2015-08-09 Runda zasadnicza
KS Toruń - Fogo Unia Leszno
  
W dwunastej kolejce Ekstraligi zapowiadał się prawdziwy szlagier ligowy. Torunianie bowiem podejmowali lidera tabeli Unię Leszno i byli jedynym teamem, który pokonał lesznian na ich własnym torze. Dlatego "Byki" przyjechały do Torunia żądne rewanżu, a ponieważ zaliczka "Aniołów" z pierwszego spotkania była niewielka, zapowiadali walkę o pełną pulę czyli o 3 punkty meczowe. Torunianie z kolei zdawali sobie sprawę z powagi spotkania, bowiem wygrana z Unistami praktycznie przesądzała, awans żużlowców z grodu Kopernika do fazy play-off.
Przed rokiem Unia Leszno została rozgromiona na torze w Toruniu. Zdołała tam wywalczyć zaledwie 33 punkty. Dwucyfrowy wynik osiągnął tylko Nicki Pedersen. Przyzwoicie spisał się również Piotr Pawlicki. Reszta zawodników pojechała jednak poniżej oczekiwań. Przed sezonem Byki pozyskały do składu Emila Sajfutdinowa, który rok wcześniej startował z Aniołem na piersi i sporadycznie oddawał punkty na MotoArenie. Od 2010 roku Rosjanin odjechał na Motoarenie 8 spotkań i osiągnął w nich imponującą średnią - 2,500 na bieg.
Po odejściu Sajfutdinowa zespół toruński nie miał w swoich szeregach zawodników, który mógłby "ciągnąć" wynik zespołu. Holder Łaguta i Doyle stali się solidnymi ligowcami. Miedziński i Gomólski stanowili mocne uzupełnienie par spotkaniach rozgrywanych na MotoArenie. Najjaśniejszym punktem w zespole był tylko Paweł Przedpełski, ale niestety w meczu z Wielkopolanami nie miał on wsparcia w drugim juniorze, bowiem za czerwoną kartkę, z Rzeszowa, pauzował Oskar Fajfer.

Nic więc dziwnego, że torunianie mimo że startowali na własnym obiekcie, nie byli stawiani w roli faworyta rozgrywek, ale emocje jakie towarzyszyły tej toruńsko-leszczyńskiej rywalizacji i tak sięgały zenitu. Dodatkowo już w pierwszym wyścigu atmosferę podgrzał arbiter Tomasz Proszowski, który po zamieszaniu na pierwszym łuku wykluczył z powtórki Tomasa H. Jonassona. Pierwsza seria była bardzo wyrównana, a znakomicie prezentował się Piotr Pawlicki. To głównie dzięki jego wspaniałej postawie, "Byki" prowadziły po czterech biegach dwoma punktami. W szóstym wyścigu doszło do makabrycznie wyglądającego wypadku. Na tor upadli obaj zawodnicy gospodarzy, Jason Doyle oraz Dawid Krzyżanowski. O ile Australijczyk natychmiast podniósł się z toru, o tyle w przypadku juniora z Torunia uderzenie w bandę było bardzo silne i ostatecznie nieprzytomny zawodnik został odwieziony do szpitala. Tym samym torunianie stracili kolejnego juniora, gdyż tak jak wspomniano w niedzielnym spotkaniu nie mógł wystąpić Oskar Fajfer. Sędzia zdecydował, że powtórka odbędzie się w pełnej obsadzie, chociaż sytuacja bardzo przypominała tę z inauguracyjnego biegu, kiedy wykluczony został Jonasson. Niestety w drugim podejściu tryumfowali goście, ale po siedmiu wyścigach na tablicy wyników widniał remis, a obie ekipy zanotowały po jednym zwycięstwie w stosunku 5:1. Nikt jednak na trybunach nie przejmował się wynikiem, bowiem dla wszystkich najważniejszy był stan zdrowia Dawida Krzyżanowskiego. Ze szpitala bowiem napłynęły niepokojące wieści, że młody zawodnik stracił przytomność i ma poważny uraz głowy, wstrząśnienie mózgu oraz stłuczenie płuc, które spowodowało odmę. Niestety po koszmarnym upadku, dla zawodnika sezon praktycznie się zakończył, bowiem lekarze zapowiadali kilkutygodniowe leczenie i rehabilitację.
Sportowe emocje ustąpiły kolejnemu karambolowi na torze, po którym doszło do dantejskich scen w parkingu. Oto bowiem w ósmym biegu Nicki Pedersen wszedł pod łokieć Jasona Doyle'a i spowodował upadek Australijczyka. Chwilę później Duńczyk staranował Pawła Przedpełskiego, który również upadł na tor. Po tej sytuacji w Toruniu zapanowała nerwowa atmosfera. Sędzia zawodów, Tomasz Proszowski, ukarał Pedersena czerwoną kartką, co oznacza, że nie mógł on już startować w meczu w Toruniu, a także musiał pauzować będzie w piątkowym meczu Ekstraligi, w którym rywalem Byków był Falubaz Zielona Góra.
Po powrocie do parku maszyn żużlowiec Unii Leszno nie zapanował nad nerwami. Doszło do przepychanki między trzykrotnym mistrzem świata i Jackiem Gajewskim. Duńczyk odepchnął menedżera KS Toruń, uderzył go kaskiem oraz kopnął. Pedersen zarzucał Gajewskiemu, że ten przekroczył żółtą linię oddzielającą boksy obu drużyn i stąd jego gwałtowna reakcja. Niestety dla Duńczyka większość nie "kupiła" jego opowieści, a wielu usprawiedliwiało zachowanie toruńskiego menadżera, który miał już w szpitalu Dawida Krzyżanowskiego, a na torze leżało dwóch kolejnych toruńskich żużlowców. Poza tym atak Duńczyka był wyjątkowo brutalny.
Nicki Pedersen nie czuł się jednak winny całego zamieszania i na gorąco komentował całe zajście - Zaraz po wypadku podszedłem do Doyle'a i zapytałem, czy wszystko jest z nim w porządku. On wie, że byłem od niego szybszy, wjechał we mnie, kiedy już go wyprzedziłem. Uważam, że sędzia podjął złą decyzję. Dodatkowo Gajewski przekroczył żółtą linię, czego nie wolno mu robić, a także mnie popchnął.
Na zarzuty żużlowca odpowiedział menedżer torunian
- Nie przekroczyłem żółtej linii. Jakby Pedersen był szybszy, to nie przewróciłby Doyle'a. Ale przecież on nigdy nie jest winy.

Niestety w tym samym czasie gdy w parku maszyn próbowano opanować Pedersena i Gajewskiego na trybunach doszło do starcia służb porządkowych z kibicami gości. Negatywne emocje nie zatrzymały pary Piotr Pawlicki - Grzegorz Zengota, która wyprowadziła swój zespół na czteropunktowe prowadzenie i końcówka zawodów zapowiadała prawdziwy thriller. Jedenasty wyścig wieczoru to kolejny upadek. Tym razem na drugim łuku Przemysław Pawlicki przypuścił ostry atak na Kacpra Gomólskiego. "GinGer" zaliczył spotkanie z nawierzchnią, a na dodatek został przez sędziego zawodów wykluczony z powtórki. Była to czwarta kontrowersyjna decyzja arbitra z Tarnowa w tym elektryzującym meczu. Drugie podejście do tego biegu zakończyło się po myśli Byków. Bracia Pawliccy pokonali podwójnie osamotnionego Przedpełskiego i zwiększyli przewagę gości do ośmiu punktów. Jacek Gajewski zareagował natychmiast i w wyścigu numer dwanaście wypuścił do boju Pawła Przedpełskiego jako rezerwę taktyczną za niezdolnego do jazdy Krzyżanowskiego, co dało Aniołom podwójne zwycięstwo nad Bartoszem Smektałą. Jakby tego było mało, kolejna odsłona zmagań przyniosła następną wywrotkę. Grzegorz Zengota upadł w pierwszym łuku bez kontaktu z rywalem i został z niego wykluczony. Przed wyścigami nominowanymi, przyjezdni mieli na swoim koncie dwa punkty więcej i skromnego prowadzenia nie pozwolili sobie wyrwać do końca spotkania.
Kibice, którzy pofatygowali się w niedzielny wieczór na Motoarenę obejrzeli widowisko pełne zwrotów akcji oraz niestety negatywnych emocji. Genialne wyścigi, mijanki ustąpiły miejsca upadkom oraz niezdrowej atmosferze w parku maszyn. Ostatecznie lepsza okazała się drużyna z Leszna, która tym samym wywalczyła dwa punkty meczowe i awansowała do fazy play-off. Bonus tym razem nie przypadł żadnej z ekip.

Po spotkaniu toruńscy działacze odwiedzi w szpitalu swojego juniora, a menadżer  toruńskiego klubu Jacek Gajewski tak skomentował stan zdrowia zawodnika:
Byliśmy u Dawida w szpitalu i mogę przekazać kibicom dobre informacje. Jego stan naprawdę poprawia się z każdą godziną. Zapowiada się jednak na to, że spędzi jeszcze trochę czasu w szpitalu. Nabawił się wielu urazów, ale nie zagrażają one bezpośrednio jego życiu. Wszystko zmierza w dobrym kierunku i oby tak rzeczywiście było. Zawodnik jest cały czas na silnych lekach. Poprawia się nie tylko jego fizyczne samopoczucie, ale także kondycja psychiczna. - W przypadku Dawida nie będą konieczne żadne zabiegi ani operacja. Ważne, że wróciła świadomość. Można z nim już normalnie porozmawiać. Trochę z Dawidem pożartowaliśmy. Pytaliśmy, kiedy wraca na tor i odpowiedział, że jak najszybciej. Doskonale zdajemy sobie jednak sprawę, że będzie potrzebna rehabilitacja, zanim zawodnik wróci do normalnej sprawności. Nie potrafię powiedzieć, ile potrwa jego leczenie, bo to szczególne urazy, zwłaszcza jeśli chodzi o głowę. Oby nie było żadnych powikłań. Na szczeście mamy przychodnię, która na co dzień opiekuje się chłopakami. Posiadamy z nią umowę, więc jeśli chodzi o rehabilitację lub inne sprawy, to ona prowadzi wszystkie te kwestie. W imieniu Dawida, bo o to prosił, chciałbym podziękować za wsparcie i wszystkie dobre słowa. To dla niego ważne, że kibice pamiętają o nim w tym trudnym momencie. Otrzymał wiele wsparcia i za to wszystkim nasz junior chce podziękować. Teraz docierają do mnie już pierwsze sygnały dotyczące Dawida Krzyżanowskiego. Nie jest tak źle jak to wyglądało początkowo. On stracił przytomność i musiał być reanimowany na stadionie. To sytuacja pokazuje jak niebezpiecznym sportem jest żużel i jakie mogą być konsekwencje pewnych zajść

Z kolei na portalach społecznościowych i w internetowych mediach rozgorzała dyskusja na temat zachowania i postawy trzykrotnego mistrza świata Nickiego Pedersena. Najtrafniej całą sytuację spuentował w felietonie dla sportowych faktów.pl redaktor Damian Gapiński: Oto ten felieton:
Nicki Pedersen przekroczył kolejną granicę. Przyzwolenie ze strony żużlowej centrali może się skończyć tragedią nie tylko na torze.
Żużel to sport sam w sobie niebezpieczny. Nie potrzebuje osób, które swoim zachowaniem na torze i poza nim rodzą kolejne zagrożenia. Ostatnia kolejka rozgrywek ligowych obfitowała w dużą liczbę pasjonujących biegów, w których zawodnicy zachowywali się wobec siebie fair play. Choć walczyli "na łokcie", to prawie żaden z nich nie złamał przepisów. Niestety po raz kolejny zły przykład dał Nicki Pedersen.
Duńczyk to jeden z najlepszych żużlowców na świecie. Nikogo nie trzeba przekonywać o jego sportowych umiejętnościach. Dlatego tym bardziej niezrozumiałe jest jego zachowanie na torze. Będąc od lat zawodnikiem szybkim, potrafiącym wyjść z każdej opresji, jednocześnie nagminnie łamie zasady fair play. Jako jedyny niemalże w każdej walce nie zostawia przeciwnikom miejsca pod bandą. Ba! Oni wiedzą, że tego miejsca nie zostawi. I o to mają do niego od lat pretensje.
Tutaj nie chodzi o to, że Pedersen jest generalnie nielubiany, o czym świadczy reakcja kibiców na stadionach żużlowych. Tutaj chodzi tylko i wyłącznie o to, że swoim zachowaniem stwarza zagrożenie kolegom z toru. I to jest okoliczność, która nie może być tolerowana. Zwłaszcza, że mamy do czynienia z zawodnikiem światowej klasy, od którego powinniśmy wymagać więcej.
Jest grupa osób, które bronią Duńczyka. Charakteryzuje je głównie to, że aktualnie z nim współpracują i obowiązuje ich zasada lojalności. Wybaczają mu jego występki, bo jednego nie można mu odmówić - jest skuteczny. Ta skuteczność nie może jednak po drodze zostawiać "ofiar". Jest tolerowana tylko i wyłącznie dlatego, że (na szczęście) jego jazda nie doprowadziła to tragedii. Nie trzeba chyba nikomu przypominać, jak jeszcze niedawno w leszczyńskiej drużynie dochodziło do spięć, bo Pedersen potrafił "wywieźć" także kolegów z pary. Konflikt udało się zażegnać dopiero Adamowi Skórnickiemu. Przy okazji wymyślono teorię, że trzeba nadążać za Duńczykiem, wtedy nie będzie faulował.
W niedzielę Pedersen przekroczył kolejną granicę. Najpierw skosił dwóch zawodników (gwoli ścisłości należy dodać, że drugi faul był wynikiem pierwszego kontaktu). Kamery NC+ zarejestrowały także, jak Duńczyk kopie menedżera KS Toruń - Jacka Gajewskiego. Grupa obrońców tłumaczyła, że Gajewski sprowokował zawodnika Byków, wchodząc w okolice jego boksu. Oczywiście, że tak było i menedżer toruńskiej ekipy zapewne poniesie konsekwencje za złamanie Regulaminu Organizacyjnego DMP, który mówi o granicach parku maszyn dla drużyny gospodarzy i gości. Za ten czyn może dostać naganę lub karę finansową od 1 do 15 tysięcy złotych. Rozumiem uniesienie Gajewskiego. Nie spotkałem menedżera, który nie miałby zastrzeżeń do jazdy Duńczyka. Dodatkowo w szpitalu miał już jednego zawodnika, a na torze leżało kolejnych dwóch. Zaznaczyć również należy, że Gajewski nie rzucił się z pięściami na Pedersena. Ten drugi odpowiedział zaś kopniakiem.
Pedersen nie ma prawa tak zachowywać się na torze. To tak jakby żołnierz na wojnie strzelał na oślep, a zabicie swojego kolegi z armii tłumaczył, że przecież jest wojna. Trzeba uważać kogo i jak się atakuje. Nie ma winy zawodnika, jeżeli do upadku dochodzi w ferworze walki, a obie strony jadą z wzajemnym szacunkiem dla siebie. Zawodnik jest winny kiedy nie gra fair wobec przeciwników, gdyż z założenia ogranicza ich pole manewru, narażając tym samym na niebezpieczeństwo. To bandyctwo, czyli napad na przeciwnika. Takich praktyk (nie tylko w wykonaniu Duńczyka - ale każdego żużlowca) nie można tolerować. W tym miejscu warto powrócić do dyskusji na temat dyktowania warunków jazdy na torze. Nadal jestem przekonany, że prowadzący nie ma prawa stwarzać zagrożenia dla rywali z toru. Ta uwaga nie dotyczy jedynie Pedersena. Padło na niego, bo to on był "bohaterem" kolejki, ale taką samą miarą należy mierzyć wszystkich - niezależnie od nazwiska i liczby medali.
W tej sytuacji nie bez winy jest również Jason Doyle. Zdjęcia naszego fotoreportera (na dole tekstu) nie pozostawiają wątpliwości, że stosował on również zagrania nie fair. W tym miejscu warto się zastanowić, czy niezauważone przez sędziego zagrania nie fair, nie powinny być przedmiotem późniejszej analizy właściwych organów i stanowić podstawę do wymierzenia kary nawet po zakończeniu spotkania. Doyle chciał wykazać się cwaniactwem, ale nie usprawiedliwia to Nickiego Pedersena. Sposób, w jaki wszedł w łuk i zaatakował przeciwników dawał pewność, że dojdzie do upadku. Powstawało tylko pytanie, jak poważne będą konsekwencje.
Pedersen musi być ukarany. Za faul na zawodnikach KS Toruń już poniósł karę - dostał czerwoną kartkę (brawa dla sędziego Proszowskiego!). Powinien jednak dostać jeszcze jedną karę - za zachowanie w parkingu. Wiedząc, że od lat jemu (i kilku innym czołowym zawodnikom) prawie wszystko wolno, pozwolił sobie na kolejne złamanie przepisów i przekroczenie granicy. Dziwię się, że Greg Hancock za napaść na Pedersena został potraktowany tak ulgowo.
Za to przewinienie grożą Duńczykowi kary finansowe do 50 tysięcy złotych, zawieszenie na pół roku, a nawet dyskwalifikacja. O ewentualnej karze zadecyduje Komisja Orzekająca. Jedno wiem na pewno. Ta kara powinna spowodować, że już nikt więcej nie rzuci się w parkingu na kogokolwiek i nie będzie siłą fizyczną zastępował siły argumentów. Napaść fizyczna na kogokolwiek podczas sportowego wydarzenia, to zwykłe bandyctwo.
Nicki Pedersen to jeden z najlepszych zawodników w historii. Mam ogromny szacunek dla jego osiągnięć. Problem w tym, że on nie ma szacunku dla rywali na torze i poza nim, a na to przyzwolenia być nie może.
Głos z pierwszego łuku: Czy naprawdę musi dojść do tragedii?

Po meczu powiedzieli:
Przemysław Termiński
- prezes KS Toruń - W tym meczu nagromadziło się zbyt wiele negatywnych emocji, zarówno po jednej, jak też drugiej stronie. Unia przyjechała do Torunia jakby walczyła o życie, a tak naprawdę leszczynianie jechali o pietruszkę. Z tej perspektywy brutalny faul w wykonaniu Pedersena był całkowicie bez sensu, to groziło utratą zdrowia lub życia naszych zawodników. Sędzia wykluczył Duńczyka, potem ta przepychanka w parku maszyn, która pewnie będzie skutkowała kolejnymi karami regulaminowymi zarówno dla naszego klubu, jak też dla Pedersena. Na przyszłość chciałbym, aby było mniej emocji pozasportowych, a więcej emocji na torze. Osobiście bardzo wysoko cenię sobie postawę Pawła Przedpełskiego i Jasona Doyle'a. Paweł jako junior spisuje się lepiej, niż się tego spodziewaliśmy, tak samo Jason. Jeśli natomiast chodzi o zawodników, wobec których mógłbym mieć pewne wątpliwości i obiekcje, to Grigorij Łaguta - miał on być z założenia liderem zespołu, a jedzie przeciętnie.

Jacek Krzyżaniak - trener KS Toruń - Mecz był bardzo zacięty, o czym może świadczyć wynik spotkania. Przegraliśmy, ale bardzo nieznacznie. W trakcie zawodów dochodziło niestety do strasznych karamboli, w skutek których zostaliśmy osłabieni. Jason Doyle nie mógł dokończyć zawodów, podobnie jak Dawid Krzyżanowski, który mógł przywieźć jeden punkt w biegu 12 i nie musielibyśmy wtedy wykorzystywać zmiany. Na całe szczęście ze zdrowiem Dawida jest lepiej niż początkowo zakładano.

Chris Holder - Toruń - Podczas tego meczu zdarzyło się praktycznie wszystko. Było trochę ostrej jazdy ze strony obu drużyn i nie brakowało także niefajnych wypadków. Przede wszystkim trzymam kciuki za Dawida Krzyżanowskiego, bo jego upadek wyglądał bardzo źle. Z biegu na bieg było coraz trudniej. Nie wykorzystaliśmy wykluczenia Nickiego i to nas musi boleć. Nie wiem do końca co się stało, bo wyglądaliśmy raz dobrze raz gorzej. Na szczęście już po wszystkim. Cały czas celujemy oczywiście w najlepszą czwórkę. Unia Leszno to najtrudniejszy przeciwnik, a my i tak zdołaliśmy ich pokonać na wyjeździe. Jestem pewien, że w kolejnych spotkaniach sobie poradzimy.

Paweł Przedpełski - Toruń - Było sporo niebezpiecznych sytuacji, ale wiadomo, że to jest gra o najwyższe cele i nikt nie chce odpuszczać. Szkoda tylko, że Dawid tak zakończył zawody, bo jego upadek wyglądał naprawdę bardzo groźnie. Staraliśmy się, ale Leszno było po prostu lepsze i gratulacje dla tej drużyny.

Kacper Gomólski - Toruń - Niestety przegraliśmy. Zabrakło moich punktów. W pierwszym podejściu do biegu świetnie wyszedłem ze startu, ale wyścig został przerwany. W powtórce już tradycyjnie pojechałem słabiej. Udało mi się wygrać jeden bieg. W kolejnym miałem już jednak zbyt mocny motocykl i przyjechałem ostatni. Na koniec zostałem wykluczony, więc meczu nie zaliczę do udanych. To co zrobił Nicki trudno nawet komentować. Powiedziałem już kiedyś co o nim sądzę. Mam nadzieję, że kiedyś ktoś potraktuje go tak, jak on traktuje pozostałych zawodników. Wtedy będzie mógł poczuć się jak zawodnicy poszkodowani przez niego. Myślę, że sędzia był niekonsekwentny gdy upadłem w konfrontacji z Pawlickim. W podobnej sytuacji wykluczył przecież Nickiego. Nie rozumiem dlaczego ja zostałem wykluczony.

Adam Skórnicki - menadżer Unii - Cieszę się ze zwycięstwa i tego, że oglądaliśmy świetne biegi na Motoarenie. Niestety, były też niezbyt pozytywne wydarzenia. Czekamy na dobre informacje odnośnie Dawida Krzyżanowskiego, który zaliczył poważny upadek i mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia. Niestety, nie udało nam się uniknąć zajścia, jakie miało miejsce w parkingu i kibice oprócz pięknych emocji musieli również oglądać niezbyt przyjemne sceny. Żałuję, że nie zdążyłem zareagować w porę. Bardzo tego żałuję, bo myślę, że zadaniem menedżerów obu drużyn jest przewidywanie i zapobieganie takim sytuacjom. Mam do siebie żal, bo cała ta sytuacja była do przewidzenia i powinienem był jej zapobiec. Zareagowałem troszeczkę za późno i o to mam do siebie pretensje.

Roman Janowski - trener Unii Leszno - Każdy walczy o zwycięstwo i nas bardzo cieszy ta wygrana. Chciałbym podziękować chłopakom za walkę i triumf. Szkoda tylko, że następny mecz będziemy musieli jechać bez Nickiego Pedersena. To jeden z liderów naszej drużyny. Mamy jednak w swoich szeregach jeszcze Tobiasza Musielaka, który także potrafi się ścigać.

Emil Sajfutdinow - Leszno - Dobrze mi się jeździło. Starałem się jak tylko mogłem. Po pierwszym biegu wprowadziłem pewne korekty w ustawieniach motocykla i było już w porządku. Lubię tor na MotoArenie. Jeżeli jesteś dobrze spasowany z nawierzchnią to możesz jeździć praktycznie wszędzie.

Przemysław Pawlicki - Leszno - Pojechaliśmy z całych sił i wszystko nam pasowało. Było ciężko, bo po wykluczeniu Nickiego Pedersena jechaliśmy bez jednego lidera, ale daliśmy radę. To pokazuje, że jesteśmy dobrą drużyną, dogadujemy się i przede wszystkim wspaniale jeżdżą nasi juniorzy. Piotrek zdobył komplet punktów, nic dodać nic ująć. Nie wiem czy wykluczenie Nickiego było słuszne. Tak szczerze, to widzieliśmy już niejedną taką sytuację i nie wykluczano zawodników do końca zawodów. Trzeba patrzeć na to z innej strony. Być może sędzia po raz kolejny widział podobną sytuację i chciał ukarać Nickiego, ale nie ma co myśleć o negatywnych rzeczach. Wygraliśmy zawody i wracamy do domu z uśmiechami na twarzach. Jednak to sędzia podejmował decyzje i nasze komentowanie tego nic tutaj nie zmieni. On bierze odpowiedzialność za to co robi. Do mnie należy wsiadanie na motocykl i zdobywanie punktów więc nie będę się w tej kwestii wypowiadał. Na szczęście skończyło się tak jak się skończyło. Wygrywamy ten mecz, mimo wykluczeń Tomasa, Grześka Zengoty czy nawet Nickiego z całych zawodów. Jechaliśmy naprawdę osłabionym składem i pokazaliśmy, że potrafimy walczyć do końca.

Sławomir Kryjom - były menadżer lesznian oraz torunian - Sytuacja z Pedersenem jest trudna. Duńczyk atakował i faktem niezaprzeczalnym jest, że pomiędzy nim a Doylem doszło do bardzo mocnego kontaktu. W wyniku tego zdarzenia Nicki przestał panować nad motocyklem i doprowadził do upadku drugiego żużlowca z Torunia, czyli Pawła Przedpełskiego. Wyglądało to bardzo niebezpiecznie i spektakularnie, choć nie wiem, czy to drugie słowo jest w tym przypadku właściwe. Nigdy nie jest dobrze, kiedy po ataku jednego zawodnika na tor upada dwóch reprezentantów gospodarzy. To zawsze generuje złe emocje, dlatego w parku ktoś kiedyś wprowadził strefy w parkingu po to, żeby ich przestrzegać. One są po to, żeby nie dochodziło do bezpośrednich konfrontacji pomiędzy różnymi osobami. Jacek Gajewski to doświadczony menedżer, który doskonale zna regulamin. Zaskoczyło mnie jego zachowanie. Nie powinno go być w tym miejscu, w którym się znalazł. Regulamin jest pod tym względem jasny. To nie wyglądało dobrze w kamerach telewizyjnych
Ja osobiście w spotkaniu tym zaobserwowałem brak konsekwencji, bo w jedenastym wyścigu, kiedy na tor w wyniku ataku Przemysława Pawlickiego upadł Kacper Gomólski. Sędzia wykluczył z powtórki zawodnika gospodarzy, ale sytuacja była bardzo podobna do tej z biegu, w którym atakował Pedersen. Sędzia Proszowski być może uznał je jednak za zgoła odmienne i stwierdził, że zawodnik z Leszna był już przed Gomólskim i miał prawo rozpocząć poszerzanie toru jego jazdy. Moim zdaniem zabrakło jednak trochę konsekwencji. Mecz był o dużym ciężarze gatunkowym, na miejscu wytworzyła się gęsta atmosfera. Z doświadczenia wiem, że nic nie denerwuje bardziej sztabów szkoleniowych obu ekip od braku konsekwencji arbitrów.


Po wydarzeniach, które miały miejsce podczas meczu , Nicki Pedersen wydał oświadczenie, w którym przeprasza Jacka Gajewskiego.
Po incydencie, który miał miejsce na torze, gdzie zostałem wykluczony z biegu i otrzymałem czerwoną kartkę mój poziom adrenaliny był bardzo wysoki. Kiedy wróciłem do mojego boksu w parku maszyn, czułem się bardzo prowokowany przez menedżera z Torunia Pana Gajewskiego. W bezpośredniej konfrontacji do jakiej doszło krzyczał do mnie i zwracał się do mnie w złych słowach, ponadto wyraźnie znajdował się w strefie mojego boksu i obszarze parku maszyn przeznaczonym dla drużyny przeciwnej. Byłem bardzo sfrustrowany tym faktem i kopnąłem Pana Gajewskiego. Wiem, że postąpiłem źle i chciałbym za to przeprosić Pana Gajewskiego oraz moich fanów.

Jacek Gajewski z kolei tak komentował wydarzenia z parkingu:
Nauczyłem się nie komentować decyzji sędziowskich. Ostatnio dość dużo mówiłem. Wydawało mi się, że wyrażam to, co wszyscy czują i myślą, ale boją się to powiedzieć. Teraz pewnie zostanę ukarany przez Ekstraligę, ale nie wiem jeszcze, w jaki sposób. Wolę na ten temat nic nie mówić. Mogę jednak powiedzieć, że nie wszedłem w strefę Nickiego. On próbował uderzyć mnie kaskiem, który mu wypadł. Później stanęli pomiędzy nami ludzie. Wtedy Nicki wykazał się bardzo dużą odwagą. Kopnął mnie w prawą nogę. Dobrze, że nie w lewą, bo tam miałem telefon i mógł mi go uszkodzić. To byłaby największa szkoda z tego całego zajścia.
Pewne zachowanie poza torem względem Pedersena wynikają z tego, co on robi na torze. Wyprowadził już z równowagi Grega Hancocka, który jest bardzo opanowanym człowiekiem. To wszystko, co dzieje się z Nickim, budzi ogromne emocje u ludzi. Później dochodzi do niepotrzebnych napięć. Całe szczęście, że nic poważnego nie stało się Doylowi i Przedpełskiemu, bo mógł im zakończyć sezon. Gdy ktoś jest z przodu i wjeżdża się w niego prostym motocyklem, to nie ma mowy o sportowym zachowaniu. Konsekwencje mogą być tragiczne.

Po kliku dniach toruński menadżer świadomy konsekwencji jakie go czekają pokusił się jednak o komentarz do całej sytuacji i tak mówił dla Sportowych faktów.pl nie szczędząc cierpkich słów pod adresem duńskiego zawodnika:

Jarosław Galewski: Emocje po meczu na Motoarenie jeszcze nie opadły. Działo się wiele i pytań też jest wiele. Zacznijmy może od żółtej linii, o której mówił w niedzielę tak wiele Nicki Pedersen. Chyba jednak pan ją przekroczył?
Jacek Gajewski: Najpierw nie wiedziałem do końca, jak było. Teraz już wszystko przeanalizowałem i wiem, jakie są fakty. Przekroczyłem linię. Dla mnie to jest jednak kolejny chory wymysł.
Dlaczego?
- Przekroczyłem tę linię wczoraj wiele razy. Studio nc+ było przecież po tej stronie parkingu, gdzie byli zawodnicy Unii Leszno. Kilka razy niestety zdarzyło mi się tamtędy przejść, ale rozumiem, że to nie było w żaden sposób naganne. Wtedy nie naruszyłem regulaminu, a tym jednym razem tak.
A popchnął pan Nickiego Pedersena? Tak twierdzi Duńczyk.
- Nie, na pewno nie. Jeśli ktoś przeanalizuje cała sytuację, to dojdzie do oczywistego wniosku, że tak naprawdę ja się przed nim broniłem. Próbował mnie uderzyć kaskiem, ale w pewnym momencie ten kask spadł. Ja go nawet nie dotknąłem. To on kopał, bo był odważny, kiedy pomiędzy nami znalazło się więcej osób. Wcześniej starczyło mu odwagi tylko na wymachiwanie mi kaskiem przed nosem.
Na co dzień jawi się pan jako człowiek bardzo opanowany. Nerwy w niedzielę jednak puściły?
- Przeżyłem w żużlu naprawdę dużo różnych rzeczy. Jedną z najgorszych był 94 rok i kontuzja Pera Jonssona. Złamany kręgosłup. Wszyscy wiemy, co się wtedy wydarzyło. Teraz patrzę na to, co się wyprawia w żużlu i jestem przerażony. Ludzie naruszają pewne oczywiste limity i nie dbają o swoje życie i zdrowie. A wszystko robią w imię tego, by zdobyć jeden czy dwa punkty więcej. Tak, w takich sytuacjach człowiek czasami nie wytrzymuje. Mam swój taki, a nie inny temperament. Wczorajsze wydarzenia, o czym już panu powiedziałem, to konsekwencja pewnych zachowań Pedersena. Daleko nie musimy się cofać. Wiemy, jak zareagował Greg Hancock, który jest doświadczonym i nadzwyczaj opanowanym facetem. On też nie wytrzymał. Ludzie mają tego wszystkiego dość. To źle wygląda i źle pachnie. Czy naprawdę musi dojść do kolejnej tragedii? Ktoś ma zginąć na torze, złamać kręgosłup? Tego potrzebujemy, żeby pewne rzeczy zacząć zmieniać i skończyć z tolerowaniem chamskich i bandyckich zachowań na torze? Żużel polega na tym, że zawodnicy się ścigają, rywalizują o to, kto pierwszy dojedzie do mety. To, co robi Pedersen, nie ma z tym jednak nic wspólnego.
Co ma pan na myśli?
- On jeździ w myśl zasady - jeśli nie zrobisz mi miejsca, nie zamkniesz gazu i nie pozwolisz się wyprzedzić, to masz pecha, bo ja cię przewrócę. Większość jego ataków na tym właśnie polega. On nie jedzie w fajny, przemyślany sposób. Nie ma pomysłu, jak kogoś wyprzedzić. Chce, żeby ktoś zrobił mu miejsce, a jak nie to leży. Ile było już odwrotnych sytuacji, że Nicki jest na zewnątrz, ktoś wjeżdża, dochodzi do lekkiego muśnięcia i Duńczyk się przewraca?
W Lesznie zarząd i sztab szkoleniowy bronią Pedersena.
- Jestem bardzo ciekaw, co by Adam Skórnicki powiedział tydzień temu po debilnym i idiotycznym ataku, który Pedersen próbował wykonać na Sajfutdinowie podczas mistrzostw Ekstraligi, gdyby obaj zawodnicy wylądowali na bandzie. Tam tak niestety śmierdziało. To źle wyglądało, ale na szczęście Emil się uratował, a Nicki przewrócił. Zastanawiam się jednak, jaki byłby punkt widzenia Adama, gdyby stracił wtedy po jednym ataku dwóch żużlowców.
Wiele osób krytykuje pana "wycieczkę" do Nickiego Pedersena. Pan czegoś żałuje, wyciągnie jakieś wnioski?
- Nie, następnym razem zachowam się tak samo albo jeszcze gorzej.
Czyli jak?
- Gdybym miał zrobić to jeszcze raz, to może po prostu nastrzelałbym mu po pysku.
Spotkał się pan po meczu z dość dużą krytyką ze strony fanów Unii Leszno.
- Skandowali pod moim adresem różne okrzyki. Powiem w tym momencie inną rzecz. Szczerze im współczuję, że muszą kibicować takiemu kretynowi jakim jest Nicki Pedersen. Są fajnymi, ba, zaje... kibicami, ale muszą wspierać kretyna.
Kar pan jednak pewnie nie uniknie. Robi to na panu jakieś wrażenie?
- Żadnego. Kto to kary na mnie nakłada? Ryszard Kowalski to nie jest Roman Cheładze, a Wojciech Stępniewski nie jest Władysławem Pietrzakiem. Wiem, że to brzmi personalnie, ale moim zdaniem wartość żużla dewaluuje się też przez to, że zarządzają nim tacy, a nie inni ludzie. To wszystko, z czym mamy do czynienia, jeśli chodzi o regulaminy, jest jednym wielkim bagnem.

Tak jak można było się spodziewać obaj adwersarze zostali ukarani, decyzją Komisji Orzekającej Ligi, pod przewodnictwem Zbigniewa Owsianego, która 15 sierpnia obradowała w Bydgoszczy i wydała komunikat w sprawie:
Nicki Pedersen za kopnięcie w nogę menadżera drużyny KS Toruń Jacka Gajewskiego podczas meczu 12. Rundy DMP KS Toruń - Unia Leszno otrzymał karę pieniężną w wysokości 30.000 zł.
Jacek Gajewski w związku z meczem KS Toruń – Unia Leszno za prowokowanie Nickiego Pedersena, złamanie regulaminu organizacyjnego DMP oraz wypowiedzi prasowe został ukarany łącznie kwotą 8.000 zł w zawieszeniu na pół roku. Ponadto ma zakaz przebywania w parku maszyn i wykonywania swej funkcji w trakcie meczu z MRGARDEN GKM Grudziądz 16 sierpnia.
W sprawie meczu 12. Rundy DMP rozgrywanego pomiędzy drużynami KS Toruń a Unia Leszno, nałożono na KS Toruń łączne kary w wysokości 8.000 zł w zawieszeniu na pół roku za rzucanie przedmiotów do parku maszyn oraz za zamieszki pomiędzy kibicami obu drużyn.
Unia Leszno S.S.A. otrzymała łączną karę w wysokości 9.000 zł (w zawieszeniu na pół roku) za dopuszczenie do wniesienia i odpalenia rac w trakcie meczu z MRGARDEN GKM Grudziądz i za wystąpienie zamieszek pomiędzy kibicami obu drużyn po wyścigu 8 meczu KS Toruń - Unia Leszno.

Źródło: www.nicesport.pl
www.speedway.info.pl
www.sportowefakty.pl

www.nowosci.com.pl

strona główna

toruńskie turnieje turnieje światowe turnieje krajowe
zawodnicy trenerzy mechanicy działacze
klub statystyki sprzęt