad Bystrzycę zawitali piastując czwarte
miejsce w tabeli, to jednak mało kto sądził, że goście będą w stanie wywieźć ze
wschodniej części kraju jakieś punkty. Tym bardziej, że na początku maja Anioły
przegrały z Koziołkami u siebie 42:48. W szeregach Motoru nikt nie chciał żadnych
niespodzianek, dlatego postawiono na najmocniejsze armaty i sprawdzony układ
par. Niewątpliwie liderem Motoru był Mikkel Michelsen. Duńczyk posiadał
czwartą średnią biegopunktową w lidze na poziomie 2,396, przy czym
dwudziestoośmiolatek na swoim torze czuł się jak "ryba w wodzie", notując
jeszcze wyższą średnią bo 2,522. Sztab szkoleniowy liczył też na Dominika Kuberę i świetnie
dysponowanego w ostatnich meczach Jarosława Hampela, który trzy ostatnie starcia
na swoim torze kończył z dwucyfrową zdobyczą punktową.
Apator z kolei do Lublina jechał po dwóch zwycięstwach przed własną
publicznością, co wywindowało go w górną część tabeli i pozwoliło odetchnąć w
walce o udział w rundzie play-off. Mimo tego drużyna borykała się z problemami,
bo znacznie poniżej możliwości i tego, co było w sezonie 2021, jeździli Paweł
Przedpełski i Jack Holder, którzy odpowiednio legitymowali się średnimi
biegowymi 1,617 i 1,596, a to dawało im dopiero 26 i 27 miejsce na liście klasyfikowanych
zawodników ekstraligi. Chimeryczna forma obu jeźdźców była tym bardziej
problematyczna dla drużyny, bo torunianie jechali z zastępstwem zawodnika i
niemal w każdym meczu Polak i Australijczyk startowali po sześć razy. Anioły
miały jednak też swoje atuty. Dyspozycja Patryka Dudka i Roberta Lamberta była
znakomita, ale dwóch zawodników niewiele mogło zdziałać nie tylko w
Lublinie, ale też w ogóle w całym sezonie. Niewielkim smaczkiem całej batalii
był powrót na dobrze znany sobie teren wspomnianego Lamberta. Brytyjski zawodnik
w latach 2017-2019 startował w Motorze, walnie przyczyniając się do dwóch
awansów rok po roku. Niestety swojego pierwszego sezonu na ekstraligowych torach
Brytyjczyk nie mógł zaliczyć do udanych. Na tor wyjechał wówczas 44 razy,
osiągając średnią na poziomie zaledwie 1,227. W roku 2022 Lambert wracał
jednak na swój stary owal jako bardziej doświadczony jeździec i w znakomitej
formie. Lider Apatora w ostatnich 14 meczach w Ekstralidze nie zszedł ani razu
poniżej 10 punktów w meczu i ze średnią 2,213 posiadał dziewiątą średnią biegopunktową wśród zawodników najlepszej żużlowej ligi świata.
Niestety spotkanie na stadionie przy Alejach Zygmuntowskich obnażyło wszystkie bolączki Aniołów. Gospodarze od początku meczu mieli znaczną przewagę nad gośćmi, ale trener Robert Sawina i dyrektor Krzysztof Gałańdziuk nie decydowali się jednak na rezerwy, aż do biegu nr 10. Wówczas z rezerwy taktycznej pojechał Mateusz Affelt. Dla utalentowanego szesnastolatka był to debiut w Ekstralidze, a rywalami byli Mikkel Michelsen i Maksym Drabik. Już w trakcie meczu w mediach społecznościowych można było przeczytać opinie, że Sawina mógł podjąć taką decyzję w domowym spotkaniu z GKM-em, gdzie młodzieżowiec miałby większe szanse na punkty, ale sztab szkoleniowy próbował mentalnie budować pozycję podstawowych juniorów. Bieg ten wygrał Patryk Dudek, który został drugim po Robercie Lambercie zawodnikiem w żółtym lub białym kasku, który wygrał wyścig indywidualnie. Niestety debiutant, który zastąpił Krzysztofa Lewandowskiego oglądał plecy bardziej doświadczonych kolegów, ale pozostawił po sobie dobre wrażenie. Debiutant na torze pojawił się raz jeszcze w biegu dwunastym, ale i tym razem musiał uznać wyższość bardziej doświadczonych rywali. Przed wyścigami nominowanymi wszystko było jasne bo mający na koncie 51 punktów Lublin zainkasował komplet punktów i pewnie zmierzał po pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej. Lublinianie ani na moment nie stracili kontroli nad przebiegiem spotkania i już po pierwszej serii startów jasne było, że Apator polegnie z kretesem. Gospodarze wygrali indywidualnie aż 11 biegów i pokazali dlaczego są zdecydowanym liderem tabeli. Zupełnie odwrotnie spisał się zespół Roberta Sawiny, który ponownie na wyjeździe zmagał się ze starymi i znanymi problemami, ale tym razem nawet dotychczasowa dwójka liderów pojechała poniżej oczekiwań. W poprzednich meczach wyjazdowych Robert Lambert i Patryk Dudek trzymali toruński zespół w zasięgu rywali, ale w Lublinie ta dwójka zdołała wygrać tylko po dwa biegi. Podobnie jak w poprzednich meczach słabo spisywali się Jack Holder i Paweł Przedpełski. Do biegów nominowanych przy nazwiskach tej dwójki znaleźć można było tylko jedynki lub zera, ale kapitan Apatora przełamał się w 14 gonitwie i wygrał wyścig. Jedynym plusem meczu w Lublinie był debiut Mateusza Affelta w Ekstralidze. Młody zawodnik punktów nie zdobył, ale mimo młodego wieku nie odstawał swoją jazdą od swoich nieco starszych kolegów i wlał nadzieję na punkty zdobywane przez toruńską formację młodzieżową.
47 : 43 Wygrana Apatora w ostatnim biegu, ale dwumecz z Gorzowem bez bonusa. Lewandowski okradziony przez sponsora.
W ramach dwunastej kolejki
spotkań miał podjąć Stal z Gorzowa. Niestety przed meczem okradziony ze sprzętu
został Krzysztof Lewandowski. W tygodniu poprzedzającym mecz junior Apatora
Toruń wraz z rodzicami, pojawił się na komisariacie policji w Toruniu i złożył
zawiadomienie o kradzieży swoich dwóch najlepszych motocykli. Było to efektem
awantury do jakiej doszło z jednym z byłych sponsorów. Sytuacja była bardzo
poważna, ponieważ w wyniku trwającego od dawna nieporozumienia, Krzysztof
Lewandowski przed najważniejszą częścią sezonu stracił dwa swoje najlepsze
silniki, a straty wyceniono na 100 tysięcy złotych. Spór wydawał się trudny do
rozwiązania, bo osoba która zabrała motocykle siedemnastoletniego zawodnika
uważała, że należy jej się ekwiwalent za pomoc młodemu jeźdźcowi. "Ta osoba
powiedziała nam, że jak Lewandowski był młody, to ona mu pomagała. Mówiła, że
mieli umowę. Teraz Lewandowski zaczął zdobywać punkty w Ekstralidze. Osoba,
która do nas przyszła powiedziała, że Lewandowski powinien pieniędzmi za zdobyte
punkty w Ekstralidze się z nią podzielić. Mówiła, że Lewandowski ma jej płacić i
zapewniła nas, że motocykle są jego" - mówi jeden z policjantów.
Na szczęście sytuację szybko opanował toruński klub i nic nie zagrażało
występowi zawodnika w meczu przeciwko Stali Gorzów. "Władze Apatora Toruń
stanęły na wysokości zadania i wyposażyły Lewandowskiego w dwa motocykle. Junior
miał okazję ścigać się na nich podczas treningów i zawodów DMPJ, więc cała
sytuacja nie powinna mieć wpływu na jego postawę w meczu ligowym. Twierdzę
nawet, że teraz będzie mu już łatwiej, bo awantura ciągnęła się od dłuższego
czasu i przeszkadzała mu w normalnych przygotowaniach. Teraz będzie mu łatwiej"
-
mówił przed meczem trener zespołu Robert Sawina.
A trzeba przyznać, że Lewandowski w starciu Apatora z wiceliderem tabeli był
kluczową postacią, bo właśnie juniorzy gospodarzy mieli zrobić różnicę, która
pozwoliłaby odprawić rywala z kwitkiem. Zwłaszcza, że wynik tego spotkania mógł
mieć spory wpływ na układ tabeli po zakończeniu fazy zasadniczej, a co za tym
idzie, także na to, jak miały wyglądać pary ćwierćfinałowe w play-off. Pierwszy
mecz w Gorzowie zakończył się zwycięstwem Stali 47:43 i walka toczyła się
również o o punkt bonusowy, bo obie drużyny zamierzały zgarnąć całą pulę i w
walce tej mieli swoje argumenty, by tego dokonać. Na papierze nieco
silniejszym zespołem dysponowali przyjezdni, ale w ostatnich latach Toruń nie
był dla nich zbyt szczęśliwym obiektem na zdobywanie punktów. W ostatnich latach
2018-2021 Stal nie wygrała bowiem żadnego meczu w Toruniu, przegrywając z
Apatorem nawet w fatalnym dla niego sezonie 2019, gdy Anioły spadały z Ekstraligi.
W roku 2022 gorzowianie dysponowali jednak czwórką znakomitych liderów, z
dwukrotnym mistrzem świata Bartoszem Zmarzlikiem na czele. Niestety punkty juniorów, a
także zawodnika do lat 24 były jedną wielką niewiadomą. Patrick Hansen, w
pierwszych meczach zapracował na wiele pochwał, ale z każdym kolejnym meczem
przeżywał coraz większy kryzys, a jego problemy pogłębiały się z tygodnia na
tydzień. W nieco lepszej formie był Wiktor Jasiński, ale nie można było
spodziewać się, że którykolwiek z nich zabłyśnie w wyjazdowym starciu.
Żużlowców z grodu Kopernika do zwycięstwa miał poprowadzić niezawodny na MotoArenie duet Patryk Dudek - Robert Lambert wspierany juniorami, ale kluczem do zwycięstwa Apatora za trzy punkty miał być Paweł Przedpełski i Jack Holder. To właśnie ta dwójka musiała spisać się choćby nieco lepiej niż w ostatnich tygodniach, by "Anioły" mogły sięgnąć po zwycięstwo za trzy meczowe oczka. Co ciekawe przed meczem 15 lipca 2022, kilka dni po swoich trzydziestych urodzinach, Patryk Dudek sprawił miłą niespodziankę toruńskim kibicom i pokazał, że klub z Torunia stał się jego drugim domem, bowiem przedłużył kontrakt na kolejne dwa lata: "jestem zadowolony z przedłużenia kontraktu. Czas pokaże co z tego wyniknie, gdyż sezon trwa i musimy skupić się na pozostałych meczach. Jednak papierkowe sprawy mam już sobą i będę miał spokój medialny przez 2 lata. Z tego się cieszę". Duzers podpisując kolejną umowę w Toruniu, zaprzeczył tym samym słowom, które miał wypowiedzieć po odejściu z Falubazu, a na które powoływał się w listopadzie ubiegłego roku zielonogórski prezes Wojciech Domagała: "Gdy się rozchodziliśmy, to ustaliliśmy, że gdy odbijemy elitę, wówczas Patryk wróci do naszego klubu. Zawarliśmy dżentelmeńską umowę, która ma pokrycie także w słowach Patryka. Gdy ostatnio się z nim widzieliśmy, powiedział "montujcie ten skład mocny, bo chcę tu za rok jeździć w Ekstralidze". Tak więc torunianie już w lipcu 2022 rozpoczęli budowanie składu na rok 2023 i w pierwszej kolejności skupili się na utrzymaniu dotychczasowej kadry, bowiem tylko na takie ruchy kontraktowe pozwalał regulamin. Podpisanie kontraktu z Dudkiem, było pierwszą odsłoną w budowaniu przyszłorocznego potencjału, a toruńscy decydenci z niecierpliwością czekali na rozstrzygnięcia i decyzje w sprawie sankcji nałożonych na rosyjskich żużlowców, bowiem do składu mógł powrócić Emil Sajfutdinow co tajemniczo sugerował właściciel toruńskiego klubu Przemysław Termiński: "Żadne negocjacje nie są proste, nie tylko te z Patrykiem. Zawodnicy mają swoje oczekiwania i potrzeby, koszty funkcjonowania rosną z roku na rok, bo sami państwo widzą, co się dzieje na rynku, ale udało się wypracować kompromis, który klub mógł zaakceptować, a Patrykowi pozwoli się ścigać i odnosić sukcesy. Cieszę się, że udało się znaleźć porozumienie. Mogę powiedzieć, że w opinii działaczy, pani prezes, czy też mojej, jako właściciela klubu, to drużyna na kolejny rok jest już dograna. Oczywiście wszystko może się pozmieniać, są niuanse, które zostały, ale skład drużyny jest przemyślany. Już wkrótce poinformujemy państwa o kolejnych zawodników, którzy dołączą do naszej drużyny. Na pewno będziemy mieli czterech silnych seniorów. Rozważamy jednak dwa scenariusze. Pierwszy zakłada poszukanie kogoś z większym doświadczeniem, z historią, po prostu dobrego zawodnika. Drugi natomiast zakłada, że skupimy się na czterech silnych seniorach i na U24 będziemy wykorzystywać naszych zawodników". Słowa właściciela spełniły się znacznie szybciej niż wszyscy się spodziewali, bowiem w dniu meczu swoją przynależność do zespołu przez kolejne dwa lata ogłosił Robert Lambert.
Po tak szybkich ruchach kadrowych kibice z niecierpliwością czekali na kolejne kontrakty. Ale w sezonie 2022 było jeszcze kilka meczów do odjechania, a 17 lipca ważny pojedynek ze Stalą Gorzów skupiał uwagę całego żużlowego Torunia. A skupienie musiało być wielkie, bo mecz dostarczył niesamowitych emocji i torunianie dopiero w ostatnim biegu zapewnili sobie meczowe zwycięstwo 47:43, a wynik ten oznaczał, że żadna z drużyn nie zdobyła punktu bonusowego. Liderami gospodarzy byli bohaterowie przedmeczowych kontraktów Patryk Dudek i Robert Lambert, obaj zdobyli 12 oczek i bonus. Dla gości najlepiej punktował Bartosz Zmarzlik - 11 punktów. Wszystko wskazywało na to, że w play-offach mogło dojść ponownie do pojedynku obu drużyn, a to zwiastowało emocje w których nie sposób było wskazać faworyta.
43 : 47 Chris Holder w barwach ostrowskich, lepszy od Jacka Holdera w barwach toruńskich.
Niekwestionowanym faworytem ostatniego dla Apatora spotkania wyjazdowego w rudzie zasadniczej były Anioły. Była to sytuacja niecodzienna, bowiem od kilku lat torunianie nie dość, że nie wygrywali na wyjeździe, to dodatkowo musieli drżeć o wyniki spotkań na własnym torze. Jednak gospodarze chcieli godnie pożegnać się z najlepsza ligą świata oraz ze swoimi kibicami w sezonie 2022. Sympatycy żużla w Ostrowie na pewno mieli w pamięci ostatni mecz przed własną publicznością przeciwko drużynie z Torunia, a było to na zapleczu ekstrakalasy w sezonie 2020, kiedy to po dreszczowcu Apator doznał pierwszej porażki w sezonie, przegrywając 46:44. Taki wynik kibice z Ostrowie wzięliby w ekstraklasie z pocałowaniem ręki i nie miało znaczenia, że ich drużyna była już pewna spadku, ale wszyscy liczyli na to, że Ostrovia nie będzie pierwszą w historii drużyną, która zakończy ekstraligowe rozgrywki z zerowym dorobkiem punktowym w tabeli.
Siłą napędową zespołu mieli być juniorzy, którzy o ile w zeszłym sezonie byli dla ostrowian wartością dodaną, o tyle w ekstralidze stali pięta achillesowa. Jednak młodzieżowcy ostrowscy regularnie mierzyli się w tym sezonie z rówieśnikami z Torunia i częstokroć wypadali lepiej w tej konfrontacji. Dodatkowo na zespole nie był już presji i zespół Mariusza Staszewskiego mógł pojechać na luzie, pokazując swoim fanom walkę i żużlowy kunszt na najwyższym poziomie. Języczkiem u wagi był występ Chrisa Holdera, który przez 13 lat z sukcesami reprezentował barwy toruńskie i teraz po raz drugi miał pojechać przeciwko swojemu bratu oraz przeciwko byłej drużynie. Torunianie do Wielkopolski pojechali w najmocniejszym zestawieniu i ich celem było zwycięstwo. Podopieczni Roberta Sawiny, mieli pewny udział w fazie play off, mimo to nie było mowy o jakimkolwiek odpuszczaniu, gdyż liczyli na jak najlepsze miejsce po rundzie zasadniczej, by nie wpaść na najtrudniejszych rywali już w ćwierćfinale. Po gorszym początku sezonu, zawodnicy Apatora Toruń, złapali wiatr w żagle i rośli w siłę z każdym meczem i każdy inny wynik, niż wygrana w Ostrowie, zostałby uznany za dużą niespodziankę.
Ostatecznie miało i mogło być jak nigdy, ale skończyło się jak zawsze. Toruń przed biegami nominowanymi prowadził tym samym 42:36, ale ostrowianie nie składali broni, bo fantastycznym wyjściem spod taśmy i rozegraniem pierwszego łuku w przedostatniej odsłonie dnia, popisał się Chris Holder, który z Berntzonem przywiózł podwójne zwycięstwo i na tablicy przed ostatnim biegiem widniało tylko dwupunktowe prowadzenie gości. Jednak w ostatnim biegu to drużyna z Torunia miała lepszy moment startowy i po objęciu prowadzenia na trasie kibice mogli podziwiać niesamowitą bratobójczą walkę braci Holderów, z której zwycięsko wyszedł ten starszy i ostatecznie mecz zakończył się wynikiem 43:47 dla Apatora, a Ostrów spełnił swoje marzenie, przekraczając 40 punktów w meczu. Apator z kolei zachował zimną krew i po bardzo dobrym wyjeździe spod taśmy dowiózł prowadzenie do końca. Dudek i Holder uratowali honor torunian w kluczowym momencie, a gospodarzom odebrali ogromne nadzieje na niewątpliwy sukces W przypadku ostrowian, jeśli w przyszłym roku, pierwszej lidze zespół ten pojedzie z takim zębem jak w ostatniej potyczce przed własną publicznością w sezonie 2022, to rozbrat z najlepszą ligą świata mógł potrwać zaledwie rok.
45 : 45 Zwycięski remis Apatora.
Przed ostatnią kolejką rundy zasadniczej, można było stwierdzić, że Apator Toruń jechał najlepszy sezon od kilku lat. Podopieczni Roberta Sawiny pierwszy raz od 2016 mieli zameldować się w play-off żużlowej Ekstraligi, a to napędzało żużel w mieście, który cieszył się coraz większą popularnością. Dzięki temu, Anioły w najważniejszej części sezonu mogły liczyć na rekordy frekwencji i spory zastrzyk pieniędzy! W rundzie zasadniczej toruński klub zarobił na biletach kilka milionów złotych, ale w sześciozespołowym play-off klubową kasę mogło zasilić dodatkowe półtora miliona.
W trakcie meczu ku zadowoleniu kibiców przekazano kolejny komunikat dotyczący budowy składu "Aniołów" na sezon 2023. Po tym jak w Toruniu podpisano dwuletnie umowy z Patrykiem Dudkiem i Robertem Lambertem, nadszedł czas na dopełnienie formalności związanych z angażem Pawła Przedpełskiego. Wychowanek "Aniołów" zadeklarował tym samym pozostanie w macierzystym klubie przez kolejne dwa sezony (2023-2024). Decyzja o pozostaniu Przedpełskiego w klubie oznaczała, że otoczenie musi zmienić Jack Holder, który miał trafić do Motoru Lublin. Pierwotny plan działaczy z Torunia zakładał, by podpisać umowę również z Holderem, a następnie na starcie sezonu 2023 podjąć decyzję o tym, kto z dwójki Przedpełski-Holder odejdzie na wypożyczenie, ale tego planu nie udało się zrealizować, bo żaden z zawodników nie chciał tkwić w niepewności co do przynależności klubowej. Tym samym klub z Grodu Kopernika miał zagwarantowane usługi trzech seniorów w kolejnych latach, a czwartym do brydża miał być powracający z alienacji sportowej Emil Sajfutdinow i zagadką co do składu na rok 2023 pozostawało jedynie, kto zmieni Roberta Lamberta - najskuteczniejszego jeźdźca do lat 24, który kończył 25 lat i stawał się pełnoprawnym seniorem.
Dla kibiców najważniejsze były jednak bieżące rozgrywki, bo przed Apatorem otwierała się długo wyczekiwana możliwość walki o medale. Niestety mecz z dolnośląską ekipą zasiał mały niepokój, bowiem wrocławianie prowadzili niemal przez cały mecz, by ostatecznie zremisować 45:45. To na szczęście dla Aniołów oznaczało, że w fazie play-off ich rywalem miała być osłabiona Stalą Gorzów. Mecz na żywo w raz z rodziną oglądał oglądał Ryan - legenda toruńskiego Apatora. Australijczyk nie zawiódł się, bo widowisko było przednie, ale trzeba jasno napisać, że w ostatnim meczu rundy zasadniczej Anioły miały dużo szczęścia (upadek, a potem wykluczenie Bartłomieja Kowalskiego) i niewiele brakowało, a byłaby porażka i zupełnie inne nastroje. Jednak jak mawia przysłowie szczęście sprzyja lepszym, ale szczęściu trzeba czasem pomóc. Poza tym w sporcie nie od dziś wiadomo, że granica pomiędzy zwycięstwem a porażką, między euforią a smutkiem, bywa bardzo cienka. Tak więc całoroczne wysiłki działaczy oraz sztabu Apatora wypadało, a wręcz trzeba było docenić. Na atmosferę wokół klubu przed rundą play-off świetnie wpłynęło przedłużenie współpracy z liderami, Patrykiem Dudkiem, Robertem Lambertem, Pawłem Przedpełskim. Euforię trybun studził jednak kolejny słaby występ Jacka Holdera, którego punktów zabrakło do zwycięstwa. Młodszy z braci Holderów w całym spotkaniu zdołał tylko dwukrotnie wyprzedzić równie słabo dysponowanego na MotoArenie Gleba Czugunowa. Niepokojące było też to, że "Anioły" praktycznie nie zwyciężali w biegach, bo siedem biegów zakończyli indywidualnym tryumfem, a tylko pięć z nich torunianie zdołali wygrać drużynowo. "Bohaterem torunian" został dość niespodziewanie Bartłomiej Kowalski z ekipy Sparty, który spowodował upadek Dudka czym odwrócił losy spotkania i dał radość gospodarzom.
Najwyższą klasę rozgrywkową opuszczała Arged
Malesa Ostrów Wielkopolski, która zakończyła sezon z zerowym dorobkiem punktowym.
Drużyna trenera Mariusza Staszewskiego przegrała wszystkie 14 meczów, ale o tym
że skład ostrowian był za słaby na Ekstraligę mówiła większość ekspertów już
przed sezonem. Czternaście porażek nie było więc żadnym zaskoczeniem, ale gdy
ostatnia drużyna w tak wąskiej lidze, nie zdobywa ani jednego punktu meczoweg,
musi być powodem do głębszej refleksji. Przede wszystkim nasuwało się pytanie,
kiedy podobna rzecz miała miejsce, bo nawet drużyny które bankrutowały w trakcie
sezonu, albo miały inne problemy, potrafiły wygrać przynajmniej jedno spotkanie.
Oceniając występ ostrowian w 2022 roku warto dodać, że zespół po dość
niespodziewanym tryumfie w pierwszej lidze w roku 2021 i awansie, miał trudne
zadanie przy budowaniu składu na miarę najlepszej ligi świata,, bo regulamin
stawiał beniaminka w beznadziejnej sytuacji. Dlatego do Ostrowa sprowadzono w
zasadzie tylko Chrisa Holdera i uznano, że Australijczyk plus inwestycje w
sprzęt pozostałych zawodników mogą dać jakieś nadzieje na meczowe punkty.
Ostatecznie założenia te nie sprawdziły się i sezon zakończył się dla Ostrowa
klęską, bo drużyna przegrywała mecz średnio różnicą 18 punktów i tylko w dwóch
meczach przekroczyła 40 meczowych oczek.
Co ciekawe ostatnim największym przegranym ligowych rozgrywek na najwyższym
szczeblu, był zespół który spadał z
ligi w roku 1989 roku i była to drużyna z...Ostrowa, która przegrała wszystkie 18 meczów, a w tabeli
na ich koncie widniał bilans... minus 16 punktów, bowiem obowiązywał wówczas zapis, że
przegrane różnicą co najmniej 25 punktów, karane były dodatkowym punktem ujemnym.
A niestety Ostrovia na 18
meczów, zanotowała wówczas, aż 16 takich porażek.
46 : 44 Patryk Dudek bohaterem Torunia
Torunianie
do fazy play-off przystępowali z czwartego miejsca w tabeli, ale apetyty w
Apatorze były co najmniej na pozycję medalową, bowiem pierwszym
przeciwnikiem była Stal Gorzów, która na papierze
dysponowali nie tylko nieco słabszym składem,
ale dodatkowo była rozbita kontuzjami.
Podobnie jak przed rokiem w fazie finałowej, kontuzji łopatki nabawił się Martin
Vaculik. Ponadto otwartego złamania kości strzałkowej oraz piszczelowej doznał
Anders Thomsen. Do składu miał nie wrócić również utalentowany szesnastoletni
Oskar Paluch. Te wszystkie sytuacje stawiały Stal w krytycznym położeniu i ich
szanse na awans do półfinału niesamowicie zmalały. Jedynym ratunkiem było
wywalczenie jak największej liczby punktów w obu meczach i liczyć na awans jako lucky loser. Stal jednak miała w swoim składzie Bartosza Zmarzlika, ale ten
musiał dostać solidne wsparcie od Szymona Woźniaka oraz Patricka Hansena.
Torunianie z kolei oprócz dwóch liderów Patryka Dudka i Roberta Lamberta, którzy
cały sezon nie zawodzili trenera Roberta Sawiny, musieli sportowo zaprogramować
na 4-5 pkt więcej Jacka Holdera i Pawła Przedpełskiego, bo tylko wówczas Anioły
miały szansę wywalczyć którykolwiek z medali. Ostatecznie zdziesiątkowana
kontuzjami Stal postawiła się Apatorowi, a honor Aniołów uratował Patryk Dudek,
który w ostatnim biegu pokonał Bartosza Zmarzlika,
zapewniając swojej drużynie minimalne zwycięstwo 46:44.
Gorzowianie wynik z MotoAreny przed meczem braliby w ciemno, a dziewiętnaście punktów Zmarzlika
w
siedmiu startach nikogo nie dziwiło, a wręcz przeciwnie budziło szacunek.
Zwłaszcza, że przed rundą play-off gorzowski wychowanek oświadczył, że zmienia klub i mógł sobie odpuścić
"umieranie" za Stal. Zmarzlik wykazał jednak klasę i profesjonalizm walcząc o
każdy centymetr toru. Arcyważne punkty dołożyli również Hansen i Woźniak, a
kluczowe dla losów dwumeczu zwycięstwo w biegu 12 zanotował Jasiński.
Wśród gospodarzy każdy notował zwycięstwa i niespodziewane porażki z niżej
notowanymi rywalami. Jednak najbardziej zawiódł Jack Holder. Australijczyk nie
tylko słabo jeździł, ale jeszcze dodatkowo sprawiał wrażenie obrażonego na cały
świat, a po kłopotach sprzętowych przed biegiem dziesiątym przesiadając się na
drugi motor nie wykazywał nadmiernej ochoty by zrobić to szybko by zdążyć przed
upływem dwóch minut. Nikt jednak nie podejrzewał go o to, żeby mu nie zależało
na punktach. Ale zdobycz Holdera 5+2 pkt, jak na uczestnika Grand Prix, była
słabym wynikiem. Tym bardziej, że Jack Holder w ostatnim czasie wielokrotnie
udowadniał, że jest w wysokiej formie. W przeddzień meczu na Motoarenie stanął
na podium Grand Prix Challenge, a wcześniej błyszczał w "Speedway of Nations".
Takie zachowanie budziło uzasadnione wątpliwości, bowiem zakulisowe glosy
mówiły, że Australijczyk jakiś czas temu dostał do zrozumienia, że
zabraknie dla niego miejsca w składzie "Aniołów", a jego nowym klubem będzie
Motor Lublin. To jednak nie usprawiedliwiało zawodowego
sportowca, by gniewać się na kibiców i nie podziękować im za doping po meczu.
Nie spodobało się to fanom Aniołów zasiadającym na trybunach i gdy zawodnicy po
meczu wyszli na tor bez
Australijczyka z trybun niosło się głośne "Gdzie jest Holder, a Ci którzy nie powinni
być nazywani kibicami, mieli również rzucać do parkingu przedmioty i obrażali
zawodnika?!"
51 : 39 dwumecz dla Gorzowa. Lucky looser dla Torunia.
Anioły na rewanżowe spotkanie w ćwierćfinale play-off jechały mocno podrażnione, bo przewaga wypracowania na własnym torze mimo osłabienia rywala nie pozwalała spokojnie myśleć o kolejnej fazie rozgrywek. Stalowcy mimo, ze w ich składzie miało ponownie zabraknąć Andreasa Thomsena byli faworytem. Do składu powracał bowiem Martin Vaculik, a także Oskar Paluch, którzy na na swoim domowym torze byli bardzo mocni i zdobycie 46 punktów choć było wyzwaniem, to pod wodzą Bartka Zmarzlika było zadaniem możliwym do zrealizowania. I tak też się stało, choć mecz otrzymał status zagrożonego z uwagi na opadu deszczu, ale plandeka którą w położono na gorzowski nie przeszkodziła zmotywowanej świetnym występem w Toruniu drużynie gospodarzy, którzy ruszyli "z kopyta" już od pierwszego biegu i zaczęli pokazywać, że ani myślą o tym, by przegrać dwumecz i ryzykować odpadnięciem z Ekstraligi już na etapie ćwierćfinału play-off. Stal dopełniła dzieła w ostatnim biegu nominowanym który wygrała 5:1 ustalając wynik na 51:39. Co w dwumeczu oznaczało dziesięciopunktową przewagę nad Apatorem i awans do półfinału. W dwumeczu klasą dla siebie był Bartosz Zmarzlik, który w rewanżu zdobył komplet 18 punktów, a w dwumeczu z Apatorem stracił tylko dwa oczka. W rewanżu świetnie jechał także Martin Vaculik. Z kolei fani żółto-niebiesko-białych zdążyli już przywyknąć do tego, że Robert Lambert brał na swoje barki walkę z rywalami. Po wpadce w pierwszym biegu, w kolejnych pokazywał, że na stadionie im. Edwarda Jancarza czuje się bardzo dobrze i na swoim koncie miał dwa z trzech indywidualnych zwycięstw Apatora. W Gorzowie do swojej nominalnej dyspozycji powrócił Jack Holder, który przy swoim nazwisku zapisał 11 punktów. Kibiców nieco zawiódł z kolei Patryk Dudek, który nie wygrał żadnego biegu, a przy jego nazwisku zapisano zaledwie jedną "dwójkę" i to przy wykluczeniu młodzieżowca Stali. Nic więc dziwnego, że wielu czuło niedosyt, bo krajowy lider Apatora nie powinien notować tak słabych występów w najważniejszej części sezonu.
Na szczęście dla Apatora wynik dwumeczu i
rozstrzygnięcia z pozostałych dwóch żużlowych aren, premiowały Anioły do dalszej
fazy play-off jako "lucky loser" i paradoksalnie rola, którą przed
toruńsko-gorzowską potyczką przypisywano Stalowcom stała się szczęściem Aniołów. Ostatecznie
do półfinału play-off oprócz Gorzowa i Torunia
awans wywalczyła również ekipa Motoru Lublin, która pokonała dwukrotnie Unię Leszno
(na
wyjeździe 49:41, u siebie 51:39). W spotkaniach tych Koziołki miały cały czas wszystko pod kontrolą, choć przez moment Byki w
Lublinie prowadziły, co mogło najbardziej szokować kibiców w… Toruniu, bo
przez
moment lesznianie w wirtualnej tabeli bardzo zbliżyli się do Aniołów i gdyby
poszli za ciosem, to zostaliby niespodziewanym "lucky loserem". W decydujących
momentach Motor wrzucił jednak wyższy bieg i pewnie pomknął w kierunku półfinałów.
Niepokonany w pierwszej rundzie był również Włókniarz Częstochowa, który
najpierw zdobył stadion Olimpijski, a później "wypunktował" u siebie Spartę
Wrocław wygrywając aż
52:38. I choć wynik z Częstochowy był najwyższą wygraną w tej fazie rozgrywek,
to nie dał on częstochowianom zwycięstwa w fazie ćwierćfinałowej, bo o cztery małe
punkty więcej zgromadził Motor Lublin. Tak więc zgodnie z tabelą ćwierćfinałów
play-off, w półfinale torunianie trafili na najmocniejszą ekipę fazy zasadniczej
czyli Motor Lublin i raczej nie
byli faworytem tej potyczki. Stal Gorzów z kolei jechała na pierwsze półfinałowe
starcie do Częstochowy, a Unia Leszno i Sparta mogły rezerwować wakacyjne
bilety, bo zakończyły sezon.
Niestety
sezon zakończył się również dla Adrian Miedzińskiego, który opuścił Apator i
związał się kontraktem z Polonią Bydgoszcz. W fazie zasadniczej zaawodnik
spisywał się przeciętnie, ale przywoził dla Gryfów ważne punkty. Niestety w
pierwszym półfinałowym meczu play-off w eWinner 1 lidze, w którym Polonia
Bydgoszcz mierzyła się z na torze w Zielonej Górze z Falubazem, zawodnik upadł i
wprost ze stadionu został odwiedziony do szpitala i niemal natychmiast został
wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej, bowiem został stwierdzony uraz aksonalny, który stanowi najcięższą postać urazu zamkniętego mózgu. Dodatkowe
testy wykluczyły na szczęście złamania kości, ale ucierpiał kręgosłup zawodnika,
a dokładnie odcinki szyjne i piersiowe. Do upadku doszło w biegu ósmym, z winy
Adriana, który stracił kontrolę nad motocyklem i wpadł na jadącego po
zewnętrznej Maksa Fricke'a. Obaj zawodnicy upadli, ale bezwład z jakim ciało
Miedziaka uderzyło o tor było dramatycznym obrazem. Na domiar złego do zdarzenia
doszło na prostej, czyli w tej części toru, która nie jest
osłonięta dmuchanymi bandami, a prędkość zawodników największa. O ile
Australijczyk szybko dał znać, że wszystko jest dobrze, to z Miedzińskim
sytuacja była znacznie gorsza i od razu trafił na nosze, a potem został
odwieziony do szpitala.
Niestety to nie było pierwsze zdarzenie w karierze trzydziestosiedmioletniego zawodnika.
Jak policzyli statystycy, Adrian w trakcie swojej żużlowej kariery miał ponad
150 upadków, a od lat uchodzi za wyjątkowo pechowego żużlowca. Najwięcej
problemów miał właśnie przez ofensywne ułożenie ciała na wyjściach z łuków,
gdzie często zdarzało mu się stracić kontrolę nad motocyklem. Nikt jednak nie
pamiętał Adrianowi tych zdarzeń, bowiem wszyscy byli zaniepokojeni stanem
zdrowia byłego reprezentanta kraju. Z różnych stron napływały słowa wsparcia, często proszące o modlitwę za
zawodnika, bo choć jego stan był stabilny to 90% pacjentów po tego typu urazach
nigdy nie odzyskiwało przytomności. Dla tych zaś, którym się to udało, powrót do
zdrowia był bardzo długotrwałym procesem.
Wsparcie dla Adriana płynęło również od toruńskich fanów, którzy po meczu w
Gorzowie udali się do Zielonej Góry, gdzie pod szpitalem wywiesili okazały
transparent z napisem "Miedziak walcz! Apator z Tobą!". Z poszkodowanym
kolegą mentalnie łączyli się również zawodnicy Aniołów, którzy na obchód toru w Gorzowie
założyli koszulki z napisem "Miedziak, Trzymaj się", a po meczu
Robert Sawina powiedział: "Jeszcze w czwartek smsowałem z Adrianem i jest
mi bardzo przykro, że stało się to, co się stało. Adrian - jesteśmy z tobą!
Wierzymy, że wyjdziesz obronną ręką z tego przepotężnego karambolu. Nasze myśli
od momentu wypadku cały czas są związane z Adrianem. Jest jednym z nas.
Gdziekolwiek nie startuje, zawsze będzie jednym z nas i to się nie zmieni".
Wsparcie
dla Adriana w mediach społecznościowych popłynęło również do byłego zawodnika
Apatora
Darcy Warda, który właśnie na torze w Zielonej Górze zakończył karierę z
urazem kręgosłupa: "Pomyślałem, że i ja powiem coś o moim koledze. Miedziak,
spędziłem z tobą dobre czasy. Ścigaliśmy się razem w Toruniu przez 5 lat (…)
Wszystkiego najlepszego, bracie".
A stan zdrowia Adriana był bardzo poważny, a powiedział o tym prof. Konrad Rejdak,
który na co dzień był kierownikiem Katedry i Kliniki Neurologii Uniwersytetu
Medycznego w Lublinie: "Przyczyną obecnych problemów jest niedawny uraz,
a wcześniejsze wypadki nie mają aż takiego istotnego znaczenia. Oczywiście
niewielkie urazy mózgu, rodzą ryzyko w przyszłości i po wielu latach mogą
wpływać na przyspieszenie procesu neurozwyrodnienia mózgu. Dużo o tym mówi się
choćby w futbolu amerykańskim. Mówimy jednak o zmianach na przestrzeni
dziesiątków lat, które nie wpływają na aktualny stan zdrowia pacjenta.
Jeśli u pacjenta pojawiały się odruchy obronne i wprowadzono go w śpiączkę
farmakologiczną dla jego bezpieczeństwa w celu wprowadzenia procedur
leczniczych, to może być przesłanką o lepszym rokowaniu niż gdyby stan kliniczny
byłby tak ciężki, że stan śpiączki był bezpośrednim skutkiem urazu mózgu.
Wówczas pacjent nie wymaga sedacji lekami gdyż nie reaguje na żadne bodźce.
Dopiero jednak po przebudzeniu okaże się, czy są obecne cechy uszkodzenia mózgu
w postaci na przykład niedowładów, czy pacjent spontanicznie otwiera oczy i
potrafi spełnić podstawowe polecenia. Jeśli pacjent zostanie wybudzony, otworzy oczy i nawiąże kontakt słowny z
otoczeniem, to będzie to znakomity sygnał i prosta droga do rehabilitacji. Jeśli
pacjent usłyszy i wykona choćby nawet najprostsze polecenia, jak skurcze palców,
to będzie szansa na podjęcie aktywnej rehabilitacji, która znacznie przyspieszy
proces powrotu do sprawności. W przypadkach, w których nie doszło do poważnych
stłuczeń czy krwiaków, znaczną poprawę zdrowia można zauważyć już po kilku
tygodniach. Często zdarzają się także przypadki, że pacjent po wybudzeniu ma
pełną świadomość, ale w mózgu wystąpił krwiak, a to co zwykle wiąże się z
czasowym niedowładem kończyn i jest analogiczną sytuacją do udaru mózgu. Takie
zmiany można jednak rehabilitować".
Ostatecznie po niemal dwóch tygodniach zawodnik został wybudzony, a stan
pacjenta był zaskoczeniem dla lekarzy, bo nie dość, że Adrian Miedziński oddychał samodzielnie, poruszał
kończynami, to dodatkowo miał pełną świadomość. Wykonywał podstawowe polecenia,
mówił i poznawał swoich najbliższych. To otwierało drogę do dość szybkiego powrotu
do pełnej sprawności.
W najtrudniejszych momentach przy łóżku żużlowca przez cały czas czuwali
najbliżsi, a tuż po przebudzeniu doszło do dość zabawnej historii. Tata
zawodnika,
Stanisław, widząc wybudzonego syna, nie wiedział zupełnie, czego ma
się spodziewać i dość nieśmiało zapytał syna, czy go poznaje. W odpowiedzi miał
usłyszeć: "Toć ty nic się nie zmieniłeś". Po wybudzeni Adrian został przeniesiony z oddziału intensywnej opieki medycznej na
oddział neurochirurgii, co oznaczało, że stan zagrożenia życia już minął, a
zawodnikowi nie groziło już niebezpieczeństwo z końcem września, został
przetransportowany do szpitala w Toruniu, gdzie został poddany intensywnej rehabilitacji,
w której kluczowe było przywrócenie funkcji kojarzeniowej i pełnej świadomości.
Gdy stan "Miedziaka" się poprawił zawodnik po opuszczenia szpitala,
powiedział: "Jak wiecie, mam się dobrze. Od 23 września jestem w domu.
Widzieliście po zdjęciach, że funkcjonuję, że wszystko jest OK. Chciałbym
podziękować za profesjonalną opiekę lekarzom i pielęgniarkom z zielonogórskiego
szpitala i Specjalistycznego Szpitala Miejskiego w Toruniu. Dzięki waszej walce
i opiece wróciłem. Podziękowania należą się całemu środowisku żużlowemu, moim
kolegom z toru, włodarzom klubowym. Za słowa wsparcia - dziękuję bardzo. Kłaniam
się każdemu kibicowi za ilość maili, komentarzy, zdjęć, relacji i oprawę podczas
zawodów. Dziękuję również moim najbliższym i przyjaciołom za to, że byliście ze
mną. Pomagacie mi wrócić w 100 proc. z powrotem. Jestem wam wdzięczny, że jesteście ze mną od
samego początku i wierzyliście, że znów mnie z powrotem zobaczycie. Teraz przede
mną szereg ćwiczeń rehabilitacyjnych z moją ekipą, gdzie włożę mnóstwo serca, by
wróciło wszystko w 101 proc. z powrotem. Dziękuję jeszcze raz i do zobaczenia
niebawem".
Po tych słowach można powiedzieć, że Adrian zakpił z losu. Gdyby ktoś
po upadku powiedział, że Adrian Miedziński pod koniec września będzie w stanie
normalnie funkcjonować, spotykać się z ludźmi i rozmawiać, zapewne zostałby
wyśmiany. Tymczasem wychowanek Apatora błyskawicznie wrócił do zdrowia i z
miejsca pojawiły się pytania dotyczące powrotu na tor. To oczywiście nie
zależało już tylko od niego,
ale sam fakt takich rozważań był czymś niebywałym. I to w co nikt nie wierzył
stało się faktem, bo w zimowym okienku transferowym przed sezonem 2023, Polonia Bydgoszcz
podpisała ponownie kontrakt z zawodnikiem, ale bez gwarancji finansowych.
Działacze znad Brdy chcieli dać bowiem Adrianowi dodatkową motywację by doszedł do pełni zdrowia,
a gdy to się uda nie zamykali przed nim sportowych drzwi. Zimą Adrian oprócz
rehabilitacji podjął również treningi, by wrócić do sportu. I wrócił jako
zawodnik Unii Leszno, która nękana kontuzjami potrzebowała zawodnika, który
gwarantował co najmniej siedem punktów. Niestety na rynku nie było zbyt dużego
wyboru, bo każdy zawodnik z doświadczeniem ekstraligowym miał już podpisany
kontrakt. Dlatego choć Adrian nic nie gwarantował w aspekcie sportowym, okazał
się najlepszym wyborem dla "Byków" i nie krył zadowolenia z takiego obrotu
sprawy: "Zawsze powrót po kontuzji jest pewnym wyzwaniem. Temat jest,
wiadomo, troszeczkę trudniejszy, bo sytuacja była jaka była. Każdy chce mieć
czystą głowę, żeby było super i do tego trzeba dążyć. Cieszę się, że mogę to
robić i że wszystko jest w porządku. Postaram się wykonać swoje zadania jak
najlepiej. Sam biłem się z myślami. Kłóciłem się sam ze sobą, czy iść w tą, czy
inną stronę, wiadomo, że serce chce i że człowiek nie chciałby tego tak
zostawić. To dyktuje te warunki, aby się skusić. Każdy też może mieć swoją
opinię. To nie była łatwa decyzja. Jesteśmy drużyną, a sześć razy osiem daje
wynik. To musi być drużyna, znam wszystkich, są to fajni zawodnicy, fajni
ludzie. Dlatego trzeba stworzyć paczkę i mam nadzieję, że uda się fajnie
jeździć, a przede wszystkim zdrowo".
50 : 40 debiut Affelta przed własną publicznością.
Ekstraligowe spotkania ćwierćfinałowe rozpoczęło się już na próbie toru i mentalnie ustawiło obie ekipy. O wielkim pechu mógł mówić Mikkel Michelsen, który został desygnowany przez Motor Lublin, aby zapoznać się z torem przed pierwszym biegiem i przekazać wskazówki swoim kolegom. Niestety na jednym z okrążeń Duńczyk nie dociążył przodu motocykla i upadł on na plecy, a jego motocykl przygniótł lewą nogę. Przy Michelsenie pojawiły się służby medyczne, które przetransportowały go do pokoju lekarskiego, bo pojawił się problem z lewą stopą. Występ lubelskiego straniero stanął pod znakiem zapytania, ale lekarz klubowy Motoru zamierzał zabezpieczyć nogę mistrza Europy na tyle, by ten mógł wziąć udział w zawodach. Całą sytuację skomentował dla TV Tomasz Gollob: "To jest lewa noga, lewa noga nie jest na tytle potrzebna, żeby była niezbędna podczas jazdy na żużlu. Proszę mi zaufać. Prawa noga jest najważniejszą rzeczą dla zawodnika. Gdyby prawa noga ucierpiała, to byłby problem. Ja jeździłem z unieruchomioną lewą nogą". Słowa te krzepiły fanów Motoru, bo absencja Mikkela, była dla zespołu ogromną stratą, ponieważ był on najskuteczniejszym zawodnikiem, ze średnią 2,349 pkt/bieg. Co ciekawe po pierwszej serii, pomimo osłabienia, prowadził Motor Lublin 13:11. Sztab szkoleniowy gości eksploatował jednak bardzo mocno Dominika Kuberę, który zastępował zarówno Mikkelsena jak i Frasera Bowesa. Rezerwowy Motoru w pięciu biegach miał na koncie trzy starty i 7 punktów, w całym meczu pojechał aż siedem razy i zakończył mecz z dorobkiem 11 punktów i 2 bonusów. Cichym bohaterem pierwszej serii dla torunian był szesnastoletni Mateusz Affelt, który dwukrotnie uporał się na dystansie z Mateuszem Cierniakiem. W drugiej serii niesamowitym hartem ducha wykazał się kontuzjowany Mikkel Michelsen, który utykając na lewą nogę, ledwo chodził, ale wsiadł na motocykl i w wielkim stylu wygrał szósty wyścig. Motor prowadził wówczas 20:16. Duńczyk stoczył jednak heroiczną walkę z bólem i w kolejnych biegach dołożył jeszcze jedną trójkę i w czterech startach zapisał na swoim koncie w sumie 6 punktów. Trzecia seria odwróciła losy meczu. Apator Toruń wygrał dwa razy podwójnie i po dziesięciu biegach było 33:27 dla gospodarzy. Wreszcie szybki wydawał się Patryk Dudek, a pozostała trójka seniorów torunian spisywała się od początku bez zarzutu. Motor jednak natychmiast odpowiedział na zadane ciosy i Kubera jako rezerwa taktyczna wraz z Michelsenem pokonali 5:1 Jacka Holdera i Patryka Dudka, zmniejszając straty do dwóch punktów. Riposta Aniołów, które zwietrzyły swoją szansę, była natychmiastowa, bo Lambert z Holderem pokonali najmocniejszą tego dnia lubelską parę Kubera - Hampel i przed wyścigami nominowanymi Apator ponowienie miał 6 punktów przewagi. W pierwszej nominowanej gonitwie gospodarze powiększyli zaliczkę do 10 punktów i mieli wielką szansę by wygrać jeszcze wyżej w ostatniej odsłonie, ale na starcie drgnął Jack Holder, czym ukarał się sam, dlatego po zwolnieniu taśmy, arbiter słusznie nie przerwał wyścigu, a Holder choć próbował jeszcze gonić rywali, niewiele zdziałał na dystansie. Zespół Roberta Sawina wygrał 50:40 z Motorem Lublin i był to pierwszy tryumf Aniołów nad Koziołkami od powrotu lublinian do Ekstraligi. Dziesięć punktów przewagi mogło wydawać się bezpieczne, ale Motor w rewanżu miał mieć przewagę własnego toru i nawet pod ewentualną nieobecność Mikkela Michelsena odrobienie takiej straty mogło okazać się banalnie proste przy odpowiedniej taktyce.
54 : 36 Tylko Lambert sprostał rywalom w półfinałach. Apator poza finałem ekstraligi
W
rewanżowym spotkaniu półfinałowym Motor Lublin z łatwością rozprawił się z Apatorem Toruń i awansował
do finału Ekstraligi. Gospodarze tak jak w całym sezonie pokazali, że nie
mieli
słabych punktów. Honor gości próbował ratować Robert Lambert, ale nie miał
wsparcia w kolegach.
Początek spotkania pokazał, że Koziołki u siebie są zupełnie inną drużyną.
Pomimo niezłej postawy ekipy z Torunia w pierwszym biegu i wywalczonym remisie,
to w dalszych wyścigach przyjezdni znacząco ustępowali pola gospodarzom. Świetnie spod taśmy
ruszał Jarosław Hampel, u Mikkela Michelsena nie było widać skutków kontuzji, a
Mateusz Cierniak znajdował się poza zasięgiem rywali. Efekt? Już po czterech
wyścigach gospodarze odrobili stratę z Torunia i mogli skupić się na walce o
awans do wielkiego finału.
Apator nie zamierzał jednak odpuszczać i imponująco rozpoczął drugą serię
zawodów wygrywając 5:1. Wszystko za sprawą dobrze dysponowanych Roberta Lambert
i Pawła Przedpełskiego, którzy najlepiej pokazali się w pierwszej serii startów
i podtrzymali tę dyspozycję w kolejnych wyścigach. Również Patryk Dudek odnalazł
szybkość w
swoim sprzęcie i w efektownym stylu Mikkela Michelsena i przewaga Motoru stopniała do czterech punktów (20:16), a w dwumeczu na prowadzeniu ponownie
znalazły się "Anioły". Jednak z każdym biegiem goście
mieli coraz większe problemy z odczytaniem nawierzchni. Przed biegami
nominowanymi przyjezdni mieli
jeszcze matematyczne szanse na awans, lecz musieli zwyciężyć podwójnie w dwóch
ostatnim biegach. Niestety trener Sawina nie zawiódł się tylko na Robercie Lambercie, który dwoił się i troił na dobrze sobie
znanym lubelskim torze, ale na niewiele to się zdało, bo Patryk Dudek i Paweł
Przedpełski dobre biegi przeplatali słabszymi.
Niestety sportowe święto zakłócili po czternastym biegu pseudokibice z sektora
gości, którzy starli się z ochroną. Na tor poleciały różne przedmioty. Niektórzy
niszczyli też ogrodzenie. Pseudofanów Apatora próbował uspakajać spiker zawodów,
a także kibice Motoru Lublin. Gdy to nie pomagało spotkanie w Lublinie musiało
zostać przerwane, aż do momentu opanowania sytuacji. W czasie tych zamieszek po
użyciu przez ochronę gazu, ucierpiał jeden z toruńskich kibiców, który wymagał interwencji służb medycznych.
Sytuację udało się opanować dopiero po kilku minutach i sędzia Krzysztof Meyze
włączył zielone światło dla uczestników ostatniego wyścigu, w którym obolały Mikkel
Michelsen został w parku maszyn, a jego miejsce
zajął pod taśmą zajął Wiktor Lampart. To jednak nie osłabiło siły rażenia
gospodarzy, bo lubelski junior wspólnie z Jarosławem Hampelem ponownie nie dał
żadnych szans torunianom i wygrywając 4:2 ustalił wynik meczu na 54:36.
46 : 44 Przebudzenie Jacka Holdera. Apator wygrywa pierwszą batalię o brąz, ale to Włókniarz pozostaje faworytem do medalu.
Batalia o brązowy medal w sezonie 2022, była starciem zespołów dla których ostatnie lata nie obfitowały w medale Drużynowych Mistrzostw Polski. Pojawiła się jednak szansa, aby jedna z ekip do kolekcji dorzuciła brązowy krążek. Apator w ostatnich latach zdobył jedynie dwa srebra (2013 i 2016), z kolei Włókniarz tylko jeden brąz (2019). Jedni i drudzy rówież zaznali smaku jazdy na zapleczu Ekstraligi, czy też porażki w postaci braku awansu do strefy medalowej, choć byli stawiani w roli ligowych faworytów. Nic więc dziwnego, że przed startem sezonu celem obu drużyn było miejsce na podium. Jednak dla torunian, którzy stracili przed inauguracją zawieszonego Emila Sajfutdinowa, walka o medal była powodem do radości. Z kolei dla częstochowian, którzy w rozkręcali się w trakcie sezonu i poważnie zaczęli myśleć o mistrzowskim tytule, najmniej cenny kruszec w medalowym krążku był jedynie nagrodą pocieszenia, bo wielu ekspertów, spodziewało się, że o trzecie miejsce powalczą Apator i Stal Gorzów. Gorzowska ekipa zaskoczyła jednak wszystkich eliminując z walki o złoto najpierw Anioły, a później Lwy i to na ich własnym torze. Pod Jasną Górą po serii ośmiu meczów bez porażki takie rozstrzygnięcie zostało odebrane jako wilka niespodzianka.
W Toruniu przed meczem dla oczyszczenia atmosfery w sztabie szkoleniowym wyjaśniono sprawę Krzysztofa Gałańdziuka, którego zabrakło już w poprzedniej rundzie, gdy Apator walczył o finał w Lublinie. Jak się okazało absencja dyrektora sportowego nie była przypadkowa, bowiem jego współpraca KS Apator Toruń dobiegła końca i rozpoczął się dla niego okres wypowiedzenia, w którym oficjalnie w Toruniu miał pracować do końca września, choć wiadomym było, że tak naprawdę dyrektor rozliczył się z klubem i wyprowadził się z Torunia. W ten sposób zakończyła się trwająca niecały rok przygoda Gałańdziuka z Aniołami. Dla doświadczonego działacza musiało być to spore zaskoczenie, bo dla Apatora przerwał wieloletnią pracę w Sparcie Wrocław. W Toruniu dostał ogromną władzę sięgającą od najmłodszych adeptów żużla, do składu pierwszego zespołu na mecze Ekstraligi. Miał także odpowiadać za przygotowanie nawierzchni podczas meczów. Wielu dopatrywało się w tej sytuacji konfliktu Gałańdziuka z Sawiną, ale nie było to prawdą, bowiem właściciel z radą nadzorczą z końcem sezonu postanowił zmienić wcześniejsze założenia i dać nieco więcej przestrzeni pierwszemu trenerowi, który sprawdził się w trakcie sezonu i zasłużył na taki kredyt zaufania. Co ciekawe, w Lublinie blisko parku maszyn był widoczny Jacek Kannenberg, czyli kierownik drużyny z czasów pracy Tomasza Bajerskiego. Specjalista od taktyki i regulaminu był zatem pod ręką trenera Sawiny, ale współpraca obu panów nie wchodziła w rachubę, bowiem Kanneberg musiał wypełnić obowiązki wobec PSŻ Poznań, z którym walczył o awans do pierwszej ligi. Przyszłość Gałańdziuka po rozstaniu z Apatorem była nieznana. Jednak działacz nie miał większych problemów ze znalezieniem nowej pracy, bo oprócz w pracy w klubie mógł wrócić do pracy w charakterze komisarza toru, bo tę rolę sprawował przed laty.
Taktycznie trener Aniołów do realizacji swoich założeń potrzebował równej formy czwórki seniorów, bo formacja młodzieżowa torunian na tle duetu juniorskiego Włókniarza wypadała bardzo blado. Robert Lambert był motorem napędowym Apatora i o niego torunianie nie musieli się martwić. Dodatkowo na Motoarenie pewnym punktem w ostatnich meczach był też Paweł Przedpełski. Największa niewiadomą pozostawał jednak Jack Holder, którego punkty przy problemach zdrowotnych Patryka Dudka były kluczowe dla losów rywalizacji. Australijczyk sezonie prezentował iście kameleonową formę i trudno było przewidzieć, jak akurat danego dnia się zaprezentuje. W ćwierćfinale przeciwko gorzowskiej Stali w Toruniu zawiódł, ale już w półfinale w starciu z lubelskim Motorem spisał się zgodnie z oczekiwaniami i gdyby Kangur skakał na torze wysoko, to Apator mógł wypracować solidną zaliczkę przed rewanżem i ułatwić sobie zadanie w walce o trzecie miejsce w Ekstralidze. Robert Sawina chcąc pomóc Holderowi, desygnował go w programie meczowym z numerem 10. To oznaczało, że Australijczyk rozpoczynał zmagania w biegu numer 4., w którym za rywali miał mieć juniorów Włókniarza. Ewentualna wygrana w tym wyścigu mogła go pozytywnie nakręcić na dalszą fazę zawodów. Toruński trener postanowił również zdjąć nieco odpowiedzialności z barków Patryka Dudka, który miał swoje problemy zdrowotne. Zamiana numerów Duzersa i Lambo oznaczała, że to Brytyjczyk przed biegami nominowanymi co najmniej trzy razy musiał zmierzyć się z liderem gości, Leonem Madsenem.
Przedmeczowa taktyka okazała się słuszna, bo Apator wygrał z Włókniarzem na MotoArenie, ale zaledwie dwupunktowa zaliczka przed rewanżem była na tyle niewielka, że szanse Aniołów na medal mocno się oddaliły. Żużlowcy Apatora i Włókniarza walczyli o każdy metr toru, co przełożyło się na kilka upadków. Już w drugim biegu z nawierzchnią toru zapoznał się Mateusz Affelt, dla którego zabrakło miejsca w pierwszym łuku. Młodzieżowiec Apatora po upadku wymachiwał z pretensjami w kierunku Mateusza Świdnickiego, choć nie było to uzasadnione. Sędzia także nie wskazał winnego przerwania wyścigu i powtórzył wyścig juniorów w pełnej obsadzie, a młodzieżowcy Włókniarza nie mieli najmniejszych problemów, by dowieźć do mety podwójny zwycięstwo. Błąd wynikający z nerwów popełnił także Krzysztof Lewandowski w biegu numer dwanaście. Junior Apatora upadł w ferworze walki ze Świdnickim, który ponownie znalazł się w centrum wydarzeń. Mimo porażki to częstochowski zespół wykonał spory krok w kierunku brązowego medalu. Kluczowi nie pierwszy raz okazali się juniorzy, którzy zdeklasowali rówieśników z Torunia, łatając luki, jakie pojawiły się przy nazwiskach Madsena czy Lindgrena. Dla Apatora perspektywa dwumeczu nie była zbyt korzystna. Choć teoretycznie to Anioły były bliżej brązowego medalu. Torunianie w czasie meczu bardzo męczyli się z rywalem, który kontrolował wynik i losy rywalizacji na swoją korzyść odwrócili dopiero w ostatnich dwóch biegach, gdzie bohaterem został Jack Holder. Niestety domowy mecz o brązowy medal był ostatnim przed toruńską publicznością dla Australijczyka, który w dobrym stylu pożegnał się z kibicami po pięciu latach spędzonych na Motoarenie. Jack Holder przez cały sezon był chimeryczny, ale w najważniejszym momencie stanął na wysokości zadania i przywiózł do mety 16 punktów. U Holdera przede wszystkim wróciła waleczność i nawet po przegranym starcie był w stanie skutecznie walczyć na dystansie, co pokazał w biegu 15, kiedy fantastyczną szarżą minął Worynę i Smektałę. Takie akcje nie były częstym widokiem w jego wykonaniu, a przecież młodszy z braci Holderów miał w Toruniu wszystko, by być liderem z prawdziwego zdarzenia i poprowadzić Apator w kolejnych latach do medalowych zdobyczy. Nic więc dziwnego, że wśród toruńskich fanów panowało przekonanie, że Jack to nie Chris i dla samego zawodnika dobrym rozwiązaniem będzie zmiana klubu i otoczenia. Wiedział o tym również sam zawodnik, który w roku 2023 dołączył do zespołu Motoru Lublin. Skończyła się tym samym w Toruniu pewna epoka związana z Australijskim żużlem, a także nastał czas w którym próżno szukać w protokołach zawodów nazwiska Holder, po stronie toruńskiego teamu.
59 : 31 Apator kończy sezon bez medalu.
Stal Gorzów pokazała, że w czterech zawodników można pokonać Włókniarza Częstochowa na jego terenie. To był przykład dla Apatora Toruń przed rewanżem o brązowe medale. Gorzowianie do Częstochowy na półfinałowe starcie jechali nie mając nic do stracenia. W pierwszym meczu u siebie zremisowali z Włókniarzem i wydawało się, że biało-zieloni w rewanżu będą kontrolować sytuację i zapewnią sobie miejsce w finale Ekstraligi. Sytuacja z półfinału była ostrzeżeniem dla Włókniarza, który znalazł się w podobnym położeniu w walce o brąz, bo w pierwszym starciu o trzecie miejsce w Ekstralidze, częstochowianie nieznacznie przegrali w Toruniu i przez to jednak, co stało się w rywalizacji ze Stalą, zespół prowadzony przez Lecha Kędziorę musiał mieć się na baczności. Zwłaszcza, że torunianie mieli kim postraszyć. Rewelacyjnie na częstochowskim owalu czuł się Robert Lambert, który w meczu w fazie zasadniczej pobił rekord toru. Decydująca dla losów konfrontacji miała być postawa Pawła Przedpełskiego i Jacka Holdera. Pierwszy z nich miał doświadczenia z Częstochowy, bo w latach 2019 - 2020 był zawodnikiem Włókniarza, ale we wspomnianym spotkaniu z zasadniczej części sezonu nie przełożyło się to na jego dobry wynik. Australijczyk z kolei w rundzie zasadniczej zawiódł po całości, ale po dobrym występie na MotoArenie występ pod Jasną Górą, był dla niego "last dance" w barwach Apatora. Niestety siły rażenia Aniołom wystarczyło tylko na pierwszy bieg, w którym rozpoczęły mecz od mocnego uderzenia, kiedy to para Patryk Dudek i Paweł Przedpełski pokonała podwójnie najsilniejszą parę gospodarzy - Leon Madsen i Kacper Woryna. Przewaga w dwumeczu wzrosła do sześciu punktów, ale były to tylko miłe złego początki. Na cztery biegi przed końcem meczu, przy stanie 40:26, losy medalu były praktycznie rozstrzygnięte, a na trzy biegi przed końcem stało się jasne, że częstochowianie podobnie jak przed trzema laty przyjmą na podium brązowe krążki. W końcówce Włókniarz dokończył dzieła, gromiąc Apatora różnicą 28 "oczek", co w dwumeczu przełożyło się na wynik 103:77 i zakończyli sezon na trzeciej miejscu, a ekipa Roberta Sawiny na czwartym.
Podsumowując cały sezon w Toruniu jednak nikt nie
rozdzierał szat z powodu braku medalu. Drużyna w końcu walczyła o coś więcej niż
utrzymanie, a
należało pamiętać, że przed sezonem Anioły straciły najwięcej ze wszystkich ekip po wykluczeniu z
żużlowej rywalizacji zawodników z rosyjskich posiadających polskie obywatelstwo.
W kolejnym roku miało to się jednak zmienić, bo władze PZM, złagodziły swoje wcześniejsze
stanowisko i wyraziły zgodę na to, by Rosjanie z polskim paszportem byli
traktowani w polskich ligach jak Polacy. Miałoby być to kompromisowe rozwiązanie
pomiędzy dotychczasowym całkowitym zakazem występów dla Rosjan, a dopuszczeniem
wszystkich zawodników z tego kraju. Dzięki temu PZM miałby uniknąć długoletniej
batalii sądowej z Artiomem Łagutą, który oskarżył polską federację o
dyskryminację i łamanie Konstytucji RP, o swoje prawa zamierza walczyć w sądzie.
Stawką tego sporu ma być nie tylko dopuszczenie zawodnika do startów, ale także
- w razie pozytywnego wyroku sądu - milionowe odszkodowanie za uniemożliwianie
wykonywania pracy zarobkowej. Wcześniej przedstawiciele PZM nie zgadzali się
na dopuszczenie Rosjan do egzaminu na krajową licencję żużlową, tłumacząc to
tym, że od lat startują oni na rosyjskich licencjach. Emil Sajfutdinow i Artiom
Łaguta posiadali jednak polskie obywatelstwo od wielu lat, ale do tej pory z
dumą podkreślali, że są Rosjanami, a polskie dokumenty wykorzystywali jako
ułatwienie przy poruszaniu się pomiędzy poszczególnymi krajami Unii
Europejskiej. Każdy z nich reprezentować Polskę zapragnął dopiero, gdy na
Ukrainie wybuchła wojna, a władze polskiej federacji wprowadziły zakaz jazdy dla
zawodników z Rosji. Postawa zawodników była jednak, konsekwencją nadania
polskości zawodnikom z innego kraju i należało w pełni respektować ich prawa
jako Polaków. rzeci
z rosyjskich żużlowców posiadających polskie obywatelstwo, Andriej Kudriaszow,
uzyskał je stosunkowo niedawno i nie miał szans ubiegać się o jazdę jako Polak.
Pierwotnie władze polskiego żużla dały sobie czas do połowy września i w tym
czasie miały podjąć ostateczną decyzję. Jednak im bliżej było wyznaczonego
terminu, tym sprawa zaczyna się bardziej komplikować, a przyszłość Rosjan w
polskich ligach wciąż była niepewna. Było to wysoce niekomfortowe dla klubowych
działaczy bo okres transferowy oficjalnie rozpoczynał się 1 listopada i do tego
czasu kluby musiały wiedzieć, czy mogą kontraktować tych zawodników. Nic więc
dziwnego, że zwrócono się z prośbą o interpretację przepisów do kancelarii
prawnej i z PZM coraz częściej słychać było głosy, że jeśli tylko prawnicy w
dotychczasowym zakazie nie wykażą rażącego łamania prawa, to zakaz zostanie
utrzymany. Za takim rozwiązaniem opowiada się większość środowiska, która nie
miała w swoich składach zawodników z rosyjskim obywatestwem. Jednak działacze z
Torunia i Wrocławia byli coraz bardziej zniecierpliwieni, bowiem swoje składy
budowali w oparciu o Emila Sajfutdinowa i Artioma Łagutę. Gdyby zawodnicy nie
zostali dopuszczeni do startu w Ekstralidze, to kluby te miałby gigantyczny
problem ze znalezieniem wartościowego zastępstwa. Również cierpliwość zawodników
dobiegała końca. I tak Emil Sajfutdinow, który od ponad 10 lat miał polskie
obywatelstwo w rozmowie z władzami toruńskiego klubu miał oświadczyć, że jeśli
do listopada nie otrzyma zgody na starty, to nie zamierza dłużej czekać i kończy
swoją sportową karierę. Taki ruch był po części zrozumiały, bo 33-letni
zawodnik, mimo że nie startował na żużlu, to wciąż musiał ponosić koszty
związane choćby z utrzymaniem motocykli, czy teamu i nie zamierzał dłużej czekać
na zmianę stanowiska PZM. Ostatecznie żużlowa centrala dopuściła do startu zawodników z Rosji, którzy
posiadali polskie paszporty, a to oznaczało że Apator w sezonie 2023 wystartuje
z Emilem Sajfutdinowem w składzie.
Cieszyło
to nie tylko toruńskich kibiców, ale wielu fanów sympatycznego jeźdźca, który
większą część swojego życia spędził w Polsce i odcinał się od działań polityków
z kraju w którym się urodził. Co ciekawe Emil mimo, że nie wystąpił w żadnym
meczu toruńskiej drużyny, to i tak pozostawał w kontakcie z kolegami i czuł się
odpowiedzialny za wyniki podopiecznych Roberta Sawiny i regularnie był gościem
na Motoarenie co potwierdzał
Robert Lambert: "Co prawda nie trenowałem w tym roku w Toruniu tak
często, jak reszta drużyny, ale i tak wiele razy widziałem Emila podczas zajęć.
Niemal zawsze dzielił się swoimi spostrzeżeniami z innymi i pomagał nam. To były
miłe spotkania, podczas których wymienialiśmy się spostrzeżeniami na temat
żużla, ale także spraw pozasportowych. Wiem też, że Emil w trakcie sezonu pomógł
kilku zawodnikom z naszej drużyny ze sprzętem, czy częściami do motocykli. To
pokazało, że chce być zaangażowany w życie naszej drużyny i to mimo tego, że nie
może pomóc nam na torze. Wiem, że Apator walczy o powrót Emila, ale działacze
nie informują nas o efektach tych działań. Oczywiście wiem, z jakich powodów
zostali zawieszeni, ale nie obserwuję dyskusji o dopuszczeniu ich do jazdy. My
jako drużyna bardzo chcemy powrotu Emila, bo to uczyni naszą drużynę jeszcze
silniejszą". I w ostatnich słowach brytyjskiego lidera Apatora było sporo
prawdy. Emil miał być liderem torunian, a na tor w ogóle nie wyjechał. I Apator
musiał korzystać przez cały czas z zastępstwa zawodnika. I choć w przypadku
Apatora "zz-tka" wypadła naprawdę dobrze (średnia biegowa 2,113), to brak
Sajfutdinowa ograniczył siłę rażenia i manewry taktyczne w trakcie meczu. Przy
potencjale zawodniczym jaki trener miał do dyspozycji na lidera z prawdziwego
zdarzenia wyrósł
Robert Lambert. W porównaniu do poprzedniego poprawił średnią biegową (z
2,083 na 2,128), był bardziej regularny, a przede wszystkim tak naprawdę nie
zawodził i to mimo bardzo częstej jazdy w każdym meczu. Sawina mógł polegać na
brytyjskim liderze i gdy zaszła taka potrzeba, uruchamiać go z rezerw
taktycznych. Lambert stał się ulubieńcem toruńskiej publiczności, która docenia
jego waleczność i nieustępliwość. Co ciekawe Brytyjczyk indywidualnie wygrał
dwie klasyfikacje, a mianowicie został najlepszym jeźdźcem pośród zawodników do
lat 124, a także wziął udział w 125 wyścigach i był najwyższy wynik spośród
wszystkich zawodników w 2022 roku na wszystkich poziomach rozgrywkowych w ligach
polskich. Robert w każdym meczu pojechał minimum sześć razy, a w pięciu meczach
aż siedem razy. W XXI wieku nikt w jednym sezonie nie startował tak często, jak
dwudziestoczterolatek z Norwich.
To jednak było za mało by bez Sajfutdinowa wywalczyć medal, ponieważ poniżej
oczekiwań startował
Holder (regres średniej biegowej w porównaniu do roku 2021 to -0,341 pkt) i
Przedpełski (regres -0,242 pkt) oraz można powiedzieć tradycyjnie
niewielki wkład punktowy w dorobek drużyny miała formacja juniorska. O ile w
przypadku juniorów można było mówić o małym doświadczeniu o tyle w przypadku
Australijczyka wydawało się, że może stawać się tylko coraz lepszy, a toruńscy
kibice widzieli w nim pewniaka do zdobywania dwucyfrówek. Tymczasem sezon 2022
był w jego wykonaniu naprawdę słaby. Kilka razy pokazał się z dobrej strony,
jednak zdecydowanie częściej zawodził. Często był absolutnie bezradny, nie
potrafiąc odnaleźć szybkości na przestrzeni całych zawodów, wskutek czego
"Aniołom" często brakowało przede wszystkim jego punktów. Nieco inaczej rzecz
miała się w przypadku toruńskiego wychowanka, dla którego sezon 2021 był
naprawdę udany, jednak w roku 2022 zaliczył znaczną zniżkę formy.
Co
prawda nie notował seryjnie fatalnych występów tak jak Holder, ale zbyt często
prezentował się po prostu przeciętnie. Ponadto był bardzo niestabilny i udane
biegi, w których imponował szybkością, potrafił przeplatać znacznie słabszymi, w
których zdecydowanie brakowało mu prędkości.
Mimo tych perturbacji drużyna Aniołów dojechała do strefy medalowej, co należało
uznać za sukces, a po sezonie trener
Robert Sawina tak podsumował dokonania swoich podopiecznych:
"Trafiłem na fajne środowisko, które okazało się bardzo przyjazne, jeśli chodzi
o wsparcie w trudnych momentach. Mam tu na myśli mecze, które przegrywaliśmy.
Cały czas otrzymywaliśmy wsparcie kibiców, którzy dodawali nam wiele otuchy,
abyśmy próbowali i znajdowali rozwiązania na kolejne spotkania. Dla mnie był to
czas bardzo pozytywny, obfitujący w dużą naukę. Od ponad 10 lat nie byłem w
żadnych strukturach jeśli chodzi o organizację klubu żużlowego, także sporo
rzeczy się pozmieniało. pewnością, gdy jeszcze byłem zawodnikiem
toruńskiej drużyny, w późniejszym etapie życia, kiedy zakończyłem już czynną
karierę żużlowca, myślałem o tym, aby kiedyś znaleźć się w Apatorze w roli
trenera. Dlatego to dla mnie ogromne wyróżnienie, ale też bardzo duża
odpowiedzialność za zespół, za wszystkie decyzje, które były podejmowane w tym
roku. Myślę, jednak z w tym co osiągnęliśmy mimo wszystko trzeba doszukiwać się
pozytywów. Było kilka kwestii, które zostały rozwiązane, m.in. ta związana z
przygotowaniem toru. Stało się to później dla nas małym handicapem. Musimy też
pamiętać o tym, że walczyliśmy z drużynami kompletnymi, gdzie wszystko było
poukładane. Dlatego analizując to wszystko, to mam nadzieję, że wszyscy
dostrzegą pozytywne zmiany, które w tym roku zadziały się w Toruniu".
Warto odnotować, że rok 2022 był bogaty w nowe licencje zawodnicze. W Polsce przybyło bowiem 62 adeptów czarnego sportu (34 w klasie 500cc oraz 28 na motocyklach o pojemności 250cc). O prawo uczestnictwa w zawodach żużlowych ubiegali się na terenie naszego kraju także Ukraińcy. W gronie tych, którzy osiągnęli swój pierwszy cel znaleźli się: Nazar Parnicki, Mychajło Tymoszczuk oraz Roman Kapustin. Przeprowadzono aż dziesięć egzaminów licencyjnych, pośród których cztery odbyły się na torach ekstraligowych, cztery na obiektach pierwszoligowych i dwa na drugoligowych. Najwięcej pozytywnych wyników przyniósł nam pierwszy egzamin na licencję żużlową, bowiem 29 marca w Zielonej Górze przebrnęło go 14 adeptów (6 w 500cc i 8 w 250cc), z kolei jednemu udało się papiery odnowić. Zupełnie inaczej było w Grodzie Bachusa cztery miesiące później, kiedy to do domu z licencjami wróciło dwóch adeptów. Do nietypowej sytuacji doszło w Lublinie (6 października), kiedy to tylko jeden adept przebrnął przez egzamin składający się z trzech zadań: jazdy solo, jazdy z rywalami oraz sprawdzianu z wiedzy teoretycznej. Największą liczbą nowych zawodników na koniec sezonu pochwalić mógł się Włókniarz Częstochowa, który zyskał czterech juniorów i dwóch zawodników w klasie 250cc. Po pięciu nowych reprezentantów ma GKM Grudziądz (3+2) oraz Falubaz Zielona Góra (3+2), jednak w przypadku klubu z lubuskiego jeden ze świeżo upieczonych juniorów po zdaniu licencji zrezygnował z jazdy na żużlu. W Toruniu licencje uzyskali w klasie 500cc Oskar Rumiński z kolei w klasie 250cc pierwszy żużlowy egzamin zdali Mikołaj Duchiński, Ksawery Słomski, Borys Słomczewski.
Ciekawa w roku 2022 była również frekwencja na stadionach żużlowych. Łącznie na trybunach Ekstraligi w 70 meczach zasiadło 614 293 widzów, co oznaczało, że średnio mecz na stadionie oglądało 8 776 widzów. Na MotoArenie 10 meczów For Nature Solutions Apatora Toruń obejrzało 92.278 widzów co dało średnią 9.228 na mecz. Wynik ten plasował toruńskich kibiców na 4 miejscu za Wrocławiem (mecze 8 / łącznie 9.7575 / średnio 12.197), Częstochową (105.200 / 10 / 10.520), Gorzowem (10/ 104.168 / 10.417)
W tym miejscu warto też wspomnieć, że w roku 2022 obok rozdanych medali, najwyższa klasa rozgrywkowa zanotował historyczny awans, bo w gronie najlepszych zespołów w Polsce awansowały Wilki Krosno. Podkarpackie miasto nigdy wcześniej nie gościło u siebie najlepszych klubów, a wygrywając dwumecz z Falubazem Zielona Góra Wilki napisały historię, która była zwieńczeniem trzyletniej pracy podkarpackich działaczy. Owa trzyletnia praca to wygrana w 2020 roku z kompletem zwycięstw rywalizacji na poziomie drugoligowym. W kolejnym sezonie jako beniaminek krośnianie dojechali do finału play-off na pierwszoligowym froncie, lecz przegrali w nim z drużyną z Ostrowa. W roku 2022 ponownie wilczy apetyt doprowadził zespół do finałowej batalii na zapleczu ekstraligi i tym razem dwumecz z Falubazem Zielona Góra został rozstrzygnięty na korzyść "wilczej watahy”. Dla Krosna była to wiekopomna chwila. Miasto liczące niespełna 50 tysięcy mieszkańców kochało bowiem żużel, ale przez kolejne dekady w świadomość kibiców w całym kraju wpisało się jako ośrodek biedny i najczęściej startujący na najniższym ligowym szczeblu. Sytuacja zmieniła się, gdy stowarzyszenie KSM zakończyło swoją działalność, a powstała spółka akcyjna o nazwie Wilki, której celem był w perspektywie kilkuletniej awans do elity. Cel ten został wykonany, a to oznaczało, że w szeregi ekstraligowców zawitał zupełnie nowy ośrodek, nigdy wcześniej nie oglądany na najwyższym szczeblu żużlowej rywalizacji.
10 Października 2022 podczas Gali Ekstraligi wręczono coroczne nagrody "SZCZAKIELE". Oto co powiedzieli nagrodzeni:
Piotr Protasiewicz - Złoty Szczakiel - Musiałem zakończyć karierę, żeby odebrać taką nagrodę. Było warto. Bardzo dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że mogę odbierać tak wspaniały prezent. Przez 31 lat spotkałem niesamowitych ludzi. Dziękuje wszystkim klubom, prezesom, doktorom, fizjoterapeutom, kibicom i zawodnikom.
Kacper Woryna - niespodzianka sezonu - Bardzo dziękuję za głosy. Nie traktuję tej nagrody jako niespodzianki, bo jest to efekt ciężkiej pracy i dowód na to, że warto pracować.
Mateusz Cierniak - najlepszy junior - Pierwszy i mam nadzieję, że to nie jest ostatni Szczakiel. Trochę trzęsą mi się nogi. Generalnie bardzo dobry sezon w moim wykonaniu. Jeszcze nie tak dawno Galę Ekstraligi mogłem oglądać w telewizji, a teraz stoję tu i odbieram statuetkę.
Stanisław Chomski - najlepszy trener - Na pewno przez pryzmat ostatniego meczu jest jakiś niedosyt. Było tak blisko, ale jednak daleko. Nie wygraliśmy ligi, ale nie byliśmy faworytami. Ktoś powiedział, że Motorowi należało się złoto. Nic im się nie należało, były play-offy i oni byli najlepsi.
Mikkel Michelsen - najlepszy zawodnik zagraniczny - Jestem zaskoczony, to wielki zaszczyt i specyficzne uczucie. Czuję się z tym wspaniale - mówił Duńczyk chwilę po odebraniu Szczakiela.
Bartosz Zmarzlik - najlepszy polski zawodnik - Ta statuetka jest dla mnie wyjątkowa. Zawsze chciałem być najlepszy. Ciężko pracujemy z całym teamem, żeby przeżywać właśnie takie chwile, jak ta. Dziękuję wszystkim za głosy.
Pełna lista nagrodzonych:
Najlepszy
Polski Zawodnik: 1. Bartosz Zmarzlik - 38,5% 2. Dominik Kubera - 31,48% 3. Janusz Kołodziej - 13,4% 4. Patryk Dudek - 9,22% 5. Jarosław Hampel - 7,41% |
Najlepszy
Junior: 1. Mateusz Cierniak - 40,19% 2. Jakub Miśkowiak - 38,62% 3. Bartłomiej Kowalski - 10,55% 4. Mateusz Świdnicki 6,19% 5. Wiktor Lampart - 4,45% |
Najlepszy
Zagraniczny Zawodnik: 1. Mikkel Michelsen - 40,78% 2. Martin Vaculik - 21,83% 3. Leon Madsen - 17,61% 4. Robert Lambert - 16,43% 5. Anders Thomsen - 3,35% |
Drużyna Sezonu Motor Lublin |
Złoty Szczakiel: |
Drużyna Sezonu U-24 Arged Malesa Ostrów |
Niespodzianka
Sezonu: 1. Kacper Woryna - 38,54% 2. Daniel Bewley - 38,12% 3. Chris Holder - 9,15% 4. Kacper Pludra - 8,84% 5. Frederik Jakobsen - 5,35% |
Wyścig Sezonu - nagroda redakcji sportowej Canal+ Bartosz Zmarzlik za 13 bieg spotkania
rundy zasadniczej |
Najlepszy
Trener/Menedżer Sezonu: 1. Stanisław Chomski - 29,89% 2. Jacek Ziółkowski - 28,9% 3. Lech Kędziora - 22,66% 4. Robert Sawina - 7,54% 5. Dariusz Śledź - 5,75% |
I Gala MiniŻużla - Twardziele 2022" - Zwycięzcy w poszczególnych kategoriach:
Złoty twardziel: Maksymilian Pawełczak
(Bydgoszcz)
Indywidualny Mistrz Polski: Maksymilian Pawełczak
(Bydgoszcz)
Drużynowy Mistrz Polski: BTŻ Polonia Bydgoszcz
Puchar Polski Par Klubowych: Just Fun GUKS Speedway Wawrów
Indywidualny Puchar Polski: Kewin Nycz (Wawrów)
Trener roku: Bartosz Świącik (Częstochowa)
Działacz roku: Sławomir Misiewicz (Minizuzel.pl)
Najlepszy organizacyjnie klub: MKMŻ Rybki Rybnik
Najlepszy kumpel z toru: Oskar Kręglicki (Rędziny)
Debiut roku: Mieszko Mudło (Bydgoszcz)
Super twardziel: Jakub Plutowski (Włókniarz)
Pechowiec: Maksymilian Kostera (Wawrów)
Popularność: Maksym Zientara (Rędziny)
Poświęcenie/zaangażowanie: Antoni Jabłoński (Gdańsk)
Na
Gali Ekstraligi nie pojawił się właściciel toruńskiego klubu
Przemysław Termiński, który tak oto skomentował swoją absencję: Moja
decyzja była zupełnie świadoma i poinformowałem o niej ze sporym wyprzedzeniem
prezesa Ekstraligi Wojciecha Stępniewskiego. Chciałem być w Warszawie, ale gdy
tylko dowiedziałem się, że galę będzie prowadził Marcin Majewski, zdecydowałem,
że nie ma sensu się tam pojawiać. To moja forma sprzeciwu wobec szerzenia mowy
nienawiści, które od ponad pół roku odbywa się z udziałem redaktorów Majewskiego
i Tomasza Dryły. W Canal+ od dłuższego czasu trwa nagonka na dwóch Rosjan. Mimo
że mają oni polskie obywatelstwa i jasno wyrazili oni swoje zdanie na temat
wojny, wciąż są obiektem ataków ze strony dwóch dziennikarzy, którzy próbują
napuścić na nich fanów. Ostatni odcinek serialu "To jest żużel" to tylko kolejny
dowód na to, jak oni działają. Moim zdaniem termin wypuszczenia tego odcinka nie
był przypadkowy i w ten sposób chciano wpłynąć na ostateczną decyzję PZM w
sprawie Rosjan z polskimi paszportami, a fanom doszczętnie obrzydzić tych
żużlowców. Nie chcę mieć nic wspólnego z takimi metodami działania. Cieszę się,
że Emil Sajfutdinow nie dał się wkręcić i odmówił udziału w tym nagraniu.
Władze Ekstraligi nie chciały komentować tych słów, a wobec emisji ostatniego
odcinka serialu "To jest żużel" narosło wiele kontrowersji, po wypowiedzi
Artioma Łaguty, który wprost oskarżył dziennikarzy Canal+ o manipulację i nie
dotrzymanie umowy. Zawodnik wyjaśniał, że nie dostał wideo do wglądu, a jego
słowa zostały przedstawione w innym kontekście niż sam tego chciał. W trakcie
programu wpleciono także archiwalne nagrania tańczącego i cieszącego się życiem
Emila Sajfutdinowa, które miały kontrastować z wojenną tematyką rozmów. Autorzy
materiału nie podpisali jednak, że nagranie pochodzi z 2014 roku.
Nowy
regulamin rozgrywek o Drużynowe Mistrzostwo Polski
Juniorów na 2022 rok zawierał tylko siedem stron, a
uregulowania poza jednym elementem nie wprowadzały istotnych zmian w samej
rywalizacji. Większość poprawek była czysto formalno-informacyjna, jak chociażby to, że część
ćwierćfinałowa miała być rozgrywana w czterech rundach. Poza tym z dokumentu
można było dowiedzieć się, że jeżeli drużyna nie
stawi się w regulaminowym składzie (minimum czterech
zawodników) w momencie rozpoczęcia zawodów, klub ponosi odpowiedzialność
dyscyplinarną oraz podlega karze finansowej wymierzonej
na podstawie Regulaminu Funduszu Szkoleniowego Sportu Żużlowego w wysokości:
- 20.000 zł (dotyczy drużyn Ekstraligi)
- 15.000 zł (eWinner 1 Liga)
- 10.000 zł (2 Liga Żużlowa)
Najważniejsza zmiana dotyczyła jednak możliwości dopuszczenia do udziału w danych
zawodach jednego zawodnika młodzieżowego który posiadał licencję inną niż
polska. Rozwiązanie to dotyczyło wyłącznie klubów z 2 Ligi Żużlowej i był to
nader słuszny ruch, bowiem w kadrze drugoligowców najczęściej nie było krajowych
juniorów, bowiem byli oni zatrudniani przez kluby na wyższych poziomach
rywalizacji.
ELIMINACJE awans 1-3 miejsca i najlepsze 4 |
|||||||||||||||||||
Grupa A | Grupa B | Grupa C | Grupa D | Grupa E | |||||||||||||||
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
20.04 BYD przeł 25.05 |
21.04 BYD przeł 26.05 |
27.04 TOR |
28.04 TOR |
11.05 GRU |
12.05 GRU |
18.05 GDA |
19.05 GDA |
01.06 PIL przeł 13.06 |
02.06 PIL przł 13.06 |
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
Zielona Góra |
27 +272 |
Lublin |
25 +272 |
Gru-dz |
27 +305 |
33 | 33 | 42 | 24 | 42 | 45 | - | - | 48 | 38 |
Cze-wa |
29,5 +336 |
Ostrów |
31,5 +368 |
Gorzów |
26 +264 |
Tarnów |
18,5 +209 |
Toruń |
26,5 +325 |
42 | 43 | 39 | 51 | - | - | 44 | 46 | 32 | 28 |
Łódź |
26,5 +307 |
Leszno |
24,5 +243 |
Dau-pils |
15 +157 |
Krosno |
18 +221 |
By-szcz |
22,5 +300 |
30 | 33 | - | - | 31 | 40 | 40 | 40 | 32 | 38 |
Wrocław |
19 +249 |
Gniezno |
18 +159 |
Poznań |
9 +124 |
Rzeszów |
16 +159 |
Gdańsk |
15 +188 |
15 | 11 | 32 | 35 | 27 | 23 | 23 | 22 | - | - |
Rybnik |
15,5 +159 |
Rawicz |
16 +184 |
Piła |
0 +0 |
- | - | 4 | 7 | 12 | 7 | 7 | 6 | 7 | 8 |
Opole |
9,5 +136 |
ACCR |
10 +108 |
||||
ĆWIERĆFINAŁY awans 1-2 miejsca |
|||||||||||||||||||
Grupa A | Grupa B | Grupa C | Grupa D | ||||||||||||||||
Zespół |
pkt zespołu |
22.06 KRO |
23.06 WRO |
29.06 TOR |
30.06 OST |
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
Zespół |
pkt zespołu |
||||||||
Toruń |
12,5 +164 |
29 | 38 | 51 | 46 |
Lublin |
12,5 +129 |
Cze-wa |
16 +191 |
Łódź |
15 +136 |
||||||||
Ostrów |
12 +151 |
40 | 38 | 28 | 45 |
Leszno |
12 +144 |
Zielona Góra |
10 +115 |
Gru-dz |
12,5 +130 |
||||||||
Wrocław |
11,5 +120 |
37 | 39 | 28 | 16 |
By-szcz |
11,5 +130 |
Gniezno |
8 +97 |
Gorzów |
6,5 +101 |
||||||||
Krosno |
4 +37 |
11 | 5 | 9 | 12 |
Rzeszów |
4 +66 |
Tarnów |
6 +73 |
Rawicz |
6 +108 |
||||||||
PÓŁFINAŁY | |||||||||||||||||||
Grupa 1 | Grupa 2 | ||||||||||||||||||
Zespół |
pkt zespołu |
06.07 ZIE |
14.07 OST |
21.07 TOR przeł 03.08 |
04.08 CZE |
Zespół |
pkt zespołu |
||||||||||||
Cze-wa |
14 +169 |
44 | 50 | 43 | 32 |
Lublin |
14 +142 |
||||||||||||
Ostrów |
12 +147 |
33 | 33 | 37 | 44 |
Grudziądz |
13 +139 |
||||||||||||
Toruń |
10 +139 |
36 | 30 | 36 | 37 |
Łódź |
7,5 +108 |
||||||||||||
Zielona Góra |
4 +19 |
7 | 6 | 2 | 4 |
Leszno |
5,5 +90 |
||||||||||||
FINAŁY | |||||||||||||||||||
Zespół |
pkt zespołu |
||||||||||||||||||
13 +136 |
|||||||||||||||||||
10 131+3 |
|||||||||||||||||||
10 118+2 |
|||||||||||||||||||
7 +94 |
2022-cykl | SGP - IMŚ | |||
2022-cykl | SGP2 - IMŚJ | |||
2022-xx-xx | DMŚJ |
|
||
2022-cykl | SEC - IME | |||
2022-05-15 | DME | |||
2022-07-30 | SoN | |||
2022-xx-xx | IMEJ |
torunianie nie stratowali w finale |
||
2022-xx-xx | DMEJ |
torunianie nie stratowali w finale |
||
2022-xx-xx | IPEJ |
torunianie nie stratowali w finale |
||
2022-xx-xx | MEP |
torunianie nie stratowali w finale |
||
2022-cykl | MACEC |
torunianie nie stratowali w cyklu |
||
2022-cykl | IMP | |||
2022-04-02 | IMME | |||
2022-04-03 | MPPK |
torunianie nie stratowali w finale |
||
2022-08-17 | MMPPK |
torunianie nie stratowali w finale |
||
2022-09-07 | MIMP | |||
2022-04-18 | Złoty Kask | |||
2022-06-15 | Srebrny Kask | |||
2022-06-16 | Brązowy Kask | |||
|
||||
2022-03-30 |
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów Rawicz |
|||
2022-04-13 |
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów Ostrów |
|||
2022-06-08 |
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów Zielona Góra |
|||
2022-08-09 |
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów Krosno |
|||
2022-08-10 |
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów Rybnik |
|||
2022-09-14 |
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów Rawicz |
|||
2022-09-28 |
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów Opole |
|||
2022-10-06 |
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów Lublin |
|||
2022-10-07 |
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów Lublin |
|||
2022-03-22 |
Kryterium Asów Bydgoszcz |
|||
2022-03-27 |
Memoriał Henryka Żyto
Gdańsk |
|||
2022-04-01 |
Turniej o Koronę Bolesława Chrobrego
Gniezno |
|||
2022-05-02 |
Polska - Reszta Świata
Bydgoszcz |
|||
2022-05-10 |
Test toru na Narodowym Warszawa |
|||
2022-06-16 |
X-lecie startów Taia Woffindena we
Wrocławiu |
|||
2022-cykl | Nice Cup |
WYNIKI MECZÓW ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2022
Kolejka | Rywale | |||||
Data | Wynik | Wynik | Data | |||
I runda zasadnicza |
10.04.2022 | 59 : 31 |
Wrocław - Toruń |
26 : 60 | 26.04.2022 | |
II runda zasadnicza |
16.04.2022 | 55 : 35 |
Toruń - Ostrów |
40 : 50 | 03.05.2022 | |
III runda zasadnicza |
24.04.2022 | 47 : 43 |
Gorzów - Toruń |
42 : 48 | 10.05.2022 | |
IV
runda zasadnicza |
01.05.2022 | 42 : 48 |
Toruń - Lublin |
63 : 27 | 17.05.2022 | |
V runda zasadnicza |
08.05.2022 | 44 : 46 |
Grudziądz - Toruń |
55 : 35 |
24.05.2022 przełożony 31.05.2022 |
|
VI runda zasadnicza |
22.05.2022 | 47 : 43 |
Leszno - Toruń |
57 : 33 | 07.06.2022 | |
VII runda zasadnicza |
03.06.2022 | 48 : 42 |
Toruń - Częstochowa |
53 : 37 | 14.06.2022 | |
VIII runda zasadnicza |
12.06.2022 | 50 : 40 |
Częstochowa - Toruń |
46 : 44 | 21.06.2022 | |
IX runda zasadnicza |
19.06.2022 | 53 : 37 |
Toruń - Leszno |
47 : 43 | 28.06.2022 | |
X runda zasadnicza |
24.06.2022 | 56 : 34 |
Toruń - Grudziądz |
45 : 45 | 05.07.2022 | |
XI runda zasadnicza |
03.07.2022 | 55 : 35 |
Lublin - Toruń |
25 : 23 | 12.07.2022 | |
XII runda zasadnicza |
17.07.2022 | 47 : 43 |
Toruń - Gorzów |
47 : 43 | 26.07.2022 | |
XIII runda zasadnicza |
22.07.2022 | 43 : 47 |
Ostrów - Toruń |
60 : 24 | 02.08.2022 | |
XIV
runda zasadnicza |
07.08.2022 | 45 : 45 |
Toruń - Wrocław |
44 : 46 |
16.08.2022
przełożony 23.08.2022 |
|
XV
runda ćwierćfinałowa |
21.08.2022 | 46 : 44 |
Toruń - Gorzów |
Tabela U24 po rundzie zasadniczej Torunianie nie awansowali do finału |
||
XVI runda ćwierćfinałowa |
28.08.2022 | 51 : 39 |
Gorzów - Toruń |
Drużyna |
Pkt. Duże|Bon |
Pkt. małe |
XVII runda półfinałowa |
02.09.2022 | 50 : 40 |
Toruń - Lublin |
Ostrów | 29 | +133 |
Leszno | 26 | +122 | ||||
XVIII runda półfinałowa |
04.09.2022 | 54 : 36 |
Lublin - Toruń |
Wrocław | 22 | +37 |
Gorzów | 18 | +70 | ||||
XIX runda finałowa |
11.09.2022 | 46 : 44 |
Toruń - Częstochowa Mecz o 3 miejsce |
Grudziądz | 17 | -34 |
Toruń | 17 | +2 | ||||
11.09.2022 | 51 : 39 |
Gorzów - Lublin mecz o 1 miejsce Finał |
Lublin | 8 | -154 | |
Częstochowa | 2 | -176 | ||||
XX runda finałowa |
24.09.2022 | 59 : 31 |
Częstochowa - Toruń Mecz o 3 miejsce |
Finał 30.08.2022 |
Leszno - Ostrów 39 : 51 |
|
25.09.2022 | 53 : 374 |
Lublin - Gorzów mecz o 1 miejsce Finał |
Finał rewanż 06.09.2022 |
Ostrów - Leszno 57 : 33 |
KADRA
TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2022
Zawodnik - Działacz | rozgrywki | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
|
|||||||
LAMBERT Robert | 20 | 125 | 245 | 21 | 2,128 | 9 | |
Lambo był niekwestionowanym liderem toruńskiego teamu. Startował jako
zawodnik do lat 24, ale niemal w każdym meczu brał ciężar walki o ligowe
punkty na swoje barki. Był pewniakiem w czteroosobowej talii seniorów. W
meczach ligowych nie schodził poniżej 10 pkt. Nic więc dziwnego, że
odjechał największą liczbę biegów. Przez cały sezon dopiero w meczu brąz
odjechał zawody w których indywidualnie nie wygrał biegu, ale wyścigi z jego
udziałem i tak kończyły się co najmniej remisowo.
W wielu meczach gdyby nie Brytyjczyk drużyna Aniołów, byłaby zespołem bez
wiary w sukces i pomysłu na pokonanie rywala. To właśnie on wiele razy dawał
pierwszy sygnał do odrabiania strat. |
|||||||
DUDEK Patryk | 20 | 120 | 214 | 26 | 2,000 | 12 | |
Duzers zasilił szeregi Apatora przed sezonem 2022 i z miejsca pojawiły się
spekulacje odnośnie jego szybkiego powrotu do Zielonej Góry. Po sezonie nic
takiego się nie stało, a wręcz przeciwnie Patryk jako pierwszy parafował
kontrakt z toruńskim klubem zgodnie z którym miał być Aniołem przez dwa
kolejne sezony. Był to bardzo doskonałe posunięcie bowiem ławka klasowych
polskich seniorów na rynku transferowym nie była zbyt długa, a zielonogórski
wychowanek doskonale wpisał się w klimat toruńskiego klubu.
W rundzie zasadniczej w zasadzie nie zawodził. Odważnie brał ciężar walki na
swoje barki. Niestety w fazie play-off odezwała się kontuzja odniesiona
jeszcze w czasie startów z Myszką Mickey na plastronie i skuteczność
zawodnika spadła. Ból jednak był silniejszy i po sezonie poddał się operacji
usunięcia metalowych wzmocnień z kontuzjowanych kości. Co ciekawe zawodnik w
trakcie sezonu miał odwagę poprosić trenera o zmianę w sytuacji gdy widział,
że jego dyspozycja jest daleka od oczekiwanej. Jego zespołowość i drużynową
jazdę można było też dostrzec w ilości zdobytych punktów bonusowych, bowiem
26 płatnych oczek sklasyfikowało Patryka na pierwszym miejscu w tym
rankingu. |
|||||||
PRZEDPEŁSKI P. | 20 | 120 | 176 | 24 | 1,667 | 23 | |
Biorąc pod lupę cały sezon Paweł spełnił oczekiwania jakie przed nim
stawiano. Co prawda kapitan Aniołów zanotował regres punktowy o niemal 0,25 pkt/bieg i jego średnia biegowa budzić mały niesmak, ale w trudnych
sytuacjach potrafił kameleonową formę przekuć na formę lidera i nie bał się
walczyć z bardziej utytułowanymi rywalami. Największe problemy Przedpełski
miewał podczas spotkań wyjazdowych. Reprezentant Polski w tym aspekcie
punktował na poziomie zaledwie 1.367 punktu. Był jednak zapracowany. Wziął
udział w aż 120 wyścigach, a wyższym wynikiem pochwalić się może tylko
Robert Lambert (125). |
|||||||
HOLDER Jack | 20 | 113 | 164 | 17 | 1,602 | 28 | |
Jack to największy zawód w Anielskim teamie. Jego chimeryczna forma, a także
trudny charakter nie zjednały mu takiej ilości fanów jak choćby jego brak
Chris. Jack zawodził w najmniej oczekiwanych momentach. Było to trudne dla
sztabu szkoleniowego, bowiem wiadomym było, że pod nieobecność Emila Sajfutdinowa drużyna będzie potrzebowała punktów czterech pozostałych
seniorów i to w sześciu biegach. Niestety Jack był tym, który dodatkowo
musiał być zmieniany przez kolegów z drużyny. Po sezonie można było dojść do
wniosku, że rozstanie z bratem nie wpłynęło na niego pozytywnie, a dodatkowo
absencja na treningach w Toruniu nie budowała jego więzi z MotoAreną, jej
nawierzchnią i kibicami, który obwiniali go za nikłą wygraną w ćwierćfinale play-off ze Stalą Gorzów i skandowali "gdzie jest Holder", gdy ten nie
wyszedł do pomeczowej parady.
Swój brak przygotowania do pierwszego meczu play-off zawodnik odkupił jednak
w kolejnych zawodach, ale to było zbyt mało, aby sezon w wykonaniu Jacka
uznać za udany.
Nic więc dziwnego, że gdy działacze zaproponowali mu kontrakt na kolejny rok
z opcją walki o ligowy skład zawodnik podziękował za współpracę i jeszcze
przed zakończeniem sezonu doszedł do porozumienia z Motorem Lublin. |
|||||||
SAJFUTDINOW Emil | - | - | - | - | - | - | |
Wykluczony z rywalizacji z powodu wojny na
Ukrainie
jaką wypowiedziała Rosja.
|
|||||||
|
|||||||
LEWANDOWSKI K. | 18 | 59 | 50 | 7 | 0,966 | 44 | |
13 | 59 | 122 | 4 | 2,136 | 12 | ||
"Lewy" oprócz z tego, że pokazał się z dobrej
strony jawił się jako poukładany młody człowiek, który obrał sportowy kierunek
w życiu, ale nie zapominał o nauce i ciężkiej pracy nad samym sobą, by w sezonie
2022 dokładać cenne punkty do dorobku drużyny. Zwłaszcza, że
po zbrojnym ataku Rosji na Ukrainę, gdy
doszło do wykluczenia ze sportowej rywalizacji zawodników rosyjskich,
oczekiwano do Krzyśka znacznego progresu i większej odpowiedzialności za
wynik zespołu. Ostatecznie
zawodnik wystartował w osiemnastu spotkaniach Ekstraligi. W
zgarnięciu pełnej puli spotkań przeszkodziła mu kontuzja do której
doszło w meczu Ekstraligi U24, kiedy to Toruń rywalizował w Opolu
ze Spartą Wrocław. Na jednym z łuków zawodnik wpadł w
koleinę, nie opanował motocykla i po chwili z impetem wpadł na bandę.
Przy siedemnastolatku szybko pojawiły się służby medyczne. Wstępne
badania na stadionie wykluczyły złamania, jednak po meczu Lewandowski
udał się do szpitala, gdzie potwierdzono brak złamań, ale
zawodnik był mocno poobijany i wymagał intensywnej rehabilitacji i
przerwy w startach. W tej sytuacji na dwa mecze ligowe w składzie
pozycje juniorskie zajęli Denis Zieliński i Karol Żupiński.
W meczach, w których wystartował Krzyśkowi znacznie lepiej wiodło się na Motoarenie, bowiem różnica w wynikach między meczami
domowymi, a wyjazdowymi wyniosła w jego przypadku 0,484 punktu. Zawodnik starał
się jednak analizować każde zawody i mocno pracował nad błędami wspólnie
ze swoim teaem. Nie zmieniało to faktu, że siedemnastolatek będący dopiero u progu swojej kariery, musiał zmierzyć się
w sezonie z dużym
wyzwaniem, jakim było bycie liderem formacji do lat 21. Początkowo rola ta
przytłoczyła zawodnika, bowiem sam nałożył na siebie zbyt dużą presję,
ale szybko zrozumiał, że był to błędy kierunek, bo był to dopiero jego drugi sezon w lidze, więc żużla
musiał jeszcze sporo zjeść, aby móc mówić o sobie lider jakiejkolwiek
formacji. |
|||||||
ZIELIŃSKI Denis | 19 | 44 | 26 | 5 | 0,705 | 48 | |
14 | 68 | 107 | 10 | 1,721 | 28 | ||
Wychowanek toruńskiego miniżużla, powrócił do Torunia z Grudziądza jako
pełnoprawny żużlowiec. Po poważnej kontuzji jego jazda wyraźnie
odznaczała się zachowawczością. Niestety, sezon był dla niego stratny,
ponieważ mimo oczekiwań, że będzie silnym wsparciem dla Krzyśka
Lewandowskiego, okazał się najmniej skutecznym zawodnikiem w ekstralidze.
Trener Robert Sawina, widząc słabą formę dwudziestolatka i coraz lepszą
dyspozycję Mateusza Affelta, postanowił dokonać zmiany w składzie na ostatni
mecz ligowy. Kiedy zakomunikował tę decyzję Denisowi, ten przedstawił
zwolnienie lekarskie i nie pojechał z drużyną do Częstochowy. To oznaczało
jedno... rozstanie z Aniołami po zakończeniu sezonu. Zawodnik jednak nie
obwiniał klubu za tę sytuację, ponieważ obiektywnie przyznał w jednym z
wywiadów, że wyniki, jakie osiągał w lidze, zależały tylko od niego, a winę
upatrywał w sobie. |
|||||||
AFFELT Mateusz | 12 | 13 | 3 | 2 | 0,385 | nklas 15 | |
8 | 38 | 55 | 12 | 1,763 | 26 | ||
Affelek zrobił spektakularne wejście do ligowego składu. Choć swoje
żużlowe uprawnienia uzyskał już w 2021 roku, to dopiero 13 czerwca 2022 roku
został wpisany do protokołu ligowego w walce o DMP. Mateusz najpierw
wyprzedził Karola Żupińskiego i zajął jego miejsce jako rezerwowy, a
następnie zastąpił Denisa Zielińskiego w podstawowym składzie. Mimo że
ligowy debiutant nie zdobył zbyt wielu punktów, pokazał odwagę w jeździe i
zdobył cenne doświadczenie przed kolejnym sezonem, w którym władze Apatora
postawiły na młodego wychowanka. |
|||||||
ŻUPIŃSKI Karol | 6 | 7 | 1 | - | 0,143 | nklas 20 | |
7 | 29 | 46 | 10 | 1,931 | 22 | ||
Karol
trafił do Apatora po awansie z pierwszej ligi. Zarząd szukał wzmocnień na
pozycji drugiego młodzieżowca i podpisał z gdańskim wychowankiem umowę do
końca wieku juniorskiego. Niestety zawodnik nie rozwinął się na tyle, by
wiązać z nim większe nadzieje. Można by nawet powiedzieć, że dwa sezony
spędzone w Toruniu były dla juniora fatalne. W 2021 roku zajął ostatnie, 53.
miejsce na liście najskuteczniejszych zawodników Ekstraligi, mimo
korzystania z silników przygotowywanych przez jednego z topowych tunerów,
Ryszarda Kowalskiego. Podobnie było w rozgrywkach AD 2022. Żupiński wystąpił
jedynie w siedmiu biegach w barwach Apatora, po czym został wypożyczony do
Wybrzeża Gdańsk, z którego rok wcześniej został wykupiony. Tam jednak
również nie zachwycił. Po sezonie okazało się jednak, że przyczyną
fatalnych wyników Karola Żupińskiego w ostatnich dwóch sezonach mogło być
dokuczające uraz nogi. Tak przynajmniej uważał sam zawodnik, który w
przerwie zimowej przeszedł operację. Kontuzja ta mogła również mieć wpływ na
problemy z wagą, gdy startował jeszcze dla Apatora Toruń. |
|||||||
CZAJKOWSKI K. | - | - | - | - | - | - | |
9 | 18 | 1 | - | 0,056 | nklas 37 | ||
Startował tylko w rozgrywkach U24 oraz DMPJ. Niestety u Kacpra, chęci
bycia żużlowcem, nie szły w parze z zapleczem sprzętowym i umiejętnościami.
Zawodnik potrafił poprawnie przejechać cztery okrążenia, ale w rywalizacji z
rówieśnikami znacznie odstawał. Nie było w nim widocznej odwagi i czasem
młodzieńczej fantazji, która cechowała innych młodych jeźdźców. |
|||||||
RUMIŃSKI Oskar | - | - | - | - | - | - | |
1 | 2 | - | - | 0,000 | nklas 40 | ||
Podobnie jak Mateusz Affelt żużlową licencję uzyskał w roku 2021, ale w
przeciwieństwie do Mateusza musiał poczekać do lipca na ukończenie
szesnastu lat, by stać się pełnoprawnym ligowym jeźdźcem.
Sztab szkoleniowy dostrzegał jednak pracowitość Oskara i desygnował go
do walki w rozgrywkach młodzieżowych DMPJ i U24. Niestety kontuzja
przeszkodziła młodemu jeźdźcowi na zebranie cennego doświadczenia w
pierwszym pełnym sezonie z licencją w klasie 500 ccm. Jednak dzięki
trenerowi Robertowi Sawinie do momentu kontuzji zdołał poprawić swoją
sylwetkę na motocyklu i technikę jazdy. |
|||||||
KRAJEWSKI Pascal | - | - | - | - | - | - | |
- | - | - | - | - | - | ||
Nie pojawił się pod ligową taśmą, zarówno w rywalizacji DMP jak i DMP
U-24. Również rywalizacja w DMPJ i innych rozgrywkach młodzieżowych
próżno szukać nazwiska Pascala. |
|||||||
MAKOWSKI Kacper | - | - | - | - | - | - | |
- | - | - | - | - | - | ||
Nie
pojawił się pod ligową taśmą w barwach Apatora, ani w rywalizacji DMP, ani w
DMP U-24. Również w innych rozgrywkach młodzieżowych nie można było
odnaleźć nazwiska Kacpra. Zawodnik chciał się jednak ścigać, ale wiedział, że młodzieżowa ławka juniorska w
grodzie Kopernika jest długa, dlatego szukał okazji do startów poza Toruniem i
znalazł ją w Pile. |
|||||||
|
|||||||
PORTNER Emil | - | - | - | - | - | - | |
14 | 51 | 90 | 10 | 1,961 | 20 | ||
Emil był
jednym z wielu debiutantów na polskich żużlowych torach w sezonie 2022.
Ścigał się z Aniołem na piersi w rozgrywkach dla jeźdźców do lat 24 i okazał
się najskuteczniejszym zagranicznym zawodnikiem Apatora w tej kategorii.
Niestety, sezon był pechowy dla Duńczyka, ponieważ w meczu ligi duńskiej
pomiędzy Indianerną a Smalanningarną doszło do strasznego wypadku, w którym
Emil Poertner został staranowany przez Ricardsa Ansviesulisa. Duńczyk,
lecąc z ogromną prędkością, wyleciał poza tor i uderzył w żelazny płot.
Służby medyczne szybko pojawiły się przy zawodniku i przetransportowały go
do szpitala, gdzie zdiagnozowano złamanie czterech kręgów kręgosłupa oraz
uszkodzenie płuca. Mimo to, zawodnik miał czucie w kończynach i nie
zagrażało mu życie. |
|||||||
COOK Zach | 3 | - | - | - | - | - | |
12 | 58 | 97 | 15 | 1,931 | 21 | ||
Ten
niezwykle sympatyczny zawodnik zadebiutował na polskich torach w sezonie
2022, reprezentując toruńskie Anioły. Dwudziestotrzylatek startował
tylko w rozgrywkach U24 i trzeba przyznać, że był to udany debiut. Zach Cook
wystąpił łącznie w 12 spotkaniach, osiągając średnią punktową 1,931 pkt./bieg.
Jednak zanim pojawił się w Polsce, startował w Wielkiej Brytanii. W roku
2022 miał podpisany również kontrakt z Poole Pirates, |
|||||||
PALIN Jordan | - | - | - | - | - | - | |
5 | 23 | 32 | 3 | 1,522 | nklas 10 | ||
Młody
Anglik trafił do Apatora przed sezonem i miał rozwijać swoje umiejętności w
lidze do lat 24. Jednak w sezonie 2022 reprezentował trzy kluby. W
Wielkiej Brytanii zdobywał punkty dla Peterborough Panthers oraz Scunthorpe
Scorpions, a w Polsce dostał szansę właśnie w Toruniu. W rozgrywkach U24
wystąpił tylko w pięciu spotkaniach i mimo że uzyskał przeciętną średnią,
pozostawił dobre wrażenie. Zapewne dostałby szansę poprawienia swoich
wyników, ale w lipcu doznał poważnego upadku na torze w Manchesterze,
który wyeliminował go z jazdy nie tylko w drugiej połowie tego sezonu, ale
również w roku 2023. O tym poinformował na swoim profilu społecznościowym,
mówiąc: "Moje ostatnie badanie wykazało, że proces gojenia wciąż nie jest
zakończony, czego się nie spodziewałem. Nie ma jednego uniwersalnego 'planu
naprawczego', co jest frustrujące, ale i niepokojące. Chociaż czuję się
dobrze, nie jestem pewien, czy powinienem podejmować jakąkolwiek aktywność,
która mogłaby jeszcze bardziej pogłębić kontuzję. Nadal będę miał regularne
konsultacje, ale będę musiał się wstrzymać z podejmowaniem decyzji, aż
uzyskam zgodę. Staram się rozważyć wszystkie możliwości, ponieważ proces ten
może zająć więcej czasu niż przewidywano." |
|||||||
HENRIKSSON Casper | - | - | - | - | - | - | |
2 | 12 | 11 | 1 | 1,000 | nklas 16 | ||
Casper Henrikson trafił do Apatora w trakcie sezonu,
po tym jak zaprezentował się obiecująco w IMŚJ oraz kilku innych turniejach
młodzieżowych oraz w rodzimej lidze szwedzkiej. Jego zadaniem było
wzmocnienie młodych Aniołów w rozgrywkach U24. Niestety, kontuzja
odniesiona w połowie lipca wykluczyła go z żużlowej rywalizacji do końca
sezonu. Do zdarzenia doszło w walijskim Cardiff podczas Speedway Grand
Prix 2, gdzie problemy z torem mocno dały się we znaki organizatorom, jak i
zawodnikom. Już podczas treningu wielu zawodników miało trudności z
nawierzchnią toru. Niektórzy trafili do szpitala, ale na szczęście nie
odnieśli poważniejszych obrażeń. Podczas trwania zawodów również dochodziło
do upadków, a największym pechowcem w trzynastym biegu okazał się właśnie
Casper. Przewrócił się w drugim łuku i był długo opatrywany na torze. Mimo
że opuścił tor o własnych siłach, nie powrócił już na tor. Po dwóch dniach
mistrz Szwecji do lat 21 poinformował, że wraca do domu, ale czeka go
operacja, ponieważ w wyniku upadku złamał obojczyk. |
|||||||
BICKLEY Kyle | - | - | - | - | - | - | |
4 | 13 | 8 | 2 | 0,769 | nklas 20 | ||
Kyle Bickle otrzymał angaż w lidze polskiej po rozmowie z mechanikiem Jacka Holdera i rekomendacji Zbigniewa Krause. Toruński klub zdecydował dać szansę młodemu Anglikowi na udział w rozgrywkach U24. Niestety, zawodnik w pierwszym roku startów na polskich torach nie zaimponował. Choć jego debiut w Opolu był całkiem przyzwoity, zdobywając siedem punktów i trzy bonusy w czterech startach, później było już znacznie gorzej. Ostatecznie zawodnik z Aniołem na piersi pojawił się tylko w czterech meczach i nie miał realnych szans na angaż w kolejnym sezonie w żadnym polskim klubie. |
|||||||
PEDERSEN Bastian | - | - | - | - | - | - | |
9 | 39 | 39 | 6 | 1,154 | 44 | ||
Młody Duńczyk zadebiutował na polskich torach w barwach Apatora w sezonie 2022. Jego starty były możliwe dzięki ligowej rywalizacji zawodników do lat 24. I trzeba obiektywnie przyznać, że premierowy sezon dla szesnastolatka, który jeszcze w 2021 roku startował na motocyklach o pojemności 250cc, wypadł całkiem nieźle. Pierwszymi zawodami na polskich ligowych torach, w których wpisano jego nazwisko w protokole zawodów, był mecz w Gorzowie i przypadł na trzecią rundę DMP-U24, w dniu 10 maja 2022. Co prawda nie był to spektakularny występ, bo w pięciu startach zdobył zaledwie 3 punkty, ale młody Duńczyk przełamał pierwszy stres na polskich torach i wspólnie z żużlową rodziną mógł planować rozwój swojej międzynarodowej kariery. Ostatecznie syn Ronniego Pedersena wystąpił w dziewięciu spotkaniach Ekstraligi U24, osiągając średnią punktową 1,154 pkt./bieg. Toruńscy działacze nie mieli wątpliwości co do dalszych inwestycji w obiecującego Duńczyka, widząc w nim potencjał i zaproponowali mu kontynuację startów również w kolejnym sezonie. |
|||||||
SAJDULIN Jewgenii | - | - | - | - | - | - | |
- | - | - | - | - | - | ||
Wykluczony z rywalizacji z powodu wojny na
Ukrainie
jaką wypowiedziała Rosja. |
|||||||
TERMIŃSKI Przemysław właściciel klubu |
Właściciel toruńskiego klubu w sezonie 2022 zniknął niemal całkowicie z żużlowej przestrzeni publicznej. Przestał komentować to, co działo się w klubie i żużlowym środowisku. Nie oznaczało to jednak, że zapomniał o żużlu. Nic bardziej mylnego. Zbudował zespół pod szyldem For Nature Solution, który po latach walczył o medale. Ponadto klub po sezonie, pomimo kryzysu gospodarczego, był zbilansowany finansowo i należał do czołówki drużyn sportowych nie tylko w lidze żużlowej, ale w całym Toruniu. Z końcem sezonu jednak właściciel wraz z zarządem skrupulatnie liczył koszty i negocjował z władzami Torunia stawki za wynajęcie stadionu. Niestety, rozmowy te zakończyły się fiaskiem, i Apator opuścił powierzchnie biurowe zajmowane na MotoArenie i przeniósł swoją administrację do siedziby jednej z firm Przemysława Termińskiego przy ulicy Dąbrowskiego 2 w Toruniu. Klub nadal wynajmował od miasta stadion, parking i garaże zawodników, ale oficjalnie siedziba klubu zmieniła swoją lokalizację. Nie spodobało się to toruńskim kibicom, i wielu zastanawiało się, jaki jest sens tego rozwiązania. Jednak odpowiedź była prosta. Klub zaoszczędził dzięki temu 100 000 złotych, co nie było wielką kwotą jak na warunki najlepszej i najbogatszej żużlowej ligi świata, jednak był to swoistego rodzaju protest właściciela na to, jak przebiegała współpraca klubu, który promował Toruń, z władzami miejskimi. | ||||||
TERMIŃSKA Ilona prezes |
Prezes Apatora prowadziła klub niemal po mistrzowsku. Zawodnicy nie mieli prawa narzekać na organizację oraz finanse i mogli skupić się tylko na aspektach sportowych. I wyniki sportowe się pojawiły, mimo że drużyna przed sezonem została mocno osłabiona przez wykluczenie z rywalizacji zawodników z Rosji. Zespół mimo tej przeciwności walczył o medale, i niewiele brakowało, aby medal stał się faktem. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze, zwłaszcza że w trakcie sezonu trzej kluczowi zawodnicy, a mianowicie Dudek, Lambert i Przedpełski, zdecydowali się przedłużyć swoje kontrakty w Toruniu na dwa lata. To skazywało, że w mieście Kopernika miały być stabilne fundamenty żużlowe, a atmosfera w drużynie miała być budująca, nie tylko dla zdobywania wyników, ale również dla dłuższej więzi i współpracy. Te wszystkie działania były jednak długoterminową i zaplanowaną strategią. Można było odnieść wrażenie, że pierwszy historyczny spadek Apatora oczyścił atmosferę w klubie, a po szybkim awansie zaczęto wprowadzać nową, lepszą jakość, która zaczęła przynosić rezultaty. Klub posiadał stałe grono sponsorów, które mimo ogólnoświatowego kryzysu gospodarczego byli z klubem na dobre i na złe. Niestety nie udało się Pani Prezes dojść do porozumienia z Urzędem Miasta Torunia odnośnie dotacji i kosztów związanych z wynajmem stadionu. Dlatego wielu kibiców miało żal do zarządu pod wodzą Ilony Termińskiej za wyprowadzenie administracji biurowej Apatora z Motoareny do jednej z siedzib właściciela klubu. |
||||||
SAWINA Robert trener drużyny |
Robert Sawina, po kilku latach, powrócił na trenerski stołek. Przed sezonem zastąpił Tomasza Bajerskiego, co spotkało się z ogromnym zdziwieniem, ponieważ poprzedni trener cieszył się dużą popularnością wśród kibiców i zrealizował postawione przed nim zadania. Nowy trener spotkał się z zarzutami o długotrwały rozbrat ze środowiskiem żużlowym oraz zawodową trenerską profesją, dlatego też dyrektor sportowy miał go wspierać. Niestety, współpraca między nimi nie układała się najlepiej, co zauważył zarząd. Podczas rundy play-off Robert Sawina otrzymał pełną samodzielność w prowadzeniu pierwszej drużyny i toruńskiej szkółki żużlowej. Zaprezentował się w tej roli całkiem dobrze. Zawodnicy rozumieli jego taktykę i szanowali jego decyzje. Sam trener nie unikał osobistego sprawdzenia wielu aspektów, np. gdy zawodnicy narzekali na toruńską nawierzchnię, potrafił sam usiąść na motocyklu i sprawdzić sytuację, o której informowali go zawodnicy. Dodatkowo, poświęcał uwagę nie tylko pierwszej drużynie, ale także uczestniczył w treningach ogólnorozwojowych swoich młodych podopiecznych, które prowadził Radek Smyk w siłowni i na terenie. To budowało autorytet trenera, ale również pokazywało, że nie będzie tolerował kompromisowej jakości, a w składzie drużyny będą startować tylko ci, którzy prezentują właściwą formę i zaangażowanie w obowiązki sportowe. Nic więc dziwnego, że całokształt pracy tego toruńskiego wychowanka został oceniony pozytywnie, a Robert Sawina miał kontynuować prowadzenie zespołu w 2023 roku. Zadanie to wydawało się nieco łatwiejsze, ponieważ miał do dyspozycji znacznie silniejszy zespół, z którym mógł walczyć o medale. |
||||||
GAŁAŃDZIUK Krzysztof dyrektor sportowy |
Dyrektor sportowy przyszedł do Torunia z
Wrocławia, a wiązano z jego obecnością w drużynie wielkie nadzieje.
Niestety, przed pierwszym meczem o brązowy medal, w celu oczyszczenia
atmosfery w sztabie szkoleniowym, Gałańdziukowi podziękowano za współpracę.
Choć miał pracować do końca września, tak naprawdę rozliczył się z klubem i
wyprowadził się z Torunia. |
||||||
2022-03-30 Zielona Góra - egzamin na licencję
"Ż"
2022-04-20 Częstochowa - egzamin na licencję
"Ż"
2022-04-26 Rawicz - egzamin na licencję "Ż"
2022-06-28 Bydgoszcz - egzamin na licencję
"Ż"
2022-10-11 Opole - egzamin na licencję "Ż" |
Toruńskie podprowadzające w sezonie 2022
Paulina Frąckiewicz, Magda Strąkowska, Weronika Bartkowska, Daria Czajkowska
Pierwszy mecz żużlowy to…
Daria
Czajkowska
- Było to w roku 2014. Dobrze pamiętam ten mecz, toruński zespół pokonał Unię
Leszno 52:38. Po raz pierwszy na stadion żużlowy zabrał mnie mój tata, który
bardzo interesuje się sportem. To właśnie on zaraził mnie pasją do żużla.
Podprowadzającą zostałam dzięki agencji Pearls Models, więc gdy tylko dostałam
propozycję, chętnie z niej skorzystałam
Magda Strąkowska- Pierwszy mecz, na jakim się pojawiłam, to była druga kolejka Ekstraligi 14
kwietnia 2019 roku, gdzie rywalem toruńskiej drużyny była Unia Leszno. Do
Torunia przyjechałam na studia. W moim rodzinnym mieście, Ciechanowie, nie ma
żużla i nawet nie jest on jakoś mocno popularny. Na szczęście moi koledzy ze
studiów na UMK byli i są żużlowymi fanami i to właśnie oni namówili mnie, żeby
iść. Zachwyciłam się tym sportem od początku i pamiętam do dziś niesamowitą
atmosferę na stadionie. Kiedy zaczęłam przychodzić częściej, poznawać zasady
czarnego sportu, to pozazdrościłam widoków dziewczynom siedzącym na murawie.
Wybrałam się na casting organizowany przez nasz klub i przez agencję Joanny
Jankowskiej Pearls Models. Było to w okresie zimowym, jeszcze jakieś 2 miesiące
przed sezonem. W castingu brało udział ok. 50 dziewczyn z Torunia i z okolic.
Zabrałam ze sobą koleżankę, która stwierdziła, że będzie moim szczęśliwym
talizmanem. Udało się! Dostałam wiadomość, że od nowego sezonu żużlowego tablica
z kolorem żółtym będzie należeć do mnie - opowiedziała .
Paulina
Frąckiewicz
- Akurat tego pierwszego nie pamiętam, ponieważ byłam bardzo malutka. Wiem, że
na pewno raz byłam jeszcze na starym stadionie na Broniewskiego i mam jakieś
migawki z tego miejsca. Miałam wtedy jakieś 5 lat. Później sporadycznie tylko
się pojawiłam na żużlu, częściej oglądałam go w telewizji, a na nowo na
Motoarenie pojawiłam się 18 maja 2018, kiedy toruński klub jeździł z Unią Leszno
i od tamtego czasu jestem prawie zawsze na meczu. W zeszłym roku zaczęłam szukać
dorywczej pracy jako hostessa, natrafiłam na agencję Pearls Models i dostawałam
zlecenie, a kiedy jakiejś dziewczyny nie było w składzie podprowadzających,
wtedy ja wchodziłam jako zastępstwo - przyznała .
Weronika
Bartkowska
- Moja przygoda zaczęła się 4 lata temu, kiedy to po raz pierwszy stanęłam pod
taśmą. Pamiętam jak dziś ryk silników, kurz oraz emocje, jakie mi towarzyszyły.
Pierwszy raz na mecz żużlowy zabrał mnie kuzyn było to 6 lat temu, który jak to
zawsze powtarzał: Wera zakochasz się w tym sporcie. Miał rację. Od tego czasu
żużel i ja byliśmy nierozłączni. Każdy mecz był dla mnie prawdziwą ekscytacją.
Jestem wdzięczna za to, że pokazał mi, co to znaczą żużlowe emocje. Była także
śmieszna sytuacja. O castingu na podprowadzającą dowiedziałam się przypadkiem od
Joanny Jankowskiej, która prowadzi swoją agencję Pearls Models. Na początku
sceptycznie podchodziłam do tematu. Bałam się, że sobie nie poradzę. Natomiast
Asia dodałam mi otuchy. Casting wspominam bardzo fajnie - pełno dziewczyn,
rozmowa z jury oraz kilka pamiątkowych zdjęć. Po kilku dniach zostałam
zaproszona na drugi etap, gdzie dowiedziałam się, że zostałam wybrana do
głównego składu podprowadzających Toruńskich Aniołów. Byłam bardzo szczęśliwa,
gdyż już kilka lat wcześniej, oglądając dziewczyny pod taśmą, zawsze
powtarzałam, że chciałabym być jak one. Moje marzenie się spełniło i już od
kilku lat mam ten zaszczyt być częścią klubu sportowego w Toruniu.
Pasja, hobby, a może sposób na życie? Podejście do żużla i roli…
Daria Czajkowska - Można powiedzieć, że jest to moje hobby. Poza tym, zupełnie inaczej ogląda się
mecz siedząc tak blisko toru. Emocje są wtedy jeszcze większe. W roli
podprowadzającej czuje się świetnie, nie ma tu mowy o żadnym stresie. Dzięki
temu, poznałam wielu ciekawych ludzi. Traktuje to jako ciekawe życiowe
doświadczenie.
Magda Strąkowska
- Żużel z całą pewnością to moja pasja. To temat, który uwielbiam. Dużo czytam,
rozmawiam i oglądam! Bardzo się cieszę, że zaraziłam tym również mojego męża, z
którym regularnie oglądamy mecze Ekstraligi, dlatego każdy piątkowy i
niedzielny wieczór spędzamy przed CANAL+ lub ELEVEN SPORTS. Oczywiście na
toruńskiej Motoarenie jestem zawsze. Znajomi kiwali głowami niedowierzając, że
nawet dzień przed własnym ślubem, w toku przygotowań i strojenia sali weselnej
pojawiłam się stadionie. Uwielbiam ludzi, którzy tworzą toruński Klub, każdego
człowieka po kolei, od biura po zawodników, koleżanki podprowadzające czy
kierowników startu. Czuje się tutaj jak w domu, a na każdy mecz czekam z
niecierpliwością. Po czterech latach stresu nie ma żadnego. Jest ogromny doping
z murawy i dużo uśmiechu. Na pewno udało się zorganizować kilka ciekawych
projektów promocyjnych związanych z żużlem. Przykładowo, w tym roku miałam
przyjemność prowadzić razem z Marcinem Pułaczewskim galę Speedway Image 2.0,
gdzie wspólnie prezentowaliśmy zawodników na sezon 2022. Miałam to szczęście,
aby współuczestniczyć również przy organizacji FIM Speedway Grand Prix w
Warszawie co również było niesamowitym przeżyciem.
Paulina Frąckiewicz
- Odkąd jestem podprowadzającą, staram się bardzo dbać o sylwetkę. Zaczęłam
częściej chodzić na siłownię, a od jakiegoś czasu zapisałam się na kurs "high heels". Myślę, że też to w jakiś sposób wzmocni moje mięśnie. Na początku był
stres, ale teraz odczuwam ogromną radość. Jest to czynność, która wywołuje we
mnie szczęście. Ludzie z Torunia zaczęli mnie rozpoznawać. Na pewno jest więcej
zleceń albo to zlecenia znajdują mnie. Kiedyś prosiłam się, żeby zostać
hostessą, ale cały czas poszerzam portfolio i aktualnie w ogóle nie mam
problemu, żeby znaleźć pracę.
Weronika Bartkowska - Żużel to moja pasja, nie traktuje tego jak pracę. Jest to dla mnie przyjemna
forma spędzenia czasu w gronie przesympatycznych dziewczyn oraz toruńskich
kibiców. Za każdym razem, gdy stoję na torze, uśmiech nie znika mi z twarzy.
Jakbym miała określić, to powiedziałabym: po prostu lubię to, co robię. Pierwsze
kilka meczów to był ogromny stres. Ból brzucha, drżenie rak i nóg. Nigdy tego
nie zapomnę. Setki razy w głowie powtarzałam sobie układ, w którym wychodzimy.
Teraz stres minął, a pojawiły się prawdziwe emocje i dreszczyk rywalizacji.
Stanie pod taśmą napawa mnie dumą oraz sprawia, że dzień staje się lepszy.
Przecież nie każda dziewczyna ma tę przyjemność co ja - być w samym sercu żużla.
Przez to, że jestem podprowadzającą, więcej osób mnie kojarzy. Często jest tak,
że idąc galerią, młodzi fani żużla chcą zrobić sobie ze mną zdjęcie. Jest to
bardzo miłe. Każda droga jest dobra, aby poszerzać swoje horyzonty. Ja staram
się wykorzystać swoją szansę w 100%. Drugi raz taka możliwość może się nie
zdarzyć. Chyba nikt nie jest tak blisko zawodników podczas startu, jak my. Są to
dla mnie ogromne emocje. Ryk silników, odłamki powierzchni toru latające w
powietrzu oraz zapach unoszącej się w górze adrenaliny. To tylko część wrażeń,
które towarzyszą mi podczas tych kilku sekund stania pod taśmą. Najlepsze
uczucie jest wtedy, gdy widzisz jak nasi wygrywają, tego nie można przegapić.
Pasje i zainteresowania, które wywołują poczucie
spełnienia?
Daria Czajkowska - Moją podstawową pasją jest taniec. Tańczę w zespole cheerleaders Toruń,
podczas meczów klubu koszykarskiego Twarde Pierniki. Poza sportem, interesuję
się modą. Bardzo lubię podróżować.
Magda Strąkowska - Spełniam się jako manager korporacji z branży retail. Dodatkowo, współpracuję
z agencją Pearls Models i biorę udział w różnego rodzaju projektach reklamowych.
Dobrze czuję się przed kamerą, więc sprawia mi to przyjemność. Mam duszę
podróżnika, więc uwielbiam podróże małe i duże. Lubię aktywnie spędzać czas,
spacerować, jeździć na deskorolce. Jestem również fanem koszykówki, więc poza
meczami żużlowymi, można mnie spotkać na meczach Twardych Pierników.
Paulina Frąckiewicz - Jestem wszechstronną osobą, ale moją największą pasją
jest śpiew. Zajmuje się muzyka od 6. roku życia i ostatnio coraz częściej mam
możliwość pokazywania swoich umiejętności. Dodatkowo, studiuję socjologię i
zaczynam drugi rok na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Weronika
Bartkowska - Myślę, że w moim życiu głównie obecny jest żużel. Choć nie powiem, bo niekiedy
zdarza mi się również oglądać mecze polskiej reprezentacji w piłkę nożną czy
serię Mistrzostw Polski w drifcie. Od dwóch lat współpracuję z DTS, gdzie wraz z
miłośnikami ostrej jazdy bez trzymanki, organizujemy w Toruniu zimowe
mistrzostwa driftu. Polecam każdemu. Niesamowite przeżycie i dreszczyk emocji.
Miałam przyjemność kilka razy być pasażerem podczas przejazdu w drifcie
kontrolowanym po torze i powiem, że bardzo mi się podobało. Kto wie, może kiedyś
sama usiądę za kierownicą.
Wypowiedzi na podstawie aplikacji Ekstraliga App
TABELA PGE EKSTRALILIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2022
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
Motor Lublin | 14 | 12 | 1 | 1 | 25 | 6 | 31 | +168 | |
zielona-energia.com Włókniarz Częstochowa | 14 | 9 | - | 5 | 18 | 6 | 24 | +124 | |
Moje Bermudy Stal Gorzów | 14 | 8 | - | 6 | 16 | 4 | 20 | +55 | |
for Nature Solution Apator Toruń | 14 | 7 | 1 | 6 | 15 | 3 | 18 | +2 | |
Betard Sparta Wrocław | 14 | 6 | 2 | 6 | 14 | 3 | 17 | +8 | |
Fogo Unia Leszno | 14 | 7 | - | 7 | 14 | 1 | 15 | -12 | |
Zooleszcz GKM Grudziądz | 14 | 5 | - | 9 | 10 | 2 | 12 | -136 | |
Arged Malesa Ostrów | 14 | 0 | - | 14 | 0 | 0 | 0 | -259 |
OSTATECZNA TABELA PGE EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2022
bilans zwycięstw i przegranych oraz
małych punktów ma charakter czysto poglądowy
w drugiej fazie rozgrywek rywalizacja odbywała się systemem play-off
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
Motor Lublin | 20 | 16 | 1 | 3 | 32 | 9 | 41 | +200 | |
Moje Bermudy Stal Gorzów | 20 | 11 | 1 | 8 | 23 | 6 | 29 | +67 | |
zielona-energia.com Włókniarz Częstochowa | 20 | 12 | 1 | 7 | 25 | 8 | 33 | +144 | |
for Nature Solution Apator Toruń | 20 | 10 | 1 | 9 | 21 | 3 | 24 | -42 | |
Betard Sparta Wrocław | 16 | 6 | 2 | 8 | 14 | 3 | 17 | -8 | |
Fogo Unia Leszno | 16 | 7 | - | 9 | 14 | 1 | 15 | -32 | |
Zooleszcz GKM Grudziądz | 14 | 5 | - | 9 | 10 | 2 | 12 | -136 | |
Arged Malesa Ostrów | 14 | 0 | - | 14 | 0 | 0 | 0 | -259 |
STATYSTYKA I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2022
lista zawodników zastępowanych
statystyka Aniołówśrednie punktowe wszystkich zawodników startujących w polskich ligach
regulaminy i komunikaty sportu żużlowego
SSSM STAL TORUŃ
|
Dorian Biedrzycki Jakub Breński Bartosz Byszewski Mikołaj Duchiński Hubert Frejter Dominik Łakomy Franciszek Majewski Emil Maroszek Oskar Rumiński Borys Słomczewski Ksawery Słomski Oskar Swobodziński |
|
||
Wyniki opublikowanych rozgrywek miniżużlowych |
||||
PUCHAR EKSTRALIGI |
DRUŻYNOWE MISTRZOSTWA POLSKI 250 ccm |
INDYWIDUALNY PUCHAR POLSKI 250 ccm |
||
Ind. 250 ccm |
Ind. 125 ccm |
Druż. 250 ccm |
||
Runda 1 25.04.2022 (Grudziądz) |
Runda 1 02.07.2022 (Częstochowa) |
Runda 1 11.08.2022 (Lublin) |
Runda 1 29.05.2022 (Bydgoszcz) |
Runda 1 30.04.2022 (Wawrów) |
Runda 2 02.05.2022 przeł 27.05 (Ostrów) |
Runda 2 03.07.2022 (Częstochowa) |
Runda 2 27.06.2022 (Ostrów) |
Runda 2 04.06.2022 (Częstochowa) |
Runda 2 14.05.2022 (Częstochowa) |
Runda 3 09.05.2022 (Częstochowa) |
Runda 3 16.07.2023 (Bydgoszcz) |
Runda 3 04.07.2022 (Wrocław) |
Runda 3 11.06.2022 (Rędziny) |
Runda 3 26.06.2022 (Wawrów) |
Runda 4 16.05.2022 (Lublin) |
Runda 4 24.07.2023 (Toruń) |
Runda 4 25.07.2022 (Gorzów) |
Runda 4 18.06.2022 (Toruń) |
Runda 4 09.07.2022 (Gdańsk) |
Runda 5 23.05.2022 przeł 11,06 (Toruń) |
Runda 5 31.07.2023 (Bydgoszcz) |
Runda 5 01.08.2022 (Toruń) |
Runda 5 30.07.2022 (Gdańsk) |
Runda 5 23.07.2022 (Rędziny) |
Runda 6 30.05.2022 (Wrocław) |
Runda 6 14.08.2023 (Wawrów) |
Runda 6 08.08.2022 (Grudziądz) |
Runda 6 20.08.2022 (Rybnik) |
Runda 6 13.08.2022 (Bydgoszcz) |
Runda 7 06.06.2022 (Gorzów) |
Runda 7 19.08.2023 (Rybnik) |
Runda 7 22.08.2022 (Częstochowa) |
Runda 7 27.08.2022 (Wawrów) |
Runda 7 03.09.2022 (Toruń) |
Runda 8 13.06.2022 (Leszno) |
Runda 8 26.08.2023 (Rybnik) |
Runda 8 07.09.2022 (Leszno) |
||
Klasyfikacja IPE 250 |
Klasyfikacja IPE 125 |
Klasyfikacja DMP 250 |
||
|
||||
Klasyfikacja Medalowa
250cc 85-125cc |
||||
|
||||
TORUŃ 18-22 LIPCA 2022 |
||||
|
||||
500 ccm |
2022-07-20 Kwalifikacje #1 |
2022-07-20 Kwalifikacje #2 |
2022-07-21 Turniej Pocieszenia |
2022-07-21 Finał |
|
||||
250 ccm | - |
2022-07-20 Kwalifikacje |
2022-07-21 Turniej Pocieszenia |
2022-07-21 Finał |
|
||||
125 ccm | - | - | - |
2022-07-21 Finał |
|
Źródło:
przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
nowosci.com.pl