2015-07-26 Runda zasadnicza
PGE Stal Rzeszów - KS Toruń
  
Starcie Stali Rzeszów z KS Toruń zapowiadało się niezwykle pasjonująco. Po remisie Żurawi w spotkaniu z Falubazem Zielona Góa, rzeszowianie byli głodni zwycięstwa i odbicia się od dna tabeli Ekstraligi. Jednak goście w poprzedniej kolejce odnieśli przekonujące zwycięstwo nad aktualnymi Mistrzami Polski z Gorzowa i w niedzielę będą chcieli pójść za ciosem. Ewentualny sukces Aniołów niemalże zapewniał im miejsce w fazie play-off. Nic więc dziwnego, że mecz dla obu ekip miał on ogromne znaczenie w kontekście walki o miejsca w Ekstralidze. Własny tor był sprzymierzeńcem zespołu z Rzeszowa, który wydawał się być minimalnym faworytem meczu, ze względu na fakt ostatniego, zremisowanego starcia z zespołem z Zielonej Góry, który w tabeli ligowej zajmuje wyższe miejsce niż torunianie. Na korzyść gospodarzy przemawiała też sytuacja kadrowa, bowiem do składu po kontuzji (złamana noga) powracał Kenni Larsen. Duńczyk na piątkowym treningu pokazał się z bardzo dobrej strony i jego obecność była dużym wzmocnieniem Żurawi w obliczu słabej formy Petera Ljunga.
Zespół Aniołów miał jednak ambicje jazdy w fazie play-off i choć zajmował w lidze pozycję promującą ich do najlepszej czwórki Ekstraligi, to przewaga pięciu punktów nad Unią Tarnów mogła stopnieć nawet po dwóch meczach, dlatego torunianie musieli szukać punktów na wyjazdach, które przybliżałyby ich do udziału w finałowych meczach Ekstraligi.
W składzie biało-niebieskich nastąpiły drobne zmiany w stosunku do wcześniejszych spotkań. Ze względu na powrót wspomnianego już Larsena, od drużyny na mecz z KS Toruń odsunięci zostali Karol Baran i Peter Ljung. Drugie wolne miejsce zajął Mirosław Jabłoński. Oczywiście w składzie Żurawi nie mogło zabraknąć też Grega Hancocka i Petera Kildemanda, którzy niejednokrotnie ratowali rzeszowianom wynik.
Torunianie wysłali do boju swój standardowy skład z Australijczykami Chrisem Holderem i Jasonem Doylem i krajowym zestawem seniorów w osobach Adriana Miedzińskiego i Kacpra Gomólskiego, a siłą napędową Aniołów miał być najskuteczniejszy toruński jeździec - Grigorij Łaguta. Na pozycjach juniorskich przy ul. Hetmańskiej 69 pojawili się Artur Czaja i Krystian Rempała po stronie Żurawi oraz Paweł Przedpełski i Oskar Fajfer broniący barw Aniołów.
W swoich zawodników wierzył trener Jacek Krzyżaniak i przed meczem tak wypowiadał się o swoich podopiecznych: Kacper Gomólski rozbudził nasze nadzieje swoim występem w Toruniu. Później potwierdził te występy za granicą, gdzie również spisał się bardzo dobrze. Z pewnością na tym nie chce poprzestać i będzie się starał udowodnić, że nie trafił do naszej drużyny przez przypadek.
Z kolei po rozmowie z Griszą Łągutą uważam, że nie potrafi on utrzymać stuprocentowej koncentracji. Jest to bardzo ambitny zawodnik, ale czasami między biegami dochodzi do zbyt dużego rozprężenia. Wierzę, że w meczu z Rzeszowem pokaże swoje największe atuty. Jest to szeroki tor, a Grisza lubi atakować pod bandą, czasami brawurowo, ale to wynika z jego techniki jazdy.
Wielu obawia się postawę Jasona Doyla, ale jesteśmy spokojni, bo praktycznie w każdy meczu jedzie bardzo ładnie. Z początku gdy przyszedł do nas, to nie wiedział do końca czego się spodziewać w Ekstralidze i nie był tak pewny siebie. Teraz zna już swoje możliwości oraz poziom ligi, a to wpływa na jego opanowanie i większą zdobycz punktową. Jego krajan Chris Holder miał mały dołek, ale wierzymy, że ostatni bardzo dobry występ nie był przypadkowy i jego świetna dyspozycja znajdzie odzwierciedlenie podczas meczu w Rzeszowie.

Spotkanie obu ekip zaplanowano na godzinę 17:00, jednak rywalizacja za sprawą opadów deszczu, które wpłynęły na stan toru przy ul. Hetmańskiej, musiała zacząć się później, niż pierwotnie planowano. W Rzeszowie rozpadało się w sobotni wieczór i opady trwały, aż do niedzielnego południa. Po ich ustaniu organizatorzy pod nadzorem Komisarza Toru, zabrali się za przygotowywanie owalu. Ekipy gości wnosiła sporo protestów do tego jak tor był przegotowywany, ale ostatecznie udało się doprowadzić tor do stanu używalności, na którym zawody mogły bezpiecznie wystartować. Mimo, że pracom torowym sprzyja korzystna aura, spotkanie i tak opóźniło się niemal o godzinę i kwadrans przed osiemnastą sędzia puścił pierwszy bieg. I niestety to sędzia, Piotr Lis z Lublina, który miał najwyraźniej słabszy dzień, przez całe spotkanie grał główną rolę. Warto w tym miejscu przypomnieć, że sędzia Piotr Lis w 2012 roku został zawieszony przez GKSŻ na 15 miesięcy. Powodem tak długiej kary było orzeczenie niesłusznego walkowera w meczu Unibax Toruń - Unia Tarnów, bowiem przed rozpoczęciem spotkania sędzia Lis niewłaściwie policzył Kalkulowaną Średnią Meczową drużyny gości. Niestety ten sam sędzia już w pierwszym biegu ponownie dał pokaz swoich "umiejętności w ocenie sytuacji" i ukarał czerwoną kartką Mirosława Jabłońskiego, który po starcie z czwartego pola na wymagającym rzeszowskim owalu napędzał się po szerokiej, próbując wyprzedzić prowadzących torunian. W drugim łuku jednak siła odśrodkowa wyrzuciła go na zewnętrzną i Polak spadł na koniec stawki. Bieg układał się na 5:1 dla KS Toruń i ani Greg Hancock, ani Jabłoński nie mieli szans ich dogonić. Bieg został jednak przerwany, ponieważ Jabłoński w drugim łuku podczas trzeciego okrążenia, źle wjechał w wiraż, wyrzuciło go na szeroką, nie opanował motocykla i upadł. Zawodnik Stali Natychmiast jednak wstał i starał się zabrać motocykl z toru, jednak nie zdążył tego uczynić. Arbiter przerwał wyścig i wykluczył Jabłońskiego z powtórki. Ponadto arbiter uznał, że był to upadek taktyczny i wykluczył zawodnika do końca meczu, co wywołało ogromne emocje. Czerwona kartka dla Jabłońskiego oznacza, że do końca spotkania nie mógł on wyjechać na tor, a dodatkowo nie mógł wystąpić w kolejnym meczu Stali Rzeszów. Trudno ocenić, czy był to upadek taktyczny, bo każdy z łuków w początkowej fazie zawodów sprawiał zawodnikom trudności. Powtórki wykazały jednak, że Jabłoński mógł zaraz po upadku opuścić tor, gdyż sprawnie wydostał się spod bandy. O tym przekonany był również menedżer Stali Janusz Ślączka, który w rozmowie z redaktorem NC+ przyznał, że ocenił tę sytuację tak samo. Tę decyzję sędziego należy uznać zatem za prawidłową pod warunkiem, że upadek Jabłońskiego był celowy.
Podobna sytuacja przytrafiła się w biegu numer cztery. Tym razem ze startu najlepiej wyszli Peter Kildemand i Krystian Rempała. Na trzecim okrążeniu "pod łokieć" jadącego na trzeciej pozycji Oskara Fajfera wszedł Jason Doyle. Junior Aniołów po tym ataku nie opanował maszyny na wejściu w wiraż i wjechał w bandę. Fajfer długo nie podnosił się z toru i musiał skorzystać z pomocy medycznej, a na tor wyjechał nawet ambulans. Zawodnik wyjaśnił, że nie mógł się pozbierać, gdyż w momencie upadku wypadł mu bark. Arbiter pozostał jednak nieugięty i nie tylko wykluczył toruńskiego młodzieżowca z powtórki odsłony czwartej, ale też do końca zawodów, pokazując mu czerwoną kartkę. To oznaczało, że Fajfer podobnie jak Jabłoński nie mógł wystąpić w tym i kolejnym meczu swojej drużyny.
Obie sytuacje zdecydowanie różniły się od siebie, sędzia jednak chciał wykazać się konsekwencją, zorientował się, że niesłusznie wykluczył Jabłońskiego i za chwilę, dla równowagi, wyrzucił Fajfera, ale każdy kto widział oba upadki twierdził, że w drugim przypadku wykluczenie do końca zawodów było zbyt drastyczną karą dla zawodnika. Podobnego zdania były władze Speedway Ekstraligi, a Prezes Wojciech Stępniewski uznał, że sytuacje były na tyle dyskusyjne i zapowiedział skierowanie sprawy do GKSŻ.
Mecz toczył się jednak dalej, a sędzia grał pierwsze skrzypce, bo biorąc pod uwagę "straty" jakie w wyniku obu decyzji poniosły zespoły, można uznać, że żaden z nich nie został skrzywdzony. O wiele bardziej niż decyzje odnośnie kartek raziła niekonsekwencja arbitra w ocenie pracy maszyny startowej. Po interwencji toruńskiej ekipy sędzia Lis obejrzał powtórki biegu czwartego z udziałem Doyle'a i Petera Kildemanda. Uznał, że choć maszyna poszła w górę nierówno, to nie miało to wpływu na wynik biegu. Innego zdania był jednak w biegu dziesiątym, bo po kolejnej interwencji toruńskiej ekipy zarządził powtórkę biegu (podwójne zwycięstwo odnieśli rzeszowianie Kenni Larsen i Dawid Lampart, którzy bez problemów rozprawili się z Jasonem Doylem). Decyzja ta  była bardzo niekonsekwentna, bo skoro pan Lis uznał, że wcześniej nie miało to wpływu na wynik biegu, to dlaczego miało to w biegu dziesiątym? A powtórkę tego biegu ponownie wygrali gospodarze, ale Australijczyk poradził sobie z Lampartem, dzięki czemu rzeszowianie wygrali "tylko" 4:2. Kibice zgromadzeni na Stadionie Miejskim w Rzeszowie nie kryli oburzenia werdyktami Piotra Lisa, który przez całe zawody nasłuchał się wielu wulgarnych okrzyków pod swoim adresem.
Przez większą część spotkania przy Hetmańskiej wynik oscylował w granicach remisu. Bohaterem rzeszowian był bez wątpienia Kenni Larsen. Powracający po kontuzji zawodnik zaliczył kapitalny występ i zakończył pojedynek z płatnym kompletem punktów. Dzielnie wspierał go niezawodny "Pająk". Obaj Duńczycy imponowali tego dnia szybkością na trasie, dobrymi startami i płynną jazdą po trudnym torze. Z tym ostatnim największe problemy miał o dziwo Hancock, który nie radził sobie na wejściu w drugi łuk. Mimo tego Amerykanin również był ważnym ogniwem Stali.
Gdy w biegu trzynastym Larsen i Greg Hancock pokonali podwójnie Kacpra Gomólskiego i Doyle'a, wiwatom nie było końca. Rzeszowianie byli krok od zdobycia punktu bonusowego. To co nie udało się gościom w biegu czternastym, udało się w ostatniej gonitwie dnia, w której pojechali rewelacyjni Duńczycy reprezentujący barwy Żurawi. Pokonali oni osamotnionego Adriana Miedzińskiego, gdyż w pierwszym podejściu wykluczony został Grigorij Łaguta za spowodowanie upadku Larsena. Po minięciu linii mety na dwóch pierwszych miejscach przez rzeszowian, z trybun poleciały tysiące serpentyn, a świętowaniu nie było końca. Dla drużyny z Podkarpacia, trzy punkty były bezcenne w walce o utrzymanie w Ekstralidze, natomiast torunianie wciąż musieli powalczyć, by zapewnić sobie udział w fazie play-off.

Podsumowując. Mecz w Rzeszowie trzymał w napięciu do ostatniego wyścigu. Do końca nie było wiadomo, na konto którego zespołu trafią punkty za zwycięstwo w meczu, a także punkt bonusowy. Pierwsza część zawodów układała się praktycznie remisowo. Kluczowe dla losów spotkania okazały się gonitwy 12-13, które padły łupem zawodników Stali Rzeszów. Niestety sędzia nie wpisał się w powagę widowiska i swoimi decyzjami wprowadził nerwowość w obu teameach i wśród kibiców. Dwie czerwone kartki, które oznaczały dla zawodników wykluczenie do końca zawodów i brak możliwości wzięcia udziału w kolejnych zawodach nie był to nader często oglądany obrazek na polskich torach żużlowych. O ile jeszcze wykluczenie zawodnika Stali można byłoby w jakiś sposób wytłumaczyć (choć ten de facto nie zanotował kontrolowanego upadku, motocykl ewidentnie wyleciał spod zawodnika), o tyle "czerwień" dla Fajfera była decyzją na wskroś sensacyjną.
Odchodząc jednak od pozasportowych decyzji w zespole gospodarzy w wyśmienitym stylu powrócił po kontuzji Kenni Larsen, który był w niedzielę nie do zatrzymania. Dla ulubieńca rzeszowskich trybun był to pierwszy mecz po kontuzji odniesionej 28 czerwca na torze we Wrocławiu. Larsen zawody zakończył z płatnym kompletem punktów (13+2) i to dzięki niemu Stal Rzeszów wygrała mecz za trzy punkty. Powrót Larsena odmienił oblicze drużyny znad Wisłoka. W ekipie dowodzonej przez Janusza Ślączkę mankamentem pozostawała do tej pory dyspozycja zawodników drugiej linii. Teraz Greg Hancock i Peter Kildemand doczekali się wreszcie solidnego pomocnika, który w ostatecznym rozrachunku zrobił różnicę na wagę zwycięstwa w meczu.
W toruńskiej drużynie ponownie dało się odczuć brak lidera. Do czternastego wyścigu żaden obcokrajowiec zespołu toruńskiego nie miał na koncie indywidualnego zwycięstwa. Było to tym bardziej zaskakujące, iż Łaguta i Holder w przeszłości bardzo dobrze radzili sobie na torze w Rzeszowie. Torunianie jednak dzielnie walczyli i Chris Holder i Grigorij Łaguta mimo wszystko potrafili nawiązać walkę z rywalami, ale to całkowicie nie istniał Jason Doyle. Na konto Australijczyka wpadło co prawda pięć punktów. Cztery z nich Doyle otrzymał jednak za sam dojazd do mety.

Po zawodach powiedzieli:
Jacek Gajewski - menedżer KS Toruń - Nie ma co komentować, jest procedura, która pozwala nam odwołać się od decyzji sędziego. Zamierzamy z tego prawa skorzystać. W środę będziemy wysyłać odwołanie. Czynimy ten krok, mimo że niektóre osoby ze Speedway Ekstraligi twierdzą, że w stosunku do faktu, który miał miejsce na torze nie można składać odwołania. My twierdzimy inaczej i uważamy, że regulamin nam na to pozwala. W odwołaniu podniesiemy ponadto sprawę dodatkowych okoliczności, które tutaj zaistniały. Zobaczymy co Ekstraliga i GKSŻ zrobią w tej sprawie. Jednak prawdę mówiąc nie mam dużego przekonania, że czerwona kartka zostanie anulowana i czy decyzja w tej sprawie zapadnie przed 9 sierpnia. Nawet gdy udowodnimy, że mamy rację, to przeszkodą będzie regulamin. Nie podpowiada on, co dokładnie w takim przypadku zrobić. Pojawiłyby się wątpliwości dotyczące możliwej weryfikacji wyniku. Pytanie też co zrobić z tym, że Oskar nie jechał w kolejnych wyścigach. Jest to na pewno kolejny przykład niedoskonałości naszych regulaminów. Nie walczylibyśmy jednak w tej sprawie, gdybyśmy nie mieli przeświadczenia o tym, że nie tylko my dostrzegamy tu błędną decyzję sędziego. Rozmawiałem z wieloma osobami, zarówno tymi, które były na meczu, jak i tymi, które mają dobry pogląd tej sytuacji dzięki dokładnym powtórkom w telewizji. Popełniono błąd. Dobrze byłoby się do tego przyznać i to naprawić. Najbardziej pokrzywdzony jest sam zawodnik, który może stracić dodatkowo kolejne spotkanie, a pośrednio też sam klub. Brak Fajfera w meczu z Unią Leszno byłby z pewnością dla nas odczuwalny. Druga sprawa to poszanowanie pewnych reguł obowiązujących w tym sporcie. Sędziego Lisa cenię i szanuję, ale ewidentnie nie był to jego dzień.

Jacek Krzyżaniak - trener KS Toruń - Z mojego punktu widzenia ten mecz nie powinien się dzisiaj odbyć. Nie chodzi przecież o to, żeby zawody były tylko odjechane. To są ludzie i wszyscy chcą być zdrowi, a wiadomo, że w trakcie meczu każdemu się podnosi adrenalina i każdy chce wygrać bez względu na to, jaki jest tor. A tor w Rzeszowie jest bardzo długi i bardzo szybki. Można było go lepiej przygotować. Trzeba było rozpocząć zawody 2 godziny później. Chodzi o to, aby była rywalizacja. Bezpieczna rywalizacja. Na tym torze nie było bezpiecznej rywalizacji. Zawodnicy nie do końca panowali nad motocyklami. Można powiedzieć, że do ósmego, dziewiątego biegu, walka była wyrównana, ponieważ na początku tor został w miarę przygotowany. Wiadomo, zawodnicy zakładają ciągle nowe opony, tor się wyrywa, robią się koleiny, dziury, muldy, staje się niebezpieczny. Co Pawła Przedpełskiego, ma on tak zwaną jelitówkę. Tak się odwodnił, że nie było wskazane, by brał udział w ostatnim biegu i sprawiał niebezpieczeństwo sobie i innym zawodnikom. Na pewno zaszkodziła nam też kartka dla Oskara, która była bardziej kontrowersyjna, niż wykluczenie Mirosława Jabłońskiego. Nie ma co ukrywać, że był to dla nas problem. W swoim pierwszym biegu Oskar przywiózł 3 punkty, a w drugim został wykluczony. Fajfer ma kłopoty z obojczykiem, który mu wyskakuje. Ma to od początku sezonu. Od tego jest lekarz, aby go zobaczyć i podjąć decyzję. Sędzia dał mu czerwoną kartkę - to było dla mnie zaskakujące. Upadł na torze, na który podobno całą noc padał deszcz. Nam to wykluczenie nie pomogło

Kacper Gomólski - Toruń - Początek zawodów, siedem czy osiem biegów, ten tor się w miarę zachowywał, był przyczepny i dało się jechać. Później wiadomo, zaczął się nieco rozrywać. Był jednak równy dla każdego, były w Rzeszowie opady deszczu więc myślę, że i tak był on w miarę nieźle przygotowany przez gospodarzy. Starali się go przygotować, nie robili tego celowo, wiadomo. Mnie zaskoczyły trochę te dwa wykluczenia, te czerwone kartki. Sędzia chyba nigdy nie jeździł na żużlu, a tor tak na prawdę był ciężki. Mirek Jabłoński jak jechał ostatni to, gdy się ktoś źle przełoży, bo mocniejszy motocykl jeszcze opanuje, ale jeśli jest za słaby to pociągnie raz i dziękuję bardzo, jedzie się w płot. Tak samo z Oskarem - Jason Doyle troszkę pod niego wszedł i Oskar upadł. Także po żółtej kartce ewentualnie, ale czerwone to już sędzia moim zdaniem przesadził i u Mirka i u Oskara. My jako zawodnicy nigdy nie mamy nic do powiedzenia, sędzia i komisarz toru decydują, my jesteśmy od czarnej roboty i jeździmy gdy taka jest decyzja, tyle mogę powiedzieć.
Dobrze dla nas, że drużyna z Zielonej Góry straciła punkty, ale wiadomo, że gonią nas jeszcze inne zespoły. Będzie ciężko, ale skupiamy się na najbliższym meczu z Unią Leszno. Na Motoarenie wystarczy nam wygrana, by zgarnąć trzy punkty, bo triumfowaliśmy przecież na wyjeździe.

Adrian Miedziński - Toruń - Szkoda bonusa, ale jedziemy dalej. Mamy dwa mecze u siebie i jeden wyjazd. U siebie czeka nas trudne zadanie z Unią Leszno. Mecz ze Stalą Rzeszów to już historia, choć mogłem pojechać zdecydowanie lepiej, ale brakuje mi pewności i jazdy, aby lepiej czuć się na motocyklu. Muszę trochę pozmieniać w sprzęcie. Początek sezonu miałem z głowy, więc niektórych rzeczy próbuję w ciemno. Niektóre się udają, a niektóre nie. Przykładem był ostatni mecz w Toruniu, gdzie próbowałem, ale przeoczyłem, że coś zaczęło się dziać z silnikiem. Stąd słabszy występ. Muszę szukać, by było lepiej. W meczu ze Stalą sprzęt spisywał się dobrze, a braki były u mnie. Staram się jeździć jak najlepiej, choć duża część sezonu mi uciekła. Mam ostatnio mało jazdy, a tor w Rzeszowie był wymagający. Na dodatek moja ręka nie jest taka, jaka być powinna. Potrzebuję jeszcze dwóch operacji, by moja ręka pracowała jak normalna, choć być może już nigdy tak nie będzie. Na tę chwilę ręka nie pracuje normalnie, ale nie mogę z tego robić wymówki. Mam pewne rzeczy poprzerabiane tak, aby ręka nie przeszkadzała mi i nie bolała podczas jazdy. Inaczej jest, jeśli dostanę szprycą. W jednym biegu w Rzeszowie dostałem taką dosyć mocną i trochę ją odczułem. W końcowej fazie meczu miałem słabe starty. W ostatnim biegu próbowałem pojechać po szerokiej. Chciałem motocykl poustawiać tak, aby mniej wybierał te dziury. Sprzęt dosyć mocno reagował na nierówności na torze. Nie miałem komfortu jazdy. Chciałem ominąć dziury, pojechać po szerokiej i rozpędzić się. Nie dało rady. Na powtórkę biegu dokonaliśmy zmian w motocyklu, ale okazały się one gorsze. Widać było, że ten tor będzie się rozrywał. Był przyklepany polewaczką, cały został zbronowany, bo był mokry, ale można było dolać trochę wody, żeby lepiej to wszystko się związało. Można było także później zacząć zawody, wtedy tor byłby w lepszej kondycji. Jeżeli komuś się podoba, że zawodnicy podskakują i sami się przewracają, no to w porządku.

Grigorij Łaguta - Toruń - To było bardzo fajne spotkanie. Na początku szło nam dobrze i wygrywaliśmy biegi. W jednym z wyścigów nie mógł nas wspomóc Paweł Przedpełski. Sędzia wykluczył także Oskara Fajfera i jednego z zawodników gospodarzy. Później było już tylko gorzej i ostatecznie straciliśmy punkty. Przy ataku na Kenniego Larsena, na 200 procent nie było tam mojej winy. Larsen zaczął skakać na dziurach i nie zdążył skręcić w łuku. Nic złego mu nie zrobiłem. Nie doszło tam do kontaktu, zostawiłem mu sporo miejsca i on upadł po tym jak go wyprzedziłem. Nie wiem do końca co nas bardziej zaskoczyło. Chyba raczej drużyna gospodarzy, bo tor dla wszystkich był taki sam.

Paweł Przedpełski - Toruń - Mówiąc szczerze wtedy nie widziałem żadnego wyścigu, ponieważ siedziałem w parku maszyn w związku ze swoim samopoczuciem. Nie widziałem zatem tej sytuacji, a nawet jakbym widział to nie mnie to oceniać. Sędzia podjął taką decyzję, mają być jeszcze jakieś wyjaśnienia i zobaczymy jakie ostateczne rozstrzygnięcia zapadną.

Andrzej Łabudzki - prezes Stali Rzeszów - Liczyłem na wygraną z "Aniołami", nawet dużo się nie pomyliłem w kwestii wyniku. To było to, na co stać naszych chłopaków. Niestety wcześniej przytrafiło się kilka kontuzji, przez które przegraliśmy. Najprawdopodobniej dlatego nieco nam zabraknie do play-off. Zapłaciliśmy już frycowe za awans do Ekstraligi

Jarosław Dymek - menadżer Stali Rzeszów - Głośno o tym nie mówiliśmy, ale liczyliśmy na to, że zdobędziemy trzy punkty i udało się. Aczkolwiek początek spotkania był ciężki, bo przez wykluczenie Mirka Jabłońskiego automatycznie wypadł zawodnik do końca zawodów. Taki lekki niepokój wdarł się w nasze serca, ale chłopaki stanęli na wysokości zadania i wywalczyli trzy bardzo cenne dla nas punkty, za co im wielkie dzięki. Nie chcę się wypowiadać na temat decyzji sędziego. Wiadomo jak to teraz jest, coś powiem nie tak, potem dostanę karę i będzie kolejny problem, także wolę być ostrożny. Cieszy powrót Larsena. Liczyliśmy na to, że Kenni pojedzie dobrze, ale to, że wykręcił "maxa" to taka delikatna niespodzianka. Wierzyliśmy, że pojedzie przyzwoicie, na fajnym poziomie, a dzisiaj jeździł jak z nut. Wielkie brawa dla niego, widać było, że jest głodny jazdy. On sam przed meczem mówił "kurczę, kiedy się zacznie? Ja już się nie mogę doczekać kiedy znowu pojeżdżę". Widać było, że ta przerwa na niego wpłynęła korzystnie i super, bo potrzebujemy go w dalszej części sezonu. Mamy wyrównany zespół, który stać na prawdę na dużo.
Tor był ciężki, ale to przecież nie było celowe zagranie. Były mocne opady deszczu. Staraliśmy się przygotować ten tor, jak najlepiej

Janusz Ślączka - trener Stali Rzeszów - Ciężko wychodzi się spod bandy, ale jeżeli Mirek wydostał się to może mógł przyspieszyć. Nie wiem w jakim był stanie, czy go coś wtedy bolało czy nie, trudno mi ocenić. Dostał czerwoną kartkę i tyle, nie pojedzie w następnym meczu. Kenniego prosiłem już, żeby przyjechał na środowy mecz, ale dostałem informację, że jednak go ta kontuzjowana noga boli i jeszcze nie czuje się pewnie. On nigdy nie chce pojechać słabo, on chce pojechać dobrze. Przyjechał w piątek na trening, potrenował, w sobotę oglądnął na spokojnie Grand Prix i dzisiaj zrobił kawał dobrej roboty. To jest świetny zawodnik. Taśma nie szła równo, wolniej szła od płyty boiska. Jeżeli komuś mogło to jednak przeszkodzić w powtórzonym biegu to Dawidowi Lampartowi, a nie zawodnikowi z Torunia. W następnym meczu musi pojechać Karol Baran, bo nie mamy tylu zawodników. Szkoda, że Mirek nie miał dzisiaj udanego tego meczu, ale w następnym pojedzie Karol i wszyscy musimy się dobrze przygotować, żeby wygrać. Wtedy dopiero będziemy bliscy utrzymania w PGE Ekstralidze.

Greg Hancock - Rzeszów - Udowodniliśmy, że nie trzeba mieć mocnego składu na papierze, by wygrywać. Ja pojechałem średnio, ale mogę powiedzieć, że ustawienia motocykli aż tak bardzo nie wpłynęły na moją jazdę w pierwszych wyścigach. Po prostu odnalezienie się na tym torze zajęło mi trochę czasu. Musieliśmy się także przyzwyczaić do interesujących decyzji sędziego (śmiech). To sprawiło, że temu spotkaniu towarzyszyła jedna wielka dyskusja. Początek był szalony, a niektóre sytuacje do tej pory są dla nas nie do końca zrozumiałe. Tor był wyboisty. W tym sezonie był prawdopodobnie najcięższy, na jakim przyszło nam jeździć. Ostatecznie wszyscy stwierdzili, że można na nim startować. To dobrze dla nas, bo przecież doskonale znamy tą nawierzchnię. Zaliczyliśmy bardzo ważne zwycięstwo i wywalczyliśmy punkt bonusowy. Startowaliśmy na swoim domowym torze i zwyciężyliśmy. Udowodniliśmy, że nie trzeba mieć mocnego składu na papierze, by wygrywać. Pokazaliśmy, że wystarczy mieć solidnie spisujący się zespół na swoim torze.
Nie wiem czy zostanę na kolejny rok w Rzeszowie. Ta decyzje nie zależy ode mnie. To klub decyduje o tym, co chce, a czego nie chce. Ja w tym zespole czuję się naprawdę dobrze. Jest tutaj fajny tor, działają przy tym klubie świetni ludzie, a jeśli chodzi o zespół, to jesteśmy w stanie go wzmocnić. Wszystko działa tutaj sprawnie i nie trzeba tak wiele zmieniać. Klub ma potencjał i spore szanse, by mnie zatrzymać.

Kenni Larsen - Rzeszów - Z moją nogą nie jest jeszcze idealnie, ale na dzisiaj ten stan wystarczył. Cieszę się, że już da się jeździć i mogłem wrócić na tor. Dzisiaj były trudne warunki, ale jestem zadowolony ze swojego dorobku i przede wszystkim ze zwycięstwa. Na początku tego sezonu miałem trochę problemów, także nie był to mój pierwszy uraz w tym roku. Do tego przeplatałem dobre spotkania gorszymi. Mimo to myślę, że tych udanych było więcej, wciąż staram się walczyć dla drużyny ze wszystkich sił i tylko to jest receptą na takie wyniki.

Mirosław Jabłoński - Rzeszów - Z powtórki biegu jak najbardziej mogłem zostać wykluczony, ale z całego spotkania - wolę tego nie komentować. Ani Oskar Fajfer ani ja nie zrobiliśmy przecież tego specjalnie. Próba toru pokazała, że jest on zdatny do jazdy. W pojedynkę chłopaki jechali jak jechali, jednak już w czwórkę było gorzej. Po opadach deszczu i przygotowaniu tego toru, był on bardzo wymagający. Upadłem, ale nie zrobiłem tego z premedytacją tylko niestety motocykl mnie sponiewierał, gdzie był troszeczkę za mocny. Na wejściu w łuk była przyczepność, później już jej nie było i mnie wyrwało. Gdy sędzia mnie wykluczył pozostało mi trzymanie kciuków, abyśmy ten mecz wygrali. Te trzy punkty były nam potrzebne jak tlen do życia. Chłopaki stanęli na wysokości zadania i zrobili kawał dobrej roboty. Szkoda, że nie mogłem im pomóc. Punkty zdobyte w rywalizacji z Toruniem to coś, co podniesie nas w tabeli. W końcowym rozrachunku mogą się one okazać decydujące. Teraz trzeba się przygotować jak najlepiej do kolejnych pojedynków. Będzie coraz lepiej.

Wojciech Stępniewski - prezes Ekstraligi - Sędzia Piotr Lis podczas meczu Stal Rzeszów - KS Toruń podjął kontrowersyjne decyzje o wykluczeniu do końca zawodów już w pierwszych startach Mirosława Jabłońskiego i Oskara Fajfera. Jak się okazuje, jego pracę oceni Główna Komisja Sportu Żużlowego. - GKSŻ jest jedynym właściwym organem do oceny pracy sędziego podczas tego spotkania. Z pewnością w poniedziałek złożymy wniosek o ocenę pracy sędziego Lisa. Decyzja w tym zakresie będzie należała do GKSŻ. Z mojej strony obie sytuacje oceniam jako mocno dyskusyjne.

Działacze toruńscy tak jak zapowiadali po spotkaniu w Rzeszowie złożyli odwołanie od decyzji sędziego w sprawie czerwonej kartki dla Oskara Fajfera. Jednak Zarząd Ekstraligi Żużlowej uznał, że - zgodnie z art. 79 ust. 4 RSŻ - jeżeli sędzia zawodów stwierdzi jakiś fakt, to przyjmuje się, że fakt ten miał miejsce, a wydana przez niego w czasie zawodów decyzja jest ostateczna i nie podlega protestom w związku z tym odwołanie zostało oddalone, a toruńczycy w kolejnym meczu z Unią Leszno na własnym torze musieli walczyć bez swojego drugiego juniora. Menadżer Jacek Gajewski tak komentowało tę decyzję: Tak naprawdę stało się to, czego się spodziewaliśmy. Wiedzieliśmy od początku, że szanse na pozytywne rozpatrzenie odwołania są niemal zerowe. To pokazuje jednak słabość regulaminu. Obojętnie jakiego błędu nie popełniłby sędzia, można powołać się na zapis, że są to fakty stwierdzone przez arbitra, które zaistniały w czasie meczu i nie ma przeciwko temu odwołania - zauważył Jacek Gajewski. - Czy przepisy powinny ulec zmianie? Gdyby w czasie meczu zaczęto składać protesty na każdą decyzję sędziego, która budzi zastrzeżenia, to mecze trwałyby po kilka dni. Z drugiej strony nie może być tak, że nie ma żadnej procedury odwoławczej, która naprawiałaby ewidentnie złą i krzywdzącą decyzję arbitra. Dlatego od od wielu lat powtarzam, że należałoby się pochylić nad tematem regulaminu, ale pojawiają się głosy sprzeciwu ludzi z góry. Mam jednak wrażenie, że ci, którzy co roku dopisują kolejne punkty regulaminów sami się w tym gubią. W czasie meczów obserwuję sędziów, którzy zamiast zajmować się prowadzeniem zawodów czasem większą uwagę muszą przywiązywać do trzymanych przez siebie kartek z regulaminem, w obawie przed tym, by nie popełnić żadnego proceduralnego błędu. Często muszą robić to, co nakazują im przepisy, a nie zdrowy rozsądek. Nadszedł czas, by ktoś poważnie wziął się za regulamin i zrobił z tym porządek. Gdyby pewne przepisy zostały uproszczone, także samym osobom odpowiedzialnym za żużel łatwiej byłoby się w tej tematyce poruszać i pracować.

Źródło: www.nicesport.pl
www.speedway.info.pl
www.sportowefakty.pl

www.nowosci.com.pl

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt