Spotkanie pomiędzy Aniołami i Myszką Mickey jak
zawsze wzbudzało sporo emocji. Z
jednej strony drużyny walczyły bezpośrednio o miejsce w
pierwszej czwórce na koniec sezonu zasadniczego, z drugiej konfrontacja obu ekip
zawsze była długo wyczekiwana przez fanów obu ekip, wiadomym było bowiem, że
przed laty oba kluby miały korzenie w strukturach LPŻ (Ligi Przyjaciół
Żołnierza), ale w ostatnich latach nie pałały do siebie sympatią. W pierwszym spotkaniu na torze w Zielonej Górze, ekipa z południa
województwa lubuskiego triumfowała 47:43. Przy tak nikłej przegranej ekipa z
grodu Kopernika myślała realnie o wygranej i punkcie bonusowym. Przyjezdni nie
zamierzali jednak składać broni i zapowiadali walkę o zwycięstwo.
A zwycięstwo gości było jak najbardziej realne, bowiem ostatnie występy ekipy Jacka Gajewskiego nie rzucały na kolana. Po porażce w
Tarnowie, Anioły musiały uznać także wyższość Sparty Wrocław. Na cenzurowanym
znajdowali się szczególnie obcokrajowcy reprezentujący klub z Torunia, gdyż na ich
potknięcia czekał Darcy Ward, który miał reprezentować barwy klubu z grodu
Kopernika od lipca. Najsłabszym punktem w teamie Aniołów we Wrocławiu był Chris
Holder. Australijczyk zakończył spotkanie zaledwie z pięcioma punktami, które
uzyskał w sześciu startach i aż trzykrotnie przyjeżdżał na końcu stawki. Dużo
lepiej w stolicy województwa Dolnośląskiego spisywał się Grigorij Łaguta, który
z kolei jeździ bardzo nierówno i musi z pewnością ustabilizować swoją formę.
"Bezpieczny" był z kolei Jason Doyle, który nie zawodził i regularnie dostarczał
swojej ekipie ważne punkty. Spośród Polskich zawodników we Wrocławiu nie zawiódł
jedynie Paweł Przedpełski, zaś Kacper Gomólski, Adrian Miedziński i Oskar Fajfer
zdobyli łącznie jeden punkt i wyglądali bardzo blado na tle drużyny Piotra
Barona. O ile w przypadku "Miedziaka" można mówić o wypadku przy pracy, o tyle
dwaj pozostali zawodnicy zawodzili już od dłuższego czasu. Szczególnie w przypadku Fajfera, oczekiwania były dużo wyższe. Wśród fanów z Torunia padały nawet głosy,
że może czas najwyższy dać szansę występu Dawidowi Krzyżanowskiemu, lecz w
awizowanych składach pojawił się ciągle były zawodnik Startu Gniezno.
Goście z Winnego Grodu także borykali się z problemami. Podopieczni trenera
Sławomira Dudka przegrali ostatnie trzy spotkania, a szczególnie niespodziewaną
była pierwsza wizyta w województwie kujawsko-pomorskim i porażka w Grudziądzu. Jakby tego było mało, w Zielonej Górze
pojawiło się wiele do
urazów. W półfinale DPŚ w Gnieźnie Falubaz stracił swojego lidera,
Jarosława Hampela. Zastąpić "Małego" było niezwykle trudno, ale sztab
szkoleniowy zielonogórzan mógł stosować rezerwy wynikające z "zastępstwa
zawodnika". Z
awizowanych składów wynikało, że zawodnik zastępowany będzie jeździł w parze z Andreasem Jonssonem,
który jednak od początku sezonu nie błyszczał formą i borykał się z
problemami zdrowotnymi. Oprócz niego, kontuzje
nie omijały także Grzegorza Walaska, ale obaj zawodnicy
mieli być do dyspozycji Sławomira Dudka na MotoArenie. W niepewnej dyspozycji
był też zielonogórski kapitan - Piotr Protasiewicz, który zaliczył upadek podczas
pierwszego finału SEC w Toruniu, ale ku
radości wszystkich w Zielonej Górze "PePe" nic poważniejszego się nie stało.
Ostatecznie po bardzo zaciętym meczu ekipa KS Toruń pokonał osłabioną brakiem
Jarosława Hampela i kontuzjowanego już w pierwszym biegu Grzegorza Walaska drużynę Falubazu Zielona Góra
46:43.
Pojedynek w Toruniu od samego początku miał niebywały poziom emocji, bowiem
obie drużyny miały coś do udowodnienia.
Jeszcze przed meczem zarządzono prace na prostej startowej. Najpierw
nawierzchnią zajął się traktor, a później przez kilkanaście minut ubijała ją
polewaczka. Zaraz potem zawodnicy obu ekip wyjechali do próby toru. Brak
późniejszych intensywnych prac oznaczał, że oba sztaby zaakceptowały poprawiony
stan nawierzchni.
Mecz jednak kiepsko zaczął się dla ekipy z Zielonej Góry. Już w pierwszym biegu na
drugim łuku groźny upadek zanotował Grzegorz Walasek. Doświadczony żużlowiec
bardzo ciasno wszedł w wiraż, bo tuż przed sobą miał Kacpra Gomólskiego, a za
sobą Grigorija Łagutę. "Greg" za mocno skontrował motocykl, wyprostowało go i
uderzył w "Gingera". Walasek opuścił tor w karetce, a następnie pojechał do
szpitala. Pierwsze informacje mówiły o urazie barku.
Sytuacja zielonogórzan, i tak już osłabionych brakiem Hampela, stała się
dramatyczna. Nie sprawdziły się przewidywania o powrocie do formy Andreasa
Jonssona, którego miał napędzać tryumf w DPŚ i po drugiej serii ZKŻ przegrywał różnicą ośmiu punktów. Niespodziankę
sprawili jedynie juniorzy Falubazu, którzy w drugiej odsłonie podwójnie pokonali
Pawła Przedpełskiego i Oskara Fajfera. Poza tym jedynie Piotr Protasiewicz
nawiązywał z gospodarzami równorzędną walkę. Po drugiej stronie barykady słabsze
momenty mieli jedynie Gomólski i Fajfer, więc nie dziwiła wyraźna przewaga
gospodarzy.
Trzecia startów mogła wlać trochę nadziei w serca kibiców z Zielonej Góry. W
biegu dziewiątym Protasiewicz i Jonsson po bardzo ładnym wyścigu podwójnie
pokonali torunian, zaś w kolejnym biegu zanosiło się na podobne
rozstrzygnięcie. Doszło jednak do niecodziennej sytuacji, bo na drugim łuku
będący na prowadzeniu Krystian Pieszczek i jadący na końcu stawki Chris Holder
zanotowali niegroźne uślizgi. Rzecz w tym, że obaj upadli dokładnie w tym samym
momencie i sędzia postanowił wykluczyć obu zawodników. Kibice nie do końca mogli
zgodzić się z tym werdyktem, gdyż oba upadki miały inną przyczynę. Pieszczek
upadł z własnej winy, z kolei Holder położył motocykl, by nie wjechać w
próbującego okiełznać swój motocykl Miedzińskiego. Zatem jeśli miało dojść do
wykluczenia, to obok Pieszczka z biegu powinien być wykluczony Miedziński. Sędzia
zarządził jednak inaczej i w powtórce Protasiewicz
bez problemu pokonał "Miedziaka".
W kolejnych biegach
Sławomir Dudek robił co mógł, aby w każdym biegu desygnować do startu jak
najmocniejszą obsadę. Musiał pamiętać o zastępowaniu kontuzjowanego Walaska, ale
dobra postawa Pieszczka pozwoliła mu na dużo więcej możliwości. Junior
Falubazu zastępował więc m.in. swojego młodszego kolegę, Alexa Zgardzińskiego
oraz Aleksandra Łoktajewa, który spisywał się bardzo słabo. W ekipie Aniołów
lekarstwem na słabsze ogniwa miał być z kolei Paweł Przedpełski. Bieg jedenasty
pokazał jednak, że w drugiej części spotkania taktyka lepiej funkcjonowała w drużynie
gości. Falubaz wygrywał starty, a gospodarze musieli walczyć o punkty na
dystansie i nie zawsze im się to udawało, ale wydawało się że inicjatywa wciąż stała po stronie Aniołów. To oni prowadzili siedmioma
punktami i trzymali w ręku wygraną oraz punkt bonusowy. Nie było jednak
toruńskiego kibica, którego postawa Aniołów powalała na kolana. Falubaz bowiem jechał bez dwóch ważnych
ogniw i dotrzymywał kroku swoim rywalom. Na dodatek przed biegami nominowanymi
zielonogórzanie dzięki atomowym startom i inteligentnemu rozgrywaniu pierwszego
łuku odrobili dwa kolejne punkty. Wpływ na to miała rewelacyjna wręcz postawa Protasiewicza i niezwykle ważne punkty dorzucane przez Pieszczka oraz czasami
przez Jonssona.
Wyścigi nominowane miały więc wszystko rozstrzygnąć. Pierwszy z nich zakończył się
triumfem szybkiego Pieszczka i biegowym remisem. W tej sytuacji tylko kataklizm wyrwałby
gospodarzom zwycięstwo. Do samego końca rozgrywała się jednak walka o punkt
bonusowy. Ostatecznie rzutem na taśmę w piętnastym biegu, zwycięstwem 4:2 Falubaz wyrwał gospodarzom
jeden duży punkt co przybliżyło go do walki o play-off.
Podsumowując.
Prawdziwą bolączką Jacka Gajewskiego był w tym spotkaniu brak lidera, na którego
mógłby liczyć zespół w każdym spotkaniu i niemal w każdym biegu. Tydzień wcześniej najskuteczniejszy okazał się
Grigorij Łaguta, zaś z zerowym dorobkiem z Wrocławia wyjechał Adrian Miedziński.
Na MotoArenie z kolei to "Miedziak" zdobył najwięcej punktów w ekipie Aniołów, a
nieco słabiej spisali się Łaguta. Wcześniej pierwsze skrzypce w zespole grali Chris Holder oraz Jason Doyle.
Nic więc dziwnego, że brak zdecydowanego lidera mógł być jednym z czynników,
dla których torunianie roztrwonili dwunastopunktową przewagę i w ostatniej
chwili wypuścili z rąk punkt bonusowy.
Po drugiej strony barykady, byli zielonogórzanie, którzy takowego lidera
posiadali w osobie zaawansowanego wiekiem, kapitana, będącego w wybornej
formie - Piotra Protasiewicza. "PePe" jako jeden z najskuteczniejszych zawodników w
Ekstralidze potwierdził w Toruniu, że mimo upływu lat czuje się świetnie na
motocyklu. W momencie gdy drużyna potrzebowała
go najbardziej, Protasiewicz był dla miejscowych zawodników niedościgniony.
Nawet po przegranym starcie, co zdarzało się niezwykle rzadko, na dystansie bez
problemu mijał zdezorientowanych gospodarzy. Jego osiemnaście punktów i cztery
wygrane biegi w drugiej części zawodów pomogły zielonogórzanom w
wywiezieniu z Motoareny punktu bonusowego.
Do swojego kapitana dostosował się jedynie Krystian Pieszczek.
Dzwudziestolatek do Zielonej Góry ściągany był z wielkimi nadziejami. Od momentu
zakończenia wieku juniora przez Patryka Dudka w grodzie Bachusa nie było bowiem juniora
mogącego przesądzać o wyniku meczu. Takim przedsezonowym wzmocnieniem miał być
właśnie Pieszczek, który do tej pory prezentował się bardzo słabo i zawodził
pokładane w nim nadzieje. W Toruniu wychowanek Wybrzeża Gdańsk zdobył jednak
jedenaście punktów z dwoma bonusami i obok Protasiewicza był głównym autorem
bardzo dobrego wyniku Falubazu.
Po zawodach powiedzieli:
Jacek Gajewski - menadżer KS Toruń - Nie ma z czego być zadowolonym.
Oceniając ten mecz, trzeba wziąć pod uwagę problemy rywala. Do spotkania
przystąpili bez Hampela, a w pierwszym biegu stracił Walaska. Mieli wielki
kłopot, żeby to poskładać, ale w drugiej połowie zawodów pojechali z zębem i
wywalczyli punkt bonusowy. W siedmiu biegach zdobyliśmy
łącznie 16 punktów. Nie wiem, czy moi zawodnicy pogubili się z przełożeniami. Na
pewno bardzo dobrze zaczął jechać Falubaz. Dobrze zewnętrzne pola startowe
wykorzystywał Pieszczek i bonus nam uciekł. Nie ma sensu się jednak oszukiwać.
Przy takich problemach Falubazu ten punkt powinien zostać w Toruniu. Naszym
problemem była nierówna jazda poszczególnych zawodników. Wyjątkiem jest tylko
Adrian Miedziński. Poza ostatnim biegiem stabilna była też forma Jasona Doyle'a.
Reszta chłopaków była bardzo nierówna. Notowali dobre biegi i wpadki. Wiele rzeczy trudno mi przewidzieć. Jeśli przeanalizuje się jazdę moich
zawodników, to co mecz mamy nowego lidera. Z jednej strony może to wynikać z
tego, że skład jest wyrównany. Takie wahania to jednak też nic dobrego, bo
trudno cokolwiek przewidzieć. Forma poszczególnych żużlowców przed każdym
kolejnym meczem to duża zagadka.
Jacek Krzyżaniak - trener KS Toruń - Oczywiście wygraliśmy, ale zależało nam również na punkcie bonusowym. Niestety nie udało się. Byliśmy wyrównaną drużyną, praktycznie wszyscy zdobywali punkty oprócz jednego zawodnika. W drużynie przeciwnej fantastycznie spisał się Piotr Protasiewicz, który zdobył rzadko spotykaną ilość punktów.
Adrian Miedziński - Toruń - To był naprawdę trudny mecz. Dwa punkty pozostają w Toruniu, ale szkoda bonusu. Jedziemy dalej. Gratulacje dla zespołu z Zielonej Góry, który przy takich osłabieniach rozegrał naprawdę kapitalne zawody, a w szczególności dla Piotra Protasiewicza. Zaryzykowałem w ostatnim biegu żeby wyciągnąć ten start z pierwszego pola startowego, jednak Piotrek był lepszy. Robiłem co mogłem i cieszę się, że wreszcie pojechałem pierwsze normalne zawody, z których mogę wyciągnąć wnioski idące w przyszłość. Dwa punkty zostają w Toruniu, szkoda punktu bonusowego, ale jedziemy dalej. Gratulacje dla zespołu z Zielonej Góry, bo w przy takich osłabieniach naprawdę pojechali świetne zawody.
Kacper Gomólski - Toruń - Grzegorz Walasek i złamał obojczyk, przez co nie mógł kontynuować zawodów. Wydawało się zatem, że ten mecz powinien być z wynikiem bardziej korzystnym dla nas. Z tego, co pamiętam goście z Zielonej Góry zawsze dobrze radzili sobie na MotoArenie i tym razem znowu to potwierdzili. Na pewno szkoda Grzegorza Walaska, ale widać, że zielonogórzanie po jego upadku bardzo mocno się zmobilizowali. Ten tor był trochę inny niż zazwyczaj, ale nie ma co się tym tłumaczyć. W końcu jechaliśmy u siebie. U mnie pozostaje niedosyt, bo brakuje czwartego biegu. Zostałem zmieniony w wyścigu, w którym miałem mieć pierwsze pole startowe. Nie jestem tym rozczarowany, bo to jest norma w ostatnich kilku meczach.
Jacek Frątczak - menadżer Falubazu Zielona Góra - Nigdy nie śpię spokojnie przed meczem, czy to w lidze szwedzkiej, angielskiej czy za chwilę w czeskiej. To, co się dzieje to katastrofa. Miejmy nadzieję, że ta przerwa spowoduje, że trochę się odbudujemy kadrowo, bo na razie to co mamy jeśli chodzi o zdrowie zawodników to jakaś tragedia. Piotrek jechał jak z nut, a reszta można powiedzieć, że się do tego dokładała. Szkoda mi tej trójki Krystiana na prowadzeniu, bo była nawet szansa na wygranie tego meczu, ale wiadomo nie można mieć wszystkiego. Bonus to dla nas rewelacja. Teraz przede wszystkim musimy wygrać mecze u siebie, ale jeśli taka drużyna jak my miałaby nie jechać w play-offach ze względu na kontuzje, to byłaby katastrofa. Myślę, że dla jakości ligi Falubaz powinien znaleźć się w play-off. To, co pokazaliśmy, to wielka klasa. Dziękuję moim zawodnikom, wszystkim osobom ze sztabu medycznego, szkoleniowego i organizacyjnego bo tworzymy kapitalną ekipę. Pokazaliśmy duży charakter
Sławomir Dudek - trener Falubazu Zielona Góra - Wcześniej menedżer i ja wspominaliśmy, że chcemy zdobyć bonus. W Toruniu powstały przed nami Himalaje. Na pewno dziękuję obu drużynom za zawody, które były czyste i działo się na torze praktycznie wszystko. To co moja drużyna zrobiła to przerosło chyba wszelkie oczekiwania. Przy takich osłabieniach, wypadku Grzegorza Walaska w pierwszym biegu, to że potrafiliśmy się udźwignąć i była chęć walki to w szczególności chciałbym podziękować za to Piotrkowi Protasiewiczowi. Zawsze jest prawdziwym kapitanem, ale w tym meczu pociągnął tę drużynę. Wreszcie zapunktowali juniorzy. Wierzyłem, że Krystian może pojechać dobrze.
Piotr Protasiewicz - Zielona Góra - W ostatnich zawodach Speedway European Championships na toruńskim torze miałem problem ze startami. W tym meczu wiedziałem jak wprowadzić pewne korekty w ustawieniach motocykla wbrew logice i to zadziałało. Wszystko na starcie wychodziło mi jak należy. Przez pierwsze wyścigi jakoś tak dziwnie się miotałem i byłem trochę za bardzo "nagrzany". Czułem, że mój sprzęt nie jedzie tak, jakbym sobie tego życzył. Później dokonałem korekt i w końcu wygrywałem starty. Naprawdę uczę się przez cały czas, mimo czterdziestu lat i ponad dwudziestu spędzonych na żużlu. NA początku zawodów popełniłem jeden błąd, gdy przeszkodziłem w jeździe Krystianowi Pieszczkowi, ale później chyba zrekompensowałem to wszystko moimi występami. Uważam, że nie ma w Polsce drugiej takiej drużyny, która przy takich osłabieniach, byłaby w stanie wywalczyć w Toruniu 40 punktów i jestem dumny z tego zespołu. To były jakieś czary i cud, ale to wszystko świadczy o tym, że determinacja w naszej drużynie była piekielna. Sztab szkoleniowy łatał dziury. Był taki moment po upadku Grzegorza, że ciężko było się zebrać, jednak wprowadziliśmy wszyscy korekty i zaczęliśmy jechać lepiej. Nawet z dobrze jadącym "Gregiem" jeden punkt byłby sukcesem, a ten może okazać się dla nas bezcenny.
Krystian Pieszczek - Zielona Góra - Kiedyś musiałem zapunktować. Nowy zespół, nowe otoczenie więc potrzebowałem aklimatyzacji. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. Szkoda jedynie tego biegu, w którym zanotowałem upadek oraz kiedy nie dogadaliśmy się z Piotrkiem Protasiewiczem. To zaważyło o wyniku meczu. Wiadomo, że potrzeba większego zrozumienia i wtedy będzie jeszcze korzystniej dla drużyny. To było wielkie wyzwanie, bo jechaliśmy praktycznie w 2,5 zawodnika. Rezultat nas cieszy, choć zabrakło niewiele byśmy wracali w jeszcze lepszych humorach. Na pewno ten punkt jest ważny w kwestii awansu do play-off, ale musimy zdobywać kolejne. Cały czas wykonuje ciężką pracę i to wszystko owocuje. Mam nadzieję, że efekty przyjdą teraz jeszcze szybciej i będzie z mojej strony jeszcze lepiej. Teraz najważniejsze żeby drużyna wyszła z tego mini-szpitala, który się u nas pojawił i jechała w pełnym składzie. Żużel to kontuzyjny sport i każdemu mogło się to zdarzyć.
Niestety dla drużyny spod znaku Myszki Mickey punkt bonusowy po weryfikacji wyniku został zapisany na koncie KS Toruń Przed meczem pobrano próbki do badania antydopingowego od trzech zawodników, a byli to Chris Holder, Adrian Miedziński oraz Aleksandr Łoktajew. O ile badanie dwóch pierwszych zawodników było negatywne o tyle próbki Łoktajewa musiały być przebadane ponownie, bowiem wykryto w nich niedozwolone środki (marihuanę). Niestety był to już drugi przypadek w ekipie z Zielonej Góry, kiedy to w krótkim czasie w organizmie żużlowca wykryto niedozwolone substancje. Przed rokiem na próbie antydopingowej poległ Patryk Dudek, a teraz podobny los spotkał Łoktajewa. Komisja dyscyplinarna ukarała zawodnika, a klub otrzymał karę w postaci weryfikacji wyniku (odebrano drużynie 4 pkt. zdobyte przez Łoktajewa) i Anioły otrzymały niejako w prezencie punkt bonusowy, o który tak zaciekle walczyły do ostatniego biegu. Nie był to jednak punkt który cieszył, bo wynik powinien być ustalany na torze, ale z drugiej strony młody zielonogórski żużlowiec powinien wiedzieć na czym polega profesjonalne uprawianie sportu żużlowego, dlatego na nic zdały się tłumaczenia, że był to "urodzinowy incydent", bo zazwyczaj przyłapani na zażywaniu środków niedozwolonych sportowcy tłumaczą się w podobny sposób.
KOMUNIKAT PGE EKSTRALIGI NR 42/2015
z dnia 19.08.2015
1. Decyzja weryfikacyjna z dnia 19.08.2015.
Zweryfikowano:
1) W związku ze stwierdzonym przez Komisją do Zwalczania Dopingu w Sporcie
pozytywnym wynikiem badania antydopingowego zawodnika klubu Zielonogórski Klub
Żużlowy SSA Aleksandra Łoktajewa po meczu 10. rundy DMP KS Toruń -SPAR Falubaz
Zielona Góra rozegranego w dniu 28.06.2015w Toruniu na podstawie art. 9 oraz
art. 11.3 Kodeksu Antydopingowego FIM weryfikuje się wynik przedmiotowego meczu
poprzez odjęcie od wyniku drużyny SPAR Falubaz Zielona Góra 4 punktów zdobytych
przez tego zawodnika.
KS Toruń - SPAR Falubaz Zielona Góra wynik uzyskany na torze 46:43, wynik po
weryfikacji 46:39
Zawodnik tak komentował całe zajście: Zapaliłem jointa i nie mam zamiaru mówić, że było inaczej. Tyle że to było dwa tygodnie przed meczem w Toruniu. Byłem wtedy na Ukrainie i tam się zdarzyło. Myślałem jednak, że to wystarczający czas, żeby wszystko wyparowało. Nieprawdą jest, że w klubie ktoś przed meczem pytał czy mamy coś na sumieniu. Po spotkaniu kierownik zawodów podszedł do mnie i powiedział: „Aleks idziesz do kontroli”. Wtedy podszedłem do Jacka i doktora Zapotocznego, żeby im powiedzieć, że dwa tygodnie temu miałem do czynienia z marihuaną. Mówiłem im, że bardzo w to wątpię, ale że może coś na tych badaniach wyjść. Oni powiedzieli, że dobra, pójdziemy i zobaczymy. Dopiero następnego dnia po meczu usłyszałem, że jeśli miałem jakieś wątpliwości, mogłem powiedzieć o tym wcześniej. Jak jednak miałem to zrobić, skoro nie było takiego tematu. Powiedziałem wszystko, gdy tylko wezwano mnie do kontroli. Zabroniona substancja znalazła się w moim organizmie, wykryto ją i muszę się teraz zgodzić ze wszystkim, co Falubaz wymyśli. Dodatkowo będę też sądzony przez ukraińską federację. Mam tylko nadzieję, że nie dostanę jakieś strasznie wielkiej kary.
Ostatecznie decyzję w sprawie kary dla zawodnika podjęto we wrześniu i zawodnik nie mógł wrócić na motocykl przez rok, a oprócz tego musi zapłacić pięć tysięcy złotych kary.
Źródło:
www.nicesport.pl
www.speedway.info.pl
www.sportowefakty.pl
www.nowosci.com.pl