Niestety dla toruńskich zawodników właściciel klubu Przemysław Termiński miał dość kolejnych porażek w pięknym stylu i zorganizował spotkanie ze wszystkimi członkami zespołu, na którym postawił przed drużyną cel - zwycięstwo w choćby jednym meczu do końca sezonu. To według jego obliczeń powinno zapewnić torunianom utrzymanie w lidze bez konieczności oglądania się na rywali. Oczywiście wszystkim w klubie marzyło się zwycięstwo w starciu z Unią Leszno i w trakcie spotkania próbowano ustalić, co trzeba zrobić, by pokonać mistrzów Polski na własnym torze: "Chciałem porozmawiać ze wszystkimi zawodnikami i mechanikami, co mamy zrobić w końcówce sezonu, by zakończyć rozgrywki sukcesem. To była spokojna i bardzo merytoryczna dyskusja, która zakończyła się ciekawymi wnioskami. Chciałem, żeby wszyscy dostali szansę, by w luźnej atmosferze powiedzieć swoje przemyślenia. To się udało i myślę, że wszyscy wyszli ze spotkania zadowoleni. Wiemy, że od początku rozgrywek czegoś nam brakuje, bo większość meczów przegrywamy niewielką różnicą punktów. Najwięcej czasu zajęła dyskusja odnośnie stanu nawierzchni na Motoarenie, ale wydaje mi się, że udało nam się wypracować odpowiednie rozwiązania i od najbliższego meczu wszyscy będą odpowiednio przygotowani. Po spotkaniu miałem rozmowę z trenerem Tomaszem Bajerskim oraz toromistrzem i obu przedstawiłem wnioski przekazane przez teamy zawodników" - mówił po spotkaniu Termiński. Dzięki dwóm osobnym spotkaniom rozmowa nie przybrała formy ataku personalnego, nikt nie był rozliczany za dotychczasową pracę, a jedynie próbowano ustalić procedury na przyszłość.Poza tematem torów sporo czasu poświęcono także na kwestie sprzętowe, które są największym problemem Chrisa Holdera. Wiadomo już, że w razie kłopotów w najbliższym meczu starszy z braci Holderów szybko przesiądzie się na sprzęt swojego młodszego brata.
Wszystkie te działania patrząc na klasę przeciwnika i tak sprawiały, że
serca toruńskich kibiców mówiły "Apator wygra", ale rozum podpowiadał "to będzie
misja niemożliwa do wykonania". Zwłaszcza, że ostatni raz torunianie pokonali
Unię Leszno 26 czerwca 2016 roku. Biorąc pod uwagę ekstraligowe drużyny, jedynym zespołem, na pokonanie
którego w Toruniu czekano dłużej był tylko Motor
Lublin. Anioły ostatni raz wygrały z Koziołkami 23 lipca 1995 roku, jednak warto
pamiętać, że od tamtego czasu obie ekipy rywalizowały tylko 3 razy. Z kolei na
punkt bonusowy z drużyną Unii Leszno Apator czekał od 2014 roku. To również
był najdłuższy okres bez bonusa z ekstraligową drużyną (nie licząc Motoru). Od
tamtego sezonu oba zespoły rywalizowały 12 razy, a torunianie byli lepsi tylko
trzykrotnie.
Gdy wiosna Apator Toruń jechał do Leszna na mecz z Unią, wszyscy zakładali
łatwe zwycięstwo gospodarzy. Torunianie jednak pokazali pazur
i Byki nie były pewne zwycięstwa do końca ostatniego wyścigu. Przed spotkaniem
rewanżowym było podobnie, ale role się odwróciły. Na początku sezonu Anioły były
chwalone za niespodziewanie dobrą jazdę, a Byki miały mały kryzys. W drugiej
części sezonu zawodnicy Leszna odbudowali się, a w Toruniu jedynymi żużlowcami w dobrej formie byli Paweł Przedpełski, który otarł się o wygraną w
Złotym Kasku i awansował do Grand Prix Challenge oraz Robert Lambert. To właśnie toruński wychowanek
i Brytyjczyk wlewali najwięcej radości w serca toruńskich kibiców. Dodatkowo w przeszłości, gdy
torunianie zdobywali punkty w meczach z Bykami to świetnie jechał właśnie
Przedpełski. I tu niemal natychmiast na myśl przychodzi sezon 2013 i 16 punktów
z bonusem osiemnastoletniego wówczas Pawełka, które zapewniły Apatorowi remis na
trudnym leszczyńskim terenie. W spotkaniach, w których Anioły urywały Bykom
punkty meczowe, Przedpełski zdobywał średnio 2,1 punktu na bieg. Niestety sam
Paweł nie miał żadnych szans na wygranie meczu, a kluczem do zwycięstwa Aniołów
wydawał się Chris Holder, który zaczął sezon z wysokiego C. Wszystko wskazywało
na to, że Australijczyk wrócił do dawnej dyspozycji, jednak Chrispy’emu sił
wystarczyło na zaledwie cztery spotkania, bo przed meczem z Wielkopolanami wynosiła
1,24 punktu na bieg, a zdecydowana większość zdobywanych przez niego "oczek"
była efektem pokonania juniora bądź kolegi z pary. Podsumowaniem żenującej formy
starszego z braci był 13 wyścig w spotkaniu ze Spartą Wrocław. Spartanie
prowadzili 5:1, ale Chris był tak zaangażowany w walkę o jeden punkt, że
wpakował swojego brata w bandę, by ostatecznie i tak z nim przegrać. Gwoździem
do trumny byłego mistrza świata jest był fakt, że słabszą dyspozycję tłumaczył problemami sprzętowymi. Było to zabawne, ponieważ
w sezonie 2021 silniki Holderowi przygotowywał najlepszy tuner na świecie - Ryszard Kowalski.
Co więcej Australijczykowi próbowali pomóc wszyscy, bo wiedzieli, że jeśli Chris pojedzie
na poziomie z początku sezonu, to Apator może liczyć na wygraną.
Języczkiem u wagi miała być również postawa młodzieżowców obu drużyn.
Po stronie
gości pojawił się kolejny leszczyński talent, który wyszedł spod ręki
Romana Jankowskiego - Damian Ratajczak. Młody Byk zaczął swoje straty w
najlepszej lidze świata niemrawo, ale w Gorzowie pokazał, że stać go na bardzo
wiele, a oprócz tego zdobywał cenne na tym etapie kariery doświadczenie w
drugoligowym Kolejarzu Rawicz, w którego barwach ścigał się niczym lider.
W Toruniu trener Tomasz Bajerski desygnował do walki Krzysztofa Lewandowskiego,
który doskonale wszedł w ekstraligowe ściganie i bez kompleksów rywalizował z
bardziej doświadczonymi rywalami. Niestety drugi junior Karol Żupiński, który
przed tegorocznym sezonem zamienił Wybrzeże Gdańsk na Apator Toruń zawodził na
całej linii i aż strach pomyśleć, gdzie byłby Apator, gdyby nie świetna postawa
16-letniego Krzysztofa Lewandowskiego, który jako debiutant jechał zdecydowanie
lepiej od swojego starszego kolegi. Żupiński w tym sezonie na dziewiętnaście odjechanych biegów wygrał tylko… jeden. Czarę goryczy przelał jednak występ
19-latka podczas MIMP w Opolu, gdzie przegrywał z zawodnikami, którzy byli
świeżo po zdaniu licencji i to pokazało, że problem u Żupińskiego był bardzo
duży. Jednak Apator wiedział, ze myśląc o zwycięstwie musi "uruchomić" również swojego
juniora.
Niestety to się nie udało. Beniaminek Ekstraligi nie zatrzymał mistrzów
Polski, bo przegrał 41:49, a jednym z tych,
który pogrążył Anioły był wypożyczony do Leszna z Torunia Jason Doyle.
Goście z animuszem weszli w mecz. Pierwszą mijankę kibice na
Motoarenie obejrzeli już w drugiej gonitwie. Obaj leszczyńscy juniorzy minęli
swoich toruńskich odpowiedników, w tym Kacper Pludra uczynił to nawet po
zewnętrznej, jeszcze nie odsypanej części toru. Kolejne stracie to show Piotra Pawlickiego, który jadąc na
ostatniej pozycji przez cztery okrążenia konsekwentnie atakował Adriana
Miedzińskiego i ostatecznie dopiął swego na "kresce". Początek spotkania
pokazał, że "Anioły" miały problem z utrzymaniem pozycji na trasie - gołym okiem
było widać lepsze przygotowanie sprzętowe zawodników Unii.
Trener gospodarzy, choć zasłynął z tego, że miał zmysł do trafnych zmian, niczego
korygować nie zamierzał. Decyzja ta zapewne była przemyślana, bo jego
zawodnicy w kolejnej serii ewidentnie poszli z korektami w sprzęcie w dobrą
stronę. Adrian Miedziński i Chris Holder wygrali 4:2, a Robert Lambert pokonał
bardzo silną parę Emil Sajfutdinow - Janusz Kołodziej. Dla torunian mogło być
jeszcze lepiej, bo w siódmym biegu Paweł Przedpełski i Jack Holder prowadzili podwójnie, ale wyścig
przerwano po upadku Kacpra Pludry. W powtórce przebudził się Piotr Pawlicki i na
półmetku wynik dalej był korzystny dla Unii.
Sporo emocji nielicznie zgromadzonej na Motoarenie publiczności przyniósł bieg
dziewiąty, w którym cała czwórka żużlowców stoczyła świetną walkę o zwycięstwo
ostatecznie wygraną przez Sajfutdinowa. Ten wyścig spowodował, że w obozie
gospodarzy po 10 biegach mogły panować minorowe nastroje, bo Unia odjechała na
10 punktów. Wiary w zwycięstwo nie tracił jednak trener Tomasz Bajerski, który
cały czas mobilizował zespół. Niestety brakowało w nim wiodącej postaci, która
pociągnęłaby resztę do walki, dlatego też szkoleniowiec Apatora nie decydował
się na rezerwy taktyczne. Zaufał tym, którzy byli wpisani w program, a oni go
nie zawiedli. W jedenastej odsłonie Paweł Przedpełski, który dotąd zawodził, i
Adrian Miedziński bardzo pewnie pokonali parę Sajfutdinow - Doyle. Dla Apatora
był to ostatni gwizdek, by wrócić do meczu. MotoArena wybudziła się z letargu i
wrócił głośny doping dla Apatora, a Tomasz Bajerski postanowił posłać
rozpędzonego Przedpełskiego do boju także w dwunastej odsłonie, w której
zastąpił on Chrisa Holdera. Będący na fali wznoszącej Przedpełski poskromił
zapędy Janusza Kołodzieja. Przed biegami nominowanymi to Unia prowadziła jednak
sześcioma punktami, a największa w tym była zasługa Piotra Pawlickiego.
Niestety zwycięstwo indywidualne Jasona Doyle’a sprawiło, że “Byki" po
czternastej gonitwie były już pewne tryumfu w całym meczu. W ostatnim starciu
żużlowcy jeszcze raz pokazali świetną jazdę, czym potwierdzili, że mecz stał na
naprawdę wysokim poziomie.
Podsumowując. Wygrana w Toruniu mocno
zbliżyło lesznian do najlepszej czwórki sezonu. Dla torunian była to już szósta
porażka z rzędu, a ósma w sezonie. Anioły ciągle nie mogły być pewne utrzymania
w elicie i musiały wszystkie siły skoncentrować
przygotowaniach do kolejnego meczu w Grudziądzu. Indywidualnie w barwach Aniołów
czterech zawodników przywiozło dziewięć oczek. Mowa oczywiście o polskich
seniorach, żużlowcu U24 i o Jacku Holderze. Adrian Miedziński, Robert Lambert
oraz Australijczyk zdobyli jeszcze po bonusie. Zabrakło ewidentnego lidera w
zespole gospodarzy, który wywalczyłby powyżej dwucyfrowej ilości punktów.
Kompletnie zawiedli bracie Holderowie. Braterski duet Chris - Jack dodatkowo
wzbudzał coraz więcej kontrowersji wśród kibiców Apatora Toruń. Z każdym meczem
ubywało zwolenników australijskiej pary w Apatorze, a przybywało tych, którzy
twierdzili, że z Kangurami w składzie klub nigdy nie wróci do walki o medale.
Bracia zamiast się wspierać, ciągnęli się w dół i z meczu na mecz prezentowali
się coraz gorzej. Nikogo w Toruniu nie przekonywało to, że nazwisko Holder było
symbolem żużlowego klubu z Torunia. Chris startował w Grodzie Kopernika
nieprzerwanie od sezonu 2008, a w swoim debiucie znacznie przyczynił się do
zdobycia złotego medalu mistrzostw Polski. Młodszy z braci został pilnie
ściągnięty do zespołu w 2017 roku ze względu na liczne kontuzje w zespole i był
ważnym ogniwem w walce o utrzymanie.
Podczas okienka transferowego od lat mówiło się, że australijscy bracia mogą
jeździć tylko w pakiecie. Zeszłoroczny sezon oraz przepis o "gościu" pokazał, że
rozłąka dobrze im służyła. Jack w drużynie Stali Gorzów zaliczył niesamowitą
przemianę, a lekcje, które dostał u Bartosza Zmarzlika zrobiły z niego
ekstraligowego lidera. W barwach Sparty Wrocław przyzwoicie spisywał się Chris,
który spełniał oczekiwania jako druga linia, niejednokrotnie startując w biegach
nominowanych.
W sezonie 2021 sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Nawet najbardziej zagorzali
zwolennicy składu złożonego "ze swoich" zdawali sobie sprawę z faktu, że starszy z
braci nie był już zawodnikiem na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej. Chris
Holder był cieniem samego siebie i ze środowiska toruńskiego dochodziły głosy,
że to definitywnie jego ostatni sezon w tym klubie. Cierpliwość do Chrisa Holdera
tracili też wszyscy najważniejsi działacze Apatora, którzy jeszcze w
listopadzie z pełną odpowiedzialnością optowali za pozostaniem obu braci. Na
pytania o formę byłego mistrza świata coraz trudniej odpowiadać było także
Tomaszowi Bajerskiemu. Również pod adresem, Jacka Holdera w ostatnim czasie
pojawiały się zarzuty o niekorzystnej przemianie i noszeniu głowy zbyt wysoko
uniesionej. Co byłoby zrozumiałe, gdyby faktycznie był liderem z prawdziwego
zdarzenia. On jednak przegrywał większość kluczowych wyścigów.
W ekipie gości bohaterem był kapitan Piotr Pawlicki. Wygrywał wszystkie istotne
wyścigi, przez co nie pozwolił, by gospodarze zbliżyli się do jego drużyny na
różnicę, którą można zniwelować w jednym wyścigu. Na takie przełamanie Pawlicki
liczył od dawna w Ekstralidze. W końcu dla niego i Unii, udane występy ze
Szwecji i SEC przełożył na ligę w Polsce. Na dobre wyszła mu przesiadka na
silniki ze stajni duńskiego tunera Flemminga Graversena.
Niestety klasy rywala nie docenił jeden z kibiców, który w przerwie po drugiej
serii startów, nie wytrzymał napięcia i zaczął rzucać wyzwiskami w kierunku
zawodników Unii, a także z premedytacją próbował zagłuszać naradę prowadzoną
przez Piotra Barona. Ciśnienia nie wytrzymał Piotr Pawlicki, którzy jako kapitan
stanął w obronie swojej drużyny i telewidzowie zostali uraczeni wymianą wyzwisk
pomiędzy Pawlickim, a kibicem toruńskiej drużyny. Słuchając tego dialogu można
było odnieść wrażenie, że ogląda się sceny z wiejskiej dyskoteki, a nie meczu
najlepszej żużlowej ligi świata. Fan zachowywał się fatalnie, ale dziwi także
postawa reprezentanta Polski, który w łatwy sposób dał się wyprowadzić z
równowagi. Po chwili na szczęście Pawlicki nieco się opamiętał i wymyślił
znacznie skuteczniejszy sposób na walkę z hejterem.
- Pokaż go, pokaż go, jak
wyzywa i jaki szacunek ma - rzucił Pawlicki w kierunku operatora kamery Eleven
Sports.
- Dajcie spokój, nie zwracajcie uwagi - starał się opanować sytuację trener
Piotr Baron i przede wszystkim wyciszyć i uspokoić swoich podopiecznych.
- Trochę nerwów było, gdy nasi chłopacy zjeżdżali z toru do parku maszyn. Kibice
są nad parkingiem i poleciały jakieś słowa w naszym kierunku - przekazał Janusz
Kołodziej.
Nie trudno oprzeć się wrażeniu, że była to nie pierwsza taka sytuacja na
toruńskiej Motoarenie. W 2017 roku podczas meczu z Falubazem, kubkiem z piwem
oberwał ówczesny trener zielonogórzan, Marek Cieślak. Od tamtego czasu nad
parkiem maszyn zamontowano daszki, które miały utrudnić fanom kontakt z
zawodnikami. Okazuje się jednak, że żadne metody nie pomogą, by znajdzie się
jeden kibic, który na stadion przyszedł tylko po to, by wyładować swoje
frustracje, pokazując swoją głupotę.
Po meczu powiedzieli
Przemysław Termiński - właściciel klubu z Torunia - Część naszych zawodników
pokazała, że Ekstraliga to nie jest ich poziom. Brakło nam umiejętności. Czas
się skończyć oszukiwać. Może i mecz był ładny, ale prawda jest taka, że to była
różnica klas między drużyną, która jedzie o coś, a zespołem, który jedzie, żeby
odjechać sezon. To była przepaść. Widać było, że zawodnicy Unii jadą i mają cel,
a nasi wyglądali tak, jakby jechali dla świętego spokoju, bo ktoś im kazał
jechać. Piękna porażka to by była, gdyby to był mecz wyjazdowy, a nie na swoim
torze. Czego nam brakło do zwycięstwa nad Unią? Umiejętności. Jesteśmy ciency i
tyle. Moim zdaniem trzeba się modlić, żeby Zielona Góra i Grudziądz nie
wyskoczyły z jakimś zaskakującym zwycięstwem, bo wtedy spadniemy. Czas skończyć
się oszukiwać. Nasza drużyna pojechała dzisiaj swoje maksimum. 41 punktów i
tyle. Na więcej nie było ich stać.
Po kliku dniach Przemysław Termiński skomentował swój emocjonalny wpis - To było
powiedziane w złości. My w drużynie jesteśmy trochę jak rodzina: lubimy się,
spieramy się i później współpracujemy. Jak idzie, to wszyscy się cieszą, jak nie
idzie, to wszyscy się złoszczą, jak w rodzinie. Cenię moich zawodników, czuję
się trochę jak ich starszy brat i w nich mocno wierzę. Trafia mnie jasny szlag,
jak im nie idzie, ale nie pozwolę innym powiedzieć na nich złego słowa. To była
reakcja emocjonalna, normalna w sporcie. Faktycznie nam nie poszło. Zawsze
czegoś brakuje, albo u nas zawodnika brakuje, albo któryś zawodnik rywali akurat
w meczu z Toruniem się zerwie i jest świetny, vide Tonder w Zielonej Górze, czy
Pawlicki z Unii Leszno w ostatnim meczu z Apatorem, czy drużyna z Częstochowy,
która akurat w Toruniu się odbudowała. Ciągle słyszę o pięknych porażkach, a ja
chciałbym odnosić, nawet słabe, ale jednak zwycięstwa. Tylko od tego przybywa
punktów w tabeli.
Ciągle mamy utrzymanie w ekstralidze we własnych rękach. Kluczem będzie mecz w
Grudziądzu, gdzie oceniam, że szanse na bonus są bardzo duże, być może uda się
również powalczyć o zwycięstwo. Gdybyśmy wygrali za 3 punkty, to kwestia
utrzymania jest zapewniona, ale nawet nie tyle pod kątem tego, czy musimy coś
jeszcze wygrać, ale dlatego, że zabieramy punkty bezpośredniemu rywalowi do
spadku, a Grudziądz potem nawet nie za bardzo ma gdzie te punkty zdobyć. To jest
mecz bardzo wielkiej wagi dla obu stron. Gdybyśmy przegrali z bonusem, to wtedy
bylibyśmy w bardzo trudnej sytuacji, bo musielibyśmy wygrać dwa mecze.
Zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo Grudziądz złapał wiatr w żagle, ale wierzę w
zwycięstwo w Grudziądzu.
Adrian Miedziński - Toruń - Spotkanie z UNIĄ Leszno było dla nas bardzo ciężkie. Żużel to jest teraz gra błędów. Po pierwszym przegranym biegu wprowadziłem tylko jedną zmianę i kolejny wyścig był już wygrany. Naprawdę trzeba być czujnym, bo jedna mała zmiana może zdecydować o tym, czy wygramy bieg, czy nie. Bardzo trudny mecz za nami. UNIA Leszno walczy o play-off, a my walczymy o utrzymanie. W Lesznie przegraliśmy niewielką różnicą, a więc była szansa na zdobycie trzech punktów. Niestety pojadą one do Leszna. Musimy się skupić i walczyć dalej. W pierwszym biegu popełniłem błąd. Powinienem trzymać się krawężnika, jednak jeśli zawodnik czuje, że coś nie gra w motocyklu, to zaczynają pojawiać się błędy. Podczas wyścigu w głowie jest tysiąc myśli, jak pojechać by było lepiej. Popełniłem błąd, który udało się w kolejnym biegu naprawić. Najlepszym treningiem są zawody i weryfikacja w walce z najlepszymi zawodnikami. Przed nami bardzo ważny mecz w Grudziądzu. Wszyscy wiemy co on dla nas znaczy. Zaliczkę w Toruniu wypracowaliśmy dość sporą, jednak nie możemy myśleć o obronie tylko o zwycięstwie.
Janusz Kołodziej - Leszno - Pierwszy bieg gdzieś tam ze startu w miarę mi wyszło, a później z biegu na bieg coraz gorzej. Wymieniłem na dwa ostatnie biegu motocykl. ale znowu sprzęgło mi się rozsypało. Co zrobić, takie jest życie, na szczęście koledzy dzisiaj świetnie pojechali i zapunktowali bardzo dobrze, tak żebyśmy wygrali te zawody, więc bardzo się cieszę, bo wywozimy cenne punkty. Tor był troszeczkę inny niż na IMME i trzeba było zrobić delikatne korekty, natomiast no nie powiem troszeczkę to pomogło, bo rzeczywiście można było pojeździć, chociaż w moim przypadku trochę tego nie widać. Generalnie rzeczywiście tor jest trochę przewidywalny. Błędy się zdarzają, szczególnie dzisiaj. Tym bardziej trzeba się uruchomić. Teraz mamy przerwę, więc trzeba będzie podziałać. Skupiłem się ostatnio na sobie, aby poćwiczyć. Teraz wrócę do chłopaków do warsztatu i wszystko od nowa gdzieś tam przeanalizujemy. Mam nadzieję, że zmiana tunera to droga do lepszych wyników, bo naprawdę ciężko było mi poukładać sobie to wszystko w głowie, kiedy w meczach ligowych robiłem po trzy punkty. Jeszcze nigdy w życiu tak kiepski czas mi się nie przytrafił. Dlatego duża praca nad głową też była, bo duże obciążenie sam sobie nałożyłem, może niepotrzebnie.
Jason Doyle - Leszno - To zawsze miłe, gdy jest się ciepło witanym przez byłych kibiców i klub. Fajnie, że nie zostałem wygwizdany. Jestem bardzo szczęśliwy w Lesznie, gdzie oczywiście wsparcie ze strony kibiców też jest świetne. Jak już jednak powiedziałem, miło wrócić do miejsca ważnego w moim sercu, gdzie zawsze ciężko pracowałem dla zespołu, kibice tutaj są niesamowici i nie mam żadnych negatywnych emocji. Trzeba jednak iść do przodu. Rozpocząłem nowy rozdział i jestem zadowolony.