![]() ![]()
|
Zmiany regulaminowe Kontrakty Przygotowania do sezonu Rywalizacja - DMP Wyniki - DMP Wyniki - U24 Rozgrywki pozaligowe Kadra Apatora Tabela - DMP Tabela - U 24 Statystyka i Regulaminy |
![]() |
![]() |
![]() |
|
Kapitan | Nowa twarz | Powrót do ścigania |
ZMIANY
REGULAMINOWE W SEZONIE 2023
Przed
sezonem 2023 nie przeprowadzono spektakularnych zmian regulaminowych, a
jedynie kosmetyczne zmiany miały uciąć od kilku lat niekończące się spory
dotyczące "kradzieży" momentu startowego, bowiem sędziowie różnie
traktowali podobne zachowania. Z pomocą arbitrom miał przyjść testowany w
roku 2022 w niższych ligach automat zwalniający maszynę startową i sędzia
miał mieć z głowy moment puszczenia taśmy. Początkowo zawodnicy skarżyli się
na to, że muszą zbyt długo czekać na zwolnienie taśmy, jednak z czasem
wyeliminowano ten problem i rozwiązanie znalazło kompleksowe zastosowanie we
wszystkich ligach oraz imprezach indywidualnych w Polsce. Co ważne w
procedurze startowej zastąpiony przez automat sędzia mógł w pełni skupić się
na pozycji startowej zawodników i co ważne nie musiał przerywać wyścigu, by
skarcić ostrzeżeniem za minimalne drgnięcia pod taśmą. Wprowadzono bowiem
interpretację, w myśl której zawodnik nie mógł ruszać się w momencie samego
startu, a nie jak dotychczas od momentu zapalanie światła. To miało upłynnić
zawody, bo po zapaleniu zielonego światła zawodnik mógł się ruszać na
starcie, a dopiero ruchy w momencie startowym oceniane były jako naganne.
Rozwiązanie problemu mikroruchów na starcie, to nie był jedyny przepis nad którym pochyliła się żużlowa centrala, bo postanowiono skończyć też z fikcją w kontraktowaniu zawodników i wprowadzono tzw. prekontrakty, czyli kontrakty przedwstępne, które kluby na trzech poziomach rywalizacji mogły od 15 czerwca podpisywać zarówno ze swoimi zawodnikami, jak również z reprezentantami innych klubów. Prekontaraky określały podstawowe obowiązki stron. Klub musiał w ciągu trzech dni zgłosić do organu zarządzającego danymi rozgrywkami podpisany dokument. GKSŻ oraz Ekstraliga wyszły tym samym naprzeciw oczekiwaniom całego środowiska żużlowego i ułatwiły prowadzenie oficjalnych rozmów. Kompletne oficjalne dokumenty przynależności klubowej mogły być jednak parafowane dopiero podczas właściwego okienka transferowego, a to nadal obowiązywało od 1 do 14 listopada.
Dodatkowo uznano, że wprowadzenie do meczowego składu zawodnika do lat 24 spełniło swoją rolę i w nowym sezonie przepis ten zaczął obowiązywać we wszystkich trzech polskich ligach żużlowych. Przepis dotyczący zawodnika do lat 24 uległ jednak małej modyfikacji, bo w Ekstralidze, 1 Lidze Żużlowej i 2 Lidze Żużlowej zawodnik U24 mógł być zaliczany do limitu polskich zawodników wymaganych regulaminem (w składach musiało być ich minimum dwóch z numerami 1-5 goście/9-13 gospodarze). Od nowego sezonu Taka zmiana oznacza, że w przypadku, gdy w składzie drużyny będzie jeden polski senior, a drugim zawodnikiem zgłoszonym zostanie zawodnik polski do 24 roku życia, rezerwowy zawodnik kategorii U23 będzie musiał również być Polakiem, jeśli drużyny będą chciały zastępować nim zawodnika U24 z podstawowego składu. Bez pozostały zasady funkcjonowania zawodników młodzieżowych w kategorii U21, bo Ekstralidze i 1 Lidze Żużlowej mogli nimi być jedynie polscy żużlowcy, w 2 Lidze Żużlowej dopuszczony do startu mógł być jeden junior zagraniczny U21. Ponadto zlikwidowano instytucję gościa w 2. Lidze Żużlowej.
Od
roku 2023 drużyny mogły posiadać dwa komplety kevlarów. Jeden na mecze
domowe i drugi na mecze wyjazdowe. Był to przepis czysto wizerunkowy i miał
wpłynąć na:
- Rozpoznawalność i Wizerunek drużyny. Unikalny design lub kolorystyka miały
wyróżnić zespół na tle rywali i przyciągać uwagę kibiców oraz mediów.
- Zwiększenie Zainteresowania reklamodawców, gdzie innowacyjny design lub wzory
mogły zwiększyć zainteresowanie sportem żużlowym wśród osób spoza tradycyjnych
kibiców.
- promowanie sportowego przesłania lub wartości drużyny, które mogły mieć
wydźwięk tylko w danym mieście..
- kreowanie sezonowych limitowanych edycji kevlarów dla fanów, co mogło stworzyć
dodatkowe zainteresowanie i przynieść dodatkowe źródła dochodu dla drużyny.
W Toruniu jednak nie podchwycono tego pomysłu i do rozgrywek For Nature
Solutions KS Apator Toruń przystąpił w kevlarze z historycznym Aniołem na piersi
i wyeksponowanym logo sponsora tytularnego.
Ponadto Ekstraliga wypracowała porozumienie z zagranicznymi federacjami w ramach powiększenia limitu lig, w których zawodnicy mogli startować zawodnicy startujący w Polsce w sezonie 2023. Dotychczas żużlowcy ze światowej czołówki musieli ograniczać się do wyboru tylko jednej drużyny, poza tą w Ekstralidze, a drugą mógł podpisać umowę dopiero w chwili zakończenia ligowych zmagań przez klub, w którym miał parafowany bazowy kontrakt. Finalnie żużlowcy musieli wybierać i Byli tacy, co postawili na brytyjską Premiership kosztem startów w Szwecji lub Danii. Nowe ustalenia zakładały, że na lata 2023-2025 zwiększono swobodę zawodników w zawieraniu kontraktów, a w negocjacjach brali udział przedstawiciele trzech krajów - Polski, Wielkiej Brytanii oraz Szwecji. Ustępstwo Ekstraligo spowodowało, że dla Polski w systemie speedway slot wygospodarowano nowy termin i od nowego sezonu PZM miał do własnej dyspozycji dostępny czwarty dzień tygodnia, jako datę rezerwową dla rozgrywek ligowych. W praktyce oznaczało to, że kluby mogły planować w te dni swoje mecze, ale jeśli będzie potrzeba przeprowadzenia spotkania w Polsce, to nasz kraj miał pierwszeństwo.
Rok 2023 należy też odnotować jako nową erę w sporcie żużlowym, bowiem w Czechach do rywalizacji zatwierdzono silniki elektryczne tzw. e-speedway. Jeszcze do niedawna żużel elektryczny wydawał się niemożliwy do realizacji, ale Czesi udowodnili, że intensywną pracą można zrobić wszystko, bo od wielu lat intensywnie pracowali nad elektrycznymi silnikami do motocykli żużlowych, które miały być przede wszystkim tańszą wersja standardowych silników. Nad wszystkim czuwali przede wszystkim działacze klubu z Liberca, a w gronie testujących znalazł się Ondrej Smetana, ale także i dwaj reprezentanci Polski - Daniel Kaczmarek oraz junior Maksymilian Pawełczak, który mówił: "Tak, maszyna ta nie ma sprzęgła, ale jeśli ktoś umie jeździć za pomocą samej manetki gazu, to bez problemu sobie poradzi. Ten nowy, e-speedway jest bardzo energiczny, czuły na każdy ruch manetką gazu". Plany czeskich działaczy zakładały organizację zawodów w e-speedwayu, ale nie doszły one do skutku "Spotkaliśmy się z przedstawicielami Autoclub of the Czech Republic i rozmawialiśmy na temat zasad zawodów na torach żużlowych motocyklami elektrycznymi. Około godzinne spotkanie dało nam wspólne porozumienia, co do rozwoju nowej dyscypliny" - mówił Veroslav Kollert, który był zaangażowany w cały projekt. Tym samym Czesi byli pierwszymi na świecie krajem, którzy umożliwił ściganie się ma żużlowy owalu z silnikami o napędzie elektrycznym. Czeski żużel wkroczył zatem w nową erę speedwaya.
Warto też podkreślić, że na
spotkaniu przedstawicieli klubów Ekstraligi z prezesami spółki zarządzającej
najlepszą żużlową ligą świata, został na nim poruszony temat finansów.
Dotychczas kluby podpisywały z zawodnikami kontrakty nieprzekraczające kwoty pół
miliona za podpis i 5 tysięcy za punkt. Żużlowcy i tak mieli wyższe stawki, ale
wynikały one z dodatkowych umów sponsorskich. Te jednak nie były objęte procesem
licencyjnym. Zlikwidowano tym samym maksymalne stawki za podpis i punkt, a
całość zobowiązań kontraktowych przechodziła od roku 2023 na klub. Prezesi mieli
jednocześnie czas do 30 października na uregulowanie wszystkich płatności i
realizację milionowych umów, by drużyna nie straciła licencję na starty w
Ekstralidze. Co najmniej jeden z prezesów Ekstraligi chciał jednak zgody na
płacenie po terminie, bez utraty licencji. Na to jednak nie było zgody i bo
zawodnicy mogliby być oszukiwani i szantażowani przez kluby, bo w przeszłości
zdarzało się, że działacze uzależniali wypłatę zaległych pieniędzy od podpisania
kontraktu na kolejny sezon. W takiej sytuacji dopisywali zaległości do nowej
umowy i szef Ekstraligi
Wojciech Stępniewski jasno zakomunikował, że nie będzie żadnych regulacji
pozwalających na płacenie zobowiązań po 30 października.
Wracając jednak do zniesienia maksymalnych stawek kontraktowych warto zaznaczyć,
że zmiany te były pokłosiem wcześniejszych kontroli, w ramach której Prezes
Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wziął pod lupę regulamin finansowy i
dopatrzył się nieprawidłowości. Efektem tego było wręczenie Ekstralidze oraz PZM decyzji, w której stwierdził,
że w ustalenia w zakresie maksymalnych stawek wynagrodzeń
zawodników sportu żużlowego nie są konkurencyjne bo ograniczają klubom możliwości zawierania kontraktów z zawodnikami.
Prezes UOKiK nałożył w tej sytuacji wysokie kary na PZM (2,9 mln zł) oraz
Ekstraligę Żużlową (2,3 mln zł). Ekstraliga odniosła się do tego w
stosownym komunikacie:
"W dniu 5 czerwca 2023 r. Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów
doręczył spółce Ekstraliga Żużlowa sp. z o.o. z siedzibą w Bydgoszczy (EŻ)
decyzję, w której stwierdził zawarcie przez Polski Związek Motorowy (PZM)
oraz EŻ porozumienia w zakresie ustalenia maksymalnych stawek wynagrodzeń
zawodników sportu żużlowego jako ograniczającego konkurencję polegającą na
ograniczeniu klubom możliwości zawierania kontraktów z zawodnikami, w
związku z czym nałożył na nich kary w wysokości 2,9 mln zł (PZM) i 2,3 mln
zł (EŻ). Decyzja nie jest prawomocna.
W toku postępowania EŻ w pełni współpracowała z Prezesem Urzędu, każdorazowo
odpowiadając w uzgodnionych terminach na wszelkie wezwania do udzielenia
żądanych informacji i dokumentów.
EŻ kategorycznie nie zgadza się z decyzją i zarzutami stawianymi przez
Prezesa UOKiK, w szczególności z zarzucanym im udziałem w porozumieniu
ograniczającym konkurencję ani z wysokością nałożonych kar pieniężnych.
Oceniając tę sprawę, Prezes UOKiK nie wziął pod uwagę ani specyfiki sportu
(w tym sportu żużlowego) ani obowiązków i uprawnień związków sportowych w
zakresie organizacji rozgrywek. Prezes UOKiK pominął także okoliczność, iż
PZM jest nadzorowany przez Ministra Sportu i Turystyki, który to organ nie
stwierdził nigdy żadnych uchybień w relacjach między PZM a EŻ. EŻ nie
zawarła też porozumienia z PZM ograniczającego konkurencję pomiędzy klubami
w zakresie kontraktowania zawodników, ponieważ liczba zawieranych kontraktów
klubów z zawodnikami systematycznie rośnie. Zasady i stosunki relacji
pomiędzy PZM i EŻ określa oficjalna umowa zawarta za zgodą Ministra Sportu i
Turystyki. Jednocześnie należy podkreślić, że dzięki działaniom PZM, EŻ oraz
klubów, rozgrywki ligowe rozwijają się dynamicznie, a przychody samych klubów
uczestniczących w rozgrywkach wzrastają.
EŻ w terminie zaskarży decyzję Prezesa UOKiK wraz z karami do Sądu Ochrony
Konkurencji i Konsumentów (sąd I instancji). Następnie, od wyroku Sądu
Ochrony Konkurencji i Konsumentów stronie przysługuje również apelacja do Sądu
Apelacyjnego w Warszawie (sąd II instancji).
W związku z wydaniem decyzji, aktualnie nie ma żadnego zagrożenia dla
kondycji finansowej EŻ. Kary nałożone przez Prezesa UOKiK płatne będą
dopiero po uprawomocnieniu się decyzji, tj. w razie ewentualnego
niekorzystnego dla EŻ wyroku Sądu Apelacyjnego w Warszawie i utrzymania
przez ten sąd decyzji w mocy. To może nastąpić jednak dopiero w perspektywie
kilku lat".
Całą sytuację skomentowała, była prezes rzeszowskiego żużla Marta Półtorak:
"Regulamin finansowy w polskim żużlu obowiązywał przez lata, ale czy mieliśmy
do czynienia ze zmową cenową albo porozumieniem ograniczającym konkurencję?
Nie jestem ekspertem, ale mam pewne wątpliwości. Z drugiej strony, gdy UOKiK
wszczął postępowanie względem PZM i Ekstraligi Żużlowej, to nagle
zrezygnowano z limitów finansowych.
Skoro samo wszczęcie procedury przez prezesa UOKiK wystarczyło, to
najwidoczniej działacze dostrzegli, że w regulaminie finansowym mogą
znajdować się niedozwolone klauzule. Sytuacja dziwi mnie o tyle, że PZM czy
Ekstraliga mają swoich doradców, prawników. Czy coś im umknęło? Nikt nie
zwrócił im uwagi na niezgodność przepisów z prawem polskim i unijnym?
Decyzja UOKiK jest zaskakująca, ale prawo jest prawem. Czy kara 2,9 mln zł
dla PZM i 2,3 mln zł dla Ekstraligi Żużlowej jest wysoka? Tu znów trzeba się
powołać na prawo. Ono zezwala na nałożenie kary w wysokości do 10 proc.
obrotu przedsiębiorcy, zatem te liczby nie wzięły się z kosmosu.
Na pewno PZM i Ekstralidze Żużlowej można wytknąć brak konsekwencji, bo
skoro oba podmioty twierdzą, że regulamin finansowy nie ograniczał swobody
zawodników, to dlaczego z niego zrezygnowano? Może to była daleko idąca
ostrożność w momencie, gdy UOKiK wszczął już dochodzenie. Na pewno trzymam
kciuki za PZM i Ekstraligę Żużlową. Nawet gdyby sprawa trafiła do sądu, to
nie chciałabym utrzymania kar dla obu podmiotów, choć łatwo nie będzie.
Z drugiej strony, skoro Ekstraliga Żużlowa tak
swobodnie nakłada kary na kluby, to mam nadzieję, że zweryfikuje swoje
wydatki i budżety tak, że w razie konieczności zapłacenia ewentualnej kary,
nie odbędzie się to kosztem klubów i wypłacanych im premii. To nie klubowi
działacze ustalają przecież regulamin i nie one zawinili w tej sytuacji.
Chociaż nie mam wątpliwości, że jeśli trzeba będzie zapłacić karę, to uderzy
to przede wszystkim w kluby.
Najgorsze jest to, że przez lata powtarzaliśmy, że regulamin finansowy w
polskim żużlu jest fikcją, więc kary od UOKiK można było uniknąć. Wszyscy
wiemy, że prezesi obchodzili przepisy, bo oferowali zawodnikom dodatkowe
umowy sponsorskie. Mleko się rozlało i coś trzeba będzie zrobić, nawet jeśli
sprawa może się ciągnąć przez kilka lat.
UOKiK przesadza też z niektórymi argumentami, chociażby tymi, że limity
finansowe w polskim żużlu ograniczały zarobki żużlowców w innych krajach, bo
były punktem odniesienia dla zagranicznych działaczy. To nie jest prawda i
polskie stawki nie mają przełożenia na inne kraje. Najwidoczniej prezes
UOKiK i podlegli mu urzędnicy nie znają specyfiki żużla. Kontrolowali całą
sprawę ponad rok czasu i nie można mówić, że brakuje im wiedzy, ale organy
kontrolne lubią często interpretować fakty na swoją korzyść.
Wyobrażam sobie, że PZM i Ekstraliga Żużlowa w razie procesu sądowego sięgną
po argument, że oprócz regulaminu finansowego, w klubach funkcjonowały
dodatkowe umowy sponsorskie z zawodnikami i to one dyktowały prawdziwe
stawki na rynku. To jest duży argument dla żużlowych działaczy, który może
się obronić w sądzie.
Umowy sponsorskie w polskim żużlu były nieograniczone. Wiemy, że najlepsi
zawodnicy dostawali dzięki nim większe kwoty niż z regulaminowych
kontraktów. Może UOKiK tego nie badał? Sąd będzie się musiał jednak nad tym
pochylić i może stwierdzić, że dzięki takim umowom nie doszło do żadnego
porozumienia ograniczającego konkurencję".
W Toruniu budowa składu na rok 2023 rozpoczęła się już w połowie sezonu 2022.
Prezes Ilona Termińska wespół z Adamem Krużyńskim, bez zwolnionego jeszcze w
trakcie sezonu Krzysztofa Gałańdziuka, w przeciwieństwie do innych
ekstraligowych działaczy, nie zarzucała transferowej sieci na jeźdźców w innych
klubach, ale skupiono się na zatrzymaniu najważniejszych zawodników stanowiących
trzon zespołu w sezonie 2022.
Zanim jednak doszło do parafowania pierwszych umów podjęto decyzje kształcie formacji młodzieżowej w kolejnych latach. Dość szybko pożegnano się z Karolem Żupińskim, który w sześciu meczach zdobył zaledwie 1 punkt i w ramach wypożyczenia powrócił do pierwszoligowego Wybrzeża Gdańsk. Była to decyzja trudna, bowiem przez sezonem 2020 torunianie mocno walczyli o gdańskiego wychowanka, który był wymieniany jako jeden z najzdolniejszych polskich juniorów. Klub zapłacił za niego ponad 200 tysięcy złotych, a dodatkowo zagwarantował profesjonalny kontrakt. Transfer dość szybko okazał się niewypałem, bo żużlowiec nie poradził sobie w Ekstralidze. Ponadto, po pierwszym sezonie wyszło na jaw, że zawodnik zaniedbał przygotowanie fizyczne i przez znaczną część sezonu startował z kilkukilogramową nadwagą. Ostatnią deską ratunku miało być zeszłoroczne wypożyczenie do Wybrzeża, ale nawet w macierzystym klubie nie był w stanie nawiązać walki z rywalami. Gdańszczanie nie brali więc pod uwagę wypożyczenia go na kolejny sezon i zawodnik na sezon 2023 w ramach transferu definitywnego stał się jeźdźcem SpecHouse PSŻ Poznań. W Toruniu rozstanie z zawodnikiem odbyło się bez żalu, bo starty Karola Żupińskiego z Aniołem na plastronie oznaczały dla klubu wypłatę znacznych pieniędzy na przygotowanie do kolejnego sezonu, stąd transfer do Poznania był bezpłatny. Z kolei dla dwudziestolatka była to ostatnia szansa na zrobienie poważnej kariery, bo jeśli pod okiem trenera Tomasza Bajerskiego nie udowodni swojej wartości, to najprawdopodobniej rok 2023 będzie jego ostatnim na żużlowych torach.
Miejsce Karola do szóstej kolejki spotkań zajął
Denis Zieliński, który pierwsze miniżużlowe kroki stawiał w Toruniu, ale licencję w klasie 500 ccm uzyskał jako
zawodnik grudziądzki. Przed sezonem postanowił zamienić plastron z "Gołębiem" na
"Anielski". Niestety również w jego przypadku sportowa dyspozycja nie przekonała
toruńskich trenerów i działaczy i po pierwszym meczu rundy play-off Denisa w
podstawowym składzie zastąpił Mateusz Affelt. Sytuacja ta poirytowała ambitnego
zawodnika, który warto przypomnieć, powrócił na tor po poważnej kontuzji w roku
2021 i po sezonie postanowił zmienić barwy klubowe. Chętnym na usługi
doświadczonego juniora, który miał sporo do udowodnienia okazał się beniaminek z
Krosna.
Tym samy stało się jasne, że podstawową parę juniorską tworzyć będą Krzysztof
Lewandowski i Mateusz Affelt. Była to dość ryzykowana strategia, bowiem
młodzieżową ławkę rezerwowych "Aniołków", stanowili zawodnicy z zerowym
doświadczeniem ligowym i osiemnastoletni Kacper Czajkowski, który w tegorocznej
Ekstralidze U24 pojechał w 18 biegach, w których zdobył zaledwie jeden punkt
oraz szesnastoletni Oskar Rumiński z całą pewnością nie byli jeszcze gotowi na
choćby incydentalne występy z najlepszymi. Władze Apatora liczyły, jednak że
receptą na sukces w rozgrywkach AD 2023 będzie mocna formacja seniorska. Z tego
powodu odpuścili walkę o młodzieżowców i pozwolili na odejście dwóch
doświadczonych juniorów.
Toruńscy działacze nie zamierzali jednak zaniedbać szkolenia i funkcje trenera młodzieży powierzyli toruńskiemu wychowankowi Marcinowi Kowalikowi, który żużlową karierę zakończył po sezonie 1998 i w ostatnim czasie pełnił rolę klubowego mechanika. W międzyczasie Marcin uzyskał stosowne uprawnienia trenerski i klubowi włodarze postanowili to wykorzystać powierzając mu szkolenie toruńskich juniorów i prowadzenie zespołu w rozgrywkach DMPJ oraz w Ekstralidze U24. Była to dobra decyzja, bowiem były zawodnik wiedział na czym polega jazda w lewo, a jednocześnie jego doświadczenie w pracy jako mechanik m.in. Ryana Sullivana, Adriana Miedzińskiego czy Mateusza Affelta podczas jego debiutu w Grand Prix mogło tylko zaprocentować w odbudowie toruńskiej myśli szkoleniowej, która na przestrzeni ostatnich lat mocno straciła na wartości. Ponadto młodszy z braci Kowalików doskonale znał toruńskie środowisko wiedział co piszczy w klubowych warsztatach, a przy tym doskonale znał swoich podopiecznych dla których przygotowywał motocykle. O jego fachowości świadczy również fakt, że podczas żużlowego młodzieżowego Campu rozgrywanego w lipcu 2022 roku Niemka Ann-Kathrin Gerdes, korzystała z pomocy Marcina i w jednym z wywiadów dziękowała mu za fachowe rady i sprzętową pomoc.
Kibice z niecierpliwością czekali jednak na to jak będzie wyglądała formacja
seniorów, bo oczywistym było się, że w drużynie na tych pozycjach musi dojść do
przetasowań, ponieważ Robert Lambert kończył 24 lata i musiał stać się
pełnoprawnym seniorem, a jego miejsce musiał zająć młodszy kolega. To z kolei
oznaczało, że w Anielskim teamie dla jednego z "dorosłych" żużlowców
zabraknie miejsca. Sytuacja ta dość szybko się wykrystalizowała, bowiem jeszcze
w trakcie sezonu najwięcej słów krytyki zbierał
Jack Holder,
który oprócz
nierównej dyspozycji uchodził za osobę z trudnym charakterem i szybko zaczęło
łączyć młodszego z braci z ekipą lubelską, co nie spodobało się toruńskim fanom.
Pierwszy akt złości na postawę Australijczyka, ze strony żółto-niebiesko-białych
miał miejsce po porażce w 4 kolejce spotkań 42:48 właśnie z Motorem Lublin. W
wywiadzie, który wyemitowano w serialu "To jest żużel. Jedziemy dalej", w tle
było słychać pretensje fanów, którzy krzyczeli: "Jakie barwy nosisz?
Biało-niebieskie, ku… co to jest?! Ile można jeszcze?". Sam zawodnik tak
skomentował wówczas swój występ: "Indywidualnie to był mój najlepszy jak dotąd
mecz, ale trudno o radość, kiedy przegrywa się na własnym torze. Jest lipa, ale
to nie koniec świata. Jesteśmy tylko ludźmi i możemy mieć po prostu gorszy
dzień. A z resztą, nie ma co gadać" - zakończył rozmowę i odszedł machając
na zachowanie kibiców ręką.
Holder od tego momentu kompletnie wycofał się z życia drużyny i przestał
zabiegać o względy swoich fanów. Przeplatał kolejno lepsze mecze z gorszymi, a
apogeum niechęci na nierówną postawę Jacka wylało się tuż po skończonym
półfinałowym starciu ze Stalą Gorzów. W niej zdziesiątkowana Stal zdołała
przegrać zaledwie dwoma punktami. Holder w meczu zdobył tylko 5 punktów, a na
domiar złego miał pecha, bowiem w jednej z gonitw nie zdążył dojechać na start w
ciągu dwóch minut za co został wykluczony. Jack wówczas nie wyszedł po meczu do
kibiców, bo w trakcie zawodów miał być wyzywany i postanowił opuścić stadion bez
podziękowania swoim fanom. Ci z kolei, gdy go nie zobaczyli na pomeczowej
prezentacji zaczęli w bardzo głośnym rytmie krzyczeć "Gdzie jest Holder?", dając
upust niezadowolenia w stronę nieobecnego Australijczyka.
Ostatecznie Jack Holder zajął 2 pozycję w liście najskuteczniejszych zawodników
w sezonie 2022 ze średnią 1,602 punktów na bieg. Apator zakończył sezon bez
medalu na czwartej pozycji i obie strony podziękowały sobie za dotychczasową
współpracę, a sam dwudziestosześciolatek zasilił barwy Motoru Lublin, gdzie
dołączy wraz z Bartoszem Zmarzlikiem i Fredrikiem Lindgrenem miał bronić
drużynowego trofeum mistrzów. Czy odzyska tam swój dawny blask? Na to pytanie
miał odpowiedzieć sezon 2023. W Toruniu wraz z odejściem młodszego z braci
Holderów doszło do pewnej zmiany pokoleń, a raczej zmiany transferowej nacji.
Toruński żużel kojarzył się bowiem nieodzownie z Australią. Odkąd Ryan Sullivan
w 2007 roku zakończył częstochowski epizod swojej kariery i powrócił do Apatora,
tamtejszy zespół co roku miał przynajmniej jednego reprezentanta tego kraju w
kadrze. Zawodnicy z Antypodów swoimi wspaniałymi wynikami i luzackim stylem
bycia szybko zaskarbiali sobie sympatię fanów miasta Kopernika. Nie było to
jednak zaskoczeniem, bo do Torunia trafiały Kangury z najwyższej żużlowej półki.
Jako pierwszy szlaki przecierał Steve Johnston, a także Robert Księżak, ale jako
pierwszy serca kibiców podbił Ryan Sullivan. Do dziś wielu ekspertów uznaje go
za jednego z najlepszych w historii zawodników, któremu nigdy nie udało się
sięgnąć po tytuł indywidualnego mistrza świata. W swej gablocie ma bowiem tylko
brązowy medal z sezonu 2002. Później przyszedł czas mistrzów Jasona Crumpa,
Jasona Doyla, czy młodzieżowego mistrza o wprost niebywałych predyspozycjach do
jazdy po żużlowym owalu Darcy Warda. Najwięcej dla Aniołów "wyjeździł" jednak
Chris Holder, który spędził w Toruniu nieprzerwanie 14 lat. Gdyby nie kontuzje i
problemy osobiste, które nie pozwoliły mu kontynuować fenomenalnej passy, być
może do dzisiaj stratowałby z Aniołem na piersi. Przez chwilę wydawało się, że
na jego błędach uczyć będzie się młodszy z braci - Jack, który został ściągnięty
jako remedium na słabą postawę broniącego się przed spadkiem Apatora w 2017
roku. Zawodnik wszedł bardzo dobrze w ligę Polską i w dwudziestu biegach średnią
1,905, chroniąc przy tym drużynę przed pierwszą w historii degradacją. Kolejne
dwa sezony w jego wykonaniu były niestety gorsze, ale pozostał w Toruniu na
sezon 2020, kiedy to Anioły biły się po spadku o szybki powrót do ekstraligi.
Startował wówczas również jako gość w Stali Gorzów, w której był jednym z
liderów i po raz pierwszy w karierze na ekstraligowych torach przekroczył pułap
2,000 pkt na bieg. W pierwszej lidze również brylował, dzięki czemu Anioły
wróciły do Ekstraligi po roku przerwy.
Dwudziestosześciolatek podtrzymał wysoką formę i w 2021 roku i pomógł w
utrzymaniu Apator wraz ze świetnie jeżdżącym Pawłem Przedpełskim oraz Robertem
Lambertem. Rok 2022 był rokiem pierwszych pożegnań, ponieważ bracia, Holderowie
zostali rozdzieleni. Młodszy brat Jack został w Toruniu, a Chris odszedł do
beniaminka z Ostrowa. Był to początek kłopotów młodszego Kangura. Nie potrafił
odnaleźć się sprzętowo. Wielu kibiców zarzucało mu również nieprofesjonalne
podejście do sportu, co miałoby się przekładać na słabe rezultaty.
Australijczyka być może przerosły również starty w Grand Prix, gdzie
niespodziewanie wskoczył jako stały uczestnik w miejsce jednego z wykluczonych
Rosjan. Ostatecznie występy Jacka Holdera na polskich torach można podsumować
jednym zdaniem "po obiecującym okresie juniorskim zaczął zawodzić". W tej
sytuacji władze Apatora zdecydowały, że z korzyścią dla obu stron będzie
sportowy rozbrat i tym sposobem w listopadzie 2022 roku, dobiegła końca
toruńsko-australijska epoka. Było to mimo wszystko spore zaskoczenie, bo obaj
bracia wydawali się mieć niezagrożoną pozycję w Toruniu, a warto wspomnieć, że
choć starszy z nich Chris w sezonie 2022 reprezentował klub z Ostrowa, nadal
posiadał swoją bazę w Toruniu. Niestety po tym jak klub rozstał się z Jackiem,
zawodnicy musieli opuścić swoje boksy i przyjęli to ze zrozumieniem o czym
podczas wywiadu w toruńskiej rundzie Grand Prix mówił Chris: "To nie jest łatwa
sprawa dla nas, bo jesteśmy bardzo związani z tym miejscem. Przywiązaliśmy się
do tego miejsca, bo świętowaliśmy tu wiele sukcesów, ale jednocześnie
spędzaliśmy sporo czasu po porażkach. Rozumiemy jednak decyzję klubu. Ja zapewne
wciąż będę miał swoją bazę w Toruniu, tyle że w innym miejscu, a Jack wciąż
szuka miejsca dla siebie".
Odejście Jacka Holdera dało pokazało w którym kierunku będzie zmierzała
transferowa układanka w Anielskim teamie. Trzon zespołu mieli stanowić bowiem
trzej dotychczasowi polscy liderzy Patryk Dudek i Paweł Przedpełski, Anglik -
Robert Lambert oraz czekający na decyzję o przywróceniu do żużlowego życia
Rosjanin - Emil Sajfutdinow.
Jako pierwszy warunki dwuletniego kontraktu zaakceptował
Patryk Dudek. Był to to
bardzo dobry ruch, bo zielonogórski wychowanej należał do czołowych jeźdźców nie
tylko toruńskiej drużyny, ale i całej ligi. W sezonie 2022 w 20 meczach wykręcił
średnią biegową 2,00 pkt/bieg i to przy startach w aż 120 biegach. Dało mu to 12
miejsce na liście klasyfikacyjnej, a w Apatorze lepszy był od niego tylko
Brytyjczyk Robert Lambert. Średnia Patryka mogłaby być zapewne jeszcze wyższa,
gdyby w fazie play-off nie odezwały się kontuzje z przeszłości. Oto bowiem
zawodnik zmieniając barwy klubowe miał poddać się operacji usunięcia metalowych
elementów z jego ramienia. Zdecydował jednak, że zrobi to po sezonie, aby nie
zakłócać sprawdzonego toku przygotowań. Niestety ręka odmawiała posłuszeństwa po
trudach całego sezonu co przełożyło się na nieco słabsze wyniki nie tylko w
lidze, ale również w Grand Prix. Nic więc dziwnego, że tuż po ostatnim biegu w
sezonie zawodnik wjechał na stół operacyjny i usunięto z jego ciała metalowe
łączniki kości.
Dwuletni kontrakt z zawodnikiem działacze z Torunia mogli uznać za wielki
sukces, bowiem po sezonie Indywidualny wicemistrz świata z 2017 r. w jednym z
wywiadów oraz jako bohater serialu dokumentalnego o tematyce żużlowej szczerze
mówił o swoim przywiązaniu do macierzystych barw: "Na początku, trochę
przeżywałem odejście z Zielonej Góry, ale teraz patrząc na to, to zmiana wyszła
chyba na dobre. Żałuję chyba troszkę, że tego wcześniej nie zrobiłem, bo wiele
razy w klubie, w Zielonej Górze, zostawałem. Odchodząc z Zielonej, to był taki
smutek, że kurde to wszystko, co się tam budowało, w sumie też przez
pstryknięcie ludzi, zostało skreślone. To mnie zdziwiło. Ile razy jechałeś z
kontuzjami przez upadki. Robisz wszystko jak najlepiej, medale zdobywasz,
osiągnięcia, a nagle po 13 latach ludzie, których znasz z widzenia, typu cześć -
cześć... Oni mnie napier....ali. Nie, że tam w twarz, tylko w Internecie. To, co
było i co zrobiłem, to w d... mają. Odchodzisz z klubu i tak cię cisną. A że za
kasą idzie i coś tam. Gó..o prawda. W Zielonej Górze często zostawałem i nie
chodziło o kasę, a właśnie po to, by się utożsamiać z tym klubem. Żyję w tym
mieście cały czas i to mnie obchodziło.
Przenosiny do Torunia oceniam pozytywnie. Mieliśmy po rundzie zasadniczej
czwarte miejsce w tabeli, także nawet w starym systemie awansowalibyśmy do
półfinałów. Czuję się w Toruniu ok, staram się wykonywać swoją pracę tak, jak to
robię przez 13 lat i póki co dalej będziemy współpracować".
Zaledwie
dwa dni później toruński klub ogłosił kolejny dwuletni kontrakt, a była to umowa
którą podpisał przed meczem dwunastej rundy
Robert Lambert, który oprócz startów
w Polsce wrócił do ścigania w swojej ojczyźnie, a chętnym na jego usługi okazał
się zespół Premiership Belle Vue Aces.
Druga dwuletnia umowa świadczyła o stabilności toruńskiego klubu, a parafka
Lamberta pod kontraktem była sygnałem potwierdzającym ten fakt. Na usługi
najskuteczniejszego jeźdźca do lat 24 miało chrapkę bowiem klika klubów, ale
Robert szybko rozwiał wszelkie wątpliwości i po dwóch latach pozytywnych
doświadczeń z Aniołem na piersi postanowił nadal ścigać się dla toruńskich
fanów. Brytyjczyk w minionym sezonie był najskuteczniejszym reprezentantem
Aniołów. Poprawił też swoją indywidualną średnią, która wynosiła 2,128 pkt na
bieg. Ponadto Robert Sawina, kiedy potrzebował skorzystać z rezerwy taktycznej
lub zastępstwa zawodnika, miał ogromne wsparcie, bowiem Robert praktycznie nie
zawodził. Nic więc dziwnego, że stał się nowym idolem toruńskiej publiczności.
Niestety dla Roberta metryka urodzenia wskazywała, że skończył się dla niego
okres ochrony w postaci startów jako zawodnika do lat 24. Było to sporym
kłopotem dla sztabu trenerskiego, bowiem zastąpić tak skutecznego jeźdźca nie
było łatwo. Jednak i w tym przypadku Ilona Termińska i Andam Krużyński wykazali
się niebywałą skutecznością i prowadzili negocjacje z Czechem Janem Kvechem i
wychowankiem rzeszowskiej Stali
Wiktorem Lampartem. Ostatecznie rolę zawodnika
do lat 24 powierzono kończącemu wiek juniora zawodnikowi Motoru Lublin. Był to
dobry wybór, bowiem jak wskazywała historia pośród ośmiu wcześniej
zakontraktowanych w Toruniu Czechów, żaden nie zapisał się w znaczący sposób w
żużlowych protokołach. Pozostając w historycznych annałach warto wspomnieć, że
angaż Wiktora Lamparta był to pierwszy kontrakt jaki podpisano z zawodnikiem,
który przed przejściem do Torunia startował w klubie z Lublina.
Wracając jednak do czasów obecnych, argumentem przemawiającym za angażem Wiktora
Lamparta mogły być jego występy na Motoarenie. W minionym sezonie Wiktor
zanotował w Toruniu dwa całkiem udane spotkania ligowe (6+2 i 7+1) i niemal
bezbłędny start w finale IMŚJ, gdzie zajął drugie miejsce. Warto wspomnieć,
również o jego występie w sezonie 2021, gdy z Koziołkami urwał Aniołom, aż 11
ligowych oczek i bonus. Generalnie sezon 2022 dla Wiktora zakończył się z
przytupem, bo zwieńczenie DMP z Motorem poprzedził DMPJ, MPPK i MPPK. Kończąc
wiek juniora w Ekstralidze zawodnik ostatecznie wykręcił średnią biegową 1,526,
co dało mu 30 miejsce na liście klasyfikacyjnej i drugie wśród juniorów. Warto
też podkreślić, że Apator sięgnął też po zawodnika, który przede wszystkim
bazuje na dobrym momencie startowym, a to w ostatnich latach na toruńskim torze
było kluczowe do jazdy na czołowych pozycjach.
Zadowolenia z angażu młodego solidnego jeźdźca nie krył toruński trener Robert
Sawina: "Jako osoba przyglądająca się Wiktorowi od dłuższego czasu jestem bardzo
szczęśliwy, że to on zasilił naszą pozycję U24 po Robercie Lambercie. Wydaje mi
się, że Wiktor powinien być jednym z lepszych na tej pozycji. Zresztą, jeśli
prześledzimy poszczególne lata Lamberta, to też było podobnie, że w 20. roku
życia nie była ta jego średnia tak wysoka, jak teraz, gdy kończył U24. Liczę, że
w przypadku Wiktora będzie podobnie".
Trzy umowy w kilka dni musiały budzić uznanie toruńskich fanów, którzy nieco
dłużej czekali na informacje od
Pawła Przedpełskiego o czwartym Aniołem w talii
Roberta Sawiny. Co prawda przedłużenie umowy z toruńskim wychowankiem wydawało
się formalnością, bo o tym, że Paweł nie zmieni otoczenia, było wiadomo od
dłuższego czasu, to strony jednak musiały uzgodnić kontraktowe niuanse.
Dwudziestosiedmiolatek po powrocie z Częstochowy był pewnym gwarantem punktów w
Ekstralidze, choć sezon 2022 był w jego wykonaniu nieco słabszy, a wpływ na to
mogły mieć starty w Grand Prix, gdzie z całą pewnością zebrał cenne
doświadczenie. Średnia 1,667 pkt/bieg dała mu ostatecznie 23 miejsce na liście
najskuteczniejszych zawodników Ekstraligi i choć wielu oczekiwało od zawodnika
nieco więcej, to jednak w kilku meczach to właśnie Paweł ciągnął wynik Apatora.
Skompletowana choć krótka ławka juniorów, trzech doświadczonych seniorów oraz
solidny jeździec do lat 24, gwarantował Apatorowi walkę co najwyżej o spokojny
ligowy byt. Dlatego Asem w rękawie Aniołów miał być Rosjanin z polskim
obywatelstwem -
Emil Sajfutdinow,
który po wypowiedzeniu wojny Ukrainie przez
Rosję został wykluczony z życia żużlowego w sezonie 2022. Niestety toruńscy
działacze przed kolejnym sezonie nie mogli być pewni jakie decyzję podejmą
żużlowe władze i choć byli pewne, że Rosjanie z polskimi paszportami zostaną
dopuszczeni do ligowych startów niemal do końca drżeli o ostateczny werdykt.
Adam Krużyński tak komentował przed okresem transferowym ten stan rzeczy: "Nie
wyobrażamy sobie kolejnego sezonu bez Emila. Jego brak byłby olbrzymią
niekonsekwencją. Nie mówmy już nawet o światowym tenisie i innych dyscyplinach,
w których Rosjanie w jakiejś formie mogą występować. U nas chodzi o trzech
chłopaków, w tym Emila, którzy mają polskie obywatelstwa i są Polakami. Jak to
obywatelstwo uzyskali, tego nie ma sensu komentować, bo inny jest przypadek
Gleba Czugunowa, a inny Emila, który od 16. roku życia mieszka w Polsce i ma tu
rodzinę. Gdyby tacy zawodnicy nie mogli u nas startować, byłoby to nie fair.
Wierzymy i jesteśmy pewni, że Emil będzie częścią naszej drużyny. W oparciu o to
mogliśmy budować całą koncepcję naszego składu. Chciałbym uspokoić kibiców -
jesteśmy przekonani, że w przyszłym sezonie będziemy mieli w składzie Emila
Sajfutdinowa jako jednego z liderów".
Ostatecznie Rosjanie posiadający polskie obywatelstwo zostali dopuszczeni do
startów, bowiem uznano, że nie ma podstaw prawnych, by dalej blokować żużlowców,
którzy już kilka lat temu otrzymali polskie obywatelstwa. PZM nie chciało
ryzykować procesów sądowych, dlatego w trójka zawodników Emil Sajfutdinow,
Artiom Łaguta i Andriej Kudriaszow mogła podpisać kontrakty z polskimi klubami,
a zdając 13 marca w Warszawie egzamin na licencję żużlową, stali się o
zawodnikami z polską licencją i mogli reprezentować swoje kluby jako Polacy. Władze PZM
podejmując decyzje od początku bardzo zabiegały, by nawet w przypadku
dopuszczenia zawodników do startów w polskiej lidze, nie mogli oni reprezentować
Polski na arenie międzynarodowej. Wynikało to z tego, że Łaguta i Sajfutdinow
byli kojarzeni z Rosją, bowiem mimo że mieli już polskie obywatelstwa w
ostatnich latach startowali na arenie międzynarodowej w barwach kraju w którym
się urodzili. Ostatecznie ustalono, że zawodnicy mogli podpisać kontrakty i
starać się o polską licencję, ale nie mogli liczyć na zmianę przynależności
krajowej w licencji międzynarodowej i dla FIM Rosjanie pozostawali nadal
Rosjanami i nie mogli ubiegać się o starty w pozostałych ligach i najbardziej
prestiżowych zawodach. FIM mogła pozwolić sobie na taki ruch, bo zmiana
narodowości w międzynarodowej licencji danego zawodnika wymagała pozwolenia
władz rosyjskiej federacji, a ta była zawieszona i nie mogła podejmować żadnych
wiążących postanowień. To z kolei oznaczało, że zawodnicy nadal byli wykluczeni
ze startów w cyklu Grand Prix, w mistrzostwach Europy, czy innych ligach
zagranicznych.
Dodatkowymi warunkami dla Rosjan z polskim obywatelstwem miało być oficjalne
potępienie wojny na Ukrainie, a także zadeklarowanie, że nie będą występować do
sądu przeciwko wcześniejszej decyzji PZM o ich zawieszeniu na sezon 2022.
W ten sposób udało się uzyskać kompromis, który po części satysfakcjonował każdą
ze stron, bo żużlowcy mogli wrócić na tor, fani nie musieli oglądać ich z
polskimi flagami podczas innych zawodów, a PZM pozbył się balastu w postaci
ewentualnych odszkodowań na rzecz zawieszonych zawodników. Start Rosjan pod
polskim sztandarem był też niemałym problemem narodowościowym dla samych
zawodników. Nieprzychylni Rosjanom komentatorzy mówili, że trzej zawodnicy
zdecydowali się na występy jako Polacy, tylko z powodów finansowych. Należało
jednak pamiętać, że Sajfutdinow, A. Łaguta i Tarasienko podejmowali ważną
życiową decyzję, bowiem start w rozgrywkach z polskim paszportem, to skazanie
siebie i najbliższej rodziny na banicję, bowiem powrót do rodzimego kraju stawał
się niemożliwy. Wynikało to z tego, że władze rosyjskie w wojennych
okolicznościach traktowały zmianę narodowości jako zdradę ojczyzny i już na
początku wojny, rosyjski parlament uchwalił ustawę, w myśli której
rozpowszechnianie "fałszywych informacji" o działaniach wojsk rosyjskich i
dyskredytacja rosyjskich sił zbrojnych spotka się z karą do 15 lat więzienia.
Środowisko żużlowe w Rosji popierało politykę Putina i po wybuchu wojny,
rosyjska kadra pozowała do zdjęcia z charakterystycznym symbolem "Z" na
plastronie, a to było jasnym dowodem na ostracyzm nie tylko polityczny, ale i
sportowy.
Honorowy prezes PZM Andrzej Witkowski tak
komentował dopuszczenie Rosjan do rywalizacji w lidze polskiej:
"Kilka gwiazd rosyjskiego sportu ma już poważne problemy, więc wiadomo, że
wcześniejsze ostrzeżenia strony Rosyjskiej to nie był blef. Mówi się, że ci
trzej Rosjanie zdecydowali się na występy jako Polacy, tylko z powodów
finansowych. Jeśli rzeczywiście tak jest, to radzę im, by jak najszybciej
wycofali się z tego pomysłu. Oni muszą uświadomić sobie, że jeśli wystąpią w
naszych rozgrywkach jako Polacy, to mogą już nigdy nie wrócić do swojego kraju.
Nikt przecież nie wie, czy zawodnicy nie zostaną wpisani na jakąś listę i
przejęci przez służby przy próbie przekroczenia granicy. Emil Sajfutdinow,
Artiom Łaguta i Andriej Kudriaszow opowiadając się po drugiej stronie konfliktu,
zaryzykowali bardzo dużo. Gdy PZM ogłaszał możliwość dopuszczenia ich do jazdy
jako Polacy prosiłem, by dokładne poinformować ich o konsekwencjach tej decyzji.
To jest poważniejsza sprawa niż komuś się może wydawać. Na ich miejscu nie
próbowałbym w najbliższym czasie wracać do Rosji".
Stanowisko Ekstraligi przedstawił też prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski:
"Nie mylmy
pojęć. Rosjanie nie startowali w rozgrywkach ligowych w 2022 roku, ponieważ MFR,
czyli rosyjska federacja motocyklowa została zawieszona przez FIM, a więc
Międzynarodową Federację Motocyklową. Rosjanie byli zgłaszani do rozgrywek jako…
Rosjanie - z licencją rosyjską. Jeśli chodzi o rozstrzygnięcia, to problem
dotyczy Ekstraligi Żużlowej tylko pośrednio. Tutaj decydujące są decyzje FIM i
PZM. A możemy mieć do czynienia z trzema statusami. Pierwsza to Rosjanie z
licencją rosyjską i rosyjskim obywatelstwem. Drugi to Rosjanie z licencją inną
niż rosyjska, ale rosyjskim obywatelstwem. Trzecia to zawodnicy narodowości
rosyjskiej i z rosyjską licencją, ale z polskim obywatelstwem. Do startów w
polskich ligach wymagana jest licencja FIM i to właśnie Międzynarodowa Federacja
motocyklowa musi taką licencję wydać. Aby jeździć z jakąkolwiek inną licencją
niż rosyjska, Rosjanie muszą posiadać tzw. zwolnienie z MFR, czyli federacji
rosyjskiej. Jak widać - sytuacja formalnie nie jest prosta. Wspólnie z PZM
pracujemy nad rozwiązaniem, w którym sprawa obecnie nie dotyczy Rosjan, bo to
się nie zmieni. Sprawa dotyczy trzech zawodników, którzy posiadają polskie
obywatelstwa. Rosjan dalej bym nie dopuszczał. Z Polakami natomiast uważam, że
jest inaczej".
Michał Sikora jako szef PZM podkreślał z kolei dwa aspekty całego zamieszania:
"Sprawa ma dwa aspekty: moralny i prawny. Po pierwsze to prezesi klubów muszą
zadecydować czy wobec aktualnej sytuacji międzynarodowej chcą w ogóle podpisywać
lub realizować kontrakty z zawodnikami narodowości rosyjskiej. W mijającym roku
mieliśmy w mediach wiele dyskusji dotyczących statusu zawodników, którzy w
przeszłości, choć posiadali polskie paszporty, nie ukrywali, że są im potrzebne
bardziej z punktu widzenia logistycznego niż z powodu chęci reprezentowania barw
Polski na arenie międzynarodowej. W wielu dyscyplinach jest to podstawową
przesłanką tzw. naturalizacji zawodników czy zawodniczek, gdzie poszukuje się
zawodników, aby wzmocnić sportowo daną reprezentację.
Musimy ponad sprawami natury moralnej cały czas pozostawać w zgodzie z prawem.
Skoro Emil Sajfutdinow, Artiom Łaguta i Andriej Kudriaszow mają polskie
obywatelstwo, wynikające z tego obywatelstwa prawa i chcą przystąpić do
rozgrywek ligowych w Polsce jako Polacy, to niezależnie od posiadanych lub nie
posiadanych kontraktów z klubami, muszą mieć oficjalną możliwość ubiegania się o
polską licencję żużlową jak inni obywatele naszego kraju. Dodam, że w przypadku
Emila Sajfutdinowa koniecznie jest jej odnowienie, bo taką już uzyskał w 2010
roku. Łaguta i Kudriaszow muszą przystąpić do egzaminu na certyfikat, aby
otrzymać polską licencję".
Z kolei prezydent FIM Portugalczyk Jorge Viegas mówił: "czy Rosjanie będą ścigać
się w polskiej lidze, jest decyzją wyłącznie władz PZM. Działacze polskiej
federacji mogą podjąć decyzję o dopuszczeniu wszystkich Rosjan lub zgodzić się
na występy tylko Rosjan z polskim paszportem. To zależy już tylko od władz
krajowej federacji. FIM nie ingeruje w wewnętrzne przepisy krajowych federacji
odnośnie rozgrywek ligowych, ani w to, kto startuje w tych zawodach. Rosjanie i
Białorusini zostali przez nas zawieszeni w prawach uczestników imprez rangi
mistrzostw świata. Po tej decyzji doradziliśmy jedynie krajowym federacjom, by w
kwestii rozgrywek ligowych podążały za procedurą zaleconą przez Międzynarodowy
Komitet Olimpijski.
Tak więc Emil Sajfutdinow po rocznym rozbracie z żużlem ponownie stał się
Aniołem, tym razem był to Anioł z odnowioną polską licencją z którą startował w
latach 2010-2011, a którą to uzyskał na podstawie polskiego obywatelstwa
nadanego mu w roku 2009, jednak zawsze reprezentował Rosję na arenie
międzynarodowej.
Ostatecznie decyzja o dopuszczeniu Rosjan z polskim paszportem podzieliła
żużlowe środowisko, a legenda Apatora Toruń Wojciech Żabiałowicz mówił wręcz o
bojkocie żużlowych zawodów: "Czułem, że PZM może nie wytrzymać presji, ale
piątkowa decyzja to bardzo zły sygnał dla polskiego żużla. Ja już mam dość i
obiecuję, że w przyszłym sezonie nie pojawię się na żadnych zawodach. Nie chcę
mieć z żużlem nic wspólnego i kompletnie nie rozumiem, jak można przywracać
Rosjan do rozgrywek, gdy tuż za naszą granicą wciąż giną niewinni ludzie.
Przecież od marca fala rosyjskich zbrodni nie zmniejszyła się, a ostatnio
słyszymy nawet o eskalacji. Cała sytuacja z dopuszczeniem ich do ligi wygląda
jak farsa, więc nie róbmy z tego jeszcze większej komedii".
Tak radykalne stanowiska nie dziwiły, ale w przypadku Emila wiadomym było, że
jeśli nie zostanie dopuszczony do rywalizacji na torze to zakończy swoją żużlową
karierę i pewnie wielu osobom by ta decyzja się spodobała. Jednak należało sobie
zadać pytanie, czy miałoby to jakikolwiek wpływ na agresję Rosyjskich władz?
Poza tym czy blokowanie startów trzech zawodników, którzy zgodnie z prawem,
otrzymali polskie obywatelstwa, nie kryjąc swoich pobudek do czego te
obywatelstwa są im potrzebne będą miały wpływ na przebieg wojny na Ukrainie? Czy
polscy obywatele powinni być alienowani z polskiego społeczeństwa za to, że
urodzili się w innym kraju? Czy gdyby w momencie wybuchu wojny Emil Sajfutdinow
miał ważną polską licencję uzyskaną w roku 2010, byłby traktowany tak samo jak
Gleb Czugunow? Tego już się nie dowiemy, wiadomo jednak, że cokolwiek by się w
tej sytuacji nie stało przegranym będzie sport żużlowy, a Rosjanie wracający po
rocznej banicji spotkają się z niechęcią płynącą z trybun, o czym trafnie
powiedział w jednym z wywiadów wieloletni trener polskiej reprezentacji Marek
Cieślak: "ich powrót do ligi wcale nie będzie sielankowy. Do zgody na powrót
Rosjan do naszej ligi przeszliśmy bez jakiś wielkich protestów, ale uważam, że
co innego przestrzeń medialna, a co innego szara rzeczywistość ligowych
stadionów. Moim zdaniem każdy mecz wyjazdowy będzie dla tych zawodników trudnym
przeżyciem, to naprawdę może mieć wpływ na ich wyniki. Artiom Łaguta i Emil
Sajfutdinow po raz pierwszy na żywo zetkną się z takimi reakcjami, a przecież
oni faktycznie mają prawo tego nie zrozumieć. Obaj przez lata byli uwielbiani na
polskich stadionach, a zmiana nastawienia fanów nastąpiła tak naprawdę bez ich
udziału. Mam wrażenie, że bez względu na to, jak długo będą się na to
przygotowywać, to skala zjawiska może ich przytłoczyć".
Jak widać sytuacja którą zgotowała wojna nie była jednoznaczna i w tym przypadku
powiedzenie "oko za oko - ząb za ząb" było nie na miejscu i mogło doprowadzić do
eskalacji agresji względem sportowców w miejscach do tego kompletnie nie
przeznaczonych.
Wracając jednak do żużla, po zakończeniu okresu transferowego skład toruńskich Aniołów. który miał rozpocząć walkę o DMP w sezonie 2023, przedstawiał się następująco:
Mateusz Affelt,
Patryk Dudek,
Robert Lambert,
Wiktor Lampart,
Krzysztof Lewandowski,
Paweł Przedpełski,
Emil Sajfutdinow
Tak więc okres transferowy, dla Apatora przed sezonem AD 2023, gdyby nie wykluczenie Emila Sajfutdinowa, poza pożegnaniem z nazwiskiem Holder nie wniósł większych zmian. Niemniej powrót Emila wzmocnił siłę rażenia Aniołów, a to pozwalało dysponować menadżerowi Robertowi Sawinie trzema mocnymi filarami, na których oparta miała być meczowa taktyka. Solidnym wzmocnieniem Anielskiego trio stanowił Paweł Przedpełski oraz Wiktor Lampart, dla którego zmiana klubu oraz kategorii wiekowej przy odpowiednim zapleczu sprzętowym nie powinno być problemem. Niewiadomą pozostawała jednak dyspozycja toruńskich juniorów, którym co prawda odpadło kilku rówieśników z młodzieżowej rywalizacji, ale kibice z całą pewnością oczekiwali od nich w kolejnym sezonie, zwłaszcza od Krzysztofa Lewandowskiego, czegoś więcej niż tylko punktów w biegach młodzieżowych.
Skład Aniołów był zatem ciekawy i drużynę stać było na wszystko, ale
nie tylko w Toruniu przed kolejnym sezonem zastanawiało się dokąd zmierza
polski żużel.
Żużlowa Ekstraliga, która rosła w siłę i choć wydawało się to niemożliwe, to
część zespołów prześcignęła pod względem finansowym niektóre kluby piłkarskiej
Ekstraklasy, choć w teorii to nie miało prawa się zdarzyć, bo piłkarskie kluby
rozgrywały w sezonie 34 mecze (ekstraliga max 20), sezon trwał 10 miesięcy (w
żużlu 6), a w szerokich kadrach było nawet 30 zawodników na zawodowych
kontraktach (w żużlu nie więcej niż 7-8).
Kluby żużlowe były jednak tak popularne w swoich miastach, że w 2023 roku
przynajmniej pięć zespołów biorących udział w rozgrywkach Ekstraligi mogło pochwalić się budżetami na poziomie przynajmniej 20 milionów złotych. Do
najbogatszych należał: Motor Lublin, Sparta Wrocław,
Włókniarz Częstochowa, Stal Gorzów i Apator Toruń. Czołowi zawodnicy tych drużyn
otrzymali po około trzy miliony
złotych, czyli 150 tysięcy złotych za jeden występ. I właśnie wynagrodzenie kilku podstawowych zawodników
stanowiło lwią część pieniędzy wydawanych przez kluby. Łatwo zatem policzyć, że
jeden mecz mógł kosztować klub od 700 tysięcy złotych do miliona złotych, biorąc
pod uwagę nie tylko wypłaty za punkty, ale także proporcjonalnie wypłaty na
przygotowanie do sezonu.
Świadczyło to o gigantycznym sukcesie żużlowych działaczy, bo z kontraktu
telewizyjnego i od sponsorów ligi płynęły do żużla znacznie mniejsze pieniądze
do drużyny Ekstraklasy. W żużlu kluby z "centrali" otrzymały od 6,5 do 6,9 mln
złotych. W piłkarskiej lidze w sezonie 2021/2022 najsłabszy pod tym względem był
Górnik Łęczna zainkasował 7,5 mln.
Zgodnie z raportem firmy Deloitte "Piłkarska Liga Finansowa" pozwoliło to temu
klubowi na osiągnięcie w sumie około 16 mln złotych przychodów, a budżet żużlowego Motoru Lublin
na sezon 2023 szacowało się zaś nawet na 25 mln złotych.
Co ciekawe, wzrost budżetów klubów Ekstraligi wcale nie był powodem
do dumy w żużlowym środowisku. A opinie prezesów poszczególnych klubów, grzmiały
na alarm, bo w uzbieraniu rekordowych budżetów bardzo pomogła polityka i rozpoczynająca się kampania
wyborcza. W Ekstralidze aż siedem z ośmiu zespołów dostało solidne wsparcie od
spółek Skarbu Państwa, jedynie Apator nie miał takiego wsparcia. Największe
pieniądze płynęły do mistrza Polski z Lublina, który
reklamował, aż sześć takich spółek (Orlen, PGE, Grupę Azoty, Bogdankę, PKO BP i
Lotto). Przemysław Termiński w rozmowie z "Tygodnikiem Żużlowym" przyznał, że
nie ma dostępu do toruńskich polityków, którzy byliby w takim stopniu chętni do
wspierania żużla, a "Lublin ma pana premiera Sasina, który jest na tym
terenie aktywny i przekłada się to jak widać na zainteresowanie klubem ze strony
spółek Skarbu Państwa. Dodatkowo szereg innych działaczy czy polityków
samorządowych zainteresowanych jest pomocą dla tego ośrodka. Spółki budują
rozpoznawalność ludzi, którzy podpinają się pod ich sukces, a którzy pomagają w
znalezieniu sponsora dla klubu". Zatem zastrzyk pieniędzy od państwowych gigantów mógł zaciemniać
obraz finansów. To właśnie dlatego niedawny mistrz Polski z Leszna, postanowił nie poddawać
się tej presji i zbudował zespół w wariancie oszczędnościowym za 14 milionów,
ale to była drużyna, która miał walczyć co najwyżej o utrzymanie. A przecież
jeszcze nie tak dawno za podobną kwotę lesznianie zdobywali złote medale.
W innych dyscyplinach o zasięgu znacznie większym niż speedway, jak choćby w
polskiej siatkówce, czy koszykówce nie było dużych pieniędzy. Dlatego przedstawiciele
żużla, ścigali się na budżety już tylko z ligą piłkarską i zastanawiali się czy
żużlowe pieniądze są wydawane mądrze i z pożytkiem dla
dyscypliny. Czy może jest to tylko spełnianiem finansowych zachcianek zawodników,
którzy doskonale znali swoją wartość, bo z każdym rokiem na światowym poziomie było
ich coraz mniej.
I tu pojawiało się pytanie o zastępowalność żużlowych kadr na torze i czy kluby
traktując po macoszemu proces skautingu same nie wpędziły się w spiralę kosztów.
Nie inaczej było w Apatorze, który przed laty słynął z doskonałej młodzieży i
miał naturalnych zmienników, dla jeźdźców którzy nie chcieli startować już z
Aniołem na piersi. Niestety ostatnie lata wskazywały, że po prężnej szkółce
toruńskiego żużla zostały tylko wspomnienia i przed sezonem 2023 Apator Toruń
musiał ponownie wzmacniać formację juniorską, bo punkty juniorów były zmorą toruńskich "Aniołów",
a jednocześnie niemal niezbędnym warunkiem w skutecznej walce o medale w
Ekstralidze. Niestety Apator zbierał efekty lat zaniechań i wybierania drogi na skróty. Sprowadzanie juniorów z zewnątrz
przypominało gaszenie pożaru benzyną i w Toruniu miało niechlubną długą tradycję.
Dla przykładu w pięciu ostatnich latach swoje kariery rozmienili na drobne:
Daniel Kaczmarek - jedyny udany juniorski transfer w ostatniej
dekadzie. W sezonie 2018 wykręcił solidną średnią 1,54, będąc niemal
niepokonanym w biegach juniorskich. Potem jednak przepadł w seniorach, by
balansować między I a II ligą.
Norbert Krakowiak -
wystartował w zaledwie czterech meczach, 10 biegów i jeszcze więcej upadków przez
dwa lata w Toruniu. Potem dobre zaliczył trzy sezony i odbudowywał karierę
po epizodzie na Motoarenie.
Filip Nizgorski - sprowadzony z Grudziądza
jako junior i tak jak niespodziewane się pojawił, tak samo zaginął w akcji,
zaliczył zaledwie 4 biegi w 2019 roku
Kamil Marciniec - wychowanek szkółki Janusza Kołodzieja zaczynał karierę
razem z kadrowiczem Bartłomiejem Kowalskim. On wybrał Toruń, jego rówieśnik
Częstochowę, a później Wrocław.
Karol Żupiński - jedno z największych rozczarowań i jeden z
najkosztowniejszych juniorskich transferów Apatora. Wielki talent z Wybrzeża
zupełnie nie poradził sobie w Toruniu. Dziś jeden z najsłabszych juniorów w
I lidze.
Maks Bogdanowicz - gorzowianin wychowany w Szwecji i pomysł menedżera
Jacka
Frątczaka. Efekt? 31 biegów i średnia... 0,26 w sezonie 2019.
Nic więc dziwnego, że torunianie zazdrośnie spoglądali w stronę Bydgoszczy czy
Grudziądza. GKM przez wiele lat był pośmiewiskiem ekstraligi w kategorii
juniorów, przed sezonem 2023 stawiany był jako wzór i doskonały przykład, że
nic nie dzieje się przypadkowo, a wychowanie własnych juniorów wymaga
cierpliwości, konsekwencji i inwestycji. Co prawda toruńska szkółka
szkoliła, ale w ostatnich latach jedynie produkowała kandydatów na licencję,
którzy zniknęli z kadry klubowej najdalej po 2-3 latach. To miało się jednak
zmienić, bo w toruńskiej szkółce pojawiło się kilka ciekawych nazwisk, które w
kategorii 250 ccm zaczęły wygrywać miniżużlową rywalizację, a po zdaniu licencji
w klasie 500ccm mieli zdaniem trenera Marcina Kowlika trzymać gaz bez kompleksów
względem rywali. Dla tych jeźdźców kolejnym etapem kształcenia miała być liga
U24, gdzie jeszcze w sezonie 2023 działacze posiłkowali się mocno zawodnikami
zagranicznymi, ale w kolejnych latach składu U24 mieli opanować toruńscy
wychowankowie.
Tak
więc po skompletowaniu pierwszoligowego składu toruńscy działacze zadbali o
uzupełnienie składu U24 i zaprezentowali dwa nazwiska, które miały wzmocnić
drużynę na tym poziomie rywalizacji. Do podstawowej dwójki ligowych juniorów
Krzysztofa Lewandowskiego i
Mateusza Affelta
dołączył
Nicolai Heiselberg, którego
opiekunem był Nicklas Porsing, który dbał o sprzęt i kalendarz startów
zawodnika. Młody Duńczyk w roku 2020 otarł się o medal w Pucharze Europy w mini
żużlu i gdy skończył 16 lat zaczął stawiać obiecujące kroki w dorosłym żużlu, a
duńska federacja wiązała duże nadzieje z jego startami. Zawodnik porozumiał się
co prawda z Kolejarzem Opole, ale w pewnym momencie kontakt z działaczami
opolskimi się urwał, umowa nie trafiła do zawodnika, dlatego podjął on rozmowy z
innymi klubami. Najbardziej zdeterminowani okazali się toruńscy działacze,
którzy obiecali zawodnikowi miejsce w składzie U24, a to był najważniejszy
argument dla zawodnika szukającego dużej ilości startów, by zbierać cenne
żużlowe doświadczenie. Co ciekawe zawodnik miał okazję poznać już uroki
MotoAreny, podczas Speedway Ekstraliga Camp w roku 2022 i bardzo miło wspominał
czas, spędzony w Toruniu.
Drugim nazwiskiem, które należało traktować w kategoriach inwestycji w
przyszłość było nazwisko
Antoniego Kawczyńskiego, który w barwach Wybrzeża
Gdańsk zdobył wicemistrzostwo świata na żużlu w klasie 250 ccm. Rodzice
zawodnika stawiali na rozwój syna, a ich zdaniem w nadmorskim klubie było to
niezwykle trudne. Czternastolatek zmieniając klub mógł przystąpić do licencji w
klasie 500 ccm, jednak toruński klub musiał zwrócić gdańszczanom ekwiwalent za
wyszkolenie jeźdźca. Nie było to jednak wielkim problemem dla Apatora, bo choć
zawodnik nie posiadał jeszcze licencji w dorosłym speedwayu to mógł ją uzyskać
już po 29 kwietnia 2023 roku i przy odpowiednim podejściu do speedwaya mógł być
inwestycją, która szybko się zwróci.
Podkupienie obiecującego juniora spotkało się z krytyką Tadeusza Zdunka prezesa
i sponsora gdańskiego klubu: "Wychodzi to, co mówię od lat. Że dysproporcja
finansowa między Ekstraligą, a eWinner 1 LŻ jest za duża. To także efekt
tego, że do klubów elity płynie potężny strumień pieniędzy z telewizji, a do nas
nie. W efekcie będziemy mieli za chwilę jak w Niemczech, gdzie taki Bayern
Monachium wykupuje wszystkich najbardziej utalentowanych zawodników. Dziwi mnie
tylko jedno, że skoro w Ekstralidze mają tyle pieniędzy i tak dobrze szkolą,
to dlaczego wykupują zawodników z innych lig? Przecież powinni mieć swoich. A
skoro my tak źle szkolimy, to dlaczego do nas przychodzą? Niech każdy zada sobie
teraz pytanie, kto wkłada więcej w szkolenie, my, czy oni, którzy dysponują
nieporównywalnie do nas większą "kasą". Mogę zapewnić, że z naszej strony nie
było licytacji o Kawczyńskiego. Gdańsk nie brał, nie bierze i nigdy nie będzie
brał udziału w wyścigu szczurów. Nasza polityka jest taka, że jak ktoś nie chce
jeździć w Wybrzeżu, to na siłę nie będziemy go do tego przekonywać. Jeżeli
uważa, że w innym klubie będzie miał lepiej, to droga wolna.
Tym sposobem oprócz wspomnianej czwórki jeźdźców w młodzieżowej kadrze U24
pozostawali także:
Casper Henrikson,
Emil Portner,
Bastian Pedersen,
do których z czasem ponownie dołączył
Zach Cook.
Niestety z żużlowym torem rozstał się
Jordan Palin, który bronił
żółto-biało-niebieskich barw w sezonie 2022, bowiem w lipcu 2022 zaliczył groźny
upadek w Manchesterze i doznał urazu mózgu, który wyeliminował go ze sportu i to
na bardzo długo. Zawodnik Apatora, Peterborough oraz Scunthope musiał więc
zmienić plany na rok 2023, o czym poinformował w mediach społecznościowych "Moje
ostatnie badanie wykazało, że proces gojenia wciąż nie jest zakończony, czego
nie spodziewałem się usłyszeć. Nie ma jednego uniwersalnego "planu naprawczego",
co jest frustrujące, ale i niepokojące. Chociaż czuję się dobrze, nie jestem
pewien, czy podjąłbym jakąkolwiek aktywność, która mogłaby jeszcze bardziej
pogłębić kontuzję. Nadal będę miał regularne konsultacje, ale będę musiał się
wstrzymać z podjęciem decyzji do czasu uzyskania zgody. Staram się
przeanalizować wszystkie możliwości, bo to może trwać dłużej niż przewidywano".
Gdy wydawało się, że to już koniec toruńskich kontraktów działacze zaskoczyli
swoich fanów i podpisali umowę z doskonale znanym w Toruniu,
Matejem Zagarem.
Słoweniec był jednym z największych przegranych tej giełdy transferowej. Po dość
przeciętnym sezonie nie dość, że nie znalazł nikogo, kto gotowy byłby spełnić
jego oczekiwania finansowe, to musiał skorzystać z uprzejmości władz Apatora z
którym podpisał niezobowiązujący kontrakt bez wpisanych warunków finansowych,
pozwalający w marcu na własną rękę szukać sobie nowego pracodawcy. Angaż ten
komentowała Pani Prezes Ilona Termińska: "Matej Zagar zwrócił się z prośbą do
Adama Krużyńskiego, a my nie widzieliśmy żadnego problemu, by pomóc temu
zawodnikowi. Podpisaliśmy z nim umowę, ale to jedyne, co wiąże go z naszym
klubem, a ten żużlowiec nie będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu na
sparingi, a tym bardziej ligowe mecze naszej drużyny".
Tak więc były uczestnik GP, który bronił barw bydgoskiej Polonii w sezonie 2022,
po kilku słabszych sezonach, nie miał co liczyć na starty z Aniołem na
plastronie. Jednak nie był zbytnio zdeterminowany do finalizacji rozmów w
pierwszej lidze, bo wciąż wierzył, że u progu rozgrywek znajdzie miejsce w
jednym z ekstraligowych klubów podkreślając swoją wartość w jednym z wywiadów:
"To nie jest tak, że ja jeżdżę po Polsce i na siłę chcę się wepchnąć do jakiejś
drużyny. Ja w desperacji nie szukam klubu i nie mam noża na gardle. Ja znam
swoją wartość. To, że kilka meczów słabiej pojechałem, to nie oznacza, że mam
sobie dać spokój ze ściganiem na najwyższym poziomie. No trudno, coś nie wyszło
i tyle - dodał żużlowiec.
Przed sezonem do nazwy toruńskiej drużyny dodano skrót "KS". Nazwę należało zmodyfikować ponieważ zakład Apator sprzeciwił się i poinformował klub, że ma usunąć nazwę Apator z nazwy klubu. W tej sytuacji ta mała zmiana, stała się koniecznością, bo nazwa "KS Apator Toruń" od 2012 roku, była własnością toruńskich kibiców i została przekazana w użyczenie klubowi. Zatem klub wykonał sprytny wybieg, ale Przemysław Termiński spodziewa się kolejnego sporu z firmą Apator, choć nikt nie wie, czemu zakład tak zawzięcie domagał się usunięcia członu Apator z nazwy klubu zwłaszcza, że Spółka Apator wyszła do klubu z propozycją, czasowego udzielenia pełni praw do posługiwania się tą nazwą, ale w zmian oczekiwała symbolicznej zapłaty około 10 tysięcy złotych rocznie. Było to śmieszne, bo podmiotów które obracały milionami, kwota ta była symboliczna i przy tym w Toruniu nie wyobrażano sobie takiego układu. Choć powrót do historycznej nazwy miał być ukłonem przede wszystkim w kierunku kibiców, to przecież występując w Ekstralidze pod tą nazwą Apator władze klubu robiły gigantyczną reklamę przedsiębiorstwu. Sąd jednak nie mógł podważyć praw stowarzyszenia do posługiwania się tą nazwą, to roblemy z prawami do nazw zaczęły być problemem klubów żużlowych wpieranych przed laty przez wielkie konglomeraty państwowe i bez problemu użyczały nazwy, która zakorzeniła się w świadomości kibiców.
Nazwa kluby nie była jednak największym zmartwieniem klubowych działaczy, bo sezon zbliżał się wielkimi krokami i należało przygotować zespół i administrację klubową na całoroczną walkę o ligowe punkty. Zatem jak co roku w okresie zimowym powrócił temat toruńskiego toru. Przed sezonem 2023 planowano przeprowadzić kompleksową renowację. Ostatecznie okazało się, że wygrały koszty i zamiast znaczących zmian dojdzie jedynie do kosmetycznych poprawek. Smuciło to toruńskich fanów, którzy oczekiwali ścigania na najwyższym poziomie, a od kilku lat toruńska Motoarena niestety pod względem widowiskowości była jednym z najnudniejszych obiektów w kraju. Nic więc dziwnego, że już w trakcie minionych rozgrywek zapowiadano radykalne rozwiązania, ale na przeszkodzie do realizacji śmiałych planów stanęły pieniądze, a właściwie ich brak. Okazało się bowiem, że wymiana całej nawierzchni, mogłaby pochłonąć przynajmniej milion złotych. Dlatego właściciel klubu z zarządem zdecydował, że w niepewnych gospodarczo czasach nie ma możliwości, by w budżecie znalazły się tak duże fundusze na poprawę widowisk na toruńskim torze. Odpuszczono więc nie tylko wymianę całej nawierzchni, ale także zrezygnowano z jakichkolwiek gruntownych zmian na torze. Nie będzie więc ani zmiany geometrii obiektu, ani korekty nachylenia nawierzchni. Co prawda na stadionie wciąż miały być prowadzone prace, ale miały one na cel jedynie uzupełnienie ubytków w materiale sypkim (dosypanie 200 ton granitu). Całą sytuacje komentował ten który nieco poprawił widowiskowość na MotoArenie szkoleniowiec Robert Sawina "Długo zastanawialiśmy się, co zrobić, by uatrakcyjnić ściganie w Toruniu, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na kosmetyczne zmiany. Od nowego sezonu popracujemy nad nowym sposobem przygotowywania toru i liczę, że w ten sposób uda się uzyskać dobry efekt".
O tym jak toruńscy działacze rozważnie patrzyli na każdą wydaną złotówkę
świadczył również fakt, że styczniu 2023 planowano przeprowadzkę klubowej
administracji do biurowca należącego do właściciela klubu Przemysława
Termińskiego oraz garaży oraz boksów zawodników do hali przemysłowej jednego ze
sponsorów. Była to reakcja klubu na wzrost cen. Torunianie dostali bowiem
propozycję nowych stawek za wynajem stadionu, a także prognozę rachunków
związanych z eksploatacją przestrzeni biurowej. Nowe koszty miały być nawet o
200 tysięcy złotych większe niż do tej pory, a to sprawiało, że nikt nie
zamierzał kontynuować najmu na takich warunkach. Było to smutne, bo toruńska
Motoarena została wybudowana i przystosowana jako obiekt tylko do rozgrywania
zawodów żużlowych. Przez lata zresztą władze miasta chwaliły się obiektem, który
uznawany jest za najpiękniejszy i najnowocześniejszy stadion żużlowy na świecie.
Niestety zarządcą obiektu pozostawało miasto, a klub jedynie wynajmował obiekt.
Co ciekawe, koszt najmu był wyższy niż coroczne bezpośrednie wsparcie klubu
przez miasto. W roku 2022 Apator Toruń otrzymał z miasta około 600 tysięcy
złotych, a za wynajęcie stadionu musiał zapłacić blisko 800 tysięcy.
Uwzględniając podwyżki, kwota ta w roku 2023 oscylowała wokół miliona złotych.
Był to ewenement na tle pozostałych klubów ekstraligowych, które mogły liczyć na
znacznie większe wsparcie władz miasta.
Oczywiście klub był także beneficjentem w zyskach z tytułu organizacji
jednej z rund Grand Prix, ale to była wciąż kropla w morzu potrzeb. Zwłaszcza,
że Toruń mógł stracić prawa do organizacji jednej z rund wyłaniających IMŚ. W
latach 2010-2020 organizacja corocznych rund kosztowała miasto ponad 25 mln. Miasto jednak odmawiało ujawnienia kwot, powołując się na tajemnicę umowy z
brytyjską firmą BSI, głównym operatorem zawodów, podejmującym decyzję o tym,
gdzie się one odbywają. Najwięcej Miasto zapłaciło firmie BSI w 2014 roku -
prawie 3,6 mln złotych. Kwoty te robiły wrażenie, ale: "duże imprezy to są też
duże wydatki, ale te wydatki to w pewnym sensie inwestycja: po pierwsze, promują
Toruń i przyciągają do niego rzesze ludzi, z Polski i z zagranicy, a także my
jako Miasto mamy obowiązek kreowania takich wydarzeń, które pobudzają
przedsiębiorczość, pobudzają rynek pracy, bo te pieniądze z przychodów
przedsiębiorców potem do nas wracaj. Miasto zawierało umowy z Klubem Sportowym
Toruń na współorganizację Speedway Grand Prix. Na ich podstawie wpływy ze
sprzedaży biletów trafiały do klubu, z których pokrywane były wszelkie koszty
związane z kompleksową organizacją zawodów. Na klubie spoczywało pełne
ryzyko związane z osiągnięciem odpowiedniego przychodu pozwalającego na pokrycie
kosztów organizacyjnych. W przypadku, gdy przychód nie pozwalał na ich pokrycie,
miały być one opłacone ze środków własnych klubu. Natomiast, gdy przychody były
wyższe, to zysk został przeznaczony na działalność sportową KS Toruń S.A., w tym
na organizację rozgrywek ligowych na wszystkich szczeblach rozgrywkowych " -
mówiła Aleksandra Iżycka, rzeczniczka prezydenta Torunia.
Niestety choć żużel w Toruniu był niezwykle popularny, miał też swoich
przeciwników i coraz bardziej prawdopodobne stawało się, że od 2024 roku,
imprezy na światowym poziomie w mieście Aniołów nie będzie! Negocjacje na
temat nowej umowy zakończyły się fiaskiem, a do gry wszedł Wrocław, który chciał
wrócić do terminarza Grand Prix. Władze miasta próbowały maksymalnie zbić stawkę
za jeden turniej, za każdym razem, argumentując to kryzysem finansowym. "Mamy
do czynienia z trudną sytuacją ekonomiczną, gospodarczą. Są rzeczy, z których po
prostu trzeba będzie zrezygnować, szczególnie, że mówimy o bardzo dużych
kosztach organizacji tej imprezy" - wyjaśniała Anna Kulbicka-Tondel,
rzecznik prasowy Prezydenta Torunia. Gdy rozmowy utknęły w martwym punkcie,
organizator firma Discovery w końcu uznała, że rozmowy do niczego nie prowadzą i
zapadła decyzja o wycofaniu Drużynowego Pucharu Świata z Torunia, a
Discovery pojechało z ofertą do Wrocławia, gdzie w ciągu jednego dnia uzgodniono
warunki przejęcia drużynowych mistrzostw świata. Andrzej Rusko, który od lat
rządzi wrocławskim żużlem, wykorzystał okazję i zażądał w pakiecie także
turniejów indywidualnych, które Toruń stracił w roku 2022. A ponieważ swoje
interesy zabezpieczył też Gorzów wykładając ponad 10 mln zł za czteroletni
kontrakt na lata 2022-2025, a trzeci polski turniej do PGE Narodowy, gdzie
gospodarzem był Polski Związek Motorowy miał organizować mistrzostw świata
przynajmniej do 2025 roku. a przy tym Discovery nie chciało wyprowadzać się ze
stolicy, bo była to jedna z ostatnich dużych metropolii z żużlowymi
mistrzostwami świata w kalendarzu. W odwodzie pozostawał, jednak wciąż realny
jest scenariusz kalendarza z czterema polskimi rundami. Problemem w tym
przypadku było jednak to, że Toruń miał w ręku znacznie mniej atutów niż podczas
wcześnejszych negocjacji, a te mogły skończyć się dla Apatora tak, że kura
znosząca złote jajka, zacznie być znaczącą pozycją w budżecie innego
ekstraligowego zespołu i Anioły oraz miasto Toruń znajdą się w trudnej sytuacji
w której nie będzie gospodarza z pieniędzmi, który utrzyma żużel w mieście
Kopernika na wysokim poziomie.
Wracając
jednak do administracji biurowej z dniem 1
stycznia 2023 roku nowa siedziba Klubu Sportowego Toruń SA, została przeniesiona
na ulicę Dąbrowskiego 2, a biura na Motoarenie mieli zająć przedstawiciele
spółki One Sport, czyli promotora mistrzostw Europy oraz organizatorzy meczów
żużlowej reprezentacji Polski, a do niedawna także opiekuna medialnego I i II
ligi żużlowej. Toruńska firma była doskonale znana toruńskim fanom, bo a przez
lata w mieście Kopernika organizowała swoje największe imprezy i to bez względu
na to, że ich entuzjazmu nie podzielali kibice, którzy wykupywali zaledwie
ułamek dostępnych biletów. Nikogo to nie dziwiło, bo przedstawiciele One Sport
od lat mają znakomite relacje z władzami Torunia, czego na pewno nie można było
powiedzieć o władzach Apatora, ponieważ Przemysław Termiński raczej z pobudek
politycznych, od kilku lat był w stanie zimnej wojny z prezydentem miasta
Michałem Zaleskim.
Po
wyprowadzce Prezes Ilona Termińska mówiła: "Relacje
klubu z miastem nie są łatwe. Brakuje w ogóle komunikacji, o której nie jeden i
nie dwa razy mówiliśmy. Dobrze byłoby móc się lepiej porozumiewać i budować coś
razem. Pokazuje to właśnie ten ostatni przykład dotyczący podwyżek. Umowy
zostały przyniesione i nie było tam żadnego pola do dyskusji. Rozumiemy, że jest
ciężko i to nie tylko nam. Sytuacja jest jaka jest - mamy potężną inflację i
niestabilną gospodarkę, a do tego wojnę na Ukrainie, nakładane kolejne zadania
na samorządy bez zapewnienia finansowania. Nasz budżet będzie na porównywalnym
poziomie do 2022 roku. W obecnej sytuacji, przy tak niestabilnej sytuacji
gospodarczej, bardzo trudno jest pozyskiwać nowych partnerów. Na szczęście
pozostają z nami obecni sponsorzy oraz stali kibice i bardzo ich za to szanujemy
i choć chcielibyśmy od sponsorów większego wsparcia, nie wypada o to prosić, bo
rozumiemy sytuację. Zatem przeniesienie klubowej administracji na ulicę
Dąbrowskiego 2, to tylko i wyłącznie redukcja kosztów związanych z wynajmem
powierzchni na stadionie, a także o brak przedstawienia nam jasnej oferty, w tym
dotyczącej refakturowania kosztów, jakie ponosiliśmy za media. Propozycja, którą
otrzymaliśmy, nie była dostatecznie jasna. Pozostając na Motoarenie nie
wiedzielibyśmy, ile będziemy płacić, a po ostatnim rachunku, który dostaliśmy,
dosłownie złapaliśmy się za głowy ze względu na podane w nim ceny jednostkowe.
Bezpośrednie koszty związane z najmem zostały podniesione o 11,8 % od każdej
umowy najmu, natomiast jeśli chodzi o koszty za media związane z refakturowaniem
- tu, jak mówiłam, nie było bezpośredniej i jasnej oferty. Ze strony miasta
dostaliśmy tylko jednostronnie podpisane umowy z informacją o podwyżkach. A
przecież klub musi się utrzymać, a koszty jakie ponosimy zawsze przekraczały
dotację jaką otrzymujemy z miasta. W roku 2023 bezpośrednia dotacja, ma wynosić
600 tysięcy złotych brutto. Co prawda mamy jeszcze zysk z biletów z tytułu Grand
Prix, ale trafia on do klubu, pomniejszony o zwrot jaki dokonujemy do Gminy
Miasta Toruń.
Opuszczamy biura, ale zostajemy w parku maszyn. Ciężko byłoby przenieść wszystko
poza stadion, nie mówiąc już o tym, że byłoby to dużym utrudnieniem przy
organizowaniu treningów i meczów. W parkingu będziemy zatem nadal. Mamy wszystko
przemyślane i wiemy, jak rozplanować i wykonać wszystkie prace zgodnie z
obowiązującymi procedurami. W trakcie ekstraligowych meczów obowiązują potężne
ograniczenia, jeśli chodzi o zasady wstępu do parku maszyn, czyli tej części
stadionu, która pozostaje nasza. Mimo to mamy już wypracowane nowe rozwiązania i
mogę zapewnić, że kibice nie odczują większej różnicy związanej z nową
organizacją meczu. Bardziej odczujemy ją my sami. Czasem spotyka nas ostra
krytyka, jednak w klubie jesteśmy już osiem lat i jeśli znajdzie się chętny, to
zapraszamy do rozmów. Na tę chwilę listu intencyjnego dotyczącego kupna klubu
nie ma".
Również
właściciel klubu Przemysław Termiński pokusił się o komentarz:
"Klub ma zabezpieczone finanse, ale liczymy koszty. My mamy grono stałych
sponsorów, z którymi współpracujemy. Nie ubywa ich. Ci, którzy są z nami od lat
nie decydują się na nagłe odejście. Trochę słabiej niż w ubiegłym roku wygląda
kwestia sprzedaży karnetów. Po stronie przychodowej aż tak źle więc nie jest.
Absolutny dramat jest natomiast po stronie kosztowej. Wszystko jest zdecydowanie
droższe. Jak ja zaczynałem prowadzić klub, to kompletny motocykl z silnikiem od
tunera kosztował 35 tysięcy złotych. Teraz trudno się zmieścić w "stówie".
Dlatego zapadły decyzje o cięciu kosztów i szukania oszczędności. Od stycznia,
część operacyjna pozostała na dole, w parku maszyn na Motoarenie. Część
administracyjną mamy teraz w centrum Torunia. Funkcjonujemy normalnie po tych
zmianach. Dzięki temu w skali w klubowej kasie zostanie około 150 tysięcy
złotych. Kluczowy w całej sprawie jest całokształt uwarunkowań współpracy
pomiędzy klubem, a miastem. To wszystko ma być przedmiotem naszych kolejnych
rozmów. Termin rozmowy z miastem mamy ustalony. Zobaczymy jak to się dalej
potoczy, dlatego proponuję skupić się na kwestiach sportowych, bo mamy w Toruniu
jedną z najmocniejszych drużyn w ostatnich latach. Formacja seniorska jest
bardzo mocna, jedna z czołowych w lidze. Może mniej siły jest u nas na pozycjach
juniorskich, ale młodzi się starają i też powinni w tym roku coś pokazać. Na
pewno jest to drużyna na medal. Czy złoty? To się okaże. Apetyt rośnie w miarę
jedzenia. Jak będzie brąz, to będziemy myśleć, że fajne byłoby srebro. Jak
będzie srebro, to będziemy myśleć, że fajne byłoby złoto. Jedziemy najpierw o
play-offy, a potem o to, żeby na koniec być jak najwyżej".
Po
publikacji wywiadu do słów Pani Prezes, odniosła się Aleksandra Iżycka, rzecznik
prezydenta Michała Zaleskiego: "W nawiązaniu do
publikacji "Brakuje komunikacji z miastem" ("Nowości", 5-6.01.2023) przedstawiam
fakty dot. kosztów i komunikacji na linii klub-miasto, na podstawie których
czytelnik sam może ocenić, czy uzasadniony jest zarzut "braku komunikacji"
stawiany Gminie Miasta Toruń przez panią prezes KS Toruń Ilonę Termińską.
Po pierwsze, należy zaznaczyć, że miasto i klub żużlowy łączyły do końca 2022
roku w sumie cztery umowy obejmujące: 1) wynajem biur, 2) wynajem sklepu dla
fanów - tzw. fan shopu, 3) wynajem parku maszyn, 4) wynajem toru. Z końcem 2022
roku właściciele klubu wypowiedzieli miastu jedną z czterech umów - tę na
wynajem powierzchni biurowej, opiewającą na kwotę 87 tys. zł. Nie powinien
dziwić fakt, że właściciele klubu będąc jednocześnie dysponentem własnych
powierzchni biurowych w centrum miasta podjęli uzasadnioną ekonomicznie decyzję
o rezygnacji z wynajmu biur od gminy. U podstaw takiej decyzji leży zapewne
redukcja kosztów, o której wspomina w wywiadzie pani prezes. Zgodnie z podpisaną
umową klub za wynajem biur płacił w 2022 roku niespełna 90 tys. zł, a po
podwyżce (ok. 8%, czyli dużo mniej niż wskaźnik inflacji) od stycznia 2023 r.
miał płacić 96 tys. zł. Co więcej, nieprawdą jest, że [cyt.] "ze strony miasta
dostaliśmy tylko jednostronnie podpisane umowy z informacją o podwyżkach" (takie
słowa padają w opublikowanym wywiadzie), bo to klub, a nie miasto wypowiedział
umowę. Klub nie wykazywał żadnej woli negocjowania stawek, zaakceptował stawki
na wynajem parku maszyn i fan shopu, natomiast nie podpisał umowy na pozostałą
część biur, do czego miał pełne prawo. Umowa na wynajem powierzchni biurowych
została zakończona, natomiast pozostałe trzy obowiązują.
Po drugie, tylko w 2022 roku przedstawiciele miasta, w tym prezydent i jego
zastępca, spotkali się z władzami klubu ośmiokrotnie w sposób bezpośredni. Były
też liczne kontakty elektroniczne i telefoniczne. Warto nadmienić, że za każdym
razem, kiedy klub prosił o bezpośrednie spotkanie, to ono się odbywało - z
udziałem prezydenta lub jego zastępcy. Spotkania odbyły się w styczniu, maju,
czerwcu, lipcu (4x). Dodatkowo rozmawialiśmy z klubem, podczas posiedzenia rady
nadzorczej w lipcu i grudniu (2x) oraz dwukrotnie we wrześniu, w związku z
organizacją SGP. To dowodzi, że komunikacja na linii miasto-klub odbywała się w
sposób regularny.
Reasumując, współpraca pomiędzy klubem a miastem nadal trwa, tylko biura klubu,
decyzją właściciela, od stycznia 2023 zostały przeniesione. Przypomnę, że
Motoarena została wybudowana w 2009 roku, a prezydent Torunia Michał Zaleski był
gorącym zwolennikiem tej inwestycji. W kolejnych latach ten sam prezydent
doprowadził do tego, że w Toruniu co roku odbywa się cykl turniejów Grand Prix
na żużlu, dzięki czemu do naszego miasta zjeżdżają rzesze kibiców z całego
świata, a przedsiębiorcy czerpią zyski z wynajmowanych hoteli, restauracji itp".
Po medialnej wymianie zdań sprawa ucichła, a
kibice z większym zrozumieniem, pomaszerowali do klubowej kasy po karnety na
sezon 2023. A wyrozumiałoś ta musiała być wielka, bo całoroczne wejściówki na
mecze Apatora były jednymi z najdroższych w Polsce. Na domiar złego, klub
odstąpił od przywilejów dla rodzin i na Motoarenie próżno szukać sektora rodzinnego lub jakichkolwiek zniżek dla
rodzin, które przygotowałby KS Toruń. W przeszłości dwójka dorosłych z
dwójką dzieci mogła obejrzeć mecz z drugiego wirażu stadionu bez głębokiego
sięgania do kieszeni - strefa zielona była oficjalnie nazywana strefą
rodzinną i można było kupić na nią łączony bilet 2+2. Obecnie toruński klub
zrezygnował z promowania rodzinnego oglądania zawodów, a dodatkowo
zrównał ceny biletów na strefie zielonej ze strefą niebieską.
To jednak nie wszystko - KS Toruń to także jedyny klub w całej
Ekstralidze, który nie ma żadnej zniżki dla studentów - bilet ulgowy
obowiązwał tylko osoby do 18 roku życia, co oznacza, że taniej na stadion
nie wejdą nie tylko żacy, ale nawet maturzyści. Ulgowych wejściówek nie było
w Toruniu również dla seniorów, a brakowało ich jeszcze tylko w Lesznie. Tak
więc bilet normalny na ligowe spotkanie w Toruniu kosztował 55 złotych, a ulgowy
(powyżej 7 roku życia) 45 złotych, co oznaczało, że rodzice z dwójką dzieci
za obejrzenie jednego meczu Apatora musieeli zapłacić aż 200 złotych. Była to zdecydowanie najwyższa cena w Polsce,
bo we
wszystkich innych klubach istnieją bardziej korzystne opcje dla rodzin,
niekiedy na całkowicie innym poziomie cenowym. Jedyną ofertą przygotowana
przez torunian obok wspomnianych biletów za 55 i 45 zł (nie licząc wejściówek na
trybunę główną) to bilet dziecięcy do 7 roku życia, który kosztował 15 złotych.
Stali kibice zainteresowani byli jednak karnetami, a w tej ofercie w przeciwieństwie do poprzednich sezonów Kibice mogli sami zdecydować, jaki
typ karnetu wybiorą. Do sprzedaży trafiły bowiem całoroczne wejściówki obowiązujące
tylko na rundę zasadniczą oraz z wersją rozszerzoną o play-off. Sprzedaż ruszyła 1 grudnia za pośrednictwem strony www.kstorun.kupbilety.pl
oraz w siedzibie Klubu. Dla kibiców, którzy kupili wejściówki całoroczne w sezonie 2022, klub przewidział
karnety lojalnościowe. - "Tak jak w poprzednich sezonach, dla naszych wiernych
Kibiców przygotowaliśmy karnety lojalnościowe, które objęte są zniżką. W tym
roku, na prośbę Kibiców postanowiliśmy wrócić do opcji karnetów z fazą play-off.
To Kibice zdecydują, jaki rodzaj karnetu wybrać, Mam nadzieję, że Motoarena
ponownie będzie zapełniona przez kibiców!" - mówiła Ilona Termińska.
Po zakupieniu karnetów kibice z niecierpliwością oczekiwali na pierwsze starty swoich ulubieńców. Zawodnicy jednak musieli przygotować się do sezonu i seniorzy trenowali indywidualnie, z kolei młodzież korzystała z treningów organizowanych przez klub. Trener Robert Sawina był zadowolony z przebiegu zajęć i osobiście doglądał swoich podopiecznych na treningach ogólnorozwojowych i kondycyjnych prowadzonych przez Radosława Smyka. W trackie przygotowań zaplanowano również mini zgrupowania w Centrum Sportu i Rekreacji Olender, które miało charakter integracyjny. Zawodnicy byli jednak głodni jazdy i gdy w styczniu przyszedł gwałtowny wzrost temperatur i termometry przez kilka dni wskazywały dwucyfrową temperaturę na plusie w mediach społecznościowych, młodzieżowcy Apatora Toruń - Krzysztof Lewandowski oraz Mateusz Affelt odpalili swoje maszyny na obiekcie miniżużlowym, na którym na co dzień startowali zawodnicy Stali Toruń. Była to jednak tylko zabawa, ale w lutym również pozostali zawodnicy postanowili w pojedynkę pokręcić kilka kółek na toruńskiej MotoArenie. Poważne ściganie i testowanie zakupionego sprzętu zaczęło się na dobre po zgrupowaniu w Hiszpanii w Costa del Sol, gdzie w pobliżu morza podstawowa kadra Apatora miała zarezerwowany hotel ze sportową infrastrukturą. Trener tak oceniał ten wyjazd: "spotkanie w Hiszpanii ma na celu przede wszystkim integrację. To kontynuacja spotkań, które odbyliśmy już w grudniu i styczniu w Nieszawce. Chcemy budować relacje między zawodnikami i tworzyć prawdziwy zespół. Przy okazji pracując nad kondycją i ogólnym przygotowaniem fizycznym. W dużym stopniu skupiliśmy się na treningach na rowerach szosowych, ale były też i inne atrakcje, czyli karting i wyjścia w góry. Zajęcia poprowadził Radek Smyk, nasz trener od przygotowania fizycznego. W Costa del Sol i była cała nasza drużyna, której w realizacji celów sportowych sprzyjała dobra pogoda".
Zgrupowanie w Hiszpanii trwało tydzień i po powrocie żużlowcy wrócili na toruński tor, a w pierwszych zajęciach na nowo usypanym zjawili się wszyscy zawodnicy z kadry pierwszego zespołu, a trener skomentował toruńską nawierzchnię: "Był w zeszłym roku czas, gdy w Toruniu rozważano najbardziej radykalne rozwiązanie - całkowitą wymianę nawierzchni na Motoarenie i następnie ułożenie jej na nowo. Ostatecznie z takiego kroku zrezygnowano, ale na torze i tak wykonano zimą spore prace. Tor został oczyszczony i przesiany z kamyczków, których w ostatnich sezony w Toruniu nie brakowało. Taki był właśnie cel, tych prac, bo chodziło o to, żeby usunąć nadmiar grubego kamienia, który był w tej nawierzchni. Mam nadzieję, że pomoże to naszym zawodnikom, aby nie byli już przez te kamienie spowalniani przy ataku na przeciwnika, który jedzie z przodu. Będzie to również po prostu mniej bolesne, bo niektóre kamienie uderzały po udach oraz rękach i było to odczuwalne. Teraz tego bólu przy jeździe będzie już mniej, ale jaki to będzie miało wpływ na ściganie, na razie tego nie wiem. Po pierwszych treningach jeszcze ciężko mówić, czy na torze będą nowe ścieżki, bo na przygotowanie go tak, jak ma wyglądać na lidze, przyjdzie czas przed pierwszym meczem z Gorzowem. Do tej pory bawiliśmy się jazdą. Wszystko wyjdzie w praniu, bo musimy dojść do takich temperatur, jakie będą w sezonie. Pamiętajmy, że latem będzie 30 stopni i tak naprawdę zachowanie tego toru będziemy poznawać na nowo dopiero przez kolejne tygodnie i miesiące. Na tę chwilę uważam, że z torem jest dobrze, ale najważniejsze będą wyniki oraz to, by zawodnicy czuli się na nim komfortowo i wygrywali wyścigi".
W końcu jednak przyszedł czas na pierwsze sparingi i po treningowej potyczce z Motorem Lublin, sezon AD 2023 można było uznać za rozpoczęty.
W
roku 2023 powrócił również temat z roku 2013 i finału ekstraligi w którym
toruński Unibax miał zmierzyć się w rewanżowym meczu z zielonogórskim Falubazem.
Niestety doszło do walkowera,
bo po kontuzji Tomasza Golloba strona toruńska, uzgodniła telefonicznie ze
stroną zielonogórską, że mecz zostanie rozegrany w innym terminie, jednak
ustalenia te nie zostały dotrzymane i właściciel klubu nie zgodził się, by jego
drużyna wystąpiła w rewanżowym meczu finału ligi. Zawodnicy zjawili się co
prawda w parku maszyn, ale ostatecznie na jego polecenie wyjechali ze stadionu
około godziny przed rozpoczęciem. Żużlowe władze po całym zamieszaniu nałożyły
na toruński klub drakońskie, nieuzasadnione regulaminowo kary w wysokości 1,043 mln zł grzywny, dodatkowo odjęto osiem
punktów w kolejnym sezonie oraz nakazano, by na jednym spotkaniu toruńskiego
klubu wszystkie bilety były sprzedawane za złotówkę. Efektem tego było to,
że biznesmen
Roman Karkosik
uregulował wszelkie należności, a po roku wycofał się z żużla, ale władzom PZM nie
zamierzał odpuścić całej sprawy i dopiął swego udowadniając nieuzasadnioną
samowolkę żużlowych władz. Karkosik traktową cały spór honorowo i postanowił pozwać
władze polskiego żużla, a w pozwie domagał się zwrotu 1,5 mln złotych, bo
właśnie na tyle wycenił straty poniesione w skutek nałożonych kar.
Procesy sądowe trwały osiem lat i w roku 2023 przed
dziesiątą rocznicą tamtego zdarzenia, udało się zakończyć wszystkie spory i
oficjalnie zamknąć temat roku 2013, zwierając ugodę w której Roman
Karkosik odstępuje od zwrotu kosztów utraconych korzyści, ale PZM musi kwotę tę
rozdzielić pomiędzy wszystkie kluby żużlowe w Polsce. "Zawarliśmy ugodę i traktuję to jako duży sukces. Nieco ponad milion
złotych jeszcze w lipcu zostanie podzielony pomiędzy wszystkie kluby żużlowe
w Polsce, a środki zostaną przeznaczone na szkolenie dzieci i młodzieży.
Propozycja podziału pieniędzy została już jednogłośnie zatwierdzona przez
wszystkie kluby Ekstraligi - mówił honorowy prezes PZM, Andrzej
Witkowski, który stał za rekordowymi karami dla Karkosika i to on od lat
dążył do zakończenia całego sporu.
Tak więc w zamieszaniu Roman Karkosik nie czuł się już pokrzywdzony, a PZM
wyszedł z twarzą, bo pieniądze zostały w żużlu i mogły być podzielone niemal
równo pomiędzy wszystkie 21 polskie kluby. W myśl podpisanej ugody całość
dochodzonej kwoty zostanie przeznaczona na cele szkoleniowe dzieci i młodzieży w
sporcie żużlowym. Jeszcze w 2023 roku Ekstraliga Żużlowa musiała przekazać
433 744,08 zł na rzecz 8 klubów startujących w Ekstralidze. Każdy klub miał
otrzymać 54 218,01 zł. Z kolei kwota w wysokości 606 205,93 zł miała być
podzielona przez PZM pomiędzy 13 klubów 1 Ligi i 2 Ligi. Każdy klub miał zatem
otrzymać 46 631,22 zł. Pieniędzy miały nie otrzymać jednak zagraniczne kluby
startujące w polskich ligach. Ponadto PZM oraz Ekstraliga Żużlowa musiały
udokumentować spółce Unibax, że powyższe kwoty zostały przekazane na cele
szkolenia dzieci i młodzieży, a dokumenty w myśl ugody miały być przedstawione
do 31 stycznia 2025 roku.
Niestety wszyscy zapomnieli, że przez działanie polskich żużlowych władz,
toruński ośrodek stracił zasobnego sponosora, który lubił żużel i dla niego
był w stanie oddać część swojego majątku, ale został z tego "wyleczony" przez
tych którzy z żyli z żużla i pośrednio z pieniędzy Karkosika.
46
: 44 Inaugurację
ekstaligowej kampanii w sezonie 2023 zaplanowano w wielkanocny weekend, a
pierwsze spotkanie miało odbyć się w Toruniu, w którym Apator Toruń podejmował
Stal Gorzów. Choć gospodarze stawiani byli w roli faworyta, to ubiegłoroczny
sezon udowodnił, że gorzowianie nawet gdy są skazywani na pożarcie, potrafią
mocno się postawić na MotoArenie. Tym razem jednak próżno było szukać Zmarzlika w
składzie Stali.
Jesienią lider gorzowian postanowił po raz pierwszy w karierze zmienić klub i po dwunastu
sezonach jazdy dla Gorzowa, przeniósł się do Motoru Lublin. W Staliw wszyscy
wiedzieli, że zastąpić Zmarzlika jeden do jednego się nie da, ale w jego miejsce
jako krajowego seniora zakontraktowano doskonale znanego z występów w Toruniu
Oskara Fajfera, który na na ekstraligowym poziomie startował jeszcze jako
junior, osiem lat temu i było to w barwach Apatora.
Po stronie Aniołów, trener Robert Sawina mógł w końcu desygnować do boju skład
złożony z pięciu seniorów, bo po rocznej absencji powrócił Emil Sajfutdinow
za którego w roku 2022 stosowano zastępstwo zawodnika. Ten kadrowy komfort
sprawił, że już w pierwszym spotkaniu "Sawka" postanowił zaskoczyć, bo mało kto
sądził, że z numerem 13 wystawi nowego podopiecznego, a przy tym najniżej
notowanego oraz najmniej doświadczonego z całej piątki seniora. Mowa Wiktorze
Lamparcie, w którym pokładano duże nadzieje, choć dopiero zakończył wiek
juniora.
Niestety w teamie Aniołów Patryk Dudek i Paweł Przedpełski w przedsezonowych
jazdach próbnych pokazali, że dalecy są od optymalnej formy. Szczególnie
dyspozycja tego pierwszego mogła niepokoić, bo zawodni przeciętnie zaprezentował
się we wspomnianym IMME, a przy tym wspólnie z Przedpełskim zawiódł w MPPK w
Rzeszowie. Na domiar złego z teamu Roberta Lamberta odszedł mechanik Łukasz
Jankowski, który nagle postanowił skorzystać z oferty Piotra Pawlickiego i
Anglik na gwałt musiał poszukać nowego pomocnika w parku maszyn.
Jednak większe lub mniejsze problemy, jak co roku były w każdej drużynie i nie
zmieniało to faktu, że każdy z zespołów musiał przystąpić do ligowej
rywalizacji. Nie inaczej było w przypadku Apatora, który otworzył ligowy sezon
zwycięstwem, ale spotkanie obnażyło słabości drużyny z miasta Kopernika i
pokazało siłę Stali która miała powody do satysfakcji, bo pokazała, że nawet bez
Bartosza Zmarzlika są w stanie walczyć o wygrane. Co prada przed meczem przegraną czterema oczkami goście z Gorzowa wzięliby
w ciemno, bo wynik ten pozwalał im realnie myśleć o punkcie bonusowym w
kontekście dwumeczu. Z kolei gospodarze mieli o czym myśleć, bo w ich ekipie z
dobrej strony zaprezentowali się Robert Lambert i Emil Sajfutdinow, którzy
zdobyli po jedenaście punktów. Ważne dziewięć oczek dorzucił Patryk Dudek, zaś
Paweł Przedpełski do swojego dorobku dopisał 7 punktów. Nad formą popracować
musiał jeszcze Wiktor Lampart, który poza jednym wygranym wyścigiem zapisał na
swoim koncie jedynie cztery punkty. Po stronie gości najlepiej zaprezentował się
Martin Vaculík. Słowak w sześciu startach wywalczył 11 oczek. Postawa Oskara
Fajfera również mogła się podobać. Nowy nabytek żółto-niebieskich zdobył
dziewięć punktów i z pewnością transfer ten okazał się być strzałem w
dziesiątkę. Osiem do dorobku zespołu dorzucił Szymon Woźniak, a siedem Anders
Thomsen.
38
: 52 Po
odwołaniu meczu z Krosnem z powodu braku brak zgody na organizację
imprezy masowej na przebudowanym stadionie Wilków, spotkanie ze Spartą Wrocław
było drugą odsłoną w sezonie dla spragnionych żużla kibiców
Apatora.
Był to ważny dla obu drużyn, bo zarówno Apator, jak i Sparta w swoich pierwszych
spotkaniach sezonu nie zachwycili, choć zapisali na swoim koncie w ligowej
tabeli po dwa punkty. Spartanie, byli jednak stawiani w roli faworyta do
zdetronizowania Motoru Lublin, a do tego lubili jeździć w mieście Kopernika i
chcieli dać znacznie więcej radości swoim fanom w kolejnej potyczce. Jednak szkoleniowiec toruńskiej drużyny, Robert Sawina na przedmeczowej konferencji
mówił, że nie zwraca uwagi na siłę rywala, oraz że przed meczem celuje tylko
w dwa "oczka" meczowe. Jednak słowa miały raczej uspokoić zawodników
przed potyczką z klasowym rywalem, bo trener zamieszał składem i tylko para
juniorów Apatora zachowała swoje numery względem inauguracyjnego meczu sezonu.
Niestety mecz pokazał, że toruńska drużyna poza
Emilem Sajfutdinowem odstawała od ligowych potentatów, bo Sparta wygrała w
Toruniu aż czternastoma punktami i to mimo niemocy Janowskiego! Anioły całe
spotkanie próbowały odrabiać straty, ale wrocławianie za każdym razem świetnie
odpowiadali na ich zapędy i dodatkowo karcili rywala kolejnymi biegowymi
zwycięstwami i nie bezpodstawienie
w przedsezonowych przewidywaniach byli typowani do mistrzostwa Polski. Sparta
nawet wtedy, gdy jedno z ogniw zawodziło, mogła liczyć na to, że inni stawali na
wysokości zadania i łatali punktową dziurę. A tak właśnie było w przypadku Macieja Janowskiego, którego bezradność
mogła zaskakiwać, w przeciwieństwie do Piotra Pawlickiego, który zmazał słabe
wrażenie po ostatnim spotkaniu z Unią Leszno.
Torunianie z kolei pokazali, że u progu sezonu inwestycje w sprzęt wymagają
poprawki, bo poza Sajfudinowem cała drużyna sprawiała wrażenie całkowicie
zagubionej i to na własnym torze. Dwadzieścia dwa punkty trójki liderów Lambert,
Przedpełski, Dudek przy bezbarwnych juniorach, to było za mało by myśleć o czymś
więcej niż tylko nawiązanie walki z ligowymi średniakami.
Przed meczem doszło do bardzo miłej uroczystości , bowiem
w
toruńskiej alei
sportu żużlowego dokonano odsłonięcia tablicy upamiętniającej byłego zawodnika
toruńskiego Apatora i reprezentanta Australii -
Rayna Sullivana. Czterdziestoośmioletni Sullivan przybył do Torunia i wraz ze swoją żoną
torunianką Pauliną i wziął udział w doniosłej uroczystości. Australijczyk
jeździł dla Apatora w sezonach 1996-1998, 2000 i 2007-2013. Wprawdzie w polskiej
lidze reprezentował jeszcze kluby z Częstochowy i Bydgoszczy, to jednak kojarzy
jest przede wszystkim z Toruniem. Wyczynową karierę zakończył w 2013 roku, a
największym sukcesem Sullivana był brązowy medal IMŚ wywalczony w 2002 roku.
Zdaniem wielu ekspertów Australijczyk nie miał szczęścia w Grand Prix, gdzie
jego indywidualne wyniki nigdy nie były na miarę oczekiwań. Drużynowo aż trzy
razy z reprezentacją Australii zdobywał Puchar Świata.
Była to już czwarta tablica pamiątkowa, a na jej odsłonięcie z dalekiej
Australii przyleciał sam Ryan Sullivan z rodziną.
40
: 50 Od ostatniego starcia
pomiędzy Wilkami Krosno, a Apatorem Toruń minęło 50 lat i mecz
z Aniołami był
historyczną chwilą, bo miejscowi mieli po raz pierwszy w wystąpić przed
własną publicznością na najwyższym szczeblu rozgrywek. Oba zespoły miały jednak
już okazję mierzyć się ze sobą w walce o ligowe punkty, w latach sześćdziesiątych,
gdy regularnie spotykały się na ówczesnym drugoligowym poziomie rywalizacji.
Z czasem klub z Torunia trafił do krajowej czołówki w której zdobył
cztery mistrzowskie tytuły. Wilki Krosno z kolei po ligowym rozbracie powróciły
w drugiej połowie lat 80, kiedy to powstał KKŻ, którego następcami były ŻKS, KSŻ
i w końcu KSM. Epizody pierwszoligowe (2005-2006, 2016) okazały się tylko
epizodami, bo tak naprawdę drużyna nie miała zasobów finansowych i co za tym
idzie zasobów ludzkich, aby wybić się z drugoligowej rzeczywistości. Aż
przyszedł rok 2019, kiedy to spółka akcyjna Wilki z nowymi osobami w zarządzie
uznała, że czas spróbować wynieść sport żużlowy do innego wymiaru. już drugim
roku działalności Wilki rozjechały 2 Ligę, wygrywając ją z kompletem zwycięstw.
W trzecim awansowały do finału play-off 1 Ligi. W końcu w czwartym znów się tam
znalazły i tym razem ten dwumecz wygrały, pokonując znacznie bardziej
utytułowany Falubaz Zielona Góra ii od sezonu 2023 kibice z Podkarpacia po raz pierwszy mieli okazję
oglądać swoich ulubieńców w walce o drużynowe mistrzostwo Polski. A inauguracja
żużlowego "Kopciuszka" była obiecująca, bo beniaminek miał na koncie jedno odjechane spotkanie w Lesznie, podczas którego był o włos od zwycięstwa.
"Wataha" pechowo przegrała, ale o załamywaniu rąk nie ma mowy. W drużynie była
wielka mobilizacja przed historycznym spotkaniem na własnym torze, bowiem była
to okazja do zdobycia pierwszych punktów w eliciei sztuka ta udała się bo choć
Anioły walczyły, to Wilki wygrały pierwszy mecz w Ekstralidze, pisząc historię speedwaya w Krośnie.
Można powiedzieć, że był to moment porównywalny do pierwszego z ligowego zwycięstwa się 30
czerwca 1957, kiedy to w pojedynku z Unią Tarnów padł rezultat 35:18. Liderem miejscowych był Indywidualny wicemistrz świata z 2014,
Krzysztof Kasprzak, który podtrzymał dobrą formę z meczów w Wielkiej Brytanii.
Wtórowali mu Jason Doyle i Václav Milík. Pięciokrotnie na torze pojawił się
dzisiaj Krzysztof Sadurski. dwudziestoletni junior do dorobku krośnieńskiej
drużyny dorzucił 8 punktów z bonusem, co było jego zdecydowanie najlepszym
występem w historii startów w Ekstralidze. Bardzo słabo zaprezentował się z
kolei Mateusz Świdnicki. Zawodnik U24 dwukrotnie pojawił się na torze i
dwukrotnie kończył bez zdobyczy punktowej.
Wynik Apatora ciągnął jak mógł Emil Sajfutdinow (16 punktów i bonus), jednak
zabrakło mu odpowiedniego wsparcia kolegów z zespołu. Bardzo dobrze w mecz
wszedł Patryk Dudek, jednak po upadku w jedenastym biegu zupełnie stracił rezon
i w swoich trzech ostatnich biegach nie zdobył ani jednego punktu. Na całej
linii zawiódł natomiast Robert Lambert. Brytyjczyk przy swoim nazwisku zapisał
dzisiaj tylko dwa "oczka", dwukrotnie będąc zastępowanym w ramach rezerwy
taktycznej, bowiem kompletnie nie radził sobie na krośnieńskim torze.
Sezon ligowy wchodził dopiero na obroty, a w Apatorze pojawiły się zawirowania
kadrowe. Trener Robert Sawina po dwóch przegranych ze Spartą
Wrocław i Wilkami Krosno znalazł się w ogniu krytyki i po meczu w Krośnie po
jego słowach zawrzało: "Mówiłem w
klubie, że jeżeli jeden z tych meczów przegramy, to oddaję się do dyspozycji
zarządu. Wiadomo, że jeżeli w takiej sytuacji ktoś zarzuca mi, że nie jest tak
jak być powinno, bo takie głosy w mediach można usłyszeć, to na pewno będę
próbował, żeby ten zespół znalazł kogoś lepszego ode mnie". Była to reakcja trenera Apatora na słowa byłego menadżera
toruńskich "Aniołów" Jaka Gajewskiego, gdy ten ocenił potencjał kadrowy Apatora
i przyznał, że wyniki pozostawiają do życzenia. Dodając, że nie rozumie rotacji
zawodników pod kątem numerów startowych, jakie następują w toruńskim teamie.
Sawina w telewizji odpowiedział Gajewskiemu, że takie opinie są krzywdzące dla
jego drużyny. Zaznaczył, że Gajewski na co dzień nie jest związany z klubem i
nie wie, jak sytuacja wygląda od środka.
Gajewski długo nie czekał z ripostą. W mediach społecznościowych zamieścił swój
komentarz. Krótko i dosadnie: "Nie widziałem, nie słyszałem. Robert Sawina 0,
Jacek Gajewski DMP 2 - złoto, 3 - srebro, 4 - brąz. Życzę powodzenia". Działacze
w Toruniu chcąc rozwiązać problemy trenera, rozważali wsparcie dla trenera
w osobie
Grega Hancocka, który deklarował że chętnie by wrócił do pracy w Ekstralidze i
by pomóc
jakiemuś zespołowi.
Można się jedynie domyślić, że pomysł zatrudnienia 53-latka ma związek z
kiepskimi wynikami zespołu na początku sezonu oraz krytyką Roberta Sawiny, który
jeszcze przed meczem w Krośnie zadeklarował, że oddaje się do dyspozycji
zarządu. Rozmowa władz Apatora Toruń z Amerykaninem miała jednak charakter kurtuazyjny i nie doszło do konkretów.
A o szczegółach mówił sam zainteresowany: "Przedstawiciele klubu faktycznie do mnie dzwonili i pytali, czy byłbym
zainteresowany ofertą. Do konkretów jednak na razie nie doszło. Cieszy mnie
jednak, że ludzie w Polsce wciąż o mnie pamiętają. Ostatnie dwa lata pracy
dla Sparty Wrocław wspominam bardzo dobrze i tęsknię za Ekstraligą. Mam
nadzieję, że niedługo znów będę pojawiał się regularnie przy okazji jej meczów.
Mam spore doświadczenie, wciąż kocham żużel i mogę sporo ciekawych rzeczy
przekazać młodszym zawodnikom. Oczywiście wydaje się, że nie wszyscy potrzebują
pomocy, ale nawet tym najlepszym dyskusja może pomóc wejść na wyższy poziom. Z
zewnątrz widać czasem więcej. Praca w Sparcie pokazała, że mogę być przydatnym
doradcą. Nie zastąpię zawodnika czy mechanika, ale potrafię zauważyć coś, czego
oni nie dostrzegają. Wiadomo, że łatwiej pracuje się z juniorami i zawodnikami
do 24. roku, bo ich wciąż można ukształtować. Oni wciąż się uczą i są otwarci na
wiedzę. Czasami wystarczą naprawdę małe spostrzeżenia, by skierować zawodnika na
właściwe tory - przyznaje Hancock i sam dodaje, że nie ma możliwości, by mógł
zostać samodzielnym trenerem, a idealnie odnajduje się właśnie w roli doradcy.
Właściciel klubu Przemysław Termiński szybko jednak zadeklarował, że zmiana trenera w ogóle nie jest brana pod uwagę,
a Greg ostatecznie zatrudnienia w Toruniu nie znalazł.
41
: 49 Czy ta niepotrzebna medialna pyskówka i decyzja trenera Sawiny wpłynęła
deprymująco na zespół Aniołów miała znaczenie przed meczem w Lesznie? Trudno
powiedzieć, w końcu zawodnicy byli profesjonalistami i to oni wspólnie z
trenerem ponosili odpowiedzialność za wynik. A fakty były takie, że jeden
wygrany mecz i dwa oczka w tabeli dają niebiesko-żółto-białym tylko siódme
miejsce w ósemce Ekstraligi, a przecież zespół miał spokojnie wjechać do
play-off i bić się o medale. Lesznianie z kolei przystępowali do tego z
mieszanymi uczuciami. Z jednej strony, stracili na jakiś czas możliwość
korzystania z usług Chrisa Holdera. Mistrz świata z 2012 roku podczas meczu w
Grudziądzu zaliczył kolizję z Kacprem Pludrą i okazało się, że doszło do
pęknięcia kręgu szyjnego C5. To wyeliminowało go ze startów na kilka tygodni.
W składzie Unistów pod nieobecność Holdera pojawił się niespełna
siedemnastoletni Nazar Parnicki, który przed sezonem dostał dwa nowe silniki
wprost od Ashley'a Holloway'a, a trzeci sprzedał mu Brady Kurtz. Młody zawodnik
cały czas może mógł liczyć na wsparcie od Janusza Kołodzieja, więc o
przygotowanie sprzętowe do debiutu nie miał się co martwić.
Zatem wszystkie zespoły szukały rozwiązań i rozpędzały się, a Apator stał w miejscu i mecz w Lesznie
miał być dla niego pojedynkiem o spokój w tabeli lub nerwowym poszukiwaniem
budowaniem zawodników na dalszą część sezonu. Robert Sawina starał się jednak walczyć i zdecydował się na niewielkie zmiany.
Porównując zestawienie "Aniołów” ze spotkaniem w Krośnie - na swoich miejscach
zostali Patryk Dudek i Paweł Przedpełski, pozycjami zamienili się za to Wiktor
Lampart i Emil Sajfutdinow. Parę z juniorem ponownie stanowił będzie Robert
Lambert. I
taktyka ta wydawała się skuteczna, bo początek zawodów był obiecujący dla
przyjezdnych, ale światło zaczęło dla Apatora gasnąć w Lesznie od szóstego biegu
w szybkim tempie. Nic to, że Unia jechała bez Chrisa Holdera, bo szesnastoletni
debiutant z Ukrainy wygrywał z bezradnymi gośćmi jak chciał i gospodarze wygrali
49:41.
Niekwestionowanym liderem Unii Leszno jest oczywiście Janusz
Kołodziej, lecz pod nieobecność Chrisa Holdera na wyższy poziom musiała wskoczyć
reszta zespołu. Tak też się stało. Dobry występ ponownie odnotowali Grzegorz
Zengota oraz Bartosz Smektała, a pierwszą dwucyfrówkę w tym sezonie zdobył
natomiast Jaimon Lidsey. Także juniorzy wykonali plan minimum wygrywając
podwójnie bieg młodzieżowy.
W zespole z Torunia nadal brakowało stabilności. Świetną formą zachwycał Emil
Sajfutdinow, ale poza Rosjaninem z polskim obywatelstwem ciężko było znaleźć
zawodnika, na którym menedżer Robert Sawina mógł polegać. Duże problemy ze
znalezieniem prędkości mieli Wiktor Lampart, Paweł Przedpełski czy Patryk Dudek,
a "w kratkę” jeździł Robert Lambert. To właśnie nierówna forma torunian wydawała
się być główną przyczyną porażki.
52 : 38
W
ramach piątej kolejki spotkań władze ekstraligi zaplanowały debry Pomorza i
Kujaw. Niestety nie tak początek sezonu wyobrażali sobie kibice obu drużyn, bo
zarówno Toruń, jak i Grudziądz spisywały się poniżej oczekiwań. Jednak
obiektywnie patrząc, zdecydowanie większy zawód był po stronie Aniołów, które w
przedsezonowych opiniach ekspertów miały być jednym z faworytów i walczyć o
medale. Postawa Apatora, była na tym etapie rozgrywek największym zaskoczeniem in minus, dlatego nikogo nie dziwiło, że przed meczem trudno było wskazać
zwycięzcę tego pojedynku. Apator przy normalnej dyspozycji swoich liderów byłby
zdecydowanym faworytem na własnym orze, ale po tym co pokazał w czterech
pierwszych spotkaniach, nie było to takie pewne. Drużyna była kompletnie
zagubiona i trudno było szukać pozytywów. Dla przykładu GKM pomimo problemów
całkiem nieźle zaprezentował się w Krośnie, a nad występem Apatora najlepiej
roztoczyć parasol milczenia. Formy nie miał Patryk Dudek, poniżej oczekiwań
jeździł Robert Lambert, nierówny był Przedpełski, a formacja juniorska, na tle
rywali była tylko nazwiskami w programie. Drużyna grudziądzka też miała swoje problemy. Kreowany na lidera Nicki Pedersen
zawodził na całej linii, a przyczyną były rozliczne kontuzje i urazy jakie
dotykały Duńczyka. Efektem tego było odpuszczanie wyścigów na trudnych
nawierzchniach i choć wielu rozumiało, że zdrowie jest najważniejsze, to nikt
nie rozumiał dlaczego były mistrz świata rozmienia swoją karierę na drobne i nie
wyleczy nabytych urazów, by wrócić w pełni sił i zachwycać swoją jazdą. Dość
napisać, że na przestrzeni czterech dni, Duńczyk rozpoczął dwa mecze i żadnego
nie dokończył. Patrząc na problemy gości, Robert Sawina ciągle wierzył w swoich podopiecznych:
"Jesteśmy tuż przed spotkaniem, które na tą chwilę jest dla nas najważniejsze.
Liczymy na to, że w końcu wszystko się zazębi i pojedziemy po dwa punkty.
Wcześniej wierzyliśmy, że wszystko nam się poukłada, lecz niestety się nie
udało. Przed nami spotkanie na naszym torze, więc wierzę, że wszystko pójdzie po
naszej myśli. Wiadomo, że my i GKM mamy największe problemy jeżeli chodzi o
tabelę. Wszystko jest tak, jak być powinno, a wyniku brakuje, stąd też jesteśmy
przybici taką sytuacją. Nie może to jednak wpłynąć na to, że zawodnicy nie będą
czuli własnej wartości. Ja, jako były sportowiec, nie wyobrażam sobie innego
scenariusza niż odbicie się od dna, w którym na tę chwilę jesteśmy. Dopóki
walczysz, jesteś zwycięzcą. Najważniejsze, by z tego dołka jak najszybciej
wyjść".
Ostatecznie Apator Toruń pokonał GKM Grudziądz i pogrążył rywala zza miedzy w
chaosie. GKM nie przypominał drużyny, a
bardziej zlepek indywidualności, a ta największa nie jest w stanie poradzić
sobie z trudniejszą nawierzchnią. "Gołębie" znów nie mogły liczyć na Nickiego Pedersena
i w efekcie zespół Janusza Ślączki już po pięciu
meczach nie musiał się martwić play-offami, ale powinien myśleć o walce o
utrzymaniu w Ekstralidze. Z kolei wygrana w derbach przyniosła ulgę fanom z Torunia,
bo w końcu zapunktowała cała piątka seniorów, a pojedynek z lokalnym rywalem dał
też wskazówkę, jak należy przygotować tor na Motoarenie w kolejnych spotkaniach.
Większy spokój zapanował również w sztabie szkoleniowym, bo Robert Sawina zyskał
nieco więcej spokoju, choć już wkrótce miało się okazać, że w Apatorze do głosu
miała dojść sprawdzona myśli szkoleniowa lat '90.
46 : 44 W
szóstej kolejce w grodzie Kopernika nie ukrywano, że zespół
z mistrzem Polski mierzy w zwycięstwo, choć każdy miał świadomość ile jest dziur
w Anielskim składzie. By myśleć o co najmniej 46 punktach w starciu z Koziołkami, na wysokim poziomie
pojechać musiał każdy z podopiecznych Sawiny.
Trener na pewno mógł liczyć na Emila Sajfutdinowa, ale sam Rosjanin meczu nie
był w stanie wygrać i wiele zależało od Pawła Przedpełskiego i Patryka Dudka.
Na kilka dni przed meczem niespodziewane szanse Apatora na końcowy tryumf
wzrosły, bo w meczu z powodu kontuzji nie mógł wystąpić Dominik Kubera, z
własnej winy upadł na treningu poprzedzającym rozgrywaną w Warszawie rundę Grand
Prix i nabawił się kontuzji kręgosłupa. Była to spora strata dla wicelidera
tabeli, który musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Kalendarz jednak
sprzyjał Koziołkom, bo bez Kubery, na swoim torze najpierw podejmowali
beniaminka z Krosna, którego rozgromili 56:34 i to pozwoliło przyjrzeć się
taktyce meczowej na wyjazd do Torunia, gdzie skalą trudności była znacznie
wyższa, a brak Kubery miał okazać się już znacznie większą stratą.
Niestety mecz od pierwszego biegu nie poukładał się po myśli gospodarzy, choć w
połowie zawodów Anioły zdołały wypracować sześciopunktową przewagę.
Koziołki miały jednak w swoim składzie dwie armaty, które miały co prawda na
swoim koncie nieco mniej punktów niż zazwyczaj, ale kto miał odwrócić losy
spotkania na korzyść gości, jak nie para Zmarzlik-Lindgren? Mieli oni jednak
przed sobą trudne zadanie, bo w trzynastej odsłonie dnia musieli stanąć w
szranki z niepokonanymi do tej pory Sajfutdinowem i Lambertem. W pierwszym
podejściu do tego biegu po wejściu w pierwszy łuk z torem zapoznał się Rosjanin,
lecz sędzia nie wskazał winnego i pod taśmą zameldowali się wszyscy zawodnicy. W
powtórce kapitalnie ze startu ruszyli goście i podwójnie pokonali liderów
Apatora. To sprawiało, że lublinianie zmniejszyli stratę do dwóch punktów i
wynik meczu wciąż był sprawą otwartą.
Pierwszy wyścig nominowany to popisowa jazda Jarosława Hampela. Ze startu
wystrzelił Jack Holder, a za jego plecami znaleźli się torunianie. "Mały" ruszył
jednak w pogoń za "Aniołami" i najpierw przy krawężniku wyprzedził
Przedpełskiego, a następnie to samo uczynił z Dudkiem. Lublinianie wygrali
podwójnie i przed ostatnią gonitwą objęli dwupunktowe prowadzenie w
meczu. Był to prawdziwy meczowy rollercoaster, bo w ostatniej odsłonie dobrze ze
startu wyszedł Zmarzlik, ale obok niego przemknął Sajfutdinow i lider Motoru
musiał bronić się przed atakiem "Lambo", by jego drużyna mogła wywieźć z
Torunia chociaż meczowy remis. Lambert miał jednak świadomość, że remis
będzie tak naprawdę porażką jego zespołu i do końca ścigał Polaka i dosłownie o
"błysk szprychy" na linii mety złapał mistrza świata zapewniając Apatorowi
zwycięstwo! Brytyjczyk utonął w objęciach zespołu i pofrunął w górę, a kibice
długo celebrowali triumf nad mistrzami Polski. Po sezonie bieg ten okrzyknięto
biegiem sezonu.
Wydarzenia z Motoareny po części
osłodziły toruńskim kibicom to, co działo się kilka wcześniej w Krośnie czy
Lesznie. Dodatkowo zwycięstwo z tak silnym przeciwnikiem pozytywnie wpłynęło na
morale całej toruńskiej ekipy.
Apator, pomimo nikłej wygranej, odjechał najlepsze spotkanie w sezonie. Słowa uznania
należały się toromistrzowi, bo wykonał kawał dobrej roboty i gdybyśmy mieli wystawić notę
za stan nawierzchni, to byłaby to ocena celująca.
41
: 49
W rundzie kończącej pierwszą serię spotkań w żużlowej ekstralidze Apator napędzony wygraną
nad Mistrzem Polski z Lublina, jechał zdobyć Częstochowę. Miejscowy Włókniarz
był jednak faworytem do zdobycia dwóch punktów i wskazywała na to również
pozycja w tabeli, gdzie po sześciu spotkaniach "Lwy" zajmowały trzecie miejsce.
Zespół Lecha Kędziory wygrał ostatnie dwa spotkania (domowe z Krosnem oraz
wyjazdowe w Lesznie) i chciał wygrać również Aniołami, bo tryumf miał umocnić
ich w górnej części tabeli. Klub z Torunia rozpędzał się i zaczął coraz śmielej punktować w
rozgrywkach Ekstraligi. Dwa ważne zwycięstwa nad GKM-em Grudziądz oraz Motorem
Lublin wzmocniły morale zawodników pod wodzą Roberta Sawiny i czterokrotni
mistrzowie Polski jechali do Częstochowy z nadziejami na zwycięstwo, ale zadanie
to nie było łatwe, bo ostatnią wygraną z Częstochowy, Apator wywiózł prawie
dziewięć lat temu (1 czerwca 2014 r). Po meczu pełnym emocji Anioły zwyciężył
47:43. Liderem przyjezdnych wówczas był Darcy Ward zdobywca 14 oczek, natomiast
po stronie gości najlepszy był Grigorij Łaguta, który punktował na tym samym
poziomie. W obu ekipach liderów z
tamtego meczu już nie było, ale Robert Sawina z
pewnością mógł być spokojny, że Australijczyka zastąpi Emil Sajfutdinow, który
od początku sezonu imponował formą. Ważne punkty zdobywał też Robert Lambert, a
z meczu na mecz było widać progres w jeździe Patryka Dudka, który w pierwszych
spotkaniach najbardziej zawodził oczekiwania kibiców i dopiero w swoim szóstym
spotkaniu pokazał, że jest coraz bliżej powrotu do swojej normalnej dyspozycji.
Zawodnicy show rozpoczęli już w inauguracyjnej odsłonie, w której para gości po
starcie objęła podwójne prowadzenie. Patryk Dudek wykorzystał słabszy moment
startowy Leona Madsena i pomknął po trzy punkty. Za nim jednak trwały harce
Kacpra Woryny i wspomnianego Duńczyka. Udało im się minąć Emila Sajfutdinowa,
który jednak do ostatnich chwil nie chciał dać za wygraną Madsenowi i do końca
naciskał Duńczyka, próbując wyszarpać mu punkt. Wyścig młodzieżowy był bez
historii, bo gospodarze lepiej wystartowali i przywieźli pewny podwójny triumf.
Kolejne biegi sprawiały, że z niewielką przewagą mecz kontrolowali gospodarze,
ale defekty Maksyma Drabika dawały wiele do zastanowienia. Kulminacją pecha u
częstochowskiego wychowanka nastąpiła po biegu trzynastym, kiedy to gospodarze
wyszli lepiej ze startu, ale Drabik zanotował kolejny defekt, co rozsierdziło
zawodnika do tego stopnia, że wzbudzonyzabrał swoją
walizkę i przed biegami nominowanymi ostentacyjnie udał się do swojego busa.
Trener Kędziora, menedżer Jarosław Dymek, a nawet prezes Michał Świącik, musieli
go prosić, aby się uspokoił i wrócił do boksu. Ostatecznie wychowanek Włókniarza
już do żadnego wyścigu nie został wystawiony, a zamiast niego pojechał Miśkowiak
w duecie z Madsenem i chociaż były młodzieżowy indywidualny mistrz świata z
pierwszego pola nic nie zdziałał, to Duńczyk zrobił swoje i przypieczętował
zwycięstwo gospodarzy 49:41.
Ośmiopunktowa różnica przed rewanżową potyczką w Toruniu nie stawiała,
żadnej z ekip w roli faworyta do wywalczenia punktu bonusowego. Anioły co prawda
mogły na własnym torze latać znacznie wyżej, ale Lwy z całą pewnością myśląc o
finale ekstraligi nie zamierzały składać broni i w rundzie rewanżowej chciały
walczyć o jak najlepsze rozstawienie przed play-offami.
44 : 46
Na
półmetku rozgrywek w rundzie zasadniczej Ekstraliga okazała się ligą dwóch
prędkości. Górę i dół tabeli dzieliły spore różnice nie tylko pod kątem punktów,
ale też możliwości poszczególnych zespołów. Niestety Apator, uchodził w tym
momencie rozgrywek za drużynę znacząco odstającą od liderów, bowiem zawodził na
całej linii i miał wiele słabych ogniw. Nic więc dziwnego, że po dwóch
przegranych wyjazdowych konfrontacjach, przed domowym starciem z rozpędzonym
czwartym w tabeli Włókniarzem, był wiele obaw o końcowy wynik tego pojedynku.
Wśród Aniołów zawodzili w mniejszym lub większym stopniu wszyscy poza Emila Sajfutdinowem i niekiedy Robertem Lambertem. Drużyna była nierówna i
rozkojarzona. Punkty, jakie torunianie mieli na koncie zostały wywalczone na
Motoarenie i nawet w tych wygranych meczach zespół nie prezentował
spektakularnej formy.
Nic więc dziwnego, że przez meczem z Włókniarzem, mającym za sobą cztery kolejne wygrane, w
ekipie toruńskiej była pełna mobilizacja. Zespół gości ewidentnie złapał
pewność siebie, większość jego zawodników prezentowała wysoki poziom, a
atmosfera w częstochowskim parku maszyn, mimo że czasami jeszcze bywa nerwowa,
była zgoła odmienna od tej z początku sezonu. Lwy nie zamierzały też poprzestać
na dwupunktowym dorobku w konfrontacji z Aniołami i zamierzały zgarnąć całą pulę
w dwumeczu. Taki scenariusz gwarantował im lepsze rozstawienie przed rundą play-off, bo choć wygranie rundy zasadniczej było zadaniem mało realnym to druga
pozycja przed kolejną fazą rozgrywek była scenariusz całkiem realnym. W składzie Apatora przed meczem z
Częstochową nie przewidziano żadnych zmian, ale przebieg spotkania pokazał, że
być może była to błędna decyzja, bo Apator przegrał u siebie z Włókniarzem
44:46, choć w pewnym momencie prowadził ośmioma punktami. Po dziesięciu
biegach goście mieli na koncie dwie trójki, a Apator osiem i dosłownie nic nie
wskazywało, że bezbarwne Lwy wygrają mecz. Niestety w pierwszej nominowanej
gonitwie goście z Częstochowy wygrali podwójnie, wykorzystując przy tym defekt
Lamberta na drugiej pozycji i tym sposobem w decydującym momencie wyszli na prowadzenie
44:40 i byli o krok od końcowego sukcesu. Apator miał jeszcze szanse na
remis, ale musiał wygrać podwójnie w ostatniej odsłonie. I była na to szansa, bo
po starcie na wyjściu z
pierwszego łuku pociągnęło Michelsena, ale Dudek tego nie wykorzystał i skończyło
się na 4:2 dla gospodarzy i porażką 44:46.
W obozie gości na pochwałę zasłużyli Leon Madsen, Kacper Woryna i
Maksym Drabik, a klasą dla siebie był Mikkel Michelsen, który w kluczowym
momencie wytrzymał ciśnienie i zdobył decydujące punkty.
Apator z kolei na własne życzenie przegrał i skomplikował swoją sytuację w
tabeli. Ponadto
tor w Toruniu nie należał dzisiaj do najłatwiejszych. Zawodnicy mieli problemy
szczególnie na wyjściu z pierwszego łuku. Ostatecznie po meczu zastrzeżenia
względem toruńskiego toru doprowadziły do wszczęcia postępowania przez Komisję
Orzekającą Ligi. Ta oceniła, że nawierzchnia "nie zapewniała płynnej jazdy i
możliwości wyprzedzania na całej długości i szerokości". Z kolei na wyjściu z
pierwszego łuku "z powodu tworzących się kolein i nierówności zanotowano upadki
zawodników". W związku z tym Komisja Orzekająca Ligi przed 10 kolejką
spotkań nałożyła kary na
toromistrza i kierownika zawodów za niewłaściwe wykonywanie swoich obowiązków w
postaci zawieszenia (w obu przypadkach) na miesiąc w zawieszeniu na sześć
miesięcy. Ponadto KOL ukarała trenera klubu z Torunia - za niewłaściwe
wykonywanie obowiązków - karą zawieszenia na miesiąc. Z kolei klub -
organizatora zawodów - za niewłaściwe wykonywanie obowiązków otrzymał karę
pieniężną w wysokości 50.000 zł w zawieszeniu na okres sześciu miesięcy.
Decyzja ta oznacza, że Robert Sawina nie mógł prowadzić toruńskiego
zespołu i klub z Grodu Kopernika zmuszony był znaleźć
zastępstwo za pięćdziesięciodwulatka.
31
: 59 Rewanż
w Lublinie pomiędzy miejscowym Motorem, a toruńskim Apatorem zapowiadał się
bardzo ciekawe. Koziołki przegrały mecz w Toruniu w ostatnim biegu i były żądne
rewanżu na Aniołach. Wówczas na samej mecie Bartosza Zmarzlika wyprzedził Robert
Lambert o tysięczne sekundy. Gospodarze prezentowali się od początku sezonu
bardzo dobrze, ale na tle głównego rywala w walce o tytuł DMP mieli już trzy
porażki, a najbardziej dotkliwa była ta z poprzedniej kolejki z Grudziądza.
Wówczas jedynym zawodnikiem, który bronił honoru drużyny był Bartosz Zmarzlik, a
reszta sromotnie zawiodła oczekiwania swoich fanów.
Goście z kolei chcieli zaprezentować się z jak najlepszej strony, bo wygrana na
torze aktualnego Drużynowego Mistrza Polski, była poza ich zasięgiem. Do tego
aktualna sytuacja w tabeli toruńskich Aniołów, nie napawała optymizmem. Na
szczęście swoją dyspozycje poprawiał z każdym meczem Patryk Dudek. Coraz
bardziej regularny stawał się także Wiktor Lampart. Ale Apator w Lubinie
szczególnie liczył na Roberta Lamberta, który przed laty jeździł w barwach klubu
Motoru, podobnie jak wspomniany Lampart, który przed sezonem zamienił plastron z
Koziołkiem na Anioła. Niestety obie ekipy do tego spotkania przystąpiły w osłabieniu. Motor po raz
kolejny musiał sobie poradzić bez Dominika Kubery, a w jego miejsce szansę
debiutu otrzymał Antti Vuolas. Z kolei dzień przed meczem urazu dłoni nabawił
się Krzysztof Lewandowski, wobec czego sternicy Apatora w ostatniej chwili, na
pozycję juniora powołali Oskara Rumińskiego, który do tej pory swoje
doświadczenie zbierał jedynie w rozgrywkach młodzieżowych i ekstralidze U24. Do
urazu "Lewego" doszło w pierwszym półfinale Indywidualnych Mistrzostw Europy
Juniorów norweskim Elgane. Z dorobkiem siedmiu punktów toruński wychowanek zajął
tam siódme miejsce i uzyskał awans do finału. Tyle tylko, że przypłacił to
problemami zdrowotnymi. W dwudziestym biegu upadł i nie wystąpił w powtórce. Jak
się okazało, upadek okazał się na tyle poważny, że nie był on w stanie wystąpić
na torze w Lublinie. Choć osłabienie Koziołków było w sportowym wymiarze
znacznie większe, to nie przeszkodziło gospodarzom w odniesieniu spektakularnego
zwycięstwa.
Po pierwszej serii
aktualni mistrzowie kraju prowadzili 18:6, na półmetku mieli już wysokie prowadzenie 35:13.
Nikogo to jednak nie dziwiło, bo pierwsza trójka po stronie gości z Torunia miała miejsce dopiero w biegu numer
dziewięć. Autorem był Emil Sajfutdinow, pokonując bardzo silną parę Jacka
Holdera z Fredrikiem Lindgrenem. Niestety w dalszej części meczu obraz Aniołów
się nie odmienił i biegi nominowane przypieczętowały triumf Motoru w tym spotkaniu.
Apator jako zespół wypadł bardzo słabo. W całym meczu Anioły
zdobyły 31 punktów, z czego blisko połowę (15) zdobył Emil Sajfutdinow. To tylko
pokazuje, jak dziurawym składem dysponował Apator w tym spotkaniu. Zupełnie
inaczej wyglądała drużyna Motoru Lublin. Podopieczni Macieja Kuciapy nie mieli
litości dla klubu z Torunia, zwyciężając z Apatorem za pełną pulę. To była
deklasacja. Mistrzowie Polski zmazali tym samym plamę po fatalnym meczu w
Grudziądzu i pokazali, że drużyna istnieje bez Dominika Kubery, a pozytywne
wrażenie został po sobie Antti Vuolas, choć zdobył tylko 2 "oczka". Fin zrobił
to co do niego należało, czyli dostarczał punkty w wyścigach w których tego od
niego oczekiwano.
40
: 50 Po serii porażek Apatora, w
derbach Pomorza nikt nie miał wątpliwości, że faworytem są gospodarze, Anioły
liczyły jednak na przerwanie fatalnej passy.
Niestety nic nie było pewne, bo gdyby Anioły jechały do Grudziądza miesiąc wcześniej,
bo byłyby zdecydowanym faworytem. Jednak, gdy grudziądzanie rozgromili na swoim
torze Mistrzów Polski z Lublina 56-34, zgarniając przy tym punkt bonusowy oraz
po dobrym meczu we Wrocławiu, faworyt zmienił się nie tylko w kontekście
wygranej, ale również w kontekście odrobienia czternastopunktowej stratę z
MotoAreny i wywalczenia punktu bonusowego. Przed meczem dało się również słyszeć głosy, że władzom Apatora skończyła się
cierpliwość do Pawła Przedpełskiego. Zawodnik, który jeszcze w 2021 r. był
szesnastym najskuteczniejszym zawodnikiem Ekstraligi ze średnią 1,909 pkt/bieg,
a rok później, gdy przyszło mu łączyć ligę z debiutanckim sezonem w Grand Prix,
radził sobie jeszcze przyzwoicie. Niestety sezon 2023 w wykonaniu Pawła był
prawdziwą katastrofą. Jego średnia spadła do poziomu ledwie 1,541 pkt/bieg, a na
liście najskuteczniejszych zawodników ligi Polak obsunął się aż na trzydzieste
trzecie miejsce. Spekulacjom tym zaprzeczał jednak właściciel toruńskiej drużyny Przemysław
Termiński: "Mówię otwarcie, że ja nie prowadzę obecnie żadnych rozmów z
zawodnikami. Ostudzę nieco emocje fanów, bo moim zdaniem nie dojdzie w naszym
przypadku do żadnych kluczowych zmian na pozycjach seniorskich. Naszym
największym problemem nie jest bowiem brak klasowych zawodników, a ich chwiejna
dyspozycja w tym sezonie.". Słowa właściciela z całą pewnością uspokoiły
nastroje wśród zawodników, jednak żaden z nich nie mógł być pewien tego co się
wydarzy po sezonie zwłaszcza, że mecz z lokalnym Apator znowu przegrał i
znacznie oddalił się do fazy play-off. Już początek zawodów pokazał, że nie będzie to prosta przeprawa dla przyjezdnych, bo
od zwycięstwa rozpoczęli gospodarze. Trener gości robił co mógł
stosując rezerwy taktyczne i gdy przed biegami nominowanymi tablica wyników
wskazywała rezultat 44:34, było już pewne że grudziądzanie zapiszą na swoim
koncie 2 punkty za zwycięstwo meczowe, ale do zgarnięcia był jeszcze bonus i ten
padł łupem przyjezdnych.
Drużyna Aniołów zaprezentował zaprezentowała się przeciętnie, ale końcówka
spotkania, gdy na szali był punkt bonusowy stanęła na wysokości zadania.
Kompletnie zawiódł Patryk Dudek i można powiedzieć tradycyjnie toruńska
młodzież. Zupełnie inny obraz pozostawił po sobie GKM, który prezentował się
niemal bezbłędnie, a dużą wartością dodaną była młodzież.
Niestety po meczy doszło też do nieprzyjemnych incydentów, pomiędzy nie
przepadającym za sobą kibicami obu drużyn. Niemal na każdych derbach można
usłyszeć wyzwiska z obu stron. Niestety tym razem doszło też do dewastowania
stadionu. Gdy w biegu trzynastym awarii uległa maszyna startowa, co spowodowało
kilkunastominutową przerwę, kilku toruńskich "kibiców" wyżyło się na krzesełkach
stadionu przy Hallera 4. W pewnym momencie sytuacja zrobiła się na tyle
niebezpieczna, że zareagować musiały odpowiednie służby. Jak przekazał Łukasz Benz na antenie TV, w ruch poszedł gaz łzawiący, a przy trybunach pojawił się
kordon policji.
Po zawodach były trener kadry narodowej Marek Cieślak zaapelował do Patryka
Dudka: "Byłeś moim zawodnikiem
przez wiele lat w kadrze. Reprezentacja z tobą odniosła wiele sukcesów. Myślę,
że masz chłopaku team, ale czy jesteś pewny, że oni wiedzą wszystko, co
potrzebujesz, czego szukasz? Może potrzebny jest jakiś inny człowiek, który nie
będzie ci robił przy sprzęcie, ale będzie przy tobie, będzie podpowiadał i
jednocześnie doglądał tego wszystkiego. Potrzeba, żebyś komuś zawierzył. To jest
trudna sprawa, żeby znaleźć dzisiaj kogoś takiego kto ma doświadczenie i
"wejdzie w ciebie". Są dwie sprawy. Kwestia sprzętu i twoja, czy ty jako
zawodnik nie rozstroiłeś się po prostu mentalnie. To wszystko trzeba by
pozbierać i ułożyć z tego jakąś całość".
Po tych słowach trenera, Patryk Dudek zatrudnił jednego z najlepszych
mechaników świata,
Dariusza Sajdaka,
który wracał do zdrowia po problemach kardiologicznych. Co prawda, nie był
jeszcze gotowy, by zaangażować się w stu procentach w pracę fizyczną, ale mógł
służyć "Duzersowi" swoim doświadczeniem i
pomagać pozostałym mechanikom. Sajdak od lat miał bowiem opinię jednego z
najlepszych specjalistów, a w trakcie swojej kariery pracował m.in. z
Tony'm
Rickardssonem,
Jasonem Crumpem, czy
Grigorijem Łagutą. Z każdym z tych
zawodników osiągał spore sukcesy. W roku 2023 miał pomagać
Oskarowi Fajferowi,
ale podczas pierwszego treningu w Gorican objawiły się u niego problemy z
arytmią. Kłopoty zdrowotne spowodowały konieczność poddania się operacji i na
kilka miesięcy wykluczyły mechanika z pracy. Wrócił jednak i miał odmienić obraz
Duzersa.
53 : 37
Przed
jedenastą rundą spotkań Apator wciąż myślał o medalach, ale problemy z jakimi
musiał się zmierzyć przed potyczką z leszczyńską Unią, mogły zepchnąć Anioły do
piekła! Do znanych problemów, niemal wszystkich zawodników poza Emilem Sajfutdinowem, doszedł problem
kontuzji oraz aspekt trenerski. Tak jak wspomniano KOL podjęła decyzje
związane z meczem ósmej kolejki i po zawieszeniu Roberta Sawiny drużyna z Grodu Kopernika
została bez trenera i klub był zmuszony znaleźć zastępstwo za
pięćdziesięciodwulatka. Na tej pozycji wielu widziało
Tomasza Zielińskiego, ale
ostatecznie władze klubu postawiły na siedemdziesięciosiedmioletnią legendę
klubu - Jana Ząbika:
"Pan Jan Ząbik jest praktycznie na każdym treningu i meczu
naszej drużyny, więc taka decyzja nie powinna być szczególnym zaskoczeniem. Ma
gigantyczne doświadczenie, a zawodnicy bardzo go szanują. Bardzo się cieszymy,
że zgodził się na naszą propozycję" - mówiła prezes Apatora - Ilona Termińska.
Niestety na dzień dobry Jan Ząbik, musiał zmierzyć się z kadrowym wyzwaniem,
bowiem urazu ręki na rowerze nabawił się Wiktor Lampart. Nestor toruńskiego
żużla nie wahał się postawić w tej sytuacji na nowe nazwiska i w składzie
pojawiło się dwóch debiutantów. Pod numerem dwunastym do ekstraligowej walki po
raz pierwszy miał stanąć Emil Portner (śr. 1,585 w Ekstralidze-U24), a na
pozycji rezerwowego wpisany został jego krajan, Nicolai Heiselberg (śr. 1,675 w
Ekstralidze U-24). Trener w meczu zamierzał skorzystać jednak z usług obu
jeźdźców, bo zapowiadał, że każdy z nich dwukrotnie stanie pod taśmą.
Swoje problemy miały też leszczyńskie "Byki", które w straciły, aż pięciu
zawodników z powodu kontuzji. Na MotoArenie miał pojawić się jednak z nie do
końca zaleczonym urazem dwóch żeber Janusz Kołodziej, a także inny
rekonwalescent po urazie obojczyka Nazar Parnicki. Niestety w składzie unistów wiciąż brakowało Chrisa Holdera i Grzegorza Zengoty. W tej sytuacji ponownie na
toruński stadion w roli gościa zawitał Adrian Miedziński, przed którym było
trudne zadanie nawiązania jakiejkolwiek walki, bo jego powrót na ekstraligowe
tory po kontuzji nie był specjalnie udany (średnia 0,58 w czterech meczach).
Wyrównany początek spotkania nie wskazywał na przełamanie złej passy,
bo w teamie Aniołów wciąż drzemały demony, które nękały zespół od początku sezonu.
Na szczęście wraz z kolejnymi wyścigami, sytuacja gospodarzy stawała się coraz
bardziej klarowna, a wszystko za sprawą pewnej postawy czwórki seniorów - poza
zasięgiem rywali znajdowali się Emil Sajfutdinow i Robert Lambert, a solidne
punkty zdobywali Patryk Dudek i Paweł Przedpełski. W gonitwie numer trzy, doszło
do pierwszego debiutu w barwach Aniołów, bo na torze pojawił się
Emil Poertner, który wspólnie z Emilem Sajfutdinowem podpisał się bardzo
dobrym startem i torunianie przez moment prowadzili 5:1 a później 4:2. Niestety
na trzecim "kółku" Duńczyk zaliczył upadek i bieg został przerwany. W powtórce najlepiej ze startu zabrał się
osamotniony Emil Sajfutdinow. Jednak pozycję za nim zajął Janusz Kołodziej i
usilnie próbował dogonić torunianina. Ten jednak wytrzymał napór zawodnika Unii
W wyścigu otwierającym drugą serię za Poertnera pojawił się drugi z debiutantów
Nicolai Heiselberg.
Od startu prowadził w tej gonitwie Patryk Dudek, a Heiselbergowi udało się
wyprzedzić Nazara Parnickiego i Apator prowadził już sześcioma oczkami i tę
różnicę utrzymał do końca serii trzeciej 37:23.
Bieg jedenasty rozpoczął się od podwójnego prowadzenia gości. Jednak niepokonany
do tej pory Lambert nie chciał pozwolić Unii na zwycięstwo. Na dystansie udało
mu się pokonać Smektałę, ale nie dał rady doścignąć już Lidseya. Przed biegami
nominowanym Apator był już pewny zwycięstwa i dwa ostatnie biegi okazały się
formalnością, bo cały mecz mecz zakończył się wynikiem 53:37 i oprócz dwóch
dużych punktów Apator zainkasował również bonus.
Apator pod wodzą Jana Ząbika jechał jak odmieniony, a wygrana z
Unią Leszno była też niezwykle symboliczna dla Aniołów i z całą pewnością
zapisała się wielkimi zgłoskami w żużlowej historii toruńskiego klubu. Oto
bowiem, koncertowa jazda Sajfutdniowa, zaowocowała kompletem 15 punktów. Co
ciekawe i wręcz nieprawdopodobne, Emil podobnego wyczynu w Ekstralidze, dokonał
dziewięć długich lat temu, gdy startował w barwach (… a jakże …) toruńskiego
Unibaxu. Od tamtego meczu z zielonogórskim Falubazem, do meczu z lesznianami
minęły 3246 dni.
Indywidualny wyczyn toruńskiego lidera, zbiegł się z setnym wygranym meczem na
Motoarenie. Co istotne dla sympatyków toruńskiej historii żużlowej, stało się to
pod wodzą Jana Ząbika. Legendarny szkoleniowiec w ostatnich latach bywał obecny
w parkingu, ale nie jako trener drużyny walczącej o ligowe punkty, a bardziej
jako doradca. Tymczasem pod wodzą powołanego w trybie awaryjnym
siedemdziesięciolatka gospodarze bez problemu pokonali Byki i zgarnęli do tabeli
trzy punkty, a dla Pana Jana było to niejako zwieńczenie trenerskiej kariery.
W tym miejscu warto też podkreślić, że domowe zwycięstwo, było jednocześnie
100 tryumfem Aniołów na
MotoArenie.
Na cały dorobek drużyny, która od 2009 roku ścigała się na MotoArenie
złożyły się 92 wygrane w Ekstralidze i 7 w 1 Lidze. W tym czasie przy ul. Pera
Jonnsona gościło 16 drużyn, a w sezonie 2023 do tej listy dopisana zostać miała
nowa ekipa - beniaminek Ekstraligi z Krosna. Najczęściej w Toruniu gościła
jednak Stal Gorzów, Sparta Wrocław i Unia z Leszna, odpowiednio po 17 razy z
czego najczęściej przegrywała ekipa gorzowska, bo aż 15-krotnie. W sumie Anioły
odjechały 129 oficjalnych spotkań ligowych na najładniejszym stadionie żużlowym
w Europie. Oprócz 100 wygranych, zanotowały one 4 remisy i 29 porażek. Bilans
punktów biegowych to +1369 (6452:5083). Indywidualnie najwięcej zdobył ich Chris
Holder (1029), który jednocześnie odjechał najwięcej meczów (105), biegów (520)
i zaliczył najwięcej zwycięstw (207).
33
: 57 W
dwunastej rundzie spotkań Apator jechał na Dolny Śląsk, by sprawdzić swoją siłę
na tle Sparty Wrocław, która nie przegrała, żadnego meczu w sezonie i była
pretendentem do Drużynowego Mistrzostwa Polski.
Niestety sytuacja kadrowa w nierównym zespole Aniołów nie wyglądała najlepiej,
bo po kontuzji Wiktora Lamparta, w tygodniu poprzedzającym mecz we Wrocławiu,
Emil Poertner odjechał z MotoAreny do szpitala w karetce. A to właśnie on miał
zastąpić wychowanka Stali Rzeszów. Do zdarzenia z udziałem Duńczyka doszło w
czternastym biegu starcia ze Spartą Wrocław w ramach U24. Emil startując z
trzeciego pola zakładał się na rywala, ale sztuka ta nie powiodła się i zawodnik
wynosił się na zewnętrzną. W tym samym momencie jadącego z pierwszego pola
Oskara Rumińskiego pociągnęło i motocykl młodego wychowanka Apatora uderzył i
wręcz staranował Duńczyka, który z impetem uderzył w dmuchaną bandę. Już
pierwsze informacje nie były optymistyczne. Przebąkiwało się o złamanym
piszczelu. Duńczyka błyskawicznie przetransportowano do szpitala, gdzie
stwierdzono rozległy uraz nogi (podwójne złamanie kości piszczelowej). Portner
przeszedł operację w toruńskim szpitalu i po kilku dniach miał być
przetransportowany do domu w Danii. Duńczyk mógł mówić o ogromnym pechu. Na
początku lipca ubiegłego roku również zaliczył fatalny upadek, który
przedwcześnie zakończył sezon. Wówczas w Szwecji po kolizji z Ricardsem
Ansviesulisem wypadł poza tor i na dodatek uderzył w żelazny płot. Skutkiem tej
kraksy było złamanie czterech kręgów kręgosłupa oraz uszkodzenie płuca. Niestety
kolejny uraz również przedwcześnie zakończył jego sezon, a wielu wyrokowało, że
to również koniec kariery młodego zawodnika.
Zagadką potyczki wrocławsko-toruńskiej była postawa zawodników obu drużyn, a
zwłaszcza Piotra Pawlickiego i Patryk Dudka. Obaj walczyli o miejsce w
reprezentacji Polski na zbliżający się wielkimi krokami finał Drużynowego
Pucharu Świata, który miał odbyć się we Wrocławiu. Nic więc dziwnego, że mecz
dwunastej kolejki był doskonałą, ale i ostatnią okazją, by pokazać trenerowi
kadry Rafałowi Dobruckiemu, który nich był bardziej gotowy na występ w głównej
imprezie sezonu. Apator pokazał się z dobrej strony, ale tylko w pierwszej serii, ponieważ
spotkanie rozpoczęło się dość zaskakująco, bo od prowadzenia gości. Przyczynił
się do tego defekt Artioma Łaguty jeszcze przed startem pierwszego wyścigu, w
następstwie którego Rosjanin z polskim paszportem wjechał w taśmę. Lider
Sparty został wykluczony z powtórki, w której osamotniony Piotr Pawlicki nie dał
rady Patrykowi Dudkowi i Robertowi Lambertowi. Niestety w kolejnych biegach
tylko Patryk Dudek potrafił wygrywać wyścigi, a Anioły zdobywały punkty
najczęściej na pechu gospodarzy. Nic więc dziwnego, że przed ostatnim biegiem
Spartanie mieli dwudziestoczteropunktowe prowadzenie i gdy w ostatniej
gonitwie pomimo
początkowego prowadzenia Apatora, zdołali zremisować wygrali cały mecz w
stosunku 57:33.
Sparta ponownie zaprezentowała się jako drużyna kompletna,
która wygrała po raz dwunasty w sezonie i była coraz bliżej historycznego sezonu
bez porażki. Strach pomyśleć, jak wyglądałby wynik końcowy, gdyby nie problemy
sprzętowe liderów, które pozbawiały punktów nie tylko Artioma Łagutę, ale też Taia
Woffindena. To najprawdopodobniej uchroniło Apatora od najwyższej porażki
wyjazdowej w sezonie 2023. Nic więc dziwnego, że Dolnoślązacy już po dwunastej
rundzie, zostali mistrzami rundy zasadniczej.
Apator z kolei pojechał mecz jak większość meczów wyjazdowych w sezonie, czyli
gdy przebudził się jeden zawodnik inni zawodzili. Przebudzonym okazał się być
Patryk Dudek, który zdecydował się na eksperymentalne użycie silników
przygotowywanych przez tunera Ryszarda Kowalskiego, ale nie z tego, czy
poprzedniego roku, a nieco starszych serwisowanych przez Witolda Gromowskiego.
Przesiadka na kilkuletnie silniki była kluczem do sukcesu i błyskawicznie
podziałała na zawodnika. W trzech ostatnich meczach Ekstraligi Dudek zdobył z
bonusami kolejno 11, 12 i 14 punktów. Zatem jego rewelacyjna forma na Stadionie
Olimpijskim, gdzie z sześciu startów udało mu się zwyciężyć aż trzykrotnie nie
była przypadkowa. Rywalami byli najlepsi zawodnicy świata, a po Dudku nie było
widać, by odstawał od nich szybkościowo. Zresztą podobne wnioski można już było
wyciągnąć po poprzednich występach ligowych tego żużlowca. Niestety na
przeciwległym biegunie we Wrocławiu znalazł się Przedpełski, Lambert i
o dziwo Sajfutdinow. Jednak tylko do Emila nikt nie miał większych pretensji, bowiem
forma i zaangażowanie zawodnika wskazywało, że był to wypadek przy pracy.
58 : 32
Przedostatnia
kolejka rundy zasadniczej w której Apator Toruń podejmował Wilki Krosno, była dla
gości meczem o przedłużenie nadziei na utrzymanie w ekstralidze, a dla
gospodarzy wygrana oznaczała pewną jazdę w fazie play-off. Co prawda istniały
jeszcze matematyczne możliwości, aby przegrana zepchnęła Anioły w pierwszoligową
otchłań, ale był to scenariusz mało prawdopodobny, bo liderzy musieliby
przegrywać z outsiderami. Poprzednie starcie w Toruniu, pomiędzy zespołami miało
miejsce ponad pół wieku temu, a było to 1969 roku w II lidze. Co ciekawe osobą łączącą blisko półwieczną historię obu klubów był
Jan Ząbik, który we wspomnianym roku 1969 był jego silnym punktem, choć
prawdziwą gwiazdą i liderem był nieodżałowany Marian Rose. Ząbik miał tym samym
okazję do rywalizacji z Karpatami Krosno. U siebie ówczesna Stal wygrała 52:24,
na wyjeździe także to ona była górą 42:36. W pierwszym starciu jego przyszła
legenda zdobyła 10+2 punktów, w drugim dorzuciła ich 6. Historia zatoczyła więc
koło i przy okazji pierwszej po 54 latach wizyty krośnian w Toruniu znów po
stronie gospodarzy pojawiło się nazwisko Jana Ząbika, bo były zawodnik miał
poprowadzić Apatora w batalii z Wilkami. I poprowadził jak z nut. Gospodarze
prowadzili od pierwszego biegu i konsekwentnie powiększali przewagę, nie
pozostawiając żadnych złudzeń przyjezdnym. Rewelacyjnie spisali się Emil
Sajfutdinow, Patryk Dudek oraz Robert Lambert, kończąc zawody z płatnym
kompletem punktów. Goście dopiero w ostatnim biegu nawiązali walkę z
gospodarzami, bo do ostatniej gonitwy ruszyła toruńska
młodzież-Mateusz Affelt i Nicolai Heiselberg w miejsce Patryka Dudka i Emila Sajfutdinowa. To dało impuls australijsko-czeskiej parze gości do walki i
sprawiło, że w ostatnim wyścigu wygrali pierwszy i jedyny pojedynek na
MotoArenie i było to zwycięstwo w stosunku 5:1. Niestety tryumf ten jedynie zmniejszył rozmiary
porażki. Dla krośnian oznaczało to porzucenie nadziei na to, że uda się utrzymać w najlepszej lidze świata
Ale trudno oczekiwać czegokolwiek, kiedy na Motoarenie drużyna była w stanie
wywalczyć zaledwie 32 oczka.
W Toruniu choć mecz był wygrany i drużyna wjechał do play-off trudno było mówić
o sielance. Niedopuszczalną sytuację zarejestrowały kamery TV, gdy przed obsadą
biegów nominowanych team mechaników Pawła Przedpełskiego o mały włos nie rzucił
się na trenera Janka Ząbika za to, że ten pominął jego zawodnika. Mieli
gigantyczne pretensje, że ich szef nie znalazł uznania w oczach doświadczonego
menedżera, choć punkty wskazywały na to, że piąty wyścig mu się po prostu
należał. Niestety trener postanowił inaczej, bo biegi nominowane jak nazwa
wskazuje są nominacją, a nie rozstawieniem na polach startowych zawodników pod
względem liczby zdobytych punków. Z regulaminu wynika jednak, że z urzędu trzeba
wpisać w piętnastej gonitwie najskuteczniejszych zawodników w danym meczu, ale
można ich zastąpić innym jeźdźcem. Z kolei w biegu czternastym przyjęło się, że
faktycznie rozstawia się w nim trzeciego i czwartego zawodnika według punktów w
programie. Ale to była niepisana zasada. Jeżeli trener trzyma w dłoniach
argumenty, ma powody, żeby inaczej rozegrać przedostatnią gonitwę, to nie ma
znaczenia, że np. Wiktor Lampart był gorszy od Przedpełskiego. Trener musi
patrzeć w przyszłość, obrać inną najlepszą dla zawodników i drużyny perspektywę.
W tym przypadku trener kierował się zasadą, że Wiktor wrócił po kontuzji,
uciekło mu kilka zawodów i skoro miał punktować w play-off, należałoby zawodnika
trochę zbudować mentalnie i „rozjeździć”. O tym chyba team Pawła zapomniał.
Na szczęście pozostali Patryk Dudek stanął na wysokości zadania i nawet się nie
zastanawiał, kiedy właściciel Apatora Przemysław Termiński poprosił go, żeby
oddał ostatni bieg, jeśli Apator będzie prowadził z Wilkami różnicą 20 punktów.
A trzeba przyznać, że była to decyzja niełatwa, bo jeśli wierzyć medialnym
donosom, że zawodnik za każdy zdobyty punkt miał płacone 10 tysięcy złotych, to
oddanie wyścigu oznaczało dla Dudka stratę rzędu 20, czy nawet 30 tysięcy. W
starciu z Wilkami Duzers był w gazie, bo cztery wyścigi, w których wystąpił,
wygrał bez większych problemów. Odłożył on jednak na bok wizję łatwego zarobku,
bo czuł się odpowiedzialny za zespół i miał wyrzuty sumienia w związku z tym, że
w pierwszej fazie sezonu jeździł słabo i nie pomagał drużynie. Uznał, że w
związku z tym oddanie jednego biegu jest niejako jego powinnością. Warto dodać,
że swój bieg oddał także Lambert, ale niespodziewanie on akurat dostał szansę na
występ w przedostatnim wyścigu dnia. Wykorzystał ją, zdobywając kolejną trójkę.
Na koniec należy też wspomnieć, że po zawodach doszło na toruńskiej MotoArenie
do aktu wandalizmu, ze strony troglodytów nazywających się kibicami. Głównie
ucierpiały ściany, które zostały zniszczone prawdopodobnie przez kiboli Elany
Toruń. Nie było tajemnicą to, że to właśnie oni są największymi wrogami kibiców
toruńskiego Apatora. Podobne sytuacje miały miejsce przed barażami sześć lat
temu z GKM-em Grudziądz, gdy pseudokibice piłkarskiego klubu weszli na sektory
gospodarzy, lecz po chwili zostali wyproszeni z trybun. Na drzwiach toalety nie
brakowało obraźliwych napisów, typu: "Z********y was" czy obraźliwych w kierunku
kibiców Apatora Toruń. Całość jednak została najpierw została zakryta, a później
odmalowana.
45 : 45 W
ostatniej kolejce rundy zasadniczej Apator Toruń wyruszył do Gorzowa na
rewanżowe starcie z miejscową Stalą. W pierwszej potyczce tych zespołów na
toruńskiej Motoarenie padł wynik 47:43 na korzyść torunian. Co ciekawe, taki sam
rezultat padł w Gorzowie w sezonie 2022. Na mecz w Gorzowie miał wrócić
zawieszony przez KOL w swoich obowiązkach trener Robert Sawina, który od
roku 2022 pełnił oficjalnie rolę szkoleniowca "Aniołów". Trener jednak po meczu
z Częstochową na MotoArenie został zawieszony , bowiem uznano go współwinnym
nieregulaminowego przygotowania toru. W trybie awaryjnym funkcje
trenersko-menadżerskie przejął Jan Ząbik. Jednak dzień przed spotkaniem
strony podziękowały sobie za współpracę, a do oficjalnie funkcję
szkoleniowca do końca sezonu 2023 miał sprawować Pan Janek.
Nie było to zaskoczeniem, bo fala trochę niezasłużonej krytyki jaka spadła na
Sawinę była znaczna. Jednak pod wodzą doświadczonego nestora toruńskiego żużla,
Anioły odżyły i odniosły ważne zwycięstwa nad krośnianami i lesznianami na
własnym obiekcie, ale zaliczyli też fatalną w skutkach wyprawę do Wrocławia. To
sprawiło, że podopieczni Ząbika do play-off mieli wkroczyć jako piąty zespół,
ale by być pewnym tego miejsca, do trzynastu oczek jakie już posiadali, na
kolejkę przed końcem sezonu zasadniczego musieli dorzucić jeszcze co najmniej
jedno. Gdyby tak się nie stało ich los zależał od wyników innych spotkań.
Pozycja w tabeli była o tyle istotna, że w ćwierćfinale zespół szósty miał
mierzyć się z niepokonaną Spartą Wrocław, a piąty z aktualnym Drużynowym
Mistrzem Polski z Lublina. W obozie toruńskim uznano, że wygodniejszym rywalem
będzie Lublin, dlatego czyniono wszelkie starania, by z ziemi Lubuskiej wywieźć
co najmniej 45 pkt, bo taki wynik premiował Anioły również do punktu bonusowego.
W Gorzowie trener Zabik, miał do dyspozycji dwóch spośród tych, którzy walczyli
o złoto w finale reaktywowanego Drużynowego Pucharu Świata i co więcej, obaj
zawodnicy stali na podium wrocławskiego turnieju. Patryk Dudek bo o nim mowa dla
Polski wywalczył sześć punktów, natomiast srebrny medalista Robert Lambert
zapisał dwanaście oczek w trzydziestu trzech punktach zgromadzonych przez
jeźdźców Albionu. Tym samym stał się najskuteczniejszym żużlowców zza kanału La
Manche. Lamberta i Dudka, wspierać miał oczywiście niezawodny przez cały sezon
Emil Sajfutdinow oraz będący na cenzurowanym za słabą dyspozycję Paweł
Przedpełski i powracający po kontuzji Wiktor Lampart.
Ostatecznie Apator pojechał najlepszy mecz wyjazdowy w sezonie i choć od początku meczu w Gorzowie można było odnieść wrażenie, że obie drużyny nie ostrzą sobie zębów na ten pojedynek, a myślami są już przy play-off, to walka na torze była do ostatniego biegu. Apator stanął przed dużą szansą na to, by wygrać pierwszy raz poza Motoareną w 2023 roku i pierwszy od ośmiu lat w Gorzowie. Gonitwa piętnasta była jednak rozgrywana na raty, bo w pierwszym podejściu na wyjściu z pierwszego wirażu przewrócił się Szymon Woźniak, który podobnie jak Patryk Dudek dobrze wyszedł ze startu, ale sprytniejszy okazał się Patryk Dudek, który wyskoczył z krawężnika przed Szymona Woźniaka. Popularny "Duzers" uderzył jednak tylnym kołem w przeciwnika, który natychmiast położył maszynę na tor. Komentatorzy TV byli zgodni, że wykluczony powinien zostać zawodnik miejscowej Stali, który miał widzieć po swojej lewej ręce Patryka Dudka i chciał go zablokować. Z kolei zdaniem trenera kadry narodowej - Rafała Dobruckiego, sędzia powinien powtórzyć wyścig w pełnej obsadzie, ponieważ trzydziestolatek miał ubytki w postaci szprych przedniego koła, co uniemożliwiało mu dalszą jazdę. Tak też się stało i sędzia postanowił nikogo nie wykluczać. W powtórce żużlowcy jechali w bliskim kontakcie. Wydawało się, że Szymon Woźniak nie utrzyma prowadzenia, bo tuż za nim czaił się i naciskał Patryk Dudek, ale torunianin się nie dał. Nie liczył się niespodziewanie Vaculik. W efekcie drużyny podzieliły się punktami. Tak więc Apator wywalczył w Gorzowie zwycięski remis, który premiował ich do piątego miejsca po rundzie zasadnicze i nie musiał czekać na rywala w kolejnej rundzie, bo wyniki meczów z Częstochowy czy Krosna były bez znaczenia. W ćwierćfinale play-off na Anioły czekały Koziołki z Lublina, które na własnym torze były bardzo skuteczne, ale w Apatorze kolosalne znacznie miała odegrać taktyka regulaminowa.
Podsumowując
rundę zasadniczą, wydawało się, że sezon 2023 może być tym, w którym Anioły
będą w stanie powalczyć o naprawdę korzystny wynik. Pierwsza część rozgrywek
nie przyniosła jednak sympatykom Apatora zbyt wielu powodów do zadowolenia.
Ekipa z Grodu Kopernika miała za zadanie wypracować sobie pozycję w
czołówce, tymczasem zakotwiczyła w środkowej części tabeli, ale niepokojące
było to ile traciła do liderów. Tym samym w pewnym momencie można było
odnieść wrażenie, że będzie to kolejny sezon jedynie "na przejechanie", bez
realnej możliwości walko o coś więcej. Anioły wykonały jednak plan minimum
i awansowały do play-off, ale piąte miejsce sprawiło, że ich w ćwierćfinale
czekał na nich ubiegłoroczny Drużynowy Mistrz Polski z Lublina. Trzeba
jednak przyznać, że torunianie nie stali na straconej pozycji, bo na
przestrzeni czternastu kolejek swojego potencjału poza Emilem Sajfutdinowem
na pewno nie pokazał żaden z pozostałych zawodników i każdego z nich stać
było na wywalczenie w meczu 2 lub 3 punktów więcej, a to sprawiało, że
Apator mógł sprawić psikusa największym mocarzom ligi i wjechać do strefy
medalowej. Aby tak się stało czwórka pozostałych seniorów, a zwłaszcza Paweł
Przedpełski i Wiktor Lampart musieli ustabilizować formę i zapewnić drużynie
co najmniej 5-7 punktów w każdym meczu. Bez tego progresu i przy będącej w
stagnacji formacji młodzieżowej rozgrywki dla Aniołów mogły skończyć się już
po rundzie ćwierćfinałowej i w sierpniu zawodnicy mogli rezerwować wakacyjne
bilety.
Niestety to co wydaje się proste w komentarzu, było niezwykle trudne do
zrealizowania na torze. Pewne symptomy, że może to być inny sezon niż się
spodziewano pokazały już przedsezonowe jazdy, które pokazały, że nie
wszystkim zawodnikom udało się zbudować tak dobrą formę. Niekt jednak nie
rozdzierał szat, bo sparingi oraz wszelkie turnieje poprzedzające start
rozgrywek ligowych, to był czas testowania, sprawdzania różnych rozwiązań,
łapania rytmu i stopniowego rozjeżdżania się. I w Toruniu dokładnie takie
podejście panowało, choć z głowach zawodników z całą pewnością było
kłębowisko myśli, które w trakcie sezonu objawiło się ciągłym poszukiwaniem
przede wszystkim bardziej skutecznych rozwiązań sprzętowych.
Sezon dla Apatora rozpoczął się od skromnego domowego zwycięstwa z
gorzowianami (47:43), którzy ze względu na odejście Bartosza Zmarzlika nie
wydawali się tak mocni jak przed rokiem. Co prawda dalsza część rozgrywek
pokazała, że podopieczni Stanisława Chomskiego prezentowali się dużo lepiej
niż wielu mogło zakładać, ale mimo wszystko drużyna, która chciałaby
aspirować do wysokich lokat, powinna raczej odnieść nieco bardziej
przekonujące zwycięstwo przed własną publicznością. Tym bardziej, że była
taka możliwość. Jeszcze przed biegami nominowanymi torunianie mieli
ośmiopunktową zaliczkę, ale w dwóch ostatnich gonitwach pozwolili rywalom
zbliżyć się do siebie. Niemniej, pierwsze koty za płoty, jak zwykło się
mawiać. Liczyły się dwa punkty do tabeli, więc nikt nie zamierzał rozpaczać,
choć pewnie niejeden zdawał sobie sprawę, że to nie jest jeszcze to, czego
wszyscy by chcieli.
Jeżeli jednak komuś wydawało się, że mecz z gorzowianami był solidną bazą i
dobrym punktem wyjścia, żeby potem było tylko lepiej, to niestety mocno się
przeliczył. Z biegiem sezonu, drużyna zamiast łapać wiatr w żagle, dawała
coraz więcej sygnałów, że rozgrywki wcale nie muszą być tak owocne dla
Apatora, jak zakładano w zimowej przerwie.
Dodatkowo, niemal jak co roku
media nie sprzyjały toruńskiej atmosferze, bo jak zwykle szukały sensacji i
już w połowie sezonu wieszczyły zmiany w drużynie na rok 2024, a
niechcianym w drużynie miał być Paweł Przedpełski. Jeśli takowe zmiany miały
zaistnieć, to w klubie dementowano takie posunięcia, bo klub miał podpisany
z zawodnikiem kontrakt również na kolejny rok. Komentarze te niestety
srawiały, że toruński kapitan mógł poczuć się niechciany i jego motywacja do
walki o każdy ligowy punkt spadała. Media wylały również falę krytyki na
toruńską młodzież i choć miały nieco racji, bo zawodnicy po drobnych
treningowych kontuzjach, zatrzymali się w rozwoju, to jednak cały czas byli
młodymi jeźdźcami z kilkumiesięcznym stażem w ekstralidze, gdzie musieli
wytrenować nie tylko umiejętność jazdy w lewo, ale również radzenie sobie ze
stresem i nieprzychylnymi komentarzami w prasie i internecie.
Mimo wszystko co by nie napisać drużyna
nie zdobywała punktów, a najbardziej martwiły wyniki jakie notowano na
Motoarenie. Porażka z dominatorem ligi z Wrocławia (38:52) nikogo nie
zaskoczyła, to jednak takie rozmiary porażki na własnym podwórku dla
drużyny, która chciałaby aspirować do czołówki, należało postrzegać jako
potężny cios. Równie mocno bolała porażka u siebie z jeźdźcami spod Jasnej
Góry (44:46), bo w trakcie meczu nic nie wskazywało na utratę punktów
meczowych. Po dziesięciu biegach miejscowi mieli ośmiopunktową przewagę i
zmierzali nie tylko po zwycięstwo, ale byli również w grze o punkt bonusowy
za lepszy bilans w dwumeczu. W końcówce jednak kompletnie pogubili się z
ustawieniami motocykli i stracili wszystko, co wcześniej wypracowali. Do
domowych porażek, doszła doszła seria niepowodzeń na wyjazdach, które dla
Apatora stały się prawdziwą zmorą, bo od kilku lat drużyna nie potrafiła
ograć na wyjeździe, żadnego znaczącego rywala. Zaczęło się od porażek u
ligowych outsiderów w Krośnie (40:50) i Lesznie (41:49), gdzie
żółto-niebiesko-biali mieli idealną okazję, by podreperować dorobek
punktowy, ale nie zdołali tego wykorzystać. Podobnie było w Grudziądzu,
gdzie wszyscy liczyli na przełamanie, ale w rzeczywistości skończyło się
porażką 40:50 i jedynie wyrwanym rzutem na taśmę punktem bonusowym. Finalnie
zmarnowane szanse i komplet porażek na torach trzech najsłabszych drużyn,
które przez cały sezon walczyły o utrzymanie w lidze sprawił, że Apator
niemal do końca rundy zasadniczej drżał o swój byt w fazie play-off.
Oczywiście
przy całej tej mizerii wynikowej, która rzucała się w oczy, pojawiły się też
domowe zwycięstwa z grudziądzanami (52:38), lublinianami (46:44) i
lesznianami (53:37). Nie ma co się dziwić, że każdy ten triumf wiązał się
ze sporą radością, bo przecież dawał cenne i potrzebne punkty, dzięki którym
Apator chociaż trochę poprawiał swoją niełatwą sytuację. Mimo wszystko
trudno było popadać w hurraoptymizm. Pamiętajmy, że każdy z tych rywali był
na Motoarenie osłabiony: Grudziądz z powodu braku Nickiego Pedersena, który
wycofał się po swoim drugim biegu, Lublin z powodu braku Dominika Kubery, a
Leszno z powodu braku Chrisa Holdera i Grzegorza Zengoty. Te zwycięstwa
ostatecznie okazały się ważne, ale trudno było mówić o ekscytacji. Po takich
meczach nie było też sensu wyciągać zbyt daleko idących wniosków odnośnie
rosnącej formy zespołu. Torunianie w spotkaniach tych po prostu dokonali
tego, czego w powinni dokonać.
Przełamanie nastąpiło jednak w ostatniej kolejce rundy zasadniczej. Anioły
pojechały do Gorzowa, gdzie latały wysoko i bez wątpienia zasłużyły na
pochwałę wywożąc z trudnego terenu remis oraz bonus, choć większość
skazywała ich na kolejną porażkę. Kibice w Toruniu na taką postawę swoich
ulubieńców czekali przez długie tygodnie sezonu 2023i drużynę w takim
wydaniu, jak na Stadionie im. Edwarda Jancarza, chcieli oglądać zawsze. W
meczu tym było wszystko, czego potrzeba - mocni i wyraziści liderzy, solidna
druga linia oraz drobne, ale cenne punkty dorzucone przez juniorów, bez
których tego remisu by nie było. I właśnie takich zrywów oraz robienia
podczas meczów czegoś specjalnego, co wykraczałoby poza standardowe na dany
moment oczekiwania, brakowało w rundzie zasadniczej Apatorowi. W Gorzowie
coś takiego akurat się pojawiło, ale na przestrzeni czternastu kolejek
ligowych było tego zdecydowanie za mało jak na taką drużynę, bo mecze
raczej wiązały się z większym lub mniejszym niedosytem albo poczuciem nie do
końca dobrze wykonanego zadania. Można zatem napisać, że runda zasadnicza w
wykonaniu "Aniołów" nie kojarzyła się z efektem "wow" na widok niesamowitych
wyczynów zespołu, a raczej można było łapać się za głowę, widząc niemoc
Apatora, który niejednokrotnie powinien prezentować się o wiele lepiej. I
nie chodziło tu o wygranie każdego meczu, ale o styl i postawę prezentowaną
w bezpośredniej konfrontacji z przeciwnikiem. Właśnie ta postawa sprawiła,
że tak jak wspomniano Torunianie przez długi czas nie mogli odkleić się od
drużyn z końca stawki, które walczyły o utrzymanie.
Na szczęście w zespole był Emil Sajfutdinow, który wyrósł na lidera z
prawdziwego zdarzenia, ale wielokrotnie brakowało mu wsparcia ze strony
kolegów. Robert Lambert notował większe lub mniejsze wpadki i nie zawsze był
tak błyskotliwy jak w latach poprzednich. Patryk Dudek zmagał się z
największym kryzysem formy od początku swojej kariery. Paweł Przedpełski po
słabszym poprzednim sezonie nie potrafił odbudować i nawiązywać do świetnego
2021 roku. Wiktor Lampart nie okazywał się tak mocnym zawodnikiem na pozycji
u24 jak mogło się wydawać. A juniorzy nie dokładali zbyt wielu punktów i nie
robili wielkich postępów, na które wszyscy bardzo liczyli. Dlatego trudno
było oprzeć się wrażeniu, że zawodnicy po prostu nie trafili z formą.
Dodatkowo nie najlepsze recenzje zbierał trener Robert Sawina, który po
miesięcznym zawieszeniu za źle przygotowany tor nie powrócił już za stery
Apatora i drużynę przed zakończeniem rundy zasadniczej przejął Jan Ząbik.
Choć zmiana trenera okzała się korzystna dla drużyny, to trzeba obiektywnie
napisać, że "Sawka" nie popełniał większych błędów, ale
wracając do speedwaya po kilku latach przerwy nie miał łatwego zadania w
Anielskim teamie. Przed rokiem drużyna pod jego wodzą zajęła czwarte miejsce
w DMP, ale cały rok musiała borykać się z absencją czołowego jeźdźca Emila
Sajfutdinowa. W bieżących rozgrywkach zespół miał bić się o najwyższe cele,
a do tego potrzebny był nie tylko awans do play-off, ale też wysokie miejsce
po rundzie zasadniczej, by w ćwierćfinale trafić na teoretycznie słabszego
rywala. na domiar złego z początkiem lipca trener został przez żużlową
centralę zawieszony w pełnieniu swoich obowiązków w związku z
nieregulaminowym przygotowaniem toru na Motoarenie na mecz z Włókniarzem
Częstochowa. Podczas absencji Sawiny okazało się, że drużyna zaczęła
wygrywać. Jednak należało pamiętać, że zespół jechał z najsłabszymi
drużynami w lidze i tryumf Aniołów, był raczej do przewidzenia. W tym czasie
funkcję trenera przejął trener, Jan Ząbik, który mimo upływu lat nie
zapomniał na czym polega meczowa taktyka, za co zebrał całkiem słuszne
bardzo pozytywne recenzje, których efektem było rozstanie z Robertem Sawiną,
które z kolei skomentował Przemysław Termiński: "To było obopólne
uzgodnienie między klubem, a Robertem. On już jakiś czas sygnalizował, że
jest tym zmęczony i chciałby zawiesić swoją karierę trenerską. Znaleźliśmy
porozumienie i zazębiło się to z tym zawieszeniem. Rozstajemy się w
przyjacielskiej atmosferze. O konflikcie czy wyrzucaniu kogokolwiek nie ma
mowy.
Widomym było jednak, że Jan Ząbik miał wiele innych obowiązków i drużyna pod
jego wodzą miała jechać tylko do końca rozgrywek, dlatego klub rozglądał się
za trenerem na sezon 2024. "Pracujemy nad znalezieniem szkoleniowca,
który będzie walczył z drużyną o wyniki w kolejnych rozgrywkach. Co ważne,
wszystko wskazuje na to, iż nazwisko nowego menedżera kibice poznają
niebawem. - Rozmowy trwają, ale nikt nie został jeszcze wybrany. Myślę, że w
ciągu tygodnia będzie wszystko wiadomo. Poinformujemy o wyborze opinię
publiczną" - mówił właściciel klubu.
Jednak od momentu gdy stało się jasne, że z Unią Leszno rozstaje się Piotr
Baron, rozpoczęły się spekulacje na temat powrotu toruńskiego wychowanka do
do Grodu Kopernika. W samym Toruniu nikt nie zaprzeczał, że taka opcja jest
brana pod uwagę, a właściciel klubu w swoim stylu tajemniczo ucinał pytania
w tym temacie: "Piotr Baron jest jedną z naszych opcji. Nie jest to żadną
tajemnicą".
I choć trenerska zmiana przebiegła w sprawnie, to trudno było oceniać jak w
play-off zachowa się zespół zbudowany w myśl koncepcji trenerskiej Roberta
Sawiny, bo koncepcję tę musiał od nowa poukładać Jan Ząbik, który choć na
przestrzeni "zjadł" tonę żużla, to nie do końca znał mentalność, park
maszynowy, problemy, ect. toruńskich jeźdźców. Zawodnicy byli jednak
profesjonalistami i doskonale zdawali sobie sprawę z tego o co jadą w
kolejnej fazie rozgrywek, a sprawdzona myśl szkoleniowa toruńskiej ikony
żużla okazała się skuteczna, bo
w teamie Aniołów zapanował spokój i pojawiła się większa wola walki i
znacznie lepszy styl jazdy, a drużyna zaczęła udowadniać, że nie stoi na
straconej pozycji i może zakończyć rozgrywki z uśmiechem na twarzy i
sukcesem na koncie.
42 : 47
W
pierwszym ćwierćfinałowym meczu rundy play-off Apator Toruń podejmował Motor
Lublin. W obu zespołach nie doszło do żadnych zmian względem ostatnich spotkań
ligowych. Co prawda istniało zagrożenie w ekipie gospodarzy, że po upadku w
poprzednim meczu w Gorzowie nie wystąpi Paweł Przedpełski, który doznał kontuzji
ręki. Ostatecznie kapitan Aniołów stanął do walki i swoim heroizmem próbował
uspokajać kibiców i kolegów z drużyny: "Z moim zdrowiem bywało lepiej, ale
generalnie jestem optymistycznie nastawiony. Nadgarstek ucierpiał, ale mam wokół
siebie najlepszych fachowców i próbowaliśmy zrobić, co się dało, abym mógł
wystartować. To była walka z bólem i czasem, bo był ból, a czasu nie". Wśród
gości zabrakło kontuzjowanego Jacka Holdera, który co prawda mógł spróbować już
swoich sił w twardej ligowej walce, ale działacze i zawodnik uznali, że Apator
jest w zasięgu Motoru nawet bez Australijczyka i ten miał pojawić się w
kolejnych bardziej wymagających meczach. To oznaczało, że pojawiła się szansa na pokonanie Koziołków. Anioły miały przecież dobre wspomnienia
z pierwszej części sezonu, kiedy to w szóstej kolejce osłabiony mistrz Polski przyjechał
na Motoarenę i w piętnastym biegu popis pary Sajfutdinow - Lambert, dał triumf
gospodarzom. Niestety Apator nie powtórzył wyczynu z rundy zasadniczej i przegrał z Motorem
Lublin 42:47. Mistrzowie Polski pokazali, że są w znakomitej formie i poradzili
sobie z rywalem pomimo braku Jacka Holdera. Świetny występ zaliczył
czterdziestojednoletni Jarosław Hampel. W drużynie miejscowych z kolei nikt
wyraźnie meczu nie zawalił, ale każdemu z zawodników, włącznie z liderami
Apatora przydarzały się wpadki, co w ogólnym rozrachunku skutkowało meczową
porażką i trudnym zadaniem przed rewanżem. Ewentualny brak awansu Apatora do strefy medalowej byłby bardzo
dużym rozczarowaniem dla toruńskiego środowiska żużlowego. Na szczęście dla Apatora zarówno Częstochowa jak i Leszno również przegrały
spotkania na własnym torze i to Anioły były bliżej półfinału jako szczęśliwy
przegrany, bo miały najlepszy bilans małych punktów, który premiował do dalszej
jazdy. Fakt, że większe znaczenie miała suma małych punktów od różnicy punktów,
budził mieszane opinie wśród kibiców, bo był niebezpieczny i wręcz kuriozalny.
Oto bowiem, gdyby okazało się, że jeden z trzech meczów zostałby przerwany po 12
wyścigu z powodu deszczu, a wynik zaliczony wówczas drużyny walczące w
przerwanym meczu zdobywały rzecz jasna mniejszą liczbę punktów biegowych. Zatem
ktoś mógł przegrać dwa razy 35:37 i mogło się okazać, że to gorszy rezultat niż
podwójna przegrana 37:53. Całą sytuację wyjaśniał jednak Przemysław Szymkowiak
rzecznik Ekstraligi: "Nie możemy mieszać dwóch systemów. W fazie play-off, w
odróżnieniu od rundy zasadniczej, nie wszystkie zespoły rywalizują ze sobą na
zasadzie meczów i rewanżów. Mamy przykładowo dwumecz Sparty z Unią, ale
wrocławianie nie jadą już z Motorem, Apatorem, Włókniarzem czy Stalą. Nie ma
zatem mowy o tym, by liczyć różnicę punktów. To byłoby nielogiczne. Przypominam
też, że obecny system obowiązywał nie tylko w zeszłym roku, ale też w latach
2007 - 2011, a potem został zmieniony, ponieważ w kolejnych dwóch sezonach
najwyższa klasa rozgrywkowa liczyła 10 drużyn".
Tak więc gdy wszystko stało się jasne, drużyny mogły przygotowywać się do
rewanżów, by wygrać kolejne mecze, a gdyby to się nie udało miały za zadanie
zdobyć jak najwięcej małych punktów.
41
: 49 Przed
rewanżową ćwierćfinałową rundą play-off Przemysław Termiński mówił: "mam stałe
miejsce na medal Apatora. Cały czas czeka. Tylko od kilku lat miejsce jest
przygotowane, a medalu jakoś nie możemy zdobyć". I było to prawdą. Klub w
ostatnich latach raczej przeżywał więcej rozczarowań niż radości. I Anioły po
raz drugi z rzędu awansowały do finałowej batalii w której stawką były medale,
to podobnie jak przed rokiem już pierwsza runda play-off okazywała się niezwykle
trudnym wyzwaniem. Niestety siła rażenia rywala z jakim mierzyli się żużlowcy z miasta Kopernika,
mimo braku Jacka Holdera wydawała się największa pośród wszystkich zespołów w
sezonie 2023. Toruń nie miał jednak nic do stracenia i sztab szkoleniowy
Apatora postanowił walczyć. Z kolei w obozie Motoru Lublin nikt nie zakładał porażki z Aniołami, a wynik z
dziewiątej kolejki rundy zasadniczej kibice wskazywany był jako najmniejszy
wymiar kary dla Aniołów. Jednak zgromadzona na lubelskim stadionie widownia po
tym, to co pokazywał Apator przez większą część spotkania, przecierała oczy
ze zumienia. Po pierwszej
serii tablica wyników wskazywała rezultat 13:11 dla przyjezdnych, a to
zwiastowało emocje w kolejnych biegach. I w istocie tak było, bo w ostatniej odsłonie drugiej serii startów Koziołki odrobiły kolejne
dwa oczka, ale Apator ciągle prowadził 23 : 19 i przy alejach Zygmuntowskich zaczynało
pachnieć sensacją. W serii
poprzedzającej wyścigi nominowane Koziołki pokazały jeednak swoją moc i nawet
fenomenalni Paweł Przedpełski w biegu numer jedenaście i Robert Lambert w
gonitwie dwunastej musieli zadowolić się tylko dwoma punktami. A ponieważ w
trzynastym rozdaniu w końcu wygrał Emil Sajfutdinow czym uratował biegowy remis
dla swojego zespołu i na dwa biegi przed końcem było już niemal pewne, że mecz w
Lubinie będzie miał dwóch wygranych. Zwycięzcę pojedynku i "szczęśliwego
przegranego"
Pierwszy z biegów nominowanych obfitował w mijanki, ale na drugim łuku z torem
zapoznał się Dominik Kubera i sędzia uznał, że sprawcą jego upadku był Emil
Sajfutdinow, który został wykluczony z powtórki. A tę wygrali zawodnicy Motoru,
bowiem po starcie wyszli na podwójne prowadzenie, którego nie oddali do końca
biegu, pieczętując jednocześnie zwycięstwo w meczu. W ostatniej gonitwie szansę
na zwycięstwo miał ojciec sukcesu Apatora- Paweł Przedpełski, który wjeżdżając w
pierwszy łuk objął prowadzenie, ale na wyjściu został wyprzedzony przez Bartosza Zmarzlika. Na trzecim i czwartym miejscu o jak najwyższą lokatę walczyli
Jarosław Hampel oraz Robert Lambert i zwycięsko z tej potyczki wyszedł Polak.
Ostatecznie Mecz zakończył się wynikiem 49:41 na korzyść Motoru Lublin, ale
Apator Toruń został lucky loserem i wszedł do półfinałów play-off. Podopieczni Jana Ząbika
tym samym zrealizowali cel i mogli szykować się na pojedynek ze Spartą
Wrocław. Kompletnie nie miało znaczenia, że awans do kolejnej rundy nie
był przypieczętowany choćby jednym zwycięstwem nad Motorem, bo Apator w obu
meczach pokazał charakter i w pełni zasłużył na awans (w przeciwieństwie do
Włókniarza Częstochowa, który wykorzystał kontuzje i osłabienie Stali Gorzów
odrabiając straty z pierwszego meczu). Największą niespodzianką był występ
Pawła Przedpełskiego. Przed meczem mówiło się, że nie wiadomo czy kapitan Apatora w ogóle wystąpi w meczu. Ten
jednak był zdecydowanym liderem gości i uzbierał aż 12 punktów. Był to jego
najlepszy mecz w całym sezonie. Z drugiej strony zawiedli Emil Sajfutdinow i
Patryk Dudek. Kto wie, czy gdyby Rosjanin pojechał tak, jak w rundzie
zasadniczej, to Motor Lublin byłby szczęśliwym przegranym.
45 : 45
Przed półfinałami trenerzy Apatora
Toruń i Sparty Wrocław próbowali wprowadzić niepewność w szeregach rywala,
trzymając do końca w tajemnicy meczowe ustawienie par. Więcej roszad było
jednak w składzie toruńskim. Wcześniej Robert Sawina, a od
siedmiu meczów Jan Ząbik starał się znaleźć najlepszy układu par i tylko Emila
Sajfutdinowa na inaugurację sezonu nie jechał z numerem 13 na plecach.
Siedemdziesięciosiedmioletni trener gospodarzy zamierzał tego zmieniać, ale
postanowił zamieszać i zaproponować na półfinałowe spotkanie coś zupełnie nowego
i wcześniej niespotykanego w Apatorze. Patryk Dudek który dostał numer
dziewiąty, miał co prawda okazję startować z tej pozycji, ale było to w
pierwszej kolejce. Nowy rozkład meczowych startów czekał za to na Roberta
Lamberta, Wiktora Lamparta i Pawła Przedpełskiego. Brytyjczyka w pierwszej
części półfinałowego spotkania, miał dwa razy zmierzyć się z Artiomem Łagutą, a
w czwartej serii z Danielem Bewleyem, jadąc wówczas w duecie z młodzieżowcem.
Lampart z kolei miał teoretycznie nieco łatwiejsze dwa pierwsze biegi, ale potem
dwudziestodwulatek miał wystartować w trzynastej odsłonie wieczoru przeciwko
Łagucie i Maciejowi Janowskiemu. Najmniej wymagających rywali toruński sztab
szkoleniowy zaplanował dla borykającego się z urazem Pawła Przedpełskiego, który
zawsze po równaniu toru, by odciążać bolącą rękę, miał walczyć głownie z
juniorem przyjezdnych Bartłomiejem Kowalskim.
Kibice już w pierwszym
wyścigu mieli okazję podziwiać starcie prawdziwych armat po obu stronach,
z których najszybciej strzelał sprzęgłem Artem Łaguta, który na mecie
zameldował się jako pierwszy, ale do samego końca musiał się bronić przed
atakami niesamowicie szybkiego Roberta Lamberta. W kolejnych biegach goście
mieli nieznaczną przewagę i do połowy spotkania prowadzili. W drugiej części
gospodarze odrobili straty i zdołali nawet wyjść na czteropunktowe
prowadzenie, ale w pierwszym biegu nominowanym przed startem ruszał się Lampart, który podpuścił w
ten sposób Pawlickiego, co skończyło się wjechaniem w taśmę. Jego miejsce zajął
doskonale spasowany z toruńską nawierzchnią Bartłomiej Kowalski, który popisał się świetnym refleksem
i goście
dowieźli do mety 5:1 co sprawiło, że przed ostatnią gonitwą na tablicy wyników
widniał remis 42:42. O wszystkim miał zadecydować zatem bieg numer 15, w
którym kibice na trybunach mogli mieć deja vu, bo tym razem na starcie czołgał się
Lambert, czym podpuścił Łagutę. Rosjanin z polskim paszportem został
wykluczony, a kolejną szansę dostał ponownie Kowalski. Junior Sparty kolejny
raz zrobił psikusa rywalom i po starcie co prawda nie dał rady Emilowi
Sajfutdinowowi, ale założył Lamberta i ubezpieczany przez Woffindena,
dowiózł biegowy remis, a mecz zakończył się remisem 45:45.
Wynik ten zadowalał gości, ale patrząc na przebieg spotkania, Apator też
mógł być zadowolony, bo mimo że we Wrocławiu wygrana graniczyła niemal z
cudem, to drużyna ciągle była w grze o finał. Tradycyjnie klasą dla samego siebie był Emil Sajfutdinow,
dla którego był to już piętnasty sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce
i tylko trzy razy zszedł poniżej średniej biegowej 2,0. Miało to miejsce w dwóch
jego pierwszych sezonach w Polsce, gdy jako 17-latek i 18-latek nabierał
doświadczenia. Trzeci taki przypadek miał miejsce w sezonie 2021, gdy
reprezentował klub z Leszna(1,954). Zatem jego pojawienie się w Toruniu z
góry skazywało go na bycie liderem i z roli tej zawodnik wywiązywał się
wyśmienicie, bo po rocznej przerwie do jazdy na żużlu nic nie stracił ze
swojej skuteczności i wrócił w wielkim stylu. Obok Emila na pochwałę zasługiwał też Oskar Rumiński. 17-latek swoim debiutem
przed toruńską publicznością, wprawił ekspertów w ekstazę. Zawodnik jednak od
dłuższego czasu "prosił" się swoimi występami o poważną szansę w Ekstralidze.
Dostał ją i w biegu młodzieżowym ją wykorzystał zdobywając jeden punkt, co dało
miejscowym fanom wielkie powody do zadowolenia. Pojawienie się w składzie
Oskara, było pokłosiem tego, że Mateusz Affelt by bez formy, a Rumiński
pokazywał się w z dobrej strony w młodzieżowych turniejach i choć czasem
brakowało mu sprzętu i umiejętności to pokazywał przemyślaną i odważną jazdę.
Choć Affeltowi także zdarzało się punktować, to jednak zera Mateusza już nieco
kibiców zmęczyły. Rumiński pozytywnym debiutem dał nadzieję na to, że może
wkrótce w Toruniu większą rolę zacznie odgrywać formacja młodzieżowa. Debiut
Rumińskiego, absolutnie nie skreślał Affelta, ale regres jego formy był widoczny
gołym okiem. Z całą pewnością na postawę zawodnika wpływ miały upadki, ale w
tu klub powinien zaangażować do pomocy psychologa, bo blokady po upadkach u
młodych zawodników są sprawą normalną i Affelt ciągle miał zadatki by być dobrym żużlowcem.
39
: 51 Po remisie w Toruniu, Apator miał plan na faworyzowaną Spartę Wrocław, a mówił o
tym trener Jan Ząbik: "Musimy się odpowiednio dopasować z motocyklami, ale
wiemy już jak tam jechać. W Lublinie też byliśmy skazywani na wysoką porażkę, a
sobie poradziliśmy, dlatego zamierzamy walczyć do samego końca". Niestety
dla gospodarzy podczas Grand Prix w Cardiff, Tai Woffinden w pierwszej fazie
zawodów był autorem największych emocji. Gdy w szesnastym biegu zmierzał po kolejną trójkę, która praktycznie zapewniłaby mu awans do półfinału, na
pierwszym wirażu jednego z okrążeń pociągnęło go i upadł na tor uderzając w
nawierzchnie oraz w bandę. Żużlowiec wrócił do parku maszyn o własnych siłach,
ale z dużym grymasem bólu trzymał się za obojczyk. Po chwili zawodnik w rozmowie
ze Scottem Nichollsem, reporterem brytyjskiego Eurosportu przekazał, że doznał
złamania ręki i czekają go szczegółowe badania.
Pech Woffindena był jednak tylko wstępem do nieszczęść jakie miały spaść na
Spartę, ale jednocześnie był to ukłon losu w kierunku Apatora, który stanął
przed dużą szansą sprawienia niespodzianki na Stadionie Olimpijskim. Wiele
zależało jednak od chimerycznej formy toruńskich riderów. Szkoleniowiec
żółto-niebiesko-białych ponownie zdecydował się na roszady w awizowanym
zestawieniu. Tym razem pierwszą parę tworzyli Wiktor Lampart i Emil Sajfutdinow.
Formację młodzieżową stworzył Krzysztof Lewandowski z Oskarem Rumińskim. Robert
Lambert miął współpracować na torze główne z Patrykiem Dudkie, a na zakończenie
Paweł Przedpełski skazany był na samotna walkę z rywalami, bo na jeźdźców do lat
dwudziestu jeden w swoim zespole raczej nie miał co liczyć. Osłabiona Sparta, nie zamierzał jednak składać broni i Woffindena miał zastąpić
nowy nabytek - Charles Wright, który nie miał jeszcze okazji startować na
tak wysokim poziomie rozgrywkowym w Polsce. Brytyjczyk pokazał się jednak z dobrej strony już po pierwszym
zwolnieniu taśmy startowej. Na pierwszym łuku popełnił co prawda błąd, ale już
na drugim okrążeniu minął Wiktora Lamparta i dzięki temu zajął trzecie miejsce w
swoim debiucie. Kolejne biegi to zabawa Spartan w "co mi zrobisz jak mnie
złapiesz". Nic więc dziwnego, że tablica wyników ku rozpaczy
gości wskazywała po pierwszej serii wynik 18:6. Niestety Apator nie był w stanie
wykorzystać nawet tego, gdy pech eliminował z walki kolejnych wrocławian.
Najpierw w biegu szóstym, na 10 sekund przed startem doszło do awarii w
motocyklu Macieja Janowskiego, co spowodowało jego upadek. Motocykl wyrwał go w
powietrze, a następnie spadł mu na prawą nogę i wrocławski kapitan opuścił tor w
karetce. Później w biegu dziesiątym groźny upadek zanotował Charles
Wrighta. Trzydziestoczteroletni Brytyjczyk chciał za wszelką cenę wjechać pod
Krzysztofa Lewandowskiego, z którym przegrał moment startowy. Gdy znalazł się
przed Lewandowskim przy składaniu się w łuk, nie opanował maszyny. Jego motocykl
wyciągnął go do przodu i uderzył w tylne koło jadącego obok Patryka Dudka. Motocykl Charlesa Wrighta wyprostowało, a zawodnik nie zdążył się z niego
ewakuować i z pełnym impetem uderzył w bandę. Do żużlowca zastępującego Woffindena
szybko wyjechała karetka, która długo pozostawała na torze. Ostatecznie opuściła
tor z zawodnikiem w środku. Ciężar walki w tej sytuacji wzięli na siebie
juniorzy, którzy bez kompleksów punktowali rywala. Gdy
tablica wyników wskazywała 42:36, to oznaczało, że wrocławianie byli bardzo
blisko awansu i było to zaskakujące, bo oglądając te zawody można było
stwierdzić, że Sparta w trakcie spotkania traciła kolejnych zawodników, ale klub
z Torunia przyjechał tak naprawdę z dwoma jeźdźcami. Ponad połowę punktów
gości wywalczyli Sajfutdinow oraz Dudek i tylko oni potrafili nawiązywać
skuteczną walkę z rywalami. Pozostali przegrywali nie tylko z seniorami, ale
także z młodzieżowcami gospodarzy. Zresztą Kevin Małkiewicz pokazał ogromne
umiejętności i w pięciu startach zdobył siedem punktów oraz dwa bonusy.
Przed biegami nominowanymi wrocławianie mieli sześć "oczek" przewagi i do awansu
potrzebowali trzech. Tyle, a nawet więcej udało im się zapisać na konto drużyny
już w czternastym wyścigu, po tym jak Pawlicki i Kowalski dojechali do mety na dwóch
pierwszych pozycjach, tym samym wprowadzając Spartę do finału. Na
zakończenie zmagań Daniel Bewley po kapitalnym pościgu pokonał Dudka i
ostatecznie gospodarze wygrali 51:39 i pokazali Apatorowi miejsce w szeregu.
Drużynie Apatora wypadało jedynie przeprosić swoich kibiców za niewykorzystaną
szansę na finał. A czarę goryczy mógł osłodzić jedynie medal o który Anioły
miały potykać się z częstochowskimi Lwami.
50 : 40
Ostatnia
misja w sezonie 2023 dla Apatora Toruń, to była walka o brązowy medal DMP z
Włókniarzem Częstochowa. Niestety cały sezon Anioły spisywały się przeciętnie i
to, że zespół dotarł aż do tej fazy rozgrywek należało uznać za duży sukces.
Jednak po tym jak torunianie pokpili sprawę awansu do finału, który mieli na
wyciągnięcie ręki, po tym jak wrocławska drużyna przez kontuzje sypała się jak
domek z kart, brak medalu byłby sporym rozczarowaniem dla kibiców z grodu
Kopernika. W przypadku Włókniarza sytuacja wyglądała zgoła odmiennie. Przed
dwumeczem z Motorem Lublin nikt nie dawał im większych szans, mimo że Koziołki
jechały w pierwszym meczu osłabione brakiem Jacka Holdera. Przegrana, aż
osiemnastoma punktami na domowym owalu wybiła Lwom finały z głowy, a 58 : 32 w
drugim pojedynku dobiło zespół spod Jasnej Góry. W drużynie zapanował chaos i
wzajemne oskarżenia, a najbardziej oberwało się najmniej winnemu trenerowi
Lechowi Kędziorze, który już w trakcie sezonu zaczął być na cenzurowanym i nic
dziwnego, że chodziły słuchy, że jego dni w Częstochowie są policzone.
Niemniej oceniając szanse na tryumf, którejkolwiek z drużyn trudno było wskazać
faworyta. Nic więc dziwnego, że mobilizacja w obu ekipach była pełna nie
tylko w klubach, ale też na trybunach. Kibice Aniołów nadal wierzyli że to na
piersiach ich ulubieńców ostatecznie zawiśnie medal z brązowego kruszcu i
zawodnicy nie zawiedli, bo starcie na Motoarenie rozegrali po mistrzowsku. Co prawda początek spotkania był bardzo
wyrównany i po pierwszej serii minimalnie prowadzili częstochowianie, ale
torunianie trzymali kontakt, bo różnica wynosiła zaledwie dwa "oczka". Później
do głosu doszli już gospodarze, którzy bezlitośnie wykorzystywali błędy
Włókniarza i w połowie zawodów tablica wyników wyświetlała wynik 23:19 dla
gospodarzy.
Włókniarz jednak nie składał broni liczy na odrobienie strat w serii
poprzedzającej biegi nominowane. Najpierw Madsen z Drabikiem perfekcyjnie
rozegrali start do biegu jedenastego i choć szyki początkowo próbował pokrzyżować
im Przedpełski, a później Dudek, to Włókniarz wygrał podwójnie łapiąc kontakt
punktowy z Apatorem, jednak utracili możliwość korzystania z rezerw taktycznych.
A to oznaczało, że w kolejnych biegach nie mogli startować najlepiej puentujący
po stronie gości. Po pierwszym biegu nominowanym na MotoArenie wybuchła euforia. Mikkel Michelsen
i Maksym Drabik zostali wyraźnie na starcie, a Lampart z Przedpełskim mknęli do
mety po ośmiopunktową przewagę w meczu. Drabik szukał jeszcze okazji na poprawę
nastrojów w częstochowskim obozie, ale na niewiele się to zdało. Na domiar złego
pod koniec biegu Michelsenowi zdefektował motocykl. Włókniarz wiedział, że
dwumecz może uciec już w Toruniu. Dlatego przed ostatnim biegiem zawodnicy
starali się szukać punktów, które zmniejszą stratę przed potyczką w
Częstochowie. Ta sztuka wydawała się do wykonania szczególnie, że świetnym
startem popisał się Jakub Miśkowiak. Jednak w Apatorze był Emil Sajfutdinow,
który zapisał na swoim koncie piątą trójkę i wspólnie z Lambertem ustalił
wynik meczu na 50:40. Włókniarz mógł pluć sobie w brodę, bo trochę na własne życzenie
przegrał, aż dziesięcioma punktami. Fatalnie pojechał zwłaszcza Mikkel
Michelsen, który zdobył tylko sześć punktów i w trzech ostatnich spotkaniach nie
wygrał ani jednego wyścigu.
Dla Apatora dziesięć punktów przewagi przed rewanżem było sporą zaliczką, jednak
Włókniarz, biorąc pod uwagę to, ile na wyjazdach tracił na swojej sile Apator
nie by bez szans na odrobienie całego deficytu. Jeśli jednak torunianie pokpili
by kolejną szansę na medal i zafundowali swoim kibicom ubiegłoroczne
rozstrzygnięcie, to poziom irytacji sięgnąłby zenitu.
44
: 46 Przed
ostatnią odsłoną w sezonie 2023 w Apatorze była pełna mobilizacja, bowiem w
ostatnich latach nie było tak wielkiej szansy na zdobycie kolejnego medalu DMP.
Torunianie na własnym torze wypracowali dziesięciopunktową zaliczkę w meczu o
brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Polski i mieli wielką szansę na jej obronę,
bowiem częstochowski Włókniarz o ile sportowo był na porównywalnym poziomie, a
do tego podejmował rywala na własnym torze, to był moralnie rozbity. Wewnątrz
klubowe rozgrywki personalne, nie wpłynęły dobrze na atmosferę w drużynie, która
stała się zlepkiem indywidualności, których nikt nie potrafił zrobić zespołu.
Kompletnie bez posłuchu był Lech Kędziora, który jedną nogą był już poza klubem,
a w tej sytuacji trudno mu było wyzwolić motywację w zawodnikach. Całość próbował
scalić Michał Świącik, ale wszelkie ruchy prezesa tylko pogarszały sprawę. W Apatorze
dla odmiany, po przejęciu trenerskiej pałeczki
przez Jana Ząbika zespół złapał wiatr w żagle. Co prawda zdarzyły się
play-offowe wpadki w postaci porażki na własnym torze z Lublinem i blamaż w
meczu ze trzebioną kontuzjami Spartą Wrocław, ale za każdym razem zespół wstawał
z kolan. Mecz o brązowy medal na MotoArenie był tego przykładem. Zaraz po
spotkaniu Emil Sajfutdinow wystąpił z inicjatywą, że jak będzie potrzeba użyczy
swoich silników, by koledzy którzy mają problem sprzętowe dorzucili niezbędne
punkty do końcowego tryumfu. W Toruniu jednak pamiętali, że drużyna potrafiła zawieść oczekiwania w
najmniej oczekiwanym momencie. Przecież jeszcze kilka tygodni wcześnie, był taki moment, że nie wiadomo
było, czy Apator w ogóle awansuje do play-off, a do tego dwukrotnie przegrał w
rundzie zasadniczej. Nic więc dziwnego, że wszyscy byli bardzo zmobilizowani i już na początku
spotkania Anioły wyraźnie zaznaczyły, po co przyjechały do Częstochowy.
Inauguracyjna gonitwa padła łupem Wiktora Lamparta, a Robert Lambert przyjechał
na trzeciej pozycji. Kolejne biegi to niewielka przewaga gości i spokojna obrona
dziesięciopunktowej zaliczki. Gospodarze jednak nie poddawali się i w biegu
siódmym Michelsen znalazł w końcu sposób na Sajfutdinowa i Włókniarz wygrał 4:2 doprowadzając do remisu 21:21.
Nie zrobiło to żadnego wrażenia na Aniołach, bo w trzynastym
biegu wyprowadziły cios, który był kluczowy dla losów dwumeczu, bowiem
para Sajfutdinow – Lampart wygrała podwójnie i przyjezdni mogli przyjmować
gratulacje za wywalczenie brązowego medalu w sezonie 2023. Biegi nominowane były
już tylko formalnością, bo nie miały żadnego sportowego zaznaczenia, a jedynie
wymiar finansowy dla zawodników. Wygrali je gospodarze w stosunku 4:2 oraz 5:1,
dzięki temu mogli zapisać na swoim koncie minimalną wygraną 46:44 czym dali powody satysfakcji swoim fanom. Było to jednak
pyrrusowe zwycięstwo zespołu, który miał mocną kadrę, ale rozczarował, kończąc
sezon na 4 miejscu.
Apator stanął na najniższym stopniu podium w sezonie 2023.
Trzeba jednak przyznać, że los uśmiechał się do Apatora Toruń już od dłuższego
czasu, ale jak mówi przysłowie "szczęście sprzyja lepszym" i na koniec sezonu Anioły pomogły szczęściu i miały w garści brązowy medal.
Było to o tyle to ciekawe, że... w całym sezonie Ekstraligi 2023 toruńczycy
wygrali zaledwie sześć z dwudziestu meczów.
System rozgrywek w Ekstralidze umożliwiał jednak nawet szóstej drużynie po
rundzie zasadniczej zawalczyć o tytuł drużynowego mistrza Polski w fazie
play-off. Nie brakowało opinii, obniżało to znaczenie wyników osiąganych w
podstawowej części sezonu i sprawiało, że w końcowe rozstrzygnięcia mogła wkraść
się duża loteryjność. I faktycznie sezon 2023 przechodził do historii w tym
właśnie kontekście, bo brązowy medalista jak wspomniano wygrał zaledwie sześć
razy w dwudziestu podejściach!
Obiektywnie trzeba jednak przyznać, że Apatorowi Toruń raczej nie groził spadek,
ale już brak awansu do play-off był całkiem możliwy. A to dlatego, że pierwsza
połowa tego sezonu była znacznie poniżej możliwości zespołu. W pewnym momencie
doszło więc do zmiany na stanowisku szefa drużyny. Roberta Sawinę zastąpił Jan
Ząbik, tchnęło w żużlowców z Grodu Kopernika nowego ducha i sprawiło, że pogląd
na pewne sprawy był nieco inny.
Siedemdziesięcioletni legendarny trener od razu postawił drużynie cel, jakim
było wysokie miejsce na koniec sezonu. Wcześniej dokończyć jednak było trzeba
rundę zasadniczą. Anioły zajęły w niej piątą pozycję, co skazywało ją na jazdę w
ćwierćfinale z Motorem Lublin. Oba mecze Apator przegrał, ale okazał się lepszy
w tabeli od gorzowian i lesznian i to on awansował do strefy medalowej jako tzw.
"lucky loser". W półfinale po świetnym widowisku torunianie najpierw zremisowali
ze Spartą Wrocław, a w rewanżu dostali kolejne szanse od losu w postaci urazów
aż trzech zawodników rywali. Tym razem nie dopomogli swojemu szczęściu i z
kretesem przegrali na Dolnym Śląsku. Wobec tego szansa na przynajmniej srebrny
medal przeszła im koło nosa. W dwumeczu o brąz żółto-niebiesko-biali wzięli już
sprawy w swoje ręce i wykazali się pełną zadziornością, pewnie pokonując
Włókniarza. Wygrali u siebie różnicą dziesięciu punktów, a w Częstochowie cały
czas tę przewagę mieli pod kontrolą i jeszcze przed wyścigami nominowanymi mogli
cieszyć się z pierwszego po siedmiu latach medalu w PGE Ekstralidze.
Tak więc sukces zwieńczony tylko sześcioma zwycięstwami w całym sezonie i dwoma
remisami, zapisał się w annałach żużlowych jako coś czego dotąd nie było w
historii DMP rozgrywanych jako faza zasadnicza i play-off. Żeby znaleźć sezony,
w których sześć wiktorii dało podium, trzeba cofnąć się aż do lat 50 i 60
poprzedniego stulecia. Z tym że wówczas wszystkich spotkań w sezonie było
znacznie sporo mniej W czasach bardziej współczesnych w Ekstralidze w XXI wieku
dwa razy siedem wygranych dało medal, a było to w 2015 roku kiedy po srebro
sięgnęła Sparta Wrocław, i cztery lata później, gdy brąz trafił do Włókniarza
Częstochowa.
Podsumowując fazę
play-off można stwierdzić, że Apator hartował nerwy swoich fanów jak
wytrawny reżyser w dobrym thrillerze. Najpierw niezbyt udana runda
zasadnicza sprawiła, że torunianie do finałowej rozgrywki przestępowali z
odległego piątego miejsca, tracąc aż trzynaście punktów do ćwierćfinałowego
rywala Motoru Lublin i
piętnaście punktów do pierwszej Sparty Wrocław. Tak duża różnica punktowa
wskazywała, że "Aniołom" dużo brakowało do czołówki i można powiedzieć, że
raczej osiadły wśród ligowych średniaków i biorąc pod uwagę jak wyglądała w
ich wykonaniu runda zasadnicza, perspektywa na play-offy nie rysowała się w
zbyt jasnych barwach. Do tego żółto-niebiesko-biali nie potrafili wykorzystać problemów kadrowych przeciwnika i
podobnie jak w większości meczów rundy zasadniczej wypadli dosyć blado na
tle rywala, który zazwyczaj nadawał ton rywalizacji. Gospodarze nie
byli w stanie przejąć inicjatywy i walczyli jedynie o jak najmniejszy wymiar
kary.
To sprawiło, że bardzo długo nie zapowiadało się na to, że czwarta drużyna
poprzedniego sezonu poprawi ten wynik i że po siedmiu latach wdrapie się na podium w
Ekstralidze. Ostatecznie sztuka ta udała się i zespół mógł świetować ósmy
brązowy medal DMP.
Bohaterem sezonu był
Emil Sajfutdinow
który powrócił do żużla po rocznej banicji i obawy o jego dyspozycję przed
sezonem mogły być uzasadnione. Tymczasem
trzykrotny brązowy medalista Indywidualnych Mistrzostw Świata momentalnie
rozwiał wszelkie wątpliwości. Jeździł znakomicie, niezwykle rzadko
przytrafiały mu się gorsze chwile. W szesnastu spotkaniach był liderem pod
względem punktowym, a przecież nie można zapominać o dużej pomocy dla
kolegów w parku maszyn. Takiego lidera jak Sajfutdinow można ze świecą
szukać. Jego średnia 2,680 punktu na bieg, była najwyższą w dotychczasowej
historii MotoAreny. Można było odnieść wrażenie, że im
dłużej trwał sezon, tym trzydziestotrzylatek był coraz lepszy i lepszy na własnym torze.
Dowodzą temu choćby fenomenalne występy w półfinale (duży komplet 18
punktów) i spotkaniu o brąz (komplet 15 punktów). Ponadto Rosjanin z polskim paszportem w pięciu meczach u siebie nie znalazł
pogromcy. Wygrał indywidualnie aż 37 razy, co jest również najlepszym wynikiem
w jednym sezonie na Motoarenie.
Kluczowym momentem w sezonie można paradoksalnie określić spotkanie ósmej
kolejki w którym Apator podejmował Włókniarza z Częstochowy. Po meczu za
niewłaściwe wykonywanie obowiązków zawieszony został trener
Robert Sawina, który już wcześniej nosił się z zamiarem rezygnacji i
zaskakująco mówił przed wyjazdowymi spotkaniami w Krośnie i Lesznie: "Jeżeli
jeden z tych meczów wyjazdowych przegramy, to oddaję się do dyspozycji zarządu.
Wiadomo, że jeśli w takiej sytuacji ktoś mi zarzuca, że coś nie jest, jak być
powinno, to będę próbował, aby ten zespół znalazł kogoś lepszego". Anioły
przegrały oba spotkania, trener został na swoim stanowisku, ale po wspomnianym
zawieszeniu "Sawka" do pracy nie powrócił, a jego obowiązki przejął
Jan Ząbik,
który dotarł do swoich podopiecznych, którzy uwierzyli, że medal jest w ich
zasięgu.
Po
zdobyciu brązowego krążka, przed kolejnym sezonem, działacze Apatora choć mieli
wiele przemyśleń na temat formy niektórych zawodników, to tak naprawdę jeszcze
przed otwarciem okienka transferowego mieli podpisane umowy na rok 2024 i
dalej. Ponadto uszanowane decyzję Jana Ząbika, który podjął się prowadzenie
drużyny tylko do końca roku 2023 i zatrudniono trenera
Piotra Barona,
który dostał w prezencie dwuletnie kontrakty liderów Sajfutdinowa i Lamberta
oraz roczne umowy Dudka, Przedpełskiego i Lamparta. Jedyne roszady mogły zatem dotyczyć
juniorów. Jednak choć oficjalnie swoje obowiązki Piotr Baron zaczął
pełnić dopiero od 1 listopada, to już w październiku miał okazję dobrze poznać
swój nowy domowy obiekt i nie zamierzał czekać do wiosny by poznać
potencjał zawodników. Upadła zatem koncepcja sprowadzenie
kolejnych młodych zawodników, których tak naprawdę na żużlowej giełdzie
transferowej nie było i były menadżer Unii Leszno, ostro zabrał się do
sportowego budowania tych zawodników, których miał do dyspozycji w klubie.
Ponadto pod koniec kwietnia
przyszłego roku 16 lat kończył Antoni Kawczyński, który miał wzmocnić
młodzieżową formację Apatora, bowiem uznawany za talent zbierający dotychczas
doświadczenie w miniżużlu i DMPJ. Ku zaskoczeniu wszystkich jeszcze w październiku, korzystając z dobrej pogody
Baron zarządził kilkanaście
treningów, na których obowiązkowo stawić musieli się na nich wszyscy
młodzieżowcy, ale z okazji do jazdy skorzystali także seniorzy. Tak dużo
treningów na torze w październiku, w Apatorze Toruń nie było od dawna. Władze
klubu nie miały wyjścia i musiały znaleźć w budżecie dodatkowe pieniądze na
wynajem stadionu i pokrycie kosztów zajęć dla swoich żużlowców. Baron był bowiem
nieugięty i uznał, że tylko w ten sposób uda mu się odpowiednio przygotować
podopiecznych do kolejnych rozgrywek. Ostatecznie sezon żużlowy w Toruniu
został zakończony 26 października, choć warunki torowe nadal pozwalały na
treningi. Sztab szkoleniowy uznał jednak, że to odpowiedni czas na rozpoczęcie
przygotowań ogólnorozwojowych, a czterdziestodziewięciolatek, tak komentował
swoje pierwsze decyzje: "Mieliśmy naprawdę dobre warunki do jazdy, więc
postanowiłem, że grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Chodziło nie tylko o
pracę nad techniką, ale także dodanie zawodnikom pewności siebie i wiary we
własne umiejętności przed zimowymi przygotowaniami. Po słabym sezonie to zawsze
szczególnie ważne. Jestem przekonany, że większa liczba treningów przyniesie
określone korzyści w przyszłym roku. Wierzę w drużynę i uważam, że mamy
potencjał, by wygrywać z każdym, a październikowe treningi pozwoliły uwierzyć w
siebie także naszym młodszym zawodnikom. Nie potrzebujemy żadnych wzmocnień, by
znów walczyć o wysokie cele. Myślę, że dużo niepotrzebnych słów się wysypało na
juniorów z Torunia. Mogę powiedzieć, że na tę chwilę zrobiliśmy dwanaście
treningów wspólnie i oni postęp robią na każdym treningu, jadą coraz lepiej.
Myślę, że poradzimy sobie z tym wszystkim, mamy sporo pracy. Pojedziemy jeszcze
dwa treningi, zanim zamkniemy stadion na Motoarenie. Już wiele słów zostało
wypowiedzianych na temat tego, co było problemem dla Krzysztofa Lewandowskiego
oraz Mateusza Affelta. Prawda jest jednak taka, że spadła na nich ciężka krytyka
i to są młodzi ludzie, którym strasznie ciężko się pozbierać po słowach, gdzie
oni czytają, a nawet jeśli nie czytają komentarzy o sobie, to zawsze się
znajdzie kilka osób, które tym zawodnikom podrzucą teksty, które są po to, żeby
im dokuczyć albo jeszcze coś innego. I taki zawodnik jeden-dwa mecze nie
pójdzie, zaczyna się zamykać w sobie i są spore problemy. Pracujemy nad tym,
żeby poprawić styl jazdy tych chłopaków i, żeby uwierzyli w siebie. Myślę, że
pod względem technicznym to nie wygląda tak źle, a największym problemem u tych
chłopaków jest z całą pewnością odporność psychiczna. Dlatego tej zimy nasi
młodzi zawodnicy mają zbudować nie tylko mięśnie, ale przede wszystkim swoją
psychikę, która z pewnością ucierpiała w minionych miesiącach. Zawodnicy są tego
świadomi i na dzień dzisiejszy pokazują, że podejmują rękawice, żeby to z siebie
pozrzucać i być mocniejszymi".
Po treningach wiele mówiło się o kolejnej zmianie nawierzchni na
MotoArenie, ale ostatecznie nie zdecydowano się na ten ruch, a do
dotychczasowego materiału dosypano niewielkie ilości glinki, ale głównie po to,
by uzupełnić braki po sezonie. Nowy sztab szkoleniowy zapewniał jednak, że to w
zupełności wystarczy, by domowy tor był w trakcie sezonu sprzymierzeńcem
gospodarzy. Wniosek ten był dość zaskakujący i odbiegał od tego, co mówili
poprzedni szkoleniowcy, ale Baron nie miał wątpliwości: "materiał jest bardzo
dobry, a do dobrego ścigania brakuje jedynie odpowiedniego dbania o tor tuż
przed zawodami. Zmieniliśmy trochę sposób przygotowania nawierzchni, a dzięki
temu uruchomiły się nowe ścieżki. Już podczas Grand Prix widzieliśmy naprawdę
dobre ścigania i jestem przekonany, że podobnie będzie w przyszłym sezonie.
Miałem okazję przyjrzeć się materiałowi i moim zdaniem jest on wystarczająco
dobry. Nie potrzeba nam żadnych gruntownych zmian".
Po
sezonie
Przemysław Termiński skomentował postawę drużyny której był właścicielem:
"Co roku budujemy drużynę z myślą o walce o mistrzostwo
Polski. Mieliśmy gigantyczną szansę, by znaleźć się w finale, ale trzeba jednak
uczciwie powiedzieć, że w przekroju całego sezonu srebrny medal, to byłoby zbyt
dużo. Jednak z perspektywy planów przedsezonowych pozostał lekki niedosyt. Nasza
ekipa była budowana z myślą o zwycięstwie w Ekstralidze. Świetnie pojechaliśmy w pierwszym
półfinałowym meczu ze Spartą w Toruniu, który udało się zremisować. Gdybyśmy
wykorzystali kontuzje po stronie wrocławian w rewanżowym spotkaniu,
awansowalibyśmy do wielkiego finału. Mimo urazów Janowskiego i Wrighta coś
poszło nie tak. Pozostaje to w pamięci, ale nie roztrząsamy tego. Brązowy
medal to także zasługa mojej żony, Ilony, która jest bardzo zaangażowana i przez
cały rok mocno przeżywa wszystko, co dzieje się w Apatorze. Mam dla niej wielkie
uznanie, za to ile pracy wkłada, by wszystko w klubie funkcjonowało idealnie. Ja
nawet nie wybrałem się na ostatni mecz, bo w tym sezonie zwykle przyglądałem się
wszystkiemu z boku. Ilona jako prezes radzi sobie jednak doskonale. Klub to nasz
rodzinny biznes i mogę zapewnić, że nie ma pomysłu zmiany na stanowisku prezesa.
Wspiera nas w tym wszystkim, przyjaciel
Adam
Krużyński i sugestie by miał ambicje bycia prezesem są wyssane z palca. Ma inną pracę i nie sądzę, by chciał się w stu
procentach poświęcić klubowi. Zresztą nie ma nawet mowy o zmianie prezesa.
Role w klubie są już podzielone. Wiemy kto prowadzi klub i administrację,
kto odpowiada za finanse, kto za sferę sportową i kto negocjuje kontrakty, które
mamy zabezpieczone i jest pewne, że w roku 2024 zmian w
składzie drużyny seniorów na pewno nie będzie. Wszyscy żużlowcy mają
podpisane kontrakty z Apatorem. Jedyne negocjacje kontraktowe, jakie
prowadzimy, to te na sezon 2025. Jak na razie nie mogę nic więcej zdradzić.
Mogę jedynie powiedzieć, że mam nadzieję, że rok 2025 nie przyniesie
większych zmian w naszej drużynie.
Po kilku rundach negocjacji z miastem udało nam się ustalić warunki
współpracy. Zaszły zmiany w formule finansowania, jednak nie chciałbym
ujawniać szczegółów z uwagi na tajemnice handlowe. Klub generuje pewne zyski
związane z organizacją cyklu Grand Prix w Toruniu, ale również ponosi
koszty, w tym ryzyko związane z organizacją. Zdobycie sponsora tytularnego i
wyprzedanie wszystkich biletów to efekt ciężkiej pracy wszystkich
pracowników, w tym działu marketingu klubu. Zaznaczam, że z frekwencją
podczas rund Grand Prix bywało różnie. Niekiedy stadiony były całkowicie
puste. Na chwilę obecną nie ma pewności co do organizacji turnieju w Toruniu
w przyszłym roku. Trwają negocjacje w tej sprawie. Chociaż warunki
kontraktowe zostały mniej więcej ustalone z grupą Discovery Sports Events,
to nierozstrzygnięte pozostają kwestie organizacyjne. Wszystko zależy od
tego, czy grupa zdecyduje się zorganizować rundę zagraniczną, ponieważ
zgodnie z regulacjami nie więcej niż 30 proc. wszystkich imprez może odbywać
się w jednym kraju. Organizacja czwartego Grand Prix w Polsce wymaga
rozszerzenia liczby rund na skalę światową.
Ucinam też wszelkie spekulacje na temat sprzedaży klubu. Przez najbliższe pięć
lat nie planuję wprowadzać żadnych zmian. Oczywiście, zawsze mogą pojawić
się nieprzewidziane okoliczności, ale na ten moment sprzedaż klubu nie
wchodzi w grę. Apator będzie więc dalej klubem stabilnym, z 20-milionowym
budżetem, który przy odrobinie szczęścia będzie się liczył w walce o czołowe
lokaty i medale.
Z wielką nadzieją i dużym zaufaniem patrzę na współpracę z nowym
szkoleniowcem Apatora. Piotr od samego początku bardzo mocno wziął się za
pracę z kadrą juniorską. Od początku października trwają treningi na torze
Motoareny, które pozwolą Piotrowi ocenić ich umiejętności. Kompletuje on
także sztab trenerski specjalnie dla naszych młodzieżowców".
Z
kolei
Ilona Termińska
w rozmowie dla Radia Pik mówiła: "Zawsze jest wiara
w drużynę, ale widzimy też jej problemy, co się dzieje i jak się dzieje. Z dozą niepewności wjechaliśmy do tych finałów. Ostatnie mecze były naprawdę
widowiskowe. Wszyscy jechali na najwyższym poziomie i z potencjałem na
zwycięstwo, także to bardzo mocno cieszy i nasz ostatni rywal z Częstochowy
dużo do powiedzenia nie miał. Niestety zawsze zdarzył się nam taki mecz, gdzie jakiś zawodnik nie wykonał nawet
swojego minimalnego założenia i oczywiście tutaj, nad tym pracujemy. Widzimy
też gdzie są nasi juniorzy, ale w momencie, w którym pojawił się nowy trener w
parku maszyn, czyli pan Piotr Baron intensywność treningów wzrosła. Liczę na to,
że zakończenie sezonu, przygotowanie zimowe i później początek sezonu będzie
należał do naszych młodych zawodników. Trzeba jednak pamiętać, że sport żużlowy jest niezwykle wymagającym sportem. Jest potężna presja
zarówno otoczenia, kibiców, jak i własna, jaką nakładają na siebie
zawodnicy. Tak młodzi ludzie, jak nasza formacja juniorska nie zawsze podoła
tego rodzaju wyzwaniom. Myślę, że to oprócz ciężkiej pracy, jaką się
wykonuje na torze, w siłowni, na torze crossowym, na rowerze, trzeba wykonać
jeszcze potężną pracę związaną ze swoim rozwojem psychicznym i zapleczem,
które da taki spokój na meczach. Z perspektywy tego sezonu, to był
problem. Nasi zawodnicy słabo wypadali na meczach, natomiast dobrze i bardzo
dobrze prezentowali się na mniejszych zawodach i treningach. Z nadzieją
patrzymy w przyszłość".
Sezon
podsumował też prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski, który w obszernym
wywiadzie wykazał, że pod względem średnich wynagrodzeń dla zawodników z żużlową PGE Ekstraligą nie
może równać się nawet najbogatszą w Polsce kraju piłkarską Ekstraklasą.
Jednak piłkarska dominacja mogła czuć się zagrożona, bo żużlowe kluby bogaciły się w niesamowitym
tempie i już w kolejnym roku zdecydowana większość z nich miał pochwalić się budżetami na poziomie powyżej 20 milionów złotych. A najbogatszy klub
mógł osiągnąć niewyobrażalną dotąd granicę 30 milionów złotych. Była to gigantyczna kwota, bo przecież najlepsze żużlowe kluby
miały do odjechania jedynie 20 meczów rocznie, a w kadrze pierwszego zespołu
było zaledwie pięciu
seniorów. jednak mimo tego w roku 2024 może się okazać, że przyszłoroczny mistrz Polski na żużlu,
będzie dysponował budżetem wyższym od nawet siedmiu klubów piłkarskich, a przecież w piłkarskich
rozgrywkach są 34 mecze ligowe, a do tego dochodzą także rozgrywki
w pucharach. W kadrze każdego z zespołów znajduje się nawet 30 zawodników. Jak
to wyglądało w Apatorze Toruń. Otóż władze klubowe przyznały, że w roku 2024 budżet ich klubu wyniesie przynajmniej 22 mln złotych
i kwota ta nie
pozwala, by klub włączył się do walki o mistrzostwo Polski. Gdyby torunianie
chcieli postraszyć faworytów rozgrywek, czyli Motor Lublin czy
Spartę Wrocław, musieliby dysponować przynajmniej trzema miliona więcej.Wynikało
to z tego, że w żużlu zawodnicy ze swoich wynagrodzeń sami musieli zadbać o
opłacenie mechaników, kupno i remont sprzętu, a koszty te wahały się od 400 tys.
złotych do nawet 1,5 mln złotych rocznie. W rozgrywkach AD 2023 nawet najsłabiej zarabiający ligowcy
byli zatem w stanie zainkasować z klubów 1-1,2 mln złotych. Ich wynagrodzenie wynosiło
500 tys. zł. za podpis i 6 tysięcy złotych za punkt, a dotyczyło to tylko i
wyłączenie zawodników, którzy dopiero wchodzili do ligi, a na swoim koncie nie
mieli wielkich sukcesów.
Liderzy bowiem po każdym meczu wystawiali faktury opiewające na
150-180 tysięcy złotych (od 10 do nawet 14 tysięcy złotych za punkt). To
sprawiło, że w sumie
dwunastu zawodników ligi zgarnęło więcej niż 2,5 miliony złotych.
Niekwestionowanym liderem na liście płac był oczywiście Bartosz Zmarzlik (Lublin), którego kontrakt
był tajemnicą, ale w środowisku mówiło się, że za sezon
inkasuje od 6 do 7 milionów złotych. Osiągając znakomite wyniki, drugie
miejsce zajął Rosjanin z polskim paszportem Emil Sajfutdinow (Toruń), który
mógł liczyć nawet na 3,5 mln złotych.
Tonie nie był jednak koniec, bo zawodnicy spore pieniądze zarabiali także w rozgrywkach
Grand Prix, lidze szwedzkiej, a dodatkowo każdy z nich miał kilku
dużych sponsorów.
O tym, czy i jak długo będzie trwał ten znakomity czas dla żużla, czy stawki co roku będą
wzrastały o kolejne 10-20 procent, decydować miały rezultaty rozpoczynających się
właśnie negocjacji w sprawie nowego kontraktu telewizyjnego. Na mocy obecnie
obowiązującej umowy, w cztery lata kluby dostały do podziału 242 mln złotych. Z
pieniędzy tych finansowały po części swoją działalność, ale przede wszystkim
miały przeznaczyć ja na poprawę infrastruktury i szkolenie kolejnych młodych
żużlowców.
W
szkoleniowy trend wkomponowała się również firma Red Bull, która w roku 2023 Bull została oficjalnym partnerem rozgrywek Ekstraligi i
powołała do życia program Red Bull Juniorskie Asy. Główną inicjatywą
nowego partnera ligi było wspieranie młodych polskich zawodników
startujących w najlepszej żużlowej lidze świata. Ambasadorem inicjatywy
został Maciej Janowski - indywidualny mistrz świata juniorów z 2011 r.,
wielokrotny mistrz Polski, brązowy medalista mistrzostw świata w sezonie
2022. W ramach programu sezon młodzi żużlowcy przez cały sezon zbierali
punkty na podstawie zajmowanych miejsc w każdym drugim biegu meczu, w którym
rywalizowali wyłącznie juniorzy. Dodatkowo, podczas każdego ze spotkań w
sezonie, widzowie poprzez aplikację Ekstraligi mogli głosować na najlepszego
juniora danego meczu. Głównymi nagrodami w programie były: vouchery na zakup
silnika do motocykla żużlowego, konsultacje z tunerem i pięciodniowy pobyt w
centrum treningowym Red Bull Athlete Performance Center w austriackim
Thalgau, gdzie badania przechodzili czołowi sportowcy świata - między innymi
Max Verstappen (F1), Lindsey Vonn (narciarstwo alpejskie), Marc Marquez (Moto
GP) i wielu innych. Miejsce to odwiedził także żużlowiec Sparty Wrocław,
Maciej Janowski: "Jestem pewien, że zwycięzca programu Red Bull
Juniorskie Asy będzie zachwycony. Red Bull Athlete Performance Center to
medyczne centrum przygotowań, w którym najlepsi zawodnicy z całego świata
testują swoje organizmy. Tam nie ma żartów, specjalistom nie umknie
najdrobniejszy szczegół, nie da się tam nikogo oszukać. To absolutny top i
niezastąpiona skarbnica wiedzy o swoim własnym organizmie".
Zadowolenia z tego projektu nie krył Wojciech Stępniewski, prezes
Ekstraligi: "Współpraca z globalną marką, którą jest Red Bull, to dla
nas nobilitacja. Wpisuje się to w strategię marketingową Ekstraliga 3.0,
ponieważ stawiamy na szkolenie i rozwój młodych zawodników, co przekłada się
na obecność polskich juniorów w składach drużyn Ekstraligi, rozgrywki U24
Ekstraligi z ich udziałem, a także całą piramidę szkoleniową obejmującą
treningi i szkolenie oraz starty w zawodach miniżużlowych, 250 cc, jak
również 500 cc. Uważamy, że tego typu partner jest też wielką szansą dla
młodych zawodników. Partnerstwo Ekstraligi i Red Bulla obejmować będzie
również obecność marki w grafice telewizyjnej podczas meczów, świadczenia
marketingowe, a także produkcję dodatkowych treści, które będą dostępne w
kanałach social media Ekstraligi oraz w kanałach Red Bulla, między innymi na
stronie
www.redbull.pl/asy".
Pierwszym zwycięzcą ciekawej inicjatywy został: Mateusz Cierniak
M-ce | Zawodnik | Klub | 1m | 2m | 3m | 4m | Mecze | Pkt | Bon | Średnia |
1 | Cierniak Mateusz | LUB | 16 | 2 | 2 | 0 | 20 | 54 | 3 | 1,831 |
2 | Kowalski Bartłomiej | WRO | 13 | 4 | 2 | 0 | 20 | 49 | 1 | 1,716 |
3 | Paluch Oskar | GOR | 8 | 6 | 1 | 0 | 16 | 37 | 1 | 1,365 |
4 | Ratajczak Damian | LES | 7 | 4 | 1 | 4 | 16 | 30 | 0 | 1,182 |
5 | Karczewski Franciszek | CZE | 5 | 4 | 5 | 2 | 16 | 28 | 2 | 0,917 |
6 | Pludra Kacper | GRU | 4 | 6 | 2 | 1 | 14 | 26 | 1 | 1,393 |
7 | Lewandowski Krzysztof | TOR | 2 | 5 | 9 | 1 | 17 | 25 | 2 | 0,754 |
8 | Bartkowiak Mateusz | GOR | 2 | 4 | 4 | 2 | 12 | 18 | 6 | 0,941 |
9 | Kupiec Kajetan | CZE | 3 | 3 | 3 | 2 | 14 | 18 | 4 | 0,935 |
10 | Zieliński Denis | KRO | 1 | 5 | 3 | 2 | 11 | 16 | 2 | 0,950 |
11 | Affelt Mateusz | TOR | 1 | 3 | 6 | 7 | 18 | 15 | 2 | 0,528 |
12 | Sadurski Krzysztof | KRO | 2 | 2 | 4 | 4 | 14 | 14 | 4 | 1,120 |
13 | Bańbor Bartosz | LUB | 1 | 5 | 1 | 2 | 10 | 14 | 4 | 0,951 |
14 | Mencel Antoni | LES | 1 | 2 | 6 | 3 | 13 | 13 | 4 | 0,795 |
15 | Grzelak Kacper | LUB | 1 | 3 | 3 | 2 | 10 | 12 | 3 | 0,674 |
16 | Łobodziński Kacper | GRU | 1 | 2 | 4 | 3 | 10 | 11 | 4 | 1,000 |
17 | Halkiewicz Kacper | CZE | 0 | 3 | 3 | 4 | 10 | 9 | 1 | 0,625 |
18 | Bańdur Szymon | KRO | 1 | 2 | 0 | 0 | 3 | 7 | 0 | 0,600 |
19 | Małkiewicz Kevin | WRO | 1 | 1 | 1 | 3 | 7 | 6 | 1 | 0,760 |
20 | Rafalski Wiktor | GRU | 0 | 1 | 2 | 1 | 4 | 4 | 2 | 1,000 |
21 | Andrzejewski Kacper | WRO | 0 | 1 | 2 | 4 | 7 | 4 | 1 | 0,192 |
22 | Jabłoński Hubert | LES | 0 | 1 | 2 | 0 | 3 | 4 | 1 | 0,769 |
23 | Stojanowski Jakub | GOR | 0 | 1 | 1 | 1 | 4 | 3 | 1 | 0,545 |
24 | Panicz Mateusz | WRO | 0 | 0 | 2 | 4 | 6 | 2 | 0 | 0,211 |
25 | Rumiński Oskar | TOR | 0 | 0 | 1 | 3 | 5 | 1 | 0 | 0,222 |
Po sezonie na corocznej Gali Ekstraligi wyróżniono również pozostałych zawodników oraz zespoły.
![]() Grzegorz Zengota (Leszno) - 25,68% Oskar Fajfer (Gorzów) - 24,42% Bartosz Bańbor (Lublin) - 19,41% Bartłomiej Kowalski (Wrocław) - 18,27% Jack Holder (Lublin) - 6,63% |
![]() Mateusz Cierniak (Lublin) - 40,25% Bartłomiej Kowalski (Wrocław) - 34,87% Oskar Paluch (Gorzów) - 15,57% Damian Ratajczak (Leszno) - 4,20% Kacper Pludra (Grudziądz) - 3,24% |
![]() Maciej Kuciapa (Lublin) - 26,87% Stanisław Chomski (Gorzów) - 24,50% Dariusz Śledź (Wrocław) 19,54% Jan Ząbik (Toruń) - 17,76% Piotr Baron (Leszno) - 6,33% |
![]() Martin Vaculik (Gorzów) - 25,00% Daniel Bewley (Wrocław) - 23,38% Jack Holder (Lublin) - 14,14% Leon Madsen (Częstochowa) - 11,78% Fredrik Lindgren (Lublin) - 11,21% |
![]() Tony Briggs
|
![]() Bartosz Zmarzlik (Lublin) - 31,27% Emil Sajfutdinow (Toruń) - 15,95% Janusz Kołodziej (Leszno) - 14,74% Dominik Kubera (Lublin) - 12,18% Szymon Woźniak (Gorzów) - 10,91% |
![]() Platinum Motor Lublin |
![]()
Robert Lambert |
![]() Enea Stal Gorzów Wielkopolski |
|
|||||||||||||||
Ś W I A T |
2023-cykl | 2023-cykl | 2023-xx-xx | 2023-xx-xx | 2023-07-29 | 2023-08-11 | 2023-xx-xx | ||||||||
IMŚ - SGP | IMŚJ-U21-SGP2 | IMŚJ-U16-SGP3 | IMŚJ-U13-SGP4 | DMŚ - SWC | DMŚJ - SON2 | MŚPJ | |||||||||
![]() ![]() |
![]() ![]() ![]() |
torunianie nie stratowali w finale |
torunianie nie stratowali w finale |
-![]() |
torunianie nie stratowali w finale |
torunianie nie stratowali w finale |
|||||||||
|
|||||||||||||||
E U R O P A |
2023-cykl | 2023-08-19 | 2023-04-22 | 2023-07-22 | 2023-09-02 | 2023-10-01 | |||||||||
IME - SEC | IMEJ | DME | DMEJ | MEPJ | MEP | ||||||||||
![]() |
![]() ![]() |
torunianie nie stratowali w finale |
torunianie nie stratowali w finale |
torunianie nie stratowali w finale |
torunianie nie stratowali w finale |
||||||||||
|
|||||||||||||||
P O L S K A |
2023-cykl | 2023-04-01 | 2023-08-30 | 2023-04-02 | 2023-09-20 | 2023-cykl | |||||||||
IMP | IMME | MIMP | MPPK | MMPPK | DMPJ | ||||||||||
![]() ![]() |
![]() ![]() ![]() ![]() |
torunianie nie stratowali w finale |
![]() ![]() ![]() |
torunianie nie stratowali w finale |
![]() ![]() |
||||||||||
|
|||||||||||||||
K A S K I |
2023-05-06 | 2023-05-01 | 2023-05-03 | ||||||||||||
Złoty Kask | Srebrny Kask | Brązowy Kask | |||||||||||||
![]() ![]() |
![]() |
![]() ![]() |
|||||||||||||
|
|||||||||||||||
I N N E |
2023-cykl | 2023-cykl | 2023-03-25 | 2023-03-26 | 2023-05-01 | 2023-05-03 | 2023-05-10 | 2023-07-08 | 2023-07-08 | 2023-10-14 | |||||
Turniej Zaplecza Kadry Juniorów |
Nice Cup |
Mistrzostwa Piotra Protasiewicza |
Kryterium Asów |
ebebe PSŻ Poznań - - Gwiazdy 1 i 2 ligi |
Polska - Australia |
Test toru na PGE Narodowym |
Polska - Reszta Świata |
Turniej na rzecz Andrieja Kudriaszowa |
XV-lecie Startów T.Musielaka |
||||||
![]() |
![]() |
![]() ![]() ![]() |
![]() ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
||||||
|
WYNIKI
MECZÓW ROZEGRANYCH Z UDZIAŁEM TORUŃSKIEJ DRUŻYNY W SEZONIE 2023
![]() |
Kolejka |
![]() |
||||
2023-04-08 |
![]() ![]() Toruń - Gorzów |
47 : 43 |
I runda zasadnicza |
2023-04-18 przeł. 2023-05-08 |
49 : 41 | |
2023-04-16 przeł. 2023-04-27 |
![]() ![]() Krosno - Toruń |
50 : 40 |
II runda zasadnicza |
2023-04-25 |
![]() ![]() Toruń - Leszno |
47 : 43 |
2023-04-23 |
![]() ![]() Toruń - Wrocław |
38 : 52 |
III runda zasadnicza |
2023-05-02 |
![]() ![]() Lublin - Toruń |
40 : 25 |
2023-04-28 |
![]() ![]() Leszno - Toruń |
49 : 41 |
IV
runda zasadnicza |
2023-05-09 |
![]() ![]() Toruń - Cze-wa |
45 : 45 |
2023-05-05 |
![]() ![]() Toruń - Grudziądz |
52 : 38 |
V runda zasadnicza |
2023-05-16 |
![]() ![]() Krosno - Toruń |
53 : 37 |
2023-05-21 |
![]() ![]() Toruń - Lublin |
46 : 44 |
VI runda zasadnicza |
2023-05-23 |
![]() ![]() Toruń - Gorzów |
43 : 47 |
2023-05-28 |
![]() ![]() Cze-wa - Toruń |
49 : 41 |
VII runda zasadnicza |
2023-05-30 |
![]() ![]() Wrocław - Toruń |
43 : 47 |
2023-06-25 |
![]() ![]() Toruń - Cze-wa |
44 : 46 |
VIII runda zasadnicza |
2023-06-06 |
![]() |
Toruń pauzował |
2023-06-11 |
![]() ![]() Lublin - Toruń |
59 : 31 |
IX runda zasadnicza |
2023-06-13 |
![]() ![]() Toruń - Ostrów |
43 : 47 |
2023-06-18 |
![]() ![]() Grudziądz - Toruń |
50 : 40 |
X runda zasadnicza |
2023-06-20 |
![]() ![]() Ostrów - Toruń |
27 : 21 |
2023-06-30 |
![]() ![]() Toruń - Leszno |
53 : 37 |
XI runda zasadnicza |
2023-06-27 |
![]() |
Toruń pauzował |
2023-07-09 |
![]() ![]() Wrocław - Toruń |
57 : 33 |
XII runda zasadnicza |
2023-07-04 |
![]() ![]() Toruń - Wrocław |
66 : 23 |
2023-07-21 |
![]() ![]() Toruń - Krosno |
58 : 32 |
XIII runda zasadnicza |
2023-07-11 |
![]() ![]() Gorzów - Toruń |
50 : 40 |
2023-08-04 |
![]() ![]() Gorzów - Toruń |
45 : 45 |
XIV
runda zasadnicza |
2023-07-18 |
![]() ![]() Toruń - Krosno |
45 : 45 |
2023-08-13 ćwierćfinał play-off |
![]() ![]() Toruń - Lublin |
42 : 47 |
XV
runda ćwierćfinałowa |
2023-08-01 przeł. 2023-09-01 |
![]() ![]() Cze-wa - Toruń |
46 : 44 |
2023-08-20 ćwierćfinał play-off |
![]() ![]() Lublin - Toruń |
49 : 41 |
XVI runda ćwierćfinałowa |
2023-08-08 |
![]() ![]() Toruń - Lublin |
41 : 49 |
2023-08-27 półfinał play-off |
![]() ![]() Toruń - Wrocław |
45 : 45 |
XVII runda półfinałowa |
2023-08-15 |
![]() ![]() Toruń - Grudziądz |
49 : 41 |
2023-09-10 półfinał play-off |
![]() ![]() Wrocław - Toruń |
51 : 39 |
XVIII runda półfinałowa |
2023-08-22 |
![]() ![]() Leszno - Toruń |
63 : 27 |
2023-09-17 |
![]() ![]() Toruń - Cze-wa mecz o 3 miejsce |
50 : 40 |
XIX runda finałowa |
Pkt. Duże+Bon |
Tabela U24 po rundzie
zasadniczej Torunianie nie awansowali do finału |
Pkt. małe |
28+7 | Krosno | +178 | ||||
Lublin - Wrocław finał play-off |
51 : 39 | 22+6 | Gorzów | +117 | ||
21+5 | Ostrów | +79 | ||||
19+6 | Leszno | +114 | ||||
2023-09-23 przeł. 2023-09-24 |
![]() ![]() Cze-wa - Toruń mecz o 3 miejsce |
46 : 44 |
XX runda finałowa |
15+4 | Lublin | +9 |
14+2 | Grudziądz | -33 | ||||
13+3 | Częstochowa | -66 | ||||
Wrocław - Lublin finał play-off |
55 : 35 | 10+1 | Toruń | -50 | ||
2+0 | Wrocław | -348 | ||||
Finał |
Gorzów - Krosno Krosno - Gorzów |
49 : 40 49 : 41 |
KADRA
TORUŃSKICH ANIOŁÓW W SEZONIE 2023
Zawodnik - Działacz | rozgrywki | mecze | biegi | punkty | bonusy |
średnia biegowa |
miejsce w ligowym rankingu |
|
|||||||
SAJFUTDINOW Emil |
![]() |
20 | 106 | 252 | 7 | 2,443 | 2 |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
LAMBERT Robert |
![]() |
20 | 102 | 179 | 15 | 1,902 | 19 |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
DUDEK Patryk |
![]() |
20 | 97 | 162 | 9 | 1,763 | 24 |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
PRZEDPEŁSKI Paweł |
![]() |
20 | 89 | 119 | 15 | 1,506 | 35 |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
LAMPART Wiktor |
![]() |
18 | 74 | 85 | 15 | 1,351 | 40 |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
|
|||||||
LEWANDOWSKI Krzysztof |
![]() |
19 | 61 | 43 | 3 | 0,754 | 52 |
![]() |
15 | 65 | 114 | 9 | 1,892 | 20 | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
AFFELT Mateusz |
![]() |
19 | 53 | 23 | 5 | 0,528 | 54 |
![]() |
16 | 72 | 89 | 10 | 1,375 | 43 | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
RUMIŃSKI Oskar |
![]() |
10 | 9 | 2 | - | 0,222 | nklas(20) |
![]() |
16 | 63 | 58 | 8 | 1,048 | 51 | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
CZAJKOWSKI Kacper |
![]() |
- | - | - | - | - | - |
![]() |
10 | 6 | 0 | 0 | 0,000 | nklas(36) | |
![]() ![]() ![]() |
W roku 2023 startował tylko w rozgrywkach U24 oraz DMPJ. Niestety u Kacpra, chęci bycia żużlowcem, nie szły w parze z
zapleczem sprzętowym i umiejętnościami. Zawodnik potrafił poprawnie
przejechać cztery okrążenia, ale w rywalizacji z rówieśnikami znacznie
odstawał. Nie było w nim widocznej odwagi i czasem młodzieńczej fantazji,
która cechowała innych młodych jeźdźców. |
||||||
|
|||||||
PORTNER Emil |
![]() |
1 | 2 | 1 | - | 0,500 | nklas(17) |
![]() |
10 | 45 | 70 | 5 | 1,667 | 31 | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
HEISELBERG Nicolai |
![]() |
6 | 7 | 4 | 1 | 0,714 | nklas(10) |
![]() |
15 | 70 | 131 | 5 | 1,943 | 18 | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
CHLUPAĆ Petr |
![]() |
- | - | - | - | - | - |
![]() |
13 | 61 | 90 | 14 | 1,705 | 30 | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
HENRIKSSON Casper |
![]() |
- | - | - | - | - | - |
![]() |
2 | 10 | 21 | 4 | 2,500 | nklas(1) | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
McGULINNESS Brayden |
![]() |
- | - | - | - | - | - |
![]() |
2 | 9 | - | 0 | 0,000 | nklas(39) | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
PEDERSEN Bastian |
![]() |
- | - | - | - | - | - |
![]() |
14 | 58 | 88 | 8 | 1,655 | 33 | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
COOK Zach |
![]() |
- | - | - | - | - | - |
![]() |
- | - | - | - | - | - | |
![]() ![]() ![]() |
Dobra postawa w młodzieżowej lidze skłoniła działaczy w Toruniu do dania mu
szansy w roku 2024, więc młody Kangur pozostał w drużynie
toruńskiej, ale ostatecznie w rozgrywkach U24 się nie pojawił. CO prawda
pojawiła się szansa na jego występy, ale kolizja terminów sprawiła, że nie
pojawił się mieście Kopernika. Startował jednak
w Anglii, gdzie w jednym z meczów Daniel Bewley spowodował jego upadek. Zawodnik
co prawda nie ucierpiał, ale jego sprzęt nadawał się do kasacji. Anglik zachował
się jednak bardzo fair i zaoferował pomoc finansową w odbudowaniu parku
maszyn młodego Australijczyka na dorobku. |
||||||
|
|||||||
BREŃSKI Jakub |
![]() |
- | - | - | - | - | - |
![]() |
- | - | - | - | - | - | |
![]() ![]() |
W roku 2024 pod okiem nowego trenera Piotra
Barona miał rozwijać swoje umiejętności i walczyć o ligowy skład z
Mateuszem Affeltem i
Oskarem
Rumińskim, oraz
Antonim Kawczyńskim. |
||||||
KAWCZYŃSKI Antoni |
![]() |
- | - | - | - | - | - |
![]() |
- | - | - | - | - | - | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
SŁOMCZEWSKI Borys |
![]() |
- | - | - | - | - | - |
![]() |
- | - | - | - | - | - | |
![]() ![]() ![]() |
|
||||||
![]() TERMIŃSKI Przemysław właściciel klubu |
Właściciel klubu od kilku sezonów zarządza klubem z tylnego siedzenia. Całą władzę w klubie przekazał żonie oraz przyjacielowi Adamowi Krużyńskiemu. Niemal całkowicie zniknął z mediów, a gdy się pojawiał komentował zaistniałe fakty w sposób wyważony i nie dający podstaw do dziennikarskiej nadinterpretacji. To sprawiło, że medialna atmosfera wokół klubu, dla którego poświęcał swój czas i pieniądze zaczęła się oczyszczać. Można było odnieść wrażenie, że wielu komentatorów żużlowych wydarzeń zapomniało o czasem nieco kpiących wypowiedziach, Pana Przemka, które miały być ciętą ripostą dla szukających sensacji dziennikarzy. Kibice z kolei po latach zrozumieli, że prowadzenie drużyny żużlowej i jej sukcesy nie zależą tylko od tego kto kieruje klubem, ale od wielu innych czynników, a często też zbiegów okoliczności i wykorzystanych szans jakie pojawiały się w trakcie sportowej rywalizacji. Dlatego, gdy Termiński powiedział: "Ucinam też wszelkie spekulacje na temat sprzedaży klubu. Przez najbliższe pięć lat nie planuję wprowadzać żadnych zmian. Oczywiście, zawsze mogą pojawić się nieprzewidziane okoliczności, ale na ten moment sprzedaż klubu nie wchodzi w grę. Apator będzie więc dalej klubem stabilnym, z 20-milionowym budżetem, który przy odrobinie szczęścia będzie się liczył w walce o czołowe lokaty i medale", o toruńskim klubie można było powiedzieć, że należy do grona średnio zamożnych, ale stabilnych finansowo ośrodków żużlowych, prowadzonych silną ręką właściciela znającego smak sportowej porażki, ale ciągle żądnego sukcesów jakim jest DMP, | ||||||
![]() TERMIŃSKA Ilona prezes |
Pani Prezes należała do wąskiego grona kobiet mających bardzo duży wpływ na to co dzieje się w polskim żużlu. Oczywiście największy wpływ miała na decyzje w Toruniu i po sezonie brązowy medal to również zasługa pani prezes, która potrafiła otoczyć się osobami kompetentnymi, a przede wszystkim znającymi się na organizacji żużlowego klubu. Wart podkreślenia jest fakt, że zespół prowadzony pod rządami Pani Ilony od lat uchodzi za solidny ośrodek żużlowy. Zawodnicy nigdy nie narzekają na terminowe regulowanie płatności. Jest to efektem zbilansowanego zarządzania finansami i jakością sportową kontraktowanych zawodników. Co prawda nie zawsze wiąże się to z walką o złoty medal DMP, ale Apator niemal co roku wymieniany jest jako pretendent do walki o medale. W sezonie 2023 Pani Prezes potrafiła też zachować zimną krew i nie ulegała niepotrzebnym emocjom, gdy drużyna nie potrafiła wejść na wysoki poziom sportowy lub gdy trzeba było podejmować szybkie decyzje donośnie sztabu szkoleniowego. Był to jednak na pewno ciężki okres, ale wsparcie jakie płynęło od współdecydentów było ogromne. Zarówno właściciel jak i Adam Krużyński, ale też pracownicy zatrudnieni w klubie zawsze wspierali Panią Ilonę radą i pomysłami, a to świadczyło o poprawnych relacjach w klubowych i doskonałej atmosferze wokół toruńskiego żużla, nawet gdy niektóre szukający taniej klikalności media, próbowały insynuować zupełnie inną rzeczywistość. | ||||||
![]() SAWINA Robert trener drużyny |
Niestety sezon 2023 nie poukładał się po myśli Sawki. Drużyna męczy się z kolejnymi rywalami i choć cały czas była w grze o play-off, to był to raczej efekt jeszcze gorszej postawy Grudziądza i Krosna. Nie było to jednak winą trenera, bowiem bez formy był Paweł Przedpełski, zaplecze sprzętowe Patryka Dudka było ponurą porażką, a juniorzy można napisać tradycyjnie nie należeli nawet do ligowych średniaków. Tym samym Apator na własne życzenie przegrywał i z każdym meczem komplikował swoją sytuację w tabeli. Po ósmej kolejce rundy zasadniczej, kiedy to zastrzeżenia względem toruńskiej nawierzchni doprowadziły do wszczęcia postępowania przez Komisję Orzekającą Ligi, która oceniła, że trener niewłaściwe wykonywał swoje obowiązki i otrzymał karę zawieszenia na miesiąc. Decyzja ta oznaczała, że Robert nie mógł prowadzić toruńskiego zespołu w meczach Ekstraligi i klub z Grodu Kopernika zmuszony był znaleźć zastępstwo za pięćdziesięciodwulatka. Na tej pozycji wielu widziało Tomasza Zielińskiego, ale ostatecznie władze klubu postawiły na siedemdziesięciosiedmioletnią legendę klubu - Jana Ząbika. Po zawieszeniu Robert nie powrócił do zespołu, bowiem za porozumieniem stron rozstał się w przyjacielskiej atmosferze z toruńskim klubem, a jego obowiązki do końca sezonu przejął Jan Ząbik. Dwa lata trenerskiej pracy Roberta w Toruniu trudno doszukiwać się błędów. Odpowiadał on za pierwszą drużynę, a ta na skutek różnych perturbacji, na które trener nie miał wpływu (zawieszenie Emila) lub miał wpływ niewielki (niedyspozycja sprzętowa zawodników) nie zawsze spełniała pokładane w niej nadzieje. Jedyny błąd jaki popełnił Sawina to niefortunne oddanie się do dyspozycji zarządu po dwóch przegranych ze Spartą Wrocław i Wilkami Krosno. Znalazł się wówczas w ogniu krytyki. Zaczęto rozliczać go za pojedyncze mecze, ustawienia meczowe zawodników i rotowanie numerami startowymi. Robert podjął próbę polemiki z tymi opiniami, ale nie miało to większego sensu i wykazał dużą odwagę rezygnując z prowadzenia drużyny, bowiem widział, że ta pod wodzą Jana Ząbika radzi sobie doskonale, a dobro drużyny cały czas było dla Niego najważniejsze. |
||||||
![]() ZĄBIK Jan trener drużyny |
Gdy wydawało się, ze siedemdziesięciosiedmiolatek raczej myśli o trenerskiej emeryturze niespodziewanie w roku 2023 powrócił do prowadzenia pierwszego zespołu, po tym jak z fotelem trenera w Apatorze z początkiem sierpnia pożegnał się Robert Sawina. Pod wodzą Pana Jana, drużyna najpierw awansowała do fazy play-off, a później do półfinału Ekstraligi, choć była skazywana na porażkę. Wielu mówiło, że Ząbik dokonał niemożliwego. Pod ręką żużlowego seniora odrodził się Paweł Przedpełski, który notował przeciętny sezon i okrzyknięto go ojcem sukcesu Apatora. Choć ostatecznie Apator przegrał dwa mecze półfinałowe i ćwierćfinałowe, to jednak ze słabymi juniorami, słabym w rundzie zasadzniczej Wiktorem Lampartem, bezbarwnym przez cały sezon Patrykiem Dudkiem oraz wspomnianym Pawłem Przedpełskim zdołał ograć w walce o brąz Włókniarza Częstochowa. Duża była w tym zasługa doświadczonego szkoleniowca, który za sprawą bardzo dobrej komunikacji, zaszczepił w zawodnikach ducha walki. "Żużlowcy na papierze byli naprawdę na medal, ale w pewnym momencie wszystko się rozjechało. Robert Sawina był bardzo zaangażowany w przygotowanie toru. Być może to się nagle rozmyło i zaczęliśmy przegrywać. Później przejąłem po nim stery. Wówczas porozmawiałem z drużyną i doszliśmy do wniosku, że razem możemy coś osiągnąć. Przede wszystkim dużo dyskutowałem z zawodnika o tym, jak to wszystko naprawić" - mówił po zdobyciu brązowego medalu Jan Ząbik. Warto także zwrócić uwagę na dużą różnicę pokoleniową pomiędzy podopiecznymi a trenerem. Każdy z nich mógłby być spokojnie wnukiem, a może nawet prawnukiem prawie osiemdziesięcioletniego dziarskiego Pana, który nie ukrywał, że bardzo ważna jest umiejętność dotarcia do młodych zawodników. Jego zdaniem jednych trzeba czasami "pogłaskać", a innym dać przysłowiowego klapsa. Aczkolwiek przede wszystkim trzeba z nimi dużo rozmawiać i być dla nich partnerem. Powrót na żużlowe podium nie oznaczał jednak, że Jan Zabik na dłużej zagości w toruńskim parkingu, bowiem podejmując się misji prowadzenia zespołu zastrzegał, że swoją rolę będzie pełnił tylko do końca sezonu, bowiem miał świadomość swojego wieku. Dlatego po sezonie zespół przejął Piotr Baron - wychowanek Jana Ząbika, który ani myślał odchodzić na emeryturę, gdyż powtórzył co co powiedział wcześniej w wywiadzie - nie potrafi spokojnie usiąść z pilotem i zawsze każdemu służy radą" "Dalej chcę się zajmować młodzieżą, ponieważ to kocham. Widzę, jak ci chłopacy rosną od podstaw. Ich późniejsze sukcesy są ogromną satysfakcją dla trenera". |
||||||
2023-04-17 Ostrów - egzamin na licencję "Ż"
2023-04-24 Toruń -
egzamin na licencję "Ż"
2023-05-27 Toruń -
egzamin na licencję "Ż"
2023-06-25 Rybnik - egzamin na licencję
2023-06-27 Wyniki egzaminu na licencję Ż:
2023-08-30 Częstochowa -
egzamin na licencję "Ż"
2023-09-27 Wrocław - egzamin na licencję
"Ż" |
Toruńskie podprowadzające w sezonie 2023
Podprowadzająca Apatora Toruń, Karolina
Szwajłyk została Miss Startu PGE Ekstraligi na sezon 2023.
Dwudziestoczterolatka pochodzi z Bydgoszczy, ale w konkursie reprezentowała
klub z Torunia, gdzie podczas rozgrywek Ekstraligi pełniła rolę
podprowadzającej. W tegorocznym głosowaniu kibiców, którzy wybierali
najpopularniejsze podprowadzające PGE Ekstraligi, uczestniczyły 22 kandydatki z
ośmiu klubów. Karolina Szwajłyk wygrywając, uzyskał 18,45 proc. głosów. Na
drugim miejscu uplasowała się przedstawicielka MOTORU Lublin, Wiktoria
Przybylska, a kolejne miejsca zajęły Natalia Furtek z Krosna i Magdalena Strąkowska
- również z Torunia.
TABELA
PGE
EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2023
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
![]() |
Betard Sparta Wrocław | 14 | 12 | 0 | 2 | 24 | 6 | 30 | +124 |
![]() |
Platinum Motor Lublin | 14 | 11 | 0 | 3 | 22 | 6 | 28 | +187 |
![]() |
Moje Bermudy Stal Gorzów | 14 | 7 | 2 | 5 | 16 | 4 | 20 | +54 |
![]() |
Tauron Włókniarz Częstochowa | 14 | 6 | 3 | 5 | 15 | 3 | 18 | +11 |
![]() |
for Nature Solution Apator Toruń | 14 | 5 | 1 | 8 | 11 | 4 | 15 | -42 |
![]() |
Fogo Unia Leszno | 14 | 5 | 0 | 9 | 10 | 1 | 11 | -98 |
![]() |
Zooleszcz GKM Grudziądz | 14 | 3 | 2 | 9 | 8 | 2 | 10 | -61 |
![]() |
Celfast Wilki Krosno | 14 | 3 | 0 | 11 | 6 | 1 | 7 | -175 |
OSTATECZNA TABELA PGE EKSTRALIGI ŻUŻLOWEJ W SEZONIE 2023
bilans zwycięstw i przegranych oraz
małych punktów ma charakter czysto poglądowy
w drugiej fazie rozgrywek rywalizacja odbywała się systemem play-off
zespół | mecze | zw. | rem. | por. |
pkt duże |
bon. | razem |
pkt małe |
|
![]() |
Platinum Motor Lublin | 20 | 17 | 0 | 3 | 34 | 9 | 43 | +276 |
![]() |
Betard Sparta Wrocław | 20 | 14 | 1 | 2 | 29 | 8 | 37 | +126 |
![]() |
for Nature Solution Apator Toruń | 20 | 7 | 2 | 11 | 14 | 5 | 19 | -59 |
![]() |
Tauron Włókniarz Częstochowa | 20 | 8 | 3 | 9 | 19 | 4 | 23 | -23 |
![]() |
Moje Bermudy Stal Gorzów | 16 | 7 | 2 | 7 | 16 | 4 | 20 | +36 |
![]() |
Fogo Unia Leszno | 16 | 5 | 0 | 11 | 10 | 1 | 11 | -120 |
![]() |
Zooleszcz GKM Grudziądz | 14 | 3 | 2 | 2 | 8 | 2 | 10 | -61 |
![]() |
Celfast Wilki Krosno | 14 | 3 | 0 | 1 | 6 | 1 | 7 | -175 |
STATYSTYKA
I REGULAMINY OBOWIĄZUJĄCE W SPORCIE ŻUŻLOWYM W SEZONIE 2023
statystyka Aniołów
średnie punktowe wszystkich zawodników startujących w polskich ligach
regulaminy i komunikaty sportu żużlowego
|
KLASA 250 ccm Bartosz Derek Mikołaj Duchiński Wiktor Jasiński Ksawery Słomski
KLASA 85-140 ccm |
|
Wyniki wybranych rozgrywek miniżużlowych |
||||||||||
M-NAROD | IPE 250 ccm |
DPE 250 ccm |
IPE 85-140 ccm |
DPE 85-140 ccm |
![]() |
IPP 85-140 ccm |
DMP 85-140 ccm |
IMP 250 ccm |
IMP 80-140 ccm |
PUCHAR GKSŻ
250 ccm |
![]() Golden Trophy |
![]() LES
Najwyższe średnie biegowe
|
![]() LUB Miejsca na podium 1. GOR 2. LES 3. KRO
|
![]() BYD Najwyższe średnie biegowe 1.Plutowski J 2.Byszewski B. 3.Oscenda D.
|
![]() BYD Miejsca na podium 1. OST 2. CZE 3. TOR
|
![]() 500 ccm
|
![]() RYB
![]() Statystyka IPP 250 ccm |
![]() RYB
![]() Statystyka DMP 250 ccm |
![]() LOD Miejsca Klasyfikacja |
![]() BYD Miejsca na podium 1.Harendarczyk 2.Szczyrba 3.Mudło Klasyfikacja |
![]() ŁÓD
Miejsca |
Finał MPPK 80-140 ccm |
|
||||
Diamentowy twardziel: Piotr Trąbski, Bogusław Nowak |
Indywidualny Mistrz Polski: Krzysztof Harendarczyk - Rybnik |
![]() |
Debiut roku: Marcel Pawłowski - Rędziny |
|
Złoty twardziel: Krzysztof Harendarczyk - Rybnik |
|
Najlepszy kumpel z toru: Mieszko Mudło - Rybnik |
Najlepszy klub organizacyjnie: Wawrów Stal Gorzów |
|
Super twardziel: Michał Głębocki - Wawrów |
Indywidualny Puchar Polski: Mieszko Mudło - Bydgoszcz |
|
Działacz roku: Agnieszka Kozielska - Rybnik |
|
Indywidualny Puchar Ekstraligi: Jakub Plutowski - Częstochowa |
Mistrz Polski Par Klubowych: MKMŻ Rybki - Rybnik |
Poświęcenie/Zaangażowanie: Piotr Harendarczyk - Rybnik |
Trener roku: Paweł Parys - Wawrów |
|
Drużynowy Puchar Ekstraligi: TŻ Ostrovia |
Impreza roku: Turniej o Puchar Prezydenta Miasta Częstochowa |
Źródło:
przegladsportowy.pl
sportowefakty.pl
nowosci.com.pl