SZULUK Bogdan
Urodzony w 29 lipca 1945 roku w miejscowości Bieżuń.
Wielu miało okazję spotykać Go na toruńskiej starówce. Jeśli ktoś go poznał i zgadnął na temat żużla, Pan Bogdan nigdy nie odmówił kilkuminutowej rozmowy. Mnie osobiście w tych rozmowach ujmowało zawsze to z jakim szacunkiem po latach, mówił o swoich kolegach z toru, a o swoim pierwszym trenerze Marianie Rose nigdy nie powiedział inaczej jak tylko Pan Marian.
Do szkółki
Mariana Rosego ówczesnego lidera
Stali Toruń, a zarazem trenera, osiemnastoletni Szuluk trafił w 1963 roku. Rok
później zadebiutował w lidze i od razu wywalczył sobie stałe miejsce w ligowym
teamie. W 1967 roku po raz pierwszy odbył się cykl zawodów o "Srebrny
Kask" dla zawodników do lat 23. W dwóch pierwszych turniejach w Toruniu i
Lublinie, Szuluk zgromadził łącznie 23 punkty, w trzecim turnieju w Gdańsku był
czwarty, w następnym w Tarnowie wygrał. Tym samym stanął przed szansą walki o
zwycięstwo w całym cyklu. Niestety nie wyszedł mu ostatni turniej w Lublinie i w
efekcie zajął trzecie miejsce. Lepsi od niego byli tylko Jancarz i Friedek
W lidze wystawiany był do pary ze swoim mistrzem i nauczycielem. Szybko zyskał
sympatie kibiców za wielkie serce do wali na torze. Kiedy razem z Rose
wyjeżdżali na tor, na widowni emocje rosły. Wiadomo było, że jeśli ta para nie
zwycięży to przynajmniej przywiezie remis i to po walce. Jeśli Szuluk nie
spóźniał startu, Rose wypuszczał go do przodu i asekurował, doprowadzając
umiejętnym blokowaniem jadących z tyłu rywali do szału. Tak w parze potrafili
jeździć tylko nieliczni. Jeśli młodzikowi start się nie udał, można było być
pewnym że nie rezygnuje z poprawienia swojej pozycji - zwłaszcza jeśli zamiast
swojego FIS-a
dosiadał użyczonego przez kolegów z zespołu
ESO. Ulubionym jego
manewrem było wejście w środek między parę przeciwników. Nieraz jechali w trójkę
maszyna przy maszynie całą prostą, albo i pół okrążenia. Stadion wówczas wrzał a
kibice wstawali z miejsc pobudzeni emocjami do granic wytrzymałości.
30 września 1967 roku w finale
MIMP,
rozgrywanych wówczas po raz pierwszy, w Bydgoszczy Szuluk sięgnął po brązowy
medal, ulegając jedynie duetowi z Leszna, Zbigniew Jąder - Zdzisław Dobrucki,
mimo że obydwu tych rywali pokonał na torze. Niestety porażki ze słabszymi
zawodnikami kosztowały go złoto. 17 października w
memoriale
Raniszewskiego w Bydgoszczy Szuluk plasuje się na wysokim szóstym miejscu.
Świetnie wypada również w toruńskiej "Srebrnej
Ostrodze IKP", gdzie jest czwarty.
Przez trzy kolejne sezony zawodnik praktycznie nie startował. Działacze
twierdzili, że uderzyła mu "sodówka" odsuwają go od składu. Jednak Pan Bogdan
zawsze ponad wszystko stawiał dobro zespołu i do "wody sodowej" było mu daleko.
Gdy jednak wrócił do składu, to "łapał" kontuzję i tak na okrągło. Dobry humor
zawodnika jednak nie opuszczał i mimo przeciwności losu Bogdan Szuluk zawsze
uchodził za "duszę towarzystwa", a żarty i psikusy w których uczestniczyli
koledzy z drużyny przez lata obrosły legendami i żużlowcy weterani po latach z
łezką radości w oku wspominali ten czas. Nie inaczej było w 2009 roku, podczas
spotkania byłych zawodników, działaczy i mechaników, które zorganizowano na
zakończenie funkcjonowania starego toru przy ulicy Broniewskiego. Jednym z jego
uczestników był Bogdan Szuluk i Jan Ząbik, którzy opowiadali o "dawnych
czasach". Opowieści te najlepiej oddają atmosferę tamtych czasów:
Jan Ząbik - On zaczął wcześniej
trenować ode mnie, u Mariana Rosego. Najpierw Bogdan jeździł z nim w parze,
potem ja, jako młody trafiłem do Rosego, a później bywało, że to ja i Szuluk
stanowiliśmy duet. Bogdan był typowym "zadziorą" na torze, nie znosił
przegrywać. Zawsze walczył do końca. Miał w karierze kilka groźnych upadków, ale
często nic sobie z tego nie robił. A do tego był "kawalarzem od diabła" i dobrym
kolegą.
Bogdan Szuluk - Byłem uczniem Mariana Rosego, najpierw zdawałem u niego
na prawo jazdy, a potem poszedłem na zapisy do szkółki żużlowej - dodał Bogdan
Szuluk. - Były one w kinie "Echo", a przyszło wtedy 120 chętnych! Potem często
jeździliśmy w parze. Kiwał mi głową, gdzie mam jechać i robiliśmy na łukach
takie "nożyce", że nikt nie mógł nas wyprzedzić. Ale kiedyś Maryś wpadł w
dziurę, a ponieważ zawsze miał luźny kask, to on mu się trochę przekrzywił.
Zinterpretowałem to, że mam zjechać w jego stronę. Cudem jakoś wypadku nie było,
nawet 5:1 wygraliśmy. Zjechaliśmy do parkingu i widzę, że Maryś do mnie leci. No
to szybko powiedziałem "dobrze chyba było, 5:1...". A on "nic k... dobrze nie
było".
Jan Ząbik - Maryś Rose i Bogdan
Szuluk byli największymi "kawalarzami" w całej drużynie. Z nimi nie można było
się nudzić. Pamiętam, jak mi kiedyś napakowali do torby cegieł, a ja potem to
dźwigałem, bo się w porę nie zorientowałem...
Bogdan Szuluk - Ha, ha, a pamiętasz Jasiu, jak Ci lody smakowały bodaj w
Rzeszowie?. Słuchajcie, to było tak. Poszliśmy wszyscy na śniadanie.
Jajeczniczka, kakao, ale nas naszła ochota na lody. No i młody Jasiu nam te lody
przynosił do stołu. Położyłem na jego miejscu pucharek i - sru - trzy łyżki soli
wsypałem i wymieszałem. Jasiu zaczął jeść i pluć. Awanturował się i chciał, żeby
sama kelnerka spróbowała, jak to smakuje. Ta dla świętego spokoju przyniosła mu
drugą porcję. Tylko że Jasiu miał pecha, bo nie było łyżki. Jak po nią poszedł,
to ja drugi raz - sru mu soli do lodów. Kolejna awantura, udało mu się trafić na
normalne lody dopiero za trzecim razem.
Jan Ząbik - Z Bogdanem Szulukiem
był z kolei taki kłopot, że był chudy jak szczapa. Ważył 42 kilogramy.
Zatrudniono go więc w rzeźni i miał tam jeść do woli i utyć. A Bogdan nie jadł,
tylko... owijał się kiełbasą i nam przynosił na trening. Z zewnątrz na oko robił
się coraz większy i w rzeźni byli zadowoleni, że wykonali zadanie. A on nawet
kilograma nie przytył!
W sezonie 1972 jednak pech opuścił zawodnika i zadomowił się na dobre w
drużynie, ale co najważniejsze zaczął wygrywać. 4 czerwca w turnieju
indywidualnym w Toruniu po półfinale kontynentalnym IMŚ w Bydgoszczy Szuluk był
trzeci z 12 pkt. za Cieślakiem i Kałmykowem, a przed Waloszkiem, Gluecklichem i
Chłynowskim. 1 października w finale IMP w Bydgoszczy plasuje się na na 5
pozycji z 9 pkt. A mogło być jeszcze lepiej, gdyż po upadku nie z własnej winy w
I biegu lekarze nie dopuścili go do powtórki.
Jesienią 1972 roku powołany został do kadry narodowej na mecze z ZSRR. W
Poznaniu zdobył 4 pkt (32:46), ale już w Toruniu był najlepszy z polskiego
zespołu, a jego dorobek punktowy wynosił 11 oczek (28:50). 21 października 1972
roku był siódmy w memoriale Raniszewskiego. Na koniec sezonu AD '72, został
powołany do udziału w kwalifikacja do finału IMŚ w Chorzowie w roku 1973.
Niestety w kwalifikacjach tych nie wystąpił, bowiem na początku 1973 roku złamał
nogę, a po powrocie na tor w roku następnym, dramat spotkał go po raz drugi. To
mogło oznaczać tylko jedno - przedwczesne pożegnanie z torem, z którego zjechał
w 1974 roku.
Niestety
27 lipca Bogdan Szuluk trafił do szpitala na skutek wylewu, który był tak
rozległy, ze medycyna okazała się bezradna i w dniu 31 lipca 2014 roku z
kościoła pod wezwaniem świętych Janów, były zawodnik Stali Toruń został
odprowadzony na miejsce ostatecznego spoczynku (cmentarz przy ul. Antczaka).
Złożenie trumny w grobie odbyło się przy ryku, żużlowego motocykla, a w
uroczystościach pogrzebowych oprócz najbliższej rodziny uczestniczyła spora
grupa kibiców oraz osób związanych ze sportem żużlowym wśród, których można było
spotkać Wiesława Ruhnke – fotoreporter od lat związany z toruńskim żużlem,
Krzysztofa Głowackiego – były toruński mechanik klubowy, Wiesława Rożka - były
sędzia żużlowy, Mirosława Batorskiego – były prezes toruńskiego klubu czy
Zdzisława Wiśniewskiego – były szef toruńskiego fanclubu, dziś sędzia wirażowy.
Nie zabrakło również zawodników, z którymi Bogdan Szluk miał okazję ścigać się
na torze, a byli to: Jan Ząbik, Waldemar Dąbrowski, Stefan Załuński, Jerzy
Wierzchowski, a także Henryk Gluecklich.
Po uroczystościach pogrzebowych głos w imieniu żużlowców weteranów oraz kibiców
zabrał Jerzy Wierzchowski, wspominając postać Bogdana Szuluka i słowami
najstarszego nestora toruńskiego żużla wypada pożegnać Pana Bogdana Szuluka
"Żegnamy Cię Bodzio, ale będziemy pamiętać".
Osiągnięcia
nie startował w najwyższej lidze | |
IMP | 1972/5 |
MIMP | 1967/3; 1968/11 |
SK | 1966/11; 1967/3 |
IMŚ | został zakwalifikowany do finału w 1973 roku w Chorzowie, ale kontuzja uniemożliwiła mu start. |
Wyniki ligowe zawodnika w barwach toruńskich
Sezon | mecze | biegi | punkty | bonusy |
Średnia biegowa |
Miejsce w ligowym rankingu |
1964 | ? | ? | ? | ? | ? | ? |
1965 | ? | ? | ? | ? | 1,27 | 48 |
1966 | ? | ? | ? | ? | 1,58 | 35 |
1967 | ? | ? | ? | ? | 1,77 | 37 |
1968 | ? | 31 | ? | ? | 1,73 | 32 |
1969 | ? | 24 | ? | ? | 1,67 | 34 |
1970 | ? | 55 | ? | ? | 1,67 | 30 |
1971 | ? | 54 | ? | ? | 1,85 | 23 |
1972 | ? | 60 | ? | ? | 2,52 | 4 |
1973 | ? | 2 | ? | ? | 3,00 | 92 |
1974 | ? | 3 | ? | ? | 2,33 | 83 |
W notce biograficznej
wykorzystano fragmenty artykułu
"Nuda z Rosem i Szulukiem? Nigdy!",
który ukazał się w toruńskim dzienniku Nowości