2021-07-30 runda zasadnicza przełożony 2021-08-08
Eltrox Włókniarz Częstochowa - Apator Toruń
   
Przedostatni mecz Apatora w sezonie pod Jasną Górą z Włókniarzem Częstochowa, nie miał większego znaczenia dla układu tabeli. Mecz przed sezonem zaplanowano innym terminie, jednak gdy ogłoszono zmiany w terminarzu cyklu Grand Prix i Lublin otrzymał dodatkową rundę wyłaniającą mistrza świata, stało się jasne, że mecz ligowy który był niższy rangą od IMŚ musi być przełożony, a nową datą stał się kolejny dzień czyli 8 sierpnia.
Niestety torunianie do rywalizacji musieli przystąpić bez swojego krajowego lidera Pawła Przedpełskiego, który ostatnie dwa sezony spędził w Częstochowie. Dla zawodnika pechowo zakończył się mecz w lidze szwedzkiej, gdzie zaliczył upadek, który wyeliminował go ze ścigania na dłuższy czas. Torunianin rywalizował w Kumli, gdzie tamtejsza Indianerna podejmowała Vastervik Speedway. Dla Przedpełskiego mecz od początku się nie układał. Krajowy lider Apatora rozpoczął spotkanie w kraju Trzech Koron od podwójnej porażki z duetem Andreas Lyager - Grzegorz Zengota, a w kolejnej gonitwie udało mu się tylko przedzielić duńsko-polską parę, co też skutkowało porażką, lecz w mniejszym rozmiarze. Druga część meczu, to wykluczenie, zerówka i fatalny upadek. Dwudziestosześciolatek stoczył walkę na łokcie z Ludvigiem Lindgrenem i zapoznał się z torem w Kumli. Choć wstał o własnych siłach, to z powodu podejrzenia urazu lewego nadgarstka nie był już w stanie kontynuować zmagań. Po serii szczegółowych badań okazało się, że doszło do złamania kości przedramienia: "Moja przerwa od żużla potrwa około dwa tygodnie. Mam złamaną kość przedramieniową oraz śródstopie. Większym problemem jest oczywiście ręka, ale szczęście w nieszczęściu, że obecnie można to leczyć na wiele sposobów, dlatego jestem pełny optymizmu jeśli chodzi o moją rekonwalescencję. Na pewno nie wystąpię w meczu w Częstochowie, ale zrobię wszystko, by na Gorzów być w pełni sił. Wiemy jak ważne jest to dla nas spotkanie, dlatego zrobię wszystko, by być w pełni gotowy do tych zawodów" - powiedział Paweł Przedpełski za pośrednictwem klubowej strony internetowej.
W Toruniu choć martwiono się o zdrowie zawodnika, nikt nie robił tragedii z tytułu jego absencji, bowiem mecz w Częstochowie choć mógł zapewnić przy wygranej spokojne utrzymanie zespołu w ekstralidze, to przed sezonem nikt rozsądny nie zakładał wygranej pod Jasną Górą. Kluczem do utrzymanie miało natomiast ostatnie spotkanie na MotoArenie ze Stalą Gorzów i na ten mecz miał wrócić krajowy lider Apatora.

Zanim jednak doszło do spotkania doszło do małego zgrzytu w teamie Roberta Lamberta. Incydent miał miejsce podczas pierwszego dnia Grand Prix w Lublinie, kiedy to na 30 sekund przed startem do trzeciego biegu zgasł motocykl Roberta Lamberta, a mechanicy nie mieli uruchomionego rezerwowego motocykla. Żużlowiec nie zdążył ustawić się pod taśmą maszyny startowej w regulaminowym czasie 2 minut i i został wykluczony. Rozwścieczony po zajściach Lambert rozstał się z mechanikiem, rzucając mu 200 złotych na pociąg powrotny do domu. W mediach zawrzało, bo nikt nie spodziewał się takiego zachowania po dotychczas niezwykle opanowanym Indywidualnym Mistrzu Europy. Następnego dnia szybko pojawiło się zastępstwo w teamie zawodnika, a był to Wojciech Malak - wieloletni mechanik Tomasza Golloba, który w ekspresowym tempie przyjechał prosto z Bydgoszczy: "Słyszę historie, że rzuciłem mechanikowi 200 zł w boksie. To nieprawda. Ta historia została po drodze przekręcona. Po zawodach usiedliśmy razem w hotelu i przekazałem mu swoje uwagi dotyczące jego pracy i powiedziałem o popełnionych błędach. Końcowy wniosek był taki, że powinniśmy pójść własnymi drogami. Następnie podarowałem mu 200 zł, żeby mógł wrócić do domu. Rozmawialiśmy, wyjaśniliśmy sobie sytuację i obie strony zgodziły się, że rozstanie będzie najlepszą decyzją. Pracowaliśmy razem od początku roku. Problemy nie wynikały z bariery językowej, chodziło o oczekiwania w związku z tą współpracą - one sięgały najwyższego poziomu, a nie spokojnej jazdy i braku presji. To kładło nacisk na mechanika numer jeden w teamie, który nadzoruje pracę i w konsekwencji przełożyło się na gorszą atmosferę w teamie. Awaria pierwszego motocykla nie była winą mechaników, ale brak gotowości drugiego motocykla już tak. Po tej sytuacji, którą wszyscy widzieli, przeprosiłem go za swoje zachowanie i ruszyliśmy z przygotowaniami do kolejnego wyścigu. Ale tego co straciłem przez ten błąd, już nie odzyskałem. To są mistrzostwa świata, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Stres i presja są bardzo wysokie, a brak możliwości rozpoczęcia wyścigu okropnie frustruje. Wojtek był w boksie podczas drugiego turnieju Grand Prix w Lublinie dzięki Tomaszowi Gaszyńskiemu, który szybko wszystko zorganizował i zostaje ze mną na dłużej" - powiedział Robert Lambert w jednym z wywiadów.

Kibice z Torunia zastanawiali się jak ta zmiana w parkingu wpłynie na dyspozycję Anglika w meczach ligowych. Obawy były bezpodstawne, bo "Lambo" w końcówce sezonu nie zawiódł, a w Częstochowie był najskuteczniejszym jeźdźcem w Anielskim teamie. Niestety do poziomu IME nie dostosowali się pozostali zawodnicy. Żałowali tego toruńscy kibice, bo pojedynki częstochowsko-toruńskie zawsze dostarczały wielu emocji już przed pierwszym biegiem. W sezonie 2021 było jednak nieco inaczej, bo mecz nie budował praktycznie żadnego napięcia i choć wygrać chciał każdy to obie drużyny mogły praktycznie myśleć o wakacjach, mimo że czysto teoretycznie torunianie nie byli jeszcze pewni utrzymania. Dodatkowo pod nieobecność Pawła Przedpełskiego, wydawało się, że mecz rozegrany będzie do jednej bramki, bo Lwy miały przewagę niemal na każdej pozycji poza U-24. W formacji młodzieżowej Włókniarz dzielił i rządził w całej lidze, bo miał najskuteczniejszy duet juniorów. W przypadku seniorów było nieco więcej znaków zapytania i choć nikt nie był pewniakiem do zdobywania dużej liczby punktów, to na własnym torze Kacper Woryna i Bartosz Smektała mieli przewagę nad Adrianem Miedzińskim i Chrisem Holderem. Na wiele było stać Fredrika Lindgren, który choć zawodził na całego w polskiej lidze, to zajmował trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Grand Prix i miał teoretycznie szansę na znacznie większą zdobycz punktową niż Jack Holder. I Szwed potwierdził to już w inauguracyjnej odsłonie spotkania gdy pokazał, że jak chce to potrafi się ścigać nie tylko w GP, ale równie w lidze. Ruszając z czwartego pola napędził się po szerokiej na pierwszym łuku i zbudował potężną przewagę nad resztą stawki. Drugi przyjechał Kacper Woryna, więc częstochowianie zaczęli od mocnego, podwójnego uderzenia. Później dołożyli juniorzy i już po dwóch biegach trener torunian Tomasz Bajerski mógł sięgać po rezerwy taktyczne.
Pierwsza seria startów zakończyła się wygraną gospodarzy 18:6. Czwarty bieg przyniósł pierwsze kontrowersje. W nim w wyniku walki Mateusza Świdnickiego z Adrianem Miedzińskim przewrócił się ten drugi i został wykluczony z powtórki. Miedziak nie zgadzał się z tą decuyzją, bo w ofensywie, czyli zawodnikiem wyprzedzającym był junior Włókniarza, ale gdy młodzieżowiec Lwów był już przed swoim rywalem, Adrian zaczął się wynosić i wtedy doszło do kontaktu. Ponadto Świdnicki utrzymywał swoją trajektorię, a to torunianin poszerzał tor jazdy. Tak więc sędzia nie miał innego wyjścia, jak tylko podtrzymać swoją decyzję.
W meczu ze strony przyjezdnych zaskakująco dobrze prezentował się Chris Holder, który w trzecim biegu postraszył Leona Madsena. Australijczyk co prawda nie przeprowadził żadnego ataku, przed którym Duńczyk musiałby się bronić, ale jechał bardzo blisko za nim i zasygnalizował, że chce się tego dnia pościgać i pokazał, że kapitalny występ w lidze szwedzkiej (18 pkt) to nie był jednorazowy wyskok. Ostatecznie starszy z braci Holderów wywalczył w sumie 7 punktów i bonus. Później animuszu nabrał też Robert Lambert, który dobrze czuł się na ścieżce pod bandą i to on jako pierwszy, ajak się okazało po meczu, jako jedyny wygrał indywidualnie bieg dla torunian.
Po dwóch seriach startów było już w zupełności jasne, kto w tym spotkaniu odniesie zwycięstwo. Zgodnie z przewidywaniami wygrali gospodarze z pewną przewagą. Mecz ten obnażył jednak bolączki częstochowian, które doskwierały im przez cały sezon. Bartosz Smektała prezentował się sinusoidalnie, momentami w dalszym ciągu jechał asekuracyjnie, a Jonas Jeppesen po prostu słabo. Jedynie Lindgren spisał się bez zarzutów, ale gdyby zawalił w konfrontacji ze słabszym rywalem po tak kapitalnym weekendzie w Grand Prix, wyglądałoby to na sabotaż.

Podsumowując. Pod nieobecność Pawła Przedpełskiego, trener Tomasz Bajerski mógł stosować zastępstwo zawodnika, i choć było jasne, że o korzystny wynik będzie piekielnie ciężko, to mało kto spodziewał się aż tak słabej postawy "Aniołów". Żużlowcy Apatora Toruń na przestrzeni całego meczu wyglądali jak dzieci we mgle, a jedynym, który mógł być zadowolony ze swojego występu był Robert Lambert, choć i on w początkowej fazie spotkania nie ustrzegł się błędów. Teoretycznie beniaminek wciąż mógł spaść z elity, ale by tak się stało, musiałyby zostać spełnione jednocześnie, aż trzy warunki, a dwa z nich były mało prawdopodobne. Po pierwsze Falubaz Zielona Góra musiałby sensacyjnie wygrać we Wrocławiu, po drugie GKM musiał wygrać za trzy punkty z Włókniarzem, a po trzecie Apator musiałby przegrać u siebie ze Stalą Gorzów. Tak więc Anioły mogły spać spokojnie. Częstochowianie imponowali formą od pierwszego biegu. Byli świetni na starcie i na trasie, nie dając przyjezdnym jakichkolwiek szans. Tak więc Włókniarz w pięknym stylu pożegnał się ze swoimi kibicami i mógł żałować, że wszystko zagrało dopiero w 13 kolejce, gdy nie było już jakichkolwiek szans na awans do fazy play-off. Bohaterem gospodarzy był Kacper Woryna, który zanotował najlepszy występ w barwach Włókniarza. Szybki, konkretny i bezbłędny - te 3 słowa idealnie opisują postawę wychowanka rybnickiego klubu w starciu z Aniołami.

Po zawodach powiedzieli
Tomasz Bajerski
- trener z Torunia - Fakt jest taki, że nie do końca jesteśmy zadowoleni z tego sezonu. Zawsze nam brakowało tego, że jeden zawodnik nie pojechał albo każdy z nich po jednym biegu zawalił. Taki jest sport. Nie jesteśmy do końca spełnieni, ale plan minimum, czyli utrzymanie się, mamy na wyciągnięcie ręki. Chciałbym, aby ostatni mecz w lidze szwedzkiej okazał się przełomowy dla Chrisa Holdera na dwa ostatnie spotkania naszej drużyny. Trzymam za niego mocno kciuki. On potrafi jeździć, więc czekamy z utęsknieniem na dobrą jego jazdę właśnie podczas tego i ostatniego meczu. To jest najlepsza liga świata, wiemy dobrze o tym. Miejmy nadzieję, że wszyscy pojadą na maksimum swoich możliwości i stworzymy ładne widowisko. Rozmawiałem z Pawłem Przedpełskim, przekazał nam kilka wskazówek, tak jak i Adrian Miedziński, który też jeździł w drużynie z Częstochowy. Jedziemy swoje, będziemy walczyć o zwycięstwo, ale naprawdę będzie o to piekielnie trudno. Jest taka szansa, że Paweł wróci na mecz z Stalą Gorzów

Adrian Miedziński - Toruń - Wyszedłem przed Świdnickiego, znajdowałem się z przodu. Ja jechałem swoje, to on wyprzedzając, zahaczył mnie i wybił z rytmu, przez co zahaczyłem o bandę. Po upadku jestem trochę poobijany. Geometria w Częstochowie jest taka sama, tylko nawierzchnia się zmieniła. Dlatego ustawienia mam inne, inne silniki, wszystko inne. Nie do końca wiedziałem, jak pojechać, bo w pierwszym biegu przegrałem start, potem mogłem dzięki odratowaniu pierwszego motocykla wykorzystać go. Zmieniłem jednak na drugi, który lepiej wyszedł ze startu, więc taki plus. Na pewno możliwości mam zdecydowanie większe. Początek sezonu i ciągnąca się pandemia spowodowała, że nie było jeszcze możliwości jazdy w innych ligach, innych turniejów praktycznie nie było. Nie miałem jak sprawdzić motocykli i tak człowiek trochę błądził. Później ta jazda się rozpoczęła, w tym w Szwecji, i wszystko poszło nieco do góry, bo najlepszymi treningami są zawody i sprawdzenie silników. Jeżdżąc tylko na jednym torze, nie idzie wszystkiego przewidzieć. Tak jak podczas tego meczu, gdzie jechałem próbę toru, a nie wiedziałem do końca, który sprzęt jest lepszy. Tak to jest, na tym ten sport polega, by się jak najmniej mylić. Gdyby wszyscy od razu wszystko wiedzieli, to każdy by wygrywał, a tak się niestety nie da.

Krzysztof Lewandowski - Toruń - Jestem pierwszy raz na tym obiekcie. Tor jest przyjemny, łagodny, trochę się odsypuje, taki jakie lubię. Za cały sezon myślę, że wystawiłbym sobie trójkę. Popełniam dużo błędów, których nie popełniałem, robię małe kroki w tył, czego wiadomo, że nikt nie chce, ale cały czas nad tym pracujemy. Coś tam udało się już wypracować jeśli chodzi o starty, ale musi to być jeszcze powtarzalne. Raz wychodzi, a przy następnym starcie nie jest już tak dobrze, jak przy poprzednim. Oczywiście mam zawodnika, na którym się wzoruję i jest to Piotr Pawlicki. Myślę, że jak tylko trochę się podszkolę technicznie, to będę mógł być taki zadziorny na torze jak on. Najpierw jednak muszę dogonić chłopaków. Kontakt z Wiktorem Przyjemskim nadal oczywiście mamy, bo startujemy w tych samych zawodach juniorskich i często się widujemy. Wymieniamy się spostrzeżeniami, dużo rozmawiamy, także tutaj nic się nie zmieniło. W Toruniu czuję bardzo dobrze.

Robert Lambert - Toruń - Nie spodziewałem się, że tak szybko będzie można jeździć po zewnętrznej części toru. Lepiej te ścieżki wykorzystywali gospodarze. Na początku nie trafiliśmy z ustawieniami - ani ja, ani cała drużyna. To zapewne utrudniało jazdę podczas całego spotkania. Ciężka praca, jaką wykonywałem przez cały sezon, zdaje się opłacać. Wydaje mi się, że jesteśmy bezpieczni jeśli chodzi o pozostanie w PGE Ekstralidze i to wspaniale. Oczywiście oczekiwania zarówno kibiców, jak i klubu były większe. Najpierw baliśmy się o to utrzymanie, ale początek sezonu pokazał, że możemy walczyć o więcej. Starałem się jak mogłem, czuję się dobrze w toruńskiej drużynie. Przejście tutaj oceniam na duży plus. To na pewno był trudny weekend, jeździć tyle dni z rzędu i to na wysokim poziomie, również w PGE Ekstralidze. Tor był bardzo wymagający, ale wykorzystuje to doświadczenie najlepiej jak mogę. Niestety nie zawsze wychodzi tak, jakbym tego oczekiwał, ale jest to dla mnie naprawdę ważne. Mam nadzieję, że uda mi się zakwalifikować na przyszły sezon i dalej startować w FIM Speedway Grand Prix. A w Toruniu zostaję na 100%

Mateusz Świdnicki - Częstochowa - Były to dla mnie udane zawody, aczkolwiek mój wynik punktowy mógł być jeszcze większy. Popełniłem jednak wiele błędów, na przykład w ostatnim biegu, gdzie zostałem przy krawężniku, a nie poszedłem na szeroką i zostałem wyprzedzony. W biegu w którym upadłem, Adrian wysunął mnie do usypanego. Wypuściłem motocykl i niestety zostałem trącony i wynikła taka sytuacja. Widać, kto poszerzał tor jazdy, ja jechałem swoją ścieżką. Co miałem zrobić? Puścić gaz? Lubię odjechać do tej usypanej "wargi" i nie wiem, gdzie miałem jechać. Nikt nie widzi nigdy swojej winy i pewnie, gdyby była sytuacja odwrotna, to doszukiwałbym się swojej niewinności.
Wystartowałem w GP i to na pewno inna bajka. Jest to coś wspaniałego, że mogłem tam być i spełniłem swoje marzenie. Nie był to udany debiut, bo dwa zera i dwa upadki, ale na pewno jakieś cenne doświadczenie zebrane. Przede mną jeszcze kilkanaście imprez młodzieżowych, mistrzostwa świata juniorów, być może pojadę też do Opola jako gość. Sezon jeszcze trwa.

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt