Zanim jednak doszło do spotkania doszło do małego zgrzytu w teamie Roberta Lamberta. Incydent miał miejsce podczas pierwszego dnia Grand Prix w Lublinie, kiedy to na 30 sekund przed startem do trzeciego biegu zgasł motocykl Roberta Lamberta, a mechanicy nie mieli uruchomionego rezerwowego motocykla. Żużlowiec nie zdążył ustawić się pod taśmą maszyny startowej w regulaminowym czasie 2 minut i i został wykluczony. Rozwścieczony po zajściach Lambert rozstał się z mechanikiem, rzucając mu 200 złotych na pociąg powrotny do domu. W mediach zawrzało, bo nikt nie spodziewał się takiego zachowania po dotychczas niezwykle opanowanym Indywidualnym Mistrzu Europy. Następnego dnia szybko pojawiło się zastępstwo w teamie zawodnika, a był to Wojciech Malak - wieloletni mechanik Tomasza Golloba, który w ekspresowym tempie przyjechał prosto z Bydgoszczy: "Słyszę historie, że rzuciłem mechanikowi 200 zł w boksie. To nieprawda. Ta historia została po drodze przekręcona. Po zawodach usiedliśmy razem w hotelu i przekazałem mu swoje uwagi dotyczące jego pracy i powiedziałem o popełnionych błędach. Końcowy wniosek był taki, że powinniśmy pójść własnymi drogami. Następnie podarowałem mu 200 zł, żeby mógł wrócić do domu. Rozmawialiśmy, wyjaśniliśmy sobie sytuację i obie strony zgodziły się, że rozstanie będzie najlepszą decyzją. Pracowaliśmy razem od początku roku. Problemy nie wynikały z bariery językowej, chodziło o oczekiwania w związku z tą współpracą - one sięgały najwyższego poziomu, a nie spokojnej jazdy i braku presji. To kładło nacisk na mechanika numer jeden w teamie, który nadzoruje pracę i w konsekwencji przełożyło się na gorszą atmosferę w teamie. Awaria pierwszego motocykla nie była winą mechaników, ale brak gotowości drugiego motocykla już tak. Po tej sytuacji, którą wszyscy widzieli, przeprosiłem go za swoje zachowanie i ruszyliśmy z przygotowaniami do kolejnego wyścigu. Ale tego co straciłem przez ten błąd, już nie odzyskałem. To są mistrzostwa świata, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Stres i presja są bardzo wysokie, a brak możliwości rozpoczęcia wyścigu okropnie frustruje. Wojtek był w boksie podczas drugiego turnieju Grand Prix w Lublinie dzięki Tomaszowi Gaszyńskiemu, który szybko wszystko zorganizował i zostaje ze mną na dłużej" - powiedział Robert Lambert w jednym z wywiadów.
Kibice z Torunia zastanawiali się jak ta zmiana
w parkingu wpłynie na dyspozycję Anglika w meczach ligowych. Obawy były
bezpodstawne, bo "Lambo" w końcówce
sezonu nie zawiódł, a w Częstochowie był najskuteczniejszym jeźdźcem w Anielskim
teamie. Niestety do poziomu IME nie dostosowali się pozostali zawodnicy.
Żałowali tego toruńscy kibice, bo pojedynki częstochowsko-toruńskie zawsze
dostarczały wielu emocji już przed pierwszym biegiem. W sezonie 2021 było jednak
nieco inaczej, bo mecz nie budował praktycznie żadnego napięcia i choć wygrać
chciał każdy to obie drużyny mogły praktycznie myśleć o wakacjach, mimo że
czysto teoretycznie torunianie nie byli jeszcze pewni utrzymania. Dodatkowo pod
nieobecność Pawła Przedpełskiego, wydawało się, że mecz rozegrany będzie do
jednej bramki, bo Lwy miały przewagę niemal na każdej pozycji poza U-24. W
formacji młodzieżowej Włókniarz dzielił i rządził w całej lidze, bo miał
najskuteczniejszy duet juniorów. W przypadku seniorów było nieco więcej znaków
zapytania i choć nikt nie był pewniakiem do zdobywania dużej liczby punktów, to
na własnym torze Kacper Woryna i Bartosz Smektała mieli przewagę nad Adrianem
Miedzińskim i Chrisem Holderem. Na wiele było stać Fredrika Lindgren, który choć
zawodził na całego w polskiej lidze, to zajmował trzecie miejsce w klasyfikacji
generalnej Grand Prix i miał teoretycznie szansę na znacznie większą zdobycz
punktową niż Jack Holder. I Szwed potwierdził to już w inauguracyjnej odsłonie
spotkania gdy pokazał, że jak chce to potrafi się ścigać nie tylko w GP, ale
równie w lidze. Ruszając z czwartego pola napędził się po szerokiej na pierwszym
łuku i zbudował potężną przewagę nad resztą stawki. Drugi przyjechał Kacper
Woryna, więc częstochowianie zaczęli od mocnego, podwójnego uderzenia. Później
dołożyli juniorzy i już po dwóch biegach trener torunian Tomasz Bajerski mógł
sięgać po rezerwy taktyczne.
Pierwsza seria startów zakończyła się wygraną gospodarzy 18:6. Czwarty bieg
przyniósł pierwsze kontrowersje. W nim w wyniku walki Mateusza Świdnickiego z
Adrianem Miedzińskim przewrócił się ten drugi i został wykluczony z powtórki.
Miedziak nie zgadzał się z tą decuyzją, bo w
ofensywie, czyli zawodnikiem wyprzedzającym był junior
Włókniarza, ale gdy młodzieżowiec Lwów był już przed swoim rywalem, Adrian
zaczął się wynosić i wtedy doszło do kontaktu. Ponadto Świdnicki utrzymywał
swoją trajektorię, a to torunianin poszerzał tor jazdy. Tak więc sędzia nie miał
innego wyjścia, jak tylko podtrzymać swoją decyzję.
W meczu ze strony przyjezdnych zaskakująco dobrze prezentował się Chris Holder,
który w trzecim biegu postraszył Leona Madsena. Australijczyk co prawda nie
przeprowadził żadnego ataku, przed którym Duńczyk musiałby się bronić, ale
jechał bardzo blisko za nim i zasygnalizował, że chce się tego dnia pościgać i
pokazał, że kapitalny występ w lidze szwedzkiej (18 pkt) to nie był jednorazowy
wyskok. Ostatecznie starszy z braci Holderów wywalczył w sumie 7 punktów i
bonus. Później animuszu nabrał też Robert Lambert, który dobrze czuł się na
ścieżce pod bandą i to on jako pierwszy, ajak się okazało po meczu, jako jedyny wygrał
indywidualnie bieg dla torunian.
Po dwóch seriach startów było już w zupełności jasne, kto w tym spotkaniu
odniesie zwycięstwo. Zgodnie z przewidywaniami wygrali gospodarze z pewną
przewagą. Mecz ten obnażył jednak bolączki częstochowian, które doskwierały im
przez cały sezon. Bartosz Smektała prezentował się sinusoidalnie, momentami w
dalszym ciągu jechał asekuracyjnie, a Jonas Jeppesen po prostu słabo. Jedynie
Lindgren spisał się bez zarzutów, ale gdyby zawalił w konfrontacji ze słabszym
rywalem po tak kapitalnym weekendzie w Grand Prix, wyglądałoby to na sabotaż.
Podsumowując. Pod nieobecność Pawła Przedpełskiego, trener Tomasz Bajerski mógł stosować zastępstwo zawodnika, i choć było jasne, że o korzystny wynik będzie piekielnie ciężko, to mało kto spodziewał się aż tak słabej postawy "Aniołów". Żużlowcy Apatora Toruń na przestrzeni całego meczu wyglądali jak dzieci we mgle, a jedynym, który mógł być zadowolony ze swojego występu był Robert Lambert, choć i on w początkowej fazie spotkania nie ustrzegł się błędów. Teoretycznie beniaminek wciąż mógł spaść z elity, ale by tak się stało, musiałyby zostać spełnione jednocześnie, aż trzy warunki, a dwa z nich były mało prawdopodobne. Po pierwsze Falubaz Zielona Góra musiałby sensacyjnie wygrać we Wrocławiu, po drugie GKM musiał wygrać za trzy punkty z Włókniarzem, a po trzecie Apator musiałby przegrać u siebie ze Stalą Gorzów. Tak więc Anioły mogły spać spokojnie. Częstochowianie imponowali formą od pierwszego biegu. Byli świetni na starcie i na trasie, nie dając przyjezdnym jakichkolwiek szans. Tak więc Włókniarz w pięknym stylu pożegnał się ze swoimi kibicami i mógł żałować, że wszystko zagrało dopiero w 13 kolejce, gdy nie było już jakichkolwiek szans na awans do fazy play-off. Bohaterem gospodarzy był Kacper Woryna, który zanotował najlepszy występ w barwach Włókniarza. Szybki, konkretny i bezbłędny - te 3 słowa idealnie opisują postawę wychowanka rybnickiego klubu w starciu z Aniołami.
Po zawodach powiedzieli
Tomasz Bajerski - trener z Torunia - Fakt jest taki, że nie do końca jesteśmy
zadowoleni z tego sezonu. Zawsze nam brakowało tego, że jeden zawodnik nie
pojechał albo każdy z nich po jednym biegu zawalił. Taki jest sport. Nie
jesteśmy do końca spełnieni, ale plan minimum, czyli utrzymanie się, mamy na
wyciągnięcie ręki. Chciałbym, aby ostatni mecz w lidze szwedzkiej okazał się
przełomowy dla Chrisa Holdera na dwa ostatnie spotkania naszej drużyny. Trzymam
za niego mocno kciuki. On potrafi jeździć, więc czekamy z utęsknieniem na dobrą
jego jazdę właśnie podczas tego i ostatniego meczu. To jest najlepsza liga
świata, wiemy dobrze o tym. Miejmy nadzieję, że wszyscy pojadą na maksimum
swoich możliwości i stworzymy ładne widowisko. Rozmawiałem z Pawłem
Przedpełskim, przekazał nam kilka wskazówek, tak jak i Adrian Miedziński, który
też jeździł w drużynie z Częstochowy. Jedziemy swoje, będziemy walczyć o
zwycięstwo, ale naprawdę będzie o to piekielnie trudno. Jest taka szansa, że
Paweł wróci na mecz z Stalą Gorzów
Adrian Miedziński - Toruń - Wyszedłem przed Świdnickiego, znajdowałem się z przodu. Ja jechałem swoje, to on wyprzedzając, zahaczył mnie i wybił z rytmu, przez co zahaczyłem o bandę. Po upadku jestem trochę poobijany. Geometria w Częstochowie jest taka sama, tylko nawierzchnia się zmieniła. Dlatego ustawienia mam inne, inne silniki, wszystko inne. Nie do końca wiedziałem, jak pojechać, bo w pierwszym biegu przegrałem start, potem mogłem dzięki odratowaniu pierwszego motocykla wykorzystać go. Zmieniłem jednak na drugi, który lepiej wyszedł ze startu, więc taki plus. Na pewno możliwości mam zdecydowanie większe. Początek sezonu i ciągnąca się pandemia spowodowała, że nie było jeszcze możliwości jazdy w innych ligach, innych turniejów praktycznie nie było. Nie miałem jak sprawdzić motocykli i tak człowiek trochę błądził. Później ta jazda się rozpoczęła, w tym w Szwecji, i wszystko poszło nieco do góry, bo najlepszymi treningami są zawody i sprawdzenie silników. Jeżdżąc tylko na jednym torze, nie idzie wszystkiego przewidzieć. Tak jak podczas tego meczu, gdzie jechałem próbę toru, a nie wiedziałem do końca, który sprzęt jest lepszy. Tak to jest, na tym ten sport polega, by się jak najmniej mylić. Gdyby wszyscy od razu wszystko wiedzieli, to każdy by wygrywał, a tak się niestety nie da.
Krzysztof Lewandowski - Toruń - Jestem pierwszy raz na tym obiekcie. Tor jest przyjemny, łagodny, trochę się odsypuje, taki jakie lubię. Za cały sezon myślę, że wystawiłbym sobie trójkę. Popełniam dużo błędów, których nie popełniałem, robię małe kroki w tył, czego wiadomo, że nikt nie chce, ale cały czas nad tym pracujemy. Coś tam udało się już wypracować jeśli chodzi o starty, ale musi to być jeszcze powtarzalne. Raz wychodzi, a przy następnym starcie nie jest już tak dobrze, jak przy poprzednim. Oczywiście mam zawodnika, na którym się wzoruję i jest to Piotr Pawlicki. Myślę, że jak tylko trochę się podszkolę technicznie, to będę mógł być taki zadziorny na torze jak on. Najpierw jednak muszę dogonić chłopaków. Kontakt z Wiktorem Przyjemskim nadal oczywiście mamy, bo startujemy w tych samych zawodach juniorskich i często się widujemy. Wymieniamy się spostrzeżeniami, dużo rozmawiamy, także tutaj nic się nie zmieniło. W Toruniu czuję bardzo dobrze.
Robert Lambert - Toruń - Nie spodziewałem się, że tak szybko będzie można jeździć po zewnętrznej części toru. Lepiej te ścieżki wykorzystywali gospodarze. Na początku nie trafiliśmy z ustawieniami - ani ja, ani cała drużyna. To zapewne utrudniało jazdę podczas całego spotkania. Ciężka praca, jaką wykonywałem przez cały sezon, zdaje się opłacać. Wydaje mi się, że jesteśmy bezpieczni jeśli chodzi o pozostanie w PGE Ekstralidze i to wspaniale. Oczywiście oczekiwania zarówno kibiców, jak i klubu były większe. Najpierw baliśmy się o to utrzymanie, ale początek sezonu pokazał, że możemy walczyć o więcej. Starałem się jak mogłem, czuję się dobrze w toruńskiej drużynie. Przejście tutaj oceniam na duży plus. To na pewno był trudny weekend, jeździć tyle dni z rzędu i to na wysokim poziomie, również w PGE Ekstralidze. Tor był bardzo wymagający, ale wykorzystuje to doświadczenie najlepiej jak mogę. Niestety nie zawsze wychodzi tak, jakbym tego oczekiwał, ale jest to dla mnie naprawdę ważne. Mam nadzieję, że uda mi się zakwalifikować na przyszły sezon i dalej startować w FIM Speedway Grand Prix. A w Toruniu zostaję na 100%
Mateusz Świdnicki - Częstochowa - Były to dla mnie udane zawody, aczkolwiek mój
wynik punktowy mógł być jeszcze większy. Popełniłem jednak wiele błędów, na
przykład w ostatnim biegu, gdzie zostałem przy krawężniku, a nie poszedłem na
szeroką i zostałem wyprzedzony. W biegu w którym upadłem, Adrian wysunął mnie do
usypanego. Wypuściłem motocykl i niestety zostałem trącony i wynikła taka
sytuacja. Widać, kto poszerzał tor jazdy, ja jechałem swoją ścieżką. Co miałem
zrobić? Puścić gaz? Lubię odjechać do tej usypanej "wargi" i nie wiem, gdzie
miałem jechać. Nikt nie widzi nigdy swojej winy i pewnie, gdyby była sytuacja
odwrotna, to doszukiwałbym się swojej niewinności.
Wystartowałem w GP i to na pewno inna bajka. Jest to coś wspaniałego, że mogłem
tam być i spełniłem swoje marzenie. Nie był to udany debiut, bo dwa zera i dwa
upadki, ale na pewno jakieś cenne doświadczenie zebrane. Przede mną jeszcze
kilkanaście imprez młodzieżowych, mistrzostwa świata juniorów, być może pojadę
też do Opola jako gość. Sezon jeszcze trwa.