SMOLINSKI Martin
niemcy


Urodzony 6 grudnia 1984 w Grafelfing (Monachium) w Niemczech.

Swoje pierwsze kroki stawiał u progu nowego tysiąclecia. Od tego czasu wiele w “czarnym sporcie” się zmieniło, ale Smolinski w trakcie swojej kariery stał się najbardziej rozpoznawalnym niemieckim żużlowcem. Być może przyczyniło się do tego polsko brzmiące nazwisko i pasja do żużla. I faktycznie Smolinski urodził się w Polsce, jednak swoje pierwsze kroki w żużlu stawiał za Odrą. Jego dziadek był Polakiem, a babcia Niemką, oboje pochodzili z okolic Krakowa i Katowic. Dzidkowie poznali się w czasach wojny i zdecydowali się przenieść do Niemiec, a konkretnie do Olching niedaleko Monachium. Niestety Martin nigdy nie poznałe dziadka, ale z opowiadań rodziców, wie, że był fanem motocykli. Martin do żużla trafiłem dzięki rodzicom, którzy byli zaangażowani w funkcjonowanie klubu w Olching i w 1989 roku w wieku pięciu lat syn państwa Smoilinskich po raz pierwszy wsiadł na motocykl żużlowy.
O ile w Polsce młodzi żużlowcy często mają cieplarniane warunki rozwoju. Kluby zapewniają sprzęt, jest mnóstwo rozgrywek młodzieżowych i pracują z nimi renomowani trenerzy, o tyle juniorzy z zagranicy z reguły mają bardzo trudną drogę do dorosłego żużla. W Niemczech, gdy Martin rozpoczynał karierę, pomimo rozwoju dyscypliny w ostatnich latach, zainteresowanie speedwayem było stosunkowo niewielkie, a juniorzy na pewno nie mogli liczyć na takie wsparcie, jak młodzi Polacy. Z Martinem było jednak inaczej. Rodzice nie wywierali presji na synu, który do dwunastego roku życia razem z tatą jeździlił tylko na motocrossie. Była to czysta zabawa, ale dzięki temu zawodnik nauczył się czuć motocykl i potrafił odpowiednio dopasować maszynę do swoich preferencji i warunków torowych. Treningi typowo żużlowe zaczął w wieku dwunastu lat. Początkowo były to dwie lekcje tygodniowo, na przemian na torze w Olching i w Landshut z doskonałym trenerem Georgem Hackiem.
W poważnym żużlu po raz pierwszy zawodnik pokazał się w 2000 roku w Indywidualnych Mistrzostwach Europy Juniorów w Ljubljanie, gdzie zajął wysokie czwarte miejsce. Potem brał także udział w IMŚJ, a także kolejnych edycjach IMEJ. Jego największy sukces w gronie najlepszych juniorów świata to szósta lokata, którą zajął w 2004 roku we Wrocławiu. Smolinski był wtedy obok Christiana Hefenbrocka uznawany za bardzo duży talent, bowiem jak na tamte czasy udawało mu się osiągać niezłe wyniki w gronie młodzieżowców. Poznawał coraz więcej osób związanych z żużlem, który pomogły mu w karierze, a także zaczął pozyskiwać sponsorów, którzy przyczynili się do niezbędnych inwestycji w sprzęt.

Pierwszym klubem Smolinskiego w polskiej lidze był RKM Rybnik, w którym ścigał się w sezonach 2006 - 2007. Udawało mu się wtedy wykręcać przyzwoite średnie na poziomie około 1,5 pkt na bieg i wydawało się, że jego kariera na polskich torach idzie w dobrym kierunku. Potem był jeszcze niezły sezon w Grudziądzu (2008), ale kolejne przygody Smolinskiego w polskich klubach kończyły się tylko na pojedynczych występach. Zdecydowanie większe sukcesy Niemiec osiągał na długim torze, gdzie został m.in. wicemistrzem świata.

Do Unibaxu zawodnik trafił w 2009 roku, a toruński prezes do końca trzymał w niepewności swoich kibiców odnośnie tego, kto zajmie miejsce zawodnika rezerwowego na pozycji seniora. Po ogłoszeniu dość zaskakującej decyzji, że rola ta przypadnie właśnie Martinowi tylko najwięksi optymiści wierzyli, że Smolinski, może być zawodnikiem, którego obecność zmobilizuje toruńskich zawodników z podstawowego składu. O ile w roku 2008 na gwiazdy mobilizująco wpływała obecność Karola Ząbika, o tyle w sferze wątpliwości pozostawała rola "straszaka" w przypadku Smolinskiego, który uchodzi za żużlowca przeciętnego, który mimo zaliczonego startu w Grand Prix nigdy nie zrobił wielkiej kariery. W latach 2003-2005 startował w finałach mistrzostw świata juniorów, jednak jego najlepszy wynik to 6 miejsce i 9 punktów. W dwóch pozostałych przypadkach udało się zgromadzić zaledwie po 2 oczka co klasyfikowało zawodnika na końcu stawki. Medalowej pozycji nie wywalczył również w młodzieżowych mistrzostwach Europy, a najlepsze miejsce zajął w 2000 r., kiedy to był czwarty.
Jako jeden z niewielu sukcesów zawodnika można zaliczyć tryumf w Indywidualnych Mistrzostwach Niemiec w 2007 roku.

Toruńskiej publiczności zawodnik pokazał się po raz pierwszy przed sezonem 2008 we wspomnianej ekipie GTŻ Grudziądz, gdy wystartował w piątej edycji Indywidualnych Mistrzostw Torunia w Speedwayu na lodzie. "Lodowy start" zawodnik miał udany, bowiem z jedenastoma punktami zajął wysokie piąte miejsce. Nazwisko Smolinski w notesach toruńskich włodarzy ponownie pojawiło się po sezonie, kiedy wiadomym było, że z Toruniem pożegna się Hans Andersen, jak również zespół opuści w ramach wypożyczenia po nieudanym sezonie Karol Ząbik. Trzon mistrzowskiego "Anielskiego" teamu był co prawda skompletowany, jednak działacze chcieli zabezpieczyć się na wypadek kontuzji jednego z liderów i rozpoczęli poszukiwania zmiennika na pozycji seniora, który chciałby czekać na swoją okazję, a który miałby papiery na jazdę, dlatego szukali optymalnego rozwiązania sportowo-finansowego. Na początku rozmowy toczyły się z Alesem Drymlem i Edwardem Kennethem. Jednak Brytyjczyk już na początku negocjacji stwierdził, że liga polska go nie interesuje i dalsze wybory toczyły się pomiędzy Martinem, a Alesem. Ponieważ poziom sportowy obu zawodników był bardzo podobny, toruńskim decydentom pozostała do wyboru jedynie kwestia kształtu i wysokości kontraktu. Martin nie żądał gwarancji startowych, a chciał jedynie pokazać się w ekstralidze, nie żądając za podpis żadnych gratyfikacji finansowych. Z kolei Ales wymagał pewnej kwoty za podpisanie kontraktu. Ponieważ żaden z zawodników tworzący w sezonie 2009 "Anielski"  team nie otrzymał wynagrodzenia za podpisanie kontraktu, oczywistym się stało, że to Niemiec zasili Drużynowego Mistrza Polski w sezonie 2008.
Oto co powiedział zawodnik po podpisaniu umowy z Unibaxem: Kontrakt to zasługa Martina Rogalskiego. To dzięki niemu nawiązałem kontakt z działaczami z Torunia. Nie ma wątpliwości, iż Speedway Ekstraliga jest jedną z najlepszych lig na świecie, dlatego bardzo cieszę się, iż udało mi się w niej podpisać umowę. Tym bardziej, iż klub z Torunia jest bardzo profesjonalny. Negocjacje pomiędzy mną a tamtejszymi działaczami były dość łatwe i szybko doszliśmy do porozumienia. Wprawdzie podpisany kontrakt nie daje mi gwarancji startów, ale wierzę, że jeśli będę ostro walczył i osiągał dobre wyniki, to uda mi się przebić do pierwszego do składu.
Martin nie musiał długo czekać na swoją szansę, bowiem w obliczu kontuzji Roberta Kościechy, wystartował już w czwartej ligowej potyczce Unibaxu we Wrocławiu. Kolejną szanse Niemiec dotrzymał w następnej rundzie tym razem na torze w Toruniu w pojedynku z Zieloną Górą. Po tych dwóch meczach należało jednak stwierdzić, że Smolinski zawiódł, bowiem jeden punkt na defekcie kolegi nie "rzucał nikogo na kolana". Nie można było jednak zawodnika posądzać o brak zaangażowania i ambicji, po prostu ściganie w polskich ligach okazało się zbyt wysokim progiem dla Martina i jego umiejętności oraz sprzętu.
Rok kolejny to absencja Martina na polskich torach. W roku 2011 pojawia się w ekipie Startu Gniezno, jednak start w dwóch spotkaniach nie był szczytem marzeń zawodnika i w kolejnych sezonach bierze ponownie rozbrat z polską ligą.
W roku 2013 Martin startował w Polsce na drugoligowym froncie w drużynie z Krosna, jednak nie przeszkodziło mu to w świecić największych sukcesów w dotychczasowej karierze, bowiem oprócz złotego medalu w Mistrzostwach Europy Par, zajął czwarte miejsce w Grand Prix Chalenge. Miejsce to co prawda nie premiowało zawodnika awansem do Grand Prix 2014, jednak zwycięzca chalengu - Niels Kristian Iversen, utrzymał się w cyklu zdobywając brązowy medal, Niemiec otrzymał nominację do startów z najlepszymi zawodnikami na świeci i stał się pełnoprawnym uczestnikiem IMŚ. Światowe progi mimo fenomenalnego startu już w pierwszej rundzie (Martin wygrał pierwszą rundę w Nowej Zelandii) okazały się ostatecznie zbyt wysokie dla nieobytego w rywalizacji na najwyższym poziomie Martina i zawodnik zakończył mistrzowską rywalizację na 12 miejscu i pożegnał się z żużlowym salonem na światowym poziomie.
Sensacyjny triumfator Grand Prix Nowej Zelandii w pewnym momencie podjął decyzję, że starty w lidze polskiej nie są mu potrzebne i w roku 2015 nie pojawił się w polskiej lidze. Niektóre ośrodki czyniły co prawda podchody by przekonać go do jazdy w Polsce, ale Martin pozostawał nieugięty. Nie wiadomo na ile absencja w najlepszej lidze świata wpłynęła na dyspozycję Niemca, ale sezon 2015, nie był już dla niego tak udany jak ten wcześniejszy i mimo, że u progu sezonu 2016 nie związał się z żadnym polskim klubem, niewykluczone, że w trakcie letniego okna transferowego uzupełni kadrę jakiegoś polskiego klubu. Być może będzie na tym zależeć przedstawicielom Jawy, którzy chcieli wrócić do żużlowej gry i zaoferować konkurencyjny sprzęt dla włoskiego GM-a, bowiem Smolinski był fabrycznym jeźdźcem czeskiego producenta, a z kolei polski rynek żużlowy był najbardziej atrakcyjny dla żużlowego biznesu.
Sam zawodnik nie nalegał na angaż w kraju nad Wisłą i otwarcie mówił, że woli skupić się na poprawie wydajności Jawy oraz powrocie do cyklów GP i SEC i przed sezonem 2016 zaplanował ponad 50 startów oczywiście bez startów w polskiej lidze.

Swoje podejście do ścigania w kraju swoich przodków Martin zmienił jednak w roku 2017, kiedy to związał się kontraktem z drużyną z Lublina. Koziołki potrzebowały solidnego wzmocnienia w półfinałach play-off, ponieważ nie mógł w nich pojechać Robert Lambert.  Anglikowi pokrywały się terminy pierwszego półfinału play-off z meczem ligi angielskiej. Smolinski, był w tej sytuacji doskonały rozwiązaniem, bowiem nie narzekał na brak startów, ale również nie miał ich w nadmiarze, bowiem występował tylko w lidze Niemieckiej, przywdziewając plastron zespołu Speedway Bundesligi AC Landshut Devils. W kuluarach mówiło się jednak, że Niemiec wcześniej nie chciał startować w lidze polskiej, bowiem miał do uregulowania karę jaką nałożyły na niego żużlowe władze. Działacze z Lublina postanowili spłacić tę kwotę by zyskać solidnego zawodnika, który pomoże im w upragnionym awansie.
Należy też wspomnieć, że w roku 2017 dobrze zawodnikowi całkiem nieźle wiodło się w eliminacjach do Grand Prix i 19 sierpnia w Challenge w Togliatti, jecha o awans do SGP 2018. Niestety bezskutecznie. W tej sytuacji musiał liczyć na dziką kartę od organizatorów, ale wiadomym było, że przypadnie ona innym zawodnikom. Martin na taki prezent nie zasłużył, bowiem na skutek pecha innych zawodników miał okazję pokazać się, aż w sześciu rundach GP 2017 i nie zachwycił. Stąd nie mogła dziwić decyzja organizatorów o przyznaniu dzikich kart innym zawodnikom. Było to lekkim rozczarowaniem dla zawodnika, ale postanowił w kolejnych latach ponownie walczyć o prawo startu wśród najlepszych, a pomóc miał w tym kontrakt w polskiej ekstralidze na sezon 2018 w zespole Falubazu Zielona Góra. Co ciekawe, zielonogórski klub rozmawiał w sprawie kontraktu z Niemcem podczas sezonu 2014, jednak wówczas strony nie doszły do porozumienia. Po sezonie można było jednak odnieść wrażenie, że reprezentant Niemiec to bardzo ciekawy przypadek. Choć w sezonie nie wystąpił w żadnym meczu, to z wielką chęcią przedłużył kontrakt o kolejny rok. Co więcej, Martin Smolinski był wręcz zachwycony zielonogórskim klubem: "Ten sezon rozpocząłem bardzo dobrze, ale szybko złapałem kontuzję. Później miałem kilka słabszych występów i tak to się potoczyło, że nie pojechałem w lidze. Mimo to, byłem w stałym kontakcie z ludźmi z Falubazu. Mogę śmiało powiedzieć, że to najlepiej zorganizowany klub, w jakim do tej pory byłem. Czuję się tu komfortowo i za rok chcę się odwdzięczyć wynikami na torze. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie będę miał okazję pokazać na co mnie stać". Aktualny mistrz świata na długim torze co prawda tryskał w tej wypowiedzi optymizmem, ale nie miał chyba świadomości z kim przyjdzie mu rywalizować i jak trudno będzie mu przebić się do meczowego składu Falubazu. Podstawową formację seniorską tworzyli bowiem Nicki Pedersen i Martin Vaculik, a także Patryk Dudek, Piotr Protasiewicz i Michael Jepsen Jensen. A zakładając, że zmiana mogła dotyczyć tylko obcokrajowców, zadanie wydawało się jeszcze trudniejsze.
I było to zadanie arcytrudne dla Niemca z przeciętnymi umiejętnościami na czarnym torze. Po sezonie można o Martinie napisać, że był "strażakiem", w zielonogórskiej talii, który ugasił kadrowy pożar po kontuzji Pedersena. Dlatego bardzo trudno go ocenić, bo nikt nie spodziewał się po nim cudów, a w polskiej lidze pojechał, bo musiał pojechać. Nic więc dziwnego, że po sezonie w listopadowym okienku transferowym, nie znalazł zatrudnienia na rok 2020.

W połowie grudnia napłynęły smutne informacje jakie przekazał zawodnik za pośrednictwem mediów społecznościowych. Oto bowiem z busa niemieckiego żużlowca skradziono motocykl przeznaczony do ścigania się na długich torach. Zawodnik do samego końca walczył o to, aby w sezonie 2019 wywalczyć tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. Ostatecznie byłemu reprezentantowi Falubazu Zielona Góra przyszło pogodzić się z porażką z Dimitrim Bergé, który wywalczył osiem punktów więcej. W przypadku Martina Smolinskiego kluczowy był upadek po którym nie pojawił się w jednym biegu na torze. Ostatecznie występ w holenderskim Roden przypłacił kontuzją. Pod koniec października udało mu się wrócić na tor i odbyć sesję treningowa m.in. w Landshut. To był dobry prognostyk przed listopadowym okienkiem transferowym podczas którego Niemiec był jednym z zawodników do wzięcia. Ostatecznie kontraktu parafować mu się nie udało i podobnie jak w lidze polskiej musiał czekać na kolejne okienko transferowe. Niestety po sezonie 11 grudnia 2019 roku w w Göteborgu z busa zawodnika, który znajdował się na parkingu przed Kviberg Park Hotel & Conference skradziono motocykl z charakterystycznymi biało-czarnymi obszyciami , który przeznaczony był do wyścigów na długim torze. Żużlowiec natychmiast poinformował policję, a także napisał post na mediach społecznościowych. Złodzieje zapewne liczyli na motocykle crossowe lub inne akcesoria, bo przecież praktycznie nie ma możliwości, by w dość wąskim żużlowym środowisku sprzedać kradziony motocykl innemu zawodnikowi. Niemiec prosi jednak o czujność, gdyby jednak okazało się, że złodzieje chcieliby wystawić motocykl lub jego części na sprzedaż. Na szczęście szybka akcja przyniosła spodziewany skutek i udało się odzyskać skradziony sprzęt. Zatem incydent ten nie zachwiał budżetem niemieckiego jeźdźca i nie zakłócił w żaden sposób przygotowań do rywalizacji zarówno na torach klasycznych jak i długich.

Po tym incydencie Martin nie zniechęcił się do żużla, a wręcz przeciwnie wysłał wyraźny sygnał, że chce związać się z tym sportem również na sportowej emeryturze.  Niemiecki żużlowiec, kupił bowiem szwedzką firmę tuningową, należącą do jednego z najlepszych tunerów świata - Jana Anderssona: "Kupiłem firmę od Jana Anderssona, bo był jednym z trzech najlepszych tunerów w Grand Prix. Chciałem kupić u niego tylko wałek rozrządu, a wziąłem wszystko co miał. Mimo, że jestem zawodnikiem, to nigdy nie przestawałem sam pracować przy silnikach. Jestem mechanikiem z krwi i kości. Zawsze mnie to kręciło. To kolejny krok w kierunku przyszłości. Po zakończeniu kariery chcę zostać przy tym sporcie. Już rozmawiam z zawodnikami, z którymi mam współpracować".

W kilka miesięcy po inwestycji jaką Niemiec poczynił okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bowiem doskonałe zaplecze techniczne, mogło mu pomóc, po tym jak niespodziewanie otrzymał zaproszenie do startów w cyklu Grand Prix. Zaproszenie pojawiło się znienacka, bowiem 14 lutego w związku z chorobą żony karierę postanowił zakończył Greg Hancock. Czterdziestodziewięcioletni Amerykanin nie ścigał się na żużlu już w 2019 roku po tym, jak zdecydował się poświęcić swój czas żonie Jennie, która walczyła z chorobą nowotworową. Jesienią Amerykanin otrzymał od BSI stałą dziką kartą na cykl 2020 i zapowiadał walkę o najwyższe cele ale ostatecznie wycofał się z jazdy. Głównym faworytem do przejęcie schedy po Jankesie, od początku był pierwszy rezerwowy - Martin Smolinski. Niemiec jednak nie mógł być do końca pewien swego udziału w cyklu, bowiem przez kolejne dni zwlekano z ogłoszeniem nominacji i pojawiły się głosy, że być może organizatorzy do elitarnej stawki nominują inne nazwisko. Ostatecznie nic takiego nie miało miejsca iSmolinski cieszył się z otrzymanej szansy, ale przede wszystkim doceniał i wspierał Kalifornijczyka: "Muszę oddać duży szacunek Gregowi Hancockowi. To bardzo smutne dla niego i jego rodziny. To smutne, że wycofał się ze ścigania. On jest czterokrotnym mistrzem świata. Muszę podziękować Gregowi za tak szybkie podjęcie decyzji. Nie spodziewałem się, że tak szybko to ogłosi. Zawsze trudno jest walczyć z rakiem. Moja mama również miała raka piersi, a kiedy zmarła, miałem zaledwie 14 lat. Walczyła z tym przez dwa lata. To był trudny okres w moim życiu i dlatego jestem smutny. Trzymam za Grega kciuki, a zwłaszcza za jego żonę Jennie i ich dzieci. Dla mnie starty w Grand Prix to niespodziewana sytuacja, ale ja i mój team przygotowaliśmy się do startów w GP. Planowaliśmy to jeszcze pod koniec ubiegłego sezonu. Po raz kolejny jestem więc jedynym Niemcem, który weźmie udział w GP. Należę do piętnastu najlepszych zawodników na świecie. Dla mojego kraju to bardzo dobrze. Media będą śledzić cykl. Wiem, że mogę być szybki. Gdy ostatni raz startowałem w cyklu w Nowej Zelandii pokazałem, co potrafię. Moim planem jest powtórzenie tego samego, ale nie tylko w jednym turnieju. Główny cel to pierwsza szóstka. Chcę utrzymać się w GP".

Niestety sezon 2020 dla Martina podobnie jak dla wielu zawodników stanął pod znakiem zapytania. Powodem była pandemia wirusa Covid-19 powszechnie nazwanego koronawirusem, który na całym świecie zbierał śmiertelne żniwa. O tym jak poważna była sytuacja niech świadczy orędzie Premiera Mateusza Morawieckiego i wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, który zaczął obowiązywać w nocy 14 na 15 marca i miał obowiązywać przez 10 dni, ale tak naprawdę obowiązywał do odwołania. Konsekwencją powyższej decyzji był komunikat, Głównej Komisji Sportu Żużlowego w którym poinformowano o zakazie organizacji zawodów treningowych (sparingów) oraz przeprowadzania zorganizowanych treningów na torach żużlowych początkowo do dnia 1 kwietnia 2020 r., a finalnie do odwołania. W tej sytuacji cały żużel zatrzymał się na 13 długich tygodni. W międzyczasie doszło do wielu nowych ustaleń regulaminowych, renegocjacji kontraktów. Gdy sezon wystartował, Niemiec spędził go na leczeniu, bowiem w maju upadł na treningu i złamał oraz zwichnął biodro, a do tego uszkodził nerw strzałkowy wspólny. Jakby tego było mało, to Niemiec zaraził się infekcją MRSA (odporność i brak wrażliwości na antybiotyki). Wiele wskazywało, że najlepszy niemiecki żużlowiec może zapomnieć o poważnym ściganiu w 2020 roku. Jednakże po dziewięciotygodniowej rekonwalescencji zawodnik wyjechał na tor, czego nie omieszkał skomentować: "Razem z lekarzem prowadzącym oraz jego zespołem zdecydowaliśmy się na wyjazd na tor, aby dowiedzieć się na jakim jestem etapie powrotu do zdrowia. Pomoże mi to podjąć dalszą rehabilitację i wrócić do pełni zdrowia. Sama jazda w Olching wyglądała dosyć płynnie. Robiłem wszystko bardzo spokojnie i nawet nie wykonywałem próby startu. Operowane biodro nie dawało oznak bólu i ogólnie nie sprawiało problemów. Jednak nerw strzałkowy okazał się być bardziej potrzebny podczas jazdy niż myślałem. Reakcja prawej nogi nie była poprawna i wyraźnie brakowało mi czucia mojej maszyny. Jednakże nie jestem jeszcze w formie, aby się ścigać. Największym problemem jest nerw strzałkowy i muszę położyć jak największy nacisk na jego regenerację". Ostatecznie Smolinski zrezygnował ze startów w sezonie 2020 oraz ze ścigania w indywidualnych mistrzostwach świata. Tym samym do oficjalnej stawki w cyklu w jego miejsce trafił pierwszy rezerwowy Mikkel Michelsen.

Martin nie zamierzał jednak kończyć żużlowej kariery i w okresie transferowym przed sezonem 2021 powrócił do polskiej ligi, jako jeździec zgłaszającej swój akces do drugoligowej rywalizacji niemieckiej ekipy Landshut Devils, gdzie menadżerem miał być doskonale znany w Toruniu Sławomir Kryjom, a były uczestnik Grand Prix miał być kapitanem i kluczowym jeźdźcem w walce o ligowe punkty. Tym samym Smolinski wracał do regularnego ścigania w polskiej lidze po długiej przerwie, bowiem wcześniejsze przygody z klubami w Polsce były tylko epizodami. Zawodnik nie krył zadowolenia z tego faktu: "Nie mogę doczekać się nowego wyzwania, któremu chciałbym sprostać razem z AC Landshut. Udało nam się stworzyć silną więź między drużyną, klubem i kibicami. Większa liczba meczów, co niesie ze sobą polska liga, jeszcze bardziej wzmocni tę solidarność. Startując dla AC Landshut chcę reprezentować niemiecką flagę. Regularne starty w Polsce sprawią, że żużel będzie się rozwijać i zdobywać popularność w Bawarii. Moja decyzja o wyborze Landshut była podyktowana korzyścią dla niemieckiego speedwaya". Niestety marcu Martin mimo, że podpisał kontrakt, nie wiedział czy wróci na tor. Przygotowania do sezonu utrudniały mu bowiem problemy zdrowotne, które ciągnęły się za nim po wspomnianej kontuzji. Ostatecznie wszystkie zabiegi się powiodły, a kilka miesięcy później poprowadził "Diabły" z polskiej drugiej ligi do pierwszej. Trzeba jednak obiektywnie napisać, że pierwsze występy nie były zadowalające, a droga ciernista. Jednak po sezonie na brak sukcesów były uczestnik cyklu Grand Prix narzekać nie mógł narzekać, bo oprócz awansu Landshut wywalczył Indywidualne Mistrzostwo Niemiec na torze klasycznym, a także wicemistrzostwo świata na długim torze. Nic więc dziwnego, że zawodnik nie krył zadowolenia po sezonie: "Czuję się bardzo dumny. Od 2009 roku prowadzę Landshut Devils, jako kapitan. Naszym celem były play-offy, a wszyscy znamy żużel i wiemy, że wszystko jest możliwe i zrobiliśmy to, co niemożliwe. Pracowaliśmy jako zespół, a nasi szefowie cały czas nas wspierali, również wtedy, kiedy mieliśmy złe dni. To jest praca zespołowa, a na końcu dało nam to wielką wygraną. Zrobiliśmy razem coś wyjątkowego. Po tym, gdy nie ścigałem się prawie cały ubiegły sezon, byłem bardzo szczęśliwy, że wróciłem tak silny. To była moja największa niepewność, czy mogę wrócić tam, gdzie byłem. Mój team pracował perfekcyjnie, silniki, które sam przygotowuję odkąd kupiłem firmę od Jana Anderssona też jechały bardzo dobrze. Te sukcesy, które wymieniłeś to fakt, mogę być zadowolony. Zaszczyt jest być mistrzem kraju po raz ósmy, niewiele zabrakło, bym znów był mistrzem świata. Szkoda, bo niewiele zabrakło, abym awansował do Grand Prix na torze klasycznym".

Rok 2022 nie rozpoczął się dla Martina szczęśliwie, bo już w pierwszej kolejce przegrał z odnowioną kontuzją. Niemiec rozpoczął zawody od trójki, by w kolejnym biegu wspólnie z Kai'em Huckenbeckiem pokonać podwójnie Adriana Miedzińskiego. Trzeciego swojego startu już jednak nie ukończył i więcej na torze się nie pojawił. Zaraz po meczu okazało się, że Smolinskiemu odnowiła się kontuzja, co potwierdził zawodnik w mediach społecznościowych: "Sygnały mojego ciała były jednoznaczne i musiałem się poddać - ból w biodrze był nie do zniesienia. Martwica kości i związany z nią brak dopływu krwi do głowy kości udowej postępuje niezwykle szybko, zwłaszcza od czasu złapania koronawirusa w lutym. Nie wolno mi było uprawiać żadnego sportu przez pięć tygodni, a później za szybko i za dużo od siebie wymagałem. Robię wszystko, aby pozostać w sporcie. Nadal mogę jeździć, a w zespole ustaliliśmy, że w zależności od stanu mojego zdrowia możemy planować i pracować jedynie z tygodnia na tydzień. Jazda na żużlu to nie tylko moja praca, ale też powołanie, moje życie, więc możecie być pewni, że będę walczył do końca".
Niestety nikt nie wiedział ile potrwa przerwa w startach, a sprawa wydawała się na tyle poważna, że przed zawodnikiem było widmo operacji i endoproteza biodra. Zawodnik nie chciał jednak poddać się takiemu zabiegowi, bowiem to mogło oznaczać konieczność zakończenia kariery. Ostatecznie do operacji doszło i zawodnik wrócił do ścigania mówiąc: "Chcę wrócić tam, gdzie skończyłem, bo znów jestem głodny tego, by konkurować i dążyć do tytułu mistrza świata na długim torze. Przygotowałem się profesjonalnie do tego sezonu. Jestem też w dobrym nastroju, a moje silniki pracują bardzo dobrze. Efekt? Wszystko jest na bardzo wysokim poziomie". Kontrakt w Trans MF Landshut Devils, był dla trzydziestodziewięciolatka dobrym rozwiązaniem, bowiem zawsze chciał startować w polskiej lidze w niemieckich barwach. Dodatkowo Smolinski czuł się na tyle pewnie, że deklarował również gotowość do startu w Drużynowych Mistrzostwach Świata i innych zawodach rangi międzynarodowej. Niestety tor weryfikował wszystko i odniesione kontuzje oraz rozbrat z motocyklem sprawił, że zawodnik nie mógł na stałe zagościć w składzie "Diabłów" i w sezonie 2023 bardziej skupiał się na mechanice motocykla żużlowego niż na jeździe w lewo. Nie zamierzał jednak kończyć kariery, ale nie zawojował pierwszoligowych polskich torów żużlowych, bo wystąpił w 8 meczach, a menadżer Sławomir Kryjom desygnował go do walki w 36 biegach, w których zdobył 38 pkt i 5 bonusów, co dało średnią 1,194 pkt/bieg i zawodnik został sklasyfikowany na 47 miejscu wśród pierwszoligowych jeźdźców.

Ciekawym epizodem w sportowej biografii Niemca, był jego występ 19 sierpnia w GP Chalange, po którym poznaliśmy trzech żużlowców, którzy wywalczyli miejsce w cyklu Grand Prix 2024. Na torze w Gislaved najlepsi okazali się Jason Doyle, Martin Vaculik i Szymon Woźniak. Nie udała się próba powrotu do grona najlepszych na świecie najstarszemu uczestnikowi turnieju, czyli Martinowi Smolinskiemu, który nie był wymieniany w gronie główny kandydatów do awansu. W Szwecji zajął dopiero czternaste miejsce. Niemniej trzydziestoośmioletni Niemiec zapisał się w historii Challenge'ów, bo wyrównał dwa rekordy. Po pierwsze po raz dziesiąty wziął udział w tej imprezie, a przed nim tak w finałach eliminacji do IMŚ GP startowali tylko Peter Karlsson i Piotr Protasiewicz. Szwed bilet do jazdy w Indywidualnych Mistrzostwach Świata wywalczał trzykrotnie, a Polak pięciokrotnie. Smolinskiemu awansować udało się w tylko raz, a było to w roku 2013 w Poole, gdzie zajął czwarte miejsce, ale triumfator tamtych zmagań, Niels Kristian Iversen, zdobył brązowy medal i utrzymał się w GP, więc niemiecki żużlowiec przyjął zaproszenie do jazdy w 2014 roku na salonach jako kolejny jeździec z Challenge'u. Udział jeźdźca z Bawarii trwał w elicie tylko rok, jednakże zdążył on w niej zaskoczyć wszystkich już w pierwszej rundzie, gdy pogodził rywali i wygrał w nowozelandzkim Auckland.
Po drugie doświadczony Niemiec wyrównał rekord "przestrzeni czasowej", mówiący o tym, ile lat minęło od pierwszego do ostatniego startu w Chalengu. Smolinski debiutował bowiem w GP Challenge w 2006 roku, zatem w roku 2023 minęło siedemnaście lat od tego wydarzenia. Takiej samej sztuki dokonał wcześniej tylko Matej Zagar, który jechał po raz pierwszy w 2003, a po raz ostatni w 2020.

Po sezonie Smolinski otrzymał z Landshut propozycję przedłużenia umowy, ale nie zdecydował się na dalszą współpracę.

Czy to oznaczało koniec kariery?

Obok startów w polskich klubach, bronił barw klubów:
    MSC Olching, AC Landshut Devils
        Coventry
            Outrup, Slangerup
                Abatio Badia Calavena
                    Hammarby Sztokholm, Masarna Avesta

Osiągnięcia
SGP - IMŚ 2007/R, 2008/DK34; 2014/12; 2016/DK19; 2017/R17
SGP2 - IMŚJ 2003/15; 2004/6; 2005/15
SON - MŚP 2018/7
SEC - IME 2008/10; 2010/4; 2014/16; 2017/11
DME 2023/4
IMEJ U-19 2000/4; 2002/13; 2003/16
MEP 2008/7; 2009/2; 2010/2; 2013/1
KPE 2000/3(w barwach AC Landshut)

Kluby w lidze polskiej
bez klubu w Polsce
2006-
-2007
2008 2009 2011 2013 2017 2018-
-2019
2020 2020-
-2023

Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
sezon mecze biegi punkty bonusy średnia
biegowa
miejsce w
ligowym rankingu
2009 2 4 1 0 0,25 nklas 25

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt